W końcu wylądowałyśmy we Wrocławiu. Na lotnisku nie było
dużo ludzi, więc szybko przedostałyśmy się do postoju taksówek. Piętnaście
minut drogi i już byłyśmy u mnie w mieszkaniu (o ile kawalerkę w dodatku
wynajmowaną można tak nazwać). Nie czułam, żeby była moim domem. Kiedy tu
zamieszkałam była już umeblowana, więc znaleźć w nim cząstkę mnie…no, trochę
trudno… Pomijając plakaty Borussii Dortmund i kilku ramek ze zdjęciami ze mną,
Anią i Robertem.
-Nareszcie… Nie znoszę latać samolotem.
-Oj tam, nie jest aż tak źle. O, mąż mój ukochany
dzwoni.-powiedziała Ania spoglądając na ekran komórki
-Tylko nie mów mu, że przyjadę.
-Okej.-odpowiedziała i weszła do salonu odebrać, a ja
poszłam do łazienki zmyć makijaż. Po kilku minutach Lewandowska stanęła w progu
malutkiej łazienki.
-I co?
-Jak się dowiedział, że jestem u ciebie, to chciał do nas
przyjechać i wziąć ze sobą, jak to określił, kilkoro ludzi, czyli w jego
języku-wszystkich, a w twoim mieszkanku chyba każdy leżałby na każdym.
-Oj tam, bez przesady, ale mam się bać, że zaraz tu mi
wbiegnie stado rozwścieczonych „pszczółek”?
-Wracają wszyscy do Niemiec. Ja już mam swoje sposoby,
kochanie.
-Okeeej, nie wnikam. Zobaczysz w necie jakieś loty do
Dortmundu? Ja chciałabym wziąć prysznic…
-Jasne, a gdzie masz laptopa?
-Chyba na blacie w kuchni, jak nie tam, to na stole, dasz
radę sobie?
-No jasne.-odpowiedziała i poszła a kierunku aneksu.
/Marco/
Właśnie wracaliśmy z Warszawy. Nawet ładne miasto, byłem tam
dosyć krótko, tylko trzy dni, ale zawsze coś. Siedzieliśmy właśnie w samolocie,
a mi właśnie przypomniała się piękna, wysoka, długonoga szatynka. Początek…a
zapewne i koniec naszej znajomości,
zdarzył się trochę niefortunnie-wpadła na mnie…no dobra, tak, ja wpadłem na nią
i przez to wylała na siebie całą kawę. Może faktycznie trochę głupio się
zachowałem, ale spieszyłem się na trening, a Klopp nie znosi spóźniania.
Zwłaszcza ostatnio. Nieźle sobie nagrabiłem. Musiała być na mnie wściekła…
Zrobiło mi się strasznie jej żal, kiedy zobaczyłem, jak płacze. Miałem ochotę
ją jakoś pocieszyć, coś zrobić, ale w końcu wyszło jak wyszło. W sumie nie za
bardzo zrozumiałem jej płaczu. Może przestałem w ogóle rozumieć kobiety? Po
rozstaniu z Caroline nie chcę na razie żadnych związków. Jeżeli już, to taki,
gdzie mojego zaangażowania będzie
wymagało coś więcej niż tylko „Kochanie, dasz mi trochę pieniędzy, bo
chciałabym iść na mały shopping?”, ale to i tak jeszcze nie teraz. Teraz jestem
singlem i nie zamierzam tego zmieniać. Nie rozumiem, jak tak długo mogłem
„dusić” się w tym związku. Od kilku dobrych miesięcy nie rozmawialiśmy, nie
chodziliśmy na kolacje, czy cokolwiek innego, co robią normalni zakochani. Może
to po prostu już była taka rutyna. Tylko czy dopiero potrzebowałem zobaczyć
jakiegoś obcego faceta w swoim łóżku, żeby z nią zerwać? Najwyraźniej. Po tym
jak Caro z furą walizek opuściła mój dom poczułem się wolny. Zero kontroli i
mnóstwa tłumaczeń. Żyć nie umierać. Nawet chłopacy z drużyny stwierdzili, że
odżyłem. Chyba można stwierdzić, że brak dziewczyny mi służy.
Siedziałem między Robertem a Mario. Ten pierwszy siedział
zapatrzony w zagłówek osoby przed nim. Wyraźnie musiał być fascynujący, bo
zajmowało mu już to ponad dziesięć minut.
-Ej, Lewusku, kontaktujesz, co tam się do ciebie
mówi?-zapytałem
-Co? Coś mówiłeś? Sorry, zamyśliłem się.
-Nie, tak tylko. A o czym?
-O kim…
-Czyś ty zdurniał? Masz kogoś?!
-Reus, idioto. To przyjaciółka. Moja i Ani.
-Aaaa, było od razu. To co tam tak o niej rozmyślasz?
-Aaa, bo chciałem jechać do Wrocławia, do Ingi, ale Ania już
do niej poleciała, więc nie będę dziewczynom na głowę wchodził. Wiesz, babskie
pogaduszki i tak dalej…
-Oooo, kto to Inga?-wtrącił się do rozmowy Mario
-Przyjaciółka.
-Ładna?-drążył temat
-Mario…
-No co? Pytam, czy ładna.
-Ładna.
-Wolna? Pełnoletnia? Pracuje? –zasypał kolejnymi pytaniami
-Za wysokie progi, jak na twoje tłuściutkie
nogi.-odpowiedział mu Robert –Poza tym masz swoją Ann-Katherin, zapomniałeś?
-A kto powiedział, że to ma niby być dziewczyna dla mnie?
Wiem, Ann… Nie wiem, czy jeszcze coś z tego będzie, ale pomyślałem akurat o
naszej blondyneczce.-skierował do mnie mój przyjaciel
-Ja ci dam blondyneczce. Poza tym to już nie twoja
rozczochrana czy ja się z kimś umawiam, czy nie. Swatki nie potrzebuję i nie
chcę.
-Masz kogoś?
-Gotze, proszę cię, ile razy mam ci mówić, że nie mam i na
razie nie chcę mieć dziewczyny.
-No ale wiesz, wszyscy chłopacy są już zajęci.-poruszał
znacząco prawą brwią.
-A zasadził ci kiedyś ktoś kopa gdzieś?
-Co?
-No Robert tak mówi. Podobno to w Polsce popularne.
-Yhym, ale dobre to.
-Ale ja to tak na poważnie.
-Ahaaa. To wiesz co, może ja się zdrzemnę trochę, co ty na
to?-próbował wybrnąć z sytuacji Gotze
~Prosimy o zapięcie
pasów. Za dziesięć minut podchodzimy do lądowania-rozległ się głos z głośników
samolotu.
-Jasne, śpij sobie, śpij.-zaśmiałem się pod nosem.
-A dostanę kopa?
-Dzisiaj wyjątkowo mi się nie chce.
-A, to dobranoc.-powiedział poważnie Mario i ułożył się
głową do małej samolotowej szybki.
/Inga/
Budzik o piątej. No o niczym więcej nie marzyłam. Wyłączyłam
go szybko i położyłam się z powrotem. Chyba jednak trzeba będzie wstawać.
Jeszcze przed wylotem chcę pojechać pożegnać się z babcią.
-Ania…-szturchnęłam w ramię moją przyjaciółkę, która spała
koło mnie w najlepsze. Jednak dobrze, że kupiłam rozkładaną kanapę, a nie
pojedyncze łóżko. Z resztą sama też lubię rozwalić się na środku mojego
legowiska.
-Robert, sam sobie zrób śniadanie…-wymamrotała na wpół
przytomnie
-Ania.-powtórzyłam
-Chleb masz już pokrojony. Tylko jajka nie gotuj znowu w
mikrofalówce…-odpowiedziała, a ja wybuchłam śmiechem.
-Co się dzieje?-zapytała rozkojarzona otwierając oczy.
-Robert serio chciał ugotować jajko w mikrofalówce?
-Yhym... Razem z Piszczkiem… A skąd wiesz?
-Właśnie przed momentem mi to powiedziałaś.
-O matko… Musimy już wstawać?
-Tak, pięć minut temu dzwonił budzik. Nie usłyszałaś.
-Dobra, to ja idę do łazienki, a tobie radzę się porządnie
spakować.
-Ale ja już jestem spakowana.
-Tak? Osiem bluzek i cztery pary spodni na dwa miesiące?
-Anka, błagam, nie będę u was dwóch miesięcy
siedzieć!-zaprotestowałam
-No racja, nie będziesz siedzieć… Będziesz też stać,
chodzić, biegać, skakać, mówić…o i nawet oddychać!
-Nie mam na ciebie siły… To chodź i pomóż mi się spakować,
bo ja już nie wiem co wziąć.
-Weź wszystko. Zostaw tylko te rzeczy, których nie lubisz.
-Serio?! Nie chce mi się…
-Serio, serio. Masz przecież dwie ogromne walizki, a na
lotnisku w Dortmundzie stoi mój samochód, więc nie widzę problemu. No, a teraz
podnieś ten swój zacny, chudy tyłek i się rusz.
-Tak jest.
Stanęłam przed szafą i zaczęłam pakować w walizki moje
rzeczy. Po pół godzinie wszystko było gotowe.
-Pomóc ci w czymś?
-Nie, już skończyłam.-odpowiedziałam dumnie dopinając drugą
walizkę.
-A kosmetyczka?-uśmiechnęła się szyderczo
-O matko… Nie mogłaś wcześniej?
-Nieee-zaśmiała się, a ja udałam się do łazienki spakować
kosmetyki. Jakiś czas później ponownie, ale już z większym trudem dopięłam
walizkę.
-No i co tak patrzysz. O czymś jeszcze zapomniałam,
prawda?-spojrzałam na Anię, która stała oparta o ścianę i przeżuwając wolno
kanapkę patrzyła się na mnie z podejrzliwymi iskierkami w oczach.
-Nie chcę, żeby mi się znowu oberwało, więc spójrz do
lustra.
-No i co?-zapytałam patrząc na swoje odbicie
-Powiedz, co masz na sobie?
-Piżamę.
-Powiedz całym zdaniem.
-Mam na sobie piżamę… Osz ty w mordę! Wszystkie ciuchy i
kosmetyczka są w walizce!
-Brawo Sherlocku!-zaśmiała się Lewandowska, która chwilę
później oberwała ode mnie poduszką
-Ała! Bolało!-udawała płacz brunetka
-Zaraz pojedziemy do babci, to powiesz jej, żeby pocałowała
cię w główkę.-powiedziałam troskliwie i wbiegłam szybko do łazienki robiąc unik
przed lecącą poduszką w moją stronę.
Dwadzieścia minut później byłam już ubrana w czarną bluzkę
na ramiączkach i krótkie spodenki, bo było już bardzo ciepło. Włosy związałam
do góry w kitkę.
-No wreszcie. Wow, ślicznie wyglądasz!
-Dzięki, ale i tak mnie tym nie udobruchasz.
-Szkoda. To pomogę ci zapiąć chociaż walizkę.
-A już właśnie miałam mówić, żebyś ty ją zapięła za karę,
ale spokojnie, wymyślę coś nowego.
-Już się boję.-udała przestraszoną i podeszła ze mną do
walizki. Po chwili byłyśmy gotowe do wyjścia.
-Inga, patrz siatka z twoimi rzeczami z wczoraj.
-Cholera, zapomniałam… Pewnie są jeszcze mokre, co?
-No…
-To wiesz co, weźmiemy je do babci, bo tu już nie chcę
wieszać.
-Okej. Ja ją potrzymam.
-Dzięki.-odpowiedziałam i wyszłam z mieszkania.
Pod blokiem czekała już na nas taksówka. Miły pan około
pięćdziesiątki wyszedł do nas, zabrał od nas bagaże i włożył je do bagażnika.
Wsiadłyśmy z Anią do pojazdu i ruszyliśmy, a ja rzuciłam jeszcze ostatnie
spojrzenie na moje malutkie mieszkanko.
Po niecałych dziesięciu minutach podjechałyśmy pod dom
babci. Starsza kobieta czekała już na nas przed drzwiami..
-Poczekać?-odezwał się taksówkarz
-My tutaj na piętnaście minut, więc nie wiem czy jest sens
czekać..
-Ależ nie ma problemu. Pozwolą panie, że zostawię samochód
tu, przed domem, a sam pójdę do baru, jest tutaj niedaleko. Zjem, wrócę i tyle
czasu akurat zejdzie, to jak, może być?
-Wspaniale. To smacznego!- wyprzedziła mnie Ania i otworzyła
drzwi pojazdu.
-Dziękuję!-odpowiedział taksówkarz i wszyscy wysiedliśmy z
pojazdu.
-Ingusia moja kochana!-przywitała mnie radośnie babcia mocno
ściskając.
-Ratuunkuuu, oddychać nie mogę!- zaśmiałam się
-No taka gruba to ja nie jestem! Żywy przykład diety cud
pani Ani!
-Ciiii, bo jej fanki stracą jakąkolwiek nadzieję.
-Ej, ej, Guśka. Pani Sylwia bardzo dobrze wygląda.-odezwała
się zza moich pleców przyjaciółka
-O, no właśnie! Poza tym, dzień dobry, pani Aniu. To ostatnie
ciasto marchewkowe jest genialne!
-Dzień dobry. Prawda, że pyszne? Robert się zawsze na nie
rzuca i prawie nic nie zostaje.
-To teraz będzie musiał z Ingą wojnę toczyć.-zaśmiała się
babcia
-Nie martw się, mam dobry prawy sierpowy.
-Ej, to ja mam.-sprzeciwiła się brunetka –Ty co najwyżej to
masz cięty język.-dodała
-Ooo, z tym się zgadzam! Chodźcie dziewczynki, wejdźcie na
chwilę. Zrobiłam ciasteczka z musli.
-Ty zawsze wiesz, czego mi potrzeba.-powiedziałam z
uśmiechem i weszłam do domu, za mną Ania.
-Będę tęsknić…-szepnęłam mocno przytulając starszą kobietę.
-Kochanie masz nie tęsknić tylko się dobrze bawić!
-Ale to aż dwa miesiące.
-No i co, że dwa miesiące? Ja na twoim miejscu bym tam sobie
mieszkanie i porządną uczelnię znalazła. Co cię niby tu trzyma?
-Ty. Nie zostawię cię tu. I będę cholernie tęsknić, bo cię
bardzo kocham, babciu.
-Też cię kocham myszko, ale nie możesz sobie psuć planów
przeze mnie.
-Ale na razie moje plany są tutaj, w Polsce.
-Na razie.
-Sugerujesz coś?
-Skąd! Sama tak powiedziałaś, więc ja powinnam się
zapytać. Ale gdyby cię tam coś
zatrzymało, to byś została, prawda?
-Coś czyli?
-Miłość, kochanie, miłość.
-No błagam, ty też?
-Też?
-Ooo, nie jestem jedyna?-nagle zza drzwi łazienki wyłoniła
się Lewandowska
-Jeszcze tej tu brakowało.-mruknęłam pod nosem.
-Słyszałam! Pani Sylwia ma rację! Musisz sobie kogoś
wreszcie znaleźć. Uwierz, że nie wszyscy faceci są jak twój pożal się Boże
ojciec. Patrz na przykład mój Robert.
-Ale Robert to co innego.
-Tak se tłumacz. Kobieto, ty masz dwadzieścia jeden lat.
Niektóre kobiety mają już w tym wieku dzieci. A ty nigdy w życiu jeszcze
chłopaka nie miałaś.
-I nie chcę mieć, okej?! Możemy skończyć już ten temat?!
-Dobra, sorry.-podniosła ręce w geście obronnym Ania
-Przepraszam, za bardzo się uniosłam. Ja po prostu nie
potrzebuję żadnego jęczącego faceta nad głową.
-Wiem, to ja nie powinnam naciskać. Przepraszam…-powiedziała
Ania i przytuliła mnie. –To co, zbieramy się?
-Chyba już musimy…-odpowiedziałam smutno i chwyciłam za
torebkę.
Po ponownym pożegnaniu wyszłyśmy przed dom. To, co tam
zastałyśmy nie przeszło mi nawet na myśl. Policja wyprowadzała mojego ojca w
kajdankach. Całe szczęście, że mnie nie zauważył. Ten człowiek był dla mnie
nikim. Już więcej szacunku miałam dla ślimaków, mrówek i karaluchów. Spojrzałam
z lekkim niepokojem na babcię, a ta tylko pogłaskała mnie ręką po plecach. No i
masz. Taksówkarz zatrąbił. Nie, no staruszku, w ogóle nie widziałam, że tu
jesteś. Ojciec spojrzał na mnie, a chwilę później coś szepnął do policjantów.
Nic sobie z tego nie robiąc, pożegnałyśmy się z babcią i podeszłyśmy do
taksówki. Kiedy miałam już otwierać drzwi podszedł do mnie funkcjonariusz.
-Przepraszam, pani Mazur?
-Tak, to ja. O co chodzi?
-Pan Mazur prosił panią o chwilę rozmowy. Wieziemy go teraz
do aresztu, więc później nie będzie okazji…
-Nie mam ochoty z nim rozmawiać.
-Inga…- podszedł do nas prowadzony przez funkcjonariuszy. –Musimy
porozmawiać. Daj mi minutę.
-Minuta. Ale odejdźmy kawałek.- westchnęłam zrezygnowana.
Jak chciałam tak się stało. Stanęliśmy we trójkę koło radiowozu. We trójkę, bo jeszcze
policjant, który pilnował aresztowanego.
-Słucham, chciałeś mi coś powiedzieć.
-Wyjeżdżasz?
-Może…
-Inga…
-Pięćdziesiąt pięć sekund.
-…
-Za co?
-Co?
-No za co cię aresztowali?
-Za kradzieże.
-Taaaa… I złodziej jeszcze do kompletu. Teraz będziesz mi
prawił pewnie o tym…
-Nie będę ci prawił, w końcu i tak nie masz co się ze mną liczyć.
–przerwał mi
-To dobrze, że wiesz, że dla mnie już od osiemnastego roku
życia oficjalnie przestałeś istnieć.
-Nie, nie o to chodzi. Ja…
~~~
Kabum! I teraz się nasuwa pioseneczka "Co powie tata? Co powie tata? Co tata mi powie, co na to odpowie mi dziś?" Haha:))) Wiem, że bardzo przewidywalne, tak samo, że tym "kimś" był właśnie Marco jak się domyśliłyście. (Czy ja na prawdę jestem aż tak bardzo przewidywalna?)-możliwe, że w pierwszych częściach tak, ale potem trochę niespodziewanek będzie. W sumie nawet już niedługo! :) Już więcej nie zdradzam, bo widzę, że za bardzo się rozpędzam:D
Dziękuję Wszystkim za przemiłe komentarze!!! Jestem prze szczęśliwa, że jesteście tu ze mną i mam dla kogo pisać! To niesamowicie uskrzydla...Dlatego jeszcze dzisiaj "przyleciałam" tutaj z kolejną częścią. Tak, wiem, szaleję :D Nie mogę się doczekać Waszych opinii!
Część trzecia w piątek...sobotę..jak wolicie?:)
Życzę miłego wieczorku u udanego tygodnia (ja piszę codziennie sprawdzian...oczywiście pomijając kartkówki i prezentacje...ale 'I will survive!" i mam nadzieję, że jak już przejdę przez "morderczy tydzień" wrócę tu z uśmiechem na twarzy i z kolejną częścią. Kto się zmaga z tym samym co ja to trzymam kciuki!
Do następnego!
Buziaki!:**
Właśnie czytałam rozdział 1 i miałam już wychodzić z twojego bloga a patrze a tu już dwójeczka jest <3 Rozdział świetny :) Szkoda mi Mazur przez tego 'tatusia' :( Mam nadzieję ,że nic złego jej nie powie :( Te wakacje w Dortmundzie to dobry pomysł <3 Pozdrawiam i zapraszam jeszcze raz do mnie http://nieryzygnujnigdyzmarzen.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńKocham twojego bloga :* " Tylko jajka nie gotuj znowu w mikrofalówce…" płakałam ze śmiechu czytając to :* Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :*
OdpowiedzUsuńAhhhh <3
OdpowiedzUsuńNo normalnie to jest mój ukochany blog!
Na każdy rozdział czekam z wielką niecierpliwością. Z każdym zdaniem wciągam się jeszcze bardziej i chcę więcej.
Dziewczyno! Talenta masz WIELKI!!! :*
A więc... Moje przypuszczenia się zgadzały :D Tym kim na kogo wpadła Inga był Marco <3
Rozczula mnie przyjaźń Ani i Ingi. Według mnie są z sobą zżyte, nawet nie wiem czego tak uważam. Może to przez te ich dialogi? Na pewno wiem, że są to niesamowite przyjaciółki!
Nie mogę się już doczekać spotkania Ingi z Marco :)
I ten wywiad Mario "Wolna? Pełnoletnia? Pracuje?" hahaha :D
No i znów usycham z ciekawości!
Życzę ci bardzo dużo weny kochana :***
Do następnego i miłego wieczorku <333
Jestem!;)I muszę powiedziec,że dopiero początek bloga,a takie cudenko,no.*_*Genialne.Ciesze się,ze to Marco był i mam nadzieję,ze będzie coś z tego więcej;3.Niech ten ojciec jej nic złego,ani załamującego nie mówi;(.Myślę,że wakacje w Dortmundzie świetny pomysł i fajnie by było jakby została tam.A i jeszcze ta jej babcia.Taka kochana,to cudownie mieć taką kochaną osobę w rodzinie, która cię zrozumie..Ania i Robert też są kochani;)Pozdrawiam i czekam na następną cześć z niecierpliwością.;3
OdpowiedzUsuńJestem i zostaję! Opowiadanie cudowne!!! :D Wakacje w Dortmundzie...ach, zazdraszczam ;) Robert i jajka w mikrofalówce...no po prostu uwielbiam Cię dziewczyno! :D Ciekawe co powie Indze tata, jeśli można go tak nazwać?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, życzę dużo weny i powodzenia w szkole! :D
Ja chcę już nexta! Rozdział świetny! Czekam na kolejny i radzę Ci go szybko wstawić bo jak nie to...ok, nie wiem co ale wstawiaj szybko.
OdpowiedzUsuńPozdr i weny
Jak mogłaś zakończyć w takim momencie?! Zastanawiam się co chciał powiedzieć Indze jej ojciec. Lewy i Piszczu mnie rozwalili - gotowanie jajka w mikrofalówce, no i ten wywiad Mario :) Ciekawe jak w jakich okolicznościach spotkają się Marco i Inga i jak zareagują na to spotkanie. Pozdrawiam, Mańka.
OdpowiedzUsuńWreszcie udało mi się dotrzeć :)
OdpowiedzUsuńPodobają mi się dialogi, które piszesz. Nie wiem, dlaczego, są jednocześnie zabawne i...Mądre? Przemyślane? Coś w tym stylu :D
Teraz już mam pewność, że pan od kawy to Reus i wcale nie jest mi z tym źle. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ich znajomość jeszcze się nie skończyła. Przy takim kontakcie, jaki z Marco mają Lewy i Ania to wręcz niemożliwe :D
Czekam na następny i pozdrawiam cieplutko ♡
Ale to jest mega ;) dopiero teraz tu trafiłam i zostaję ;)
OdpowiedzUsuń