Zima w Dortmundzie zagościła na dobre, choć w moim sercu
panowała wiosna, która z każdym dniem rozkwitała. Nie spotkałam się z Anią,
jednak Mario i Kuba nie pozwolili mi odczuć jej braku. Często odwiedzałam
Błaszczykowskich. Agata już na początku stycznia miała urodzić, więc Kuba ją
odciążał na ile mógł, a ja jeszcze im pomagałam zabierając Oliwię na plac
zabaw. Często dołączała do nas Sara oraz Nico. Nawet wtedy mogłam liczyć na
Marco. Uwielbiałam jego podejście do dzieci. A cała trójka dzieciaków była w nim
zakochana. Nalepiliśmy razem pełno bałwanów i stoczyliśmy miliardy bitew na śnieżki. Kilka razy też byłam na spacerze z Melanie i malutką Mią, która zwykle
grzecznie spała w swoim wózeczku.
Grudzień w moim słowniku nabrał zupełnie
innego znaczenia. Nie czułam smutku z powodu braku rodziny jak było zazwyczaj. Ten był wypełniony miłością i radością z powodu nadchodzących
świąt Bożego Narodzenia.
Także u nas w domu trochę się zmieniło. Tak jak obiecałam
Ulli, zaprosiłam ją razem z tatą na obiad. Może i na początku było trochę
niezręcznie, jednak tata zaczął jakiś neutralny temat.
Po kilku długich rozmowach przy kominku z kakao w ręku i
kotem na kolanach doszliśmy do wniosku, że spędzę te święta w domu Marca, co
wydawało się kompletnym szaleństwem. Czasami te szaleństwa kończą się z dobrym
efektem. Poza tym miały tam też być siostry taty z mężami i jego mama. Całkiem
więc możliwe, że Wigilia nie skończyłaby się fiaskiem.
Z Marco praktycznie widziałam się codziennie, aczkolwiek
trochę dokumentacji miałam też do uzupełniania przez zimowe okienko w Borussii.
Media się o nas dowiedziały i rozpisały na dobre. Nawet Mario nie wyrabiał z
gazetami, które rozpisały się o nas zwłaszcza przez tydzień, w którym
oznajmiliśmy o naszych zaręczynach. Z początku i na spacerach mieliśmy ogony
jako paparazzi, jednak nie zwracaliśmy w ogóle na nich uwagi i cieszyliśmy się
sobą. Zaczęliśmy też meblować nasz dom.
Zdziwiło mnie jednak to, o co poprosił mnie na jednym ze
spotkań u mnie w domu. Chodziło o święta, a ja byłam w niemałym szoku.
-Marco, posłuchaj, ja nie mogę. Co prawda nie znam tej
rodziny, ale Wigilia to doskonały czas, żeby ich poznać. Nie wiem jacy są, jak
wyglądają. Ale to moja rodzina. Chciałabym…
-A w Boże Narodzenie? Przyjechałabyś na obiad?
-Kochanie, nie wiem. To pół Niemiec do przejechania.
-Mogę przyjechać po ciebie.
-I wychodzić wcześniej z Wigilii? Chyba żartujesz. Poza tym,
mam prawo jazdy od trzech dni, także mogę sama dojechać.
-Zapomnij. Ciesz się, że pozwoliłem ci zdawać zimą. Drogi
będą zbyt śliskie i nie pozwolę ci wsiąść za kółko.
-Jeszcze powiedz, że to twój samochód i mam ci go oddać.
Wstałam z kanapy w salonie i poszłam do kuchni nalać sobie
herbaty. Nie wiedziałam, czy miał właśnie to na myśli, może to mnie poniosły
emocje. To prawda, że dał mi swojego białego Opla, choć i tak chciałam sama
kupić auto.. Ale Marco to Marco. Chyba zbyt dużo też przebywał z moim ojcem. Poczułam
jego dłonie na mojej talii a po chwili przyciągnął mnie do siebie.
-Przepraszam. Martwię się o ciebie i nie pozwolę, żebyś
narażała swoje życie…
-Przesadzasz.
-Nazywaj to jak chcesz ale się o ciebie troszczę i nie chcę
nawet myśleć, że przeze mnie miałoby ci się coś stać. Zwłaszcza, że ledwo co
zdałaś prawo jazdy.
-Mówiłeś, że dobrze jeżdżę.
-Na polu idealnie, skarbie. –zaśmiał się i ucałował mnie w
głowę.
-Spadaj. –z uśmiechem walnęłam go łokciem i biorąc swoją
herbatę wróciłam do salonu. –Naprawdę, to się nie uda. Zwłaszcza, że twoi
rodzice nie zbyt chętnie widzieliby mnie w święta. Zwłaszcza twój tata.
-Nieprawda. Jesteś moją narzeczoną i będziesz także częścią
tej rodziny. I wszyscy będą musieli to zaakceptować.
-Przepraszam cię, ale nie mogę. Mam nadzieję, że zrozumiesz.
Chociaż kiedyś.
-W porządku. –ustąpił i usiadł ponownie koło mnie na kanapie
i objął mnie ramieniem. Kloppsik znów wskoczył koło nas, bardziej koło Marco,
którego sobie owinął wokół palca. Ogona.
Musiałam kupić jeszcze jakiś prezent dla taty, choć chciałam
postawić na klasykę-zegarek albo spinki do mankietów, chociaż bardziej niż
spinki pasowałby mu nowy dres... I to była myśl!
Zrobiłam wszystkie potrzebne zakupy łącznie z prezentami w
galerii. Został mi jedynie prezent dla Marco, któremu zupełnie nie wiedziałam
co kupić. Dzwoniłam nawet do Mario, Yvonne i Melanie, żeby ich się poradzić.
Niestety oni też nie mieli żadnego pomysłu.
Usiadłam na ławce stawiając na podłodze torby i zaczęłam
przeglądać kontakty. Zrezygnowana stanęłam na kontakcie do Marco i bez
przekonania wybrałam numer.
Nie musiałam nawet długi czekać, żeby odebrał
-Hej kochanie. Co u ciebie?-usłyszałam jego ciepły, lekko
zachrypnięty głos. Od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech, a na sercu
zrobiło się cieplej. Po prostu byłam szalenie zakochana.
-Mam pytanie… Siedzę w galerii pięć godzin i nie wiem
zupełnie co mam ci kupić na święta. Masz jakieś marzenie? –zapytałam, a po
drugiej stronie słyszałam wesoły śmiech.
-Kup swojego klona, żeby był ze mną w Wigilię.
-A coś bardziej realnego?
-To nie mam pomysłu.
-Jak połowa naszych znajomych.
-Dzwoniłaś do kogoś w sprawie prezentu dla mnie?
-Lepiej zapytaj do kogo nie dzwoniłam. Szybciej się zliczy.
-Jesteś szalona.
-Dobra, widzę, że także z tobą nic nie ugram.
-Przykro mi. Ale mówię ci, nie kupuj.
-Jaaasne. W takim razie ty też mi nic nie kupuj.
-Za późno. Do zobaczenia, mała.
-Pa, mały.
-Jesteś niemiła.
-Jak uważasz. Pa.
Kiedy już wkładałam telefon do torebki spojrzałam na mój
pierścionek. Pomysł do głowy wpadł od razu. Uśmiechnęłam się i wyjęłam z
powrotem telefon, żeby wykonać dwa telefony. Do Mario i Yvonne. Przy okazji
poszłam jeszcze do jednego sklepu po jeszcze jeden prezent dla mojego
narzeczonego, choć dobrze wiedziałam, że za kilka miesięcy najchętniej będę
chciała go wyrzucić przez okno. Czego się nie robi dla jego uśmiechu?
***
Z Marco ostatni raz spotkaliśmy się dzień przed Wigilią. Wszystko
już było pozamykane, prawie wszystkie domy były przyozdobione światełkami.
Śnieg napadał przez noc, a temperatura spadła jeszcze o kilka stopni w dół.
Dzieciaki bawiły się w najlepsze na śniegu a my spacerowaliśmy trzymając się za
ręce.
Na koniec weszliśmy do pijalni czekolady na gorący słodki napój. Musiałam
zrobić zdjęcie Marco, który po odstawieniu swojej szklanki na stół miał
mleczno-czekoladowe wąsy. W edytorze zdjęć dodałam mu czapkę Świętego Mikołaja
i dodałam napis „Merry Christmas”. Właśnie takiej świątecznej tapety mi
brakowało!
Pożegnaliśmy się o dwudziestej pierwszej, bo obiecałam tacie
wrócić wcześniej i udekorować choinkę. Marco wszedł i tak do domu, by złożyć
tacie życzenia i życzyć nam udanej Wigilii. Prezenty mieliśmy dawać sobie
dopiero po świętach, więc na całe szczęście, bo pół nocy jeszcze było przede
mną, żeby go skończyć.
Tata w dzień kupił dość małą, żywą choinkę. Kiedy przyszłam
kartony z ozdobami były już przygotowane. Obok stały już dwie parujące, gorące,
aromatyczne, malezyjskie herbaty, a w tle grały ku mojemu zdziwieniu polskie
kolędy. Uśmiechnęłam się próbując ukryć niemałe wzruszenie.
Po godzinie choinka była gotowa. Mieniła się od kolorowych
lampek i koralikowych łańcuchów. Do mnie należało ostatnie założenie gwiazdki
na sam czubek. Tata objął mnie ramieniem i patrzył na migającą choinkę.
-Nasze pierwsze święta. Chciałbym, żeby było dla ciebie jak
najlepiej, żebyś poznała jakby na to nie patrzeć swoją rodzinę.
-Już mi mówiłeś, ale możesz jeszcze raz powiedzieć kto
będzie plus imiona? Może powinnam je zanotować…
-I tak ci się przedstawią, więc zapamiętasz wzrokowo. Będzie
moja mama- Elisabeth. Taka niska, siwa..
-Elisabeth… Skądś to znam!-zaśmiałam się i usiadłam koło
taty na kanapie tuż koło drzemiącego Kloppsika.
-O widzisz? Jedno mniej do zapamiętania. Marc-też ci coś mówi,
nie? Mam nadzieję, że nie zawali z przeprosinami. Dopóki nie przeprosi nie
wsiadaj do samochodu!
-W porządku.
Nie mogłam nic na to poradzić, że wciąż się uśmiechałam.
Tata nawet nie starając się specjalnie sprawiał, że wracał mi humor. Miał tę
umiejętność bardzo podobną z Marco.
-Teraz siostry z mężami. O mężach ci nie opowiadam, siostry
ważniejsze.
-Brat zazdrosny.
-Nie mam brata. –powiedział z przekąsem wydymając wargi. -A
więc siostry Isolde i Stefanie.
-Poradzę sobie. A teraz idziemy robić pierniki.
-Teraz?
-Tak tak! Kupiłam wszystkie składniki. Rusz nie powiem co!
-Trudny żywot ojca.-westchnął z rezygnacją i podążył za mną
w kierunku kuchni szorując kapciami. Czyżby miał też coś z Götze? Ja w nim to
ewidentnie dostrzegałam.
***
Spać poszłam dopiero po trzeciej nad ranem. Mimo późnej
godziny byłam dumna mojego dokonania. Przebrałam się w piżamę i nakryłam kołdrą
po czubek głowy, żeby się ogrzać i w końcu zasnąć.
Obudziłam się dopiero w południe. Musiałam szybko się umyć,
ubrać i pochować prezenty. Wybrałam sukienkę z szafy na dzisiejszy wieczór,
szpilki do niej pasujące i czarne kozaki, w których miałam zamiar jechać. Poszłam do
łazienki wziąć prysznic i umyć włosy.
Zbiegłam na dół, żeby zjeść choćby jakąś małą kanapkę, bo
bym chyba umarła z głodu, gdybym nic nie zjadła. W trakcie jedzenia rozdzwonił
się mój telefon. Uśmiechnęłam się szeroko widząc ucieszoną mordkę Mario na
zdjęciu kontaktu.
-Hej braciszku!
-Czeeeść! Jestem w
drodze do Memmingen. Miałem jechać wczoraj wieczorem…
-Ale?
-Leciała pierwsza
część Kevina i…
-Ach w porządku. Ja wczoraj stroiłam z tatą choinkę. Wyślę
ci zdjęcie jak wrócę z Hamburga…
-Hamburg?
-Tak. Tam mieszka i studiuje Marc. Tata kupił mu tam nowy
apartament w tym roku i on teraz wszystkich tam zaprasza. Tata z Ullą chyba
jadą autostradą, to dwie i pół godziny.
-To musisz się
zbierać.
-Dopiero wstałam. Uważaj bo mam hita. Po mnie przyjeżdża
Marc.
-Żartujesz?
-Otóż nie. Co więcej ma mnie przeprosić.
-Ooo, no proszę. Jak
już będziesz z nim w samochodzie to melduj mi się co jakiś czas. Nie ufam mu.
-Ani ja. Możesz być spokojny. A twoja pozycja i tak nie jest
zagrożona. Zawsze będziesz moim najukochańszym bratem.
-Ja to wiem! Ale nie
bądź tak sztucznie miła. To fajnie, że udzieliła ci się świąteczna atmosfera,
ale…
-Dobra, lepiej gadaj co z zakładem.
-Jak mówiliśmy.
Siedemnaście euro, nawet bez grosza. A ty?
-Ja równe siedemnaście. Już jestem ciekawa co tam
wykminiłeś.
-Ostatni raz piszę się
na coś takiego.
-Cóż. Mieliśmy za to fajną zabawę. Nie mów, że nie.
-Mieliśmy, mieliśmy.
To co, wesołych, siostra. Jedz dużo, nie mieszaj mleka z rybą a będzie dobrze.
-Dzięki, zapamiętam. Tobie też wesołych świąt i twojej
rodzince.
-Przekażę. Pamiętaj,
żeby pisać! Paa!
-Papa!
Z uśmiechem zablokowałam telefon i pobiegłam na górę żeby
się przebrać i pomalować. W pokoju stały przygotowane paczki z prezentami dla
taty, Marco i Mario. Z tym ostatnim założyliśmy się, że nie wydamy na siebie
więcej niż siedemnaście euro. I jak widać się udało. Mimo, wszystko miałam
pewność, że Mario będzie zadowolony.
Kiedy kończyłam malować drugie oko w progu łazienki stanął
tata. Ubrany w elegancką, białą koszulę i czarny garnitur.
-Nie w dresie?
-Dres niestety w praniu. Jestem skazany na to. Ale nie
zakładam ani krawata ani muszki.
-I tak jestem z ciebie dumna. Co tam, jedziesz już?
-Tak. Na blacie w kuchni zostawiłem ci numer Marca. Może
zadzwoń jak nie będzie przyjeżdżał, choć nie powinno być dużych korków.
-W porządku.
-Prześlicznie wyglądasz.
-Dzięki. To do zobaczenia na miejscu.
-Tak. Trzymam za ciebie kciuki. Nie oczekuję, że wejdziecie
do domu objęci jak teletubisie ale może chociaż rozmawiając ze sobą.
-Może się uda. Prowadź bezpiecznie. Ślisko na drodze.
-Będę ostrożny. Pa, słońce. – uśmiechnął się i pocałował
mnie w policzek.
Kiedy już wyjechał spod domu usiadłam z Kloppsikiem na łóżku
i delikatnie go głaskałam. Odpowiadał mi cichym pomrukiwaniem, więc chyba było
w porządku. Postanowiłam jeszcze napisać wiadomość do Marco.
„Hej kochanie. Nie
dzwonisz, pewnie masz urwanie głowy w domu. Czekam w domu na Marca. Podobno
będziemy rozmawiać i jechać w jednym samochodzie. Nie pytaj. Już za tobą
tęsknię. Bardzo cię kocham. Nie miej mi za złe, że nie jestem teraz przy tobie.
Chciałabym, uwierz. Jednak mam szansę poznać trochę mojej rodziny. W końcu
musimy zaprosić kogoś na ślub, prawda? Kocham cię z całego serca, spędź te
święta z uśmiechem i szczęściem ze swoimi bliskimi. Ja i tak będę przy tobie. W
twoim sercu, nie tylko tym na tatuażu. Przekaż wszystkim ode mnie najlepsze
życzenia. Kocham. Inga.”
Wiadomości zamieniły się w mms. Wszelkie limity przekroczone
ale.. Są święta.
Dosłownie kilka minut później rozdzwonił się mój telefon.
Myślałam, że to Marco jednak zobaczyłam tam nieznany numer.
-Halo?
-Cześć, tu Marc.
Możesz podjechać pod lotnisko w Dortmundzie? Coś mam z samochodem, więc
polecimy samolotem.
-W porządku. Myślę, że będę za dwadzieścia minut.
-Okej.-uciął
krótko i rozłączył się. No cóż. Przedstawienie czas zacząć. Wzięłam siatkę z
butami i piżamą. Do drugiej zapakowałam pierniczki, a do samochodu wpakowałam
wszystkie prezenty. Sprawdziłam, czy Kloppsik i Emma mają pełne miski, a koło
nich zostawiłam dla nich nowe zabawki jako świąteczne prezenty. Pan Watzke miał
jutro wpaść tu z wnuczką, żeby dać im jeść i żeby miały trochę towarzystwa.
Naprawdę polubiłam samochód Marco. Zawsze uśmiechałam się na
widok rejestracji rozpoczynającej się od „MR”. Mogłam ją zmienić, jednak nie
przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie.
Jechałam ostrożnie ulicami Dortmundu. Drogi były odśnieżone
i posypane piaskiem, jednak uważać trzeba było zawsze. W głowie miałam widok
niezadowolonej miny mojego narzeczonego z faktu, że prowadzę przy takiej
pogodzie ale cóż. Może się nie dowie.
Jak mówiłam-pod lotniskiem byłam dwadzieścia minut później.
Na parkingu dojrzałam czarnego terenowego Opla Marca. Sam siedział w środku, a
kiedy mnie zobaczył wysiadł z miną, z której nie mogłam nic wywnioskować. Nerwy
zaczęły dawać o sobie znak, ale wiedziałam, że dam sobie radę. Wysiadłam z auta
poprawiając płaszcz i zamknęłam za sobą drzwi.
-Słuchaj… -tuż koło mnie zmaterializował się Marc. Nie był
ostatnio koło swojego samochodu? –Jesteś uparta bardziej niż myślałem. Dwa razy
proponowałem ci kasę, nie chciałaś. Groziłem, jak zwykle miałaś mnie gdzieś i
wspinałaś się wyżej. Reus jest debilem, że nie widzi tego jak wszystkimi
manipulujesz i wykorzystujesz. Może wkrótce się przekona, mam przyjaciół
grafików i kontakty z prasą. Ojciec jest już może stary i łatwowierny, nie ja.
Możesz już zacząć się pakować, bo twoje życie na milionach się kończy,
panieneczko.
-Jak możesz tak mówić? Jestem do cholery twoją siostrą, czy
ci się jedynie podoba czy nie. Kocham naszego ojca i wcale nie potrzebuję jego
pieniędzy. Tak samo jest z Marco, i tak nie zamierzam ci się tłumaczyć. Choćby
nie wiem jak byś się starał nic z tego nie wyjdzie. Nie uda ci się zniszczyć
czegoś, co jest silniejsze od ciebie, czego nie przeskoczysz.
-Niby co?
-Miłość.
-Trzymajcie mnie. –zaśmiał się pod nosem i spojrzał na mnie
z pogardą. –Wynoś się. Ostrzegam ostatni raz, rozumiesz? Nie jesteś, nie byłaś
i nie będziesz moją siostrą. Jesteś zwykłą suką. Zniszczę cię. Wesołych świąt.
Poszedł do swojego samochodu i wyjechał z parkingu
pozostawiając mnie w osłupieniu. Dlaczego musi się wszystko chrzanić? I to w
Wigilię! Jak mogłam być taką idiotką, jak mogłam myśleć, że on się zmieni.
Zrobiło to dla mnie większe wrażenie niż bym chciała. Już wieczór, wszyscy
zaczęli świętować. Oparłam się o maskę samochodu i wzięłam chusteczki by
wytrzeć zbierające się łzy. Zacisnęłam
palce na złotym naszyjniku z serduszkiem od Marco, który dawał mi siły.
Z nieba zaczął prószyć delikatny śnieg. Weszłam do samochodu
i zupełnie nie wiedziałam co mam zrobić. Jedynym wyjściem, był telefon do Marco.
No właśnie. Telefon. Rozładowany.
Chciało mi się płakać. Nie wiedziałam dokładnie, gdzie
mieszkali rodzice Marco. Pamiętałam, że przejeżdżaliśmy obok lasu, a dom stał
jako ostatni, odosobniony od reszty domów, bliźniaków. Ostatnie co chciałam to zostawać w
święta sama. Zwłaszcza przez mojego durnego brata, którego miałam nadzieję już
nigdy w życiu nie widzieć.
Na drogach nie było zbyt wiele samochodów. Pojechałam
najpierw w pobliże domu, koło galerii, skąd zwykle jeździliśmy i jakimś cudem
trafiłam na dobrą ulicę. Musiałam włączyć wycieraczki, żeby pozbyć się śniegu z
szyby. Zaczęła się naprawdę duża śnieżyca. Po kilku minutach chyba zboczyłam w
złą drogę a na domiar złego zaczęło coś warkotać w silniku. Kilka minut później
auto zatrzymało się koło szosy. I za nic nie chciało ponowie odpalić. Warknęłam
zła i wysiadłam z samochodu. Włożyłam kluczyki do torebki i zacisnęłam mocniej
płaszcz. Nic innego mi nie zostało jak pójść pieszo.
Po kilkudziesięciu minutach marszu cała skostniałam. W
butach zaciskałam palce a rękawiczki tarłam jedną o drugą. Ile jeszcze drogi?
Już nie dawałam rady. Byłam cała przemarznięta. Pogoda była
naprawdę okropna. Potrzebowałam się ogrzać, potrzebowałam przytulić Marco i
usłyszeć słowa pocieszenia. Uśmiechnęłam się słabo kiedy w końcu rozpoznałam
znajomy dom. W środku paliły się światła a dom był przyozdobiony migoczącymi
światełkami. Chciałam zadzwonić do furki, jednak ta była otwarta. Przeszłam
kamienną, odśnieżoną dróżką pod same drzwi. Ledwo zdołałam nacisnąć dzwonek do
drzwi. Kilka chwil późnej drzwi słabo otworzyły się a zza nich wyjrzała
ciekawska główka Nico.
-Ciocia Inga!-pisnął radośnie i wybiegł do mnie i przytulił
się do mojej nogi. Na chwilę straciłam równowagę ale w porę oparłam się o próg.
-Jezus, Maria. Dziecko! –usłyszałam męski, poważny głos.
Przed oczami pojawiły mi się czarne mroczki i czułam, że tracę przytomność,
jednak wpadłam prosto w czyjeś ręce.
Ocknęłam się i zamrugałam oczami rozglądając się dookoła.
Zaczęłam bezwiednie płakać. Czułam się strasznie słabo i bezradnie.
-Kochanie, nie płacz. Jest już dobrze, jesteś w domu.
–usłyszałam szept Marco zza mojej głowy. Chyba leżałam na jego kolanach, jego
dłonie spoczywały na moich barkach, a po prawej stronie żywym ogniem palił się
kominek.
Koło mnie klękał tata Marco ubrany w elegancki garnitur i
szukał czegoś w swojej lekarskiej saszetce. Wyjął z niej chyba elektryczny
termometr. Przystawił go do mojego czoła, a po chwili usłyszałam ciche
piknięcie.
-I jak?-zapytał blondyn głaszcząc mnie uspokajająco po
policzku.
-Trzydzieści cztery. Spadnie jeden stopień a powinna jechać
do szpitala.
-Cholera, Inga… Coś ty zrobiła?-szepnął mi do ucha i
przyłożył swój policzek do mojego.
-Spokojnie, Marco. Damy radę domowymi sposobami. Manuela,
nalej u góry letniej wody do wanny.
-Może lepiej gorącej?
-Żeby dziewczyna miała szok termiczny? Chyba
oszalałaś.-skarcił żonę i zaczął rozpinać moje kozaki.
-Ja zdejmę.-powiedziałam słabym głosem próbując się
podnieść.
-Następna, której się żarty trzymają. Leż. Zamknij na chwilę
oczy albo poparz gdzie indziej. Jak coś poczujesz to powiedz. –pouczył
zaabsorbowany tym co robi. Kiwnęłam głową i zamknęłam oczy wtulając się w nogi
Marco. Łzy cały czas mi spływały po policzkach.
-Dzwoniłem do ciebie miliony razy. Włączała się sekretarka.
Nie wiedziałem co się dzieje. Chciałem już dzwonić do twojego taty.
-Marc… Powiedział, że zrobi wszystko, żeby mnie zniszczyć.
Powiedział, że cię wykorzystuję, że zrobi jakieś fotomontaże, że mnie
zostawisz. Powiedział, że jestem suką i wykorzystuję ciebie i tatę. Ja…odpowiedziałam
mu, że on nigdy nie zniszczy tego, co jest między nami, bo to zbyt silne. Zostawił
mnie na lotnisku a ja nie wiedziałam jak dojechać… Skończyło się paliwo..
Ała!-pisnęłam czując coś drapiącego szybko przesuwającego się po mojej stopie.
-Dasz radę poruszać palcami?
-Tak. –kiwnęłam głową i zrobiłam to o co poprosił. Badał też
czucie w palcach, na szczęście jednak wszystko było w porządku. Sprawdził też
palce u dłoni i zmierzył mi ciśnienie.
-Zbyt wysokie, przy takim wyziębieniu to normalne. Westchnął
i schował stetoskop, urządzenie do pomiaru ciśnienia i metalowy pręcik, który
pewnie mnie szorował po stopie.
-Wypruję flaki Marcowi jak go tylko spotkam. –oznajmił Marco
zaciskając dłoń w pięść.
-Marco! Milej, są święta! –upomniała go schodząca po
schodach pani Manuela. Melanie przyniosła koc, którym mnie otuliła.
Podziękowałam jej uśmiechem.
-Akurat tu poprę Marco. Zaraz zadzwonię do Kloppa. A ty nie
trać mi tu przytomności i się grzej. –wycelował we mnie palec i uśmiechnął się
słabo.
-Proszę nie dzwonić do taty, niepotrzebnie będzie się
martwił.
-Niepotrzebnie? Miałaś ogromne szczęście. A pan Klopp
powinien zrobić coś z tym synalkiem. Marco, mogę twój telefon?
-Tak, weź. Nie ma na razie kodu.
-Okej. A! Trzeba zagotować gorącą wodę w garnku i powoli ją
dolewać. Ktoś powinien wejść z Ingą i kontrolować temperaturę i ciśnienie. Nie
wiem, czy Melanie…
-Ja pójdę.-odezwał się pewnie Marco i zaczął przeczesywać
palcami moje włosy.
-Inga?-zwrócił się pytająco pan Reus.
-Tak będzie dobrze. Dziękuję panu za pomoc, że się pan mną
zajął i…
-Nie mógłbym inaczej. Tylko się na razie nie podnoś. Marco
lepiej weź ją potem na ręce.
-Wiem przecież. Nie musisz się wymądrzać.
-Ja już wiem co muszę. –oznajmił pewnie przepisując zapewne
numer telefonu taty z telefonu Marco do swojego telefonu, a po chwili wszedł do
pokoju obok przykładając telefon do ucha.
-Zepsułam wam Wigilię…-westchnęłam łapiąc Marco za rękę.
-Nawet tak nie mów! –krzyknęła do mnie z kuchni pani
Manuela, a po chwili podeszła do mnie ściągając kuchenną rękawicę. –Jesteś
częścią naszej rodziny, skarbie. U nas zawsze w święta się coś dzieje. Jak
Marco był mały to stłukł szybę. Rok temu Nico przewrócił choinkę… Jeśli
myślałaś, że jesteśmy normalną rodziną…-zaśmiała się i pogładziła mnie
opiekuńczo po ramieniu.
-Woda już jest!-dobiegł do nas z góry głos Yvonne. Nie
widziałam jej jeszcze ale jak widać i tak była zaangażowana w całą
tą..ciekawą…sytuację.
-No to idziemy. –uśmiechnął się Marco. Włożył rękę pod
lędźwie, drugą złapał mnie pod kolanami. Weszliśmy na piętro, gdzie Yvonne otworzyła
nam drzwi do łazienki.
-Mogę wziąć twoje kluczyki z torebki? Ja i mąż Melanie
chcemy znaleźć twój samochód i przywieźć go tutaj.
-Jasne. A mogę mieć do ciebie prośbę?
-Zawsze.
-Weźmiesz z bagażnika taki bordowy karton z kokardą na
górze? Będę ci bardzo wdzięczna.
-Nie ma sprawy.
-Może lepiej niech weźmie Gregor, bo jest dość ciężkie.
-Oczywiście. Idź już się wykąpać, powinnaś się poczuć
lepiej.
Marco posadził mnie z nadmierną ostrożnością na desce
toalety i zaczął zdejmować moje getry i cieliste rajstopy, które były pod nimi.
-Dobrze, że chociaż założyłaś getry, choć i tak nie są zbyt
grube.
-Nie miałam innych. Chciałam założyć takie na drogę.
-W porządku. –kiwnął głową. Mimo wszystko widziałam jak był
spięty. Zdjął przez głowę moją sukienkę i odpiął stanik. Pomógł mi wstać i
zsunął dolną część bielizny. Podniósł mnie na ręce i ostrożnie włożył do wanny.
Przy wejściu stał garnek z parującą wodą. Zdjął prysznic i wyregulował wodę.
Zaczął delikatnie polewać delikatnymi strumieniami moją klatkę piersiową, która
wyłaniała się ponad poziom wody.
-Jest dobrze? Jest ci słabo? Za gorąco?
-Nie jest mi słabo ani za gorąco. Praktycznie nie czuję
ciepła wody.
-W porządku ale i tak nie mogę jeszcze dolać cieplejszej.
Musisz się przyzwyczaić. Jesteś lodowata, masz sine usta i paznokcie.
-Nie bądź na mnie zły. Marc zadzwonił do mnie, żebym
podjechała samochodem na lotnisko, bo jego się niby zepsuł. Jechałam naprawdę
ostrożnie, myślałam o tobie.
-Mogłaś po mnie zadzwonić. Mogłem wyczuć, że on tak łatwo
się nie podda.. Mogłaś do cholery wejść do najbliższego domu i poprosić o
telefon. Mogliśmy uniknąć tego wszystkiego.
-Może to głupie, ale myśl, że z każdym krokiem jestem bliżej
ciebie dodawał mi siły. Marzyłam, żeby znaleźć się w twoich ramionach. Nie
pomyślałam nawet, żeby wejść do czyjegoś domu. Nie bądź na mnie zły, tak bardzo
cię kocham.
-Nie jestem na ciebie zły. Nie wiem na kogo ani na co. Chyba
najbardziej na Marca. Ja ciebie też kocham. Napisałaś mi tak pięknego smsa, a
potem napędziłaś mi tyle strachu…-westchnął i ucałował mnie w czoło.
Zza drzwi łazienki rozległo się pukanie.
-Marcuś, dzwoni Mario na domowy. Pyta się czy wiesz co z
Ingą bo nie może się dodzwonić. Co mam powiedzieć? Zadzwonisz potem?
-Możesz mu wszystko powiedzieć? Nie mam na to siły, a nie
chcę, żeby się dłużej denerwował.
-Dobrze. A jak Inga?
-Dziękuję, pani Reus. Jest lepiej. –zawołałam uśmiechając
się do Marco.
-To dobrze. Trzymaj się skarbeńku. I żadna pani! Mówiłam ci
już za pierwszym razem!
Marco uśmiechnął się do mnie i poszedł po garnek z gorącą
wodą. Wlał jej trochę na wysokości moich stóp. Odstawił go i zaczął dłonią
mieszać wodę.
-Dziękuję, Marcusiu.-uśmiechnęłam się szeroko i oparłam
wygodnie głowę na tylnej ścianie wanny.
-Nie słyszałaś tego.
-Słyszałam. Mogę cię o coś zapytać?
-Pytaj. Ale już się boję. Brzmisz poważnie.
-Czy jeszcze ci się podobam?
-Żartujesz?
-Nie. Leżę przed tobą w wannie. Naga. Nie dotykasz mnie ani
nawet nie całujesz.
-Nie wiesz nawet co się we mnie dzieje. Mogę wstać i pokazać
co się dzieje w moich bokserkach.-zaśmiał się i dotknął mojego policzka. –Nie
chcę cię dotykać, bo nie chcę zrobić ci krzywdy. Wiem też, jak reagujesz na mój
dotyk. Twoje ciśnienie skacze. Kocham cię, bardzo cię kocham.
-Wiesz? Chyba wreszcie czuję, że woda jest ciepła.
-To dobrze. Mogę sprawdzić?-zapytał dotykając mojej ręki.
Kiwnęłam tylko głową, a on ścisnął mocniej mój nadgarstek, żeby sprawdzić puls.
Zmarszczył brwi a potem sprawdził swój. –Chyba dobrze.-posłał mi swój uroczy
uśmiech.
-Dolejemy jeszcze?
-Dasz radę? Kręci ci się w głowie? Sła…
-Nic mi nie jest.-powiedziałam pewnie z uśmiechem. Naprawdę
czułam się już dużo lepiej. Chyba też po części Marco dał mi dużo siły.
Po kąpieli Marco szybko otulił mnie dużym ręcznikiem i
pomógł mi się szybko ubrać. Dostałam dres od Yvonne, na który kazał mi jeszcze
założyć gruby szlafrok.
-Będzie mi zbyt gorąco.
-I ma. Powinnaś się teraz wygrzać. Zejdźmy już, pewnie
wszyscy na nas czekają.
-Pozwolisz mi iść?
-No.-zaśmiał się i przepuścił w progu łazienki. Zeszliśmy po
schodach. Marco cały czas obejmował mnie w talii lekko asekurując, choć i tak
tego nie potrzebowałam.
-Inga.-zatrzymał mnie, kiedy już mieliśmy wejść do salonu i
przyciągnął do siebie składając czuły pocałunek na moich ustach. -Zawsze jesteś
dla mnie najpiękniejsza na świecie.
Ścisnęłam go za dłoń i przekroczyliśmy próg salonu. W tym
samym czasie wrócili też Gregor i Yvonne. Siostra Marco odłożyła kluczyki na
małą szafkę, a mąż Meli położył dużą paczkę pod choinką, gdzie leżało już ich
kilka.
-Inga! I jak się czujesz? –zauważył mnie pan Thomas
popijając herbatę. Odłożył szklankę na stół i podszedł do nas.
-Dziękuję, dużo lepiej. Naprawdę wam dziękuję. Przesadzę,
jeśli powiem, że uratowaliście mi życie?
-Nie dziękuj tylko zdrowiej. Obyś się nam nie rozłożyła już
całkiem. Chodź, zmierzę ci temperaturę.
Pan Thomas poprowadził mnie do pokoju, do którego wcześniej
wszedł, żeby porozmawiać z tatą. Wnioskując była to sypialnia rodziców Marco.
-Usiądź na łóżku, zaraz zobaczymy co tu wyszło. –odwrócił
się do szafki i wziął urządzenie, które widziałam już wcześniej. Zbliżył je do
czoła, a po chwili odczytał wynik.
-Trzydzieści pięć i siedem. Jest bardzo dobrze. Przez noc
albo się rozłożysz i będziesz miała gorączkę albo będzie maksymalnie
trzydzieści siedem i szybciej dojdziesz do zdrowia.
-Lepsza wersja druga.
-Rzadziej się zdarza ale zobaczymy.
-Bardzo panu dziękuję. I chciałam przeprosić. Wtedy na
obiedzie, zbyt bardzo się uniosłam…
-Nie. Ty akurat nie masz za co przepraszać. Ja nawet nie
zasługuję na twoje wybaczenie. To wszystko co powiedziałem…
-Bał się pan o syna. Marco powiedział mi wszystko co było w
przeszłości. Nie chciał pan, żeby znowu był w takim stanie. Żeby nie zawalił
swojej kariery… I życia.
-To nie ma usprawiedliwienia. Bałem się, to prawda, a
okazywałem to w byciu najgorszym ojcem i mężem. Ucierpiała moja relacja z
Manuelą, nie wiedziałem nawet, że córka ma taki talent. Z Marco nie rozmawiałem
lata… Zawiódł mnie a ja go zostawiłem wtedy, kiedy mnie potrzebował. Nie było
mnie przy nim.
-Marco teraz też się załamał… Miał pan drugą szansę.
-Może nie powinienem ci tego mówić, ale.. Kiedy wyszła ta
cała chora sytuacja z Carolin, Marco od razu do mnie zadzwonił, płakał jak mały
chłopiec. Przyjechałem do niego. On po prostu jak bezbronne dziecko, przytulił
się i płakał. Powiedział wszystko co czuje. Rozmawialiśmy pięć godzin.
Powiedział, że mnie kocha i potrzebuje. Sam też płakałem. Zrozumiałem więcej
niż przypuszczałem. Ile ludzi zraniłem swoim zachowaniem. To wasze zerwanie na
naszą całą rodzinę zadziałało trzeźwiąco. Na relację moją i Marco i myślę, że i
wasz związek dojrzał… Co widzę po pierścionku zaręczynowym. Mam nadzieję, że
kiedyś mi wybaczysz.
-Nie jestem pamiętliwa. Nie mam panu tego za złe, chciałabym
jedynie, żeby zaakceptował pan mój związek z pańskim synem. Kocham go całym
sercem i jest dla mnie najważniejszy na świecie. Zamierzam zostać jego żoną i
być jego wsparciem, opoką.
-Inga, dziecko…-uśmiechnął się do mnie ciepło i usiadł koło
mnie na łóżku. Po chwili mocno do siebie przytulił. –Witaj w rodzinie. Marco
opowiadał mi dużo o tobie. Wiem, że może być to dla ciebie trudne ale jeśli
chcesz możesz do mnie mówić „tato”. Obrażę się, jeśli powiesz do mnie „pan”.
Zapomnijmy o tamtym, wróćmy do rodziny i zjedzmy wspólnie wieczerzę. Jak jedna
rodzina, do której w pełni należysz. Marco ma szczęście mając tak cudowną
narzeczoną.
-Dziękuję. –uściskałam go mocno a z mojego serca spadł
wielki kamień.
-Tato, chcemy zaczynać…-do pokoju wszedł Marco jednak nie
dokończył zdania widząc nas w takiej sytuacji. Jego oczy radośnie zabłyszczały a na usta wkradł się delikatny uśmiech.
-Już idziemy.-uśmiechnął się i pomógł mi się podnieść.
-A, jeszcze jedno.
-Wyjść?-uśmiechnął się Marco i spojrzał szczęśliwy na nas.
-Nie, zostań. –odpowiedziałam mu tym samym, a on korzystając
z sytuacji podszedł do mnie i objął od tyłu kładąc policzek przy mojej szyi.
-Chciałam się jedynie zapytać jak mój tata to przyjął.
-To Klopp. Wściekł się. Próbowałem go uspokoić, że jesteś w
lepszym stanie, jednak on jak zawsze… Wie swoje i stwierdził, że ostro
porozmawia z synem, a o ciebie się bardzo martwił.
-Powiedziałeś to, co Marc mi powiedział?
-A miałem to zatajać? Powinno mu się oberwać i zapewne tak
będzie. Nie przejmuj się tym. Chciał z tobą porozmawiać ale powiedziałem mu, że
jesteś w kąpieli. Kazał mi cię uściskać i przekazać, że cię bardzo kocha i nie
przeprasza za Marca, bo się go wstydzi.
-Zepsułam mu święta…
-Chyba czas najwyższy, żeby i on i Ulla zrobili z nim
porządek. Nie pozwolę, żeby moja synowa zadawała się z takim człowiekiem.
-Dziękuję…
-Uśmiechnij się. Mamy Wigilię.
Całą trójką weszliśmy do salonu. Usiedliśmy razem przy
stole. Mama Marco odczytała kawałek Pisma Świętego, a potem wszyscy dzieliliśmy
się opłatkiem. Zostałam wyściskana przez wszystkich członków rodziny, włącznie
z Nico. Na sam koniec został mi Marco. Nasze spojrzenia się spotkały.
Posłał mi
uśmiech, a ja do niego podeszłam.
-Marco…
-Inga. To nasze pierwsze z wielu wspólnych świąt, które są
przed nami. Przed nami jak i całe życie, które chcę przy tobie spędzić. Chcę
cię wspierać, sprawiać ci radość, kochać cię. Za rok będziemy tak stali jako
mąż i żona. Jeszcze szczęśliwsi, jeśli się da. Będąc przy tobie jednak wiem, że
nie ma rzeczy niemożliwych. Stałaś się wszystkim czego potrzebuję. Mogę żyć bez
piłki, znajomych, wszystkich ludzi na świecie poza tobą. Ty jesteś moim
światem, moim sercem, które cały czas, szalenie mocno bije. Nawet ojciec lekarz
nie pomoże. Chciałbym ci życzyć zdrowia i szczęścia, przy moim boku. Żebyś była
szczęśliwa jak ja teraz.
-Marco, nie wiem co mam ci powiedzieć… -szepnęłam ocierając
łzy.
-Że mnie kochasz. Potrzebujesz tak samo jak ja. Że jesteś ze
mną szczęśliwa.
-Bardzo cię kocham. Mogę ci do końca życia powtarzać, że
jesteś moim światem. Nigdy to się nie skończy, nie zniknie. Jak twój tatuaż. A
ja jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi będąc u twojego boku.
-Wystarczy, nie chcę płakać. –powiedział, a po chwili objął
mnie mocno i wpił mi się zachłannie w usta. Zmiękły mi nogi i zupełnie
zakręciło mi w głowie. Jednak ten objaw pojawiał się zawsze podczas jego
pocałunków. Nie obchodziło mnie, że cała rodzina się na nas patrzy. Nie jego
rodzina, lecz nasza rodzina. Czułam się tu bardzo dobrze, można powiedzieć, że
mam nawet ogromne szczęście do ludzi, których spotykam na swojej drodze i będę
wdzięczna za to Bogu do końca moich dni. Wtuliłam się w klatkę Marco i
wsłuchiwałam się w stukot jego serca.
-Wesołych świąt, mój Aniele.-szepnął mi do ucha.
-Wesołych świąt.-odpowiedziałam i pocałowałam go w policzek.
Marco wziął w palce mój podbródek i skierował go do góry. Nad nami wisiała
jemioła. Czyli wcale nie daliśmy aż tak wielkiego przedstawienia, to przecież nawet normalne.
Zjadłam naprawdę wspaniałą kolację. Tradycyjny barszcz
czerwony, ryby i tradycyjne niemieckie sałatki, które miałam okazję pierwszy
raz spróbować. Marco pokazał mi swoją ulubioną i nałożył mi jej zbyt przesadną
ilość. Była naprawdę dobra, jednak jak się okazało-nie najadłam się, bo mój
narzeczony zjadł już swoją porcję i wziął się za moją. Marco jak i cała reszta
miał nalane czerwone wino do kieliszka. Ja i Melanie zostałyśmy przy zwykłej
herbacie. Melanie ze względu na to, że musiała karmić małą Mię. Ja wolałam się
ugrzać, zwłaszcza, że była z imbirem. Nie chciałam krakać, jednak czułam w
kościach, że czeka mnie chora i nieprzespana noc.
Po skończonej kolacji zaproponowałam mamie mojego
narzeczonego pomoc przy znoszeniu naczyń, jednak ta popatrzyła jak na wariatkę
i zaśmiała się pod nosem. No tak.
Przyszedł w końcu czas na śpiewanie kolęd. Z radia płynęły
niemieckie kolędy jednak ja w ogóle nie znałam słow. Położyłam głowę na
ramieniu Marco i słuchałam śpiewu rodziny. Marco też całkiem nieźle śpiewał.
W pewnym momencie sytuacja zupełnie się zmieniła. Mama Marco
wyszła z inicjatywą.
-Mam twoją gitarę. Zagraj coś, Inga zaśpiewa nam jakąś
polską kolędę. Melodie chyba są podobne.
-Mamo…
-No już. Idziesz czy mam ci przynieść? Nie rób sobie siary
przed przyszłą żoną.
-Jesteś straszna. –prychnął i podniósł się z miejsca, by
pójść po instrument. Kilka minut później zszedł na dół z gitarą w ręku. Usiadł
na kanapie i poklepał miejsce koło siebie, żebym je zajęła. Wstałam od stołu i
usiadłam koło niego.
-To?-uśmiechnął się kończąc strojenie gitary.
-Chyba „Cicha noc” jest i po polsku i po niemiecku. Nie znam
do końca niemieckiej, ale…
-No to gramy. –oświadczył i zaczął uderzać delikatnie
opuszkami palców o struny. Po salonie rozległa się muzyka. Zanim zaczęłam
śpiewać przybiegł do nas jeszcze Nico, którego posadziłam sobie na kolanach i
bujałam go delikatnie w rytm kolędy.
Śpiewałam wsłuchując się w melodię graną przez Marco. Kiedyś
nawet z babcią czytałyśmy o nim i Mario jakieś „fakty” i znalazłyśmy tam, że
właśnie gra na gitarze. Tylko nie było napisane, że tak pięknie. Pod koniec
drugiej zwrotki położyłam głowę na jego barku i powoli zakończyliśmy razem
kolędę. Po salonie rozległy się brawa. Marco przełożył gitarę do drugiej ręki,
by móc mnie objąć.
-Pięknie śpiewasz. –szepnął i ucałował mnie w policzek.
-A ty grasz.
-Wiem.
-I ta skromność. Imponujesz mi coraz bardziej.
-Też wiem. –zaśmiał się i westchnął. Spojrzał na swojego
siostrzeńca, który z ciekawości zaczął szarpać struny gitary swoimi małymi
paluszkami.
-Nico? Zobacz, chyba coś Mikołaj zostawił pod
choinką.-powiedziałam udając zaskoczoną. Malec z piskiem pobiegł pod ozdobione
drzewko i zaczął z podziwem oglądać prezenty.
-Dzięki. Zaraz przyjdę.-zaśmiał się Marco i wstał z kanapy. Skierował się na
górę, żeby odłożyć instrument. Wykorzystując okazję podeszłam do stołu, gdzie
jeszcze wszyscy siedzieli.
-Ja..Jest mi trochę niezręcznie, bo nie mam dla was żadnego
prezentu. Jedynie dla Marco wpakowałam nie wiedzieć czemu razem z prezentami
dla rodziców…
-Kochanie, nie to się liczy w święta. –uśmiechnęła się do
mnie mama Marco i podeszła do mnie. Przytuliła mnie do siebie głaszcząc po
włosach. –Najważniejsze, że jesteś tu z nami.
-Nie podlizuj się. Trzeba mówić prawdę. Też nie mamy dla
Ingi prezentu. –roześmiał się pan Thomas jak i wszyscy zebrani.
-Może to też. Ale nie zmienia faktu, że ogromnie się
cieszymy, że z nami jesteś. Z Marco. Cały wieczór patrzy na ciebie z ogromną
miłością. Aż się serce cieszy.
-Jestem w dresie i szlafroku. Nie ma na co patrzeć.
–zaśmiałyśmy się obie.
-Widocznie ma. Widać, że bardzo się kochacie. Zmieniłaś go.
Bardzo. Na dużo, dużo lepsze i za to będę ci dziękować do końca życia. Jest
innym, lepszym człowiekiem.
-Marco też wiele we mnie zmienił na lepsze. Pamiętając
siebie z czasu, kiedy go nie znałam… Byłam zwykłą szarą myszką, bojącą się
wszystkiego i wszystkich. Sprawił, że stałam się odważną kobietą. Poczułam się
przy nim piękna, potrzebna i kochana.
-Wiem. –usłyszałam jego głos zza pleców.
-Ty dziadu! Wszystko podsłuchiwałeś! –wycelowałam w niego
palec na co on tylko podniósł ręce w geście obronnym. Nie zauważyłam kiedy
szybko mnie pocałował, chwilę później był już przy Nico koło choinki i szukali
karteczek z właścicielami paczek.
-Jesteście niemożliwi. –zaśmiała się i wzięła talerz swój i
Yvonne, żeby zanieść go do zmywarki.
-Pomogę pani.
-Żadna „pani”. Odpoczywaj. Najlepiej się połóż na kanapie i
przykryj kocem. Thomas potwierdzi, jeśli i sam lekarz musi ci to potwierdzić.
Marco mówił, że jesteś uparta jak osioł.
-Nie mówiłem nic o ośle!-krzyknął do nas Marco na co wszyscy
zgromadzeni się roześmiali.
-Przepraszam, synku. Oficjalnie nie mówiłeś… Nieoficjalnie…
-uśmiechnęła się zadziornie i szybkim krokiem poszła do kuchni. Musiałam ją
poprosić o jeszcze jedną rzecz. Wzięłam więc kolejne dwa talerze i poszłam za
nią.
-Uparta…-westchnęła i odebrała ode mnie talerze. Koło mnie
też stanął tata Marco również z naczyniami.
-Miałabym do was jeszcze jedną prośbę…
-Co by sobie panienka życzyła. –uśmiechnął się pan Thomas
myjąc ręce.
-Czy mogłabym… Zapalić świeczkę na parapecie? Od dziecka we
wszystkie Wigilie zostawiałam z babcią na noc świeczkę na parapecie ku pamięci
jej rodziców. Nie było Wigilii, bez zapalenia świeczki… Dzisiaj jest moja
pierwsza Wigilia bez niej. Chciałabym to kontynuować, dla niej i jej rodziców.
Oczywiście nie zmuszam…
-Skarbie, oczywiście, nie ma problemu. To piękny gest.
-Zaraz poszukam świecy. –oznajmił jej mąż posyłając mi
ciepły uśmiech. –Idź na kanapę, połóż się, przykryj a jak znajdę, to ci
przyniosę.
-Bardzo wam dziękuję.
-Żaden problem.
Wróciłam do Marco i usiadłam koło niego na kanapie. On sam
położył mnie zostawiając nogi na jego udach i przykrył mnie kocem.
-Będzie mi za gorąco.
-I dobrze. Musisz się wygrzać, żeby się nie rozłożyć.
-Ciociu! To dla ciebie!-przybiegł do nas Nico z podłużnym
pakunkiem. Podziękowałam mu i wzięłam pakunek. Spojrzałam pytająco na Marco,
jednak on pokiwał głową na znak, że to nie od niego.
Miałam już swoje
przypuszczenia widząc ciekawski wzrok Yvonne. Kiedy już go miałam odpakować przyszedł tata Marco z długą, białą świecą i szklanym małym świecznikiem, w
który można ją włożyć. Na parapecie
leżały zapałki. Razem z Marco podeszliśmy do niego. Opierając się o jego tors
podpaliłam zapałkę dotknęłam jej czubkiem knocika świecy. Świeczka rozbłysnęła się
jasnym płomieniem. Zgasiłam zapałkę i odłożyłam na bok razem z pudełeczkiem.
Spojrzałam w niebo, na którym było pełno jasnych gwiazd. Uśmiechnęłam się w
tamtym kierunku wierząc, że babcia tam jest i czuwa nade mną.
-Kocham cię. –usłyszałam koło mojego ucha. Wtuliłam się w
jego szyję i zamknęłam oczy czerpiąc z tej chwili.
Na kanapie czekał na mnie wciąż zagadkowy prezent.
Otworzyłam go delikatnie. Zaniemówiłam kiedy zobaczyłam przepiękny obraz z
akwareli. Był to portret roześmianego Marco. Wyglądał tak pięknie, młodo jak
zwykle cholernie seksownie.
-Aż go chyba powieszę nad łóżkiem. –powiedziałam pełna
podziwu dla talentu Yvonne.
-A co masz? –zajrzał mi przez ramię Marco i zrobił dość
śmieszną minę. –To nie będzie wisiało w naszej sypialni.
-Dlaczego? Jest przepiękny!
-Wiesz? Jakoś nie mam ochoty budzić się i widzieć swoją
twarz.
-I tak widzisz, też na obrazie Yvonne.
-Ale jesteśmy tam razem.
-Zobaczymy jeszcze. Ale i tak będzie wisiał.
-Znając twój upór to masz rację. –uśmiechnął się szeroko.
Posłałam uśmiech Yvonne, która odpowiedziała mi tym samym. Sama odpakowywała
prezent. Nico miał niezłą fuchę. Kiedy nadszedł czas na prezent dla Marco ode
mnie, mały nie miał siły wziąć go w ręce. To fakt, że i mnie samej ciężko go
się nosiło.
Marco podszedł do niego i sam wziął paczkę. Przyszedł z nią
do mnie i położył sobie na kolana. Popatrzył na mnie z ciekawością i ekscytacją
w oczach.
-Cioociu! A to dla ciebie!-Nico przyniósł mi średniej
wielkości torebkę.
-No to otwieramy. –uśmiechnął się Marco.
Cała rodzina podeszła do choinki po swoje prezenty.
-Thomas! Wiem o czym zapomnieliśmy!-w pewnym momencie
krzyknęła pani Manuela.
-O czym zapomniałaś?-uśmiechnął się szeroko do żony tata
Marco.
-My. O pierniczkach. Musimy zrobić, choćby na jutro.
-Ja zrobiłam pierniki z tatą. Zostały w samochodzie na siedzeniu.
Mogę po nie pójść.
-Dobry żart. Nigdzie nie wychodzisz, moja panno. Grzej się
dalej pod kocem, jak już to ja pójdę. Gdzie masz kluczyki?
-Ja odłożyłam na szafkę!-powiedziała Yvonne wyciągając ze
swojej paczki pełno nowych pędzli. Aż jej się oczy zaświeciły. –Dziękuję, tato!
–pisnęła i podbiegła do pana Thomasa i rzuciła mu się w ramiona. On sam się
zaśmiał i ucałował córkę. Oparłam głowę
na ramieniu Marco i uśmiechnęłam na ich widok. Nikt nie powiedziałby, że jeszcze
kilka miesięcy temu byłoby między nimi źle.
W końcu otworzyłam moją paczkę. Roześmiałam się widząc
najnowszy model IPhone’a. I to jeszcze w przepięknym różowym kolorze.
-Mówiłem.-uśmiechnął się wyszczerzając ząbki w szerokim
uśmiechu. Sam trudził się z otwarciem kartonu, w którym był zapakowany prezent
ode mnie –Podoba ci się?
-Bardzo, dziękuję ci.-pocałowałam go w policzek i zajrzałam
dalej do prezentu, gdyż jak się okazało to jeszcze nie był koniec.
-A ja chyba pójdę po nożyk, bo to nieźle zapakowałaś.
W prezencie dalej znalazłam przepiękną bransoletkę z białego
złota z różnymi zawieszkami. Jedna była w kształcie domu z kolorowymi,
czerwonymi dachówkami. Kolejna przedstawiała jacht. Nasz pierwszy pocałunek
jako pary przy świetle księżyca. Palma. Może sama podróż? Albo nasza wyprawa w
góry. Tam było pełno zarówno palm jak i wielu innych drzew, które widziałam
pierwszy raz w życiu. Kolejna była mała, czerwona różyczka. Jako ostatnie było
czerwone serce. Uśmiechnęłam się i założyłam ją na rękę. Pasowała idealnie. Spojrzałam
w bok. Nawet nie wiedziałam, że Marco wrócił. Siedział oczarowany oglądając
album. Powklejałam tam nasze wspólne zdjęcia. Od niemowląt trzymanych
na rękach aż do teraz. Przysunęłam się do niego. Cały czas oglądał pierwszą
stronę. Zdjęcie które widziała tyle razy, kiedy Ulla trzymała mnie na rękach.
Jednak mnie urzekło zdjęcie obok. Malutkiego Marco na rękach Manueli siedzącej
na kanapie koło Thomasa, któremu na kolanach siedziały dwie małe dziewczynki.
Marco objął mnie ręką i przyciągnął mocniej do siebie. Przewrócił kartkę i
widząc zamieszczone tam zdjęcia oboje się roześmialiśmy. Oba zdjęcia były
identyczne. Przedstawiały nas siedzących w krzesełkach dla dzieci trzymających
w rączkach łyżki. Cali umazani w jedzeniu!
-Co tam macie?-podeszła do nas z uśmiechem mama Marco. Kiedy
zobaczyła zdjęcia od razu błysnęły jej oczy. Widziałam ten matczyny,
sentymentalny wzrok. Blondyn przełożył kartkę na kolejne zdjęcia. Na naszych twarzach pojawiły się jeszcze większe uśmiechy. Marco przebrany w strój
pirata z mieczem w ręku z zawadiackim uśmiechem i błyskiem w oku. Został mu do teraz. Ja byłam
przebrana w księżniczkę. Przynajmniej chciałam tak wyglądać. Miałam ubraną
satynową, długą piżamę babci, na głowie miałam założoną papierową koronę. W rączkach
dzierżyłam ściskając mocno moją ukochaną przytulankę-Mourice’a. Efekt poprawiał
brak mojego jednego, górnego, mlecznego zęba. Do mamy Marco podszedł i
zaciekawiony pan Thomas.
-Jaka śliczna Inga!-zaśmiał się przyglądając się zdjęciom.
–Ale chodź, chodź. Niech sobie razem oglądają. –pociągnął swoją żonę w
przeciwną stronę.
-Ale przecież nie przeszkadzają państwo.
-Manuela, Inga jest po prostu miła. Chodź już. Tak to ona by
się od was nigdy nie oderwała. –oznajmił zabierając żonę na postawioną trochę
dalej kanapę.
Kolejne zdjęcia przedstawiały nas w okresie nastoletnim.
Marco głownie z piłką, choć znalazłam też jego zdjęcie z Mario. W końcu w
albumie zdjęcia były wklejane już tylko pojedyncze. Nasze wspólne. Rozpoczynało
zdjęcie robione przez Anię, kiedy przytulaliśmy się w ogrodzie. Mario stał w
prawdzie za nami jednak tylko my o tym wiedzieliśmy, bo Pączuś został zupełnie
obcięty, jakby go tam nie było. Kolejne-kolonie, kiedy siedziałam mu na barana.
Było ich kilka, aż w końcu pierwsze nasze wspólne zdjęcie jako pary. W górach, nasz
pocałunek i kilka innych ujęć, na przykład z moich urodzin i kilka wycinków z
gazet. Po nich były puste kartki z wyciętymi napisami z białych kartek. Były
one symbolem naszego rozstania, jednak jakby słowa nie były z nim związane. „Wiara”,
„walka”, „nadzieja”, „miłość”, „przekraczanie granic”. Po nich były kolejne
zdjęcia odkąd wróciliśmy do siebie począwszy od zaręczyn, kiedy Marco przede
mną klękał z pudełeczkiem z pierścionkiem w ręku, kiedy się całujemy i
tańczymy. Było też kilka, które zrobiliśmy sobie razem na spacerach i u mnie w
domu razem z Kloppsikiem.
-Uzupełnimy je.-oznajmił Marco zamykając album. –Dziękuję,
kochanie. To przepiękny prezent. –objął mnie i chciał mnie pocałować, jednak
delikatnie go odepchnęłam.
-Zarażę cię.
-Gorzej się czujesz?
-Tak. Chyba położę się wcześniej spać.
-Pójdę z tobą. –pocałował mnie w czoło i opiekuńczo
przytulił. –Widziałaś wszystko w paczce?
-Bransoletka. Jest niesamowita. Dziękuję.
-Tam jest jeszcze coś.
Z zaciekawieniem otworzyłam paczkę. Faktycznie, była tam
jeszcze koperta. Wzięłam ją do ręki i spojrzałam pytająco na Marco. Ten kiwnął
głową, żebym otworzyła. Wyjęłam z niej białą kartkę, która była przyozdobiona
na złoto. W rogu były nadrukowane dwa białe gołębie, w drugim splecione ze sobą
obrączki. Po środku był napis ukośnymi literami.
„Inga i Marco Reus.
25.07.2016 r.”
-Ślub. Umówiłeś termin?
-Tak.
Pisnęłam chyba na cały dom i rzuciłam na niego niczym
dzikuska. Marco zaśmiał się wesoło i objął mnie mocno ramionami sadzając sobie
na kolanach.
-Kocham cię. I będę twoją żoną. Od jutra za siedem miesięcy.
-Już nie mogę się doczekać, Aniele. –zaśmiał się i pocałował
mnie w policzek
-Ciociu! Co się stało?-zaciekawił się Nico trzymając w
rączkach pluszowego misia, chyba nowego.
-Ciocia w wujkiem wezmą w przyszłym roku ślub.-uśmiechnęłam
się do malca, a Marco posadził go sobie na kolanach.
-To znaczy, że będziesz taką moją prawdziwą ciocią i żoną
wujka Marco?
-Dokładnie tak.
-Super!-pisnął i przytulił nas oboje.
-U ciebie też jest coś jeszcze.-zwróciłam się do Marco. On
sam był lekko zdziwiony jednak chwilę później zajrzał do kartonu. Kiedy
zobaczył co tam jest na jego buzi wymalował się ogromny uśmiech.
-Wiem, że jeszcze to znienawidzę, ale to tak na nowy dom.
Żebyś miał co robić z Mario.
-Najnowsza konsola… Moja przyszła żona to skarb. Każdy by o
takiej marzył. A mam ją ja.
-Tylko wiesz, żebyś o tej przyszłej narzeczonej nie
zapomniał na rzecz Cristiano Ronaldo.
-Zawsze o tobie myślę. Dziękuję ci. –uśmiechnął się szeroko
i pocałował mnie w policzek.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę razem. Marco stwierdził, że
musi coś napisać na portalach społecznościowych. Kiedy już miał iść po telefon
poprosiłam go, żeby podłączył mój nowy telefon do ładowarki. Przyszedł do mnie
i zaczął się zastanawiać co mógłby sfotografować. Kilka minut później wpadł na
pomysł. Złapał mnie za dłoń eksponując pierścionek zaręczynowy. Do tego
przyszedł Nico i stwierdził, że lepiej by było z jego małą rączką na szczycie
„wieży”. Wyszło piękne zdjęcie. Marco od
razu je opublikował wszędzie, gdzie tylko mógł.
-Kochanie, idziemy się położyć?
-Dobrze, przeproszę twoich rodziców. Mamy w ogóle jakiś
pokój?
-Tak, spokojnie. Chodź, pójdziemy razem. W pokoju ładuje się
telefon, przełożyłem ci kartę.
-Dziękuję.-uśmiechnęłam się. Marco wziął koc i podał mi
ramię, żebym się o niego oparła. W jadalni znaleźliśmy rodziców Marco, którzy
jedli sernik popijając herbatę.
-Mamo, tato. Inga źle się czuje, pójdziemy się położyć.
-W porządku. Poczekajcie tylko, mam dla ciebie leki. –tata
Marco wstał od stołu u poszedł do kuchni. Po chwili przyszedł z kilkoma
tabletkami w plastikowym kubeczku i wodą w szklance. Popiłam leki i oddałam mu
szklankę. –Zdrowiej nam, dziecko. Dobrej nocy.
-Dziękuję. Za opiekę, za wyjątkowy wieczór.
-Nie ma za co. Cieszymy się, że z nami jesteś, chociaż
lepiej, żebyś nam tu zdrowiała a nie rozkładała się jeszcze bardziej.
-Postaram się! Dobranoc!
Razem z Marco weszliśmy do granatowej sypialni. Jedna ściana
była pomalowana na biało, a po środku stało dwuosobowe łóżko. Koło niego na
stoliczkach paliły się lampki nocne. Na jednym z nich czekał mój nowy telefon. Uśmiechnęłam
się na jego widok.
-Nauczysz mnie jak się tym obsługiwać?
-Myślę, że sama też dasz radę, nie jest trudne. Ale
oczywiście, chętnie ci pomogę. –uśmiechnął się i pomógł mi zdjąć szlafrok.
Zostałam w dresie, a Marco pomógł mi wejść pod kołdrę.
-Wezmę prysznic i zaraz do ciebie przyjdę.
-Wiesz, że uwielbiam cię w garniturach? Wyglądasz cholernie
pociągająco.
-Kochanie. –zaśmiał się i stanął nade mną. –Jesteś chora.
Sama nie chciałaś mnie zarażać. Musisz wyzdrowieć a Sylwestra możemy spędzić
całego w łóżku.
-Całego?
-Całą noc. –zaśmiał się perliście i pocałował mnie w głowę.
–Zaraz wrócę!
-To ja zdrowieję.
-Dobra!
Kiedy Marco zniknął za drzwiami wzięłam do ręki swój nowy
telefon. Weszłam w wiadomości i wpisałam w kontakt numer taty. Była już prawie
dwudziesta trzecia, więc może poszedł już spać, chyba, że jak rodzice Marco
czekał na Pasterkę.
„Tato, dopiero teraz
ładuję telefon (nowy!) i mogę napisać. Przepraszam za tą całą sytuację. Jest mi
przykro z powodu Marca. Wiem, że to nie moja wina ale źle się z tym czuję
wiedząc, że pewnie masz zepsutą Wigilię. Żałuję, że nie porozmawiałam z tobą. Pewnie
się martwisz. Bardzo cię kocham, tato i wcale nie chodzi mi o pieniądze, wiesz
o tym. Ja mimo wszystko odratowałam Wigilię. Rodzice Marco są naprawdę mili,
tata jednak nie jest bucem jak ci mówiłam;). Czuję, że będę chora ale leżę już
w łóżku, dostałam leki, więc powinno być lepiej za jakiś czas. Mam nadzieję, że
niedługo się zobaczymy. Mam nadzieję, że ty też jakoś uratowałeś te święta.
Kocham, Inga.”
Odłożyłam telefon i mocniej nakryłam się kołdrą. Chwilę
później wrócił Marco w koszulce i spodenkach.
-Wskakuj pod kołdrę i nie rób pokazu mody. Po prostu nie
kuś.
-Przepraszam, kochanie. Nic nie poradzę, że jestem taki
przystojny, piękny i seksowny.
-Już lepiej nic nie mów.
-I tak mnie kochasz.
-Kocham. Dobranoc.
-Śpij dobrze.
Zasnęłam wtulona w jego tors. Mimo choroby byłam szczęśliwa,
że tu byłam. Poznałam bliżej jego rodzinę, rodziców. Spędziłam z nimi wspaniały
wieczór i z pewnością zapamiętam te święta na dłużej. Tak jak mówił, to są
nasze pierwsze z wielu świąt. Ostatnie jako narzeczeństwo.
-Inga, kochanie, obudź się. –usłyszałam głos Marco i jego
dłoń głaszczącą mnie po ramieniu. Zamrugałam oczami. Chciałam coś powiedzieć
ale moje gardło paliło. Jakbym nie umiała nic powiedzieć. W pokoju zostało
zapalone światło. Rozejrzałam się i zastałam Marco z jego tatą.
-Co się stało?-szepnęłam ochryple.
-Strasznie kaszlałaś, tata właśnie wrócił z kościoła… Mam
syrop dla ciebie.
-Poczekaj, bo chciałem cię jeszcze osłuchać i zobaczyć co z
gardłem. –westchnął tata Marco. Usiadł na kawałku materaca i otworzył swoją
saszetkę. Zmierzył mi temperaturę i odczytał. Jego mina niestety nie była
zadowolona. –Prawie trzydzieści dziewięć. Szlag by trafił. Trzeba coś ci dać
mocniejszego. Pokaż jeszcze jak osłuchowo. Trzeba będzie wziąć antybiotyk.
Teraz tylko wszystko pozamykane…
Z uchem także nie było najlepiej. Mówiąc szczerze, było
beznadziejnie.
-Zobaczę co mamy mocniejszego. Zaraz przyjdę.
-Herbata?-zapytał Marco łapiąc mnie za rękę
-Tak tylko teraz, bo po syropie nie.-powiedział pan Thomas i
wyszedł z pokoju. Marco podał mi parującą herbatę.
-Nie jest za gorąca?
-Nie, skarbie, możesz pić. –uśmiechnął się słabo podając mi
ją. –Z miodem i cytryną.
-Sam robiłeś?
-Chciałem jakkolwiek pomóc. Jak już ci miałem zanosić
wszyscy wrócili i tata zapytał co z tobą.
-Jest naprawdę miły.
-Wiem. No już, pij. –pomógł mi się podnieść i położył mi
rękę na plecach delikatnie je masując.
-Dziękuję, że się mną tak zajmujesz. Może powinieneś spać w
innym pokoju? Albo ja?
-Bo? Coś przeskrobałem?
-Bo nie chcę, żebyś się zaraził.
-Nie opiekowałabyś się mną?
-Oczywiście, że tak ale nie chcę, żebyś się tak męczył jak
ja.
-Jestem odporny, nie masz się o co bać. Mam treningi w
środku zimy na boisku. I żyję.
-To w porządku. Nie kłócę się, bo wolę kiedy jesteś obok.
Tata Marco przyniósł mi leki, jakąś rozpuszczoną tabletkę,
żeby oskrzela nie były zajęte i syrop. Podziękowałam mu i położyłam się z
powrotem na miejscu. Marco odgarnął mi włosy i podłożył drugą poduszkę, żebym
miała wyżej. Położył się koło mnie i złapał za rękę. Dzięki niemu nawet
chorowało się lepiej. Cóż poradzę? Po prostu szalenie go kochałam.
Buziaki! <3