-Marco.-powiedziałam szeptem patrząc prosto w jego oczy. On
tylko pomógł mi wstać i bez żadnych słów przytulił mnie mocno do siebie.
Wtuliłam się w niego niczym w misia. Futerko z jego kaptura zagilgotało mnie w
nos przez co cicho zachichotałam. Marco lekko oderwał głowę i spojrzał na mnie
zaciekawiony. Uśmiechnął się lekko widząc powód mojego śmiechu.
-Przepraszam, kochanie. Tak bardzo cię przepraszam. –szepnął
z trwogą i mocniej przycisnął mnie do siebie. –Jest mi wstyd…
-Ciii…-zakryłam palcem jego usta i wróciłam do wcześniejszej
pozycji. Marco zaczął głaskać mnie po plecach i położył policzek na mojej
głowie. Naprawdę, mimo że prosiłam o to babcię nie wiedziałam, że będzie tu jak
na pstryknięciem palca. Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. W głowie zupełna
pustka. Może po prostu słowa, kiedy powinny popłynąć popłynął. Wszystko stanie
się same.
-Chodźmy do mojego hotelu.-powiedziałam chwytając go za
dłoń.
Bez słów szliśmy wolno ulicami Wrocławia. Marco kurczowo
trzymał moją dłoń i ani na chwilę jej nie puścił. Nie było żadnego problemu,
żeby znaleźć się w hotelu. Cała droga zajęła nam trochę ponad dwadzieścia
minut.
Kiedy przekroczyliśmy próg hotelu recepcjonistki od razu posłały nam
miłe uśmiechy, choć i tak miałam wrażenie, że bardziej przeznaczone były one
dla Marco.
-Mam pokój naprzeciwko. –powiedział zupełnie od niechcenia
wskazując na drzwi obok. Uśmiechnęłam się i pociągnęłam go do swojego pokoju.
Marco pomógł mi zdjąć kurtkę, czapkę i szalik, które zawiesił na haczyku. Tuż
obok chwilę później zawisł i jego płaszcz. Podeszłam do okna i spojrzałam na
panoramę.
-Inga..-kiedy się odwróciłam zobaczyłam klęczącego przede
mną Marco.
-Oh, nie. Wstań, proszę.
-Wybacz mi. –powiedział nie zważając na moje słowa. Złapał
mnie za rękę i przyłożył sobie ją do policzka. –Widząc wtedy twoje łzy
myślałem, że nie chcesz tego dziecka. Może i sam stchórzyłem… Winiłem się, że
może gdzieś byłem nieostrożny… Przepraszam. Kocham ciebie i nasze dziecko…
-Marco, usiądźmy. –westchnęłam ciężko i poszliśmy razem
usiąść na łóżku. –Zostawiłeś mnie w momencie, kiedy najbardziej ciebie
potrzebowałam, twojego wsparcia. Mam nadzieję, że jak przyjdzie ten czas
powiesz, że się cieszysz i że mnie kochasz, rozumiesz?
-Jeśli mam być szczery to nic nie rozumiem…
-Nie jestem w ciąży. Fałszywy alarm.
-Dlaczego?
-Bo mnie nie zapłodniłeś?-zaśmiałam się opierając czoło o
jego bark. Marco uśmiechnął się słabo i przytulił do siebie.
-Dlaczego myślałaś, że jesteś w ciąży? Mario mi powiedział,
że miałaś objawy…
-Tak, objawy. Zawroty głowy, raz zasłabłam…
-Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? Powiedziałaś
komukolwiek?
-Nie… Byłam dzisiaj w szpitalu… -poczułam jak na te słowa
Marco wręcz zmroziło. –Nie chciałam iść w Niemczech bo pewnie nie wszystko bym
rozumiała co do mnie mówią.
-Mogłem być z tobą albo twój tata. Jak mogłaś tak to
bagatelizować? Kiedy to było?
-Kilka dni temu. Ale ja naprawdę myślałam, że to ciąża. Nie
chciałam mówić tacie, bo by się wściekł. Z tobą to inna historia…
-Od teraz mówisz mi zawsze ale to zawsze, że coś się dzieje,
jasne? Nawet najmniejsza głupota.
-Dobrze..
-Mówisz.
-Tak. Mówię.
-Co wyszło w tym szpitalu?
-Wyniki przyjdą za tydzień…
-Słucham?
-No… Wyniki…
-Pojedziemy jutro do szpitala w Dortmundzie i będziemy mieli
wszystko jasne. Na potwierdzenie czy wykluczenie ciąży też musisz czekać
tydzień?
-Wykluczyli po godzinie.
-A taak.-zaśmiał się przewracając oczami- Kocham cię, Aneiel.
Nie uciekaj mi ani nie wątp we mnie. Może zawalam i będę zawalał ale wierz we mnie.
Nienawidzę się momentami za to jak bywam beznadziejny.
-Jak będziesz moim mężem takie zachowanie nie przejdzie.
–powiedziałam poważnie. –Staraj się, Reus.
-Będę. Kocham cię. Będę się starał, będę najlepszym
mężem na świecie. Jeśli nadejdzie czas będę najlepszym tatą dla naszych dzieci.
Bo chciałbym mieć ich małą gromadkę.-ucałował mnie w policzek i pociągnął za
sobą na łóżko.
Uśmiechnęłam się i wtuliłam w jego klatkę piersiową.
-A ty?-zapytał ciaśniej mnie obejmując.
-Co ja?
-Chcesz mieć dzieci?
-Oczywiście, że tak. Ale mamy trochę czasu. Wiem, że jesteś
ode mnie cztery lata starszy i może chcesz…
-Będzie odpowiedni moment dla nas oboje. Będziemy wiedzieli
albo dziecko same nas o tym poinformuje z zaskoczenia. Ale to będzie najlepsze
zaskoczenie dla nas oboje.
-Masz rację. Idziemy na kolację?
-A potem się wymeldujesz i nocujesz u mnie.
-Odwrotnie.
-No dobra. Ale zanim pójdziemy… Nie chcę później poruszać
tego tematu, jest zbyt ciężki.
-Mario?
-Tak. Jak się z tym czujesz?
W moich oczach zebrały się łzy, a dolna warga zaczęła się
trząść.
-Okropnie. –powiedziałam buchając płaczem. Marco podniósł
się i przytulił mnie do siebie. Nie powiedział kompletnie nic. Żadnego słowa
pocieszenia. Wiedziałam, że on był w podobnym stanie.
Mario był dla niego jak
brat, najlepszy przyjaciel, któremu w pełni ufał. Łączyła ich od zawsze
wyjątkowa więź. Przytuliłam go mocno i płakałam próbując wyzbyć się całego
smutku.
-Też mi go będzie brakowało. Jak mi powiedział płakałem.
Będzie go brakowało nam wszystkim. Wiem, że tobie też.
-Był dla mnie… Jest. Bardzo ważny. Mój braciszek… Będę go
kochać cały czas ale… Będzie mi go cholernie brakowało.
-Wiem, kochanie. Zawsze będę przy tobie. Kocham cię, bardzo,
bardzo. –powiedział i delikatnie pocałował mnie w usta a potem w policzek.
-Mogę cię o coś zapytać? Wiem, że to może nie na miejscu…
-Przecież możesz mnie pytać o wszystko. Nie mam przed tobą
tajemnic.
-Czy… Chcesz zostać w Borussii czy myślisz nad czymś, żeby
zmienić? Jak tak to Niemcy, Hiszpania? Może Anglia? Czytałam ostatnio, że wiele
klubów chciałoby cię pozyskać.. Ja zawsze chcę być koło ciebie…
-Kochanie. –uśmiechnął się i pocałował mnie w dłoń
–Pamiętasz jak mówiłem ci, kiedy się zaręczyliśmy, że zmieniły mi się trochę
priorytety. W przyszłym tygodniu przedłużam umowę w Dortmundzie. To nasze
miasto. Urodziłem się tu, wychowałem. Poznałem tu moją przyszłą żoną, która
także ma tu rodzinę. Chcę, żeby tu się wychowały moje dzieci. Nasze dzieci.
-Naprawdę? Jesteś tego pewny? Barcelona? Manchester...
-My. Tylko to się liczy. Ty i ja. A teraz chodźmy na
kolację.
***
-Nie przyjechałeś samochodem?-zapytałam widząc, że wchodzi
do mojego pokoju z małą walizką.
-Samolot. Mamy też na jutro południe zarezerwowany lot
powrotny.
-To dobrze. Chcę odwiedzić Agatę i małą Lenkę w szpitalu.
Wiesz, że urodziła?
-Tak, dostałem wiadomość. Mała jest słodka. Podobna do
Agaty.
-Pomyślałam… A nie, nie ważne.
-Mów.
-Nie. Pójdę się przebrać.
-Pójdziesz, a jak wrócisz to wszystko mi wyśpiewasz. Tylko
nie próbuj wymyślić czegoś niby wiarygodnego, bo wiem kiedy kłamiesz.
-W porządku. Powiem. A teraz idę się przebrać.
Kiedy wróciłam przebrana w długie legginsy i tunikę z długim
rękawem Marco siedział w siadzie skrzyżnym na łóżku w samych bokserkach i
rozmawiał przez telefon. Początkowo mnie nie zauważył lecz po chwili spojrzał
na mnie figlarnie z uśmiechem. Podeszłam do niego i usiadłam za jego plecami
oplatając nogami jego brzuch. Przytuliłam się do niego kładąc głowę na jego
plecach. Marco pożegnał się ze swoim rozmówcą dziękując mu za coś i spojrzał na
mnie troskliwie.
-Z kim rozmawiałeś?
-Z Anią Lewandowską.
-Mam nadzieję, że nie o naszej „przyjaźni”?
-Prosiłaś mnie, żebym się do tego nie mieszał więc tak nie
robię. Chodziło mi o badania. Jeśli faktycznie masz jakieś niedobory powinna na
to rzucić okiem poza lekarzem. Jest przecież specem w tej dziedzinie.
-Martwisz się o mnie.
-Oczywiście, że tak. Zawsze będę. A teraz mów.
-Włazimy pod kołdrę.
-A potem mówisz?
-Tak.
Przesunęliśmy się na górę łóżka i weszliśmy pod kołdrę. Jak
zawsze przytuliłam się do Marco na co on już czekał. Westchnęłam i zerknęłam na
niego upewniając się, czy nadal chce to usłyszeć. Jego wzrok jednak się nie
uginał. Westchnęłam z rezygnacją i położyłam głowę na jego piersi.
-Ja po prostu… Przez tą sytuację z ciążą, też małą Lenką… To
głupie.
-A jednak mnie ciekawi. No, dalej.
-Myślałam jakby mogły wyglądać nasze dzieci. Wiem, że
mieszanka charakterów będzie wręcz wybuchowa ale tak wiesz, wygląd.-wyczułam,
że Marco się uśmiecha. Objął mnie szczelniej dłońmi przez co miałam idealny
widok na jego tatuaż. Naprawdę go uwielbiałam.
Delikatnie położyłam dłoń na pięknym malunku i zaczęłam
przesuwać po nim palcem.
-Myślę, że córeczka miałaby twój uśmiech, przez który
musiałbym odganiać setki adoratorów. Mądre spojrzenie i śliczne, brązowe loki.
Byłaby krnąbrna, przekorna, odważna, pewna siebie i waleczna…-powiedział po
chwili milczenia czym mnie zaskoczył. Uśmiechnęłam się choć wyobrażałam sobie
ją z jego oczami. Kochałam jego oczy… I uśmiech. Podparłam się na rękach i
delikatnie go pocałowałam.
-A synek?-zapytał przerywając pocałunek z uśmiechem.
-To synek może być twoim klonem. Będzie piłkarzem.
-Oj będzie. Nauczę go wszystkiego i pokona nawet Ronaldo.
-Ronaldo już będzie emerytem.
-Oj tam.-zaśmiał się i pocałował mnie w policzek. –Nie bądź
na mnie zła za to co się stało…
-Spokojnie, nie mam ci za złe ani nie mam żalu. Cieszę się,
że tu jesteś. Skąd wiedziałeś, że będę na cmentarzu?
-Nie wiedziałem. To było pierwsze miejsce, gdzie chciałem pójść.
Chciałem chwilę z nią porozmawiać. A zastałem tam ciebie.
-I nie zdążyłeś.
-Zdążyłem. Nie widziałaś mnie przez jakiś czas. A może
udawałaś.
-Powiedziałam babci, że chciałabym, żebyś przy mnie był. A
potem otworzyłam oczy. I stałeś tam.
-Facet z marzeń.
-A żebyś wiedział. Jak zwykle piękny.
-Piękny.-roześmiał się tłumiąc śmiech w moich włosach.
-Jesteś piękny.
-Yhym. Chodźmy lepiej spać.
-Jak chcesz. –odwróciłam się i wyłączyłam lampkę nocną.
Spojrzałam na godzinę w telefonie. –Dopiero dwudziesta pierwsza. Dziwne jak na
nas.
-Zbyt dużo emocji. Nie masz ochoty spać?
-Mam.
-A więc śpimy.
Zamknęłam oczy i przytuliłam się do niego. Zapach jego skóry
działał na mnie kojąco. Pocałowałam go w mostek, który był akurat na wysokości
moich ust.
-To..Nie jesteś na pewno w ciąży?
-Nie. Nawet to co mi się spóźniało już jest.-zaśmiałam się
pod nosem. Wyczułam, że sam się uśmiecha.
Kiedy już zasypiałam poczułam jak Marco ugiął nogę i zaczął
stukać stopą w moją łydkę. Próbowałam zasnąć lecz ten nie ustawał w swoich poczynaniach.
Zaczęłam liczyć w myślach co miało działać uspokajająco ale nie tym razem.
-Reus! Co ty odpierdzielasz? –poderwałam się i spojrzałam na
niego surowo. Marco uśmiechnął się rozbrajająco i podniósł ręce do góry w
geście poddania.
-Sprawdzałem co mnie maksymalnie najgorszego może czekać
kilka dni w miesiącu przez całe życie.
-Nie przez całe życie, kochanie. Poczekaj na menopauzę.
-O Jezu…-westchnął a po chwili oboje się roześmialiśmy
głośno.
-Jesteśmy nienormalni.
-Określiłbym to bardziej jako zakochani.
-Nie uważasz, że to bardzo podobne?
-Dobranoc!
***
Kolejnego dnia koło południa mieliśmy lot powrotny do
Dortmundu. Za kupnem biletów jak się okazało stał Mario. Na lotnisku grupka
przyjaciół nas zaczepiła i poprosiła o zdjęcie z Marco. Uśmiechnęłam się i na
chwilę udostępniłam im narzeczonego. Obserwowałam jak uśmiecha się do zdjęcia i
daje im autografy. Jedna dziewczyna nawet mnie poprosiła o wspólne zdjęcie.
Zdziwiła się, kiedy odpowiedziałam jej płynnym polskim.
Dwie godziny później wylądowaliśmy w Dortmundzie.
Odebraliśmy nasze bagaże i czekaliśmy na zamówioną taksówkę. Kiedy mieliśmy już
wychodzić z lotniska naprzeciwko nas stanął uśmiechnięty Mario. Od razu do
niego podbiegłam i go przytuliłam. Zaraz po mnie oczywiście Marco.
-Wasz szofer zgłasza się do usług. Zaparkowałem tuż obok.
Podobno nie będę wujkiem?
-Jeszcze nie. -uśmiechnął się Marco ciągnąc moją walizkę. Ja
miałam jego bo była mniejsza i lżejsza. Logika Reusa.
-No cóż. W takim razie muszę poczekać. –uśmiechnął się
brunet przygryzając wargę i podał mi jakiś piłkarski magazyn. –Możecie
przeczytać?
-Która strona?-zapytał Marco obejmując mnie od tyłu i
spojrzał na gazetę przez moje ramię.
-Chyba dwudziesta.
Przekartkowałam strony i zatrzymałam się na odpowiedniej
stronie. Oczy zaszły mi łzami widząc zdjęcie i nagłówek: „Dortmund to mój dom”. Zdjęcie przedstawiało elegancko ubranych
Mario, Zocka, Watzke i mojego tatę. Mario trzymał kontrakt. Spojrzałam kątem
oka na Marco, któremu pojawił się duży uśmiech na twarzy. Nawet nie czytał
wywiadu, prawie pobiegł do Mario i rzucił się mu na szyję. Ścisnęli się mocno,
jak zawsze. Jak bracia. Dałam im chwilę czasu. Mówili coś do siebie szeptem.
Sama wzruszona postanowiłam przeczytać kawałek wywiadu.
„O twoim transferze do Bayernu aż huczało. Wszyscy byli prawie
przekonani, że na dniach podpiszesz kontrakt z nowym klubem a tu taka
niespodzianka! Nagła zmiana decyzji czy może niedoprecyzowane rozmowy między
klubami?
MG: Borussia jest
wspaniałym klubem. Ma najlepszych kibiców na świecie. Wiem, że mogę jeszcze
wiele osiągnąć z tym klubem. Niejedne mistrzostwa i puchary przed nami. To
jeden z najlepszych klubów na świecie i jestem dumny, że w nim jestem. Dortmund
to mój dom. Mam tu swoich przyjaciół, część z nich jest dla mnie jak rodzina.
Dorastałem w tym mieście, może nawet kiedyś będą tu dorastać moje dzieci?
(śmiech).
Jak oceniasz szanse na zdobycie Mistrzostwa Niemiec w tym roku?
MG: Myślę, że jesteśmy
bardzo blisko jego osiągnięcia. Drużyna jest bardzo zmotywowana. Ostatnimi
czasy mamy nie tylko radość z wygrywania meczy ale także w sferach prywatnych.
Myślę, że ten entuzjazm się przenosi na boisko.
Ostatnio twój przyjaciel zmienił też swój stan z „wolny” na „zajęty”,
choć nie potwierdził tego oficjalnie w mediach… Zdradzisz coś więcej?[Red. Marco
Reus zaręczył się z córką Jürgena Kloppa]
Tak! Mats i Cathy to
świetna para i zgrane świeżo upieczone małżeństwo.
Nie do końca o niego mi chodziło. Imię również na „M”.
No nie potwierdził w
mediach. (śmiech)”
-Tak się zaczytałaś? Nie cieszysz się? –zapytał Mario
przerywając mi w lekturze
-Jesteś pewien tej decyzji?-zapytałam spoglądając na niego
przez załzawione oczy.
-Jak tego, że kocham Ann. I ciebie. –uśmiechnął się szeroko
i rozłożył ręce, żeby mnie przytulić. Podbiegłam do niego i wskoczyłam mu w
ramiona. Mario podniósł mnie do góry i postawił z powrotem na kafelkach
lotniska. Ścisnęłam go mocno jak tylko mogłam.
-Dusisz, siostra.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę.
-Wiem. Tak samo jak ja.
-Inga, dzwonił twój tata.-przerwał nam Marco z dość dziwną
miną. Chwilę temu był szczęśliwy jak gwizdek a teraz..?
-A co chciał?
-Prosił, żebyś koło siedemnastej była na Idunie, jesteś
potrzebna… Może lepiej jak się dowiesz oko w oko. Nie będę ci nic mówił.
–podszedł i troskliwie pocałował mnie w głowę. Mario posłał mu pytające
spojrzenie, jednak Marco tylko pokręcił przecząco głową.
-To co teraz robicie?
-Jak już jesteś samochodem to chyba możemy przetrzymać
bagaże u ciebie w bagażniku?-zapytał Marco
-Jasne, nawet mogę wam podrzucić do domu. Nie mam planów na
dziś choć możecie mi postawić drinka za cudowne wieści, a Inga może
pić.-zaśmiał się i ruszyliśmy przed siebie.
-To zrobimy tak. Pojedziemy teraz do kliniki i zrobimy Indze
badania..
-Nie, może kiedy indziej?
-Koniecznie musimy dzisiaj, kochanie. To tylko pół godziny,
a potem drugie tyle będziemy musieli czekać na wyniki…
-Inga po prostu boi się pobierania krwi. –wyjaśnił Mario
przewracając oczami
-To się umówimy, że przy tobie będę. -posłał mi uśmiech mój
narzeczony wkładając nasze walizki do bagażnika.
-A braciszek Mario kupi ci czekoladę z toffi.
-Kupiłeś mnie tym. Jedziemy na badania. –zaśmiałam się i
zajęłam miejsce pasażera koło Mario wystawiając język blondynowi, który był
zmuszony usiąść z tyłu sam.
***
W tej samej prywatnej klinice jak się okazało na oddziale
położniczym leżała Agata. Kupiliśmy z Marco prezenty dla Lenki. Były to małe
śpioszki w komplecie z czapeczką, kombinezon, biały miś z różową kokardką na
głowie ubrany w śliczną, złotą sukienkę i smoczki z fanshopu Borussii. Jakżeby
inaczej. Mario od siebie postanowił dać dużego pluszaka maskotki Emmy i także
śpioszki tyle że z numerem „10” z tyłu i nazwiskiem Götze. Już widziałam minę
Kuby jak je zobaczy.
Kiedy tylko weszłam do sali
i zobaczyłam najmłodszą członkinię rodziny Błaszczykowskich od razu się
w niej zakochałam.
Dałam buziaka Agacie i wzięłam malutką na ręce. Lenka
wykrzywiła usta próbując się uśmiechnąć i wyciągnęła do mnie rączkę. Złapała
mnie za palec i nie chciała puścić. Marco w tym czasie razem z Mario dali
prezent Agacie gratulując jej, a potem uściskali Kubę, który akurat przyszedł. Marco
przysiadł koło mnie na łóżku Agaty i obserwował mnie próbującą rozmawiać z
dzieckiem. Mała po chwili i tak go dostrzegła i zaczęła przenikliwie obserwować
swoimi niebieskimi oczami. Blondyn uśmiechnął się do niej i połaskotał w
wystającą akurat malutką stópkę. Dziewczynka zaśmiała się i zaczęła się
rozglądać dookoła na otaczające ją zgromadzenie. Najwięcej emocji wywołał wujek
Mario, który uśmiechał się do niej szeroko i pokazywał Emmę. Lena widząc go
spoważniała a po chwili wpadła w histerię. Wszyscy roześmialiśmy się poza
Mario, który był wyjątkowo zbulwersowany.
Próbowałam ją uspokoić kołysząc na boki jednak nic to nie
pomogło. Dopiero kiedy spędziła trochę czasu na rękach u mamy lekko się
uspokoiła i zasnęła. Kuba wziął córeczkę od żony i ułożył ją w jej łóżeczku.
Nie chcieliśmy im dłużej przeszkadzać. Umówiłyśmy się z
Agatą, że wybierzemy się razem na spacer. Od razu pomyślałam, że mogłaby do nas
dołączyć Melanie z małą Mią. Tylko mnie będzie brakować wózka ale cóż, jeszcze
nie ten czas.
Pożegnaliśmy się z Marco pod szpitalem czułym buziakiem. On
poszedł odebrać moje wyniki... Ach tak, podpisałam pozwolenie na udostępnienie
mu moich wyników badań. To już jest jakaś paranoja ale jak chce niech się bawi
w lekarza. Proszę bardzo. Mario miał mnie podwieźć pod Idunę, a Marco umówił
się na odebranie moich wyników i spotkanie z Anią odnośnie mojej diety..
Paranoja do potęgi. Nie miałam siły się jednak wykłócać.
-Marco?-zapytałam, kiedy miał już odchodzić.
-Hmm?
-Możesz mi powiedzieć.. O co chodzi. Chyba wolę tam jechać
wiedząc co mnie czeka. –blondyn westchnął ciężko i złapał moją dłoń. –Proszę,
powiedz mi.
-Chodzi o Roberta.
-I jestem potrzebna Robertowi jako psycholog czy…
-Potrzebna mu jest twoja opinia. –powiedział patrząc na mnie
ze współczuciem. Przytuliłam się do niego. Mimo jego ostatniego zachowania był
moim przyjacielem kilka lat. I jeszcze miałam się z nim dzisiaj zobaczyć po
miesiącu, przez który się nie odzywaliśmy do siebie. I pożegnać.
-Gdzie?
-Wziął miejsce Mario. Wolałem, żeby sam ci to powiedział…
-A ty skąd wiesz?
-Od twojego taty.
-Dzięki, że mi powiedziałeś. Pojadę już.
-Aniele… Proszę nie przejmuj się tak tym.
-Wiesz przecież, że nie umiem. Przyjedziesz po mnie?
-Tak. I zostanę na noc.
-Dziękuję. Pa.
-Dasz sobie radę. –uśmiechnął się krzepiąco i pocałował mnie
w usta. To naprawdę dało mi siły.
Pożegnałam się z Mario pod Iduną. Chociaż on został.
Próbowałam się pocieszyć tym, że Robert zbliży się z Anią rozpoczynając na nowo
życie w Monachium. Może nawet zapomni o mnie jeśli faktycznie nadal żywi do
mnie jakieś uczucia. Na schodach na piętro, gdzie znajdował się mój gabinet
spotkałam tatę. Uśmiechnął się i bez słów po prostu mnie do siebie przytulił.
-Chyba ci wykupię jeszcze jedną wycieczkę do tego twojego
Wrocławia.
-Dam sobie radę, tato. Dzisiaj jestem psychologiem. Postaram
się podejść do tego bez emocji na ile będzie to możliwe.
-Jest jeszcze jedna sprawa akurat związana z tobą. Możesz
mieć dziennikarzy na plecach. Dokopali się do twojego wywiadu dla polskiego
magazynu, gdzie miałaś inne nazwisko i teraz wiesz. Wszystkie media chcą się
dowiedzieć o co chodzi.
-Jeny.. Nie wiedziałam, że będą z tego takie problemy.
-Nie musisz się niczym przejmować. Nie komentuj niczego. Nie
dostaną żadnych informacji i tyle.
-Myślisz, że nie będzie gorzej?
-Myślę, że mnie znają i dadzą sobie spokój jak zobaczą, że
wszyscy milczymy. Uprzedzę też resztę drużyny, nigdy nie wiadomo co komu do
głowy wpadnie.
-Dziękuję. To ja chyba powinnam iść. Marco dzisiaj u mnie
zostanie.
-W porządku. Przyjedzie po ciebie czy mam cię zabrać?
-Przyjedzie.
-To w porządku. Do wieczora. Trzymam za ciebie kciuki.
-Dziękuję. –uśmiechnęłam się. Przytuliłam go i pocałowałam w
policzek.
Poszłam dalej po schodach, poprawiłam jakoś włosy patrząc w ciemny
ekran telefonu i zapukałam do gabinetu Watzke. Siedział za swoim biurkiem,
przed którym stał Robert i jakiś mężczyzna, którego w ogóle nie kojarzyłam.
Może to przedstawiciel Bayernu. Wtedy by się zgadzało czemu go nie znałam.
-O! Jest i pani Klopp. Dziękuję, że udało się pani wcześniej
wrócić z wakacji. –powiedział radosnym, oficjalnym tonem Watzke. Okej czyli coś
jest na rzeczy.
-Oczywiście, to żaden problem. Mówiłam, że będę pod telefonem.
Przepraszam, że niezbyt oficjalnie ale przyjechałam prosto z lotniska. –uśmiechnęłam
się lekko do Roberta, który odwzajemnił to tym samym.
-Zupełnie nie szkodzi. Proszę, przedstawię pani
przedstawiciela Bayernu. Karl-Heinz Rummenigge.
-Dzień dobry pani. –uśmiechnął się z błyskiem w oku całując
moją dłoń starszy mężczyzna.
-Bardzo mi miło.
-Pani Ingo, niech jeszcze na chwilę pani z nami usiądzie.
Finalizujemy właśnie kwotę, a potem może pani zabrać Roberta…
-Oczywiście. Bardzo mi miło.
Robert wyszedł z gabinetu, a Watzke przystawił dla mnie dla mnie krzesło koło siebie, na którym
siedział wcześniej Robert. Wiedziałam, że musiał czuć się dość niezręcznie.
Skoro Marco wiedział od mojego taty, a Mario nic nie wiedział to znaczy, że
nawet nikt z drużyny nie wie o jego odejściu.
-Przepraszam, dostałem ważną wiadomość, pozwolicie państwo..
-Oczywiście.-odpowiedział Watzke i korzystając z nieuwagi
naszego gościa napisał na małej karteczce wiadomość dla mnie. „17 -> 27” Przy ostatniej liczbie
postawił mocną kreskę i wbił w nią długopis, co miało znaczyć, że chce właśnie
taką kwotę za Roberta. A, czyli jednak chce mojej pomocy. Trzymając powagę
kiwnęłam głową, jednak on nie mógł tej powagi utrzymać i zaśmiał się ukrywając to
kaszlem.
-Przepraszam.
-Na czym więc stanęło.
-Cały czas na dwudziestu siedmiu milionach.-odpowiedział
pewnie opierając łokcie na biurku.
-No dobrze. Dziewiętnaście. Myślę, że to będzie
wystarczająca kwota. Dla obu stron.
-Przepraszam panów, że się wtrącę.
-Ale proszę, pani Ingo.-uśmiechnął się wbijając we mnie
spojrzenie. Stary dziad a na młode patrzy i myśli, że coś ugra. Ha. Ha. Ha.
-Jak zauważyłam, Bayern chce zacząć zagrażać Borussii
pozyskując od nich jednych z najlepszych graczy zamiast płakać nad swoimi. Nie
neguję waszych decyzji, bo jakiś to sposób oczywiście jest. Jeśli kupili
państwo większą ilość zawodników za siedem milionów to proszę bardzo. Ale
mówimy o szalenie dobrym napastniku. To u was nowość i odświeżenie, więc myślę,
że dwadzieścia siedem jest już bardzo dobrą ofertą od Borussii. Ja na miejscu
pana mając na uwadze polepszenie drużyny nawet bym się nie zastanawiała.
–zakończyłam swój wywód czarującym uśmiechem.
-Proszę nie mieć mi za złe takiej uwagi ale jest pani
ogromnie podobna do swojego ojca. Jakbym słyszał Jürgena. Nieustępliwa z
niezliczonymi pokładami sarkazmu. Różnicą jest to, że jest pani dużo
piękniejsza.
-Cóż, widzi pan. Takie geny.
-Dwie krople wody. Opinia o Bayernie też jak widzę
identyczna. Cóż. Może uda nam się wam zagrozić w tym sezonie. Gdzie mam
podpisać?
Watzke podał mu umowę a mnie posłał oczko i przybił cichą
piątkę pod biurkiem. Na koniec wymieniliśmy się uściskami dłoni żegnając.
-Inga…
-Jestem mistrzem.
-Jesteś!-zaśmiał się i mnie przytulił. –Mamy skarb na pokładzie.
Na pewno nie chcesz przedłużyć swojego
kontraktu? Nie weźmiesz przykładu z narzeczonego i podobno brata?
-Może poszukam pracy w juniorach Borussii? Zobaczymy. Za
bardzo jestem związana z tą drużyną i zbyt emocjonalnie przechodzę pewnie
rzeczy.
-Juniorzy będą dobrym wyjściem. Tylko powiedz a robota jest
twoja.
-Dziękuję. Pójdę już napisać tą opinię dla Roberta.
-Leć. Dajesz sobie z tym radę? Wiem, że Robert jest twoim
przyjacielem…
-Dam sobie radę. Przygotowujecie jeszcze jakieś wstrząsy dla
biednej psycholożki czy już nie?
-Mnie się pytasz?
-No tak.. Miłego wieczoru.
-Dzięki, wzajemnie.
Kiedy wyszłam na wprost mojego gabinetu opierał się o ścianę Robert. Spojrzał na mnie wzrokiem zbitego szczeniaka. Zawsze tak na mnie patrzył kiedy coś przeskrobał albo chciał coś ugrać. Moje serce zmiękło. Mimo czasu, w którym się nie widzieliśmy cały czas był dla mnie ważny.
-Wejdziesz?-zapytałam otwierając drzwi do mojego gabinetu. Przytrzymałam je, żeby mógł wejść. –Jeny, jak ciemno. –westchnęłam. Cóż. Uroki zimy. Wieczorami było już naprawdę ciemno. Zapaliłam światło i podeszłam do okna podciągnąć żaluzje. Kiedy się odwróciłam Robert wciąż stał przy drzwiach. Widziałam jak bardzo był skrępowany tą sytuacją. –Chcesz jakiejś kawy, herbaty? Siadaj. Zaraz szybko wszystko wypiszę.
-Dzięki. Masz wodę?
-Zobaczę. Nie było mnie tu szmat czasu. –zaśmiałam się
otwierając szafkę w biurku. Faktycznie stała tam butelka wody, którą wyjęłam i
próbowałam odkręcić. Nieudolnie.
-Daj. –zaśmiał się cicho i wziął ode mnie butelkę. Usiadłam
na moim fotelu i włączyłam komputer. W ciszy czekałam aż włączy się program do
pisania. Słyszałam jak Robert nalewa do szklanki wodę.
-Spędziłaś święta z rodziną Marco…-zaczął niepewnie odchrząkując. Przez moment milczałam jednak w końcu się odezwałam.
-Tak. W końcu tak. Choć plany były zupełnie inne.
-Coś się stało?
-Marc się stał. Nie pytaj. –powiedziałam i zaczęłam pisać
opinię.
-Mogę ci jakoś pomóc? Może z nim porozmawiam.
-Dziękuję ci, Robert. Na razie jest dobrze. Tata się na
niego wściekł, zrobił awanturę w Wigilię. Na szczęście trafiłam do domu
rodziców Marco. Zbyt długa historia. Marc się ze mną nie kontaktuje i dobrze z
resztą. Jestem pewna, że jak podskoczy to mam trochę osób, które mnie obronią.
-To całe szczęście.
Kolejne dziesięć minut wypełniał ciszę stukot moich paznokci na klawiaturze komputera. Zapisałam całą stronę, wiec powinno wystarczyć. Drukarka wydrukowała cały tekst. Wzięłam papier i złożyłam swój podpis w odpowiednim miejscu. Kiedy spojrzałam przed siebie zobaczyłam jeszcze Lewego wpatrzonego w mój pierścionek zaręczynowy.
-Podejdę jeszcze do Watzke, bo potrzebuje jego podpisu. Mam nadzieję, że nie poszedł. Zaraz wrócę. –wstałam od biurka i wyszłam z pomieszczenia głośno wypuszczając powietrze. Pana Watzke zastałam akurat kiedy wychodził ze swojego gabinetu już ubrany i gotowy do wyjścia.
-Podpis!-zawołałam uśmiechając się
-Patrz! Prawie zapomniałem.
-Prawie?
-Może jeszcze bym się wrócił? Kto wie?-zaśmiał się i wpuścił
do swojego gabinetu.
/Marco/
Z ciężkim sercem powiedziałem Indze prawdę o Robercie. Wiedziałem, że to dla niej będzie ciężkie ale
miałem też pewność, że jest na tyle silna, że da sobie radę. Podjechałem pod
knajpkę, w której miałem się spotkać z żoną Roberta. Kiedy wszedłem do środka
udało mi się ją znaleźć przy jednym z oddalonych stolików. Kiedy mnie zauważyła
podniosła się z miejsca i przywitała się ze mną całując mnie w policzek.
-Dzięki za szybkie spotkanie. Wiem, że jutro wyjeżdżacie do Monachium, pewnie powinnaś się teraz pakować.
-Już w sumie jestem spakowana.-zaśmiała się brunetka nerwowo
kręcąc obrączką. –Powiedziałeś, że to pilne i chodzi o Ingę. Pewnie
dowiedziałeś się o tej sytuacji z Robertem. Ja nie mam do niej o to żalu. Była
rozdarta między tobą a Robertem, z którym zna się kilka lat i jest jej
przyjacielem…
-Zaraz, o czym ty mówisz.
-Czy mogę coś podać?-podeszła do nas kelnerka z notesem w
ręku.
-Ja podziękuję. Ania?-zapytałem zapinając sweter. Nie
rozumiałem zupełnie o co może chodzić.
-Zieloną herbatę.
-Oczywiście. Zaraz przyniosę.-kobieta kiwnęła głową i poszła
w swoją stronę. Ania przeniosła na mnie swój wzrok i westchnęła ciężko.
-To?
-No.. Robert mi powiedział, że tego wieczora, kiedy się
zaręczyliście na weselu Hummelsów… Skoro nie wiesz, może nie powinnam ci tego
mówić.
-Chodzi o to, że Robert pocałował Ingę? Chyba tak czy tak
nie powinnaś mieć żalu do Ingi właśnie za to.
-Nie, nie doszło wtedy do pocałunku… To Inga chciała go
pocałować ale on ją odepchnął.
-Ania, byłem tam i widziałem całą sytuację. Robert cię
okłamał.
-Wierzę własnemu mężowi. Może masz do niego żal, że odchodzi
i nic nie powiedziałeś..
-Dość. –zatrzymałem ją, bo widziałem jak już się miała
podnieść z miejsca. –Wierz w co chcesz. Nie spotkałem się, żeby o tym z tobą
rozmawiać. Inga ma problemy. Wiem, że jesteś fachowcem w tym co robisz ale mam
pewność, że wiesz co robisz.
-Co się dzieje z Ingą?–zapytała przeczesując zdenerwowana
włosy. Wziąłem teczkę i wyjąłem wyniki badań. Kiedy już miałem je przed nią
położyć zatrzymała moją rękę patrząc tępo w ścianę. –Naprawdę on ją pocałował?
-Ania… To nie ma znaczenia. Ta sprawa jest zamknięta.
-Myślisz, że on ją kocha? Moje małżeństwo się
rozpada…-powiedziała cicho.
-Nie kocha jej.-skłamałem, choć chciałbym, żeby to była
prawda. –Kocha ciebie. Mam nadzieję, że wam się ułoży. Nowy klub, nowe miasto.
-Dziękuję. Przepraszam, już się biorę w garść. Co masz za
papiery?
-Wyniki badań Ingi. Raz zemdlała, kręciło jej się w głowie,
bywało jej słabo.
-Niedobrze.-powiedziała zmartwiona i zatopiła się w wynikach
badań. Kelnerka przyniosła zamówienie, jednak ona wciąż wszystko dokładnie
analizowała. –Mogę coś pozaznaczać ołówkiem? Potem możecie wymazać.
-Jasne. –wzruszyłem ramionami i zacząłem patrzeć na widok za
oknem. Kilka minut później Ania skończyła notować wszystko w notatniku. Zaczęła
mi wyjaśniać wszystko niczym lekarz i wyjaśniła na czym polegałoby leczenie. Na
czas zimy musieliśmy zadowolić się witaminami w suplementach, dodatkowo Ania
powiedziała, że pojutrze prześle nam pełnowartościową dietę.
Żal mi było Ani i Roberta. Lewy się w ogóle zgubił w swoich uczuciach. Najchętniej bym go uderzył przy najbliższej okazji za to, że kocha Ingę ale nie mogę go karać za uczucia. Może i niewłaściwe uczucia. Ania cały czas nosiła w sobie ból i gorycz po stracie dziecka. Jakby nie patrzeć ich małżeństwo przechodziło poważny kryzys. I nie mogłem pomóc ani ja, ani Inga choćby nawet była w tej sytuacji psychologiem. Powinni poradzić sobie sami, zrozumieć się. Byli świetnym małżeństwem i byłoby szkoda gdyby się rozstali.
Pożegnałem się z Anią i pojechałem na Idunę po Ingę.
/Inga/
Kiedy wróciłam do siebie Robert wciąż siedział na krześle.
-Jutro jak będziesz na testach musisz to niestety ze sobą
wziąć. Jeszcze muszę to im zeskanować, ale oryginał też muszą mieć. Trochę ci
pocukrzyłam, powinno być w porządku.
-Dzięki… A.. ile wynegocjowaliście?
-Dokładnie tyle ile chcieliśmy.
-To dobrze.
-Tak.-odpowiedziałam się uśmiechając i nachyliłam się, żeby
wyłączyć komputer.
-Inga?-zaczął. Chwyciłam płaszcz i chciałam go założyć,
jednak Robert go zabrał i pomógł mi go założyć. –Przepraszam, że to tak wyszło,
że tak się dowiedziałaś.
-Co mam ci powiedzieć? Przykro mi, że tak się stało, że
odchodzisz. Będzie wszystkim ciebie brakowało.
-Tobie też?
-Tak. Byłeś… Jesteś dla mnie bardzo ważny.
-Nie zmieniło się nic, co ci wtedy powiedziałem… Nigdy nie
przestanę cię kochać.
-Robert... –zaczęłam jednak zupełnie nie wiedziałam co
powiedzieć. Brunet zaczesał moje włosy i położył dłoń na ramieniu, po którym
zjechał by w końcu złapać mnie za dłoń.
-Czy twoje odejście.. Ma.. Ma jakiś związek ze
mną?-odważyłam się zapytać. To pytanie chodziło mi po głowie od dłuższego
czasu.
-Chciałbym. Ale nie umiem tak po prostu przestać cię kochać.
Wiem co robię przechodząc tam. Może uciekam od problemu. Może chcę zacząć nowe
życie, a stare spróbować oddzielić grubą kreską.
-Nie uda ci się mnie nie widzieć resztę życia. Przecież
spotkamy się na meczach a nawet wspólnych imprezach.
-Wiem, Inga. Nie chcę cię nie widzieć, nie chcę się izolować
od ciebie… Ale.. Ty mnie nie pokochasz, prawda?
-Kocham cię Robert na ile pozwala mi przyjaźń. Myślę o tobie, martwię się. Ale jako
przyjaciółka. Tak samo kocham też Anię. I cholernie mi zależy na waszym
szczęściu.
-Chrzanię ci życie, przepraszam. Masz i tak swoje problemy.
Zapomnij o tym, że ci powiedziałem co do ciebie czuję.
-A ty mi obiecaj, że zaczniesz nowe życie. Z twoją żoną, dla
której jesteś całym życiem. Której jesteś potrzebny. Ona straciła dziecko. Za
poronienie wciąż obwiniała siebie, uważała, że je zabiła… A ty się od niej
odsunąłeś. Wspieraj ją, kochaj. Wiem, że ją kochasz. Spróbuj sobie wszystko
ułożyć.
-Zaraz. Poroniła…
-Tak. I nie może mieć więcej dzieci.
-Ja.. Boże, ona mi nie powiedziała, że poroniła. Mogłem być
ojcem..
-Tak mi przykro. –szepnęłam cicho. Widziałam łzy w jego
oczach. Od razu mocno go przytuliłam i położyłam mu głowę na ramieniu. Robert
przyciągnął mnie mocno do siebie i położył głowę na mojej. Był dużo wyższy ode
mnie, czułam się jak małe dziecko. Potrzebował mnie w tej chwili. Nie
rozumiałam czemu Ania nie powiedziała mu prawdy, na którą zasługiwał.
W tej samej chwili drzwi do mojego gabinetu otworzyły się, a w nich stanął Marco. Spojrzał na nas, głównie na mnie sprawdzając, czy wszystko w porządku. Robert nawet nie usłyszał otwieranych drzwi, wciąż płakał.
-Nie wiedziałem, Inga. Pogubiłem się w tym wszystkim.-powiedział cicho Robert. Posłałam Marco uspokajające spojrzenie. On tylko kiwnął ze zrozumieniem posyłając do mnie ciepły uśmiech i zamknął cicho za sobą drzwi.
-Porozmawiaj z nią, przytul i powiedz, że ją kochasz. Wiem, że tak jest.
-Nie mogę tu dłużej zostać, nie w tym miejscu, Inga.
-Wiem. Idź tam, zacznij od nowa. Stawiaj swoją grubą linię.
Spełniaj się jako piłkarz i mąż. Może nawet kiedyś jako ojciec. Nawet
adoptowanego dziecka. Wiem, że potrafisz.
-Zawsze mam twoje wsparcie, zawsze jesteś…
-Od tego są przyjaciele.
-Przyjaciele… Mogę czasem do ciebie dzwonić? Jako
przyjaciel, oczywiście.-uśmiechnął się słabo ocierając policzki wilgotne od łez.
-O każdej porze dnia i nocy.
-Masz zbyt dobre serce.
-Pewien człowiek nauczył mnie kochać. I kocham. I jestem
szczęśliwa.
-Widzę. Wtedy zachowałem się strasznie.. Przepraszam.
Naprawdę, chcę dla ciebie wszystkiego co najlepsze. Jeśli zgodziłaś się na jego
oświadczyny… Musisz go bardzo kochać. A on ciebie.
-Tak właśnie jest. Chciałabym, żebyś był na moim ślubie.
Jeśli wymagam od ciebie zbyt wiele to oczywiście rozumiem…
-Będę. Najpierw ustal datę.
-Już jest ustalona. Możesz czekać na zaproszenie.
-Dzięki. Inga.. Jest między nami dobrze?
-Tak. Chodźmy już.
Zamknęłam gabinet i wyszliśmy razem ze stadionu. Na zewnątrz zaczął padać śnieg. Robert objął mnie widząc, że jest mi trochę zimno.
-Podwieźć cię do domu?
-Nie, dziękuję ci. Marco miał po mnie przyjechać.
–odpowiedziałam rozglądając się po parkingu.
Koło latarni stał samochód mojego narzeczonego, który właśnie z niego wysiadał zakładając kaptur na głowę. Uśmiechając się ruszył w naszym kierunku. Byłam mu wdzięczna, że nie miał za złe Robertowi tamtego pocałunku.
Koło latarni stał samochód mojego narzeczonego, który właśnie z niego wysiadał zakładając kaptur na głowę. Uśmiechając się ruszył w naszym kierunku. Byłam mu wdzięczna, że nie miał za złe Robertowi tamtego pocałunku.
-Chyba musimy się pożegnać. –westchnęłam stając a Marco do nas dołączył.
-Cześć. –kiwnął do Roberta i pocałował mnie w policzek.
–Najpierw ja, a potem ty, bo zamarznę czekając aż się streścisz.
-Przesadzasz. –uśmiechnęłam się do Marco.
Chłopaki objęli się. Marco poklepał go po plecach i powiedzieli coś do siebie szeptem jednak nie mogłam niczego zrozumieć. Blondyn w końcu puścił go i odszedł kilka kroków.
-Poczekam na ciebie w samochodzie. Nie zamarznij mi tu
tylko, dopiero co wyzdrowiałaś.
-Tak jest, panie doktorze. –zaśmiałam się i odprowadziłam go
wzrokiem do samochodu.
-Nienawidzę pożegnań.
-Wiem. Ja też. Zwłaszcza z tak ważnymi dla mnie osobami.
–odpowiedział brunet
-Zapamiętaj, zawsze będę tobie kibicowała, zawsze będę w
ciebie wierzyć. Ale! Nigdy nie będę kibicowała Bayernowi, jasne?
-Jasne jak słońce.-zaśmiał się i przytulił mnie mocno do
siebie.-Będzie mi ciebie strasznie brakować.
-Napisz jak będziesz na miejscu. Zrób mi zdjęcie nowego
mieszkania i ratuj tą piękną miłość. Twoją i Ani. Jeśli nie dla siebie zrób to
dla mnie. Może i zwątpiłeś w swoją miłość do niej ale zaufaj mi. Znam was szmat
czasu.
-Myślę, że możesz mieć rację.
-Robert.. Tyle lat się znamy. Ja zawsze mam.
-Powinienem się przyzwyczaić, nie?
-Czas najwyższy.
Robert ostatni raz mnie przytulił i pocałował w głowę.
Chwilę tak razem postaliśmy w uścisku. Nie chciałam dać po sobie znać jak
bardzo mi było wtedy smutno. Dopiero kiedy wsiadłam do samochodu Marco kilka
łez spłynęło po moich policzkach. Zostałam czule objęta przez mojego
narzeczonego i ucałowana w czoło.
-Będzie dobrze, kochanie.-szepnął mi do ucha uspokajając.
Zawsze we właściwym czasie i o właściwej porze.
~~~
Kochane! Na początku-w zeszłym tygodniu pojawił się post z rozdziałem i jest dokładnie pod tym!:) Jeśli ktoś nie czytał to zapraszam, zauważyłam, że ma połowę mniej wyświetleń (i komentarzy), może zbyt namieszałam mówiąc, że nie wiem czy się pojawi..No. W każdym razie się pojawił:)
Zapraszam naprawdę do pozostawienia po sobie chociaż najmniejszego śladu w komentarzach. To baardzo bardzo motywuje, wena po ich czytaniu sprzyja, powstają nowe pomysły (więcej pomysłów=dłuższe rozdziały^^)
I przedee wszystkim!! Dziękuję za wsparcie w komentarzach (w przedostatnim rozdziale) dotyczące filmu. Potwierdzam-nagrany. Jestem ogromnie szczęśliwa, to była jedna z moich lepszych podjętych decyzji!6,5 godziny nagrywania... Mimo wszystko..Było cudownie <3 Może kiedyś uda się wystąpić w czymś jeszcze? :)
Za tydzień kolejny!
Buziaki<3
To jest wciągające jak serial xo Pszczółka Emma
OdpowiedzUsuńWspaniały:)
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział jak i całe opowiadanie <3 Nigdy nie czytałam lepszego ;)
OdpowiedzUsuńMario zostaje - no masz szczęście, kochana! :p Robert w Monachium - szczerze? Podejrzewałam, że możesz to tak rozegrać. Trochę mi szkoda Lewego, bo ewidentnie się pogubił. Sam nie wie, czy bardziej kocha Anię, czy Ingę. Na dodatek żona nie powiedziała mu o poronieniu... No, szkoda chłopa, no. :( Co do kolejnych pozytywów - Marco jest po prostu idealny. I jest zawsze przy Indze. Zawsze wtedy, gdy ona go potrzebuje. Też bym chciała takiego faceta! :p
OdpowiedzUsuńCzekam na dalszy ciąg.
Buziaki ;*
Awwwwwwww wspaniały. Oni są uroczy. Czekam na kolejny. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńŚwietny ;3
OdpowiedzUsuńJakie wspaniałe ❤
OdpowiedzUsuńPączek zostaje 😊💕 <3
WSZYSTKO CUDOWNIE❤❤❤❤
czekam na kolejny <3
Buziaki :**
Wiem, że już dawno obiecałam Ci ten komentarz, tak samo, jak obiecałam, że będę na bieżąco i wiesz najlepiej, że mi to nie wychodzi :D Jednak jak coś powiem, to zrobię to prędzej, czy później, więc masz xD Nie będę Ci tu pisać, jak bardzo mi się podoba Twój blog i jak bardzo nie chcę, żeby się kończył, bo to też już wiesz... Napiszę jeszcze raz, że kocham postać Mario, bo jest przecudna <3 Nigdy nie odmawiaj mu jedzenia! xD
OdpowiedzUsuńBuziak ;*
Świetny <3
OdpowiedzUsuńŻycze dużo weny!
Boże następny świetny rozdział <3 Kobieto jak Ty to robisz?
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Mario zostaje :D Trochę mi szkoda Lewego i tego że odchodzi, bo przecież to nie jego wina, że zakochał się w Indze. Pogubił się w tym wszystkim, do tego Anka go okłamała w sprawie ciąży. Szkoda mi Go, bo naprawdę jest świetną postacią w tym opowiadaniu (no pomijając tą akcję na weselu u Hummelsó)
Marco... uwielbiam Go. Jest taki nadopiekuńczy, kochany i zawsze tam gdzie powinien być, czyli przy Indze. Takiego chłopaka to ze świecą szukać.
Czekam na następny i życzę dużo weny!
Teraz jestem tutaj. :)
OdpowiedzUsuńKochana, kolejny znakomity rozdział. ♥
Muszę przyznać, że zachowanie Roberta jest co najmniej niepokojące... Pogubił się między dwoma kobietami i... mam wrażenie, że miedzy dwoma klubami...
Pączusio zostaje.. I dobrze. :D Lubię go tutaj! ^^
Marco? Cudowny jak zawsze. ♥
Czekam na kolejny! :*
Buziaki :*
PS. Wybacz, że tak krótko i tak późno, postaram się być z następnym nieco dłuższym komentarzem na czas. :) Ściskam. ♥