Ukrop. Pustynia. Słońce tuż nad moją głową. Żadnego żywego
stworzenia na horyzoncie. Tylko ja. Jest mi gorąco. Powietrze suche, ledwo
nabieram je do płuc. Krok za krokiem, powoli. Już nie daję rady. Taka
temperatura nie jest znośna dla człowieka. Wdech, wydech, coraz ciężej…
Otworzyłam oczy. Byłam cała zgrzana, jednak kiedy
zrozumiałam powód mojego stanu od razu pojawił się uśmiech na mojej twarzy, a
serce zaczęło łomotać jak oszalałe. Bo jak często się zdarza, że Marco Reus
przesłodko śpi w ciebie wtulony. Odwróciłam głowę w poszukiwaniu telefonu.
Niestety był za daleko, a poza tym, było zbyt ciemno, żeby zrobić jakiekolwiek
zdjęcie. Spał tak spokojnie. Jego głowa leżała na mojej piersi, a rękoma jak
bluszcz oplatał moją talię. Na jego ustach widać było delikatny uśmiech. Wargi
miał delikatnie rozchylone. Miałam aż ochotę delikatnie pocałować… Ale wtedy by
się obudził i zaistniałaby bardzo, ale to bardzo niezręczna sytuacja.
Marco Jamesie Reusie,
dlaczego ja tak bardzo cię pokochałam? Chyba wreszcie zrozumiałam, czym
„Im wyżej uniesiesz mnie, tym mocniej upadnę
Im dalej tym niebezpieczniej Ciebie pragnę.
I głośno mówię Tobie, że chcę żyć samotnie,
Lecz nie widzę już drogi powrotnej.
Kiedy jesteś jest ciebie mnóstwo.
Gdy odchodzisz jest zimno i pusto.
Kiedy wracasz kochać trudno.
Wierzę w Ciebie jak w bóstwo. To samobójstwo.
I schowam się tam gdzie noc za dnia się chowa
I znowu powiemy sobie trudne słowa.
I to co dzisiaj łączy nas zamienię w przyjaźń,
Lecz to miłość, która nigdy nie przemija…”
Podniosłam delikatnie rękę i wierzchem dłoni przeczesałam
jego aksamitne włosy. Poruszył się. Zmarszczył brwi i przewrócił się z boku na
plecy. Tak, jego "nietykalne" włosy. Nawet przez sen jest na to wyczulony. A ja byłam niepocieszona. W ogóle do siebie nie przylegaliśmy. Ani milimetrem. "Inga, twój ruch. Przecież on śpi. A nawet
jeśli nie, to możesz udawać, że ty śpisz.” Słyszałam pouczający głos mojej
podświadomości. Do odważnych świat należy. Bo pewnie to moja ostatnia szansa.
Przekręciłam się na bok, delikatnie położyłam głowę na jego klatce piersiowej,
a rękę na umięśnionym brzuchu. I znowu czułam te stado motyli próbujące
rozsadzić mój brzuch.
Nagle przekręcił głową. W jedną potem drugą stronę. Ups,
chyba się budzi. Zamknęłam oczy i próbowałam uspokoić mój szalony oddech. Nic
nie widzę. Jest ciemno. Leciutko otworzyłam jedno oko. Było strasznie ciemno.
Nie ma mowy, żeby zobaczył moje lekko rozchylone powieki. Lekko
otworzyłam
drugie oko. Widziałam jego twarz tylko do wysokości nosa. Dobre i to. Kiedy
zorientował się, że go obejmuję uśmiechnął się delikatnie. Nie ruszał się przez
jakąś chwilę. Nie wiem dokładnie jaką. Próbowałam robić wszystko, żeby uspokoić
moje rozszalałe serce. Jeszcze się domyśli, że nie śpię. Chyba się udało.
Podniósł jedną rękę i położył ją na moim policzku. Domyślił się? Zamknęłam
szybko oczy. Nie, nie domyślił. Jest dobrze. A nawet bardzo dobrze. Zsunął dłoń
z policzka na brodę. I poczułam jak kładzie palec na moich ustach. Mimowolnie
je rozchyliłam. Zacisnęłam oczy i próbowałam się skoncentrować na równomiernym
oddechu, co było cholernie trudne. Zaczął przesuwać kciuk po mojej dolnej
wardze, a następnie zaczął obrysowywać górną. To było takie, takie… O rety… Nie
oddychałam. Nie mogłam. Zabrał palec z moich ust i jego dłoń z powrotem
znalazła się na moim policzku. Wypuściłam powoli powietrze, a potem znów je
wstrzymałam słysząc jego bardzo cichy szept.
-Och, aniele, coś ta przyjaźń nam nie wychodzi.-i zaczął się
delikatnie podnosić. Przytrzymał mnie, położył i przykrył
kołdrą po samą szyję. I złożył słodki pocałunek na moim czole. I raptem
przyszła mi taka myśl-czy Robert kiedyś też mnie tak pocałował? Czy kiedykolwiek tak dotknął moje usta, czy położył w taki sposób dłoń na moim policzku. Przecież oboje
są moimi przyjaciółmi…ale odpowiedź brzmiała-nie.
Po cichu skierował się do drzwi. Otworzył je, a po chwili
już go nie było. Jeszcze mocniej zacisnęłam powieki, spod nich spłynęły dwie
samotne łzy. Przypomniał mi się tekst, który recytowałam w szkolnym
przedstawieniu. Kiedy ta lektura była dla mnie niezrozumiała…tak teraz rozumiem
ją aż za dobrze. „Romeo! Ach, czemuż ty
jesteś Romeo”…
Spojrzałam w ciemne gwiaździste niebo.
-Widzisz babciu, co się porobiło?-westchnęłam. Przewróciłam
się na bok i wtuliłam twarz w poduszkę, która jeszcze pachniała nim…
***
Obudził mnie budzik ustawiony na godzinę ósmą. Wstałam i
skierowałam się do łazienki, jednak nim tam dotarłam koło drzwi zauważyłam dużą
papierową torbę. Podeszłam do niej zaciekawiona. Leżała na niej karteczka.
„Zapomniałem wieczorem
przynieść-czarna sukienka i buty. Pewnie nie masz. Uprzedzam twoją
ciekawość-zerwałem metki, nie chcę, żebyś mnie zatłukła bądź też dręczyła
oddawaniem pieniędzy. PS. Jeny, jak wy słodko śpicie! Awww!
Lewy.”
Uśmiechnęłam się pod nosem. No tak, Lewy. Nie mogę sobie go
jakoś wyobrazić Lewego przebierającego w damskich sukienkach. No to zobaczmy co
tu takiego wymyślił…
Przeglądałam się w lustrze. Piękna, czarna sukienka
dopasowana do ciała sięgająca do kolan i piękne buty na niewielkiej szpileczce.
Cudo. Z włosami niewiele zrobiłam. Naturalnie są pokręcone, więc zostało mi je
tylko trochę ułożyć grzebieniem. Spojrzałam na swoją twarz. Podkrążone i błyszczące oczy... Dziwne połączenie. Zwłaszcza ten błysk. Nie od choroby, nie od smutku, a od miłości. No, czyli choroby.
Musnęłam delikatnie usta owocowym błyszczykiem, na wypadek jakby Marco chciał
mnie pocałować. Zachichotałam jak nastolatka. Jestem nienormalna.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
-Proszę!-krzyknęłam. Popatrzyłam jeszcze chwilę w lustro i
pokręciłam głową z niedowierzaniem w mój jakże "odmienny" stan
-Inga?-usłyszałam głos mojego taty
-W łazience!-odpowiedziałam i skierowałam się ku głównemu
pokojowi. Klopp stał w eleganckiej koszuli i czarnych spodniach. W ręku miał
przewieszoną czarną marynarkę. Zupełnie jak nie on. A gdzie czapeczka z
daszkiem?
-Pięknie wyglądasz. Robert dał radę.
-Wiedziałeś?
-Ba, sam mu kazałem.-odparł dumnie.
-Dziękuję.
-Lepiej dzisiaj wyglądasz. W ogóle…uśmiechasz się.
-Też się dziwię. Chyba tak nie powinno być…
-Właśnie tak powinno być.-przerwał mi. –Babcia przecież
mówiła, że masz być szczęśliwa. Ona też jest szczęśliwa widząc cię taką.
-Tak. Babcia miała rację. Nie mogę być wiecznie smutna i
mieć żal do świata. Podczas tego snu widząc ją taką uśmiechniętą… Coś się
stało, że…zrozumiałam. Taka jest kolej rzeczy. A ja muszę stawić czoło i zrobić
krok do przodu.
-Brawo, pani psycholog.-uśmiechnął się szczerze i mnie przytulił.
–A ile ma to wspólnego z nocną schadzką z Reusem, hmm?-zaśmiał się puszczając
mnie a ja miałam wrażenie, że na moment mi serce stanęło, a krew odpłynęła z
twarzy. Skąd on wie?
-Spokojnie, to żadne przesłuchanie. Nie musisz nic mówić, po
prostu byłem ciekawy.
-Nie szkodzi. Zwyczajnie się zagadaliśmy, nie wiadomo kiedy
zasnęliśmy. Marco to tylko przyjaciel. Skąd w ogóle wiesz?
-Pomylił w nocy pokoje i omal mi się na łózko nie wtarabanił. Nie
miałbym nic przeciwko, gdybyście, no wiesz, byli razem.
-Dzięki, ale nie wydaje mi się, żeby coś z tego było.
-A chciałabyś?-zadał pytanie z którym biłam się ostatnimi
dniami.
-To nie takie proste…-westchnęłam
-Albo go kochasz albo nie, co w tym trudnego?-uśmiechnął się
ciepło i skierował w stronę wyjścia.
-A ty? Od razu wiedziałeś, że kochasz Ullę?-zapytałam w drodze na śniadanie.
-Zakochałem się jak głupi.-zaśmiał się
-Dlaczego więc teraz oboje odpuściliście?
-Inga…
-Co w tym trudnego? Albo ją kochasz…-uśmiechnęłam się i
przekroczyłam próg hotelowej restauracji gdzie zastałam już Roberta z Marco siedzących
przy stole. Na nasz widok się podnieśli i najpierw Marco potem Lewy mnie po
przyjacielsku objęli.
-Dzięki Robert za sukienkę, i tak ci oddam pieniądze.
-Wykonałem tylko polecenie służbowe.-odpowiedział i puścił
oko do taty.
-Sprawy służbowe to załatwiajcie na boisku, a poza nim są sprawy prywatne.-stwierdziłam i
skierowałam się do stołu szwedzkiego, gdzie było podane śniadanie. Jeszcze
usłyszałam słowa Lewego
-Dobrze psze pani.-zaśmiałam się i zaczęłam nakładać sałatkę
analizując dzisiejsze zachowanie Marco. Przytulił mnie jak Robert. W sensie,
jako przyjaciel. No bo jako kto miałby mnie przytulać? Na dobrą sprawę nic
między nami nie zaszło. W sumie co miałoby zajść? Równie dobrze słowa, że
przyjaźń nam nie wychodzi mogły dotyczyć tego, że mnie nie lubi. Ale wtedy by
mnie nie pocałował. Całe szczęście, że nie wiedział, że przytuliłam się do
niego specjalnie. Im mniej wiesz tym lepiej śpisz.
-Aż tak głodna?-usłyszałam głos blondyna tuż przy moim uchu.
Zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc o co mu chodzi. Jednak kiedy spojrzałam na mój
talerz o mało nie parsknęłam śmiechem, z racji tego, że był po brzegi
napełniony sałatką.
-Tak.
-Okej.-zaśmiał się pod nosem. Wziął szczypce, żeby nabrać
tej samej
-Może weźmiesz połowę ode mnie?
-Z przyjemnością.
***
Samochodem taty całą czwórkę ruszyliśmy w stronę
wrocławskiego cmentarza. Przejechaliśmy przez centrum pięknego miasta, w którym
spędziłam ponad dwadzieścia lat. Nic tu się nie zmienia. To miasto ma swojego
starego ducha. Wszystkie uliczki, zakątki, parki… Minęliśmy sąd, kilka minut za
nim stał ogromny kościół. Na rogu zatrzymaliśmy się kupić kwiaty. Stanęłam
przed miejscem, gdzie jeden przy drugim były położone rozmaite wieńce.
Odwróciłam się do taty, który stał koło mnie.
-Ile zostało do pogrzebu?
-Godzina. Za szybko wyjechaliśmy.-spojrzał na zegarek, a
chwilę potem na mnie.
-Przejdę się chwilę sama, dobrze? Macie GPS’a więc nie
zginiecie, jak coś, to mam telefon.
-Wszystko w porządku?-zjawił się koło nas Robert.
-Tak, przepraszam was.
-Zdążysz?
-Jasne.-odpowiedziałam i ruszyłam w przeciwną stronę.
Zaczęłam biec przez rynek, aż w końcu trafiłam na dzielnicę
domów szeregowych i bliźniaków. To właśnie w jednej z połówek mieszkała babcia.
Otworzyłam drzwi i weszłam do domu.
Było tam bardzo czysto. Babcia zawsze dbała o porządek.
Przeszłam przez przedpokój i weszłam do salonu. Na podłodze leżał wielki,
wzorzysty, perski dywan. Na nim stały kanapa i niewielki stolik. Przetarłam
ręką niewidzialny kurz. Uśmiechnęłam się na wspomnienie, kiedy bawiłam się pod
nim moimi lalkami. Zrobiłam kilka kroków dalej i znalazłam się przy kominku.
„Miejsce zakazane” mojego dzieciństwa. Panicznie bała się, że coś sobie zrobię.
Na kominku stało nasze zdjęcie sprzed dwóch lat. Wglądałyśmy obie tak radośnie.
Wzięłam ramkę do rąk i przytuliłam ją do piersi. Będzie mi strasznie brakować
tych czasów. Przejechałam palcem po jej policzku. Poczułam wzbierające się łzy
pod powiekami. Odstawiłam zdjęcie na jego miejsce. Spojrzałam na zegarek.
Czterdzieści minut do pogrzebu. Wyjrzałam przez drzwi prowadzące do ogrodu. Po
środku jak co roku pięknie kwitły czerwone róże. Wzięłam z kuchni nożyczki i
poszłam ściąć bukiet do ogrodu. Postanowiłam jeszcze wejść na górę. Nogi
poniosły mnie do sypialni. Na samym środku stało duże zaścielone łóżko. Usiadłam
na jego krawędzi i wygładziłam dłonią narzutę. Jak zawsze skrzypiało. Kiedyś
nocami uciekałam i kładłam się do babci. Mocno ją przytulałam i wtedy mogłam
zasnąć. Bez koszmarów. Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową nie dowierzając. Na
ścianie naprzeciw wisiała złożona, oprawiona w ramkę moja bluzka z plamą po
kawie. Do niej dopięta karteczka „Bluzka
Ingi z poplamiona przez Marco Reus’a”. Tak
jak mówiła, tak zrobiła. Byłam niemalże stuprocentowo pewna, że żartowała. Obok
wisiała półka, a na niej nasze kolejne zdjęcia. Jedno robione w naszej restauracji. Przedstawiało mnie z
babcią i ciocią Sabinką, która pełniła rolę kelnerki. Najpiękniejsze popołudnia
po szkole. Coś mnie tknęło, żeby otworzyć szafkę nocną. Znalazłam tam bardzo
stary zeszyt. Co to może być. Wzięłam go delikatnie do rąk. Otworzyłam na
przypadkowej stronie. W lewym górnym roku była zapisana data. „30.08.2010”. To pamiętnik. Zaczęłam
czytać.
„Dopiero dzisiaj mam
czas napisać. Dopiero dzisiaj zasnęła. Po dwóch przepłakanych nocach. I dniach.
Nie rozumiem, czym moja ptaszynka sobie na to zasłużyła, nie rozumiem, dlaczego
karę za opuszczenie jej ponosi ona, a nie jej matka. Inga, moja piękna, mała
Inga. We własne urodziny ten człowiek omal jej nie zgwałcił. Drugi raz.
Przybiegła do mnie z trzęsącymi się rękoma i przerażonym wzrokiem. Czym ona na
to zasłużyła? Czym ten człowiek zasłużył na życie? Czy można go nazywać
człowiekiem? Czym on zasłużył na życie? Nie mnie to oceniać. Gdyby jednak mi
miało… Ten człowiek zniknął by już dawno z powierzchni tej ziemi…”
Nie dałam rady dłużej czytać. Po jaką cholerę to otwierałam?
Próbowałam wszystko wymazać z pamięci. Tak długo… Tego nigdy nie dam rady
zapomnieć…Ja tylko chcę pozbyć się tego bólu. Wybrałam numer do taty.
-Halo?-odezwał się lekko zaniepokojony po drugiej stronie
słuchawki
-Tatusiu przyjedź po mnie.-rozpłakałam się na dobre.
-Inga? Słoneczko, gdzie jesteś? Coś ci się stało?
-Nie, nic… Przyjedź, potrzebuję cię.-próbowałam otrzeć łzy,
jednak co rusz spływały nowe. Podałam mu adres. Zamknęłam pamiętnik babci i nie
wiedzieć czemu schowałam go do torebki. Złapałam za bukiet kwiatów. Syknęłam,
kiedy poczułam, jak kolec przeciął mi skórę.
Zeszłam na dół trzymając się poręczy, żeby nie spaść. Kiedy stanęłam w
progu salonu usłyszałam pisk hamowania. Po chwili do domu wpadł tata. Zobaczył
mnie i szybko podbiegł mocno do siebie przytulając.
-Inga, Boże, co się stało?-szepnął mocno mnie obejmując.
Puściłam kwiaty na podłogę i mocno go przytuliłam wbijając paznokcie w jego
czarną marynarkę. Jego uścisk działał wyjątkowo uspokajająco. Po kilku minutach
usiedliśmy na kanapie.
-Powiedz, jak mam zapomnieć, jak mam znieść ten ból, jak
zamazać pamięć? Wszyscy mi to mówią. Zapomnij. Przecież tak się nie da.
Znalazłam wpis w pamiętniku babci po dwóch dniach, kiedy on znowu próbował mnie
zgwałcić. Tato, on mnie nienawidził. Czuł do mnie wstręt.
-Inga.. Może zrób tak. Postaw się w jego sytuacji…
-Słucham? Bronisz go?-myślałam, że się przesłyszałam
-Nie. Posłuchaj mnie. Postaw się w jego sytuacji. Spróbuj wyobrazić sobie, co on czuł. Kobieta,
którą kochał nad życie zdradziła go i wyjechała. Po roku wróciła na wakacje. On
mimo zdrady cały czas ją kochał. Błagał ją, żeby została jego żoną. Wybaczył
jej zdradę. Był załamany. Ona miała mętlik w głowie. Doszła do wniosku, że
kocha obu. Oddała się mu, wyjechała z powrotem. Trzy miesiące później wróciła z
ciążowym brzuchem. Urodziła dziecko. I zostawiła go po raz trzeci, mówiąc, że
go nie kocha i, że wychodzi za mąż za miłość swojego życia. Wściekł się. Miał
tylko owoc ich miłości. Córkę. Po roku wbito mu nóż w serce, kiedy okazało się,
że dziecko nie jest jego. Wpadł w nałogi, depresję. Nie muszę ci tłumaczyć jako
psychologowi, co to jest wysoki stan depresji.
-Depresja egzogenna, reaktywna, organiczne zaburzenia
depresyjne. Najtrudniejsi pacjenci.
-To był chory człowiek.
-Wiem.
-A ty jesteś zdrowa. Mądra. Nie bądź tak jak on.
-Nie jestem!
-Nienawidzisz go. Nie widzisz..?
-Nie utrzymywałam z nim kontaktu od ukończenia osiemnastego
roku życia.
-A co do niego czułaś?
-Odrazę… i…-przełknęłam ślinę i spuściłam głowę. –Nie znałam historii z tej strony. Nigdy tak
na to nie spojrzałam.
-To cała historia, którą opowiedziała mi
Ulla, kiedy rozmawialiśmy, ty i twoja babcia. Nie chcę też go usprawiedliwiać za to co próbował
zrobić. Gdybym go zobaczył pewnie urwał bym mu jaja…
-Dziękuję, że mi to powiedziałeś. Chyba musimy jechać na
pogrzeb.
-Robert dostał telefon, że trzeba pogrzeb przesunąć na za
cztery godziny.
-To włożę róże do wazonu.-wstałam i podniosłam z podłogi
piękne kwiaty. Poszłam do kuchni i nalałam do wazoniku wody. Usłyszałam jak
tata zaczyna coś mówić podniesionym głosem przez telefon. Wstawiłam kwiaty do
wazonu i poszłam z powrotem do salonu. Akurat chował telefon do kieszeni.
-Coś się stało?
-Problemy z papierami. Nie dopilnowaliśmy kończenia się
umowy. Jutro rano przyjdzie jakaś kontrola, a brakuje mojego
podpisu.-powiedział niezadowolony.
-To jedź. Z tego co rozumiem, to dość ważne.
-Ani mi się śni. Jesteś teraz najważniejsza.
-Dam sobie radę.
-Inga, nie przekonasz mnie.
-No cóż. Pożyjemy, zobaczymy.
-Po kim ty taka uparta jesteś?
-Obawiam się, że po tobie. Zejdziesz ze mną do piwnicy?
-Pewnie.-zdjął marynarkę i przewiesił przez oparcie kanapy.
Udaliśmy się do kuchni, a z niej zeszliśmy do piwniczki. Pierwsze co rzucił mi
się w oczy regał z babcinymi konfiturami.
-Może i dom sprzedam, ale tego za nic nie
zostawię.-stwierdziłam i pobiegłam schodkami na górę po łyżeczki. Po chwili
wróciłam z dwiema łyżeczkami w dłoniach i jedną z nich wręczyłam tacie.
-Musisz
tego spróbować.-oznajmiłam i stanęłam przed wyborem konfitur. Uśmiechnęłam się
na widok dżemu porzeczkowego. Wzięłam słoik do rąk i próbowałam otworzyć.
-Daj, ja otworzę.-uśmiechnął się i otworzył go.
-Łyżeczki w dłoń.-zaśmiałam się i razem zanurzyliśmy
łyżeczki w dżemie. Tak, to jest to. Jak byłam mała zawsze uwielbiałam kanapki z
dżemami, naleśniki i wszystko inne z czym by się dżem dało zjeść.
-Pyszny.-stwierdził.
-Trzeba w ogóle kupić kartony. Chciałabym zabrać stąd trochę
rzeczy. Na pierwszy ogień pójdą dżemy.
-Wstawi się do mnie do piwnicy.
-Obawiam się o ich bezpieczeństwo.
-Bardziej ufasz Lewandowskiemu?-podniósł brew, a ja się
roześmiałam.
-Dobra, wstawimy do ciebie do piwnicy.
-Mniam!
-Słucham?
-Nic nie powiedziałem.-podniósł ręce w geście obrony.
Pokręciłam głową i ruszyłam dalej. W rogu piwniczki zauważyłam regał nakryty
białym prześcieradłem. Chwyciłam je od dołu i delikatnie zdjęłam, żeby nie
wytrzepać kurzu.
Na półkach stały drewniane, zdobione różnymi pięknymi
wzorami szkatułki. Na dolnej półce leżały dwa albumy. Kucnęłam i wzięłam je do
rąk. Otworzyłam na pierwszej stronie. Było tam tylko jedno zdjęcie.
Przedstawiało dwie uśmiechnięte kobiety, tu, na wrocławskim rynku. Na tle
ratusza.
-Tato?-zawołałam patrząc cały czas w zdjęcie
-Mmyhy?-usłyszałam w odpowiedzi. Odwróciłam się i zobaczyłam
go dzierżącego w dłoni słoik z łyżeczką w buzi.
-Chodź na chwilę. I zostaw już ten słoik. Nie zabiorę ci
go.-zaśmiałam się. Zakręcił słoik i odstawił na regał. Podszedł do mnie
zaciekawiony
-Co tam masz?-stanął koło mnie i przyjrzał się zdjęciu.
-Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty trzeci.-wskazałam na
datę a rogu fotografii
-Rok przed twoim urodzeniem.-odpowiedział mechanicznie i
dalej przyglądał się zdjęciu.
-Weźmiemy je i pójdziemy do ogrodu?
-Pewnie.-zgodził się i poszliśmy do ogrodu.
Usiedliśmy na drewnianym stopniu schodów. Ponownie
otworzyłam album, tym razem na kolejnej stronie. Znalazłam tam te same zdjęcie,
które pokazywała mi Ulla. Ja jako niemowlę u mamy na rękach. Tata uśmiechnął
się i objął mnie ramieniem.
-Taka malutka.-szepnął zauroczony zdjęciem –Tyle lat
straciłem.
-Ja też.-odparłam i przerzuciłam stronę. Kolejne zdjęcia jak
byłam niemowlakiem. Byłam na nich głównie z Ullą i babcią. Nie rozumiałam tego.
Uśmiechała się do mnie, chyba była szczęśliwa…dlaczego więc mnie zostawiła.
-Dlaczego? Dlaczego to zrobiła? Zostawiła mnie samą w ogóle
się nie interesując. Zobacz, wydaje się szczęśliwa na tych zdjęciach. Ale po
dwóch miesiącach mnie zostawiła… Pewnie kochała cię bardziej niż mnie.
-Nie mów tak, Inga.
-Czemu? Taka prawda.
-Ulla bardzo tego żałuje.
-Czasu nie odwróci. Nawet nie wiedziała, kiedy zaczęłam
chodzić, nie wiedziała, kiedy powiedziałam pierwsze słowo. Nie było to mama,
tylko babcia. Jako dziecko nie wiedziałam kto to mama. To słowo przewijało się
przez miliony bajek, a ja nie rozumiałam...-zabrał album z moich rąk i mocno
mnie przytulił. Po chwili znowu rozdzwonił się jego telefon. Puścił mnie i
spojrzał na wyświetlacz. Od razu zrzedła mu mina.
-Tato, jedź. Po pogrzebie babci. Po południu zawsze są loty
do Dortmundu. Podpiszesz, a jeżeli będziesz chciał to przecież możesz wrócić. Ja
zostanę z Anią, Marco i Robertem. Popakujemy rzeczy, które będę chciała zabrać.
-Nie ustąpisz?
-Nie.
-No to niech ci będzie.-uśmiechnął się lekko i odebrał
połączenie.
***
-Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.-padły ostatnie
słowa księdza. Trzymałam w ręku bukiet róż, które zerwałam w jej ogrodzie, a
drugą ręką obejmowałam tatę. Gdyby nie ja, nikt nie pojawiłby się na jej
pogrzebie. Ciocia Sabina zmarła dwa lata temu, a babcia nie nawiązywała
głębszych przyjaźni. Tata pogładził mnie po ramieniu. Uśmiechnęłam się do niego
blado. Dębowa trumna została powoli opuszczana, a mi pociekła pojedyncza łezka.
Całą ceremonię chodziły mi po głowie słowa babci z naszej dziwnej rozmowy we
śnie. „Odetnij się od przeszłości. Na
zawsze. Obiecaj mi to”
Usłyszałam stukot szpilek. Odwróciłam głowę i zobaczyłam
zbliżającą się do nas Anię z bukietem kwiatów w ręku. Puściłam tatę i mocno
przytuliłam przyjaciółkę.
-Cieszę się, że jesteś.-szepnęłam cicho
-Przepraszam, że się spóźniłam, były korki.
-Nie ma sprawy.-odpowiedziałam i stanęłam koło niej.
Brunetka złapała mnie pocieszająco za rękę. Pomyślałam, że mam wspaniałych
ludzi koło siebie, na których mogę zawsze liczyć, że nawet mogą zastępować mi
rodzinę, bo każdy z nich na swój sposób ma miejsce w moim sercu. A potem
spojrzałam na Marco. A tobie, całe moje serce się należy. Jakby poczuł mój
wzrok spojrzał na mnie i posłał uśmiech.
Spojrzałam ostatni raz na grób mojej ukochanej babci. Stał
na nim jeden wielki znicz. Bukiet moich róż, bukiecik Ani, bukiet białych Lilii
od Marco i jeden duży wieniec. Widzisz babciu? Twoi idole kupili ci kwiaty. A
gdybyś żyła byś ich poznała… Spojrzałam w niebo i delikatnie się uśmiechnęłam.
„Odetnij się od przeszłości”. Żeby się
odciąć muszę stawić jej czoło. Podbiegłam do taty, który razem z chłopakami i
Anią kierowali się powoli do wyjścia z cmentarza.
-Za pół godziny mam samolot do Dortmundu, a wieczorem
wracam.
-Dobrze. Nie musisz się martwić, dam radę.
-Zostawię wam mój samochód. Możecie pakować co chcesz zabrać
do bagażnika. Jest duży, więc powinno się wszystko zmieścić. Jak nie, to na
tylne siedzenia. Marco i Robert będą chyba wracać samolotem.
-Okej.
Tata szukał czegoś w marynarce. W końcu wyjął kluczyki i
wyciągnął rękę do mnie.
-Nie, nie. Ja nie mam prawa jazdy.-odpowiedziałam stając
przy wyjściu, gdzie zatrzymali się Marco z Lewandowskimi. Klopp zawiesił rękę z
kluczykami w powietrzu i spojrzał to na Marco, to na Roberta i z powrotem. Aż w
końcu podał kluczyki Ance.
-Dawać kluczyki kobiecie? Wie pan co? Gdzie nasze klubowe
zaufanie?-udawał oburzonego Robert
-Ależ mój drogi, ufam wam obydwoje stuprocentowo. Wystawiam
was w pierwszych składach, bo ufam, że dacie radę na boisku i wspomożecie
drużynę dążeniu do wygranej. Ale jak to
moja córka mądrze stwierdziła na śniadaniu, musimy rozgraniczać życie prywatne
od zawodowego, prawda?-uśmiechnął się zwycięsko. –Także do zobaczenia moi
drodzy i opiekujcie się dobrze Ingą.-uśmiechnął się i przytulił mnie na pożegnanie.
–Bo straciłem zaufanie, dlatego. A ty je masz?-szepnął a ja zmarszczyłam brwi
nie rozumiejąc o co mu chodzi. Odszedł kilka kroków i złapał taksówkę. Dopiero
kiedy do niej wsiadł przypomniała mi się nasza poranna rozmowa a propo Marco
oraz taty i Ulli.
-Wiecie co, idźcie do hotelu, albo jeśli wolicie do domu
babci. W sumie nawet lepiej. Możecie poczekać w salonie.-podałam klucze do domu
babci Ani. Chłopacy zrobili minę w stylu „ty też?”. No cóż. Damska solidarność.
-A ty?
-Muszę iść w jedno miejsce.
-Iść z tobą?-zaoferował się Marco. Uśmiechnęłam się
delikatnie do niego
-Nie, muszę poradzić sobie z tym sama. A! I jeszcze możecie
kupić kartony.
-Z czym poradzić?-tym razem dociekał Robert.
-Ze zrobieniem kroku do przodu. –odpowiedziałam i ruszyłam
przed siebie.
~~~
Kochani...Nie wiem od czego zacząć...Może od tego, że kiedy zobaczyłam liczbę wyświetleń poprzedniej części zakrztusiłam się herbatą i nie mogłam złapać oddechu... :') Spokojnie, żyję, choć w wielkim szoku.. Nie wiem, czy faktycznie tak dużo osób weszło, czy ktoś torturował "refresh", czy ja aż tyle razy wchodziłam z nadzieją na komentarz więcej...ale kiedy średnio każdy rozdział ma troszkę naciągane 400 wyświetleń, tak ostatni miał ich...aż 605... Wow..Serio, dziękuję Wam bardzo! Choć na komentarze zbyt to się nie przekłada (każdy może komentować, to tylko minutka, a dla mnie masa szczęścia i weny do pisania!)..
SPRAWA NUMER "DWA" BARDZO WAŻNA:
Ostatnio miałam niezliczone pokłady weny...Jak może kiedyś wspominałam, chciałam, żeby 32 część (z okazji moich urodzin) była taka...przyjemna, miła, lekka, interesująca...Rozumiecie...Napisałam. Szczerze? Wyszło...Tylko...Trochę mnie poniosło...bo..liczy ona..17 pełnych stron...Stąd pytanie do Was:
Czy zaśniecie? Czy mam rozbić ją na dwie? Nie ma za bardzo momentu, w którym mogłabym ją urwać, a nie chcę też wykazać się chamskością polsatu i nie chciałabym też tak urywać w momentach od czapy, bo stanowi taką spójną, dłuuuuuugą całość.. Jednak jeśli stwierdzicie, że lepiej ją jakoś skrócić to dajcie znać.. To przecież Wy czytacie.:) Nie chcę, żebyście stwierdziły"za długa, zaraz zasnę", więc piszcie!:))
Sprawa trzecia!
Marco strzelił goolaaa!!! :)))
Chłopaki dali radę! 2:0! Oby tak dalej! Coraz bliżej Bayernu..wyprzedzimy ich! Nie ma to tamto!:)
Za tydzień już 30 rozdział!..Jak ten czas leci :')
Jestem ogromnie ciekawa Waszych opinii na temat powyższego:)
Buziaczki!:**
Niesamowity ! Uśmiecham się jak wariatka. Jesteś cudowna. Marco i Inga ... och och och <3 haha, ja też bym się przytuliła tak do Marco. A co tam :D Rozwaliło mnie "Dawać kluczyki kobiecie ? Wie pan co ? Gdzie nasze klubowe zaufanie ?" !! Dobrze, że Ania przyjechała i, że Inga mną ich przy sobie. Jakoś sobie poradzi. Co do rozdziału 32 ... kochana możesz nawet napisać rozdział długości 2000 stron, a ja i tak przeczytam na raz, więc moje zdanie już masz. Uwielbiam tego bloga. Na prawdę uwielbiam. Teraz tylko muszę wytrzymać tydzień i będzie kolejny rozdział. Buziaki
OdpowiedzUsuńWróciłam do ciebie kochana ! ;) Po bardzo długiej przerwie ale jestem! I muszę przyznać ,że z twoim blogiem była na bieżąco jak i z innymi! :) Jestem w szoku śmierć ukochanej babci , coraz bliżej Marco? Hoo zaczyna dopiero się rozkręcać!:) Ale gdy czytałam ,że babcia umarła miałam łzy w oczach i nie mogłam powstrzymać sie i leciały mi łzy. Twój blog jest taki wzruszający że aż brak mi słów... Cudowne idealne i świetne<3 ! Nie mogę doczekać się następnej cześci:) A rozdział 32 to dawaj cały lubie czytać twoje opowiadanie i damy rade my wszystkie! Do usłyszenia , Buziaczki kochana :*
OdpowiedzUsuńSuper rozdział
OdpowiedzUsuńKurde! Co to ma być? Co to ma być? Ten rozdział jest genialny! Ja nie wierzę! Początkiem rozwaliłaś wszystko! Powaliłaś wszystko. To jak ją dotykał. Wyobraziłam sobie to wszystko o czym pisałaś. Jakby czułam to. Miałam wrażenie, że chce ją pocałować. Miał wrażenie jakbym tam była. Jakbym.. No nie umiem tego opisać. To było coś niesamowitego. Każdy twój rodział budzi we mnie takie emocje... Jakby motywuje mnie do dalszego pisania.
OdpowiedzUsuńNaprawdę zazdroszczę Ci talentu i wyobraźni.
Inga chyba w końcu zrozumiała, że musi zrobić krok w przód. Musi coś zrobić ze swoim życiem i przyszłością. Ha! Czyli mam rozumieć, że Inga przeprowadza się do Niemiec? Nie zostawia Marco? Tak!
Dziewczyno jesteś genialna! W 100%! Byłabym głupia, kiedy powiedziałabym, że jest inaczej. Motywuj mnie dalej. Pisz jak najszybciej. Dodawaj jak najszybciej!
Pozdrawiam kochana!
Rozdział jak zawsze fenomenalny, brak mi przymiotników aby opisać jego zajebistość. Brak mi po prostu słów i nie wiem co napisać.
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział. <3 Oni muszą być razem, są tacy slodcy. Marco powinien z nią iść.Nie wiem co mam więcej pisać piszesz genialne rozdziały *___* 32 chcemy zobaczyć w całości z twoim blogiem napewno nie zasniemy <3 życzę weny i pozdrawiam Aga <3
OdpowiedzUsuńim dłuższy tym lepszy, najwyżej przygotuję sobie coś do picia i pochrupania :D pozdrawiam xo
OdpowiedzUsuńMelduję się :)
OdpowiedzUsuńNo, kochana, rozdział rewelacyjny! Mi taka długość jak najbardziej odpowiada, bo naprawdę można czytać bez końca ^^
Kurczę, ty nawet nie wiesz, jak ja uwielbiam twój styl pisania. Wszystko jest tak cholernie realistyczne *.* Zazdroszczę ci takiej wyobraźni :)
Inga i Marco, słodcy są! Nie da się ich nie lubić.
No nic, czekam na następny, a ten 32... może lepiej całość? :)
Buziaki :**
PS. Zapraszam również do siebie na świeżutką siedemnastkę. Wpadniesz? ^^
Twojego bloga można czytać bez końca. Już nie mogę się doczekać następnej części. A co do tego rozdziału to jest fantastyczny, nawet się wzruszyłam. Kochana życzę Ci dużo weny abyś mogła pisać dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :**
Ps. Zapraszam do mnie http://historieborussen.blogspot.com
UsuńSuper. :) Co raz bliżej siebie są. :) Czekam na ten ich pierwszy krok w stronę miłości. :) Ciekawe kto go zrobi pierwszy. :) Czekam na nexta. :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńSuper kiedy następny?
OdpowiedzUsuńWedług mnie to rozdział może trwać nawet nieskończoność. Piszesz tak wspaniale, że chciałoby się czytać to opowiadanie na okrągło. Potrafisz rozbawić ale i wzruszyć czytelnika. Doskonale przekazujesz nam emocje związane z ostatnimi wydarzeniami.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Marco i Inga są coraz bliżej siebie. Po zachowaniu Marco widać, że Inga nie jest mu obojętna. Klopp jest wspaniałym ojcem - bardzo troskliwym, opiekuńczym.
Buziaki,
Mańka :)
Witam! :*
OdpowiedzUsuńUdało mi się dotrzeć! W końcu. :)
Pisanie, że rozdział jest ciekawy, interesujący, cudowny, genialny, wspaniały, fenomenalny itd. jest nudne, bo Ty doskonale o tym wiesz. :) Świadczy o tym już sama liczba wyświetleń, o której wspomniałaś. ;) Dlatego pominę ten fakt. :*
Marco... *o*
Inga... *o*
Marco i Inga... *O*
Magia...
Ach ta nasza Ingusia. Udawać śpiącą królewnę, żeby móc przytulić się do Marco? Oj... ^^ Wiesz co najbardziej zapadło mi w pamięci? Słowa "nie wychodzi nam ta przyjaźń" i wiem, że tutaj nie chodzi o to (jak myślała Inga), że on jej nie lubi. Wręcz przeciwnie. Marco ją uwielbia. O ile... o ile nie kocha. :) Żaden przyjaciel nie dotyka twarzy przyjaciółki w ten sposób. Żaden. :)
Jakie stosunki między Kloppem, a naszą bohaterką są fajne. ^^ Jakby znali się od zawsze. I to mi się cholernie podoba!❤❤
To jak swobodnie wypytuje córkę o Marco. Sądzę, że byłby szczęśliwy, gdyby jego córeczka była szczęśliwa. Nieważne czy z Marco czy z bezdomnym żebrakiem. Ważne, żeby była szczęśliwa. :)
Moment z dżemem babci? Śmiałam się jak głupia.
Moment z kluczykami? Leżałam na podłodze! :D
Inga ma naprawdę fantastycznych przyjaciół, których dzięki Bogu docenia. :) Zastanawia mnie gdzie ona idzie... Co chce zrobić?
Czekam na więcej!
Buziaki x
PS. Co do długości to... ja i tak będę zaglądać na blogi w weekendy, więc mnie to bez różnicy. :))
Proszę szybko o następny rozdział ; -)
OdpowiedzUsuń