sobota, 30 stycznia 2016

Czterdzieści trzy.



-Hej…-odezwała się obdarowując mnie bladym uśmiechem
-Hej.-odpowiedziałam niepewnie nie wiedząc czego mam się spodziewać.
-Inga… Ja przepraszam. Naprawdę. Zachowałam się głupio. Nie chciałam cię zranić… Po prostu tak bardzo chciałabym, żebyś była bezpieczna, żebyś odpoczęła, uspokoiła się po tym wszystkim co przeszłaś… W Malezji, kiedy Marco cię skrzywdził coś we mnie pękło, szala się przelała i po prostu chciałam cię chronić.
-Jestem z nim taka szczęśliwa… Byłam pewna, że się będziesz cieszyć razem ze mną.
-On świata poza tobą nie widzi.
-Był u ciebie?
-Rano. Aczkolwiek to tajemnica.-zaśmiała się a po chwili znów się zasępiła
-Podejrzewałam go o to.
-Inga, proszę, wybacz mi. Nie chcę niszczyć takim g.. takimi głupstwami naszej przyjaźni. Daj mi szansę, proszę.
-Ania…-westchnęłam i mocno przytuliłam brunetkę. –Ty wiesz, że ja cię kocham jak siostrę.
-Ja też i czasami po prostu zbyt bardzo się o ciebie martwię. –powiedziała łamiącym głosem
-Tylko nie rycz, bo ja zaraz się też poryczę. A mam zbyt ładny makijaż żeby go niszczyć łzami.
-Fakt, jest piękny. W ogóle przepięknie wyglądasz. To chodzenie z Marco ci służy. Jak będziesz miała jakieś problemy to wiesz, że zawsze możesz do mnie dzwonić czy przyjść.
-Dziękuję.
-Jak wam się układa?
-Aż za dobrze.-zaśmiałam się –Jest taki kochany…
-Zakochana po uszy.
-Zanim podeszliście oświadczył, że chce mnie przedstawić swoim rodzicom.
-Fiuu… Robi się poważnie. Powiedział kiedy?
-Po treningu.
-Masz świadomość, że trening jest jutro?
-Co proszę? O matko, faktycznie, Mats mi mówił. O nie… Nie.
-Dasz radę!
-Jak „dam radę”? Nie dam rady. To są jego rodzice.
-To są też człowieki.
-Się Madagaskaru naoglądała i się wymądrza.
-Dawno nie oglądałam…
-Ja też…
-Maraton?-spojrzała na mnie z półuśmiechem
-Maraton.-pokiwałam twierdząco głową i obie się roześmiałyśmy.


-I normalnie ci mówię. Lepsze od teflonówki.-powiedział specjalnie głośno Robert zbliżając się do nas z Marco.

-To widzę inwestujecie w garnki?-zwróciłam się do Ani.
-Na dobrą sprawę to Robert od dwóch dni męczy mi pod nosem stronę z nożami ceramicznymi. Jakbyśmy nie mieli w domu.
-Co takiego w tych nożach specjalnego?
-Dinusie.
-Że co?
-No dinusie na uchwycie. Zakochał się.
-Miłość nie wybiera.-zaśmiałam się i odwróciłam do nadchodzących chłopaków.
-I jak tam, panowie patelnia grillowa?
-Muszę sobie też taką sprawić.-podszedł do mnie Marco, objął mnie dłonią w pasie i pocałował w policzek
-I byś umiał coś na niej przyrządzić?
-Wierzę w twoje talenty i umiejętności.
-Pfff… Poza tym, mamy coś do omówienia, mój drogi.
-Brzmi groźnie.
-Bo ma. Pożegnaj się ładnie z Robertem i Anią to sobie porozmawiamy.
-Ojjj… Powodzenia, stary.-poklepał go po ramieniu Lewy
-Ojjj… Powodzenia.-dołączyła się ze śmiechem Anka –Inga, dasz radę. Też przez to przechodziłam.
-Przez co?-zainteresował się Robert
-Kobiece przypadłości.-odpowiedziała na co obie histerycznie się roześmiałyśmy widząc miny obu panów.
-To może my jeszcze was na chwilę zostawimy.-skrzywił się Robert co jeszcze bardziej spotęgowało nasz śmiech.
-Nie, idziemy. Chodź Marco na ten parking, sam jesteś zmęczony a ja już umieram od tych szpilek. Do zobaczenia. –uściskałam Lewego i Anię ocierającą łzy ze śmiechu.


Poszliśmy z Marco do parkingu. Jak na stwarzającego pozory gentlemena przystało otworzył dla mnie drzwi a potem sam zajął swoje miejsce.

-A więc, jakie to masz zarzuty do przedstawienia?-zapytał siadając bokiem, żeby spojrzeć prosto na  mnie.
-No to tak. Pojechałeś do Ani…
-To chyba dobrze, doszłyście do porozumienia.
-Tak, dobrze, miło z twojej strony. Ale niecałe dwadzieścia cztery godziny przed poinformowałeś mnie, że chcesz mnie zabrać do twoich rodziców. Jutro.
-Potrzebujesz więcej czasu?
-Marco! Chcesz mnie zabrać do swoich rodziców!
-Tak.
-Przecież oni mogą mnie nie zaakceptować, mogą mnie nie lubić. Będą uważali, że nie jestem odpowiednia dla ciebie…
-Zaakceptują cię i polubią, zobaczysz.
-Skąd masz pewność?
-Bo ich syn cię bardzo kocha, a przyprowadzając cię do nich pokaże im, jak bardzo jesteś dla niego ważna i, że traktuje ten związek jak najbardziej poważnie.
-Naprawdę?
-Oczywiście. Myślałaś inaczej?
-Nie… Tak.. Nie! W ogóle o tym nie pomyślałam.
-Traktuję cię bardzo poważnie. –chwycił moją dłoń i złożył na niej subtelny pocałunek.
-Czyli jutro sąd ostateczny?
-Czyli jutro miły obiad w towarzystwie moich rodziców.






***




Z powodu tego „miłego obiadu” nie przespałam pół nocy. Z samego rana wyłączając budzik i przeglądając się w lustrze o mało nie krzyknęłam z przerażenia. No cóż. Kosmetyczko kochana, pomóż. 

-Inga-usłyszałam pukanie do drzwi
-Proszę, proszę, wchodź.-powiedziałam naciągając z nadzieją poprawy wory pod oczami
-Masz coś żeby się ubrać elegancko? Przepraszam, że dopiero teraz mówię, ale wyleciało mi to z głowy. Dzisiaj oficjalnie przed mediami podpiszesz umowę. Będzie Zorc i Watzke. Pojedziemy na Brackel, a potem ktoś po ciebie przyjedzie. No, trochę optymizmu.
-Chcę spać.
-Za późno. Wstawaj. Raz dwa.
-Spokojnie, będziesz się wyżywał na chłopakach. Mnie daj spać.
-Inga!-pogroził mi palcem.
-No co?-zapytałam opadając z powrotem na łóżko zakrywając głowę kołdrą. Zanim drzwi się zamknęły usłyszałam jakże dosadne dwa polskie słowa: „rusz dupę”. No dzięki.

Zabrałam cały kuferek do łazienki i zaczęłam nakładać chyba po raz pierwszy w życiu, żeby nie wyglądać jak potwór z Loch Ness kilogram tapety. Na szczęście rezultat wyszedł naturalny i nie było widać kryjących warstw, a ja wyglądałam jak księżniczka po dwunastu godzinach snu. Założyłam białą koszulę, spódnicę z wysokim stanem i falbanką u góry do tego czarną marynarkę i czarne szpilki, w których chodzenie w odróżnieniu od tych wczorajszych jest możliwe. Usta podkreśliłam szminką wpadającą lekko w czerwony kolor, wyjątkowo perfekcyjne kreski, malutkie złote kolczyki i pokręcone włosy. Wreszcie.
Zeszłam na dół, gdzie właśnie jadł śniadanie tata.

-No wreszcie.-westchnął z pełną buzią odwracając się w moją stronę.
-Może być?
-Wow.-powiedział po chwili milczenia
-Za mocny makijaż? Zła spódnica?
-Idealnie. –otrząsną się i wrócił do swojego śniadania. –Chodź, zjedz coś.

Kurczę! Zapomniałam Niedobrze.
-Przepraszam na chwilę.-wstałam od stołu i pobiegłam na piętro po telefon i zaczęłam pisać wiadomość.


„Marco, pamiętasz o tym mówieniu sobie wszystkiego i takie tam podobne? …No to właśnie ci o czymś zapomniałam powiedzieć… I chyba będziesz miał niespodziankę… Nie wiem czy się ucieszysz. Chciałam ci powiedzieć wcześniej ale…skleroza. Przepraszam, kocham cię. Do zobaczenia. I.”


Wróciłam do stołu i schowałam telefon do małej kopertówki.  Dokończyłam śniadanie, a po nim wsiadłam do samochodu taty. Kierunek-Brackel.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce pod ośrodkiem treningowym stało już sporo samochodów.
-Spóźniliśmy się?
-Trener nigdy się nie spóźnia, to piłkarze są za wcześnie.
-Zapamiętam.-zaśmiałam się i wysiadłam z auta. –Kiedy będą szanowni panowie dyrektorzy?
-Powinni być. Zaraz zadzwonię.- odszedł dwa kroki i wybrał numer. Ja korzystając z okazji wyjęłam telefon, żeby zobaczyć czy Marco przypadkiem się  nie odezwał.

„Zaintrygowałaś mnie. Rozumiem, że dowiem się jeszcze dzisiaj?”


„Tak.”


Odpisałam mu krótko. I rzeczowo… Czując, że mój żołądek wywija fikołki ze stresu.

-Pójdziesz ze mną na boisko, stoją w korku.
-A przypadkiem pan Watzke nie mieszka koło nas?
-Musiał pojechać po Zorcka.
-Mogłam pojechać z nim.
-Inga! Nie wymądrzaj się! Na boisko.-zaśmiał się i wskazał mi drogę w kierunku wyjścia.



Weszliśmy przez szatnie, gdzie tata po zajrzeniu stwierdził dziwiąc się dość mocno, że nikogo nie ma.
Poszliśmy więc na boisko.

-Widzisz to co ja?-obejrzał się na mnie a ja wyjrzałam mu przez ramię. Chłopaki siedzieli na murawie gadając jeden przez drugiego co chwila się śmiejąc.  Weszliśmy na boisko, myknęłam niezauważenie na jedno z krzesełek przeznaczonych dla rezerwowych. Tata poszedł w drugą stronę a ja zapatrzyłam się na Marco, który był pochłonięty rozmową z Mario uśmiechając się szeroko. Uwielbiałam jego uśmiech. Mogłabym na niego patrzeć całe życie. I być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

-Moja córka Inga… Inga?-usłyszałam głos taty, który zaczął rozglądać się za mną. Poderwałam się z krzesełka podchodząc do niego i kilku innych mężczyzn ubranych w zwykłe jeansy i jakieś bluzy.
-Inga.-powiedziałam z uśmiechem stając koło taty.
-Witamy, witamy. Arno Michels, Rayney Shrey, Andreas Beck…- próbowałam zapamiętać wszystkie nazwiska, jednak wymieniane tak szybko były trudnym wyzwaniem. Jak się okazało panowie byli ze sztabu szkoleniowego, musieli stawić się na pierwszy trening.

-Usiądę i poczekam. Nie będę wam przeszkadzać. –powiedziałam i zajęłam poprzednie miejsce.
Tata gwizdnął po raz pierwszy na dobrą sprawę w tym sezonie chłopaki odwrócili się w jego stronę. Marco przebiegając wzrokiem zauważył mnie. Jego oczy zaiskrzyły. Posłał do mnie jeden z ze swoich idealnych uśmiechów zarezerwowanych tylko dla mnie.

-Myślałem, że będziecie siedzieć w szatni na tyłkach a wy na boisku, przebrani… Nie przewidywałem treningu… Ale skoro nalegacie, to dam wam ten stęskniony wycisk. –uśmiechnął się szeroko tata gasząc wielką radość wśród piłkarzy, choć wiem, że tylko pozornie. Jestem pewna, że nie mogli doczekać się rozpoczęcia sezonu piłkarskiego. Wiem z jaką miłością i pasją grają w piłkę. Jaką radość im to sprawia. A ja mam wrażenie, że to będzie naprawdę wyjątkowy sezon.

-Inga?-nawet nie zauważyłam, kiedy nade mną stanął tata. Zadarłam głowę by na niego spojrzeć
-Przepraszam, zamyśliłam się. Co się stało?-zapytałam a on przede mną ukucnął.
-Wiem, że o tym nie rozmawialiśmy o tym… Ale nie wiem, powiemy im?
-O psychologu?
-Też. I wiesz, o nas.-powiedział a ja zaczęłam śmiać się w niebogłosy. Wręcz histerycznie. Po przeanalizowaniu swoich słów tata złapał się za głowę i sam zaczął się śmiać. Kilka zawodników patrzyło na nas ze zdziwieniem.
-Chodź, zrobim se comming-out’a.-zachichotałam wycierając delikatnie łzy zaczynające spływać po moim policzku.
-Nie dam rady!-ryknął śmiechem siadając na moim miejscu, z którego chwilę temu wstałam.
-No chodź.-wyciągnęłam dłoń w jego kierunku ponownie parskając śmiechem
-Dziewczyno, tracę na mojej grozie.
-Sam zacząłeś.-wytknęłam mu nie mogąc przestać się śmiać.
-Poddaję się. –pokręcił głową i otarł łzy spod okularów. –Idziemy.



Akurat trener siłowy kończył przemowę, kiedy oboje do niego dotarliśmy.

-To chyba ja już kończę. Jürgen, jeszcze coś ci się przypomniało?-uśmiechnął się w naszą stronę.
-Muszę wam coś powiedzieć. Dwie wiadomości związane z tą oto piękną panną. –uśmiechnął się do mnie i kontynuował dalej. -Nie przygotowałem jakoś specjalnej mowy, choć pewnie powinienem… Dobrze wiecie chłopcy, że traktuję was jak własnych synów, chciałbym, żebyście wiedzieli jako jedni z pierwszych. Po was zostaną już tylko brukowce…-zaśmiał się pod nosem, a ja spojrzałam na chłopaków z minami mówiącymi „No dzięki”. –W moim życiu zaszło trochę zmian i nowości… Pozytywnych.-posłał mi ciepły uśmiech –Część z was już wie, Ameryki nie odkryję. No a więc… Nie wiem jak to mam najprościej wam powiedzieć, bo dla mnie, a co dopiero dla Ingi ta wiadomość była dość…

-Jestem jego córką.-powiedziałam krótko przerywając mu w wywodzie. –I jestem waszym psychologiem przez najbliższy miesiąc.-dodałam i zacisnęłam oczy a po chwili je ponownie otworzyłam by sprawdzić reakcję chłopaków. Część patrzyła na nas z otwartymi oczami, inni zaśmiali się jakby nie mogli uwierzyć, Mario wstrząsnął obojętnie ramionami, co wywołało mój cichy śmiech, a Marco patrzył na mnie zachwycony. Nie był zły. Był…Dumny.

-Zarząd sam to zaproponował, żeby nie było, że układy. …Coś powiecie?
-Wow, gratulacje!-uśmiechnął się szczerze Moritz
-Fajnie, że będzie naszym psychiatrą.
-Psychologiem.-poprawiłam Nuriego
-Kto by tam na to zwracał uwagę.
-Dobra, panowie. Na dzisiaj trochę ćwiczeń rozciągających, skoczcie po maty i zaczynamy, potem do domu i ruszamy z kopyta z treningami.
-Tak jest!-odpowiedzieli z uśmiechami. Zanim jednak wyszli podchodzili do nas z gratulacjami i zapewnianiem, że bardzo się cieszą a tym bardziej, że zostaję w Dortmundzie. Marco poszedł z Mario po swoje maty pochłonięty rozmową. Jakby nie widzieli się od stu lat.
Tym razem już na spokojnie usiadłam na krześle i obserwowałam trening chłopaków. Właściwie cały czas mój wzrok spoczywał na Marco. I to niby ja mam boski tyłek? No błagam!

-Inga, limuzyna po ciebie. –uśmiechnął się do mnie tata stając przede mną.
-Już? Zgubiłam poczucie czasu.
-Wiadomo na kim twój czas się zatrzymał. –zarechotał pod nosem
-Uważaj, bo nie zrobię kolacji.
-I tak miałaś gdzieś wychodzić, więc byś nie zrobiła…
-Cholera! Wychodzić! Prawie bym zapomniała. Kolacja z rodzicami Marco.
-Serio?
-Yhym…
-No to nieźle go wzięło. Nie będę go dzisiaj męczył, niech się jeszcze jakoś chłopak na tę kolacyjkę prezentuje.
-Obiad.
-To jeszcze jasno będzie… Dopilnuję, żeby umył włosy.-zaczął się śmiać
-Dzięki.-odpowiedziałam, kiedy zbliżaliśmy się w stronę opuszczenia boiska. –Tato, mogłabym trochę prywaty na treningu i zamienić dwa słowa z Marco?
-Niech już ci będzie. Trzy minuty.
-Wyrobię się. –odpowiedziałam, a po chwili tata zagwizdał i przywołał do nas gestem ręki blondyna. Podbiegł do nas z wielkim uśmiechem na twarzy. Tata rzucił "Tylko grzecznie” i poszedł do drużyny.


-To… Nie jesteś zły, że ci nie powiedziałam?
-Cieszę się, że masz tę pracę. Czemu tylko na miesiąc?
-Na tyle jestem potrzebna, żeby ogarnąć papiery a oni znajdą w tym czasie mojego zastępcę.
-Nie chcę zastępcy.-spojrzał w moje oczy i splótł ze swoimi moje dłonie.
-Będziesz miał prywatne porady psychologa kiedy tylko będziesz chciał.
-Ile bierzesz za godzinę?
-Dwa, cudowne, zwalające mnie jak zwykle z resztą z nóg pocałunki.
-Hmm… Kusząca oferta. Mam nadzieję, że to tylko taka dla mnie. A gdzie teraz jedziesz?
-Publicznie i oficjalnie podpisać umowę na SIP, stąd też na galowo. Pan Zorc razem z Watzke czekają na mnie pod ośrodkiem.
-Nie będę cię zatrzymywać. Dasz radę.
-Boję się bardziej o coś innego.
-Obiad z moimi rodzinami?-zaśmiał się patrząc na mnie z ogromną miłością –Nie ma czego. Zobaczysz. Przyjadę po ciebie po treningu. Może jeszcze zahaczę o mieszkanie, żeby się przebrać.
-Oficjalnie?
-Dżisny i T-shirt. Możesz założyć to samo.
-W życiu.
-Idziesz w tym?
-Coś jest złego w tym stroju?
-Wyglądasz co najmniej seksownie. Borussia zyska wielu kibiców widząc cię na oficjalnej stronie. Jednak ubierz się normalnie.
-A więc idę w moim nienormalnym stroju. Napisz do mnie jak się będziesz po mnie wybierał.
-Złośliwcu, kochany.-powiedział półgłosem a po chwili namiętnie wpił się w moje usta. Objęłam go w pasie i całkowicie poddałam się temu zniewalającemu doznaniu. Chwila mogłaby trwać wiecznie, ale zaczęłam się śmiać, kiedy usłyszałam gwizdy i wiwaty ze strony boiska. Oparł swoje czoło o moje i uśmiechnął się pod nosem.

-Miłego tłumaczenia się.
-Zawsze mnie wkopiesz, kochanie. –kurczę, „kochanie”. Powiedziałam tak do niego po raz pierwszy kiedy zasypiałam…na dobrą sprawę w ramionach Mario. Zapamiętał sobie i będzie mnie teraz tym nękać.
-Nie śmiej się ze mnie.
-Nie śmieję. Spodobało mi się, kiedy tak do mnie powiedziałaś.
-Naprawdę…kochanie?
-Naprawdę, kochanie.-odpowiedział –Do zobaczenia?
-Pa. –odpowiedziałam, a kiedy mieliśmy już się rozdzielać tym razem ja przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam delikatnie.


-Fee, idźcie chociaż do składziku, nie przy ludziach!-krzyknął do nas Auba na co Marco już miał mu pokazać środkowy palec. Złapałam w porę jego dłoń i pomachałam nią tylko ze śmiechem.

-No co?
-Wiadro.
-Gdzie?
-Pewnie w składziku. Lecę, bo zaraz odjadą.


Pod wyjściem z Brackel stał czarny Opel. Przed nim opierał się sam Hans-Joahim Watzke. Widząc mnie na przywitanie wysiadł też Zorc. Przywitałam się z nimi  i  przeprosiłam, że musieli długo czekać. Pojechaliśmy pod Idunę i weszliśmy do części biurowej. Wjechaliśmy windą na ostatnie piętro i weszliśmy do hmm…Nawet można by było powiedzieć, że salki. Kojarzyłam ją ze zdjęć, kiedy piłkarze podpisywali kontrakty. Na wprost od drzwi stało duże, czarne biurko z trzema krzesłami. Na dłuższej, czarnej ścianie widniało ogromne logo BVB.
Przywitaliśmy się z fotografami. Zaśmiałam się dowiadując się jak bardzo to wszystko będzie prowizoryczne. Moim zadaniem było przyłożyć pióro do mojego podpisu złożonego kilka dni wcześniej i uśmiechnąć się do kadru. Potem jeszcze jedno z panem Watzke i Zorckiem. Hans pomógł mi wymyślić jakąś sensowną przemowę. Fotografowie z BVB.de byli tak mili, że pozwalali mi powtarzać to co miałam powiedzieć ile tylko zechcę. Chyba za dziesiątym razem zabrzmiało to prawidłowo i naturalnie. Zapozowaliśmy do zdjęcia koło herbu BVB i to okazało się ostatnim moim zadaniem z listy tych zawodowych. Najgorsze było wciąż przede mną.
Pan Watzke był na tyle miły, że podwiózł mnie do domu. Po drodze wyjaśnił mi, że przed wylotem drużyny na obóz przygotowawczy dostanę własny identyfikator i pokaże mi moje biuro, czego dzisiaj zapomniał.
Po wejściu do domu mój nastrój z tego miłego i spokojnego zamienił się na typową spinę. Stanęłam przed szafą z pytaniem „Co mam cholera ubrać?!”. Wyjęłam z niej cztery moje ulubione sukienki, do tego trzy pary butów, żakiety, swetry, jeansy a nawet T-shirty. Jednym słowem zwariowałam.


„Masz wolną chwilę? Potrzebuję rady.”

Ania wydawała się odpowiednią osobą na to miejsce. Zwłaszcza, kiedy naprawdę zależało mi, żeby odbudować naszą relację.

Skype. Lecę do Londynu na trening, zapomniałam ci powiedzieć.”

„Mogę teraz?”


Chwilę później usłyszałam sygnał nadchodzącego połączenia. Podbiegłam do laptopa i już po chwili na ekranie ukazały mi się dwie uśmiechnięte twarze Ani i Katherin.

-Hej dziewczyny, już w samolocie?
-Tak, właśnie co dopiero wystartowałyśmy.-oznajmiła ciemnooka z szerokim uśmiechem –To  jak? W czym radzimy?
-Obiad u rodziców Marco.
-Jakiego Marco?
-No jej chłopak! Dziewczyno, weź nawet o takie rzeczy nie pytaj!-zaśmiała się Lewandowska –Ciuchy rozumiem. Pokaż co masz.
-Marco powiedział, że ubiera zwykłe jeansy i koszulkę. Ja raczej tak nie pójdę.
-No to jest oczywiste. Nie pójdziesz ani w jeansach, ani w tym co masz na sobie chociaż ładne.
-W tym co mam to podpisywałam umowę z Borussią.
-I jak było?
-Takiej ściemy to ja jeszcze w życiu nie widziałam. Domyślam się, że normalne podpisywanie umowy przez jakikolwiek sztab wygląda od wewnątrz bardziej wiarygodnie. Podpisywałam umowę, która była już podpisana i dziesięć razy powtarzałam kwestię do wywiadu. Śmiać mi się chciało.
-Domyślam się! Wiesz co, idź przebierz się w szlafrok i postaw laptop tak, żebyśmy w międzyczasie wybrały coś dla ciebie.
-Tak jest.



Kilka minut później wróciłam do pokoju trafiając na zawziętą dyskusję a propo mojego stroju.

-I jak? Która?
-Czerwona! Zdecydowanie. Poparcie ojca będziesz miała już na wejściu.-zaśmiała się Lewandowska
-Żadna czerwona! Odkładam ją. Nie będę wyglądała jak ta Jessica.. no… Volkswagen.
-Marcedes.-poprawiła mnie rechocząc ze śmiechu karateczka
-Jeden dystrybutor. Dobra, to która? Katherin? Jakiś pomysł?
-Ta beżowo-brązowa. Ułożona, grzeczna, a twój chłopak padnie z zachwytu.
-Dobra, przekonałaś mnie. Te baleriny do tego.
-Yep. I delikatne cienie beżowe z kreską i będzie bosko.
-Dzięki, jesteście kochane. Lecę, zaraz pewnie Marco przyjedzie.
-Powodzenia!
-Przyda się. Buziaki.





-Inga!?-usłyszałam krzyk taty z dołu
-Pindrzę się w łazience! Zaraz zejdę!-odkrzyknęłam i zaczęłam nakładać szminkę na usta
-Uważaj co mówisz, mamy gości! –jak tylko to usłyszałam szminka zmieniła tor i pojechała pionowo w dół aż do brody. Kurna. Ja to umiem się wkopać. Zmyłam różową kreskę i pomalowałam tam, gdzie powinnam.
Z duszą na ramieniu schodziłam po schodach, jednak napięcie zeszło widząc tatę i Marco żywo dyskutujących.
-O. Widzę, że już wypindrzona.-zaśmiał się tata spoglądając na mnie
-Nigdy więcej mnie tak nie strasz.
-Oj tam. Ale za to jak szybko się uwinęłaś.
-Kurczę, torebka! Zaraz będę!-zaśmiałam się i pobiegłam z powrotem po schodach do mojego pokoju.





***





Droga minęła nam na słuchaniu piosenek w radiu. Sama o nie prosiłam aby jakkolwiek rozładować moje nerwy. Nie pomagało.

-Mówiłem ci już, że pięknie wyglądasz?
-Dwadzieścia minut temu. Jeśli ten korek zaraz się nie ruszy to się spóźnimy.
-Spokojnie, mamy jeszcze czas.
-Dziesięć minut to jest czas?
-Dom jest tu za zakrętem w uliczce. Nie denerwuj się, aniele, wszystko będzie dobrze, zobaczysz.- chwycił mnie za dłoń i złożył na niej subtelny pocałunek.
-Kim są właściwie twoi rodzice?
-Mama prawnik, ojciec lekarz.
-Nie mówisz serio.
-Mówię. Coś w tym dziwnego?
-Mogłeś mi powiedzieć! Przygotowałabym się o czym moglibyśmy rozmawiać! Nie wyszłabym na debilkę. Marco, to będzie katastrofa. –schowałam twarz w dłoniach. Marco zatrzymał samochód i przytulił do siebie.
-Jeszcze będziesz się śmiać z tej twojej paniki. Zobaczysz. Jeśli to cię uspokoi to ja też ani trochę nie znam się na ich pracy, a oni sami nie poruszają tematów zawodowych. Jak już to o mojej pracy rozmawiamy.
-Jak zaczynałeś grać w juniorach to miałeś pięć lat? Nie. Ile? Cholera.
-Inga!-parsknął śmiechem, a widząc po chwili moją obrażoną minę pocałował mnie jednym z tych pocałunków, przez które miękną mi nogi. I schodzi cały stres. Tak, całe popołudnie tego potrzebowałam. –Idziemy? –zapytał patrząc w moje oczy. Starłam moją szminkę z jego ust i wzięłam głęboki oddech.
-Miejmy to już za sobą. Aczkolwiek boję się, że nie dojdę. Nogi mam jak z waty.
-Jeszcze się stresujesz? Mam cię jeszcze pocałować?
-To przez te twoje pocałunki, ale tak, możesz jeszcze.






W końcu przeszliśmy przez podjazd i zadzwoniliśmy do drzwi. W mojej głowie pojawiła się myśl, czy rodzice Marco wiedzą, że byłam już raz u nich w domu. Nie dane mi było pomyśleć, bo w drzwiach stanęła dość niska, kobieta, blondynka z kilkoma kilogramami nadwagi, za to wyglądała bardzo serdecznie. Poczułam, że mogłybyśmy się naprawdę dobrze dogadywać. Zawód prawnika zupełnie jej nie pasował.

-Jesteście już! Chodźcie, dzieci, nie będziemy się witać w progu. –zaprosiła nas z uśmiechem do przedpokoju. Marco śmiejąc się wciągnął mnie za sobą jak małe dziecko.
-Thomas, chodź, mamy gości!-zawołała w głąb domu. Chwilę później koło niej zjawił się postawny, siwy mężczyzna, dość poważnie wyglądający. Jemu zawód prawnika bardziej by pasował. Sędzi. Albo kata.

-Mamo, tato, to jest właśnie Inga.-powiedział oficjalnie Marco przyciągając mnie delikatnie do siebie
-Bardzo mi miło cię wreszcie poznać! Marco mi tyle o tobie opo…
-Mamo!
-Oj dobrze, już, dobrze. Wybacz. Jaka z ciebie chudzinka! A tak, zapomniałam się przedstawić, Manuela Reus. –nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć byłam już ściskana przez kobietę
-Bardzo się cieszę, że mogę państwa poznać.-zwróciłam się do obojga. Tata Marco stał w progu dopinając mankiet od błękitnej koszuli.
-Thomas.-szepnęła szturchając męża pani Manuela.

-Miło, że wreszcie do nas przyjechałeś, synu. –powiedział z dystansem obdarowując mnie lodowatym spojrzeniem. Dlaczego nie posłuchałam Ani i nie założyłam czerwonej sukienki?











~~~

Dziękuję.
Przede wszystkim od tego powinnam zacząć. Zarówno za cudownych 11 komentarzy pod poprzednim rozdziałem, pod ostatnią notką jak i prywatnie ...Za wasze wsparcie i wiarę we mnie. Naprawdę, jestem przeeszczęśliwa mogąc pisać dla tak wspaniałych osób. Za wszystkie ciepłe słowa bardzo, bardzo, bardzo dziękuję, jesteście wielkie. <3 ..
Rozdział w końcu dokończyłam (nie pozwoliłabym sobie na to, żeby dzisiaj się nie pojawił!:) )
Jest słaby, i jestem tego świadoma. Wena nie sprzyjała jak powinna-kolejny będzie lepszy..(mam nadzieję!:) ) i pojawi się za tydzień. 
Mam nadzieję, że nie zapomniałyście o tym blogu i jesteście tu jeszcze ze mną:)
Jeszcze raz dziękuję, 
Ściskam mocno<33

14 komentarzy:

  1. Świetny rozdział ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja oczywiście, że jestem. Rozdział fenomenalny. Coś czuję, że z teściem Inga będzie miała pod górkę. Czekam na kolejny i serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak mogłabym zapomnieć?! Zwariowałaś? Nigdy w życiu! Ten rozdział jest naprawdę dobry. Nie wiem czego Ty się czepiasz..
    Oho! Inga chyba nie przypadła tacie Marco do gustu.. No ale cóż. To nie jego wybór i nie jego dziewczyna.
    Cieszę się, że Ania i Inga wyjaśniły sobie wszystko i że Lewandowska w końcu zrozumiała, że Marco bardzo kocha jej przyjaciółkę i nie ma zamiaru jej skrzywdzić. W końcu nie po to zabrał ją na obiad ze swoimi rodzicami. Mam tylko nadzieję, że ojciec Marco nie powie czegoś nieodpowiedniego, albo Inga..
    Przeczuwam kłopoty... A może się mylę? Zobaczymy w kolejnym rozdziale!
    Nic tu po mnie! Zmykam, bo mama już mnie goni do robienia sałatki! Dziś troszkę krótszy, ale wybaczysz mi to, prawda?

    Worka weny! Pozdrawiam!

    Aaa! Zapomniałabym! Udało mi się szybko dodać rozdział u siebie, więc jakbyś miała ochotę to wpadnij na szóstkę! http://mysteryff.blogspot.com/2016/01/06.html ;d

    OdpowiedzUsuń
  4. Jasne, że jestem! A rozdział bardzo mi się podoba. Cieszę się, że Inga i Ania się pogodziły. Nie mogę się doczekać kontynuacji i tego, jak się będzie zachowywał pan Reus w stosunku do dziewczyny swego syna. ;)
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. powiem tylko tyle, ze niecierpliwością czekam na kolejną sobotę ❤

    OdpowiedzUsuń
  6. Czyżby pan Thomas miał jakieś ,,ale" co do Ingi... Mam nadzieję, że wszystko wyjaśni się w następnym rozdziale :) Pozdrawiam xo Pszczółka Emma

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej!
    Rozdział jest przecudny!!! Nawet nie pozwalam ci mówić inaczej.
    Pan Thomas jakoś za specjalnie do mnie nie przemówił. Coś mu się nie podoba czy co? Za to mama Marco jest naprawdę miła.
    Czekam na następny
    Buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem kochana :) wybacz za spóźnienie
    Rozdział bardzo mi się podobał,perełka *,*
    Bardzo się cieszę że Ania i Inga się pogodziły,nie wyobrażałam sobie inaczej :)
    Marco jest zaskakujący,widać że myśli o Guśce poważnie :3
    Nie podoba mi się to,w jaki sposób Thomas przywitał Ingę,sądziłam że będzie odwrotnie :v
    Z niecierpliwością czekam na następny ❤
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Z każdym rozdziałem zakochuje się w tej historii od nowa. Marco <3
    W sumie ciekawe byłoby jakieś małe, MAŁE zawirowanie z ojcem Marco...
    Trochę burzy doda tylko uroku. Pozdrawiam i czekam na 44!

    OdpowiedzUsuń
  10. No ! Jestem dumna z Lewandowskiej ! W końcu przejrzała na oczy, całe szczęście. A Robert i ta jego patelnia, noże i jakieś takie inne sprzęty kuchenne ... hahahah ! Padłam, serio padłam ze śmiechu. Maraton Madagaskaru, mogę się dołączyć ? *_* Kocham ich i jak im się tak dobrze układa (mówię [piszę] oczywiście o Indze i Marco). Chociaż w zasadzie wszystko oprócz jednego (zaraz do tego wrócę) w tym rozdziale się układa. Z Anią, z Marco, z pracą. Widzisz wystarczyła mała przerwa, a Ty wracasz do nas z rozdziałem jeszcze bardziej fenomenalnym niż zawsze. Jak Ty to robisz ? Co mam Ci jeszcze napisać ? Po prostu kocham tego bloga, kocham tę parę, kocham wszystko co piszesz, więc nie przestawaj. Mam jedno małe ALE. Dotyczy ono taty Marco. Chyba nie chcesz namieszać między nim, a Ingą, prawda ? Głupie pytanie wiem, ale może jednak w następnym rozdziale okaże się, że on ją bardzo polubi, co ? :D Byłoby świetnie !! W sumie powiem Ci jeszcze, że dumny Marco to musi być coś wspaniałego i ten ich pocałunek podczas treningu. O mamusiu ja też tak chce ! Czekam na następny. Buziaki !

    OdpowiedzUsuń
  11. Jestem!
    Kochana, zdradź mi tą tajemnicę, jak ty to robisz, że każdy rozdział jest po prostu coraz genialniejszy? ^^
    No, i taki rozwój akcji mi się podoba. Lewandowska w końcu przejrzała na oczy, zrozumiała pewne, oczywiste raczej poniekąd, sprawy i pogodziła się z Ingą, bo przecież nie warto się sprzeczać, szczególnie, kiedy obie się przyjaźnią.
    Hmm... mam mały dylemat z Thomasem, bo totalnie nie wiem, co na jego temat myśleć. Nie zrobił niestety na mnie zbyt dobrego wrażenia. Ale... może później coś się zmieni? :)
    Czekam!
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetny rozdział :D Czekam na następny :* Życzę weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Czekam na kolejny z niecierpliwością 😍😍😍

    OdpowiedzUsuń