sobota, 31 października 2015

Trzydzieści jeden.



/Inga/


Dzisiaj w końcu wracamy do Dortmundu. Zostawiłam Wrocław za sobą, tak wiele przede mną. Ostatniej nocy w hotelu Marco z Lewym zaproponowali, żebym pojechała z nimi i jeszcze kilkoma osobami na wycieczkę…





Retrospekcja
~~~

-Inga, wiem, że to może nie w porę-zaczął Robert- ale chcielibyśmy, żebyś pojechała z nami na wakacje.
-Jakie wakacje?-zostałam wyrwana z moich myśli
-No jadę ja z Anią, Marco, Mario, Pierre, Mats z Cathy, Łukasz z Ewą.
-Nie wiem, chyba nie, dziękuję. Poza tym nie mam pieniędzy a znając was pół świata przejedziecie.
-Z biletami nie ma problemu. Już są kupione. Dla ciebie.
-O nie. Ja na coś takiego się nie godziłam. Nie chcę, żebyście mnie sponsorowali.
-Potraktuj to jako prezent.-odezwał się w końcu Marco
-Nie, ja tak drogich prezentów nie przyjmuję.
-Uwierz, że nie zbiedniejemy.
-Super! Da się oddać jeszcze te bilety?
-Nie/Tak.-odpowiedzieli równo.
-To w takim razie oddajcie.
-Nie.-tym razem jednogłośni
-Komu powinnam oddać pieniądze?
-Wszystkim.
-Słucham?
-Wszyscy się złożyli.-odpowiedział bacznie mnie obserwując Reus
-Nie, chłopaki, przepraszam, tylko będę piątym kołem u wozu. Będę wam przeszkadzała. Zmarła mi babcia, moje życie to chaos… Nie nabawicie się ze mną.
-Odpoczęłabyś. Przecież nie musisz od razu chodzić na imprezy, chociaż jakbyś chciała też by było fajnie. Guśka, my rozumiemy przecież twoją sytuację i nikt ci nie będzie robił pod górę. Jak będziesz chciała możesz nawet się zamknąć w pokoju.
-Nie wiem.
-Bilety są na dwudziestego szóstego o siódmej rano na lotnisku. My będziemy na ciebie czekać póki siłą nas nie wrzucą do samolotu. Jak nie, to nie. Nie zmuszamy. Możemy się tak umówić?
-Niech wam będzie. Ale to nie znaczy, że się zgadzam.
-Wiemy.



~~~



Oczywiście również mi się oberwało za moją lekkomyślność za to, że poszłam do aresztu. Na szczęście zostałam po tym przytulona i już z lekkomyślności przeszło na odwagę.  Czuję, że Klopp naprawdę stara się być dla mnie prawdziwym ojcem. A sam jest wspaniałym człowiekiem.


-Inga. Jesteśmy pod domem.-poczułam rękę na ramieniu
-Długo spałam?
-Jakiś czas.-uśmiechnął się Klopp –Wniosę kartony. Na pewno nie mam zabierać ich do siebie?
-Jeszcze nie. Chciałabym przejrzeć jeszcze kilka rzeczy.

Kiedy tylko przekroczyliśmy próg domu Klopp zawołał do Lewandowskiego po polsku jak to miał w zwyczaju

-Robert, rusz dupę!-zaśmiałam się pod nosem
-Nauczę cię trochę bardziej uprzejmych polskich zwrotów.
-Dziękuję, nie kłopocz się, inne mi niepotrzebne.-odpowiedział z wielkim uśmiechem na ustach i poszedł na piętro odłożyć kartony do mojego pokoju.
-To gdzie te marmoladki?-wyszczerzył się Lewy
-Już u mnie w pokoju. Dla ciebie zostały albumy.
-Pfff.-rzucił nadąsany i ruszył powłóczyście do samochodu.






***




Zbliżała się dziewiętnasta. Nie miałam co ze sobą zrobić. Robert proponował mi wspólną grę w Fifę, ale zupełnie nie miałam do tego nastroju. Cały dzień byłam jakaś przygnębiona. Nie, przecież nie jestem sama, mam tatę, mam Lewandowskich, mam Marco, Mario, Kubę i resztę zawodników BVB…Jednak czułam jakby brakowało jednej osoby. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Idunę na myśl mi przyszło, że muszę przyjechać tu z babcią…
Chwyciłam za telefon i napisałam sms’a do taty.



„Do której jest otwarta Iduna?”



Równo minutę później przyszła odpowiedź.



„Możesz pójść w każdej chwili. Ochrona wie.:)”



„Dzięki!”

Odpisałam i zeskoczyłam z łóżka. Przebrałam się w getry, sweter i czarne conversy. I tak właśnie wyszłam z domu. Na zewnątrz powoli się ściemniało. Kierowałam się mapami w moim telefonie, żeby trafić od razu na stadion, a nie okrążyć cały Dortmund. W końcu trafiłam pod jej drzwi. Ochroniarz tym razem przepuścił mnie bez problemu.  Skierowałam się najpierw do szatni chłopaków. Zawsze marzyłam tam się znaleźć. Stanęłam przed drzwiami i nacisnęłam na klamkę. Niestety nie ustąpiła. Może jeszcze innym razem. Skierowałam się długim, czarno-żółtym tunelem, z którego na meczach drużyny wychodziły na meczach na boisko. Prawie też bym tak weszła gdyby nie…

-Kto panią tutaj wpuścił? Proszę opuścić obiekt.
-Wpuścił mnie tu pan ochroniarz, wie, że tu jestem.
-Ale poza godzinami zwiedzania nie można tu przebywać!
-Proszę chwilę zaczekać.
-Ale…
-Chwilę.-powiedziałam i wykręciłam numer do taty na telefonie.

-Halo?
-Hej. Mogę wejść na boisko?
-Możesz wejść wszędzie. A co jakieś problemy z ochroną?
-Dokładnie.
-Daj mi tego pajaca do telefonu. –zaśmiałam się i podałam telefon ochroniarzowi. Patrzyłam na wyraz jego twarzy, który z sekundy na sekundę zmieniał się jak w kalejdoskopie. Tato, nie rób siary!
-Cór…-zająkał się wysoki mężczyzna i spojrzał się na mnie zszokowany jakby mi nagle wyrosły zielone czółki. No tak. Szok, że trener Borussii ma córkę. Biedny ochroniarz.
-Oczywiście, rozumiem. Do widzenia.-mówił zaskoczony do telefonu i podał mi urządzenie.
-Dziękuję tatusiuuu!-powiedziałam piskliwym głosikiem korzystając z uprzejmości ochroniarza, który ustąpił mi posłusznie z drogi i zaczęliśmy się oboje śmiać.
-Co właściwie robisz na Idunie?
-Podziwiam!-uśmiechnęłam się, kiedy postawiłam pierwsze kroki na murawie.
-To miłego podziwiania! Będę musiał też podjechać na Idunę po dokumenty za jakiś czas, może jeszcze będziesz to cię odwiozę.
-Dokumentacja to przecież najważniejsze zajęcie trenera.-zaśmiałam się –Pewnie, skorzystam z transportu z przyjemnością.
-Okej, to baw się dobrze!
-Tak właśnie zamierzam.-odpowiedziałam i rozłączyłam połączenie.

Stałam na Idunie. Na tej Idunie. Sama. Iduna i ja. Poczułam ogromny napływ endorfin. Zapiszczałam cicho i wskoczyłam na trybuny. Usiadłam na pierwszym lepszym krzesełku, a po chwili pobiegłam na samą górę. Tak, stamtąd był przepiękny widok. Zrobiłam zdjęcie. Kto by nie zrobił?! Pobiegłam migiem do drugiego sektora. Zupełnie inny widok! No to zdjęcie. Trzeba jeszcze zbiec niżej i zrobić usiąść na krzesełku. I zrobić zdjęcie. Tak właśnie obiegłam cały stadion i trybuny. Czułam się jak małe dziecko, co dostało w nagrodę lizaka.
W końcu zaczęłam schodzić na dół. Oczy mi rozbłysnęły na widok zielonej murawy. Nie musiałam się długo zastanawiać. Zdjęłam trampki i skarpetki i boso stanęłam na murawie. To tak wspaniałe uczucie. Tyle o marzyłam o tym momencie. Dotknęłam słupka bramki. Na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Popatrzyłam na wprost. Druga bramka! Z dziecięcą radością przebiegłam całe boisko, by podskoczyć do drugiej bramki i zawisnąć na drążku. Poszłam powoli rozglądając się po trybunach  na sam środek boiska.  Pod wpływem chwili położyłam się na pięknie wyrównanej trawie i patrzyłam w niebo, które stało się już ciemnoniebieskie. Jedyne światło na murawę dawały wielkie prostokątne lampy ustawione teraz na nieco delikatniejsze światło. Zamknęłam na jakiś czas oczy i rozkoszowałam się chwilą.

Kiedy tylko otworzyłam powieki o mało co nie wyskoczyło mi serce. Nade mną stał tata z Hansem-Joahimem Watzke śmiejąc się. Zamrugałam szybko powiekami, myśląc, że to tylko coś w moim móżdżku nie tak. Chyba jednak w porządku. Zaczęłam się podrywać do wstania.

-Siedź, siedź. My się dosiądziemy!-uśmiechnął się szeroko tata
-Nie, ja wstanę. Nie zaszkodzi mi.
-Oj daj spokój, jeszcze chyba nie siedzieliśmy na środku boiska, nie Jurgen?-tym razem odezwał się Watzke.
-No właśnie.-stwierdził i przysiadł się do mnie, a tuż obok niego dyrektor Borussii.
-Właściwie, gdzie moje maniery, Inga Mazur.
-Joahim Watzke, ale sądzę, że się tego domyśliłaś.-zaśmiał się i uścisnął moją rękę
-Nie ukrywam, że tak właśnie było.-odpowiedziałam. –Ale tu pięknie.-westchnęłam
-Poczekaj, aż będzie tutaj mecz.
-We wrześniu już będą, prawda? Jeszcze zdążę przed rozpoczęciem roku.
-A no właśnie, w sprawie studiów…-zaczął tata drapiąc się po czole
-Tak?
-Wiem, że w twoim życiu się trochę ostatnio działo, trochę rewolucji…Ale ci dorzucę pomysł do przemyślenia oczywiście.
-Jaki?
-Studia w Dortmundzie.-odpowiedział pan Watzke
-Bardzo bym chciała, ale niestety…aż tak perfekcyjnie języka nie znam. Muszę dokończyć te lata w Polsce.
-No właśnie wcale nie musisz. Właśnie rozmawialiśmy o tym z Juergenem… Mówiłaś, że znasz cały program wykładany w następnych latach.
-Po polsku.
-Właśnie. Mój szwagier jest dyrektorem całego  uniwersytetu tutaj.
-Nie, nie. Bardzo przepraszam, ale nie chciałabym mieć zaliczanej magisterki na podstawie znajomości…
-Nic takiego nie powiedziałem! Rozmawiałem już z nim. Poszedł nam na rękę i możesz napisać dwa testy zaliczeniowe z dwóch lat. Jak napiszesz na ileśtam procent, już zapomniałem, możesz od razu zdawać magistra. Też po polsku.
-Naprawdę?-na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech. Żadnego wyjazdu do Polski. Pobyt na stałe w pięknym Dortmundzie, blisko Marco…znaczy się, blisko taty i przyjaciół.
Obydwoje pokiwali zgodnie głowami
-Kiedy? Kiedy na to wpadliście?
-A chyba jakoś wczoraj przez telefon i dzisiejsze popołudnie.-odpowiedział tata przyglądając mi się bacznie. –Co ty na to?
-Dziękuję!-pisnęłam i mocno przytuliłam tatę.  –Panu też bardzo dziękuję. Nie mam pojęcia jak się odwdzięczę.
-W sumie nawet mam pomył, ale to kiedy indziej. Spokojnie, nie masz się czym przejmować, na razie to nic konkretnego. Musisz poczekać. Najpierw magistra zdaj śpiewająco.
-W takim razie będę czekać.
-No to teraz ci możemy zmieniać nazwisko.-uśmiechnął się szeroko Klopp.
-Słucham?-domyślałam się, że moje oczy są wielkie jak pięciozłotówki.
-No wiesz, jesteś moją córką. Trzeba zrobić badania i zanieść je do urzędu, wpisać mnie na akt urodzenia no i zmienić nazwisko. Nie podoba mi się, że nosisz nazwisko niespokrewnionego z tobą faceta, o którym najlepiej, żebyś zapomniała.
-Ale…
-Nie przyjmuję.-pokręcił przecząco głową
-Wow.
-To znaczy…
-Nie wierzę w to wszystko. Żeby moje życie zmieniło się w zaledwie dwa tygodnie. Nie umiem się w tym wszystkim zaleźć. Jeśli chodzi o nazwisko, jasne, jeżeli tak chcesz…
-Nie, pytanie czy ty chcesz.
-Przed chwilą nie było żadnego ale.
-Ale możesz się wypowiedzieć na ten temat. To w takim razie co, hmm?
-Nie mogę w to uwierzyć. Nie wiem jak powinnam się teraz czuć, ale…
-Nie mów co powinnaś, a co czujesz.-uśmiechnął się pokrzepiająco Klopp.
-Hmm… Niedowierzanie, to na pewno. Szok, pustkę, zaskoczenie.
-Pustkę?
-Babcia. Nie umiem przyjąć, że nie ma jej już wśród nas.-zeszkliły mi się oczy, a tata objął mnie silnie ramieniem
-Jest. Jest gdzieś tu i czuwa nad tobą.
-Masz rację.-uśmiechnęłam się i położyłam głowę na jego ramieniu.
-Ale ci się córa poszczęściła.-uśmiechnął się szeroko pan Watzke.
-No ba!-odparł dumnie.
-Chociaż powiedziałbym wypisz-wymaluj cała mama.-przyglądał mi się. Tak. Jeszcze jedna niedokończona sprawa…
-A więc Inga Klopp?-spojrzałam na niego
-Brzmi idealnie. Tak powinno być od urodzenia. Możesz jeszcze jedno pięęękne, dłuuugie imię wstawić przed nazwiskiem.
-Nie, przepraszam, z całym szacunkiem do twojej mamy…Inga Klopp w zupełności wystarczy. Disneyowskie księżniczki niech zostaną u Disneya.-stwierdziłam ze śmiechem, a po chwili wtórowały mi dwa męskie, donośne śmiechy.
-Długo się przyjaźnisz z panem Watzke?-zapytałam z ciekawości
-Tylko nie pan!
-Opóźniony kryzys wieku średniego.-zachichotał tata pod nosem, co spotkało się z grożącym palcem dyrektora BVB
-Jak nie „pan” to…?
-Możesz mi wujkować. Chyba nigdy nie miałaś wujka, hmm?
-Nie.-uśmiechnęłam się
-No to już masz.-stwierdził z wielkim uśmiechem. –A z tą przyjaźnią…Hmm? Ile?-zwrócił się do mojego taty
-Oj… Siedem lat?
-Jakoś tak będzie.
-Niezły staż.-zaśmiałam się
-Jak stare dobre małżeństwo! Wiemy o sobie sporo. Nie zdziw się, że troszkę o tobie też wiem.
-Nie zaskoczyłoby mnie to.-uśmiechnęłam się –Zbieramy się?
-Właśnie miałem to proponować.-zgodził się ze mną tata i całą trójką podnieśliśmy się z murawy.
-Inga?
-Hmm?-spojrzałam pytająco na trenera pszczółek.
-Buty.
-A! Tylko gdzie ja to… Wiem! Zaraz będę!-uśmiechnęłam się szeroko i ruszyłam biegiem do wielkiej żółtej trybuny, gdzie na dole czekały moje conversy i skarpetki. Założyłam je najszybciej jak to możliwe i jak najszybciej ich dogoniłam.




***



Tata odwiózł mnie pod dom Lewandowskich. Wcześniej podwieźliśmy pana Watzke pod dom.

-Wejdziesz na herbatę?
-Nie, dziękuję ci bardzo. Wrócę do siebie, muszę psa wyprowadzić.
-Masz psa?
-I kota.
-Kota! O rety! Jaki? Jak się nazywa? Jaka rasa?
-Lubisz koty?-uśmiechnął się szeroko
-Uwielbiam.
-Dachowiec, szary w takie prążki. Ulli. Ja chciałem psa, to mam Emmę.
-Kiedyś muszę do ciebie się wybrać.
-Zapraszam! Kiedy tylko chcesz! Dom stoi otworem. Nawet mam wolny pokój, więc jeśli ci się znudzi mieszkanie u Lewego, to u mnie zawsze znajdzie się miejsce. –zaskoczył mnie tym. Mieszkać u niego? Jest moim ojcem, ale… Nie mogę się do tego przyzwyczaić. Córka Jurgena Kloppa. Z jednej strony straciłam babcię, moją jedyną rodzinę, a z drugiej zyskałam tatę, wspaniałych przyjaciół i Marco, kimkolwiek on był.
-Mówię serio. Dla mnie mogłabyś wprowadzić się już teraz, choć wiem, że to za dużo nowości jak na teraz.
-Tak, nie ukrywam, że trochę tak.  Ale dziękuję za propozycję. Przemyślę.
-Cieszę się bardzo. Nie miałem przypadkiem od ciebie czegoś zabrać z tych kartonów? Czy chciałaś jeszcze coś poczytać?
-Nie, nie. Na dobrą sprawę można już zabrać. Chcesz teraz?
-No to wezmę, co trzeba.-wyjął kluczyki ze stacyjki i wysiadł, a ja zaraz po nim.  

Weszliśmy przez furtkę. Otworzyłam drzwi, a trener pszczółek przepuścił mnie w drzwiach.  Dom wydawał się dziwnie pusty. Pewnie Lewy do kogoś pojechał.
-Podejdziemy do mnie do pokoju?-skierowałam się do niego, na co pokiwał głową z uśmiechem.

Pozbyłam się jednego kartonu z dżemami, naturalnie zostawiając jeden dla siebie. No i część albumów. Między nimi natknęłam się ponownie na drewniane szkatułki z listami i jej pamiętnik. Postanowiłam je jeszcze zostawić.
Kiedy żegnaliśmy się przy jego samochodzie coś nagle mnie tknęło.

-Możesz…-pod wpływem jego wzroku straciłam całą pewność siebie.
-Tak?
-Nie, nie powinnam o to pytać. Przepraszam. Nic nie mówiłam.
-Inga, możesz mnie pytać o wszystko. Zapewniam, że się nie obrażę.-uśmiechnął się pokrzepiająco
-Możesz mi podać adres...twojej...żony.-wydukałam w końcu.
-Chcesz jechać? Mogę cię podwieźć.-odpowiedział w końcu z zaskoczeniem
-Nie, nie. Chciałabym pojechać sama, jeśli mogę.
-Chcesz do niej jechać?-spojrzał na mnie spod okularów
-Myślisz, że mogę?
-Pewnie. Ucieszy się. Poczekaj, zaraz ci zapiszę.-chyba powrócił do stanu normalności. Podszedł od strony pasażera i wyjął notes. Napisał szybko adres, wydarł kartkę z zeszyciku i podał mi ją.
-Proszę bardzo. Czy panienka sobie jeszcze coś życzy?
-Autograf.-powiedziałam pewnie z wymalowanym uśmiechem, na co tata głośno się roześmiał.
-Mówisz poważnie?
-To, że jesteś moim tatą, nie zmienia tego, że cały czas jestem twoją fanką.-wyjaśniłam.
-Z dedykacją?-nie mógł przestać się śmiać
-Poproszę.
Chwilę później trzymałam w ręku autograf z dedykacją. Życiowe trofeum.
-Jeszcze muszę sobie kilka załatwić.-zaśmiałam się. –Dziękuję.
-Ależ proszę bardzo.
-Myślisz, że jeszcze dzisiaj zdążę pojechać czy już za późno?
-Wydaje mi się, że możesz spokojnie jechać.-odpowiedział spoglądając na zegarek. –Ostatnio cię nie poznaję.
-To źle?
-Nie. Nie. Jesteś bardzo odważna. Najpierw poszłaś do tamtego człowieka, czego wiedz, że nie pochwalam… Teraz Ulla. Dlaczego?
-Obiecałam babci. Chcę rozpocząć nowe życie. Chcę przestać czuć ból i żal, chcę zamknąć niektóre sprawy, chcę przestać czuć żal, zapomnieć…-odpowiedziałam, a tata przytulił mnie mocno do siebie
-Mówiłem już, że jestem z ciebie dumny?
-Coś tam gdzieś było.
-Jestem z ciebie bardzo dumny. Od razu widać, że moja krew.-powiedział do mnie dumnie –To ja się zbieram. Wierzę, że Emma ma stalowy pęcherz.
-Trzymam kciuki, żeby tak było.-uśmiechnęłam się i pożegnałam z tatą, który kilka minut później odjechał sprzed posiadłości Lewandowskich.

Wróciłam do swojego pokoju i usiadłam na łóżku. Spojrzałam na wcześniej postawioną ramkę ze zdjęciem moim i mojej ukochanej babci. Po moim policzku spłynęła samotna łza. Uśmiechnęłam się jednak na widok mojej starej Przytulanki- Mourice’a. Cały czas u niej był. Nigdy się z nim nie rozstawałam. Wyjęłam go z kartonu i położyłam na szafce koło ramki. Jak nowy nie wyglądał…cóż, widać, że mu okazywano dużo miłości. Popatrzyłam znowu na nasze zdjęcie. Wzięłam głęboki oddech.
-Dam radę. Obiecałam. I dotrzymam obietnicy.-powiedziałam i ruszyłam ku szafie wybrać ubrania.



Stanęłam na przystanku autobusowym i szukałam w mapach w telefonie dokładnej lokalizacji domu i porównywałam z przystankami autobusu.  W końcu znalazłam odpowiedni autobus. W prawdzie będę musiała się przespacerować kilka minut, ale spacer nikomu jeszcze nie zaszkodził.


Trafiłam na dzielnicę domów jednorodzinnych. Ten, którego szukałam miał być jednym z najbardziej oddalonych od przystanku autobusowego. Szłam spacerkiem i rozglądałam się po okolicy. Zaliczała się do jednej ze starszych dzielnic Dortmundu. Nie było tu żadnego miejsca na park. Było to takie niewielkie osiedle. W większości domów paliło się światło. Spojrzałam na zegarek. Za pół godziny dziesiąta. Czy faktycznie to jest dobra pora odwiedzin?
W końcu stanęłam przed numerem domu, który był zapisany na kartce. Wcisnęłam guzik na furtce. Po kilku chwilach usłyszałam głos starszej kobiety.

-Słucham?
-Yyy…Dzień dobry. Czy zastałam może panią Ullę Klopp?
-Kolejna dziennikarka?
-Nie, ja… Mogłaby pani przekazać…-zaczęłam się jąkać, ale po drugiej stronie usłyszałam drugi damski głos
-Mamo, kto to?
-Jakaś pani pyta o ciebie.-no i się wyłączyła. Cudownie. Nie wiedziałam czy mam iść, czy może dzwonić jeszcze raz. Postanowiłam wybrać drugą opcję. Kiedy już miałam przyciskać ponownie guzik usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Zza nich wyłoniła się postać pani Ulli.  Zmrużyła oczy jakby wypatrując kto stoi pod bramką. A mi zaczęły mięknąć nogi. Gdzie moja odwaga? Przełknęłam głośno ślinę. Blondynka powoli zbliżała się do furtki.

-Inga?-usłyszałam zdziwienie w jej głosie. Wpisała kod z drugiej strony i furtka z brzękiem otworzyła się.
-Tata… To znaczy pani mąż…pan Klopp…-zaczęłam się plątać kiedy spojrzałam jej w oczy. Obserwowała mnie czujnie. Nie mogłam nic wybadać z jej zachowania. W sumie nie dziwię się. Po ostatnim naszym spotkaniu też zachowywałabym się zachowawczo. Jednak wydawało mi się, że kiedy padło słowo „tata” na jej twarzy pojawił się znikomy uśmiech. –Podał mi adres…-dokończyłam pokazując karteczkę. Nie wiem po co…no ale pokazałam. Pokiwała tylko głową
-Chcesz wejść? Zrobię herbaty, nie będziemy stać przed domem.
-Nie, ja tylko na chwilę. Chciałam… Nie wiem jak to powiedzieć.-westchnęłam i poczułam piekące łzy pod powiekami. Przyszłam tu. Ale nie wiedziałam, że będę musiała przepuścić te dwa trudne słowa.
-Coś się stało, prawda? Dlaczego chciałaś przyjść?-zadawała kolejne pytania, a moje usta nie były gotowe udzielić odpowiedzi. Wyjęłam jedynie z torebki gruby plik listów, które znalazłam u babci w piwnicy i podałam je pani Klopp. Zmarszczyła brwi i wzięła je ode mnie.
-Przepraszam, ale jeden przeczytałam. Nie wiedziałam co to są za listy.
-Skąd je masz?-wyszeptała gładząc wierzch jednej z kopert
-…Znalazłam…podczas porządków w piwnicy babci. Stwierdziłam, że powinna je pani mieć.
-U Sylwii?-podniosła głowę z uśmiechem –Co u niej? –zapytała, a chwilę później z uśmiechu zostało przerażenie. Wytarłam jedną łzę, która zaczęła spływać po policzku. Wyciągnęłam pośpiesznie jeszcze jedną rzecz z torebki.
-Jeśli pani zmieniła zdanie i chce się dowiedzieć czegoś o moim życiu to proszę.-praktycznie wcisnęłam jej w rękę pamiętnik babci. –Wybaczy pani, ale czas na mnie.-rzuciłam łamiącym się głosem i ruszyłam ku czarnej furtce. Kiedy już naciskałam klamkę usłyszałam głos pani Ulli.
-Inga, poczekaj.-podbiegła do mnie i złapała mnie za ramę. Od razu od niej odskoczyłam. Nie wiem czemu. Taki impuls.
-Coś się z nią stało? Jest chora?
-Była.-wydusiłam w końcu.
-Wyzdro…
-Była.-powtórzyłam przerywając jej i już nie powstrzymywałam łez. Zacisnęłam mocno powieki, a kiedy otworzyłam oczy widziałam, że ona też płacze.
-Dawno?-wykrztusiła w końcu wycierając  wierzchem dłoni oczy jednocześnie rozmazując sobie tusz.
-Trzy dni temu.-odpowiedziałam zachrypniętym głosem. Zrobiła krok do przodu próbując mnie przytulić.
-Nie, przepraszam. Nie umiem. –powiedziałam zamykając oczy i robiąc duży wdech. Zawsze mnie to w pewnym stopniu uspokajało. –Kiedy byłam przy niej powiedziała mi, że mam odciąć się od przeszłości. Chciała, żebym wyzbyła się żalu i nienawiści. Nienawiści się pozbyłam. Przebiłam głową mur pisząc się na tą rozmowę. Gdyby nie ona i tata nigdy w życiu bym tego nie zrobiła. A żal? Chciałabym umieć wybaczyć. Nie wiem, czy potrafię akurat teraz. Przepraszam. Przykro mi. Wiem, że ranię tym i panią i siebie. Wydaje mi się, że za jakiś czas będę potrafiła, ale to jeszcze nie w tej chwili. To jest dla mnie nowa sytuacja. Potencjalny ojciec, z którym mieszkałam…Pogodziłam się w pewnym stopniu z tym. Miałam na to dwadzieścia lat. Ochłonęłam przez kilka lat mieszkania na swoim, a kilka dni temu spróbowałam zrozumieć i wybaczyć temu człowiekowi. Udało się…
-Mnie też nienawidzisz? Tak jak jego?-zapytała w końcu
-Nie. Nie znam pani, nie mogę pani osądzać. Jednak po tym, czego się dowiedziałam mogę mieć jedynie żal. I mam. Potrzebuję czasu. I chciałam jeszcze przeprosić wtedy, za moje zachowanie.  Powiedziałam zbyt wiele, nie powinnam była.
-Nie przepraszaj. Gdyby nie to pewnie dalej byś trzymała to w sobie. A i mnie się przydał kubeł zimnej wody.
-Przeze mnie pani mieszka tu, a nie we własnym domu.
-Nie myśl tak Inga. Rozmawialiśmy z Jurgenem. Z trzy razy na pewno. Oboje stwierdziliśmy, że tak będzie lepiej. Nie przez ciebie, ale przeze mnie. Za wiele kłamstw. Zbyt ważnych kłamstw. –uśmiechnęła się blado. –Jurgen zawsze chciał mieć córkę.
-Tak, mówił mi to.-odpowiedziałam z równie lekkim uśmiechem
-Jest szczęśliwy. Kiedy ostatni raz rozmawialiśmy żegnając się powiedział, że mamy piękną córeczkę.-uśmiechnęłam się na te słowa. I wzruszyłam.
-Kocham go.-powiedziałam cicho po polsku zupełnie zapominając o znajomości tego języka przez panią Ullę.
-On ciebie też.-odpowiedziała mi w ojczystym języku.
-Zapomniałam, że… No tak.
-To przecież nic złego w tym, że go kochasz. Cieszę się, że złapaliście wspólny kontakt.

-Ulla jesteś?-usłyszałyśmy obie głos starszej kobiety

-To ja już pójdę.
-Nie chcesz zostać jeszcze chwilę?
-Przepraszam, ale nie mogę. Za chwilę i tak będzie ostatni autobus. Przespaceruję się na spokojnie.
-No dobrze… W takim razie dziękuję za te listy, i pamiętnik. I dziękuję, że w ogóle postanowiłaś tu przyjść. Domyślam się, że nie było to dla ciebie łatwe. I ogromnie ci współczuję. Sylwia była wspaniałą kobietą. Sama pewnie o tym dobrze wiesz. Pewnie lepiej ją poznałaś niż ja.
-Nie mam punktu odniesienia.-uśmiechnęłam się blado.

-Ulla coś się stało?-w progu stanęła starsza kobieta o siwych włosach
-Nie mamo, zaraz przyjdę.-uspokoiła ją
-Ja już pójdę. Do widzenia.-powiedziałam i wyszłam poza furtkę.
-Jeśli będziesz chciała ze mną o czymś porozmawiać, zapytać… Zawsze możesz tu przyjść.
-Chyba nie mam o co pytać. Ale dziękuję.
-Nie wszystko było tak jak o tym myślisz.
-Tak to wygląda. Przepraszam, spieszę się. Miłego wieczoru.
-Wzajemnie.-odpowiedziała z bladym uśmiechem i skierowała się do domu.




***



Zamyślona przekroczyłam próg domu. Zostawiłam torebkę w przedpokoju, zdjęłam baleriny, założyłam futerkowe kapcie i ruszyłam do salonu słysząc odgłosy garnków w kuchni.

-Lewandowski, ty gotujesz?-zaśmiałam się pod nosem przekraczając próg dużego pokoju
-Nie Lewandowski, a Lewandowska.-usłyszałam głos Ani.
-Ania!-uśmiechnęłam się i pobiegłam przytulić przyjaciółkę. –Co tu robisz? Tak wcześnie?
-Mogłam wcześniej wrócić. No to jestem.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę.
-Jak się czujesz, kochana?
-Chyba lepiej. Wiem, że teraz wszystko zależy ode mnie, muszę wziąć życie we własne ręce… Czasem myślę, że nie wiem jak sobie z tym poradzę.
-Masz przecież nas. No wiesz, you will never walk alone.
-Zapamiętam to sobie.-uśmiechnęłam się i jeszcze raz mocno ją przytuliłam
-To „Śniadanie u Tiffany’ego”?
-A lody?
-Specjalnie dla nas litrowe mięta-czekolada.
-No to idziemy oglądać.



Kilka minut później po salonie rozległy się pierwsze takty „Moon River”. Rozłożyłyśmy się z Anią na kanapie przykrywając dużym kocem nas obie i zjadałyśmy moje ulubione lody. Nie potrafiłam opisać miny Roberta kiedy wszedł do domu i zobaczył nas obie zapłakane na końcówce filmu.

-Ania?-usłyszałam jego uszczęśliwiony głos
-Ciii, nie teraz. Szuka kota.
-No to zaraz znajdzie!
-Cii, to ostatnia scena!
-Cicho bądźcie!-szepnęłam wpatrując się w ekran. W końcu nastał końcowy moment, kiedy Holly odnalazła kota i pocałowała Paula wśród strug deszczu. Jak zawsze się wzruszyłam. Położyłam głowę na ramieniu Ani, a ta położyła głowę na mojej.

-Wiesz? Ona chyba bardziej kocha kota.-stwierdziła Ania
-A mnie się wydaje, że obu tak samo.
-Przecież przed kilkoma minutami odeszła od Paula
-No ale on za nią poszedł. To znaczy, że ją kocha.-westchnęłam –Też bym tak chciała…
-Żeby facet podbiegł za tobą kawałek ulicy?-zaśmiał się Lewy stojący w progu –Jeden taki poleciał za tobą do innego kraju nie znając języka.
-Tata?-wyszczerzyłam się w uśmiechu.
-Ty dobrze wiesz o kim ja mówię. Ale nie, ty jesteś jak koń!
-Jak koń? Chyba jak osioł!-śmiała się Lewandowska
-Jak koń. Ma zaślepki na oczach i nie umie dostrzec.
-Niby czego?-przewróciłam oczami i spojrzałam się wyczekująco na małżeństwo
-Miłości.
-Dobra, dobra…
-Ty wiesz ile już zakładów w klubie poszło? Czuje, że wygram grubą kasę. I nie mówimy tu o błahej wygranej w lotto.
-Stop. Nie chcę tego słuchać. Idźcie sobie z tą waszą miłością gdzie indziej, a ja sobie w spokoju pooglądam napisy i dokończę lody.
-Okej.-uśmiechnął się szeroko Lewy i porwał swoją żonę w objęcia namiętnie całując. „Gdzie indziej”… No cóż, równie dobrze mógł wtarabanić się na kanapę, więc można powiedzieć, że mnie posłuchał.
-Lewy…-chrząknęłam, a Ania zachichotała pod nosem
-A, okej, przecież jak dorośli się całują to takie fuuu!-śmiał się Polak
-No właśnieee!-śmiałam się
-Myślałaś w ogóle nad wyjazdem?-zapytał cały czas obejmując swoją żonę
-Tak, ale cały czas jestem na nie. Wrócę do polski i zrobię poprawki w pracy magisterskiej. A jak wy wrócicie, to ja też.
-No dobra, ale wiesz, umowa dalej aktualna. Będziemy czekać do ostatniej minuty.
-Okej.-uśmiechnęłam się i wtuliłam się w kocyk, a zakochani pobiegli na górę. Miłość…









~~~

Kochane dziękuję za wszystkie komentarze <3 Ostatnio biegam po szpitalach, jeszcze tylko została mi jedna jednodniowa wizyta...Stwierdzam, że NFZ wysysa z człowieka wenę! Drogi Pis'ie , czekam na poprawę haha :D A tak na poważnie...To skończyłam dzięki Waszej ogromnej motywacji 33 (z końcowym efektem jaki zamierzałam), i napisałam 3 strony 34..-to takie z cyklu "mój mały sukces na ten tydzień" :) Za tydzień długaśne 32-przygotujcie kawę, energetyki i wszystko inne..Chociaż mimo tej długości jest fajny, taki lekki, miły, może trochę śmieszny?.Tak mi się wydaje.A co do tego rozdziału to jestem ciekawa Waszych opinii:) (komentować może każdy! Nie trzeba mieć konta:)
Dzisiaj mecz Borussii-zaczyna się o 15:30 o ile dobrze pamiętam...Powinni przesunąć na 20. Zamiast czytać mój rozdział to wszyscy będą oglądać pierwszą połowę! :D Nie zgadzam się! Niech mi chłopaki jako odszkodowanie pięknymi golami płacą!:)
Do następnego!:**
Buziaki!



sobota, 24 października 2015

Trzydzieści.




-Dzień dobry, Inga Mazur, ja w sprawie rozprawy Andrzeja Mazura. Czy ona już się odbyła?-zapytałam stając w okienku w sądzie.
-Proszę chwilę poczekać.-odpowiedziała kobieta i zaczęła coś sprawdzać w komputerze. –Przykro mi, ale spóźniła się pani. Rozprawa odbyła się wczoraj o siedemnastej. Rozumiem, że pani z rodziny. Pan Mazur dostał trzy lata więzienia.
-Za kradzieże?
-Nie powiem pani więcej, bo sama nie wiem. Musiałaby pani spytać prokuratora Rzepeckiego.
-Rozumiem, gdzie mogłabym go znaleźć?
-Idzie właśnie tamtym korytarzem jeśli się nie mylę.-odpowiedziała z uśmiechem wskazując na wysokiego mężczyznę z przewieszoną togą.
-Dzięki.-uśmiechnęłam się i pobiegłam w stronę mężczyzny.


-Dzień dobry, przepraszam, prokurator Rzepecki?
-Tak, o co chodzi?
-Inga Mazur. Ja w sprawie wczorajszej rozprawy…
-A, tak, pamiętam! Przedziwna rozprawa.
-Nie rozumiem?
-To pani jest tą córką?
-Ymmm, tak, znaczy…
-Wiem, wiem, nie jest pani biologiczną. Pan Mazur był oskarżony o kradzieże aut i oddawanie je do skupów.
-Pieniądze na alkohol się skończyły.
-Ponadto sam przyznał się do dwóch usiłowań gwałtu. Sam tego nie rozumiałem, wie pani, nikt się nie pogrąża jeszcze bardziej, kiedy jest oskarżony, wręcz miałem wrażenie, że sam chciał iść do więzienia.
-Jest już w więzieniu?
-Został wczoraj przewieziony do aresztu.
-Możliwe by było widzenie? I to jak najszybciej. Niedługo wyjeżdżam. Zależy mi na tym.
-Pani? Nie rozumiem, próbował kilka lat temu panią zgwałcić, a pani chce się z nim widzieć? Wybaczy pani, ale odkąd jestem prokuratorem nigdy jeszcze z taką sytuacją się nie spotkałem.
-Jest pan młody, nie wydaje mi się, żeby miał pan duże doświadczenie. Jest możliwe widzenie?
-Zadzwonię, zaraz zobaczymy.-zauważyłam, że zrzedła mu trochę miła. No cóż mam poradzić.





***




-Dziękuję, że udało to się załatwić.-podałam rękę Rzepeckiemu
-Była pani nieustępliwa.
-Cóż.-zaśmiałam się i pożegnałam prokuratora. 

Szłam prosto ciemnym korytarzem z miliardem myśli na sekundę? Czy dam radę? Czy się rozpłaczę? Czy będę miała odwagę? Babciu, pomóż..
W końcu dotarłam pod drzwi sali widzeń. Wiedziałam, że muszę to zrobić. Pokonać swój lęk. I zakończyć to. Na zawsze. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi. Strażnik więzienny wskazał stolik. Zdecydowanym krokiem podeszłam do niego i zajęłam miejsce naprzeciwko. Podniósł na mnie głowę i zmarszczył brwi.

-Przyszłaś, żeby się ze mnie pośmiać? Proszę bardzo.-rzekł sucho i spojrzał się na mnie bez emocji
-Nie mam takiego zamiaru.
-W takim razie czego jeszcze ode mnie chcesz?
-Dlaczego przyznałeś się do próby gwałtu?
-A co, miałem czekać, aż wniesiesz sama rozprawę? 
-Nie wniosłabym. Nie zależy mi na zemście. Prokurator miał wrażenie, że sam chciałeś tu trafić.
-Może chciałem, może nie?
-Aż tak bardzo ci przeszkadza, że tu jestem?-zapytałam. Gratulowałam sobie w duchu mojej pewności siebie. W odpowiedzi spuścił głowę.
-Chciałem tu być, bo nie ma tu alkoholu.-zaskoczył mnie swoją odpowiedzią.
-Rzucasz?
-Taki zamiar.
-Nie łatwiej było iść na odwyk?
-Nie chciałem się spotykać z takimi ludźmi.
-Rozumiem, że wolisz kryminalistów.-zaśmiałam się pod nosem.
-Słuchaj, po co tu tak naprawdę przyszłaś?
-Skończyć z przeszłością.
-Super sposób.-fuknął pod nosem.
-Widziałam się z nią.
-Z kim?
-Z moją matką.-oznajmiłam spokojnie i zaczęłam badać jego reakcję. Spuścił wzrok na ziemię.
-Wiem, że ją cały czas kochałeś, być może kochasz.
-No i co?
-Zapomnij o niej.
-Co, tak po prostu?
-Yhym. Ja właśnie to robię.
-Jak?
-Jak stąd wyjdziesz zacznij nowe życie, idź na terapię do psychologa, on naprawdę ani nie gryzie, ani nie ocenia. Idź na odwyk… Zrozumiałam, że ty też dużo przeszedłeś i tak jedynie mogę znaleźć wytłumaczenie na niektóre zachowania.
-Czyli co, zapomnisz o wszystkim?
-Niektórych rzeczy nie da się zapomnieć.
-Ale chcesz skończyć z przeszłością.
-Tak. Da się rozdzielić dwie sprawy.
-I co, myślisz, że mam szansę zacząć nowe życie?
-…Każdy ma szansę, wystarczy tylko chcieć.-odparłam i strzepałam niewidzialny kurz z sukienki.  Podszedł do nas strażnik oznajmiając nam o skończeniu widzenia.
-Będziesz dobrym psychologiem.
-Dzięki.-wstałam z krzesła, a kiedy już miałam zrobić krok w stronę drzwi
-Inga…Dziękuję za rozmowę. I… wiem, że to nic nie zmieni, ale…przepraszam.-zamknęłam na chwilę oczy, wzięłam oddech i zmusiłam się do delikatnego uśmiechu.
-Cześć. I powodzenia.-powiedziałam na odchodne. Zamknęłam drzwi za sobą. I odetchnęłam. Ta zwykła rozmowa…Czuję, że dałam radę. Dałam radę z przełamaniem kolejnej bariery. Czułam się wolna. Uśmiechnęłam się, a po policzkach pociekły mi łzy szczęścia. Zaśmiałam się pod nosem, a po chwili śmiałam się na całe gardło jak głupia. Byłam z siebie dumna. Byłam szczęśliwa! Kolejny mały kroczek do przodu! Wzięłam telefon do ręki i zadzwoniłam do Kuby.

-Kubuś?-odezwałam się łamiącym się głosem, kiedy usłyszałam, że odebrał
-Inga? Tak mi przykro, słyszałem o twojej babci. Nie płacz...
-Nie o to chodzi. Kuba, dziękuję za naszą rozmowę wtedy u Marco. Gdyby nie ty...Jestem ci wdzięczna do końca życia. Nie płaczę ze smutku.
-Co się dzieje?-usłyszałam lekkie zagubienie w jego głosie.
-Zaczynam nowe życie.




***




Przekroczyłam próg domu babci rozmawiając nadal z Błaszczykowskim. Wszyscy jak na gwizdek podnieśli się z kanapy na mój widok. Robert odezwał się do telefonu

-Już wróciła. Nie, chyba wszystko w porządku. Zadzwonimy za chwilę.-odłożył telefon na stolik i podszedł do mnie szybko
-Inga wszystko w porządku?

-Przepraszam Kuba, muszę kończyć. Pogadamy jak wrócę do Dortmundu.-pożegnałam się z klubową szesnastką. Stanęłam przed trójką przyjaciół
-Klopp dzwonił mówił, że się nie może do ciebie dodzwonić i nas zjechał, że ciebie nie pilnujemy.
-Nic mi się nie stało. Macie kartony?
-Mamy.-odpowiedziała energicznie Ania. –Inga, w porządku? Inaczej wyglądasz.
-Czekajcie chwilę.-poszłam do spiżarni i wzięłam brzoskwiniowy sok mojej babci i rozlałam do kubeczków. Podałam każdemu po jednym
-Wiem, że dzisiaj jest smutny dzień…powinien być, ale…dla mnie to dzień zmian. Dzień zrobienia w końcu kroku w przód, dzień pokonania siebie, części swoich barier. Zrozumiałam, że nie muszę już żyć w strachu. Jestem wolna. To jest moje życie. Wiem, że przede mną ciężka praca, moja psychika jest jeszcze posiekana na drobną kosteczkę, ostatnie rewelacje w moim życiu…to był istny rollercoaster…Ale jedno się nie zmieniło. Mam was. Jesteście przy mnie i wiem, że mogę na was liczyć. Gdyby nie wy, wasze wsparcie.. Po prostu chciałam…dziękuję, że jesteście.-wytarłam pojedynczą łzę z kącika mojego oka. Spojrzałam na trójkę moich wspaniałych przyjaciół. Patrzyli na mnie z ogromnym uśmiechem. Chwilę cała trójka mocno mnie przytuliła.
-Wiesz, że cię kochamy. Cieszymy się, że jest wszystko na dobrej drodze. Jesteś dla nas wspaniałą przyjaciółką.-odezwała się w końcu Lewandowska.
-No to zdrowie Ingi.-wzniósł toast Robert i stuknęliśmy się kubeczkami z sokiem.
-Pyszny!-uśmiechnął się Marco dopijając do końca.
-Chcesz jeszcze? Zostało sporo.
-Pewnie.-uśmiechnął się i poszedł za mną do kuchni. Nalałam mu do połowy kubeczka.
-Dzięki.-uśmiechnął się patrząc czujnie w moje oczy. Czułam wypływające na moją twarz czerwone rumieńce. Z odsieczą na szczęście przyszli Lewandowscy.
-To co, pakujemy?
-Pomożecie mi?
-No pewnie! Po to tu jesteśmy. Od czego zacząć?
-Pójdziesz kochana z Lewym i popakujecie konfitury z tego pierwszego regału w piwnicy? Ja muszę Marco zabrać w jedno miejsce.
-Jasne, nie ma sprawy.-odpowiedzieli zgodnie i wzięli kupione kartony.

-Chodź.-nie wiem czemu chwyciłam rękę Marco…i pociągnęłam go na górę.
Kiedy zorientował się, gdzie idziemy zatrzymał się i chwycił mnie w biodrach przyciągając do siebie
-Nie wiedziałem, że jest pani taka bezpośrednia, panno Klopp.
-Nie chodzi o to, o czym myślisz…Jak mnie nazwałeś?
-Przecież tak powinnaś się nazywać od urodzenia. Twój tata i tak nie odpuści w kwestii nazwiska.-uśmiechnął się
-Skąd wiesz?
-Rozmawialiśmy chwilę. To co, idziemy do tego łóż…sypialni?
-Reus, Reus… Nie mam na ciebie siły. Chodź już.-pokręciłam głową i ruszyłam szybciej.


-Spójrz.-pokazałam ze śmiechem na bluzkę oprawioną w ramę. Marco zmarszczył brwi, a po chwili głośno się roześmiał jak to miał w zwyczaju.
-Co tam jest napisane?-zapytał, kiedy zauważył karteczkę ze swoim nazwiskiem.
-Bluzka Ingi poplamiona przez Marco Reusa.-wyjaśniłam z uśmiechem
-Sama na mnie wpadłaś.-założył ręce udając obrażonego
-Biegłeś spóźniony na trening nie patrząc na ludzi!
-Punkt dla ciebie.-zaśmiał się –Bierzemy coś stąd?
-Tak, koniecznie zdjęcia.-podeszłam do półki i wzięłam nasze wspólne zdjęcie z babcią
-Ile tu miałaś lat?-stanął za mną zaciekawiony blondyn
-Piętnaście.
-Bardzo się kochałyście.
-A ty nie kochasz swojej babci?
-Zmarła jak miałem dziesięć lat, ale tak, bardzo ją kochałem.
-Przepraszam, nie wiedziałam.
-Skąd mogłaś wiedzieć. Prawie się nie znamy.-bąknął pod nosem. –Przyniosę te kartony.- i już go nie było. Uuuu, ktoś tu ma focha! Znowu… Wykituję kiedyś z tym facetem.

Po chwili wrócił ze złożonym kartonem w ręku i dwoma albumami.

-Leżały na stole w salonie.
-Dzięki.-odebrałam je od niego i włożyłam na dno kartonu. Do tego dołączyło w sumie sześć zdjęć i jedno w race. Inne ramki zostawiłam, tylko powyjmowałam z nich zdjęcia.
-Dobra, zdjęcia ogarnięte.-stwierdziłam zaklejając kartą szeroką taśmą.
Zeszliśmy na dół w niezręcznej ciszy.  Postawiłam karton na stole i ruszyłam do Ani i Roberta, którzy również skończyli pakować.

-Dziękuję, kochani jesteście.
-Oczywiście odnośnie przechowywania kartonów to oferujemy swoją spiżarnię!-zadeklarował się Lewy
-Przykro mi, ale tata był pierwszy.-uśmiechnęłam się puszczając oczko.
-To co jeszcze?
-Wiecie co, możecie się iść przejść. Ja sobie już dam radę. Wydaje mi się, że to wszystko, przejrzę jeszcze kilka rzeczy, ale to sama.
-Na pewno?
-Tak. Lećcie.
-Marco zostanie z tobą. Nie zostawimy cię samej.-uświadczyła zadowolona Ania i skierowali się do wyjścia z domu.

-Nie musisz tu ze mną siedzieć. Dam sobie radę. Możesz iść się przejść, czy do hotelu.-skierowałam się do niego, kiedy usłyszałam zamykające się drzwi.
-Zostanę.-odpowiedział bacznie mi się przyglądając.
-Wszystko w porządku?-zmarszczyłam brwi. Jeny, jak tu gorąco! Wzięłam głęboki oddech.
-Tak.-odpowiedział zachrypnięty.





/Marco/

Nie wiem już, co mam zrobić. Inga jest moją przyjaciółką. Tak ustaliliśmy. Ale czy przyjaźń polega na miłości?... Męczę się w tej „przyjaźni”…zawsze kiedy na nią spojrzę mam ochotę ją przytulić, pocałować. Kiedy jest smutna serce mi pęka, a kiedy słyszę jej śmiech dzień od razu staje się piękniejszy. I jeśli to nie jest zakochanie, to nie wiem czym innym to może być. Oczywiste jest przecież to, że do niej nie podejdę i jej tego nie powiem…chociaż chciałem to zrobić. Kiedy miałem już pukać spotkałem się z Robertem, który powiedział mi o śmierci jej babci. Nie musiałem się nawet zastanawiać czy jechać.

Kiedy zostaliśmy sami czułem wręcz namacalną energię między nami. Miałem ochotę rzucić się na nią i pocałować i wrócić z powrotem do sypialni i zapomnieć o całym świecie z brunetką w ramionach.

-Wyjdę na chwilę do ogrodu, jeśli pozwolisz.-spojrzałem na nią. Skinęła głową, a ja wyszedłem na zewnątrz i wziąłem głęboki oddech. Rozpiąłem drugi guzik koszuli. Usiadłem na stopniu ogrodu i napisałem sms’a do mojego przyjaciela.



Stary, chyba się zakochałem…”



Momentalnie przyszła odpowiedź.



„Durniu, przyjechałeś na pogrzeb, wspierać INGĘ, a nie się zakochiwać w jakichś lalach!”



„W Indze.”

Odpisałem mu w odpowiedzi przewracając oczami. Zapatrzyłem się na widok za ogrodem, kiedy usłyszałem kolejny sygnał nadchodzącej wiadomości.


Brawo, Ameryki nie odkryłeś. Od dawna to jest wiadome.”


No tak. Mario. Po chwili mój telefon się rozdzwonił sygnalizując połączenie.

-Dzięki, fantastyczny z ciebie przyjaciel.-zacząłem rozmowę
-No to to ja wiem! –wyczułem jego śmiech
-Czekałem na radę, a nie.
-A co, ja mam tobie radzić jak podrywać dziewczyny? Tobie? Doktorowi habilitowanemu podrywu?
-Ona nie jest jak inne…
-Jedna na miliooon…-zaczął nucić Mario- A, sorry, tak mi się wyrwało. Co tak w ogóle u niej? Jakoś się trzyma?
-Dzisiaj już tak. Jest silna, trzeba jej to przyznać.
-Geny Klopp’a, ja ci mówię. No to kończę, pa.
-Dziękuję za POMOC.
-Nie ma za co.
-Wiem.-zaśmiałem się sam do siebie. Przeczesałem grzywkę i podniosłem się ze schodów. Kiedy miałem wchodzić do domu dostałem wiadomość na facebooku od Mario… Link. No zobaczmy.


„-Więc… Do kobiety trzeba się pofatygować, tak? Potem patrzysz jej w oczy. Przysuwasz się tak, tak tylko troszeczkę, a najlepiej prawie do końca. A potem czekasz, aż ona się też troszeczkę przysunie, prawdaż? Teraz wasze wargi praktycznie się już stykają, a potem po prostu jej mówisz jak bardzo jej nienawidzisz.
-Raczej…kocham.
-A to pies na baby! Szczek, szczek! Ostry z ciebie zawodnik!”


Zacząłem się śmiać. Tak, prawdziwy przyjaciel. Zawsze można na niego liczyć.

Dzięki, zastanowię się;)”. Odpisałem i przekroczyłem próg mieszkania.



-Inga?-zawołałem rozglądając się za nią.
-W piwnicy!-usłyszałem jej głos i natychmiast ruszyłem.
Stała przy najbardziej oddalonym od wejścia regale pochłonięta czytaniem, chyba jakiegoś listu. Stanąłem za nią.

-Kochana Sylwio… Dziękuję ci za to, że opiekujesz się moją małą córeczką. Wierzę, że pod twoim okiem wyrośnie na piękną dziewczynę. Dbaj o nią i kochaj jak własną. Żałuję, że nie mogę jej zobaczyć, nie wiem jak wygląda, nie umiem sobie wyobrazić jej uśmiechu. Z tego co piszesz musi być wspaniałym dzieckiem. Mam nadzieję, że Andrzej przyjął łagodnie wiadomość, iż nie jest jej biologicznym ojcem. Coś mi mówiło od początku, że to nie jego córka. Stąd Elizabeth. Jej ojciec chciał, żeby jego córka miała tak na drugie po jego matce. A Andrzej…będzie dobrym ojcem. A jej biologiczny tata… Jest wspaniały. Oświadczył mi się tydzień temu i wychodzę za mąż. Rozpocznę nowe życie. Zostawię stare. Będę żoną, może za jakiś czas matką. Kocham go bardzo. Przeprowadzamy się do innego miasta. Dlatego to ostatni list jaki piszę. Mimo wszystko nie chcę, żeby on się dowiedział o jej istnieniu. A tym bardziej o tym, że go zdradziłam. Obiecaj mi tylko, że kiedy Inga dorośnie nie dowie się o mnie. Tak będzie lepiej. Teraz już kończę. Opiekuj się moją kruszynką. Ona i tak zawsze będzie miała miejsce w moim sercu. Ula.-przetłumaczyła list na niemiecki łamiącym się głosem. Kiedy na mnie spojrzała dostrzegłem jej zaszklone oczy. Tylko nie to. Położyłem ręce na jej plecach i mocno przyciągnąłem ją do siebie. Wtuliła się we mnie taka bezbronna, krucha…

Właśnie dlatego nie chcę nic mówić. Ma dość własnych problemów. Odnalezienie rodziny, śmierć najbliższej osoby. Jeszcze brakuje tylko zakochanego w niej przyjaciela.
Wtem oboje usłyszeliśmy jakiś ruch za nami. Inga oderwała się i spojrzała przez ramię. To był Klopp. Wychodził z zaciśniętą pięścią z piwnicy pewnie myślał, że nie zauważyliśmy jego obecności.

-Tato?-podeszła do niego i złapała za ramię. Odwrócił się w jej stronę z zasępionym wyrazem twarzy, a po chwili mocno ją przytulił.
-Tyle lat nie wiedziałem.-westchnął załamany. –Tyle lat…
-Nadrobimy.-uśmiechnęła się do niego.
Czułem się trochę nie na miejscu. Może powinienem wyjść? Jak, przepychać się między nimi? No to zostało mi stać i obserwować piękną brunetkę. Mnie pasowało.

-To co, jedziemy? Marco?
-A, przepraszam, zamyśliłem się.
-Zapatrzyłem się mówi.-poprawił mnie ze śmiechem trener, a Inga bezradnie pokiwała głową- Jedziemy do hotelu, rzeczy już są spakowane.  Zabierasz się z nami, czy idziesz z buta?

-Zabiorę się z wami.-odpowiedziałem i ruszyłem wolno za nimi.









~~~

Może przynudzam, ale to kolejny rozdział, gdzie akcja stoi w miejscu. W 32 się ruszy!!! Obiecuję! <3
Jedna sprawa-pod poprzednim rozdziałem pojawiły się pytania kiedy następny rozdział. Otóż rozdziały pojawiają się ZAWSZE w każdą SOBOTĘ o godzinie 16! (chyba, że jak zapomnę ustawić automatycznej publikacji i to o 16 z kilku minutowym poślizgiem zanim zaskoczę:) ) Dla wielbicieli dat-w wersji na komputer jest dokładny terminarzyk z kolejnymi rozdziałami. Wpisuję tam części, które na mur beton będą, czyli jak skończę rozdział-wpisuje tam. Gdyby rozdział z jakiegoś powodu miałby się nie pojawić możecie być pewne, że zostaniecie o tym poinformowane chociażby pod rozdziałem. Na razie nie mogę się jakoś zabrać za pisanie 33...pomysł jest, gorzej z realizacją...
31-rozdział, na którego kompletnie nie miałam pomysłu ale w sumie jestem z niego zadowolona także za tydzień nie będzie tragedii. Tak, oto wiekopomna chwila, w której ja jestem zadowolona z rozdziału haha :)) Zapamiętajcie, długo się nie powtórzy:D 
Tak sobie myślę i nie mogę uwierzyć, że to już 30 rozdział...A sama dokładnie pamiętam chwilę, kiedy pełna obaw wstawiałam prolog...:') Ten czas leci... Dziękuję za każdy komentarz, każde wyświetlenie...to jest mega motywujące!<3
To ja już nie przedłużam!  Żeby nie było jakiś niedopowiedzeń-za tydzień o tej porze kolejny!:))
Buziaki:**


sobota, 17 października 2015

Dwadzieścia dziewięć.




Ukrop. Pustynia. Słońce tuż nad moją głową. Żadnego żywego stworzenia na horyzoncie. Tylko ja. Jest mi gorąco. Powietrze suche, ledwo nabieram je do płuc. Krok za krokiem, powoli. Już nie daję rady. Taka temperatura nie jest znośna dla człowieka. Wdech, wydech, coraz ciężej…


Otworzyłam oczy. Byłam cała zgrzana, jednak kiedy zrozumiałam powód mojego stanu od razu pojawił się uśmiech na mojej twarzy, a serce zaczęło łomotać jak oszalałe. Bo jak często się zdarza, że Marco Reus przesłodko śpi w ciebie wtulony. Odwróciłam głowę w poszukiwaniu telefonu. Niestety był za daleko, a poza tym, było zbyt ciemno, żeby zrobić jakiekolwiek zdjęcie. Spał tak spokojnie. Jego głowa leżała na mojej piersi, a rękoma jak bluszcz oplatał moją talię. Na jego ustach widać było delikatny uśmiech. Wargi miał delikatnie rozchylone. Miałam aż ochotę delikatnie pocałować… Ale wtedy by się obudził i zaistniałaby bardzo, ale to bardzo niezręczna sytuacja.

 Marco Jamesie Reusie, dlaczego ja tak bardzo cię pokochałam? Chyba wreszcie zrozumiałam, czym
to jest. A te wszystkie brednie o motylach w brzuchu, walącym sercu i różnych innych dziwacznych przypadłościach…okazały się prawdą. Topię się przy każdym twoim spojrzeniu, najchętniej byłabym na każde twoje skinienie…Chciałabym zawsze widzieć ten piękny uśmiech na twojej twarzy, całować cię w twoje piękne, seksowne usta kiedy tylko bym miała ochotę i przytulać cię… A jednocześnie boję się tego. Czego? Odrzucenia? Porażki? Kolejnego złamania serca? Tak, boję się. Bo wiem, że ty naprawdę możesz mnie zranić. Bardzo.




Im wyżej uniesiesz mnie, tym mocniej upadnę
Im dalej tym niebezpieczniej Ciebie pragnę.
I głośno mówię Tobie, że chcę żyć samotnie,
Lecz nie widzę już drogi powrotnej.

Kiedy jesteś jest ciebie mnóstwo.
Gdy odchodzisz jest zimno i pusto.
Kiedy wracasz kochać trudno.
Wierzę w Ciebie jak w bóstwo. To samobójstwo.

I schowam się tam gdzie noc za dnia się chowa
I znowu powiemy sobie trudne słowa.
I to co dzisiaj łączy nas zamienię w przyjaźń,
Lecz to miłość, która nigdy nie przemija…”




Podniosłam delikatnie rękę i wierzchem dłoni przeczesałam jego aksamitne włosy. Poruszył się. Zmarszczył brwi i przewrócił się z boku na plecy. Tak, jego "nietykalne" włosy. Nawet przez sen jest na to wyczulony. A ja byłam niepocieszona. W ogóle do siebie nie przylegaliśmy. Ani milimetrem. "Inga, twój ruch. Przecież on śpi. A nawet jeśli nie, to możesz udawać, że ty śpisz.” Słyszałam pouczający głos mojej podświadomości. Do odważnych świat należy. Bo pewnie to moja ostatnia szansa. Przekręciłam się na bok, delikatnie położyłam głowę na jego klatce piersiowej, a rękę na umięśnionym brzuchu. I znowu czułam te stado motyli próbujące rozsadzić mój brzuch.

Nagle przekręcił głową. W jedną potem drugą stronę. Ups, chyba się budzi. Zamknęłam oczy i próbowałam uspokoić mój szalony oddech. Nic nie widzę. Jest ciemno. Leciutko otworzyłam jedno oko. Było strasznie ciemno. Nie ma mowy, żeby zobaczył moje lekko rozchylone powieki. Lekko
otworzyłam drugie oko. Widziałam jego twarz tylko do wysokości nosa. Dobre i to. Kiedy zorientował się, że go obejmuję uśmiechnął się delikatnie. Nie ruszał się przez jakąś chwilę. Nie wiem dokładnie jaką. Próbowałam robić wszystko, żeby uspokoić moje rozszalałe serce. Jeszcze się domyśli, że nie śpię. Chyba się udało. Podniósł jedną rękę i położył ją na moim policzku. Domyślił się? Zamknęłam szybko oczy. Nie, nie domyślił. Jest dobrze. A nawet bardzo dobrze. Zsunął dłoń z policzka na brodę. I poczułam jak kładzie palec na moich ustach. Mimowolnie je rozchyliłam. Zacisnęłam oczy i próbowałam się skoncentrować na równomiernym oddechu, co było cholernie trudne. Zaczął przesuwać kciuk po mojej dolnej wardze, a następnie zaczął obrysowywać górną. To było takie, takie… O rety… Nie oddychałam. Nie mogłam. Zabrał palec z moich ust i jego dłoń z powrotem znalazła się na moim policzku. Wypuściłam powoli powietrze, a potem znów je wstrzymałam słysząc jego bardzo cichy szept.

-Och, aniele, coś ta przyjaźń nam nie wychodzi.-i zaczął się delikatnie podnosić. Przytrzymał mnie,  położył i przykrył kołdrą po samą szyję. I złożył słodki pocałunek na moim czole. I raptem przyszła mi taka myśl-czy Robert kiedyś też mnie tak pocałował? Czy kiedykolwiek tak dotknął moje usta, czy położył w taki sposób dłoń na moim policzku. Przecież oboje są moimi przyjaciółmi…ale odpowiedź brzmiała-nie. 

Po cichu skierował się do drzwi. Otworzył je, a po chwili już go nie było. Jeszcze mocniej zacisnęłam powieki, spod nich spłynęły dwie samotne łzy. Przypomniał mi się tekst, który recytowałam w szkolnym przedstawieniu. Kiedy ta lektura była dla mnie niezrozumiała…tak teraz rozumiem ją aż za dobrze. „Romeo! Ach, czemuż ty jesteś Romeo”…
Spojrzałam w ciemne gwiaździste niebo.

-Widzisz babciu, co się porobiło?-westchnęłam. Przewróciłam się na bok i wtuliłam twarz w poduszkę, która jeszcze pachniała nim…





***




Obudził mnie budzik ustawiony na godzinę ósmą. Wstałam i skierowałam się do łazienki, jednak nim tam dotarłam koło drzwi zauważyłam dużą papierową torbę. Podeszłam do niej zaciekawiona. Leżała na niej karteczka.

„Zapomniałem wieczorem przynieść-czarna sukienka i buty. Pewnie nie masz. Uprzedzam twoją ciekawość-zerwałem metki, nie chcę, żebyś mnie zatłukła bądź też dręczyła oddawaniem pieniędzy. PS. Jeny, jak wy słodko śpicie! Awww!
Lewy.”


Uśmiechnęłam się pod nosem. No tak, Lewy. Nie mogę sobie go jakoś wyobrazić Lewego przebierającego w damskich sukienkach. No to zobaczmy co tu takiego wymyślił…


Przeglądałam się w lustrze. Piękna, czarna sukienka dopasowana do ciała sięgająca do kolan i piękne buty na niewielkiej szpileczce. Cudo. Z włosami niewiele zrobiłam. Naturalnie są pokręcone, więc zostało mi je tylko trochę ułożyć grzebieniem. Spojrzałam na swoją twarz. Podkrążone i błyszczące oczy... Dziwne połączenie. Zwłaszcza ten błysk. Nie od choroby, nie od smutku, a od miłości. No, czyli choroby. Musnęłam delikatnie usta owocowym błyszczykiem, na wypadek jakby Marco chciał mnie pocałować. Zachichotałam jak nastolatka. Jestem nienormalna.
Usłyszałam pukanie do drzwi.

-Proszę!-krzyknęłam. Popatrzyłam jeszcze chwilę w lustro i pokręciłam głową z niedowierzaniem w mój jakże "odmienny" stan

-Inga?-usłyszałam głos mojego taty
-W łazience!-odpowiedziałam i skierowałam się ku głównemu pokojowi. Klopp stał w eleganckiej koszuli i czarnych spodniach. W ręku miał przewieszoną czarną marynarkę. Zupełnie jak nie on. A gdzie czapeczka z daszkiem?
-Pięknie wyglądasz. Robert dał radę.
-Wiedziałeś?
-Ba, sam mu kazałem.-odparł dumnie.
-Dziękuję.
-Lepiej dzisiaj wyglądasz. W ogóle…uśmiechasz się.
-Też się dziwię. Chyba tak nie powinno być…
-Właśnie tak powinno być.-przerwał mi. –Babcia przecież mówiła, że masz być szczęśliwa. Ona też jest szczęśliwa widząc cię taką.
-Tak. Babcia miała rację. Nie mogę być wiecznie smutna i mieć żal do świata. Podczas tego snu widząc ją taką uśmiechniętą… Coś się stało, że…zrozumiałam. Taka jest kolej rzeczy. A ja muszę stawić czoło i zrobić krok do przodu.
-Brawo, pani psycholog.-uśmiechnął się szczerze i mnie przytulił. –A ile ma to wspólnego z nocną schadzką z Reusem, hmm?-zaśmiał się puszczając mnie a ja miałam wrażenie, że na moment mi serce stanęło, a krew odpłynęła z twarzy. Skąd on wie?
-Spokojnie, to żadne przesłuchanie. Nie musisz nic mówić, po prostu byłem ciekawy.
-Nie szkodzi. Zwyczajnie się zagadaliśmy, nie wiadomo kiedy zasnęliśmy. Marco to tylko przyjaciel. Skąd w ogóle wiesz?
-Pomylił w nocy pokoje i omal mi się na łózko nie wtarabanił. Nie miałbym nic przeciwko, gdybyście, no wiesz, byli razem.
-Dzięki, ale nie wydaje mi się, żeby coś z tego było.
-A chciałabyś?-zadał pytanie z którym biłam się ostatnimi dniami.
-To nie takie proste…-westchnęłam
-Albo go kochasz albo nie, co w tym trudnego?-uśmiechnął się ciepło i skierował w stronę wyjścia.


-A ty? Od razu wiedziałeś, że kochasz Ullę?-zapytałam w drodze na śniadanie.
-Zakochałem się jak głupi.-zaśmiał się
-Dlaczego więc teraz oboje odpuściliście?
-Inga…
-Co w tym trudnego? Albo ją kochasz…-uśmiechnęłam się i przekroczyłam próg hotelowej restauracji gdzie zastałam już Roberta z Marco siedzących przy stole. Na nasz widok się podnieśli i najpierw Marco potem Lewy mnie po przyjacielsku objęli.

-Dzięki Robert za sukienkę, i tak ci oddam pieniądze.
-Wykonałem tylko polecenie służbowe.-odpowiedział i puścił oko do taty.
-Sprawy służbowe to załatwiajcie na boisku,  a poza nim są sprawy prywatne.-stwierdziłam i skierowałam się do stołu szwedzkiego, gdzie było podane śniadanie. Jeszcze usłyszałam słowa Lewego
-Dobrze psze pani.-zaśmiałam się i zaczęłam nakładać sałatkę analizując dzisiejsze zachowanie Marco. Przytulił mnie jak Robert. W sensie, jako przyjaciel. No bo jako kto miałby mnie przytulać? Na dobrą sprawę nic między nami nie zaszło. W sumie co miałoby zajść? Równie dobrze słowa, że przyjaźń nam nie wychodzi mogły dotyczyć tego, że mnie nie lubi. Ale wtedy by mnie nie pocałował. Całe szczęście, że nie wiedział, że przytuliłam się do niego specjalnie. Im mniej wiesz tym lepiej śpisz.

-Aż tak głodna?-usłyszałam głos blondyna tuż przy moim uchu. Zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc o co mu chodzi. Jednak kiedy spojrzałam na mój talerz o mało nie parsknęłam śmiechem, z racji tego, że był po brzegi napełniony sałatką.
-Tak.
-Okej.-zaśmiał się pod nosem. Wziął szczypce, żeby nabrać tej samej
-Może weźmiesz połowę ode mnie?
-Z przyjemnością.






***





Samochodem taty całą czwórkę ruszyliśmy w stronę wrocławskiego cmentarza. Przejechaliśmy przez centrum pięknego miasta, w którym spędziłam ponad dwadzieścia lat. Nic tu się nie zmienia. To miasto ma swojego starego ducha. Wszystkie uliczki, zakątki, parki… Minęliśmy sąd, kilka minut za nim stał ogromny kościół. Na rogu zatrzymaliśmy się kupić kwiaty. Stanęłam przed miejscem, gdzie jeden przy drugim były położone rozmaite wieńce. Odwróciłam się do taty, który stał koło mnie.

-Ile zostało do pogrzebu?
-Godzina. Za szybko wyjechaliśmy.-spojrzał na zegarek, a chwilę potem na mnie.
-Przejdę się chwilę sama, dobrze? Macie GPS’a więc nie zginiecie, jak coś, to mam telefon.
-Wszystko w porządku?-zjawił się koło nas Robert.
-Tak, przepraszam was.
-Zdążysz?
-Jasne.-odpowiedziałam i ruszyłam w przeciwną stronę.

Zaczęłam biec przez rynek, aż w końcu trafiłam na dzielnicę domów szeregowych i bliźniaków. To właśnie w jednej z połówek mieszkała babcia. Otworzyłam drzwi i weszłam do domu.

Było tam bardzo czysto. Babcia zawsze dbała o porządek. Przeszłam przez przedpokój i weszłam do salonu. Na podłodze leżał wielki, wzorzysty, perski dywan. Na nim stały kanapa i niewielki stolik. Przetarłam ręką niewidzialny kurz. Uśmiechnęłam się na wspomnienie, kiedy bawiłam się pod nim moimi lalkami. Zrobiłam kilka kroków dalej i znalazłam się przy kominku. „Miejsce zakazane” mojego dzieciństwa. Panicznie bała się, że coś sobie zrobię. Na kominku stało nasze zdjęcie sprzed dwóch lat. Wglądałyśmy obie tak radośnie. Wzięłam ramkę do rąk i przytuliłam ją do piersi. Będzie mi strasznie brakować tych czasów. Przejechałam palcem po jej policzku. Poczułam wzbierające się łzy pod powiekami. Odstawiłam zdjęcie na jego miejsce. Spojrzałam na zegarek. Czterdzieści minut do pogrzebu. Wyjrzałam przez drzwi prowadzące do ogrodu. Po środku jak co roku pięknie kwitły czerwone róże. Wzięłam z kuchni nożyczki i poszłam ściąć bukiet do ogrodu.  Postanowiłam jeszcze wejść na górę. Nogi poniosły mnie do sypialni. Na samym środku stało duże zaścielone łóżko. Usiadłam na jego krawędzi i wygładziłam dłonią narzutę. Jak zawsze skrzypiało. Kiedyś nocami uciekałam i kładłam się do babci. Mocno ją przytulałam i wtedy mogłam zasnąć. Bez koszmarów. Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową nie dowierzając. Na ścianie naprzeciw wisiała złożona, oprawiona w ramkę moja bluzka z plamą po kawie. Do niej dopięta karteczka „Bluzka Ingi z poplamiona przez Marco Reus’a”.  Tak jak mówiła, tak zrobiła. Byłam niemalże stuprocentowo pewna, że żartowała. Obok wisiała półka, a na niej nasze kolejne zdjęcia. Jedno robione w  naszej restauracji. Przedstawiało mnie z babcią i ciocią Sabinką, która pełniła rolę kelnerki. Najpiękniejsze popołudnia po szkole. Coś mnie tknęło, żeby otworzyć szafkę nocną. Znalazłam tam bardzo stary zeszyt. Co to może być. Wzięłam go delikatnie do rąk. Otworzyłam na przypadkowej stronie. W lewym górnym roku była zapisana data. „30.08.2010”. To pamiętnik. Zaczęłam czytać.

„Dopiero dzisiaj mam czas napisać. Dopiero dzisiaj zasnęła. Po dwóch przepłakanych nocach. I dniach. Nie rozumiem, czym moja ptaszynka sobie na to zasłużyła, nie rozumiem, dlaczego karę za opuszczenie jej ponosi ona, a nie jej matka. Inga, moja piękna, mała Inga. We własne urodziny ten człowiek omal jej nie zgwałcił. Drugi raz. Przybiegła do mnie z trzęsącymi się rękoma i przerażonym wzrokiem. Czym ona na to zasłużyła? Czym ten człowiek zasłużył na życie? Czy można go nazywać człowiekiem? Czym on zasłużył na życie? Nie mnie to oceniać. Gdyby jednak mi miało… Ten człowiek zniknął by już dawno z powierzchni tej ziemi…”

Nie dałam rady dłużej czytać. Po jaką cholerę to otwierałam? Próbowałam wszystko wymazać z pamięci. Tak długo… Tego nigdy nie dam rady zapomnieć…Ja tylko chcę pozbyć się tego bólu. Wybrałam numer do taty.

-Halo?-odezwał się lekko zaniepokojony po drugiej stronie słuchawki
-Tatusiu przyjedź po mnie.-rozpłakałam się na dobre.
-Inga? Słoneczko, gdzie jesteś? Coś ci się stało?
-Nie, nic… Przyjedź, potrzebuję cię.-próbowałam otrzeć łzy, jednak co rusz spływały nowe. Podałam mu adres. Zamknęłam pamiętnik babci i nie wiedzieć czemu schowałam go do torebki. Złapałam za bukiet kwiatów. Syknęłam, kiedy poczułam, jak kolec przeciął mi skórę.  Zeszłam na dół trzymając się poręczy, żeby nie spaść. Kiedy stanęłam w progu salonu usłyszałam pisk hamowania. Po chwili do domu wpadł tata. Zobaczył mnie i szybko podbiegł mocno do siebie przytulając.

-Inga, Boże, co się stało?-szepnął mocno mnie obejmując. Puściłam kwiaty na podłogę i mocno go przytuliłam wbijając paznokcie w jego czarną marynarkę. Jego uścisk działał wyjątkowo uspokajająco. Po kilku minutach usiedliśmy na kanapie.

-Powiedz, jak mam zapomnieć, jak mam znieść ten ból, jak zamazać pamięć? Wszyscy mi to mówią. Zapomnij. Przecież tak się nie da. Znalazłam wpis w pamiętniku babci po dwóch dniach, kiedy on znowu próbował mnie zgwałcić. Tato, on mnie nienawidził. Czuł do mnie wstręt.
-Inga.. Może zrób tak. Postaw się w jego sytuacji…
-Słucham? Bronisz go?-myślałam, że się przesłyszałam
-Nie. Posłuchaj mnie. Postaw się w jego sytuacji. Spróbuj wyobrazić sobie, co on czuł. Kobieta, którą kochał nad życie zdradziła go i wyjechała. Po roku wróciła na wakacje. On mimo zdrady cały czas ją kochał. Błagał ją, żeby została jego żoną. Wybaczył jej zdradę. Był załamany. Ona miała mętlik w głowie. Doszła do wniosku, że kocha obu. Oddała się mu, wyjechała z powrotem. Trzy miesiące później wróciła z ciążowym brzuchem. Urodziła dziecko. I zostawiła go po raz trzeci, mówiąc, że go nie kocha i, że wychodzi za mąż za miłość swojego życia. Wściekł się. Miał tylko owoc ich miłości. Córkę. Po roku wbito mu nóż w serce, kiedy okazało się, że dziecko nie jest jego. Wpadł w nałogi, depresję. Nie muszę ci tłumaczyć jako psychologowi, co to jest wysoki stan depresji.
-Depresja egzogenna, reaktywna, organiczne zaburzenia depresyjne. Najtrudniejsi pacjenci.
-To był chory człowiek.
-Wiem.
-A ty jesteś zdrowa. Mądra. Nie bądź tak jak on.
-Nie jestem!
-Nienawidzisz go. Nie widzisz..?
-Nie utrzymywałam z nim kontaktu od ukończenia osiemnastego roku życia.
-A co do niego czułaś?
-Odrazę… i…-przełknęłam ślinę i spuściłam głowę.  –Nie znałam historii z tej strony. Nigdy tak na to nie spojrzałam.
-To cała historia, którą opowiedziała mi Ulla, kiedy rozmawialiśmy, ty i twoja babcia. Nie chcę też go usprawiedliwiać za to co próbował zrobić. Gdybym go zobaczył pewnie urwał bym mu jaja…
-Dziękuję, że mi to powiedziałeś. Chyba musimy jechać na pogrzeb.
-Robert dostał telefon, że trzeba pogrzeb przesunąć na za cztery godziny.
-To włożę róże do wazonu.-wstałam i podniosłam z podłogi piękne kwiaty. Poszłam do kuchni i nalałam do wazoniku wody. Usłyszałam jak tata zaczyna coś mówić podniesionym głosem przez telefon. Wstawiłam kwiaty do wazonu i poszłam z powrotem do salonu. Akurat chował telefon do kieszeni.


-Coś się stało?
-Problemy z papierami. Nie dopilnowaliśmy kończenia się umowy. Jutro rano przyjdzie jakaś kontrola, a brakuje mojego podpisu.-powiedział niezadowolony.
-To jedź. Z tego co rozumiem, to dość ważne.
-Ani mi się śni. Jesteś teraz najważniejsza.
-Dam sobie radę.
-Inga, nie przekonasz mnie.
-No cóż. Pożyjemy, zobaczymy.
-Po kim ty taka uparta jesteś?
-Obawiam się, że po tobie. Zejdziesz ze mną do piwnicy?
-Pewnie.-zdjął marynarkę i przewiesił przez oparcie kanapy. Udaliśmy się do kuchni, a z niej zeszliśmy do piwniczki. Pierwsze co rzucił mi się w oczy regał z babcinymi konfiturami.
-Może i dom sprzedam, ale tego za nic nie zostawię.-stwierdziłam i pobiegłam schodkami na górę po łyżeczki. Po chwili wróciłam z dwiema łyżeczkami w dłoniach i jedną z nich wręczyłam tacie. 
-Musisz tego spróbować.-oznajmiłam i stanęłam przed wyborem konfitur. Uśmiechnęłam się na widok dżemu porzeczkowego. Wzięłam słoik do rąk i próbowałam otworzyć.
-Daj, ja otworzę.-uśmiechnął się i otworzył go.
-Łyżeczki w dłoń.-zaśmiałam się i razem zanurzyliśmy łyżeczki w dżemie. Tak, to jest to. Jak byłam mała zawsze uwielbiałam kanapki z dżemami, naleśniki i wszystko inne z czym by się dżem dało zjeść.
-Pyszny.-stwierdził.
-Trzeba w ogóle kupić kartony. Chciałabym zabrać stąd trochę rzeczy. Na pierwszy ogień pójdą dżemy.
-Wstawi się do mnie do piwnicy.
-Obawiam się o ich bezpieczeństwo.
-Bardziej ufasz Lewandowskiemu?-podniósł brew, a ja się roześmiałam.
-Dobra, wstawimy do ciebie do piwnicy.
-Mniam!
-Słucham?
-Nic nie powiedziałem.-podniósł ręce w geście obrony. Pokręciłam głową i ruszyłam dalej. W rogu piwniczki zauważyłam regał nakryty białym prześcieradłem. Chwyciłam je od dołu i delikatnie zdjęłam, żeby nie wytrzepać kurzu.
Na półkach stały drewniane, zdobione różnymi pięknymi wzorami szkatułki. Na dolnej półce leżały dwa albumy. Kucnęłam i wzięłam je do rąk. Otworzyłam na pierwszej stronie. Było tam tylko jedno zdjęcie. Przedstawiało dwie uśmiechnięte kobiety, tu, na wrocławskim rynku. Na tle ratusza.
-Tato?-zawołałam patrząc cały czas w zdjęcie
-Mmyhy?-usłyszałam w odpowiedzi. Odwróciłam się i zobaczyłam go dzierżącego w dłoni słoik z łyżeczką w buzi.
-Chodź na chwilę. I zostaw już ten słoik. Nie zabiorę ci go.-zaśmiałam się. Zakręcił słoik i odstawił na regał. Podszedł do mnie zaciekawiony
-Co tam masz?-stanął koło mnie i przyjrzał się zdjęciu.
-Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty trzeci.-wskazałam na datę a rogu fotografii
-Rok przed twoim urodzeniem.-odpowiedział mechanicznie i dalej przyglądał się zdjęciu.
-Weźmiemy je i pójdziemy do ogrodu?
-Pewnie.-zgodził się i poszliśmy do ogrodu.

Usiedliśmy na drewnianym stopniu schodów. Ponownie otworzyłam album, tym razem na kolejnej stronie. Znalazłam tam te same zdjęcie, które pokazywała mi Ulla. Ja jako niemowlę u mamy na rękach. Tata uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.

-Taka malutka.-szepnął zauroczony zdjęciem –Tyle lat straciłem.
-Ja też.-odparłam i przerzuciłam stronę. Kolejne zdjęcia jak byłam niemowlakiem. Byłam na nich głównie z Ullą i babcią. Nie rozumiałam tego. Uśmiechała się do mnie, chyba była szczęśliwa…dlaczego więc mnie zostawiła.
-Dlaczego? Dlaczego to zrobiła? Zostawiła mnie samą w ogóle się nie interesując. Zobacz, wydaje się szczęśliwa na tych zdjęciach. Ale po dwóch miesiącach mnie zostawiła… Pewnie kochała cię bardziej niż mnie.
-Nie mów tak, Inga.
-Czemu? Taka prawda.
-Ulla bardzo tego żałuje.
-Czasu nie odwróci. Nawet nie wiedziała, kiedy zaczęłam chodzić, nie wiedziała, kiedy powiedziałam pierwsze słowo. Nie było to mama, tylko babcia. Jako dziecko nie wiedziałam kto to mama. To słowo przewijało się przez miliony bajek, a ja nie rozumiałam...-zabrał album z moich rąk i mocno mnie przytulił. Po chwili znowu rozdzwonił się jego telefon. Puścił mnie i spojrzał na wyświetlacz. Od razu zrzedła mu mina.
-Tato, jedź. Po pogrzebie babci. Po południu zawsze są loty do Dortmundu. Podpiszesz, a jeżeli będziesz chciał to przecież możesz wrócić. Ja zostanę z Anią, Marco i Robertem. Popakujemy rzeczy, które będę chciała zabrać.
-Nie ustąpisz?
-Nie.
-No to niech ci będzie.-uśmiechnął się lekko i odebrał połączenie.




***



-Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.-padły ostatnie słowa księdza. Trzymałam w ręku bukiet róż, które zerwałam w jej ogrodzie, a drugą ręką obejmowałam tatę. Gdyby nie ja, nikt nie pojawiłby się na jej pogrzebie. Ciocia Sabina zmarła dwa lata temu, a babcia nie nawiązywała głębszych przyjaźni. Tata pogładził mnie po ramieniu. Uśmiechnęłam się do niego blado. Dębowa trumna została powoli opuszczana, a mi pociekła pojedyncza łezka. Całą ceremonię chodziły mi po głowie słowa babci z naszej dziwnej rozmowy we śnie. „Odetnij się od przeszłości. Na zawsze. Obiecaj mi to”
Usłyszałam stukot szpilek. Odwróciłam głowę i zobaczyłam zbliżającą się do nas Anię z bukietem kwiatów w ręku. Puściłam tatę i mocno przytuliłam przyjaciółkę.

-Cieszę się, że jesteś.-szepnęłam cicho
-Przepraszam, że się spóźniłam, były korki.
-Nie ma sprawy.-odpowiedziałam i stanęłam koło niej. Brunetka złapała mnie pocieszająco za rękę. Pomyślałam, że mam wspaniałych ludzi koło siebie, na których mogę zawsze liczyć, że nawet mogą zastępować mi rodzinę, bo każdy z nich na swój sposób ma miejsce w moim sercu. A potem spojrzałam na Marco. A tobie, całe moje serce się należy. Jakby poczuł mój wzrok spojrzał na mnie i posłał uśmiech.


Spojrzałam ostatni raz na grób mojej ukochanej babci. Stał na nim jeden wielki znicz. Bukiet moich róż, bukiecik Ani, bukiet białych Lilii od Marco i jeden duży wieniec. Widzisz babciu? Twoi idole kupili ci kwiaty. A gdybyś żyła byś ich poznała… Spojrzałam w niebo i delikatnie się uśmiechnęłam. 
„Odetnij się od przeszłości”. Żeby się odciąć muszę stawić jej czoło. Podbiegłam do taty, który razem z chłopakami i Anią kierowali się powoli do wyjścia z cmentarza.

-Za pół godziny mam samolot do Dortmundu, a wieczorem wracam.
-Dobrze. Nie musisz się martwić, dam radę.
-Zostawię wam mój samochód. Możecie pakować co chcesz zabrać do bagażnika. Jest duży, więc powinno się wszystko zmieścić. Jak nie, to na tylne siedzenia. Marco i Robert będą chyba wracać samolotem.
-Okej.

Tata szukał czegoś w marynarce. W końcu wyjął kluczyki i wyciągnął rękę do mnie.
-Nie, nie. Ja nie mam prawa jazdy.-odpowiedziałam stając przy wyjściu, gdzie zatrzymali się Marco z Lewandowskimi. Klopp zawiesił rękę z kluczykami w powietrzu i spojrzał to na Marco, to na Roberta i z powrotem. Aż w końcu podał kluczyki Ance.

-Dawać kluczyki kobiecie? Wie pan co? Gdzie nasze klubowe zaufanie?-udawał oburzonego Robert
-Ależ mój drogi, ufam wam obydwoje stuprocentowo. Wystawiam was w pierwszych składach, bo ufam, że dacie radę na boisku i wspomożecie drużynę  dążeniu do wygranej. Ale jak to moja córka mądrze stwierdziła na śniadaniu, musimy rozgraniczać życie prywatne od zawodowego, prawda?-uśmiechnął się zwycięsko. –Także do zobaczenia moi drodzy i opiekujcie się dobrze Ingą.-uśmiechnął się i przytulił mnie na pożegnanie. –Bo straciłem zaufanie, dlatego. A ty je masz?-szepnął a ja zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc o co mu chodzi. Odszedł kilka kroków i złapał taksówkę. Dopiero kiedy do niej wsiadł przypomniała mi się nasza poranna rozmowa a propo Marco oraz taty i Ulli.

-Wiecie co, idźcie do hotelu, albo jeśli wolicie do domu babci. W sumie nawet lepiej. Możecie poczekać w salonie.-podałam klucze do domu babci Ani. Chłopacy zrobili minę w stylu „ty też?”. No cóż. Damska solidarność.
-A ty?
-Muszę iść w jedno miejsce.
-Iść z tobą?-zaoferował się Marco. Uśmiechnęłam się delikatnie do niego
-Nie, muszę poradzić sobie z tym sama. A! I jeszcze możecie kupić kartony.
-Z czym poradzić?-tym razem dociekał Robert.
-Ze zrobieniem kroku do przodu. –odpowiedziałam i ruszyłam przed siebie.





~~~

Kochani...Nie wiem od czego zacząć...Może od tego, że kiedy zobaczyłam liczbę wyświetleń poprzedniej części zakrztusiłam się herbatą i nie mogłam złapać oddechu... :') Spokojnie, żyję, choć w wielkim szoku.. Nie wiem, czy faktycznie tak dużo osób weszło, czy ktoś torturował "refresh", czy ja aż tyle razy wchodziłam z nadzieją na komentarz więcej...ale kiedy średnio każdy rozdział ma troszkę naciągane 400 wyświetleń, tak ostatni miał ich...aż 605... Wow..Serio, dziękuję Wam bardzo! Choć na komentarze zbyt to się nie przekłada (każdy może komentować, to tylko minutka, a dla mnie masa szczęścia i weny do pisania!)..
SPRAWA NUMER "DWA" BARDZO WAŻNA:
Ostatnio miałam niezliczone pokłady weny...Jak może kiedyś wspominałam, chciałam, żeby 32 część (z okazji moich urodzin) była taka...przyjemna, miła, lekka, interesująca...Rozumiecie...Napisałam. Szczerze? Wyszło...Tylko...Trochę mnie poniosło...bo..liczy ona..17 pełnych stron...Stąd pytanie do Was:
Czy zaśniecie? Czy mam rozbić ją na dwie? Nie ma za bardzo momentu, w którym mogłabym ją urwać, a nie chcę też wykazać się chamskością polsatu i nie chciałabym też tak urywać w momentach od czapy, bo stanowi taką spójną, dłuuuuuugą całość.. Jednak jeśli stwierdzicie, że lepiej ją jakoś skrócić to dajcie znać.. To przecież Wy czytacie.:) Nie chcę, żebyście stwierdziły"za długa, zaraz zasnę", więc piszcie!:))
Sprawa trzecia! 
Marco strzelił goolaaa!!! :))) 

Chłopaki dali radę! 2:0! Oby tak dalej! Coraz bliżej Bayernu..wyprzedzimy ich! Nie ma to tamto!:)
Za tydzień już 30 rozdział!..Jak ten czas leci :')
Jestem ogromnie ciekawa Waszych opinii na temat powyższego:)
Buziaczki!:**