sobota, 30 lipca 2016

Sześćdziesiąt siedem.



Zima w Dortmundzie zagościła na dobre, choć w moim sercu panowała wiosna, która z każdym dniem rozkwitała. Nie spotkałam się z Anią, jednak Mario i Kuba nie pozwolili mi odczuć jej braku. Często odwiedzałam Błaszczykowskich. Agata już na początku stycznia miała urodzić, więc Kuba ją odciążał na ile mógł, a ja jeszcze im pomagałam zabierając Oliwię na plac zabaw. Często dołączała do nas Sara oraz Nico. Nawet wtedy mogłam liczyć na Marco. Uwielbiałam jego podejście do dzieci. A cała trójka dzieciaków była w nim zakochana. Nalepiliśmy razem pełno bałwanów i stoczyliśmy miliardy bitew na śnieżki. Kilka razy też byłam na spacerze z Melanie i malutką Mią, która zwykle grzecznie spała w swoim wózeczku. 
Grudzień w moim słowniku nabrał zupełnie innego znaczenia. Nie czułam smutku z powodu braku rodziny jak było zazwyczaj. Ten był wypełniony miłością i radością z powodu nadchodzących świąt Bożego Narodzenia.
Także u nas w domu trochę się zmieniło. Tak jak obiecałam Ulli, zaprosiłam ją razem z tatą na obiad. Może i na początku było trochę niezręcznie, jednak tata zaczął jakiś neutralny temat.

Po kilku długich rozmowach przy kominku z kakao w ręku i kotem na kolanach doszliśmy do wniosku, że spędzę te święta w domu Marca, co wydawało się kompletnym szaleństwem. Czasami te szaleństwa kończą się z dobrym efektem. Poza tym miały tam też być siostry taty z mężami i jego mama. Całkiem więc możliwe, że Wigilia nie skończyłaby się fiaskiem. 

Z Marco praktycznie widziałam się codziennie, aczkolwiek trochę dokumentacji miałam też do uzupełniania przez zimowe okienko w Borussii. Media się o nas dowiedziały i rozpisały na dobre. Nawet Mario nie wyrabiał z gazetami, które rozpisały się o nas zwłaszcza przez tydzień, w którym oznajmiliśmy o naszych zaręczynach. Z początku i na spacerach mieliśmy ogony jako paparazzi, jednak nie zwracaliśmy w ogóle na nich uwagi i cieszyliśmy się sobą.  Zaczęliśmy też meblować nasz dom.

Zdziwiło mnie jednak to, o co poprosił mnie na jednym ze spotkań u mnie w domu. Chodziło o święta, a ja byłam w niemałym szoku.

-Marco, posłuchaj, ja nie mogę. Co prawda nie znam tej rodziny, ale Wigilia to doskonały czas, żeby ich poznać. Nie wiem jacy są, jak wyglądają. Ale to moja rodzina. Chciałabym…
-A w Boże Narodzenie? Przyjechałabyś na obiad?
-Kochanie, nie wiem. To pół Niemiec do przejechania.
-Mogę przyjechać po ciebie.
-I wychodzić wcześniej z Wigilii? Chyba żartujesz. Poza tym, mam prawo jazdy od trzech dni, także mogę sama dojechać.
-Zapomnij. Ciesz się, że pozwoliłem ci zdawać zimą. Drogi będą zbyt śliskie i nie pozwolę ci wsiąść za kółko.
-Jeszcze powiedz, że to twój samochód i mam ci go oddać.

Wstałam z kanapy w salonie i poszłam do kuchni nalać sobie herbaty. Nie wiedziałam, czy miał właśnie to na myśli, może to mnie poniosły emocje. To prawda, że dał mi swojego białego Opla, choć i tak chciałam sama kupić auto.. Ale Marco to Marco. Chyba zbyt dużo też przebywał z moim ojcem. Poczułam jego dłonie na mojej talii a po chwili przyciągnął mnie do siebie.

-Przepraszam. Martwię się o ciebie i nie pozwolę, żebyś narażała swoje życie…
-Przesadzasz.
-Nazywaj to jak chcesz ale się o ciebie troszczę i nie chcę nawet myśleć, że przeze mnie miałoby ci się coś stać. Zwłaszcza, że ledwo co zdałaś prawo jazdy.
-Mówiłeś, że dobrze jeżdżę.
-Na polu idealnie, skarbie. –zaśmiał się i ucałował mnie w głowę.
-Spadaj. –z uśmiechem walnęłam go łokciem i biorąc swoją herbatę wróciłam do salonu. –Naprawdę, to się nie uda. Zwłaszcza, że twoi rodzice nie zbyt chętnie widzieliby mnie w święta. Zwłaszcza twój tata.
-Nieprawda. Jesteś moją narzeczoną i będziesz także częścią tej rodziny. I wszyscy będą musieli to zaakceptować.
-Przepraszam cię, ale nie mogę. Mam nadzieję, że zrozumiesz. Chociaż kiedyś.
-W porządku. –ustąpił i usiadł ponownie koło mnie na kanapie i objął mnie ramieniem. Kloppsik znów wskoczył koło nas, bardziej koło Marco, którego sobie owinął wokół palca. Ogona.
Musiałam kupić jeszcze jakiś prezent dla taty, choć chciałam postawić na klasykę-zegarek albo spinki do mankietów, chociaż bardziej niż spinki pasowałby mu nowy dres... I to była myśl!



Zrobiłam wszystkie potrzebne zakupy łącznie z prezentami w galerii. Został mi jedynie prezent dla Marco, któremu zupełnie nie wiedziałam co kupić. Dzwoniłam nawet do Mario, Yvonne i Melanie, żeby ich się poradzić. Niestety oni też nie mieli żadnego pomysłu.
Usiadłam na ławce stawiając na podłodze torby i zaczęłam przeglądać kontakty. Zrezygnowana stanęłam na kontakcie do Marco i bez przekonania wybrałam numer.
Nie musiałam nawet długi czekać, żeby odebrał

-Hej kochanie. Co u ciebie?-usłyszałam jego ciepły, lekko zachrypnięty głos. Od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech, a na sercu zrobiło się cieplej. Po prostu byłam szalenie zakochana.
-Mam pytanie… Siedzę w galerii pięć godzin i nie wiem zupełnie co mam ci kupić na święta. Masz jakieś marzenie? –zapytałam, a po drugiej stronie słyszałam wesoły śmiech.
-Kup swojego klona, żeby był ze mną w Wigilię.
-A coś bardziej realnego?
-To nie mam pomysłu.
-Jak połowa naszych znajomych.
-Dzwoniłaś do kogoś w sprawie prezentu dla mnie?
-Lepiej zapytaj do kogo nie dzwoniłam. Szybciej się zliczy.
-Jesteś szalona.
-Dobra, widzę, że także z tobą nic nie ugram.
-Przykro mi. Ale mówię ci, nie kupuj.
-Jaaasne. W takim razie ty też mi nic nie kupuj.
-Za późno. Do zobaczenia, mała.
-Pa, mały.
-Jesteś niemiła.
-Jak uważasz. Pa.

Kiedy już wkładałam telefon do torebki spojrzałam na mój pierścionek. Pomysł do głowy wpadł od razu. Uśmiechnęłam się i wyjęłam z powrotem telefon, żeby wykonać dwa telefony. Do Mario i Yvonne. Przy okazji poszłam jeszcze do jednego sklepu po jeszcze jeden prezent dla mojego narzeczonego, choć dobrze wiedziałam, że za kilka miesięcy najchętniej będę chciała go wyrzucić przez okno. Czego się nie robi dla jego uśmiechu?




***



Z Marco ostatni raz spotkaliśmy się dzień przed Wigilią. Wszystko już było pozamykane, prawie wszystkie domy były przyozdobione światełkami. Śnieg napadał przez noc, a temperatura spadła jeszcze o kilka stopni w dół. Dzieciaki bawiły się w najlepsze na śniegu a my spacerowaliśmy trzymając się za ręce. 
Na koniec weszliśmy do pijalni czekolady na gorący słodki napój. Musiałam zrobić zdjęcie Marco, który po odstawieniu swojej szklanki na stół miał mleczno-czekoladowe wąsy. W edytorze zdjęć dodałam mu czapkę Świętego Mikołaja i dodałam napis „Merry Christmas”. Właśnie takiej świątecznej tapety mi brakowało!

Pożegnaliśmy się o dwudziestej pierwszej, bo obiecałam tacie wrócić wcześniej i udekorować choinkę. Marco wszedł i tak do domu, by złożyć tacie życzenia i życzyć nam udanej Wigilii. Prezenty mieliśmy dawać sobie dopiero po świętach, więc na całe szczęście, bo pół nocy jeszcze było przede mną, żeby go skończyć.

Tata w dzień kupił dość małą, żywą choinkę. Kiedy przyszłam kartony z ozdobami były już przygotowane. Obok stały już dwie parujące, gorące, aromatyczne, malezyjskie herbaty, a w tle grały ku mojemu zdziwieniu polskie kolędy. Uśmiechnęłam się próbując ukryć niemałe wzruszenie.

Po godzinie choinka była gotowa. Mieniła się od kolorowych lampek i koralikowych łańcuchów. Do mnie należało ostatnie założenie gwiazdki na sam czubek. Tata objął mnie ramieniem i patrzył na migającą choinkę.

-Nasze pierwsze święta. Chciałbym, żeby było dla ciebie jak najlepiej, żebyś poznała jakby na to nie patrzeć swoją rodzinę.
-Już mi mówiłeś, ale możesz jeszcze raz powiedzieć kto będzie plus imiona? Może powinnam je zanotować…
-I tak ci się przedstawią, więc zapamiętasz wzrokowo. Będzie moja mama- Elisabeth. Taka niska, siwa..
-Elisabeth… Skądś to znam!-zaśmiałam się i usiadłam koło taty na kanapie tuż koło drzemiącego Kloppsika.
-O widzisz? Jedno mniej do zapamiętania. Marc-też ci coś mówi, nie? Mam nadzieję, że nie zawali z przeprosinami. Dopóki nie przeprosi nie wsiadaj do samochodu!
-W porządku.

Nie mogłam nic na to poradzić, że wciąż się uśmiechałam. Tata nawet nie starając się specjalnie sprawiał, że wracał mi humor. Miał tę umiejętność bardzo podobną z Marco.

-Teraz siostry z mężami. O mężach ci nie opowiadam, siostry ważniejsze.
-Brat zazdrosny.
-Nie mam brata. –powiedział z przekąsem wydymając wargi. -A więc siostry Isolde i Stefanie.
-Poradzę sobie. A teraz idziemy robić pierniki.
-Teraz?
-Tak tak! Kupiłam wszystkie składniki. Rusz nie powiem co!
-Trudny żywot ojca.-westchnął z rezygnacją i podążył za mną w kierunku kuchni szorując kapciami. Czyżby miał też coś z Götze? Ja w nim to ewidentnie dostrzegałam.



***


Spać poszłam dopiero po trzeciej nad ranem. Mimo późnej godziny byłam dumna mojego dokonania. Przebrałam się w piżamę i nakryłam kołdrą po czubek głowy, żeby się ogrzać i w końcu zasnąć.

Obudziłam się dopiero w południe. Musiałam szybko się umyć, ubrać i pochować prezenty. Wybrałam sukienkę z szafy na dzisiejszy wieczór, szpilki do niej pasujące i czarne kozaki, w których miałam zamiar jechać. Poszłam do łazienki wziąć prysznic i umyć włosy.
Zbiegłam na dół, żeby zjeść choćby jakąś małą kanapkę, bo bym chyba umarła z głodu, gdybym nic nie zjadła. W trakcie jedzenia rozdzwonił się mój telefon. Uśmiechnęłam się szeroko widząc ucieszoną mordkę Mario na zdjęciu kontaktu.

-Hej braciszku!
-Czeeeść! Jestem w drodze do Memmingen. Miałem jechać wczoraj wieczorem…
-Ale?
-Leciała pierwsza część Kevina i…
-Ach w porządku. Ja wczoraj stroiłam z tatą choinkę. Wyślę ci zdjęcie jak wrócę z Hamburga…
-Hamburg?
-Tak. Tam mieszka i studiuje Marc. Tata kupił mu tam nowy apartament w tym roku i on teraz wszystkich tam zaprasza. Tata z Ullą chyba jadą autostradą, to dwie i pół godziny.
-To musisz się zbierać.
-Dopiero wstałam. Uważaj bo mam hita. Po mnie przyjeżdża Marc.
-Żartujesz?
-Otóż nie. Co więcej ma mnie przeprosić.
-Ooo, no proszę. Jak już będziesz z nim w samochodzie to melduj mi się co jakiś czas. Nie ufam mu.
-Ani ja. Możesz być spokojny. A twoja pozycja i tak nie jest zagrożona. Zawsze będziesz moim najukochańszym bratem.
-Ja to wiem! Ale nie bądź tak sztucznie miła. To fajnie, że udzieliła ci się świąteczna atmosfera, ale…
-Dobra, lepiej gadaj co z zakładem.
-Jak mówiliśmy. Siedemnaście euro, nawet bez grosza. A ty?
-Ja równe siedemnaście. Już jestem ciekawa co tam wykminiłeś.
-Ostatni raz piszę się na coś takiego.
-Cóż. Mieliśmy za to fajną zabawę. Nie mów, że nie.
-Mieliśmy, mieliśmy. To co, wesołych, siostra. Jedz dużo, nie mieszaj mleka z rybą a będzie dobrze.
-Dzięki, zapamiętam. Tobie też wesołych świąt i twojej rodzince.
-Przekażę. Pamiętaj, żeby pisać! Paa!
-Papa!



Z uśmiechem zablokowałam telefon i pobiegłam na górę żeby się przebrać i pomalować. W pokoju stały przygotowane paczki z prezentami dla taty, Marco i Mario. Z tym ostatnim założyliśmy się, że nie wydamy na siebie więcej niż siedemnaście euro. I jak widać się udało. Mimo, wszystko miałam pewność, że Mario będzie zadowolony.

Kiedy kończyłam malować drugie oko w progu łazienki stanął tata. Ubrany w elegancką, białą koszulę i czarny garnitur.

-Nie w dresie?
-Dres niestety w praniu. Jestem skazany na to. Ale nie zakładam ani krawata ani muszki.
-I tak jestem z ciebie dumna. Co tam, jedziesz już?
-Tak. Na blacie w kuchni zostawiłem ci numer Marca. Może zadzwoń jak nie będzie przyjeżdżał, choć nie powinno być dużych korków.
-W porządku.
-Prześlicznie wyglądasz.
-Dzięki. To do zobaczenia na miejscu.
-Tak. Trzymam za ciebie kciuki. Nie oczekuję, że wejdziecie do domu objęci jak teletubisie ale może chociaż rozmawiając ze sobą.
-Może się uda. Prowadź bezpiecznie. Ślisko na drodze.
-Będę ostrożny. Pa, słońce. – uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek.

Kiedy już wyjechał spod domu usiadłam z Kloppsikiem na łóżku i delikatnie go głaskałam. Odpowiadał mi cichym pomrukiwaniem, więc chyba było w porządku. Postanowiłam jeszcze napisać wiadomość do Marco.

„Hej kochanie. Nie dzwonisz, pewnie masz urwanie głowy w domu. Czekam w domu na Marca. Podobno będziemy rozmawiać i jechać w jednym samochodzie. Nie pytaj. Już za tobą tęsknię. Bardzo cię kocham. Nie miej mi za złe, że nie jestem teraz przy tobie. Chciałabym, uwierz. Jednak mam szansę poznać trochę mojej rodziny. W końcu musimy zaprosić kogoś na ślub, prawda? Kocham cię z całego serca, spędź te święta z uśmiechem i szczęściem ze swoimi bliskimi. Ja i tak będę przy tobie. W twoim sercu, nie tylko tym na tatuażu. Przekaż wszystkim ode mnie najlepsze życzenia. Kocham. Inga.”

Wiadomości zamieniły się w mms. Wszelkie limity przekroczone ale.. Są święta.
Dosłownie kilka minut później rozdzwonił się mój telefon. Myślałam, że to Marco jednak zobaczyłam tam nieznany numer.

-Halo?
-Cześć, tu Marc. Możesz podjechać pod lotnisko w Dortmundzie? Coś mam z samochodem, więc polecimy samolotem.
-W porządku. Myślę, że będę za dwadzieścia minut.
-Okej.-uciął krótko i rozłączył się. No cóż. Przedstawienie czas zacząć. Wzięłam siatkę z butami i piżamą. Do drugiej zapakowałam pierniczki, a do samochodu wpakowałam wszystkie prezenty. Sprawdziłam, czy Kloppsik i Emma mają pełne miski, a koło nich zostawiłam dla nich nowe zabawki jako świąteczne prezenty. Pan Watzke miał jutro wpaść tu z wnuczką, żeby dać im jeść i żeby miały trochę towarzystwa.

Naprawdę polubiłam samochód Marco. Zawsze uśmiechałam się na widok rejestracji rozpoczynającej się od „MR”. Mogłam ją zmienić, jednak nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie.
Jechałam ostrożnie ulicami Dortmundu. Drogi były odśnieżone i posypane piaskiem, jednak uważać trzeba było zawsze. W głowie miałam widok niezadowolonej miny mojego narzeczonego z faktu, że prowadzę przy takiej pogodzie ale cóż. Może się nie dowie.

Jak mówiłam-pod lotniskiem byłam dwadzieścia minut później. Na parkingu dojrzałam czarnego terenowego Opla Marca. Sam siedział w środku, a kiedy mnie zobaczył wysiadł z miną, z której nie mogłam nic wywnioskować. Nerwy zaczęły dawać o sobie znak, ale wiedziałam, że dam sobie radę. Wysiadłam z auta poprawiając płaszcz i zamknęłam za sobą drzwi.

-Słuchaj… -tuż koło mnie zmaterializował się Marc. Nie był ostatnio koło swojego samochodu? –Jesteś uparta bardziej niż myślałem. Dwa razy proponowałem ci kasę, nie chciałaś. Groziłem, jak zwykle miałaś mnie gdzieś i wspinałaś się wyżej. Reus jest debilem, że nie widzi tego jak wszystkimi manipulujesz i wykorzystujesz. Może wkrótce się przekona, mam przyjaciół grafików i kontakty z prasą. Ojciec jest już może stary i łatwowierny, nie ja. Możesz już zacząć się pakować, bo twoje życie na milionach się kończy, panieneczko.
-Jak możesz tak mówić? Jestem do cholery twoją siostrą, czy ci się jedynie podoba czy nie. Kocham naszego ojca i wcale nie potrzebuję jego pieniędzy. Tak samo jest z Marco, i tak nie zamierzam ci się tłumaczyć. Choćby nie wiem jak byś się starał nic z tego nie wyjdzie. Nie uda ci się zniszczyć czegoś, co jest silniejsze od ciebie, czego nie przeskoczysz.
-Niby co?
-Miłość.
-Trzymajcie mnie. –zaśmiał się pod nosem i spojrzał na mnie z pogardą. –Wynoś się. Ostrzegam ostatni raz, rozumiesz? Nie jesteś, nie byłaś i nie będziesz moją siostrą. Jesteś zwykłą suką. Zniszczę cię. Wesołych świąt.


Poszedł do swojego samochodu i wyjechał z parkingu pozostawiając mnie w osłupieniu. Dlaczego musi się wszystko chrzanić? I to w Wigilię! Jak mogłam być taką idiotką, jak mogłam myśleć, że on się zmieni. Zrobiło to dla mnie większe wrażenie niż bym chciała. Już wieczór, wszyscy zaczęli świętować. Oparłam się o maskę samochodu i wzięłam chusteczki by wytrzeć zbierające się łzy. Zacisnęłam palce na złotym naszyjniku z serduszkiem od Marco, który dawał mi siły.
Z nieba zaczął prószyć delikatny śnieg. Weszłam do samochodu i zupełnie nie wiedziałam co mam zrobić. Jedynym wyjściem, był telefon do Marco.
No właśnie. Telefon. Rozładowany.
Chciało mi się płakać. Nie wiedziałam dokładnie, gdzie mieszkali rodzice Marco. Pamiętałam, że przejeżdżaliśmy obok lasu, a dom stał jako ostatni, odosobniony od reszty domów, bliźniaków. Ostatnie co chciałam to zostawać w święta sama. Zwłaszcza przez mojego durnego brata, którego miałam nadzieję już nigdy w życiu nie widzieć.

Na drogach nie było zbyt wiele samochodów. Pojechałam najpierw w pobliże domu, koło galerii, skąd zwykle jeździliśmy i jakimś cudem trafiłam na dobrą ulicę. Musiałam włączyć wycieraczki, żeby pozbyć się śniegu z szyby. Zaczęła się naprawdę duża śnieżyca. Po kilku minutach chyba zboczyłam w złą drogę a na domiar złego zaczęło coś warkotać w silniku. Kilka minut później auto zatrzymało się koło szosy. I za nic nie chciało ponowie odpalić. Warknęłam zła i wysiadłam z samochodu. Włożyłam kluczyki do torebki i zacisnęłam mocniej płaszcz. Nic innego mi nie zostało jak pójść pieszo.

Po kilkudziesięciu minutach marszu cała skostniałam. W butach zaciskałam palce a rękawiczki tarłam jedną o drugą. Ile jeszcze drogi?
Już nie dawałam rady. Byłam cała przemarznięta. Pogoda była naprawdę okropna. Potrzebowałam się ogrzać, potrzebowałam przytulić Marco i usłyszeć słowa pocieszenia. Uśmiechnęłam się słabo kiedy w końcu rozpoznałam znajomy dom. W środku paliły się światła a dom był przyozdobiony migoczącymi światełkami. Chciałam zadzwonić do furki, jednak ta była otwarta. Przeszłam kamienną, odśnieżoną dróżką pod same drzwi. Ledwo zdołałam nacisnąć dzwonek do drzwi. Kilka chwil późnej drzwi słabo otworzyły się a zza nich wyjrzała ciekawska główka Nico.

-Ciocia Inga!-pisnął radośnie i wybiegł do mnie i przytulił się do mojej nogi. Na chwilę straciłam równowagę ale w porę oparłam się o próg.

-Jezus, Maria. Dziecko! –usłyszałam męski, poważny głos. Przed oczami pojawiły mi się czarne mroczki i czułam, że tracę przytomność, jednak wpadłam prosto w czyjeś ręce.  
Ocknęłam się i zamrugałam oczami rozglądając się dookoła. Zaczęłam bezwiednie płakać. Czułam się strasznie słabo i bezradnie.

-Kochanie, nie płacz. Jest już dobrze, jesteś w domu. –usłyszałam szept Marco zza mojej głowy. Chyba leżałam na jego kolanach, jego dłonie spoczywały na moich barkach, a po prawej stronie żywym ogniem palił się kominek.
Koło mnie klękał tata Marco ubrany w elegancki garnitur i szukał czegoś w swojej lekarskiej saszetce. Wyjął z niej chyba elektryczny termometr. Przystawił go do mojego czoła, a po chwili usłyszałam ciche piknięcie.

-I jak?-zapytał blondyn głaszcząc mnie uspokajająco po policzku.
-Trzydzieści cztery. Spadnie jeden stopień a powinna jechać do szpitala.
-Cholera, Inga… Coś ty zrobiła?-szepnął mi do ucha i przyłożył swój policzek do mojego.
-Spokojnie, Marco. Damy radę domowymi sposobami. Manuela, nalej u góry letniej wody do wanny.
-Może lepiej gorącej?
-Żeby dziewczyna miała szok termiczny? Chyba oszalałaś.-skarcił żonę i zaczął rozpinać moje kozaki.

-Ja zdejmę.-powiedziałam słabym głosem próbując się podnieść.
-Następna, której się żarty trzymają. Leż. Zamknij na chwilę oczy albo poparz gdzie indziej. Jak coś poczujesz to powiedz. –pouczył zaabsorbowany tym co robi. Kiwnęłam głową i zamknęłam oczy wtulając się w nogi Marco. Łzy cały czas mi spływały po policzkach.

-Dzwoniłem do ciebie miliony razy. Włączała się sekretarka. Nie wiedziałem co się dzieje. Chciałem już dzwonić do twojego taty.
-Marc… Powiedział, że zrobi wszystko, żeby mnie zniszczyć. Powiedział, że cię wykorzystuję, że zrobi jakieś fotomontaże, że mnie zostawisz. Powiedział, że jestem suką i wykorzystuję ciebie i tatę. Ja…odpowiedziałam mu, że on nigdy nie zniszczy tego, co jest między nami, bo to zbyt silne. Zostawił mnie na lotnisku a ja nie wiedziałam jak dojechać… Skończyło się paliwo.. Ała!-pisnęłam czując coś drapiącego szybko przesuwającego się po mojej stopie.
-Dasz radę poruszać palcami?
-Tak. –kiwnęłam głową i zrobiłam to o co poprosił. Badał też czucie w palcach, na szczęście jednak wszystko było w porządku. Sprawdził też palce u dłoni i zmierzył mi ciśnienie.

-Zbyt wysokie, przy takim wyziębieniu to normalne. Westchnął i schował stetoskop, urządzenie do pomiaru ciśnienia i metalowy pręcik, który pewnie mnie szorował po stopie.

-Wypruję flaki Marcowi jak go tylko spotkam. –oznajmił Marco zaciskając dłoń w pięść.
-Marco! Milej, są święta! –upomniała go schodząca po schodach pani Manuela. Melanie przyniosła koc, którym mnie otuliła. Podziękowałam jej uśmiechem.

-Akurat tu poprę Marco. Zaraz zadzwonię do Kloppa. A ty nie trać mi tu przytomności i się grzej. –wycelował we mnie palec i uśmiechnął się słabo.

-Proszę nie dzwonić do taty, niepotrzebnie będzie się martwił.
-Niepotrzebnie? Miałaś ogromne szczęście. A pan Klopp powinien zrobić coś z tym synalkiem. Marco, mogę twój telefon?
-Tak, weź. Nie ma na razie kodu.
-Okej. A! Trzeba zagotować gorącą wodę w garnku i powoli ją dolewać. Ktoś powinien wejść z Ingą i kontrolować temperaturę i ciśnienie. Nie wiem, czy Melanie…
-Ja pójdę.-odezwał się pewnie Marco i zaczął przeczesywać palcami moje włosy.
-Inga?-zwrócił się pytająco pan Reus.
-Tak będzie dobrze. Dziękuję panu za pomoc, że się pan mną zajął i…
-Nie mógłbym inaczej. Tylko się na razie nie podnoś. Marco lepiej weź ją potem na ręce.
-Wiem przecież. Nie musisz się wymądrzać.
-Ja już wiem co muszę. –oznajmił pewnie przepisując zapewne numer telefonu taty z telefonu Marco do swojego telefonu, a po chwili wszedł do pokoju obok przykładając telefon do ucha.

-Zepsułam wam Wigilię…-westchnęłam łapiąc Marco za rękę.
-Nawet tak nie mów! –krzyknęła do mnie z kuchni pani Manuela, a po chwili podeszła do mnie ściągając kuchenną rękawicę. –Jesteś częścią naszej rodziny, skarbie. U nas zawsze w święta się coś dzieje. Jak Marco był mały to stłukł szybę. Rok temu Nico przewrócił choinkę… Jeśli myślałaś, że jesteśmy normalną rodziną…-zaśmiała się i pogładziła mnie opiekuńczo po ramieniu.

-Woda już jest!-dobiegł do nas z góry głos Yvonne. Nie widziałam jej jeszcze ale jak widać i tak była zaangażowana w całą tą..ciekawą…sytuację.

-No to idziemy. –uśmiechnął się Marco. Włożył rękę pod lędźwie, drugą złapał mnie pod kolanami. Weszliśmy na piętro, gdzie Yvonne otworzyła nam drzwi do łazienki.

-Mogę wziąć twoje kluczyki z torebki? Ja i mąż Melanie chcemy znaleźć twój samochód i przywieźć go tutaj.
-Jasne. A mogę mieć do ciebie prośbę?
-Zawsze.
-Weźmiesz z bagażnika taki bordowy karton z kokardą na górze? Będę ci bardzo wdzięczna.
-Nie ma sprawy.
-Może lepiej niech weźmie Gregor, bo jest dość ciężkie.
-Oczywiście. Idź już się wykąpać, powinnaś się poczuć lepiej.


Marco posadził mnie z nadmierną ostrożnością na desce toalety i zaczął zdejmować moje getry i cieliste rajstopy, które były pod nimi.

-Dobrze, że chociaż założyłaś getry, choć i tak nie są zbyt grube.
-Nie miałam innych. Chciałam założyć takie na drogę.
-W porządku. –kiwnął głową. Mimo wszystko widziałam jak był spięty. Zdjął przez głowę moją sukienkę i odpiął stanik. Pomógł mi wstać i zsunął dolną część bielizny. Podniósł mnie na ręce i ostrożnie włożył do wanny. Przy wejściu stał garnek z parującą wodą. Zdjął prysznic i wyregulował wodę. Zaczął delikatnie polewać delikatnymi strumieniami moją klatkę piersiową, która wyłaniała się ponad poziom wody.

-Jest dobrze? Jest ci słabo? Za gorąco?
-Nie jest mi słabo ani za gorąco. Praktycznie nie czuję ciepła wody.
-W porządku ale i tak nie mogę jeszcze dolać cieplejszej. Musisz się przyzwyczaić. Jesteś lodowata, masz sine usta i paznokcie.
-Nie bądź na mnie zły. Marc zadzwonił do mnie, żebym podjechała samochodem na lotnisko, bo jego się niby zepsuł. Jechałam naprawdę ostrożnie, myślałam o tobie.
-Mogłaś po mnie zadzwonić. Mogłem wyczuć, że on tak łatwo się nie podda.. Mogłaś do cholery wejść do najbliższego domu i poprosić o telefon. Mogliśmy uniknąć tego wszystkiego.
-Może to głupie, ale myśl, że z każdym krokiem jestem bliżej ciebie dodawał mi siły. Marzyłam, żeby znaleźć się w twoich ramionach. Nie pomyślałam nawet, żeby wejść do czyjegoś domu. Nie bądź na mnie zły, tak bardzo cię kocham.
-Nie jestem na ciebie zły. Nie wiem na kogo ani na co. Chyba najbardziej na Marca. Ja ciebie też kocham. Napisałaś mi tak pięknego smsa, a potem napędziłaś mi tyle strachu…-westchnął i ucałował mnie w czoło.

Zza drzwi łazienki rozległo się pukanie.
-Marcuś, dzwoni Mario na domowy. Pyta się czy wiesz co z Ingą bo nie może się dodzwonić. Co mam powiedzieć? Zadzwonisz potem?
-Możesz mu wszystko powiedzieć? Nie mam na to siły, a nie chcę, żeby się dłużej denerwował.
-Dobrze. A jak Inga?
-Dziękuję, pani Reus. Jest lepiej. –zawołałam uśmiechając się do Marco.
-To dobrze. Trzymaj się skarbeńku. I żadna pani! Mówiłam ci już za pierwszym razem!


Marco uśmiechnął się do mnie i poszedł po garnek z gorącą wodą. Wlał jej trochę na wysokości moich stóp. Odstawił go i zaczął dłonią mieszać wodę.

-Dziękuję, Marcusiu.-uśmiechnęłam się szeroko i oparłam wygodnie głowę na tylnej ścianie wanny.
-Nie słyszałaś tego.
-Słyszałam. Mogę cię o coś zapytać?
-Pytaj. Ale już się boję. Brzmisz poważnie.
-Czy jeszcze ci się podobam?
-Żartujesz?
-Nie. Leżę przed tobą w wannie. Naga. Nie dotykasz mnie ani nawet nie całujesz.
-Nie wiesz nawet co się we mnie dzieje. Mogę wstać i pokazać co się dzieje w moich bokserkach.-zaśmiał się i dotknął mojego policzka. –Nie chcę cię dotykać, bo nie chcę zrobić ci krzywdy. Wiem też, jak reagujesz na mój dotyk. Twoje ciśnienie skacze. Kocham cię, bardzo cię kocham.
-Wiesz? Chyba wreszcie czuję, że woda jest ciepła.
-To dobrze. Mogę sprawdzić?-zapytał dotykając mojej ręki. Kiwnęłam tylko głową, a on ścisnął mocniej mój nadgarstek, żeby sprawdzić puls. Zmarszczył brwi a potem sprawdził swój. –Chyba dobrze.-posłał mi swój uroczy uśmiech.
-Dolejemy jeszcze?
-Dasz radę? Kręci ci się w głowie? Sła…
-Nic mi nie jest.-powiedziałam pewnie z uśmiechem. Naprawdę czułam się już dużo lepiej. Chyba też po części Marco dał mi dużo siły.


Po kąpieli Marco szybko otulił mnie dużym ręcznikiem i pomógł mi się szybko ubrać. Dostałam dres od Yvonne, na który kazał mi jeszcze założyć gruby szlafrok.

-Będzie mi zbyt gorąco.
-I ma. Powinnaś się teraz wygrzać. Zejdźmy już, pewnie wszyscy na nas czekają.
-Pozwolisz mi iść?
-No.-zaśmiał się i przepuścił w progu łazienki. Zeszliśmy po schodach. Marco cały czas obejmował mnie w talii lekko asekurując, choć i tak tego nie potrzebowałam.

-Inga.-zatrzymał mnie, kiedy już mieliśmy wejść do salonu i przyciągnął do siebie składając czuły pocałunek na moich ustach. -Zawsze jesteś dla mnie najpiękniejsza na świecie.

Ścisnęłam go za dłoń i przekroczyliśmy próg salonu. W tym samym czasie wrócili też Gregor i Yvonne. Siostra Marco odłożyła kluczyki na małą szafkę, a mąż Meli położył dużą paczkę pod choinką, gdzie leżało już ich kilka.

-Inga! I jak się czujesz? –zauważył mnie pan Thomas popijając herbatę. Odłożył szklankę na stół i podszedł do nas.
-Dziękuję, dużo lepiej. Naprawdę wam dziękuję. Przesadzę, jeśli powiem, że uratowaliście mi życie?
-Nie dziękuj tylko zdrowiej. Obyś się nam nie rozłożyła już całkiem. Chodź, zmierzę ci temperaturę.

Pan Thomas poprowadził mnie do pokoju, do którego wcześniej wszedł, żeby porozmawiać z tatą. Wnioskując była to sypialnia rodziców Marco.

-Usiądź na łóżku, zaraz zobaczymy co tu wyszło. –odwrócił się do szafki i wziął urządzenie, które widziałam już wcześniej. Zbliżył je do czoła, a po chwili odczytał wynik.
-Trzydzieści pięć i siedem. Jest bardzo dobrze. Przez noc albo się rozłożysz i będziesz miała gorączkę albo będzie maksymalnie trzydzieści siedem i szybciej dojdziesz do zdrowia.
-Lepsza wersja druga.
-Rzadziej się zdarza ale zobaczymy.
-Bardzo panu dziękuję. I chciałam przeprosić. Wtedy na obiedzie, zbyt bardzo się uniosłam…
-Nie. Ty akurat nie masz za co przepraszać. Ja nawet nie zasługuję na twoje wybaczenie. To wszystko co powiedziałem…
-Bał się pan o syna. Marco powiedział mi wszystko co było w przeszłości. Nie chciał pan, żeby znowu był w takim stanie. Żeby nie zawalił swojej kariery… I życia.
-To nie ma usprawiedliwienia. Bałem się, to prawda, a okazywałem to w byciu najgorszym ojcem i mężem. Ucierpiała moja relacja z Manuelą, nie wiedziałem nawet, że córka ma taki talent. Z Marco nie rozmawiałem lata… Zawiódł mnie a ja go zostawiłem wtedy, kiedy mnie potrzebował. Nie było mnie przy nim.
-Marco teraz też się załamał… Miał pan drugą szansę.
-Może nie powinienem ci tego mówić, ale.. Kiedy wyszła ta cała chora sytuacja z Carolin, Marco od razu do mnie zadzwonił, płakał jak mały chłopiec. Przyjechałem do niego. On po prostu jak bezbronne dziecko, przytulił się i płakał. Powiedział wszystko co czuje. Rozmawialiśmy pięć godzin. Powiedział, że mnie kocha i potrzebuje. Sam też płakałem. Zrozumiałem więcej niż przypuszczałem. Ile ludzi zraniłem swoim zachowaniem. To wasze zerwanie na naszą całą rodzinę zadziałało trzeźwiąco. Na relację moją i Marco i myślę, że i wasz związek dojrzał… Co widzę po pierścionku zaręczynowym. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
-Nie jestem pamiętliwa. Nie mam panu tego za złe, chciałabym jedynie, żeby zaakceptował pan mój związek z pańskim synem. Kocham go całym sercem i jest dla mnie najważniejszy na świecie. Zamierzam zostać jego żoną i być jego wsparciem, opoką.
-Inga, dziecko…-uśmiechnął się do mnie ciepło i usiadł koło mnie na łóżku. Po chwili mocno do siebie przytulił. –Witaj w rodzinie. Marco opowiadał mi dużo o tobie. Wiem, że może być to dla ciebie trudne ale jeśli chcesz możesz do mnie mówić „tato”. Obrażę się, jeśli powiesz do mnie „pan”. Zapomnijmy o tamtym, wróćmy do rodziny i zjedzmy wspólnie wieczerzę. Jak jedna rodzina, do której w pełni należysz. Marco ma szczęście mając tak cudowną narzeczoną.
-Dziękuję. –uściskałam go mocno a z mojego serca spadł wielki kamień.

-Tato, chcemy zaczynać…-do pokoju wszedł Marco jednak nie dokończył zdania widząc nas w takiej sytuacji. Jego oczy radośnie zabłyszczały a na usta wkradł się delikatny uśmiech.

-Już idziemy.-uśmiechnął się i pomógł mi się podnieść.
-A, jeszcze jedno.
-Wyjść?-uśmiechnął się Marco i spojrzał szczęśliwy na nas.
-Nie, zostań. –odpowiedziałam mu tym samym, a on korzystając z sytuacji podszedł do mnie i objął od tyłu kładąc policzek przy mojej szyi.
-Chciałam się jedynie zapytać jak mój tata to przyjął.
-To Klopp. Wściekł się. Próbowałem go uspokoić, że jesteś w lepszym stanie, jednak on jak zawsze… Wie swoje i stwierdził, że ostro porozmawia z synem, a o ciebie się bardzo martwił.
-Powiedziałeś to, co Marc mi powiedział?
-A miałem to zatajać? Powinno mu się oberwać i zapewne tak będzie. Nie przejmuj się tym. Chciał z tobą porozmawiać ale powiedziałem mu, że jesteś w kąpieli. Kazał mi cię uściskać i przekazać, że cię bardzo kocha i nie przeprasza za Marca, bo się go wstydzi.
-Zepsułam mu święta…
-Chyba czas najwyższy, żeby i on i Ulla zrobili z nim porządek. Nie pozwolę, żeby moja synowa zadawała się z takim człowiekiem.
-Dziękuję…
-Uśmiechnij się. Mamy Wigilię.

Całą trójką weszliśmy do salonu. Usiedliśmy razem przy stole. Mama Marco odczytała kawałek Pisma Świętego, a potem wszyscy dzieliliśmy się opłatkiem. Zostałam wyściskana przez wszystkich członków rodziny, włącznie z Nico. Na sam koniec został mi Marco. Nasze spojrzenia się spotkały.
Posłał mi uśmiech, a ja do niego podeszłam.

-Marco…
-Inga. To nasze pierwsze z wielu wspólnych świąt, które są przed nami. Przed nami jak i całe życie, które chcę przy tobie spędzić. Chcę cię wspierać, sprawiać ci radość, kochać cię. Za rok będziemy tak stali jako mąż i żona. Jeszcze szczęśliwsi, jeśli się da. Będąc przy tobie jednak wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych. Stałaś się wszystkim czego potrzebuję. Mogę żyć bez piłki, znajomych, wszystkich ludzi na świecie poza tobą. Ty jesteś moim światem, moim sercem, które cały czas, szalenie mocno bije. Nawet ojciec lekarz nie pomoże. Chciałbym ci życzyć zdrowia i szczęścia, przy moim boku. Żebyś była szczęśliwa jak ja teraz.
-Marco, nie wiem co mam ci powiedzieć… -szepnęłam ocierając łzy.
-Że mnie kochasz. Potrzebujesz tak samo jak ja. Że jesteś ze mną szczęśliwa.
-Bardzo cię kocham. Mogę ci do końca życia powtarzać, że jesteś moim światem. Nigdy to się nie skończy, nie zniknie. Jak twój tatuaż. A ja jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi będąc u twojego boku.
-Wystarczy, nie chcę płakać. –powiedział, a po chwili objął mnie mocno i wpił mi się zachłannie w usta. Zmiękły mi nogi i zupełnie zakręciło mi w głowie. Jednak ten objaw pojawiał się zawsze podczas jego pocałunków. Nie obchodziło mnie, że cała rodzina się na nas patrzy. Nie jego rodzina, lecz nasza rodzina. Czułam się tu bardzo dobrze, można powiedzieć, że mam nawet ogromne szczęście do ludzi, których spotykam na swojej drodze i będę wdzięczna za to Bogu do końca moich dni. Wtuliłam się w klatkę Marco i wsłuchiwałam się w stukot jego serca.

-Wesołych świąt, mój Aniele.-szepnął mi do ucha.
-Wesołych świąt.-odpowiedziałam i pocałowałam go w policzek. Marco wziął w palce mój podbródek i skierował go do góry. Nad nami wisiała jemioła. Czyli wcale nie daliśmy aż tak wielkiego przedstawienia, to przecież nawet normalne.

Zjadłam naprawdę wspaniałą kolację. Tradycyjny barszcz czerwony, ryby i tradycyjne niemieckie sałatki, które miałam okazję pierwszy raz spróbować. Marco pokazał mi swoją ulubioną i nałożył mi jej zbyt przesadną ilość. Była naprawdę dobra, jednak jak się okazało-nie najadłam się, bo mój narzeczony zjadł już swoją porcję i wziął się za moją. Marco jak i cała reszta miał nalane czerwone wino do kieliszka. Ja i Melanie zostałyśmy przy zwykłej herbacie. Melanie ze względu na to, że musiała karmić małą Mię. Ja wolałam się ugrzać, zwłaszcza, że była z imbirem. Nie chciałam krakać, jednak czułam w kościach, że czeka mnie chora i nieprzespana noc.

Po skończonej kolacji zaproponowałam mamie mojego narzeczonego pomoc przy znoszeniu naczyń, jednak ta popatrzyła jak na wariatkę i zaśmiała się pod nosem. No tak.
Przyszedł w końcu czas na śpiewanie kolęd. Z radia płynęły niemieckie kolędy jednak ja w ogóle nie znałam słow. Położyłam głowę na ramieniu Marco i słuchałam śpiewu rodziny. Marco też całkiem nieźle śpiewał.
W pewnym momencie sytuacja zupełnie się zmieniła. Mama Marco wyszła z inicjatywą.

-Mam twoją gitarę. Zagraj coś, Inga zaśpiewa nam jakąś polską kolędę. Melodie chyba są podobne.
-Mamo…
-No już. Idziesz czy mam ci przynieść? Nie rób sobie siary przed przyszłą żoną.
-Jesteś straszna. –prychnął i podniósł się z miejsca, by pójść po instrument. Kilka minut później zszedł na dół z gitarą w ręku. Usiadł na kanapie i poklepał miejsce koło siebie, żebym je zajęła. Wstałam od stołu i usiadłam koło niego.

-To?-uśmiechnął się kończąc strojenie gitary.
-Chyba „Cicha noc” jest i po polsku i po niemiecku. Nie znam do końca niemieckiej, ale…
-No to gramy. –oświadczył i zaczął uderzać delikatnie opuszkami palców o struny. Po salonie rozległa się muzyka. Zanim zaczęłam śpiewać przybiegł do nas jeszcze Nico, którego posadziłam sobie na kolanach i bujałam go delikatnie w rytm kolędy.

Śpiewałam wsłuchując się w melodię graną przez Marco. Kiedyś nawet z babcią czytałyśmy o nim i Mario jakieś „fakty” i znalazłyśmy tam, że właśnie gra na gitarze. Tylko nie było napisane, że tak pięknie. Pod koniec drugiej zwrotki położyłam głowę na jego barku i powoli zakończyliśmy razem kolędę. Po salonie rozległy się brawa. Marco przełożył gitarę do drugiej ręki, by móc mnie objąć.

-Pięknie śpiewasz. –szepnął i ucałował mnie w policzek.
-A ty grasz.
-Wiem.
-I ta skromność. Imponujesz mi coraz bardziej.
-Też wiem. –zaśmiał się i westchnął. Spojrzał na swojego siostrzeńca, który z ciekawości zaczął szarpać struny gitary swoimi małymi paluszkami.


-Nico? Zobacz, chyba coś Mikołaj zostawił pod choinką.-powiedziałam udając zaskoczoną. Malec z piskiem pobiegł pod ozdobione drzewko i zaczął z podziwem oglądać prezenty.

-Dzięki. Zaraz przyjdę.-zaśmiał się Marco i wstał z kanapy. Skierował się na górę, żeby odłożyć instrument. Wykorzystując okazję podeszłam do stołu, gdzie jeszcze wszyscy siedzieli.

-Ja..Jest mi trochę niezręcznie, bo nie mam dla was żadnego prezentu. Jedynie dla Marco wpakowałam nie wiedzieć czemu razem z prezentami dla rodziców…
-Kochanie, nie to się liczy w święta. –uśmiechnęła się do mnie mama Marco i podeszła do mnie. Przytuliła mnie do siebie głaszcząc po włosach. –Najważniejsze, że jesteś tu z nami.
-Nie podlizuj się. Trzeba mówić prawdę. Też nie mamy dla Ingi prezentu. –roześmiał się pan Thomas jak i wszyscy zebrani.
-Może to też. Ale nie zmienia faktu, że ogromnie się cieszymy, że z nami jesteś. Z Marco. Cały wieczór patrzy na ciebie z ogromną miłością. Aż się serce cieszy.
-Jestem w dresie i szlafroku. Nie ma na co patrzeć. –zaśmiałyśmy się obie.
-Widocznie ma. Widać, że bardzo się kochacie. Zmieniłaś go. Bardzo. Na dużo, dużo lepsze i za to będę ci dziękować do końca życia. Jest innym, lepszym człowiekiem.
-Marco też wiele we mnie zmienił na lepsze. Pamiętając siebie z czasu, kiedy go nie znałam… Byłam zwykłą szarą myszką, bojącą się wszystkiego i wszystkich. Sprawił, że stałam się odważną kobietą. Poczułam się przy nim piękna, potrzebna i kochana.
-Wiem. –usłyszałam jego głos zza pleców.
-Ty dziadu! Wszystko podsłuchiwałeś! –wycelowałam w niego palec na co on tylko podniósł ręce w geście obronnym. Nie zauważyłam kiedy szybko mnie pocałował, chwilę później był już przy Nico koło choinki i szukali karteczek z właścicielami paczek.

-Jesteście niemożliwi. –zaśmiała się i wzięła talerz swój i Yvonne, żeby zanieść go do zmywarki.
-Pomogę pani.
-Żadna „pani”. Odpoczywaj. Najlepiej się połóż na kanapie i przykryj kocem. Thomas potwierdzi, jeśli i sam lekarz musi ci to potwierdzić. Marco mówił, że jesteś uparta jak osioł.

-Nie mówiłem nic o ośle!-krzyknął do nas Marco na co wszyscy zgromadzeni się roześmiali.

-Przepraszam, synku. Oficjalnie nie mówiłeś… Nieoficjalnie… -uśmiechnęła się zadziornie i szybkim krokiem poszła do kuchni. Musiałam ją poprosić o jeszcze jedną rzecz. Wzięłam więc kolejne dwa talerze i poszłam za nią.

-Uparta…-westchnęła i odebrała ode mnie talerze. Koło mnie też stanął tata Marco również z naczyniami.
-Miałabym do was jeszcze jedną prośbę…
-Co by sobie panienka życzyła. –uśmiechnął się pan Thomas myjąc ręce.
-Czy mogłabym… Zapalić świeczkę na parapecie? Od dziecka we wszystkie Wigilie zostawiałam z babcią na noc świeczkę na parapecie ku pamięci jej rodziców. Nie było Wigilii, bez zapalenia świeczki… Dzisiaj jest moja pierwsza Wigilia bez niej. Chciałabym to kontynuować, dla niej i jej rodziców. Oczywiście nie zmuszam…
-Skarbie, oczywiście, nie ma problemu. To piękny gest.
-Zaraz poszukam świecy. –oznajmił jej mąż posyłając mi ciepły uśmiech. –Idź na kanapę, połóż się, przykryj a jak znajdę, to ci przyniosę.
-Bardzo wam dziękuję.
-Żaden problem.


Wróciłam do Marco i usiadłam koło niego na kanapie. On sam położył mnie zostawiając nogi na jego udach i przykrył mnie kocem.

-Będzie mi za gorąco.
-I dobrze. Musisz się wygrzać, żeby się nie rozłożyć.
-Ciociu! To dla ciebie!-przybiegł do nas Nico z podłużnym pakunkiem. Podziękowałam mu i wzięłam pakunek. Spojrzałam pytająco na Marco, jednak on pokiwał głową na znak, że to nie od niego. 
Miałam już swoje przypuszczenia widząc ciekawski wzrok Yvonne. Kiedy już go miałam odpakować przyszedł tata Marco z długą, białą świecą i szklanym małym świecznikiem, w który można ją włożyć.  Na parapecie leżały zapałki. Razem z Marco podeszliśmy do niego. Opierając się o jego tors podpaliłam zapałkę dotknęłam jej czubkiem knocika świecy. Świeczka rozbłysnęła się jasnym płomieniem. Zgasiłam zapałkę i odłożyłam na bok razem z pudełeczkiem. Spojrzałam w niebo, na którym było pełno jasnych gwiazd. Uśmiechnęłam się w tamtym kierunku wierząc, że babcia tam jest i czuwa nade mną.

-Kocham cię. –usłyszałam koło mojego ucha. Wtuliłam się w jego szyję i zamknęłam oczy czerpiąc z tej chwili.

Na kanapie czekał na mnie wciąż zagadkowy prezent. Otworzyłam go delikatnie. Zaniemówiłam kiedy zobaczyłam przepiękny obraz z akwareli. Był to portret roześmianego Marco. Wyglądał tak pięknie, młodo jak zwykle cholernie seksownie.

-Aż go chyba powieszę nad łóżkiem. –powiedziałam pełna podziwu dla talentu Yvonne.
-A co masz? –zajrzał mi przez ramię Marco i zrobił dość śmieszną minę. –To nie będzie wisiało w naszej sypialni.
-Dlaczego? Jest przepiękny!
-Wiesz? Jakoś nie mam ochoty budzić się i widzieć swoją twarz.
-I tak widzisz, też na obrazie Yvonne.
-Ale jesteśmy tam razem.
-Zobaczymy jeszcze. Ale i tak będzie wisiał.
-Znając twój upór to masz rację. –uśmiechnął się szeroko. Posłałam uśmiech Yvonne, która odpowiedziała mi tym samym. Sama odpakowywała prezent. Nico miał niezłą fuchę. Kiedy nadszedł czas na prezent dla Marco ode mnie, mały nie miał siły wziąć go w ręce. To fakt, że i mnie samej ciężko go się nosiło.

Marco podszedł do niego i sam wziął paczkę. Przyszedł z nią do mnie i położył sobie na kolana. Popatrzył na mnie z ciekawością i ekscytacją w oczach.

-Cioociu! A to dla ciebie!-Nico przyniósł mi średniej wielkości torebkę.
-No to otwieramy. –uśmiechnął się Marco.

Cała rodzina podeszła do choinki po swoje prezenty.

-Thomas! Wiem o czym zapomnieliśmy!-w pewnym momencie krzyknęła pani Manuela.
-O czym zapomniałaś?-uśmiechnął się szeroko do żony tata Marco.
-My. O pierniczkach. Musimy zrobić, choćby na jutro.
-Ja zrobiłam pierniki z tatą. Zostały w samochodzie na siedzeniu. Mogę po nie pójść.
-Dobry żart. Nigdzie nie wychodzisz, moja panno. Grzej się dalej pod kocem, jak już to ja pójdę. Gdzie masz kluczyki?
-Ja odłożyłam na szafkę!-powiedziała Yvonne wyciągając ze swojej paczki pełno nowych pędzli. Aż jej się oczy zaświeciły. –Dziękuję, tato! –pisnęła i podbiegła do pana Thomasa i rzuciła mu się w ramiona. On sam się zaśmiał  i ucałował córkę. Oparłam głowę na ramieniu Marco i uśmiechnęłam na ich widok. Nikt nie powiedziałby, że jeszcze kilka miesięcy temu byłoby między nimi źle.

W końcu otworzyłam moją paczkę. Roześmiałam się widząc najnowszy model IPhone’a. I to jeszcze w przepięknym różowym kolorze.

-Mówiłem.-uśmiechnął się wyszczerzając ząbki w szerokim uśmiechu. Sam trudził się z otwarciem kartonu, w którym był zapakowany prezent ode mnie –Podoba ci się?
-Bardzo, dziękuję ci.-pocałowałam go w policzek i zajrzałam dalej do prezentu, gdyż jak się okazało to jeszcze nie był koniec.

-A ja chyba pójdę po nożyk, bo to nieźle zapakowałaś.

W prezencie dalej znalazłam przepiękną bransoletkę z białego złota z różnymi zawieszkami. Jedna była w kształcie domu z kolorowymi, czerwonymi dachówkami. Kolejna przedstawiała jacht. Nasz pierwszy pocałunek jako pary przy świetle księżyca. Palma. Może sama podróż? Albo nasza wyprawa w góry. Tam było pełno zarówno palm jak i wielu innych drzew, które widziałam pierwszy raz w życiu. Kolejna była mała, czerwona różyczka. Jako ostatnie było czerwone serce. Uśmiechnęłam się i założyłam ją na rękę. Pasowała idealnie. Spojrzałam w bok. Nawet nie wiedziałam, że Marco wrócił. Siedział oczarowany oglądając album. Powklejałam tam nasze wspólne zdjęcia. Od niemowląt trzymanych na rękach aż do teraz. Przysunęłam się do niego. Cały czas oglądał pierwszą stronę. Zdjęcie które widziała tyle razy, kiedy Ulla trzymała mnie na rękach. Jednak mnie urzekło zdjęcie obok. Malutkiego Marco na rękach Manueli siedzącej na kanapie koło Thomasa, któremu na kolanach siedziały dwie małe dziewczynki. Marco objął mnie ręką i przyciągnął mocniej do siebie. Przewrócił kartkę i widząc zamieszczone tam zdjęcia oboje się roześmialiśmy. Oba zdjęcia były identyczne. Przedstawiały nas siedzących w krzesełkach dla dzieci trzymających w rączkach łyżki. Cali umazani w jedzeniu!

-Co tam macie?-podeszła do nas z uśmiechem mama Marco. Kiedy zobaczyła zdjęcia od razu błysnęły jej oczy. Widziałam ten matczyny, sentymentalny wzrok. Blondyn przełożył kartkę na kolejne zdjęcia. Na naszych twarzach pojawiły się jeszcze większe uśmiechy. Marco przebrany w strój pirata z mieczem w ręku z zawadiackim uśmiechem i błyskiem w oku. Został mu do teraz. Ja byłam przebrana w księżniczkę. Przynajmniej chciałam tak wyglądać. Miałam ubraną satynową, długą piżamę babci, na głowie miałam założoną papierową koronę. W rączkach dzierżyłam ściskając mocno moją ukochaną przytulankę-Mourice’a. Efekt poprawiał brak mojego jednego, górnego, mlecznego zęba. Do mamy Marco podszedł i zaciekawiony pan Thomas.

-Jaka śliczna Inga!-zaśmiał się przyglądając się zdjęciom. –Ale chodź, chodź. Niech sobie razem oglądają. –pociągnął swoją żonę w przeciwną stronę.

-Ale przecież nie przeszkadzają państwo.
-Manuela, Inga jest po prostu miła. Chodź już. Tak to ona by się od was nigdy nie oderwała. –oznajmił zabierając żonę na postawioną trochę dalej kanapę.

Kolejne zdjęcia przedstawiały nas w okresie nastoletnim. Marco głownie z piłką, choć znalazłam też jego zdjęcie z Mario. W końcu w albumie zdjęcia były wklejane już tylko pojedyncze. Nasze wspólne. Rozpoczynało zdjęcie robione przez Anię, kiedy przytulaliśmy się w ogrodzie. Mario stał w prawdzie za nami jednak tylko my o tym wiedzieliśmy, bo Pączuś został zupełnie obcięty, jakby go tam nie było. Kolejne-kolonie, kiedy siedziałam mu na barana. Było ich kilka, aż w końcu pierwsze nasze wspólne zdjęcie jako pary. W górach, nasz pocałunek i kilka innych ujęć, na przykład z moich urodzin i kilka wycinków z gazet. Po nich były puste kartki z wyciętymi napisami z białych kartek. Były one symbolem naszego rozstania, jednak jakby słowa nie były z nim związane. „Wiara”, „walka”, „nadzieja”, „miłość”, „przekraczanie granic”. Po nich były kolejne zdjęcia odkąd wróciliśmy do siebie począwszy od zaręczyn, kiedy Marco przede mną klękał z pudełeczkiem z pierścionkiem w ręku, kiedy się całujemy i tańczymy. Było też kilka, które zrobiliśmy sobie razem na spacerach i u mnie w domu razem z Kloppsikiem.

-Uzupełnimy je.-oznajmił Marco zamykając album. –Dziękuję, kochanie. To przepiękny prezent. –objął mnie i chciał mnie pocałować, jednak delikatnie go odepchnęłam.
-Zarażę cię.
-Gorzej się czujesz?
-Tak. Chyba położę się wcześniej spać.
-Pójdę z tobą. –pocałował mnie w czoło i opiekuńczo przytulił. –Widziałaś wszystko w paczce?
-Bransoletka. Jest niesamowita. Dziękuję.
-Tam jest jeszcze coś.

Z zaciekawieniem otworzyłam paczkę. Faktycznie, była tam jeszcze koperta. Wzięłam ją do ręki i spojrzałam pytająco na Marco. Ten kiwnął głową, żebym otworzyła. Wyjęłam z niej białą kartkę, która była przyozdobiona na złoto. W rogu były nadrukowane dwa białe gołębie, w drugim splecione ze sobą obrączki. Po środku był napis ukośnymi literami.


„Inga i Marco Reus. 25.07.2016 r.”


-Ślub. Umówiłeś termin?
-Tak.

Pisnęłam chyba na cały dom i rzuciłam na niego niczym dzikuska. Marco zaśmiał się wesoło i objął mnie mocno ramionami sadzając sobie na kolanach.

-Kocham cię. I będę twoją żoną. Od jutra za siedem miesięcy.
-Już nie mogę się doczekać, Aniele. –zaśmiał się i pocałował mnie w policzek
-Ciociu! Co się stało?-zaciekawił się Nico trzymając w rączkach pluszowego misia, chyba nowego.

-Ciocia w wujkiem wezmą w przyszłym roku ślub.-uśmiechnęłam się do malca, a Marco posadził go sobie na kolanach.
-To znaczy, że będziesz taką moją prawdziwą ciocią i żoną wujka Marco?
-Dokładnie tak.
-Super!-pisnął i przytulił nas oboje.

-U ciebie też jest coś jeszcze.-zwróciłam się do Marco. On sam był lekko zdziwiony jednak chwilę później zajrzał do kartonu. Kiedy zobaczył co tam jest na jego buzi wymalował się ogromny uśmiech.

-Wiem, że jeszcze to znienawidzę, ale to tak na nowy dom. Żebyś miał co robić z Mario.
-Najnowsza konsola… Moja przyszła żona to skarb. Każdy by o takiej marzył. A mam ją ja.
-Tylko wiesz, żebyś o tej przyszłej narzeczonej nie zapomniał na rzecz Cristiano Ronaldo.
-Zawsze o tobie myślę. Dziękuję ci. –uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie w policzek.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę razem. Marco stwierdził, że musi coś napisać na portalach społecznościowych. Kiedy już miał iść po telefon poprosiłam go, żeby podłączył mój nowy telefon do ładowarki. Przyszedł do mnie i zaczął się zastanawiać co mógłby sfotografować. Kilka minut później wpadł na pomysł. Złapał mnie za dłoń eksponując pierścionek zaręczynowy. Do tego przyszedł Nico i stwierdził, że lepiej by było z jego małą rączką na szczycie „wieży”.  Wyszło piękne zdjęcie. Marco od razu je opublikował wszędzie, gdzie tylko mógł.

-Kochanie, idziemy się położyć?
-Dobrze, przeproszę twoich rodziców. Mamy w ogóle jakiś pokój?
-Tak, spokojnie. Chodź, pójdziemy razem. W pokoju ładuje się telefon, przełożyłem ci kartę.
-Dziękuję.-uśmiechnęłam się. Marco wziął koc i podał mi ramię, żebym się o niego oparła. W jadalni znaleźliśmy rodziców Marco, którzy jedli sernik popijając herbatę.
-Mamo, tato. Inga źle się czuje, pójdziemy się położyć.
-W porządku. Poczekajcie tylko, mam dla ciebie leki. –tata Marco wstał od stołu u poszedł do kuchni. Po chwili przyszedł z kilkoma tabletkami w plastikowym kubeczku i wodą w szklance. Popiłam leki i oddałam mu szklankę. –Zdrowiej nam, dziecko. Dobrej nocy.
-Dziękuję. Za opiekę, za wyjątkowy wieczór.
-Nie ma za co. Cieszymy się, że z nami jesteś, chociaż lepiej, żebyś nam tu zdrowiała a nie rozkładała się jeszcze bardziej.
-Postaram się! Dobranoc!


Razem z Marco weszliśmy do granatowej sypialni. Jedna ściana była pomalowana na biało, a po środku stało dwuosobowe łóżko. Koło niego na stoliczkach paliły się lampki nocne. Na jednym z nich czekał mój nowy telefon. Uśmiechnęłam się na jego widok.

-Nauczysz mnie jak się tym obsługiwać?
-Myślę, że sama też dasz radę, nie jest trudne. Ale oczywiście, chętnie ci pomogę. –uśmiechnął się i pomógł mi zdjąć szlafrok. Zostałam w dresie, a Marco pomógł mi wejść pod kołdrę.

-Wezmę prysznic i zaraz do ciebie przyjdę.
-Wiesz, że uwielbiam cię w garniturach? Wyglądasz cholernie pociągająco.
-Kochanie. –zaśmiał się i stanął nade mną. –Jesteś chora. Sama nie chciałaś mnie zarażać. Musisz wyzdrowieć a Sylwestra możemy spędzić całego w łóżku.
-Całego?
-Całą noc. –zaśmiał się perliście i pocałował mnie w głowę. –Zaraz wrócę!
-To ja zdrowieję.
-Dobra!

Kiedy Marco zniknął za drzwiami wzięłam do ręki swój nowy telefon. Weszłam w wiadomości i wpisałam w kontakt numer taty. Była już prawie dwudziesta trzecia, więc może poszedł już spać, chyba, że jak rodzice Marco czekał na Pasterkę.

„Tato, dopiero teraz ładuję telefon (nowy!) i mogę napisać. Przepraszam za tą całą sytuację. Jest mi przykro z powodu Marca. Wiem, że to nie moja wina ale źle się z tym czuję wiedząc, że pewnie masz zepsutą Wigilię. Żałuję, że nie porozmawiałam z tobą. Pewnie się martwisz. Bardzo cię kocham, tato i wcale nie chodzi mi o pieniądze, wiesz o tym. Ja mimo wszystko odratowałam Wigilię. Rodzice Marco są naprawdę mili, tata jednak nie jest bucem jak ci mówiłam;). Czuję, że będę chora ale leżę już w łóżku, dostałam leki, więc powinno być lepiej za jakiś czas. Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. Mam nadzieję, że ty też jakoś uratowałeś te święta. Kocham, Inga.”

Odłożyłam telefon i mocniej nakryłam się kołdrą. Chwilę później wrócił Marco w koszulce i spodenkach.

-Wskakuj pod kołdrę i nie rób pokazu mody. Po prostu nie kuś.
-Przepraszam, kochanie. Nic nie poradzę, że jestem taki przystojny, piękny i seksowny.
-Już lepiej nic nie mów.
-I tak mnie kochasz.
-Kocham. Dobranoc.
-Śpij dobrze.

Zasnęłam wtulona w jego tors. Mimo choroby byłam szczęśliwa, że tu byłam. Poznałam bliżej jego rodzinę, rodziców. Spędziłam z nimi wspaniały wieczór i z pewnością zapamiętam te święta na dłużej. Tak jak mówił, to są nasze pierwsze z wielu świąt. Ostatnie jako narzeczeństwo.


-Inga, kochanie, obudź się. –usłyszałam głos Marco i jego dłoń głaszczącą mnie po ramieniu. Zamrugałam oczami. Chciałam coś powiedzieć ale moje gardło paliło. Jakbym nie umiała nic powiedzieć. W pokoju zostało zapalone światło. Rozejrzałam się i zastałam Marco z jego tatą.
-Co się stało?-szepnęłam ochryple.
-Strasznie kaszlałaś, tata właśnie wrócił z kościoła… Mam syrop dla ciebie.
-Poczekaj, bo chciałem cię jeszcze osłuchać i zobaczyć co z gardłem. –westchnął tata Marco. Usiadł na kawałku materaca i otworzył swoją saszetkę. Zmierzył mi temperaturę i odczytał. Jego mina niestety nie była zadowolona. –Prawie trzydzieści dziewięć. Szlag by trafił. Trzeba coś ci dać mocniejszego. Pokaż jeszcze jak osłuchowo. Trzeba będzie wziąć antybiotyk. Teraz tylko wszystko pozamykane…
Z uchem także nie było najlepiej. Mówiąc szczerze, było beznadziejnie.

-Zobaczę co mamy mocniejszego. Zaraz przyjdę.
-Herbata?-zapytał Marco łapiąc mnie za rękę
-Tak tylko teraz, bo po syropie nie.-powiedział pan Thomas i wyszedł z pokoju. Marco podał mi parującą herbatę.

-Nie jest za gorąca?
-Nie, skarbie, możesz pić. –uśmiechnął się słabo podając mi ją. –Z miodem i cytryną.
-Sam robiłeś?
-Chciałem jakkolwiek pomóc. Jak już ci miałem zanosić wszyscy wrócili i tata zapytał co z tobą.
-Jest naprawdę miły.
-Wiem. No już, pij. –pomógł mi się podnieść i położył mi rękę na plecach delikatnie je masując.
-Dziękuję, że się mną tak zajmujesz. Może powinieneś spać w innym pokoju? Albo ja?
-Bo? Coś przeskrobałem?
-Bo nie chcę, żebyś się zaraził.
-Nie opiekowałabyś się mną?
-Oczywiście, że tak ale nie chcę, żebyś się tak męczył jak ja.
-Jestem odporny, nie masz się o co bać. Mam treningi w środku zimy na boisku. I żyję.
-To w porządku. Nie kłócę się, bo wolę kiedy jesteś obok.

Tata Marco przyniósł mi leki, jakąś rozpuszczoną tabletkę, żeby oskrzela nie były zajęte i syrop. Podziękowałam mu i położyłam się z powrotem na miejscu. Marco odgarnął mi włosy i podłożył drugą poduszkę, żebym miała wyżej. Położył się koło mnie i złapał za rękę. Dzięki niemu nawet chorowało się lepiej. Cóż poradzę? Po prostu szalenie go kochałam.







~~~

Wigilia w środek lata? Czemu nie! ;D
Dobra wiadomość!!! - kolejny rozdział będzie krótki!!!;) Chyba na razie koniec z tasiemcami. Możliwe, że na zawsze ;D Inga chora-przerzuciłam na nią trochę mojej chorobowej frustracji. Chorować w wakacje.. Każdy o tym marzy..
Za tydzień kolejny!
Buziaki! <3





9 komentarzy:

  1. Chyba muszę wyprowadzić Cię z błędu. Nikomu tutaj nie przeszkadza długość rozdziału. Śmiem twierdzić ze, my twoi czytelnicy uwielbiamy kiedy są długie i mogą być długie aż do końca... świata! :) przepiękny rozdział, miód na serce. Mialam banana na buzi. Tak mi się ciepło na sercu zrobiło jak go czytałam. Pomijając scenę z kochanym braciszkiem. Temu to Marco powinien zasadzić porządnego kopa w dupe. Bo Klopp mimo wszystko raczej tego nie zrobi. :) a mu się należy. Serce mi się kraja jak sobie pomyślę że niedługo nie bede miała na co czekać w sobotę o 15...mam nadzieję że to nie będzie twoje ostatnie słowo na blogerze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zawsze wspaniały. ZDROWIEJ. Ten Marc ugh!!! Ahh te wspaniałe święta. Czekam na kolejny. Błagam nie kończ z tasiemcami. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem wściekła na Marca. Ugh! >.< Ale dobrze, że Reusowie się zajęli naszą Ingą. ;) Pan Reus chyba jednak jest spoko, więc wybaczę mu wcześniejsze występki. :p Marco jest taaaaaki słooodki! <3 Świetnie się nią opiekuje. Na dodatek ta bransoletka i data ślubu.. Nosz facet-ideał. ^^
    Czekam na dalszy rozwój wydarzeń.
    Zdrowiej. ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedna Inga, tyle musi się nacierpieć przez tego Marca. Dobrze że ma Marco, on jest taki kochany i opiekuńczy <3
    A co do tego pod rozdziałem, to wiedz że ja uwielbiam długie rozdział takie jak ten <3 I prosze nie mów że takich już nie będzie :'(
    Życze szybkiego powrotu do zdrowia, szczególnie że są wakacje ( skądś to znam :-) )
    PS. Zapraszam na moją stronke na fb o Borussi
    https://www.facebook.com/Borussia-Dortmund-BVB-982833775120921/
    Zachęcam do pozostawienia po sobie śladu :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialny♥
    https://www.youtube.com/watch?v=5za_p1XnUPM "Aniele mój" ^^
    pozdrawiam A.

    OdpowiedzUsuń
  6. Moja droga nawet nie wierz, jak ja czekam na te mega długaśne rozdziały!:D Teraz będę czekała jeszcze bardziej bo rozpoczęłam praktyki studenckie i potwornie nie mam ochoty ich robić(ale im prędzej zrobię tym będzie z głowy-już się nie mogę doczekać;)) Więc bardzo mi miło gdy na koniec tygodnia praktyk w sobotę będzie kolejny Twój rozdział!:D A co do rozdziału....zima!!!! A KOCHAM ZIMĘ. Lepiej być nie może. Hm...no tak tylko ta przykra sprawa z Ingą, co ta miłość robi z człowiekiem...czytając pomyślałam o tym, że na pewno po prosi kogoś o tel by przedzwonić do Marco, ale ta idzie w tym śniegu..oj Inga, Inga... Ale za to byli razem w święta<3 Cudnie. Tyle radości, ciepła domowego/rodzinnego i miłości przekazałaś w tym rozdziale. O przykrym człowieku(a raczej to skrajność chyba człowieczeństwa) nie będę się wypowiadać, on już nigdy się nie zmieni...szkoda, cóż w każdej historii musi być czarny charakter. Zastanawiam się tylko czy czarnymi charakterami nie okażą się Państwo Lewandowscy.
    Ps: Proszę Cię, nigdy nie usuwaj tego opowiadania choćby nie wiem co. Z całą pewnością stwierdzam, że to jedno z NAJLEPSZYCH opowiadań, które dane jest mi czytać. I gdy już zakończysz to opowiadanie a mi będzie źle w życiu to wrócę tu by zaczerpnąć trochę tego szczęścia bohaterów. Zresztą będę wracała nie tylko w złe chwilę. Znając siebie samą to ciągle będę nawiedzać Twój blog:D Ale jakie to szczęście, że do końca jeszcze daleko;)
    Ps2: Zdrowiej nam pisarko!:D Dużo zdrowia, rzeczywiście chorować w środek lata...no przechlapane:/
    Do następnego!:D

    OdpowiedzUsuń
  7. Jaaaakie to cudowne *.*
    Rozpłynęłam się *.*
    Oni są po prostu cudownie, idelni *.*
    Piękności <3
    Czekam na kolejny <3
    Buziaki :***

    OdpowiedzUsuń
  8. Jej, zima *_*
    I moi cudnowni razem w święta ♥
    I ta sytuacja z Ingą, biedna :(
    I "ciemna strona mocy", którą wykorzystałaś, och, ach i w ogóle :D
    Pozdrawiam i życzę weny ♥
    PS zajrzyj do "spam" :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej Kochana! :*
    Przepraszam, że zjawiam się dopiero dziś. :(
    Powyższy rozdział jest genialny! ♥
    Niesamowicie mi się podoba... No i co z tego, że wigilia w środku lata? Mogę Cię zapewnić, że nie straciła swojego uroku. ♥ :)
    Cóż, zacznę od tej najgorszej części. Od Marca. :/
    Przecież on jest beznadziejny. Jak mógł się tak zachować?! I to w Wigilię? Zero przyzwoitości. ZERO! :X Wiesz, że brakuje mi na niego słów? :/
    Tak naprawdę to on wpakował naszą Inię w takie bagno. Gdyby nie wyprowadził jej z równowagi wszystko skończyłoby się dobrze. Tzn. tak mi się wydaje. W ogóle jak on mógł powiedzieć, że Inga leci tylko na pieniądze, lans i sławę? Przecież tak de facto on jej w ogóle nie poznał. Ba! On nigdy nie wykazywał chęci, by chcieć ją poznać. :x Po prostu żenujące...
    Na całe szczęście Inga trafiła do Marco, a nie padła gdzieś po drodze. Swoją drogą, piłkarz miał rację, powinna była zadzwonić z jakiegoś pobliskiego domu, żeby po nią przyjechał. To było (tak uważam) skrajnie nieodpowiedzialne z jej strony. Na całe szczęście rodzina Marco przyjęła ją z otwartymi ramionami. :) No i tak, jak Marco chciał - jego narzeczona spędziła z nim święta. :) Może nie w taki sposób, jak sobie to wymarzył, ale ważne, że w ogóle się zjawiła, prawda? :)
    Moment tej rozgrzewającej kąpieli był świetny. ♥ No i jeszcze bardzo spodobało mi się to sentymentalne zapalanie świecy... ♥
    Cieszę się, że ojciec Marco otworzył się na Ingę. Cieszę się, że polubił swoją przyszłą synową. Już teraz mogę powiedzieć, że na pewno będą się dobrze dogadywać po ślubie Marco i Inii. ;)
    Teraz nawiążę do Kloppa. On powinien zabić tego gnoja. OK, Marc też jest jego synem, ale kurczę, to nie usprawiedliwia jego chamskiego zachowania. Klopp powinien go wydziedziczyć. xD Bo kurde, w sumie nie wiem, co ojciec może zrobić takiemu staremu bykowi. :/ Marc zrobił przykrość nie tylko Indze, ale też swojemu ojcu i matce z pewnością także. Następnym razem, nim coś powie to niech lepiej ugryzie się w jezyk i pomyśli, kogo jeszcze, prócz samej osoby zainteresowanej, to dotknie. :x
    I na koniec - prezent od Marco. :D Nie zapomniał o obietnicy i iPhone'a kupił. :D
    Przepraszam za ten chaotyczny komentarz, ale ten rozdział tak przypadł mi do gustu, że chciałam skomentować dosłownie wszystko, choć i tak tego nie zrobiłam. :P
    Wiesz, mogę śmiało nazwać go perełką.♥
    Lecę na następny ♥
    PS. Mam nadzieję, że już wyzdrowiałaś, a jeśli nie, to kuruj się, Kochana. :*

    OdpowiedzUsuń