"I's a beautiful night,
We're looking for something dumb to do.
Hey, baby,
I think I wanna marry you."
Z Anią byłam całe popołudnie w szpitalu aż do późnego
wieczora. Przeprosiłam Marco w smsie, że nie możemy się spotkać. Poszłam
jedynie na noc do domu, kiedy tata już spał. Źle się czułam z tym, że
zapomniałam go poinformować o tym, że zostaję u Marco na noc, a tym bardziej,
że nie wróciłam na cały dzień. Napisałam przeprosiny na całą kartkę i
wyjaśniłam, że idę już z samego rana do szpitala do Ani nie zdradzając nic o
jej stanie. Pominęłam też fakt o wspólnej nocy z Marco, o tym zwłaszcza nie
powinien się dowiedzieć. Kiedy już wychodziłam z jego sypialni wpadłam po
omacku na stolik przez co go obudziłam.
-Inga?-przetarł zaspane oczy i zaczął rozglądać się po
pokoju.
-Tato, przepraszam. Wiem, że cię zawiodłam.-podeszłam do
niego i usiadłam na skraju łóżka.
-Nie gniewam się, chociaż mogłaś wysłać smsa.
-Przepraszam. –szepnęłam i zaczęłam płakać. Kilka sekund
później byłam już do niego tulona.-Przepraszam.
-Ingunia, co się dzieje? Czemu płaczesz?
-Ania. Ona jest w szpitalu, nie mogłam być już u niej
dłużej, lekarz kazał mi wyjść.
-Co się stało? Przecież wiesz, że możesz mi powiedzieć.
Rzadko jakie ode mnie tajemnice wychodzą.
-Ania była w ciąży.-powiedziałam przytulając się do niego
jeszcze mocniej. Okrył mnie swoją kołdrą i położył mi głowę na swoim ramieniu. Głaskał
mnie uspokajająco dłonią po plecach.
-To bez wątpienia dla niej duży ból, ale…
-I nie może mieć więcej dzieci.-dokończyłam szeptem i
zaniosłam się jeszcze większym płaczem. Tata westchnął ciężko i zaczął kołysać
mną uspokajająco. –Jest w paskudnym stanie a mi ciężko ją pocieszyć, cały czas
płacze. Marzyła o wspólnym dziecku z Robertem.
-Jestem z ciebie dumny, że przy niej jesteś. Myślę, że nie
będę miał już na ciebie focha.
-Dziękuję.-uśmiechnęłam się słabo –Postaram się, żeby cię
informować już na zapas.
-W porządku. Nie umiem sobie wyobrazić, co czuje Ania. Ulla,
kiedy urodziła Marca… To był ciężki poród, było wiele komplikacji. Ostatecznie
Marc urodził się zdrowy, jednak Ulla nie mogła mieć więcej dzieci. Bolało to
nas oboje, ale był mały Marc, który stał się naszym oczkiem w głowie, więc nie
przeżywaliśmy tego aż tak mocno. A potem pojawiłaś się ty. Spadłaś mi z nieba.
Zawsze marzyłem o córce, mówiłem ci to już.
-Ty m też spadłeś z nieba. Gdyby babcia odeszła i nie byłoby
przy mnie ciebie... Cieszę się, że jestem tu, gdzie jestem.
-A pokaż te twoje krótkie włosy!-uśmiechnął się lekko i
zapalił nocną lampkę. Uśmiechnęłam się widząc, że chce pominąć ciężkie tematy i
spróbować mnie jakoś rozweselić. A potrzebowałam tegp bardzo. Ten dzień mnie
zbyt przytłoczył.
Popatrzył na mnie chwilę aż w końcu padł wyrok.
-Masz tak rozczochrane włosy jakby cię tornado przeszło. –No
blisko tato, blisko. Tak dokładniej Reus. Zaśmiałam się w myślach i jedynie
posłałam tacie uśmiech.
-Jak się je ułoży jest dobrze.
-Próbuję sobie właśnie wyobrazić. Ale ładnie ci tak. Wiesz,
może gorąca kąpiel ci zrobi, hmm?
Dlaczego tata musi być w niektórych sytuacjach tak podobny
do Marco? Kiedy byłam jeszcze w szpitalu dostałam od niego smsa o treści „Yvonne mówi, że ciepła kąpiel, najlepiej z
jakimś olejkiem złagodzi TEN ból;) . Martwię się, może powinnaś pójść do
lekarza? Mam nadzieję, że nie zrobiłem ci krzywdy. Chciałbym cię przytulić.
Tęsknię. Twój M.” Obydwaj najważniejsi mężczyźni w moim życiu każą mi wziąć kąpiel. Chyba
powinnam ją faktycznie wziąć.
A Marco? Z każdą wiadomością, każdym słowem, gestem
rozczulał mnie coraz bardziej. I ja tęskniłam, ale nie mogłam zostawić Ani w
takim stanie, na szczęście on to dobrze rozumiał i wspierał mnie mimo, że nie
powiedziałam mu nic o stanie Ani. Zaczęliśmy sobie ufać.
Mimo zmęczenia poszłam do łazienki i nalałam wodę dodając
olejku, przez co powstała delikatna piana. Przygryzłam delikatnie wargę i
postanowiłam zrobić coś zupełnie szalonego i niepasującego do mnie. Dawnej
mnie. Wyjęłam telefon z kopertówki i zrobiłam zdjęcie wanny i wysłałam do Marco
podpisując „Skoro polecasz..Chociaż wiesz?
Szkoda, że nie ma tu ciebie. My razem w kąpieli…? Dobranoc. x .”
Po naprawdę relaksującej kąpieli zawiązałam się ręcznikiem i
zaczęłam suszyć włosy. Z ciekawości
wzięłam z pralki telefon. Uśmiechnęłam się na widok jednej wiadomości od Marco
na Whatsappie.
„…Nawet nie wiesz co
ze mną wyrabiasz. Obiecałem ci, że dam ci szeroko pojęty spokój jutro, ale
pojutrze..Przyjdzie czas na kąpiel. I mam nadzieję, że będziesz na tyle chętna
jak teraz, oraz, że jest już lepiej. Dobrej nocy, nie przejmuj się Anią, wiem,
że to robisz. Kocham cię, mała.”
„Ja ciebie też,
mały^^”
Uśmiechnęłam się szeroko na moją odpowiedź i przebrałam się
w piżamę. Kiedy kładłam się do łóżka zerknęłam jeszcze na telefon. Dwie nowe
wiadomości. Robiło się ciekawie.
„Mały? Chyba skupiłaś
się na czymś innym niż na tym, co powinnaś czuć, kochanie. Musimy jeszcze raz
przedyskutować ten temat. Najlepiej po kąpieli, żebyś lepiej czuła (się). Dobranoc.
Śnij o mnie.”
Druga wiadomość pochodziła od Yvonne. Było to zdjęcie, które
przedstawiało Marco tulącego do siebie małą Mię. Uśmiechnęłam się na ten widok.
Jasne było, że to zdjęcie będzie moją tapetą. Wyglądali tak przesłodko. Marco
był w nią zapatrzony, a ona słodko spała, ufnie wtulając się w swojego wujka.
Mała szczęściara. W odpowiedzi wysłałam jej czerwone serduszko.
Odłożyłam telefon i przykryłam się mocniej kołdrą, a po
chwili odcinając się od skumulowanych wrażeń dzisiejszego dnia po prostu
zasnęłam.
***
Godzina odwiedzin zaczynała się punkt dziewiąta. Byłam już
cztery minuty przed, przy okazji zahaczając o pielęgniarkę, która zapewniła
mnie, że Ania przespała całą noc po podaniu leków uspokajających. Kiedy
widziałam z końca korytarza, że salowa niesie szpitalne śniadanie
zakomunikowałam, że przyniosłam Ani posiłek, i nie ma potrzeby jej przynosić.
Chwilę później weszłam do białej sali, w której spała jeszcze moja
przyjaciółka. Jak najciszej wyjęłam talerz i nałożyłam na niego porcję jej
ulubionej kaszy jaglanej z aromatycznymi przyprawami, daktylami, miodem i
owocami.
-Co tak pachnie?-zapytała sennie a po chwili zamrugała
oczami i podniosła się na łokciach.
-Cześć kochana, śniadanie przyniosłam.
-Umieram z głodu. Nie tknęłam wczoraj kolacji, ale z takiego
śniadania nawet nie mogę zrezygnować. Zwłaszcza, że śmierdzący leń, Inga Klopp
sama je dla mnie zrobiła.
-O właśnie. Jedz, a ja mam parę newsów.
-Dajesz.-zaśmiała się z pełną buzią a po chwili nałożyła
kolejną porcję na widelec. W środku cieszyłam się widząc ją w zupełnie innym
nastroju.
-Robert wie, że jesteś w szpitalu…
-O Boże, nie…-zastygła w bezruchu przestraszona. Uspokoiłam
ją kładąc dłoń na jej ramieniu.
-Nie wiedział gdzie jesteś, zaczął się denerwować… Jak
zadzwonił do Marco, to powiedział mu, że jesteś w szpitalu i ma się
skontaktować ze mną. Pół godziny wczoraj jak zasnęłaś musiałam mu mówić, że
jest w porządku i ma nie przyjeżdżać. I jeszcze, wciskał mi, że płakałam. Po
rozmowie z nim czułam się, jakby mnie czołg przejechał.
-Dziękuję.-szepnęła tylko, a w jej oczach znów zebrały się
łzy.
-Ania…
-Myślisz, że to był chłopiec czy dziewczynka?-zapytała
odkładając talerz na bok.
-Aniu… To był dopiero pierwszy tydzień i zaledwie mała
komórka. Nie gdybajmy nad tym, bo to będzie nas tylko ranić. Sama wiesz, lekarz
powiedział, że to cud, że w ogóle doszło do zapłodnienia, ale zarodek nie miał
szansy się utrzymać.
-Wiem, ale może gdybym mniej ćwiczyła, bardziej się
oszczędzała…
-Nie było najmniejszych szans, dobrze o tym wiesz. Nie zrobiłaś
nic źle, nie zawaliłaś. Z naturą nie wygrasz.
-Wiem.-przytuliła się do mnie i oddychała ciężko.-Boję się
powiedzieć o tym Robertowi.
-Robert cię kocha, zrozumie.
-Nie będzie mnie chciał. Nie mogę mu dać tego, czego zawsze
pragnęliśmy.
-Zawsze możecie zaadoptować. Jest tyle dzieci porzuconych,
nawet niemowlaków. Potrzebują miłości i bezpieczeństwa. Możecie to zapewnić
takiemu maleństwu…
-Nie wiem, czy umiałabym je pokochać.
-Umiałabyś. Byłabyś najlepszą mamą pod słońcem i centrum
wszechświata dla tego dziecka.
-Tak bym chciała… Zawsze to odkładaliśmy, ale trzeba o tym
pomyśleć. Potrzebuję czasu, żeby ból był słabszy ale chcę.
-To dobrze.-przytuliłam ją do siebie i pocałowałam w czoło
–Zjesz tą kaszę co leniwa Inga przygotowała? Czy niedobra?
-Pyszna. –uśmiechnęła się słabo i wzięła talerz z powrotem.
Poszłam do parapetu i spojrzałam przez okno na zasypany śniegiem Dortmund.
Wyglądał tak pięknie. Sama dzisiaj cieszyłam się, że mogłam założyć nowe,
ciepłe, skórzane kozaki z lekkim obcasem. Zaczęłam naprawdę lubić zimę.
-Inga?
-Hmmm?
-Skąd Marco wiedział, że jestem w szpitalu?-zapytała a ja
znieruchomiałam nie wiedząc, co mam jej odpowiedzieć. Nie wiedziałam jak
zareaguje na to, że z Marco znów jesteśmy blisko. Przecież swojego czasu
chciała mnie przed nim chronić i nie dopuścić do naszego związku. –I miałaś ten
sam strój co na imprezie Cathy? –odwróciłam się do niej i widziałam jej
spojrzenie, które nie należało do najłagodniejszych.
-Marco… To nie takie łatwe.
-Mam czas. Wypis o jedenastej.
-Nie będę ci zawracać głowy, masz wystarczająco swoich
zmartwień.
-Mów. Chce, żebyś do niego wróciła? Niech walczy a ty pokaż
mu co stracił!
-To nie tak. Powiedział mi wszystko o swojej przeszłości i…
-Wszystko?
-Tak.
-Jak się z tym czujesz? Mówiłam ci, że to nie facet dla
ciebie. Ma zbyt duży bagaż, a ty jesteś zbyt delikatna i niewinna jak na niego.
To cię przytłoczy, to wróci.
-Jak ma niby wrócić?
-Gdybyście wrócili do siebie i kiedyś byście się pokłócili
na pewno sięgnęłabyś do argumentów z jego przeszłości. Gdybyś mu powiedziała
wszystko o sobie, choć wiem, że też znam okrojoną wersję, to by sam
wykorzystywał twoją słabość.
-Nie jestem słaba.
-Wiesz, że nie o to mi chodzi.
-W porządku. –ucięłam temat. Nie chciałam już tego
roztrząsać, bo wiedziałam, że Ania tego nie rozumie ani nie zaakceptuje. Nie
wie przez co przeszłam będąc sama, ani przez co przeszedł Marco. Nie rozumiała,
że kochaliśmy się i nie widzieliśmy świata poza sobą. Tym bardziej utwierdziłam
się w przekonaniu, żeby nie mówić jej o naszej wspólnej nocy. I to komu?
Najlepszej przyjaciółce. Bolało.
***
Wyszłyśmy z Anią jak mówiła, o jedenastej. Pojechałyśmy do
niej do domu. Robert był na treningu. Trenować zimną to przekichane. Ale cóż,
najwyraźniej mieli odporność. Nawet jeśli Marco miałby się przeziębić, to
chętnie podawałabym mu herbatki… Jestem głupia.
Razem z Anią od tak wzięłyśmy się za sprzątanie całego domu.
Jak jeszcze tu mieszkałam, często miałyśmy na to fazy. Akurat w tym wypadku
było to czyste złagodzenie stresu i próba zapomnienia i oderwania się od straty
Ani.
-Ania!-głos Roberta przerwał nam pracę. Chwilę później
widziałam Anię czule tuloną przez Lewego. Oparła głowę na ramieniu i patrzyła
się tępym wzrokiem w ścianę nawet nie oddając uścisku. Wiedziałam, że się bała,
jednak nie mogła przez to odtrącać Roberta. Odłożyłam ściereczkę na miejsce i
zabrałam swoją kurtkę z wieszaka.
-Idziesz?-wyrosła przede mną Ania z niepewną miną. Kiwnęłam
głową i przytuliłam ją do siebie.
-Odwagi. Zobaczysz, wszystko się ułoży. Robert cię bardzo kocha.-uśmiechnęłam
się i podeszłam pożegnać się do Roberta. Posłałam mu słaby uśmiech i
pocałowałam w policzek.
Kiedy wyszłam z domu Ani byłam padnięta. Jedyne o czym
marzyłam to znaleźć się w łóżku. Z Marco najlepiej. Śnieg dalej się utrzymywał,
jednak pogoda była na tyle sympatyczna, że postanowiłam iść do domu na
piechotę. Kiedy byłam już w połowie drogi zadzwonił mój telefon. Przez chwilę
myślałam, że to Marco, jednak potrzebowała mnie jak widać przyszła panna młoda.
-Inga! Cześć! Masz
chwilę czasu? Potrzebuję rady.
-Jasne. Gdzie się spotkamy?
-W salonie tym
pierwszym z sukienkami, dobrze?
-Złapię taksówkę i będę za dziesięć minut.
-Uwielbiam cię! Jesteś
najlepszą druhną świata!
-Dobra, dobra. A nie chciałaś wziąć ze sobą Ann?
-Ann jest ze mną. To
był jej pomysł, żeby cię tu ściągnąć. W sumie bardzo dobry.
Ann. To była Ann. Kiedy tylko przekroczyłam próg salonu z
sukniami ślubnymi napotkałam jej rozbawione spojrzenie. Założyła nogę na nogę i
przygryzała swój paznokieć.
-Czeeeść.-powiedziała przeciągle. Wiedziałam, że chce ode
mnie wydusić zeznania z tej nocy, której obiecała mnie kryć, ale i tak nic by
jej się nie udało. Ona sama była tego świadoma, jednak przecież podrażnić mnie
trzeba było.
-Cześć. To co to za problem, Cathy?
-Płaszczyk. Nie wiem jaki, bo mam koronkową sukienkę, a nie
chcę wyglądać jak Żółty Ptak z Ulicy Sezamkowej zakładając jakieś futra.
-Może taki klasyczny wiązany w talii paskiem? Ładnie by się
prezentował, sukienka przecież ma taki delikatny krój. Może być żółty paseczek
nawet pod kolor waszego motywu przewodniego Żółtego Ptaka.
-Nie dręcz mnie z tym Żółtym Ptakiem! Sama powiedziałaś, że
żółto-szary kolor przewodni jest w porządku.
-Jest, przecież to wasza decyzja, wasz ślub. Co mi do tego.
-Masz dobry gust.
-Yhyyy.-przeciągnęłam i zajęłam miejsce na kanapie koło
Ann-Katherin.
-Wiesz co, Cat? Ona ma wąty za to, że ja mam szary paseczek
w sukience a ona nie, i to ona będzie robiła za maskotkę wesela Żółtego Ptaka.
-Weźcie idźcie mi stąd!-roześmiałyśmy się we trzy zwracając
na siebie uwagę reszty zainteresowanych sukniami oraz ekspedientek.
Wybrałyśmy odpowiedni płaszczyk dla Cathy jakiś czas
później. Pomijając to, że uderzyła w nas typowa głupawka. Ann wynalazła dwie,
żółte suknie ślubne, z ogromnie rozkloszowanymi dołami i kilkoma warstwami
tiulu. Cathy dała nam do tego żółte szaliki z piór i tego samego koloru
kapelusze. Oczywiście zapozowałyśmy z Ann niczym rasowe modelki… W sumie Ann
taką była, ja jedynie próbowałam się wczuć w rolę.
Zdjęcie wyszło idealnie. Ann
wstawiła je do siebie na Instargam z podpisem „Najlepsza moda tylko u Hummelsów! Każdy może być Wielkim Żółtym Ptakiem!<3”
Opuściłyśmy salon sukien z wielkimi uśmiechami. Cathy
odwiozła mnie do domu, a Ann… Do Mario. Dzięki temu mogłam jej posłać
identyczne spojrzenie co ona mnie, kiedy weszłam do salonu. Można uznać, że
byłyśmy kwita. A Mario jak widać wykorzystywał każdą chwilę. Zuch chłopiec.
***
Z samego rana wstałam i poszłam się szykować do łazienki. W końcu dziś był dzień ślubu Matsa i Cathy. Umówiłyśmy się, że będę półtorej godziny przed ślubem w ich domu.
Musiałam sama się szybciej naszykować, choć miałam łatwiej, bo fryzjerka i
kosmetyczka były umówione na czas mojego przyjścia.
Kiedy wróciłam do
pokoju stanęłam w miejscu z przerażenia. Kloppsik niewinnie siedział na łóżku
na pomiętej żółtej sukience. Widziałam już na pierwszy rzut oka, że była ona
też podarta w kilku miejscach.
-To, że ci się nie podoba nie znaczy, że musisz ją niszczyć.
Sio mi stąd.-wzięłam go na ręce i wyrzuciłam za drzwi. Nie dość, że awaryjnie
Ann-Katherin musiała być druhną Cathy zamiast Ani, to teraz ja dorzucę
problemów. Chwyciłam zrozpaczona materiał i nie wiedziałam co mam zrobić.
Cztery godziny do ślubu.
W jednej chwili się rozdzwonił mój telefon. Modliłam się,
żeby to nie była Cathy. Uśmiechnęłam się, kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu
nasze wspólne zdjęcie z Marco, kiedy całowaliśmy się w Malezji.
-Hej.
-Hej kotku. Będziesz
miała dzisiaj przed ślubem chwilę czasu?
-Nie. Nie uwierzysz co się stało. Kloppsik podarł moją
sukienkę.
-Druhny czy tą
czerwoną?
-Druhny.
-To nie jest źle.
Jestem w galerii, musiałem dokupić krawat i odebrać jakiś kwiat do garnituru.
Kupię ci.
-Nie wiesz jaką, sama nie wiem jaką i co zrobić w tej
sytuacji.
-Miałyście z Ann
identyczne?
-Nie, ale kupowałyśmy je aż w Monachium.
-Jak nie, to jest w
porządku. Wybiorę coś dla ciebie. Jestem z Yvonne, to mi pomoże.
-Jeny, jak się za nią stęskniłam. Przyjedziesz tu z nią?
-Pewnie.
-Nie wiem jak ci dziękować. Oddam ci pieniądze. Uprzedzę
Cathy o małych zmianach. Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczna.
-Podziękujesz mi w
innym miejscu i o innej porze.
-Zboczeniec.
-Cały czas mam ten
widok przed oczami i zostawiam go jak najdłużej. Uwielbiam piękne widoki. Do
zobaczenia, Aniele.
-Pa..-odpowiedziałam cicho i usiadłam na łóżku z wypiekami
na twarzy. Chwilę później otworzyłam drzwi do pokoju, pod którymi rozłożył się
Kloppsik, a odwracając się do mnie zgromił mnie dość lodowatym spojrzeniem.
-No już. W sumie powinnam ci podziękować. Jak chcesz to
możesz się dalej bawić. –uśmiechnęłam się i rzuciłam do niego sukienkę. Kot od
razu skoczył na nią i zaczął w niej tarzać niczym dziecko robiące aniołki na
śniegu. Patrzyłam na niego z uśmiechem i wybrałam numer do Cathy. Kilka minut
później usłyszałam jej rozradowany głos.
-Właśnie przyszła Ann.
Jest też Vanessa i moja mama. Jak przyjdziesz to akurat przyjdzie kosmetyczka.
Już się nie mogę doczekać! A co tam u ciebie?
-No właśnie tak jakby mały problem… Tylko się nie denerwuj.
-Czekaj, zrobię cię na
głośnik, muszę wziąć rzeczy od mamy… No mów.
-Ogólnie to.. Kloppsik podarł sukienkę na twój ślub.
-Sama podarła! Nie
chciała być Żółtym Ptakiem!-śmiała się Ann. No jasne. Milczenie Cathy nie
było niczym dobrym.
-ALE! Marco właśnie kupuje dla mnie sukienkę, więc będę
miała.
-MARCO CI KUPUJE
SUKIENKĘ?! –po drugiej stronie wręcz piszczała z radości przyszła żona
Hummelsa. –Nie wierzę! Może w końcu coś z
wami się ruszy.
-Oni już się naruszali-stwierdziła
z przekąsem Ann. Zacisnęłam usta, żeby się nie roześmiać.
-Przyjadę kiedy się umówiłyśmy. Nie wiem jak ta sukienka będzie
wyglądać, ale…
-Nie martw się.
Cokolwiek kupi to będzie. Wie jakie są kolory przewodnie, więc powinien nie
zawieść. Wreszcie się spotkacie oko w oko. Na to czekałam. Może być lepiej?
-Poczekaj to
zobaczysz.-zaśmiała się Ann. Wiedziałam, że będzie mnie o to dręczyć,
paskuda kochana.
-To ja lecę. Widzimy się za kilka godzin.
-Paa!
Wyszłam z pokoju i zeszłam na dół, gdzie tata właśnie
kończył śniadanie. Usiadłam na krześle przy stoliku i położyłam kanapkę na
talerzyk.
-Dzień dobry!
-Cześć, cześć. Już widzę przygotowania do ślubu?
-Kloppsik podarł sukienkę druhny.
-Żartujesz?
-Nie. Widocznie kolor mu się nie podobał.
-Osobiście nie wybrałbym żółtego na ślub. Może Hummi ma
potrzebę pokazania, że jest kapitanem?
-A co, jego pozycja była zagrożona?
-Myśleliśmy na obozie przygotowawczym, żeby zmienić go na
Marco, jednak stało się to, co się stało, Marco wpadł w formę taką a nie inną i
nie jest.
-Przeze mnie..
-Nawet tak nie mów. Sam się doprowadził do takiego stanu.
-Gdyby..
-Dość. Nie rozmawiam z tobą, bo twoje argumenty są słabe,
głupie i poniżej poziomu. Lepiej zatkać buzię kanapką. Smacznego.
-Dziękuję i wzajemnie. –zasada numer dwa? Z Jürgenem Kloppem
na argumenty nie wygrasz. Nigdy.
***
Siedziałam w szlafroku na kanapie w salonie i skakałam po
programach. Kloppsik dalej miał randkę z sukienką u mnie w pokoju, więc
stwierdziłam, że nie będę im przeszkadzała. Jakiś czas później usłyszałam
dzwonek do drzwi. Podbiegłam do nich uprzednio przeczesując w lustrze wilgotne
włosy i mocniej zacisnęłam pasek. Otworzyłam drzwi i wręcz rzuciłam się na
Yvonne.
-Tęskniłam! Jak było we Francji?
-Ja też! Jesteś tak silna, że zaraz nie będę mogła oddychać.
A we Francji było wspaniale. Umówmy się w tygodniu to ci wszystko opowiem.
-Z chęcią. –uśmiechnęłam się puszczając z uścisku blondynkę.
Za nią stał Marco z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Cześć. –uśmiechnęłam się na powitanie, nie do końca
wiedziałam co mam zrobić, i to w obecności Yvonne.
-Ja ci dam „cześć”. –zaśmiał się podchodząc do mnie. Położył
papierową torbę na szafce w przedpokoju a chwilę później byłam przez niego
tulona, a jego usta delikatnie opadły na moje składając najczulszy pocałunek
świata.
-Jakie to kochaaane!-uśmiechnęła się szeroko siostra
blondyna i szczypnęła go w policzek.
-To, że jesteś starsza nie znaczy, że musisz się na mnie
wyżywać i traktować jak dziecko.
-On jest jak dziecko, Inga. I ty pewnie dobrze o tym wiesz.
-Inga wie, że jestem stuprocentowym mężczyzną,
prawda?-zapytał obejmując mnie od tyłu w talii i złożył pocałunek na mojej
szyi.
-Nie popisuj się, brat. Możesz się całować ile wlezie a dla
mnie i tak będziesz małym, grubiutkim bobaskiem, któremu wiecznie można było
robić „puci-puci”
-Akurat ty, to chciałaś mnie ubierać w sukienki, malować i zakładać
różowe opaski z kokardami. Żadne puci-puci.
-Marco był gruby? Nie wierzę. –zaśmiałam się próbując
wyobrazić sobie Marco-niemowlaka w dodatku grubego. –To już wiem, czemu mówią z
Götze, że są braćmi!
-Oj, przyjdziesz do mnie albo ja do ciebie i wezmę ze sobą
albumy!
-Nie pozwalam…-pogroził palcem siostrze z rozbawieniem.
Widziałam w oczach obojga z nich wesołe chochliki. Jeszcze nie miałam aż takiej
okazji przyjrzeć się ich relacji na co dzień. Widać było, że bardzo się
kochają, nawet z tymi wszystkimi docinkami.
-Młodsze mi będzie stawiało warunki? Boję się! Myślisz, że
jak napakujesz mięśnie na siłce, to będzie to na mnie działać? Czy na
kogokolwiek to działa?
-Na nią.-odpowiedział wyszczerzając zęby w uśmiechu i
wskazał palcem na mnie, przez co dostał z łokcia w brzuch.
-Ała! No co, chyba mówię prawdę…
-Dzieci… -westchnęłam i zwróciłam uwagę na Kloppsika, który
zainteresowany przyszedł i zaczął się przymilać do Marco ocierając się o
nogawki jego spodni.
-O proszę, pchlarz mnie dalej pamięta.
-Jaki śliczny kotek!-uśmiechnęła się Yvonne i kucnęła
wyciągając do niego rękę. Kloppsik momentalnie odskoczył i syknął najeżając
swoją sierść. Odprowadził Yvonne wzrokiem dopóki nie wstała i oddaliła się o
dwa kroki, a potem znów pomrukując zaczął swój marsz dokoła nóg Reusa.
-Nie lubi, gdy go się nazywa „kotek”.-zaśmiałam się
spoglądając na lekko przestraszoną dziewczynę.
-A więc zbierajmy się. Inga musi się przygotować na wesele,
ty, dzieciaku, z resztą też. Inga nie martw się, siostrunia ubierze bratunia.
Nie musisz się bać, że przyjdzie w dwóch różnych skarpetkach ani, że się
spóźni.
-No to leć bratuniu do siostruni. Nie wiem co ty byś bez
niej zrobił.-zaśmiałam się i spojrzałam na niego spod przymrużonych rzęs.
Natychmiast zostałam do niego przyciągnięta a po chwili byłam całowana do
stopnia, że moje nogi były jak z waty i gdyby nie trzymał mnie mocno upadłabym
na podłogę.
-Do zobaczenia. Chciałbym już cię zobaczyć w tej sukience.
-Do zobaczenia, i dziękuję wam, że mi pomogliście.
-Uwierzysz, że sam ją wybrał? Jedyne o co zapytał, czy
podobasz mi się w niej tak jak jemu. A ja próbowałam mu wbić do głowy, że nie
wyobrażam sobie twojego ciała jak manekina i nie przymierzam w myślach tobie
sukienek.
-I bardzo dobrze!
-Lecimy, bo się żadne z nas nie wyrobi, choć korci mnie,
żeby cię porwać albo zabrać na wagary.
-To idźcie już, bo naprawdę czekam na ten ślub i chcę na nim
być, Reus.
-Uwielbiam jak się zwracasz do mnie po nazwisku…-powiedział,
a po chwili nachylił się do mojego ucha. –I uwielbiam myśleć, że może kiedyś
będziesz je nosiła. –szepnął, że Yvonne nie miała prawa tego usłyszeć. Mnie
samej zmiękły nogi i wpatrywałam się w niego sarnim wzrokiem. Nie umiałam
zupełnie nic powiedzieć.
***
Srebrna, satynowa suknia pięknie opinająca talię i piersi, luźniejsza
od bioder, choć cały czas lejąca zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Z tyłu był
naprawdę niewielki tren, a góra była wiązana cieniutkim szaliczkiem, który
podtrzymywał całą kreację. W torbie dostałam też przepiękne szpilki Jimmiego
Choo, których cena z pewnością była kosmiczna i miałam nadzieję, że sukienka
była dużo tańsza, bo w życiu się za nią nie wypłacę. Była to moja kolejna,
przepiękna sukienka. Przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Buty mimo wysokich
szpilek były bardzo wygodne. Byłam przez niego zbyt rozpieszczona. Kiedy już
miałam złożyć siatkę na dnie zobaczyłam malutkie, kwadratowe pudełeczko. Na
wierzchu mienił się na złoto napis „Tiffany
& co.”. Może pamiętał o moim
ulubionym filmie, a może po prostu sklep był po drodze. To nie ważne. Miałam
łzy w oczach widząc jego próby odzyskania mnie, jednocześnie przeprosin i
zapewnienia mnie o swoim uczuciu, choćby poprzez obsypywanie mnie prezentami.
To było naprawdę kochane, choć nie było to najrozsądniejszym wyjściem.
W pudełeczku znajdowały się kolczyki. Delikatne srebrne
łańcuszki..srebrne. To Marco, on wolał białe złoto, nie znałam się na tym, ale
wystarczająco poznałam na Marco. Na ich końcach trzymane w delikatnej rameczce
błyszczały dwa białe kamienie. Jak białe złoto, to i pewnie diamenty. Od razu
na myśl mi przyszła bransoletka, którą dostałam na jachcie w Malezji. Również z
białego złota tylko z zabarwionymi kryształami. Mimo, że mogła nie pasować do
żółtego bukietu i tak chciałam ją mieć na sobie.
Kiedy schodziłam na dół po schodach zastałam tatę stojącego
przed lustrem zapinającego białą elegancką koszulę tatę.
-No proszę, też się już szykujesz?-uśmiechnęłam się Kiedy
odwrócił się do mnie spojrzał i nie umiał powiedzieć ani słowa.
-Nie chcesz, nie mów!-zaśmiałam się i zdjęłam przygotowany
płaszcz z wieszaka.
-Wyglądasz naprawdę pięknie. Nigdy nie wiem co powiedzieć.
Taki brzydki Jürgen Klopp a ma tak piękną córkę.
-Szczęście, że mam jeszcze matkę.
-Wredne to, jak nie wiadomo co. Po kim ty to masz?
-Chyba coś po tym brzydkim ojcu.
-Okrutna. Poczekaj, nie ubieraj się jeszcze, podwiozę cię
tylko ubiorę się do końca.
-W porządku.
-Zapomniałem ci powiedzieć.-westchnął zapinając ostatni
guzik –Idę na ślub z Ullą. Mats nie wiedział czy ma zapraszać czy nie…
-W porządku. To wasza randka?
-Nie wiem, zobaczymy. Jak będzie randka to cię poinformuję.
Mam wrażenie, że dopiero wchodzimy na relację przyjacielską. A to i tak dużo. W
ogóle, skąd masz tą sukienkę?
-Od tajemniczego wielbiciela.
-I tak się dowiem. Kto cię dzisiaj odwiedził?
-Tajemniczy wielbiciel z osobą towarzyszącą.
-Już wiem, że od ciebie nie wyciągnę. Zawsze możesz zmienić
zdanie.
-Oczywiście, zapamiętam.
***
Kiedy przyjechałam do domu Hummelsów panował tam lekki
chaos. Dopiero jak weszłam do ich sypialni, gdzie przygotowywała się panna
młoda dostrzegłam jakiś szeroko pojęty porządek. Oczy Ann i Cathy padły na mój
strój. Podobnie do taty nie umiały nic powiedzieć.
Pomogłyśmy z Ann ubrać się pannie młodej w suknię. Nasze
trzy bukiety stały w wazonikach na parapecie. Były to przeróżne kwiaty w
kolorach żółci i bieli. Bukiet Cathy był z nich największy, pewnie dość dużo
ważył ale cóż, przecież i tak większość ceremonii będzie go trzymać pierwsza
druhna, czyli ja.
Kosmetyczka za moją prośbą nie malowała paznokci na żaden
kolor. Jedynie odsunęła skórki, posmarowała je olejkiem, przycięła paznokcie
tak, że miały kształt lekko zaokrąglony i nałożyła dwie warstwy odżywki, dzięki
której ładnie się błyszczały. Makijaż również był bardzo delikatny. Usta
muśnięte różowym błyszczykiem i oczy z delikatnymi, piaskowymi cieniami.
Mama Cathy wpięła jej
we włosy wianek. Ciekawe przełamanie jak na zimę, ale trzeba było przyznać, że
panna młoda wyglądała przepięknie.
W końcu wybiła godzina, w której wszyscy mieliśmy udać się w
miejsce ślubu. Był to dawny zamek, za to pięknie odrestaurowany tuż pod
Dortmundem. Wszyscy musieli przejechać kawałek jednak nie było to dużym
problemem. Wszyscy przecież mieli samochody.
Pod domem czekał biały garbus na młodą parę oraz biała
limuzyna dla naszej szóstki jako drużba. Moment, w którym Mats zobaczył swoją
przyszłą żonę był nie do opisania. Nie wiedziałam do końca co się działo
później, ponieważ wzrok Marco napotkał mój.
Uśmiechnęłam się delikatnie jednak
jego wzrok był zupełnie nieobecny. Był wpatrzony we mnie jak w jakieś
największe arcydzieło świata. Sam
wyglądał niczym książę z bajki. W szarym trzyczęściowym garniturze, z którego
kieszonki wystawała żółta róża. Idealnie ułożone włosy i figlarny błysk w oku.
To był mój Marco.
Zeszłam po stopniach i podeszłam do niego. Na przywitanie
złożyłam delikatny pocałunek na jego policzku. Nikt i tak nie zwrócił na nas
uwagi. Rodzice Cathy i Matsa udzielali akurat błogosławieństwa nowożeńcom.
Kiedy już muskał opuszkami palców moją dłoń oprzytomniałam i przepraszając go
po cichu pobiegłam na górę po bukiet mój i Ann. Vanessa jako jedyna miała swój.
Postawiła go przy wyjściu, więc nie było mowy, że mogłaby zapomnieć.
W limuzynie Ann pokazywała mnie i Vanessie zdjęcia jej
nowego mieszkania, widoków i salonu mody, dla którego pracuje. Z ekscytacją
opowiadała o pokazach i ludziach, których tam poznała. Cieszyłam się na widok
jej tak szczęśliwej jednak z drugiej strony było mi smutno z powodu Mario.
Spojrzałam na swój bukiet, w którym akurat przykuła uwagę zwinięta w rulonik,
malutka zeszytowa kartka w kratkę. Spojrzałam na Marco, ale ten jakby uciekł
ode mnie wzrokiem i zaangażował się w rozmowę z Jonasem i przyjacielem Matsa,
którego jeszcze nie miałam okazji poznać. Sprawdzając, czy dziewczyny dalej są
pochłonięte rozmową wyjęłam karteczkę i rozwinęłam w dłoni.
„Na piersi przytulone
Leżą pozostałości
Ostatniego pocałunku.
Drżące ciało domaga
się
Ciepła dłoni.
Kilka delikatnych
gestów
Pozwalających być…
…szczęśliwym.
Zatapiać się
We wspólnym uśmiechu.
Razem tworzyć Nas…
Łączyć w nienazwanym
uczuciu,
Pachnąc Tobą.
~Anonim”
Wciągnęłam głośno powietrze i
jeszcze raz przeczytałam wiersz. Był idealny. Moje serce zaczęło bić mocniej
jakby wyrywając się do Marco. Do jego właściciela.
Chwilę później limuzyna stanęła na
miejscu. Wetknęłam szybko karteczkę do bukietu. Panowie zaczęli wychodzić.
Czekali na nas przed limuzynami. Pierwsza wysiadła Ann… I już widziałam na niej
błyski fleszy. Westchnęłam i sama zaczęłam wysiadać. Ku mojemu zdziwieniu nie
czekał na mnie tam Jonas, jak myślałam, bo przecież też był pierwszym drużbą lecz Marco. Uśmiechnęłam się ujmując jego dłoń i wysiadłam z samochodu.
Przeszliśmy kawałek dalej robiąc miejsce Vanessie.
Sama podziwiałam niesamowity
pałac. Cathy już może się czuć jak księżniczka.
Kiedy wszyscy już wysiedliśmy
zostałam zabrana Marco przez Jonasa. Marco za to chwycił pod ramię Vanessę
również ubraną w żółtą sukienkę, która miała jednak również satynowo srebrną
wstawkę z boku. Na wejściu zdjęliśmy swoje okrycia wierzchnie. W środku było
naprawdę ciepło. Poręcze schodów prowadzących do góry były oplecione kwiatami
podobnymi do naszych bukietów. Czekaliśmy w wejściu na Matsa i Cathy. Po jakimś
czasie w końcu i ich samochód podjechał. Mats pomógł wysiąść swojej przyszłej
żonie. Uśmiechnęli się do fotoreporterów i ruszyli szybszym krokiem do wejścia.
Ostatni raz wyściskaliśmy Cathy i Matsa przed ślubem. Daliśmy im chwilę dla
siebie i ruszyliśmy przed ogromne dwuskrzydłowe drzwi sali na piętrze. Przed
nimi stali dwaj odświętnie ubrani mężczyźni, ochroniarze, którzy mieli zapewne
je otworzyć dla państwa młodych. Koło nich stał też zdenerwowany tata Cathy.
Uśmiechnęłam się do niego. Próbowałam sobie wyobrazić co musiał czuć oddając
swoją córkę komuś innemu. Kilka minut później doszli do nas młodzi. Razem z
nimi kolejnych dwóch elegancko ubranych mężczyzn, którzy mieli pokazać nam
drogę do bocznych wejść. Mats poszedł razem ze swoją drużbą a ja z Ann i
Vanessą poszłyśmy drugim, lewym korytarzykiem.
Na jak się okazało salę balową
Ann weszła pierwsza i zatrzymała się dopiero na pierwszym schodku z trzech. Jak
mogłam prosto wyliczyć ostatni był dla mnie. Po środku stał stół z księgą i
tacą na obrączki. Spojrzałam na Matsa, który z wyczekiwaniem patrzył aż otworzą
się drzwi sali. Kiedy to nastąpiło kwartet smyczkowy zaczął grać ‘Arię na
strunie G’ Bacha, a Cathy ze łzami w oczach kroczyła z tatą dumnie ściskając
bukiet w dłoniach.
To był ich dzień, święto ich
miłości, zwieńczenia długoletniego związku jako pary i dość krótkiego jako
narzeczeństwa. Cathy oddała mi swój bukiet na czas przysięgi. Doskonale
widziałam jak trzęsły jej się dłonie. Głos jednak miała pewny, powtarzała słowa
przysięgi bez zająknięcia. Jonas podał obrączki, którymi wzajemnie się
wymienili przyrzekając sobie miłość i wierność. W końcu jako państwo
Hummelsowie mogli przypieczętować swój związek czułym pocałunkiem.
Na sali
rozbrzmiały oklaski i radosne gwizdy. Cathy podeszła do mnie po swój bukiet.
-Gratulacje, pani
Hummels.-szepnęłam z uśmiechem, na co Cathy pisnęła radośnie i mocno mnie do
siebie przytuliła, a po chwili dołączyły do nas Vanessa i Ann. To nic, że
rozległy się śmiechy. Cathy była najszczęśliwszą osobą na świecie i nikt nie
mógł odebrać jej tej chwili.
Wszyscy złożyliśmy podpisy do
księgi. Kiedy ja składałam podpis zauważyłam karteczkę. Wyleciała z bukietu.
Aby się jeszcze upewnić otworzyłam ją. Była to jednak kolejna. Widniał tam
najpiękniejszy napis na świecie „Kocham
cię. M.” I ta dołączyła do bukietu. Na sali, w której miało odbywać się
wesele mogłam mieć już swoją torebkę, więc dopiero wtedy mogłam je bezpiecznie
schować. Odeszłam kilka kroków, żeby zrobić miejsce dla pozostałych druhen,
kiedy podszedł do mnie Mats. Nachylił się do mojego ucha tak, żeby nie
usłyszała trzymająca go za rękę Cathy.
-Poleciałabyś na salę weselną? Dwa
piętra niżej. Teraz wyjdziemy na hol, gdzie będą nam składać życzenia. Nie chcę
martwić Cathy, ale podobno jest coś nie tak z zespołem co ma grać.
-Dowiem się. –powiedziałam z
uśmiechem, a po chwili przemknęłam szybko krótkim korytarzem i pokierowana
przez ochronę zbiegłam do kolejnej wielkiej sali zastawionej stołami i dużym
parkietem. Jedna ściana sali, przed którą było miejsce do tańczenia była
ozdobiona kwiatami. Wyróżniały się spośród nich litery wykonane z czerwonych
róż „M & C”. Na podeście stroił
już się zespół muzyczny.
-Dzień dobry. Chciałam się
upewnić, czy wszystko w porządku. Podobno wyniknęły jakieś problemy.
-Niestety Meg, nasza wokalistka
stoi w korku. Nie da rady dojechać na pierwszy taniec.
-I co zamierzacie z tym zrobić?
–zapytałam lekko zdenerwowana zakładając ręce.
-Myśleliśmy, że zagramy samą
wersję instrumentalną…
-Chyba było coś innego ustalone.
-Nie damy rady nic innego zrobić.
–powiedział zmieszany. Westchnęłam ciężko i weszłam schodkami na podest, by
zobaczyć nuty. Uśmiechnęłam się na widok znanej mi piosenki. Nie wiem, kto ją
wybierał, ale była idealna na pierwszy taniec.
-Ja zaśpiewam. –oznajmiłam przez
co spotkałam się ze zdziwionymi spojrzeniami trzech muzyków. –Ratuję wam tyłek.
Premii może nie będzie ale utrzymacie pracę. Zawsze coś.
-My.. dziękujemy. Mamy tekst.
Mogłaby pani zaśpiewać kawałek refrenu? Ustalimy tonację.
Tekst leżał na pulpicie tuż przede
mną. Może i znałam tę piosenkę, ale nie miałam pojęcia co mogłoby się stać, kiedy
tuż przede mną stało z pięćset osób. Pod
sceną stał wielki kosz z bukietem białych róż. Nie dawała mi spokoju kolejna
kartka w kratkę. Czyżby to była ta sama od Marco? A może on tylko pożyczył
kartki od Matsa a bukiet był skierowany do Cathy?
-Może zeszłaby pani ze sceny,
dopiero jak się wszyscy zejdą? Byłaby niespodzianka.-zaproponował dość młody
chłopak siedzący przy pianinie. Kiwnęłam głową i stanęłam za winklem. Coraz
więcej gości zbierało się wokół parkietu w oczekiwaniu na parę młodą.
Dostałam w końcu sygnał głową, że
mogę wejść, podczas gdy na sali rozległy się brawa witające młodych. Stanęłam
na środku sceny, i od razu oślepiło mnie światło reflektora. Zespół zaczął grać
pierwsze takty piosenki Jessici Simpson. Mats z Cathy od razu zwrócili na mnie
spojrzenie. Puściłam tylko porozumiewawczo oczko do Matsa, który poprowadził
swoją żonę na środek parkietu.
Zaczęłam śpiewać przymykając oczy.
Jej słowa uderzały prosto w serce. Mówiła o złożonej obietnicy, oddaniu się
swojej miłości. Pragnieniu i tęsknocie w każdej minucie spędzonej bez
ukochanego. Dlaczego odnajdywałam w tym siebie?
Poczułam, że ktoś delikatnie
trącił mnie łokciem. Otworzyłam oczy w obawie, że mnie poniosło i śpiewam coś
nie tak, jednak było to coś zupełnie innego. Jeden z ochroniarzy właśnie
schodził ze sceny, a tuż przede mną, koło tekstu piosenki leżał długi list. Ta
sama kartka, co była utkwiona w bukiecie róż. Czyli był mój?
Próbując powstrzymać emocje i
rozszalałe serce zaczęłam go czytać.
„Ingo,
Piszę ten list zaraz po tym, kiedy odwiozłem cię do Ani. W naszej
sypialni, na pomiętej pościeli pachnącej tobą i płatkami róż. Nie wiem, czy
dzisiaj się jeszcze spotkamy. Rozumiem twoją decyzję, że chcesz zostać przy
Ani. Jesteś niesamowitą osobą, przyjaciółką. Masz ogromne serce.
Czuję, że coś zawaliłem. Po
wyjątkowej nocy, którą mi dałaś, po czymś, czego nigdy w życiu nie czułem… Jako
Twój mężczyzna, bo chcę nim być najbardziej na świecie, powinienem ci coś
powiedzieć.
I nie zwykłe „kocham cię”, chociaż to prawda, ale to zbyt mało. Chcę
żebyś wiedziała, że jesteś miłością mojego życia. Nie żałuję żadnej chwili
spędzonej z Tobą, bo każda z nich była najpiękniejsza.
Nie żałuję naszego
rozstania. Dzięki niemu zrozumiałem co jest dla mnie najważniejsze. Doceniłem
też człowieka. Człowieka, który potrafi zranić najważniejszą osobą w swoim
życiu, ale potrafi on też kochać. Kochać tak, jak mi się wydawało, że się nie
da. Który widząc ukochaną osobą czuje się bezpiecznie, czuje, że tam jest jego
miejsce. Ty jesteś tą osobą. Nieważne jak samolubie to zabrzmi ale nikt nie
obdarzy Cię taką miłością jak ja. Potrzebuję cię. Potrzebuję budzić się przy
Tobie, potrzebuję kłócić się z Tobą, nawet do stopnia rzucania w siebie
naczyniami, potrzebuję trzaskań drzwiami, potrzebuję Twoich dziwnych upodobań,
Twoich kosmetyków w naszej łazience, ubrań w garderobie, Twojego zapachu na
mojej poduszce… Potrzebuję właśnie Ciebie, twojej bliskości, obecności. Mojej
radości, miłości, mojego słońca. Bez Ciebie nie ma mnie. Bez ciebie jestem
nikim. Chcę się ożenić, mieć dzieci, zaprowadzać je do szkoły, chodzić całe
życie na randki z ich mamą… Nie wyobrażam sobie na tym miejscu nikogo innego
poza Tobą.”
Kontynuując piosenkę czułam łzy
spływające po moim policzku. Wyśpiewywany tekst parzył. To była jednocześnie
odpowiedź na list Marco.
„I wanna love you
forever
And this is all I’m
asking of you.
Ten thousand lifetimes
together
Is that so much for
you to do?
Couse from the moment
that I saw your face
And felt the fire of
your sweet embrace
I swear I knew
I wanna love you forever”
Przejście piosenki na wyższą
tonację, niby dla mnie proste do zaśpiewania, okazało się czymś niewykonalnym,
w momencie, w którym przeczytałam ostatnie słowa listu.
„I najważniejsze, Inga. Jesteś całym moim światem.
Wyjdź za mnie.”
Głos mi się złamał i odłożyłam
mikrofon. Widząc go w przejściu sali opartego o ścianę wiedziałam, że muszę
znaleźć się w jego ramionach. Dokładnie w tym momencie. Podnosząc suknię
zbiegłam ze sceny i przebiegłam cały parkiet, by po chwili wpaść w jego silne
ręce, poczuć jego ciepło i miłość.
Pianista dograł ostatnią partię
mojego głosu i powoli kończyli piosenkę. Na sali rozbrzmiała masa braw, jednak
nie to się liczyło.
Byliśmy My. Płakałam tuląc się do
jego barku. On również położył głowę na mojej szyi, drażniąc ją oddechem, co
chwila składał na niej pocałunek. Jego uścisk był mocny. Prawie nie mogłam
złapać tchu ale nie to się liczyło. Przełamaliśmy wszystkie bariery. Mimo
wszystko, wszystkich. Byliśmy razem. Byliśmy jednością. Oboje w tym momencie to
wiedzieliśmy.
-Nie płacz, kochanie. –szepnął
wprost do mojego ucha. Podniosłam głowę i przez łzy spojrzałam w jego oczy.
Widziałam jego uśmiech. Może i wyglądałam jak ostatnia ofiara losu z
rozpłyniętym tuszem, pudrem i całym innym ustrojstwem ale wiedziałam, że dla
niego byłam piękna. Widziałam to w jego oczach. Byłam jego. Całym sercem,
ciałem i duszą.
-Tak.-odpowiedziałam. Złapałam
jego twarz drżącymi dłońmi i przyciągnęłam do swojej składając czuły pocałunek.
On sam mocniej go pogłębił jednocześnie podniósł mnie z podłogi i zaczął
obracać dookoła siebie. Oboje się radośnie zaśmialiśmy. Dotarło do mnie, że
byłam dalej obserwowana przez setki oczu ale nie przeszkadzało mi to. Marco
puścił moją dłoń i wyjął z garnituru małe, czerwone pudełeczko. Zakryłam usta
dłońmi widząc jak przede mną klęka i otwiera pudełeczko ukazując przepiękny,
złoty pierścionek z białym diamentem.
-Ingo Elizabeth Klopp. Zostaniesz
moją żoną? –powtórzył patrząc mi w oczy. Nie mogłam zrobić nic innego jak tylko
ulęknąć naprzeciw niego.
-To szalone, ale niczego innego
tak nie pragnę, Marco Jamesie Reusie. Bo jesteś moim światem. –odpowiedziałam
drżącym głosem. Chwycił moją dłoń i nałożył idealnie pasujący pierścionek, a po
chwili rzucił się na mnie słodko całując. Po sali rozległa się ponowna salwa braw.
Mi ciągle płynęły z oczu łzy. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie się stało.
Byłam narzeczoną Marco. Jego przyszłą żoną. Objęłam jego szyję mocno dłońmi.
Pocałował mnie w czoło, a po chwilę podniósł mnie i postawił na podłodze.
Trwaliśmy jeszcze chwilę w uścisku. Potrzebowałam właśnie tego czasu, żeby
jakkolwiek się uspokoić. Na ile było to możliwe.
Kilka minut później odwróciłam się
w stronę Matsa i Cathy, którzy stanęli z boku, wśród zebranych gości weselnych.
Cathy widząc moje zapłakane oczy od razu podbiegła do mnie i mocno przytuliła wyszarpując z uścisku Marco.
Widziałam u niej również niemałe wzruszenie. Ściskałyśmy się najdłużej jak
mogłyśmy. W tym samym czasie Mats gratulował mojemu narzeczonemu.
-Przepraszam was, zepsułam chyba
wam pierwszy taniec tym zerwaniem ze sceny.
-Nie przepraszaj! Dziewczyno!
–zaśmiała się pani Hummels –To najlepszy prezent ślubny , jaki mogliście nam zrobić.
–uśmiechnęła się szeroko
-Poza tym nie mieliśmy i tak
dobrego zakończenia tańca, więc nas wyręczyliście. A ja, można powiedzieć wiedziałem
o tym.
-O zaręczynach?-zapytałam
zdziwiona. Zdziwiłam się, bo Marco zniknął.
-Wiedziałem tylko ja.-wyszczerzył
się pan młody. –A wokalistka stoi koło sceny. Nie jest w korku..
-Boże.. A ja opierniczyłam zespół.
-Przygotowałem ich na twój
temperament.-uśmiechnął się szeroko i przytulił mnie. Chwilę później czułam już
dłoń Marco na moich plecach. Cathy jeszcze szybko objęła go dłonią i pocałowała
w policzek gratulując. Pociągnął mnie w niewiadomym kierunku, jednak kiedy
zobaczyłam w końcu cel zbiłam się paznokciami w jego dłoń.
-Może lepiej…
-Nie może być już źle.-uśmiechnął
się a po chwili podszedł do mojego taty i Ulli ocierającej łzy z policzków.
Badałam reakcję taty. Miał surowe spojrzenie, nie wiedziałam kompletnie czego
miałam się spodziewać.
-Pani Klopp, panie Klopp. –uśmiechnął
się czarująco. Mnie gładził kciukiem po dłoni dodając otuchy. –Chciałbym prosić
o rękę państwa córki. Wyciągnął do Ulli ogromny bukiet kwiatów. Zaskoczona
blondynka ujęła go delikatnie, lecz nie umiała powiedzieć ani słowa. Chwilę
milczenia przerwał tata.
-Nie uważacie, że to za szybko?
-Nie pobieramy się w tym momencie.
Myślę, że to odpowiedni czas. Kocham Ingę całym sercem i nic ani nikt tego nie
zmieni.
-Ja też. –powiedziałam w końcu
ochrypłym głosem, co wywołało uśmiech u Marco i Ulli. Odchrząknęłam cicho
próbując wyjść na ludzi. Tata spojrzał w końcu na mnie, jednak jego spojrzenie
było zupełnie inne. Było przepełnione troską, obawą i miłością.
-Zaskoczyliście mnie, i nie tylko
mnie. Wszystkich. Inga… Jesteś pewna?
-Jak niczego innego. Kocham go, i
chcę właśnie z nim spędzić resztę życia. Jestem z nim szczęśliwa. –zapewniłam
tatę i czekałam na jego odpowiedź.
-Pod warunkiem, że do ślubu
mieszkasz u nas w domu.
-Zgadzasz się?
-Zrobię wszystko dla szczęścia
ukochanej córki.
-Dziękuję.-szepnęłam i mocno go
przytuliłam. –Dziękuję tato. Wiesz, że bardzo cię kocham. To nic między nami
nie zmieni.
-Nie pozwoliłbym na to, słońce.
Jesteś i będziesz moją małą córeczką. –tata jeszcze raz mnie przytulił. Kątem
oka zauważyłam wymianę zdań Ulli z Marco. Chwilę później ona z uśmiechem go
przytuliła u ucałowała w oba policzki.
-Nawet nie wiesz jak bardzo jestem
szczęśliwa.
-Pamiętam jak oświadczyłem się
Ulce. Też byłem szczęśliwy jak gwizdek. –zaśmiał się z czułością spoglądając na
blondynkę. Przeniósł spojrzenie na Marco –A dla mnie co masz?
-Zostawiłem w samochodzie.
-No to przejdźmy się do niego.
–powiedział z uśmiechem. Wiedziałam, że i tak pójdzie z nim głównie po to, żeby
wymienić kilka zdań. Marco ucałował mnie w policzek i oznajmił, że zaraz wraca.
Spojrzałam na nich oddalających się do wyjścia. Bałam się jak nie wiem co, ale
przecież w końcu tata się zgodził…
-Nie martw się. Jürgen jest
szczęśliwy widząc was razem. O mało co nie płakał razem ze mną ze wzruszenia.
Lubi siać postrach. –usłyszałam pocieszający głos Ulli. Odwróciłam się w jej
stronę i delikatnie się uśmiechnęłam.
-Dobrze to zniósł?
-Jest emocjonalny. Nie tylko,
kiedy musi nakrzyczeć na sędziego. Marco też da sobie radę. Gratuluję, Inga.
Nawet nie wiesz jak ogromnie się cieszę.
-Nie bardziej niż ja.
-Podobnie. –powiedziała próbując
wytrzeć swój rozmazany tusz do rzęs. Pod wpływem chwili po prostu ją
przytuliłam. Nie mogłam się na nią cały czas gniewać, trzymać dystans,
traktować chłodno i unikać. Była moją matką.
Po chwili poczułam jej dłonie
zaciskające się na moich plecach. Była tak samo wysoka jak ja. I pachniała
różanymi perfumami.
-Mam identyczne
perfumy.-powiedziałam nawet nie myśląc o tym. Ulla się roześmiała i
jednocześnie rozpłakała.
-Dziękuję.-szepnęła poprawiając
włosy.
-Za co?
-To pierwszy raz kiedy mnie
przytuliłaś. To wiele dla mnie znaczy.
-Nie śpieszmy się, dobrze? Nie
jestem gotowa być teraz z panią… tobą. –poprawiłam się widząc jej wzrok.
–Przyjaciółkami. Myślę, że powinna pani przyjść na obiad do mnie i taty, może
zaprosimy też Marco.
-Byłoby mi bardzo miło.
-To jesteśmy umówione.
–uśmiechnęłam się. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że wszyscy usiedli już do
stołu.
-Chyba musimy już usiąść. Ja
jeszcze pójdę do toalety zmyć tusz z policzków.
-Powinnam też to zrobić ale…
-Ale musi przyjąć najpierw
gratulacje od braciszka!-uśmiechnął się szeroko Mario i mocno mnie ścisnął. Posłałam
uśmiech do Ulli. Sama też odpowiedziała mi tym samym kiwając głową i wycofała
się do wyjścia.
-Twój narzeczony będzie znosił
mojego focha, bo nic mi nie powiedział!
-Nie gniewaj się na niego. Zrobił
nam wszystkim niespodziankę.
-Robię to dla ciebie. Nawet nie
wiesz jak się cieszę. Ale podają już do stołu a ja nie lubię jeść zimnego.
Jeszcze was potem wyściskam. A, list jest bezpieczny w mojej kieszeni.
-Tylko go nie czytaj!
-Za późno. Ale spokojnie, po
słowie „łóżko” i „pościel” nie czytałem dalej bo bym się chyba porzygał.
-No bardzo śmieszne.
-Nawet nie zdążyłem wam prawić
morałów, żebyście zaczekali do nocy poślubnej. Jesteście beznadziejni. –zrobił
tą swoją nadąsaną minkę, chociaż i tak jego ciemne oczy radośnie błyszczały.
Przeszłam przez salę i zaczęłam
się rozglądać w poszukiwaniu toalet. W korytarzu zastałam Kubę, który rozmawiał
przez telefon z Agatą. Błaszczykowska nie mogła się pojawić, ponieważ lekarz
przez ostatni miesiąc kazał jej leżeć. Rzucił do słuchawki, żeby chwilę
poczekała a po chwili przytulił mnie do siebie i ucałował w policzki.
-Gratulacje, mała. Nie wiem czy za
szybko czy nie, ale cieszę się, że widzę was takich szczęśliwych.
-Dziękuję ci. Prześlij całusy
Agacie.
-Okej. A jak coś, to łazienka jest
tam. –pokazał na drzwi po drugiej stronie korytarza.
-Dzięki!-zaśmiałam się i poszłam
we wskazanym kierunku. Zastałam tam Ullę poprawiającą tusz do rzęs. Spojrzałam
na siebie w wielkie lustro i aż się przestraszyłam patrząc na swoje odbicie.
-Ojć. –powiedziałam pod nosem
próbując zmazać tusz wodą.
-Weź to, powinno pomóc, choć też
nie ma rewelacji. –podała mi paczkę mokrych chusteczek do zmywania makijażu.
Pierwszy raz takie widziałam.
-Dzięki.-uśmiechnęłam się i
wyciągnęłam jedną. Faktycznie, było od razu lepiej.
-Mam tusz. Nie jest wodoodporny
więc musisz podjąć decyzję czy płaczesz czy nie. Ja mam tą nadzieję, że już
nie.
-Zaryzykuję. –zaśmiałam się i
wzięłam kosmetyk.
Kilka minut później wyszłyśmy obie
z łazienki z „naprawionym” makijażem. Nie było świetnie, ale nie prezentowało
się to jak wcześniej. Kiedy miałyśmy wejść właśnie na salę zobaczyłyśmy
nadchodzących tatę i Marco. Oboje roześmiani jak gdyby nigdy nic, szli w kierunku
wejścia na salę. Pierwszy zauważył nas tata. Uśmiechnął się szeroko lekko
zdziwiony naszym widokiem.
-O proszę! A tu czekają nasze
panie. Mogłyście spokojnie iść jeść a nie na nas czekać.
-Świat się w około ciebie nie
kręci, panie Klopp. Poszłyśmy przypudrować noski. –zaśmiałam się i podeszłam do
Marco. Objął mnie mocno w talii i pocałował przelotnie.
Weszliśmy całą czwórką na salę,
gdzie wszyscy byli już pochłonięci rozmowami przy jedzeniu. Uśmiechnęliśmy się
z Marco widząc, że zamienili nam miejsca tak, że mogliśmy siedzieć koło siebie.
Marco odsunął dla mnie krzesło i
pomógł usiąść. Chwilę później był koło mnie i obserwował mnie z uśmiechem.
-Nie wierzę w to, co się właśnie
stało. Nie wiesz nawet jak bardzo mnie uszczęśliwiłaś.
-Też w to nie mogę uwierzyć. W
życiu bym nie pomyślała, że chcesz mi się oświadczyć, zwłaszcza dzisiaj.
-Też się wahałem. Głównie nad
możliwościami twojej odpowiedzi. Cały czas było w okolicach pięćdziesięciu
procent, więc postanowiłem zaryzykować, zwłaszcza, że pierścionek cały czas
czekał.
-Ten kosz białych kwiatów..?
-Jest twój. Obsługa już zaniosła
go do naszego apartamentu.
-Tutaj? Apartament?
-Wymkniemy się o rozsądnej porze,
pogadamy, poprzytulamy się.
-Poprzytulamy…-zaśmiałam się i
wzięłam łyżkę ze stołu.
-Masz też do uczucie, że
chciałabyś przewrócić ten stół i zacząć mnie całować? Bo ja mam i to
cholerne.-szepnął mi do ucha. Uśmiechnęłam się i położyłam prawą dłoń z
pierścionkiem na jego kolanie.
-Też. Po drugim daniu zatańczę z
tatą, z tobą i zapewne z Götze, bo trzeba go udobruchać.
-A jemu co?
-Przeczytał kawałek listu o
wspólnej nocy i ma focha, bo chciał nas pouczyć, że takie rzeczy to po ślubie
skoro wytrzymaliśmy do zaręczyn.
-Cóż, nie wytrzymaliśmy.
–uśmiechnął się figlarnie –I nie będziemy dalej wytrzymywać. A więc? Dwa dania,
twoje trzy tańce i jesteś moja.
-Jestem twoja odkąd pierwszy raz
na mnie spojrzałeś z tą miłością, którą codziennie widzę w twoich oczach. I
chcę ją widzieć jak najdłużej.
-I tak będzie. Do końca życia.
~~~
Dziękuuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem<3 Aż serducho rośnie..i chce się pisać!
Dzisiaj jeszcze dłuższy rozdział niż poprzedni.. Postaram się, żeby następny był krótszy, żebyście nie posnęły... Postaram, zobaczymy jak wyjdzie! :D
W takim razie do za tydzień:) To jeszcze nie koniec, troszkę się podzieje:)
Buziaki:**
Ja ci dam posnęły! :D
OdpowiedzUsuńKochana tutaj nie ma na czym usnąć <3333
Jeeeeju jak mi się japka cieszy :)))
Gdy tylko przeczytałam „I najważniejsze, Inga. Jesteś całym moim światem.
Wyjdź za mnie.” się rozpłynęłam no <3333333
A serducho waliło mi jak szalone ❤❤❤❤❤
Przepiękne ❤❤❤❤❤❤❤
Czekam na kolejny <3
Buziaki :*******
Rozdział rewelacja. Te oświadczyny awwwwww. Czekam na kolejny. Buźka
OdpowiedzUsuńWcale, a wcale nie przeszkadza mi taka długość rozdziału :D Wszystko jest rewelacyjnie :3 strasznie szkoda mi Ani. Żadnej kobiecie nie życzę, żeby dotknął ją taki dramat. Ale na pewno wszystko w małżeństwie państwa Lewandowskich będzie dobrze (mam nadzieję), Robert kocha Anię <3 i w ogóle znów CO TU SIĘ WYDARZYŁO?! oświadczyny?! nie spodziewałam się tego, nawet mi to do głowy nie przyszło! zaskoczyłaś mnie zdecydowanie pozytywnie! i wierz mi, że gdyby nie mama siedząca ze mną w pokoju to płakałabym razem z Ingą <3 to wszystko w końcu u nich jest takie perfekcyjne! Marco taki kochany, romantyczny, uroczy, słodki, awwww <3 i jeszcze 'pojednanie' Ingi z mamą :) rewelacja <3 nie wiem co więcej mam napisać, bo chyba się powtarzam xd ale no uwielbiam tego bloga i dziękuję Ci, za to, że go piszesz :* aha, wiem! Niech Marco częściej wybiera Indze coś do ubrania, proszę <3 on jest wtedy tak słodko zadowolony, a ona tak słodko speszona! no i jeszcze pan Klopp, zawsze świetny w każdej sytuacji :D a Mario to Mario xd i jego komentarze są rewelacyjne :D pozdrawiam i do następnego tygodnia :*
OdpowiedzUsuńKocham <3
OdpowiedzUsuńMoże na początku wyjaśnię dlaczego wcześniej nie komentowałam. Otóż jestem tu nowa-stara. Wcześniej jako Victoria Götzeus, no ale coś niestety nie wyszło, tak więc po ponad półrocznej przerwie powracam na bloggera jako Fanatyczka BL i jak narazie nie zamierzam się z niego nigdzie ruszać, ani tym bardziej zmywać. Wszystko przeczytałam, czego wcześniej nie doczytałam nadrobiłam i ogólnie to jestem zachwycona. Uwielbiam tego bloga, kocham go, kocham bohaterów, całą fabułe i wszystkie wątki. I Ciebie też kocham za to, że piszesz tak lekko i zniewalająco.
Zadziało się naprawdę dużo... Ania nie może mieć dzieci. I to jest pewnie straszne przeżycie dla kobiety w jej wieku. Ale Marco to mnie zaskoczył... Taki z niego romantyk <3
Oświadczyny... Myślałam, że zacznę krzyczeć ze szczęścia i płakać ze wzruszenia jednocześnie. Co ty ze mną kochana robisz? Oszalałam z radości. I ten cały rozdział jest najlepszym prezentem urodzinowym jaki mogłam dostać. Dziękuję ;*** Nawet nie masz pojęcia ile radości mi nim sprawiłaś <3
Całuję, za ewentualne błędy przepraszam i czekam z niecierpliwością na nexta :3
Taki romantyczny (oprócz wątku Ani) i perfekcyjny... Łezki trochę poleciały, a teraz czekam na next. ;*
OdpowiedzUsuńPS Nadal jestem w lekkim amoku po przeczytaniu tego tekstu. :)
Awww... Najlepszy rozdział *.* Aż normalnie się popłakałam jak Marco się jej oświadczył <3 Z niecierpliwością czekam na kolejny Rozdział ;3 Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńCzytałam go kilka dni ;P Cudo *.* xo Pszczółka Emma
OdpowiedzUsuńKocham, kocham, kocham i jeszcze raz kocham<3
OdpowiedzUsuńAle się cieszę, że w końcu się jej oświadczył i mam nadzieję że teraz będzie tylko lepiej.
Interesuje mnie jak na to wszystko zareaguje Lewandowska.
Rozdział cudny, zresztą jak każdy. Nie mogę się doczekać następnego.
Pozdrawiam :*
Rozdział cudny, naprawdę...
OdpowiedzUsuńPrzeuroczy, mimo że ostatnio Mats jakoś dziwnie mi się kojarzy :D
Oświadczyny *.* o matko kocham Cię ! :D
Z niecierpliwością czekam na następny :D
Ściskam :*
Hej, hej!
OdpowiedzUsuńJestem, jestem -wreszcie :)
A rozdział? Jak zwykle cudowny! Jest to mój ulubiony blog! Masz talent do pisania, którego Ci zazdroszczę.
Tak się cieszę, że Marco i Inga są zaręczeni. Byle do jutrzejszego nowego rozdziału <3 Nie mogę się doczekać.
Nie będę kłamać. Poleciała mi jedna łza przy oświadczynach Marco. A szczerzyłam się do ekranu laptopa jak głupia. *--*
Zapomniałabym! Ania. Bardzo mi jej szkoda. Mam nadzieję, że razem z Robertem pokonają to jakoś wspólnymi siłami.
Kocham, kocham, kocham! <3
Weny kochana! :*
Buziaczki i do jutrzejszego! ;) <3
Przepraszam, że zjawiam się dopiero teraz, ale oststnie dni były ciężkie...
OdpowiedzUsuńMusiałam! Po prostu musiałam skomentować ten rozdział, bo (wydaje mi się, że mogę tak to nazwać) jest to przełomowy rozdział. :)
Sposób na oświadczyny... Bardzo, bardzo, bardzo oryginalny i niesamowocie uroczy! 💕 Tak bardzo się cieszę, że po tych wszystkich wzlotach i upadkach nasza dwójka odnalazła siebie. :) Mam szalenie szeroki uśmiech na ustach. ^^ Państwo Klopp też fajnie zareagowali. :) I widzę, że sytuacja między Ullą i Jurgenem robi się coraz bardziej "miękka". :) Coś czuję, że i między Ullą a Inią wszystko się niebawem wyklaruje. ^^
Co do sukienki: pskudny kot, cudowny, nieoceniony Marco.❤
Ania... Bardzo mi przykro, że poroniła i nie może mieć więcej dzieci. Jednakże jestem pewna, że Robert nie przestanie jej kochać. Miłość jest strasznie silnym uczuciem i wydaje mi się, że nie może się skończyć tak o. :) Ania i Robert są silni. Dadzą sobie z tym wszystkim radę i jestem przekonana, że ta sytuacja jeszcze bardziej wzmocni ich związek. :)
Ajajaja... Ależ się działo w tym rozdziale! ❤ Jestem oczarowana, niesamowicie mi się podoba! ^^
Pod kolejnym zjawię się później. Bardzo chciałabym przeczytać go teraz, ale niestety nie mogę. :(
Buziaki :*