sobota, 30 kwietnia 2016

Pięćdziesiąt pięć.

Zuzie Lewandowskiej...
zakładam, że jeśli jeszcze kiedyś nie będę miała pomysłu na rozdział
 to znowu się o coś z tobą zakładam;))







Kolejny tydzień minął tak szybko, że nawet się nie obejrzałam. Dzisiaj znowu Borussia grała mecz. Z Agatą stawiałyśmy tym razem na wygraną, nie głupi, bezbramkowy remis. Kuba znów grał w podstawowym składzie, a Marco…znów nie grał.

Komentatorzy powiedzieli, że ma kontuzję, lecz mnie coś nie chciało się w to wierzyć. Musiałam o to zapytać Błaszczykowskiego jak tylko wróci.
Usiadłyśmy z Agatą i Oliwką na kanapie z lodami truskawkowymi z galaretką. Tak to mecz ja oglądać mogę.

Przez ten cały czas zrobiłam większość zaplanowanej roboty nad moją pracą magisterską. Naniosłam poprawki,  dopisałam kilka stron a wczoraj oddałam do ponownego druku i oprawienia. Już w przyszłym tygodniu miał się zacząć rok akademicki. Nie wiem, czy będę musiała się przeprowadzić do taty, czy zostanę jeszcze u Błaszczykowskich. Chyba oni byli dla mnie najlepszą „terapią” jak wrócić do świata normalności. A przynajmniej pomóc uporać się sama ze sobą.

Nie jest tak, że nie tęsknię za tatą. Tęsknię ogromnie. Tylko dwa razy rozmawialiśmy, a to było zdecydowanie za mało. Ta rozłąka pokazała też mi jak bardzo jest dla mnie ważny i przez ten niepozornie krótki czas szalenie za nim tęskniłam. Nie zauważyłam jak mimo mojego krótkiego pobytu w Dortmundzie bardzo się z sobą zżyliśmy i obdarzyliśmy silnym uczuciem tworząc początki więzi relacji ojca z córką. Choć wydawało się to z początku tak odległe okazało się tym, co przyszło samo. I stało się naszą siłą.

-Tata!-krzyknęła radośnie blondyneczka wyrywając mnie z zamyślenia. Faktycznie, na ekranie telewizora byli pokazywani kolejno wszyscy piłkarze na stadionie.
-Wygrają. Zobaczycie! –powiedziała kończąc swoją porcję lodów Agata. –Inga, będziesz jeść?
-Ależ proszę cię bardzo, smacznego.-podałam blondynce moją miskę z uśmiechem. Kobiecie w ciąży nie odmówisz.



***



Piętnaście minut po meczu pozmywałyśmy z Agatą wszystko co zostało na stoliku. Dochodziła już dwudziesta, więc Oliwka stała się trochę śpiąca. Przykryłyśmy ją kocem w salonie. Stwierdziłyśmy obie, że najlepiej będzie, kiedy Kuba przyjdzie i zaniesie ją do łóżeczka. Agata i tak nie może dźwigać, a ja sama wolałam nie ryzykować.

Kiedy żona Błaszczykowskiego oznajmiła, że idzie zrobić kolację wyraźnie akcentując słowo „sama” postanowiłam usiąść grzecznie na fotelu z książką w ręku w oczekiwaniu na Kubę, który przyczynił się do dzisiejszej wygrywającej bramki Piszczka.

Zatopiona w lekturze nie usłyszałam nawet, że ktoś wchodzi do domu. Zorientowałam się dopiero, kiedy Oliwka sennie wymruczała „Tata”. Kuba podniósł ją z kanapy i zaczął wnosić ją na górę po schodach.

-Mam dla ciebie niespodziankę.-powiedział półszeptem będąc prawie na górze. Zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc o co mu chodzi. Wygrana Borussii? To jest ta niespodzianka?
Chwilę później moje wątpliwości się rozwiały, kiedy w progu salonu stanął Łukasz lekko chrząkając, dając jednocześnie znak o swojej obecności. Od razu na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech i nie czekając chwili dłużej podbiegłam do Polaka rzucając mu się prosto w ramiona.

-Dusisz młoda!
-Trudno, stary!-zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek na przywitanie. –Gratuluję brameczki.
-Dziękuję, dziękuję.

-A mnie to już nie przywitasz?-usłyszałam głos…
-Mario!-pisnęłam i mocno go przytuliłam. –Tak bardzo tęskniłam.
-Ja też, mycho. –nie puszczał mnie z uścisku ale za to zaczął kołysać nas na boki.
-No ja też cię uwielbiam, ale puuuść.
-Za żadne skarby.


-Chodźcie, zrobiłam pierogi!-zawołała Agata. No to Mario mam z głowy.
-Z czyyym?-zawołał idąc do kuchni.


-Za żadne skarby, jedynie za pierogi.-podsumowałam śmiejąc się z Piszczkiem

Pierogi, które przekupiły Mario były naprawdę pysze. Cała trójka piłkarzy wcinała aż im się uszy trzęsły.
Kochane, że zmęczeni po meczu postanowili do mnie przyjechać… Może nie przyjechali do mnie tylko na pierogi. Ha.

-Zróbmy sobie polski wieczorek.-wymyślił Łukasz mówiąc jeszcze z zapchaną buzią.
-Przypominam o obecności Mario.
-Eee tam, Mario, wiesz co to znaczy „rusz dupę”?
-No pewnie. Nawet umiem powiedzieć „Kurde”.
-No to mamy Polaka!-zaklasnął ze śmiechem Błaszczykowski i poszedł szukać jakiś filmów.
-Posprzątam. –powiedziałam zabierając talerze ze stołu.


Wyniosłam je do kuchni, powkładałam do zmywarki nastawiając ją na krótki program.
Kiedy tylko weszłam do salonu zastałam uradowanych Kubę i Łukasza, którzy wkładali właśnie płytkę do wieży. Z radością małych dzieciaków zwiększyli głośność. Kilka sekund później z głośników popłynęła rytmiczna melodia. Skądś ją znałam… Niestety.

-Kochanie, to miał być polski wieczór, a nie polska wieś.-zaśmiała się Agata zakrywając dłońmi twarz.
-Będzie polski przypał. Co ty na to?-zapytał poruszając brwiami, a kiedy tylko wokalista zaczął śpiewać poderwał ją z kanapy i zaczął na swój sposób tańczyć.
W jednym momencie Łukasz z Mario się na mnie spojrzeli.
-Zapomnijcie. Ja do Kombii nie tańczę.
-Nie to nie.-skwitował Łukasz i zaczął tańczyć z Mario przytulańca i zaczął zaciągać razem ze Skawińskim.

-Ze stu snów ten jeden chcę naprawdę przeżyć. Ze stu twarzy twoją chcę naprawdę mieć!
-Urocze. –zaśmiałam się siadając na kanapie.
-Nasze randez vous, tylko w wyobraźni, randez vous, moich snów!-zaszczytnie na refren postanowił dołączyć do niego i sam Kuba, obracając swoją żonę dookoła.
-Eej, a ja rozumiem Randez vous!-pochwalił się Götze. –Co to w ogóle za zespół?
-Wiesz Mario… -zaczęłam, kiedy usiadł koło mnie na kanapie. –Jest taki okrutnie przystojny wokalista. Wszystkie laski na niego lecą…
-Mohery tak zwane.-dodał Łukasz na co przewróciłam tylko oczami próbując się nie roześmiać.
-Mo..co?
-Mohery, Mario.
-Co to?
-Laseczki. A któż by inny. Powinieneś się wystylizować na Skawę i wszystkie twoje.
-Nie gadaj…
-Mówię ci… Jak tak na ciebie patrzę, to masz coś z niego.
-No jak laseczki, to ja mogę się wystylizować. Co muszę założyć?
-Zamknij oczy i sobie wyobraź…-zrobiłam lekką przerwę pozwalając mu to uczynić. Kuba z Łukaszem i Agatą powstrzymywali śmiech… Ledwo ledwo. –Wyobraź sobie…Miliony piszczących dziewczyn…
-Nie tak szybko Inga, bo się jeszcze nam podnieci!-parsknął śmiechem Piszczek
-Cicho bądź, nie znasz się. Może ten cały Skawa to będę ja w przyszłości.
-Będziesz, jestem tego pewna. Musisz mieć czarne okulary…
-Cudownie!-wyszczerzył się nie otwierając nawet oczu
-Nosił super ciuchy…
-Oczywiste.
-Tatuaż…
-Ma tatuaż?
-I to na głowie.
-Kurde. Ale z niego rebel.-pokiwał z uznaniem.
-I musisz być łysy.
-NIE!-krzyknął na pół domu podnosząc się z kanapy. –Tylko nie moje włosy!-pisnął  z przerażeniem jak mała dziewczynka. Niewiele mu brakowało w tym krzyku do Oliwki. Nikt z nas już nie mógł wytrzymać i po chwili wszyscy pokładaliśmy się ze śmiechu.

-Ale wiesz Mario. Nic stracone!-ciągnął dalej Piszczu –On jest gejem, więc wiesz, masz szanse.
-He, he, he. Bardzo śmieszne, ja nie jestem.
-A czemu z Ann zerwaliście?
-Nie układało się po prostu…-odpowiedział mu wzruszając obojętnie ramionami
-A czemu się nie układało? No? No? Bo wolisz panów.
-Jesteś głupi.
-Ale byście do siebie pasowali… Taki gorący, międzynarodowy romans. Wielki, cudowny, wspaniały romans stulecia. Romans Wspaniałego Stulecia. –roześmiał się a po chwili oberwał od Götze poduszką. Odsunęliśmy się z Agatą i Kubą wiedząc co się zapowiada. Jeden drugiemu oczywiście zaczął czochrać włosy. Poduszkami. Takie duże dzieci. Cóż więcej powiedzieć.
Kiedy już padło hasło „rozejm” obaj panowie podnieśli się z podłogi poprawiając swoje fryzury.


-Mario, nie ruszaj się!-krzyknął nagle Kuba, przez co Götze zastygł w bezruchu. –Patrzcie tak teraz z profilu… Tylko jeszcze wąs… Młody Krawczyk jak ta lala.
-A idźcie mi wszyscy!-zaprotestował na nasz kolejny wybuch śmiechu. –Co, kolejny „rebel” z tatuażami?
-Tak, tylko osiem lat starszy.
-Ile ma, czterdziestkę?
-Siedemdziesiątkę.
-Jesteście głupi. –stwierdził siadając z założonymi rękoma udając obrażonego.  –Wszyscy.
-Ty też. –stwierdziłam, kiedy usiadłam koło niego i objęłam ramieniem.
-W końcu rodzina, nie? Genetyczne!-roześmiał się i zaczął mnie łaskotać po brzuchu. Gdzie ja żyję?




***



Koło dwudziestej drugiej wymknęłam się z salonu, gdzie beztrosko wszyscy sobie rozmawiali. Weszłam do pokoju i zabrałam z łóżka piżamę. Nawet nie wiem, kiedy stałam się tak śpiąca.
Kiedy tylko wyszłam na korytarz zderzyłam się z Mario.

-Chcesz, żebym zawału dostała?
-Nigdy!-uśmiechnął się szeroko podając mi górę od piżamy, która upadła podczas naszego małego zderzenia.
-Dzięki. Co ty tu właściwie robisz?
-Przyszedłem się pożegnać i podziękować za miły polski wieczór. Zapamiętam to sobie na długo. Dobrze cię było widzieć, znowu taką uśmiechniętą. Według mnie jeszcze to nie było sto procent twojego pięknego śmiechu, ale mam nadzieję, że niedługo będzie taki, jaki wszyscy pamiętają.
-Nie wróci mi ta radość, która była podczas… Kiedy byłam z Marco. Tylko przy nim…
-Wiem. –szepnął i mocno mnie do siebie przytulił. –Myślisz, że uda nam się to odzyskać?
-Potrzebuję czasu.
-Masz go ile tylko chcesz. Wiesz, że wszyscy cię kochamy.
-Wiem. I dziękuję wam za to.
-Nie masz za co, młoda. –dołączył do nas Piszczek. –Ja po to samo co Götze. –wytłumaczył i mocno mnie przytulił.

-Idziemy, Kombii. Daj już Ini spokój. Jeszcze ją nie raz odwiedzisz.
-No ba. Ja to wiem. To jak, do zobaczyska?
-Pewnie. I dalej wygrywajcie te mecze. Dzisiaj było cudownie.
-Dzięki, dzięki. –Uśmiechnął się szeroko. –A ty dalej się tak pięknie uśmiechaj i…no. Oby tak dalej.-prychnął śmiechem i jeszcze raz mnie przytulił i pocałował w czoło. –Do zobaczenia. Wpadnij do nas na trening.
-Wpadnę. Dziękuję, że przyszliście.
-Czysta przyjemność. Do zobaczenia.

Pożegnałam się z dwójką piłkarzy i poszłam przebrać się do łazienki. 
Wróciłam padnięta do mojego pokoju,  przykryłam się kołdrą i zapaliłam nocną lampkę, żeby mieć chociaż jakieś światło do czytania. Kiedy otworzyłam w miejscu, gdzie ostatnio skończyłam do pokoju wszedł nawet bez pukania Kuba.

-Co za niespodzianka.-zaśmiałam się pod nosem i odłożyłam książkę na bok.
-Właśnie miałem mówić to samo. Co za niespodzianka. Jestem z ciebie dumny. –powiedział z uśmiechem i rzucił się na łóżko tuż koło mnie.






/Marco/

Kolejny dzień. Ten dzień będzie inny. Inny niż wszystkie od czasu rozstania z Ingą, inny niż te, przed rozstaniem, inny nim zaczęliśmy być razem.
Obiecałem zarówno sobie jak i Kubie walczyć. Walczyć o siebie. Jeśli znów uwierzę w siebie, odzyskam formę, wszystko się ułoży. Nie mogłem teraz zwątpić. Ani w to, że nie jestem ojcem dziecka Caroline, ani w to, że Inga nadal podziela moje uczucia.

-Marco? A co ty tak wcześnie tu robisz?
-Jem. –odpowiedziałem biorąc kolejny kęs kaszy jaglanej z przepisu Anki Lewandowskiej.
-Myślałam, że będziesz jeszcze spał. Pamiętasz? Zawsze spaliśmy do południa.-uśmiechnęła się i przysiadła na boku stołu.
-Przestań proszę, to już przeszłość.
-Nie wydaje mi się. To przyszłość. Marco. Wiesz, że możemy zacząć wszystko od początku. Zwłaszcza, że... –oplotła dłonią moją szyję i usiadła na moich kolanach… Nawet w takich drobnych zachowaniach widziałem różnicę między nią a Ingą, którą musiałem sam ciągnąć na swoje kolana a ona, udając na początku obrażoną posyłała mi szeroki uśmiech i całowała w policzek.
Odłożyłem widelec i zdjąłem blondynkę z kolan.

-Wyjaśnijmy coś sobie, Carolin. Jesteś tu tylko dlatego, że nie masz mieszkania. Uparłaś się, że nie chcesz, żebym ci kupił nowe. W porządku, jesteś w ciąży, rozumiem… Ale musisz wiedzieć, że zaraz po urodzeniu dziecka chcę zrobić testy na ojcostwo.
-Słucham? Nie wierzysz mi?
-Mam wiele powodów, żeby ci nie wierzyć, nie uważasz? Skoro jesteś tak pewna co stoi na przeszkodzie? –zapytałem odkładając talerz do zmywarki.
-Nie możesz mnie denerwować. Jeśli tak dalej będzie będziesz miał własne dziecko na sumieniu.
-Tylko mówię prawdę. Teraz wychodzę.
-Gdzie idziesz? Nie masz przecież treningu.
-Wychodzę. –powtórzyłem zakładając buty i wyszedłem z mieszkania.



Pojechałem samochodem prosto na Singnal Iduna Park, gdzie mieliśmy własną siłownię.
Mimo to, że dzisiaj mieliśmy dzień wolny postanowiłem się wziąć za siebie. Koniec użalania się, koniec smutku…Czas na walkę.

Wziąłem klucz do szatni, poszedłem się przebrać a potem już prosto na salę treningową.
Po dwóch i pół godziny solidnego treningu stwierdziłem, że na dzisiaj już więcej już nie dam rady. Wytarłem pot z czoła, a kiedy już miałem wychodzić w drzwiach stanął trener.

-Marco? Musiałem aż przyjść i zobaczyć jak mi powiedzieli, że tu jesteś. Miło cię tu widzieć.
-Biorę się za siebie. Nie mogę kopać pod sobą coraz większego dołu.
-Cieszę się. Ja właśnie też jadę do domu. Papierkowa praca… A właśnie… Wiem, że to nie jest odpowiedni moment…
-Transfery?
-Tak. Przyszły pierwsze propozycje od Manchesteru, Realu i Milanu. Podobno ma ciebie w dalszym ciągu na oku Bayern... Nie wątpię, że na dniach i ich oferta powinna się pojawić. Nie wiem co chcesz zrobić, ale nie pozwolę ci podjąć decyzji teraz. Może masz już mnie dość, ale nie pozwolę. Będę walczył z menagerem i nawet dyrektorami sportowymi tych klubów. Musisz sam dojść do ładu z sobą, a transfery są ostatnią rzeczą, o której musisz myśleć. Mówię poważnie.
-Wiem. Nie rozumiem jeszcze, czemu masz do mnie tyle cierpliwości? Powiedziałeś mi kiedyś, że jak ją zranię to po mnie…
-Dotrzymam słowa. Kiedyś tam dotrzymam.
-Dziękuję za wszystko… Wszystko co dla mnie robisz.
-Dowalam ci z ławką rezerwowych a raczej jej brakiem?
-Z wiarą we mnie.
-Największą robotę odwalasz ty sam. I tą najczarniejszą. Poradzisz sobie.
-A co z Ingą? Lepiej?
-Lepiej. Błaszczykowszcy czynią cuda, Inga podobno zaczyna się uśmiechać. Wiem, że to może idiotyczne, ale cieszę się jakby Inga była małym dzieckiem i stawiała pierwsze kroki. Tęsknię za nią, ale ta przerwa dobrze jej robi. Jest silniejsza niż nam wszystkim to się wydawało.
-Gdybym miał chociaż trochę tego szczęścia co ma ona?
-Pojedź do Götzego, albo zróbcie sobie jakiś męski wieczór..bez pań oczywiście.
-Może to będzie dobry pomysł.
-Będzie, będzie. Idź pod prysznic bo jesteś cały spocony.
-Tak zrobię. Dzięki za wszystko. I do zobaczenia na treningu.
-Pewnie. Cześć.



***



-Marco? Cześć, nie mówiłeś, że będziesz.
-Sorry, jakoś nie pomyślałem teraz zadzwonić. Nie możesz teraz?
-Dla ciebie zawsze mogę… A jak nie mogę to przez nogę, i znowu mogę, no nie?
-No tak!-zaśmiałem się i wszedłem do domu przyjaciela.
-Byłem wczoraj z Piszczem u Ingi. Naprawdę było fajnie. Porównała mnie do jakiegoś polskiego skwarka…
-Starszego mężczyzny.
-No mówię! A potem jeszcze mówiła, że byśmy do siebie pasowali, rozumiesz? Rozumiesz?
-Wreszcie. Nawet nie wiesz jak ogromnie się cieszę. –na mojej twarzy wreszcie pojawił się uśmiech, a z tej odrobiny szczęścia czułem jak moje serce rośnie. Objąłem go mocno wypuszczając głośno powietrze.
-Cieszysz się, że jestem gejem?
-Możesz być o ile nie zakochasz się we mnie. Cieszę się, że z Nią już lepiej.
-No dobra. Jest Felix. Zaraz mieliśmy oglądać film, chcesz z nami?
-Nie pozbędziesz się mnie tak szybko, SuperMario.
-Od kiedy tak słodzisz i szczerzysz się jak mysz do sera?
-Lama, bracie, lama do sera!-krzyknął z salonu Felix, a po chwili przyszedł do nas się przywitać. Czyżby wszystko powoli miało wracać na swoje tory?







/Inga/

Dzisiejszy dzień zapowiadał się zupełnie inaczej. Wstałam z uśmiechem. U-śmie-chem. Czymś, co było niespotykane od kilkunastu dni. Coś się we mnie zmieniło. Coś zaczęło żyć. Ponownie.
Zbiegłam po schodach i poszłam prosto do kuchni zrobić śniadanie. Postanowiłam na jajecznicę z paroma dodatkami co akurat mi przyszło na myśl. Do tego herbatka i tak zaniosłam śniadanie Błaszczykowskim do sypialni. Postawiłam tackę z jedzeniem na stoliku nocnym i lekko potrząsnęłam Kubę za ramię. Wymruczał coś niezrozumiałego pod nosem i przewrócił się na drugi bok.

-Kuubuś…
-Noo?-wychrypiał i lekko otworzył powieki.
-Mogę twój telefon? Chciałabym zadzwonić do Ani.
-Weź sobieee… Nie musiałaś mnie budzić. Hasło dwa tysiące jedenaście. -uśmiechnęłam się tylko. Hasło-rok, w którym urodziła się Oliwka...
-Dzięki. Na przekupkę mam dla ciebie śniadanie.
-Czuję..jajecznicę?
-Yhym.
-Uwielbiam cię!-podskoczył tak, że lekko obudził Agatę i  rzucił się na swój talerz. Ja tylko wzięłam jego telefon i poszłam do swojego pokoju.


-Inga! Próbowałam się do ciebie dodzwonić ale odebrał twój tata i powiedział, że mieszkasz chwilowo u Kuby i nie masz telefonu. Odchodziłam od zmysłów co się stało!
-Nie pomyślałam, żeby do ciebie zadzwonić. Przepraszam. Zupełnie się załamałam.  Nie miałam na nic ochoty, siły ani chęci. Twoje treningi też zawaliłam.
-No to co, mogę wpaść do ciebie i zrobimy razem Karate Cardio. Wchodzisz w to?
-No jasne.
-Będę za piętnaście minut.
-Co?
-Wiadro. Albo mango. Właśnie jem, też się rymuje. –zaśmiała się –No to za dwadzieścia. Szykuj się na wycisk.
-Może lepiej jak…
-Jak się przebierzesz. No już, rusz swoje zajebiste dupsko i idź się przebieraj!
-Yes, Sir.
-Kubę też możesz namówić. Będzie ciekawie.
-Kuba będzie miał sto jeden wymówek, więc może być ciężko.
-Warto próbować. Ja próbuję już od pół roku. Może tobie się uda.
-W sumie… Chętnie poćwiczę.
-Moja dziewczyna! To już, raz, raz. Zaraz będę.
-To do zobaczenia!





/Marco/

-Mario…-zacząłem ciężko, kiedy skończyliśmy już oglądać film i pożegnaliśmy się z Felixem.
-Coś taki już nie w humorze? Film ci się nie podobał?-zapytał przeżuwając jednocześnie ostatnią porcję popcornu z miski.
-Nawet nie oglądałem. Musiałem coś przemyśleć.
-Coś?
-Tak.
-I podjąłeś decyzję?
-Tak.
-Na temat?
-Chcę odejść z Borussii. To będzie najlepsze wyjście dla nas wszystkich.

I to był moment, w którym pierwszy raz w życiu mój przyjaciel zaniemówił. 





~~~

Morał-jeśli nie ma się pomysłu na rozdział podejmij wyzwanie głupiego zakładu :D
Dzisiaj weselej-mamy majówkę, słońce świeci..czego chcieć więcej? No i wcześniej (wyjątkowo?..czy wolicie już zawsze o takiej porze?:) )
Udanego odpoczynku!<3
Za tydzień kolejny!:)
Zachęcam do komentowania-to ogromnie motywuje! (a mi coś tej motywacji ostatnio brak..:< )
Buziaki:*

sobota, 23 kwietnia 2016

Pięćdziesiąt cztery.




Obudziłam się nad ranem. Słońce już zdążyło wstać i zaczęło jasno świecić. 
Pokój nie dość, że był jasny to idealnie nasłoneczniony. Nie da się wstać naburmuszonym o poranku przy takiej pogodzie. Rozejrzałam się dookoła. No tak. Siedziałam na łóżku we wczorajszych ubraniach. Pewnie nie miałam żadnych swoich rzeczy… Może pożyczyłabym coś od Agaty. Wstałam z łóżka i je od razu pościeliłam. Wyszłam boso na korytarz. Kiedy zamykałam drzwi zobaczyłam akurat Agatę, która wychodziła z sąsiedniego pokoju.

-Hej.-szepnęłam od razu zwracając na siebie uwagę blondynki. Uśmiechnęła się, podbiegła do mnie i mocno przytuliła.
-Jak się cieszę, że u nas jesteś!-oderwała się ode mnie ukazując zęby w naprawdę szerokim uśmiechu. Żadnego współczucia, pytanie o Marco jedynie uśmiech. To lubię.
-Nie będzie ci przeszkadzać, że chwilę posiedzę?
-Skąd! Oliwka też jest cała w skowronkach. Właśnie się przebiera.
-A propo… Masz może pożyczyć jakieś ciuchy na przebranie?
-Kuba zapomniał wnieść twojej walizki. Chłopaki jako tako cię podobno spakowali, jak coś oczywiście moja szafa stoi otworem, ja i tak muszę nosić trochę większe rozmiary.
-Nie będzie trzeba, ale dziękuję. Wiesz gdzie jest ta moja walizka?
-Wiesz co, w salonie. Jak zejdziesz w dół… to sobie poradzisz.
-Jasne, dzięki.
-Tylko jej nie wnoś sama. Weź tylko rzeczy, Kuba ci ją przyniesie.
-Dam sobie…
-Nie denerwuj kobiety w ciąży. Kuba ci ją przyniesie.
-Dobrze Agatko. Kuba mi przyniesie.-odpowiedziałam przesłodzonym głosem śmiejąc się. 
Zeszłam po schodach wprost do salonu, gdzie czekała już na mnie moja walizka. Otworzyłam ją i wybrałam jakieś rzeczy na dzisiaj. Przemknęłam do łazienki, zmyłam wczorajszy makijaż, wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w świeże ubrania. Związałam włosy w kitkę i wyszłam z łazienki. Poczułam zapach jajecznicy prosto z kuchni. Mój żołądek fiknął koziołka czując taki zapach. Przez tydzień prawie nic nie jadłam. Zbiegłam po schodach i poszłam do kuchni uśmiechając się do Agaty, która stała przy patelni przygotowując posiłek.

Wchodząc do kuchni zwróciłam uwagę małej Błaszczykowskiej, która zauważając mnie wstała z krzesła i podbiegła krzycząc radośnie moje imię.

-Cześć skarbie. –przywitałam się z małą całując ją w głowę –Ależ ty urosłaś. Dawno cię nie widziałam.
-A teraz mamy duuużo czasu! Pobawimy się po śniadaniu. Tata kupił mi domek dla lalek!-żywo gestykulowała mając przy tym błyszczące radosne oczka. Uwielbiałam to dziecko.
-Najpierw ma być pięknie zjedzone śniadanie. I tyczy to się wszystkich pań!-oznajmił wchodząc z uśmiechem do kuchni Kuba. Mrugnęłam do niego z uśmiechem. Odpowiedział mi tym samym po czym wziął na ręce małą i podszedł ucałować Agatę przy okazji gładząc dłonią jej zaokrąglony brzuszek.
Uśmiechnęłam się na widok takiego szczęśliwego obrazka. Zabolało mnie jednak to, że ja nie będę mogła nigdy przeżyć czegoś takiego.
-W porządku?-zapytał Kuba materializując się nie wiadomo skąd koło mnie.
-Tak. Kuba?
-Hmm?
-Będziesz miał czas pogadać chwilę wieczorem?
-No oczywiście. Najpierw mamy jeszcze do zaliczenia rozmowę o głupotach.
-Możemy zaplanować na popołudnie.
-Zapiszę sobie w terminarzu.-odpowiedział z udawaną powagą, a po chwili całą kuchnię wypełniły nasze śmiechy.




Po śniadaniu Oliwia zarządziła, że wszyscy zagramy w chińczyka. Kuba stwierdził pewnie, że wygrana należy do niego jednak nie udało mu się pokonać własnego dziecka. Kostka do gry czasem była złośliwa.
Żeby jakoś się odwdzięczyć postanowiłam zrobić na obiad pierogi ruskie, co spotkało się z wielką radochą domowników.
Chyba ta rozmowa z Kubą naprawdę dużo mi dała. Czy kiedykolwiek rozmowa z Kubą nie wyszła mi na dobre? Chyba jest takim moim aniołem, który stanął na mojej drodze i mnie strzeże, pociesza. Wiem, że zawsze i o każdej porze mogę na niego liczyć.  Chyba zaczęłam wychodzić na prostą a zmiana otoczenia na jakiś czas wyjdzie mi na dobre.
-Kuba, wzięliście może mój telefon? Chciałabym zadzwonić do taty. Powinnam go przeprosić i uspokoić…
-Spokojnie, dzwoniłem jeszcze do niego w nocy po naszej rozmowie. Nie pytaj, obiecałem. Nie wzięliśmy twojej komórki, zdecydowaliśmy, że powinnaś się odciąć, uspokoić .
-A Mario…
-Wszystko jest w porządku. Nie musisz się o nic martwić. Jak chcesz zadzwonić do taty to dam ci mój telefon, poczekaj chwilę. –wstał z kanapy i pobiegł na górę. Po chwili przyniósł swój telefon, odblokował go i mi podał.
-Zaraz do was wrócę.-wstałam z kanapy i uśmiechnęłam się do Oliwki i Agaty trzymającej ją na kolanach.
Weszłam schodami do góry i jakimś cudem trafiłam do chwilowo mojego pokoju. Usiadłam na łóżko, wybrałam kontakt pod nazwą „trener” i kliknęłam połączenie. Kilka sygnałów później usłyszałam głos taty.


-Halo, Kuba, coś się dzieje?
-Hej…tato. To ja, Inga.-powiedziałam ciężko. Było mi tak strasznie wstyd. Cholera.
-Dobrze cię słyszeć. Jak się czujesz?
-Przepraszam tato, tak strasznie mi wstyd. Sprawiam ci same problemy. Twoje życie się przeze mnie zmieniło. I chyba na gorsze. Niepotrzebnie wlazłam ci z butami w życie, niepotrzebnie.
-Ingo Elizabeth Klopp. Proszę mi nie pierniczyć takich głupot, dobrze? powiedział wolno i wyraźnie ze swoim znanym stoickim spokojem.
-Jakie głupoty…
-Takie jak przed chwilą mówiłaś. Kocham cię dziecko, całym sercem. Jesteś najlepszym czym mi się w życiu spotkało razem z twoim bratem. Jesteście dla mnie najważniejsi, oboje. Każdy ma gorszy okres w życiu, każdy ma swoje problemy ale po to jest rodzina, powinniśmy się wspierać, zawsze. W gorszych i lepszych momentach. Chciałem, żebyś została w domu ale Kuba i Mario mieli rację. Powinnaś choć na jakiś czas zmienić otoczenie i oderwać się od świata, żeby znowu pewnie do niego wkroczyć i być znowu tą pełną energii z szerokim uśmiechem, beztroską Ingą, która wskoczyła na Lewego na Idunie nie przejmując się nikim innym.
-Dziękuję. –szepnęłam ocierając łzę –Dziękuję tato.
-Nie płacz dziecko. Wierzę w ciebie. Wierzę w tą Ingę, która biega w szpilkach i ma ochotę sprać nosa Götzemu a zwłaszcza temu swojemu byłemu profesorowi. Która zaraża śmiechem. Pamiętasz ją jeszcze?
-Tak.
-Ja mam cały czas ją przed oczami i wiem, że niedługo cię taką zobaczę. Zabiorę cię na trening i będziesz go razem ze mną prowadzić i wydzierać się na wszystkich. Co ty na to?
-Jestem na tak. –zaśmiałam się i położyłam na łóżku.
-Chyba słyszałem śmiech, hmm?
-Możliwe.
-Uda ci się, słońce.
-Możliwe! Nawet się cieszę, że tu jestem. Fajna taka zmiana. Na chwilę oczywiście. Nie, żeby coś nie pasowało mi u ciebie..
-U nas.-poprawił
-U nas. Opiekuj się Kloppsikiem.
-Zapomnij. Dam mu co najwyżej jeść. Wrócisz to się poprzytulacie.
-Może też powinieneś zostać z nim sam na sam i poprawić swoje relacje, hmm?
-Jak już mówiłem, zapomnij.
-Oczywiście.
-Odpoczywaj i baw się dobrze.
-Nie jesteś na mnie zły?
-Nie, słońce. Wierzę, że to się nie powtórzy już nigdy. Nie chcę przez to drugi raz przechodzić.
-Obiecuję. Kocham cię bardzo.
-Ja ciebie też. Jesteś moją wspaniałą, zdolną, dzielną i mądrą dziewczynką.
-Cieszę się, że we mnie wierzysz.
-Zawsze będę. Emma szczeka. Albo cię pozdrawia albo chce iść na spacer.
-Zajmij się nią i też odpoczywaj. Masz wakacje od córki.
-I muszę sobie sam gotować, też mi wakacje.
-Ogarnę się szybko i wrócę.
-Nie spiesz się. Możesz tam spędzić tyle czasu ile tylko potrzebujesz.
-Dobrze. Do zobaczenia wtedy.
-Do zobaczenia. Pa.

Po tej rozmowie zdecydowanie mi ulżyło. Z uśmiechem podniosłam się z łózka i zbiegłam po schodach do salonu, gdzie Kuba właśnie włączał jakąś płytę w DVD.
-Ciocia! Obejrzysz z nami Małą Syrenkę?
-Pewnie, że tak!-odpowiedziałam i usiadłam na kanapie koło Oliwki.
-Rozmowa w porządku?
-Tak. Dziękuję. –odpowiedziałam oddając blondynowi telefon
-Przyniosę jeszcze żelki i do was dołączam.
-A mamy o smaku coli?-zawołała za mężem Agata
-Zachcianki?
-Oj tak… Wczoraj mnie tak na pizzę naszło. Ja nie wiem jak po tej ciąży schudnę.
-Będziemy może razem ćwiczyć. I ja będę miała większą motywację do ruszenia tyłka z kanapy.
-Problem z głowy. Kochanie! Mamy lody?
-Już niosę.
-W pucharku z galaretką i posypką. Dla Ingi też zrób. I z bitą śmietaną.
-Nie trzeba, Agatka.
-Będziemy się razem tuczyć, żeby potem razem spalać.
-No dobra. Kuba, pomóc ci?
-Co ty. Muszę się przyzwyczajać. Będzie coraz gorzej.
-Jak wolisz.
-Cicho już. Zaczyna się. –upomniała nas mała Błaszczykowska. Kilka chwil później dołączył do nas Kuba podając mi i Agacie desery po czym usiadł koło kobiety przytulając ją do siebie.




***



-Rozwiodą się.-stwierdził z przekąsem Kuba kiedy zaczęły lecieć napisy końcowe.
-Proszę cię. To prawdziwa miłość.-oburzyłam się zakładając ręce.
-Nie łatwo się tak przerzucić z glonów na żarcie w zamku. Jej ojciec był słaby.
-Nie był słaby! Martwił się o nią.
-Pfff… Martwił. Poza tym. Co za prawdziwy mężczyzna zakochałby się w byle syrence? Jaki facet zakochałby się w rybie.
-Jesteś czasem głupi.
-Tata nie jest głupi, tata czasami nie myśli. –wytłumaczyła Oliwia.
-Idealnie powiedziane.
-Ona bardziej kochała tego całego Sebastiana i tego tam Nemo.
-Florka.
-Wkurzasz, Błaszczykowski. –wstałam z kanapy i poszłam nalać sobie do kuchni wody.
Kiedy wypiłam całą szklankę do dna, do kuchni wszedł Kuba i wyciągnął do mnie rękę. Nic zbytnio nie rozumiejąc ujęłam ją.
-Gratuluję. Bezsensowna rozmowa zaliczona.
-Ona nie była bezsensowna! Nie rozumiesz tego filmu.
-Obejrzę jeszcze raz.
-No ja myślę.
-No. To teraz lecę na trening a potem jak wrócę to sobie zarezerwuj…nockę.
-Ohoho, no już.
-Ja ci dam nockę, ty blondasie mój. –bezceremonialnie klepnęła go w tyłek Agata a po chwili czule pocałowała.
-Fuuu…-zaśmiałam się odkładając szklankę.
-Zbrzydło jej już, widzisz?-zaśmiała się blondynka opierając głowę o klatkę piersiową swojego męża.
-Pójdę do siebie.-oznajmiłam powstrzymując łzy i z lekko wymuszonym uśmiechem poszłam do pokoju. Za sobą jeszcze usłyszałam cichy szept Agaty, Kuba jednak jej odpowiedział, żeby została. Pewnie chciała za mną iść. Ale chyba potrzebowałam zostać sama.






/Marco/


-Słuchaj, Marco. Nie chcę naciskać, ale co się z tobą i Ingą? Ostatnio widziałem was na okładce jak się całujecie w parku ale na treningach jest z tobą coraz gorzej o ile na nich jesteś. Nie chcę być wścibski…

Moritz stanął przede mną opierając się o stół kiedy wiązałem sznurówki moich korków. Kiedy tylko podniosłem głowę zauważyłem, że ciekawskie spojrzenia wszystkich z drużyny skierowane są właśnie na mnie. Omiotłem ich wszystkich spojrzeniem. Wyglądało na to, że i cała reszta przyłączyła się do pytania.

-Nie jesteśmy już razem. Proszę, nie pytajcie. Kiedy indziej. –odpowiedziałem wkładając moje rzeczy do szafki. Strasznie ciężko było mi wymówić te słowa. Nie jesteśmy razem.
Zamknąłem szafkę i wyszedłem z szatni kierując się prosto na boisko. Widząc tam trenera z Watzke postanowiłem usiąść z boku na krzesłach rezerwowych.

Kiedy zeszli się wszyscy Klopp zaczął trening. Dzisiaj chyba zamierzał zostać.
Ze wszystkich treningów w życiu, ten niewątpliwie był najgorszy. Trudnością było nawet same odebranie piłki. Nie, nie dlatego, że dobrze odzyskiwali piłkę. Dlatego, że przelatywała mi między nogami. Kiedy nie stałem w miejscu i nie obserwowałem biegu gry czasami udało mi się podbiec do piłki. Mario, który z resztą nie odezwał się dzisiaj do mnie ani słowem, zawsze mi tę piłkę odbierał. No dzięki.

Najczęstszym co powtarzało się kilkanaście razy z ust Kloppa było właśnie „Reus”. Czasami też występowało z dodatkowymi wyrazami typu „cholera jasna” czy „kurde, rusz tą dupę”.
Po prawie trzygodzinnym treningu wszyscy zebraliśmy się koło ławki rezerwowej. Trener miał podać skład na najbliższy, pierwszy mecz Bundesligi.

-No dobrze. Krótko, zwięźle i na temat. Przepraszam, jak pojadę po nazwiskach ale jestem strasznie zmęczony. Gonzalo, Auba, Miki, Mario, Sahin, Burki, Kuba, Piszczu, Hummels, Gündogan. Ławka Neven, Durm, Leitner, Ramos, Roman. Dziękuję, to na tyle. Odpocznijcie przed jutrem. –powiedział kończąc. Kiedy już podnosiłem się z fotela usłyszałem swoje imię. Odwróciłem się do trenera i odeszliśmy dwa kroki dalej.

-Mam nadzieję, że wiesz, czemu nie zostałeś powołany. Nie komentuję tego co było dzisiaj, bo nie mam jakimi słowami. Obiecałeś, że się postarasz.
-Na boisku byłoby inaczej.
-Pewnie. Jakbyś nie zszedł po trzeciej minucie z kontuzją to bym się zdziwił. Nie będę ryzykował. Musisz wrócić do formy i dawać z siebie wszystko na treningach. Jak tylko zobaczę, że jest lepiej będziesz w składzie. Wiem, że masz dużo problemów, nie daj się zwariować i skup się też na sobie.
-W porządku. Dzięki.-westchnąłem i skierowałem się ku szatniom, jednak jeszcze zanim się tam znalazłem natrafiłem na idącego na końcu grupy Mario.


-Cześć.
-Hej. W porządku u ciebie?
-Bardzo. Nie jestem nawet na pieprzonej ławce.
-Tak bywa.-stwierdził wzruszając ramionami
-Łatwo ci mówić.
-Kurde, Marco! W dupie mam twoje użalanie się nad sobą. Mażesz się jak dziecko. Takie bywa życie, inni mają większe problemy! –krzyknął a po chwili wszedł do szatni zamykając tuż przede mną drzwi z ogromnym hukiem. Temu co się stało?

Wziąłem swoje rzeczy na przebranie i ręcznik po czym skierowałem się pod prysznic.
Kiedy spakowałem już torbę z rzeczami wyszedłem z szatni rzucając krótkim „cześć”. Pod szatnią zastałem rozmawiających Kubę i Mario. Gdyby nie wychodzący Auba, który objął mnie mówiąc „cześć Marco” nawet by się nie zorientowali.

-Mario, możemy pogadać?
-Tak. Kuba, dzięki jeszcze raz. To co robisz…
-Wiesz dobrze, że nie mógłbym inaczej. Zbieram się. Do zobaczenia. Jak coś to napiszę.
-Jasne, dzięki, cześć.-westchnął smutno i przytulił Polaka żegnając się.


Zeszliśmy na ubocze, gdzie żaden z wychodzących zawodników nas nie zaczepi.
-Co się dzieje Mario?
-Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem. Po prostu nie udało mi się porozmawiać przed treningiem z Kubą i byłem zły.
-A co się stało? Coś z Kubą?
-Z Ingą.-powiedział ciężko wzdychając. Inga?
-Co z nią? Jest chora?
-Nie… Nie wiem czy ci mówić, zwłaszcza..Masz swoje problemy na głowie.
-Przestań owijać w bawełnę. Kocham Ingę, to nigdy się nie zmieni i była i jest dla mnie najważniejsza.
-Tylko się nie bój ani nie denerwuj.
-Postaram się, więc?
-Inga… Chciała popełnić samobójstwo… Ale tego nie zrobiła.-dodał szybko widząc moją minę
-Kuba do niej jeździ?
-Ona mieszka u Kuby…


Ruszyłem biegiem przez korytarz na parking, gdzie widząc jadący samochód Błaszczykowskiego prawie się pod niego rzuciłem. Zahamował z piskiem opon, wyłączył silnik i wysiadł lekko zdenerwowany.
-Kurde, Marco, co ty odchrzaniasz! Mogłeś się zabić!
-Mario mi powiedział o Indze. Co z nią, jak ona się czuje?
-To powód, żeby wbiegać pod koła?
-Kuba, wiem, że mnie pewnie nienawidzisz. Sam siebie nienawidzę za to, co teraz Ona musi przeze mnie przechodzić.
-Marco… Chodź, wsiądziemy do samochodu. Pojedziemy gdzieś, pogadamy. Potem cię tu odwiozę, żebyś miał swoje auto.
-Dzięki.





/Inga/

Kiedy wyszłam od siebie zauważyłam Agatę śpiącą u siebie w sypialni. Było już dość późno, więc poszłam do kuchni zrobić kolację. Wyjęłam wszystkie potrzebne składniki z lodówki i zaczęłam przygotowywać leczo z ryżem. Wstawiłam mięso, przygotowałam sos i wrzuciłam warzywa do garnka na parze. Nie wiem czemu, ale nagle na myśl mi przyszło znów dziecko Marco i Caroline. W jednej sekundzie zrobiło mi się słabo i zagotowała się we mnie złość. Wszystko na raz.

-Ciociu! Słyszysz mnie?-wyrwał mnie z myśli głos małej blondyneczki. Czy gdyby Marco miał córkę też by miała właśnie blond włosy?
-Co?
-Pobawisz się ze mną?-zapytała kierując na mnie swoje ciekawe niebieskie oczka, po tacie z resztą.
-Nie mam teraz czasu.
-Ale obiecałaś się ze mną pobawić.
-Oliwia, idź proszę do swojego pokoju i nie przeszkadzaj mi. Robię kolację.-powiedziałam chyba zbyt ostro niż chciałam. Widząc jak dziewczynka wycofuje się ze smutno spuszczoną głową zebrały mi się łzy pod powiekami.
-Oliwka…
-Tak, ciociu, pójdę do siebie.-powiedziała cichutko. Jestem okropna. Podbiegłam szybko do niej i uklęknęłam na kolanach. Czułam ciepłe łzy spływające po moich policzkach.
-Przepraszam kochanie. Nie chciałam na ciebie podnieść głosu. Tak bardzo cię przepraszam.-przytuliłam ją mocno do siebie opierając głowę na jej małym ramionku. Poczułam jak jej małe rączki oplatają moją szyję. Chyba poczułam rozchodzące się ciepło w moim cholernym, zatwardziałym i przeklęcie zranionym sercu.
-Nie gniewam się, ciociu. Tatuś mi mówił, że jesteś teraz bardzo smutna. Ja nie chcę, żebyś była smutna. Kocham cię.-wyznała i pocałowała mnie w policzek. Ja głupia musiałam rozryczeć się na dobre.
-Też cię kocham, kochanie. Nie chciałam. Przepraszam. Pobawimy się kiedy indziej?
-Dobrze. Jutro po śniadaniu?
-Jutro po śniadaniu.-odpowiedziałam wycierając niezdarnie łzy.
-A kiedy będzie kolacja?
-Za piętnaście minut. Zostawimy też trochę mamie, jak się obudzi to zje.
-To fajnie. Pójdę złożyć domek dla lalek. Jutro się nim pobawimy. Ten, co tata kupił. Jest taki duuuży. I piękny!-mówiła z błyskiem w oku blondyneczka. Uśmiechnęłam się szeroko i pocałowałam w główkę. Takie dziecko to skarb. 
Dziecko. Reus. Caro. Kiedyś się tego pozbędę? 
Oliwka pobiegła radośnie po schodach na górę do swojego pokoju zostawiając mnie jeszcze na wpół wzruszoną. Wstałam z podłogi i oparłam się o poręcz. Wzięłam głęboki oddech i w momencie kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam opierającego się o futrynę Kubę.

-..Ym.. Hej.
-Cześć, cześć. To jak z tą kolacją? Padam z głodu.
-Przepraszam Kuba za tą sytuację. Ja nie chciałam.
-Wiem. Oliwka też wie, to najważniejsze. Nic się nie stało. Wiem, że tobie też nie jest łatwo. Ale no nie płacz już!-zaśmiał się i podszedł mnie przytulić. –A teraz już do kuchni, bo się mi kolacja spali.
-Tobie? A to ty nie jesz na mieście po treningach?
-No bardzo śmieszne. Idź już. Masz tak w ogóle uściski i całusy od twojego taty.
-Martwi się?
-Oczywiście, że tak. Pogadamy wieczorem. Jak z resztą ustalaliśmy.
-Okej. Kurczę, zaraz się mi mięso przypali!


Po kolacji zjedzonej ze smakiem Agata poszła usypiać Oliwkę. Ja sama poszłam wziąć kąpiel i umyć włosy. Przebrałam się w dwuczęściową piżamę i poszłam do swojego pokoju. Zaczęłam szukać swojego telefonu ale doszło do mnie, że go nie mam ze sobą. Powinnam sobie pożyczyć od Agaty jakąś ciekawą książkę. Albo zacząć przygotowywać się do studiów. Kiedy usiadłam na łóżku w pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Pewnie Kuba.
Tak jak myślałam. Blondyn zawitał z lekko wilgotnych włosach, spodniach dresowych od piżamy i luźnym t-shircie.
-Rozmowy w toku?-zaśmiałam się i przesunęłam się kawałek robiąc dla niego miejsce.


Rozmowa zajęła nam prawie trzy godziny. Nie było jakoś niezręcznie. Wręcz przeciwnie. Kleiła się i gładko przechodziliśmy z tematu na temat. Kiedy mieliśmy już kończyć pomyślałam, że powinnam się przełamać i zadać nurtujące mnie ostatnio pytanie.

-Kuba…
-Tak?-zapytał ziewając i rozciągając się.
-Chciałabym cię zapytać…
-Taaak?-zaśmiał się lekko zaciekawiony.
-Wiesz może co u Marco?-zapytałam na jednym wydechu. Kuba spojrzał się na mnie zaskoczony. Spuściłam głowę zainteresowana nagle własnymi paznokciami.

-Hej, to nic złego, że pytasz. –objął mnie z troską ramieniem
-Martwię się o niego. Kocham i jednocześnie nienawidzę. Z jednej strony jestem wściekła za zakład, za zdradę… Mario mi mówił, że się załamał po tym jak dowiedział się o dziecku… A ja wtedy byłam gotowa pójść do niego, pocieszyć i tak po prostu przytulić. Tak bardzo mi na nim zależy.
-Rozmawialiśmy dzisiaj godzinę po treningu…
-Powinieneś brać kasę za godzinę terapii. Jedyna skuteczna.
-Nie jestem psychologiem, ty może będziesz jak się weźmiesz za swoją magisterkę. Podobno miałaś ją przeczytać i poprawić coś ewentualnie. Nie myśl, że nie wiem. Czeka na ciebie w szufladzie komody. Gabinet jako taki masz do dyspozycji.-uśmiechnął się szeroko mrugając na koniec do mnie okiem. –Wracając, bo nie chcę, żeby ci ciśnienie skoczyło. Mario mu powiedział wiesz o czym. Wybiegł za mną i rzucił się pod koła samochodu, żeby się dowiedzieć jak się czujesz. –Martwi się. Cholera. Czy on coś do mnie jeszcze czuje? –Powiedziałem mu, że jest coraz lepiej. Zgodnie z prawdą. Oczywiście nic o czym rozmawiałem z tobą nie wypłynęło, zostaje między nami.
-Niech zgadnę, nie możesz powiedzieć tego o czym rozmawiałeś z Marco, prawda?
-Mogę ci powiedzieć, że jest cały czas załamany sytuacją z Caroline. Według mnie cały czas go to przerasta. Ma swoją rodzinę… Chyba powoli też na nowo znajduje nić porozumienia z Mario.
-Naprawdę?-ucieszyłam się. Wiedziałam, że ta dwójka musi przetrwać wszystko.
-Potrzebują trochę czasu oboje i będą na siebie skakać jak dzieciaki tak, jak było kiedyś. Caroline jeszcze mieszka u niego więc to nie ułatwia…
-Czemu u niego mieszka?
-Znasz w sporej części Marco…
-Chcesz powiedzieć, że nie tak jak ty. Wiesz przecież więcej ode mnie.
-Daj mu czas. Wam czas. On też musi sobie poradzić z tą kobietą. Czy to będzie jego dziecko czy nie, Caro jest w ciąży. Właściciel mieszkania, które wynajmowała ją wyrzucił…
-Kłamie!
-Nie udowodnisz, Inga. Marco ma po prostu dobre serce, że się nad nią lituje. Sam mówi, że po urodzeniu dziecka od razu zrobi testy.
-Mówił coś o nas? W sensie… Czy…Ten zakład. Czy cały czas byłam mu obojętna? Czy cokolwiek coś do mnie czuł?
-Inga…
-Nie możesz.
-Tak. Marco chce, żeby ta rozmowa należała do was. Ze mną też nie zagłębiał się w szczegóły, bo to jest spawa należąca tak tylko do waszej prywatności.
-Ja ci powiedziałam… To źle?
-Nie. Nie rozmawialiśmy o takich rzeczach, jakich on także nie poruszał. I tak zostanie.
-Chce pilnie porozmawiać?
-Chce przede wszystkim, żebyś doszła do siebie. On też musi sobie wszystko ułożyć.
-Będziesz miał drugie dziecko, masz żonę, najwspanialszą córkę pod słońcem… I pomagasz nam. Nie rozumiem tego, Kuba.
-Wiesz, że nie jestem wylewny z uczuciami… Jesteś dla mnie ważna. Jesteś wspaniałą, młodą kobietą, która wiele przeszła. Rozumiem cię jak nikt inny… To, że ze sobą zawsze tak otwarcie rozmawiamy… Chyba stworzyło między nami jakąś specjalną relację, więź. Wiesz co mam na myśli.
-Wiem. Ufam ci. Wiem, że mogę zwrócić się do ciebie zawsze o pomoc… Ciebie też zapewniałam, że możesz liczyć na moją pomoc, rozmowę ale…wolisz radzić sobie z problemami sam. Jak ja mam ci się odwdzięczyć?
-Od kiedy człowiek ma się odwdzięczać za miłość? Ona po prostu jest. Dobranoc.-pocałował mnie w czoło i zszedł z łóżka pozostawiając mnie w lekkim szoku. Kiedy był już przy drzwiach otrząsnęłam się i zapytałam.

-Kuba, mam nadzieję, że nie wyznałeś mi właśnie miłości jak Götze…
-Götze wyznał ci miłość?
-Jest już okej, nie muszę rozmawiać na ten temat jako terapii u doktora habilitowanego Błaszczykowskiego.
-Nie, nie wyznałem.-prychnął ze śmiechem pod nosem –Jesteś jakimś członkiem mojej rodziny, dla którego nie wymyślono nazwy. Moja córka cię kocha, Agata…Chyba mogę tak nazwać, że jesteś w naszej rodzinie, o ile Klopp się zgodzi. Götze wyznał ci miłośc? A to dobre…
-Idź już, idź. Dobranoc.
-Wiesz, chyba to ja pierwszy raz będę chciał z tobą porozmawiać.
-Cwany lis.
-Przed meczem koniecznie. Jak nie przed meczem to się będę z Götzego śmiał. Pączuś wyznał…
-Braterską! Idź już. Też cię kocham, buziaczki, dobranoc.
-Branoc!







~~~
Zdążyłam! Bałam się, że nie zdążę na czas ALBOWIEM byłam na PRZECUDOWNYM treningu ANI LEWANDOWSKIEJ. Ogromna energia, motywacja ta cała atmosfera...czułam się jak w raju. Uśmiech mi nie schodził z twarzy, nawet kilka razy udało mi się złapać "kontakt wzrokowy" z Anią. <3 Aby nie było wątpliwości-uśmiech był cały czas-świadczyło o tym między innymi to, że jak tylko podeszłam do zdjęcia i jak zobaczyła mnie Ania to powiedziała od razu "Ooo, jest nasza śmiechotka" :))Nie rozumiem ludzi, którzy mówią, że jest sztuczna, nienaturalna. Jest tak otwartą, energiczną i optymistyczną osobą, jakiej świat nie widział, Jeśli będziecie miały okazję wpaść na jej event to nawet się nie zastanawiajcie. Jest wycisk-niewątpliwie-ale na treningu była pani co miała 65 lat..można? Można! Załapałam się na wykład...Chcę jeszcze! Wykładu, treningu..wszystkiego..kolejny taki event pewnie dopiero za rok.ale warto czekać<3 Zumba z Katriną (potem mnie przytuliła^^) czad..Nie do odpisania. Naprawdę. 

A teraz krótko o rozdziale-flaki z olejem-ale się ruszy!
Mogą być błędy, nie do końca sprawdziłam całość-jeśli są-przepraszam.
3 minuty po 16 więc już więcej nie piszę tylko wrzucam(i idę jeść bo jestem głodna jak wilk!)
Do następnego kochane!
Ściskam moocno!<3

sobota, 16 kwietnia 2016

Pięćdziesiąt trzy.

Chłód i cień
Już czas na sen
Zachód słońca żegna dzień…
I ścichł twój szept
Twój wzrok też zgasł
Wokół tylko cisza…
Znów jest zmierzch
Bez gwiazd, wśród łez
Każda myśl to cierń.




Po przesiedzianych i przepłakanych dniach w pokoju musiałam w końcu wyjść. Chciałam zrobić to dla Yvonne. Wiedziałam jak bardzo jest to dla niej ważne, tym bardziej, że jej obiecałam.
Co było jednak najgorsze musiałam walczyć z samą sobą. Przecież miał tam być także Marco. Musiałam jakoś dać sobie radę. Przez te dni już miałam ułożony plan, żeby znaleźć na parkingu samochód Reusa i ustawić się po przeciwnej stronie od niego. To był najbardziej misterny ale i perfekcyjny plan.

Założyłam jeansy, czarne conversy, zwykłą bluzkę z długim rękawem i jeansową katanę. Pomalowałam delikatnie rzęsy i zeszłam na dół.

-Na pewno cię nie podwozić?
-Dzięki tato, taksówka zaraz będzie.
-Dobrze, że wyjdziesz w końcu do ludzi. Yvonne obiecała, że cię odwiezie i będzie pilnować.
-Sama też bym sobie dała radę.
-Nie wątpię. O, chyba taksówka.
-To ja lecę. Będę koło osiemnastej.
-Spokojnie. Baw się dobrze.
-Postaram się.-wymusiłam uśmiech i poszłam w kierunku czekającego pojazdu.


Dortmundzkie ulice jak zawsze zaskakują. Kiedy przeznaczyłam na dojazd maksymalnie piętnaście minut stałam w korku pół godziny dłużej. Tata pewnie by znał skrót, żeby ominąć tę ulicę… Co mnie podkusiło, żeby wziąć taksówkę. Nie chciałam się spóźnić, pewnie Yvonne by pomyślała, że ją olałam. Czego nie chciałam.

Na miejscu byłam spóźniona prawie dwadzieścia minut. Pobiegłam do wejścia, żeby sprawdzić czy jeszcze jest.

Przeszłam przez długi korytarz i skręciłam w prawo, gdzie odbywały się egzaminy. O mało się nie potknęłam, kiedy zobaczyłam jak szczęśliwa Yvonne wybiega z sali i rzuca się w ramiona wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny. Mimo, że stał do mnie tyłem wiedziałam, że to Marco. Podkoszulka, koszulka i bluza. Przetarte, czarne jeansy i czarny full-cap odwrócony daszkiem do tyłu z małpką zakrywającą oczy. Oparłam się o próg i od razu pomyślałam, że jak najszybciej muszę się stąd wycofać, póki…

-Inga! Jesteś! –krzyknęła brunetka i wyrwała się z uścisku swojego brata pozostawiając go zdezorientowanego i osłupiałego a sama podbiegła do mnie i mocno przytuliła.
-Tak się cieszę, że jesteś! Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz. Dziękuję, dziękuję, tak bardzo ci dziękuję.
-Rozumiem, że się dostałaś. Przecież i tak nie było innej opcji.
-Bardzo im się podobało. Rysowałam pięć godzin. Obraz jest już Marco, ale może jeszcze uda ci się zobaczyć. –oznajmiła a ja w tym momencie otworzyłam oczy i spojrzałam przed siebie. Jedno spojrzenie. Jedno zbyt wiele.  
Jego oczy były zmęczone, smutne i płytkie. Nie świeciły z blaskiem, w który uwielbiałam wpatrywać się godzinami, nie błyszczały jaśniej niż gwiazdy na niebie, jego ogniki w oczach, które świeciły swoim naturalnym światłem, przy którym znikały gwiazdy … Teraz nie było nic. Próżnia, pustka, zranienie i ból. Nie mogłam już dłużej tu być, widzieć go. Czułam łzy zbierające się pod moimi powiekami.

-Yv, przepraszam. To silniejsze ode mnie. Poczekam przed wejściem.-powiedziałam łamiącym się głosem.
-Poczekaj na mnie. Zaraz przyjdę.-powiedziała ściskając mnie za dłoń. Kiwnęłam głową i pobiegłam szybko do wyjścia.

Tuż przed nim zobaczyłam samochód Marco. Że też wcześniej go nie zauważyłam. Poszłam szybkim krokiem na drugi koniec parkingu i usiadłam na drewnianej ławce. Podkuliłam nogi pod brodę i pozwoliłam swobodnie spływać moim łzom.
Usłyszałam cichy warkot silnika. Podniosłam lekko głowę i ujrzałam dobrze znaną mi rejestrację samochodu. Zatrzymywał się. Nie. Proszę, nie.

-Jestem!-usłyszałam głos Yvonne koło mnie. –Kochanie, nie płacz. Gdybym tylko wiedziała to byśmy umówiły się tylko na kawę.
-Też nie przypuszczałam, że tak zareaguję. Chodź, mamy taksówkę.-wytarła mi łzy z policzków i pociągnęła do samochodu.


Całą drogę do galerii milczałyśmy. Yvonne pewnie się domyśliła, że potrzebuję chwilę czasu na ochłonięcie.
Byłam tak słaba. Zawsze sobie wmawiałam, że jestem silna. A może to osoby mi bliskie zawsze mi to mówiły. Kuba, tata, Mario…Marco. Co oni mogli wiedzieć. Byłam nikim. Byłam słaba i bezsilna. Byłam wrakiem człowieka, bez marzeń, przyszłości, celów, szczęścia. I chęci do życia. W zasadzie. Po co miałabym żyć?

-Inga, jesteśmy na miejscu.
-Przepraszam, zamyśliłam się. Już wysiadam.
-To chodź. Idziemy na tę kawę.

Wybrałyśmy najmniej zatłoczoną kawiarnię. Yvonne zamówiła latte, ja sama zdecydowałam się na jakąś mocną kawę. Nie była dobrym wyborem pod tym względem, że nic dzisiaj nie jadłam, pomijając, że wczoraj również. Po drugie kawa była najbardziej ohydnym napojem jaki mógł człowiek wynalazł. Co cię nie zabije to cię wzmocni.  Tyle rzeczy mnie zabiło, moje wzmocnienie okazało się moim gwoździem do trumny. Gdzie jednak trumna? Może się właśnie dorabiam.




Bo los z nas drwi.
Drwi z nas co dzień.
Gdzieś we mgle gubię drogi swe
Nie odnajdę się
A w tych snach Twoja śmierć, mój strach
Nie chcę dłużej tak, nie…




-To co u ciebie? Dajesz radę? Mówiłam już, że to, że nie jesteście już z moim bratem nie zmienia nic pomiędzy nami, bo cię uwielbiam. Mela i Nico też. –stwierdziła, kiedy dostałyśmy swoje zamówienia.
-Yvonne. Dziękuję, że tak o mnie myślisz, jednak jakbym cię mogła prosić, zmieńmy temat. Nie chcę być niekulturalna, czy cię urazić ale nie jestem gotowa na takie rozmowy.
-Przepraszam, rozumiem cię. Rozstałam się z moim pseudo narzeczonym.-powiedziała udając wielce smutną a za chwilę się perliście zaśmiała.
-Jak przykro.-dołączyłam do niej i teatralnie starłam łzę z mojego policzka, której wcale tam nie było.
-Co ja, ach, co ja biedna pocznę. Chyba pojadę do Paryża! Wyślą mi jeszcze dzisiaj na maila dotyczące kosztów, terminów i zakwaterowania. Kłóciłam już się z Marco o kwotę, że zapłacę jakąś część ale się uparł osioł.
-Stać go. Na pewno się cieszy i jest dumny, że tam jedziesz.
-Jest… Powiedział mi to dzisiaj. Jest mi trochę głupio, że chce za to zapłacić, bo jestem dorosła, mam swoje oszczędności. Bym pracowała ale…ojciec. No wiesz przecież. Sam ma dobre parędziesiąt milionów na koncie, a ten wyjazd dla niego jak pasta do zębów ale no… Krępuje mnie to trochę.
-Niech płaci. Palant. Um… Przepraszam. –rzuciłam i upiłam łyk ohydnej prawdę mówiąc kawy unikając jej wzroku.
-Pewnie nie chcesz słuchać, jak jest mi przykro.
-Nie. Muszę poradzić sobie sama, a słuchać jak inni mi współczują… Nie potrzebuję współczucia.
-Jesteś silna. Podziwiałam cię i podziwiać będę.
-Jasne…-mruknęłam po nosem bez jakiegokolwiek przekonania.



Brunetka wyciągnęła mnie na krótki shopping, bo szukała odpowiedniego plecaka na wyjazd, w którym by mogła schować wszystkie swoje przybory i farby. Było kilka, których zrobiła zdjęcia i stwierdziła, że się zastanowi, ewentualnie poszuka czegoś jeszcze.
Ja bez emocji obserwowałam sklepowe półki. Nie rozumiałam kobiet, które zachwycały się butami, które mają cudownie sprawić, że chłopak na nie spojrzy. Jakie to głupie. To facet powinien się cieszyć, że spojrzy na niego kobieta. Pieprzone zakochanie, pieprzona miłość. Dopiero po czasie ludzie się przekonują, że to niszczy. Od wewnątrz do zewnątrz. Przeszywa od czubka głowy aż do pięt. Zamienia się w bezkresne cierpienie i ból. To tylko czułam.


Usiadłyśmy na ławeczkach koło fontanny, gdy zadzwonił telefon Yv. Wyjęła swojego iPhone’a i zmarszczyła brwi widząc nieznany numer.

-Odbierz, najwyżej ktoś się pomylił.-stwierdziłam prostując nogi. Odchyliłam głowę do tyłu i przymknęłam oczy. Yvonne wstała i odeszła kawałek.


Zaczęłam myśleć nad swoją słabością. Nie byłam wcale silna. Byłam nikim. Może każdy to widział tylko bał się powiedzieć mi tego prosto w oczy. Może było im mnie żal. Przecież byłam ostatnią ofiarą życia. Życie, mnie pokonało. A ja nie miałam nawet odwagi, żeby mu odrobinę pomóc. Przecież co mi zostało? Ojciec, który będzie się martwił moim stanem, Mario, który może mimo tego, że mnie na swój sposób kochał… Zamiast szukać sobie wspaniałej dziewczyny, na którą zasługuje przesiaduje u mnie niczym niańka marnując godziny swojego życia. Życia, które miało sens. Bo on był silny. Mimo zerwania z Ann stawił wszystkiemu czoło i odżył. A ja idę w zupełnie przeciwnym kierunku. I to jeszcze raniąc najbliższe mi osoby.


Kilka minut później, Yvonne wróciła wyraźnie zdenerwowana.

-Co się stało?
-Inga, ja cię przepraszam. Obiecałam twojemu tacie, że odwiozę cię do domu, ale zadzwoniła do mnie pani z przedszkola Nico. Wymiotuje i ma wysoką gorączkę. Mówi, że lepiej pojechać z nim do szpitala. Podadzą mu zastrzyk czy coś. Nie może tego zrobić Mela, bo dosłownie za pięć minut wchodzi na wizytę kontrolną z Gregorem do ginekologa. Dowiadują się dzisiaj płci dziecka…
-Rozumiem. Leć do niego. Ucałuj go ode mnie i nie martw się niczym. Ja sobie spokojnie dojadę do domu. Mam dziesięć minut taksówką.
-Dziękuję. I przepraszam. Taksówka już na mnie czeka.
-Ależ nie ma problemu. Idź i się nie martw. Dzięki za wypad. –podniosłam się z ławki, przytuliłam dziewczynę i pocałowałam w policzek.  Pomachałam jej jeszcze kiedy biegła korytarzem.
Poczułam ukłucie w sercu, kiedy pomyślałam, że może właśnie widziałam tą śliczną, drobną dziewczynę ostatni raz w moim życiu. Moim nic nie wartym życiu. Musiałam zebrać sobie resztki tej odwagi, którą podobno miałam i pozwolić sobie wreszcie na spokój i pozbycie się problemów. Wszystkich.
Ruszyłam na małe zakupy.





***




-Tato, jestem!-zawołałam i szybko przemknęłam do mojego pokoju.
-Było dobrze? Jestem w gabinecie, pracuję. Wpadnę potem.
-Spokojnie, nie musisz się spieszysz. Było w porządku. –krzyknęłam i zamknęłam drzwi na klucz za sobą. Położyłam siatkę foliową na stoliku i wyjęłam co kupiłam na metalową tackę, na której ostatnio przyniósł mi obiad Mario.

Wiedziałam, że to jest moje jedyne wyjście. Koniec mojej męczarni, koniec bólu, koniec złamanego serca, tęsknoty, żalu, nienawiści do wszystkich a najbardziej do samej siebie. Po co mam się katować i zadręczać własnym życiem?
Zaczęłam płakać, kiedy otwierałam pudełeczko tabletek nasennych.

Spotkam się z babcią. Przytuli mnie i powie, że mnie kocha. Pocałuje mnie w czoło i otoczy swoimi ciepłymi ramionami.

Wyrzuciłam kilkanaście białych tabletek na dłoń, drugą ręką próbowałam odkręcić mocny alkohol, który polecił mi sprzedawca. Musiałam na niego sporo wydać. Nie myślałam nad listem pożegnalnym. Bez sensu robić z tego tragedię. Przecież i tak bym w nim nie przeprosiła.
Kiedy byłam już o krok od połknięcia tabletek usłyszałam pukanie do drzwi.

-Inga! Przyszedł twój ulubiony braat!-zawył wesoło Mario. Westchnęłam z rezygnacją i odłożyłam tabletki na tackę, koło nich butelkę z alkoholem i wsunęłam ją pod łóżko. Koło nich upchnęłam jeszcze białą reklamówkę z resztą zakupu.

-Nie udawaj, że cię nie ma. Mnie w to nie nabierzesz. Mam wyważyć drzwi czy ruszysz tyłek i otworzysz?
-Nie trudź się.-powiedziałam niezadowolona, że muszę odłożyć mój plan na później i też na później zebranie w sobie ponownie odwagi. –Proszę. –otworzyłam przed nim na oścież drzwi, on sam widząc, że nie mam nastroju wszedł i rzucił się na moje łóżko. Zamknęłam za nim drzwi i usiadłam koło niego.
-Nie cieszysz się?
-Mario… Przychodzisz tu codziennie. Zawracasz sobie bez sensu mną głowę. Masz swoje życie, nie możesz cały czas się nade mną litować i próbować pocieszyć. Dziękuję za to co robisz, ale nie musisz. Nie musisz czuć obowiązku, bo mnie pocałowałeś. To nie przez ciebie się rozstaliśmy.
-Jesteś moją siostrzyczką i chcę tu przychodzić. Wiem, że gdybym ja też był w potrzebie byłabyś właśnie przy mnie. Nawet już nie raz to pokazałaś. Chcesz zostać teraz sama?
-Tak. Przepraszam.
-To przepraszam, ale musisz mnie zwalić siłą.
-W porządku. –zdobyłam się na delikatny uśmiech i położyłam stopy na jego udzie i odepchnęłam go tak, że padł jak długi na podłogę. W jednym momencie wyraz jego twarzy zmienił się nie do poznania.

Cholera jasna. Wszystko się posypało. Wszystko trafił szlag.
Chyba pierwszy raz w życiu widziałam taką złość w jego oczach. To co się działo, kiedy uderzył Marco było niczym. On był wściekły. Wręcz kipiał.
Spojrzał na mnie a tym samym, kiedy spuściłam wzrok na pościel.

-Chodź.
-Nie.
-Pójdziesz ze mną, Inga. –powiedział ostro i ścisnął mnie za ramię. Pociągnął tak, że wstałam z łóżka. Wyszliśmy z pokoju i szliśmy przez korytarz. Pod moimi powiekami zaczęły zbierać się łzy. Pieprzone życie. Chce mnie wykończyć. Chce mnie skazać na męczarnię i cierpienie.
Bez pukania otworzył drzwi zaskakując tatę nad papierami.

-Chodź natychmiast do salonu. –warknął przez zęby a po chwili ciągnął mnie już po schodach. Nie stawiałam już oporu. Przecież i tak byłam na straconej pozycji.

Przysiadłam na skraju kanapy, a Mario wyciągnął telefon i wybrał połączenie nie spuszczając mnie z oka. Po chwili dołączył już do nas tata, który był wyraźnie zmieszany i zaskoczony sytuacją.
Mario odciągnął ich do przedpokoju i kazał tacie „mieć mnie na oku”. Po chwili zaczął z kimś rozmawiać. Tej rozmowie także przysłuchiwał się tata, który aż cały zbladł i spojrzał na mnie przestraszony. Rozmawiali chwilę z Mario po czym sam wyszedł przed dom. Götze podszedł do mnie i nachylił się nade mną.

-Mów prawdę, nie ściemniaj mi tylko, bo za cholerę nie mam humoru do żartów. Ile tego brałaś?
-Nic. –szepnęłam wbijając wzrok w podłogę. Chwilę później poczułam jego dłoń na mojej brodzie którą nakierował mnie prosto na siebie.
-Ile?
-Nie zdążyłam nic wziąć. Nic.
-Nie próbuj niczego głupiego.-powiedział surowo i wyszedł z domu, zapewne dołączając do taty. Wkurwiony Götze. Tego jeszcze nie grali.


Ta przeklęta cisza zaczęła mnie denerwować. Patrzyłam się na tykającą wskazówkę w zegarze, która okazała się jedyną atrakcją w tej chwili. Patrzyłam na durną wskazówkę i płakałam. Scena prosto jak z psychiatryka.

Prawie dziesięć minut później usłyszałam kroki. Podniosłam głowę znad kolan i zobaczyłam wchodzących do domu Mario, tatę i… Kubę.
O nie.
Ci pierwsi dwaj nawet na mnie nie spojrzeli i poszli od razu na górę, zapewne do mojego pokoju. Kuba zaś wszedł do salonu i oparł się o ścianę naprzeciw mnie. Żadne z nas nic nie powiedziało. Jedynym co zakłócało ciszę był mój płacz.
Nie byłam pewna ile czasu nam to zajęło, może dziesięć minut, dwadzieścia? Do czasu, kiedy Mario zawołał Kubę do mojego pokoju. Dobrze wiedziałam, że stał na schodach i cały czas mnie obserwował.

Nie byłam taka głupia, żeby teraz pójść do kuchni i podciąć sobie byle nożem żyły. To by się mijało z celem i by było mało skuteczne, przecież i tak za chwilę by mnie znaleźli i zadzwonili po pogotowie.

Ponownie położyłam głowę na kolanach i przymknęłam oczy. Wsłuchiwałam się w tykanie zegara, póki nie usłyszałam kroków na schodach. Nie zmieniłam swojej pozycji, nie obchodziło mnie, kto teraz będzie się bawił w pilnowanie mnie.
Kroki zbliżały się coraz bliżej aż w końcu ucichły. Tym razem miałam świadomość, że stał tuż przede mną. Kiedy otworzyłam oczy zauważyłam swoją pomyłkę. Siedział. Na stoliku, tuż koło mnie. Kuba. Po jego wyrazie twarzy nie mogłam nic wywnioskować, choć wiedziałam, że był na mnie zły. Choćby przez to, że nie obierałam jego mnóstwa połączeń. Było mi w tym momencie wstyd. Cholernie wstyd.
Podniosłam wzrok na niego.

-Dałaś ciała Inga. Zawiodłaś mnie, Mario a chyba już najbardziej swojego tatę. Zawiodłaś chociaż siebie?
-Zawiodłam się, że się nie udało.-szepnęłam spoglądając w okno.
-Twoja babcia pewnie też jest zawiedziona jak teraz na to patrzy.
-Nie mów tak. Nie możesz…
-Mogę.
-Nie. Ona nie żyje. Wiesz, że była dla mnie najważniejszą osobą na świecie…
-Gdyby dalej tak było, to byś walczyła, chociaż dla niej.
-Nienawidzę cię!-krzyknęłam i zaczęłam głośno płakać. Skuliłam się na kanapie i zaczęłam wylewać hektolitry łez w poduszkę.




***




Obudziłam się w zupełnie obcym dla mnie pomieszczeniu. Gdzie ja do cholery byłam. Podniosłam się na łóżku do siadu. Na lewej ścianie stała ogromna, biała szafa. Na wprost były drzwi, po ich lewej stronie stał duży fotel… Na którym siedział Kuba. Przeglądał coś na swoim laptopie.  Kiedy podparłam się ręką za plecami akurat na mnie spojrzał.

-Obudziłaś się.-stwierdził zamykając laptop i odłożył go koło siebie na podłogę.
-Gdzie ja…
-U mnie w domu. –przerwał i stanął nad łóżkiem.
-Kuba…-popatrzyłam w jego smutne oczy…smutne i zawiedzione. Chyba dopiero teraz do mnie doszło co naprawdę chciałam zrobić. –Chciałam cię przeprosić. Za to, że nie odbierałam telefonów. Wiem teraz, że pewnie się o mnie martwiłeś, myślałam, że będziesz rozmawiał o Marco, a ja bym tego nie zniosła. I przepraszam za to, że powiedziałam, że cię nienawidzę. Bo wcale tak nie jest. Jesteś dla mnie bardzo ważny, naprawdę ogromnie ważny. I kocham cię jakby to Mario określił siostrzano-braterską miłością… I cię potrzebuję. –skończyłam na równi z pierwszą łzą spadającą na mój policzek. Blondyn usiadł tuż koło mnie.
-Nie gniewam się za telefony, a to co powiedziałaś, wiedziałem w jakim stanie jesteś i nie myślałaś nad tym co mówisz. Ja też przepraszam, zabrnąłem za daleko i nie powinienem był wtrącać do tej rozmowy twojej babci. Jestem tylko zły na to, co chciałaś zrobić. Gdyby nie Mario, zrobiłabyś to?-zapytał przenikając mnie swoim spojrzeniem, które aż mroziło. Ja nie wiedziałam jednak co mam powiedzieć. Zrobiłabym?
-Potrzebuję pomocy, Kuba. Nie radzę sobie z tym. To mnie przerosło. Bardziej niż myślałam. Wszyscy dookoła chcę mi mówić jak mi współczują i jaka jestem silna, a ja wcale nie chcę współczucia i nie jestem silna. Wszyscy to tak sobie wyobrażają. Nie jestem nawet w jednej trzeciej silna jak ty. Nie dorastam ci do pięt, Kuba. Straciłam go. I nic tak cholernie nie bolało jak to. Nawet wizja…przeszłości. Może to dlatego, że była ze mną babcia. –wytarłam dłońmi cały potok łez i kontynuowałam mój wywód dalej. –Kocham tatę, wiem, że się o mnie martwi. Ja cały czas sprawiam mu problemy. Myślałam, że gdybym to zrobiła byłoby wszystkim lżej. A najbardziej lżej mi… Może ten ból by zniknął. Pomóż mi, błagam. Chcę żyć, ale nie cały czas w stanie takim, jakim jestem. Bo to mnie samo zabija i wyniszcza. Chcę spróbować żyć i funkcjonować. Prać, gotować, sprzątać nie wylewając łez… Jak teraz. –skończyłam i spojrzałam na Błaszczykowskiego. 
Westchnął cicho i… uśmiechnął się. Nie rozumiałam tego do końca, ale w porządku, niech mu będzie. Po chwili poczułam jak mocno mnie przytula. Objęłam go mocno i zaczęłam głośniej płakać w jego ramię.

Trwaliśmy tak jakiś czas. Kuba zaczął mnie głaskać po włosach co mnie zaczęło uspokajać. Tak bardzo tego potrzebowałam.

-Posłuchaj…-westchnął i zsadził mnie z kolan i posadził tuż koło siebie cały czas obejmując mnie ręką. –Nie pozwolę ci zrobić czegoś takiego po raz drugi. Wiem, że ciężko to przeżywasz. Nie możesz się zapierać rękami i nogami, żeby nie rozmawiać o Marco. Żyjesz w takim środowisku, że nie unikniesz ani jego ani tych tematów. Musisz się nauczyć. Będzie trudno, ale masz tyle ludzi wokół siebie, którym na tobie ogromnie zależy. Ja, Agata, twój tata, Mario, Łukasz, Auba, Mats i założę się, że każdy inny zawodnik, do którego domu byś nie poszła przyjąłby cię z otwartymi ramionami.
-Co teraz?
-Doszliśmy do wniosku z twoim tatą, że zamieszkasz tu na jakiś czas. Chciał, żebyś poszła do psychologa ale stwierdziłem, że to ostatnie czego potrzebujesz. Mam nadzieję, że się nie myliłem.
-Nie. Dziękuję, że wziąłeś mnie do siebie, choć… Mogłam zostać w domu.
-Myślę, że potrzebujesz zmiany środowiska. Pomożesz też, więc nie musisz myśleć, że pasożytujesz, bo pewnie też byś tak zaraz powiedziała. Agata musi odpoczywać, żeby ciąża dobrze przebiegała. Jakbyś mogła czasem zrobić śniadanie jak będę na treningu, albo pobawić się z Oliwką…
-Brzmi w porządku. –uśmiechnęłam się lekko –Postaram się nie zawieść.
-Wiem, że nie zawiedziesz. Jesteś silna.
-Nieprawda.
-Wiesz… Czasem przypominasz mnie jako nastolatka, kiedy byłem strasznie zagubiony po śmierci mamy, ale wiesz? Jesteś dużo silniejsza.
-Od ciebie jako nastolatka. Teraz mam dwadzieścia dwa lata. Nie jestem nastolatką.
-A ja mam trzydziestkę na karku i uwierz, gdybym nie przeszedł tego wszystkiego, nie zrozumiał pewnych rzeczy byłbym taki sam. A nie taki, jaka jesteś ty.
-Kilka godzin temu chciałam się zabić, a ty mi mówisz, że jestem dzielna.
-Żałujesz, że chciałaś to zrobić?
-Pytałeś mnie o to…
-Wiem, chcę znać twoją odpowiedź teraz. Powiedz prawdę, przecież to nic złego jeśli powiesz drugi raz to samo…
-Ja… Nie wiem już sama. Chyba żałuję. To było strasznie głupie.
-Tak samo jak żyletki. Całe szczęście, że nie znaleźliśmy już niczego więcej.
-To się nie powtórzy.
-Cieszę się.- uśmiechnął się do mnie delikatnie i pocałował w czoło. –Nie jesteś zła za grzebanie w szafkach?
-Martwiliście się o mnie. Nie, nie jestem zła… W bieliźnie też grzebaliście?-zaśmiałam się cierpko zaciskając powieki.
-Mario się rzucił.
-Czemu się nie domyśliłam.
-Twój tata gdyby mógł by go zabił. Nie zapomnę tego widoku do końca życia.-roześmiał się
-Dziękuję, że to wszystko dla mnie robisz. Że we mnie wierzysz.
-Nie ma za co dziękować.
-Oj, jest. –powiedziałam a po chwili ziewnęłam głośno
-Spać.
-Która godzina właściwie?
-Coś po drugiej.
-Nie potrzebnie tu siedziałeś. Musisz się wyspać. Pewnie jutro trening.
-Na popołudnie. Spokojnie, dam sobie radę. Pośpię pewnie dłużej. Dobrze, że tu siedziałem, porozmawialiśmy przynajmniej.
-Nasze rozmowy zawsze muszą być takie długie, rozbrajająco szczere i pomocne?
-Możemy jutro, właściwie dzisiaj, pogadać o jakiś pierdołach, okej? A potem znowu zaczniemy długą, rozbrajająco szczerą i mam nadzieję pomocną rozmowę. Zgoda?

-Zgoda. –uśmiechnęłam się szczerze chyba pierwszy raz od zerwania z Marco. Chyba właśnie odnalazła się moja odrobina szczęścia. 
Nie wszystko stracone.









~~~

Małymi kroczkami trochę dłuższy...:)
Nie wiem co mam napisać..trochę mi serducho pęka po ostatnim meczu z LFC. Z jednej strony szczęśliwy Klopp, którego uwielbiam, z drugiej BVB, z którym zawsze jestem całym sercem...Nie mam jak tego opisać. 
Za tydzień następny. Już nie będę Was aż tak wkurzać zachowaniem naszych bohaterów...nie będę wkurzać..aż tak. :D
Za tydzień kolejny<3
Dziękuję za wszystkie komentarze :* Jesteście cudowne<3
Do kolejnego!:)