sobota, 30 lipca 2016

Sześćdziesiąt siedem.



Zima w Dortmundzie zagościła na dobre, choć w moim sercu panowała wiosna, która z każdym dniem rozkwitała. Nie spotkałam się z Anią, jednak Mario i Kuba nie pozwolili mi odczuć jej braku. Często odwiedzałam Błaszczykowskich. Agata już na początku stycznia miała urodzić, więc Kuba ją odciążał na ile mógł, a ja jeszcze im pomagałam zabierając Oliwię na plac zabaw. Często dołączała do nas Sara oraz Nico. Nawet wtedy mogłam liczyć na Marco. Uwielbiałam jego podejście do dzieci. A cała trójka dzieciaków była w nim zakochana. Nalepiliśmy razem pełno bałwanów i stoczyliśmy miliardy bitew na śnieżki. Kilka razy też byłam na spacerze z Melanie i malutką Mią, która zwykle grzecznie spała w swoim wózeczku. 
Grudzień w moim słowniku nabrał zupełnie innego znaczenia. Nie czułam smutku z powodu braku rodziny jak było zazwyczaj. Ten był wypełniony miłością i radością z powodu nadchodzących świąt Bożego Narodzenia.
Także u nas w domu trochę się zmieniło. Tak jak obiecałam Ulli, zaprosiłam ją razem z tatą na obiad. Może i na początku było trochę niezręcznie, jednak tata zaczął jakiś neutralny temat.

Po kilku długich rozmowach przy kominku z kakao w ręku i kotem na kolanach doszliśmy do wniosku, że spędzę te święta w domu Marca, co wydawało się kompletnym szaleństwem. Czasami te szaleństwa kończą się z dobrym efektem. Poza tym miały tam też być siostry taty z mężami i jego mama. Całkiem więc możliwe, że Wigilia nie skończyłaby się fiaskiem. 

Z Marco praktycznie widziałam się codziennie, aczkolwiek trochę dokumentacji miałam też do uzupełniania przez zimowe okienko w Borussii. Media się o nas dowiedziały i rozpisały na dobre. Nawet Mario nie wyrabiał z gazetami, które rozpisały się o nas zwłaszcza przez tydzień, w którym oznajmiliśmy o naszych zaręczynach. Z początku i na spacerach mieliśmy ogony jako paparazzi, jednak nie zwracaliśmy w ogóle na nich uwagi i cieszyliśmy się sobą.  Zaczęliśmy też meblować nasz dom.

Zdziwiło mnie jednak to, o co poprosił mnie na jednym ze spotkań u mnie w domu. Chodziło o święta, a ja byłam w niemałym szoku.

-Marco, posłuchaj, ja nie mogę. Co prawda nie znam tej rodziny, ale Wigilia to doskonały czas, żeby ich poznać. Nie wiem jacy są, jak wyglądają. Ale to moja rodzina. Chciałabym…
-A w Boże Narodzenie? Przyjechałabyś na obiad?
-Kochanie, nie wiem. To pół Niemiec do przejechania.
-Mogę przyjechać po ciebie.
-I wychodzić wcześniej z Wigilii? Chyba żartujesz. Poza tym, mam prawo jazdy od trzech dni, także mogę sama dojechać.
-Zapomnij. Ciesz się, że pozwoliłem ci zdawać zimą. Drogi będą zbyt śliskie i nie pozwolę ci wsiąść za kółko.
-Jeszcze powiedz, że to twój samochód i mam ci go oddać.

Wstałam z kanapy w salonie i poszłam do kuchni nalać sobie herbaty. Nie wiedziałam, czy miał właśnie to na myśli, może to mnie poniosły emocje. To prawda, że dał mi swojego białego Opla, choć i tak chciałam sama kupić auto.. Ale Marco to Marco. Chyba zbyt dużo też przebywał z moim ojcem. Poczułam jego dłonie na mojej talii a po chwili przyciągnął mnie do siebie.

-Przepraszam. Martwię się o ciebie i nie pozwolę, żebyś narażała swoje życie…
-Przesadzasz.
-Nazywaj to jak chcesz ale się o ciebie troszczę i nie chcę nawet myśleć, że przeze mnie miałoby ci się coś stać. Zwłaszcza, że ledwo co zdałaś prawo jazdy.
-Mówiłeś, że dobrze jeżdżę.
-Na polu idealnie, skarbie. –zaśmiał się i ucałował mnie w głowę.
-Spadaj. –z uśmiechem walnęłam go łokciem i biorąc swoją herbatę wróciłam do salonu. –Naprawdę, to się nie uda. Zwłaszcza, że twoi rodzice nie zbyt chętnie widzieliby mnie w święta. Zwłaszcza twój tata.
-Nieprawda. Jesteś moją narzeczoną i będziesz także częścią tej rodziny. I wszyscy będą musieli to zaakceptować.
-Przepraszam cię, ale nie mogę. Mam nadzieję, że zrozumiesz. Chociaż kiedyś.
-W porządku. –ustąpił i usiadł ponownie koło mnie na kanapie i objął mnie ramieniem. Kloppsik znów wskoczył koło nas, bardziej koło Marco, którego sobie owinął wokół palca. Ogona.
Musiałam kupić jeszcze jakiś prezent dla taty, choć chciałam postawić na klasykę-zegarek albo spinki do mankietów, chociaż bardziej niż spinki pasowałby mu nowy dres... I to była myśl!



Zrobiłam wszystkie potrzebne zakupy łącznie z prezentami w galerii. Został mi jedynie prezent dla Marco, któremu zupełnie nie wiedziałam co kupić. Dzwoniłam nawet do Mario, Yvonne i Melanie, żeby ich się poradzić. Niestety oni też nie mieli żadnego pomysłu.
Usiadłam na ławce stawiając na podłodze torby i zaczęłam przeglądać kontakty. Zrezygnowana stanęłam na kontakcie do Marco i bez przekonania wybrałam numer.
Nie musiałam nawet długi czekać, żeby odebrał

-Hej kochanie. Co u ciebie?-usłyszałam jego ciepły, lekko zachrypnięty głos. Od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech, a na sercu zrobiło się cieplej. Po prostu byłam szalenie zakochana.
-Mam pytanie… Siedzę w galerii pięć godzin i nie wiem zupełnie co mam ci kupić na święta. Masz jakieś marzenie? –zapytałam, a po drugiej stronie słyszałam wesoły śmiech.
-Kup swojego klona, żeby był ze mną w Wigilię.
-A coś bardziej realnego?
-To nie mam pomysłu.
-Jak połowa naszych znajomych.
-Dzwoniłaś do kogoś w sprawie prezentu dla mnie?
-Lepiej zapytaj do kogo nie dzwoniłam. Szybciej się zliczy.
-Jesteś szalona.
-Dobra, widzę, że także z tobą nic nie ugram.
-Przykro mi. Ale mówię ci, nie kupuj.
-Jaaasne. W takim razie ty też mi nic nie kupuj.
-Za późno. Do zobaczenia, mała.
-Pa, mały.
-Jesteś niemiła.
-Jak uważasz. Pa.

Kiedy już wkładałam telefon do torebki spojrzałam na mój pierścionek. Pomysł do głowy wpadł od razu. Uśmiechnęłam się i wyjęłam z powrotem telefon, żeby wykonać dwa telefony. Do Mario i Yvonne. Przy okazji poszłam jeszcze do jednego sklepu po jeszcze jeden prezent dla mojego narzeczonego, choć dobrze wiedziałam, że za kilka miesięcy najchętniej będę chciała go wyrzucić przez okno. Czego się nie robi dla jego uśmiechu?




***



Z Marco ostatni raz spotkaliśmy się dzień przed Wigilią. Wszystko już było pozamykane, prawie wszystkie domy były przyozdobione światełkami. Śnieg napadał przez noc, a temperatura spadła jeszcze o kilka stopni w dół. Dzieciaki bawiły się w najlepsze na śniegu a my spacerowaliśmy trzymając się za ręce. 
Na koniec weszliśmy do pijalni czekolady na gorący słodki napój. Musiałam zrobić zdjęcie Marco, który po odstawieniu swojej szklanki na stół miał mleczno-czekoladowe wąsy. W edytorze zdjęć dodałam mu czapkę Świętego Mikołaja i dodałam napis „Merry Christmas”. Właśnie takiej świątecznej tapety mi brakowało!

Pożegnaliśmy się o dwudziestej pierwszej, bo obiecałam tacie wrócić wcześniej i udekorować choinkę. Marco wszedł i tak do domu, by złożyć tacie życzenia i życzyć nam udanej Wigilii. Prezenty mieliśmy dawać sobie dopiero po świętach, więc na całe szczęście, bo pół nocy jeszcze było przede mną, żeby go skończyć.

Tata w dzień kupił dość małą, żywą choinkę. Kiedy przyszłam kartony z ozdobami były już przygotowane. Obok stały już dwie parujące, gorące, aromatyczne, malezyjskie herbaty, a w tle grały ku mojemu zdziwieniu polskie kolędy. Uśmiechnęłam się próbując ukryć niemałe wzruszenie.

Po godzinie choinka była gotowa. Mieniła się od kolorowych lampek i koralikowych łańcuchów. Do mnie należało ostatnie założenie gwiazdki na sam czubek. Tata objął mnie ramieniem i patrzył na migającą choinkę.

-Nasze pierwsze święta. Chciałbym, żeby było dla ciebie jak najlepiej, żebyś poznała jakby na to nie patrzeć swoją rodzinę.
-Już mi mówiłeś, ale możesz jeszcze raz powiedzieć kto będzie plus imiona? Może powinnam je zanotować…
-I tak ci się przedstawią, więc zapamiętasz wzrokowo. Będzie moja mama- Elisabeth. Taka niska, siwa..
-Elisabeth… Skądś to znam!-zaśmiałam się i usiadłam koło taty na kanapie tuż koło drzemiącego Kloppsika.
-O widzisz? Jedno mniej do zapamiętania. Marc-też ci coś mówi, nie? Mam nadzieję, że nie zawali z przeprosinami. Dopóki nie przeprosi nie wsiadaj do samochodu!
-W porządku.

Nie mogłam nic na to poradzić, że wciąż się uśmiechałam. Tata nawet nie starając się specjalnie sprawiał, że wracał mi humor. Miał tę umiejętność bardzo podobną z Marco.

-Teraz siostry z mężami. O mężach ci nie opowiadam, siostry ważniejsze.
-Brat zazdrosny.
-Nie mam brata. –powiedział z przekąsem wydymając wargi. -A więc siostry Isolde i Stefanie.
-Poradzę sobie. A teraz idziemy robić pierniki.
-Teraz?
-Tak tak! Kupiłam wszystkie składniki. Rusz nie powiem co!
-Trudny żywot ojca.-westchnął z rezygnacją i podążył za mną w kierunku kuchni szorując kapciami. Czyżby miał też coś z Götze? Ja w nim to ewidentnie dostrzegałam.



***


Spać poszłam dopiero po trzeciej nad ranem. Mimo późnej godziny byłam dumna mojego dokonania. Przebrałam się w piżamę i nakryłam kołdrą po czubek głowy, żeby się ogrzać i w końcu zasnąć.

Obudziłam się dopiero w południe. Musiałam szybko się umyć, ubrać i pochować prezenty. Wybrałam sukienkę z szafy na dzisiejszy wieczór, szpilki do niej pasujące i czarne kozaki, w których miałam zamiar jechać. Poszłam do łazienki wziąć prysznic i umyć włosy.
Zbiegłam na dół, żeby zjeść choćby jakąś małą kanapkę, bo bym chyba umarła z głodu, gdybym nic nie zjadła. W trakcie jedzenia rozdzwonił się mój telefon. Uśmiechnęłam się szeroko widząc ucieszoną mordkę Mario na zdjęciu kontaktu.

-Hej braciszku!
-Czeeeść! Jestem w drodze do Memmingen. Miałem jechać wczoraj wieczorem…
-Ale?
-Leciała pierwsza część Kevina i…
-Ach w porządku. Ja wczoraj stroiłam z tatą choinkę. Wyślę ci zdjęcie jak wrócę z Hamburga…
-Hamburg?
-Tak. Tam mieszka i studiuje Marc. Tata kupił mu tam nowy apartament w tym roku i on teraz wszystkich tam zaprasza. Tata z Ullą chyba jadą autostradą, to dwie i pół godziny.
-To musisz się zbierać.
-Dopiero wstałam. Uważaj bo mam hita. Po mnie przyjeżdża Marc.
-Żartujesz?
-Otóż nie. Co więcej ma mnie przeprosić.
-Ooo, no proszę. Jak już będziesz z nim w samochodzie to melduj mi się co jakiś czas. Nie ufam mu.
-Ani ja. Możesz być spokojny. A twoja pozycja i tak nie jest zagrożona. Zawsze będziesz moim najukochańszym bratem.
-Ja to wiem! Ale nie bądź tak sztucznie miła. To fajnie, że udzieliła ci się świąteczna atmosfera, ale…
-Dobra, lepiej gadaj co z zakładem.
-Jak mówiliśmy. Siedemnaście euro, nawet bez grosza. A ty?
-Ja równe siedemnaście. Już jestem ciekawa co tam wykminiłeś.
-Ostatni raz piszę się na coś takiego.
-Cóż. Mieliśmy za to fajną zabawę. Nie mów, że nie.
-Mieliśmy, mieliśmy. To co, wesołych, siostra. Jedz dużo, nie mieszaj mleka z rybą a będzie dobrze.
-Dzięki, zapamiętam. Tobie też wesołych świąt i twojej rodzince.
-Przekażę. Pamiętaj, żeby pisać! Paa!
-Papa!



Z uśmiechem zablokowałam telefon i pobiegłam na górę żeby się przebrać i pomalować. W pokoju stały przygotowane paczki z prezentami dla taty, Marco i Mario. Z tym ostatnim założyliśmy się, że nie wydamy na siebie więcej niż siedemnaście euro. I jak widać się udało. Mimo, wszystko miałam pewność, że Mario będzie zadowolony.

Kiedy kończyłam malować drugie oko w progu łazienki stanął tata. Ubrany w elegancką, białą koszulę i czarny garnitur.

-Nie w dresie?
-Dres niestety w praniu. Jestem skazany na to. Ale nie zakładam ani krawata ani muszki.
-I tak jestem z ciebie dumna. Co tam, jedziesz już?
-Tak. Na blacie w kuchni zostawiłem ci numer Marca. Może zadzwoń jak nie będzie przyjeżdżał, choć nie powinno być dużych korków.
-W porządku.
-Prześlicznie wyglądasz.
-Dzięki. To do zobaczenia na miejscu.
-Tak. Trzymam za ciebie kciuki. Nie oczekuję, że wejdziecie do domu objęci jak teletubisie ale może chociaż rozmawiając ze sobą.
-Może się uda. Prowadź bezpiecznie. Ślisko na drodze.
-Będę ostrożny. Pa, słońce. – uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek.

Kiedy już wyjechał spod domu usiadłam z Kloppsikiem na łóżku i delikatnie go głaskałam. Odpowiadał mi cichym pomrukiwaniem, więc chyba było w porządku. Postanowiłam jeszcze napisać wiadomość do Marco.

„Hej kochanie. Nie dzwonisz, pewnie masz urwanie głowy w domu. Czekam w domu na Marca. Podobno będziemy rozmawiać i jechać w jednym samochodzie. Nie pytaj. Już za tobą tęsknię. Bardzo cię kocham. Nie miej mi za złe, że nie jestem teraz przy tobie. Chciałabym, uwierz. Jednak mam szansę poznać trochę mojej rodziny. W końcu musimy zaprosić kogoś na ślub, prawda? Kocham cię z całego serca, spędź te święta z uśmiechem i szczęściem ze swoimi bliskimi. Ja i tak będę przy tobie. W twoim sercu, nie tylko tym na tatuażu. Przekaż wszystkim ode mnie najlepsze życzenia. Kocham. Inga.”

Wiadomości zamieniły się w mms. Wszelkie limity przekroczone ale.. Są święta.
Dosłownie kilka minut później rozdzwonił się mój telefon. Myślałam, że to Marco jednak zobaczyłam tam nieznany numer.

-Halo?
-Cześć, tu Marc. Możesz podjechać pod lotnisko w Dortmundzie? Coś mam z samochodem, więc polecimy samolotem.
-W porządku. Myślę, że będę za dwadzieścia minut.
-Okej.-uciął krótko i rozłączył się. No cóż. Przedstawienie czas zacząć. Wzięłam siatkę z butami i piżamą. Do drugiej zapakowałam pierniczki, a do samochodu wpakowałam wszystkie prezenty. Sprawdziłam, czy Kloppsik i Emma mają pełne miski, a koło nich zostawiłam dla nich nowe zabawki jako świąteczne prezenty. Pan Watzke miał jutro wpaść tu z wnuczką, żeby dać im jeść i żeby miały trochę towarzystwa.

Naprawdę polubiłam samochód Marco. Zawsze uśmiechałam się na widok rejestracji rozpoczynającej się od „MR”. Mogłam ją zmienić, jednak nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie.
Jechałam ostrożnie ulicami Dortmundu. Drogi były odśnieżone i posypane piaskiem, jednak uważać trzeba było zawsze. W głowie miałam widok niezadowolonej miny mojego narzeczonego z faktu, że prowadzę przy takiej pogodzie ale cóż. Może się nie dowie.

Jak mówiłam-pod lotniskiem byłam dwadzieścia minut później. Na parkingu dojrzałam czarnego terenowego Opla Marca. Sam siedział w środku, a kiedy mnie zobaczył wysiadł z miną, z której nie mogłam nic wywnioskować. Nerwy zaczęły dawać o sobie znak, ale wiedziałam, że dam sobie radę. Wysiadłam z auta poprawiając płaszcz i zamknęłam za sobą drzwi.

-Słuchaj… -tuż koło mnie zmaterializował się Marc. Nie był ostatnio koło swojego samochodu? –Jesteś uparta bardziej niż myślałem. Dwa razy proponowałem ci kasę, nie chciałaś. Groziłem, jak zwykle miałaś mnie gdzieś i wspinałaś się wyżej. Reus jest debilem, że nie widzi tego jak wszystkimi manipulujesz i wykorzystujesz. Może wkrótce się przekona, mam przyjaciół grafików i kontakty z prasą. Ojciec jest już może stary i łatwowierny, nie ja. Możesz już zacząć się pakować, bo twoje życie na milionach się kończy, panieneczko.
-Jak możesz tak mówić? Jestem do cholery twoją siostrą, czy ci się jedynie podoba czy nie. Kocham naszego ojca i wcale nie potrzebuję jego pieniędzy. Tak samo jest z Marco, i tak nie zamierzam ci się tłumaczyć. Choćby nie wiem jak byś się starał nic z tego nie wyjdzie. Nie uda ci się zniszczyć czegoś, co jest silniejsze od ciebie, czego nie przeskoczysz.
-Niby co?
-Miłość.
-Trzymajcie mnie. –zaśmiał się pod nosem i spojrzał na mnie z pogardą. –Wynoś się. Ostrzegam ostatni raz, rozumiesz? Nie jesteś, nie byłaś i nie będziesz moją siostrą. Jesteś zwykłą suką. Zniszczę cię. Wesołych świąt.


Poszedł do swojego samochodu i wyjechał z parkingu pozostawiając mnie w osłupieniu. Dlaczego musi się wszystko chrzanić? I to w Wigilię! Jak mogłam być taką idiotką, jak mogłam myśleć, że on się zmieni. Zrobiło to dla mnie większe wrażenie niż bym chciała. Już wieczór, wszyscy zaczęli świętować. Oparłam się o maskę samochodu i wzięłam chusteczki by wytrzeć zbierające się łzy. Zacisnęłam palce na złotym naszyjniku z serduszkiem od Marco, który dawał mi siły.
Z nieba zaczął prószyć delikatny śnieg. Weszłam do samochodu i zupełnie nie wiedziałam co mam zrobić. Jedynym wyjściem, był telefon do Marco.
No właśnie. Telefon. Rozładowany.
Chciało mi się płakać. Nie wiedziałam dokładnie, gdzie mieszkali rodzice Marco. Pamiętałam, że przejeżdżaliśmy obok lasu, a dom stał jako ostatni, odosobniony od reszty domów, bliźniaków. Ostatnie co chciałam to zostawać w święta sama. Zwłaszcza przez mojego durnego brata, którego miałam nadzieję już nigdy w życiu nie widzieć.

Na drogach nie było zbyt wiele samochodów. Pojechałam najpierw w pobliże domu, koło galerii, skąd zwykle jeździliśmy i jakimś cudem trafiłam na dobrą ulicę. Musiałam włączyć wycieraczki, żeby pozbyć się śniegu z szyby. Zaczęła się naprawdę duża śnieżyca. Po kilku minutach chyba zboczyłam w złą drogę a na domiar złego zaczęło coś warkotać w silniku. Kilka minut później auto zatrzymało się koło szosy. I za nic nie chciało ponowie odpalić. Warknęłam zła i wysiadłam z samochodu. Włożyłam kluczyki do torebki i zacisnęłam mocniej płaszcz. Nic innego mi nie zostało jak pójść pieszo.

Po kilkudziesięciu minutach marszu cała skostniałam. W butach zaciskałam palce a rękawiczki tarłam jedną o drugą. Ile jeszcze drogi?
Już nie dawałam rady. Byłam cała przemarznięta. Pogoda była naprawdę okropna. Potrzebowałam się ogrzać, potrzebowałam przytulić Marco i usłyszeć słowa pocieszenia. Uśmiechnęłam się słabo kiedy w końcu rozpoznałam znajomy dom. W środku paliły się światła a dom był przyozdobiony migoczącymi światełkami. Chciałam zadzwonić do furki, jednak ta była otwarta. Przeszłam kamienną, odśnieżoną dróżką pod same drzwi. Ledwo zdołałam nacisnąć dzwonek do drzwi. Kilka chwil późnej drzwi słabo otworzyły się a zza nich wyjrzała ciekawska główka Nico.

-Ciocia Inga!-pisnął radośnie i wybiegł do mnie i przytulił się do mojej nogi. Na chwilę straciłam równowagę ale w porę oparłam się o próg.

-Jezus, Maria. Dziecko! –usłyszałam męski, poważny głos. Przed oczami pojawiły mi się czarne mroczki i czułam, że tracę przytomność, jednak wpadłam prosto w czyjeś ręce.  
Ocknęłam się i zamrugałam oczami rozglądając się dookoła. Zaczęłam bezwiednie płakać. Czułam się strasznie słabo i bezradnie.

-Kochanie, nie płacz. Jest już dobrze, jesteś w domu. –usłyszałam szept Marco zza mojej głowy. Chyba leżałam na jego kolanach, jego dłonie spoczywały na moich barkach, a po prawej stronie żywym ogniem palił się kominek.
Koło mnie klękał tata Marco ubrany w elegancki garnitur i szukał czegoś w swojej lekarskiej saszetce. Wyjął z niej chyba elektryczny termometr. Przystawił go do mojego czoła, a po chwili usłyszałam ciche piknięcie.

-I jak?-zapytał blondyn głaszcząc mnie uspokajająco po policzku.
-Trzydzieści cztery. Spadnie jeden stopień a powinna jechać do szpitala.
-Cholera, Inga… Coś ty zrobiła?-szepnął mi do ucha i przyłożył swój policzek do mojego.
-Spokojnie, Marco. Damy radę domowymi sposobami. Manuela, nalej u góry letniej wody do wanny.
-Może lepiej gorącej?
-Żeby dziewczyna miała szok termiczny? Chyba oszalałaś.-skarcił żonę i zaczął rozpinać moje kozaki.

-Ja zdejmę.-powiedziałam słabym głosem próbując się podnieść.
-Następna, której się żarty trzymają. Leż. Zamknij na chwilę oczy albo poparz gdzie indziej. Jak coś poczujesz to powiedz. –pouczył zaabsorbowany tym co robi. Kiwnęłam głową i zamknęłam oczy wtulając się w nogi Marco. Łzy cały czas mi spływały po policzkach.

-Dzwoniłem do ciebie miliony razy. Włączała się sekretarka. Nie wiedziałem co się dzieje. Chciałem już dzwonić do twojego taty.
-Marc… Powiedział, że zrobi wszystko, żeby mnie zniszczyć. Powiedział, że cię wykorzystuję, że zrobi jakieś fotomontaże, że mnie zostawisz. Powiedział, że jestem suką i wykorzystuję ciebie i tatę. Ja…odpowiedziałam mu, że on nigdy nie zniszczy tego, co jest między nami, bo to zbyt silne. Zostawił mnie na lotnisku a ja nie wiedziałam jak dojechać… Skończyło się paliwo.. Ała!-pisnęłam czując coś drapiącego szybko przesuwającego się po mojej stopie.
-Dasz radę poruszać palcami?
-Tak. –kiwnęłam głową i zrobiłam to o co poprosił. Badał też czucie w palcach, na szczęście jednak wszystko było w porządku. Sprawdził też palce u dłoni i zmierzył mi ciśnienie.

-Zbyt wysokie, przy takim wyziębieniu to normalne. Westchnął i schował stetoskop, urządzenie do pomiaru ciśnienia i metalowy pręcik, który pewnie mnie szorował po stopie.

-Wypruję flaki Marcowi jak go tylko spotkam. –oznajmił Marco zaciskając dłoń w pięść.
-Marco! Milej, są święta! –upomniała go schodząca po schodach pani Manuela. Melanie przyniosła koc, którym mnie otuliła. Podziękowałam jej uśmiechem.

-Akurat tu poprę Marco. Zaraz zadzwonię do Kloppa. A ty nie trać mi tu przytomności i się grzej. –wycelował we mnie palec i uśmiechnął się słabo.

-Proszę nie dzwonić do taty, niepotrzebnie będzie się martwił.
-Niepotrzebnie? Miałaś ogromne szczęście. A pan Klopp powinien zrobić coś z tym synalkiem. Marco, mogę twój telefon?
-Tak, weź. Nie ma na razie kodu.
-Okej. A! Trzeba zagotować gorącą wodę w garnku i powoli ją dolewać. Ktoś powinien wejść z Ingą i kontrolować temperaturę i ciśnienie. Nie wiem, czy Melanie…
-Ja pójdę.-odezwał się pewnie Marco i zaczął przeczesywać palcami moje włosy.
-Inga?-zwrócił się pytająco pan Reus.
-Tak będzie dobrze. Dziękuję panu za pomoc, że się pan mną zajął i…
-Nie mógłbym inaczej. Tylko się na razie nie podnoś. Marco lepiej weź ją potem na ręce.
-Wiem przecież. Nie musisz się wymądrzać.
-Ja już wiem co muszę. –oznajmił pewnie przepisując zapewne numer telefonu taty z telefonu Marco do swojego telefonu, a po chwili wszedł do pokoju obok przykładając telefon do ucha.

-Zepsułam wam Wigilię…-westchnęłam łapiąc Marco za rękę.
-Nawet tak nie mów! –krzyknęła do mnie z kuchni pani Manuela, a po chwili podeszła do mnie ściągając kuchenną rękawicę. –Jesteś częścią naszej rodziny, skarbie. U nas zawsze w święta się coś dzieje. Jak Marco był mały to stłukł szybę. Rok temu Nico przewrócił choinkę… Jeśli myślałaś, że jesteśmy normalną rodziną…-zaśmiała się i pogładziła mnie opiekuńczo po ramieniu.

-Woda już jest!-dobiegł do nas z góry głos Yvonne. Nie widziałam jej jeszcze ale jak widać i tak była zaangażowana w całą tą..ciekawą…sytuację.

-No to idziemy. –uśmiechnął się Marco. Włożył rękę pod lędźwie, drugą złapał mnie pod kolanami. Weszliśmy na piętro, gdzie Yvonne otworzyła nam drzwi do łazienki.

-Mogę wziąć twoje kluczyki z torebki? Ja i mąż Melanie chcemy znaleźć twój samochód i przywieźć go tutaj.
-Jasne. A mogę mieć do ciebie prośbę?
-Zawsze.
-Weźmiesz z bagażnika taki bordowy karton z kokardą na górze? Będę ci bardzo wdzięczna.
-Nie ma sprawy.
-Może lepiej niech weźmie Gregor, bo jest dość ciężkie.
-Oczywiście. Idź już się wykąpać, powinnaś się poczuć lepiej.


Marco posadził mnie z nadmierną ostrożnością na desce toalety i zaczął zdejmować moje getry i cieliste rajstopy, które były pod nimi.

-Dobrze, że chociaż założyłaś getry, choć i tak nie są zbyt grube.
-Nie miałam innych. Chciałam założyć takie na drogę.
-W porządku. –kiwnął głową. Mimo wszystko widziałam jak był spięty. Zdjął przez głowę moją sukienkę i odpiął stanik. Pomógł mi wstać i zsunął dolną część bielizny. Podniósł mnie na ręce i ostrożnie włożył do wanny. Przy wejściu stał garnek z parującą wodą. Zdjął prysznic i wyregulował wodę. Zaczął delikatnie polewać delikatnymi strumieniami moją klatkę piersiową, która wyłaniała się ponad poziom wody.

-Jest dobrze? Jest ci słabo? Za gorąco?
-Nie jest mi słabo ani za gorąco. Praktycznie nie czuję ciepła wody.
-W porządku ale i tak nie mogę jeszcze dolać cieplejszej. Musisz się przyzwyczaić. Jesteś lodowata, masz sine usta i paznokcie.
-Nie bądź na mnie zły. Marc zadzwonił do mnie, żebym podjechała samochodem na lotnisko, bo jego się niby zepsuł. Jechałam naprawdę ostrożnie, myślałam o tobie.
-Mogłaś po mnie zadzwonić. Mogłem wyczuć, że on tak łatwo się nie podda.. Mogłaś do cholery wejść do najbliższego domu i poprosić o telefon. Mogliśmy uniknąć tego wszystkiego.
-Może to głupie, ale myśl, że z każdym krokiem jestem bliżej ciebie dodawał mi siły. Marzyłam, żeby znaleźć się w twoich ramionach. Nie pomyślałam nawet, żeby wejść do czyjegoś domu. Nie bądź na mnie zły, tak bardzo cię kocham.
-Nie jestem na ciebie zły. Nie wiem na kogo ani na co. Chyba najbardziej na Marca. Ja ciebie też kocham. Napisałaś mi tak pięknego smsa, a potem napędziłaś mi tyle strachu…-westchnął i ucałował mnie w czoło.

Zza drzwi łazienki rozległo się pukanie.
-Marcuś, dzwoni Mario na domowy. Pyta się czy wiesz co z Ingą bo nie może się dodzwonić. Co mam powiedzieć? Zadzwonisz potem?
-Możesz mu wszystko powiedzieć? Nie mam na to siły, a nie chcę, żeby się dłużej denerwował.
-Dobrze. A jak Inga?
-Dziękuję, pani Reus. Jest lepiej. –zawołałam uśmiechając się do Marco.
-To dobrze. Trzymaj się skarbeńku. I żadna pani! Mówiłam ci już za pierwszym razem!


Marco uśmiechnął się do mnie i poszedł po garnek z gorącą wodą. Wlał jej trochę na wysokości moich stóp. Odstawił go i zaczął dłonią mieszać wodę.

-Dziękuję, Marcusiu.-uśmiechnęłam się szeroko i oparłam wygodnie głowę na tylnej ścianie wanny.
-Nie słyszałaś tego.
-Słyszałam. Mogę cię o coś zapytać?
-Pytaj. Ale już się boję. Brzmisz poważnie.
-Czy jeszcze ci się podobam?
-Żartujesz?
-Nie. Leżę przed tobą w wannie. Naga. Nie dotykasz mnie ani nawet nie całujesz.
-Nie wiesz nawet co się we mnie dzieje. Mogę wstać i pokazać co się dzieje w moich bokserkach.-zaśmiał się i dotknął mojego policzka. –Nie chcę cię dotykać, bo nie chcę zrobić ci krzywdy. Wiem też, jak reagujesz na mój dotyk. Twoje ciśnienie skacze. Kocham cię, bardzo cię kocham.
-Wiesz? Chyba wreszcie czuję, że woda jest ciepła.
-To dobrze. Mogę sprawdzić?-zapytał dotykając mojej ręki. Kiwnęłam tylko głową, a on ścisnął mocniej mój nadgarstek, żeby sprawdzić puls. Zmarszczył brwi a potem sprawdził swój. –Chyba dobrze.-posłał mi swój uroczy uśmiech.
-Dolejemy jeszcze?
-Dasz radę? Kręci ci się w głowie? Sła…
-Nic mi nie jest.-powiedziałam pewnie z uśmiechem. Naprawdę czułam się już dużo lepiej. Chyba też po części Marco dał mi dużo siły.


Po kąpieli Marco szybko otulił mnie dużym ręcznikiem i pomógł mi się szybko ubrać. Dostałam dres od Yvonne, na który kazał mi jeszcze założyć gruby szlafrok.

-Będzie mi zbyt gorąco.
-I ma. Powinnaś się teraz wygrzać. Zejdźmy już, pewnie wszyscy na nas czekają.
-Pozwolisz mi iść?
-No.-zaśmiał się i przepuścił w progu łazienki. Zeszliśmy po schodach. Marco cały czas obejmował mnie w talii lekko asekurując, choć i tak tego nie potrzebowałam.

-Inga.-zatrzymał mnie, kiedy już mieliśmy wejść do salonu i przyciągnął do siebie składając czuły pocałunek na moich ustach. -Zawsze jesteś dla mnie najpiękniejsza na świecie.

Ścisnęłam go za dłoń i przekroczyliśmy próg salonu. W tym samym czasie wrócili też Gregor i Yvonne. Siostra Marco odłożyła kluczyki na małą szafkę, a mąż Meli położył dużą paczkę pod choinką, gdzie leżało już ich kilka.

-Inga! I jak się czujesz? –zauważył mnie pan Thomas popijając herbatę. Odłożył szklankę na stół i podszedł do nas.
-Dziękuję, dużo lepiej. Naprawdę wam dziękuję. Przesadzę, jeśli powiem, że uratowaliście mi życie?
-Nie dziękuj tylko zdrowiej. Obyś się nam nie rozłożyła już całkiem. Chodź, zmierzę ci temperaturę.

Pan Thomas poprowadził mnie do pokoju, do którego wcześniej wszedł, żeby porozmawiać z tatą. Wnioskując była to sypialnia rodziców Marco.

-Usiądź na łóżku, zaraz zobaczymy co tu wyszło. –odwrócił się do szafki i wziął urządzenie, które widziałam już wcześniej. Zbliżył je do czoła, a po chwili odczytał wynik.
-Trzydzieści pięć i siedem. Jest bardzo dobrze. Przez noc albo się rozłożysz i będziesz miała gorączkę albo będzie maksymalnie trzydzieści siedem i szybciej dojdziesz do zdrowia.
-Lepsza wersja druga.
-Rzadziej się zdarza ale zobaczymy.
-Bardzo panu dziękuję. I chciałam przeprosić. Wtedy na obiedzie, zbyt bardzo się uniosłam…
-Nie. Ty akurat nie masz za co przepraszać. Ja nawet nie zasługuję na twoje wybaczenie. To wszystko co powiedziałem…
-Bał się pan o syna. Marco powiedział mi wszystko co było w przeszłości. Nie chciał pan, żeby znowu był w takim stanie. Żeby nie zawalił swojej kariery… I życia.
-To nie ma usprawiedliwienia. Bałem się, to prawda, a okazywałem to w byciu najgorszym ojcem i mężem. Ucierpiała moja relacja z Manuelą, nie wiedziałem nawet, że córka ma taki talent. Z Marco nie rozmawiałem lata… Zawiódł mnie a ja go zostawiłem wtedy, kiedy mnie potrzebował. Nie było mnie przy nim.
-Marco teraz też się załamał… Miał pan drugą szansę.
-Może nie powinienem ci tego mówić, ale.. Kiedy wyszła ta cała chora sytuacja z Carolin, Marco od razu do mnie zadzwonił, płakał jak mały chłopiec. Przyjechałem do niego. On po prostu jak bezbronne dziecko, przytulił się i płakał. Powiedział wszystko co czuje. Rozmawialiśmy pięć godzin. Powiedział, że mnie kocha i potrzebuje. Sam też płakałem. Zrozumiałem więcej niż przypuszczałem. Ile ludzi zraniłem swoim zachowaniem. To wasze zerwanie na naszą całą rodzinę zadziałało trzeźwiąco. Na relację moją i Marco i myślę, że i wasz związek dojrzał… Co widzę po pierścionku zaręczynowym. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
-Nie jestem pamiętliwa. Nie mam panu tego za złe, chciałabym jedynie, żeby zaakceptował pan mój związek z pańskim synem. Kocham go całym sercem i jest dla mnie najważniejszy na świecie. Zamierzam zostać jego żoną i być jego wsparciem, opoką.
-Inga, dziecko…-uśmiechnął się do mnie ciepło i usiadł koło mnie na łóżku. Po chwili mocno do siebie przytulił. –Witaj w rodzinie. Marco opowiadał mi dużo o tobie. Wiem, że może być to dla ciebie trudne ale jeśli chcesz możesz do mnie mówić „tato”. Obrażę się, jeśli powiesz do mnie „pan”. Zapomnijmy o tamtym, wróćmy do rodziny i zjedzmy wspólnie wieczerzę. Jak jedna rodzina, do której w pełni należysz. Marco ma szczęście mając tak cudowną narzeczoną.
-Dziękuję. –uściskałam go mocno a z mojego serca spadł wielki kamień.

-Tato, chcemy zaczynać…-do pokoju wszedł Marco jednak nie dokończył zdania widząc nas w takiej sytuacji. Jego oczy radośnie zabłyszczały a na usta wkradł się delikatny uśmiech.

-Już idziemy.-uśmiechnął się i pomógł mi się podnieść.
-A, jeszcze jedno.
-Wyjść?-uśmiechnął się Marco i spojrzał szczęśliwy na nas.
-Nie, zostań. –odpowiedziałam mu tym samym, a on korzystając z sytuacji podszedł do mnie i objął od tyłu kładąc policzek przy mojej szyi.
-Chciałam się jedynie zapytać jak mój tata to przyjął.
-To Klopp. Wściekł się. Próbowałem go uspokoić, że jesteś w lepszym stanie, jednak on jak zawsze… Wie swoje i stwierdził, że ostro porozmawia z synem, a o ciebie się bardzo martwił.
-Powiedziałeś to, co Marc mi powiedział?
-A miałem to zatajać? Powinno mu się oberwać i zapewne tak będzie. Nie przejmuj się tym. Chciał z tobą porozmawiać ale powiedziałem mu, że jesteś w kąpieli. Kazał mi cię uściskać i przekazać, że cię bardzo kocha i nie przeprasza za Marca, bo się go wstydzi.
-Zepsułam mu święta…
-Chyba czas najwyższy, żeby i on i Ulla zrobili z nim porządek. Nie pozwolę, żeby moja synowa zadawała się z takim człowiekiem.
-Dziękuję…
-Uśmiechnij się. Mamy Wigilię.

Całą trójką weszliśmy do salonu. Usiedliśmy razem przy stole. Mama Marco odczytała kawałek Pisma Świętego, a potem wszyscy dzieliliśmy się opłatkiem. Zostałam wyściskana przez wszystkich członków rodziny, włącznie z Nico. Na sam koniec został mi Marco. Nasze spojrzenia się spotkały.
Posłał mi uśmiech, a ja do niego podeszłam.

-Marco…
-Inga. To nasze pierwsze z wielu wspólnych świąt, które są przed nami. Przed nami jak i całe życie, które chcę przy tobie spędzić. Chcę cię wspierać, sprawiać ci radość, kochać cię. Za rok będziemy tak stali jako mąż i żona. Jeszcze szczęśliwsi, jeśli się da. Będąc przy tobie jednak wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych. Stałaś się wszystkim czego potrzebuję. Mogę żyć bez piłki, znajomych, wszystkich ludzi na świecie poza tobą. Ty jesteś moim światem, moim sercem, które cały czas, szalenie mocno bije. Nawet ojciec lekarz nie pomoże. Chciałbym ci życzyć zdrowia i szczęścia, przy moim boku. Żebyś była szczęśliwa jak ja teraz.
-Marco, nie wiem co mam ci powiedzieć… -szepnęłam ocierając łzy.
-Że mnie kochasz. Potrzebujesz tak samo jak ja. Że jesteś ze mną szczęśliwa.
-Bardzo cię kocham. Mogę ci do końca życia powtarzać, że jesteś moim światem. Nigdy to się nie skończy, nie zniknie. Jak twój tatuaż. A ja jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi będąc u twojego boku.
-Wystarczy, nie chcę płakać. –powiedział, a po chwili objął mnie mocno i wpił mi się zachłannie w usta. Zmiękły mi nogi i zupełnie zakręciło mi w głowie. Jednak ten objaw pojawiał się zawsze podczas jego pocałunków. Nie obchodziło mnie, że cała rodzina się na nas patrzy. Nie jego rodzina, lecz nasza rodzina. Czułam się tu bardzo dobrze, można powiedzieć, że mam nawet ogromne szczęście do ludzi, których spotykam na swojej drodze i będę wdzięczna za to Bogu do końca moich dni. Wtuliłam się w klatkę Marco i wsłuchiwałam się w stukot jego serca.

-Wesołych świąt, mój Aniele.-szepnął mi do ucha.
-Wesołych świąt.-odpowiedziałam i pocałowałam go w policzek. Marco wziął w palce mój podbródek i skierował go do góry. Nad nami wisiała jemioła. Czyli wcale nie daliśmy aż tak wielkiego przedstawienia, to przecież nawet normalne.

Zjadłam naprawdę wspaniałą kolację. Tradycyjny barszcz czerwony, ryby i tradycyjne niemieckie sałatki, które miałam okazję pierwszy raz spróbować. Marco pokazał mi swoją ulubioną i nałożył mi jej zbyt przesadną ilość. Była naprawdę dobra, jednak jak się okazało-nie najadłam się, bo mój narzeczony zjadł już swoją porcję i wziął się za moją. Marco jak i cała reszta miał nalane czerwone wino do kieliszka. Ja i Melanie zostałyśmy przy zwykłej herbacie. Melanie ze względu na to, że musiała karmić małą Mię. Ja wolałam się ugrzać, zwłaszcza, że była z imbirem. Nie chciałam krakać, jednak czułam w kościach, że czeka mnie chora i nieprzespana noc.

Po skończonej kolacji zaproponowałam mamie mojego narzeczonego pomoc przy znoszeniu naczyń, jednak ta popatrzyła jak na wariatkę i zaśmiała się pod nosem. No tak.
Przyszedł w końcu czas na śpiewanie kolęd. Z radia płynęły niemieckie kolędy jednak ja w ogóle nie znałam słow. Położyłam głowę na ramieniu Marco i słuchałam śpiewu rodziny. Marco też całkiem nieźle śpiewał.
W pewnym momencie sytuacja zupełnie się zmieniła. Mama Marco wyszła z inicjatywą.

-Mam twoją gitarę. Zagraj coś, Inga zaśpiewa nam jakąś polską kolędę. Melodie chyba są podobne.
-Mamo…
-No już. Idziesz czy mam ci przynieść? Nie rób sobie siary przed przyszłą żoną.
-Jesteś straszna. –prychnął i podniósł się z miejsca, by pójść po instrument. Kilka minut później zszedł na dół z gitarą w ręku. Usiadł na kanapie i poklepał miejsce koło siebie, żebym je zajęła. Wstałam od stołu i usiadłam koło niego.

-To?-uśmiechnął się kończąc strojenie gitary.
-Chyba „Cicha noc” jest i po polsku i po niemiecku. Nie znam do końca niemieckiej, ale…
-No to gramy. –oświadczył i zaczął uderzać delikatnie opuszkami palców o struny. Po salonie rozległa się muzyka. Zanim zaczęłam śpiewać przybiegł do nas jeszcze Nico, którego posadziłam sobie na kolanach i bujałam go delikatnie w rytm kolędy.

Śpiewałam wsłuchując się w melodię graną przez Marco. Kiedyś nawet z babcią czytałyśmy o nim i Mario jakieś „fakty” i znalazłyśmy tam, że właśnie gra na gitarze. Tylko nie było napisane, że tak pięknie. Pod koniec drugiej zwrotki położyłam głowę na jego barku i powoli zakończyliśmy razem kolędę. Po salonie rozległy się brawa. Marco przełożył gitarę do drugiej ręki, by móc mnie objąć.

-Pięknie śpiewasz. –szepnął i ucałował mnie w policzek.
-A ty grasz.
-Wiem.
-I ta skromność. Imponujesz mi coraz bardziej.
-Też wiem. –zaśmiał się i westchnął. Spojrzał na swojego siostrzeńca, który z ciekawości zaczął szarpać struny gitary swoimi małymi paluszkami.


-Nico? Zobacz, chyba coś Mikołaj zostawił pod choinką.-powiedziałam udając zaskoczoną. Malec z piskiem pobiegł pod ozdobione drzewko i zaczął z podziwem oglądać prezenty.

-Dzięki. Zaraz przyjdę.-zaśmiał się Marco i wstał z kanapy. Skierował się na górę, żeby odłożyć instrument. Wykorzystując okazję podeszłam do stołu, gdzie jeszcze wszyscy siedzieli.

-Ja..Jest mi trochę niezręcznie, bo nie mam dla was żadnego prezentu. Jedynie dla Marco wpakowałam nie wiedzieć czemu razem z prezentami dla rodziców…
-Kochanie, nie to się liczy w święta. –uśmiechnęła się do mnie mama Marco i podeszła do mnie. Przytuliła mnie do siebie głaszcząc po włosach. –Najważniejsze, że jesteś tu z nami.
-Nie podlizuj się. Trzeba mówić prawdę. Też nie mamy dla Ingi prezentu. –roześmiał się pan Thomas jak i wszyscy zebrani.
-Może to też. Ale nie zmienia faktu, że ogromnie się cieszymy, że z nami jesteś. Z Marco. Cały wieczór patrzy na ciebie z ogromną miłością. Aż się serce cieszy.
-Jestem w dresie i szlafroku. Nie ma na co patrzeć. –zaśmiałyśmy się obie.
-Widocznie ma. Widać, że bardzo się kochacie. Zmieniłaś go. Bardzo. Na dużo, dużo lepsze i za to będę ci dziękować do końca życia. Jest innym, lepszym człowiekiem.
-Marco też wiele we mnie zmienił na lepsze. Pamiętając siebie z czasu, kiedy go nie znałam… Byłam zwykłą szarą myszką, bojącą się wszystkiego i wszystkich. Sprawił, że stałam się odważną kobietą. Poczułam się przy nim piękna, potrzebna i kochana.
-Wiem. –usłyszałam jego głos zza pleców.
-Ty dziadu! Wszystko podsłuchiwałeś! –wycelowałam w niego palec na co on tylko podniósł ręce w geście obronnym. Nie zauważyłam kiedy szybko mnie pocałował, chwilę później był już przy Nico koło choinki i szukali karteczek z właścicielami paczek.

-Jesteście niemożliwi. –zaśmiała się i wzięła talerz swój i Yvonne, żeby zanieść go do zmywarki.
-Pomogę pani.
-Żadna „pani”. Odpoczywaj. Najlepiej się połóż na kanapie i przykryj kocem. Thomas potwierdzi, jeśli i sam lekarz musi ci to potwierdzić. Marco mówił, że jesteś uparta jak osioł.

-Nie mówiłem nic o ośle!-krzyknął do nas Marco na co wszyscy zgromadzeni się roześmiali.

-Przepraszam, synku. Oficjalnie nie mówiłeś… Nieoficjalnie… -uśmiechnęła się zadziornie i szybkim krokiem poszła do kuchni. Musiałam ją poprosić o jeszcze jedną rzecz. Wzięłam więc kolejne dwa talerze i poszłam za nią.

-Uparta…-westchnęła i odebrała ode mnie talerze. Koło mnie też stanął tata Marco również z naczyniami.
-Miałabym do was jeszcze jedną prośbę…
-Co by sobie panienka życzyła. –uśmiechnął się pan Thomas myjąc ręce.
-Czy mogłabym… Zapalić świeczkę na parapecie? Od dziecka we wszystkie Wigilie zostawiałam z babcią na noc świeczkę na parapecie ku pamięci jej rodziców. Nie było Wigilii, bez zapalenia świeczki… Dzisiaj jest moja pierwsza Wigilia bez niej. Chciałabym to kontynuować, dla niej i jej rodziców. Oczywiście nie zmuszam…
-Skarbie, oczywiście, nie ma problemu. To piękny gest.
-Zaraz poszukam świecy. –oznajmił jej mąż posyłając mi ciepły uśmiech. –Idź na kanapę, połóż się, przykryj a jak znajdę, to ci przyniosę.
-Bardzo wam dziękuję.
-Żaden problem.


Wróciłam do Marco i usiadłam koło niego na kanapie. On sam położył mnie zostawiając nogi na jego udach i przykrył mnie kocem.

-Będzie mi za gorąco.
-I dobrze. Musisz się wygrzać, żeby się nie rozłożyć.
-Ciociu! To dla ciebie!-przybiegł do nas Nico z podłużnym pakunkiem. Podziękowałam mu i wzięłam pakunek. Spojrzałam pytająco na Marco, jednak on pokiwał głową na znak, że to nie od niego. 
Miałam już swoje przypuszczenia widząc ciekawski wzrok Yvonne. Kiedy już go miałam odpakować przyszedł tata Marco z długą, białą świecą i szklanym małym świecznikiem, w który można ją włożyć.  Na parapecie leżały zapałki. Razem z Marco podeszliśmy do niego. Opierając się o jego tors podpaliłam zapałkę dotknęłam jej czubkiem knocika świecy. Świeczka rozbłysnęła się jasnym płomieniem. Zgasiłam zapałkę i odłożyłam na bok razem z pudełeczkiem. Spojrzałam w niebo, na którym było pełno jasnych gwiazd. Uśmiechnęłam się w tamtym kierunku wierząc, że babcia tam jest i czuwa nade mną.

-Kocham cię. –usłyszałam koło mojego ucha. Wtuliłam się w jego szyję i zamknęłam oczy czerpiąc z tej chwili.

Na kanapie czekał na mnie wciąż zagadkowy prezent. Otworzyłam go delikatnie. Zaniemówiłam kiedy zobaczyłam przepiękny obraz z akwareli. Był to portret roześmianego Marco. Wyglądał tak pięknie, młodo jak zwykle cholernie seksownie.

-Aż go chyba powieszę nad łóżkiem. –powiedziałam pełna podziwu dla talentu Yvonne.
-A co masz? –zajrzał mi przez ramię Marco i zrobił dość śmieszną minę. –To nie będzie wisiało w naszej sypialni.
-Dlaczego? Jest przepiękny!
-Wiesz? Jakoś nie mam ochoty budzić się i widzieć swoją twarz.
-I tak widzisz, też na obrazie Yvonne.
-Ale jesteśmy tam razem.
-Zobaczymy jeszcze. Ale i tak będzie wisiał.
-Znając twój upór to masz rację. –uśmiechnął się szeroko. Posłałam uśmiech Yvonne, która odpowiedziała mi tym samym. Sama odpakowywała prezent. Nico miał niezłą fuchę. Kiedy nadszedł czas na prezent dla Marco ode mnie, mały nie miał siły wziąć go w ręce. To fakt, że i mnie samej ciężko go się nosiło.

Marco podszedł do niego i sam wziął paczkę. Przyszedł z nią do mnie i położył sobie na kolana. Popatrzył na mnie z ciekawością i ekscytacją w oczach.

-Cioociu! A to dla ciebie!-Nico przyniósł mi średniej wielkości torebkę.
-No to otwieramy. –uśmiechnął się Marco.

Cała rodzina podeszła do choinki po swoje prezenty.

-Thomas! Wiem o czym zapomnieliśmy!-w pewnym momencie krzyknęła pani Manuela.
-O czym zapomniałaś?-uśmiechnął się szeroko do żony tata Marco.
-My. O pierniczkach. Musimy zrobić, choćby na jutro.
-Ja zrobiłam pierniki z tatą. Zostały w samochodzie na siedzeniu. Mogę po nie pójść.
-Dobry żart. Nigdzie nie wychodzisz, moja panno. Grzej się dalej pod kocem, jak już to ja pójdę. Gdzie masz kluczyki?
-Ja odłożyłam na szafkę!-powiedziała Yvonne wyciągając ze swojej paczki pełno nowych pędzli. Aż jej się oczy zaświeciły. –Dziękuję, tato! –pisnęła i podbiegła do pana Thomasa i rzuciła mu się w ramiona. On sam się zaśmiał  i ucałował córkę. Oparłam głowę na ramieniu Marco i uśmiechnęłam na ich widok. Nikt nie powiedziałby, że jeszcze kilka miesięcy temu byłoby między nimi źle.

W końcu otworzyłam moją paczkę. Roześmiałam się widząc najnowszy model IPhone’a. I to jeszcze w przepięknym różowym kolorze.

-Mówiłem.-uśmiechnął się wyszczerzając ząbki w szerokim uśmiechu. Sam trudził się z otwarciem kartonu, w którym był zapakowany prezent ode mnie –Podoba ci się?
-Bardzo, dziękuję ci.-pocałowałam go w policzek i zajrzałam dalej do prezentu, gdyż jak się okazało to jeszcze nie był koniec.

-A ja chyba pójdę po nożyk, bo to nieźle zapakowałaś.

W prezencie dalej znalazłam przepiękną bransoletkę z białego złota z różnymi zawieszkami. Jedna była w kształcie domu z kolorowymi, czerwonymi dachówkami. Kolejna przedstawiała jacht. Nasz pierwszy pocałunek jako pary przy świetle księżyca. Palma. Może sama podróż? Albo nasza wyprawa w góry. Tam było pełno zarówno palm jak i wielu innych drzew, które widziałam pierwszy raz w życiu. Kolejna była mała, czerwona różyczka. Jako ostatnie było czerwone serce. Uśmiechnęłam się i założyłam ją na rękę. Pasowała idealnie. Spojrzałam w bok. Nawet nie wiedziałam, że Marco wrócił. Siedział oczarowany oglądając album. Powklejałam tam nasze wspólne zdjęcia. Od niemowląt trzymanych na rękach aż do teraz. Przysunęłam się do niego. Cały czas oglądał pierwszą stronę. Zdjęcie które widziała tyle razy, kiedy Ulla trzymała mnie na rękach. Jednak mnie urzekło zdjęcie obok. Malutkiego Marco na rękach Manueli siedzącej na kanapie koło Thomasa, któremu na kolanach siedziały dwie małe dziewczynki. Marco objął mnie ręką i przyciągnął mocniej do siebie. Przewrócił kartkę i widząc zamieszczone tam zdjęcia oboje się roześmialiśmy. Oba zdjęcia były identyczne. Przedstawiały nas siedzących w krzesełkach dla dzieci trzymających w rączkach łyżki. Cali umazani w jedzeniu!

-Co tam macie?-podeszła do nas z uśmiechem mama Marco. Kiedy zobaczyła zdjęcia od razu błysnęły jej oczy. Widziałam ten matczyny, sentymentalny wzrok. Blondyn przełożył kartkę na kolejne zdjęcia. Na naszych twarzach pojawiły się jeszcze większe uśmiechy. Marco przebrany w strój pirata z mieczem w ręku z zawadiackim uśmiechem i błyskiem w oku. Został mu do teraz. Ja byłam przebrana w księżniczkę. Przynajmniej chciałam tak wyglądać. Miałam ubraną satynową, długą piżamę babci, na głowie miałam założoną papierową koronę. W rączkach dzierżyłam ściskając mocno moją ukochaną przytulankę-Mourice’a. Efekt poprawiał brak mojego jednego, górnego, mlecznego zęba. Do mamy Marco podszedł i zaciekawiony pan Thomas.

-Jaka śliczna Inga!-zaśmiał się przyglądając się zdjęciom. –Ale chodź, chodź. Niech sobie razem oglądają. –pociągnął swoją żonę w przeciwną stronę.

-Ale przecież nie przeszkadzają państwo.
-Manuela, Inga jest po prostu miła. Chodź już. Tak to ona by się od was nigdy nie oderwała. –oznajmił zabierając żonę na postawioną trochę dalej kanapę.

Kolejne zdjęcia przedstawiały nas w okresie nastoletnim. Marco głownie z piłką, choć znalazłam też jego zdjęcie z Mario. W końcu w albumie zdjęcia były wklejane już tylko pojedyncze. Nasze wspólne. Rozpoczynało zdjęcie robione przez Anię, kiedy przytulaliśmy się w ogrodzie. Mario stał w prawdzie za nami jednak tylko my o tym wiedzieliśmy, bo Pączuś został zupełnie obcięty, jakby go tam nie było. Kolejne-kolonie, kiedy siedziałam mu na barana. Było ich kilka, aż w końcu pierwsze nasze wspólne zdjęcie jako pary. W górach, nasz pocałunek i kilka innych ujęć, na przykład z moich urodzin i kilka wycinków z gazet. Po nich były puste kartki z wyciętymi napisami z białych kartek. Były one symbolem naszego rozstania, jednak jakby słowa nie były z nim związane. „Wiara”, „walka”, „nadzieja”, „miłość”, „przekraczanie granic”. Po nich były kolejne zdjęcia odkąd wróciliśmy do siebie począwszy od zaręczyn, kiedy Marco przede mną klękał z pudełeczkiem z pierścionkiem w ręku, kiedy się całujemy i tańczymy. Było też kilka, które zrobiliśmy sobie razem na spacerach i u mnie w domu razem z Kloppsikiem.

-Uzupełnimy je.-oznajmił Marco zamykając album. –Dziękuję, kochanie. To przepiękny prezent. –objął mnie i chciał mnie pocałować, jednak delikatnie go odepchnęłam.
-Zarażę cię.
-Gorzej się czujesz?
-Tak. Chyba położę się wcześniej spać.
-Pójdę z tobą. –pocałował mnie w czoło i opiekuńczo przytulił. –Widziałaś wszystko w paczce?
-Bransoletka. Jest niesamowita. Dziękuję.
-Tam jest jeszcze coś.

Z zaciekawieniem otworzyłam paczkę. Faktycznie, była tam jeszcze koperta. Wzięłam ją do ręki i spojrzałam pytająco na Marco. Ten kiwnął głową, żebym otworzyła. Wyjęłam z niej białą kartkę, która była przyozdobiona na złoto. W rogu były nadrukowane dwa białe gołębie, w drugim splecione ze sobą obrączki. Po środku był napis ukośnymi literami.


„Inga i Marco Reus. 25.07.2016 r.”


-Ślub. Umówiłeś termin?
-Tak.

Pisnęłam chyba na cały dom i rzuciłam na niego niczym dzikuska. Marco zaśmiał się wesoło i objął mnie mocno ramionami sadzając sobie na kolanach.

-Kocham cię. I będę twoją żoną. Od jutra za siedem miesięcy.
-Już nie mogę się doczekać, Aniele. –zaśmiał się i pocałował mnie w policzek
-Ciociu! Co się stało?-zaciekawił się Nico trzymając w rączkach pluszowego misia, chyba nowego.

-Ciocia w wujkiem wezmą w przyszłym roku ślub.-uśmiechnęłam się do malca, a Marco posadził go sobie na kolanach.
-To znaczy, że będziesz taką moją prawdziwą ciocią i żoną wujka Marco?
-Dokładnie tak.
-Super!-pisnął i przytulił nas oboje.

-U ciebie też jest coś jeszcze.-zwróciłam się do Marco. On sam był lekko zdziwiony jednak chwilę później zajrzał do kartonu. Kiedy zobaczył co tam jest na jego buzi wymalował się ogromny uśmiech.

-Wiem, że jeszcze to znienawidzę, ale to tak na nowy dom. Żebyś miał co robić z Mario.
-Najnowsza konsola… Moja przyszła żona to skarb. Każdy by o takiej marzył. A mam ją ja.
-Tylko wiesz, żebyś o tej przyszłej narzeczonej nie zapomniał na rzecz Cristiano Ronaldo.
-Zawsze o tobie myślę. Dziękuję ci. –uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie w policzek.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę razem. Marco stwierdził, że musi coś napisać na portalach społecznościowych. Kiedy już miał iść po telefon poprosiłam go, żeby podłączył mój nowy telefon do ładowarki. Przyszedł do mnie i zaczął się zastanawiać co mógłby sfotografować. Kilka minut później wpadł na pomysł. Złapał mnie za dłoń eksponując pierścionek zaręczynowy. Do tego przyszedł Nico i stwierdził, że lepiej by było z jego małą rączką na szczycie „wieży”.  Wyszło piękne zdjęcie. Marco od razu je opublikował wszędzie, gdzie tylko mógł.

-Kochanie, idziemy się położyć?
-Dobrze, przeproszę twoich rodziców. Mamy w ogóle jakiś pokój?
-Tak, spokojnie. Chodź, pójdziemy razem. W pokoju ładuje się telefon, przełożyłem ci kartę.
-Dziękuję.-uśmiechnęłam się. Marco wziął koc i podał mi ramię, żebym się o niego oparła. W jadalni znaleźliśmy rodziców Marco, którzy jedli sernik popijając herbatę.
-Mamo, tato. Inga źle się czuje, pójdziemy się położyć.
-W porządku. Poczekajcie tylko, mam dla ciebie leki. –tata Marco wstał od stołu u poszedł do kuchni. Po chwili przyszedł z kilkoma tabletkami w plastikowym kubeczku i wodą w szklance. Popiłam leki i oddałam mu szklankę. –Zdrowiej nam, dziecko. Dobrej nocy.
-Dziękuję. Za opiekę, za wyjątkowy wieczór.
-Nie ma za co. Cieszymy się, że z nami jesteś, chociaż lepiej, żebyś nam tu zdrowiała a nie rozkładała się jeszcze bardziej.
-Postaram się! Dobranoc!


Razem z Marco weszliśmy do granatowej sypialni. Jedna ściana była pomalowana na biało, a po środku stało dwuosobowe łóżko. Koło niego na stoliczkach paliły się lampki nocne. Na jednym z nich czekał mój nowy telefon. Uśmiechnęłam się na jego widok.

-Nauczysz mnie jak się tym obsługiwać?
-Myślę, że sama też dasz radę, nie jest trudne. Ale oczywiście, chętnie ci pomogę. –uśmiechnął się i pomógł mi zdjąć szlafrok. Zostałam w dresie, a Marco pomógł mi wejść pod kołdrę.

-Wezmę prysznic i zaraz do ciebie przyjdę.
-Wiesz, że uwielbiam cię w garniturach? Wyglądasz cholernie pociągająco.
-Kochanie. –zaśmiał się i stanął nade mną. –Jesteś chora. Sama nie chciałaś mnie zarażać. Musisz wyzdrowieć a Sylwestra możemy spędzić całego w łóżku.
-Całego?
-Całą noc. –zaśmiał się perliście i pocałował mnie w głowę. –Zaraz wrócę!
-To ja zdrowieję.
-Dobra!

Kiedy Marco zniknął za drzwiami wzięłam do ręki swój nowy telefon. Weszłam w wiadomości i wpisałam w kontakt numer taty. Była już prawie dwudziesta trzecia, więc może poszedł już spać, chyba, że jak rodzice Marco czekał na Pasterkę.

„Tato, dopiero teraz ładuję telefon (nowy!) i mogę napisać. Przepraszam za tą całą sytuację. Jest mi przykro z powodu Marca. Wiem, że to nie moja wina ale źle się z tym czuję wiedząc, że pewnie masz zepsutą Wigilię. Żałuję, że nie porozmawiałam z tobą. Pewnie się martwisz. Bardzo cię kocham, tato i wcale nie chodzi mi o pieniądze, wiesz o tym. Ja mimo wszystko odratowałam Wigilię. Rodzice Marco są naprawdę mili, tata jednak nie jest bucem jak ci mówiłam;). Czuję, że będę chora ale leżę już w łóżku, dostałam leki, więc powinno być lepiej za jakiś czas. Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. Mam nadzieję, że ty też jakoś uratowałeś te święta. Kocham, Inga.”

Odłożyłam telefon i mocniej nakryłam się kołdrą. Chwilę później wrócił Marco w koszulce i spodenkach.

-Wskakuj pod kołdrę i nie rób pokazu mody. Po prostu nie kuś.
-Przepraszam, kochanie. Nic nie poradzę, że jestem taki przystojny, piękny i seksowny.
-Już lepiej nic nie mów.
-I tak mnie kochasz.
-Kocham. Dobranoc.
-Śpij dobrze.

Zasnęłam wtulona w jego tors. Mimo choroby byłam szczęśliwa, że tu byłam. Poznałam bliżej jego rodzinę, rodziców. Spędziłam z nimi wspaniały wieczór i z pewnością zapamiętam te święta na dłużej. Tak jak mówił, to są nasze pierwsze z wielu świąt. Ostatnie jako narzeczeństwo.


-Inga, kochanie, obudź się. –usłyszałam głos Marco i jego dłoń głaszczącą mnie po ramieniu. Zamrugałam oczami. Chciałam coś powiedzieć ale moje gardło paliło. Jakbym nie umiała nic powiedzieć. W pokoju zostało zapalone światło. Rozejrzałam się i zastałam Marco z jego tatą.
-Co się stało?-szepnęłam ochryple.
-Strasznie kaszlałaś, tata właśnie wrócił z kościoła… Mam syrop dla ciebie.
-Poczekaj, bo chciałem cię jeszcze osłuchać i zobaczyć co z gardłem. –westchnął tata Marco. Usiadł na kawałku materaca i otworzył swoją saszetkę. Zmierzył mi temperaturę i odczytał. Jego mina niestety nie była zadowolona. –Prawie trzydzieści dziewięć. Szlag by trafił. Trzeba coś ci dać mocniejszego. Pokaż jeszcze jak osłuchowo. Trzeba będzie wziąć antybiotyk. Teraz tylko wszystko pozamykane…
Z uchem także nie było najlepiej. Mówiąc szczerze, było beznadziejnie.

-Zobaczę co mamy mocniejszego. Zaraz przyjdę.
-Herbata?-zapytał Marco łapiąc mnie za rękę
-Tak tylko teraz, bo po syropie nie.-powiedział pan Thomas i wyszedł z pokoju. Marco podał mi parującą herbatę.

-Nie jest za gorąca?
-Nie, skarbie, możesz pić. –uśmiechnął się słabo podając mi ją. –Z miodem i cytryną.
-Sam robiłeś?
-Chciałem jakkolwiek pomóc. Jak już ci miałem zanosić wszyscy wrócili i tata zapytał co z tobą.
-Jest naprawdę miły.
-Wiem. No już, pij. –pomógł mi się podnieść i położył mi rękę na plecach delikatnie je masując.
-Dziękuję, że się mną tak zajmujesz. Może powinieneś spać w innym pokoju? Albo ja?
-Bo? Coś przeskrobałem?
-Bo nie chcę, żebyś się zaraził.
-Nie opiekowałabyś się mną?
-Oczywiście, że tak ale nie chcę, żebyś się tak męczył jak ja.
-Jestem odporny, nie masz się o co bać. Mam treningi w środku zimy na boisku. I żyję.
-To w porządku. Nie kłócę się, bo wolę kiedy jesteś obok.

Tata Marco przyniósł mi leki, jakąś rozpuszczoną tabletkę, żeby oskrzela nie były zajęte i syrop. Podziękowałam mu i położyłam się z powrotem na miejscu. Marco odgarnął mi włosy i podłożył drugą poduszkę, żebym miała wyżej. Położył się koło mnie i złapał za rękę. Dzięki niemu nawet chorowało się lepiej. Cóż poradzę? Po prostu szalenie go kochałam.







~~~

Wigilia w środek lata? Czemu nie! ;D
Dobra wiadomość!!! - kolejny rozdział będzie krótki!!!;) Chyba na razie koniec z tasiemcami. Możliwe, że na zawsze ;D Inga chora-przerzuciłam na nią trochę mojej chorobowej frustracji. Chorować w wakacje.. Każdy o tym marzy..
Za tydzień kolejny!
Buziaki! <3





sobota, 23 lipca 2016

Sześćdziesiąt sześć.




Po poczęstunku rozpoczęły się tańce. Uśmiechnęłam się do Marco i odeszłam od stołu, by podejść do stołu taty. Rozmawiał o czymś z Ullą, ale pozwoliłam sobie im przeszkodzić i położyłam dłonie na jego barkach.

-Czy córka może poprosić swojego tatę do tańca?
-Tata nie umie tańczyć. Ale zrobi wyjątek.-odpowiedział z uśmiechem i wstał od stołu posyłając uśmiech Ulli. Przeszliśmy pod rękę między stołami prosto na parkiet. Akurat zespół zaczął grać wolniejszy utwór, przez co wygodniej nam było tańczyć, zwłaszcza, że żadne z nas nie umiało tańczyć. Tata położył dłoń na moich plecach i zaczął nas kołysać do rytmu.

-Wiesz? Właśnie mówiłem Ulli, że widzę cię tak uśmiechniętą pierwszy raz od czterech miesięcy. Od rozstania z Marco.
-Każde z nas coś wyniosło z tej rozłąki.
-Od razu się człowiek uśmiecha widząc was tak rozpromienionych.
-Nie jesteś zły?
-Za co mam być zły?
-No wiesz, te zaręczyny…
-Bałem się jedynie, czy jesteś gotowa na tak poważny krok. Marco jednak mnie zapewnił, że nie będzie naciskał ze ślubem, nawet powiedział, że może poczekać dopóki ty sama go nie zaciągniesz do kościoła, to oboje będziemy pewni, że tego chcesz. Ale jestem ogromnie dumny i szczęśliwy, ogromnie.
-Bywam uparta.
-Bywasz.-zaśmiał się i zrobił mną mały obrót.
-Nie odstraszyłeś Marco?
-Nie no, jeszcze tu siedzi.-stwierdził wychylając się znad mojego ramienia i sprawdzał, czy faktycznie siedzi przy stole. Siedział i to z kim! Z Ullą.
-Ciekawie.-powiedziałam do siebie, pomruk taty utwierdził mnie, że podtrzymuje moje stwierdzenie.
-Długo rozmawialiście.
-Dość krótko jak dla mnie. Marco mówił jednak rzeczowo, i w większości nie kłamał.
-W większości?
-Yhym.
-W czym miałby kłamać?
-W tym jak się zeszliście. Podobno na imprezie u Cathy ale coś się wasze zeznania poplątały, rozmawiałem z Anią i mówiła, że trafiła do szpitala późnym rankiem a ty trafiłaś do niej dopiero przed południem. Lewy słyszał wersję, że nocowałaś u Ann.

Zupełnie nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Zaczęłam skubać lakier na paznokciu drugiej ręki z nerwów. Zawstydzająca jak dla mnie cisza nie była aż tak długa jak mi się wydawało.
-Wiem, że jesteście dorosłymi ludźmi, rozsądnymi i wiecie co robicie. Kocham Marco jak syna, znam go szmal czasu, przez co miałem szansę poznać go na wylot. Ufam mu, wiem, że nie chce za nic ciebie zranić i nie zrobiłby niczego wbrew tobie. Ufam też tobie, bo jesteś mądrą, rozsądną dziewczyną. Co prawda upartą, ale trzeba mieć po prostu na to sposób.

-Nie osądzasz mnie? Nie jesteś wściekły?
-Jak mam być? Kocham cię, dziecko.-wyznał i przytulił mnie mocno do siebie. Położyłam głowę na jego barku i pozwoliłam spłynąć po moim policzku trzem łzą.
-Też cię bardzo kocham, tato. Poprowadzisz mnie do ślubu?-zapytałam spoglądając na niego nieśmiało.
-Nie ma innej opcji. To znaczy, będę zaszczycony.-powiedział i roześmiał się razem ze mną.

Kiedy piosenka się skończyła puścił moją dłoń, a kiedy już mieliśmy schodzić z parkietu podszedł do mnie Mario z szerokim uśmiechem. Tata wzruszył ze śmiechem ramionami i podał mu moją dłoń, a sam poszedł do Piszczków i Kuby, zapewne dopytać się o stan Agaty. Był dla chłopaków z Borussii nie tylko trenerem, na swój sposób przyjacielem, może ojcem? Troszczył się o wszystkich i ich rodziny.

Mario zaprowadził mnie na bok parkietu i zaczął pląsać w dość dziwnym tańcu. Tańcu Mario.

-Jak tam z Ann?-zapytałam w końcu widząc jego rozradowane spojrzenie.
-Dobrze.-oświadczył, choć było to dość zdawkowe jak na niego.
-Wypytam później. Nie myśl, że dam ci spokój i będę udawać, że nie wiem, że Ann pojechała do ciebie do domu.
-A owszem, była u mnie. Spędziliśmy bardzo miło wieczór.
-Oraz noc ze śniadaniem.-dokończyłam z uśmiechem, jednak o mało nie opadła mi szczęka, kiedy nie zaprzeczył i tylko się do mnie szeroko uśmiechał.
-Dobra, to może akurat o to nie będę wypytywać.
-Szkoda. Wymienilibyśmy się doświadczeniami.
-Spadaj, Götze.
-Ty też, Reus.
-Jeszcze nie!
-Jeszcze. –cmoknął mnie w policzek dziękując za taniec i zeszliśmy z parkietu. W moim planie był teraz taniec przeznaczony dla Marco, jednak ten dalej rozmawiał z Ullą. Mario pomachał mi i wręcz poleciał jak na skrzydłach na swoje miejsce koło Ann, która była zajęta rozmową z panną młodą, lecz jemu to zupełnie nie przeszkadzało. Dobrze go było widzieć szczęśliwego. Mogło być lepiej?
Nie chcąc przeszkadzać Marco postanowiłam wziąć z góry kurtkę i przejść się do zamkowego ogrodu.

Śnieg już prawie stopniał, choć miałam nadzieję, że nie odejdzie na długo. Ogród okazał się naprawdę ogromny. Korytarze żywopłotu tworzyły swoisty labirynt. Przed nim jednak stała ogromna, masywna fontanna z przeróżnymi płaskorzeźbami. Po bokach kamiennego chodnika poustawiane były w jednakowych odstępach drewniane ławki. Latem musiało być tu przepięknie. 

Kwitnące drzewa, pełno kwiatów, zieleni. No i jakby nie patrzeć działająca fontanna, która niezaprzeczalnie dodawała tu uroku i romantyzmu całej scenerii.
Przeszłam się kawałek, jednak przeceniłam ciepłotę mojego płaszcza i zawróciłam z powrotem do budynku. Przed schodami jednak, opartego o kolumnę zastałam niecodzienny widok. Wręcz sprzeczny. Sama aż uszczypnęłam się w dłoń, żeby uwierzyć w to co widzę.

-Od kiedy palisz?-zapytałam podchodząc do Roberta. Sam nie miał nic na sobie poza garniturem. Musiał marznąć.
-Od jakiś dziesięciu minut.
-Dlaczego? Nie robiłeś tego wcześniej.
-Wszystko się pieprzy. –odparł i buchnął dymem papierosa prosto w moją twarz, co wywołało u mnie zarazem złość, a i na sam zapach się skrzywiłam. Odsunęłam się trochę na bok, żeby nie powtórzyło się to kolejny raz.
-Powinieneś wspierać Anię. To ogromny cios dla każdej kobiety, która dowiaduje się, że nie może mieć więcej dzieci. Wiem, że jest wam ciężko. Nawet jeśli cię odpycha to potrzebuje twojej troski i wsparcia.
-Ania wcale mnie nie potrzebuje. Nie potrzebuje nikogo poza samą sobą.
-Nie mów tak. –westchnęłam ciężko widząc przyjaciela ponownie zaciągającego się papierosem. Nie znosiłam tego nałogu i nigdy go nie akceptowałam. Miałam nadzieję, że to jego pierwszy papieros tego wieczoru, jednak po chwili dostrzegłam na murku przynajmniej trzy zgaszone pety. Pięknie.
-Powinienem ci złożyć gratulacje?-ton, w którym to wypowiedział spowodował, że po moim ciele przeszły ciarki, i nie miały one nic wspólnego z zimnem. Miał chłodny i pogardliwy głos, jakby mówił te słowa z największym obrzydzeniem na jakie go było stać.

-Nie, jeśli nie chcesz. To nie obowiązek.
-W takim razie nie.
-Co ty ze sobą robisz? Nie poznaję cię. Nie byłeś taki.
-Pewnie nawet nie zauważyłaś momentu, kiedy to się stało, co?
-Przykro mi, że zawaliło mi się życie, byłam w śpiączce, i cierpiałam po stracie ukochanego, a ty się tym nawet nie zainteresowałeś, a ja ta najgorsza zapomniałam dzwonić codziennie i wisieć z tobą na telefonie po godzinach.
-Ukochanego… Poszłaś z nim do łóżka?
-Nie powinno cię to interesować.
-Mogę zapewnić ci wszystko, czego pragniesz. Reus tylko czekał, żeby cię zaliczyć. Wcale cię nie kocha. –powiedział wyrzucając papierosa w resztkę śniegu, a potem nagle popchnął mnie do muru i wpił się z impetem w moje usta. Zaczął mnie całować w szaleńczym tempie. Nie wiedziałam zupełnie co się dzieje, byłam oszołomiona. Czułam smak papierosów wymieszany z cierpkością jakiegoś alkoholu. Zaczynałam się wyrywać, szamotać rękoma na wszystkie strony, jednak były uwięzione w jego mocnym uścisku. Przygryzłam więc najmocniej jak mogłam jego dolną wargę, przez co poczułam metaliczny smak krwi na języku. Docisnęłam mocniej, przez co brunet od razu ode mnie odskoczył przykładając dłoń do ust. Nie żałując uderzyłam go z całej siły dłonią w policzek.

-Nie zbliżaj się do mnie, ani do mojego narzeczonego. Zostaw nas w spokoju. –warknęłam a po chwili wbiegłam po schodach i skierowałam się do łazienki nie zdejmując nawet płaszcza. 



Wypłukałam wodą usta, by jakoś zniwelować smak krwi i tych okropnych papierosów. Wytarłam wargi ręcznikiem papierowym i wrzuciłam go do kosza. Nie chciałam zdejmować kurtki, ponieważ mimo buzującej mi w żyłach krwi było strasznie zimno.

Dopiero kiedy weszłam na salę zdjęłam płaszcz i przewiesiłam sobie na ramieniu. Nawet nie zorientowałam się, co się działo. Lisa wzięła ode mnie moją kurtkę i położyła na najbliższym krześle, a potem pociągnęła na środek, gdzie zebrały się wszystkie niezamężne dziewczyny. Stałam akurat za Ann, która posłała mi wesołe spojrzenie, które starałam, naprawdę starałam się odwzajemnić. Cathy weszła na scenę, a my wszystkie zaczęłyśmy odliczać. W końcu bukiet poleciał w górę. Po chwili zorientowałam się, że leciał prosto na mnie. Nie miałam w tym momencie ochoty być w centrum zainteresowania, więc jednym ruchem pociągnęłam Ann do tyłu tak, że mimo lekko zachwianej równowagi bukiet wpadł w jej ręce. Wszyscy zaczęli bić brawo a ja odsunęłam się na dalszy plan. Ann jeszcze odwróciła się w moją stronę i pogroziła palcem. Wzruszyłam przepraszająco ramionami i poszłam szukać kurtki, żeby zanieść ją z powrotem do szatni. Na drodze jednak stanął jednak Marco z uśmiechem, który topił moje serce. Podeszłam do niego i przytuliłam się niczym mała dziewczynka. Odetchnęłam czując jego ciepło i bezpieczeństwo. Mieszanka jego perfum działała na mnie kojąco.

-Obiecałaś mi taniec.-szepnął mi do ucha nie puszczając rąk, które oplatały mnie w pasie. Kiwnęłam nieznacznie głową, na co rozluźnił uścisk i poprowadził mnie na ubocze pod kwiatową ścianę. Oparłam dłonie na jego klatce piersiowej i skierowałam spojrzenie w jego piękne oczy. Uśmiechnął się delikatnie i położył dłoń na moim policzku, delikatnie przesuwał po nim kciukiem. To samo mrowienie czułam na dole kręgosłupa, gdzie spoczywała jego druga dłoń. Oboje uśmiechaliśmy się do siebie nie spuszczając swoich spojrzeń. Bujaliśmy się w takt wolnej piosenki Adele i przenosiliśmy się znów do naszego małego świata. Czułam się więcej niż dobrze. Przy jego obecności, jego czułym spojrzeniu nie liczyło się nic poza nami i naszym uczuciem.

-Mój narzeczony…-szepnęłam gładząc go wierzchem dłoni po policzku.
-Moja…-nie dokończył, ponieważ z głośników popłynęła zupełnie inna muzyka. Za komputerem zobaczyłam Piszczka, więc miałam pewność, że źle to się skończy. Za jego plecami na rzutniku zaczął się teledysk z niemieckimi napisami. Obejrzałam się i nie miałam pewności, czy miałam płakać czy się śmiać.

-Nie patrz na to ani nie słuchaj.
-Nie, czemu. –położył dłoń na mojej talii odwrócony do ekranu z jeszcze większą ciekawością.
Schowałam twarz w jego szyi, wolałam tego nie widzieć. Ani najlepiej nie słyszeć.

„To było nocą, gdy księżyc jasno świecił. Wiesz już na pewno-nie będzie z tego dzieci. Tak to bolało, choć wcale nie wiesz czemu. Jak to się stało? Oddałaś się Rudemu!”.*

Kiedy pierwsza zwrotka została zaśpiewana usłyszałam donośny śmiech Auby na całą salę, a potem dołączyła do niego reszta piłkarzy. Zacisnęłam palce na ramieniu Marco i sama zaczęłam się śmiać.  Spojrzałam na niego, sam też był nieźle rozbawiony, chociaż udawał obrażonego mówiąc, że wcale nie jest rudy. Nie byłam w stanie więcej słuchać refrenu. Weszłam na scenę i po małych przepychankach ze zwijającym się ze śmiechu Piszczkiem przełączyłam piosenkę na kolejną ze wspaniałej biesiadnej playlisty Polaka. Z deszczu pod rynnę. Samej mi napłynęły łzy do oczu jak i Kubie, Mario. Auba musiał się podtrzymywać ramienia swojej żony, żeby nie paść na podłogę. Chwilę później rozległ się refren „Cudownych rodziców mam”. Posłałam Marco przepraszające spojrzenie choć i tak nie mogłam opanować śmiechu.

-Marco, może solóweczka?-zapytał przez mikrofon. Marco tylko się śmiał kiwając przecząco głową i oświadczył, że jak będzie szykował listę gości na nasze wesele Łukasz znajdzie się na liście gości, których pod żadnym pozorem nie można wpuszczać. Mats wygłupiając się pociągnął na środek Cathy i zaczął z nią tańczyć, choć ta się wyrywała. Kiedy już się miałam z nich śmiać sama znalazłam się w nielepszej sytuacji, w której Łukasz złapał mnie w talii i zaczął również ze mną tańczyć.
-Jesteś okrutny.
-Oj tam. Nie zdążyłem ci pogratulować. To teraz to zrobię, mam okazję. Wszystkiego co najlepsze.
-Spokojnie, zaprosimy cię.
-Niech wam Bóg w dzieciach wynagrodzi, dobrzy ludzie.
-No, no! –uśmiechnęłam się szeroko –A masz w tej swojej playliście piosenki dla Götze?
-Kombii i Krawczyk? Jak nie jak tak. Zaraz będzie „Biały miś”, potem klasyczne „Nasze randevouz”…
-Dobra, wierzę. Chciałabym zobaczyć minę Mario.
-Wychodzicie?
-Planowaliśmy. Chcieliśmy jeszcze pogadać.
-To teraz to się gadaniem nazywa.
-No, haha, bardzo śmieszne.
-Dobra, dobra. To pogratuluję jeszcze Marco. –uśmiechnął się i zszedł ze sceny razem ze mną i objął po przyjacielsku mojego ukochanego rudo-bląd narzeczonego składając gratulacje. Kiedy już zostaliśmy sami złapałam go za rękę.


-Chcesz jeszcze zostać?
-Jeśli ty chcesz już wyjść to dla mnie nie ma problemu. Wyglądasz ślicznie w tej sukience, ale piękniejsza jesteś bez niej.
-Dobra, stop. –uśmiechnęłam się i delikatnie go pocałowałam. Parkiet trochę zaludnił się od par. Inni poszli jeszcze po przekąski albo do barku po jakieś alkohole.
-Obiecałaś mi kąpiel.
-Prysznic będzie szybszy i przejdziemy do rzeczy.
-Mówiłem już, że cię uwielbiam?-wyszczerzył się szeroko w uśmiechu, choć dobrze wiedział, że chodzi mi o chwilę rozmowy. Wiedziałam, że po prostu uwielbiał mnie denerwować. Poszliśmy do stołów zabrać moją kurtkę i kopertówkę, w której bezpiecznie spoczywał mój list i dwie małe karteczki. Chwilę później zmaterializowali się koło nas Ann z Mario. Modelka oddała Marco jego iPhone’a. Sam się zdziwił, myślał, że jest u niego w kieszeni. Jak się okazało zostawił go na stole, a Ann z Mario wykorzystując umiejętności odblokowywania wszelakich telefonów Mario, oraz fotograficzne Ann cyknęli nam kilka zdjęć podczas tańca na tle kwiatów. Pożegnaliśmy się z nimi i podeszliśmy pożegnać się do Cathy i Matsa wzajemnie sobie znów składając życzenia. Kiedy już wychodziliśmy z sali razem z nami wyszedł Kuba. Też pożegnał się z młodą parą i wracał do domu. 

Przeprosił mnie na chwilę i wziął na stronę Marco. Pamiętam jak też dał Marco wykład w Malezji, kiedy dowiedział się, że jesteśmy razem. Wzięłam od nich numerki do szatni, które z wielką niechęcią mi dali, bo przecież obejmuje ich nagle jakiś kodeks rycerski i poszłam na górę po ich kurtki. Po prostu musiałam się czymś zająć. Wchodząc na poziom, gdzie zostawiliśmy kurtki zastałam kłócących się Anię i Roberta. Nie umiałam powiedzieć, bo było powodem ich kłótni, chwilę później się uciszyło. Wyszłam na korytarz i zobaczyłam, że opuścili budynek. Spoglądając przez okienko spotkałam się z zawiedzionym spojrzeniem Ani. Przymknęłam oczy i wzięłam trzy głębokie wdechy. Oddałam ochroniarzowi numerki i odebrałam rzeczy Kuby i Marco. Zeszłam do nich, akurat zastając w momencie, w którym objęli się klepiąc po plecach. Dałam kurtkę Kubie i chciałam się wymienić na kurtki z Marco, z racji, że on miał moją, jednak tylko zabrał swoją i nic nie dostałam w zamian. Kuba mnie uściskał i życzył nam dobrej nocy a po chwili zniknął na schodach. Marco chciał iść, jednak zatrzymałam go i przytuliłam się do niego najmocniej jak potrafiłam.

-Hej, co się stało, Aniele?-szepnął i pocałował mnie w czoło.
-W porządku. Potrzebowałam cię przytulić. To gdzie ten apartament?

Wjechaliśmy z Marco na przedostatnie piętro. Otworzył drzwi kluczem i przepuścił mnie w przejściu. Apartament był naprawdę luksusowy. Okna i balkon wychodziły na ogromny ogród. Mogłam teraz doskonale zobaczyć niewielki labirynt a także dalej znajdujący się staw. W pokoju stało ogromne łóżko w starym stylu. Cały ten pokój wyglądał jak pałacowa komnata. Cóż, nie narzekałam.
Marco podszedł do mnie od tyłu i położył brodę na moim ramieniu.

-Muszę ci coś powiedzieć. Źle bym się czuła okłamując cię. Proszę, nie bądź na mnie zły. –powiedziałam odwracając się do niego gwałtownie przodem. Oparłam się o drzwi balkonowe i puściłam dłoń Marco, żeby udało mi się przepuścić słowa przez gardło. –Robert mnie dzisiaj pocałował. Jakiś czas temu. Nie wiem nawet czy oddałam ten pocałunek, raczej nie, ale byłam jak sparaliżowana. Był bardzo natarczywy, mimo tego, że nie chciałam, wyrywałam się… Przygryzłam jego wargę do krwi i spoliczkowałam… Przepraszam Marco… Nie wiem jak to wszystko się stało. To było tak nagle…-szepnęłam w panice i usiadłam na leżankę postawioną przed łóżkiem. Marco podszedł do mnie i ukucnął patrząc prosto w moje oczy. Położył dłonie na moich kolanach i delikatnie je potarł.

-Też cię przepraszam. Widziałem tą całą sytuację. Jak wychodziłaś to mnie minęłaś.
-Słyszałeś…wszystko?
-Przykro mi.
-Nie pomogłeś mi, kiedy on mnie pocałował. Widziałeś to… Patrzyłeś…
-Hej. –wstał, a po chwili siedziałam już mu na kolanach. –Wiedziałem, że dasz sobie radę. I nie myliłem się. Widzisz sama, jesteś silniejsza niż ci się wydaje. Nie potrzebowałaś mojej siły, tylko sprytu i opanowania.
-Twojej siły! Wielki pan i władca! –zaśmiałam się i mocno się do niego przytuliłam.
-I tylko twój.
-Mój. –uśmiechnęłam się i pocałowałam go delikatnie w policzek. –Nie gniewasz się?
-Za co miałbym się gniewać? Jeśli ty na mnie się nie gniewasz, to już cudownie. Aczkolwiek zaraz możesz mnie rozgniewać tym, że całujesz mnie w policzek.
-A gdzie mam cię pocałować?-szepnęłam mu do ucha i delikatnie przygryzłam skórę na jego szyi.
-Najpierw ciepła kąpiel, bo zmarzłaś.
-Prysznic. –poprawiłam go, a po chwili dodałam jeszcze –Razem.
-Jeśli takie jest życzenie mojej pięknej narzeczonej. –ujął moją prawą dłoń, na której mienił się złoty pierścionek i złożył nad nim pocałunek. –Która się zgodziła za mnie wyjść i sprawiła, że stałem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Wiesz? Chciałbym opublikować jedno ze zdjęć, które zrobiła Ann.
-Wszyscy będą wiedzieli. Media, fani…
-Wiem. Jeśli nie jesteś na to gotowa to możemy dać temu jeszcze trochę czasu.
-A ty?
-Najchętniej bym wszystkim wykrzyczał, że jesteś moja. Nie boję się gazet.
-Mój dzielny narzeczony. –zmierzwiłam jego włosy śmiejąc się. –Ale dobrze, zrób to. Tylko pokaz mi jakie zdjęcie.
-Najpierw mam w planach cię rozebrać. Chodź do łazienki.


Chwycił mnie za dłoń i pociągnął przez pokój aż do drzwi łazienki znajdującej się niedaleko wejścia. Wpuścił mnie pierwszą, a po chwili wszedł tuż za mną i zapalił światła. Pod ścianą stała wanna na metalowych, wykrzywionych nóżkach. Naprzeciwko niej była nowoczesna, duża kabina prysznicowa. Największe wrażenie robiło ogromne lustro na całą długość ściany. Pod nim znajdowały się dwie kamienne umywalki, na których leżały ręczniki. Marco szybko uwolnił się z marynarki i kamizelki i został w samej białej koszuli, co zaparło mi dech w piersiach.
Podszedł ze mną do lustra i ustawił się za mną. Położył dłonie na moich plecach i zaczął sunąć nimi do góry ku wiązaniu. Pociągnął po chwili za jeden kawałek materiału rozwiązując kokardę. Chwilę później jego dłonie znalazły się na biodrach. Złapał materiał sukienki i pociągnął dół przez co nagle stałam się naga od pasa w górę. Chciałam stanąć przodem do Marco, żeby jakoś się zakryć i poczuć bardziej komfortowo, jednak on przytrzymał mnie zapierając dłonią brzuch.

-Gdybym wiedział, że nie masz bielizny, wyszlibyśmy dużo wcześniej. Nie wytrzymałbym.
-Dobrze, że nie powiedziałam. Mogę się odwrócić?
-Nie, podziwiam właśnie piękną kobietę. Kobietę, która jest moja.
Westchnęłam pod wpływem jego szeptu i naciskiem intensywnego spojrzenia. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową i czekałam aż w końcu da mi pójść pod prysznic. Zsunął sukienkę razem z bielizną, którą jeszcze miałam i przesuwał wygłodniale dłońmi po moim brzuchu i udzie.
-Widzisz to?
-Co?
-Jak jesteś piękna.
-A idź mi!-zaśmiałam się pod nosem i chciałam się wyrwać z uścisku jednak przyciągnął mnie z powrotem do siebie, na szczęście tym razem przodem. Pocałował mnie czule odgarniając włosy.
-Jest mi z tobą zbyt dobrze.-szepnął i musnął ustami moją szyję. Pociągnął mnie pod prysznic.
-A ty?-spojrzałam na niego ubranego. –Mam cię też rozebrać przy lustrze? Będziesz się podziwiał?
-No i czar prysł!-zaśmiał się i wyszedł z łazienki. Odkręciłam prysznic i stanęłam pod strumieniem wody pozwalając mu obmyć moje ciało. Woda stawała się coraz cieplejsza, przez chwilę postanowiłam nie dodawać zimnej, żeby się wygrzać i przypadkiem nie zachorować. Podskoczyłam przestraszona, kiedy poczułam dotyk czyjejś dłoni na pośladku.

-Spokojnie, nie wpuścił bym tu nikogo wiedząc, że moja narzeczona czeka na mnie naga pod prysznicem. Nawet złodzieja.
-Ach tak.-zaśmiałam się. Marco zaczął rozmasowywać na mojej skórze żel pod prysznic. Później nałożył szampon z hotelowej buteleczki na moje włosy i delikatnie wmasowywał go w skórę głowy.
-I tak dopóki śmierć nas nie rozłączy? Tym bardziej nie żałuję swojej decyzji.-zaśmiałam się i mocniej odkręciłam prysznic, żeby spłukać z siebie całą pianę. W tym czasie Marco sam się umył i dołączył do mnie pod dużą słuchawkę prysznica żeby się opłukać. Spojrzałam na niego z wyrzutem. Wzruszył przepraszająco ramionami, jednak zobaczyłam, że nie ma jeszcze umytych włosów.

-Mogę?-zapytałam niepewnie. W odpowiedzi dostałam słodki uśmiech i lekkie kiwnięcie głową.
-Tylko prawie nic nie zostało. Była tylko jedna mała butelka. –oznajmił i podał mi mały szklany flakonik z płynem. Na etykiecie znajdował się zarys pałacu, w którym się znajdowaliśmy, a z tyłu drobno napisany skład. Wlałam do buteleczki odrobinę wody i zamieszałam. Stanęłam lekko na palcach, żeby dosięgnąć jego włosów. Pisnęłam, kiedy poczułam jak mnie podnosi i oplata moje nogi w pasie, żebym nie spadła. Z wielką uwagą i dokładnością umyłam skórę jego głowy, a potem kazałam mu się przesunąć pod prysznic, żeby spłukać pianę, przez co dużo wody poleciało też na mnie.
Marco wyszedł pierwszy spod prysznica. Wytarł lekko swoje ciało i przewiązał sobie ręcznik nisko na biodrach.

-Zrób zdjęcie, starczy na dłużej.-zaśmiał się spoglądając na mnie.
-Musisz tak częściej chodzić, serio. To na mnie działa. –zaśmiałam się i wyszłam spod prysznica. Natychmiast zostałam otulona dużym ręcznikiem. Nawet go nie wiązał, bo od razu przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
Kiedy zakładał róg ręcznika pod spód na wysokości moich piersi coś zwróciło moją uwagę.
-Marco?-zapytałam i złapałam jego lewą dłoń. Szybko ją wywinął i poprowadził do sypialni. –Nie uda ci się mnie zbyć! Widziałam!
-Co widziałaś?-zapytał siadając na łóżku i pociągnął mnie za sobą prosto na swoje uda.
-Tatuaż. –powiedziałam pewnie i schyliłam się do szafki w rogu, żeby zapalić stojącą na niej starodawną lampkę z pożółkłym kloszem, za to z namalowanymi na dole różowymi kwiatkami. Nie utrudniał mi, więc byłam pewna, że ulegnie i mi go pokaże. Utwierdziłam się w swoim przekonaniu widząc małą tubkę maści na gojenie leżącą na szafce, więc tatuaż musiał być niedawno robiony.

-Mogę zobaczyć?-zapytałam. Marco cofnął się, że oparł się o zagłówek łóżka i wyciągnął przed siebie nogi. Usiadłam na piętach na wysokości jego brzucha. Wzięłam jego prawą dłoń i położyłam sobie ją na kolanie. Pół jego przedramienia zdobił nowy tatuaż. Był bardzo delikatny, przepięknie wykonany, z niezwykłą starannością. W efekcie grubsze kontury powodowały, że wychodził jakby był trójwymiarowy. W centrum była róża, z dopracowanym do końca każdym płatkiem. Podziwiałam ją dłuższy czas. Nigdy nie widziałam jej tak pięknie wykonanej jako tatuaż. Łodyga miała kilka kolców. Od jej pąka aż do dołu oplątywał ją drobny łańcuszek. Na końcu łodygi łańcuszek jakby kładł się na niewidzialnym stole, a na jego zakończeniu była doskonale znana mi zawieszka. Dopiero teraz zrozumiałam, że to był ten sam łańcuszek, który podarował mi Marco. Należał do jego babci, która bliska śmierci dała mu go mówiąc, że to jego serce, i ma go podarować właściwej kobiecie. Cały czas spoczywał w czerwonym pudełeczku w szafce przy moim łóżku. Ten jednak różnił się od oryginału drobnym szczegółem. W jego rogu zamiast imienia Marco widniało moje. A zza serca wychodziły dwa anielskie skrzydła. Poczułam łzy zbierające się w moich oczach.

-Mogę dotknąć?-szepnęłam spoglądając na niego zeszklonymi oczami. Kiwnął głową wpatrując się we mnie intensywnie. Z zawahaniem położyłam kciuk na łańcuszku i zaczęłam sunąć jego śladem po róży aż w końcu dotarłam do serduszka. Obrysowałam je lekko opuszkiem palca. Nie chciałam mu sprawić bólu. Niektóre miejsca były jeszcze lekko zaczerwienione. Nie znałam się na tym ale z pewnością musiał to czuć. Sama bym była przerażona gdybym miała sobie zrobić tatuaż.
Nad i pod różą mieściły się dwa cytaty. Były kreślone identycznym drukiem co pierwsze litery imion jego najbliższych w medalionach na lewej ręce i sentencja na ramieniu.
Górny brzmiał „Nigdy się nie poddawaj”, jednak to dolny sprawił, że moje serce załomotało mocniej, a łzy zaczęły płynąć po policzkach. „Jesteś moim światem”.  Marco już miał wstać i nachylić się do mnie, aby mnie przytulić i otrzeć łzy. Pokręciłam jednak przecząco głową. Odwróciłam się i zabrałam maść z komody i wycisnęłam jej trochę na palec. Zaczęłam smarować jego rękę cały czas przyglądając się całemu obrazkowi, dopracowanym elementom, drobnostkom. Same skrzydła nie dość, że były malutkie, to jeszcze były na nich pióra. Wzięłam jeszcze odrobinę maści smarując chyba jedyne zaczerwienione miejsce jego skóry między płatkami róży. Zastanawiałam się, gdyby nie była pokryta czarnym kolorem jakim by była? Co tym razem chciałby mi przekazać? Odłożyłam maść, a kiedy się odwróciłam Marco objął mnie lewą ręką a wolną dłonią zaczął głaskać mnie po policzku zjeżdżając coraz niżej po szyi. Złapałam ją ostrożnie w łokciu i jeszcze raz spojrzałam na tatuaż.

-Jest piękny. –powiedziałam spoglądając w jego oczy.
-Te słowa… -wypchnął do góry nadgarstek, by pokazać mi cytat niżej. –Trafiły w samo moje serce. Wiem, że nie były one po prostu słowami wykrzyczanymi w geście spełnienia, ale były cholernie prawdziwe, czułem to. To znaczyło więcej, niż „kocham cię”.
-Naprawdę cię bardzo kocham.
-Wiem, a ja ciebie również. Jesteś moim największym szczęściem. Zmieniłem przez ten czas trochę spojrzenie, priorytety.
-Przeze mnie?
-Dla nas.
-Co zaplanowałeś?
-Zobaczysz. Niech na razie wszyscy wiedzą, że mam wspaniałą narzeczoną.
-Mogę cię o coś zapytać?
-Tak, ale wejdź pod kołdrę. Musisz się ogrzać. –uśmiechnął się i odchylił dla mnie kołdrę. Weszłam pod nią naciągając na siebie ręcznik. Marco po chwili do mnie dołączył i splótł swoje dłonie pod kołdrą wokół mojej talii.  –Pytaj-uśmiechnął się i oparł głowę o moją.

-Kiedy zdecydowałeś się, żeby się oświadczyć?
-Wtedy, kiedy zrozumiałem jak bardzo mi ciebie brakuje w moim życiu i jak bardzo ono staje się bez ciebie bez sensu. Pierścionek był ze mną cały czas, już od września… Był jedną z rzeczy, które nie pozwoliły mi stracić nadziei i walczyć…
-Walczyć. Drugi cytat?
-Drugi cytat przypomina mi o ludziach, którzy są dla mnie bardzo ważni i byli zawsze, kiedy ich potrzebowałem. To niesamowite, że jedno, to samo zdanie powiedziało do mnie ich aż tyle. Moja rodzina, przyjaciele, Mario, André, twój tata oraz ty. Kiedy powiedziałaś mi to, chyba naprawdę uwierzyłem, że mogę cię odzyskać.
-Pytanie numer dwa. O czym rozmawiałeś z Ullą?
-Niby rozmawia z innymi a jak kontroluje!-zaśmiał się i przeczesał dłonią mokre włosy.
-Przykro mi, taka jestem. A ty podobno właśnie z taką mną chcesz spędzić resztę życia.
-Chcę. Twoja mama życzyła nam wszystkiego co najlepsze, bo cię bardzo kocha. Prosiła mnie, żebym się tobą opiekował i traktował jak królową, bo mam przy boku największy skarb. I to prawda.
-Tak powiedziała?
-Tak.
-A jak rozmowa z tatą? Bałam się o ciebie.
-Serio? Żyję. Nie było tak strasznie.
-Twoi rodzice wiedzą?
-Pewnie wiedzą po zdjęciu, które wstawiłem. Koniec ognia pytań.
-Czemu?
-Bo teraz czas na coś zupełnie innego. –z ognikami w oczach podniósł się i oparł ramionami po bokach mojej głowy.
-Na spanie?
-Niektórzy też to tak nazywają. –uśmiechnął się łobuzersko i zaczął składać pocałunki na mojej szyi, a dłonie zaczęły rozplątywać ręcznik. Oplotłam dłońmi jego szyję i poddawałam się nieziemskiemu uczuciu, które dawał mi jego dotyk.



***



-Mogę zobaczyć u ciebie w telefonie komentarze do zdjęcia?-zapytałam przytulając się do niego.  Spojrzał na mnie wbijając głowę w poduszkę.
-Myślałaś o tym cały czas podczas tego niesamowitego seksu?-zaśmiał się i schylił do komody, gdzie leżał jego telefon.
-Nie. Teraz tak.. Po prostu.. Jestem ciekawa.
-W porządku. –uśmiechnął się i spojrzał na wyświetlacz.
-Już po pierwszej.
-Serio? Trochę nam zeszło…
Marco spojrzał na mnie i roześmiał się na cały apartament. Kochałam jego śmiech i po prostu nie umiałam się w tym momencie obrazić.
-No co..
-Jesteś słodka. –przyciągnął mnie do siebie i pocałował w czubek głowy. –Ale masz pazurki.
-Cóż. A ty masz telefon, którego chcę.
-Kupię ci taki na gwiazdkę.
-Nie, chcę zobaczyć twojego Instagrama.
-I tak ci kupię taki na gwiazdkę. Jest porządniejszy od twojego.
-A jeśli wolę mój?
-To będziesz miała dwa. Swoją drogą, czemu nie weźmiesz swojego wspaniałego telefonu?
-Bo jest w kopertówce.

Marco przytulił się do mnie i położył głowę na moim barku. Podniosłam do góry ręce z jego iPhonem i weszłam na Instagram. Najświeższe zdjęcie przedstawiało nas, w tańcu. On obejmował mnie w pasie przyciągając do siebie a ja oplatałam dłońmi jego szyję. Ann akurat uchwyciła moment, w którym oboje patrzyliśmy sobie w oczy. Uroku dodała będąca za nami ściana z kwiatów. Strasznie spodobało mi się to zdjęcie.

-Mogę je sobie przesłać na WhatsAppie?
-Yhym.-mruknął i zaczął przygryzać i ssać moją skórę na obojczyku. Oho, dziecku się nudzi. 

Zaśmiałam się pod nosem i kliknęłam w galerię, żeby znaleźć zdjęcie. Przesłałam to jak i klika innych ujęć. Wszystkie były cudowne. Wróciłam na portal i zaczęłam czytać.
W większości posypały się gratulacje, pisano, że pięknie razem wyglądamy i że mam wielkie szczęście będąc z Marco. Dużo też było gratulacji z powodu zaręczyn.
Moją uwagę przykuło jedno zdjęcie profilowe. Kliknęłam na nazwę użytkownika, a moim oczom ukazały się zdjęcia nastoletniej dziewczyny. Wiele było robionych na Idunie podczas meczy, inne zwykłe, z życia codziennego, choć każde charakteryzowało się choćby najdrobniejszym gadżetem z Borussią. Otworzyłam jedno, które przedstawiało Marco i Yvonne w parku. Samo zdjęcie było robione z pewnej odległości. W podpisie dziewczyna cieszyła się, że wreszcie zobaczyła go na żywo. Sama pomyślałam, że szkoda, że nie podeszła i nie poprosiła o zdjęcie. Miałaby zdjęcie profilowe z prawdziwym Marco a nie jego papierowym bliźniakiem. Postanowiłam ją zaobserwować. Pewnie się ucieszy. Wróciłam na profil Marco i przejrzałam jeszcze kilka komentarzy, które tym razem nie były przychylne do naszych zaręczyn. Niektóre dziewczyny nawet miały mu za złe, że nie chce być z nimi i zapewniały, że będą lepsze ode mnie. Uśmiechnęłam się jedynie. No cóż, takie życie. Wybrał mnie.

Dopiero teraz spojrzałam na podpis.  „Moje szczęście powiedziało „tak”. Dodał jeszcze duże czerwone serce i pierścionek z brylantem. Od razu spojrzałam na swój. Położyłam telefon na plecach Marco i zaczęłam podziwiać cudeńko na moim serdecznym palcu. Diament mienił się w świetle księżyca. Pierścionek był klasyczny, złoty. Lekko grubszy od tradycyjnych i oczywiście z dużo większym diamentem, który był delikatnie zaokrąglony. Nie miał żadnych mniejszych oczek ale ta prostota mnie urzekła i zawładnęła moim sercem.

-Jest przepiękny. –powiedziałam i zabrałam telefon by położyć w tamto miejsce rękę.
-Podoba ci się?
-Szalenie. Nigdy go nie zdejmę. Będę nosiła go razem z obrączką… Kiedyś.
-Czyli kiedy? Nie ponaglam cię, nie chcę naciskać, chcę, żebyś się czuła komfortowo, żebyś mi zaufała, żebyśmy odzyskali to, co straciliśmy.
-Ufam ci, Marco. Nie czuję, że coś straciliśmy. Jesteśmy razem, jesteśmy silniejsi. Nie próbuj robić tego, żebyśmy coś odzyskali. Bądź sobą, bądź przy mnie, swojej narzeczonej nie dziewczynie, którą musisz odzyskać i coś jej udowodnić.
-Tak bardzo cię kocham, skarbie. –objął mnie rękoma i położył mnie na swoim nagim torsie.
-Weźmy ślub w przyszłym roku. Jak będzie ciepło. Po skończonym sezonie, jak będziesz miał wolne. Będziemy mogli pojechać w podróż poślubną.
-To już się nie mogę doczekać. Będziesz moją żoną.
-A ty moim mężem. Myślisz, że musimy już szukać terminu? Sali? Tego wszystkiego…
-Zdążymy. Poczekaj, zaraz przyjdę.
-Chociażbyś się ubrał!-krzyknęłam za nim, jednak nic sobie z tego nie zrobił. Przewróciłam oczami i naciągnęłam kołdrę pod szyję. Kiedy już przyszedł zaszczycił mnie w bokserkach, a w ręku trzymał swoją białą koszulę.
-Chodź tu do mnie. –usiadł na brzegu łóżka i rozłożył swoją koszulę. Pokiwałam z niedowierzaniem głową. Chwilę później to ja siedziałam w siadzie skrzyżnym a Marco zapinał guzik po guziku koszuli.
-Moje majtki też przypadkiem wziąłeś?
-Nie są potrzebne, wręcz by przeszkadzały. –oświadczył poważnie. Zmarszczyłam brwi spoglądając na niego.
-Mi w spokojnym śnie?
-Są niepraktyczne. Koszulę szybko rozpiąć…
-Dobranoc!-zaśmiałam się osuwając się od niego. Położyłam się pod kołdrą odwracając się do niego plecami.
-Kochanie…-poczułam szturchnięcie w ramię. Dobrze wiedziałam, że właśnie patrzy na mnie wzrokiem zbitego psiaka.
-Co?
-My jeszcze nie idziemy spać.



***



Z rana obudziły mnie mokre pocałunki na karku. Przytuliłam mocniej poduszkę i mocniej zacisnęłam oczy. Czułam ugięcie materaca tuż koło mnie. Marco złożył pocałunek na moim policzku po czym musnął go nosem.

-Reus. Daj. Mi. Spać.
-Musimy iść zjeść śniadanie i się zbierać.
-Nie pójdę na śniadanie w tej sukni. Wolę pogłodować i pospać. Daj mi spokój.-strzepnęłam jego twarz i zepchnęłam łokciem na bok.
-Nie musisz nigdzie iść. Śniadanie czeka na stoliku. Jak chcesz, to możemy zjeść w łóżku.
-Było tak od razu. –uśmiechnęłam się szeroko podnosząc do siadu. Spojrzałam na mojego narzeczonego z uśmiechem i dałam mu buziaka w usta.
Marco przyniósł nam na tacy śniadanie. Patrzyliśmy sobie w oczy z uśmiechem. Na tacach mieliśmy małe kanapki i jajecznicę.
Kiedy już zjedliśmy i odłożyliśmy tace wreszcie się do siebie odezwaliśmy.

-Dzień dobry.-uśmiechnęłam się marszcząc jego koszulę na udzie.
-Dzień dobry.
-Mamy jakieś plany na dziś? Czy mnie odwozisz do domu?
-Pamiętasz? Powiedziałem ci wczoraj, że pierścionek utrzymywał we mnie nadzieję. I nie tylko…
-Tak.
-Chciałbym ci pokazać tą drugą rzecz, lecz nie wiem…
-Teraz już powiedziałeś, więc nie dam ci żyć jak mi nie powiesz.
-W takim razie ubierzmy się i jedziemy.

Marco pomógł mi zapiąć suknię, sam założył pomiętą koszulę, w której spałam i spodnie od garnituru. Narzucił na to marynarkę, a kamizelkę zatrzymał w ręku. Opuściliśmy piękny apartament i wyszliśmy przed pałac na parking, gdzie stał czarny Aston Martin mojego narzeczonego.

Marco bezmyślnie pojechał centrum miasta, przez co staliśmy kilkanaście minut w korku. Nie przeszkadzało to nam. Położył dłoń na mojej i zaczął się bawić moimi palcami od czasu do czasu zahaczając o pierścionek. 
Kiedy już wyjechaliśmy z tłocznej ulicy zjechaliśmy w jakieś inne uliczki, których nie znałam. Kilka minut później Marco otworzył bramę wjazdową. Stanęliśmy pod jakimiś budynkiem. Marco wyłączył silnik i wysiadł z samochodu. Chwilę później pomógł mi wyjść. Stanęłam przed dość sporą willą. Ku wejściu prowadziły białe, płaskie schody. Budynek był naprawdę imponujący. Klasyka pomieszana w dobry sposób z nowoczesnością. Piękne duże okna, jasna cegła na zewnątrz. Czyjkolwiek był zrobił na mnie wrażenie.

-Piękna willa.
-Dom.-powiedział z przekąsem oplatając mnie ręką w talii
-Duży dom.
-Nasz dom.
-Słucham?
-To jest nasz dom.-powiedział pewnie choć widziałam, że się denerwował.
-Kupiłeś go?
-Tak. Nie jest jeszcze cały urządzony. Mamy jedynie sypialnię, garderobę, łazienkę koło sypialni iii to wszystko. Oczywiście, jeśli ci się nie podoba możemy kupić inny.
-Jest piękny, Marco, ale pewnie był cholernie drogi. Jeśli to ma być nasz dom, to chcę mieć w niego jakiś wkład.
-Kupisz kwiaty i wazony. Może też ramki na zdjęcia.
-Śmieszne.
-Dobrze, możesz umeblować cały salon z najwyższej półki.
-W porządku. Mam pieniądze za dom babci, trzy wypłaty i jeszcze jakieś nie wiadomo skąd premie. Stać mnie.
-Okej. Po ślubie i tak będziemy mieli wspólne konto. Wchodzisz?-zapytał stając przed drzwiami.
-Porozmawiamy jeszcze o tym.
-Nie ma o czym. –uśmiechnął się otwierając przede mną drzwi. W przejściu odwróciłam się jeszcze na długi podjazd, który lekko zakręcał przez stojącą po środku, otoczoną żywopłotem średniej wielkości fontannę. Co prawda była teraz wyłączona, jednak już widziałam ją działającą latem i pięknie oświetloną.


Weszliśmy frontowymi drzwiami. Znaleźliśmy się w przestronnym przedpokoju, ściany były białe a na podłodze były położone jasne panele. Na ścianie wisiał mały srebrny wieszak, pewnie tymczasowo. Marco złapał mnie za rękę i poszliśmy w głąb domu. Przeszliśmy przez duże, łukowe przejście do ogromnego salonu. Może taki się zdawał przez to, że był pusty a białe ściany jeszcze bardziej je optycznie powiększały. Wrażenie zrobił na mnie widok w okna. Nie dość, że były przeogromne, zajmowały całą wysokość ściany i przepuszczały dużo światła… Ogromny ogród otoczony płotem, a za nim widok na rozciągający się w oddali las. Za płotem były zasadzone krzewy, które zakrywały widoczność. Jak się domyślam, miały za zadanie chronić naszą prywatność przed mediami. Dodawały nawet uroku niż coś zabierały. W rogu ogrodu stała wysoka jabłoń a na niej została zamontowana huśtawka. Już widziałam na niej siebie wieczorami z kocem i książką w ręku.

-Tam jest kuchnia i jadalnia. –przerwał mi w rozmyślaniach Marco i wskazał na kolejny łuk, po lewej stronie, który prowadził do kolejnego pustego pokoju, także dużego. Kuchnia mogła być naprawdę duża z wieloma blatami i szafkami, a po środku stałby duży stół, który pomieściłby wiele osób.
-W korytarzu jest łazienka a koło niej zejście do piwnicy, gdzie jest basen i siłownia. Wszystko jest tam wykończone, tylko nie możemy teraz wejść, bo schną kafelki. –wytłumaczył i pociągnął mnie za rękę w stronę holu, skąd przeszliśmy na górę. Tam rozpościerał się szeroki korytarz niczym w pałacu. Naliczyłam osiem par drzwi, co mnie mocno zaskoczyło.
-Pięć sypialni, dwie łazienki i garderoba koło sypialni. –wytłumaczył widząc mój wzrok. Ja w dalszym ciągu nie mogłam nic powiedzieć. Chyba byłam w zbyt ciężkim szoku. –Chodź ze mną.

Przeszliśmy do ostatnich drzwi. Marco otworzył je i przepuścił mnie w progu. W odróżnieniu od reszty, ten pokój był cały urządzony. Ściany pomalowane na blado beżowy kolor, ścianę łączyły z sufitem białe, gipsowe gzymsy z różnymi wzorami, w których głównie przeważał motyw kwiatowy. Pod ścianą stała komoda, a naprzeciwko śliczna, biała toaletka z okrągłym lustrem i kilkoma szufladkami. To jednak stojące na środku łóżko było głównym punktem sypialni. Zagłówek miał dwie, długie rzeźbione kolumny sięgające aż do sufitu. Na parapetach stały drobne roślinki, świeczniki i wazon z czerwonymi różami… Chyba w jednym momencie doznałam olśnienia, wszystko ułożyło się w całość. Odwróciłam się do Marco.

-W naszej sypialni, na pomiętej pościeli pachnącej tobą i płatkami róż. –zacytowałam kawałek listu Marco. W odpowiedzi dostałam jego piękny uśmiech. Z ciekawości podeszłam do łóżka i podniosłam kawałek kołdry. Faktycznie. Było na niej kilka płatków, jak i kilka na poduszce i prześcieradle.
-Cholera. –mruknęłam pod nosem na widok dowodu tamtej nocy. Od razu złapałam za róg prześcieradła, żeby je zdjąć i przeprać.
-Inga… -Marco położył dłonie na moich biodrach i przyciągnął do siebie.
-Tylko wypiorę. Mamy dostęp do wody? Jakaś łazienka?
-Przestań, proszę cię.
-Powinnam…
-Powinnaś mi wreszcie powiedzieć, co myślisz o tym domu. Cholernie się stresuję a ty naprawdę chcesz teraz prać? Krew to żaden wstyd, uwierz mi. Proszę, powiedz. Podoba ci się?
-Bardzo. Chciałabym już go umeblować i przeprowadzić się tu. Wiem, że dopiero po ślubie ale już nie mogę się doczekać. Nie wiem czy to sen? Nie mogę uwierzyć w to, że mi się oświadczyłeś ani w to, że będziemy niedługo razem mieszkać. –przytuliłam się do niego i zamknęłam oczy wsłuchując się w bicie jego serca.
-Isabell jest projektantką wnętrz. Pomogła mi trochę, wybieraliśmy razem. Patrzyłem co mnie się podoba i stawiałem, co może się spodobać tobie. Nie chciałem nic robić dopóki nie zdecydujesz się na ten dom. Chciałbym, żebyś ty wybrała tak, żebyś się tu dobrze czuła. Mamy z Isabelle projekty ale tylko przykładowe.

-Jesteś zbyt kochany i idealny.
-Chciałbym taki być, kochanie. –uśmiechnął się i ucałował mnie w czoło. –Zobacz jeszcze tam.-odwrócił mnie tak, żebym spojrzała na ścianę naprzeciwko łóżka. Podeszłam aż kilka kroków. Na ścianie wisiał obraz oprawiony z srebrną antyramę. Wykonany ołówkiem i węglem. Jeszcze lepsza niż oryginał, a jednak kopia. Było to zdjęcie moje i Marco. Nasz słynny pocałunek w chmurach. Uwielbiałam to zdjęcie. Moje rozwiane włosy i jego dołeczki w policzkach, a w tle jedynie chmury. Na dole widniał napis. Po polsku. „Bo miłość i wiara góry przenosi”. Dokładnie to, co napisała mi w liście babcia.

-Masz ten list?
-Tak. Zabłąkał się w kartonie, który wziąłem z domu Lewandowskich. Pamiętałem jak go tłumaczyłaś, ale musiałem poprosić Kubę, żeby znalazł mi ten fragment.
-Dziękuję.
-Nie masz za co. To robota Yvonne.
-Jest przepiękny. Zwykle nie lubię swoich zdjęć..Ale na tym obrazie wyglądam wyjątkowo korzystnie.
-Zawsze wyglądasz korzystnie!-uśmiechnął się szeroko. Podeszłam do niego i usiadłam na łóżko klepiąc miejsce koło siebie. Objął mnie ramieniem a mnie naszły myśli o Ani. Wiedziałam, że nie mogę zostawić tak tego bez słowa. Wyjęłam telefon z kopertówki i wybrałam kontakt Ani.
Nie wiedziałam zupełnie co mam jej napisać. Patrzyłam chwilę w puste okienko na wiadomość. Nie miałam pojęcia na czym stoję, ani to, czy powinnam jej powiedzieć o pocałunku Roberta. Nie powinnam niszczyć jej małżeństwa, najpierw powinnam porozmawiać z Robertem, choć miałam do tego wyjątkową niechęć.


„Aniu, powinnyśmy porozmawiać. Kiedy miałabyś czas?”


Marco patrzył w mój telefon lecz i tak nic nie rozumiał, więc miałam to szczęście. Położył głowę na moim ramieniu.

-Z kim piszesz?
-Z kochankiem z Polski.-uśmiechnęłam się lekko zamyślona.
-Ale z ciebie śmieszek.
-Nie wierzę, że to powiedziałeś.
-„Śmieszek”?
-Tak, to nie pasuje do ciebie.
-Postaram się już nie używać tego słowa.
Wciągnęłam głośno powietrze słysząc przychodzącą wiadomość.


„Nie mamy o czym”


Spięłam się i wstałam z łóżka. Przeszłam do okna i spojrzałam w dal. Widziałam, że okno jest otwierane i jest mały balkon w sam raz na dwa leżaki albo stolik z dwoma krzesłami. Wolałam nie wychodzić, bo były tam położone kafelki, pewnie też świeże jak na basenie i w siłowni.
-Inga?
-W porządku.-odpowiedziałam ucinając.


„Ja tak nie uważam. Możesz dzisiaj?”


Oparłam się o próg i próbowałam nie denerwować. Wychwalałam Marco pod niebiosa za to, że nie zdecydował się podejść tylko dać mi chwilę.

„Właśnie wylatuję do Londynu z Robertem. Wracam w przyszłym tygodniu.”

„Zadzwonię w przyszłym tygodniu.”

Odpisałam, choć doskonale zdawałam sobie sprawę, że będzie ciężko. Winiłam siebie za to, że gdzieś chyba zaprzepaściłam naszą przyjaźń, choć wciąż nie umiałam dostrzec tego momentu.
-Chciałabym wrócić do domu, o ile to nie problem.
-Nie. Inga, jeśli chcesz… Wiesz, że możesz mi mówić o wszystkim, prawda?
-Tak, Marco, ale muszę poradzić sobie z tym sama.
-Nie jesteś sama. Jesteś moją narzeczoną. A co martwi ciebie martwi mnie. Nie naciskam, zrozumiem…
-Nie w tej chwili, dobrze?
-W porządku.

Trzymając się za ręce opuściliśmy nasz dom. Obejrzałam się jeszcze, a wracając przyglądałam okolicy. Była naprawdę cicha i spokojna, choć nie znajdowała się na typowym odludziu w szczerym polu. Może kiedyś tymi drogami będę spacerowała z wózkiem…
-Chciałbyś mieć dzieci?-zapytałam, przez co Marco zachłysnął się powietrzem i o mało nie zjechał na ścieżkę.
-Teraz?
-Nie. Ogólnie.
-Oczywiście, że tak. Pisałem ci.
-Dlatego tyle sypialni? Trochę ich jest..
-Jest też coś takiego jak pokój gościnny. –roześmiał się i złapał moją dłoń, po czym położył ją sobie na udzie. –Mamy całe życie przed sobą. Zobaczymy.
-W porządku.- uśmiechnęłam się, a on złożył delikatny pocałunek na mojej dłoni i skupił się na drodze jednak nie wypuszczał jej z uścisku.

Kiedy byliśmy pod moim domem żadne z nas nic nie mówiło. Nie chcieliśmy się rozstać, jednak ja potrzebowałam trochę ochłonąć po wiadomościach od Ani i zacząć jasno myśleć.

-Dziękuję za dzisiejszy dzień… Wczorajszą, magiczną noc i wieczór. Bardzo cię kocham.-przesunęłam się do niego na tyle, ile pozwalała mi sukienka i mocno go przytuliłam.
-Chciałbym ci pomóc..
-Wiem. Przepraszam. Muszę wziąć prysznic i trochę to jakoś poukładać.
-Dobrze.
-Marco?
-Tak?
-Przyjedziesz do mnie wieczorem na  noc? Tyko jakbyś mógł wziąć przyzwoitą piżamę. Górę i dół.
-Pewnie, że przyjadę. Czemu górę też?
-Bo nie mieszkam sama. I nie wiem na czym stoi znajomość z moim kotem.
-Moja znajomość z nim kwitnie.
-To się ciesz. Lecę już. Do zobaczenia. –pocałowałam go w policzek i wysiadłam z samochodu.


W domu pierwsze co, to zrzuciłam szpilki i krzyknęłam do taty, że już jestem i idę pod prysznic. Wzięłam z pokoju rzeczy na przebranie i poszłam do łazienki.
Zmyłam cały makijaż i nałożyłam jedynie tusz do rzęs i bezbarwną pomadkę ochronną na usta. Założyłam grubsze jeansowe rurki i puchaty sweter.

-I jak tam pierwszy dzień narzeczeństwa?-stanął w progu salonu tata z uśmiechem.
-Szczerze? Urwanie głowy, natłok wrażeń, różnych emocji i wrażeń. Idę teraz na wizytę psychiatryczną do Götzego, po drodze zadzwonię czy ma chwilę czasu.
-To chyba on powinien dzwonić kiedy ty masz czas.
-Nie, nie. To on tu jest psychiatrą a ja pacjentem.
-Świat schodzi na psy. Bez urazu dla Emmy, bo to jest wyjątkowo mądre.
-Dobra, dobra. Będę wieczorem, a potem przyjedzie Marco. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?
-Nie. Nawet się cieszę. Nie wiem w jakim celu masz te wizyty psychiatryczne, ale widzę moją dawną uśmiechniętą Ingę i jestem szczęśliwy.
-Ja też, tylko muszę ułożyć parę spraw i będę jeszcze bardziej szczęśliwa.




Kilka minut później byłam w drodze taksówką do domu Mario. Wybrałam jeszcze do niego numer żeby sprawdzić, czy ma czas. Po kilku sygnałach wreszcie odebrał.
-Hej Gunia, co się dzieje?
-Mario, masz chwilę czasu dla mnie? Nie jesteś z Ann?
-Zawsze mam dla ciebie czas. Ann pojechała do koleżanki do Kolonii.
-Dzięki. Muszę się wygadać. Będę za trzy minuty.
-Szybka jesteś.
-To problem?
-Skąd. Czekam na ciebie.
-Dzięki. Uwielbiam cię.
-Ja ciebie też, do zobaczenia!

Chwilę później byłam już pod jego drzwiami. Wpisałam kod do furtki i poszłam do drzwi. Nie dzwoniłam nawet dzwonkiem tylko od razu weszłam. Nie wiedziałam co mam zrobić, kiedy zobaczyłam w przedpokoju ubierającego się Marco. Jeszcze w tym samym ubraniu, w którym był na weselu.

-Hej… Co tu robisz?
-Nie wiedział co ma zrobić w sprawie ze swoją narzeczoną. –dołączył do nas Mario. Blondyn zgromił go niezadowolonym spojrzeniem. –Może sobie wyjaśnicie po prostu?
-Nie wiedziałam, że aż tak cię to zmartwi…
-Mówiłem ci.-powiedział zakładając płaszcz. Nie był na mnie zły, lecz wiedziałam, że miał trochę żalu.
-Przepraszam, Marco. Przepraszam. –szepnęłam próbując powstrzymać łzy. Wyrywając płaszcz z jego rąk mocno go przytuliłam. Sam objął mnie mocno rękami i zaczął uspokajająco kołysać.
-Ciii, nie płacz, kochanie. Nie przeze mnie. Nie jestem na ciebie zły tylko na siebie, ponieważ nie wiem jak ci pomóc i nie wiem co mam zrobić, żeby odzyskać twoje zaufanie. Dlatego przyszedłem do Mario. Nie wiedziałem już co mam robić.
-Przepraszam.-powtórzyłam i oderwałam się od niego. Spojrzałam zeszklonymi oczami na Mario, który z uśmiechem opierał się o futrynę. Odetchnęłam i podeszłam do niego kilka kroków.

-Dalej mnie kochasz?-zapytałam bruneta.
-Pewnie, że tak. Zawsze możesz do mnie przyjść, ale wiedz, że twój narzeczony też mnie kocha, więc się możecie razem u mnie spotkać.
-Potrzebuję cię, was. Oboje.
-Co się dzieje, Inia?-westchnął smutno i objął mnie ręką wzdłuż barku.
-Po prostu… Właśnie straciłam przyjaciółkę. I nie pomoże tu Marco, który pójdzie ją zapewniać o swojej miłości do mnie. On nie musi tego robić, to ona sama powinna mnie uwierzyć w moje uczucia i powinna być szczęśliwa dlatego, że ja jestem. Cholernie.
-Chodź tu, mała. –westchnął Götze i przytulił mnie do siebie.

Uśmiechnęłam się przez łzy. Mimo wszystko byli przy mnie, a tego potrzebowałam. Wiedziałam, że mam koło siebie wyjątkowe osoby, na które mogę liczyć. Ania była cały czas dla mnie ważna, jednak jeśli nie zaakceptuje mojego związku z Marco to nie będę umiała dalej się z nią przyjaźnić. Nie umiałabym.







~~~

Dzisiaj tak trochę przynudzająco, wiem, przyznaję się! Muszę coś nadgonić z pisaniem, bo wyjeżdżam w sierpniu, dzisiaj jestem na koncercie Sylwii Grzeszczak i jeszcze będę brała udział w pewnym projekcie...(na razie nic nie zdradzam!), do którego też muszę się też przyłożyć, żeby były tego dobre efekty.. Intensywnie! Także 3majcie kciuki i nie załamujcie się powyższym, proszę!
Za tydzień kolejny!
PS. Też się tak cieszycie jak ja, że Mario wraca do Borussii? <3 
Buziaki!:*