niedziela, 31 maja 2015

Pięć.

Wstałam wczesnym rankiem. Młode promienie słoneczne wlatywały do mojego pokoju przez duże okno. Przeciągnęłam się leniwie na łóżku i z energią podniosłam się z niego. Przy drzwiach stała jeszcze druga nierozpakowana walizka. Trzeba będzie się tym dzisiaj zająć. Wbrew pozorom nie miałam dużo rzeczy... Dwie walizki w miarę fajnych ciuchów i kilka par butów. W gruncie rzeczy przydałby się mi mały shopping. W końcu skończyłam drugi rok studiów jako najlepsza studentka z wyróżnieniami i dyplomami. Czyli kolejny punkt do mojej listy "To do" A trzecim będzie... śniadanie. A skoro ostatni będą pierwszymi to biegam do kuchni.-pomyślałam i jak postanowiłam, tak zrobiłam. Co by tu zrobić...dylemat życia. Po chwili namysłu postanowiłam zrobić omlety z warzywami. Pewnie Robert się załamie...Biedny, cały czas na "zielonej kuchni" Ani, a kiedy przyleciałam ja, jego ostatnia deska ratunku, na śniadanie omlety warzywne. Ale za to na deser... O! I to jest pomysł. Zabrałam się najpierw za robienie omletów. Wyszło mi ilościowo jak dla wojska. Dużo. Dużo za dużo. No trudno. Teraz babeczki! Z konfiturą malinową! Pycha. Po niecałej półgodzinie pysznie zapowiadające się muffiny trafiły do piekarnika. Usłyszałam z góry rozmowy. Obudzili się. Wstawiam wodę na herbatkę, a omlety trochę podgrzałam.

-Ooo,Inga, nie śpisz już?
-Nie! Przygotowałam wam śniadanko! Możecie już siadać do stołu.-oznajmiłam dumnie.
-Śniadanie?-zapytał przebrany już w dres Robert schodząc ze schodów.
-Jeny! Ileż ty tego narobiła! Przecież tego nawet całe wojsko nie zje!-usłyszałam głos Ani dobiegający z jadalni.
-Ja na pewno zjem!-powiedział pewny siebie Robert dołączając do żony...
-Ożesz ty... ta wieża Eiffla na talerzu? Ja mam to zjeść?
-Przecież przed chwilą mówiłeś, że wszystko zjesz!-zaśmiałam się widząc wielkie oczy Lewandowskiego.
-Mmm,pycha, ale wiesz co? Chyba zadzwonię po pomoc.-powiedział odrywając i degustując kawałek omleta. Chwilę później skierował się do salonu po telefon i napisał:

"Śniadanie u mnie!"

I wysłał do jakiejś osoby. Przynajmniej tak mi się wydawało. Poszłam szybko ogarnąć włosy. Związałam je w wysokiego kucyka i założyłam szlafrok, bo nie miałam głowy w co się ubrać, zwłaszcza, że usłyszałam czyjeś rozmowy na dole. Zeszłam szybko po schodach.
W drzwiach właśnie stali Łukasz i Kuba.

-Siema chłopaki!-przywitałam się z każdym przyjacielskim uściskiem. Chwilę później znaleźliśmy się w dużej jadalni, a tam...
Prawie cała drużyna Borussii.

-To są jakieś jaja?-szepnęłam do Roberta, kiedy wszystkich spojrzenia zwróciły się na mnie.
-Mówiłem, że pomoc wezwę.
-Ale przecież wybierałeś jeden kontakt!
-No tak, ale to była cała grupa.
-Lewandowski, co ja się z tobą mam...
-A ja? Budzi się człowiek, przychodzi do kuchni, a tam omletowy potwór! Zawał na miejscu!-powiedział ze śmiechem, na co ja tylko bezsilnie pokręciłam głową.

-Tak w ogóle to cześć wam wszystkim!-machnęłam z lekkim załamaniem
-Hej!-odpowiedzieli z uśmiechem
-To gdzie to śniadanko?-zapytał wchodzący do pomieszczenia Götze.
-Cześć Mario... Robert, trzeba było powiedzieć, że Mario przyjdzie, to bym zrobiła dwa razy więcej!-powiedziałam poważnie, co wywołało wielkie uśmiechy na twarzach piłkarzy.
-Hoho, humorek dzisiaj widzę wszystkim od rana dopisuje.-powiedział równie uśmiechnięty Mario.
-Cześć chłopaki!-przywitała się Ania, niosąca na tacy parującą "wieżę" omletów.
-Jezu! Jak ty to zrobiłaś?-zapytał Nuri, któremu o mało co oczy z orbit nie wyleciały.
-Trochę mi się proporcje walnęły...
-Trochę, czyli..?
-Dwie torebki mąki?-zapytałam bardziej niż stwierdziłam, co wywołało salwę śmiechu wśród piłkarzy. Nie ma bladego pojęcia jak to się stało. Może z przyzwyczajenia, kiedy robiłyśmy z babcią w jej małej restauracyjce furę omletów na śniadanie, bo najlepiej się sprzedawały.
-Dziewczyno, o czym ty myślałaś?
-O mnie!-powiedział wkraczając dumnie do kuchni, wyszczerzony od ucha do ucha, spóźniony,  irytujący blondyn... no niech mu już ten blondyn będzie i niech zna moją dobroć.
-No boki zrywać...-burknęłam posyłając mu mordercze spojrzenie, przez co jego uśmiech stał się tak szeroki, jak tego kota z "Alicji w Krainie Czarów".


W końcu wszyscy usiedliśmy. Jak się pomieściliśmy? Część siedziała na kanapie, dwie osoby przy blatach na wysokich krzesłach, a reszta przy stole. Cały czas czułam na sobie spojrzenie Marco ,który na moje wielkie nieszczęście, siedział koło mnie.
-Jeny! Jakie to pyszne! Musisz dać koniecznie na to przepis mojej Ewie! Będę się tym żywił dwa-cztery h.-mówił z pełną buzią Łukasz, a reszta pokiwała głowami przyznając mu rację.
-Na razie wiemy, że dwie torebki mąki..-zaśmiał się Robert
-Widzisz mój drogi Robercie. Mimo tego, że dałam do tego dwie torebki mąki, to jest to śniadanie zdatne do jedzenia. A popisowe śniadania w wykonaniu twoim oraz obecnego tutaj pana Piszczka Łukasza w postaci...-tu zauważyłam moment przerażenia w oczach Lewego. Zaczął się podrywać z krzesła, a ja dalej, ze stoickim spokojem kontynuowałam- jajek gotowanych w mikrofalówce.-wypowiedziałam te cztery słowa i poczułam rękę Roberta, który dobiegł z nad przeciwka, zakrywającą moje usta. Za późno. Wszyscy zawodnicy Borussii zaczęli pokładać się ze śmiechu
Po dziesięciu minutach śmiechy wciąż nie mogły ustać. Kiedy wydawało się, że już ucicha, Marcel ze śmiechu spadł z kanapy. Po domu rozległ się huk. Wtedy wszyscy zamilkli i spojrzeli się na leżącego niemca. Na krótko.  Marcel z podłogi spojrzał się na Roberta, potem na Łukasza i znowu na Roberta i z powrotem zaczął się śmiać.
Po kolejnych dziesięciu minutach wszyscy mniej więcej doszli do siebie. Głównie większość ocierała kąciki oczu, mokre od łez.  My z Anią w przednich humorach zaczęłyśmy zbierać talerze. Kiedy zrobiłyśmy jako taki porządek, po pokoju rozeszło się denerwujące pikanie.

-O, mój piekarnik!-powiedziałam i ruszyłam w stronę dźwięku.
-A coś ty tam znowu nakuchciła?-zawołał z jadalni Kuba
-Aaa nic, nic. Skoro nie macie już miejsca to bez sensu...
-Mamy!-przerwali mi prawie równo żółto-czarni.
-Yhym...Jak tak, to po muffinie dla każdego?-powiedziałam z uśmiechem stawiając blachę idealnie wyrośniętych babeczek na kuchennym blacie.
-Ooooo-usłyszałam radosne westchnięcie, a po chwili do kuchni wtłoczyło mi się z dziesięciu "wygłodniałych" piłkarzy.
-A wy tu przepraszam czego?
-No po muffiny.
-Ale najpierw muszą wystygnąć! No już, sio mi do salonu! Przyniosę za chwilkę.
-Eeee...
-Z konfiturą malinową!
-Hyyy! Czekamyyy!-powiedzieli z wymalowanymi uśmiechami.
-Jak dzieci...-zaśmiałam się sama do siebie.
-Ej!-krzyknął Götze -słyszałem!
-"Ej" mówi tylko gej...
-Wiesz co? Twoje riposty są na poziomie przedszkola!-"oburzył" się Mario.
-Dlatego, żebyś je zrozumiał! Poza tym to tekst Roberta.-odpowiedziałam z uśmiechem, a chłopacy z drużyny znowu zaczęli się śmiać.


-No dobra, można jeść.-powiedziałam po upływie bliżej nieokreślonego czasu wchodząc do salonu. Od razu wszyscy poderwali się z miejsc.-Nie tak szybko! Najpierw dzieci!-zwróciłam się do Roberta, Łukasza, Marco i Marcela rzucających się na muffiny, a tacę podsunęłam pod nos Mario, który uśmiechnął się szeroko, a następnie wystawił język do swoich kolegów. Patrzył na blachę z błyszczącymi oczami. W końcu wybór padł na muffinkę najbardziej po lewej stronie.

-Eeeej noo, ta była największa!-zwrócił się z wyrzutem do przyjaciela Marco.
-Yhyyym-potwierdził Mario z pełną buzią, a ja postawiłam blachę na stolik, żeby każdy mógł sobie wziąć. Tym razem zajęłam miejsce koło Ani na oparciu kanapy.
-Jezuu, poezja! Gdzie ty się tak nauczyłaś gotować?-zapytał Kuba
-Moja ...babcia prowadziła taką małą restauracyjkę we Wrocławiu. Zawsze po szkole do niej przychodziłam, odrabiałam lekcje, z nią, czasem z "ciocią" Sabinką, która była tam kelnerką, a potem szłam do babci na kuchnię i robiliśmy fajne rzeczy. Od ciastek, po różne zupy, doprawianie mięs, desery...no po prostu wszystko.
-Wow... Super. Fajne miałaś dzieciństwo.
-Oj, nie miałam fajnego, uwierz...-powiedziałam z posępną miną
-Przepraszam, nie wiedziałem...
-Spokojnie. Skąd miałeś wiedzieć. To co, komuś dokładkę?
-Mi!!!
-Dobrze dzieci. A teraz pańcia pójdzie po jedzonko, a wy tu sobie grzecznie posiedzicie, dobrze?-powiedziałam przesłodzonym głosem z przyklejonym uśmiechem, a wychodząc zaczęłam nucić pod nosem 'Domowe przedszkole, wszystkie dzieci koocha', co spotkało się ze śmiechem trzech polaków.


Godzinę później sporo osób pojechało do domów. Umówiliśmy się na imprezę, dzisiaj o 19-tej pod klubem.
U nas zostali jeszcze Mario, Marco i Łukasz...no i oczywiście na czele z Lewandowskim grali w Fifę. Ja w końcu znalazłam czas, żeby wziąć prysznic i się przebrać.
Kiedy wróciłam z łazienki do mojego pokoju, zastałam Anię szperającą w mojej szafie.

-O już jesteś! Sorry,że tak grzebię, ale szukam dla ciebie jakiejś sukienki na imprezę, ale widzę, że tak jak ja nie masz. Chyba, że w tej walizce coś jeszcze masz?
-No z sukienek, to tylko to, co widać. W tej mam głównie spodnie, płaszcze i drugą część butów...
-Buty, buty, buty. Pokazuj co tam masz!-klasnęła radośnie w dłonie. Wzięłam walizkę i zaczęłam wszystko wyjmować. Ania pomagała mi układać rzeczy w szafie, więc sprawniej poszło.
-Skąd takie masz?-zapytała nagle
-A co?
-No te szpilki! One są boskie!
-Aaaa, te. Jeszcze nigdy ich nie zakładałam. Kupiłam je jakiś miesiąc temu na przecenie, bo mi się spodobały, ale w domu doszłam do wniosku, że nic pasującego do nich nie mam...
-Trzeba to jak najszybciej zmienić! Idziesz ze mną na zakupy i kupujemy taką żółtą sukienkę.
-Taaa i będę robić za maskotkę Borussii, czarno-żółta...
-To ja też sobie kupię jakąś żółtą sukienkę! O! I jeszcze wyślę sms'a do Ann, Lisy, Cathy, Tugby, Ewki i Agaty, że przychodzimy na czarno-żółto.
-I w ogóle nie będziemy się wyróżniać...
-Oj daj spokój! Będzie fajnie! Napiszę do nich, może się do nas dołączą.
-No okej...
-No, już. Ale super. Wszystkie dziewczyny i żony piłkarzy w barwach Borussii!
-E, em...
-No, i przyszła dziewczyna i żona, oczywiście!
-Aneczko, a ty się na pewno dobrze czujesz?
-Pewnie. Kochana, ja wiem co mówię. Hmmm...kto nie ma partnerki... O! No przecież! Reus! Będzie do siebie fantastycznie pasować! -powiedziała, na co ja buchnęłam śmiechem.  -No ale coo?-zapytała, co zaskutkowało jeszcze głośniejszym śmiechem z mojej strony. Nagle drzwi się otworzyły i do mojego pokoju wpadła cała czwórka piłkarzy. Spojrzeli się na mnie dość dziwnym wzrokiem, a ja cały czas leżałam na łóżku i nie mogłam pohamować śmiechu.
-Co jej jest?-skierował się Götze do Helthy.
-Żona....Fantastycznie....pasować-mówiłam łapiąc oddechy między kolejnymi napadami skumulowanych endorfin. Czwórka pytająco spojrzała się na Lewandowską. Ta tylko bezsilnie wyruszyła ramionami śmiejąc się.
-A ja nie wiem co śmieszniejsze! Że będę żoną, czy, że Reusa? -powiedziałam po polsku, żeby 2 osoby, w tym jedna bardzo nieporządana nie  zrozumiały, co mówię.
-Inia, może meliski?-zapytał ze śmiechem Robert
-Tak, ale dla twojej szanownej małżonki, bo jest szalona wygadując takie rzeczy.-odpowiedziałam i zaczęłam ocierać łzy z kącików oczu.
-Co powiedziała?-dopytywał się Marco. Ja tyko posłałam porozumiewawcze spojrzenie Robertowi.
-Sprawy dla dorosłych, dzieciaczki drogie. Wracamy grać.
-Dziękuję-posłałam bezgłośnie do Lewego, na co odpowiedział mi uśmiechem.
-A ciebie, to ja normalnie zaraz trzasnę. Grabisz sobie, grabisz piękna.
-Oooj, bez przesady. O! Tugba, Agata i Lisa do nas dołączą. Chodź na chwilę do łazienki po moją kosmetyczkę.
-Faaaajnie, ale nic mi to nie mówi.
-Sahin, Błaszczykowska i przyszła Leitner.
-Aa, okej.-powiedziałam, kiedy znalazłyśmy się na korytarzu. Ania nacisnęła na klamkę łazienki. Zamknięte.
-Poczekamy chwilę. Na pewno się polubicie. Wszystkie dziewczyny są fajne. Teraz już tak. Wcześniej! O zgrozo... Carolin Bohs, czyli plastic is fantastic. To było straszniejsze, niż Koszmar z Ulicy Wiązów. "Marco, wychodzimy, paznokieć mi się złamał!"-powiedziała ostatnie zdanie skrzekliwym i wysokim głosikiem.
-No cóż, każdy sobie dziewczyny dobiera, jaki sam jest.-stwierdziłam. W tym momencie z łazienki wyszedł...Marco.
-Ale ludzie się zmieniają, Ingo.-powiedział patrząc na mnie swoim świdrującym wzrokiem. Nie mogłam się oderwać od jego oczu. Tonęłam. Jak wtedy przez moment w Warszawie. Warszawa, kawa,  Marco. W głowie odezwał się alarm. "Houston, mamy problem. Zlikwidować!". W końcu otrząsnęłam się i odpowiedziałam.

-Powiadasz? Skoro się zmieniłeś, to botoks, odsysanie tłuszczu, lifting, czy może pedicure sobie strzeliłeś? Bo o fryzjerze, to już wiem.-zapytałam z triumfalną miną.  Z boku usłyszałam cichy chichot Ani.
-Żadne. Nawet nie wiem które co znaczy, no ale skoro ty tak dobrze w tych tematach się obracasz...-odbił piłeczkę i popatrzył na mnie zwycięsko. Cholera. Piłeczka leci...i spadła. Zgasił mnie. Trzeba przyznać. 1:1. Ale to był i tak faul. Przynajmniej tak się poczułam. Z tymi oczami to ma niestety przewagę.
-Nie, pracowałam z takimi... lalami jako psycholog w poradni medycyny estetycznej na praktykach. Większość kierowałam do psychiatry.-wytłumaczyłam, żeby nie wyjść na idiotkę. Marco spojrzał się na mnie z rozbawieniem i skierował się na dół.
-Wrrr... Idiota!
-Chyba napotkałaś w końcu równego sobie, co?-zaśmiała się brunetka.
-Weź tą kosmetyczkę i idziemy...
-Wedle życzenia!

Po pół godzinie byłyśmy gotowe do wyjścia. Na dworze było bardzo ciepło,  więc założyłam krótkie spodenki i bluzkę bez rękawów z małym, trójkątnym wycięciem na brzuchu no i do tego balerinki. Ania uparła się, że założy szpilki. Tylko poczekać, aż będzie jęczała, że ją strasznie nogi bolą i chce usiąść.
-To co, idziemy? O, wow, ślicznie wyglądasz!-powiedziała wchodząc do mojego pokoju
-Dzięki. Idziemy, idziemy.-potwierdziłam i zeszłyśmy na dół. W salonie zastałyśmy wciągniętych grą Marco i Roberta, oraz Mario i Łukasza uważnie przyglądających się rozgrywce na telewizorze.
-Robert, my wychodzimy.-ten, wciągnięty grą, nawet nie odpowiedział, nie spojrzał... Zero reakcji.
-Robert!-powtórzyła głośniej Lewandowska. Nic.
-Oj kochana, patrz jak to się robi.-podeszłam do szafki, na której leżał pilot i kliknęłam "pauza"
-Eeeeej noooo!-wszyscy spojrzeli się z wrogim spojrzeniem na Ankę.
-Co ej?! To nie ja! To Inga!-i w tym momencie wszystkie cztery pary zwróciły się na mnie i równo synchronicznie opadły im szczęki.
-Woooow-odezwał się w końcu Götze.
-Kurde, jak ja coś zrobię,  a właściwie nie zrobię,  to jest "ejj no", a jak Inga to "woow".
-I jeszcze jak się ślinią!-zaśmiałam się i podeszłam do Anki
-Ale ja się nie ślinię!-zaprotestował Robert, spojrzał na mnie i oboje buchnęliśmy śmiechem.
-A wam co?-zapytał uśmiechnięty Marco.
-Ostatnio powiedzieliśmy do siebie to samo, tylko że na odwrót.-wyjaśnił Lewandowski
-No dobra! To my z Ingą idziemy na zakupy z Agatą, Lisą i Tugbą. Potem razem wracamy i przychodzą do nas Ann, Ewa i Cathy, wy w tym czasie wybywacie, idziecie do klubu, wyczekujecie przybycia waszych najpiękniejszych kobiet świata...czyli nas...no i potem my...
-Robimy wejście smoka na imprezie.-dokończyłam misternie ułożony plan mojej przyjaciółki.
-Dokładnie. Jakieś pytania?
-Gdzie my mamy "wybyć"?-zapytał Robert nakreślając cudzysłów w powietrzu.
-A choćby w cholerę.-zaśmiała się Ania -Do Marco, Mario, Łukasza, Kuby a nawet Kloppa. Byle byście tutaj nie zalegali.
-Tak jest. To jak, wbijamy do papy Jürgena?-zaśmiał się Götze
-No już biegniemy Mario. Jedziemy do ciebie.
-Okej.
-Dobra, to my lecimy, paa-odezwałam się i ruszyłyśmy w stronę drzwi.
-Papaa laseczki!!!-dobiegł nas przy drzwiach głos Götze
-Paapaa pulpecikuu!-odpowiedziałam,  co spotkało się z salwą śmiechu chłopaków w salonie, a ja mogłam sobie wyobrazić nadąsaną minę klubowej dziesiątki.


Po niecałym kwadransie Ania zaparkowała na parkingu pokaźnych rozmiarów galerii.
-Wow, duża...
-Spokooojnie, szybko oblecimy. My z dziewczynami mamy już wprawę. O! Tam są!-pomachała w kierunku trzech dziewczyn stojących pod drzwiami galerii. Po chwili znalazłyśmy się koło nich.
-Cześć dziewczyny. To jest Inga. -przedstawiła mnie Ania
-Wiemy, wiemy. Słynna Inga.  Miło poznać osobiście! Ja jestem Tugba, a to Lisa i Agata.
-To mnie bardzo miło. Słynna?
-Nooo! Nawet nie wiesz, ile ja się od Kuby nasłuchałam! Inga to, Inga tamto, a wiesz, że Inga...
-Ooo, to współczuję...O moim dwa kilo mąki też już wspominał?
-Nie. I tu akurat było mniej o śniadaniu Ingi, znaczy się Nuri mówił, że przepyszne i babeczki i w ogóle,  ale cały czas się śmiał z Roberta.
-Jajko w mikrofali?-zaśmiałam się,  a chwilę później zawtórowały mi trzy dziewczyny.
-Chyba hit roku, nie?  Dobra, idziemy po te sukienki?
-Ja muszę kupić buty i torebkę, bo sukienkę mam.
-Ja sukienkę i dodatki.
-A ja...buty i spożywczy...
-Ohoooo! Rozumiem Aniu, że teraz dalej mi będziesz wmawiać, że szybko oblecimy?
-Spokojnie kochana, damy radę...
-Na dziewiętnastą gotowe pod klubem, tak?
-Ymmm...No...Dwudziesta?
-Ha! Wiedziałam! Dobra idziemy. Im szybciej, tym lepiej.
-Ooo, młoda dobrze gada.
-Pewnie! W końcu im starsze tym głupsze, więc skoro jestem tu najmłodsza,  to...
-Inga! Ja ci zaraz dam po tym twoim kościstym dupsku! Jestem tylko cztery lata starsza!
-Ciii, nie mów tak głośno, bo jeszcze ktoś usłyszy!-powiedziałam szeptem do brunetki, na co ta zaczęła mnie gonić. W pewnym momencie, zauważyłam, że się zatrzymała. Złamała obcas.
-A już się miałam Agatki pytać, gdzie najpierw idziemy.-powiedziała roześmiana Tugba

-To kierunek obuwniczy!





~~~

A więc po pierwsze primo:






Zum Geburtstag viel Gluzck!
Zum Geburtstag viel Gluck!
Zum Geburtstag lieber Marco,
Zum Geburtstag viel Gluck! <3




   ...czyli urodziny Marco :)















Po drugie, już mniej radośnie...



Przegraliśmy wczoraj niestety 3:1...
Chyba wszyscy marzyli o tym pucharze, o "idealnym" pożegnaniu dla Kloppa...
No ale cóż. Przed nami nowy sezon, nowy trener, nowi zawodnicy.
Mam nadzieję, że te zmiany dadzą dużego kopniaka Borussii, że polecą na pierwsze miejsca i w tabeli i we wszystkich możliwych...
Chyba ich zawiedzione miny były i tak najsmutniejsze w tym wszystkim...






A po trzecie, ogłoszenia parafialne:


Moje kochane! Dziękuję Wam za tyle ciepłych słów w komentarzach!
Kolejne części pojawią się: 06,12,17 .06.15
Od razu chciałam uprzedzić, że część 6-ta jest na tyle zła...że aż zła :D Wiem, że jest dużo słabsza, i jest typowym zapychaczem, to obiecuję, że na 7-ce się nie zawiedziecie-będzie się działo!;)))

A teraz już nie zanudzam!:)
Zapraszam do komentowania! <3
Miłego dnia!
Buziaki:** <333



środa, 27 maja 2015

Cztery.




Ledwo co przekroczyłam próg, a poczułam jak unoszę się do góry. Ktoś podniósł mnie za ramiona, a druga osoba chwyciła za nogi.

-Czy wy chcecie, żebym zawału dostała? W ogóle możecie mnie postawić?
-Dwa razy nie!- wyszczerzył się Gotze trzymający mnie za nogi, a ja tylko przewróciłam oczami.
-A możecie mi chociaż powiedzieć, gdzie mnie niesiecie?
-Nie po raz trzeci.-odpowiedział roześmiany, tym razem drugi. 
Zadarłam głowę i zobaczyłam Marco we własnej osobie. Spisek jakich mało! W tym momencie spojrzeliśmy sobie w oczy. Zobaczyłam TE oczy. Oczy, które tak bardzo zapamiętałam. Nie, błagam niech to nie będzie prawda…  Jeszcze ja go chodzić nauczę…a przynajmniej odpłacę mu się jeszcze kiedyś kawą. Na bluzce oczywiście.  Chwilę później znaleźliśmy się w łazience. Prysznice. Cholera jasna! Houston, mamy problem!

-Eeee! Nie żeby coś ale nie mam ciuchów na przebranie, a prysznic wezmę u Lewandowskich!
-Oj nie, kochana. Tak łatwo ci to nie ujdzie. Weźmiesz ją?-skierował się Gotze to mojego drugiego „oprawcy”, który momentalnie mu przytaknął. Mario postawił moje nogi, a wtedy próbowałam się rzucić do ucieczki, jednak niestety na marne. Marco złapał mnie mocno w pasie i przerzucił sobie przez ramię.
-Puszczaj! Kurde, Reus!-krzyczałam i zaczęłam obkładać pięściami plecy chłopaka.
-Nie bij mojego kochanego Marco! Czy on ci coś zrobił?-udawał wkurzonego Mario
-Oj żebyś wiedział, żebyś wiedział…-odpowiedziałam ostro, a chwilę potem poczułam zimne strugi wody spływające po mnie…



***



-Ej, a może byśmy zrobili dzisiaj jakąś imprezę i oblali przybycie naszej nowej koleżanki?-powiedział wesoło Nuri
-Nuri, serio? Jakbyś mógł czasami mniej celnie dobierać słowa byłabym bardzo wdzięczna… Chyba już moja osoba została wystarczająco oblana.-powiedziałam wchodząc przemoczona do suchej nitki.
-Matko, co ci się stało?-podszedł do mnie przebrany już Lewandowski.
-Zapytaj tych dwóch osłów.-wskazałam za siebie na wchodzących właśnie do szatni, również mokrych Mario i Marco.
-Jeny, dzieci drogie co wam odbiło?
-Pod lodowaty prysznic mnie wrzucili.-powiedziałam z wyrzutem, a chwilę potem złapałam lecący w moją stronę ręcznik od Piszczka. –Dzięki Łukasz.
-No bo…my… No, taki tam, chrzest!-wytłumaczył Gotze
-A wy czemu jesteście mokrzy?
-Wypadek przy pracy.-odpowiedział tym razem Marco
-No, czyli lekcje Anki na marne nie poszły.-zaśmiał się Lewy i puścił mi oczko.
-Chyba samouczek Chucka Norrisa dla początkujących.-stwierdził Mario z kwaśną miną i poszedł do swojej szafki, a za nim poczłapał Marco.
-No, to Ania będzie dumna. Idziemy?
-Okey.
-A co z tą imprezą?-dopytywał się Mats
-Przepraszam was, ale dzisiaj nie dam rady. Jestem padnięta. Jeżeli wam pasuje, to może jutro?
-Nie, spoko. Ja też bym w sumie nie mógł przyjść, bo obiecałem Lisie zabrać ją na kolację. Ale dla mnie jutro okej, a dla was?-zapytał reszty Mo. Reszta mu przytaknęła.
-No to do jutra!-pomachałam ręką i wyszliśmy z szatni.




/Marco/

No i proszę jaki ten świat mały. Dziewczyna, na którą wpadłem, okazała się przyjaciółką Lewandowskich. Swoją drogą okazała się całkiem sympatyczna, miła i zabawna. Zamknąć najęty dziób Mario to nie lada wyczyn… Z resztą mnie też się oberwało. Coś czuję, że będzie ciężko. Ale może warto? Może się okazać dobrą przyjaciółką.

-Marco, brachu!-skoczył mi nagle Mario na plecy.
-Słucham cię, przyjacielu.
-Jadę do ciebie, wiesz?
-Już tak. A mama ci pozwoliła?
-A żeś dowalił. Ale sorry stary, moim mistrzem od dzisiaj jest Inga.
-No proszę. Zaiskrzyło?-zaśmiałem się
-Proszę cię, puknij się w głowę. Ale jak my już przy tym temacie, to właśnie miałem cię Ciebie o to samo zapytać.
-Mario…
-Tak, tak mam na imię. Ale serio pytam, bo ona coś mówiła, że się już wcześniej poznaliście?
-Mario sobie pododawał i wyszło mu co wyszło.
-To o co chodzi bo nie ogarnąłem tego?-zapytał mój przyjaciel, kiedy wsiadaliśmy do mojego samochodu.
-A bo wpadłem na nią ostatnio i wylała na siebie całą kawę i się wściekła.
-Oooo, grubo. Ale wiesz, kto się czubi, ten się lubi.
-Mario, proszę cię…
-Twoje życzenie zostało przyjęte pomyślnie. –powiedział niczym poczta głosowa.
-Dobra, wysiadamy.-oznajmiłem, kiedy po kilku minutach jazdy zaparkowaliśmy w garażu mojego domu.
-Zimne piwo i Fifa?
-A jak!-zaśmiałem się i skierowaliśmy się do drzwi wejściowych.


/Inga/

Robert zaparkował na podjeździe pięknego, ciemnobrązowego domu. Nie spodziewałam się takiego po Ani i Robercie. Bardziej nastawiałam się na prosty, klasyczny, polski dom z czerwoną dachówką, ale im dłużej mu się przyglądałam, tym jednak coraz bardziej dostrzegałam w nim charaktery małżeństwa Lewandowskich.
-Będziesz tak stała i się śliniła, czy może wejdziesz?-wyrwał mnie z zamyśleń Robert stojący przy drzwiach
-Eeej, ja się nie ślinię!
-No przecież wiem. Chodź już.-zaśmiał się piłkarz i otworzył drzwi.


-Tak szybko jesteście?-zapytała Ania krzątając się po kuchni
-Tak, Inga rozwaliła wszystkich na łopatki i trener uznał, że już nic z nas dzisiaj nie wydusi.-zaśmiał się Robert i pocałował żonę na przywitanie
-Oj, tam, bez przesady.
-No błagam! Ja cały czas z tych brwi nie mogę! –roześmiał się Robert i rzucił się na kanapę
-Jakich brwi? Czyich?
-Hahahha Mario!-odpowiedział nie mogąc powstrzymać śmiechu Lewandowski
-Brwiami Mario? Jezu, coś ty wymyśliła?
-No bo mnie zagadywał i przeciągał trening, inni chcieli grać no to musiałam mu coś powiedzieć. Poza tym jeszcze gadał od rzeczy o gwiazdach i newsach z kozaczków, klapek, kapci, pantofelków, ameb, wiesz o co chodzi.
-Wiem, wiem, ale co to ma wspólnego z brwiami Mario?-dociekała
-A od kiedy są razem? Kto? Twoje brwi!- naśladował Robert, po czym buchnął kolejną salwą śmiechu
-Hahahahaha, nie wierzę! Dobre!-śmiała się Anka i podeszła mnie przytulić
-Ty jesteś cała mokra! Co ci się stało?
-No, jeszcze nie wyschło… Dwóch debili mnie pod lodowaty prysznic wyniosło.
-Kto?
-Mario i Marco.-odpowiedział za mnie Robert –Ale spokojnie kochanie, oni też wyszli do połowy mokrzy. Jak to określił Mario, samouczek Chucka Norrisa.
-No, no, nieźle. A czym się jaśnie panom naraziłaś na taką karę?
-Domyśl się!
-Mario to wiem, a Reus?
-O nim, to lepiej nie wspominaj, moja droga…
-Ooo, a co jest?
-Niiiiic, po prostu dotrzymuję obietnicy.
-Robert, weź zostaw te garnki i sprawdź czy cię w salonie nie ma!-skierowała do Lewandowskiego „testującego” smak obiadu. –Jakiej obietnicy?
-Nie pamiętasz? Mówiłam, że będzie miał przerąbane?
-Ale to facet od kawy…
-Nooo właaaśnie… Dodaj. Jaki wyszedł wynik?
-O żesz ty, tylko nie mów, że wtedy Reus oblał cię kawą!
-Brawo mistrzu! Bigo!
-Co Reus?-wtrącił się Robert
-Salon jest tam, drogi mężu.-wyszczerzyła się w uśmiechu Ania i wskazała mu na kanapę.
-Nooo, to co na obiad?
-Gołąbki a’la ja!-odpowiedziała dumnie
-Mmm, brzmi pysznie.
-Poczekaj aż tu pomieszkasz trochę, to ci się przeżre, że ja cię nie mogę!-krzyknął z kanapy Robert
-Poczekaj, bo jeszcze tak pomarudzisz i sam będziesz sobie gotował…
-Jajka w mikrofali!-wtrąciłam się, na co Anka roześmiała się głośno, a po chwili do niej dołączyłam
-Nie no, baaardzo śmieszne, boki zrywać.
-Jak nie jak tak!-powiedziałam przez łzy, co wywołało kolejną salwę śmiechu Ani
-Paskudy jedne… A powiecie komuś jeszcze, to poproszę Marco z Mario i wylądujecie pod zimnym prysznicem.
-Jak mnie oblejesz zimną wodą, to następnego dnia spodziewaj się pierwszych okładek we wszystkich brukowcach na temat twoich popisów kulinarnych.
-Hahaha, a dzień przed, gwiazdą pudelków będzie Marco?
-Oczywiście!-zaśmiałam się triumfalnie. 
Chwilę później usłyszałyśmy rozmowę Roberta, jak się domyśliłam, z Marco.


-Błagam stary, zabierz mnie stąd i uciekamy. Ja zaraz życia nie będę miał!
-[…]
-No te, te wiedźmy!


-Żoną twoją jestem!-krzyknęła do niego przez śmiech


-Jedna z nich podaje się za moją żonę! A druga i tak jest sto razy gorsza! Ona wie nawet o tym, że próbowaliśmy z Piszczem jajko ugotować w mikrofali!
-[…]
-Ej, no nie śmiej się! To nie jest śmieszne!
-[…]
-Halo? Reus, debilu, weź się ogarnij…
-[…]
-Dobra, za piętnaście minut będę. Nie, nie mów Mario! I przestań się wreszcie nabijać…


-A obiad?-znowu wtrąciła się brunetka


-Jeszcze obiadem chce mnie otruć… Mi zamówcie Margarittę. Cześć.


-Słucham? Co ty będziesz jadł na obiad?-zapytała podchodząc do niego grożąc palcem
-Margarr…rynę?-spojrzał z chochlikami w oczach na żonę.
-Aaa, to muszę się do laryngologa wybrać. Mój kochany mąż przecież nie żarł by jakiejś pizzy, prawda kochanie?-powiedziała udawanym słodkim głosikiem.
-Oczyyywiiście.-odpowiedział z przyklejonym uśmiechem. Małżeństwo zaśmiało się do siebie, po czym czule pocałowali.


-Ale wy się kochacie…-westchnęłam po wyjściu mojego przyjaciela
-Noo… Ty też tak kiedyś...
-Nie. Mnie to się nie tyczy!-przerwałam jej
-Jaaasne. Jeszcze zobaczysz. Celibatu przez całe życie nie dasz rady utrzymać. Haha. Smacznego.-postawiła przede mną apetycznie wyglądające danie
-Yhyy. Dzięki… Chyba własnym jadem się nie otrujemy, nie?
-Hahahaha, chyba nie!-zaczęła śmiać się Ania.


-Pyszne było.-powiedziałam wkładając ostatnie naczynia do zmywarki. –Ale jutro ja gotuję obiad.
-To w końcu pyszne, czy niepyszne?
-Bardzo pyszne, tylko chcę tu coś robić, a nie żerować i wyjadać wam wszystko z lodówki.
-Inga, bo cię strzelę. Daj spokój. Są wakacje, a ja tu ciebie zaprosiłam z własnej, nieprzymuszonej woli. Gdybym nie chciała, bym tego nie robiła. Zaczynasz już dzisiaj bredzić… A właśnie! Pokoju ci nie pokazałam. Chodź!-pociągnęła mnie za rękę i skierowałyśmy się ku schodom.

Znalazłyśmy się w dość długim korytarzu.

-Tu jest gościnny… Wiesz, czasami po imprezie połowa jest nie do życia, więc o ile jeszcze są w stanie chodzić, to tu ich transportujemy…
-No tak.. Czyli i tak ten pokój jest zazwyczaj pusty, nie?-zaśmiałam się.
-Haha, tak. Są tak zalani, że śpią na jednej stercie na podłodze. Raz Kuba zasnął w szafie! Oj, to było! Zanim zasnął, przez dobre dwie godziny krzyczał „Zuzanno, otwórz mi drzwi do krainy marzeń! Chcę być twoim księciem! Zostaw dla mnie tego Aslana, mam większą grzywę i tak!”-ryknęła śmiechem Lewandowska
-O mamo…  To nieźle tu balują…
-Spokojnie, nie ma ich tak często. Poza tym są też u Reusa, Gotze i Leitnera.
-Toś mnie uspokoiła…
-O, a to twoje królestwo.  Drzwi obok to łazienka. A naprzeciwko druga łazienka.
-Dwie łazienki naprzeciwko siebie?
-Yhym. Robert stwierdził, że musimy mieć dwie, bo się za długo grzebię. Potem to i tak ja na końcu na niego muszę czekać.
-No cóż, takie życie, kochana… Wow, piękny ten pokój
-Podoba ci się?
-No pewnie! Jak na kibica Borussii, marzenie! Dziękuję!-powiedziałam radośnie i przytuliłam przyjaciółkę.
-No dobra. To się rozpakuj spokojnie, łazienkę ci pokazałam. Ja zrobię to samo i padam do łóżka. Sorry, ale jestem padnięta dzisiaj… Pomóc ci z rozpakowaniem?
-Nie, nie ma potrzeby. Ja chyba też się od razu rzucę do łóżeczka. W końcu jutro chłopacy zapraszają na imprezę.
-O matko… Dobij tu człowieka… No nic. Tym bardziej trzeba się wyspać. To papaa!-rzuciła wychodząc z mojego pokoju.
Postanowiłam wziąć się za odpakowanie, na razie, mojej pierwszej, ogromnej walizki. Po niecałej godzince pierwsza walizka była całkowicie pusta, a rzeczy poukładane w ogromnej szafie. Poszłam do łazienki znajdującej się obok mojego pokoju i wzięłam odprężający prysznic. Przebrałam się w wcześniej przygotowaną piżamę i wróciłam do mojego nowego pokoju. Usiadłam na łóżku i stwierdziłam, że zadzwonię jeszcze do babci. Po trzecim sygnale odebrała.


-Halo?-usłyszałam jej głos w słuchawce. Aż się cieplej na sercu zrobiło
-Cześć babciu, to ja…
-Ooo, Inga! Doleciałyście bezpiecznie? Spotkałaś kogoś z Borussii? Pewnie jutro albo po jutrze spotkasz, bo dopiero co przyjechałaś, to pewnie jeszcze się dopiero tam oswajasz..-zalała mnie masą pytań.
-No to może po kolei… Doleciałyśmy bez problemów i pojechałyśmy z lotniska prosto na Idunę, na trening do Roberta i poznałam wszystkich z Borussii, włącznie z samym trenerem. Przemiły człowiek, wiesz?
-A widziałaś Marco i Mario?-dopytywała się dalej. Trzeba było przyznać, że była chyba największą fanką duetu Gotzeus.
-Oho… Poznaliśmy się aż za dobrze-zaśmiałam się pod nosem. –Jak trening skończyli to wzięli mnie na ręce i wrzucili mnie pod zimny prysznic.
-Hahaha.. I dobrze! A coś ty tam znowu narobiła?
-Dlaczego od razu niby ja?
-Oj, kochanie, za dobrze cię znam!
-Nooo… Chyba tak! Mario mnie dręczył…no, zagadywał, bo mu się grać nie chciało i wymyślał…
-I wtedy ty…
-Aaaaa tam…coś tam o jego brwiach napomknęłam.-powiedziałam, na co po drugiej stronie usłyszałam śmiech.
-Jesteś nieobliczalna. Do Gotze? Do samego Gotze tak?
-Yhym!
-Jesteś niemożliwa… A Marco? Powiedziałaś mu, że używa więcej żelu niż Ronaldo?
-Haha, nie. Jeszcze nie! Ale przy najbliższej okazji nie omieszkam! On, to ma już przekichane do końca życia.
-Łoo mamo, a co zrobił?
-Masz tą bluzkę, którą ci podrzuciłam z Anią?
-No właśnie teraz miałam ją wybielaczem spryskać, a co z nią?
-To Marco wtedy na mnie wpadł.
-Nie żartuj! Rety! To ja tą bluzkę w ramę oprawię i nad łóżkiem wieszam!
-Daj spokój! Haha. Możesz ją nawet wyrzucić.
-A w życiu! To jest teraz moja bluzka i będę z nią robić co chcę.
-Okeeeej! A co tam u ciebie?
-A po staremu. Nie jesteś zmęczona przypadkiem?
-Trochę tak. Właśnie sobie siedzę w moim żółto-czarno-szarym pokoiku na łóżeczku w piżamce.
-Ooo, to śliczny pokój! To idź się porządnie wyśpij. I uściskaj ode mnie Marco i Mario! I pana Kloppa też możesz!
-Dobrze, dobrze ..ale co do pierwszego, to nie obiecuję.
-No to trudno! Będzie żałował, że taki zaszczyt go ominie.
-No właśnie!.. Dobrze, to wtedy do usłyszenia.
-Pewnie. Śpij dobrze, kochana.
-Ty też! Kocham cię, papa.
-Ja ciebie też. Dobranoc, papa.


Po rozmowie z babcią na twarzy miałam wielki uśmiech. Zawsze tak na mnie działa. Od dziecka. Jak do niej przychodziłam, płakałam, wystarczyła tylko jej obecność, a od razu robiło mi się lepiej. Odłożyłam telefon na komodzie, przykryłam się kołdrą, a po chwili odpłynęłam w krainę Morfeusza…



~~~
Koniec Bundesligi... 7 miejsce w tabeli, odejście Kloppa, koniec kariery Kehl'a, odejście Ilkay'a...
Zmiany, zmiany, zmiany...
3mamy jeszcze kciuki za finał DFB Pokal. Nie ma innej opcji, niż  wygrana!
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze!:) Aż chce się jeszcze więcej pisać. Dostaje się takiego kopniaka, że piszesz, piszesz i przestać nie możesz :D No i jeszcze te piękne 2000 wyświetleń... <3

Przypominam, że w niedzielę o 12:00 będzie piąta część, a w niej m. in. "integracyjne śniadanko wg. Ingi", "inspekcja" Lewandowskiej oraz ciekawa wymiana zdań pewnych osób...:)

A teraz trochę szpanu i ...szpanu oraz może jeszcze trochę..szpanu.:D
A mianowicie, mój cudny motyw przeglądarki:))) Mam z niego zaciesz już trzeci dzień:D



Miłego wieczorku!
Buziaki:***



piątek, 22 maja 2015

Trzy.




-Nie, nie o to chodzi . Ja… Nie jestem twoim ojcem.
-Aha, świetnie. Coś jeszcze? Wiesz, czas się kończy.
-Nic.
-Fajnie. To cześć.-odpowiedziałam sucho i skierowałam się do taksówki.

Nie jest moim ojcem… To gdzie on tak naprawdę jest? Gdzie moja matka? Czy w ogóle żyje? I gdzie byli, kiedy ich tak bardzo potrzebowałam?
…Do ostatniego momentu rozmowy łudziłam się, że mnie spróbuje przeprosić, powie, że zrozumiał swoje złe...mało powiedziane.. zachowanie. Tacy ludzie się nie zmieniają. Nigdy. Obym widziała go ostatni raz w życiu.
                                                                         


-I co ci powiedział?
-Aaa, w sumie nic. Nie jest moim ojcem.
-Aha… Że cooo?
-Że nie jest moim ojcem.-powtórzyłam ze stoickim spokojem
-I ty nic? Zero reakcji? Null?
-Yhym. Ten człowiek mi serio już zwisa. Po tym co mi robił to naprawdę jest mi obojętny. Nie pamiętasz już mojej przeprowadzki? Jak był pijany i nie chciał mnie z domu wypuścić, co mu wszystko wygarnęłam?
-A, no opowiadałaś.
-No. To od tego czasu nie rozmawialiśmy. Ania, nie rozmawiajmy już o tym, okej?
-Serio? Grubo. To już trzy lata… Z resztą nie dziwię ci się… Już o nic nie pytam..
-No widzisz.
-Już jesteśmy na miejscu.-oznajmił taksówkarz –Trzydzieści sześć złotych się należy.
-Dobrze, dziękujemy. Już płacę.
-Niee, ja płacę.
-Ania.
-Inga.
-Doobra, na pół, ale nie patrz się już tak na mnie.
-Jasne!-uśmiechnęła się zwycięsko brunetka



-No to teraz półtorej godzinki i witaj Dortmundzie!-powiedziała wesoło Ania siadając na swoim miejscu w samolocie.
-O tak… Zawsze chciałam zobaczyć to miasto, Idunę...
-To teraz będziesz miała wreszcie okazję.
-A Robert będzie w domu jak przyjedziemy? Muszę przyznać, że strasznie za wami tęskniłam.-westchnęłam opierając się o ramię Ani.
-Oooo… Moja ty kochana… Przecież gadamy przez wszystko co tylko możliwe.
-Wiem, ale to nie to samo co tak w realu.
-Osobiście wolę Biedronkę.-stwierdziła poważnie Ania, a chwilę później obie się roześmiałyśmy.
-Ty pamiętasz jak gadałaś z Robertem przez słomkę, żebym ja nie usłyszała?
-O mamo, jasne, że pamiętam. Opowiadał mi co ci kupił na prezent urodzinowy.
-Wiem, słyszałam.
-Nie!
-Tak!
-Ale to była super tajniacka słomka!
-Ale Robert super-tajniacko głośno gadał!-śmiała się Lewandowska
-A idź ty-odpowiedziałam jej tym samym
-To Robert będzie w domu jak przyjedziemy?
-Ale my nie jedziemy do domu.
-Jak to?
-Do Roberta owszem, ale ci nie powiem gdzie.-uśmiechnęła się triumfalnie


Reszta lotu minęła nam na wspominaniu śmiesznych historii z naszych zeszłorocznych wakacji. Poznaliśmy się półtora roku temu na meczu dzieci z domów dziecka we Wrocławiu. Byłam tam wtedy jako opiekun grupy podczas treningów. Wolontariuszka po prostu. Podczas meczu usiadłam koło Ani. Nawet jej nie zauważyłam. Potem jednak zaczęłyśmy rozmawiać i tak minął nam cały mecz. Wyszłyśmy z niego nie wiedząc nawet jakim wynikiem się zakończył. Ale liczyła się przecież dobra zabawa dzieciaków, prawda? Jak się okazało, nagrodą było spotkanie z Robertem. A dalej? Ania nas sobie przedstawiła, poszliśmy na herbatę, oprowadziłam małżeństwo po Wrocławiu i znaleźliśmy ze sobą mnóstwo wspólnych tematów. Nie sądziłam nigdy, że spotkam tak niesamowitych ludzi na mojej drodze…


-Inga?
-Hmm, coś mówiłaś?
-Już wylądowaliśmy. Chyba przysnęłaś.
- Yhym. To jak, wysiadamy?
-Pewnie.


Wstałyśmy z samolotu. Na lotnisku sprawnie odnalazłyśmy bagaże i ruszyłyśmy w stronę wyjścia obładowane walizkami. Faktycznie, tak jak mówiła samochód stał na strzeżonym parkingu lotniska. Brunetka otworzyła bagażnik i włożyła do niego nasze walizki.
-To wskakuj mała.-powiedziała wesoło zamykając tylną klapę.
-Mała? Jesteś niższa ode mnie!
-A ty od Roberta. O.
-Cięta riposta, kochana.-zaśmiałam się
-Weź już wchodź do tego samochodu bo nie zdążymy.
-A powiesz mi chociaż gdzie?
-Do lasu. No już nie pytaj bo i tak się nie dowiesz.-powiedziała i odpaliła swoją skodę.


Jechałyśmy ulicami Dortmundu, a ja chłonęłam widoki za oknem. Piękne budynki, stare i nowe osiedla, kościoły, parki… Już kocham to miasto.
-Jesteśmy na miejscu.
-Tak? Gdzie?
-To zobacz w przednią szybę, a nie w jedno malutkie okienko się ślepisz.- jak poleciła tak zrobiłam. Przede mną stała…
-O mój… Czy to…
-Nie wiem co w tym swoim blond łebku myślisz, ale to Iduna.
-Aaaaaaa! Kocham cię!-rzuciłam się na przyjaciółkę
-No już, już! Ja chcę jeszcze żyć!
-Nie wierzę…
-Serio. Ja naprawdę chcę żyć!
-Oj wiesz, że nie o to chodzi.
-Wiem. Jeny, jak ci się oczy błyszczą!-zaśmiała się moja towarzyszka. –To chodź do Roberta, zrobimy mu niespodziankę.
-On tam jest?
-Jeny, dziecko, chodź, bo już głupiejesz. Tak. Ma trening. Jak cała Borussia.
-To co my tu jeszcze robimy! Chodź!- poderwałam się i wyszłam szybko z samochodu.
-Idę, idę! Czekaj! I tak cię nie wpuszczą beze mnie.
-To sobie poczekaaaam!-krzyknęłam do niej i zmierzałam szybko ku drzwiom stadionu. Po chwili obie dotarłyśmy pod drzwi wejściowe. Ochroniarz widząc Anię, od razu nas wpuścił. Szłyśmy szarym tunelem obwieszonym w zdjęcia drużyny, gabloty z medalami mijając schody na górę i jak się domyśliłam drzwi do szatni. W końcu zobaczyłam trawę boiska i biegających na nim piłkarzy.
-Patrz, tam jest!-powiedziała zadowolona Ania wskazując na biegnącego Roberta w żółto-czarnym trykocie z grupką piłkarzy.
-Robert! Patrz co ci przywiozłam!-krzyknęła zza mnie ile sił w płucach Anka. Lewandowski słysząc to odwrócił się, a ja w tym momencie z biegu wskoczyłam na niego.
-Jezus! Inga!
-Chyba to drugie!-powiedziałam radośnie jeszcze mocniej ściskając mojego ukochanego przyjaciela.
-Co ty tu robisz?
-Aktualnie wiszę na tobie.
-A potem?
-Potem wiszę u was w domu całe dwa miesiące.-powiedziałam radośnie
-Serio?
-Yhym… Stęskniłam się za tobą Lewusku.
-Ja za tobą też, ale może byś już zeszła koalo i bym cię przedstawił wszystkim, co?
-Nie.-stwierdziłam poważnie, a Lewandowski zaczął skakać w miejscu próbując mnie zrzucić z siebie.
-Kurde, dziewczyno ty się kropelką do mnie przykleiłaś?
-Słabo skaczesz po prostu, nie poradzę.
-No tak. Kochana Inga. Szczera do bólu.
-Zawsze, kochany Robercie! 
-To możesz już zejść?
-Nie-e.
-To mi bardzo przykro. Ej, weźcie mi pomóżcie tego koalę odczepić!-krzyknął po niemiecku
-E-e-ej. Już schodzę człowieku, nie musisz na mnie stada goryli ze wścieklizną nasyłać.-mruknęłam pod nosem, tym razem po polsku, zeskakując z bruneta. 
Za plecami usłyszałam czyjeś śmiechy. No tak, przecież w Borussii gra jeszcze dwóch Polaków. O ludzie. Trzymajcie mnie. Stoję właśnie na samym środku Iduny, a dookoła mnie stoi rój napakowanych pszczółek… 

-Czeeeeść.-wydusiłam w końcu, a potem zaczęłam się śmiać z wtórowaniem polskiej trójki. Za naszymi plecami rozległ się gwizdek. Spojrzałam na Roberta z lekką dezorientacją.
-Zbiórka. Chodź, poznasz trenera.
-Ale ja mogę iść do…-wskazałam na wejście do Iduny, ale nikogo już tam nie było.
-Ania pojechała pewnie do domu. Zostaniesz do końca treningu i pojedziesz ze mną.
-No dobra… Czyli kierunek trener?
-Yhym.-pokiwał głową i skierowaliśmy się do około pięćdziesięcioletniego mężczyzny.


-Panie trenerze, to jest moja przyjaciółka Inga.-popchnął mnie do przodu
-Dzień dobry.-posłałam do niego niepewny uśmiech
-Witam, witam. Jurgen Klopp-przedstawił się wyciągając do mnie rękę. –No, to Inga zostaje ze mną, a ty marsz do szeregu.-skierował do Roberta
-Tak jest!-zasalutował do trenera Robert i udał się do swoich kolegów.
-No, to panienki, podzielcie się na dwie drużyny i zagracie mecz. Jasne?
-…
-To jest Inga.-wskazał na mnie widząc zaciekawiony wzrok swoich podopiecznych
-Czeeść Inga!-powiedzieli prawie chórem wyszczerzając ząbki w pięknych uśmiechach
-Cześć.-odpowiedziałam tym samym
-No, to już…-zaczął Klopp, ale przerwał mu Gotze.
-Ja jestem Mariooo, Mario Gotze. A to jest Moritz.-zaczął przedstawiać w ślimaczym tempie.
-Tak, wiem Mario. Moritz, Kuba, Robert, Łukasz , Kevin, Marcel, Mithel, […] Nuri, Mats, Pierre i Marco…-wyrecytowałam płynnie każdego stojącego w szeregu zatrzymując się na ostatnim. Cholera, czy to nie jest…
-To już możemy zaczynać panowie, czy jeszcze coś?-zapytał się Klopp, głównie kierując to do Mario, który ewidentnie chciał jak najbardziej przedłużyć rozpoczęcie rozgrywki. Już miałam się kierować do ławki, jednak genialny Gotze wymyślił następne.
-Przecież musimy się poznać! O czym by tu porozmawiać… Aaa, Inga, a wiesz, że Angelina i Brad Pitt wzięli ślub? Podobno Jennifer była zazdrosna i zatrzasnęła się w piwnicy.
-Na strychu, durniu.-poprawił go Leitner podchwytując plan opóźnienia rozgrywki
-Ludzie, trzymajcie mnie…-mruknął pod nosem Klopp
-Niesamowite Mario ale może byście już poszli grać?-zapytałam
-No właśnie…-przytaknęła mi ponad połowa zawodników
-A Kim Kardashian…-zaczął a ja przewróciłam oczami. „Pomocy” spojrzałam błagalnym wzrokiem do Roberta, który tylko wzruszył ramionami.
-Mario, daj już spokój, co? Ja rozumiem, że jest gorąco i nie chce ci się grać…-zaczął trener
-Ale trenerze drogi, ja rozmawiam z moją nową ulubioną koleżanką!
-Prowadzisz monolog.-poprawił go z drugiego końca szeregu Marco.
-E,tam. Jak chcecie grać to sobie grajcie.- „obraził” się Mario. –No, to ta Kim-kontynuował
-Ty, a od jak dawna są razem?-zapytałam "angażując" się w rozmowę, kiedy wpadłam na pewien pomysł. Puściłam oczko do załamanego trenera, który spojrzał się na mnie pytająco.
-Ale kto?
-Twoje brwi.-odpowiedziałam najpoważniej, a wszyscy zebrani na Idunie ryknęli śmiechem. Tylko Mario niepewnie sprawdzał stan swoich brwi. Klopp spojrzał na mnie rozbawionym wzrokiem i przybił mi piątkę, po czym znowu głośno się roześmiał.
-Dziewczyno, jesteś wielka! Zatkać Gotzego to jest Mission Imposibile!-podszedł do mnie roześmiany Auba i przybił żółwika.
-To jak, możemy już?-zapytał wycierając łzy z kącików oczu, uśmiechnięty szeroko Klopp
-Postaramy się!-odpowiedział śmiejący się koło mnie Sahin
-No, to już!-poganiał  i skierował się do krzesełek. Ostatni, Mario, człapał niezadowolony z posypania się jego misternie ułożonego planu odłożenia na jak tylko się da rozgrywki.

-Chodź.-skierował do mnie, a ja poszłam za nim.
-Jesteś niemożliwa.-zaśmiał się jeszcze kiedy usiedliśmy
-Myśli pan, że jest zły?
-Kto? Mario? Proszę cię. On? Zły? Ten słodki misiu? Niedźwiadek?-zaśmiał się a ja razem z nim.
-Przyleciałaś do Roberta z Polski, tak?
-Tak. Z Wrocławia.
-Studiujesz?
-Psychologia.
-O, no proszę. I jak ci idzie, ciężko?
-Szczerze? W gimnazjum przerobiłam cały materiał psychologii, a w liceum napisałam pracę magisterską, więc teraz trochę nudno na tych zajęciach.
-Jeny, serio? I ty wyrabiałaś się ze wszystkim? Nauka, rodzina?
-Sama nauka. Nie mam rodziny. Wczoraj jeszcze myślałam, że mam ojca, ale okazał się nim nie być. A matka zwiała gdzieś po moim urodzeniu i najwyraźniej ma na mnie wylane. Jak zaczęłam chodzić do gimnazjum to uciekałam mieszkać do babci. Tak ją nazywam, bo jest dla mnie jak babcia. Gdyby nie ona pewnie bym zwariowała, albo gorzej…-otworzyłam się przed nim. Wie o tym tylko Ania i Robert, no i teraz już pan Jurgen. Chyba po prostu poczułam, że mogę się przed nim otworzyć i wygadać. Mimo, że wiedziały o tym dwie osoby, ja czułam się jakbym musiała to przed wszystkimi ukrywać. Sam Robert mi kiedyś mówił, że jest dla nich jak ojciec…i miał rację.
-Jeny… Przepraszam, nie powinienem w ogóle o to pytać… Wtykam nos w nieswoje sprawy…
-Nic się nie stało. Gdybym nie chciała, bym panu nie powiedziała. Ufam panu. Robert niezłą reklamę panu robi. Poza tym wiedzą o tym tylko dwie osoby. Ania i Robert. No i babcia. A ja czuję, że to mnie dusi, bo muszę to ukrywać i nie wiadomo co inni sobie pomyślą. Po woli zaczynam jakoś sobie z tym radzić, być odważniejsza. Nigdy nie miałam żadnej przyjaciółki, bo się wstydziłam pokazać dom…może i nie dom, ale wiedziałam, że pewnie będzie w nim jak zawsze pijany ojciec i jeszcze nie wiadomo co się stanie...mnie lub jej…-poczułam, że łza napływa mi do oka.
-Bił cię?
-Zdarzało się…-uśmiechnęłam się krzywo, a Klopp przytulił mnie jak jakąś bliską osobę. Aż zrobiło mi się cieplej na sercu.
-Jesteś niesamowitą dziewczyną, wiesz?
-Ja? Dlaczego?
-Jesteś twarda, odważna, silna... To rzadko spotykane, a co dopiero u takiej kruchej, delikatnej, młodej dziewczyny. Gdybym miał córkę, chciałbym, żeby była taka jak ty.-powiedział poważnie, a ja odwróciłam lekko głowę czując rumieniec oblewający mój policzek.
-No patrz co oni wyprawiają.-wskazał na skaczącą wokoło bramki grupę piłkarzy. –Matko święta, Reus…-jęknął łapiąc się za głowę.
-Jeżeli mogłabym coś doradzić to [...] a potem improwizacja.-podpowiedziałam mu, a ten się zaśmiał cicho, wstał z miejsca, zrobił kilka kroków na boisko i krzyknął

-Ej, Reus złaź z tej bramki bo od tego piratem i tak nie zostaniesz!
-Dlaczego?-zaśmiał się
-Bo piraci nie kłamią!-udawał zawiedzionego Klopp
-Ale w czym ja pana okłamałem?-przestraszył się trochę
-A ile razy mówiłeś, że jesteś blondynem?-zaśmiał się a z nim wszyscy żółto-czarni no i ja.
-Inga! Aj low ju!-krzyknął do mnie roześmiany Moritz
-Ale ja przecież nic nie powiedziałam! Trenerowi powiedzcie jak bardzo go kochacie!
-My już tam swoje wiemy! Ale trenerze, trzeba panu przyznać, że szybko się pan uczy!
-Uczę się od mistrzów! No, a teraz ja zostawiam was na piętnaście minut pod okiem Ingi i macie grać a nie opalać się jak panienki na plaży. No już!-poganiał, a wszyscy niechętnie zaczęli grać.
-Oni tak zawsze czy tylko dzisiaj?
-Zazwyczaj.-pokręcił głową –Mógłbym cię prosić, żebyś została na chwilę z nimi? Muszę pilnie zadzwonić do żony, bo mam jeszcze do załatwienia sprawę na mieście, a ona nie ma kluczy do domu…
-Ależ proszę się nie tłumaczyć. Niech pan idzie, tylko nie wiem na ile po pana wyjściu dziewczęta będą grały.
-Oj będą, będą… Kto przestaje grać jak wyjdę, ma skrócony urlop o 12 godzin!-zwrócił się do nich śpiewnie –To teraz będą biegać jak w zegarku.-skierował do mnie z chytrym uśmiechem


Usiadłam na krześle trenera i przyglądałam się grze.  Cały czas nie mogłam uwierzyć, że jestem tutaj, na Idunie, a moja ukochana drużyna, której kibicuje od lat, jest ode mnie na wyciągnięcie ręki…
Wstałam z krzesła i zaczęłam chodzić wzdłuż linii boiska. Oparłam się o barierkę trybun i kontynuowałam wnikliwe oglądanie rozgrywanego meczu. Zawsze oglądałam ich mecze w telewizji, a teraz? Jestem na ich boisku, poznałam wszystkich osobiście, a oni mnie. Niesamowite. Ich gra z dala wydaje się być perfekcyjna… Chyba faktycznie się boją, że nakabluję trenerowi. Nagle gdzieś w mojej główce zapaliła się czerwona, pulsująca lampka z napisem „Czas interweniować!” i ruszyłam do akcji. Dmuchnęłam z całych płuc w gwizdek, który wcześniej zawiesił mi na szyi Klopp. Wszyscy stanęli w bezruchu niczym posągi i patrzyli się na mnie jakbym z kosmosu spadła.

-Spalony przecież był, nie widzieliście?!
-…
-Halo? Puk, puk? Czy ktoś mnie słyszy?-zaśmiałam się widząc ich zdziwione i nieco przerażone miny. Jedynie Robert stał i patrzył na przerażoną resztę z politowaniem, bo jako jedyny wiedział, że mam trochę pojęcia o piłce. Kolejne na liście zajęć dodatkowych w szkole.
-Co ty powiedziałaś?-zapytał w końcu z rozdziawioną buzią Mats
-Puk, puk?-udawałam, że nie rozumiem o co chodzi.
-Przewiń trochę do tyłu, że co przepraszam było?
-Aaa.. Spalony! A, nie?
-Był, był!-wyłonił się zza moich pleców Klopp i podał mi butelkę chłodnej wody. Musiał tu dłużej stać.
-Dziękuję.-powiedziałam i upiłam łyk.
-Dżizas! Kobieta, która wie co to jest spalony! Muszę się napić. Nie chcę ale muszę.-stwierdził Mario cytując klasyka. Oczywiście wziął go pewnie od Roberta… No, albo Łukasza lub Kuby. O ile wiem z opowieści, we trójkę organizują sobie czasem „polskie wieczory”.
-To trzymaj!-powiedziałam  do niego rzucając butelkę z wodą.
-Dzięki, zawsze coś.
-No dobra. Macie dziś już wolne, bo chyba dzieci mają na dzisiaj za dużo wrażeń.-zaśmiał się trener, a wszyscy zawodnicy ruszyli do korytarza rzucając „dziękujemy”. W końcu zostaliśmy sami na murawie.
-Na jak długo zostajesz?
-Niestety będzie mnie pan miał na głowie do końca wakacji.-uśmiechnęłam się od ucha do ucha
-Jakie niestety! Ja tam się bardzo cieszę. Chłopcy pewnie z resztą też…
-Jaaaaasne.-wtrąciłam
-Pewnie, że tak. Jak będziesz czegoś potrzebować to zawsze możesz na mnie liczyć.
-Dziękuję, zapamiętam. To ja już lecę. Dziękuję za wszystko. Do widzenia!
-Nie ma za co. I do zobaczenia!-odpowiedział mi z uśmiechem a ja skierowałam się do tunelu.


Ledwo co przekroczyłam próg, a poczułam jak unoszę się do góry. Ktoś podniósł mnie za ramiona, a druga osoba chwyciła za nogi…




CDN…


~~~
Podejrzenia? 
Jak Was znam-pewnie okażą się słuszne:)
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze!!! Czytając je kilka dni temu zakręciła mi się w oku łza. (nie żartuję!) Nie spodziewałam się, że moje opowiadanie zostanie tak ciepło przyjęte! Będę się powtarzać, ale przeogromne dzięki<3 Jesteście kochane <333 Tak sobie po cichu marzyłam, że będzie ich tyle samo co pod poprzednim lub więcej i się udało.:) Magiczna ósemeczka bardzo cieszy (dziewiątką, dziesiątką lub więcej-też bym nie pogardziła;)) )
A teraz do rzeczy!
W przyszłym tygodniu pojawią się 2 części! (moje ulubione^^)
(nie, nie ma tu żadnych gwiazdek:D )

  • Część czwarta - 27.05 (środa), godzina 16:00
  • Część piąta - 31.05 (niedziela) , (data zobowiązuje^^ :) ), godzina 15:00 SPROSTOWANIE-godzina 12:00 :)
Miłego weekendu Wam życzę!:) 
PS. 3majcie kciuki za mnie w środę-mam przesłuchania do liceum z prof. muzycznym...a aktualnie mam prawie 38* gorączki i strasznie bolące gardło...ale gdybym zaśpiewała jakiś utwór hevy-metalowy , to by nawet nie podpadło-chrypa jak u zawodowca ;)))
Buziaki!:**