sobota, 25 lipca 2015

Siedemnaście.


/Marco/


-Och, Marco. To wszystko wróciło. Tak nagle. I to wszystko. Klopp’owie… Miałam koszmar. Śniło mi się, że on znowu zaczął się do mnie dobierać. A miałam takie same emocje jak wtedy. Tak bardzo się bałam. Oj bardzo. A kiedy zrozumiałam, że tego wszystkiego mogło nie być, że mogłam żyć w normalnej rodzinie… Teraz, kiedy wszystko wiem… Jest jeszcze gorzej. Nie zrozumiesz mnie. Nigdy. A ja jestem tylko chodzącym potworem bez uczuć z sercem z lodu. Królowa Śniegu. Oziębła, nieczuła, obojętna, wycofana, lodowata…-łkała
-Masz rację. Nigdy cię nie zrozumiem, bo nie wiem jak to jest. Mogę sobie jedynie wyobrazić, co wtedy czułaś, ale nie chcę, bo to za bardzo boli. Tu się z tobą zgadzam. Ale nie masz racji co do siebie. Jesteś strasznie pesymistyczna. Wymyślasz sobie coś i w to wierzysz, niszcząc siebie od środka. Kiedy do ciebie w końcu dotrze, że jesteś cudowną kobietą? Wrażliwą, czułą, przyjacielską, uśmiechniętą…zazwyczaj. A jak już się uśmiechasz, to nawet burzowy dzień staje się najpiękniejszym dniem widząc cię taką. Masz ogromne serce. Pomagasz dzieciakom, studiujesz psychologię. Nie mów, że nie. A wszyscy, ale to wszyscy z BVB cię uwielbiają. Jeśli mi nie wierzysz, mogę nawet teraz zadzwonić do kogokolwiek, żeby to potwierdził. Spójrz.-zabrałem jedną rękę z jej pleców i wybrałem numer do Aubameyang’a przełączając jednocześnie na głośnomówiący. Inga spojrzała się na wyświetlacz szklistymi oczami, ale za to z zaciekawieniem. Po czterech sygnałach odebrał zaspany.

-Marco, deklu, czego ty chcesz o… o pierwszej czterdzieści trzy? Byle było to coś ważnego, bo ci jutro na treningu nie odpuszczę.
-Też miło mi cię słyszeć. Jedno pytanie. Co sądzisz o Indze?
-A gdzie haczyk?
-Nie ma. Po prostu.
-I po to dzwonisz do mnie w połowie nocy, żeby się dowiedzieć co myślę o Indze? A co żenisz się z nią czy co?
-Co sądzisz o Indze.
-Jeny, męczysz bułę. Piękna, miła, zabawna, pozytywnie zbzikowana, przerażająca, jeśli chodzi o znajomość zasad gry, przyjacielska i ogólnie fajna dziewczyna. Coś jeszcze? Zdałem?
-Czyli ją lubisz?
-No ba. Jak każdy. Bardzo ją lubię, ale czy mogę już iść spać? Na treningu będę nieżywy. I skopię ci tyłek! Miało być coś ważnego. Do zobaczenia rano.
-Możesz. A tak by the way, trening odwołany. Możesz przekazać reszcie?
-Napisze do Gotzego, żeby wszystkim wysłał, mi się nie chce. Dobranoc.
-Karaluszki pod poduszki!.-zaśmiałem się razem z moim rozmówcą i rozłączyłem połączenie.


-I co? Więcej dowodów ci potrzeba?-zapytałem się pięknej brunetki, która dalej kurczowo ściskała moją szyję.
-Skopie ci tyłek...-powiedziała z udawanym żalem, ale wyczułem delikatny uśmiech na jej ustach
-Widzisz ile dla ciebie ryzykuję?
-Taa, siniak na tyłku. Wzruszające.-oderwała się ode mnie i w końcu mogłem zobaczyć jej uśmiech w pełnej krasie.
-Od razu ci lepiej z tym uśmiechem.
-Czyli bez niego jestem brzydka?
-Skądże, ale stęskniłem się za nim.-palnąłem i próbowałem szybko zmienić temat. –Nie jesteś senna?
-Chyba nie dam rady zasnąć.
-Spróbuj. Dopiero dochodzi druga w nocy…
-Druga? O jeny, to lepiej się będę zbierać. Nie będę ci siedzieć na głowie i robić problemów.-zaczęła schodzić z łóżka, ale ja ją zatrzymałem ramionami śmiejąc się przy tym.
-Czy ty myślisz, że wypuścił bym cię stąd o drugiej w nocy? Poza tym nie robisz żadnych problemów. Czuj się jak u siebie.
-Możesz przestać się śmiać?
-Ja się nie śmieję! Tylko kaszlę na wesoło.
-Ha. Ha. Ha.-powiedziała sarkastycznie powstrzymując śmiech. Wiedziałem, że za chwilę wybuchnie. Tylko płaczem czy śmiechem? Kobieta zmienną jest…
-Gdzie ty się wybierasz?
-Skoro mam się czuć jak u siebie, to chyba mogę się poczęstować odrobiną gorącej wody i zmielonych liści zapakowanych w małą torebeczkę?
-Jeżeli miałaś na myśli herbatę, to jak najbardziej.
-A masz jakieś inne zmielone liście, hmm?-poruszyła brwiami i wybiegła z sypialni
-Ty wredoto! Nie uciekniesz mi!-pobiegłem za nią.

Na korytarzu nikogo nie było. Już miałem schodzić na dół, kiedy cicho zaskrzypiały drzwi do łazienki. Mam cię. Wszedłem do łazienki. Nie trudno było zauważyć skuloną dziewczynę w wannie. A gdyby tak...

-Kiedyś jej się znudzi.-mruknąłem do siebie, choć wiedziałem, że nie tylko ja to usłyszałem. Ściągnąłem koszulkę, położyłem ją na pralce, podszedłem do wanny nie spoglądając na nią i odkręciłem kran. W ułamku milisekundy rozległ się pisk dziewczyny.
-Ty debilu! Wiedziałeś, że tu jestem! No i gdzie jest ten cholerny kurek. Ała! Zaraz to wyrwę choćby zębami!-gorączkowała się. Podszedłem bliżej, zakręciłem wodę, złapałem brunetkę w talii i wyciągnąłem z wanny. Postawiłem ją tuż koło siebie, tak, że nasze stopy się stykały. Znowu czułem to… to coś między nami. Kiedy stała tak blisko z siłą się powstrzymywałem, żeby jej nie pocałować...albo zrobić coś więcej. I jeszcze te przemoknięte ubrania… Stała przy mnie i patrzyła na mnie swoimi pięknymi, czarnymi oczami… Nachyliłem się przy jej szyi i szepnąłem do ucha.

-Mówił ci ktoś, że ślicznie wyglądasz w takich przemoczonych ciuchach?
-A mówił ci ktoś, że…-zaczęła zachrypniętym głosem i odchrząknęła przywracając swój rezon i pewność siebie i wyminęła mnie w drzwiach łazienki.
-Że…?
-Że nie wiem gdzie jest kuchnia?
-Na lewo i schodami w dół.- Ciekawe co miała na początku na myśli. Poszedłem do sypialni, wziąłem moje szare spodnie dresowe, do kompletu bluzę i jakiś biały t-shirt. Zbiegłem schodami na dół, gdzie zastałem krzątającą się po kuchni Ingę, która nie mogła znaleźć herbaty.

-Ja zrobię tą herbatę, a ty idź się przebierz, bo zaraz się przeziębisz.-podałem jej poskładane rzeczy i wstawiłem czajnik na herbatę.
Po kilku minutach wróciła przebrana w mój dres. Nie powiem, wyglądała lepiej niż ja. Bardziej…hmm… sexy? Chyba dobre określenie. Gdy się zbliżyła podałem jej kubek z parującym naparem.
-Co to? Marihuana?-zaśmiała się pod nosem.
-Prawie. Melisa.
-Może być i to.-usiadła na wysokim krześle przy kuchennej „wyspie” i zasępiła się w bliżej nieokreślony punkt.
-Inga?
-Hmm?-spojrzała na mnie wzrokiem wyrwanym od zamyśleń.
-Chcesz pogadać?
-Nie. Tak. Nie wiem. Chyba nie.-odpowiedziała i znowu wtopiła wzrok w swój kubek.

Siedzieliśmy tak popijając herbatę w milczeniu. Spojrzałem na zegar. Dochodziła już trzecia w nocy. Inga podążyła za moim wzrokiem i pierwsza przerwała milczenie.

-Idź się połóż spać. Jutro jest przecież trening. Nie przejmuj się mną. Ja się potem zdrzemnę na kanapie.
-Jutro nie ma treningu. I nie śpisz na żadnej kanapie.
-Marco, to twoja sypialnia. A ja nie będę włazić z buciorami na czyjeś łóżko.
-Nie masz na sobie butów.
-To była przenośnia.-przewróciła oczami i znów zapadła długa cisza, którą znowu przerwała ciemnooka.
-Dlaczego nie ma jutro treningu? Przecież w poniedziałek zawsze był…
-Klopp zadzwonił do mnie jak spałaś i kazał przekazać, że odwołany.
-Coś się stało?-rzuciła bezmyślnie –A, no tak… Jak… Ymm… Co z nim?
-Wszystko w porządku…
-Marco, nie wciskaj mi kitu, bardzo cię proszę. Powiedz mi prawdę. Wiem, że chcesz mi odpuścić wrażeń jak na razie, ale jak widać, jeszcze się jakoś trzymam.
-Zwłaszcza podczas snu.-rzuciłem bezmyślnie, na co dziewczyna odstawiła szklankę i szybkim krokiem podeszła do okna. Chwilę później poszedłem w jej ślady
-Inga, przepraszam. Nie chciałem… Nie pomyślałem, jestem idiotą. –stanąłem za nią kładąc rękę na jej ramieniu. Poczułem, że się cała trzęsie.
-Ej, nie płacz. Proszę…- Odwróciła się do mnie i mocno objęła. Ścisnąłem ręce na jej talii, jak wtedy w ogrodzie.
-Tak, masz rację. Boję się. Boję się zasnąć, bo zaraz widzę jego twarz, czerwoną od piwska…tuż nad moją, sapał…-zagryzła zęby na mojej koszulce
-Ciiii… To już nie wróci, Aniele. Nigdy. Rozumiesz? Jesteś bezpieczna.-poderwałem ją na ręce i usiadłem na kanapie sadzając ją sobie na kolanach.
-To wszystko… Te wszystkie rany… Się rozdrapały. I krwawią jeszcze mocniej. Zobacz, ty masz mamę, tatę… Jak  A ja? Też mogłam mieć, ale… ale nie miałam… Musiałam przechodzić piekło przez niby najpiękniejsze lata mojego życia. Wiesz ile razy przychodziła mi myśl, żeby się zabić?
- Nie, proszę… Inga, nie wiem co mam zrobić, jak ci pomóc, żeby było ci lepiej… Tak mi przy…
-Nie potrzebuję współczucia.
-To co mam zrobić? Nie mogę znieść widoku, kiedy płaczesz. To jest dla mnie najgorszą rzeczą jaka mnie w życiu spotkała. Twoje łzy. Sprawiają największy ból. I myśl, że nie mogę nic zrobić. Proszę cię. Nie rób tego, jeśli w chociaż jakimś stopniu mnie lubisz. Proszę powiedz, co mogę zrobić… -poprawiła się na moich kolanach i spojrzała na mnie swoimi błyszczącymi oczami, które w blasku nocy wyglądały na smolisto czarne. Zabrała rękę z mojej szyi i położyła ją na moim policzku. Przez moje całe ciało przeszedł dreszcz. Zamknąłem oczy. Nigdy nie doznałem czegoś takiego. Żeby jeden dotyk sprawił, że człowiek odpływa do innego świata… A chwilę później wiedziałem dokładnie gdzie się znajduję, kiedy poczułem jej delikatne, nabrzmiałe od płaczu wargi na moich. W niebie.
Siódmym, ósmym? Kto by liczył? Przycisnąłem ją do siebie jeszcze mocniej, jednocześnie pogłębiając nasz pocałunek. Wplątałem rękę w jej rozczochrane włosy. Pragnąłem, żeby była jak najbliżej mnie. Położyłem dłoń na jej policzku i kciukiem rozchyliłem jej wargi. W jednej chwili pocałunek przestał być delikatny. W jednej chwili iskra zmieniła się w gorący płomień. Czułem, że ledwo nad sobą panowałem. Skradałem jej długie i namiętne pocałunki. Nasze języki wirowały w dzikim tańcu. Wplotłem drugą rękę w jej włosy jeszcze mocniej pogłębiając nasze pocałunki. Chyba najbardziej w życiu musiałem się wtedy powstrzymywać. Musiałem użyć wszystkich moich sił, żeby nie pociągnąć jej do sypialni. Nigdy nie było we mnie tylu emocji na raz podczas niby zwykłego pocałunku. Może nie ma "zwykłych pocałunków? Może to nie o pocałunek chodzi, a osobę...
 Poczułem jej delikatne dłonie odpychające mnie na mojej nagiej klatce piersiowej. No tak, w końcu nie zdążyłem z powrotem ubrać koszulki. Oderwałem z ogromnym bólem moje usta od jej słodkich, delikatnych warg. Z trudem przychodziło mi wyrównać oddech. Czułem, że nie tylko ja miałem z tym problem. Spojrzałem na nią, a ona znowu uciekła wzrokiem.

-Przepraszam. Przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Nie powinnam była.-złapałem za jej podbródek i skierowałem w moją stronę. Spojrzałem na jej napęczniałe, czerwone, rozchylone wargi. Zbliżyłem twarz do jej i już miałem ją pocałować, ale ponownie poczułem, jak mnie odpycha.
-Nie, Marco. Nie powinnam była tego robić. Przepraszam. Nie chciałam… Przepraszam-wyszeptała ostatnie słowo zrywając mi się w kolan i pobiegła na piętro do sypialni. Wstałem, podszedłem do okna i oparłem dłonie na parapecie. Co się ze mną dzieje? Dlaczego przy niej ledwo mogę się pohamować? Coś silnego mnie do niej przyciąga. Fascynacja? Przyjaźń? Zakochanie? Co? Do jasnej cholery co? Nie chcę mieszać w jej życiu i tak ma już wystarczająco ciężko. Nie chcę jej dokładać nowych zmartwień, wrażeń… Na razie i tak się to nie udaje. Muszę z nią porozmawiać i to wyjaśnić. Skierowałem się do jej pokoju. Zastałem ją leżącą w łóżku.

-Hej, śpisz?-powiedziałem szeptem zamykając za sobą drzwi. Odwróciła się trzepocząc rzęsami i uśmiechnęła się blado.
-Nie, nie…
-Inga, przepraszam.-przysiadłem na brzegu łóżka.
-Daj spokój. To tylko i wyłącznie moja wina. Ja zaczęłam.
-Ale ja nie powinienem był reagować…aż tak… Zresztą wiedząc, że jesteś w rozsypce. I tak pewnie tego by to nie polepszyło sytuacji…
-Zapomnijmy, ok? Przecież przyjaciele tak nie robią, nie?
-Chyba tak. To co, przytulas chociaż?-uśmiechnąłem się, a dziewczyna z pięknym uśmiechem wtuliła się we mnie. Przyjaciele. A może to najlepsze wyjście? Przecież będę blisko niej. Jak Mario, Robert… Ale czy to dla mnie wystarczy? Jak na razie musi… Jak na razie… Jak na razie…














~~~
Przepraszam! Ogromnie przepraszam za takie opóźnienie! Nie ustawiłam automatycznego dodawania (a byłam o tym przekonana), a mój "cudowny" internet nawalił-w pewnym momencie już chciałam już rzucić ruterem przez okno bo byłam wściekła, że nie mogę wstawić części na czas...
Po drugie zrobię z siebie potwora do końca (nie chcem ale muszem) albowiem...niestety części będą pojawiać się już co tydzień. Wyjeżdżam teraz na dwa tygodnie...nie wiem, na ile będę mogła pisać...jak będę bardzo zdesperowana ściągnę Worda na telefon i będę na nim pisać (czego szczerze nienawidzę...ale czego się nie robi ;)  ) Mój "zapas" się nieuchronnie kończy i gdybym wstawiała jak dotychczas bym musiała zrobić przerwę czy zawiesić (jeżeli nie udało by mi się napisać na wczasach), z tego bronię się rękami i nogami...
No i teraz coś na poprawienie humoru-> chciałabym życzyć wszystkiego, wszystkiego naajlepszego z okazji urodzin kochanej Zuzie! (która z resztą nazwała mnie Polsatem ;))))) )!!! Dużo, dużo zdrówka, szczęścia, radości i spełnienia marzeń, kochana! Happy birthday, sto lat i zum Geburtstag viel Gluck! :)) Ściskam moocno urodzinowo! <333 (tak, wiem, w pisaniu życzeń jestem noga! Bożonarodzeniowa część opowiadania będzie dla mnie horrorem! :P )
Tak więc za tydzień będę już na plaży w deszczowym Kołobrzegu->jak uda mi się gdzieś na otwartym morzu znaleźć wifi to wam dam znać :)))
No i jeszcze druga baaardzo miła wiadomość-wygraliśmy w Juventusem! I to ile? 2:0! I kto strzelił? A kto by mógł? Najlepszy duet Auba&Marco! :))) No i kapitalny gol Marco...Wow! Jak ktoś nie widział to -> https://www.youtube.com/watch?v=zDasu1SqM1o (w 6.06 min. filmu) :)
Buziaki:***



środa, 22 lipca 2015

Szesnaście.




-Inga…-powiedziała w końcu.
-Tak, Inga. Proszę, niech pani usiądzie.-ucieszyłam się, że w końcu się odezwała. Poczułam się trochę, jakbym była na praktykach w przychodni dla umysłowo chorych.
-Inga…-położyła rękę na moim policzku i pogładziła go kciukiem. –Inga, córeczko…-szepnęła ale dość słyszalnie. Nie wiedziałam co mam myśleć. To jakiś żart? Z drugiego końca salonu dobiegł nas głośny dźwięk tuczącego się szkła.
-Proszę pani, musiało się pani coś pomylić… Niech pani usiądzie.-powtarzałam kolejny raz niczym mantrę. Niech pani usiądzie. Niech pani usiądzie. Niech pani usiądzie… Pani Klopp wyminęła mnie w ciszy i podeszła do drewnianego kredensu. 
Trzęsącymi rękoma chwyciła album i wyjęła z niego jedno zdjęcie. Podeszła do mnie bezgłośnie i podała mi je. Przedstawiało ono bardzo młodą kobietę obejmującą małe niemowlę. Patrzyła na nie z ogromną miłością, a jednocześnie z obawą i rezerwą… Za moimi plecami stanął Klopp i również oglądał zdjęcie. Skierowałam je w stronę pani Ulli, żeby jej je oddać, ale ta cofnęła się o krok.

-Zdjęcie było zrobione dwudziestego ósmego sierpnia dziewięćdziesiątego trzeciego.-wyjaśniła
-Twoja siostra z córką.-odezwał się Klopp i spojrzał zdziwionym zachowaniem żony wzrokiem.
-Jurgen, ja nie mam siostry. Mam tylko Stephen’a.
-Więc dlaczego mówiłaś, że to twoja siostra? Kto… Czy… Kim jest ta kobieta?-był w wyraźnym szoku i oszołomieniu
-To jestem ja.
-Dziewięćdziesiąty trzeci? Chodziliśmy chyba już wtedy razem.
-Tak. Cztery miesiące. W lutym wyjechałam, pamiętasz?
-Służbowo. Szef wysłał ciebie w jego imieniu, żebyś zarządzała przez rok placówką we Wrocławiu…-potarł skronie przypominając sobie. –Bo jako jedyna znałaś język i spędziłaś tam dzieciństwo… Ulla, możesz wyjaśnić? Nie rozumiem do czego zmierzasz.-patrzył na nią badawczo.
Przestąpiłam z nogi na nogę. Czułam się trochę skrępowana. Wyjaśniają sobie jakieś sekrety rodzinne, a ja sobie stoję prawie pomiędzy nimi niczym jakaś wierzba… i co? W dodatku nie miałam żadnej drogi ucieczki. Za mną wysoki, dobrze zbudowany Jurgen Klopp, a obok oparcie kanapy.  Jakby sobie o mnie przypomnieli, pani Ulla spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.

-Inga… Dwudziesty siódmy sierpnia.
-Mówiła pani, że dwudziesty ósmy…
-Zdjęcie było zrobione dzień później.-wytłumaczyła szybko.
-Przepraszam bardzo, ale to jakieś nieporozumienie. Nie rozumiem o co pani chodzi. Nie wiem, czy zaraz zza szafy wyskoczy kamera i wszyscy krzykną „mamy cię”, czy cokolwiek innego…-powiedziałam z frustracją i udało mi się w końcu wyminąć Kloppa
-Inga, proszę. Dwudziesty siódmy sierpnia…-szepnęła niesłyszalnie
-Jedyne co mi się z tym kojarzy, to moje urodziny, a teraz przepraszam, ale…-spojrzałam na panią Ullę, a jej jakby kamień spadł z serca. Uśmiechnęła się smutno w moim kierunku i kiedy już chciała coś powiedzieć wyprzedziłam ją o ułamek sekundy.

-Nie, nie, nie. To naprawdę jakaś pomyłka. Bardzo mi przykro, ale to musi być pomyłka. Ja nie mam matki. Moja matka stchórzyła i wyjechała Bóg wie gdzie. Zostałam z facetem, który okazał się nawet nie być moim ojcem! Nie miałam normalnego dzieciństwa. Każdego dnia żyłam w strachu, że coś gorszego mi się stanie niż kilka siniaków!-prawie krzyczałam.
-Inga, to nie tak! Zostawiłam cię Andrzejowi, bo myślałam, że jesteś jego córką! Prosiłam, żeby zrobił testy DNA. Nie zrobił… Nie wiedziałam, że nie jesteś jego córką! Przysyłałam mu pieniądze na twoje utrzymanie…
-Nie chciałam pieniędzy. Nie potrzebowałam żyć bogato, nie potrzebowałam markowych ubrań… Ja tylko potrzebowałam… matki. Czy to tak wiele? Gdybym ja została matką, całe życie bym poświęciła aby je wychować, widzieć uśmiech na jego twarzy, obserwować jak stawia pierwsze kroki…A pani po prostu wyjechała. Tak po prostu…wyjechała…-emocje mi puściły. Wspomnienia, które dopiero co zaczęły się goić zostały rozdrapane i to z podwójną siłą. Poczułam łzy cieknące po moich policzkach, więc szybko je starłam.

-Bałam się, że kiedy Jurgen się dowie, że jestem w ciąży mnie zostawi, że mnie skreśli. Byliśmy tacy młodzi… Nie byliśmy gotowi na dziecko… Oboje. A ja nawet nie wiedziałam, czyje ono jest… Inga, proszę, nie miej mi tego za złe, córeczko…
-Niech tak pani do mnie nie mówi!-krzyknęłam
-Mam akt twojego urodzenia…
-Chrzanić jakieś papiery! Moja matka nigdy nie istniała, nie istnieje i nie będzie istnieć! A pani nawet nie powinna tak siebie nazywać! Jaka matka może zostawić własne dziecko jakiemuś facetowi i tak po prostu wyjechać? Wrócić do domu, paść w ramiona ukochanemu i żyć, jakby nic się nie stało? Jak bym była nikim. Urodziła pani dwa czy trzy lata później Mark’a i co? Sprzedawała pani nędzne tekściki, że jesteś taka podekscytowana i przerażona, że to twoje pierwsze dziecko, że nie wiesz jak naprawdę będzie wyglądał poród? Podczas gdy pani córka była gdzieś kilka tysięcy kilometrów dalej i gdyby nie sąsiadka obok, popełniłaby samobójstwo?! Żal mi tylko pana Jurgena. Nie rozumiem, czym tak wspaniały człowiek mógł zasłużyć na takie traktowanie? Nie mógł zasłużyć na odrobinę prawdy?- Ledwo stałam. Co mnie zdziwiło, Klopp, równie blady, podszedł do mnie i objął jedną ręką podtrzymując mnie. Nie wiem czy fizycznie, czy na duchu, ale w obu przypadkach trochę zadziałało.

-Nie chciałam, żeby…
-Nie chciałaś? Nie chciałaś, żeby kiedy przychodziłam ze szkoły zastawałam w domu pijanego ojca? Żeby nie bił mnie do nieprzytomności? Żebym nie trafiła z otwartym złamaniem ręki do szpitala z oficjalną wersją spadnięcia ze schodów? Żeby o dosłownie ułamki sekundy, dwa razy, nie próbował mnie zgwałcić? Żebym bała się każdego mężczyzny jakiego spotkam? Żebym żyła tylko dla jednej osoby, sąsiadki, która mnie kochała jak własną wnuczkę, do której uciekałam, jak śniły mi się koszmary z…nim..jak…-krzyczałam dławiąc się łzami. Brakowało mi powierza. Moja twarz była cała mokra od łez. Zaczęłam się krztusić.

W tym momencie czułam, że nie ustoję dłużej. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zamachnęłam ociężale ręką w powietrzu próbując znaleźć rękę Kloppa, którą wcześniej mnie podtrzymywał. Nie było jej. Obraz był bardzo niewyraźny, głównie przez załzawione oczy. Poczułam, że grunt osuwa mi się spod nóg. W jednej chwili zostałam mocno złapana i poderwana z ziemi. Z trudem łapałam oddech. Łzy leciały po moich policzkach jak oszalałe, a ja dławiłam się szlochem. Kilka minut później uderzył we mnie podmuch chłodnego powietrza zmieszanego z moimi ukochanymi męskimi perfumami. Taka mieszanka zadziałała na mnie nadzwyczaj uspokajająco.
Poczułam, że usiadł na stopniu schodów prowadzących do domu. Przytulił mnie do siebie mocno. Przesunęłam się na jego uda, objęłam go za szyję niczym małpka, oparłam głowę na jego barku i pozwoliłam moim łzom swobodnie spływać. Mój szloch jakby się mogło wydawać nie miał końca. Marco trzymał mnie mocno w rękach i kołysał na boki, jak małe dziecko. Od czasu do czasu składał pocałunek na mojej głowie.

-Ciiiii.-szeptał mi do ucha. –Już dobrze, aniele. – przytuliłam go jeszcze mocniej, a on nie przestawał mnie kołysać. W prawo, w lewo, w prawo w lewo. Po jakimś czasie poczułam się bardzo zmęczona. Co ostatnie usłyszałam, to skrzypnięcie drzwi. Marco jednak mnie nie puścił… A ja odpłynęłam w krainę nicości…






/Marco/
Stałem jak słup soli. Nie wiedziałem co zrobić. Bolało mnie, kiedy widziałem jej łzy. Jeszcze bardziej, kiedy w końcu zrozumiałem, dlaczego z taką rezerwą podchodzi do znajomości z mężczyznami i co kiedyś przeżyła. Coś, o czym kiedyś wspomniał Robert. Wiedział o tym wszystkim? Nie wydaje mi się, że byłaby w stanie mu powiedzieć widząc teraz jej stan. Zaciskała dłonie w pięści, aż jej zbielały kostki. Stała do mnie bokiem. Twarz niczym nie różniła się od tła białej ściany. Trener oparł się o szafę i zakrył twarz dłońmi. Zauważyłem, że już nie daje rady. Nogi przeraźliwie jej się trzęsły. Zauważyłem, że zaraz zemdleje. Podbiegłem jak najszybciej i złapałem ją w ręce. Wtuliła się w moje ramiona cały czas żałośnie łkając. Rzuciłem szybkie spojrzenie na trenera i stojącego za nim Mario. Oboje oszołomieni kiwnęli głową rozumiejąc o co mi chodzi. Wyszedłem z nią na dwór i usiadłem na jednym ze stopni schodów przytulając ją do siebie. Nie wiedziałem co mam robić. Zacząłem ją kołysać na boki jak niemowlę. Skoro na Nico to działało to czemu nie i paręnaście lat starszą osobę? Uczepiła się mnie mocno. W sumie podobałby mi się taki obrót sprawy, gdyby tylko nie płakała…

W końcu jej oddech się unormował. Nie wiem ile czasu minęło. Usłyszałem za mną otwierające się drzwi. Zza nich wyłoniła się sylwetka Kloppa. Za nim stał Gotze. Chcieli wyjść z domu. Zauważyłem, że w dłoni trzyma torbę. W porę zauważyli nas na schodach. Mario uśmiechnął się szeroko na nasz widok i poruszał brwiami, na co tylko przewróciłem oczami.Ten tylko jedno...
Trener z moim przyjacielem wyszli cicho z domu i jak najciszej zamknęli za sobą drzwi. Śliczna brunetka spoczywająca w moich ramionach nadal płakała. Teraz tylko z tą różnicą, że przez sen. Podniosłem się delikatnie ze schodów, by jej nie obudzić i zszedłem ze schodów. Za mną poszli trener z Mario. Zatrzymałem się koło mojego przyjaciela i dałem do zrozumienia, żeby wyciągnął mi z bocznej kieszeni spodni kluczyki. Chwilę później otworzył samochód, a ja położyłem Ingę na przednie siedzenie pasażera, które wcześniej mój przyjaciel ustawił na prawie leżąco. Zamknąłem najciszej jak się dało drzwi, by jej nie zbudzić i podszedłem do trenera i Mario.

-Jak z nią?-spytał zmartwiony Klopp.
-Kiepsko. Zabieram ją do siebie. Będzie miała ciszę i spokój.
-Jasne… Uściskaj ją ode mnie mocno.-dodał Mario
-Nie ma sprawy.
-Ja jadę do hotelu. Muszę po tym wszystkim ochłonąć, odpocząć. Podwiozę po drodze Mario. Ty jedź spokojnie…-powiedział Klopp, po czym z wahaniem dodał –Opiekuj się nią.
-Obiecuję. Dobranoc.-odpowiedziałem z pokrzepiającym uśmiechem i wsiadłem do samochodu. 

Machnąłem jeszcze przez szybę do Mario i ruszyłem w kierunku mojego mieszkania.
Zaparkowałem w garażu podziemnym, wziąłem ją na ręce i pojechałem windą na czwarte piętro. Otworzyłem umiejętnie drzwi od mieszkania, wszedłem zamykając je łokciem i skierowałem się w
stronę sypialni. Położyłem ją na moim łóżku, ściągnąłem jej buty i przykryłem kołdrą. Wyglądała tak spokojnie…

Wziąłem szybki prysznic, założyłem dres i poszedłem sprawdzić, czy u Ingi wszystko w porządku. Zastałem przeuroczy widok. Inga wtulona w poduszkę i zamotana w kołdrze. Tak pięknie wyglądała kiedy śpi… Usiadłem pod ścianą i obserwowałem ją . Bardzo przyjemny widok, nawet bym nie pogardził takim na co dzień… Odchyliłem głowę do ściany i przymknąłem powieki. Wtem usłyszałem mój dzwonek telefonu dobiegający z salonu. Poszedłem szybkim krokiem, żeby nie obudzić Ingi i odebrałem.

-Halo?
-Marco? Nie obudziłem cię?
-Nie, nie. Nie zamierzam dzisiaj spać. Coś się stało?
-Mógłbyś przekazać chłopakom, że trening odwołany?
-Jasne. Nie ma problemu.- zapadła dość krępująca cisza.
-Inga śpi?
-Tak. Cały czas przy niej czuwam, proszę się na martwić. Niech pan się spokojnie wyśpi i niczym się nie przejmuje. Mam wszystko pod kontrolą i naprawdę nie ma się czym przejmować.
-Wiem, Marco, wiem, że jest w dobrych rękach. Dziękuję, że się nią zajmujesz.
-Naprawdę nie ma za co…-przerwałem, kiedy usłyszałem głośny krzyk dochodzący z sypialni.
-Muszę kończyć. Inga się obudziła.-rzuciłem szybko i ruszyłem biegiem w kierunku sypialni
-Leć. Dobranoc. I dziękuję.-rozłączył się Klopp.


Przemierzyłem kilkoma susami schody, otworzyłem jednym pchnięciem drzwi. Zastałam Ingę siedzącą na baczność w łóżku i głośno szlochającą. Usiadłem koło niej i dotknąłem jej ręki.

-Puszczaj mnie! Zostaw!-krzyczała zalewając się jeszcze większymi łzami–Nie chcę!
-Inga, to tylko ja…-szepnąłem i założyłem jej kosmyk włosów za ucho. Drgnęła otępiona i odsunęła się na drugą połowę łóżka. Zapaliłem małą lampkę nocną, która dała delikatne, przyćmione światło.

-To ja, Marco.-zacząłem i przysunąłem się kawałek bliżej. Spojrzała się na mnie tymi pięknymi, ciemnymi oczami. Widziałem w nich ogromny ból, przestrach, panikę…
-Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczna.-mówiłem powoli jak do niemowlęcia wyciągając rękę w jej kierunku i zatrzymując przed jej ramieniem, czekając na jakiekolwiek pozwolenie, gest. Zamrugała dwa razy oczami.
-Marco. To tylko Marco.-szepnęła do siebie wypuszczając głośno powietrze z płuc.
-Tak, aniele. Nic ci tu nie grozi, ani nie stanie się żadna krzywda. Możesz się czuć bezpieczna.-powiedziałem łapiąc ją za dłoń. Przez całe moje ciało przeszedł niesamowity prąd. Najsubtelniejszy dotyk świata. Zacisnąłem mocniej palce, ale ta wyrwała swoją rękę, rzuciła się na mnie, objęła dookoła szyi, głowę położyła na moim ramieniu, a z jej przepięknych oczu znów płynęły te słone kropelki, które przyprawiały mnie o smutek. Gdybym kiedykolwiek zobaczył tego faceta, który jej to wszystko zrobił, byłym w stanie nawet go zabić, żeby ona w końcu poczuła spokój i ulgę...









CDN...






~~~

Taaak właśnie..:) Część pozostawiam do Waszej opinii! Jestem jej ogromnie ciekawa! :)
I właśnie muszę koniecznie napisać-moja skleroza nie pozwoliła na to w poprzedniej części, ale miałam Wam ogroomnie podziękować za już sporo ponad 10.000 wyświetleń! (a właściwie to już tak się porobiło, że jest prawie 12 tys.! ) <33 A to dopiero 3 miesiące od założenia bloga! Dziękuję! <3 :')

Przechodzę ostatnio jakiś "twórczy kryzys" i miewam przedziwne weny, gdzie powstają takie części jak 22 (już niedługo się przekonacie, jak bardzo jest "specyficzna")...a potem długo, długo nic. W głowie się cały czas rodzą nowe pomysły...tylko na za dziesięć części w przód...Stwierdziłam czytając ostatnio inne, fenomenalne blogi, że mój poziom pisania jest cały czas na tym samym poziomie-szoruje po ziemi :P Nie chcę nic mówić, ale wydaje mi się, że od sierpnia trzeba będzie wrócić do starych obyczajów wstawiania części co tydzień...Chyba lepiej tak, niż zawieszać bloga, czy zwodzić Was z terminami...zobaczymy! Na razie biorę tyłek w troki i biorę się do pisania kolejnej części! Czekam na "zastrzyki" weny od Was w postaci jakże cieszących komentarzy!:)) Buziaki! :**

To kto wybiera się na rower? :)) Poziom rowerowej motywacji +100

        

środa, 15 lipca 2015

Piętnaście.




Miałam właśnie przejść przez ulicę, kiedy drogę zajechał mi czarny samochód. W jednej chwili serce podeszło mi do gardła. Szyba zaczęła się opuszczać a tam…


-Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha!
-Goetze! Ty debilu! Jezu, jak ja się przestraszyłam!-wzięłam głęboki oddech.
-Haha, na jasne. To porwanie! Proszę wsiadać do tyłu, albo sam się po ciebie pofatyguję.
-Wsiadam dobrowolnie, nie chcę pana fatygować, jeszcze zadyszki byś dostał.-zaśmiałam się i wsiadłam na tylne siedzenie samochodu. Spojrzałam w przednie lusterko… Zbladłam. Kierowcą był Marco. I jak ja mam mu teraz spojrzeć w oczy?
-Cześć.-bąknęłam pod nosem
-Cześć-odpowiedział trochę zdziwiony moim „entuzjazmem” a właściwie nagłym jego brakiem i spojrzał na mnie w lusterku tymi jego pięknymi oczami, które w tej chwili przybrały barwę niebiesko-szarą, niesamowitą…

-To gdzie się panienka tak późno wybiera?-przerwał magiczną chwilę Mario i odwróciłam na niego wzrok.
-Ehh… Teraz szłam szukać jakiejś ładowarki w galerii, bo mi telefon padł…a muszę zadzwonić do Agaty albo Ewy, bo nie mam się gdzie podziać.
-Jak to?-zmarszczył brwi ciemny blondyn
-Bo Robert z Anką się trochę pokłócili, Lewy zazdrosny o jakiegoś karatekę, potem mu się głupio zrobiło, że nawet mógł pomyśleć, że Ania może go zdradzić no i chciał zrobić romantyczną kolację.
-Lewy zazdrosny! Dobre!-zaśmiał się Mario
-Gotze!-spiorunowałam go wzrokiem
-Dobra, dobra. Ale czemu się nie masz gdzie podziać?
-Bo się trochę czuję jak piąte koło u wozu. Oni chcą sobie na spokojnie wszystko wyjaśnić, zjeść romantyczną kolację, obejrzeć jakiś film, a potem...się domyślacie. I dosyć byłoby to dziwne i krępujące, gdybym ja siedziała zamknięta na piętrze czy za ścianą…
-Czaję, czaję.-zaśmiał się Mario.
-No więc mogę od was zadzwonić do na przykład Łukasza czy mogłabym u niego przenocować…
-Nie! My cię porwaliśmy i jesteś nasza.
-Nie chcę wam psuć planów na wieczór…
-Nie psujesz. Jedziemy do Kloppa, ma nam dać papiery, potem wykopiemy Mario i pogadamy. Mówiłem ci, że dzisiaj.-odezwał się Marco
-Ehhh… No ok, ale nie wykopiemy tylko odwieziemy do domu, bo Mario chciałby porozmawiać z Ann, prawda?
-Yymm, ja…
-No co? Taka była umowa, nie?
-Jaka umowa?-spojrzał się na nas z ciekawością Reus.
-Ty lepiej kieruj tam blondyno. Inga…
-No co „Inga”? Nie Inguj mi tutaj. Jak widzisz ja się wywiązałam, teraz ty. Odwagi, jesteś facetem.
-No dobra. Ale nie wierzę, że ty…
-Ja też.-zaśmiałam się
-Nie chcę państwu przeszkadzać w tej jakże dziwnej dyskusji, ale już podjechaliśmy pod dom Klopp’a.- Faktycznie. Stanęliśmy na podjeździe dość dużego domu. 

Był zbudowany bardziej na styl tradycyjny. Nie była to jakaś willa, ale taki ciepły, prosty, rodzinny dom z czerwonymi dachówkami. Mario wysiadł, a Marco właśnie otwierał drzwi.

-Poczekać tu na was?-zapytałam
-Nie, chodź z nami. –posłał mi jeden z tych oszałamiających uśmiechów, a po chwili otworzył mi drzwi i wyciągnął do mnie rękę. Dżentelmen się znalazł. Ujęłam jego dłoń i najzgrabniej jak umiałam opuściłam pojazd. Nawet się udało. Szliśmy kamienistą dróżką prowadzącą do drzwi wejściowych. Kiedy już Mario miał dzwonić dzwonkiem drzwi otworzył sam Jurgen Klopp ubrany w spodnie dresowe i biały T-shirt.

-Cześć, cześć wam. O! Inga z wami przyjechała. Zapraszam!-powiedział radośnie z wielkim uśmiechem na twarzy.

-Dobry wieczór.-przywitałam się przechodząc przez próg.
-Do salonu zapraszam. Rozgośćcie się. Coś do picia?
-Nie, nie, dziękujemy.-usłyszałam gdzieś przytłumiony głos Mario. Ja byłam w jakimś tunelu, otoczce oddzielającej mnie od świata... 
Krok za krokiem. Powoli zbliżałam się do przepięknego, czarnego jak węgiel Steinwey’a. Czarny fortepian stał w rogu przestronnego salonu. Można było zwrócić uwagę na duży, ozdobny żyrandol, duże kanapy…ale mnie przyciągał tylko on. Podeszłam starłam palcami niewidzialny kurz z pokrywy. Już minęły z trzy lata odkąd nie miałam pod palcami smukłych biało-czarnych klawiszy. Uśmiechnęłam się na wspomnienie mnie jako małej dziewczynki ćwiczącej uparcie w szkole muzycznej gamy i pasaże. Pochłaniało mnie to do reszty. Było moją odskocznią od rzeczywistości. Mogłam grać godzinami i nigdy mi się nie nudziło.


-Inga?-nie wiem skąd, tuż obok mnie wyrósł Klopp
-Przepraszam, zamyśliłam się.
-Witamy w świecie żywych.-zaśmiał się. –Grasz?
-Od dziecka uczyłam się grać… Tak dawno nie grałam… Prawie trzy lata…
-To zagraj.-powiedział ciepło z tym swoim firmowym uśmiechem
-Ja… Nie wiem…-dukałam trochę zaskoczona
-No śmiało. Ne wstydź się. Chętnie posłuchamy. Jeszcze żonę zawołam. To jej fortepian. Ulla! Chodź, gości mamy!-krzyknął kierując w stronę schodów.
-Za pięć minut!-usłyszałam aksamitny głos dobiegający z piętra
-No to trudno. Nie wie co traci. Graj.
-Pana żona nie będzie miała za złe?
-Skądże!


Odsunęłam ławę i usiadłam na niej. Otworzyłam klapę i przed moimi oczami ukazał się rząd białych i czarnych klawiszy. Przejechałam delikatnie opuszkami palców z utęsknieniem całą klawiaturę, a stopy położyłam na dwóch pedałach. Zamknęłam oczy, żeby przypomnieć sobie jakiś utwór, który umiałabym zagrać na poczekaniu z pamięci. Delikatny uśmiech wkradł się na moje usta, kiedy podjęłam decyzję. Kiedy otworzyłam oczy, na wprost, oparty o tył fortepianu stał Marco, a z boku Mario. Postanowiłam zagrać piosenkę z bajki Disney’a –Alladyn „A whole new world”. Kiedyś była mi bliska…

Po kilku pierwszych taktach muzyki odpłynęłam  w daleką, beztroską krainę. Zapomniałam o otaczającym mnie świecie i leciałam razem z muzyką. Unosiłam się nad niebem i ani na myśl mi nie przyszło spadać. Wirowałam w tańcu z obłokami, cieszyłam się powiewem wiatru, promieniami słońca… Aż w końcu przyszedł czas na zakończenie. Zeskoczyłam z puchowej chmurki na trawę z poranną rosą i małymi kroczkami moja zaczarowana podróż się skończyła, a ja, otwierając oczy, znowu byłam w Dortmundzie, w domu trenera drużyny Borussii Dortmund. Oderwałam palce od klawiszy kończąc ostatni dźwięk. Powstrzymywałam łzy wzruszenia. Tym razem się udało. Wstałam z miejsca i stanęłam naprzeciw wzruszonego Klopp’a. Jeszcze nigdy go takiego nie widziałam. Objął mnie mocno.


-To było przepiękne.-szepnął mi do ucha, na co uśmiechnęłam się delikatnie. Puścił mnie, a ja rzuciłam przelotne spojrzenie na Marco i Mario. Goetze stał zamurowany, a Marco patrzył się na mnie takim…płomiennym spojrzeniem, palącym, przenikliwym, jakby próbował mnie rozgryźć. 

Nagle rozległy się brawa z końca salonu. W progu stała kobieta oparta o ścianę. Była wysoką blondynką, choć na moje oko farbowana. Oczy miała ciemne, brązowe. Usta pełne, pomalowane bladoróżowym błyszczykiem. Nie była chuda, ale też nie można było powiedzieć, że gruba. Miała pełne, kobiece kształty. Miała gdzieś około czterdziestki. Była widocznie młodsza od Klopp’a. Uśmiechnęła się do mnie i ruszyła w moją stronę.

-To ta dziewczyna z Polski, przyjaciółka Lewandowskich, o której ci opowiadałem.-odezwał się Klopp zza moich pleców. Posłałam mu tylko pytające spojrzenie, na które odpowiedział uśmiechem.
-A to jest właśnie moja żona.-wskazał ręką na blondynkę.
-Ulla Klopp.-wyciągnęła do mnie rękę.
-Inga Mazur, bardzo mi miło.-odpowiedziałam witając się. Żona Kloppa popatrzyła na mnie badawczo z niepewnym i przestraszonym wzrokiem.
-Proszę pani, wszystko dobrze?-zapytałam czując się trochę dziwnie, kiedy wpatrywała się we mnie dłuższą chwilę. Nawet spojrzenie Reusa nie wprowadzało mnie w takie zakłopotanie. Aż dziwne, prawda? Kobieta nic nie odpowiedziała tylko dalej wnikliwie analizowała moją twarz. Milimetr po milimetrze. A z każdą sekundą robiła się coraz bardziej blada. Złapała się o oparcie kanapy.

-Niech pani usiądzie. Może pan przynieść szklankę wody?-skierowałam do Kloppa.
-Jasne.-odpowiedział i szybko udał się do kuchni.
-Niech pani usiądzie.-powtórzyłam, kiedy kobieta nie chciała się ruszyć z miejsca. 






CDN...











~~~


I tak Was zostawiam na tydzień do 16 części...Nawet nie wiecie, jak długo czekałam, aż w końcu przyjdzie na nią kolej! Jestem przeeogromnie ciekawa Waszej reakcji!!! Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie! Mimo, że czekania tydzień, to długość rozdziału nadrobi!

<-Wam też serce podeszło do gardła widząc, jak Marco siedzi na krawędzi tego basenu? o.O...bo tam jest za nim podłoga, nie? ;o Haha:D A jak tam Wasze wakacje? Też jak panowie obok?:)))
Buziaki! xoxo



sobota, 11 lipca 2015

Czternaście.



W jednej sekundzie moje serce pękło i pokruszyło się na miliony kawałków, które niemiłosiernie raniły mnie od środka. Dlaczego w jednej, cholernej sekundzie musiało się wszystko zawalić? Z resztą, co ja głupia sobie wyobrażałam?!

Marco Reus. Gwiazda Bundesligi, pomocnik w Borussii Dortmund, wkurzający ale kochany blondyn… Przepuszcza w drzwiach jakąś dziewczynę o brązowych włosach. Niewysoka, nawet trochę niższa ode mnie. Uśmiechał się do niej promiennie… A po chwili. Nie! Błagam. Wziął na ręce na około trzy letniego chłopca i okręcił nim w powietrzu dookoła i pocałował w policzek. Nie dość, że ma dziewczynę i podrywa inne, to jeszcze ma dziecko! Co ja w nim widziałam? Cholera jasna. Dlaczego ja całe życie mam jednego, wielkiego pecha. Wsiedli do białego samochodu, blondyn zapiął chłopca w foteliku i odjechali.


Bądź twarda, bądź twarda, bądź twarda.-powtarzałam sobie w głowie niczym mantrę. Zerwałam się z miejsca i ruszyłam przed siebie. Niestety wpadłam na jakąś dziewczynę i rozsypały mi się siatki z owocami.
-Jeny, przepraszam panią najmocniej, nie zauważyłam.-powiedziałam szybko i ukucnęłam by zbierać wszystko co powypadało.
-Ja też nie zauważyłam. Pomogę pani.-odpowiedziała miło i faktycznie pomogła mi. Była trochę starsza ode mnie, ale jej wiek nie przekroczył jeszcze trzydziestki. Pozbierałyśmy wszystko i wstałyśmy z chodnika.
-Wszystko w porządku? Rozmazał się pani tusz.
-A miałam być twarda…-burknęłam pod nosem i zaczęłam szukać w torebce chusteczek.
-Trzymaj.-zobaczyłam, że rozmówczyni podaje mi paczkę. Wzięłam jedną i wytarłam rozmazany tusz.
-Dzięki.-uśmiechnęłam się ponuro.
-Facet?
-Yhym… Dopiero co zdobyłam się na zaufanie…a tu co? Przed chwilą wyszedł z galerii z jakąś kobietą i małym dzieckiem.
-Chodziliście razem?
-Nie! Nie. Przyjaźnimy się. Raz mnie pocałował, a ja wiesz…
-Zakochałaś się.-dopowiedziała za mnie
-Nie wiem czy od razu tam zakochałam…no ale coś jakby do niego poczułam… mieliśmy jutro pogadać, a tu..o.
-Faceci… Nie przejmuj się. Nie jest ciebie wart. Tak w ogóle, Yvonne jestem.
-Inga.
-Śliczne imię. Kiepski masz tusz, polecam wodoodporny od Lancome. Na długo starcza i jest serio niezły.
-Dzięki. Przyda się na przyszłość. Wiesz może, gdzie tutaj znajdę jakiś postój taksówek?-zdobyłam się na uśmiech
-Oj, daleko. Byś musiała pójść tędy prosto, na dworzec autokarów i po drugiej stronie ulicy będzie postój.
-A, nie. To za daleko. Ja tu dopiero jestem  tydzień i nie jestem za bardzo ogarnięta. Mieszkam na Stubengasse i nie wiem za bardzo jak tam się dostać.
-Aaa! To niedaleko. Przyjaciel mojego brata też tam mieszka. Mogę cię podwieźć, ale nie pod sam dom niestety, bo się spieszę, siostra z synem i mój brat do mnie dzisiaj przychodzą na obiad, rodzice wyjechali a na narzeczonego, żeby mi coś ugotował liczyć nie mogę.
-Nie musisz, naprawdę.
-Chcę. No chodź. Tu mam zaraz zaparkowany samochód.-powiedziała z uśmiechem i skierowałyśmy się do jej samochodu. Był to czerwony Opel. Ja bym tam wolała biały albo czarny, ale do niej akurat ten kolor bardzo pasował. Po niecałych dziesięciu minutach Yvonne zatrzymała się na chodniku mojej ulicy.

-Nie wiem jak ci dziękować. Następny raz na zakupy wybieram się z mapą.
-Haha, ok. Zostaw mi swój numer, puszczę do ciebie sygnał i się może umówimy w tygodniu na jakieś małe zakupy, czy na kawę.
-Jasne, chętnie.-uśmiechnęłam się i zapisałam jej numer w jej kalendarzyku.
-To do zobaczenia!
-Pewnie. Jeszcze raz dzięki. Pa!-wysiadłam z samochodu i ruszyłam w kierunku domu Lewandowskich.


Po chwili weszłam z siatkami do domu. Zrzuciłam klapki i zaniosłam siatki do kuchni. Kiedy wyjmowałam zakupy do kuchni wszedł Robert.

-O, hej!
-Hej, hej…
-Byłaś na zakupach?
-Taak.
-Trafiłaś?
-Z komplikacjami, ale tak.
-Wow, dzięki. Ile ci oddać?
-Stuknij ty się w głowę. Lepiej mi pomóż chować te zakupy
-Ale ja serio!
-Ja też. No rusz się Lewusku.-Robert zaśmał się i pomógł mi wypakować i schować wszystkie produkty. Spojrzałam na godzinę. Pół godziny do czternastej. Postanowiłam sobie zrobić na szybko bułkę.
-Jeszcze raz dzięki.-posłał mi uśmiech i usiadł koło mnie na wysokim krześle.
-Za co?-weszła do kuchni Ania
-Ta znowu podsłuchuje.-zaśmiałam się
-Oj tam, oj tam.-wyciągnęła z lodówki jogurt truskawkowy i przysiadła się do nas. –To za co?
-Za zakupy.-odpowiedział Robert.
-Aaa, właśnie. Dzięki. Trafiłaś bez problemów?
-Mniej więcej…
-Inga, coś się stało?
-Nie, nic…
-Przepraszam.-rzucił Robert i wyszedł z kuchni kierując się w stronę dzwoniącego telefonu.
-Mów.
-Widziałam pod galerią Marco.
-O!-powiedziała entuzjastycznie
-Z kobietą.
-Ooo…-mniej entuzjastycznie
-I dzieckiem.
-Ooooo… Coo?!
-Yhym. To co słyszałaś.
-Ale przecież Marco nie ma dziecka! Dziewczyny raczej też nie…
-Najwyraźniej jesteś słabo poinformowana.-westchnęłam –Wyglądali na szczęśliwych.
-Nie wierzę…
-A jednak. Ja to mam w życiu pecha.
-Przecież chciałaś przyjaźni. No to co wam stoi na przeszkodzie?
-Ehhh… No nic. Zakupy aktualne?
-Tak. Tylko zjem tą bułkę, biorę wodę i idziemy.
-Okej, to ja się ubieram. Ciepło jest na zewnątrz?
-Gorąco!
-Zaraz będę.
-Okey.

Dokończyłam moją bułkę i poszłam do pokoju przygotować sobie rzeczy na jutro. Zadzwonię dzisiaj do Ewy lub Agaty, żeby przenocować. Zeszłam na dół, gdzie czekała już na mnie przyjaciółka.

-No, to co, idziemy?
-Jasne.-wyszłyśmy do garażu i wsiadłyśmy do samochodu. Otworzyłyśmy dach i szyby, tak, że był lekki przeciąg.



-Jesteśmy.-odezwała się, kiedy zaparkowałyśmy pod ogromną galerią, naprzeciw której stałam w rozsypce kilkadziesiąt minut temu.
-No to idziemy.


Chodziłyśmy po sklepach i zjadłyśmy obiad w chińskiej restauracji. Tam nigdy nie mogłyśmy się najeść. Ale to dobrze. Przynajmniej spokojnie zje na kolacji z Robertem. Ania kupiła sobie spodnie jeansowe i t-shirt, a ja sprawiłam sobie nowe buty do biegania Nike’a. Za dziesięć piąta skierowałyśmy się do samochodu. Teraz tylko trzeba się było jakoś wykręcić.

-Inga, wsiadasz?
-Aniu, wiesz co, ja wezmę jeszcze fakturę na te buty. Poza tym chciałabym się jeszcze przejść…
-A…aha. Wszystko ok?
-Jasne! Nie przejmuj się. Wrócę sama. Jedź.
-No dobrze. To do zobaczenia. Pa, kochana.
-Papa!-uśmiechnęła się i odjechała.




Skierowałam się w stronę parku. Usiadłam na ławce, na której ostatnio siedziałam z Marco. Nie mogłam zrozumieć, po co to wszystko robił. Ma dziecko, dziewczynę i po jaką cholerę mi daje jakieś nadzieje, czy jak to nazwać. Chciał mnie zranić? Proszę bardzo. Udało się. Siedziałam tam około godziny. Postanowiłam zadzwonić do Ewy. Wzięłam telefon. Rozładowany. No błagam! Tylko nie teraz. Chyba widziałam jakąś ławkę z ładowarkami w galerii. Wstałam i skręciłam w prawo.  Szłam ciemną uliczką parku. Po prawej stronie rozciągały się wysokie drzewa, a po drugiej stronie rozciągała się ulica. Miałam właśnie przejść przez przejście dla pieszych, kiedy drogę zajechał mi czarny samochód…






~~~

I znowu, i znowu w takim momencie! Wy takie piękne, motywujące komentarze zostawiacie, a ja Wam znowu takie rzeczy... Nie ładnie, wiem... Znowu stanę się obiektem hejtów i usiłowań zabójstw? *-* ;<< <please, no! jeszcze tylko takie urywki w 3 częściach!> ;D Jak zostało to ujęte w jednym z komentarzy jestem jak Polsat...śmiałam się z tego do łez. Dziękuję! <3 Jeszcze nigdy nikt mi nie powiedział czegoś takiego ;') Terminy kolejnych rozdziałów napisane po prawej stronie strony (haha, stronie strony, czy tylko mnie to śmieszy? tak? Aha..Nie, no, luz..ten, tego..) Jak zwykle będą się pojawiać w soboty i środy z wyjątkiem 16-tki, na którą trzeba będzie czekać...tydzień! O tak! :D Nie żartuję! Tak kocham tą część, że wcześniej się ją z Wami nie podzielę! O! Taka będę!

Ściska mocno.Wasz Polsat xoxo

środa, 8 lipca 2015

Trzynaście.





Rano obudziłam się przykryta kołdrą pod samą szyję w moim łóżku. Przeciągnęłam się leniwie. Zaraz. Nie przypominam sobie, żebym wczoraj kładła się spać. Cholera jasna. Wstałam szybko z łóżka. Oczywiście wyłożyłam się jak długa z wielkim hukiem na podłodze. Nie ma to jak wplątać się we własną kołdrę. Podskokiem wydostałam się z kołdry i podbiegłam do biurka. Laptop zamknięty, światło zgaszone. Włączyłam szybko urządzenie i czekałam aż odpali mi się moja poczta. Mam nową wiadomość.


Gratulujemy, Pani Ingo. Świetny artykuł! Oczywiście jak się umawialiśmy wywiad pojawi się na łamach lipcowego wydania. Mam jednak jedną prośbę. Czy moglibyśmy prosić Panią, o zdjęcie Pani na okładkę razem z piłkarzami Borussii Dortmund? Oczywiście jeżeli będzie taka możliwość, oraz panowie wyrażą chęci. Jeszcze raz gratuluję.
Pozdrawiam.
Redaktor naczelny,
Jarosław Woźniak.”


Przeczytałam tego maila ze trzy razy. Czyżbym już zapomniała, że wysłałam ten wywiad? Nie, to nie było możliwe. Musiałam zasnąć. Może Ania? Pójdę ją zapytać. Która w ogóle godzina. Jedenasta? O ludzie. Ostatnio przesypiam pół dnia. Wstałam z krzesła. Poczułam, że nadepnęłam na jakąś kartkę. Podniosłam ją. Była zapisana po niemiecku, lekko pochyłym pismem. Zaczęłam czytać.


Wywiad wysłany o 21.59-jeszcze przed 22-gą jak miałaś w planach. Wszystko sprawdzone jak trzeba było w podpunktach. Wrzuciłem do tłumacza i według mnie brakowało tylko jednego przecinka...i twojego podpisu. Pozwoliłem sobie poprawić i dopisać.:) Mam nadzieję, że dobrze. Nie chciałem cię budzić. Zasnęłaś na biurku, więc położyłem cię do łóżka. Swoją drogą-bardzo dobry wywiad…

Mario mi wczoraj powiedział, że pewna mądra osoba mu powiedziała, że najważniejsza jest rozmowa, bo przez niedomówienia wszystko się sypie… I chyba tego mi trzeba. Nam.

Moglibyśmy się spotkać? Proszę. To dla mnie ważne.
M.”


Niżej jeszcze napisany numer telefonu. Marco… Mój kochany Marco. Wróć, jaki kochany! No i to „nam”…Dlaczego ja się tak rozczulam? „Bo coś do niego czujesz, idiotko”-mówiła mi moja podświadomość z założonymi rękami tupiąc nóżką. Spotkać, czy nie spotkać…oto jest pytanie. Dzisiaj spędzam przecież dzień z Anią, więc nie mogę. Cóż. Jednak trzeba by było jednak chociaż wysłać sms’a i podziękować za uratowanie mi tyłka, bo jaśnie śpiąca królewna musiała zasnąć. W ogóle skąd on tu się wziął? Zapytam Ani. Na razie trzeba napisać tego sms’a.

„Cześć Marco. Tu Inga. Super się złożyło, że tu akurat byłeś i wysłałeś…”-nie, to beznadziejne
Fajnie, że wysłałeś jesteś super.”-skasuj!

Argh. Do trzech razy sztuka.

Dziękuję za poprawki i wysłanie wywiadu. Dostałam odpowiedź od redaktora naczelnego. Był pod wrażeniem. Prosił o zdjęcie moje z Mario, Mo, Kubą i Łukaszem, żeby wywiad zrobić tematem okładkowym.  Mam nadzieję, że chłopaki się zgodzą… Jeszcze raz dzięki. Inga.” –wyślij. No i żyję? Żyję. Nie taki diabeł straszny. 

Zeszłam na dół. Zastałam Anię oglądającą jakiś film w telewizji.
-Hej!-przywitałam się i usiadłam koło niej.
-O, witam Śpiącą Królewnę.-powiedziała z uśmiechem
-Czy możesz mi łaskawie powiedzieć, co robił wczoraj wieczorem u nas Marco?
-Skąd wiesz, że był?
-Zasnęłam na biurku podczas pisania. Przełożył mnie na łóżko i wysłał mój wywiad.
-Wow, nie wiedziałam. Widzę, że miłość kwitnie!-zaśmiała się, za co spiorunowałam ją wzrokiem.
-Odstawił mojego pijanego mężulka.
-Trzeźwy?
-W stu procentach. Aż dziwne, nie?-śmiała się Lewandowska –Na kuchence na patelni jest jajecznica ze szczypiorkiem i pieczarkami. Podgrzej sobie.
-Oo, dziękuję, jesteś kochana.-poderwałam się z kanapy i poszłam do kuchni. Odgrzałam sobie śniadanie i z powrotem dołączyłam do mojej przyjaciółki.

-Co ty tak na ten telefon cały czas patrzysz?
-A co, nie mogę?-odpowiedziałam z pełną buzią i ponownie kliknęłam  przycisk telefonu
-Możesz, możesz.-zaśmiała się pod nosem i poruszała znacząco brwiami.
-No co?
-Nic nic.-odpowiedziała i wróciła do oglądania filmu. Obraził się czy co? Minuty dłużyły się niemiłosiernie, a On nie odpisywał. Może wyszedł z domu. Albo nie usłyszał? A co ja się nim przejmuję? Dokończyłam moją jajecznicę i poszłam odłożyć talerz do zmywarki. Nagle usłyszałam sygnał nadchodzącej wiadomości. Pobiegłam do stolika niczym petarda. Chwyciłam telefon i odblokowałam. Kątem oka widziałam śmiejącą się do siebie Ankę. Nieważne. Kliknęłam na wiadomość.

„Zna się na rzeczy ;) Zadzwoniłem do chłopaków – zaproponowali sobotę pod wieczór na tle Iduny. Mój kuzyn jest fotografem, więc ze zrobieniem zdjęcia też nie ma problemu. ;)
…A co do drugiej części? Możesz dzisiaj?”

Dlaczego on to robi? Dzwoni do chłopaków, załatwia fotografa… Przecież sama mogłabym to zrobić. Tylko oczywiście zajęłoby mi to dużo więcej czasu.

Dziękuję. Nie wiem jak Ci się odwdzięczę…:)” –odpisałam.

Kurcze, zapomniałam dodać o tym spotkaniu. Zaczęłam pisać drugą wiadomość ale w między czasie nadszedł kolejny sms.

„Wiesz.”

Pokręciłam głową. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Faktycznie zależało mu na tym spotkaniu.

Wiem. Przepraszam, ale dziś nie dam rady. Jestem już umówiona. Terminy do mnie to jak w Polsce do lekarza-od roku do półtora roku oczekiwania ;)”

Serio? Ale chyba przyjmują prywatnie… Jutro?”

„Na prywatne- tydzień, na CITO miesiąc. Wybieraj, próbuj. Powodzenia życzę!:)”

Odpisałam z wielkim uśmiechem. Podniosłam głowę. Ania siedziała na kanapie, a Robert stał na schodach i oboje się mi przyglądali.
-Co wam?
-Nam nic. To ty szczerzysz się jak głupi do sera do swojego telefonu.
-Aaa. O, hej Robert. –przywitałam się rozanielona z przyjacielem i pobiegłam na górę.
Pościeliłam łóżko i jeszcze raz włączyłam komputer, żeby przeczytać mój wywiad. Coś mi nie dawało spokoju, że Reus niczego więcej nie zmienił. O ludzie. Kobieca intuicja-niezawodna. Myślałam, że padnę. Mój podpis brzmiał:

Inga Mazur
Psycholog drużyny Borussii Dortmund,
Studentka wydziału Psychologii na Uniwersytecie Wrocławskim.”

Nie, no. Nie wierzę. I jeszcze po polsku! Jest niesamowity. Zaduszę za tego psychologa Borussii… Oj Reus, Reus… Dlaczego musisz być taki…taki… taki, że nie mogę wyrzucić cię z mojej głowy, taki, że jak słyszę z twoich ust moje imię nogi mam jak z waty, taki, że jak mnie przytulasz odlatuję wysoko w chmury, taki, że kiedy mnie całujesz dotykam gwiazd…

Okej, podoba mi się. Proszę bardzo, przyznałam to sama przed sobą. Nie jestem już w stanie się ukrywać przed własnymi uczuciami. Jeszcze nigdy nie czułam czegoś takiego. Marco mi się podoba, i to bardzo… Ale i tak wiem, że nic z tego nie będzie. Bo co? Światowej klasy piłkarz i szara studentka, bez rodziców, bez stałej pracy…Przecież to oczywiste, że nic między nami nie będzie. Jedynie przyjaźń. Będę cenić i to.

Usiadłam na łóżku i podświadomie wybrałam numer do mojej babci. Po kilku sygnałach usłyszałam jej głos tak kojący moje serce.

-Ingunia! Jak miło, że dzwonisz!-powiedziała uradowana
-Cześć babciu. Przepraszam, że częściej nie dzwonię…
-Ale nie przepraszaj! Cieszę się, że masz zajęty czas. Jak tam u ciebie?
-W porządku. Bardzo polubiłam chłopaków z Borussii. Przytuliłam Mario jak prosiłaś, Marco przekazałam o żelu…i…też go przytuliłam…
-Inga, czy coś się stało?-zapytała z niepokojem.
-Nie…
-Inga, starej kobiety nie oszukasz.
-Reus się stał.-wypuściłam głośno powietrze
-Jesteście razem?-zapytała rozanielona
-Nie! Skądże! Żadnych chłopaków.
-Inga, nie możesz…
-Musimy o tym teraz rozmawiać?
-Nie. Ale powiedziałaś mu, że coś do niego czujesz?
-Nie. Chcę, żebyśmy się przyjaźnili. To mi wystarczy.
-A on też chce przyjaźni?
-Nie wiem… Wydaje mi się, że tak. Mamy w najbliższym czasie porozmawiać, ale i tak wiesz, że zawsze wychodzi na moje.
-Oj Inga, Inga… Dawał ci chociaż jakieś sygnały, że coś do ciebie czuje?
-Niee…-powiedziałam dość dziwnym głosem.
-Kochanie, potrenuj kłamanie. Dzisiaj ci to wybitnie nie wychodzi.
-Pocałował… Znaczy… no tak, całowaliśmy się.
-No wreszcie!-powiedziała rozradowana
-Raz. Pierwszy i ostatni. To był taki wiesz, impuls, przypadek…
-Marco też tak uważa?
-Nie rozmawiamy o tym.
-I ty studiujesz psychologię?
-Yhym… A propo! Przeprowadziłam wywiad, który miał przeprowadzać mój profesorek.
-Jak to?-zapytała, a ja na to opowiedziałam jej całą historię i spisek uknuty przez Kloppa.
-No proszę… Czyli moja kochana Inga będzie na okładce gazety! Kupię od razu ze trzy!
-Kup od razu trzydzieści, to wszystkim sąsiadom rozdasz.-zaśmiałam się.
-O! Nie taki głupi pomysł!-słyszałam w jej głosie śmiech –Kochanie, ja muszę już kończyć…
-Jasne… Coś się stało?
-Nie! Wszystko w porządku. A ty się zastanów. Serce nie sługa.  Porozmawiaj z nim koniecznie. Buziaczki, kocham cię, papa. I pozdrów Anię.
-Porozmawiam. Też cię kocham, papa.- rozłączyłam się i odłożyłam telefon na moim stoliku nocnym.

Babcia ma rację, Mario też ma rację. Musimy porozmawiać. Chcę z nim w końcu wszystko wyjaśnić. Najpierw mnie całuje, potem nic się nie stało, dalej jest jakiś obrażony, strzela fochy, a potem znowu jest miły. A ja już świruję.
Wtem do mojego wskoczyła Ania.

-Też cię kocham, papa.-przedrzeźniła mnie słodkim i piskliwym głosem. –Jakie to słodkie. Dlaczego nie mówiłaś, że kogoś masz?
-Tak Ania, mam. Babcię.
-Co?
-Rozmawiałam z babcią. Gdybyś nie podsłuchiwała a mnie zapytała to byś wiedziała.
-A… Aha.. Ja..nie wiedziałam. Po prostu dziwnie się zachowywałaś rano. I te sms’y… No wiesz…
-Taaa… I masz pozdrowienia od babci.
-Dziękuję. Przepraszam Inga.-powiedziała skruszona
-No nie gniewam się. Chodź tu.- przytulak na zgodę wszystko załatwi.
-Masz jakieś plany na dziś?-zapytała kiedy już się od siebie odczepiłyśmy. W tym momencie przyszedł do mnie kolejny sms. Za drzwiami usłyszałam kroki. No tak, już się domyślałam od kogo.

Od 14-17? Będę Ci winien przysługę.*-*”

Zaśmiałam się.
-O czternastej zabieram cię na zakupy.
-O! Ale fajnie! Mi pasuje!
-To super.

„Jak słyszałeś ;) 3mam kciuki!:* ” –odpisałam

-Ingaaa….
-Hmm?
-Mam prośbę. Mogłabyś skoczyć na małe zakupy do marketu? Ja muszę do kilu osób zadzwonić, Robert chyba też jest zajęty…
-Jasne. Nie ma problemu.
-Trafisz?
-Pewnie. Najwyżej kogoś zapytam. To się ubieram, a ty leź spokojnie wszystko załatwiać.
-Dzięki!-dała mi buziaka w policzek i wyszła szybkim krokiem z pokoju.


Założyłam beżowy kombinezon, szybko pomalowałam paznokcie na czekoladowy, do tego beżowe japonki, makijaż i byłam już gotowa. Chwyciłam torebkę i wyszłam z domu. Przez kilka dni zapamiętałam mniej więcej trasę sklep-dom.
Przeszłam przez ogromny park, gdzie biegaliśmy z Anią, Marco i Mario. Minęłam aptekę, gdzie blondyn opatrzył mi ranę, a na samym rogu znalazłam dosyć spory sklep spożywczy. Coś a’la polska Biedronka. Zrobiłam najpotrzebniejsze zakupy. Stwierdziłam, że przejdę się trochę dalej w poszukiwaniu czegoś jeszcze. Kilka minut drogi i natrafiłam na rynek ze świeżymi owocami i warzywami. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym przeszła obok niego obojętnie. To akurat z Anią mamy to samo-słabość do przeróżnych owoców i warzyw. Wyszłam z kolejną siatką w rękach. W sumie już trzy. Z ciekawości skręciłam w kolejną uliczkę. Znalazłam się przed dużą galerią handlową, gdzie byłyśmy z dziewczynami. Stałam centralnie ulicę przed wyjściem.

W jednej sekundzie moje serce pękło i pokruszyło się na miliony kawałków, które niemiłosiernie raniły mnie od środka. Dlaczego w jednej, cholernej sekundzie musiało się wszystko zawalić? Z resztą, co ja głupia sobie wyobrażałam?!








~~~

No i mamy 13..:) Czy pechową..kto to wie? (ja! ;D )
...Czy Wy też macie takiego strasznego lenia jak ja?
Ostatnio nic nie mogę napisać. Poziom weny sięga -1...Chociaż bym usiadła do pisania...napiszę jedno zdanie i zamykam laptopa.. Masakra... Oby to się jak najszybciej skończyło, bo się mi mój zapas skończy i będziecie czekać nie wiadomo ile..albo zawieszać..a tego chcę uniknąć.. No nic.. Macham do Was leniwie małym paluszkiem, bo mi się ręka od pisania zmęczyła ;D I chyba zjem snickersa, bo zaczynam gwiazdorzyć... Buziaki! :**

sobota, 4 lipca 2015

Dwanaście.



-Jutro?
-Jutro, jutro. Plan jest taki. Ile potrzebujesz czasu, żeby się przygotować do wywiadu? Włącznie z pytaniami.
-Mam wszystko gotowe, tylko na tablecie w domu Roberta…
-W porządku. Mój asystent cię podwiezie, weźmiesz tablet, wszystko co potrzebne i robimy wywiad.
-Aaaa..aha… Ale dzisiaj?
-Dzisiaj, dzisiaj! A kiedy?! Dzisiaj zrobisz, wieczorem napiszesz i wyślesz do redakcji tego miesięcznika z własnym imieniem i nazwiskiem, a profesorek sobie hopsa z kwitkiem całując namiętnie klamkę naszego biura do Polski.-przedstawił swój plan Klopp i klasnął na koniec radośnie w dłonie. –I jak?
-Bomba.-zaśmiałam się radośnie i uściskałam serdecznie Kloppa.
-No już, zmykaj. Andre czeka już przy wyjściu na ciebie.
-Nie wiem jak mam dziękować.
-Podziękowaniem będzie bezcenna mina tego profesorka. No i twój najlepszy wywiad.-uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech i ruszyłam biegiem do wyjścia podnosząc rękę na pożegnanie z chłopakami.


Andre okazał się czterdziesto kilku letnim, krępym mężczyzną. Całkiem miły, choć mało rozmowny. Szybko obróciliśmy w dwie strony. Weszłam (tym razem bezproblemowo) na Idunę i popędziłam w kierunku boiska.
-Już jesteś?
-Tak. Szybko się uwinęliśmy.
-Widzę właśnie, widzę. Za dziesięć minut kończymy. Zapytałem kto chce i się zgłosili Łukasz, Mario, Kuba i Moritz.-oznajmił. A Marco? Obraził się? A niech się obraża. Co za człowiek. Z jednej strony mi go trochę żal, z drugiej mu się należało. Sam w to wchodził głębiej. Po co mu było to drążyć? Ehhh..
-Inga?
-Tak, tak, jestem. Przepraszam, zamyśliłam się. Gdzie mogę przeprowadzić wywiad?
-O! Andre!-zawołał swojego asystenta, który zaczął zbierać piłki porozrzucane na boisku.-Zaprowadź Ingę do pokoju…tego…no! Z kanapami!-śmiał się Klopp nie mogąc znaleźć słów
-Tego socjalo-podobnego?-zaśmiał się mężczyzna
-Tak!-odpowiedział mu. –Powodzenia życzę. Trzymam kciuki.
-Dziękuję. To ja lecę.
-Jasne.

W drodze do punktu, gdzie miał się odbyć wywiad odezwałam się
-Socjalo-podobnego?
-Tak. Duży pokój z ogromnymi kanapami, małym stoliczkiem, dużym, ściennym telewizorem, a na zapleczu z ekspresem do kawy i małą lodówką. Nigdy nie wiemy jak to nazywać. Zresztą sama pani zobaczy.
-Jaka tam pani. Po prostu Inga.-uśmiechnęłam się
-Andre.-przedstawił się i pocałował mnie w rękę. –A więc to tutaj.-otworzył mi duże drzwi. Przede mną ukazał się ogromny pokój. Taki sam jak sobie wyobrażałam z opisu Andre. Ściany pomalowane na czarno-żółto, czarne, skórzane, ogromne kanapy, wielki czarny telewizor… wow..
-Kanapownia.-stwierdziłam i zaśmiałam się na co zawtórował mi Andre.
-Może być i kanapownia. Jeszcze nikt tak tego nie nazwał, ale dobre! Potrzebujesz jakieś kartki, długopis, cokolwiek?
-Nie, dzięki. Mam wszystko.
-W porządku. W takim razie ciebie zostawiam. I powodzenia.
-Dzięki.


Siedziałam na jednej z kanap i czekałam nerwowo tupiąc nogą. Odblokowałam mój telefon, żeby spojrzeć na godzinę, a od razu po odblokowaniu wyświetliło się moje zdjęcie z Marco. No tak, zapomniałam z niego wyjść. Usłyszałam zbliżające się kroki. Wyszłam z galerii i przygotowałam sobie dyktafon.

-Fantastyczna czwórka przybyła!-zakrzyknął wesoło Mario przekraczając próg „kanapowni”.
-Dzięki, że się zgodziliście. Nie będzie bardzo długo. Ogólnie pytania bardziej psychologiczne, trochę o karierze sportowca, zero prywatnych.
-Nie ma problemu. To jedziemy?
-Pewnie.-uśmiechnęłam się i włączyłam dyktafon.
Wywiad minął w miarę szybko. Chłopaki odpowiadali treściwie, więc będzie super wywiad. Czeka mnie wieczorem trochę roboty. Teraz chciałam pogadać z Mario. Z resztą mi obiecał.

-Jeszcze raz wam dziękuję.-powiedziałam kiedy żegnaliśmy się przed Iduną.
-Jeszcze raz nie ma za co. Z resztą ty miałaś dobre pytania i byłaś dobrze przygotowana. Gdyby było więcej takich dziennikarzy…
-Widzisz, Kuba, tacy dziennikarze tylko na psychologii!-zaśmiałam się
-Najwidoczniej. To do zobaczenia!-pożegnałam się z Kubą, Łukaszem i Mo, a Mario pociągnęłam za ramię.
-A! Mieliśmy iść!
-Yhym. Znasz jakąś dobrą, cichą knajpkę?
-Można tak powiedzieć. Jest dość niedaleko, możemy tam pójść.-powiedział i poszliśmy, gdzie Mario poprowadził. Po drodze nie obyło się bez autografów. Jedna staruszka nawet stwierdziła, że do siebie wyjątkowo nie pasujemy. W końcu dotarliśmy na miejsce. Była to niewielka, przestronna knajpka z czerwonymi ścianami w złote wzorki. Całkiem przytulnie. Zajęliśmy najbardziej ustronny i kameralny stolik. Podszedł do nas kelner.

-Coś podać?
-Butelkę wody i dwie szklanki.-odpowiedziałam
-Oczywiście.-odpowiedział i ulotnił się niczym kamfora
-Zapomniałam cię uprzedzić, że kiedy ja coś stawiam, to nie najesz się kawiorem i nie napijesz szampanem. Studenci milionerami nie są.-zaśmiałam się.
-Będę zaszczycony pijąc tę wodę.-zaśmiał się Mario. –O czym chciałaś pogadać?
-Za chwilę. Ściany mają uszy.-powiedziałam, a po chwili podszedł do nas kelner z naszym zamówieniem w ręku.
-Ale ściany nie mają uszu!-zaśmiał się głupkowato. Kto go tutaj zatrudnił, ja się pytam.
-Ale kelnerzy już tak.-odpowiedziałam sucho.
-Kelnerzy?-próbował zrozumieć „żart”. –A.. aha… Smacznego.-odpowiedział trochę zawstydzony i odmaszerował…skąd się wziął. Mario zaśmiał się pod nosem i rozlał nam do szklanek wodę.
-No to smacznego.-śmiał się i upił łyka. Ja poczyniłam to samo.
-To jak tam twoje sprawy sercowe z Marco?
-Ja nie mam żadnych spraw z Marco, zwłaszcza sercowych, w odróżnieniu od ciebie.
-Mnie i Marco oprócz przyjaźni mnie nie łączy!
-Mario… Chodzi o Ann… Wiem, nie powinnam się wtrącać, nikt  nie powinien się wtrącać, ale wszyscy się martwią. Nie znałam was wcześniej, ale teraz poznałam i Ann i Ciebie… Ann jest taka nieswoja, ty też, szczególnie kiedy jesteście razem. Nie tylko ja to widzę, ale i chłopaki z drużyny i wszystkie dziewczyny…-Mario ciężko westchnął
-Nie wiem sam Inga, ale coś się między nami złego dzieje… Coś, co było kiedyś zniknęło. Ja mam mecze, treningi, kiedy ja mam wolne to Ann wyjeżdża na pokazy mody czy sesje… Sam nie wiem co jest teraz między nami. Mało ostatnio rozmawialiśmy. Mieszkamy razem, a jednocześnie jesteśmy sobie tak obcy.
-Myślisz, że uda się to wam naprawić?
-Nie wiem.
-Jak nic z tym nie zrobicie, to prędzej czy później wrócisz po treningu do pustego domu z karteczką na stole. Mario… Ratujcie to, porozmawiajcie jeszcze. Jeśli będziesz czekał w nieskończoność, aż Ann się odezwie, możesz się nie doczekać. Może ona też czeka, aż ty sam poruszysz ten temat?
-Masz rację… Musimy pogadać.-powiedział drapiąc się nerwowo po czole.
-Rozmowa to podstawa. Musicie sobie to wyjaśnić, bo przez niedomówienia związki się rozpadają…
-Albo nie dochodzą do skutku.-uśmiechnął się od ucha do ucha.
-Mario, to zupełnie inna sprawa. Poza tym uważam, że zamknięta.
-To, że nie pogadałem z własną dziewczyną, nie znaczy, że jestem aż tak głupi, żeby nie widzieć jak patrzycie na siebie.
-Proszę cię…
-Żadne proszę! Reus wpatruje się w ciebie z maślanymi oczami jak w najpiękniejszy obraz świata, a ty tak samo. Inga, on nigdy w życiu nie patrzył się takim wzrokiem na żadną kobietę. Żadną. Nawet swoją byłą, z którą był cztery lata.
-Mario, zrozum, ja nie chcę się plątać w związki.
-To ty wreszcie zrozum, że facet u którego mieszkałaś był nienormalny. To jeden przypadek na milion. Uwierz w końcu, że jest pełno facetów, którzy są o 180* inni niż ten cały zwyrodnialec. Przestań robić wszystko przeciwko sobie dla zasady. Porozmawiaj z nim.
-To nie tak… Nie uważam, że wszyscy są jak on. Znaczy, bałam się, uważałam do póki nie poznałam Roberta i Was… Ale ja nie jestem gotowa na miłość. To są moje wewnętrzne zahamowania i ja sama muszę sobie z nimi poradzić.
-Wiesz, że możesz zawsze na nas liczyć. Na całą drużynę. Nawet na Marco.
-Wiem, dziękuję, ale są pewne sprawy, którym ja sama muszę stawić czoło.
-Uda ci się. Wierzę w ciebie.-powiedział z uśmiechem. Wstaliśmy i mocno do siebie przytuliliśmy. Zapłaciłam za wodę i wyszliśmy z lokalu.
-Ty nie miałeś się spotykać u Łukasza w domu dzisiaj?
-O, patrz, faktycznie! Która jest godzina?
-Za piętnaście piąta.
-No to mam piętnaście minut. Chodź, odwiozę cię przy okazji do domu.
-Okej, dzięki.-poszliśmy szybkim krokiem na parking przy Idunie i wsiedliśmy do czarnego Opla Mario.


Dziesięć minut później zaparkowaliśmy przed domem Lewandowskich. Akurat Robert zamykał drzwi wejściowe.
-O! Inga! Jak dobrze, że przyszłaś, mam do ciebie sprawę.-powiedział przy bramce
-Jedziesz do Łukasza? –zapytał Gotze wysiadając z samochodu
-Tak, właśnie się wybierałem. Zabiorę się z tobą. Poczekaj sekundę.
-Okej.-odpowiedział i oparł się o maskę samochodu. Odeszłam kawałek na bok.
-Słucham cię, co to za sprawa?
-Miałaś rację, muszę przeprosić Anię. Samemu mi głupio, że o tym nawet mogłem pomyśleć… I mam prośbę. Mogłabyś zabrać Anię po południu na jakieś zakupy, po prostu, żeby wyciągnąć ją z domu. Ja bym chciał przygotować kolację, rozumiesz…
-No oczywiście! Nie ma sprawy. Poproszę Ewę lub kogoś innego, żeby mnie przenocowali i cała chata wasza.
-Serio? Dziękuję.-powiedział i mocno mnie przytulił
-Ania jest w domu?
-Nie, wyszła. Zostawiła kartkę, że jest na zakupach. Powinna niedługo wrócić. Tylko nic jej nie mów, ok?
-No pewnie. Napisz esa, kiedy będzie miała przyjść.
-Pewnie. Dzięki raz jeszcze.
-Od czego ma się przyjaciół. No a teraz leć, bo się do Łukasza spóźnicie.-powiedziałam z uśmiechem. Podeszłam się jeszcze pożegnać z Mario.
-Pamiętaj, najważniejsza jest rozmowa. Musicie sobie wszystko wyjaśnić.
-Wy też.
-Mario…
-Dobra, dobra. Nic nie mówię. Do zobaczenia.-powiedział i wsiadł do samochodu.  Pomachałam im jeszcze i weszłam do domu. Zrobiłam sobie spaghetti na obiad i wzięłam orzeźwiający prysznic. Założyłam krótkie, materiałowe, białe, przylegające spodenki i zwiewną bluzkę na ramiączkach. Włosy związałam w bombkę i przygotowałam moje materiały wywiadu. Z dołu usłyszałam, że drzwi wejściowe się otwierają. Pewnie Ania. Wyszłam z pokoju i zbiegłam na bosaka po schodach.

-W końcu jesteś. Jeny! Ile siatek. Daj trochę, bo się złamiesz.-odebrałam od mojej przyjaciółki dwie torebki zakupów.
-Dzięki kochana.
-Robert pojechał z Mario do Łukasza.
-Rozmawiałaś z Mario?-zaciekawiła się stawiając torebki na stole.
-Tak. Po wywiadzie poszłam z nim do małej kawiarenki.
-Ohoho, widzę, że daleko mi trochę od bycia na bieżąco. Opowiadaj.- I tak opowiedziałam Ani po krótce wydarzenia z dzisiejszego dnia.
-Wow, nieźle. Tylko wiesz co, lojalnie cię informuję, że zostało ci pięć godzin na napisanie tego wywiadu, wniesienie poprawek i wysłanie do redakcji.
-Coo? Tylko tyle?-spojrzałam na zegar. Szlag. –Ja lecę pisać. Pa!-ruszyłam biegiem do pokoju. Przesłuchałam dwa razy wywiad. Trzeba będzie poprzestawiać pytania w innej kolejności. Chyba trzeba będzie zrobić listę rzeczy do zrobienia, bo się pogubię.


„1.Zmienić kolejność pytań
2. Po kolei odpowiedzi-Kuba, Łukasz, Mario, Moritz
3. Napisać odpowiedzi
4. Ewentualnie streścić
5. Dać do wglądu chłopakom (o ile się uda)
6. Popraw błędy
7. Popraw błędy, których nie zauważyłaś- „blondynko!"
8. Podpisz się
9. WYSŁAĆ PRZED 22!!!”


No to do roboty. Nim zauważyłam już się ściemniło. Jeszcze nie ma mojej godziny „0” więc piszę i poprawiam dalej. Darowałam już sobie przesłanie wywiadu chłopakom, bo i tak pewnie nie myślą już trzeźwo. Wieczór w domu Łukasza = trzeźwość? Hahaha, dobrzy żart. Już było prawie gotowe…

Jestem tak zmęczona, oczy mi się kleją, a sprawdzam po raz trzeci. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Nie mogłam już skupić myśli. Nie, tylko nie zasypiaj… Trzeba to jeszcze raz sprawdzić i wysłać…








~~~



Kochane, dzisiaj tak zupełnie ekspresowo-za 2 godziny mam pociąg, także publikuję tę część teraz!:)
Jadę na koncert mojej ukochanej Sylwii Grzeszczak, więc od wczoraj wieczór latam jak ze wścieklizną i patrzę czego jeszcze "blondynka" nie spakowała..:D Mam nadzieję, że uda mi się wszystkich informowanych poinformować. Tak, wiem, mam zaległości w Waszych blogach....Większą część przeczytałam, jednak nie zdążyłam z komentowaniem. W pociągu nadrobię! ;)
Buziaki:***