niedziela, 17 maja 2015

Dwa.




W końcu wylądowałyśmy we Wrocławiu. Na lotnisku nie było dużo ludzi, więc szybko przedostałyśmy się do postoju taksówek. Piętnaście minut drogi i już byłyśmy u mnie w mieszkaniu (o ile kawalerkę w dodatku wynajmowaną można tak nazwać). Nie czułam, żeby była moim domem. Kiedy tu zamieszkałam była już umeblowana, więc znaleźć w nim cząstkę mnie…no, trochę trudno… Pomijając plakaty Borussii Dortmund i kilku ramek ze zdjęciami ze mną, Anią i Robertem.


-Nareszcie… Nie znoszę latać samolotem.
-Oj tam, nie jest aż tak źle. O, mąż mój ukochany dzwoni.-powiedziała Ania spoglądając na ekran komórki
-Tylko nie mów mu, że przyjadę.
-Okej.-odpowiedziała i weszła do salonu odebrać, a ja poszłam do łazienki zmyć makijaż. Po kilku minutach Lewandowska stanęła w progu malutkiej łazienki.
-I co?
-Jak się dowiedział, że jestem u ciebie, to chciał do nas przyjechać i wziąć ze sobą, jak to określił, kilkoro ludzi, czyli w jego języku-wszystkich, a w twoim mieszkanku chyba każdy leżałby na każdym.
-Oj tam, bez przesady, ale mam się bać, że zaraz tu mi wbiegnie stado rozwścieczonych „pszczółek”?
-Wracają wszyscy do Niemiec. Ja już mam swoje sposoby, kochanie.
-Okeeej, nie wnikam. Zobaczysz w necie jakieś loty do Dortmundu? Ja chciałabym wziąć prysznic…
-Jasne, a gdzie masz laptopa?
-Chyba na blacie w kuchni, jak nie tam, to na stole, dasz radę sobie?
-No jasne.-odpowiedziała i poszła a kierunku aneksu.




/Marco/

Właśnie wracaliśmy z Warszawy. Nawet ładne miasto, byłem tam dosyć krótko, tylko trzy dni, ale zawsze coś. Siedzieliśmy właśnie w samolocie, a mi właśnie przypomniała się piękna, wysoka, długonoga szatynka. Początek…a zapewne i  koniec naszej znajomości, zdarzył się trochę niefortunnie-wpadła na mnie…no dobra, tak, ja wpadłem na nią i przez to wylała na siebie całą kawę. Może faktycznie trochę głupio się zachowałem, ale spieszyłem się na trening, a Klopp nie znosi spóźniania. Zwłaszcza ostatnio. Nieźle sobie nagrabiłem. Musiała być na mnie wściekła… Zrobiło mi się strasznie jej żal, kiedy zobaczyłem, jak płacze. Miałem ochotę ją jakoś pocieszyć, coś zrobić, ale w końcu wyszło jak wyszło. W sumie nie za bardzo zrozumiałem jej płaczu. Może przestałem w ogóle rozumieć kobiety? Po rozstaniu z Caroline nie chcę na razie żadnych związków. Jeżeli już, to taki, gdzie mojego  zaangażowania będzie wymagało coś więcej niż tylko „Kochanie, dasz mi trochę pieniędzy, bo chciałabym iść na mały shopping?”, ale to i tak jeszcze nie teraz. Teraz jestem singlem i nie zamierzam tego zmieniać. Nie rozumiem, jak tak długo mogłem „dusić” się w tym związku. Od kilku dobrych miesięcy nie rozmawialiśmy, nie chodziliśmy na kolacje, czy cokolwiek innego, co robią normalni zakochani. Może to po prostu już była taka rutyna. Tylko czy dopiero potrzebowałem zobaczyć jakiegoś obcego faceta w swoim łóżku, żeby z nią zerwać? Najwyraźniej. Po tym jak Caro z furą walizek opuściła mój dom poczułem się wolny. Zero kontroli i mnóstwa tłumaczeń. Żyć nie umierać. Nawet chłopacy z drużyny stwierdzili, że odżyłem. Chyba można stwierdzić, że brak dziewczyny mi służy.



Siedziałem między Robertem a Mario. Ten pierwszy siedział zapatrzony w zagłówek osoby przed nim. Wyraźnie musiał być fascynujący, bo zajmowało mu już to ponad dziesięć minut.
-Ej, Lewusku, kontaktujesz, co tam się do ciebie mówi?-zapytałem
-Co? Coś mówiłeś? Sorry, zamyśliłem się.
-Nie, tak tylko. A o czym?
-O kim…
-Czyś ty zdurniał? Masz kogoś?!
-Reus, idioto. To przyjaciółka. Moja i Ani.
-Aaaa, było od razu. To co tam tak o niej rozmyślasz?
-Aaa, bo chciałem jechać do Wrocławia, do Ingi, ale Ania już do niej poleciała, więc nie będę dziewczynom na głowę wchodził. Wiesz, babskie pogaduszki i tak dalej…
-Oooo, kto to Inga?-wtrącił się do rozmowy Mario
-Przyjaciółka.
-Ładna?-drążył temat
-Mario…
-No co? Pytam, czy ładna.
-Ładna.
-Wolna? Pełnoletnia? Pracuje? –zasypał kolejnymi pytaniami
-Za wysokie progi, jak na twoje tłuściutkie nogi.-odpowiedział mu Robert –Poza tym masz swoją Ann-Katherin, zapomniałeś?
-A kto powiedział, że to ma niby być dziewczyna dla mnie? Wiem, Ann… Nie wiem, czy jeszcze coś z tego będzie, ale pomyślałem akurat o naszej blondyneczce.-skierował do mnie mój przyjaciel
-Ja ci dam blondyneczce. Poza tym to już nie twoja rozczochrana czy ja się z kimś umawiam, czy nie. Swatki nie potrzebuję i nie chcę.
-Masz kogoś?
-Gotze, proszę cię, ile razy mam ci mówić, że nie mam i na razie nie chcę mieć dziewczyny.
-No ale wiesz, wszyscy chłopacy są już zajęci.-poruszał znacząco prawą brwią.
-A zasadził ci kiedyś ktoś kopa gdzieś?
-Co?
-No Robert tak mówi. Podobno to w Polsce popularne.
-Yhym, ale dobre to.
-Ale ja to tak na poważnie.
-Ahaaa. To wiesz co, może ja się zdrzemnę trochę, co ty na to?-próbował wybrnąć z sytuacji Gotze
~Prosimy o zapięcie pasów. Za dziesięć minut podchodzimy do lądowania-rozległ się głos z głośników samolotu.
-Jasne, śpij sobie, śpij.-zaśmiałem się pod nosem.
-A dostanę kopa?
-Dzisiaj wyjątkowo mi się nie chce.
-A, to dobranoc.-powiedział poważnie Mario i ułożył się głową do małej samolotowej szybki.




/Inga/

Budzik o piątej. No o niczym więcej nie marzyłam. Wyłączyłam go szybko i położyłam się z powrotem. Chyba jednak trzeba będzie wstawać. Jeszcze przed wylotem chcę pojechać pożegnać się z babcią.

-Ania…-szturchnęłam w ramię moją przyjaciółkę, która spała koło mnie w najlepsze. Jednak dobrze, że kupiłam rozkładaną kanapę, a nie pojedyncze łóżko. Z resztą sama też lubię rozwalić się na środku mojego legowiska.
-Robert, sam sobie zrób śniadanie…-wymamrotała na wpół przytomnie
-Ania.-powtórzyłam
-Chleb masz już pokrojony. Tylko jajka nie gotuj znowu w mikrofalówce…-odpowiedziała, a ja wybuchłam śmiechem.
-Co się dzieje?-zapytała rozkojarzona otwierając oczy.
-Robert serio chciał ugotować jajko w mikrofalówce?
-Yhym... Razem z Piszczkiem… A skąd wiesz?
-Właśnie przed momentem mi to powiedziałaś.
-O matko… Musimy już wstawać?
-Tak, pięć minut temu dzwonił budzik. Nie usłyszałaś.
-Dobra, to ja idę do łazienki, a tobie radzę się porządnie spakować.
-Ale ja już jestem spakowana.
-Tak? Osiem bluzek i cztery pary spodni na dwa miesiące?
-Anka, błagam, nie będę u was dwóch miesięcy siedzieć!-zaprotestowałam
-No racja, nie będziesz siedzieć… Będziesz też stać, chodzić, biegać, skakać, mówić…o i nawet oddychać!
-Nie mam na ciebie siły… To chodź i pomóż mi się spakować, bo ja już nie wiem co wziąć.
-Weź wszystko. Zostaw tylko te rzeczy, których nie lubisz.
-Serio?! Nie chce mi się…
-Serio, serio. Masz przecież dwie ogromne walizki, a na lotnisku w Dortmundzie stoi mój samochód, więc nie widzę problemu. No, a teraz podnieś ten swój zacny, chudy tyłek i się rusz.
-Tak jest.


Stanęłam przed szafą i zaczęłam pakować w walizki moje rzeczy. Po pół godzinie wszystko było gotowe.
-Pomóc ci w czymś?
-Nie, już skończyłam.-odpowiedziałam dumnie dopinając drugą walizkę.
-A kosmetyczka?-uśmiechnęła się szyderczo
-O matko… Nie mogłaś wcześniej?
-Nieee-zaśmiała się, a ja udałam się do łazienki spakować kosmetyki. Jakiś czas później ponownie, ale już z większym trudem dopięłam walizkę.
-No i co tak patrzysz. O czymś jeszcze zapomniałam, prawda?-spojrzałam na Anię, która stała oparta o ścianę i przeżuwając wolno kanapkę patrzyła się na mnie z podejrzliwymi iskierkami w oczach.
-Nie chcę, żeby mi się znowu oberwało, więc spójrz do lustra.
-No i co?-zapytałam patrząc na swoje odbicie
-Powiedz, co masz na sobie?
-Piżamę.
-Powiedz całym zdaniem.
-Mam na sobie piżamę… Osz ty w mordę! Wszystkie ciuchy i kosmetyczka są w walizce!
-Brawo Sherlocku!-zaśmiała się Lewandowska, która chwilę później oberwała ode mnie poduszką
-Ała! Bolało!-udawała płacz brunetka
-Zaraz pojedziemy do babci, to powiesz jej, żeby pocałowała cię w główkę.-powiedziałam troskliwie i wbiegłam szybko do łazienki robiąc unik przed lecącą poduszką w moją stronę.


Dwadzieścia minut później byłam już ubrana w czarną bluzkę na ramiączkach i krótkie spodenki, bo było już bardzo ciepło. Włosy związałam do góry w kitkę.

-No wreszcie. Wow, ślicznie wyglądasz!
-Dzięki, ale i tak mnie tym nie udobruchasz.
-Szkoda. To pomogę ci zapiąć chociaż walizkę.
-A już właśnie miałam mówić, żebyś ty ją zapięła za karę, ale spokojnie, wymyślę coś nowego.
-Już się boję.-udała przestraszoną i podeszła ze mną do walizki. Po chwili byłyśmy gotowe do wyjścia.


-Inga, patrz siatka z twoimi rzeczami z wczoraj.
-Cholera, zapomniałam… Pewnie są jeszcze mokre, co?
-No…
-To wiesz co, weźmiemy je do babci, bo tu już nie chcę wieszać.
-Okej. Ja ją potrzymam.
-Dzięki.-odpowiedziałam i wyszłam z mieszkania.
Pod blokiem czekała już na nas taksówka. Miły pan około pięćdziesiątki wyszedł do nas, zabrał od nas bagaże i włożył je do bagażnika. Wsiadłyśmy z Anią do pojazdu i ruszyliśmy, a ja rzuciłam jeszcze ostatnie spojrzenie na moje malutkie mieszkanko.


Po niecałych dziesięciu minutach podjechałyśmy pod dom babci. Starsza kobieta czekała już na nas przed drzwiami..
-Poczekać?-odezwał się taksówkarz
-My tutaj na piętnaście minut, więc nie wiem czy jest sens czekać..
-Ależ nie ma problemu. Pozwolą panie, że zostawię samochód tu, przed domem, a sam pójdę do baru, jest tutaj niedaleko. Zjem, wrócę i tyle czasu akurat zejdzie, to jak, może być?
-Wspaniale. To smacznego!- wyprzedziła mnie Ania i otworzyła drzwi pojazdu.
-Dziękuję!-odpowiedział taksówkarz i wszyscy wysiedliśmy z pojazdu.


-Ingusia moja kochana!-przywitała mnie radośnie babcia mocno ściskając.
-Ratuunkuuu, oddychać nie mogę!- zaśmiałam się
-No taka gruba to ja nie jestem! Żywy przykład diety cud pani Ani!
-Ciiii, bo jej fanki stracą jakąkolwiek nadzieję.
-Ej, ej, Guśka. Pani Sylwia bardzo dobrze wygląda.-odezwała się zza moich pleców przyjaciółka
-O, no właśnie! Poza tym, dzień dobry, pani Aniu. To ostatnie ciasto marchewkowe jest genialne!
-Dzień dobry. Prawda, że pyszne? Robert się zawsze na nie rzuca i prawie nic nie zostaje.
-To teraz będzie musiał z Ingą wojnę toczyć.-zaśmiała się babcia
-Nie martw się, mam dobry prawy sierpowy.
-Ej, to ja mam.-sprzeciwiła się brunetka –Ty co najwyżej to masz cięty język.-dodała
-Ooo, z tym się zgadzam! Chodźcie dziewczynki, wejdźcie na chwilę. Zrobiłam ciasteczka z musli.
-Ty zawsze wiesz, czego mi potrzeba.-powiedziałam z uśmiechem i weszłam do domu, za mną Ania.


-Będę tęsknić…-szepnęłam mocno przytulając starszą kobietę.
-Kochanie masz nie tęsknić tylko się dobrze bawić!
-Ale to aż dwa miesiące.
-No i co, że dwa miesiące? Ja na twoim miejscu bym tam sobie mieszkanie i porządną uczelnię znalazła. Co cię niby tu trzyma?
-Ty. Nie zostawię cię tu. I będę cholernie tęsknić, bo cię bardzo kocham, babciu.
-Też cię kocham myszko, ale nie możesz sobie psuć planów przeze mnie.
-Ale na razie moje plany są tutaj, w Polsce.
-Na razie.
-Sugerujesz coś?
-Skąd! Sama tak powiedziałaś, więc ja powinnam się zapytać.  Ale gdyby cię tam coś zatrzymało, to byś została, prawda?
-Coś czyli?
-Miłość, kochanie, miłość.
-No błagam, ty też?
-Też?
-Ooo, nie jestem jedyna?-nagle zza drzwi łazienki wyłoniła się Lewandowska
-Jeszcze tej tu brakowało.-mruknęłam pod nosem.
-Słyszałam! Pani Sylwia ma rację! Musisz sobie kogoś wreszcie znaleźć. Uwierz, że nie wszyscy faceci są jak twój pożal się Boże ojciec. Patrz na przykład mój Robert.
-Ale Robert to co innego.
-Tak se tłumacz. Kobieto, ty masz dwadzieścia jeden lat. Niektóre kobiety mają już w tym wieku dzieci. A ty nigdy w życiu jeszcze chłopaka nie miałaś.
-I nie chcę mieć, okej?! Możemy skończyć już ten temat?!
-Dobra, sorry.-podniosła ręce w geście obronnym Ania
-Przepraszam, za bardzo się uniosłam. Ja po prostu nie potrzebuję żadnego jęczącego faceta nad głową.
-Wiem, to ja nie powinnam naciskać. Przepraszam…-powiedziała Ania i przytuliła mnie. –To co, zbieramy się?
-Chyba już musimy…-odpowiedziałam smutno i chwyciłam za torebkę.


Po ponownym pożegnaniu wyszłyśmy przed dom. To, co tam zastałyśmy nie przeszło mi nawet na myśl. Policja wyprowadzała mojego ojca w kajdankach. Całe szczęście, że mnie nie zauważył. Ten człowiek był dla mnie nikim. Już więcej szacunku miałam dla ślimaków, mrówek i karaluchów. Spojrzałam z lekkim niepokojem na babcię, a ta tylko pogłaskała mnie ręką po plecach. No i masz. Taksówkarz zatrąbił. Nie, no staruszku, w ogóle nie widziałam, że tu jesteś. Ojciec spojrzał na mnie, a chwilę później coś szepnął do policjantów. Nic sobie z tego nie robiąc, pożegnałyśmy się z babcią i podeszłyśmy do taksówki. Kiedy miałam już otwierać drzwi podszedł do mnie funkcjonariusz.

-Przepraszam, pani Mazur?
-Tak, to ja. O co chodzi?
-Pan Mazur prosił panią o chwilę rozmowy. Wieziemy go teraz do aresztu, więc później nie będzie okazji…
-Nie mam ochoty z nim rozmawiać.
-Inga…- podszedł do nas prowadzony przez funkcjonariuszy. –Musimy porozmawiać. Daj mi minutę.
-Minuta. Ale odejdźmy kawałek.- westchnęłam zrezygnowana. Jak chciałam tak się stało. Stanęliśmy we trójkę koło radiowozu. We trójkę, bo jeszcze policjant, który pilnował aresztowanego.
-Słucham, chciałeś mi coś powiedzieć.
-Wyjeżdżasz?
-Może…
-Inga…
-Pięćdziesiąt pięć sekund. 
-…
-Za co?
-Co?
-No za co cię aresztowali?
-Za kradzieże.
-Taaaa… I złodziej jeszcze do kompletu. Teraz będziesz mi prawił pewnie o tym…
-Nie będę ci prawił, w końcu i tak nie masz co się ze mną liczyć. –przerwał mi
-To dobrze, że wiesz, że dla mnie już od osiemnastego roku życia oficjalnie przestałeś istnieć.

-Nie, nie o to chodzi. Ja… 





~~~
Kabum! I teraz się nasuwa pioseneczka "Co powie tata? Co powie tata? Co tata mi powie, co na to odpowie mi dziś?" Haha:))) Wiem, że bardzo przewidywalne, tak samo, że tym "kimś" był właśnie Marco jak się domyśliłyście. (Czy ja na prawdę jestem aż tak bardzo przewidywalna?)-możliwe, że w pierwszych częściach tak, ale potem trochę niespodziewanek będzie. W sumie nawet już niedługo! :) Już więcej nie zdradzam, bo widzę, że za bardzo się rozpędzam:D
Dziękuję Wszystkim za przemiłe komentarze!!! Jestem prze szczęśliwa, że jesteście tu ze mną i mam dla kogo pisać! To niesamowicie uskrzydla...Dlatego jeszcze dzisiaj "przyleciałam" tutaj z kolejną częścią. Tak, wiem, szaleję :D Nie mogę się doczekać Waszych opinii! 
Część trzecia w piątek...sobotę..jak wolicie?:)
Życzę miłego wieczorku u udanego tygodnia (ja piszę codziennie sprawdzian...oczywiście pomijając kartkówki i prezentacje...ale 'I will survive!" i mam nadzieję, że jak już przejdę przez "morderczy tydzień" wrócę tu z uśmiechem na twarzy i z kolejną częścią. Kto się zmaga z tym samym co ja to trzymam kciuki!
Do następnego!
Buziaki!:**

9 komentarzy:

  1. Właśnie czytałam rozdział 1 i miałam już wychodzić z twojego bloga a patrze a tu już dwójeczka jest <3 Rozdział świetny :) Szkoda mi Mazur przez tego 'tatusia' :( Mam nadzieję ,że nic złego jej nie powie :( Te wakacje w Dortmundzie to dobry pomysł <3 Pozdrawiam i zapraszam jeszcze raz do mnie http://nieryzygnujnigdyzmarzen.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham twojego bloga :* " Tylko jajka nie gotuj znowu w mikrofalówce…" płakałam ze śmiechu czytając to :* Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ahhhh <3
    No normalnie to jest mój ukochany blog!
    Na każdy rozdział czekam z wielką niecierpliwością. Z każdym zdaniem wciągam się jeszcze bardziej i chcę więcej.
    Dziewczyno! Talenta masz WIELKI!!! :*
    A więc... Moje przypuszczenia się zgadzały :D Tym kim na kogo wpadła Inga był Marco <3
    Rozczula mnie przyjaźń Ani i Ingi. Według mnie są z sobą zżyte, nawet nie wiem czego tak uważam. Może to przez te ich dialogi? Na pewno wiem, że są to niesamowite przyjaciółki!
    Nie mogę się już doczekać spotkania Ingi z Marco :)
    I ten wywiad Mario "Wolna? Pełnoletnia? Pracuje?" hahaha :D
    No i znów usycham z ciekawości!
    Życzę ci bardzo dużo weny kochana :***
    Do następnego i miłego wieczorku <333

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem!;)I muszę powiedziec,że dopiero początek bloga,a takie cudenko,no.*_*Genialne.Ciesze się,ze to Marco był i mam nadzieję,ze będzie coś z tego więcej;3.Niech ten ojciec jej nic złego,ani załamującego nie mówi;(.Myślę,że wakacje w Dortmundzie świetny pomysł i fajnie by było jakby została tam.A i jeszcze ta jej babcia.Taka kochana,to cudownie mieć taką kochaną osobę w rodzinie, która cię zrozumie..Ania i Robert też są kochani;)Pozdrawiam i czekam na następną cześć z niecierpliwością.;3

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem i zostaję! Opowiadanie cudowne!!! :D Wakacje w Dortmundzie...ach, zazdraszczam ;) Robert i jajka w mikrofalówce...no po prostu uwielbiam Cię dziewczyno! :D Ciekawe co powie Indze tata, jeśli można go tak nazwać?
    Pozdrawiam, życzę dużo weny i powodzenia w szkole! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja chcę już nexta! Rozdział świetny! Czekam na kolejny i radzę Ci go szybko wstawić bo jak nie to...ok, nie wiem co ale wstawiaj szybko.
    Pozdr i weny

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak mogłaś zakończyć w takim momencie?! Zastanawiam się co chciał powiedzieć Indze jej ojciec. Lewy i Piszczu mnie rozwalili - gotowanie jajka w mikrofalówce, no i ten wywiad Mario :) Ciekawe jak w jakich okolicznościach spotkają się Marco i Inga i jak zareagują na to spotkanie. Pozdrawiam, Mańka.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wreszcie udało mi się dotrzeć :)
    Podobają mi się dialogi, które piszesz. Nie wiem, dlaczego, są jednocześnie zabawne i...Mądre? Przemyślane? Coś w tym stylu :D
    Teraz już mam pewność, że pan od kawy to Reus i wcale nie jest mi z tym źle. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ich znajomość jeszcze się nie skończyła. Przy takim kontakcie, jaki z Marco mają Lewy i Ania to wręcz niemożliwe :D
    Czekam na następny i pozdrawiam cieplutko ♡

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale to jest mega ;) dopiero teraz tu trafiłam i zostaję ;)

    OdpowiedzUsuń