-Jest już ten obiad? Im szy…
-Niech pójdą po Yvonne, nie zaczniemy bez niej. Poza tym
jeszcze ziemniaki się gotują.-weszła mu w zdanie pani Reus posyłając nam
delikatny uśmiech. Marco trzymał mnie za rękę co dodawało mi odwagi. A ja
czułam, po prostu czułam atmosferę zapowiadającej się kłótni. Tylko pytanie,
czy to przeze mnie?
-Po schodach i pierwsze drzwi na prawo. Marco, mógłbyś
zostać?
-Zaprowadzę cię.-wyciągnęła rękę w moją stronę mama mojego
chłopaka, a ja mocniej ścisnęłam jego dłoń. Marco stał zupełnie bez żadnego
wyrazu twarzy. Co gorsza puścił moją dłoń. Może ma rację? Nie powinnam tu
zostawać. Może nie powinnam nawet tu przychodzić.
-Proszę sobie nie robić problemu. Na pewno trafię.
-Jeśli tak. Nie powinnaś się zgubić. Pierwsze na prawo.
-Dobrze.
Poszłam po schodach na górę przytrzymując się barierki na
wypadek jakbym miała zaraz zemdleć. Pierwsze drzwi po prawej. Nie było to
trudne, zwłaszcza, że po prawej były tylko jedne drzwi. Zapukałam i zaraz
otworzyłam nie czekając na żadne „Proszę”.
Yvonne jak poparzona odskoczyła od biurka i z prędkością
światła schowała coś do szuflady.
-Ahh, to ty! Inga, cieszę się, że znowu cię widzę!-uśmiechnęła
się z ulgą
-Przepraszam, że nie poczekałam, ale…
-Wszystko w porządku? Jesteś strasznie blada. Usiądź tu na
łóżku. –pociągnęła mnie na zaścielone łóżko, a sama usiadła obok mnie i
troskliwie objęła ręką. –Jesteś chora? Słabo ci?
-Nie, to stres. Zaraz mi przejdzie. Na dole jest dość
napięta sytuacja… Wydaje mi się, że to przeze mnie.
-Nie, nie myśl tak! Niech zgadnę, mój ojczulek? Nie przejmuj
się, bywa okropnym gburem. Zwłaszcza od kiedy pokłócili się z Marco. Przez rok
się do siebie nie odzywali. Przepraszam, straszna papla ze mnie. Tu nie chodzi
o ciebie. Możesz mi wierzyć. To oni w końcu powinni się ogarnąć. Nie powtarzaj
tylko tego Marco. Nikomu. Obiecaj.
-Obiecam pod jednym warunkiem.
-Dajesz.-zaśmiała się i spojrzała na mnie z wyczekiwaniem
-Pokażesz albo wypaplasz co tam chowasz.
-Ale to też musisz obiecać, że nie powiesz. Zwłaszcza ojcu.
-Jakoś nie mam w planach w najbliższym czasie się mu
zwierzać.
-W porządku. –uśmiechnęła się szeroko i poszła w stronę
biurka. Z dołu ostatniej szuflady wyjęła ogromny, czarny segregator i podała mi
go.
-Co to?-zainteresowałam się i otworzyłam na pierwszej
stronie. Jakie piękne. Przekładałam kolejno koszulki i nie mogłam się nadziwić.
To były prace, rysowane głównie w ołówku, choć były też i w węglu, kredce,
pastelu i akwareli. Ostatni był namalowany farbami olejnymi na płótnie. Zachód
słońca wydaje mi się że nad tym samym jeziorem, gdzie byliśmy ostatnio z Marco.
Pomost, las i różowo-pomarańczowe chmury. Coś niesamowitego.
-I co?-zapytała niepewnie skubiąc paznokciami kawałek
pościeli
-I co? Dziewczyno! To jest boskie. Chodzisz na ASP?
-Nie… Tata chce, żebym była adwokatką. Za rok robię
doktorat. Ale rysunek to kocham nad życie. Uczę się teraz malować portrety,
zobacz.-otworzyła górną szufladę, gdzie spoczywał szkic Melanie. Prawie jak
żywa. Posiadać taki talent to coś niesamowitego. –Nie jest to jeszcze tak dobre
jak bym chciała. Jestem samoukiem. Pejzaże to jeszcze jakoś ujdą, ale ciężko mi
złapać jakikolwiek punkt wyjścia w portretach, gdzie miałabym zacząć, jak
uchwycić perspektywę i jak poprawnie narysować choćby zmarszczki.
-Powinnaś je sprzedawać. Ludzie by za nie wiele dali.
-Nie mogę.
-Kto ci zabroni! Na pewno są kursy w necie. Mogłabyś się
zapisać. Nawet nie wiesz ile malarzy by chciało rysować tak jak ty! Te widoki
są niesamowite. Uwielbiam ten z jeziorem. To jest to, nad które jeździliście w
dzieciństwie?
-Tak! Skąd wiesz? Marco ci opowiadał?
-Zabrał mnie tam.
-Wow! To nieźle. To dla niego wyjątkowe miejsce. A ja znowu
paplam. Mówisz, że kursy są z portretów?
-Jestem pewna! Masz komputer?
-Laptopa. Poszukamy?-widziałam tę iskrę radości w jej
oczach. –Pomożesz mi?
-Pewnie. Chodź, zobaczymy co tu mają.
Kilka minut później trafiłyśmy na dobrze zapowiadającą się
ofertę. Przynajmniej Yvonne była w siódmym niebie.
-Paryż! Luwr! Matko! Kursy z doktorami uniwersytetów!
Praktyki w ich pracowniach… Mój Boże! To by było spełnienie moich największych
marzeń! Jak się cieszę, że ci o tym powiedziałam. Dziękuję! Może pojadę tam?
-Koniecznie! Rezerwuj miejsce.
-Już?
-A kiedy? Jak ci sprzątnie ktoś sprzed nosa?
-Nigdy!-pisnęła i podskoczyła na krześle. Wypisała swoje
dane i wysłała do organizatora. –Jeszcze nigdy nie byłam w Paryżu! Wyślę ci
pocztówkę z wieżą Eiffla. Jesteś dosłownie pierwszą osobą, której powiedziałam,
że rysuję.
-Twój narzeczony też nie wie?
-A skąd… Wiesz… On jest synem przyjaciela ojca. Od dziecka
tata mówił, że będziemy kiedyś razem. Dopiął swego.
-Nie mówisz o tym tak radośnie jak o malarstwie.
-Bo malarstwo kocham… A Bastiana… Jest miły, uprzejmy,
taktowny… Wiesz, kiedy zobaczyłam ciebie z moim bratem i zobaczyłam jak na
siebie oboje patrzycie. Nie byliście wtedy razem ale tę chemię było gołym okiem
widać. To zaangażowanie z jakim opowiadał mi godzinami o tobie na telefonie.
Miłość z jaką zawsze wypowiadał twoje imię. To było dla mnie zupełnie obce.
Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Bastian jest dla mnie jak dobry
przyjaciel. Mimo narzeczeństwa. Umownego narzeczeństwa, to ojciec nas zaręczył.
Nie miał ani zgody mojej ani jego. Wiesz, Bastian jest posłuszny ojcu, wręcz w
niego zapatrzony. Ja się powoli zaczynam w tym dusić…
-Lepiej?
-Zdecydowanie.-zaśmiała się i przytuliła się do mnie
-Porozmawiaj z nim, powiedz, że nie chcesz za niego
wychodzić, że nie czujesz do niego nic poza przyjaźnią i sympatią.
-Masz rację, muszę mu o tym powiedzieć. Tylko ojciec…
-A czyje to jest życie? Twoje czy ojca?
-To jest moje życie.-westchnęła a potem jeszcze dwa razy
powtórzyła przekonując się o słuszności tego wyrażenia.
-Zawsze możesz na mnie liczyć. Dzwoń zawsze kiedy chcesz o
czymś pogadać. Albo po prostu przed kimś się wygadać. Trzeba w życiu spełniać
marzenia. Dążyć do nich. Inaczej nie będziesz szczęśliwa.
-Po raz setny, masz rację. Kurczę, jesteś ode mnie młodsza a
jakbym słyszała jakąś starą szamankę z doświadczeniem życiowym.
-Trochę się na życiu poznałam, wierz mi.
-Dziewczynki, możecie już schodzić, podaję właśnie obiad.-
wychyliła się zza drzwi pani Manuela.
-Już schodzimy, mamuś.-odpowiedziała jej z uśmiechem i
podniosła swój segregator z łóżka. –Mama jak zwykle zrobiła ulubione danie
Marco. Zachwalaj, żeby u nich oboje zapunktować. Może ojca też przekonasz. Choć
jak mam być szczera, może być opornie, więc się nim nie przejmuj. –oznajmiła
kładąc segregator na środku biurka.
-Nie do szuflady?
-To moje życie.-oznajmiła ze łzami wzruszenia po czym go
otworzyła i wyjęła obraz na płótnie, ten, który tak mnie zachwycił. Położyła na
nim dwie kartki A4 i owinęła w reklamówkę. –Dla ciebie.
-Yvonne… Nie powinnam.
-To moje życie.-zaśmiała się wciskając mi obraz w dłonie
-Argument na wszystko?
-Od dzisiaj i na zawsze. Nie wiem dziewczyno jak mam ci
dziękować.
-Wystarczy, że dostaniesz się na ten wyjazd, a jestem
przekonana, że inaczej nie będzie.-powiedziałam szczerze chowając jej pracę do
mojej torby.
-Idziemy jeść.-oświadczyła szczęśliwa i otworzyła drzwi do
pokoju. –Dasz radę. –szepnęła, kiedy zaczynałyśmy schodzić po drewnianych
schodach.
Moje miejsce na nieszczęście wypadło naprzeciwko taty Marco.
Szczęściem w nieszczęściu okazało się siedzenie mojego ukochanego tuż koło
mnie. Yvonne usiadła na końcu stołu mając po swoich bokach Marco i swoją matkę.
Spojrzałam na Marco. Był jakiś zamyślony. Latający w innym wymiarze. Położyłam
dłoń na jego kolanie, co natychmiast zwróciło jego uwagę na mnie. Posłał w moją
stronę dość spięty uśmiech. Ten obiad po prostu nie ma prawa się udać. Musiałby
stać się cud, żebyśmy wszyscy na koniec wylewnie się żegnając padali sobie w
ramiona.
Mama Marco podała gulasz z puree ziemniaczanym i surówką z
czerwonej kapusty. Wtedy zauważyłam schodzące napięcie Marco i błysk w oku na
widok ulubionego jedzenia. Uśmiechnęłam się delikatnie do niego i sama zaczęłam
nakładać ziemniaki.
-Jak poszło oficjalne podpisywanie umowy?-przełamał grobową
ciszę panującą podczas obiadu Marco.
-Wywiad dość opornie, ale w końcu się udało. Zdjęcia chyba
też jakoś wyszły. Z tego co słyszałam to czeka mnie naprawdę masa
pracy.-powiedziałam najbardziej naturalnie jak tylko byłam w stanie.
-Nie wiedziałaś co masz odpowiedzieć na pytanie?-zapytał z
lekką pogardą ojciec Marco. Zamurowało mnie. Nie wiedziałam co mam
odpowiedzieć. Cokolwiek z resztą bym nie powiedziała naskoczył by na mnie
jeszcze bardziej. Po prostu to wiedziałam.
-Inga po prostu nie ma doświadczenia przed kamerą. Na
psychologii tego nie uczą.-odpowiedział za mnie Marco za co w duchu serdecznie
mu za to dziękowałam
-Psychologia. Jakby nie było inteligentniejszych studiów.
-Każdy ma swoje zainteresowania, proszę pana. To jest
właśnie to, w czym się odnajduję.-wytłumaczyłam na spokojnie zaciskając palce
na sztućcach, żeby zamaskować trzęsące się dłonie.
-No cóż. Nie każdy może sobie pozwolić na prawo czy
medycynę. Gdyby nie twój ojciec nie miałabyś ani pracy, ani pieniędzy.
-Tato.-warknął Marco zaciskając rękę w pięść
-Rozumiem, temat nie do obiadu.-westchnął teatralnie i
włożył do ust kolejną porcję mięsa. Zacisnęłam oczy i wzięłam kilka oddechów na
uspokojenie. Dobrze. Kiedy przeżuwałam kawałek mięsa w jednym momencie o mało
co bym się nie udławiła.
-A co u Caroline, synu? Nie mówisz co u niej słychać.
-Nie jesteśmy już przecież razem, dobrze wiesz,
tato.-podkreślił szorstko ostatni wyraz
-Szkoda tej dziewczyny. Bardzo mi się spodobała. Nadawała
się na idealną synową i na matkę naszych wnuków. Świata poza sobą nie
widzieliście. Powinieneś przemyśleć jeszcze raz tę decyzję.-w jednym momencie
wypadły mi sztućce z rąk i z głośnym brzękiem spadły na talerz. Stała się
jeszcze jedna rzecz, której bym nie przewidziała.
-Dość. Nie będziesz obrażał Ingi. Ona jest fantastyczną
dziewczyną i mój brat, a także twój syn jak się składa cholernie ją kocha i
poza nią nie widzi świata. Powinieneś dlatego ją zaakceptować i dziękować, że
jest tą osobą, dzięki której Marco jest szczęśliwy. Chyba to właśnie szczęście
dziecka jest najważniejsze dla rodzica, czyż nie?
-Yvonne, nie życzę sobie takiego zachowania, zachowaj sobie
takie uwagi dla siebie.
-Nie.
-Naprawdę? Może…
-Naprawdę. A ty mamo? Nie mam racji? Nie widzisz co ojciec
wyprawia? Patrzy tylko na siebie. Ustawia całą rodzinę jak pionki do gry. Nie
interesuje go nic poza czubkiem własnego nosa. Od dwóch lat pół rodziny go nie
znosi.
-Idź natychmiast do swojego pokoju!-krzyknął na nią
podrywając się z krzesła. W tym samym momencie także i ja wstałam i podeszłam
do Yvonne. To ja powinnam oberwać, a nie ona.
-Nie skończyłam!-również odkrzyknęła. Nie wyobraziłabym
sobie nigdy Yvonne w takiej furii. –Chciałabym ci oznajmić, że nie wyjdę za
Bastiana. Ani teraz, ani za rok, ani nigdy! To, że nie wyszło Marco, nie
znaczy, że musisz mi ustawiać całe życie, bo właśnie to robisz. Nie kocham go i
nie będę z nim szczęśliwa. I wiedz, że poszłam na prawo tylko ze względu na
twoje „widzi mi się”. Nigdy mnie to nie interesowało! Chciałam tobie sprawić
przyjemność, żebyś choć raz był ze mnie dumny! Zawsze się liczył tylko Marco!
Nie mam mu tego za złe, bo jestem z nim całym sercem, ale to był twój błąd, bo
zapominałeś przy tym, że masz mnie i Melanie. Kiedy sobie przypomniałeś to
zrujnowałeś… Zazdroszczę Meli, że zaszła w ciążę i wyprowadziła się z tego domu
zanim się stałeś taki jaki teraz jesteś!
-Nie zapędzaj się!
-To nie wszystko. Nigdy nie chciałam wam o tym powiedzieć,
bo wiedziałam, że ci się to nie spodoba, ale rysuję.
-Słucham?!
-Tak! Rysuję! Maluję obrazy, pejzaże.
-Nie wymyślaj. Niby gdzie te twoje arcydzieła? W galrii
sztuki?
-Yvonne naprawdę przepięknie maluje. Widziałam jej prace. Są
wyjątkowe.-zabrałam głos i złapałam dziewczynę za rękę
-Nikt nie pytał cię o zdanie. Najlepiej możesz sobie już
pójść.
-Inga zostaje. To ty jesteś tu jedyny, który ma z czymś
problem! Powinieneś iść do psychologa na terapię, szkoda, że Inga nie ma
terminu dla ciebie i nie skorzystasz z jej usługi! Ponadto, chciałam ci
oznajmić, że wyjeżdżam do Francji na kurs malarstwa. A jak już tak bardzo mi
nie wierzysz to, proszę.-wyciągnęła obraz z mojej torebki i pokazała go ojcu. Przypominając
sobie spojrzałam na Marco, który był bardzo zaskoczony obrotem sprawy. Patrzył
z podziwem na pracę swojej siostry.
-I co, mam jeszcze sponsorować twoją dziecinadę? Chcesz
dalej się tak bawić? Nie dostaniesz ode mnie ani grosza!
-Ja opłacę ten wyjazd.-odezwał się Marco. Wszyscy zamilkli.
Stanął koło Yvonne i objął ją ramieniem
-To wszystko przez ciebie. Namówiłaś ją do tego, tak?
Zbuntowałaś ją przeciwko mnie? I teraz co, masz zamiar to samo zrobić z Marco?
-Nie. To pan sprawił, że pańska córka boi się do pana
przyjść i opowiedzieć o swojej pasji. O swoich problemach i uczuciach. A kiedy
już to robi pan na nią naskakuje i sprawia tym, że niedługo już nigdy panu nie
zaufa.
-Wynoś się z mojego domu! I zabraniam ci się spotykać z
Yvonne, a Marco niedługo też zmądrzeje. No wynoś się! Już!
-Zostań.-złapał mnie za dłoń Marco, kiedy już miałam
wycofywać się do przedpokoju. –Jeśli ona
wyjdzie ja również.
-Marco, po co ta cała szopka. Daj spokój! Jest tyle
dziewczyn a ty sobie musiałeś wybrać taką przybłędę i to jeszcze z problemami!
Nie pytaj o to, o tamto, o dzieciństwo! Po co ci taka!
-Albo ją teraz przeprosisz albo nie będziesz miał już syna.
-Marco, proszę, daj spokój. Ja pójdę. Zamówię taksówkę.
Zostań.-złapałam go za ramię delikatnie odpychając od siebie. Nie mógł tego
powiedzieć. Co on do cholery robi!
-Wybieraj.-powiedział szorstko chwytając mnie mocno za rękę
i przyciągając do siebie. –Co zrobisz jak ci powiem, że chcę właśnie z nią
spędzić życie? Postawisz mi to samo ultimatum. Wyprzedzam fakty. Podejmij tę
decyzję już teraz. –ojciec trzasnął pięścią w stół i wyszedł do salonu. –Tak
myślałem. –szepnął pod nosem i pociągnął mnie w stronę wyjścia.
Kiedy
zbliżaliśmy się już do samochodu wybiegła za nami Yvonne z moją torebką i
obrazem.
-Dziękuję ci. –powiedziała z przejęciem wyszarpując mnie z
uścisku Marco i mocno mnie przytuliła –Dziękuję. Teraz mogę żyć. To nie takie
łatwe trzymać w sobie tyle sekretów.
-Wiem, Yvonne, wiem. Ja trzymałam całe dwadzieścia jeden
lat. Jesteś dzielna. Jestem z ciebie dumna.
-Kocham cię, siostrzyczko.-rozpłakała się w moje ramię i
jeszcze mocniej mnie ścisnęła. Na te słowa sama zaczęłam płakać. –I ciebie też
braciszku. Cieszę się, że w końcu stanąłeś na nogi i twoją pierwszą decyzją
okazała się ta najwłaściwsza. –skierowała do Marco a ja znowu zachodziłam w
głowę o czym ona mówi. To nie było teraz ważne. Marco objął ją mocno i
pocałował w policzek.
-Nie wiedziałem, że mam tak zdolną siostrę. Dla mnie też
masz jakieś dzieło?
-Coś sobie wybierzesz. Co tylko będziesz chciał. Mówiłeś
serio, że zapłacisz za kurs?
-Oczywiście, że tak. Jak się dostaniesz.
-Obiecałam Indze, że się dostanę. Mamy pewną umowę.
–mrugnęła do mnie okiem puszczając Marco i wytarła wierzchem dłoni łzy. Sama
zrobiłam to samo.
-Inga, Marco, Yvonne… Tak bardzo mi przykro. Nie wiedziałam…
Nie byłam w stanie nic powiedzieć, przepraszam. Wybaczcie mi.-podeszła do nas
matka Marco z zapuchniętymi oczami. Całą tą wymianę zdań musiała płakać. Nie
dziwiłabym się jej.
-Mamo, nie będę cofał tego co powiedziałem. To jest mój
warunek.
-Wiem, synu. Masz moje poparcie. Dwa lata znosiłam te
zachowanie. Może coś się wreszcie zmieni. Nie obwiniaj się za jego zachowanie.
To nie twoja wina.
-Nie, mamo. To tylko i wyłącznie przeze mnie. To ja to
zepsułem. Zaprzepaściłem jego nadzieje we mnie.
-Nie. To co się stało… Już dawno zamknął ten rozdział. Tak
jak i ty. Musi ochłonąć. Musi wyjść z tej swojej zasiedziałej skorupy. Musi
zrozumieć pewne rzeczy. Porozmawiam z nim o tym wieczorem.
-Musi się w końcu ogarnąć.-westchnęła teatralnie Yvonne, po
czym sama się roześmiała
-Kochanie, nie bierz do serca tego, co powiedział.-zwróciła się
do mnie i objęła mnie ręką. –Ogromnie się cieszę, że Marco jest właśnie z tobą.
Macie moje wsparcie czy błogosławieństwo, jeśli planujecie jechać do Vegas i
wziąć ślub wbrew ojcu. –roześmiała się i pogłaskała Marco po policzku. –Kocham
was bardzo.
-My ciebie też, mamo. Nie martw się. Wszystko się ułoży.
-Wiem. Inga naprawdę dobrze wpłynęła na tę rodzinę. Tej
rozmowy nam było potrzeba. Teraz wszystko już ułoży.
-Yv, chcesz zostać u mnie? Wiesz, że mam gościnny.
-Zostanę tu. Podziałam na nerwy ojcu… Oj no nie patrzcie się
tak na mnie. Popracuję nad pracami na egzamin na ten wyjazd.
-Pokaż mamie swoje prace. –zasugerowałam odbierając moją
torebkę z obrazem
-Mogłabym?-twarz kobiety wręcz rozpromieniała –To jezioro
jest cudowne!
-Musi mi pani uwierzyć, że to jedna z wielu cudownych rzeczy
autorstwa Yvonne.
-Oj już nie cukruj, bo się zarumienię.
-Taka prawda.-wzruszyłam ramionami z uśmiechem
-To my już z Ingą jedziemy. Jak zmienicie zdanie, albo ty
mamo, albo nawet obie to służę gościnnym.
-Zapamiętamy. Jedźcie i ratujcie ten wieczór.
-Tak właśnie zamierzamy. –posłał jej uśmiech Marco i złapał
mnie za dłoń.
-Dziękuję za zaproszenie, że mogłam do państwa przyjechać. A
obiad był naprawdę pyszny, choć nie zjadłam za wiele.
-A może chcecie na wynos! Ja mogę szybko wam zapakować.
-Nie trzeba, mamo. Dzięki. Zadzwonię.
-To do zobaczenia mam nadzieję, że niedługo.
Mama Marco i Yvonne uściskały nas na pożegnanie i pomachały
kiedy już odjeżdżaliśmy.
W samochodzie panowała szalenie niezręczna cisza. Żadne z
nas nie wiedziało co ma powiedzieć.
-Mógłbyś zawieść mnie do domu?
-Nie chcesz już nigdzie…
-Nie, przepraszam Marco. Chciałabym zostać sama.-oznajmiłam
i wlepiłam wzrok w oddalony punkt w oddali. Z powrotem nie mieliśmy problemów z
korkami. Kwadrans później stanęliśmy na podjeździe.
-Aniele, nie bierz do siebie tego co do ciebie powiedział.
Żałuję, że cię tam zabrałem, to przeze mnie. Nie cierpiałabyś…
-To nie przez ciebie, dobrze wiesz. Nie zawiniłeś tu nic.
Cieszę się, że chciałeś mnie przedstawić swoim rodzicom, to wiele dla mnie
znaczy. Nie odpowiadałeś za zachowanie twojego ojca i nie możesz się za to
winić.
-Chciałbym wiedzieć… Czy wszystko… Między nami. Jest w
porządku.
-Tak. Oczywiście, że tak, Marco. Nie myśl proszę inaczej. Kocham
cię. –przytuliłam go i delikatnie pocałowałam –Potrzebuję jedynie trochę czasu
żeby ochłonąć. Sama. Nie chcę cię odtrącać.
-Rozumiem. Doskonale. Jeśli coś to zadzwoń…
-A jak ty sobie dajesz radę? Cały czas o mnie, a ty,
przecież…
-Spokojnie, daję sobie radę. Nie miałem ostatnimi czasy
dobrych kontaktów z ojcem. Boli mnie jego zachowanie w stosunku do ciebie. I
to, jak ty się przez niego czujesz.
-Dam sobie radę. Kocham cię i nigdy w to nie wątp. Nigdy.
-Dobrze.-przytaknął i pocałował mnie na pożegnanie. –Kiedy
się spotkamy?
-Nawet nie zdążysz zatęsknić.
-Zawsze tęsknię, kiedy nie jesteśmy razem. Wiesz, miałem ci
to dać po spacerze w parku, pod wieczór, kiedy będzie już ciemno, nastrojowo...
Plany się czasem zmieniają. –nachylił się do schowka i wyjął małe, płaskie,
podłużne pudełeczko. Zmarszczyłam brwi zastanawiając się co jest w środku.
Niepewnie otworzyłam pudełko, a przed moimi oczami ukazały się… klucze.
-Do mojego mieszkania.
-Co prawda byłam u ciebie, ale nie wiem gdzie mieszkasz.-zaśmiałam się
-Właśnie kiedy rano je pakowałem odkryłem ten paradoks.
Dlatego pod nimi jest karteczka z adresem i kodami do domofonu i bramki. Możesz
przyjechać taksówką, albo ktoś zawsze może cię podrzucić. Jeśli chcesz nawet
możesz się wprowadzić ale myślę, że będzie to dla ciebie za szybko.
-Zdecydowanie. Najpierw ślub w Vegas.- uśmiechnęłam się
szeroko i zamknęłam pudełeczko. –Rozumiem, że po prostu jestem tam mile
widziana.
-Zawsze. Jak wyjadę na obóz i będziesz chciała… No nie wiem,
po prostu to mieszkanie jest też twoje. Ucieszę się, jak przyniesiesz tam kilka
swoich ubrań. Może zostaniesz na noc. Nie po to o czym pewnie teraz myślisz.
-Oj nie chcesz wiedzieć o czym myślę. Dziękuję. Podrzucę
kilka moich koszulek jeśli sprawi ci to przyjemność.
-Wielką.
-To wtedy do zobaczenia?
-Tak.
-Nie martw się!-uderzyłam go delikatnie w ramie i znów
pocałowałam. –Pa. –wyszłam z samochodu i pobiegłam w kierunku wejścia hamując
napływające łzy.
Weszłam do domu i trzasnęłam drzwiami wejściowymi po czym
zsunęłam się po nich w dół i zaczęłam cicho płakać.
-Inga? Tak wcześnie? –usłyszałam głos taty i jego kroki.
Zaczęłam ścierać łzy ale nie mogłam ich powstrzymać i co chwila wypływały nowe.
-Dziecko kochane, co się stało?-ukucnął koło mnie i złapał
za ramiona –Coś nie poszło? Marco coś zrobił nie tak?
-N-nie. Zawsze mam pod górkę. To takie
niesprawiedliwe.-schowałam twarz w dłoniach i próbowałam jakoś się uspokoić.
Poczułam na dłoni pyszczek mojego ukochanego kota.
-Kloppsik, chodź tu do mnie. –podniosłam kocura na ręce i
przytuliłam do siebie niczym misia. On spokojnie położył swoje łapki na moich
ramionach i trącał mnie noskiem w policzek.
-Chodź, chcesz jakieś herbaty? –pociągnął mnie delikatnie za
barki pomagając mi wstać
-Możesz…Mnie przytulić?-zapytałam niepewnie po raz kolejny
wycierając łzy. Tata nawet nic nie odpowiedział tylko mocno mnie uścisnął
delikatnie gładząc po włosach –Kocham cię tato. Tak dobrze, że jesteś.
-A ja się cieszę, że mam ciebie.
-Mimo, że sprawiam ci więcej problemów niż pożytku?
-To nie prawda, dobrze o tym wiesz.
-Jasne… Ten… Ojciec Marco powiedział, że ta praca jest tylko
dzięki tobie, dlatego, że jesteś moim tatą i że sama bym nic nie osiągnęła.
-Chodź, pogadamy. Zrobić kawę czy herbatę?
-Kakao, o ile jest.
-Nie umiem…-podrapał się po głowie posyłając w moją stronę
niepewny uśmiech. Nagle usłyszeliśmy dźwięk tłukącego się szkła
-Co jest…-podskoczyłam przestraszona
-Przepraszam! Straciłam na moment równowagę.-usłyszałam
kobiecy głos… Ulla. Co ona tu robiła?
-Dobry wieczór, Inga. –uśmiechnęła się niepewnie
-Dobry wieczór…-spojrzałam się pytająco na tatę.
-Ulla, mógłbym cię prosić o kakao razy dwa?
-Oczywiście.-zaśmiała się –Zaraz sprzątnę ten wazon.
-Spokojnie, ja mogę go sprzątnąć. Nie musi się pani
fatygować. Kakao też zrobię, żaden problem. Robię i zmykam na górę. Nie będę
przeszkadzać.
-Nie ma nawet takiej opcji, moja panno. Teraz idziesz na
górę, a potem ja przychodzę z tym twoim kakao i pogadamy. Tylko nie mów „nie”.
-..Okej. Ale kota zabieram.
-Jest twój. –zaśmiał się, kiedy kociak zaczął zlizywać suchą
łzę z policzka.
Weszłam na górę wrzuciłam kota do mojego pokoju i poszłam do
łazienki zrobić demakijaż. Zmieniłam moje ubranie na najzwyklejszy szary dres i
wróciłam do pokoju zagarniając zwierzaka z podłogi i usiadłam na kanapie z
wyprostowanymi nogami. Zaczęłam głaskać kota relaksując się przy tym.
-Można?-zza drzwi wychyliła się głowa taty, sam trzymał dwa
parujące kubki kakao.
-Zapraszam.
-Posuń tyłek, zrób trochę miejsca.-stanął nad łóżkiem
-No wiesz ty co? Myślałem, że jesteś gentelmanem.
-Tylko przed mediami i w urodziny mamy. No… Rusz..
-Już! Już!-uśmiechnęłam się szeroko przerywając mu jego
popisowe polskie zdanie. Zajął miejsce koło mnie i podał mi kubek z cieplutkim napojem.
Upiłam łyk.
-Mmm… Pyszne. Dziękuję.
-Nie ja robiłem.
-To mogę być szczera i powiedzieć, że piłam lepsze?
-Tak.
-Piłam lepsze.
-Niech zgadnę. Babcia?
-Skąd wiedziałeś?
-Strzelałem. –zaśmiał się i sam trochę upił niestety
pozostawiając ślad pod nosem. Pewnie celowo, żeby mnie rozśmieszyć. Nie powiem,
udaje się.
-Pewnie się zastanawiasz co tu robiła Ulla… Cóż. Musieliśmy
omówić co robimy z Markiem. Miał z nią nieciekawą rozmowę. Popada w jakąś
paranoję. No nie ważne. Nie będę ci dokładać zmartwień. Zaprosiłem ją, żeby
normalnie porozmawiać a nie przez telefon o takich ważnych sprawach.
-Ja rozumiem, nie musisz się mi tłumaczyć. To twój dom.
-To nasz dom, dziecko. Pojmij wreszcie.-pogroził mi palcem z
uśmiechem –No to czym ten ojciec Marco ci się naraził?
-Gdybyś nie była moją córką też byś dostała tę pracę. Od
początku cię polubiłem, Lewandowscy mówili, że jesteś świetna w tym co robisz,
ufali ci, ja tobie też zaufałem jak i zarząd i dlatego masz tę pracę. Wiemy, że
nie wyniesiesz tych informacji do gazet a problemy zawodników zachowasz dla
siebie. I pewnie jako jedyna byś się zgodziła na tak szaloną umowę. Tak żeby
było jasne.-odezwał się w końcu po moim długim wywodzie. –Co do jego
zachowania… Cóż. Brak kultury to raz, taktu, uprzejmości… To dwa i trzy o ile
dobrze liczę. –uśmiechnął się i objął mnie ramieniem
-Okej, ja rozumiem, że postrzega mnie jako intruza…
Najbardziej zezłościło mnie to, że chce się wyprzeć ojca ze względu na mnie…
-Powiedz mu to. Powinnaś.
-Powiem, ale… Jeszcze bardziej mnie wkurza, że wszyscy poza
mną wiedzą o czymś co się kiedyś stało. Ostrzegają mnie, ale ja do cholery nie
wiem przed czym. Wie o tym jego rodzina, Lewandowscy, Watzke! Pewnie ty też.
-Domyślam się o co może chodzić, ale wydaje mi się, że to
Marco musi ci sam o tym powiedzieć. Nie rozumiem, czemu mieli by ostrzegać. Ten
okres według mnie zalicza się już do przeszłości. Zwłaszcza, kiedy ty pojawiłaś
się w jego życiu. Pewnie nie podniosło cię to na duchu, ale porozmawiaj z
Marco.
-Ma to coś wspólnego z Carolin? Kiedyś o nią zapytałam i się
zdenerwował, nie chciał o tym rozmawiać.
-Najwyraźniej potrzebuje trochę czasu.
-Czyli o nią chodzi?
-Nie do końca, pośrednio. Ale ja już nic więcej nie mówię,
przepraszam.
-Jasne, rozumiem… -westchnęłam patrząc jak kot zeskakuje z
łóżka i idzie w stronę drzwi.
-Może do niego zadzwonię.
-Zadzwoń. Pewnie się o ciebie martwi.
-Dość dobrze go znasz.
-Kopę lat ze sobą pracujemy. Od początku polubiłem Marco,
mamy ze sobą naprawdę dobre relacje od dawna, rozmawiamy ze sobą, Marco też
często przychodził się do mnie zwierzyć czy poradzić. Dobra, wystarczy. Lepiej?
-Mhm… Dzięki, tato.
-Zawsze możesz na mnie liczyć, pamiętaj o tym.
-Dziękuję. –przytuliłam się do niego –Zadzwonię do Marco.
-Dobry pomysł. Ja idę wziąć długą kąpiel a potem idę się
rzucić na łóżko i czytać książkę. Zaraz wyjazd i nie będzie mi dane odpocząć.
-Współczuję. W takim razie korzystaj.
-Powodzenia z Marco.
-Dzięki. Znajdę najpierw kota.-wstałam razem z nim i poszłam
na poszukiwania Kloppsika.
***
-No i powiedz mi, Kloppsie, co ja mam mu powiedzieć?-zapytałam
drapiąc zwierzątko za uchem –Może po prostu to co myślę? Musisz się tak na mnie
mądrze patrzeć? No dobrze.
Wybrałam telefon do Marco. Na ekranie pojawiło się nasze
zdjęcie z Malezji, kiedy mnie pocałował. Od razu zmiękło mi serce a pewność
siebie pojechała na wakacje. Po trzech sygnałach usłyszałam jego głos.
-Inga? Wszystko w
porządku?
-Nie, Marco…
-Co…
-Nie, proszę, posłuchaj mnie i nic nie mów, okej? –wzięłam
głęboki oddech –Nie chcę, i źle się z tym czuję, że kazałeś tacie wybierać
między mną a nim. To jest twój tata, twoja rodzina i to ona powinna być dla
ciebie najważniejsza. Zachował się tak jak się zachował, jakoś to przełknęłam,
ale nie powinieneś stawiać mu takiego ultimatum. To jest twoja rodzina, twój
tata cię kocha. Chce dla ciebie jak najlepiej. Poniosły go emocje, ale postaw
się na jego miejscu. Troszczy się o ciebie. Proszę, porozmawiaj z nim. Nie chcę
niszczyć twojej rodziny, nie wybaczyłabym sobie tego. I jeszcze jedno.
Dziękuję, że stanąłeś po stronie Yvonne, to wiele dla niej znaczy. Masz
naprawdę utalentowaną siostrę… Marco? Jesteś tam?
-Tak.-odpowiedział
w końcu ciężko wzdychając. –Możemy się
spotkać?
-Nie, chciałabym dokończyć tę rozmowę przez telefon.
–odpowiedziałam bawiąc się nerwowo łapką Kloppsika.
-Dobrze… Zatem…
Zacznijmy od tego, że nie niszczysz mojej rodziny. Moje sprawy z ojcem nie
powinny były… Nie powinnaś była być ich świadkiem.
-Trzeba było nie zapraszać mnie na obiad.
-Nie przypuszczałem,
że tak to się potoczy… Nie przemyślałem tego.
-Tak, to był głupi pomysł. Ten obiad nie powinien mieć
miejsca. W ogóle.
-Chciałem, żebyś…
-Nie. To dla mnie za szybko, Marco. Zdecydowanie. Jesteśmy
razem bardzo krótko, a ty już przedstawiasz mnie swoim rodzicom. Mam
świadomość, że ja się na to zgodziłam.
Ale to mogę mieć tylko do siebie pretensje. Potrzebuję trochę oddechu.
-Masz mnie dość?
-Nie! Nie, Marco, nie myśl tak proszę. Kocham cię bardzo.
Mówiłam ci z resztą w samochodzie…
-Tak cię bardzo kocham! Mua, mua, kisski, kisski, zrobię ci
meliski.-stanął w drzwiach do mojego pokoju Mario i zaczął mnie przedrzeźniać.
Od razu na mojej twarzy się pojawił wielki uśmiech i z piskiem podbiegłam do
bruneta.
-Widzisz Marco, woli mnie!-krzyknął do słuchawki mocno mnie
ściskając
-Poczekaj chwilę, dokończę rozmowę z Marco.-powiedziałam i
przysiadłam na łóżku.
-Będę w ogrodzie.-oznajmił i ulotnił się z pokoju
–Marco, przepraszam, Mario właśnie do mnie przyszedł. Nie
chodzi o nic między nami tylko po prostu zwolnijmy trochę.
-Czyli ze mną nie zrywasz?-zaśmiał
się lekko
-Skąd! Po prostu to co się wydarzyło dzisiaj to było trochę
za wiele dla mnie. Muszę odpocząć.
-Zobaczymy się jutro?
-Możemy za dwa dni?
-Tak…Ale jeśli
będziesz chciała… Po prostu dzwoń. Kocham cię, skarbie. Nie przejmuj się tym. Wszystko
się ułoży.
-Wiem. Nawet jestem pewna. Zawsze damy radę, prawda?
-Pewnie.-wiedziałam,
że już się uśmiecha-Do zobaczenia za dwa
dni. Baw się dobrze z Mario. Tylko wiesz, grzecznie.
-Jakbyś cytował klasyka Jürgena Kloppa.
-Oj tam. Kocham cię.
-Ja też cię kocham. Dobrej nocy, Marco.
-Śpij spokojnie. Do
zobaczenia.
-Pa.-rozłączyłam
się i pobiegłam prosto do ogrodu.
Zdziwiłam się obrazkiem, który zastałam. Mario siedzący na
kocu, rozkładający…chińczyka.
-Götze, co ty robisz?
-Przyszedłem do mojej ulubionej przyjaciółki. Turniej
chińczyka. Podejmujesz wyzwanie?
-No ba! Moje żółte. –zajęłam miejsce koło niego
-Chyba śnisz. Są moje.
-Za późno.-złapałam wszystkie pionki.
-No to moje niebieskie.
-Żarty sobie robisz?
-No co? To mam czerwone?
-Barwy Bayernu? Wybij sobie z głowy. Ewentualnie już
zielone.
-Wolfsburg?
-Ich to śmiało pokonam.
-A niby BVB Frajernu nie pokona.
-Pokona, ale potem Frajern może zgapić technikę BVB i nie
będzie tak kolorowo. Dawaj zielonymi.
-Ty, ty! Ty chyba nie myślisz, że mnie pokonasz!
-Nie, nie myślę. Ja to wiem.
Po mojej wygranej złożyliśmy grę i położyliśmy się na kocu
koło Emmy, która podczas gry do nas przyszła.
-No to teraz gadaj Götze co jest grane.
-Nie można tak bez powodu przyjść do przyjaciółki?
-Oczywiście, że możesz, ale dzisiaj nie jest „bez powodu”.
-No dobra, masz mnie.
-No to gadaj.
-Zerwaliśmy z Ann.
-Słucham? Jak ona się czuje? Gdzie teraz jest?
-Dzięki, że się o mnie troszczysz. Na poważnie, to decyzja
była zgodna, obustronna.
-Biedna Ann..
-Inga, przecież ona sama się na to zgodziła.
-Faceci. Nigdy nie zrozumieją kobiet. Gdzie teraz mieszka?
-U swojej przyjaciółki. Dać ci adres?
-Tak, zadzwonię do niej jutro, może się chociaż spotkamy na
kawie czy coś. Dobrze, że kogoś przy sobie ma.
-Rozstaliśmy się w zgodzie.
-Założyłabym się nawet o stówę, żeby ci udowodnić, że teraz
biedna płacze. Ale no rozumiem. Rozmawialiśmy o tym. Ty rozumiem rozładowujesz
smutek chińczykiem.
-Tak po prostu będzie lepiej dla nas oboje. Może i będzie
nam smutno, może i będzie kogoś brakować, ale po pewnym czasie zobaczymy, że
jest lepiej, a to było najlepsze wyjście.
-Jeśli jesteście pewni to dobrze.
-Fajnie, że jesteś, wiesz, Guśka?
-A ja się cieszę, że jesteś ty.-uśmiechnęłam się i
przekręciłam na bok, żeby go przytulić.
-Fajnie tak, nie?
-Jak?
-Nam.
-Że niby "my'?
-Nie no, ty z Reusem i ja.
-Fantastycznie, Mario.
~~~
Dzisiaj trochę dłuższy..żeby za tydzień był trochę krótszy. Tak to czasem bywa:)
Mam nadzieję, że jest już trochę lepszy.. Małe pytanie skierowane do pewnego Anonimka -Czy takie (cytuję) "MAŁE zawirowanie z ojcem Marco" wystarczy?:) Dziękuję za wszystkie komentarze-ogromnie motywują i aż chce się więcej pisać:)) Są moim "światełkiem" w tunelu sprawdzianów, które piszę codziennie, zazwyczaj po 2... Czekam do 15. Ukochane ferie..Wreszcie!:) Nie poddaje się, piszę dalej widząc, że mam dla kogo:)
W takim razie do następnego!
Buziaki!<33
Namieszałaś, ale to mi się podoba. ;D Ta tajemnica Marco nie daje mi spokoju, ale muszę poczekać. Do następnego ;*
OdpowiedzUsuńWystarczą! eh... tylko czy wystarczy mi cierpliwości, żeby dotrwać do następnej soboty??? Rozumiem Ingę, jej wątpliwości i obawy, ale nie dziwię się, że Marco postąpił jak postąpił. Zachował się jak prawdziwy mężczyzna - bronił swojej kobiety. Czy można mieć o to do niego pretensje? Może... Nie wiem, chyba nie potrafię spojrzeć na niego zupełnie obiektywnie, kiedy w tle mam jego zdjęcia! <3
OdpowiedzUsuńP.S: Mario na końcu uroczy.... Może by go tak z Yvonne? Może by tak Marco z Ingą i Mario z Yvonne?
UsuńŚwietny rozdział ♥
OdpowiedzUsuńNaprawdę Wspaniały rozdział *.* .
OdpowiedzUsuńTrochę szkoda że Mario nie jest już z Ann. Co do ojca Marco to bardzo przegiął swoim zachowaniem. Ale mam nadzieję że zaakceptuje związek Marco z Ingą ;) Pozdrawiam i życzę weny :*
Jestem!
OdpowiedzUsuńJestem jak zwykle pod wrażeniem :)
Ojciec Marco mnie zdenerwował swoją gburowatością i stosunkiem do Ingi,ciekawi mnie czemu taki się stał
Cieszy mnie że Inga jakoś wpłynęła na Yv,dzięki niej zmieni swoje życie w jakimś stopniu
A z Marco?tworzą cudowną parę,mam nadzieję że niedługo skorzysta z kluczy a pan Reus ich nie rozdzieli
Z niecierpliwością czekam na następny rozdział ❤
Buziaki 😘
Świetny rozdział, czekam na nexta Pszczółka Emma
OdpowiedzUsuńWiesz co się stało jak przeczytałam ten rozdział ? Stłukłam mój ulubiony kubek ! Ale było warto, bo rozdział jak zwykle fenomenalny. Tata Marco to taki drań, że aż normalnie włącza mi się agresor. Nosz ku... nie mogę ... jak można być takim człowiekiem ? Z jednej strony totalnie popieram Marco, który stając w obronie swojej dziewczyny kazał ojcu wybierać, ale w sumie z drugiej strony to rozumiem, że Inga nie była z tego zadowolona. Ja też nie poczułabym się komfortowo w takiej sytuacji. Najbardziej szkoda mi jednak pani Reus, bo zarówno Marco, Melanie jak i Yvonne mogą uciec z domu (w przenośni oczywiście), a ona jest jednak żoną i widać, że nie chce go zostawić. Biedna. A co do Melanie to chciałabym zobaczyć jej prace :P Tak poważnie to dobrze, że wreszcie postawiła się temu tyranowi i zaczęła sama decydować o swoim życiu. W końcu mamy jedno życie i powinniśmy sami je przeżyć, po swojemu. Cudownie, że Inga ma takie wsparcie w trenerze i w Mario i w sumie w każdym. Haahaha :D Dlaczego Mario ZERWAŁ z Ann ?! Jak mogłaś to zrobić ?! UGH ! Nie mogę no nie mogę. Nie dość, że mnie zaskoczyłaś to jeszcze wkurzyłaś ! Tak uwielbiam Ann i Mario razem, a Ty mi nagle ich rozstajesz. To straszne. A to, że Marco dał Indzie klucz do swojego mieszkania to jest takie słodkie ! Awww <3 Ja to bym tam siedziała cały czas, szkoda tylko, że nie mam klucza :/ Jest jeszcze jedna rzecz ! Zaciekawiłaś mnie przeszłością Marco i mam nadzieje, że powie wreszcie Indze prawdę. Uważam, że ona na nią zasługuje i, że zasługuje, żeby dowiedzieć się jej jak najszybciej. Czekam na następny <3 Buziaki
OdpowiedzUsuńWiem, wiem, dziś kolejny rozdział, a ja jestem (w zasadzie byłam, bo przeczytałam w nocy :D) o dwa do tyłu... Trzy to już za dużo, więc daję znać, że nadrobiłam :p
OdpowiedzUsuńNie będę się rozpisywać, bo wpadnę ponownie za kilka godzin. Powiem tylko, że nie spodziewałam się, że nadasz tacie Marco tak ciężki charakter... Ale to dobrze, przynajmniej się dzieje :) I cieszę się, że Inga tak szybko i łatwo łapie kontakt z resztą jego rodziny - pewnie pomagają jej w tym umiejętności psychologiczne :p
A rozstanie Mario i Ann? Czyżby te 'podchody' Götze do Ingi miały oznaczać, że nasz pączuś będzie próbował wydostać się z 'friendzone'? Będzie ciekawie... :D
Mam nadzieję, że utrzymasz bloga w dobrej kondycji - ja przyznaję szczerze, że od wczoraj nie mam żadnej wyobraźni: wszystkie pomysły zabrała mi Scarlett :p Ciężko pisać bloga i fikcyjnie dopasowywać Reusowi dziewczyny, skoro sam w końcu to zrobił :p
Do usłyszenia niedługo, buziaki :*