Jak to się mawia-święta, święta i po świętach. Może trochę
przechorowane ale spędzone w cudownej atmosferze. Kiedy tylko się obudziłam tuż
koło mojego łóżka siedział tata. Uśmiechnęłam się szeroko na jego widok. Był
chyba najlepszym prezentem na święta. Ogromnie się cieszyłam, że przyjechał. Od
razu mnie uściskał i ucałował.
Rodzice Marco zaprosili nas na obiad, a
wieczorem wróciliśmy do domu. Gorączka trochę spadła. Tata Marco stwierdził, że
może obejść się bez antybiotyku co mnie cieszyło. W domu tata także uznał,
że mam leżeć w łóżku i się wygrzewać. Tata Marco nawet wystawił mi receptę na
leki, które powinnam kupić. Profesjonalnie.
Marco codziennie mnie odwiedzał i spędzał ze mną czas.
Zawsze przynosił różne owoce, które oczywiście we mnie wmuszał, bo to przecież to same witaminy.
Z dnia na dzień było coraz lepiej co cieszyło zarówno mnie jak i
tatę, Marco a nawet Ullę, która przyszła do nas w odwiedziny dwa razy. Za pierwszym przyniosła
prezent gwiazdkowy a drugi raz, kiedy już się lepiej poczułam przyszła
porozmawiać ze mną i tatą. Już wtedy wyszłam z łóżka, lecz wciąż byłam ubrana
jak Eskimos. Tata kazał!
Usiedliśmy wtedy koło kominka. Tata przyniósł dla niego i Ulli
malezyjskie herbaty, które przywiozłam z wakacji, a dla mnie zrobił kakao. Kochany.
Okazało się, że po telefonie taty Marco tata zrobił awanturę
Marcowi przy całej rodzinie. Wszyscy go w tej sytuacji poparli. Oznajmił
mu, że nie dostanie od niego żadnych pieniędzy ani na czynsz ani na
uczelnię póki nie zrozumie swojego błędu. Sam spędził Wigilię z rodziną w
hotelu jednak bez Marca i Ulli, która została i próbowała z nim porozmawiać..
Na marne ale zawsze. Może za jakiś czas coś do niego dotrze.
Za kilka dni miał być Sylwester. Mario chodził cały szczęśliwy, bo
był zaproszony do Ann. Już jutro miał mieć samolot. Poprosiłam jeszcze, żeby go
zobaczyć. Musieliśmy w końcu dać sobie prezent. Mario został dłużej w Memmingen
i dlatego nie mieliśmy okazji wręczyć ich sobie wcześniej.
Przyszedł z samego
rana. Obiecałam mu śniadanie, dlatego co do minuty był o umówionej godzinie.
-Guusia! –ucieszył się od razu w przejściu i wziął mnie na
ręce.
-Cześć braciszku! Ale postaw mnie. Też się cieszę, że
jedziesz do Ann.
-Masz szamanko?
-Pewnie. Kanapki stoją na stole, woda jeszcze się gotuje. Na
deser budyń z malinami.
-Jak ja cię kocham normalnie!-z wielkim uśmiechem poszedł
sobie do kuchni machając prezentową torebką. Wzięłam też z przedpokoju prezent
dla niego. Kiedy weszłam do kuchni zastałam go już pałaszującego kanapki.
-Dobłe.-oznajmił przeżuwając chleb.
-Nie chcę ci przeszkadzać ale chciałabym ci dać prezent.
-A no tak! Czekaj, herbatkę zaleję. –wyłączył czajnik i
zalał saszetki w kubkach. Zaśmiałam się i podeszłam bliżej.
-No to.. Wesołych świąt!-zaśmiałam się i podałam mu torebkę.
On z wymalowanym uśmiechem przyjął ją i podał mi swoją.
Z ogromną ciekawością otworzyłam paczkę. Miał być szał
tandety a Mario się naprawdę postarał. Uśmiechnęłam się na widok ślicznej
metalowej bransoletki z fanshopu. Były na niej trzy serduszka a w środku miały
wygrawerowane „BVB”. Do tego duża czekolada z toffi. Moja ulubiona. Na samym
dole leżała złożona koszulka. Wyjęłam ją. Była to klubowa koszulka Mario.
-Marianku, a to nie miało być do określonej kwoty? O ile się
orientuję taka koszulka w sklepie kosztuje około osiemdziesięciu euro. Troszkę
za dużo.
-Nie kupowałem jej, to moja prywatna koszulka. Wyprałem ją
nawet! I masz autograf z dedykacją.
-Dziękuję ci.. Teraz mi głupio.. Nie mam żadnej klubowej
koszulki żeby ci dać. Mogłam chociaż od Reusa wyciągnąć.
-Pffy! Myślisz, że bym chciał jego koszulkę? Chyba
żartujesz. A więc? Co my tu mamy?- otworzył paczkę i wyciągnął z niej średniej
wielkości złoty puchar. Na dole była plakietka z napisem „Dla najlepszego brata
na świecie. Inga.”
-Oooo, jakie słodkie! Postawię sobie nad łóżkiem.
–uśmiechnął się szeroko i mnie przytulił.
-Jeszcze coś tam jest.
Mario wyjął kilka foliowych woreczków. Do każdej z nich była
przyczepiona flaga.
-Co to?
-Słodycze z różnych stron świata.
-Prawdziwe?
-Pewnie.
-Skąd masz?
-Od świętego Mikołaja. Nie cieszysz się?
-Uwielbiam cię!-krzyknął Mario i przytulił do siebie.
–Będziemy jeść!
-Będziemy. Jak wrócisz od Ann. Przyjdę do ciebie, zamkniemy
się od środka i będziemy wcinać aż nas brzuchy będą bolały.
-Czytasz mi w myślach. To co, teraz zjemy śniadanie?
-Jestem w niebie. –zaśmiał się brunet i usiadł zadowolony
przy stole. –Ej, Inga?
-Hmm?
-A są krówki mordosklejki?
-Oczywiście, że tak.
-Awww.
Tego samego dnia, kiedy Mario poszedł się pakować
postanowiłam wybrać się do Marco. Tata kazał mi się ciepło ubrać. Po jego
kontroli dostałam pozwolenie, żeby wyjść z domu. Wsiadłam we wcześniej przytransportowany
przez Marco samochód i pojechałam na jego osiedle. Nie wiedziałam nawet czy
był, nie pomyślałam, żeby zadzwonić. Zaparkowałam samochód przed jego blokiem i
wpisałam kod do drzwi na klatkę schodową. Wjechałam na ostatnie piętro i
zadzwoniłam dzwonkiem. Po chwili usłyszałam przekręcany zamek. W drzwiach
stanął Marco w zwykłych jeansach i koszuli. Na nogach miał założone zwykłe
kapcie.
Widziałam, że był zaskoczony moją obecnością tutaj jednak po
chwili zagościł uśmiech na jego twarzy.
-Przepraszam, że nie zadzwoniłam. Przeszkadzam?
-Skąd. Nigdy nie przeszkadzasz, skarbie. –uśmiechnął się i
złożył na moich ustach czuły pocałunek.
-I kto to?-usłyszałam męski głos z głębi mieszkania.
-Woody! Porwali cię?
Marco zaśmiał się opierając czoło o moje i raz jeszcze mnie
pocałował.
-Oho, ślimaczy się z jakąś niezłą laską!
-Te, Kaul! Uważaj sobie! –Marco od razu odwrócił się do
salonu. Sama roześmiałam się ale lekko schowałam za nim –To moja narzeczona.
-Co ty nie powiesz. Jakbyś zupełnie wcale o niej nie mówił
za każdym razem i nie pokazywał setek tysięcy jej zdjęć.
-Marco, przyjdę innym razem. Nie będę wam przeszkadzać.
Bawcie się dobrze, naprawdę.
-Nie ma mowy. Zostajesz. –oznajmił stanowczo i pociągnął
mnie do środka. W salonie na kanapie siedziało trzech mężczyzn. Głównie znałam
gdzieś ich z mediów. Jeden z nich to był chyba André, piłkarz.
-To jest Marcel Fornell, Robin Kaul i André Schürrle.-przedstawił
nas sobie, a każdy po kolei podał mi rękę.
-Miło mi was poznać. Mówiłam już Marco, będę wam tylko
przeszkadzać.
-Nie przeszkadzasz. Wreszcie mamy okazję cię
poznać!-uśmiechnął się serdecznie blondyn i to ten prawdziwy, niefarbowany. Nie
to co Marco.
Cała trójka okazała się naprawdę miła. Podobno nie widzieli
się z Marco jakiś czas. Po dość długiej rozmowie chłopaki postanowili sobie
zagrać w Fifę. Marco co jakiś czas na mnie spoglądał i posyłał piękny uśmiech.
Zbliżała się już piętnasta, więc postanowiłam się rozgościć w kuchni i zrobić
coś na obiad. Postanowiłam przygotować tradycyjne gołąbki z sosem pomidorowym i
ziemniakami. Nie wiedziałam, czy Niemcy znali to danie ale miałam nadzieję, że
tak czy siak im zasmakuje. Rozłożyłam wszystko na pięć talerzy. Kiedy weszłam
do salonu wszyscy już jakby mieli się zaraz zbierać.
-Może zastalibyście jeszcze chwilę? Zrobiłam obiad.
-A on już nas wyrzucał!-poskarżył się niższy, chyba Marcel
wskazując oskarżycielsko na Marco.
-Zrobiłaś obiad dla nas wszystkich?-zdziwił się Marco
odbierając ode mnie część talerzy.
-Chyba byliście tak zaaferowani grą, że nie zauważyliście
mojego zniknięcia ani nie poczuliście zapachu obiadu.
-Ktoś powiedział „obiad”? –wszyscy usłyszeliśmy znajomy głos
a już po chwili ukazał nam się pewnie wkraczający do salonu Mario
-No nie… Znowu ty? –jęknęłam udając niezadowoloną, jednak
coś mi nie wychodziło. Mario i niezadowolenie? W życiu.
-Ja tylko przyszedłem do chłopaków! Ale jak już jest obiad..
-Ciesz się, że mam jeszcze jednego w zapasie. –zaśmiałam się
i poszłam do kuchni nałożyć jeszcze jedną porcję. Wszyscy naprawdę świetnych
nastrojach zjedliśmy obiad. Chyba naprawdę polubiłam ich wszystkich. Mario to
był Mario. Praktycznie się nie odzywał, jednak i tak widziałam jego trzęsące
się uszy od jedzenia. Chyba mu smakowało.
Całe towarzystwo do domów zebrało się dopiero wieczorem. Marcel z
Robinem zaprosili nas na Sylwestrową imprezę w ich ulubionym klubie, jednak
Marco stwierdził, że mamy inne plany. Mamy jakiekolwiek plany?
Kiedy już trójka wyszła został jedynie Mario.
-Że co, ja też?-zapytał rozkładając się na kanapie a po chwili
i tak z niej zeskoczył i poszedł się ubierać do przedpokoju. –Dzięki kochana za
obiadek. –uściskał mnie brunet i złożył soczystego i głośnego buziaka na moim
policzku a zaraz potem spojrzał uśmiechając się szeroko do Marco, który
próbując ukryć rozbawienie przewrócił oczami.
-Szczęśliwego nowego roku, braciszku. Grzecznie tam z Ann!
-No no. A wy jakie macie plany?
-Pomięta pościel, łóżko. –roześmiał się Marco cytując
pamiętny kawałek listu.
-Jak zwykle humorek dopisuje.-zaśmiał się zakładając kurtkę.
–Ale dobrze was takich widzieć.
-Ciebie też. Naprawdę, powodzenia z Ann. Wierzę, że wam się
uda. –przytuliłam mocno do siebie Mario. On zrobił dokładnie to samo.
-Serio, bardzo cię kocham.
-Nie rozstajemy się na zawsze. Ale też cię kocham.
-Zobaczymy się dopiero w przyszłym roku.
-Straszne. Co my bez ciebie zrobimy?-zapytał zatrwożony
Marco. Podszedł do mnie i oplótł ramieniem.
-Dacie radę. Lecę, bo mam z samego rana samolot. Już się
boję, że nie wstanę. Dzięki za świetne popołudnie.
Marco jeszcze go uściskał i pomachaliśmy mu przez okno na
pożegnanie.
-Polubiłam twoich przyjaciół. –stwierdziłam opierając głowę
na jego ramieniu
-Cieszę się.-uśmiechnął i zaczął składać pocałunki na mojej
szyi. Niewyżyty.
-Może powinniśmy przyjąć ich zaproszenie. Mamy jakieś plamy?
-Zmięta pościel i łóżko.
-Ale Sylwester pojutrze, więc się nie rozpędzaj.
-Możemy zacząć od dziś.
-Oczyyywiście. To się leczy, wiesz?
-Wolę być uzależniony. Uwielbiam to uzależnienie.
-Odwieziesz mnie do domu.
-Psujesz zabawę.
-Obejrzymy u mnie film.
-A będziesz mnie prosić! Błagać! Też cię wtedy zaproszę na
film.
-Wątpię. Jesteś za słaby.
Walka na spojrzenie bez mrugnięcia trwała z dobre dwie
minuty. Jednak przegrał ją, tak jak się spodziewałam. Zaśmialiśmy się oboje i z
dobrymi humorami poszliśmy się ubrać. Każde z nas pojechało swoim samochodem
pod mój dom.
Dojechaliśmy prawie równocześnie. Marco przywitał się z tatą i
niczym zakochane nastolatki poszliśmy do mojego pokoju. Włączyłam laptopa i
pozwoliłam Marco wybrać jakiś film. Kiedy ten siedział wyszukując coś w
internecie do pokoju wszedł tata.
-O proszę, jacy grzeczni. Macie jakieś plany na Sylwestra?
-Pytasz czy masz mnie na głowie czy możesz iść na miasto?
-Powiedzmy.
-Ulla?-zapytałam ciekawa
-Zaproponowała, żebyśmy poszli do naszych znajomych. Nie
wiem..
-Mamy plany. Zabieram Ingę..w pewne miejsce.
-No to super. Miłej zabawy jakbyśmy mieli się nie zobaczyć…
Oczywiście mówię z nadzieją do Marco, bo ciebie Inga to wiem, że mam na głowie.
-Okeeej. Dobrej nocy. –zaśmiałam się i pomachałam mu.
Wtuliłam się w Marco i zaczęłam oglądać film, który włączył.
-Inga...-trącił mnie nosem po kilkunastu minutach trwania
filmu i zaczął składać pocałunki wzdłuż linii
mojej szyi. Jego dłonie przesunęły się na mój brzuch i zaczął wkradać
się nimi pod moją bluzkę. W porę ją zatrzymałam i spojrzałam się na niego ze
śmiechem.
-Nie ma tak dobrze. Do Sylwestra.
-Będziesz musiała w Sylwestra przyjść do mnie dużo, dużo
wcześniej. Bardzo dużo.
-W porządku. A teraz film.
***
Sylwester był niesamowity. Marco zaskoczył mnie bardzo
pozytywnie. Oczywiście dopiął swego i nie zabrakło „Pomięta pościel i łóżko”,
czego wcale nie żałowałam, bo było jak zwykle nieziemsko, jednak o dwudziestej
trzeciej wyjechaliśmy z naszego domu w kierunku centrum Dortmundu. Dokładnie do parku, w którym stała wysoka
wieża widokowa Florianturm. Marco poprowadził mnie do niej. Niestety musieliśmy wspinać
się dość wysoko po schodach jednak nasze dobre humory nie pozwoliły nam na
jakiekolwiek grymasy. Nasze oczy wesoło iskrzyły. Ten wieczór bez wątpienia
należał do nas. Marco pomógł mi przejść przez szklane drzwi. Nie wiedziałam na
czym mam zawiesić wzrok czy na przepiękny widok Dortmundu nocą czy zastawionego
stolika ze świecami, po którym rozsypane były płatki czerwonych róż. Na niebie
prawie co chwila pojawiały się kolorowe fajerwerki. Stolik ustawiony był w
środku, dookoła były duże szyby, przez które można było spokojnie obserwować
miasto.
-Zapraszam. –odstawił dla mnie krzesło. Kiedy usiadłam
rozpięłam delikatnie płaszczyk czym doprowadziłam Marco do osłupienia.
Ścisnęłam usta próbując skryć zwycięski uśmiech.
-Zaraz podadzą kolację. –powiedział bardzo, ale to bardzo
ochrypłym głosem.
-W porządku. –odpowiedziałam. Chciałam go naprawdę
wyprowadzić z równowagi. A założenie czerwonej sukienki, której miałam na
imprezie Matsa i Cathy było dość dobrym krokiem. –Wiesz może czy jest tu gdzieś
łazienka? Chyba odpięło mi się ramiączko od gorsetu.
-Inga… Co ty robisz?
-Nic. Tylko pytam. To jak?
-Na półpiętrze.
-Zaraz przyjdę.
-Obym ja nie był pierwszy. –usłyszałam jego głos jednak
kiedy się odwróciłam jakby nigdy nic patrzył na widok za oknem. Zdjęłam płaszcz
i rzuciłam go na oparcie krzesła. Ruszyłam przed siebie kołysząc biodrami.
Kiedy tylko weszłam do łazienki zsunęłam ramiączka sukienki, a już po chwili
drzwi od łazienki się otworzyły i stanął w nich Marco z poczerniałym
spojrzeniem. Zbyt dobrze je znałam.
-Tak?-zapytałam opierając się o kamienną półkę, w której
umieszczona była umywalka.
-Tak. –odpowiedział twardo i poderwał mnie sadzając na
kamiennej półce i zaczął mnie namiętnie całować aż do utraty oddechu. Rozpłynęłam
się pod dotykiem jego ust i dłoni. Był wszystkim tym czego teraz potrzebowałam.
Przed północą nie zjedliśmy nawet połowy kolacji. Kiedy czas
już zbliżał się do wyczekiwanej godziny Marco pomógł założyć mi płaszczyk i
wyszliśmy na zewnątrz. Jak zwykle trochę bałam się podejść do barierki. Dopiero
Marco musiał mnie lekko popchnąć, żebym podeszła bliżej.
-Plany na przyszły rok?-zapytałam wpatrując się w dal. Marco
objął mnie w talii i przyciągnął mocno do siebie.
-Stać się twoim mężem, uszczęśliwiać cię, wyjechać razem w
podróż… A twoje?
-Wybrać suknię ślubną, zrobić listę gości, wybrać menu,
dekoracje, muzyków, wybrać druhny, stroje dla nich, kolory przewodnie, wybrać
bukiet, wynająć limuzynę… A i jeszcze zostać twoją żoną przy okazji.-uśmiechnęłam
się szeroko. Marco spojrzał na swój zegarek, a po chwili przeniósł wzrok na
mnie i zbliżając swoje usta do moich szepnął cicho.
-Wszystkiego co najlepsze, Aniele. –a po chwili złożył czuły
pocałunek z sekundy na sekundę go pogłębiając. Fajerwerki się rozstrzelały,
słychać było z dołu jak ludzie krzyczą „szczęśliwego nowego roku!” a my staliśmy
jedynie na najwyższym punkcie Dortmundu sycąc się sobą. Marco pierwszy przerwał
pocałunek, by wziąć do ręki szampana i otworzyć go z hukiem. Zaśmiałam się i
nadstawiłam kieliszki lekko się odsuwając, żeby mnie nie ochlapało.
-Za nas.-uśmiechnęłam się uderzając lekko o jego kieliszek.
Upiliśmy kilka łyków i znów obserwowaliśmy panoramę Dortmundu i fajerwerki.
Taras był specjalnie ogrzewany tak, że mimo zimy można było w spokoju spędzić
tu miłe chwile.
Dokończyliśmy posiłek w środku a następnie opuściliśmy
piękne Florianturm. Marco postanowił przespacerować się jeszcze chwilę po
parku. Byłam zdziwiona widząc tam aż tyle osób. Jedni spacerowali inni odpalali
fajerwerki. Spojrzeliśmy na siebie ze śmiechem widząc czających się paparazzi.
Naprawdę? Pracować w Nowy Rok?
-Przekichana praca.-spojrzałam na jednego z fotografów a po
chwili poczułam pociągnięcie przez Marco. Wpadłam wprost w jego ramiona.
-Pomóżmy im trochę. –uśmiechnął się łobuzersko a po chwili
zaczął mnie wolno całować. Gdyby nie moje zamknięte oczy pewnie i tak bym
musiała je mrużyć przez ożywione flesze. Kilka chwil później oderwaliśmy się od
siebie. Odwróciliśmy się w ich stronę a Marco krzyknął do nich.
-Szczęśliwego Nowego Roku!- roześmiałam się opierając o jego
ramię.
-Dzięki!-odkrzyknęło ich kilka z szerokimi uśmiechami.
Pomachałam im i razem ruszyliśmy do
samochodu.
-Niezła akcja.
-Niech coś mają od życia. Na ślubie im sprawy nie ułatwię.
-Nie wątpię.
***
Pierwsze dni nowego roku minęły cudownie. Daliśmy się z
Marco namówić na imprezę Robinowi i Marcelowi. Dołączyli do nas Mario, André i
Auba. Tak jak nie lubiłam imprez tak ta okazała się naprawdę w porządku. Mój
kochany narzeczony nie odstępował mnie na krok. Nawet pozwolił mi zatańczyć ze
wszystkimi znajomymi. Do towarzystwa miałam dziewczynę André-Montanę, która
była również przyjaciółką Ann-Kathrin.
Wyszliśmy dopiero po pierwszej w nocy. Marco zamówił
taksówkę i razem pojechaliśmy do mnie. Dorobił się u mnie nawet własnej
szuflady. Nasz dom od naszych zaręczyn wzbogacił się o wiele mebli. Salon był w
pełni gotowy. W kuchni położone już zostały kafelki a zamówione szafki i
dwudrzwiowa lodówka miały niebawem zostać przytransportowane. Ogólnie mówiąc było
tam przepięknie i już nie mogłam się doczekać aż zamieszkam tam jako pani Reus.
Do domu weszliśmy po cichu, żeby nie zbudzić taty i
przemknęliśmy się do mojego pokoju. Po kolei skorzystaliśmy z łazienki. Zmyłam
mój dość mocny makijaż, a właściwie tapetę, którą gdybym potrzymała dłużej
najprawdopodobniej by zaczęła odłazić. Czasem można zaszaleć jednak to nie była do końca moja bajka.
Na łóżko oboje padliśmy niczym muchy. Mimo, że było małe to
i tak potrafiliśmy zawsze się tak przytulić, żeby zostało jeszcze miejsce...dla
Kloppsika. Jakby własnego posłania nie miał, ale to już była zupełnie inna
bajka.
***
Był dziesiąty stycznia. Śnieg zaczął powoli topnieć,
temperatura była bliższa zeru. Nie umiałam stwierdzić, czy zima już odchodzi
czy może to tylko mała przerwa? Zegarek wskazywał samo południe, to pewnie
wyjaśniało fakt, dlaczego nie było koło mnie w łóżku Marco. Na poduszce
znajdowała się za to mała karteczka.
„Dzień dobry,
kochanie!
Musiałem jechać do
naszego domu. Dzisiaj o 12.30 transport rzeczy do siłowni, a potem przyjedzie
transport z telewizorem i rzeczami do łazienek. Robin i Gregor zgłosili się do
pomocy także się nie musisz martwić, że twój kochany narzeczony się zmęczy.
Zadzwoń jak będziesz
miała ochotę.
Miłego dnia.
Twój M.”
Schowałam list jak
wiele innych do szufladki w komodzie. Znalazłam dla nich wszystkich wspaniałe
miejsce. Marco wziął kuferki, w których były pochowane listy od Ulli. Przez to,
że listy zostały jej zwrócone zostały same trzy skrzyneczki. Podczas, kiedy się
rozstaliśmy zostały przemalowane na biel i stały na komodzie w sypialni. Tak,
to będzie ich idealne zadanie. Na pewno list „zaręczynowy” i karteczka z
wierszem i „kocham cię” trafią do osobnej, honorowej.
Ledwo co wróciłam przebrana z łazienki na mój telefon przyszła
wiadomość. Odłączyłam go z ładowarki i odblokowałam.
„Gusia, możesz
przyjść? Muszę ci o czymś powiedzieć.”
No właśnie. „Muszę ci o czymś powiedzieć”. Te słowa prześladowały mnie
już od kilku nocy. Mario tym bardziej mi o tym przypomniał jednak sama nie
miałam odwagi powiedzieć Marco.
Zbiegłam na dół wmusić w siebie jakieś jedzenie. Kawałek
chleba z nutellą zawsze dobry. Zrobiłam też na wynos dla Mario i poszłam
założyć płaszcz i kozaki.
-Ooo, znowu uciekasz do Marco?-zaśmiał się widząc mnie
wychodzącą z domu tata. Zajął się odladzaniem ścieżki. Jürgen Klopp z łopatą.
To był idealny materiał na okładkę.
-Mario. Musimy pogadać.
-Zjadłaś coś? Strasznie blada jesteś.
-Niewielkie. Zjem jak wrócę. Wszystko w porządku. –weszłam
do garażu i odpaliłam samochód. W zupełnym zamyśleniu jechałam do domu Mario.
Kiedy tylko znalazłam się pod bramą ta od razu się otworzyła. Zaparkowałam
samochód na podjeździe, a kiedy wysiadłam Mario już stał w drzwiach z dość
smutną miną. Nie wróżyło to nic dobrego.
-Kanapka z nutellą dla ciebie. –uśmiechnęłam się na
przywitanie i uściskałam go. Mario uśmiechnął się słabo i wziął ode mnie
kanapkę. Co dziwne, kiedy tylko wszedł odłożył ją na bok i pomógł mi zdjąć
płaszcz. Mario w dobrym humorze pewnie nawet by nie puścił jej z ręki.
Poszliśmy do jego sypialni i usiedliśmy na wielkim, miękkim łóżku w
siadzie skrzyżnym.
-Muszę ci coś powiedzieć… To dla mnie trudne, a powinnaś
wiedzieć to ode mnie.
-Ja też mam ci coś do powiedzenia. Chociaż tobie, może się
odważę a ty mi poradzisz.
-Kto zaczyna? Może ty?
-Ja… Podejrzewam, że… Nie mogę.
-Guśka. Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć.-przybliżył
się do mnie i ścisnął za rękę.
-Umówmy się, że jak ci powiem to potem ty od razu powiesz mnie i nie
skomentujesz tego o czym powiedziałam.
-Dobrze…
-A więc.. Podejrzewam, że mogę być w ciąży. –wydusiłam
wreszcie. Spojrzałam na oczy Mario. Zaszły łzami. Ścisnął mnie mocno za dłonie.
–Mario..-powiedziałam ostrożnie cały czas go obserwując.
-Odchodzę do Bayernu.
~~~
Kochane dzisiaj takie maleństwo ale ma to swoje wytłumaczenie. (kolejny jest jeszcze krótszy..) ALE! Wyjeżdżam w poniedziałek na tydzień na wakacje..a potem..No ten tajemniczy projekt, o którym wspominałam otóż wystąpię w krótkim filmiku, który będzie walczył w konkursie na Festiwalu w Gdyni. Muszę się przygotować, bo będę w nim grała, same zdjęcia będą trwały 5 godzin i nie zdążę się wyrobić z pisaniem TAKŻE POSTANOWIŁAM:
Napisać dwa krótkie rozdziały zamiast jednego.
Oby dwa są równie kiepskie przez chorobę, brak weny, chęci, talentu, wszystkiego.
Nie wiem czy po moim powrocie rozdział się ukaże, ponieważ na dzień dzisiejszy mam tylko 1 zapas na czas, kiedy będę na wakacjach, postaram się coś napisać, najwyżej dokończę po nakręceniu filmu..zobaczę. Nie obiecuję, że się ukaże najwyżej będzie tydzień przerwy. (nie zabijcie!:) )
Namieszałam, no nie?
Przykro mi, że po dłuugich rozdziałach, które były podobno lubiane dostajecie małe gnioty ale cóż... Nie uciekajcie, zostańcie do końca. (który się powoli zbliża..POWOLI (proszę nie płakać ew. można się cieszyć!)
Do następnego (za tydzień!:) )
Buziaki!:*
Po takim zakończeniu rozdziału nie mogę się doczekać kolejnej soboty! Kurczę, znokautowałaś mnie tym! :D
OdpowiedzUsuńZostaję, robi się coraz ciekawiej ;D xo Pszczółka Emma
OdpowiedzUsuńUlala wspaniały rozdział. Miłych wakacji ja we wtorek również na wakacje jadę. Czekam na nexta pozdro
OdpowiedzUsuńŚwietny jest ten rozdział! ♥
OdpowiedzUsuńSzkoda, że zakończyłaś go w takim momencie, no ale cóż poradzić? ;)
Państwo Reus są taką cudowną parą. ♥ Już nie mogę się doczekać, aż w końcu będą małżeństwem. :) Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że dzieciątko może pojawić się przed ślubem. xD W sumie to nie wiem czemu, ale nawet nie wpadło mi to do głowy. xD A powinno, bo Marco przecież taki niewyżyty. :P Ale nieważne. ;) Cieszę się, bo jeśli podejrzenia naszej bohaterki okażą się prawdą, to już niebawem zobaczymy takiego słodziutkiego Reusa w wersji mini. ♥ ^^
Sylwester wspaniały, jak zawsze. ♥
Z niecierpliwością czekam na kolejny! :)
Buziaki :*
PS. Udanych wakacji! Wypocznij. :) Życzę także powodzenia z filmem. ;) No i duuuużo weny do życzeń dokładam, bo (tak między nami ;)) to jeden z moich ulubionych blogów. ♥ Takie... TOP 5. :D
A ja na miejscu Marco byłbym zła że jako pierwszy (pomimo wszystko) dowiedział się Mario. Nawet jeśli to są tylko narazie podejrzenia...
OdpowiedzUsuńDokładnie! Też tego nie rozumiem. Facet ją kocha, oświadczył się jej a ta się mu boi powiedzieć że będzie ojcem. Co innego gdyby to był jakis nieodpwiedzialny gnojek ale to przecież jest Marco który ją kocha.
UsuńŁooo ja :OOO
OdpowiedzUsuńDzieje się tutaj u ciebie :OO
Mały Rojs? Hehehe ❤😂
Cudowny jak zawsze <3
Buziaki :*
Sylwester. Szkoda, że spędzili go tylko we dwójkę. Brakowało mi tutaj ich przyjaciół, wielkiej imprezy. Marco to by chciał mieć Ingę tylko dla siebie, a tak nie wolno, to też dla innych przyjaciółka, córka itd.;p
OdpowiedzUsuńMarco jak zwykle dba o nią, troszczy się....a co to będzie z ich owocem miłości! Oszaleje z radości. Tylko proszę Cię, żadnych porwań dziecka itp bo dla mnie to dość głupie, wole bardziej realne sytuacje. No zaskoczyłam tą ostatnią sceną, i to bardzo. Przez niezłą chwilę siedziałam z otwarta buzią...dobrze, że nikt nie widział:)
Już czekam na następny rozdział;) Pozdrawiam!
*zaskoczyłaś tą ostatnią sceną.
Usuń