sobota, 27 czerwca 2015

Dziesięć.



Po kilku krótkich minutach dostałyśmy się w końcu z Anią, Ewą i Cathy do pizzy. Sama musiałam sobie przyznać, że całkiem dobrze mi wyszła. W tej blasze kawałki były naprawdę kolosalne. Dwa talerze obiadowe i jeszcze może pół by odzwierciedliły wielkość kawałka.

-Robert, skąd żeście wytrzasnęli taką gigantyczą blachę?
-Od mojej babci ze wsi.
-Niezła jest.
-Jeny, ale się przeżarłem tym jednym kawałkiem.-opadł ciężko na fotel Gotze.
-Został jeszcze jakiś?-równo zapytaliśmy z Marco.
-Jeden!-odpowiedział Moritz siedząc przy stole i kończąc swój kawałek. Spojrzeliśmy się na siebie, ale żadne z nas nie wstało.
-Weź.
-Nie, ty weź.
-Ja już nie chcę.
-No to trudno.
-Marco!
-No co?
-Weź i jedz. Smacznego.
-Nie. Ty weź.

-Ej, cicho ludzie!-przerwał nam Piszczek przystawiając telefon do ucha. Wszyscy rozkojarzeni patrzyli nie rozumiejąc o co chodzi. Łukasz przestawił telefon na głośnomówiący trzymał go w ręku czekając, aż osoba po drugiej stronie się odezwie.

-Słucham?-odezwał się po drugiej stronie męski głos, którego jakbym skądś znała
-O, dobrze, że się do pana dodzwoniłem!
 -Coś się dzieje?
-Nawet sobie pan nie wyobraża! Szok! Mario się najadł jednym, ogromnym kawałkiem pizzy, którą Inga upiekła, a Marco i Inga kłócą się o drugi!
-O, no proszę, a to nowość! Mario się najadł!-śmiał się…no tak Klopp! –Powiedz Marco, żeby odstąpił tej chudzinie, bo jak nie, to będzie biegał dodatkowe kółka na treningu!
-Słyszę, słyszę i odstępuję, ale Inga nie chce.
-O, cześć Marco…i wy…wszyscy tam co jesteście.-powiedział ze śmiechem trener czarno-żółtych –To nie rozumiem waszego problemu. Skoro Inga nie chce, a Marco niby też nie, to przynieście jutro mnie.
-Ale…
-No co ale?
-Ale przecież trenerzy nie jedzą pizzy są na zdrowej diecie!-odezwał się tym razem Kuba
-Na takiej samej jesteście też wy, nie?
-No tak trochę!-śmiał się Lewy.
-Trenerze!-odezwał się Gotze z kanapy
-Słucham cię słoneczko.-powiedział wesoło Klopp, a ja zaczęłam śmiać się w niebogłosy. Trener Borussii prywatnie okazuje się być naprawdę zabawny i wyluzowany. Zupełne przeciwieństwo do tego na treningach i meczach. I dobrze. W pracy powinien być pewny i profesjonalny.
-Bo ja nie jestem gruby, prawda? Bo to są same mięśnie!
-Prawda, prawda… Żyj marzeniami dalej.-odpowiedziałam głośno, a wszyscy się roześmiali włącznie z trenerem.
-Ty wredna gadzino!-zakrzyknął ze śmiechem Gotze i ruszył w moją stronę. Ja z piskiem wybiegłam do ogrodu, a Niemiec za mną. Biegłam cały czas przed siebie, potem skręciłam tak, że ganialiśmy się w kółko jak w jakiejś kreskówce.
-Halo? Co tam się dzieje?-dopytywał Klopp przez telefon. Na chodach stali wszyscy co wcześniej w salonie tylko jeszcze bardziej roześmiani. Domyślam się, że musiało wyglądać to przekomicznie… Mnie by to śmieszyło, gdyby zamiast mnie biegał ktoś inny.
-Można tak powiedzieć, że Mario już odrabia jutrzejsze karne kółeczka.
-Co?-śmiał się Jurgen
-Goni Ingę po całym ogrodzie.-wyjaśnił Marco
-Ratuunkuuu-zawyłam biegając cały czas w tym samym kierunku.
-Tylko jej nic nie zróbcie. Ma się stawić jutro na treningu cała i zdrowa, jasne?
-Jasne, jasne. A jak nie będzie chciała przyjść?
-To się będę nudził patrząc na tą waszą pożal się Boże kopaninę piłki.-śmiał się
-Niech pan się lepiej rozłączy, puki może, bo jeszcze pana namierzą i będzie pan tu ze mną uciekać w kółeczko po całym ogrodzie, tylko tym razem z całą Borussią za sobą, a nie pojedynczym niedźwiadkiem!-krzyknęłam cały czas biegając.
-Chyba tak zrobię! Powodzenia!
-Dziękujęęę!-odkrzyknęłam tracąc równowagę na zakręcie, ale udało mi się utrzymać.
-Ej, Marco, weź chodź na chwilę!-powiedział Gotze zatrzymując się nagle i poszedł do przyjaciela. Ja stanęłam i łapałam szybko powietrze.
Kiedy już oddech mi się unormował zauważyłam cudowną okazję, z której grzechem by było nie skorzystać. Marco i Mario stali przy basenie i „spiskowali” przeciwko mnie. Podeszłam bezszelestnie do nich i popchnęłam ich do wody. Na moje nieszczęście, Marco tracąc równowagę złapał mnie za ramię i pociągnął za sobą. Poczułam jak spadamy na dno. A ja na takich głębokościach mam w zwyczaju się topić. Po prostu. Umiem pływać, puki mam grunt pod stopami. Próbowałam się jakoś szamotać. Spanikowałam.  Nie wiedziałam, jak mam się wynurzyć. Miałam jeszcze trochę powierza, ale byłoby milej, gdybym mogła normalnie oddychać. Poczułam jak czyjeś ręce oplatają mnie w talii i jak unoszę się ku górze. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam robić jako-taką ocenę sytuacji. Chłopaki z Anią, Ewą i Cathy stali na schodach prowadzących z ogrodu do domu i się śmiali. Mario właśnie wynurzył się koło mnie i…Marco. Rety. Jak polecę na Arktykę to od słoni morskich też uratuje mnie Marco Reus? Trzymałam się kurczowo progu z kafelek biegnącego dookoła basenu.

-Wszystko w porządku?-zapytał troskliwie Marco –Spokojnie, nie trzeba było tak panikować.
-W porządku. Nie trzeba było się fatygować, dałabym sobie radę.-powiedziałam nieco oschle. –Ale dziękuję.-dodałam po chwili.
-Nie ma za co. Mam coś ostatnio w zwyczaju cię ratować. Najpierw apteka…
-Inaczej bym to określiła. Masz coś ostatnio w zwyczaju mnie wprawiać w tarapaty. Nie potrzeba by było iść do apteki, gdybyś mi się nie wpychał z zaskoczenia na moje drzewo. Nie wpadłabym do basenu, gdybyś mnie nie pociągnął. Nie miałabym oblanej bluzki kawą, gdybyś na mnie nie wpadł.
-Zależy jak kto na to patrzy, prawda?-spojrzał na mnie tymi swoimi hipnotyzującymi oczami.
-Eeem… Więc o wieki wybawicielu, mógłbyś mnie może już puścić, bo dla twojej wiadomości czuję się już uratowana.-powiedziałam zakładając nerwowo kosmyk włosów z ucho, który uwolnił się z mojego kucyka.
-Wedle życzenia.-odpowiedział z TYM pięknym uśmiechem Marco i posłusznie mnie puścił

-Nie żebym Państwu przeszkadzał, ale jakby coś już wszyscy weszli do domu.
-Fascynujące to.-odpowiedziałam i przemieściłam się jakimś cudem do drabinki i wyszłam.
-Z tobą jeszcze nie skończyłem-powiedział Mario z chytrym uśmiechem.
-Mariooo
-Taaak?
-A może załatwimy to jakoś polubownie, co?
-Co masz na myśli?
-No wiesz, jakaś zmowa przeciwko Reusowi?-zapytałam z nadzieją
-O nie! Nigdy przeciwko mojemu najlepszemu przyjacielowi! Ty zła dziewczyno!-powiedział udając wielce obrażonego, co w rezultacie wychodziło mu to komicznie. –Wszystko mu powiem! Maaaarcoooo!!! Inga chce się chyba jeszcze trochę pogonić a potem trzeba ją trochę potorturować gilgotkami!
-Tylko ja nie mam żadnych gilgotek.-powiedziałam z pewnością
-Na pewno?-zaczął zmierzać niebezpiecznie w moim kierunku. Z każdym jego krokiem  moją stronę ja oddalałam się o dwa kroki.
-I tak cię dorwę.
-Umiem się bronić.
-Na pewno?
-Tak.
-Wystarczająco dobrze, żeby się obronić przed wielkim Mario.
-Czyli już nie masz po co się na mnie odgrywać.
-Jak to?
-Przecież sam powiedziałeś, że jesteś „wielki”.
-Ty!-podszedł szybkim krokiem i już miał się na mnie rzucić…jakkolwiek to zabrzmi.. wyrwałam go na chwilę z zamysłu.
-Mario! Patrz! Tam!-pokazałam „zafascynowana” wyimagnowanym „czymś”. Mario się odwrócił, a ja wykorzystując sytuację chwyciłam jego ręce tak, że nie mógł nimi ruszyć. Nie miałam jednak siły ich przytrzymać, bo czy miał więcej tłuszczu, czy mięśni, trzeba było mu przyznać, że silny to on jest, więc wskoczyłam mu na plecy przykleszczając mu ręce do pleców.
-Inga! To nie fair!
-Co nie fair!? Kto ustalał zasady?
-Marco!
-Po pierwsze-kiedy, po drugie-ja się zasad Marco nie słucham.
-Miło.-zaśmiał się zza moich pleców blondyn. A już myślałam, że gdzieś już go na szczęście wybyło.
-A czy ty się w ogóle czyichś zasad słuchasz?-zapytał Mario skacząc w miejscu, jak to robił Lewandowski, kiedy przyjechałam pierwszy raz na Idunę, próbując mnie zrzucić z pleców.
-Tak.-odpowiedziałam pewnie i sama zeszłam. Za bardzo zarzucało haha.
-Babci?-bardziej stwierdził bardziej niż zapytał, na co ja pokiwałam nieznacznie głową.
-To chyba bardziej wytyczne na życie niż zasady. Nie miałam żadnych zasad w dzieciństwie…
-Rodzice ci na dużo pewnie pozwalali…-wypalił ni stąd ni z owąd Mario, na co Marco spiorunował go wzrokiem.
-Nie mam rodziców. Nie miałam nigdy. Ojciec okazał się nie być moim ojcem, a to okazało się największą ulgą w moim życiu…
-Przepraszam… Przy…
-Nie, Mario, nie potrzebuję współczucia. Ja po prostu chcę to zamknąć, zapomnieć i już nigdy nie wracać.-powiedziałam smutno, a do głowy wróciły wszystkie wspomnienia. Błagam nie teraz, nie tutaj. Miał być miły wieczór. Poczułam rękę Marco na moich plecach, a drugą otarł pojedynczą łzę, która spływała mi po policzku. Nie wiedząc czemu z całej siły przytuliłam blondyna. Na początku nie było żadnej reakcji z jego strony. Chyba musiało go to trochę zaskoczyć. No cóż, mnie też to dość zaskoczyło. Wręcz powiedziałabym, że nie spodziewałam się. To był impuls. Chyba gdzieś w głębi serca polubiłam tego lamowatego, farbowanego piłkarza. Po chwili poczułam jego ciepłe ramiona zaciskające się na moich plecach i policzek na mojej głowie. Bardzo mnie to uspokoiło i dało ogromne poczucie bezpieczeństwa. Wzięłam głęboki oddech i momentalnie zawirował mnie w nozdrzach zapach jego perfum czy żelu pod prysznic…nie wiedziałam. Wiedziałam, że jest niesamowity i go uwielbiam. Mogłabym trwać tak wiecznie. Otworzyłam jedno oko i zauważyłam Mario stojącego tuż koło nas z rozdziawioną buzią. Uśmiechnęłam się lekko i zabrałam jedną rękę z umięśnionych pleców blondyna i wyciągnęłam ją w stronę Mario, który nie czekał długo i dołączył do nas. Marco nie zmienił pozycji…no, tylko straciłam jego drugą rękę. Trudno. Uścisk z Marco był taki bardziej…hmmm… no po prostu taki bardziej. Nie wiem jak to opisać. Magia? Albo jakieś inne ustrojstwo. Czułam jego oddech na moim czole. Mazur, tylko się nie zakochaj!-mówił do mnie mój rozum. A serce? Serce dostawało istnych palpitacji.


-Inga, ja przepraszam.-znowu zepsuł chwilę Mario. Tego to już nie wybaczę. –Ja nie wiedziałem.
-Ehhh… Jak mogłeś wiedzieć Mario. Nie jestem zła. Nie gadajmy już o tym, dobrze? Przepraszam, ale ja nie mogę na spokojnie o tym rozmawiać, a chcę, żeby to był fajny wieczór.-z ogromną niechęcią puściłam rękę z pleców Marco, na co on zrobił to samo. –Nie psujmy tego fajnego nastroju. Poza tym ja naprawdę chciałabym się czegoś o was wszystkich dowiedzieć, miałam wczoraj, ale…-zwolnij, zwolnij bo za daleko chlapiesz tym ozorem-…ale…em..się nie udało. Idziemy już?-wybrnęłam jakimś cudem z sytuacji omijając wzrok Marco.
-Za chwilę!-powiedział Gotze, kiedy już chciałam iść do domu –Jeszcze chcę nam zdjęcie zrobić. Wiesz, nie zawsze jest się przemoczonym we trójkę od stóp do głów, nie?-powiedział radośnie biorąc telefon Reusa.
-Jakoś tak się złożyło, że to już drugi raz.-spojrzałam na niego z wyrzutem wspominając sytuację pod prysznicami.
-Oj Inga, nie przesadzaj. Ale trzeci może się już nie zdarzyć!
-Oby!-powiedziałam na co całą trójką zaczęliśmy się śmiać, a Mario zrobił nam zdjęcia.
-Jeszcze jedno!-powiedział Mario stając za mną, tak, że chłopacy stali za moimi plecami, a ja stałam na froncie. –O! Świetne!-powiedział zadowolony niczym małe dziecko i od razu udostępnił na swoim i Marco instagramie.
-To wracamy. Zimno mi się trochę zrobiło przez ten basen.-powiedziałam zakładając ręce i ruszyłam w kierunku domu, a za mną dwóch piłkarzy.
-No wreszcie!-powiedziała Ania, kiedy nas zobaczyła. Chłopaki kończą mecz sprzed pizzy w fifę, a dla was przygotowałam jakieś ciuchy na zmianę.
-Dzięki, kochana. U mnie w pokoju?
-Tak. Dla was w łazience.
-Ok. Dzięki.-uśmiechnął się jednym z tych swoich filmowych uśmiechów do Ani. Zazdroszczę.
-A my, kochana, sobie jeszcze pogadamy.-skierowała do mnie po polsku. Już się domyślałam o czym będzie ta rozmowa. Poszłam do mojego pokoju, a tam zastałam moją piżamę ze Zwierzakiem z Muppetów. Pokręciłam ze śmiechem głową.
-Ania, serio chcesz, żebym założyła teraz piżamę z Muppetów?-krzyknęłam z rozbawieniem na dół.
-Taak.-odezwała się męska część gości.
-A jak zamiast krótkich spodenek założę długie, szare getry to też mam zakładać?-śmiałam się jeszcze bardziej.
-Eeee… No dobra… Skoro musisz.-usłyszałam głos Auby.
-Muszę, muszę!-zaśmiałam się i wróciłam do mojego pokoju. Założyłam bluzkę od piżamy i szare getry od innego kompletu. Włosy związałam w koczka, a na stopy wsunęłam moje kapcie.
-Sami tego chcieliście-ostrzegałam schodząc po schodach. Chwilę później stałam już przed rozradowaną „publicznością”. Miło było widzieć ich uśmiechnięte od ucha do ucha buźki. Nie znałam ich długo, ale poczułam do nich ogromną sympatię.

-Jak słooodkoo-śmiał się Auba. –Chodź, strzelimy sobie fotę. Podszedł do mnie ze swoim iPhonem i zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie.
-A mogę wstawić na facebook’a?-zapytał szczęśliwy jak gwizdek z maślanymi oczami
-A wstawiaj gdzie chcesz. Nie musisz się pytać.-odpowiedziałam z uśmiechem
-Masz chłopaka? Wreszcie spotkałem normalną dziewczynę! Jeny! Pamiętacie tą Caro? Jeny! To był koszmar! Kiedy chcieliśmy sobie zrobić wspólne zdjęcie ta od razu leciała po swój zestaw małego majsterkowicza i nakładała masę kleju i tony tapety na twarz. A my zadowoleni w tym czasie robiliśmy foty, bo nie chcieliśmy z…-spojrzał na Marco, którego mina nic nie wskazywała
-…Yyyee…sorry..ja..-zaczął się plątać, a Marco wybuchł śmiechem, czym zaraził każdego z nas.
-Wiesz w ogóle co u niej?
-Nie.-odpowiedział.
-Podobno ją kochanek zostawił, bo go zdradzała z wieloma facetami.-powiedziałam, a wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. –No co? Na Pudelku było!-powiedziałam i zaczęłam się znowu śmiać.
-Dobra, koniec o niej. Mnie to już nic nie interesuje. Gramy w…-przerwał mu wypowiedź dzwonek jego telefonu. Spojrzał na wyświetlasz  z miną „wtf?!” i spojrzał na nas.
-Chyba nie koniec o niej…-powiedział zdziwiony
-Co?
-Caro dzwoni…
-Odbierz i dawaj na głośnik. Będą jaja!-powiedział wesoło Moritz zacierając ręce i przysiadł się koło Marco, jak uczyniła reszta. Ja usiadłam na wezgłowiu sofy za Marco i Mario. Klubowa jedenastka przeciągnęła palcem po iPhonie i odezwał się skrzekliwy głos panny Bohs

-Halo?
-Marco! Jak przemiło cię słyszeć! Twój głos się nie zmienił!-powiedziała przesadnie skrzeczącym głosem. Chyba była nieźle pijana.
-Jak się nie zmienił! Przecież Marco przeszedł od waszego rozstania z trzy mutacje!-odezwał się Mario i wszyscy zaczęli się śmiać
-Cały czas zadajesz się z tymi kolegami z klubu? Ile razy już ci mówiłam, że to źle na ciebie wpływa.
-Caro, tyle razy, że aż się rozpadł nasz związek.-powiedział z wyczuwalnym śmiechem, a jednocześnie poddenerwowaniem w głosie blondyn.
-Ale Marco, nie pamiętasz jak było nam wspaniale?
-No wiesz, jakoś nie mogę sobie nic takiego przypomnieć. Carolin, jesteś pijana…
-Marco! Wróćmy do siebie! My się przecież tak szalenie kochamy!-Marco próbował powstrzymywać się od śmiechu
-Mówisz o sobie w liczbie mnogiej? Ta rozmowa nie ma sensu, rozłączam się.- oparł głowę na oparciu kanapy stykając się z moim udem.
-W tym tygodniu zrzuciłam specjalnie dla ciebie dwa kilo!-ciągnęła dalej, a Marco spojrzał na mnie i udawał cichy płacz.
-Ale jak? Zmyłaś makijaż z twarzy?-zapytałam, a wszyscy parsknęli śmiechem
-Kim ty jesteś?! Masz zostawić mojego Marco w spokoju! A za moją urodę powinnam dostać nagrodę pieniężną!
-Chyba odszkodowanie!-odpowiedziałam, a Auba ze śmiechu spadł z kanapy. Kuba, Łukasz i Lewy już płakali, a dziewczyny wyszły do toalety i w zamknięciu śmiały się do rozpuku.
-Marco! Jak możesz mnie nie obronić! Wiesz co? Z nami koniec! Nie licz na nic więcej z mojej strony!-wrzasnęła i rozłączyła się. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać, aż nas brzuchy bolały. Przy tym, to jajka w mikrofali Łukasza i Roberta chowają się głęboko. Wstałam, bo pójść po szklankę wody, bo od śmiechu aż mi zaschło w gardle. Drogę zagrodził mi jednak Marco, który uklęknął przede mną i szarmancko pocałował w rękę.

-Dziękuję. Dziękuję, że moja była dziewczyna ze mną zerwała. Będę ci za to wdzięczny do końca życia, o Ingo.-powiedział niczym z Shakespear’a.
-To nie ja, to moja Shauma.-powiedziałam zalotnie mrugając oczami i znowu wszyscy się roześmialiśmy.
Po dobrej półgodzinie doszliśmy do normalnego stanu człowieczeństwa. Brzuchy bolały nas ogromnie.
-Oj, będą zakwasy, będą.-powiedziałam siedząc na dywanie i łapiąc się za obolały brzuch.
-Kto nie ćwiczy, ten…-zaczął podnosić się z kanapy Moritz-…ałaaa-uczynił ten sam gest co ja przed chwilą. I znowu śmiech. I po co ludzie biorą jakieś marihuany? Przecież wystarczy kilkoro zawodników Borussii!
-Gramy w butelkę!-zarządził Gotze
-To się podnieś i ją przynieś.-odpowiedziałam przeciągając się.
-Oj, niee… Czyj telefon się dobrze kręci?
-O! Czekaj! Pod kanapą jest pusta butelka po winie!-powiedziałam dostrzegając ją.
-Skąd ona tam się wzięła?-zapytał Lewy siedząc naprzeciwko mnie.
-Musiała nam spaść i nie zauważyłyśmy jej potem.-odpowiedziała Ania
-A to pewnie było wtedy, kiedy no…pamiętasz?-próbowałam sobie przypomnieć
-Pamiętam…Nie, nie pamiętam.
-Ja też nie pamiętam. –roześmiałyśmy się
-I niby to my pijemy i mamy zgony? Błagam!-zaśmiał się Kuba
-Oj, Kuba, ale my grzecznie zasnęłyśmy na kanapie, a nie, w szafie wykrzykując do Zuzanny i Aslana.-uśmiechnęłam się szyderczo.
-Skąd to wiesz?-zapytał, a chłopacy zaczęli się śmiać
-Kuba, ja wszystko wiem. Ja haczyka mam na każdego.-puściłam mu oczko.
-Oooo, robi się niebezpiecznie!-śmiał się Mats –Zagrajmy nim stąd uciekniemy w popłochu!
-O właśnie! Inga, kręć.-polecił, a wszyscy usiedli dookoła. Zakręciłam szklaną butelką i wypadło…na Łukasza.
-Pytanie czy wyzwanie?-zapytałam unosząc brwi.
-Skoro już wszystko o wszystkich wiesz, to niech będzie pytanie, boję się twoich wyzwań.
-Okej. Przez ile dni najdłużej nie piłeś alkoholu grając w Borussii?-zapytałam, a po salonie rozległy się ciche śmiechy.
-O kurde.-śmiał się Łukasz- Nie wiem! Chyba trzy tygodnie jak miałem zapalenie oskrzeli.
-Oj, żeby on był chory na te oskrzele trzy tygodnie, to by było prawdą.-wtrąciła się ze śmiechem Ewa Piszczek
-Oj kochanie…
-Nie kochaniuj, tylko kręć.-jak żona nakazała, tak mąż posłusznie posłuchał. Na nieszczęście wypadło na mnie.
- Prawda czy wyzwanie?-
-O ludzie…Obojętnie. I tak źle, i tak nie dobrze.
-Okej. Kiedy się pierwszy raz całowałaś?-wypalił, a ja zakrztusiłam się własną śliną. Lewy poklepał mnie po plecach.
-Czy to pytanie jest tobie konieczne do poznania, jak to określacie, mnie bliżej?
-Zdecydowanie tak.
-To ja daje jakiegoś fanta.
-Nie ma fantów. W twoim wypadku nie obowiązują, bo byśmy się nic nie dowiedzieli.-spojrzałam na Anię, ale ta patrzyła na mnie wyzywającym wzrokiem.
-Masz dziesięć sekund. Albo ty mówisz i kręcisz, albo Anka mówi, bo widzę, że wie.
-Okej, okej, poddaję się. Wczoraj.-powiedziałam szybko i zakręciłam butelką omijając spojrzenia wszystkich w salonie, jak się domyślałam, gapiących się w tym momencie na mnie. Oj nie chcę widzieć teraz miny Marco. Butelka zaczyna zwalniać, niebezpiecznie blisko Reusa…nie, zatrzymała się na Gotze. Miła z niej butelka.
-Prawda czy wyzwanie?-zapytałam trochę nerwowo
-Wyzwanie!-powiedział posyłając mi uśmiech.
-Umówisz się ze mną, jutro na herbatę, sok, czy cokolwiek.-powiedziałam posyłając porozumiewawcze spojrzenie do Ewy, Ani i Cathy, które od razu domyśliły się o co mi chodzi.
-W celach matrymonialnych?-poruszał brwiami
-W celach ratowania ci tyłka.
-Czyli nie matrymonialnych?
-Może być. Pięć minut „cioci-swatki”. Stoi?
-Stoi-zaśmiał się Mario –Ej, a mogę teraz ja rzucić tobie wyzwanie?
-A takie, że mam się bać?
-Nie… Może trochę, ale my nie gryziemy.
-Nie rozumiem?
-Pojedziesz z nami za tydzień na obóz? Jako opiekun. Co ty na to?
-Ooo, super pomysł!-dołączył się Mats
-Ale jaki obóz?
-Dla dzieci z ubogich rodzin i domu dziecka, których pasją jest piłka. Nie mają pieniędzy, żeby nawet pojechać na krótkie wakacje, a my je zabierzemy je kawałek za Koln, do lasu. Będzie też tam boisko, gdzie będziemy mogli grać. Podchody i takie tam gry.-wyjaśnił Reus, a ja na początku błądziłam spojrzeniem po podłodze, ale przecież dziwnie, jak ktoś z kimś rozmawia i nie spojrzy mu w oczy. W końcu zdobyłam się na odwagę i milimetr po milimetrze jego twarzy, aż  w końcu moje oczy spotkały się z jego. Z jego spojrzenia ciężko było cokolwiek wyczytać. Był chyba zły. Na mnie? Może na siebie? Jego wzrok był taki smutny i taki… tęskniący. Jeny, jak ja bym chciała w tym momencie do niego podejść, przytulić i powiedzieć „Dziękuję. Mimo wszystko, mimo okoliczności, pocałunek był wspaniały. Najpiękniejszy w moim życiu…i nigdy go nie zapomnę.”
-Inga?-szturchnął mnie Lewy, a ja przyłapałam się na tym, że patrzyłam zamyślona przez okno na zachodzące, letnie słońce.
-Przepraszam, zatopiłam się…yyy, wróć, zapatrzyłam...to znaczy...zamyśliłam.. i piękny zachód słońca.-wybełkotałam w końcu.
-Jasne.-zaśmiał się Robert
-A kto w ogóle jedzie?-zwróciłam do mojego przyjaciela
-Ja, Marco, Mario, Mo, Mats, Auba i Marcel. Ania wyjeżdża do Szwajcarii na przygotowania do mistrzostw, więc i tak jesteś skazana na wyjazd.
-No wiesz, zawsze mogę wrócić do Polski.
-Nie!-odezwali się równo Mario, Auba, Robert i Łukasz
-No to jadę. W końcu to wyzwanie, nie?
-No właśnie!-powiedział uradowany Mario. –Ej, a może robimy butelkę bez butelki?
-Czyli?
-My pytamy, a ty odpowiadasz. A potem odwrotnie.
-No okej…
-O! To ja pierwszy-wyrwał się Błaszczykowski –Jakie były najśmieszniejsze gadki, jak cię chłopacy podrywali w szkole?
-Najmądrzejsze pytanie świata-zaśmiałam się. –Trochę było śmiesznych sytuacji. Ja zawsze wszystkim odmawiałam albo olewałam i omijałam ich szerokim łukiem.
-A jakieś głupie gadki?
-Zadzwonię do Agaty i zapytam.-zaśmiałam się, a mnie zawtórowała reszta
-Ale tak poważnie!-odezwał się Gotze, którego pytanie musiało zaciekawić.
-O jeny… Nie pamiętam wszystkiego. Zdarzały się śmieszne momenty. Na studniówce poszliśmy z klasą do jakiegoś sporego klubu. Pomijając, że po polonezie się zmyłam do restauracji babci piec babeczki to podszedł do mnie jakiś chłopak z równoległej klasy-matematycznej- i powiedział prosto z mostu „Albo się już gdzieś spotkaliśmy, albo masz tak pospolitą twarz.”-zaczęłam się śmiać na wspomnienie sytuacji.
-Hahaha, o ludzie, jaka wtopa!-śmiał się Mo
-O! Jeszcze było „Cześć koteczku, wyglądasz zupełnie jak moja następna dziewczyna.”
-Gdzie ty chodziłaś do szkoły, że takie same cioty!-śmiał się Łukasz
-Muzycznej.
-Ooooż, nie spodziewałem się! Na czym grasz?
-Fortepianie.
-I zabójczo śpiewa!-wtrąciła Anka. Nie, błagam, nie wkręcaj mnie teraz w śpiewanie!!!
-Tak, czasem nucę, zwłaszcza jak zmywam naczynia.-przewróciłam oczami
-Podsłuchałam raz pod drzwiami jak śpiewałaś, więc wiem co mówię.
-Ania! Ty wredna paskudo!-zaśmiałam się i pogroziłam jej palcem
-Oj tam. Można powiedzieć, że w pewnym sensie dostąpiłam zaszczytu
-No. Inga śpiewa tylko wtedy, kiedy jest strasznie smutna. No albo tam sobie coś śpiewa pod nosem przy sprzątaniu.-dopowiedział Robert
-To może ja już sobie pójdę, a wy tu sobie w spokoju o mnie poplotkujcie, hmm?
-No to ty coś opowiedz. Bo chyba nie mamy co liczyć na jakąś pioseneczkę?-uśmiechnął się promiennie Kuba
-Może kiedyś. A co mam jeszcze o sobie powiedzieć? Nie lubię o sobie opowiadać, więc mnie o coś zapytajcie.-zaśmiałam się trochę nerwowo pod nosem.
-Jak długo grasz na fortepianie?-zapytał z ciekawością Auba
-Dwanaście lat.
-Wow. Długo. Nie chciałaś na czymś innym?
-Kiedyś poszłam na warsztaty nauki gitary. Pan uczył tak opornie, że prawie nic nie zrozumiałam, więc zostałam przy swoim fortepianie.
-Marco gra na gitarze, mógłby cię nauczyć, prawda Marco?-wypalił Mario do swojego przyjaciela. Spojrzałam na blondyna, a jego oczy w tym momencie napotkały moje. Cały czas się na mnie patrzy? Argh…
-Marco!-klepnął go w ramię
-Co? Tak.-powiedział wyrwany z letargu
-Co powiedziałem?
-Że Inga gra na gitarze.
-Pfyy. Wróć do świata żywych! Inga mówiła, że próbowała się uczyć…
-A, tak. Faktycznie. Przepraszam, zamyśliłem się.
-Tylko myślicielem nie zostań!-zaśmiał się Mario


I tak nam reszta wieczoru minęła na luźnej rozmowie. Około jedenastej wszyscy zebrali się do siebie. Oczywiście musiałam im obiecać, że będę na treningu. Ale przecież to dla mnie czysta przyjemność. Podreptałam do mojego pokoju i położyłam się do łóżka. Próbowałam wygonić wszystkie myśli dotyczące klubowej jedenastki. Moje misterne próby przerwało pukanie do drzwi, a za chwilę wychyliła się zza nich głowa Ani.
-Mogę?
-Jasne.-odpowiedziałam i poprawiłam się na łóżku udostępniając kawałek wolnego miejsca dla brunetki.
-Inga…-zaczęła
-Ania, nie mam zamiaru teraz o tym rozmawiać. Moje zdanie co do posiadania chłopaka się nie zmieniło i nie zamierzam go zmieniać. Mimo wszystko.
-Wszystko?-rozpromieniła się brunetka
-Tak, wszystko.-westchnęłam
-Czyli jednak coś…
-Ania, to naprawdę nie ważne.
-Jasne… W sumie to przyszłam ci pokazać zdjęcia!
-Jakie?
-No jak się przytulaliście! Myślisz żebym przepuściła taką okazję? Jeny, jak wy przepięknie wyglądaliście… Tacy zakochani…
-No, już, już… Pokaż lepiej te zdjęcia.-zaciekawiłam się. Ania odblokowała telefon, weszła w galerię i pokazała mi dwa przepiękne zdjęcia. Zabrałam od niej telefon i wpatrywałam się dość długi czas. Nie najgorzej wyszłam. W sumie i tak mnie mało było widać. Byłam mocno wtulona w chłopaka, a jego ramiona mnie trochę przysłaniały. Zaznaczyłam oba i przesłałam sobie na mój telefon. W telefonie Ani wykasowałam i oddałam jej, jej własność.
-Wykasowałaś tak piękne zdjęcia?!
-Spokojnie, są w bezpiecznym miejscu.-wskazałam palcem na telefon leżący na stoliku nocnym.
-Ale jesteś!-udawała obrażoną
-Jestem, jestem. No już leć do swojego mężulka, a nie na Reusem tu się będziesz rozczulać.
-Dobrze, już dobrze. Poza tym nie rozczulam się nad Marco tylko nad Marco i tobą. Naprawdę przesłodko wyglądacie.
-Idź już, bo nie wiesz co gadasz. Ja też już idę spać bo jutro jadę na trening z Robertem.
-Oho, to powodzenia! I Dobranoc!-powiedziała wychodząc z pokoju
-Dobranoc-odpowiedziałam i wzięłam mój telefon ze stoliczka. Otworzyłam odebrane zdjęcia i jeszcze chwilę przyglądałam się im. Naprawdę były prześliczne. Robione jakby przez profesjonalnego fotografa. Nawet jakoś Mario jest niewidoczny na kadrze. Tylko ja i On…

-Dobranoc Marco.-szepnęłam odkładając telefon, a chwilę później już odleciałam w krainę snów…








~~~





Na początku chciałam powiedzieć, że jesteście niesamowite! <3 Myślałam, że jak będę częściej wstawiała będzie jednocześnie mniej komentarzy, wyświetleń...a tu o... Dziękuję!!! :*
Już niedługo, już niedługo coś tu się zadzieje! ^^ (i nie będzie to miało nic wspólnego z relacją naszych głównych bohaterów, chociaż jednego z nich wywróci życie do góry nogami) ;)
A ja Wam życzę miłych, aktywnie spędzonych..i bezpiecznie(!) w pełni zasłużonych wakacji!
3majcie się cieplutko! :* No i zapraszam do komentowania-ostatnio staje się to moją ulubioną lekturką przez co piszę więcej lekturki dla Was :D
Buziaki!:**

środa, 24 czerwca 2015

Dziewięć.



Obudziłam się i zamrugałam kilka razy oczami próbując przypomnieć sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Agata w ciąży, Marco mnie pocałował, picie z Anią…zaraz. Reus mnie pocałował! O matko… Nie chciałam sobie tego przypominać. Wypuściłam głośno powietrze i podniosłam lekko głowę do góry. Od razu tego pożałowałam, czując przeszywający ból. Opadłam z powrotem na poduszkę i zaczęłam się rozglądać na ile było to możliwe. Salon. Kanapa. Po drugiej stronie śpi jeszcze Ania z nogami zarzuconymi na oparcie. Ze schodów usłyszałam głos Roberta.


-Mówię ci, lepiej zabalowały niż my w tym klubie, a jak tam u was?- zamknęłam na chwilę oczy. Robert zaczął się śmiać, kiedy wchodził do salonu
-Ciiiii.-powiedziałam cicho kładąc palec wskazujący na ustach i gromiąc go wzrokiem.
-O, obudziła się jedna księżniczka i jęczy, żebym cicho był.-powiedział specjalnie głośno do telefonu
-Zabiję.-jęknęłam i wtuliłam się w poduszkę
-Dobra, Mario, kończę, bo padają tu groźby karalne, że o życie się swoje zaczynam bać.-śmiał się, ale na szczęście już trochę ciszej.
-Pozdrów Mario.
-Pozdrawia cię.-przekazał –Mario dziękuje i pyta, czy Marco też ma pozdrowić.-skierował do mnie. Skrzywiłam się lekko. Czyli pewnie Mario wie. W końcu to jego najlepszy przyjaciel. Ja Ani też przecież powiedziałam. Nic nie zdążyłam odpowiedzieć, a już usłyszałam głos Lewego.
-Ma tak skrzywioną minę, jakby jej chomika w karuzelę wkręciło.
-No dzięki!
-Nie ma za co. Mario się z ciebie śmieje.
-A wypchajcie się wszyscy!-powiedziałam głośniej, na co odezwała się znowu moja głowa. W tej samej chwili Ania się obudziła i patrzyła tępym wzrokiem na to, co dzieje się dookoła.
-Mamy się wszyscy wypchać. Dobra, Ania się obudziła, z nią też nie lepiej. Nie ma to jak ratować dwie skacowane niewiasty. No prawie jak rycerz się czuję!
-Ciiiiichoooo!-jęknęłyśmy równo z Anią
-Ty, jaki synchron! Hahaha. Dobra, do zobaczenia, cześć.-skończył rozmowę i odłożył telefon na stolik, na którym stały puste butelki po wódce, coli i winie. Patrzył to na mnie, to na Anie.
-Nie no, nie wierze. Zaraz wam dam jakieś tabletki przeciwbólowe.-powiedział i oddalił się do kuchni. Popatrzyłyśmy po sobie z Anią i zaśmiałyśmy się żałośnie.

Jakiś czas później wypiłyśmy po tabletce i podniosłyśmy się do pozycji siedzącej. Robert usiadł naprzeciwko nas .

-No, no, no. Pięknie. Kac morderca nie ma serca! -śmiał się patrząc na nas. Wyobrażałam sobie jak musiałyśmy wyglądać.
-Co tam u Mario?-zapytałam w końcu.
-Też z Marco mieli pijacki wieczorek… Ale w porównaniu z wami, to słabo wypadli.
-Ehem…
-A o co wam poszło z Marco właściwie?
-A o nic… Takie tam. Tego..-odpowiedziałam szybko i spojrzałam na Anię, która przewróciła z rozbawieniem oczami. Myślałam, że Gotze powiedział mu o co chodzi. A jednak nie. Miło z jego strony.
-Dobra, drogie panie, trzeba jechać na zakupy!
-To jedź! Jedź w cholerę…-jęknęła Ania i z powrotem położyła się na kanapie.
-Hahahaha no nie mogę. Muszę wam zdjęcie zrobić.-wziął swojego iPhona i kiedy już miał naciskać spust migawki, rzuciłam w niego poduszką.
-Ej, no. Zdjęcie nie wyszło!
-Głębokie kondolencie.-odezwała się tym razem Ania.
-Ja też cię kocham, żono!-krzyknął na cały dom.
-Wypierniczaj mi, ale już, na te zakupy!-powiedziała ze śmiechem Ania i groziła mu palcem.
-Tak jest, kochanie.-odpowiedział ze śmiechem, pocałował ją szybko i już go nie było.
-Nareszcie… Cisza… Spokój…-westchnęła
-To co, zdrzemniemy się jeszcze, a potem robimy śniadanie?
-Okej. To dobranoc.
-A która jest w ogóle godzina?
-Nie ważne. Śpimy.
-Racja. Dobranoc.



***



Obudziły mnie głosy dobiegające z kuchni. Robert, Ania, Kuba, Łukasz, Mario, Pierre…i Marco. No błagam… W końcu czego ja się spodziewałam wprowadzając się do piłkarza Borussii Dortmund? Przecież to normalne, że przyjaciele się spotykają. Ale czemu tak często i akurat tu? Co robić, co robić co robić? A.) Udaję dalej, że śpię. B.) Wstaję, robię śniadanie i uciekam do mojego pokoju.
 Usłyszałam niewyraźnie jak Reus coś mówi. Od razu wybrałam plan A. Leżę, leżę, leżę… I nagle do moich uszu dobiega burczenie mojego brzucha. Przepraszam, czy ktoś wie, czy jak się śpi, to mu burczy w brzuchu?-chciałoby się zapytać. Słyszeli? Nie słyszeli? Trudno powiedzieć. I znowu odezwał się mój brzuch. No już, już! Co się pieklisz?! Wstaję i już coś jem, a ty się ucisz dla swojego dobra.- Ganiłam mój żołądek. Może to dziwne… Czasami ja siebie samej nie pojmuję. Dobra. Wstaajeemy. Do odważnych świat należy-jak powtarzała mi moja babcia. Raz, dwa, trzy i hops. Poderwałam się z łóżka. Skierowałam się do kuchni, gdzie na moje nieszczęście siedzieli wszyscy. Przy wejściu posłałam Ance mordercze spojrzenie, a ta udawała, że nie widzi.

-Cześć wszystkim.-rzuciłam nawet nie spoglądając w ich stronę i zajęłam się przygotowaniem mojego popołudniowego śniadania. Według przepisu Ani oczywiście. Jak to nazwała-ryżowianka. Może być i tak. Ważne, że dobre i sycące…a najważniejsze (w tej sytuacji), że szybko się robi.
-Cześć, czeeść! Piękny dzień dzisiaj mamy, prawda?-powiedział specjalnie głośno Łukasz
-Jak taki piękny to idź se pohasaj po ogrodzie.-odburknęłam zajęta przygotowywaniem śniadania.
-Oj, Inga, nie bądź taka, bierz przykład ze starszych!-powiedział wesoło Robert.
-Właśnie!-wtórował mu Łukasz. Spojrzałam na nich z politowaniem i odstawiłam garnek na kuchenkę. Wzięłam z szafki ceramiczny stojak do jajek, wyciągnęłam jedno z lodówki, włożyłam do niego, wstawiłam do mikrofali, zamknęłam ją lekko trzaskając drzwiczkami i ustawiłam na pięć minut. Nie patrząc na nich wróciłam do mojego poprzedniego stanowiska. Uśmiechnęłam się pod nosem, a z mojej prawej strony jakby po ułamku sekundy buchnęła głośna salwa śmiechu.

-Trzy, dwa, jeden…-odliczyłam po krótkiej chwili i wskazałam palcem na mikrofalę, z której słychać było odgłos roztrzaskującego się jajka na ściankach mikrofali. Wywołało to jeszcze większy śmiech wśród chłopaków i Ani. Dokończyłam przyrządzać moje śniadanie, wzięłam miskę, łyżkę i już się kierowałam do mojego pokoju, kiedy usłyszałam…

-Inga, jak coś, to wbijamy dzisiaj wszyscy do was na dziewiętnastą…-odezwał się Łukasz wycierając łzy z kącików oczu.
-Zdefiniuj „wszyscy”-odwróciłam się i oparłam o ścianę.
-My.-pokazał ręką na wszystkich siedzących przy wysokim stole.
-Okej. A w jakimś konkretnym celu?
-A bo nam Kopciuszku zwiałaś z imprezy z obecną tu Lewandowską i nawet sobie nie zdążyliśmy pogadać.-odpowiedział tym razem Kuba
-No okej…-z powrotem skierowałam się do wyjścia ale coś mi tu nie pasowało, więc znowu się do nich odwróciłam. –Czekaj, dziewiętnastą?
-No tak.
-To która jest godzina, że wy tu wszyscy jesteście?
-Zaraz siedemnasta.
-…Dżizys…Ania, ile ja spałam?!
-Dosyć długo, ale to normalne po zmianie klimatu i w ogóle. Poza tym przecież do trzeciej użalałyśmy się i opijałyśmy twój pierwszy…-posłałam jej mordercze spojrzenie. Błagam, niech tylko się nie wygada! –pierwszy przylot do Dortmundu!-wybrnęła. Chwała Bogu! Przeleciałam wzrokiem po wszystkich i napotkałam przeszywające spojrzenie Marco. Szybko się ocknęłam i skierowałam do Ani.
-Za dwadzieścia minut idziemy biegać. Zjem szybko śniadanio-kolację, przebieram się i czekam na Ciebie.
-Ale…
-Bez ale. Trzeba ruszyć cztery litery, a nie, na ploteczkach z przystojnymi panami!-zaśmiałam się widząc jej minę.
-Alleluja! Pierwszy raz w życiu usłyszałem komplement do jakiejkolwiek rasy męskiej z ust Ingi! Cud, ludzie! Cud!-krzyczał Robert.
-Robert… Proszę cię, idź do salonu, weź słownik i sprawdź znaczenie słowa sarkazm.-powiedziałam i ruszyłam w kierunku schodów.
-No bardzo śmie…
-Pod „S” szukaj!-krzyknęłam do niego ze schodów i poszłam do mojego pokoju. 
Zjadłam szybko, przebrałam się w ciuchy do biegania i związałam włosy w kitkę. Wzięłam jeszcze moją miskę i ruszyłam do kuchni. Tam zastałam samych chłopaków, którym synchronicznie opadła kopara. Odłożyłam miskę do zmywarki. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich. W końcu odwróciłam się przodem do nich i zapytałam

-Ania jeszcze na górze?-chciało mi się śmiać widząc zahipnotyzowanych, szczerzących się niczym mysz do sera piłkarzy.
-Ja pierdziele! Robert! Gdybym ja wiedział, że ty tu będziesz miał takie widoki, to ja bym już się dawno do ciebie wprowadził!-pierwszy „otrząsnął” się Gotze
-A gdybym ja w ogóle to wiedział, to bym już ją tu dawno ściągnął.
-E, e, e. Ty, to masz żonę, drogi kolego, a tobie, grubasku -zwróciłam się do Mario- to też by ci się przydało pobiegać.
-To same mięśnie!... Chociaż wiesz, mógłbym pobiegać trochę!-zaśmiał się i poruszał znacząco brwiami lustrując mnie od góry do dołu...i z powrotem
-No to chodź.-odezwała się w progu kuchni ubrana podobnie do mnie Ania. Wszystkie spojrzenia chłopaków skierowały się w jej stronę. Potem patrzyli to na mnie, to na Lewandowską.
-Chodź tu do mnie podejdź Inga, bo jeszcze nasi chłopcy zeza rozbieżnego dostaną.
-Ej, a ja na serio mogę? Tylko nie mam ubrań!
-To weź coś od Roberta.
-Uprzedzam, że większość rzeczy może być dla ciebie deczko przyciasna.-powiedziałam powstrzymując śmiech
-Ty się jeszcze dzisiaj doigrasz!-zwrócił się do mnie wskazując na mnie palcem.
-Oho! Bo się przestraszę.
-Ktoś jeszcze chce pobiegać? Szafa Roberta stoi otworem. Marco?-nie, czy ja śnię, czy moja przyjaciółka jest zdrowo walnięta?! Nadepnęłam jej z całej siły na stopę.
-Ała!-pisnęła
-Uduszę. Ale ci najpierw jęzor utnę-szepnęłam, niestety, kiedy akurat obok nas przechodził blondyn.
-Z przyjemnością, Aniu.-powiedział z uśmiechem patrząc na mnie. Cholera. Zacisnęłam palce na ramieniu (jeszcze) przyjaciółki i pociągnęłam ją w stronę drzwi wyjściowych.

-Co ty odstawiasz?!-zapytałam wkurzona, tym razem po polsku, żeby znowu ktoś się nie napatoczył
-Ale co?
-Anka do cholery jasnej! „Ktoś chce jeszcze pobiegać, Marco?”-przedrzeźniałam ją
-Aaaaa
-Beeee
-No co! Chcę serio dobrze! Przed…tym...jeszcze przynajmniej się do siebie odzywaliście, a teraz jest taka beznadziejna, napięta atmosfera. Mówiłaś, że będziesz go traktować jak wcześniej, a tu co, dupa. Nawet mu w oczy nie spojrzysz!
-No pewnie, bo to tak prosto, nie? Wczoraj całowałaś się z facetem, nie wiesz o co mu chodzi, a dzisiaj jeszcze zalega u ciebie-nie-ciebie w domu…
-Przecież mówiłaś, że to po tobie spłynęło i nic do niego nie czujesz. Bo nie czujesz, prawda? Inga?
-Co? Nie. Nie wiem. Ania, ja naprawdę nie chcę mieć na razie żadnego chłopaka, rozumiesz? Nie plącz mnie w jakieś swatki, bo i tak nic z tego nie wyjdzie. Ja nie jestem gotowa na związki. A już zwłaszcza nie ze światową gwiazdą. On też pewnie woli wiesz, jakieś dziewczyny…typu Caro. Ja do tej ligi nie należę.
-A do tego, że do niego coś czujesz, to „nie”, czy „nie wiem”?
-Nie wiem.-odpowiedziałam zgodnie z prawdą po czym przytuliłam mocno przyjaciółkę
-Eem, to co, idziemy?-wyrwał nas z uścisku głos Mario
-Tak
-Nie-odpowiedziałyśmy równo. Ania posłała mi błagalne spojrzenie. –Inga, dasz radę. To tylko głupie bieganie.  Przecież istnieje jeszcze coś pomiędzy nienawiść, a miłość jak przyjaźń, prawda? Zapomnij o tym i funkcjonuj, jakby się nic nie stało, okej? -powiedziała po polsku łapiąc mnie za rękę. Westchnęłam tylko. No cóż. Chyba tak trzeba.
-Okej.-odpowiedziałam i próbowałam wydusić szczery uśmiech. Wyszło…dość dziwnie.
-Idziemy.-zarządziła Ania i wyszliśmy biegać.

Najpierw biegliśmy truchtem do parku, potem zrobiliśmy ćwiczenia rozciągające przy ławce. Ania z Marco biegli trochę przede mną i Mario. Chyba nie rozmawiali. My z resztą jakoś też nie zbyt. W końcu Mario zagadał

-Inga?
-Hmm?
-Wiesz, bo ja nie wiem czy ty wiesz, że ja wiem.-powiedział, a gdy przemyślał co powiedział, zaśmiał się cicho.
-A ja wiem, że ty wiesz i Ania też wie i wie, że też wiesz.-odpowiedziałam, a Marco z Anią odwrócili głowy w naszą stronę ze zdezorientowanym wzrokiem.
-Rozmawiamy sobie.-powiedziałam w ich kierunku
-Wiem!-odpowiedzieli równo i wszyscy zaczęliśmy się śmiać
-Rozmawiałaś z babcią?-zapytała Ania, kiedy dorównaliśmy im z Mario kroku
-Tak, jak przyjechałam to do niej zadzwoniłam się zameldować.
-I co tam u niej?
-Dopytywała się, czy widziałam na żywo Mario i Marco. Jest waszą ogromną fanką. Kazała mi was uściskać-dodałam, a na twarzach obu panów pojawiły się  szerokie uśmiechy. –Potem powiedziała, że Marco nie muszę obowiązkowo, ale w zamian kazała ci przekazać, że używasz więcej żelu niż Ronaldo.-skierowałam do niego
-Miło!-zaśmiał się pod nosem –Już wiadomo po kim masz taki charakter.
-Nie wiadomo. Prawdopodobieństwo na spokrewnienie wynosi zero.-powiedziałam nieco smutno.
-Ale cię wychowała, więc prawdopodobieństwo na wredny charakter jest stu procentowa.-śmiała się Anka
- Tak… Urodziłam się aniołem, ale kiedy życie połamało mi skrzydła zaczęłam latać na miotle.- w jednym zdaniu zdefiniowałam całe moje życie. Można? Można!
-Nie, ja żartowałam. Nie jesteś wredna! Jesteś najwspanialszą przyjaciółką jaką można mieć.-powiedziała deczko zwalniając i objęła mnie ramieniem. –Ale tej wredoty to trochę jednak masz, nie?-skierowała do duetu Gotzeus.
-Tak!-odpowiedzieli równo.
-Dzięki!
-Ale za to najlepiej na świecie gotujesz!
-Oj, Mario, Mario. Bo się zarumienię.
-Ej, a ja to już źle gotuję?!-zaprotestowała Ania i spojrzała gniewnym wzrokiem na Mario.
-Yyy… To znaczy, nie! Też dobrze gotujesz, ale…
-Ale jak to ujął Robert, wszystko mu się już przeżarło.-dokończyłam za Mario, chyba nie do końca to co miał powiedzieć, ale sam się roześmiał.
-Ty!
-Ja?
-Tak! Zaraz cię dorwę, paskudo kochana!-powiedziała radośnie, a ja momentalnie zerwałam się do szybkiego biegu.
-Czekaj, Ania, pomogę ci. Też miałem ją dorwać za tego grubasa!-usłyszałam zza pleców głos Mario
-O, nie. Ja też cię dorwę, ale zaraz po niej.
-To w ogóle się pobawmy w chowanego.-rzuciłam ze śmiechem
-Okej!-usłyszałam trzy zgodne głosy zza mnie.
-Kto szuka?-zapytała Ania
-Marco. On jedyny nie chce nikogo dorwać, ani nikt nie chce…-spojrzał się na mnie -..no, po prostu on nie chce nikogo dorwać
-Oj, nie, nie. Ja już ostatnio przez ciebie debila z siebie zrobiłem, więc teraz ty szukasz.
-No okej.-powiedział niezadowolony. –Macie trzydzieści sekund. Kogo znajdę, ten pomaga mi szukać. Czas start.-powiedział i usiadł na parkowej ławce odwróconej do nas tyłem.

Rzuciłam się do biegu. Gdzie tu się schować?! Drzewo. Kiedyś to robiłam. Trzeba spróbować. Przede mną stał duży dąb. Podciągnęłam się na pierwszej gałęzi. Okej. Jestem. Chyba tu jest z nisko i mnie zauważą. Wspięłam się na drugą gałąź lekko opornie. Zacięłam się na ręku, ale to nic. Siedzę. Słyszę w końcu donośne „szukam” Mario. Siedziałam skulona i nasłuchiwałam, co się dzieje. „Ania!”-usłyszałam. No tak, czyli teraz szuka dwugłowy potwór.

-Cześć!-usłyszałam zza moich pleców. Przestraszona krzyknęłam i poczułam że spadam. Na szczęście dwiema nogami zahaczyłam o gałąź i zawisłam niczym nietoperz.
-Daj ręce-powiedział Marco siadając na gałęzi. Jak prosił tak zrobiłam. No bo ile ja mam tu tak wisieć…–Daj drugą-polecił. Podałam mu drugą rękę i momentalnie się wykrzywiłam z bólu. Trochę sobie jednak ją przycięłam. Nawet nie zauważyłam, że dość mocno krwawi. Marco zauważając moją minę i ranę na dłoni złapał wyżej, za nadgarstek i pociągnął mnie tak, że poderwałam się i poleciałam wprost na niego.

-Dzięki-szepnęłam i poprawiłam się na gałęzi.
-Boli?-spytał trzymając moją rękę i intensywnie wpatrując się w ranę
-Trochę.-odpowiedziałam –Co tu robisz?
-Chciałem się zaklepać, ale Mario by mnie zobaczył.-zaczęłam się śmiać –Co?-zapytał z uśmiechem na ustach
-Dorośli ludzie, a w parku się w chowanego bawią.
-Tak. Ale sama to wymyśliłaś!
-Ale niektórzy na żartach się nie znają!
-Powiedziała..
-Co?!
-Nic. –zaśmiał się pod nosem.- Anka parę minut też ci mówiła, że przecież żartowała, nie? Chodź, tutaj jest zaraz apteka, trzeba ci to jakoś opatrzyć, odkazić.-spojrzał ponownie z przejęciem na moje skaleczenie.
-Nie, Marco, nie przejmuj się, nic mi nie będzie.
-Ale ja nie pytam tylko stwierdzam fakty. Chodź.-powiedział schodząc na gałąź niżej wyciągając do mnie rękę. Przeskoczyłam na gałąź niżej. O mało bym się nie osunęła, ale Marco w porę mocno przyciągnął mnie do siebie. Czułam znowu jego cudowny zapach jego żelu pod prysznic, który zawirował mi w nozdrzach.
-Okej, Poszli tam. Schodzimy i w nogi, ok?-szepnął tuż przy moim uchu, a po chwili zeskoczył z drzewa. Po co tak szybko?
-Skacz.-polecił. O matko. Jak tu wchodziłam, nie przewidziałam jeszcze, że trzeba będzie stąd złazić. Złapałam się mocniej konara.
-Skacz, ja cię złapię. Nie spadniesz.-zapewnił.
-Na pewno?
-Tak, no chodź, szybko.-uśmiechnął się promiennie. O mój boże. Uśmiech Marco Reusa warty miliony dolarów. I to jeszcze skierowany do mnie. Wdech wydech i …skoczyłam. Poczułam, że Marco mnie trzyma, a chwilę później postawił mnie na ziemi. Rozejrzał się dookoła.
-Biegniemy.-i ruszyliśmy ile sił w nogach przed siebie. Po chwili weszliśmy do apteki. Marco kupił wodę utlenioną i plastry.

-Chodź, usiądziemy tu na chwilę.-polecił i wskazał dwa krzesła przy stoliczku pełnym ulotek z lekami. Złapał moją rękę, odkręcił wodę utlenioną i polał. Ssss..Jak to piecze. Jakby mi czytał w myślach, zaczął dmuchać na ranę. Chwilę później z dokładnością i troską nakleił mi kawałek białego plastra.
-Dziękuję.-uśmiechnęłam się. –Oddam ci pieniądze w domu.
-Nie ma za co i nie ma co oddawać, bo to Robert miał w tych dresach jakieś drobne.
-Haha, okej. To co, wracamy?
-Jasne, bo jeszcze całą resztę wezwą, żeby nasz szukać.-śmiał się i ruszyliśmy w stronę parku.

-Spocznie pani na ławeczce?-z uśmiechem wskazał gestem ręki na oparcie, na którym wcześniej odliczał Mario
-Z przyjemnością.-odpowiedziałam tym samym. Obserwowaliśmy zajętych szukaniem Anię i Mario wołających nasze imiona. Po dobrych dziesięciu minutach odwrócili się w naszą stronę.
-Wy dziady jedne! A my tyle was szukaliśmy!-krzyczała idąc do nas Ania.
-Ile już tu siedzicie?!-wtórował jej Mario
-Z dziesięć minut.-odpowiedziałam z uśmiechem.
-Gdzie wy byliście?
-Tajemnica! Mamy jedną dobrą kryjówkę.-powiedział Reus puszczając do mnie oczko.
-Chodźcie wracamy.-zarządziła Ania i zaczęła powoli biec, a za po chwili do niej dołączyliśmy.
-To ja nie wiedziałem, że jesteście już „my”!-poruszał znacząco brwiami Mario za co pacnęłam go lekko w ten jego durny łepek.
-Ała! Za co!
-Za głupotę ludzką.-odpowiedziałam i ruszyłam szybciej do domu. –Kto pierwszy w domu ten pierwszy zajmuje łazienkę!-zaśmiałam się, a Ania, Mario i Marco jak na zryw dodali gazu.
-Ja skręcę do siebie. I tak jeszcze chciałem się przebrać.-oznajmił blondyn
-Okej. To do zobaczenia!-odpowiedziała Ania, a Marco odłączył się od nas i wbiegł w boczną drogę prowadzącą na luksusowe osiedle.

Jakiś czas później byliśmy już w domu. Każde z nas zajęło już łazienkę. Założyłam nowe ciuchy i poszłam do mojego pokoju. Z ciekawości weszłam na instagrama, na którego wczoraj w drodze na imprezę wrzuciłam zdjęcie robione przez Anię. Nie miałam tam wielu zdjęć. W sumie to moja przyjaciółka założyła mi tam konto i powstawiała kilka naszych wspólnych zdjęć z zeszłorocznych wakacji.  Stąd nie zdziwiło mnie nagły przypływ czterdziestu tysięcy obserwatorów. Tym razem również nie obyło się bez masy komentarzy i polubień. W sumie rozumiem tych wszystkich ludzi. Pamiętam, ile kiedyś bym dała za spotkanie słynnej Anny Lewandowskiej! A teraz? Pasożytuje w jej domu w Dortmundzie, jej, mojej najlepszej przyjaciółki  i siostry w jednym. Mam w niej ogromne wsparcie. Prawie jak u mojej babci…

-Inga?-wynurzyła się zza drzwi głowa brunetki
-Hmm?
-W porządku?
-Jasne!
-Wszyscy już są…
-Aha. Już schodzę. A z tobą wszystko ok? Masz jakąś dziwną minę..
-Wszyscy już są i są…głodni.
-Aha!-zaśmiałam się. Zeszłyśmy na dół a tam, na kanapach rozsiadło się wygodnie już siedmiu piłkarzy. Cały czas nie mogło do mnie dojść, że oni tu są. Rozmawiam z nimi. Wow. Może życie zaczyna mi się w końcu układać?
-Cześć wszystkim!-przywitałam się
-Siema! Zamawiamy pizze, jaką chcesz?
-Żadnej.
-Na pewno?-dopytywał się Kuba
-Tak. Zrobię sobie sama.-odpowiedziałam i skierowałam się do kuchni. Śmiałam się pod nosem, kiedy usłyszałam kroki siedmiu par nóg podążających za mną. Wyjęłam z górnej szafki najmniejszą blachę i wystawiłam mąkę i drożdże. Podparłam ręce na biodrach i spojrzałam się z uniesionymi brwiami na gromadkę piłkarzy.
-Taaaaak?-przeciągnęłam. Robert wyszedł z tłumu, zabrał blachę, odłożył ją na miejsce i wyjął z szafki największą jaką mieli. Wow, tak dużej jeszcze nie widziałam. Robert posłał mi szeroki uśmiech i patrzył na mnie tymi błyszczącymi ślepiami. No i przepraszam, jak tu odmówić?! Muszę się w końcu uodpornić na „śliczne oczka” Lewego, bo z nim nie wyrobię i będę mu za służącą robić.
-Ale wtedy będzie za czterdzieści minut.
-Okej!-odpowiedzieli wszyscy zgodnie, co wywołało mój stłumiony śmiech.
-Specjalne wymagania?
-Nie specjalnie, a jaką robisz?
-Jak nie ma to wam nie powiem! Idźcie sprawdzić czy was w salonie nie ma i w fifę nie gracie!-wygoniłam ich do salonu.
-Jeny, taka kobieta to skarb!-stwierdził Mats
-Dzięki, przekażę Cathy!-odpowiedziałam przesłodzonym głosem
-Nie chwal dnia, przed zachodem słońca!-śmiał się Robert  -Wbrew pozorom ciężkie życie z tą istotą.-stwierdził niczym staruszek po osiemdziesiątce.
-Dobra, dobra. Sio mi już stąd…
-Bo czarownica zaraz zacznie czarować!-dokończył Mario za co oberwał ode mnie ścierką.
-Ała! Już idę, idę!-powiedział śmiejąc się i cały „rój pszczółek” opuścił kuchnię. Odetchnęłam i rozpoczęłam robienie mojego dania. Dawno nie robiłam pizzy ale takie rzeczy „ma się w kościach”.

-Pomóc ci w czymś?-usłyszałam głos dobiegający od wejścia kuchni
-A, to ty… Nie, nie ma potrzeby. Na razie wszystko ogarniam. A co, nie masz co robić?
-No tak trochę. Chłopaki grają w fifę a ja się nie mam gdzie podziać.
-To siadaj i opowiadaj. Przyjdą w ogóle jakieś dziewczyny?
-Ewa i Cathy. Mają być za chwilę.
-Ania…
-Hmmm?
-Odniosłam takie wrażenie, że coś jest nie tak z Ann-Kathrin i Mario. W ogóle jakoś się mało do siebie odzywali i w ogóle nie wyglądali na zakochanych jak kiedyś na zdjęciach..
-Masz rację… o, już są. Idę otworzyć i pogadamy razem.
-Ok.-odpowiedziałam i dokończyłam sypanie sera na wierzch pizzy. Chwilę później pizza wylądowała w piekarniku.
-Ooo, tu jest nasza piękna!-powiedziała radośnie Ewa przekraczając próg kuchni. Zaraz za nią szła Cathy i Ania.
-Cześć, cześć-uśmiechnęłam się i uściskałyśmy się przyjaźnie na powitanie.
-Chcecie jakiś sok, kawę, herbatę?-zaproponowała Ania
-Zieloną, jeśli masz.-odpowiedziała Cathy
-Dla mnie też!
-Ok. Ja zrobię. A ty, Ania?
-Też to samo.-powiedziała Ania, a ja uzupełniłam czajnik i postawiłam go na kuchence.
-No, to wracając do tematu…
-Jakiego?-wtrąciła dziewczyna Matsa
-Mario i Ann
-Aaa… No tak, dziwnie się teraz między nimi porobiło…
-No właśnie.
-Wie ktoś w ogóle czy o coś poszło?-dosiadłam się na kuchennego hokera koło Ewy.
-No właśnie chyba nie. Tak jakoś przestało im się układać.
-A byli piękną parą…-westchnęła Ewa
-Dalej chyba przecież są, nie? Przecież jeszcze nie zerwali…
-Jeszcze, Inga, jeszcze…
-Oj Cathy, może uda im to się jeszcze naprawić, co?
-Inga bawi się w swatkę! Nie wierzę!-zaśmiała się Lewandowska
-Nie w swatkę… Po prostu delikatnie pogadać.
-Inga, próbowałyśmy pogadać z Ann, ale ona na razie omija ten temat szerokim łukiem.
-A macie napisaną magisterkę z psychologii?
-I myślisz, że może ci się udać?-zapytała zaciekawiona z przebłyskiem nadziei w oczach
-Spróbuję… Wiesz, mieliśmy takie zajęcia, nawet praktyczne, z prawdziwymi pacjentami i całkiem nieźle mi poszło, więc może też uda coś się pogadać z Ann.
-Nieźle czyli?
-W porządku.
-Ingaaa noo! Chwal się przyjaciółką na jaki stopień zaliczyłaś!-pogroziła palcem karateczka
-…Celujący..-moje twierdzenie brzmiało bardziej jak pytanie. Nie lubiłam się zbytnio chwalić sukcesami. Cieszę się. No nienormalne by było, gdybym się nie cieszyła, ale nie miałam jakiejś większej potrzeby, żeby to wszystkim w koło rozpowiadać.
-Moja zdolniacha!-powiedziała radośnie Ania i mocno mnie przytuliła
-Gratulacje!-przyłączyły się dziewczyny. –Jak celujący, to może jednak coś się uda zadziałać, nie?
-A co, gdyby była piątka to już byście we mnie nie wierzyły?-śmiałam się
-Wiesz, piątka to nie to, co szóstka!
-No tak.
-Może coś ci się faktycznie uda wskórać. Może poskutkuje…
-Mam taką nadzieję.


Kilkanaście minut później, które upłynęło nam na luźnej rozmowie piekarnik oznajmił, że pizza jest już gotowa.
-Wow, nieziemsko wygląda. Musisz mi dać koniecznie przepis!-stwierdziła Ewa zaglądając przez szybkę piekarnika
-Tajna, rodzinna receptura!-uśmiechnęłam się i uchyliłam drzwiczki. Z dziewczynami szybko wyciągnęłyśmy talerze, sztućce i szklanki. Ania z Cathy zaniosły wszystko do salonu, a ja z Ewą pocięłyśmy pizzę na kawałki
-Może wezmę jeszcze keczup. Macie?
-Powinien być.-odpowiedziałam i chwyciłam w rękawicach gorącą blachę i ruszyłam z nią do salonu.

-Pizza!-zawołałam, a chłopacy od razu oderwali się od gry.
-Ale ładnie pachnie!-powiedział Mario nachylając się nad pizzą.
-Ooo, hawajska!-podszedł bliżej „zgromadzenia nad pizzą” Marco i objął mnie ręką w pasie. Rzuciłam zdezorientowane i zaskoczone spojrzenie Ani, a ona tylko wzruszyła bezradnie ramionami. Nie dość, że dwa razy dzisiaj na niego wpadłam, to jeszcze ta ręka. Jakby mi czytał w myślach zwinnie ją zabrał, a po chwili dzierżył w niej zwycięsko największy kawałek pizzy. –Moja ulubiona!-dodał. Cholera, nie prawda, bo moja, ty głupi blondynie. To ja ją lubię, a nie ty. I co to w ogóle miało być? Czego ty cholera ode mnie oczekujesz. W co ty grasz cholero jedna. Uważaj, bo ja w tę chorą gierkę nie zamierzam grać i niech ci się nie wydaje, że jestem jakąś pierwszą lepszą laską…a te jego oczy…i uśmiech…
-Cholera jasna!-krzyknęłam po polsku na cały dom i wszystkie pary oczu skierowały się na mnie.
-Inga?-odezwał się zdezorientowany Lewandowski próbując powstrzymać cisnący mu się na usta śmiech.
-Sorry, wyrwało mi się.-powiedziałam po niemiecku i zaśmiałam się cicho z zaistniałej sytuacji, a po chwili wtórowały mi śmiechy piłkarzy. Jedynie Marco delektował się swoim kawałkiem pizzy zanurzając go w majonezie.
-Dobra, nie wiem jak wy, ale ja już zaczynam jeść pizzę.-stwierdził Mario
-Chyba jednak ktoś już cię wyprzedził.-pokazałam palcem na Reusa przeżuwającego kolejnego kęsa
-Baałdzo dobła-powiedział z pełną buzią na co wszyscy się roześmiali.

-To co, jest pizza jest zabawa!-zakrzyknął wesoło Pierre i rzucił się na pizzę...a za nim cała reszta…





CDN...



~~~



Także taka sytuacja :)
Dziękuje Wam wszystkim za cudowne komentarze! Nawet nie wiecie jak się z każdego z nich cieszę! I chyba wreszcie minęła moja „twórcza blokada” i czytając wasze komentarze dokończyłam…23 (o.o) część opowiadania :D …Także jeśli chcecie 24 to komentujcie! :D

A teraz taka mała wiadomość do dortmunden_madchen na jej zacny komentarzy, w którym opisała jak to była „wielce ukonentowana”, a ja czytając komentarz musiałam sprawdzić u wujka Google’a..czy mnie przypadkiem nie obraża :D
a więc…

Miła waćpanno. Zawdży mam krotofilę czytać waćpanny miarkowne opinie oraz dyć opinie inszych dziewoi, po których zawdży dostaję zastrzyk jękorymny w mojej łbicy i radnie piszę kolejne części oraz chędorzę się i frasuje. Mam krotofilę dla was pisać jestem niebaczna widząc wasze komentarze pod mą powiastką. Żartko kolejna część. Naczże więcej nie mragam. Pozdrawiam.

Kto chce cały rozdział w „języku” jak powyżej?

A i jeszcze podsyłam filmik-jeśli nie każdy widział..:D Auba się pięknie odwdzięczył za "prezent" od Marco (https://instagram.com/p/4EIPu0qhfi/?taken-by=marcinho11) ->> https://instagram.com/p/4Egt1DM2Np/ chłopaki rozwalają system..nie wspominając o "szlagierach" w szatni... :)))

Ściskam WAKACYJNIE!!! :DD (jutro mam zakończenie roku^-^) (i poszpanuję średnią: 5.1<-trafiło się ślepej kurze ziarno, co na lekcjach wymyślała kolejne części opowiadania i gdzie na sprawdzianach myliła się pisząc imię i nazwisko…: Marco Reus, albo imię: Inga…, albo Klopp... Taaak…^^)
Buziaki!<3 :**

piątek, 19 czerwca 2015

Osiem.



Nagle usłyszałam skrzypnięcie drzwi od klubu... W pierwszym momencie pomyślałam, że to Marco. O dziwo teraz chciałam, żeby tak było…albo nie? Sama nie wiedziałam. W drzwiach stanęła Ania. Pewnie zaraz zacznie się "odpytywanie". Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
-Chcesz jechać? Wzięłam kluczyki, nic jeszcze nie piłam...Poza tym nie masz kluczy do domu.
-To daj mi klucze, wezwę sobie taksówkę, a ty idź się bawić.
-Ooooczywiście.-przyciągnęła i ruszyła w kierunku parkingu. Nic nie powiedziałam, tylko ruszyłam za nią. Wsiadła na miejsce kierowcy i czekała, aż wsiądę. Zajęłam miejsce pasażera i ruszyłyśmy. Jechałyśmy w kompletnej ciszy. Siedziałam oparta o szybę i próbowałam zliczyć mijane latarnie.  W końcu zatrzymałyśmy się w garażu. Wysiadłyśmy z samochodu i schodkami na górę weszłyśmy do przedpokoju. Zdjęłam buty, marynarkę i odłożyłam torebkę. Poszłam do salonu i opadłam na kanapę. W progu stanęła Ania z butelką wina i dwoma kieliszkami. Weszła i postawiła na stole.
-To, czy sprawa wyższej wagi państwowej?
-Nawet na skalę światową...-mruknęłam pod nosem
-Ooo, to grubo. Zaraz coś zaradzimy.-powiedziała i poleciała do kuchni. Po chwili już stała koło mnie.
-Wódka z colą. Mocne.
-No to idealnie... Aniu, nie chcesz być tam z nimi? Kto ich odwiezie?
-Nie, wolę poużalać się nad światem z tobą. A kto ich odwiezie? Mnie to nie obchodzi. Powiedziałam Robertowi, że wychodzimy i ma nie zwozić pijaczyn do nas, reszta mnie nie ob.-cho-dzi.
-No i bardzo dobrze!-powiedziałam i nalałam nam alkoholu do kryształowych kieliszków do wina. Jeden pies, z czego się pije, ważne co. O!

***
30 minut później

-To o co tym razem poszło?
-O miłość do ojczyzny...
-Trzeba było mówić, że nie chcesz o tym gadać...
-Nie, ja mówię całkiem serio! Też mu to wypomniałam!-zaśmiałam się. Zaczynało mi powoli szumieć w głowie
-Ty to argumenty zawsze masz najlepsze. A poza tym, co mu nawtykałaś?
-Ooooj dużo... O! Na przykład, że jest zapatrzoną w siebie, chamską świnią.
-Doooobrzee!-zaśmiała się równie podpita Ania -A on ci powiedział, że jesteś okrutną jędzą? Hihi
-Właśnie nie! Wyjechał mi z tekstem, że jestem niedostępna, piękna i jakieś tam inne pierdoły. Nie pamiętam-skłamałam. Mimo, że nie byłam już do końca trzeźwa, cały czas jego słowa chodziły mi po głowie... "Uważam cię za pewną siebie, o silnym charakterze choć dziwnie niedostępną i zamkniętą w sobie kobietę, za to niewiarygodnie piękną i inteligentną..." Nie wiem czemu tak bardzo mnie to dotknęło, przejęło. Tylko się nie zakochaj idiotko. Być może było to kolejne kłamstwo padające z jego ust, ale pierwszy raz w życiu usłyszałam to od osoby innej niż moja babcia, która podnosiła mnie na duchu i mówiła, że jestem twarda i mam się nie poddawać…
-Ziemia dooo Ingi!
-Coś mówiłaś? Przepraszam, zamyśliłam się...
-Pytałam co ty na to?
-Znowu zaczęłam na niego krzyczeć, aż w końcu...-histerycznie się roześmiałam i nie mogłam przestać
-Inga?-zaniepokoiła się lekko Ania
-Wiesz...-dopiłam do końca mieszankę wódki z colą- nasze rozmowy zawsze muszą się...dość specyficznie kończyć.
-Czyli?-dopytywała nalewając mi trunku do kieliszka
-Czyli pamiętasz jak w Warszawie się rozryczałam jak się pokłóciliśmy, nie?-zapytałam i opróżniłam zawartość kryształowego kieliszka
-Pamiętam, pamiętam...A teraz co?
-Nalej...
-Oo, chyba grubo, co? Walnęłaś mu w czułe miejsce czy dałaś z liścia?-zaśmiała się Lewandowska
-Nie, gorzej. Więcej nalej...-jak nakazałam tak zrobiła. Patrzyła na mnie wyczekującym wzrokiem, a ja do dna, jednym pociągnięciem wypiłam całą zawartość kieliszka do wina zapełnionego wódką z colą.
-Całowaliśmy się.-powiedziałam najszybciej jak potrafiłam. Ania wzięła butelkę po wódce, której było już na wykończeniu wzięła do ust i wypiła z gwinta ostatnie łyki.
-Oż w dupę węża... To za to mu wylałaś kawę na koszulę..?
-No powiedzmy. Można też ująć, że wiesz, jak mówi stare niemieckie przysłowie oko za oko...a nie, to nie niemieckie. Niemieckie brzmiałoby oko za miłość do ojczyzny!-stwierdziłam i obie roześmiałyśmy się głośno.
-No to odpłaciłaś mu się kawą za kawę...A teraz pocałunkiem za pocałunek?-zaśmiała się brunetka
-Ooj nie, to tak nie działa...Kurde, wyżłopałaś wszystko!
-Spokojnie, mamy jeszcze wino na deser!
-Ooo...Fantastycznie...
-A jak było?
-Ale co jak było?
-Nooo, jak się całowaliście...
-Aaa... W porządku.
-Hahahaha, jeszcze nigdy takiego określenia nie słyszałam! Ale tak serio!
-Miło.-napotkałam znowu jej surowe spojrzenie.- Słodko, czule, namiętnie…wymieniać jeszcze?
-UuuuuuuU, jak słooodkooo...
-Anka!
-All you need is love, all you need is love, all you need is love, love, love is all you need...-zaczęła śpiewać refren piosenki Beatles'ów.
-Wiesz co, ty głupia jesteś, serio.
-Kochasz go!
-Czyś ty do reszty zgłupiała?! JA NIE KOCHAM REUSA!-mówiłam głośno i powoli, żeby to tej jej brązowej łepetynki w końcu to doszło.
-Bo umieraa świaat na brak miłości... Cały ten świat, opada z sił, kiedy się kończy miłość.  Już tylko ty masz taką moc, obudź się, proszę, ratuj go..-śpiewała smutno tym razem piosenkę Sylwii Grzeszczak
-Jesteś nienormalna...
-To powiedz, co do niego czujesz.
-Ania...
-No już! Marco Reus to...
-Facet.
-Co ty nie powiesz... Dobra, jak go widzisz to....
-Żygam ze szczęścia, kurde.
-Inga! Zlituj ty się nade mną! Teraz na poważnie. Plusy Reusa. Dobrze całuje to raz, potem..
-Skąd wiesz, że dobrze całuje?-zaśmiałam się, a Ania spojrzała na mnie morderczym spojrzeniem.
-Dobra, okej, okej, na poważnie. Dwa.. jego oczy, spojrzenie, uśmiech, dystans... to wszystko. Dwa.
-Yhy, jasne, dwa. To jest w sumie pięć. Teraz minusy. Przebijesz? Haha.
-Oczywiście, że tak! Irytujący, wkurzający, złośliwy, arogancki i w dodatku to Marco Reus, piłkarz mojej ukochanej drużyny, którego od zawsze uwielbiałam, który ma wszystko, może mieć każdą dziewczynę, a nie jakąś przybłędę z Polski. Ile?
-Plusów siedem, minusów cztery.
-Co?! Jak ty to liczysz? Ty pijana jesteś! Chyba na odwrót!
-Wymieniłaś no uznajmy, że cztery minusy, a potem znowu przeszłaś na plusy!
-Nie prawda!
-Prawda! Proszę bardzo, piłkarz mojej ukochanej drużyny, od zawsze go uwielbiałam.
-A potem coś jeszcze też mówiłam!
-To się nie kwalifikowało ani do plusów ani minusów. To co teraz?
-Napijemy się.
-To też, ale co będzie z wami?
-Nic. Będzie tak jak dotychczas. Albo i gorzej. O.
-Jak chcesz...-westchnęła i wypiłyśmy po kieliszku wina.
Tak minęło nam "x" czasu na plotkowaniu, potem zaczęłyśmy wymyślać jakieś niestworzone historie, wino się skończyło...a potem? Potem już nic nie pamiętam.



/Kilka godzin wcześniej, Marco/

Cały czas nie mogę przestać o niej myśleć. Nie wiem nawet, kiedy zjawiła się w mojej głowie, ale wiem, że nie chcę, żeby stamtąd wychodziła. Ma w sobie coś niezwykłego, co mnie do niej strasznie ciągnie. Nigdy jeszcze nie spotkałem takiej kobiety. Jakiej? No właśnie. Chodzącej zagadki. Dosłownie. Nie spotkałem jeszcze osoby o tak trudnym, a zarazem nietuzinkowym charakterze. Zaczynam się zastanawiać, co tak naprawdę do nie czuję. Jest piękna, to na pewno, ale nie chcę jej zaciągnąć do łóżka, jak robiłem to ostatnio. Chciałbym ją poznać bardziej, zrozumieć. A potem może zaciągnąć do łóżka… Kim ja się stałem? Czasem sam siebie nie poznaję…

-Dzień doooobry!!!-zawył Mario przekraczając próg mojego mieszkania
-Mario? Przecież ja dopiero co cię odwiozłem do twojego domu...
-Yhym! Przebrałem się i przyjechałem po ciebie i pojedziemy z powrotem do mnie!
-A czemu ja sam nie mogę do ciebie przyjechać?
-Yyy, bo tak.
-Oczywiście... Jeny, ani chwili wytchnienia.
-No już, nie marudź. Ubieraj się szybko i jedziemy.
-Taaak jest....-odburknąłem pod nosem i posnułem się w kierunku sypialni. Założyłem czarne rurki i białą koszulę, którą podwinąłem w rękawach. Jak wróciłem, zastałem Mario rozwalonego na mojej kanapie i jedzącego żelki. Chyba nie ma na niego mocnych. Skierowałem się do łazienki, spryskałem się moimi perfumami i poprawiłem fryzurę.
-Łuhuu, ależ się odstawiłeś.
-Jasne, jasne. Idziemy?
-Pewno. Chodź.


***



Jakiś czas później byliśmy już w domu Mario. W tym samym czasie przyszli też inni. Oczywiście wszyscy usiedliśmy do Fify.
-Robert, a tobie co?-zapytałem, kiedy zobaczyłem drużynową dziewiątkę, chodzącą od ściany do ściany z telefonem w ręku.
-Nie mogę się do Ani dodzwonić, a umówiliśmy się na za dziesięć minut pod klubem...
-To zadzwoń do Ingi. Pewnie ma wyciszony telefon, albo się jej rozładował.
-Nie pomyślałem! Już dzwonię.
-Zrób na głośnik to się pośmiejemy! Już widzę jak cię zjeżdża! Haha-śmiał się Piszczek.
-No na pewno...
-Albo się mi i Marco oberwie.-zaśmiał się pod nosem Götze
-Wam to na pewno!-śmiał się Robert

Jak mówili tak i się stało. Bestia. Sobie wymyśliła...

-Ej, książę, jedziemy!-wyrwał mnie z zamyśleń Łukasz, a reszta chłopaków zaśmiała się.
-Bardzo śmieszne...-mimowolnie uśmiechnąłem się i wstałem z miejsca.
-No, księżniczki, nadchodzimy!-powiedział radośnie Mo i w wesołych nastrojach wyruszyliśmy spod domu Mario.

Przed klubem zaparkowaliśmy niecałe piętnaście minut później. W środku zastaliśmy już pijanego Marcela. Jak się udało nam z niego wydusić, przyszedł około godziny temu. Usiedliśmy na naszych stałych miejscach i czekaliśmy na dziewczyny dyskutując..o wszystkim i niczym.. Moje rozmyślania przerwał lekki szum na sali. Spojrzałem w kierunku błądzących wzroków moich towarzyszy i zobaczyłam Ją. Szła w środku grupki dziewczyn. Śmiała się. Nie mogłem oderwać wzroku od jej wyeksponowanych, pięknych, długich nóg. Widząc ślepiących się na nią facetów, mógłbym im nieźle przywalić, ale tylko wszedłbym na idiotę. Cholera, czy ja jestem zazdrosny?!

-Piękna, co?-wyrwał mnie z zamyśleń mój przyjaciel.
-Tak... Co? Kto?
-Zależy o kim myślisz!-zaśmiał się pod nosem i poderwał się z miejsca.

Wszystkie dziewczyny skierowały się do swoich chłopaków i odwrotnie. Łatwo można by było odgadnąć, że zostanę "skazany" na Ingę, z czego w głębi ducha się cieszyłem, chyba jednak nie z wzajemnością. Ciemnooka spojrzała na mnie lekko nerwowo i przysunęła się jeszcze bliżej Ann. Mario chyba też to zauważył i dla rozluźnienia sytuacji przytulił je obie. Chwilę później podbiegł do niej Mats, który podniósł ją w talii i zaczął nią kręcić dookoła siebie. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, widząc ją piszczącą i wymachującą nogami. Przywitałem się z dziewczynami, ale niestety zgubiłem gdzieś Ingę. Z kamuflażu szóstka. Haha. Usiadłem na moim miejscu, gdzie stał jeszcze ledwo co napoczęty drink. Chwyciłem kieliszek i skierowałem w kierunku ust. Wtedy ją zobaczyłem. Szła z Błaszczykowskimi trochę ich wyprzedając. Akurat brałem łyk trunku, kiedy usłyszałem głos Ingi "Kochani, muszę wam coś powiedzieć.." Rozumiem, że "kochani" tyczy się również mnie? :) "Będę matką.." usłyszałem, na co chyba z wielkiego szoku głośno zakrztusiłem się drinkiem. Mario, mimo tego, że też był tym faktem zdziwiony spojrzał na mnie rozbawionym spojrzeniem i znacząco poruszał brwiami. "..Chrzestną." dokończyła. Wziąłem głęboki oddech "na uspokojenie". Jeny, już się wystraszyłem. A tak, trzeba Kubie i Agacie pogratulować. Oczywiście pijany Marcelek od razu wypalił, że trzeba się napić. No...ale trzeba było mu rację przyznać,  w końcu nasz przyjaciel po raz drugi zostanie ojcem.
Kątem oka zauważyłem oddalających się Ingę i Mario...

-Marco, skoczysz zamówić jakieś drinki?-spytał Piszczek
-Jasne, jakieś konkretnie?
-Nie, wybierz coś.
-Spoko..-odszedłem dość szybko i złożyłem zamówienie. Wracając usłyszałem głosy mojego przyjaciela i Ingi. Nawet nie zauważyłem ich za pierwszym razem. Rozmawiali…o mnie? Że powinienem ją przeprosić? Postanowiłem podejść do nich. Potem potoczyło się już bardzo szybko. Mario wymknął się niezauważalnie z bezsilności, a Inga zaczęła się na mnie „wydzierać”. Nie mogłem spuścić wzroku z jej ciemnych oczu, które na mnie wnikliwie patrzyły i pięknych, malinowych ust, które coraz wolniej zaczęły wypowiadać słowa…aż w końcu złączyły się z moimi w pełnym pasji i namiętności pocałunku. Wiedziałem, że nie powinienem, ale kiedyś usłyszałem, że to, co zakazane smakuje najlepiej. I jest w tym dużo racji. Chyba to był najpiękniejszy pocałunek, wyjątkowy…W końcu mogłem poczuć słodki smak jej ust. Mimo tego, że była przyparta do ściany, zwinnie mi się wyrwała z uścisku i szybkim krokiem ruszyła do stolika. Po głębokim oddechu poszedłem za nią. Akurat odwróciła się w moją stronę z torebką w dłoni. Zdołałem tylko powiedzieć jej imię, a ona się szybko odwróciła i nim zdążyłem się obejrzeć…miałem całą zawartość ze szklanki z mrożoną kawą na białej koszuli.  Byłem trochę zły, ale z drugiej strony wiedziałem, że mi się też trochę należało. Chyba największą karą jednak, jak się okazało, było dostrzeżenie łez w jej pięknych oczach. Ruszyła biegiem w stronę wyjścia. Chciałem iść za nią, ale za ramię złapała mnie, Ania, żona Roberta.

-Zostaw ją, ja do niej pójdę.
-Ale…-chciałem zaprzeczyć
-Marco…
-Przepraszam…idź do niej…-powiedziałem zrezygnowany. Opadłem na siedzisko i schowałem twarz w dłoniach.

-Coś ty zrobił?-usłyszałem głos Mario. Przekręciłem głowę w jego stronę
-W sumie to co chciałeś. Integracja pełną parą.
-Możesz jaśniej?
-…
-Ej, co się Indze stało? Ania powiedziała mi, że mam nie przywozić nikogo do nas, bo muszą pogadać, a wcześniej Inga leciała do drzwi…-zapytał Lewandowski i przysiadł się do nas.
-No właśnie próbuję wyciągnąć cokolwiek od Marco.
-Aha… Dobra, nie ogarniam nic. Rozumiem, że ta piękna plama po mojej kawie ma coś z tym wspólnego?
-Jeśli chcesz odszkodowanie za wylanie kawy, to kieruj do swojej nowej współlokatorki.
-Człowieku, możesz jaśniej, bo mnie zaraz szlag trafi. Inga cię oblała?
-Tak.
-Czemu?
-…Miała powód.-odpowiedziałem wymijająco, bo domyślałem się, że gdybym powiedział wszystko Robertowi by mi się nieźle oberwało.
-Ja nie wiem co ty jej zrobiłeś…ale uważaj, okej? Rozumiem, że wy tam się sprzeczacie, w porządku… Tylko nie zrań jej. Ona potrzebuje przyjaciół. Nigdy ich nie miała, bo… Nie ważne. Może kiedyś wam powie, ja nie mogę. Wydaje mi się nawet, że sam nie wiem o wszystkim. Ale to cholernie wrażliwa dziewczyna. Może i ukrywa się pod maską twardej i obojętnej…ale to tylko zmyła. Chociaż twarda to jest, trzeba przyznać… Ile dziewczyn na jej miejscu już dawno by podcinało sobie żyły, czy trafiły do wariatkowa, czy na cmentarz… Jeny. Chyba za dużo wypiłem. I jeszcze nawet kawy nie mam…
-Coś jej się stało? Ktoś zrobił jej krzywdę?-wyprzedził mnie z pytaniem Mario.
-Tak, ale to już przeszłość. I nie było tej rozmowy i nic nie wiecie, jasne?
-Ta… Tylko, że my naprawdę nic nie wiemy.-mruknąłem pod nosem z niezadowoleniem.
-No i dobrze. To jak, idziemy się napić?
-Wiecie co, ja wracam do domu. Poza tym nie za fajnie łazić w białej koszuli z gigantyczną plamą po kawie.
-Spoko. Masz tu samochód?
-Tak.
-Ok. To na razie.
-No, pa-pożegnałem się z Lewym, potem chciałem zrobić to samo z Mario, ale…
-E-e-e! Jadę z tobą!-oznajmił, na co tylko przewróciłem oczami i ruszyłem w kierunku wyjścia.


Po kwadransie byliśmy już w moim mieszkaniu. Zdjąłem koszulę, wrzuciłem ją do pralki, a w zamian założyłem jakiś pierwszy lepszy t-shirt. Wróciłem do salonu i usiadłem koło mojego przyjaciela.

-Nie chciałeś gadać przy Robercie, więc teraz mów mi o co chodzi.
-Ty to jesteś… No dobra…
-Czekaj.-przerwał mi- Wezmę naszą ulubioną wódkę i wszystko mi opowiesz.-powiedział z przyklejonym uśmiechem. Po chwili wrócił z butelką i kieliszkami w rękach.
-Polska wódka na czarną godzinę!
-Ale to nie jest czarna godzina.
-Czyli co, nie pijemy?-zapytał z udawanym rozżaleniem i smutkiem w głosie. Ostatnio Robert nam z Polski po flaszce przywiózł i Mario się rozsmakował. Cóż, byle by nie na dłużej.
-Powiedziałem tylko, że to nie jest czarna godzina. Nie powiedziałem, że nie pijemy.
-Argh! I za to cię uwielbiam mój najcudowniejszy przyjacielu. A teraz opowiadaj swojemu najulubieńszemu Mario jak na spowiedzi co tam się działo jak poszedłem.
-Nie ma co tu dużo opowiadać. Całowaliśmy się.-powiedziałem, a tym razem Mario zakrztusił się przełykanym trunkiem.
-Nie no, stary… Nie spodziewałem się… Integracja. I jak tam wrażenia?
-Bardzo przyjemne. Bardzo.-uśmiechnąłem się pod nosem na wspomnienie naszego pocałunku.
-Osz ty… To faktycznie integracja. Co ty znowu myślałeś?! Dziewczyna na jedną noc?! To zły adres, nie uważasz? Robert sam mówił…
-Mario, tak wiem, wiem co Robert mówił. I nie chciałem jej zaciągnąć do łóżka…tylko po prostu pocałować…
-Ty!
-Co?
-Ty!
-No co?!
-Ty się chyba nie zakochałeś, co?!
-Nie! No proszę cię. Nie. To nie dla mnie.
-Taa… To co, pijemy?
-Pewnie, najlej.
-Ale będzie kac…-westchnął mój przyjaciel nalewając wódki do kieliszków.
-Raz się żyje.

-O. Bardzo dobrze mówisz. Polać..,a nie, już ci nalałem. To zdrowie!





***
Kochane, dzisiaj ja taka spóźniona z informowaniem-ale mam usprawiedliwienie! I to nie byle jakie o! Cuudowne spotkanie z cudowną Anią Lewandowską <33 Mam zdjęcie, mam autograf^^ Rewelacyjny wywiad, mega motywacja... Ania rozwaliła system: -Ile ważysz? -Pomidor. :)) A teraz tak na szybko ogłoszenia parafialne-dzisiaj WYJĄTKOWO-ważne:))) Skoro mamy wakacje (no prawie, ale to formalność:D) i skoro ja mam zapas rozdziałów (23) na całe dwa miesiące postanowiłam iż...

W wakacje rozdziały będą pojawiały się 2 razy w tygodniu w:
-środy
-soboty
ok. godziny 16.
  buziaki :**