-Hej…-odezwała się obdarowując mnie bladym uśmiechem
-Hej.-odpowiedziałam niepewnie nie wiedząc czego mam się
spodziewać.
-Inga… Ja przepraszam. Naprawdę. Zachowałam się głupio. Nie
chciałam cię zranić… Po prostu tak bardzo chciałabym, żebyś była bezpieczna,
żebyś odpoczęła, uspokoiła się po tym wszystkim co przeszłaś… W Malezji, kiedy
Marco cię skrzywdził coś we mnie pękło, szala się przelała i po prostu chciałam
cię chronić.
-Jestem z nim taka szczęśliwa… Byłam pewna, że się będziesz
cieszyć razem ze mną.
-On świata poza tobą nie widzi.
-Był u ciebie?
-Rano. Aczkolwiek to tajemnica.-zaśmiała się a po chwili
znów się zasępiła
-Podejrzewałam go o to.
-Inga, proszę, wybacz mi. Nie chcę niszczyć takim g.. takimi
głupstwami naszej przyjaźni. Daj mi szansę, proszę.
-Ania…-westchnęłam i mocno przytuliłam brunetkę. –Ty wiesz,
że ja cię kocham jak siostrę.
-Ja też i czasami po prostu zbyt bardzo się o ciebie
martwię. –powiedziała łamiącym głosem
-Tylko nie rycz, bo ja zaraz się też poryczę. A mam zbyt
ładny makijaż żeby go niszczyć łzami.
-Fakt, jest piękny. W ogóle przepięknie wyglądasz. To
chodzenie z Marco ci służy. Jak będziesz miała jakieś problemy to wiesz, że
zawsze możesz do mnie dzwonić czy przyjść.
-Dziękuję.
-Jak wam się układa?
-Aż za dobrze.-zaśmiałam się –Jest taki kochany…
-Zakochana po uszy.
-Zanim podeszliście oświadczył, że chce mnie przedstawić
swoim rodzicom.
-Fiuu… Robi się poważnie. Powiedział kiedy?
-Po treningu.
-Masz świadomość, że trening jest jutro?
-Co proszę? O matko, faktycznie, Mats mi mówił. O nie… Nie.
-Dasz radę!
-Jak „dam radę”? Nie dam rady. To są jego rodzice.
-To są też człowieki.
-Się Madagaskaru naoglądała i się wymądrza.
-Dawno nie oglądałam…
-Ja też…
-Maraton?-spojrzała na mnie z półuśmiechem
-Maraton.-pokiwałam twierdząco głową i obie się
roześmiałyśmy.
-I normalnie ci mówię. Lepsze od teflonówki.-powiedział
specjalnie głośno Robert zbliżając się do nas z Marco.
-To widzę inwestujecie w garnki?-zwróciłam się do Ani.
-Na dobrą sprawę to Robert od dwóch dni męczy mi pod nosem
stronę z nożami ceramicznymi. Jakbyśmy nie mieli w domu.
-Co takiego w tych nożach specjalnego?
-Dinusie.
-Że co?
-No dinusie na uchwycie. Zakochał się.
-Miłość nie wybiera.-zaśmiałam się i odwróciłam do
nadchodzących chłopaków.
-I jak tam, panowie patelnia grillowa?
-Muszę sobie też taką sprawić.-podszedł do mnie Marco, objął
mnie dłonią w pasie i pocałował w policzek
-I byś umiał coś na niej przyrządzić?
-Wierzę w twoje talenty i umiejętności.
-Pfff… Poza tym, mamy coś do omówienia, mój drogi.
-Brzmi groźnie.
-Bo ma. Pożegnaj się ładnie z Robertem i Anią to sobie
porozmawiamy.
-Ojjj… Powodzenia, stary.-poklepał go po ramieniu Lewy
-Ojjj… Powodzenia.-dołączyła się ze śmiechem Anka –Inga,
dasz radę. Też przez to przechodziłam.
-Przez co?-zainteresował się Robert
-Kobiece przypadłości.-odpowiedziała na co obie histerycznie
się roześmiałyśmy widząc miny obu panów.
-To może my jeszcze was na chwilę zostawimy.-skrzywił się
Robert co jeszcze bardziej spotęgowało nasz śmiech.
-Nie, idziemy. Chodź Marco na ten parking, sam jesteś
zmęczony a ja już umieram od tych szpilek. Do zobaczenia. –uściskałam Lewego i
Anię ocierającą łzy ze śmiechu.
Poszliśmy z Marco do parkingu. Jak na stwarzającego pozory
gentlemena przystało otworzył dla mnie drzwi a potem sam zajął swoje miejsce.
-A więc, jakie to masz zarzuty do przedstawienia?-zapytał
siadając bokiem, żeby spojrzeć prosto na mnie.
-No to tak. Pojechałeś do Ani…
-To chyba dobrze, doszłyście do porozumienia.
-Tak, dobrze, miło z twojej strony. Ale niecałe dwadzieścia
cztery godziny przed poinformowałeś mnie, że chcesz mnie zabrać do twoich
rodziców. Jutro.
-Potrzebujesz więcej czasu?
-Marco! Chcesz mnie zabrać do swoich rodziców!
-Tak.
-Przecież oni mogą mnie nie zaakceptować, mogą mnie nie
lubić. Będą uważali, że nie jestem odpowiednia dla ciebie…
-Zaakceptują cię i polubią, zobaczysz.
-Skąd masz pewność?
-Bo ich syn cię bardzo kocha, a przyprowadzając cię do nich
pokaże im, jak bardzo jesteś dla niego ważna i, że traktuje ten związek jak
najbardziej poważnie.
-Naprawdę?
-Oczywiście. Myślałaś inaczej?
-Nie… Tak.. Nie! W ogóle o tym nie pomyślałam.
-Traktuję cię bardzo poważnie. –chwycił moją dłoń i złożył
na niej subtelny pocałunek.
-Czyli jutro sąd ostateczny?
-Czyli jutro miły obiad w towarzystwie moich rodziców.
***
Z powodu tego „miłego obiadu” nie przespałam pół nocy. Z
samego rana wyłączając budzik i przeglądając się w lustrze o mało nie
krzyknęłam z przerażenia. No cóż. Kosmetyczko kochana, pomóż.
-Inga-usłyszałam pukanie do drzwi
-Proszę, proszę, wchodź.-powiedziałam naciągając z nadzieją
poprawy wory pod oczami
-Masz coś żeby się ubrać elegancko? Przepraszam, że dopiero
teraz mówię, ale wyleciało mi to z głowy. Dzisiaj oficjalnie przed mediami
podpiszesz umowę. Będzie Zorc i Watzke. Pojedziemy na Brackel, a potem ktoś po
ciebie przyjedzie. No, trochę optymizmu.
-Chcę spać.
-Za późno. Wstawaj. Raz dwa.
-Spokojnie, będziesz się wyżywał na chłopakach. Mnie daj
spać.
-Inga!-pogroził mi palcem.
-No co?-zapytałam opadając z powrotem na łóżko zakrywając
głowę kołdrą. Zanim drzwi się zamknęły usłyszałam jakże dosadne dwa polskie
słowa: „rusz dupę”. No dzięki.
Zabrałam cały kuferek do łazienki i zaczęłam nakładać chyba
po raz pierwszy w życiu, żeby nie wyglądać jak potwór z Loch Ness kilogram
tapety. Na szczęście rezultat wyszedł naturalny i nie było widać kryjących
warstw, a ja wyglądałam jak księżniczka po dwunastu godzinach snu. Założyłam białą
koszulę, spódnicę z wysokim stanem i falbanką u góry do tego czarną marynarkę i
czarne szpilki, w których chodzenie w odróżnieniu od tych wczorajszych jest
możliwe. Usta podkreśliłam szminką wpadającą lekko w czerwony kolor, wyjątkowo
perfekcyjne kreski, malutkie złote kolczyki i pokręcone włosy. Wreszcie.
Zeszłam na dół, gdzie właśnie jadł śniadanie tata.
-No wreszcie.-westchnął z pełną buzią odwracając się w moją
stronę.
-Może być?
-Wow.-powiedział po chwili milczenia
-Za mocny makijaż? Zła spódnica?
-Idealnie. –otrząsną się i wrócił do swojego śniadania. –Chodź,
zjedz coś.
Kurczę! Zapomniałam Niedobrze.
-Przepraszam na chwilę.-wstałam od stołu i pobiegłam na
piętro po telefon i zaczęłam pisać wiadomość.
„Marco, pamiętasz o
tym mówieniu sobie wszystkiego i takie tam podobne? …No to właśnie ci o czymś
zapomniałam powiedzieć… I chyba będziesz miał niespodziankę… Nie wiem czy się
ucieszysz. Chciałam ci powiedzieć wcześniej ale…skleroza. Przepraszam, kocham
cię. Do zobaczenia. I.”
Wróciłam do stołu i schowałam telefon do małej
kopertówki. Dokończyłam śniadanie, a po
nim wsiadłam do samochodu taty. Kierunek-Brackel.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce pod ośrodkiem treningowym
stało już sporo samochodów.
-Spóźniliśmy się?
-Trener nigdy się nie spóźnia, to piłkarze są za wcześnie.
-Zapamiętam.-zaśmiałam się i wysiadłam z auta. –Kiedy będą
szanowni panowie dyrektorzy?
-Powinni być. Zaraz zadzwonię.- odszedł dwa kroki i wybrał
numer. Ja korzystając z okazji wyjęłam telefon, żeby zobaczyć czy Marco
przypadkiem się nie odezwał.
„Zaintrygowałaś mnie.
Rozumiem, że dowiem się jeszcze dzisiaj?”
„Tak.”
Odpisałam mu krótko. I rzeczowo… Czując, że mój żołądek
wywija fikołki ze stresu.
-Pójdziesz ze mną na boisko, stoją w korku.
-A przypadkiem pan Watzke nie mieszka koło nas?
-Musiał pojechać po Zorcka.
-Mogłam pojechać z nim.
-Inga! Nie wymądrzaj się! Na boisko.-zaśmiał się i wskazał
mi drogę w kierunku wyjścia.
Weszliśmy przez szatnie, gdzie tata po zajrzeniu stwierdził
dziwiąc się dość mocno, że nikogo nie ma.
Poszliśmy więc na boisko.
-Widzisz to co ja?-obejrzał się na mnie a ja wyjrzałam mu
przez ramię. Chłopaki siedzieli na murawie gadając jeden przez drugiego co
chwila się śmiejąc. Weszliśmy na boisko,
myknęłam niezauważenie na jedno z krzesełek przeznaczonych dla rezerwowych.
Tata poszedł w drugą stronę a ja zapatrzyłam się na Marco, który był
pochłonięty rozmową z Mario uśmiechając się szeroko. Uwielbiałam jego uśmiech.
Mogłabym na niego patrzeć całe życie. I być najszczęśliwszym człowiekiem na
świecie.
-Moja córka Inga… Inga?-usłyszałam głos taty, który zaczął rozglądać
się za mną. Poderwałam się z krzesełka podchodząc do niego i kilku innych
mężczyzn ubranych w zwykłe jeansy i jakieś bluzy.
-Inga.-powiedziałam z uśmiechem stając koło taty.
-Witamy, witamy. Arno Michels, Rayney Shrey, Andreas Beck…-
próbowałam zapamiętać wszystkie nazwiska, jednak wymieniane tak szybko były
trudnym wyzwaniem. Jak się okazało panowie byli ze sztabu szkoleniowego,
musieli stawić się na pierwszy trening.
-Usiądę i poczekam. Nie będę wam przeszkadzać. –powiedziałam
i zajęłam poprzednie miejsce.
Tata gwizdnął po raz pierwszy na dobrą sprawę w tym sezonie
chłopaki odwrócili się w jego stronę. Marco przebiegając wzrokiem zauważył
mnie. Jego oczy zaiskrzyły. Posłał do mnie jeden z ze swoich idealnych
uśmiechów zarezerwowanych tylko dla mnie.
-Myślałem, że będziecie siedzieć w szatni na tyłkach a wy na
boisku, przebrani… Nie przewidywałem treningu… Ale skoro nalegacie, to dam wam
ten stęskniony wycisk. –uśmiechnął się szeroko tata gasząc wielką radość wśród
piłkarzy, choć wiem, że tylko pozornie. Jestem pewna, że nie mogli doczekać się
rozpoczęcia sezonu piłkarskiego. Wiem z jaką miłością i pasją grają w piłkę.
Jaką radość im to sprawia. A ja mam wrażenie, że to będzie naprawdę wyjątkowy
sezon.
-Inga?-nawet nie zauważyłam, kiedy nade mną stanął tata.
Zadarłam głowę by na niego spojrzeć
-Przepraszam, zamyśliłam się. Co się stało?-zapytałam a on
przede mną ukucnął.
-Wiem, że o tym nie rozmawialiśmy o tym… Ale nie wiem,
powiemy im?
-O psychologu?
-Też. I wiesz, o nas.-powiedział a ja zaczęłam śmiać się w
niebogłosy. Wręcz histerycznie. Po przeanalizowaniu swoich słów tata złapał się
za głowę i sam zaczął się śmiać. Kilka zawodników patrzyło na nas ze
zdziwieniem.
-Chodź, zrobim se comming-out’a.-zachichotałam wycierając
delikatnie łzy zaczynające spływać po moim policzku.
-Nie dam rady!-ryknął śmiechem siadając na moim miejscu, z
którego chwilę temu wstałam.
-No chodź.-wyciągnęłam dłoń w jego kierunku ponownie
parskając śmiechem
-Dziewczyno, tracę na mojej grozie.
-Sam zacząłeś.-wytknęłam mu nie mogąc przestać się śmiać.
-Poddaję się. –pokręcił głową i otarł łzy spod okularów.
–Idziemy.
Akurat trener siłowy kończył przemowę, kiedy oboje do niego
dotarliśmy.
-To chyba ja już kończę. Jürgen, jeszcze coś ci się
przypomniało?-uśmiechnął się w naszą stronę.
-Muszę wam coś powiedzieć. Dwie wiadomości związane z tą oto
piękną panną. –uśmiechnął się do mnie i kontynuował dalej. -Nie przygotowałem
jakoś specjalnej mowy, choć pewnie powinienem… Dobrze wiecie chłopcy, że
traktuję was jak własnych synów, chciałbym, żebyście wiedzieli jako jedni z
pierwszych. Po was zostaną już tylko brukowce…-zaśmiał się pod nosem, a ja
spojrzałam na chłopaków z minami mówiącymi „No dzięki”. –W moim życiu zaszło
trochę zmian i nowości… Pozytywnych.-posłał mi ciepły uśmiech –Część z was już
wie, Ameryki nie odkryję. No a więc… Nie wiem jak to mam najprościej wam
powiedzieć, bo dla mnie, a co dopiero dla Ingi ta wiadomość była dość…
-Jestem jego córką.-powiedziałam krótko przerywając mu w
wywodzie. –I jestem waszym psychologiem przez najbliższy miesiąc.-dodałam i
zacisnęłam oczy a po chwili je ponownie otworzyłam by sprawdzić reakcję
chłopaków. Część patrzyła na nas z otwartymi oczami, inni zaśmiali się jakby
nie mogli uwierzyć, Mario wstrząsnął obojętnie ramionami, co wywołało mój cichy
śmiech, a Marco patrzył na mnie zachwycony. Nie był zły. Był…Dumny.
-Zarząd sam to zaproponował, żeby nie było, że układy. …Coś
powiecie?
-Wow, gratulacje!-uśmiechnął się szczerze Moritz
-Fajnie, że będzie naszym psychiatrą.
-Psychologiem.-poprawiłam Nuriego
-Kto by tam na to zwracał uwagę.
-Dobra, panowie. Na dzisiaj trochę ćwiczeń rozciągających,
skoczcie po maty i zaczynamy, potem do domu i ruszamy z kopyta z treningami.
-Tak jest!-odpowiedzieli z uśmiechami. Zanim jednak wyszli
podchodzili do nas z gratulacjami i zapewnianiem, że bardzo się cieszą a tym
bardziej, że zostaję w Dortmundzie. Marco poszedł z Mario po swoje maty
pochłonięty rozmową. Jakby nie widzieli się od stu lat.
Tym razem już na spokojnie usiadłam na krześle i obserwowałam
trening chłopaków. Właściwie cały czas mój wzrok spoczywał na Marco. I to niby
ja mam boski tyłek? No błagam!
-Inga, limuzyna po ciebie. –uśmiechnął się do mnie tata
stając przede mną.
-Już? Zgubiłam poczucie czasu.
-Wiadomo na kim twój czas się zatrzymał. –zarechotał pod
nosem
-Uważaj, bo nie zrobię kolacji.
-I tak miałaś gdzieś wychodzić, więc byś nie zrobiła…
-Cholera! Wychodzić! Prawie bym zapomniała. Kolacja z
rodzicami Marco.
-Serio?
-Yhym…
-No to nieźle go wzięło. Nie będę go dzisiaj męczył, niech
się jeszcze jakoś chłopak na tę kolacyjkę prezentuje.
-Obiad.
-To jeszcze jasno będzie… Dopilnuję, żeby umył włosy.-zaczął
się śmiać
-Dzięki.-odpowiedziałam, kiedy zbliżaliśmy się w stronę
opuszczenia boiska. –Tato, mogłabym trochę prywaty na treningu i zamienić dwa
słowa z Marco?
-Niech już ci będzie. Trzy minuty.
-Wyrobię się. –odpowiedziałam, a po chwili tata zagwizdał i
przywołał do nas gestem ręki blondyna. Podbiegł do nas z wielkim uśmiechem na
twarzy. Tata rzucił "Tylko grzecznie” i poszedł do drużyny.
-To… Nie jesteś zły, że ci nie powiedziałam?
-Cieszę się, że masz tę pracę. Czemu tylko na miesiąc?
-Na tyle jestem potrzebna, żeby ogarnąć papiery a oni znajdą
w tym czasie mojego zastępcę.
-Nie chcę zastępcy.-spojrzał w moje oczy i splótł ze swoimi
moje dłonie.
-Będziesz miał prywatne porady psychologa kiedy tylko
będziesz chciał.
-Ile bierzesz za godzinę?
-Dwa, cudowne, zwalające mnie jak zwykle z resztą z nóg
pocałunki.
-Hmm… Kusząca oferta. Mam nadzieję, że to tylko taka dla
mnie. A gdzie teraz jedziesz?
-Publicznie i oficjalnie podpisać umowę na SIP, stąd też na
galowo. Pan Zorc razem z Watzke czekają na mnie pod ośrodkiem.
-Nie będę cię zatrzymywać. Dasz radę.
-Boję się bardziej o coś innego.
-Obiad z moimi rodzinami?-zaśmiał się patrząc na mnie z
ogromną miłością –Nie ma czego. Zobaczysz. Przyjadę po ciebie po treningu. Może
jeszcze zahaczę o mieszkanie, żeby się przebrać.
-Oficjalnie?
-Dżisny i T-shirt. Możesz założyć to samo.
-W życiu.
-Idziesz w tym?
-Coś jest złego w tym stroju?
-Wyglądasz co najmniej seksownie. Borussia zyska wielu
kibiców widząc cię na oficjalnej stronie. Jednak ubierz się normalnie.
-A więc idę w moim nienormalnym stroju. Napisz do mnie jak
się będziesz po mnie wybierał.
-Złośliwcu, kochany.-powiedział półgłosem a po chwili
namiętnie wpił się w moje usta. Objęłam go w pasie i całkowicie poddałam się
temu zniewalającemu doznaniu. Chwila mogłaby trwać wiecznie, ale zaczęłam się
śmiać, kiedy usłyszałam gwizdy i wiwaty ze strony boiska. Oparł swoje czoło o
moje i uśmiechnął się pod nosem.
-Miłego tłumaczenia się.
-Zawsze mnie wkopiesz, kochanie. –kurczę, „kochanie”.
Powiedziałam tak do niego po raz pierwszy kiedy zasypiałam…na dobrą sprawę w
ramionach Mario. Zapamiętał sobie i będzie mnie teraz tym nękać.
-Nie śmiej się ze mnie.
-Nie śmieję. Spodobało mi się, kiedy tak do mnie
powiedziałaś.
-Naprawdę…kochanie?
-Naprawdę, kochanie.-odpowiedział –Do zobaczenia?
-Pa. –odpowiedziałam, a kiedy mieliśmy już się rozdzielać
tym razem ja przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam delikatnie.
-Fee, idźcie chociaż do składziku, nie przy
ludziach!-krzyknął do nas Auba na co Marco już miał mu pokazać środkowy palec.
Złapałam w porę jego dłoń i pomachałam nią tylko ze śmiechem.
-No co?
-Wiadro.
-Gdzie?
-Pewnie w składziku. Lecę, bo zaraz odjadą.
Pod wyjściem z Brackel stał czarny Opel. Przed nim opierał
się sam Hans-Joahim Watzke. Widząc mnie na przywitanie wysiadł też Zorc.
Przywitałam się z nimi i przeprosiłam, że musieli długo czekać.
Pojechaliśmy pod Idunę i weszliśmy do części biurowej. Wjechaliśmy windą na
ostatnie piętro i weszliśmy do hmm…Nawet można by było powiedzieć, że salki. Kojarzyłam
ją ze zdjęć, kiedy piłkarze podpisywali kontrakty. Na wprost od drzwi stało
duże, czarne biurko z trzema krzesłami. Na dłuższej, czarnej ścianie widniało
ogromne logo BVB.
Przywitaliśmy się z fotografami. Zaśmiałam się dowiadując
się jak bardzo to wszystko będzie prowizoryczne. Moim zadaniem było przyłożyć
pióro do mojego podpisu złożonego kilka dni wcześniej i uśmiechnąć się do
kadru. Potem jeszcze jedno z panem Watzke i Zorckiem. Hans pomógł mi wymyślić
jakąś sensowną przemowę. Fotografowie z BVB.de byli tak mili, że pozwalali mi
powtarzać to co miałam powiedzieć ile tylko zechcę. Chyba za dziesiątym razem
zabrzmiało to prawidłowo i naturalnie. Zapozowaliśmy do zdjęcia koło herbu BVB
i to okazało się ostatnim moim zadaniem z listy tych zawodowych. Najgorsze było
wciąż przede mną.
Pan Watzke był na tyle miły, że podwiózł mnie do domu. Po
drodze wyjaśnił mi, że przed wylotem drużyny na obóz przygotowawczy dostanę
własny identyfikator i pokaże mi moje biuro, czego dzisiaj zapomniał.
Po wejściu do domu mój nastrój z tego miłego i spokojnego
zamienił się na typową spinę. Stanęłam przed szafą z pytaniem „Co mam cholera
ubrać?!”. Wyjęłam z niej cztery moje ulubione sukienki, do tego trzy pary
butów, żakiety, swetry, jeansy a nawet T-shirty. Jednym słowem zwariowałam.
„Masz wolną chwilę?
Potrzebuję rady.”
Ania wydawała się odpowiednią osobą na to miejsce.
Zwłaszcza, kiedy naprawdę zależało mi, żeby odbudować naszą relację.
„Skype. Lecę do
Londynu na trening, zapomniałam ci powiedzieć.”
„Mogę teraz?”
Chwilę później usłyszałam sygnał nadchodzącego połączenia. Podbiegłam
do laptopa i już po chwili na ekranie ukazały mi się dwie uśmiechnięte twarze
Ani i Katherin.
-Hej dziewczyny, już w samolocie?
-Tak, właśnie co
dopiero wystartowałyśmy.-oznajmiła ciemnooka z szerokim uśmiechem –To
jak? W czym radzimy?
-Obiad u rodziców Marco.
-Jakiego Marco?
-No jej chłopak!
Dziewczyno, weź nawet o takie rzeczy nie pytaj!-zaśmiała się Lewandowska –Ciuchy rozumiem. Pokaż co masz.
-Marco powiedział, że ubiera zwykłe jeansy i koszulkę. Ja
raczej tak nie pójdę.
-No to jest oczywiste.
Nie pójdziesz ani w jeansach, ani w tym co masz na sobie chociaż ładne.
-W tym co mam to podpisywałam umowę z Borussią.
-I jak było?
-Takiej ściemy to ja jeszcze w życiu nie widziałam. Domyślam
się, że normalne podpisywanie umowy przez jakikolwiek sztab wygląda od wewnątrz
bardziej wiarygodnie. Podpisywałam umowę, która była już podpisana i dziesięć
razy powtarzałam kwestię do wywiadu. Śmiać mi się chciało.
-Domyślam się! Wiesz
co, idź przebierz się w szlafrok i postaw laptop tak, żebyśmy w międzyczasie wybrały
coś dla ciebie.
-Tak jest.
Kilka minut później wróciłam do pokoju trafiając na zawziętą
dyskusję a propo mojego stroju.
-I jak? Która?
-Czerwona!
Zdecydowanie. Poparcie ojca będziesz miała już na wejściu.-zaśmiała się
Lewandowska
-Żadna czerwona! Odkładam ją. Nie będę wyglądała jak ta
Jessica.. no… Volkswagen.
-Marcedes.-poprawiła
mnie rechocząc ze śmiechu karateczka
-Jeden dystrybutor. Dobra, to która? Katherin? Jakiś pomysł?
-Ta beżowo-brązowa. Ułożona, grzeczna, a twój chłopak padnie z zachwytu.
-Dobra, przekonałaś mnie. Te
baleriny do tego.
-Yep. I delikatne cienie beżowe z kreską i będzie bosko.
-Dzięki, jesteście kochane. Lecę,
zaraz pewnie Marco przyjedzie.
-Powodzenia!
-Przyda się. Buziaki.
-Inga!?-usłyszałam krzyk taty z
dołu
-Pindrzę się w łazience! Zaraz
zejdę!-odkrzyknęłam i zaczęłam nakładać szminkę na usta
-Uważaj co mówisz, mamy gości!
–jak tylko to usłyszałam szminka zmieniła tor i pojechała pionowo w dół aż do
brody. Kurna. Ja to umiem się wkopać. Zmyłam różową kreskę i pomalowałam tam,
gdzie powinnam.
Z duszą na ramieniu schodziłam po
schodach, jednak napięcie zeszło widząc tatę i Marco żywo dyskutujących.
-O. Widzę, że już
wypindrzona.-zaśmiał się tata spoglądając na mnie
-Nigdy więcej mnie tak nie strasz.
-Oj tam. Ale za to jak szybko się
uwinęłaś.
-Kurczę, torebka! Zaraz
będę!-zaśmiałam się i pobiegłam z powrotem po schodach do mojego pokoju.
***
Droga minęła nam na słuchaniu piosenek w radiu. Sama o nie
prosiłam aby jakkolwiek rozładować moje nerwy. Nie pomagało.
-Mówiłem ci już, że pięknie wyglądasz?
-Dwadzieścia minut temu. Jeśli ten korek zaraz się nie ruszy
to się spóźnimy.
-Spokojnie, mamy jeszcze czas.
-Dziesięć minut to jest czas?
-Dom jest tu za zakrętem w uliczce. Nie denerwuj się,
aniele, wszystko będzie dobrze, zobaczysz.- chwycił mnie za dłoń i złożył na
niej subtelny pocałunek.
-Kim są właściwie twoi rodzice?
-Mama prawnik, ojciec lekarz.
-Nie mówisz serio.
-Mówię. Coś w tym dziwnego?
-Mogłeś mi powiedzieć! Przygotowałabym się o czym moglibyśmy
rozmawiać! Nie wyszłabym na debilkę. Marco, to będzie katastrofa. –schowałam
twarz w dłoniach. Marco zatrzymał samochód i przytulił do siebie.
-Jeszcze będziesz się śmiać z tej twojej paniki. Zobaczysz.
Jeśli to cię uspokoi to ja też ani trochę nie znam się na ich pracy, a oni sami
nie poruszają tematów zawodowych. Jak już to o mojej pracy rozmawiamy.
-Jak zaczynałeś grać w juniorach to miałeś pięć lat? Nie.
Ile? Cholera.
-Inga!-parsknął śmiechem, a widząc po chwili moją obrażoną
minę pocałował mnie jednym z tych pocałunków, przez które miękną mi nogi. I
schodzi cały stres. Tak, całe popołudnie tego potrzebowałam. –Idziemy? –zapytał
patrząc w moje oczy. Starłam moją szminkę z jego ust i wzięłam głęboki oddech.
-Miejmy to już za sobą. Aczkolwiek boję się, że nie dojdę.
Nogi mam jak z waty.
-Jeszcze się stresujesz? Mam cię jeszcze pocałować?
-To przez te twoje pocałunki, ale tak, możesz jeszcze.
W końcu przeszliśmy przez podjazd i zadzwoniliśmy do drzwi.
W mojej głowie pojawiła się myśl, czy rodzice Marco wiedzą, że byłam już raz u
nich w domu. Nie dane mi było pomyśleć, bo w drzwiach stanęła dość niska,
kobieta, blondynka z kilkoma kilogramami nadwagi, za to wyglądała bardzo
serdecznie. Poczułam, że mogłybyśmy się naprawdę dobrze dogadywać. Zawód
prawnika zupełnie jej nie pasował.
-Jesteście już! Chodźcie, dzieci, nie będziemy się witać w
progu. –zaprosiła nas z uśmiechem do przedpokoju. Marco śmiejąc się wciągnął
mnie za sobą jak małe dziecko.
-Thomas, chodź, mamy gości!-zawołała w głąb domu. Chwilę
później koło niej zjawił się postawny, siwy mężczyzna, dość poważnie
wyglądający. Jemu zawód prawnika bardziej by pasował. Sędzi. Albo kata.
-Mamo, tato, to jest właśnie Inga.-powiedział oficjalnie
Marco przyciągając mnie delikatnie do siebie
-Bardzo mi miło cię wreszcie poznać! Marco mi tyle o tobie
opo…
-Mamo!
-Oj dobrze, już, dobrze. Wybacz. Jaka z ciebie chudzinka! A
tak, zapomniałam się przedstawić, Manuela Reus. –nim zdążyłam cokolwiek
powiedzieć byłam już ściskana przez kobietę
-Bardzo się cieszę, że mogę państwa poznać.-zwróciłam się do
obojga. Tata Marco stał w progu dopinając mankiet od błękitnej koszuli.
-Thomas.-szepnęła szturchając męża pani Manuela.
-Miło, że wreszcie do nas przyjechałeś, synu. –powiedział z
dystansem obdarowując mnie lodowatym spojrzeniem. Dlaczego nie posłuchałam Ani
i nie założyłam czerwonej sukienki?
~~~
Dziękuję.
Przede wszystkim od tego powinnam zacząć. Zarówno za cudownych 11 komentarzy pod poprzednim rozdziałem, pod ostatnią notką jak i prywatnie ...Za wasze wsparcie i wiarę we mnie. Naprawdę, jestem przeeszczęśliwa mogąc pisać dla tak wspaniałych osób. Za wszystkie ciepłe słowa bardzo, bardzo, bardzo dziękuję, jesteście wielkie. <3 ..
Rozdział w końcu dokończyłam (nie pozwoliłabym sobie na to, żeby dzisiaj się nie pojawił!:) )
Jest słaby, i jestem tego świadoma. Wena nie sprzyjała jak powinna-kolejny będzie lepszy..(mam nadzieję!:) ) i pojawi się za tydzień.
Mam nadzieję, że nie zapomniałyście o tym blogu i jesteście tu jeszcze ze mną:)
Jeszcze raz dziękuję,
Ściskam mocno<33
Świetny rozdział ♥
OdpowiedzUsuńJa oczywiście, że jestem. Rozdział fenomenalny. Coś czuję, że z teściem Inga będzie miała pod górkę. Czekam na kolejny i serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJak mogłabym zapomnieć?! Zwariowałaś? Nigdy w życiu! Ten rozdział jest naprawdę dobry. Nie wiem czego Ty się czepiasz..
OdpowiedzUsuńOho! Inga chyba nie przypadła tacie Marco do gustu.. No ale cóż. To nie jego wybór i nie jego dziewczyna.
Cieszę się, że Ania i Inga wyjaśniły sobie wszystko i że Lewandowska w końcu zrozumiała, że Marco bardzo kocha jej przyjaciółkę i nie ma zamiaru jej skrzywdzić. W końcu nie po to zabrał ją na obiad ze swoimi rodzicami. Mam tylko nadzieję, że ojciec Marco nie powie czegoś nieodpowiedniego, albo Inga..
Przeczuwam kłopoty... A może się mylę? Zobaczymy w kolejnym rozdziale!
Nic tu po mnie! Zmykam, bo mama już mnie goni do robienia sałatki! Dziś troszkę krótszy, ale wybaczysz mi to, prawda?
Worka weny! Pozdrawiam!
Aaa! Zapomniałabym! Udało mi się szybko dodać rozdział u siebie, więc jakbyś miała ochotę to wpadnij na szóstkę! http://mysteryff.blogspot.com/2016/01/06.html ;d
Jasne, że jestem! A rozdział bardzo mi się podoba. Cieszę się, że Inga i Ania się pogodziły. Nie mogę się doczekać kontynuacji i tego, jak się będzie zachowywał pan Reus w stosunku do dziewczyny swego syna. ;)
OdpowiedzUsuńBuziaki ;*
powiem tylko tyle, ze niecierpliwością czekam na kolejną sobotę ❤
OdpowiedzUsuńCzyżby pan Thomas miał jakieś ,,ale" co do Ingi... Mam nadzieję, że wszystko wyjaśni się w następnym rozdziale :) Pozdrawiam xo Pszczółka Emma
OdpowiedzUsuńHej!
OdpowiedzUsuńRozdział jest przecudny!!! Nawet nie pozwalam ci mówić inaczej.
Pan Thomas jakoś za specjalnie do mnie nie przemówił. Coś mu się nie podoba czy co? Za to mama Marco jest naprawdę miła.
Czekam na następny
Buziaczki :*
Jestem kochana :) wybacz za spóźnienie
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał,perełka *,*
Bardzo się cieszę że Ania i Inga się pogodziły,nie wyobrażałam sobie inaczej :)
Marco jest zaskakujący,widać że myśli o Guśce poważnie :3
Nie podoba mi się to,w jaki sposób Thomas przywitał Ingę,sądziłam że będzie odwrotnie :v
Z niecierpliwością czekam na następny ❤
Buziaki :*
Z każdym rozdziałem zakochuje się w tej historii od nowa. Marco <3
OdpowiedzUsuńW sumie ciekawe byłoby jakieś małe, MAŁE zawirowanie z ojcem Marco...
Trochę burzy doda tylko uroku. Pozdrawiam i czekam na 44!
No ! Jestem dumna z Lewandowskiej ! W końcu przejrzała na oczy, całe szczęście. A Robert i ta jego patelnia, noże i jakieś takie inne sprzęty kuchenne ... hahahah ! Padłam, serio padłam ze śmiechu. Maraton Madagaskaru, mogę się dołączyć ? *_* Kocham ich i jak im się tak dobrze układa (mówię [piszę] oczywiście o Indze i Marco). Chociaż w zasadzie wszystko oprócz jednego (zaraz do tego wrócę) w tym rozdziale się układa. Z Anią, z Marco, z pracą. Widzisz wystarczyła mała przerwa, a Ty wracasz do nas z rozdziałem jeszcze bardziej fenomenalnym niż zawsze. Jak Ty to robisz ? Co mam Ci jeszcze napisać ? Po prostu kocham tego bloga, kocham tę parę, kocham wszystko co piszesz, więc nie przestawaj. Mam jedno małe ALE. Dotyczy ono taty Marco. Chyba nie chcesz namieszać między nim, a Ingą, prawda ? Głupie pytanie wiem, ale może jednak w następnym rozdziale okaże się, że on ją bardzo polubi, co ? :D Byłoby świetnie !! W sumie powiem Ci jeszcze, że dumny Marco to musi być coś wspaniałego i ten ich pocałunek podczas treningu. O mamusiu ja też tak chce ! Czekam na następny. Buziaki !
OdpowiedzUsuńJestem!
OdpowiedzUsuńKochana, zdradź mi tą tajemnicę, jak ty to robisz, że każdy rozdział jest po prostu coraz genialniejszy? ^^
No, i taki rozwój akcji mi się podoba. Lewandowska w końcu przejrzała na oczy, zrozumiała pewne, oczywiste raczej poniekąd, sprawy i pogodziła się z Ingą, bo przecież nie warto się sprzeczać, szczególnie, kiedy obie się przyjaźnią.
Hmm... mam mały dylemat z Thomasem, bo totalnie nie wiem, co na jego temat myśleć. Nie zrobił niestety na mnie zbyt dobrego wrażenia. Ale... może później coś się zmieni? :)
Czekam!
Buziaki :**
Świetny rozdział :D Czekam na następny :* Życzę weny ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny z niecierpliwością 😍😍😍
OdpowiedzUsuńSuper :)
OdpowiedzUsuń