sobota, 27 sierpnia 2016

Siedemdziesiąt jeden.


Czas płynął nieubłaganie szybko. Koniec przerwy zimowej, wiosna i Wielkanoc, którą wreszcie spędziłam z tą prawdziwą, biologiczną rodziną choć bez brata. Może to i dobrze. Mama taty, czyli babcia, choć nie potrafiłam się do niej tak zwrócić była naprawdę miłą osobą, choć różniła się diametralnie od tej, która mnie wychowała. Tak jak tata mi opowiadał, uwielbiała wszystkich faszerować swoimi wypiekami. Były przepyszne, nie można było zaprzeczyć jednak tyle samo co pyszne były też kaloryczne. Siostry taty były mną zachwycone. Były bardzo miłe, jak to określiły-mojemu tacie chociaż coś się w życiu udało, bo małżeństwo też spierniczył. Choć nie do końca. W połowie maja informując mnie uprzednio zaprosił Ullę na oficjalną randkę. Wrócił z uśmiechem na twarzy niczym nastolatek. Aż go nie poznawałam. Kiedy wszedł do domu stanęłam mu na drodze, a ten jedynie uśmiechnięty pocałował mnie w policzek i poszedł wziąć prysznic na górę. Nie mogłam z niego nic wyciągnąć poza tym, że był w kinie i na spacerze. Cieszyłam się ogromnie z tego, że mu się układa. Moje relacje z Ullą były raczej w porządku. Nie byłyśmy sobie obojętne, jednak też nie byłyśmy przyjaciółkami a ja nie umiałam jej wciąż nazwać mamą. Nie wiedziałam, po czym mogłam poznać, że była dla mnie jak matka, że zachowywała się jak matka. Skąd mogłam wiedzieć. Poza tym ona też chciała trzymać się z dystansem, bo bała się, że zrobi coś nie tak i nie chciała psuć tego co może między nami już zaczęło powstawać.

Ostatniego dnia maja oczywiście przypadały urodziny Marco. Z uwagi na to, że dzień później przypadał mecz, więc nie mogliśmy urządzić większej imprezy. Marco razem z Mario i Łukaszem postanowili zrobić wspólną imprezę urodzinową trzeciego czerwca, kiedy przypadały święta wspomnianej dwójki.
Urodziny Marco spędziliśmy tak jak chciał. Co może wymagać Marco? Kolacja w naszym domu w ogrodzie i łóżko. No i może do tego łóżko i łóżko. 
W prezencie dałam mu nowy zegarek. W prawdzie w wyborze pomógł mi Mario, który wiedział dokładnie nad którymi modelami mój narzeczony ostatnimi czasy wzdychał. Z dwójki, które mu się podobały wybrałam ten, który mnie bardziej przypadł do gustu. Kazałam jeszcze na jego spodzie wygrawerować pierwsze litery naszych imion. Ucieszył się. Nie zdejmował go przez cały wieczór nawet na atrakcję zaraz po kolacji.  
Kolejnego dnia siedziałam za ławką rezerwowych koło całego sztabu. Był to dokładnie mecz ćwierćfinałowy w Pucharze Niemiec. Marco przyczynił się do gola Auby w pierwszej połowie, jednak tata zdjął go już na samym początku drugiej połowy dając szansę Mario. Było już to od początku ustalone, żeby nie przeciążyć ich na kolejne mecze. Posłał mi buziaka kiedy zajmował swoje miejsce na ławce. Uśmiechnęłam się i sama zaczęłam go obserwować jak mówi coś do Kuby i upija wodę z butelki. Ocucił mnie kolejny gol tym razem mojego ulubionego Pączusia.

Kolejnego dnia po odpoczynku razem z Marco, Mario i Łukaszem szykowaliśmy przyjęcie w Cocaine, zaprzyjaźnionym klubie, którego udało się nam wynająć. Był duży tort z imionami naszych trzech jubilatów. Sama ubrałam beżową sukienkę i wysokie, czarne czółenka. Dobrałam do tego śliczną biżuterię z ciemnymi kamieniami, którą z resztą podarował mi blondyn, jak to określił po prostu bez okazji. Była piękna ale naprawdę nie potrzebowałam tak drogich prezentów od niego „bez okazji”. Przetańczyłam całą noc. Większość piosenek z Marco, jednak równie dużo z Kubą, Łukaszem, Aubą i oczywiście Mario, który chciał mnie wręcz podrzucać pod niebo za prezent, który mu sprawiłam. Już widziałam jak go używa. Był to bowiem dmuchany zamek do skakania. Cóż. Jedni marzą o zegarku inni o zamkach. Chociaż, kiedy zobaczyła go reszta zawodników już zaczęli umawiać się z Mario na wspólne „Jumprezy”. Mój narzeczony również, choć on stwierdził, że będzie miał vipowski karnet.

A propo niego. Zaręczyny w naszej relacji wcale nie znaczyły porzucenia umawiania się na randki. Wręcz przeciwnie, bo było ich teraz jeszcze więcej. Byliśmy w sobie z każdym dniem mocniej zakochani, choć też byliśmy dla siebie jak najlepsi przyjaciele. Urządzaliśmy wspólne filmowe przyjacielskie maratony, podczas których rzucaliśmy się popcornem albo wcinaliśmy żelki. Zwykle takie seanse nie miały finiszu przyjacielskiego, wręcz czysto miłosny jednak tak, udawało nam się utrzymywać przyjaźń podczas oglądania filmów.

Media dzwoniły do menagera Marco z pytaniami, czy nie chcemy udzielić wspólnego wywiadu bądź czy ja sama nie chciałabym opowiedzieć o życiu kobiety w świecie męskiego sportu. Były też koncerny kosmetyczne, które proponowały mi, bym została twarzą ich produktu. Oczywiście wszystkie spotkały się z odmową. Tylko w jednym wywiadzie z Marco była mowa o naszym związku, który oficjalnie potwierdził. Był to wywiad z Nobbym, dziennikarzem Borussii, który pojawił się w sieci przed meczem półfinałowym. Wtedy też ogłoszono, że Marco zostanie kapitanem od przyszłego sezonu. Z racji tego, że pokój, w którym są nagrywane są wywiady był w tym samym skrzydle co mój gabinet pozwoliłam sobie stanąć z boku, kiedy uporałam się ze wszystkimi papierami u siebie i zobaczyć jak i co wygląda od kuchni. Sam Marco mnie zachęcał, żebym była od początku ale musiałam najpierw zająć się pracą, żeby potem mieć więcej czasu wolnego. Kiedy weszłam cicho zamykając za sobą drzwi Marco akurat odpowiadał o aspiracjach Borussii na zakończenie sezonu. Spojrzał na mnie ukradkiem i uśmiechnął się. Odpowiedziałam tym samym, choć może już tego nie zauważył. Oparłam się w rogu pokoju i obserwowałam co się dzieje.

-Jeśli już zakładasz wygraną Borussii to co dalej?-zapytał Nobby. Puścił do mnie ukradkiem oczko. Był naprawdę sympatycznym i wesołym człowiekiem. Miałam okazję poznać go już dobry czas temu.
-Masz na myśli wakacje czy kolejny sezon?-zapytał Marco śmiejąc się
-Tu i tu się spotykamy. Wakacje?
-Ymm… Wakacje. No plany są. –powiedział uśmiechając się z błyskiem w oku.
-Może zacznijmy tak. Bo inni nie wiedzą o co chodzi, a my wiemy.
-Okej.
-Są zdjęcia w sieci.
-Są.
-I wiele, wiele spekulacji, ciekawych historii… Czytałeś?
-Mario Götze czyta. Jest ich pasjonatem. –roześmiali się oboje. Ja również. To prawda. Mario wykupywał wszystkie gazety i czytał ciekawy co dzieje się w naszym związku, a potem miał do nas wyrzuty, że o niczym mu nie powiedzieliśmy. Przygotowania do ślubu szły pełną parą. Marco miał już kupiony garnitur, ja wybrałam bukiet i dekoracje, choć suknia cały czas była jednym wielkim znakiem zapytania.
-Okej, powymieniam się zdaniem z Mario jak tu przyjdzie na kanapę ale fakt. Zazwyczaj pytam o plany na wakacje, więc typowo rutynowe pytanie, lecz nierutynowa odpowiedź. Więc! Twoje plany na wakacje.
-Na pewno dwa tygodnie urlopu. Nie powiem jeszcze gdzie, żeby nie zdradzać niespodzianki.
-Dla kogo?
-Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli to dla mojej żony.
-Dajmy teraz fankom minutę na uspokojenie, łyk wody, skoczenie z mostu…
-Nie, nie przesadzajmy. Ostatnie lepiej nie.
-No dobra, prosimy nie skakać z mostu. Mamy więc oficjalne potwierdzenie-Marco Reus ma dziewczynę.
-Narzeczoną.-poprawił go uśmiechnięty.
-Przepraszam!-zakrył usta i podniósł ręce w geście poddania Nobby.
-A więc masz narzeczoną.
-Jeszcze.
-Myślisz, że będziesz miał fory u trenera? Chodzą takie plotki.
-Gdybym je miał, miałbym już teraz. W pracy mamy relację czysto zawodową.
-Ze swoją narzeczoną też?
-Można nie wierzyć ale tak. Inga jest profesjonalistką w swoim fachu i mimo, że gdzieś tam ma mniejsze czy większe przyjaźnie z zawodnikami… Chyba na początku wszyscy mieliśmy obawę jak to wyjdzie, efekty są lepsze niż się spodziewaliśmy. Musimy teraz coś wymyślić, bo chce nas rzucić dla młodszych. –roześmiał się Marco. Zaangażowanie i pasja, z którą o mnie opowiadał była urocza. Słyszałam w tych słowach wielkie uczucie. Może inni tego nie usłyszą, ja rozumiałam to doskonale.
-Coś ci zaczął humor dopisywać.
-Grunt to dobre towarzystwo. –stwierdził a potem znów przeniósł wzrok na mnie i słodko się do mnie uśmiechnął. Jak zwykle na ten uśmiech musiały się pode mną uginać nogi.
-I masz na myśli oczywiście mnie.
-Oczywiście.
-Dobra. Kończmy! Ostatnia gra. Oglądamy kawałki filmów i mówimy czy będzie gol czy żadnego.

Oboje skupili się na obstawianiu goli. Mój narzeczony wygrał jednym punktem. Podziękował za wywiad a kiedy wyłączyły się kamery wstali oboje z kanapy, żeby się ze mną przywitać.

-Możecie jeszcze słuchać o ślubie? –zapytał ze śmiechem Nobby widząc Marco przyciągającego mnie do siebie.
-Ja tak, dla Ingi słowo „suknia ślubna” wywołuje wściekliznę.
-Bo żadna nie jest odpowiednia. W jednej wyglądam jak zombie, w innej jak piankowy potwór z Pogromców Duchów, w jeszcze innej jak Cruella Demon. Brakuje mi jedynie dwukolorowych włosów.
-Widzisz?-zaśmiał się Marco spoglądając na mnie z czułością.
-Zmieńmy temat!-zaśmiał się –Albo jeszcze jedno. Bo jestem ciekawy. Czemu chcieliście potwierdzić wiadomość o ślubie? I to przed a nie po fakcie. Nie boicie się nalotu mediów?
-Do ślubu ponad miesiąc. Kiedy nadejdzie ten dzień już nie wszyscy będą pamiętać.
-Coś w tym jest. Mats z Cathy też mieli pełno fotografów choć nie zamawiali.
-Tak to już jest. Nic się nie stanie, jeśli będą media na naszym ślubie ale byłoby lepiej gdyby ich było jak najmniej. Poza tym wynajmujemy firmę ochroniarską. Dwudziestu ośmiu ochroniarzy będzie stało dookoła katedry i przed.
-Słucham?-zdziwiłam się na jego słowa –Nic mi nie mówiłeś.
-Teraz ci mówię.
-Przystojni chociaż?
-Udaję, że nie słyszałem.
Pożegnaliśmy się z Nobbym. Mieliśmy się zobaczyć za trzy dni na meczu, którego strasznie nie mogłam się doczekać.




***



Mecz sam w sobie był ekscytujący. Po pierwszej połowie wynik był już przesądzony, nie pozostawiliśmy na Wolfsburgu suchej nitki. Mój narzeczony strzelił piątą bramkę w czterdziestej siódmej minucie. Przebiegł przez boisko i posłał do mnie całusa co wywołało radosne okrzyki wśród kibiców. Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam mu tym samym i pomachałam mu. Niestety niedługo po golu Marco padł strzał prosto do naszej siatki, jednak można było zrozumieć, że zamiast zera będzie honorowa jedynka w wyniku.
Była już siedemdziesiąta minuta, kiedy podszedł do mnie asystent Watzke.

-Pani Ingo. Pani telefon dzwoni już od pięciu minut co chwila…
-Kto dzwoni?
-Nie wyjmowałem z torebki.-powiedział podając mi moją torbę, którą zostawiłam w swoim gabinecie.
-Dzięki. –wyjęłam telefon i przemknęłam do tunelu, gdzie było trochę ciszej i odebrałam połączenie.


-Inga. Dobrze, że odebrałaś. Tak bardzo cię przepraszam. Okłamałam ciebie, wszystkich… Boję się.
-Kochana, proszę cię. Uspokój się.-powiedziałam słysząc jej panikę i urywany głos. –Powiedz mi co się stało i jak ci mogę pomóc.
-Ja… Wcale nie jestem w Hiszpanii. Już nie.
-Więc gdzie jesteś?
-W Kolonii. Aaaał-krzyknęła
-Ann, jesteś tam?
-Inga, ja chyba rodzę. Mam skurcze. Nie wiem co mam robić. –płakała w panice do telefonu. Dopiero po chwili zrozumiałam co modelka do mnie powiedziała. Była w ciąży.
-Jest ktoś z tobą?
-Nie. Inga, nie rozumiesz. To za wcześnie. Mam termin dopiero za dwa tygodnie.
-Posłuchaj. Rozłącz się i dzwoń po karetkę. Postaraj się uspokoić i oddychaj głęboko.
-Przyjedziesz? Nie chcę być sama.
-Mogę nie zdążyć ale zaraz wsiadam w samochód, będę najszybciej jak się da.. Mam.. Mario jest ojcem? Mam mu powiedzieć? Mam kogokolwiek powiadomić?
-Nie mów. Lepiej jak nie będzie wiedział. Potrzebuję twojego wsparcia.. Chyba wody mi odeszły…
-Dzwoń po karetkę. Zaraz wyjdę z meczu i do ciebie pojadę. Trzymaj się. Jak zadzwonisz po karetkę do możesz znów do mnie zadzwonić. Masz wyprawkę dla dziecka?
-Tak, muszę ją wziąć. Wezwę i zadzwonię.
-Dasz sobie radę, jesteś dzielna. –rozłączyłam się  i wróciłam szybko na stadion. Podbiegłam do taty szarpiąc go za ramię. Prawie podskoczył przestraszony.


-Inga, co się dzieje?
-Słuchaj. Powiedz Marco jak tylko zejdzie z boiska, że ma wziąć Mario i jak najszybciej mają jechać do Kolonii. Podkoloryzuj coś żeby naprawdę się pospieszył. I ma do mnie zadzwonić.
-Nie wiem co ty znowu wymyśliłaś ale przekażę.
-Dziękuję. –powiedziałam i wybiegłam z boiska. Przebiegłam przez tunel a następnie przez resztę 
stadionu wymijając dziennikarzy i ochronę. Wsiadłam w swój samochód i ruszyłam z piskiem opon. 

Kilka minut później wjechałam na autostradę. Odebrałam przez głośnik telefon od Ann. Była już trochę spokojniejsza. Powiedziała, że za pięć minut będzie karetka i ma przygotowaną wyprawkę w torbie. Rozmawiałam z nią ten czas dopóki nie przyjechało pod jej mieszkanie pogotowie. Może z dziesięć minut później zadzwonił do mnie Marco.

-Inga, widziałem jak wybiegasz ze stadionu. Co się dzieje? Mam zadzwonić i jechać do Kolonii bo inaczej z nami koniec?
-Tata miał podkoloryzować. –roześmiałam się. Tego się akurat nie spodziewałam. –A jedziesz?
-Tak. Właśnie wsiedliśmy z Mario do samochodu.
-Jedź jak najszybciej. Masz mnie na głośniku?
-Tak.
-Mario uwielbiam cię ale Marco musi przełączyć się na słuchawkę.
-Wiesz ty co.. –usłyszałam nadąsany głos Götze a po chwili lekki szmer. Marco musiał zakładać słuchawkę.
-Jesteś?
-Tak. To wyjaśnisz mi o co chodzi? Nawet się nie przebraliśmy.
-No to niezły zryw. I dobrze. Jedziesz ostrożnie? Ta wiadomość może cię zwalić z nóg.
-Siedzę, kochanie. Możesz mówić.
-Mario będzie ojcem.
-Dobra, a teraz na poważnie?­-roześmiał się po drugiej stronie. Przewróciłam oczami i westchnęłam ciężko.
-Marco. Ja jestem poważna. Ann zadzwoniła do mnie spanikowana, odeszły jej wody, właśnie pojechała do szpitala. Mieszkała w Kolonii przez ten czas.
-Jesteś pewna, że to..no wiesz.
-Tak, to jego dziecko. Ann nie chciała mu mówić, żeby mu nie zepsuć życia. Zrozum mnie. Kocham ich oboje. Może Mario nie jest gotowy na dziecko, przygotowany. Ale Mario ją kocha. A ona jego. Nie mogę pozwolić, że Mario nie pozna prawdy. To nie fair, że tak zrobiłam. To nie fair, że się wtrącam w ich życie.. Ale nie pozwolę, żeby to dziecko nie znało ojca, nie miało oboje rodziców. Wiem, że Mario będzie dobrym ojcem, będzie się starał, żeby być najlepszym. Zbyt się rozgadałam?
-Masz rację. Dobrze zrobiłaś, na twoim miejscu zrobiłabym to samo. Za ile będziesz u.. celu?
-Jestem na autostradzie. Pół godziny. Nie wiem co zastanę w szpitalu. Czy cesarka.. Poród naturalny też może trwać kilka godzin..albo bardzo krótko.
-Będziesz trochę wcześniej. Nie wiem jak to powiedzieć..
-Może na miejscu?
-Chyba tak będzie najlepiej. Jak dojedziesz napisz mi smsa. I jedź przede wszystkim ostrożnie.
-Dobrze. Do zobaczenia na miejscu.



Po pół godzinie wjechałam do Kolonii. Na mieście niestety były jeszcze korki, więc musiałam uzbroić się w cierpliwość. Zaparkowałam pod szpitalem i podeszłam do recepcji. Dowiedziałam się, że porodówka jest na trzecim piętrze. Napisałam smsa do Marco i sama udałam się na odpowiednie piętro. Zaczęłam szukać lekarza. Jak w końcu jakiegoś znalazłam dowiedziałam się, że Ann urodziła kilka minut temu. Zanim weszłam do sali, gdzie leżała świeżo upieczona mama usiadłam na chwilę i wzięłam głęboki oddech. Mój kochany braciszek właśnie został tatą. Dziecko ma dziecko. Zapukałam do pokoju. Usłyszałam ciche „proszę”. Weszłam do śnieżnobiałego pomieszczenia. Było tam ustawione tylko jedno łóżko, na którym leżała wyczerpana przyjaciółka. Cała blada, bez żadnego makijażu.

-Inga. –szepnęła i wyciągnęła do mnie rękę. Podeszłam uśmiechając się. Ustawiłam krzesło obok jej łóżka i złapałam ją za rękę. –Już po wszystkim.
-Jestem z ciebie dumna. Bardzo. Jesteś silna.
-Mam córkę. –powiedziała cicho a po chwili rozpłakała się. Uśmiechnęłam się i zaczęłam głaskać ją po włosach.
-Na pewno jest śliczna jak ty.
-Nie rozumiesz.. Nie poradzę sobie. Macierzyństwo to nie dla mnie. Może… Może ty z Marco się nią zaopiekujecie? Stworzycie dom? Będziecie dla niej lepszymi rodzicami niż ja. Dam wam pieniądze.. Co ze mnie za matka…
-Ann. Będziesz dobrą mamą. Wiem, że ją kochasz. Jesteś w szoku. Tak czasem jest. Wiele kobiet ma szok poporodowy. To mija.
-Nie wiem, Inga..
-A jak ty się czujesz?
-Wszystko mnie boli. Lepsza jest adopcja. Bezbolesna, bezstresowa.
-Kochana..-uśmiechnęłam się i delikatnie ją objęłam. Do drzwi zapukała pielęgniarka. Wychyliła głowę, a po chwili szerzej otworzyła drzwi i wprowadziła do sali plastikowe łóżeczko na kółkach.

-Pani Brömmel, to pani córeczka.-uśmiechnęła się radośnie i podwiozła łóżeczko bliżej nas. –Chce pani ją wziąć na ręce?-zapytała. W oczach Ann zobaczyłam panikę. Przecząco pokiwała głowę.
-Później.
-Oczywiście. Za godzinkę można ją nakarmić. Na razie jest rozbudzona. Z wynikami wszystko w porządku, dziesięć punktów. Śliczna, zdrowa, ksieżniczka.
-Dziękuję. –kiwnęła głową Ann i spojrzała za okno. Pielęgniarka się wycofała. Podniosłam się i zajrzałam do łóżeczka. Mała śliczna dziewczynka leżała i rozglądała się swoimi dużymi, niebieskimi oczami. Po Ann. Po swoim tacie była za to pyzata. I miała jego uśmiech.

-Jest cudowna. Nie chcesz jej wziąć na ręce?-zapytałam Ann głaszcząc małą po malutkiej rączce.
-A jeśli coś jej zrobię? Nie chcę. Lepiej nie.
-Mam ją wziąć i ci podać?
-Weź ją i usiądź koło mnie. –kiwnęła głową i patrzyła na moje ruchy. Podniosłam małą podtrzymując za główkę. Ann przesunęła się kawałek robiąc miejsce gdzie mogłam usiąść. Chciałam ją jej podać ale cofnęła się bardziej.

-Nic jej nie zrobisz.. –powiedziałam. Malutka miała już króciutkie, ciemne włosy.
-Potrzymaj ją trochę.-poleciła obserwując noworodka.
-Jak ma na imię?
-Liliana. –powiedziała wreszcie lekko się uśmiechając.
-Lili. Ale śliczne masz imię. –zwróciłam się do dziecka i pogilgotałam ją po brzuszku. Uśmiechnęła się szeroko pokazując swoje dziąsła bez zębów. Wyglądała naprawdę uroczo. Do tego te żółte śpioszki w pszczółki i kwiatki. W ułamku sekundy drzwiami wpadł zdyszany Mario. Stanął w bezruchu próbując zrozumieć całą sytuację. Za nim wszedł Marco ze spokojem przeczesując włosy. Uśmiechnął się widząc mnie z dzieckiem na rękach.

-Mario..-szepnęła cicho Ann. Widziałam w jej oczach łzy.
-Dlaczego nic nie powiedziałaś? –powiedział z trwogą podchodząc do łóżka
-Nie chciałam ci niszczyć kariery.. To wyszło tak nagle.
-Do jasnej cholery, Ann. Mamy dziecko. Czy to miałoby mi zniszczyć karierę?
-Nie wiedziałam, Mario. Chciałam usunąć, ale… Nie mogłam. Nie potrafiłabym.
-Dobrze, że tego nie zrobiłaś. Czemu nie mogłaś zadzwonić, kiedy się dowiedziałaś? Może byłbym… będę cholernie beznadziejnym ojcem ale będę!
-Mario, ciszej..-wtrąciłam się widząc niepokój małej. Mario się otrząsnął i podszedł do mnie. A właściwie do swojej córki.
-Masz rację. Weź ją, ja nie dam rady.. Nie umiem być mamą.
-Ann. –spojrzałam na nią. –Już ją jesteś. Twoja córka się już o to postarała, że właśnie dzisiaj nią zostałaś. I się nie wykręcisz. Ona ma krew Götze, z nią nie wygrasz.-uśmiechnęłam się do niej. Ann wyciągnęła dłoń i pogłaskała ją po główce.
-Dziewczynka?-zapytał wzruszony Mario. Kiwnęłam głową.
-Chodź, usiądź na moim miejscu i ci ją podam. –zwróciłam się do bruneta. Wstałam z jego córeczką na rękach i poczekałam aż Mario usiądzie. Podałam mu ją w ramiona. Na początku bał się jej dotknąć, jednak po chwili podniósł ją opierając jej główkę na piersi i ucałował ją w środek dłoni. Odsunęłam się kilka kroków wpadając w objęcia Marco, który ucałował mnie w głowę i przytulił do siebie. Obserwowaliśmy razem piękny obrazek.

-Cześć kruszynko. Jestem twoim tatą. Bardzo cię kocham. –powiedział. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Jak spojrzałam na Ann zobaczyłam, że jest w tym samym stanie co ja. Kiedy spojrzała na mnie i zauważyła, że też płaczę zaśmiała się i wyciągnęła do mnie rękę. Podeszłam z drugiej strony łóżka, usiadłam i przytuliłyśmy się do siebie.  –Bardzo kocham ciebie i twoją mamę. –dodał Mario patrząc czule na Ann-Kathirn. –Twoją mamę chrzestną też kocham. No i jest jeszcze twój trochę przygłupi tata chrzestny. Też go kocham, twoja mama chrzestna też, więc chyba nie jest taki zły, bo twoja mama chrzestna jest bardzo mądra i wie co robi. Biorą ślub za kilka tygodni, będziemy na nim. Widzisz? Obie ryczą jak bobry. Mama nawet mi nie powiedziała jak masz na imię. O ile masz!
-Liliana. –powiedziała Ann łamiącym się głosem.
-Liliana Inga Götze. –powiedział dumnie do dziewczynki. Schowałam twarz w ramieniu Ann i zaczęłam mocniej płakać. Ann zaśmiała się przez łzy i objęła mnie dłońmi
-To dobry wybór. –przyznała i pocałowała mnie w policzek.
-Ann, posłuchaj. –zaczął Mario. –Damy radę, razem. Masz we mnie wsparcie. Będę wstawał do niej po nocach. Wprowadzicie się do mnie. Możesz nawet spać w osobnej sypialni. Gościnny przerobi się pokój dla Liliany.
-Dobrze, dziękuję. –odpowiedziała. Nagle mała zaczęła płakać w ramionach Mario.
-Co się dzieje?-zapytał zaniepokojony i zaczął ją kołysać. To jednak nic nie pomagało.
-Jest głodna. –powiedziała Ann. –Podaj mi ją.
Uśmiechnęłam się widząc ją biorącą maluszka w ramiona. Ucałowała ją i pogłaskała po policzku. 

Otarłam łzy i poszłam do Marco przytulić się. Blondyn otarł moje zaschnięte łzy i wpił mi się w usta.
-Śmierdzisz. –zaśmiałam się opierając policzek o jego ramię.
-Mam chociaż swoją bluzę. Mario zmienił w samochodzie buty i koszulkę a ja…-zaśmiał się delikatnie mnie od siebie odpychając. Zobaczyłam, że jest w piłkarskim trykocie i swoich korkach. Roześmiałam się i pokiwałam z niedowierzaniem głową.
-Tata dał ci niezły bonusik do informacji. Uwierzyłeś?
-Myślałem, że coś nie tak, że ktoś może ci grozić ale odebrałaś telefon.

Oparłam się o jego ramię. Ciszę przerwał cichy odgłos ciamkania mleka przez najmłodszego członka rodziny Götze. Marco uśmiechnął się widząc dziecko pijące z apetytem. Mario siedział jak oczarowany patrząc na dwie najważniejsze kobiety jego życia.

-Uważaj Ann, bo mała ma apetyt po ojcu, to niebezpieczne. –zaśmiał się Marco podchodząc go Götze i poklepał go po plecach. –Będziemy się zbierać. 
-Nie zostaniecie?-zapytała Ann
-Nie wyganiamy was, możecie wziąć pokój w hotelu…
-Spędźcie trochę czasu razem. –powiedziałam opierając dłonie na barkach mojego kochanego braciszka
-W porządku. Zostawicie jakiś samochód, żebyśmy wrócili?-zapytał Mario szczerząc się do Marco.
-Aston? Zapomnij. Weź samochód Ingi.
-Halo, halo! Ja tu się nie liczę?
-Ja mam samochód. –zaśmiała się Ann i popatrzyła czule na zasypiającą córkę. Mario zabrał swoją córeczkę na ręce pomagając Ann i wstał. Wzięłam pieluszkę i położyłam mu na ramię w razie jakby coś się jej ulało. Ucałowałam dziewczynkę w główkę a potem Mario w policzek. Ann przytuliła mnie mocno.

-Dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłaś.
-Wierzysz już, że dasz radę?
-Zaczynam. Też będziesz wspaniałą mamą. Masz podejście do dzieci. Powinniście się z Marco postarać o potomstwo. Liliana by się miała z kim bawić. Pomyślcie.
-Dobra, dobra. –zaśmiałam się –Trzymaj się kochana. Zadzwoń jak ci się będzie nudzić i będziesz miała dość tęczy płynącej od Mario.
-Jasne. A co z sukienką..
-Nic nie mów.
-Idź do projektantki. Wyjdzie taniej i to, co będziesz chciała.
-A skąd mam wiedzieć co chcę?
-Zobaczysz szkice, może trafisz na taki, w którym się zakochasz.
-Masz jakiś adres? Nie wiem gdzie mam iść.
-Ja wszystko mam. Wyślę ci smsem.
-A kiedy mam cię prosić, żebyś przymierzyła suknię druhny?
-Serio?-zapytała a jej oczy aż radośnie zabłyszczały. Kiwnęłam głową a ta pisnęła szczęśliwa i rzuciła się na mnie. Że miała siły?
-Mario ma zostać świadkiem Marco ale myślę, że wasi rodzice zaopiekują się małą.
-Moi tak, mam nadzieję, że rodzice Mario jakoś to przyjmą i ją pokochają.
-Możesz być o to spokojna.
-Wybierzemy sukienkę dla mnie za tydzień, dobrze? Wezmę może ze sobą Lili w wózku.
-Czekam. Może zabierzemy jeszcze siostrę Marco. Będzie drugą druhną.
-Yvonne?
-Tak.
-Świetnie! Jest bardzo miła. A..wieczór panieński?
-Co powiesz na cały dzień w spa?
-Cały?
-Yhym.
-Wchodzę w to!-uśmiechnęła się szeroko.- To do zobaczenia. Czekam na wiadomość od siebie.
-Pa. Odpoczywaj.




Kiedy wyszliśmy ze szpitala czule się objęliśmy. Oboje byliśmy szczęśliwi z pojawienia się tego małego, ślicznego człowieczka. Wiedzieliśmy, że to dla nich oboje skok na głęboką wodę, dziecko nie raz da im popalić ale dadzą radę, są razem silni.

-Wracamy do domu.
-Tak. I tak, będę jechać ostrożnie.
-Grzeczna dziewczynka.-uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. –Mówiłem ci już, że moja mama oprawiła w ramkę zaproszenie na ślub?
-Serio?-zapytałam a widząc jego poważną minę roześmiałam się.
-Zdradzisz mi chociaż jaki będziesz miała bukiet?
-Może tak, może nie…
-Muszę mieć taki sam kwiat do garnituru także…
-Nawiązuje do mojego tatuażu.
-Ty nie masz tatuażu…-stwierdził a po chwili zmarszczył brwi zastanawiając się.-Masz tatuaż?
-Ty masz mój tatuaż. –uśmiechnęłam się podciągając rękaw jego bluzy. Położyłam dłoń na przedramieniu jego prawej ręki i pogłaskałam kontury jego ozdoby. Zjechałam na jego dłoń łapiąc ją i podciągnęłam do góry przed niego. –A tu. –położyłam opuszek palca na jego serdecznym palcu. –Tu będzie piękna, złota obrączka.
-I tu też. –ujął moją dłoń i pocałował w jej wierzch.






~~~
Dziękuję za wszystkie komentarze! <3 Czytałam je wszystkie z ogromną przyjemnością. Nawet zastanawiałam się czy to nie lepsze niż pisanie rozdziałów... Tak łatwo nie ma ;D
Tylko tak napomknę, że zbliżamy się do końca tejże historii. Tak żebyście wiedziały i nie było zbyt wielkiego zaskoczenia. Zmniejszmy liczbę zawałów do minimum;)
Za tydzień kolejny! <3
Całuję !<3

sobota, 20 sierpnia 2016

Siedemdziesiąt.



-Marco.-powiedziałam szeptem patrząc prosto w jego oczy. On tylko pomógł mi wstać i bez żadnych słów przytulił mnie mocno do siebie. Wtuliłam się w niego niczym w misia. Futerko z jego kaptura zagilgotało mnie w nos przez co cicho zachichotałam. Marco lekko oderwał głowę i spojrzał na mnie zaciekawiony. Uśmiechnął się lekko widząc powód mojego śmiechu.

-Przepraszam, kochanie. Tak bardzo cię przepraszam. –szepnął z trwogą i mocniej przycisnął mnie do siebie. –Jest mi wstyd…
-Ciii…-zakryłam palcem jego usta i wróciłam do wcześniejszej pozycji. Marco zaczął głaskać mnie po plecach i położył policzek na mojej głowie. Naprawdę, mimo że prosiłam o to babcię nie wiedziałam, że będzie tu jak na pstryknięciem palca. Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. W głowie zupełna pustka. Może po prostu słowa, kiedy powinny popłynąć popłynął. Wszystko stanie się same.

-Chodźmy do mojego hotelu.-powiedziałam chwytając go za dłoń.

Bez słów szliśmy wolno ulicami Wrocławia. Marco kurczowo trzymał moją dłoń i ani na chwilę jej nie puścił. Nie było żadnego problemu, żeby znaleźć się w hotelu. Cała droga zajęła nam trochę ponad dwadzieścia minut. 
Kiedy przekroczyliśmy próg hotelu recepcjonistki od razu posłały nam miłe uśmiechy, choć i tak miałam wrażenie, że bardziej przeznaczone były one dla Marco.
-Mam pokój naprzeciwko. –powiedział zupełnie od niechcenia wskazując na drzwi obok. Uśmiechnęłam się i pociągnęłam go do swojego pokoju. Marco pomógł mi zdjąć kurtkę, czapkę i szalik, które zawiesił na haczyku. Tuż obok chwilę później zawisł i jego płaszcz. Podeszłam do okna i spojrzałam na panoramę.

-Inga..-kiedy się odwróciłam zobaczyłam klęczącego przede mną Marco.
-Oh, nie. Wstań, proszę.
-Wybacz mi. –powiedział nie zważając na moje słowa. Złapał mnie za rękę i przyłożył sobie ją do policzka. –Widząc wtedy twoje łzy myślałem, że nie chcesz tego dziecka. Może i sam stchórzyłem… Winiłem się, że może gdzieś byłem nieostrożny… Przepraszam. Kocham ciebie i nasze dziecko…
-Marco, usiądźmy. –westchnęłam ciężko i poszliśmy razem usiąść na łóżku. –Zostawiłeś mnie w momencie, kiedy najbardziej ciebie potrzebowałam, twojego wsparcia. Mam nadzieję, że jak przyjdzie ten czas powiesz, że się cieszysz i że mnie kochasz, rozumiesz?
-Jeśli mam być szczery to nic nie rozumiem…
-Nie jestem w ciąży. Fałszywy alarm.
-Dlaczego?
-Bo mnie nie zapłodniłeś?-zaśmiałam się opierając czoło o jego bark. Marco uśmiechnął się słabo i przytulił do siebie.
-Dlaczego myślałaś, że jesteś w ciąży? Mario mi powiedział, że miałaś objawy…
-Tak, objawy. Zawroty głowy, raz zasłabłam…
-Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? Powiedziałaś komukolwiek?
-Nie… Byłam dzisiaj w szpitalu… -poczułam jak na te słowa Marco wręcz zmroziło. –Nie chciałam iść w Niemczech bo pewnie nie wszystko bym rozumiała co do mnie mówią.
-Mogłem być z tobą albo twój tata. Jak mogłaś tak to bagatelizować? Kiedy to było?
-Kilka dni temu. Ale ja naprawdę myślałam, że to ciąża. Nie chciałam mówić tacie, bo by się wściekł. Z tobą to inna historia…
-Od teraz mówisz mi zawsze ale to zawsze, że coś się dzieje, jasne? Nawet najmniejsza głupota.
-Dobrze..
-Mówisz.
-Tak. Mówię.
-Co wyszło w tym szpitalu?
-Wyniki przyjdą za tydzień…
-Słucham?
-No… Wyniki…
-Pojedziemy jutro do szpitala w Dortmundzie i będziemy mieli wszystko jasne. Na potwierdzenie czy wykluczenie ciąży też musisz czekać tydzień?
-Wykluczyli po godzinie.
-A taak.-zaśmiał się przewracając oczami- Kocham cię, Aneiel. Nie uciekaj mi ani nie wątp we mnie. Może zawalam i będę zawalał ale wierz we mnie. Nienawidzę się momentami za to jak bywam beznadziejny.
-Jak będziesz moim mężem takie zachowanie nie przejdzie. –powiedziałam poważnie. –Staraj się, Reus.
-Będę. Kocham cię. Będę się starał, będę najlepszym mężem na świecie. Jeśli nadejdzie czas będę najlepszym tatą dla naszych dzieci. Bo chciałbym mieć ich małą gromadkę.-ucałował mnie w policzek i pociągnął za sobą na łóżko.

Uśmiechnęłam się i wtuliłam w jego klatkę piersiową.
-A ty?-zapytał ciaśniej mnie obejmując.
-Co ja?
-Chcesz mieć dzieci?
-Oczywiście, że tak. Ale mamy trochę czasu. Wiem, że jesteś ode mnie cztery lata starszy i może chcesz…
-Będzie odpowiedni moment dla nas oboje. Będziemy wiedzieli albo dziecko same nas o tym poinformuje z zaskoczenia. Ale to będzie najlepsze zaskoczenie dla nas oboje.
-Masz rację. Idziemy na kolację?
-A potem się wymeldujesz i nocujesz u mnie.
-Odwrotnie.
-No dobra. Ale zanim pójdziemy… Nie chcę później poruszać tego tematu, jest zbyt ciężki.
-Mario?
-Tak. Jak się z tym czujesz?
W moich oczach zebrały się łzy, a dolna warga zaczęła się trząść.
-Okropnie. –powiedziałam buchając płaczem. Marco podniósł się i przytulił mnie do siebie. Nie powiedział kompletnie nic. Żadnego słowa pocieszenia. Wiedziałam, że on był w podobnym stanie. 
Mario był dla niego jak brat, najlepszy przyjaciel, któremu w pełni ufał. Łączyła ich od zawsze wyjątkowa więź. Przytuliłam go mocno i płakałam próbując wyzbyć się całego smutku.

-Też mi go będzie brakowało. Jak mi powiedział płakałem. Będzie go brakowało nam wszystkim. Wiem, że tobie też.
-Był dla mnie… Jest. Bardzo ważny. Mój braciszek… Będę go kochać cały czas ale… Będzie mi go cholernie brakowało.
-Wiem, kochanie. Zawsze będę przy tobie. Kocham cię, bardzo, bardzo. –powiedział i delikatnie pocałował mnie w usta a potem w policzek.

-Mogę cię o coś zapytać? Wiem, że to może nie na miejscu…
-Przecież możesz mnie pytać o wszystko. Nie mam przed tobą tajemnic.
-Czy… Chcesz zostać w Borussii czy myślisz nad czymś, żeby zmienić? Jak tak to Niemcy, Hiszpania? Może Anglia? Czytałam ostatnio, że wiele klubów chciałoby cię pozyskać.. Ja zawsze chcę być koło ciebie…
-Kochanie. –uśmiechnął się i pocałował mnie w dłoń –Pamiętasz jak mówiłem ci, kiedy się zaręczyliśmy, że zmieniły mi się trochę priorytety. W przyszłym tygodniu przedłużam umowę w Dortmundzie. To nasze miasto. Urodziłem się tu, wychowałem. Poznałem tu moją przyszłą żoną, która także ma tu rodzinę. Chcę, żeby tu się wychowały moje dzieci. Nasze dzieci.
-Naprawdę? Jesteś tego pewny? Barcelona? Manchester...
-My. Tylko to się liczy. Ty i ja. A teraz chodźmy na kolację.



***


-Nie przyjechałeś samochodem?-zapytałam widząc, że wchodzi do mojego pokoju z małą walizką.
-Samolot. Mamy też na jutro południe zarezerwowany lot powrotny.
-To dobrze. Chcę odwiedzić Agatę i małą Lenkę w szpitalu. Wiesz, że urodziła?
-Tak, dostałem wiadomość. Mała jest słodka. Podobna do Agaty.
-Pomyślałam… A nie, nie ważne.
-Mów.
-Nie. Pójdę się przebrać.
-Pójdziesz, a jak wrócisz to wszystko mi wyśpiewasz. Tylko nie próbuj wymyślić czegoś niby wiarygodnego, bo wiem kiedy kłamiesz.
-W porządku. Powiem. A teraz idę się przebrać.


Kiedy wróciłam przebrana w długie legginsy i tunikę z długim rękawem Marco siedział w siadzie skrzyżnym na łóżku w samych bokserkach i rozmawiał przez telefon. Początkowo mnie nie zauważył lecz po chwili spojrzał na mnie figlarnie z uśmiechem. Podeszłam do niego i usiadłam za jego plecami oplatając nogami jego brzuch. Przytuliłam się do niego kładąc głowę na jego plecach. Marco pożegnał się ze swoim rozmówcą dziękując mu za coś i spojrzał na mnie troskliwie.

-Z kim rozmawiałeś?
-Z Anią Lewandowską.
-Mam nadzieję, że nie o naszej „przyjaźni”?
-Prosiłaś mnie, żebym się do tego nie mieszał więc tak nie robię. Chodziło mi o badania. Jeśli faktycznie masz jakieś niedobory powinna na to rzucić okiem poza lekarzem. Jest przecież specem w tej dziedzinie.
-Martwisz się o mnie.
-Oczywiście, że tak. Zawsze będę. A teraz mów.
-Włazimy pod kołdrę.
-A potem mówisz?
-Tak.
Przesunęliśmy się na górę łóżka i weszliśmy pod kołdrę. Jak zawsze przytuliłam się do Marco na co on już czekał. Westchnęłam i zerknęłam na niego upewniając się, czy nadal chce to usłyszeć. Jego wzrok jednak się nie uginał. Westchnęłam z rezygnacją i położyłam głowę na jego piersi.

-Ja po prostu… Przez tą sytuację z ciążą, też małą Lenką… To głupie.
-A jednak mnie ciekawi. No, dalej.
-Myślałam jakby mogły wyglądać nasze dzieci. Wiem, że mieszanka charakterów będzie wręcz wybuchowa ale tak wiesz, wygląd.-wyczułam, że Marco się uśmiecha. Objął mnie szczelniej dłońmi przez co miałam idealny widok na jego tatuaż. Naprawdę go uwielbiałam.
Delikatnie położyłam dłoń na pięknym malunku i zaczęłam przesuwać po nim palcem.

-Myślę, że córeczka miałaby twój uśmiech, przez który musiałbym odganiać setki adoratorów. Mądre spojrzenie i śliczne, brązowe loki. Byłaby krnąbrna, przekorna, odważna, pewna siebie i waleczna…-powiedział po chwili milczenia czym mnie zaskoczył. Uśmiechnęłam się choć wyobrażałam sobie ją z jego oczami. Kochałam jego oczy… I uśmiech. Podparłam się na rękach i delikatnie go pocałowałam.
-A synek?-zapytał przerywając pocałunek z uśmiechem.
-To synek może być twoim klonem. Będzie piłkarzem.
-Oj będzie. Nauczę go wszystkiego i pokona nawet Ronaldo.
-Ronaldo już będzie emerytem.
-Oj tam.-zaśmiał się i pocałował mnie w policzek. –Nie bądź na mnie zła za to co się stało…
-Spokojnie, nie mam ci za złe ani nie mam żalu. Cieszę się, że tu jesteś. Skąd wiedziałeś, że będę na cmentarzu?
-Nie wiedziałem. To było pierwsze miejsce, gdzie chciałem pójść. Chciałem chwilę z nią porozmawiać. A zastałem tam ciebie.
-I nie zdążyłeś.
-Zdążyłem. Nie widziałaś mnie przez jakiś czas. A może udawałaś.
-Powiedziałam babci, że chciałabym, żebyś przy mnie był. A potem otworzyłam oczy. I stałeś tam.
-Facet z marzeń.
-A żebyś wiedział. Jak zwykle piękny.
-Piękny.-roześmiał się tłumiąc śmiech w moich włosach.
-Jesteś piękny.
-Yhym. Chodźmy lepiej spać.
-Jak chcesz. –odwróciłam się i wyłączyłam lampkę nocną. Spojrzałam na godzinę w telefonie. –Dopiero dwudziesta pierwsza. Dziwne jak na nas.
-Zbyt dużo emocji. Nie masz ochoty spać?
-Mam.
-A więc śpimy.
Zamknęłam oczy i przytuliłam się do niego. Zapach jego skóry działał na mnie kojąco. Pocałowałam go w mostek, który był akurat na wysokości moich ust.

-To..Nie jesteś na pewno w ciąży?
-Nie. Nawet to co mi się spóźniało już jest.-zaśmiałam się pod nosem. Wyczułam, że sam się uśmiecha.

Kiedy już zasypiałam poczułam jak Marco ugiął nogę i zaczął stukać stopą w moją łydkę. Próbowałam zasnąć lecz ten nie ustawał w swoich poczynaniach. Zaczęłam liczyć w myślach co miało działać uspokajająco ale nie tym razem.

-Reus! Co ty odpierdzielasz? –poderwałam się i spojrzałam na niego surowo. Marco uśmiechnął się rozbrajająco i podniósł ręce do góry w geście poddania.
-Sprawdzałem co mnie maksymalnie najgorszego może czekać kilka dni w miesiącu przez całe życie.
-Nie przez całe życie, kochanie. Poczekaj na menopauzę.
-O Jezu…-westchnął a po chwili oboje się roześmialiśmy głośno. 
-Jesteśmy nienormalni.
-Określiłbym to bardziej jako zakochani.
-Nie uważasz, że to bardzo podobne?
-Dobranoc!



***



Kolejnego dnia koło południa mieliśmy lot powrotny do Dortmundu. Za kupnem biletów jak się okazało stał Mario. Na lotnisku grupka przyjaciół nas zaczepiła i poprosiła o zdjęcie z Marco. Uśmiechnęłam się i na chwilę udostępniłam im narzeczonego. Obserwowałam jak uśmiecha się do zdjęcia i daje im autografy. Jedna dziewczyna nawet mnie poprosiła o wspólne zdjęcie. Zdziwiła się, kiedy odpowiedziałam jej płynnym polskim.

Dwie godziny później wylądowaliśmy w Dortmundzie. Odebraliśmy nasze bagaże i czekaliśmy na zamówioną taksówkę. Kiedy mieliśmy już wychodzić z lotniska naprzeciwko nas stanął uśmiechnięty Mario. Od razu do niego podbiegłam i go przytuliłam. Zaraz po mnie oczywiście Marco.

-Wasz szofer zgłasza się do usług. Zaparkowałem tuż obok. Podobno nie będę wujkiem?
-Jeszcze nie. -uśmiechnął się Marco ciągnąc moją walizkę. Ja miałam jego bo była mniejsza i lżejsza. Logika Reusa.
-No cóż. W takim razie muszę poczekać. –uśmiechnął się brunet przygryzając wargę i podał mi jakiś piłkarski magazyn. –Możecie przeczytać?
-Która strona?-zapytał Marco obejmując mnie od tyłu i spojrzał na gazetę przez moje ramię.
-Chyba dwudziesta.
Przekartkowałam strony i zatrzymałam się na odpowiedniej stronie. Oczy zaszły mi łzami widząc zdjęcie i nagłówek: „Dortmund to mój dom”. Zdjęcie przedstawiało elegancko ubranych Mario, Zocka, Watzke i mojego tatę. Mario trzymał kontrakt. Spojrzałam kątem oka na Marco, któremu pojawił się duży uśmiech na twarzy. Nawet nie czytał wywiadu, prawie pobiegł do Mario i rzucił się mu na szyję. Ścisnęli się mocno, jak zawsze. Jak bracia. Dałam im chwilę czasu. Mówili coś do siebie szeptem. Sama wzruszona postanowiłam przeczytać kawałek wywiadu.


„O twoim transferze do Bayernu aż huczało. Wszyscy byli prawie przekonani, że na dniach podpiszesz kontrakt z nowym klubem a tu taka niespodzianka! Nagła zmiana decyzji czy może niedoprecyzowane rozmowy między klubami?
MG: Borussia jest wspaniałym klubem. Ma najlepszych kibiców na świecie. Wiem, że mogę jeszcze wiele osiągnąć z tym klubem. Niejedne mistrzostwa i puchary przed nami. To jeden z najlepszych klubów na świecie i jestem dumny, że w nim jestem. Dortmund to mój dom. Mam tu swoich przyjaciół, część z nich jest dla mnie jak rodzina. Dorastałem w tym mieście, może nawet kiedyś będą tu dorastać moje dzieci? (śmiech).

Jak oceniasz szanse na zdobycie Mistrzostwa Niemiec w tym roku?
MG: Myślę, że jesteśmy bardzo blisko jego osiągnięcia. Drużyna jest bardzo zmotywowana. Ostatnimi czasy mamy nie tylko radość z wygrywania meczy ale także w sferach prywatnych. Myślę, że ten entuzjazm się przenosi na boisko.

Ostatnio twój przyjaciel zmienił też swój stan z „wolny” na „zajęty”, choć nie potwierdził tego oficjalnie w mediach… Zdradzisz coś więcej?[Red. Marco Reus zaręczył się z córką Jürgena Kloppa]
Tak! Mats i Cathy to świetna para i zgrane świeżo upieczone małżeństwo.

Nie do końca o niego mi chodziło. Imię również na „M”.
No nie potwierdził w mediach. (śmiech)


-Tak się zaczytałaś? Nie cieszysz się? –zapytał Mario przerywając mi w lekturze
-Jesteś pewien tej decyzji?-zapytałam spoglądając na niego przez załzawione oczy.
-Jak tego, że kocham Ann. I ciebie. –uśmiechnął się szeroko i rozłożył ręce, żeby mnie przytulić. Podbiegłam do niego i wskoczyłam mu w ramiona. Mario podniósł mnie do góry i postawił z powrotem na kafelkach lotniska. Ścisnęłam go mocno jak tylko mogłam.
-Dusisz, siostra.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę.
-Wiem. Tak samo jak ja.


-Inga, dzwonił twój tata.-przerwał nam Marco z dość dziwną miną. Chwilę temu był szczęśliwy jak gwizdek a teraz..?
-A co chciał?
-Prosił, żebyś koło siedemnastej była na Idunie, jesteś potrzebna… Może lepiej jak się dowiesz oko w oko. Nie będę ci nic mówił. –podszedł i troskliwie pocałował mnie w głowę. Mario posłał mu pytające spojrzenie, jednak Marco tylko pokręcił przecząco głową.
-To co teraz robicie?
-Jak już jesteś samochodem to chyba możemy przetrzymać bagaże u ciebie w bagażniku?-zapytał Marco
-Jasne, nawet mogę wam podrzucić do domu. Nie mam planów na dziś choć możecie mi postawić drinka za cudowne wieści, a Inga może pić.-zaśmiał się i ruszyliśmy przed siebie.
-To zrobimy tak. Pojedziemy teraz do kliniki i zrobimy Indze badania..
-Nie, może kiedy indziej?
-Koniecznie musimy dzisiaj, kochanie. To tylko pół godziny, a potem drugie tyle będziemy musieli czekać na wyniki…
-Inga po prostu boi się pobierania krwi. –wyjaśnił Mario przewracając oczami
-To się umówimy, że przy tobie będę. -posłał mi uśmiech mój narzeczony wkładając nasze walizki do bagażnika.
-A braciszek Mario kupi ci czekoladę z toffi.
-Kupiłeś mnie tym. Jedziemy na badania. –zaśmiałam się i zajęłam miejsce pasażera koło Mario wystawiając język blondynowi, który był zmuszony usiąść z tyłu sam.




***



W tej samej prywatnej klinice jak się okazało na oddziale położniczym leżała Agata. Kupiliśmy z Marco prezenty dla Lenki. Były to małe śpioszki w komplecie z czapeczką, kombinezon, biały miś z różową kokardką na głowie ubrany w śliczną, złotą sukienkę i smoczki z fanshopu Borussii. Jakżeby inaczej. Mario od siebie postanowił dać dużego pluszaka maskotki Emmy i także śpioszki tyle że z numerem „10” z tyłu i nazwiskiem Götze. Już widziałam minę Kuby jak je zobaczy.
Kiedy tylko weszłam do sali  i zobaczyłam najmłodszą członkinię rodziny Błaszczykowskich od razu się w niej zakochałam. 
Dałam buziaka Agacie i wzięłam malutką na ręce. Lenka wykrzywiła usta próbując się uśmiechnąć i wyciągnęła do mnie rączkę. Złapała mnie za palec i nie chciała puścić. Marco w tym czasie razem z Mario dali prezent Agacie gratulując jej, a potem uściskali Kubę, który akurat przyszedł. Marco przysiadł koło mnie na łóżku Agaty i obserwował mnie próbującą rozmawiać z dzieckiem. Mała po chwili i tak go dostrzegła i zaczęła przenikliwie obserwować swoimi niebieskimi oczami. Blondyn uśmiechnął się do niej i połaskotał w wystającą akurat malutką stópkę. Dziewczynka zaśmiała się i zaczęła się rozglądać dookoła na otaczające ją zgromadzenie. Najwięcej emocji wywołał wujek Mario, który uśmiechał się do niej szeroko i pokazywał Emmę. Lena widząc go spoważniała a po chwili wpadła w histerię. Wszyscy roześmialiśmy się poza Mario, który był wyjątkowo zbulwersowany.

Próbowałam ją uspokoić kołysząc na boki jednak nic to nie pomogło. Dopiero kiedy spędziła trochę czasu na rękach u mamy lekko się uspokoiła i zasnęła. Kuba wziął córeczkę od żony i ułożył ją w jej łóżeczku.
Nie chcieliśmy im dłużej przeszkadzać. Umówiłyśmy się z Agatą, że wybierzemy się razem na spacer. Od razu pomyślałam, że mogłaby do nas dołączyć Melanie z małą Mią. Tylko mnie będzie brakować wózka ale cóż, jeszcze nie ten czas.

Pożegnaliśmy się z Marco pod szpitalem czułym buziakiem. On poszedł odebrać moje wyniki... Ach tak, podpisałam pozwolenie na udostępnienie mu moich wyników badań. To już jest jakaś paranoja ale jak chce niech się bawi w lekarza. Proszę bardzo. Mario miał mnie podwieźć pod Idunę, a Marco umówił się na odebranie moich wyników i spotkanie z Anią odnośnie mojej diety.. Paranoja do potęgi. Nie miałam siły się jednak wykłócać.

-Marco?-zapytałam, kiedy miał już odchodzić.
-Hmm?
-Możesz mi powiedzieć.. O co chodzi. Chyba wolę tam jechać wiedząc co mnie czeka. –blondyn westchnął ciężko i złapał moją dłoń. –Proszę, powiedz mi.
-Chodzi o Roberta.
-I jestem potrzebna Robertowi jako psycholog czy…
-Potrzebna mu jest twoja opinia. –powiedział patrząc na mnie ze współczuciem. Przytuliłam się do niego. Mimo jego ostatniego zachowania był moim przyjacielem kilka lat. I jeszcze miałam się z nim dzisiaj zobaczyć po miesiącu, przez który się nie odzywaliśmy do siebie. I pożegnać.
-Gdzie?
-Wziął miejsce Mario. Wolałem, żeby sam ci to powiedział…
-A ty skąd wiesz?
-Od twojego taty.
-Dzięki, że mi powiedziałeś. Pojadę już.
-Aniele… Proszę nie przejmuj się tak tym.
-Wiesz przecież, że nie umiem. Przyjedziesz po mnie?
-Tak. I zostanę na noc.
-Dziękuję. Pa.
-Dasz sobie radę. –uśmiechnął się krzepiąco i pocałował mnie w usta. To naprawdę dało mi siły.



Pożegnałam się z Mario pod Iduną. Chociaż on został. Próbowałam się pocieszyć tym, że Robert zbliży się z Anią rozpoczynając na nowo życie w Monachium. Może nawet zapomni o mnie jeśli faktycznie nadal żywi do mnie jakieś uczucia. Na schodach na piętro, gdzie znajdował się mój gabinet spotkałam tatę. Uśmiechnął się i bez słów po prostu mnie do siebie przytulił.

-Chyba ci wykupię jeszcze jedną wycieczkę do tego twojego Wrocławia.
-Dam sobie radę, tato. Dzisiaj jestem psychologiem. Postaram się podejść do tego bez emocji na ile będzie to możliwe.
-Jest jeszcze jedna sprawa akurat związana z tobą. Możesz mieć dziennikarzy na plecach. Dokopali się do twojego wywiadu dla polskiego magazynu, gdzie miałaś inne nazwisko i teraz wiesz. Wszystkie media chcą się dowiedzieć o co chodzi.
-Jeny.. Nie wiedziałam, że będą z tego takie problemy.
-Nie musisz się niczym przejmować. Nie komentuj niczego. Nie dostaną żadnych informacji i tyle.
-Myślisz, że nie będzie gorzej?
-Myślę, że mnie znają i dadzą sobie spokój jak zobaczą, że wszyscy milczymy. Uprzedzę też resztę drużyny, nigdy nie wiadomo co komu do głowy wpadnie.
-Dziękuję. To ja chyba powinnam iść. Marco dzisiaj u mnie zostanie.
-W porządku. Przyjedzie po ciebie czy mam cię zabrać?
-Przyjedzie.
-To w porządku. Do wieczora. Trzymam za ciebie kciuki.
-Dziękuję. –uśmiechnęłam się. Przytuliłam go i pocałowałam w policzek. 
Poszłam dalej po schodach, poprawiłam jakoś włosy patrząc w ciemny ekran telefonu i zapukałam do gabinetu Watzke. Siedział za swoim biurkiem, przed którym stał Robert i jakiś mężczyzna, którego w ogóle nie kojarzyłam. Może to przedstawiciel Bayernu. Wtedy by się zgadzało czemu go nie znałam.

-O! Jest i pani Klopp. Dziękuję, że udało się pani wcześniej wrócić z wakacji. –powiedział radosnym, oficjalnym tonem Watzke. Okej czyli coś jest na rzeczy.
-Oczywiście, to żaden problem. Mówiłam, że będę pod telefonem. Przepraszam, że niezbyt oficjalnie ale przyjechałam prosto z lotniska. –uśmiechnęłam się lekko do Roberta, który odwzajemnił to tym samym.
-Zupełnie nie szkodzi. Proszę, przedstawię pani przedstawiciela Bayernu. Karl-Heinz Rummenigge.
-Dzień dobry pani. –uśmiechnął się z błyskiem w oku całując moją dłoń starszy mężczyzna.
-Bardzo mi miło.
-Pani Ingo, niech jeszcze na chwilę pani z nami usiądzie. Finalizujemy właśnie kwotę, a potem może pani zabrać Roberta…
-Oczywiście. Bardzo mi miło.

Robert wyszedł z gabinetu, a Watzke przystawił dla mnie  dla mnie krzesło koło siebie, na którym siedział wcześniej Robert. Wiedziałam, że musiał czuć się dość niezręcznie. Skoro Marco wiedział od mojego taty, a Mario nic nie wiedział to znaczy, że nawet nikt z drużyny nie wie o jego odejściu.
-Przepraszam, dostałem ważną wiadomość, pozwolicie państwo..

-Oczywiście.-odpowiedział Watzke i korzystając z nieuwagi naszego gościa napisał na małej karteczce wiadomość dla mnie. „17 -> 27” Przy ostatniej liczbie postawił mocną kreskę i wbił w nią długopis, co miało znaczyć, że chce właśnie taką kwotę za Roberta. A, czyli jednak chce mojej pomocy. Trzymając powagę kiwnęłam głową, jednak on nie mógł tej powagi utrzymać i zaśmiał się ukrywając to kaszlem.

-Przepraszam.
-Na czym więc stanęło.
-Cały czas na dwudziestu siedmiu milionach.-odpowiedział pewnie opierając łokcie na biurku.
-No dobrze. Dziewiętnaście. Myślę, że to będzie wystarczająca kwota. Dla obu stron.
-Przepraszam panów, że się wtrącę.
-Ale proszę, pani Ingo.-uśmiechnął się wbijając we mnie spojrzenie. Stary dziad a na młode patrzy i myśli, że coś ugra. Ha. Ha. Ha.
-Jak zauważyłam, Bayern chce zacząć zagrażać Borussii pozyskując od nich jednych z najlepszych graczy zamiast płakać nad swoimi. Nie neguję waszych decyzji, bo jakiś to sposób oczywiście jest. Jeśli kupili państwo większą ilość zawodników za siedem milionów to proszę bardzo. Ale mówimy o szalenie dobrym napastniku. To u was nowość i odświeżenie, więc myślę, że dwadzieścia siedem jest już bardzo dobrą ofertą od Borussii. Ja na miejscu pana mając na uwadze polepszenie drużyny nawet bym się nie zastanawiała. –zakończyłam swój wywód czarującym uśmiechem.
-Proszę nie mieć mi za złe takiej uwagi ale jest pani ogromnie podobna do swojego ojca. Jakbym słyszał Jürgena. Nieustępliwa z niezliczonymi pokładami sarkazmu. Różnicą jest to, że jest pani dużo piękniejsza.
-Cóż, widzi pan. Takie geny.
-Dwie krople wody. Opinia o Bayernie też jak widzę identyczna. Cóż. Może uda nam się wam zagrozić w tym sezonie. Gdzie mam podpisać?
Watzke podał mu umowę a mnie posłał oczko i przybił cichą piątkę pod biurkiem. Na koniec wymieniliśmy się uściskami dłoni żegnając.


-Inga…
-Jestem mistrzem.
-Jesteś!-zaśmiał się i mnie przytulił. –Mamy skarb na pokładzie. Na pewno nie chcesz przedłużyć  swojego kontraktu? Nie weźmiesz przykładu z narzeczonego i podobno brata?
-Może poszukam pracy w juniorach Borussii? Zobaczymy. Za bardzo jestem związana z tą drużyną i zbyt emocjonalnie przechodzę pewnie rzeczy.
-Juniorzy będą dobrym wyjściem. Tylko powiedz a robota jest twoja.
-Dziękuję. Pójdę już napisać tą opinię dla Roberta.
-Leć. Dajesz sobie z tym radę? Wiem, że Robert jest twoim przyjacielem…
-Dam sobie radę. Przygotowujecie jeszcze jakieś wstrząsy dla biednej psycholożki czy już nie?
-Mnie się pytasz?
-No tak.. Miłego wieczoru.
-Dzięki, wzajemnie.



Kiedy wyszłam na wprost mojego gabinetu opierał się o ścianę Robert. Spojrzał na mnie wzrokiem zbitego szczeniaka. Zawsze tak na mnie patrzył kiedy coś przeskrobał albo chciał coś ugrać. Moje serce zmiękło. Mimo czasu, w którym się nie widzieliśmy cały czas był dla mnie ważny.

-Wejdziesz?-zapytałam otwierając drzwi do mojego gabinetu. Przytrzymałam je, żeby mógł wejść. –Jeny, jak ciemno. –westchnęłam. Cóż. Uroki zimy. Wieczorami było już naprawdę ciemno.  Zapaliłam światło i podeszłam do okna podciągnąć żaluzje. Kiedy się odwróciłam Robert wciąż stał przy drzwiach. Widziałam jak bardzo był skrępowany tą sytuacją. –Chcesz jakiejś kawy, herbaty? Siadaj. Zaraz szybko wszystko wypiszę.
-Dzięki. Masz wodę?
-Zobaczę. Nie było mnie tu szmat czasu. –zaśmiałam się otwierając szafkę w biurku. Faktycznie stała tam butelka wody, którą wyjęłam i próbowałam odkręcić. Nieudolnie.
-Daj. –zaśmiał się cicho i wziął ode mnie butelkę. Usiadłam na moim fotelu i włączyłam komputer. W ciszy czekałam aż włączy się program do pisania. Słyszałam jak Robert nalewa do szklanki wodę.

-Spędziłaś święta z rodziną Marco…-zaczął niepewnie odchrząkując. Przez moment milczałam jednak w końcu się odezwałam.
-Tak. W końcu tak. Choć plany były zupełnie inne.
-Coś się stało?
-Marc się stał. Nie pytaj. –powiedziałam i zaczęłam pisać opinię.
-Mogę ci jakoś pomóc? Może z nim porozmawiam.
-Dziękuję ci, Robert. Na razie jest dobrze. Tata się na niego wściekł, zrobił awanturę w Wigilię. Na szczęście trafiłam do domu rodziców Marco. Zbyt długa historia. Marc się ze mną nie kontaktuje i dobrze z resztą. Jestem pewna, że jak podskoczy to mam trochę osób, które mnie obronią.
-To całe szczęście.

Kolejne dziesięć minut wypełniał ciszę stukot moich paznokci na klawiaturze komputera. Zapisałam całą stronę, wiec powinno wystarczyć. Drukarka wydrukowała cały tekst. Wzięłam papier i złożyłam swój podpis w odpowiednim miejscu. Kiedy spojrzałam przed siebie zobaczyłam jeszcze Lewego wpatrzonego w mój pierścionek zaręczynowy.

-Podejdę jeszcze do Watzke, bo potrzebuje jego podpisu. Mam nadzieję, że nie poszedł. Zaraz wrócę. –wstałam od biurka i wyszłam z pomieszczenia głośno wypuszczając powietrze. Pana Watzke zastałam akurat kiedy wychodził ze swojego gabinetu już ubrany i gotowy do wyjścia.

-Podpis!-zawołałam uśmiechając się
-Patrz! Prawie zapomniałem.
-Prawie?
-Może jeszcze bym się wrócił? Kto wie?-zaśmiał się i wpuścił do swojego gabinetu.





/Marco/

Z ciężkim sercem powiedziałem Indze prawdę o Robercie.  Wiedziałem, że to dla niej będzie ciężkie ale miałem też pewność, że jest na tyle silna, że da sobie radę. Podjechałem pod knajpkę, w której miałem się spotkać z żoną Roberta. Kiedy wszedłem do środka udało mi się ją znaleźć przy jednym z oddalonych stolików. Kiedy mnie zauważyła podniosła się z miejsca i przywitała się ze mną całując mnie w policzek.

-Dzięki za szybkie spotkanie. Wiem, że jutro wyjeżdżacie do Monachium, pewnie powinnaś się teraz pakować.
-Już w sumie jestem spakowana.-zaśmiała się brunetka nerwowo kręcąc obrączką. –Powiedziałeś, że to pilne i chodzi o Ingę. Pewnie dowiedziałeś się o tej sytuacji z Robertem. Ja nie mam do niej o to żalu. Była rozdarta między tobą a Robertem, z którym zna się kilka lat i jest jej przyjacielem…
-Zaraz, o czym ty mówisz.

-Czy mogę coś podać?-podeszła do nas kelnerka z notesem w ręku.

-Ja podziękuję. Ania?-zapytałem zapinając sweter. Nie rozumiałem zupełnie o co może chodzić.
-Zieloną herbatę.
-Oczywiście. Zaraz przyniosę.-kobieta kiwnęła głową i poszła w swoją stronę. Ania przeniosła na mnie swój wzrok i westchnęła ciężko.

-To?
-No.. Robert mi powiedział, że tego wieczora, kiedy się zaręczyliście na weselu Hummelsów… Skoro nie wiesz, może nie powinnam ci tego mówić.
-Chodzi o to, że Robert pocałował Ingę? Chyba tak czy tak nie powinnaś mieć żalu do Ingi właśnie za to.
-Nie, nie doszło wtedy do pocałunku… To Inga chciała go pocałować ale on ją odepchnął.
-Ania, byłem tam i widziałem całą sytuację. Robert cię okłamał.
-Wierzę własnemu mężowi. Może masz do niego żal, że odchodzi i nic nie powiedziałeś..
-Dość. –zatrzymałem ją, bo widziałem jak już się miała podnieść z miejsca. –Wierz w co chcesz. Nie spotkałem się, żeby o tym z tobą rozmawiać. Inga ma problemy. Wiem, że jesteś fachowcem w tym co robisz ale mam pewność, że wiesz co robisz.
-Co się dzieje z Ingą?–zapytała przeczesując zdenerwowana włosy. Wziąłem teczkę i wyjąłem wyniki badań. Kiedy już miałem je przed nią położyć zatrzymała moją rękę patrząc tępo w ścianę. –Naprawdę on ją pocałował?
-Ania… To nie ma znaczenia. Ta sprawa jest zamknięta.
-Myślisz, że on ją kocha? Moje małżeństwo się rozpada…-powiedziała cicho.
-Nie kocha jej.-skłamałem, choć chciałbym, żeby to była prawda. –Kocha ciebie. Mam nadzieję, że wam się ułoży. Nowy klub, nowe miasto.
-Dziękuję. Przepraszam, już się biorę w garść. Co masz za papiery?
-Wyniki badań Ingi. Raz zemdlała, kręciło jej się w głowie, bywało jej słabo.
-Niedobrze.-powiedziała zmartwiona i zatopiła się w wynikach badań. Kelnerka przyniosła zamówienie, jednak ona wciąż wszystko dokładnie analizowała. –Mogę coś pozaznaczać ołówkiem? Potem możecie wymazać.
-Jasne. –wzruszyłem ramionami i zacząłem patrzeć na widok za oknem. Kilka minut później Ania skończyła notować wszystko w notatniku. Zaczęła mi wyjaśniać wszystko niczym lekarz i wyjaśniła na czym polegałoby leczenie. Na czas zimy musieliśmy zadowolić się witaminami w suplementach, dodatkowo Ania powiedziała, że pojutrze prześle nam pełnowartościową dietę.

Żal mi było Ani i Roberta. Lewy się w ogóle zgubił w swoich uczuciach. Najchętniej bym go uderzył przy najbliższej okazji za to, że kocha Ingę ale nie mogę go karać za uczucia. Może i niewłaściwe uczucia. Ania cały czas nosiła w sobie ból i gorycz po stracie dziecka. Jakby nie patrzeć ich małżeństwo przechodziło poważny kryzys. I nie mogłem pomóc ani ja, ani Inga choćby nawet była w tej sytuacji psychologiem. Powinni poradzić sobie sami, zrozumieć się. Byli świetnym małżeństwem i byłoby szkoda gdyby się rozstali.
Pożegnałem się z Anią i pojechałem na Idunę po Ingę.






/Inga/

Kiedy wróciłam do siebie Robert wciąż siedział na krześle.
-Jutro jak będziesz na testach musisz to niestety ze sobą wziąć. Jeszcze muszę to im zeskanować, ale oryginał też muszą mieć. Trochę ci pocukrzyłam, powinno być w porządku.
-Dzięki… A.. ile wynegocjowaliście?
-Dokładnie tyle ile chcieliśmy.
-To dobrze.
-Tak.-odpowiedziałam się uśmiechając i nachyliłam się, żeby wyłączyć komputer.
-Inga?-zaczął. Chwyciłam płaszcz i chciałam go założyć, jednak Robert go zabrał i pomógł mi go założyć. –Przepraszam, że to tak wyszło, że tak się dowiedziałaś.
-Co mam ci powiedzieć? Przykro mi, że tak się stało, że odchodzisz. Będzie wszystkim ciebie brakowało.
-Tobie też?
-Tak. Byłeś… Jesteś dla mnie bardzo ważny.
-Nie zmieniło się nic, co ci wtedy powiedziałem… Nigdy nie przestanę cię kochać.
-Robert... –zaczęłam jednak zupełnie nie wiedziałam co powiedzieć. Brunet zaczesał moje włosy i położył dłoń na ramieniu, po którym zjechał by w końcu złapać mnie za dłoń.
-Czy twoje odejście.. Ma.. Ma jakiś związek ze mną?-odważyłam się zapytać. To pytanie chodziło mi po głowie od dłuższego czasu.
-Chciałbym. Ale nie umiem tak po prostu przestać cię kochać. Wiem co robię przechodząc tam. Może uciekam od problemu. Może chcę zacząć nowe życie, a stare spróbować oddzielić grubą kreską.
-Nie uda ci się mnie nie widzieć resztę życia. Przecież spotkamy się na meczach a nawet wspólnych imprezach.
-Wiem, Inga. Nie chcę cię nie widzieć, nie chcę się izolować od ciebie… Ale.. Ty mnie nie pokochasz, prawda?
-Kocham cię Robert na ile pozwala mi przyjaźń.  Myślę o tobie, martwię się. Ale jako przyjaciółka. Tak samo kocham też Anię. I cholernie mi zależy na waszym szczęściu.
-Chrzanię ci życie, przepraszam. Masz i tak swoje problemy. Zapomnij o tym, że ci powiedziałem co do ciebie czuję.
-A ty mi obiecaj, że zaczniesz nowe życie. Z twoją żoną, dla której jesteś całym życiem. Której jesteś potrzebny. Ona straciła dziecko. Za poronienie wciąż obwiniała siebie, uważała, że je zabiła… A ty się od niej odsunąłeś. Wspieraj ją, kochaj. Wiem, że ją kochasz. Spróbuj sobie wszystko ułożyć.
-Zaraz. Poroniła…
-Tak. I nie może mieć więcej dzieci.
-Ja.. Boże, ona mi nie powiedziała, że poroniła. Mogłem być ojcem..
-Tak mi przykro. –szepnęłam cicho. Widziałam łzy w jego oczach. Od razu mocno go przytuliłam i położyłam mu głowę na ramieniu. Robert przyciągnął mnie mocno do siebie i położył głowę na mojej. Był dużo wyższy ode mnie, czułam się jak małe dziecko. Potrzebował mnie w tej chwili. Nie rozumiałam czemu Ania nie powiedziała mu prawdy, na którą zasługiwał.

W tej samej chwili drzwi do mojego gabinetu otworzyły się, a w nich stanął Marco. Spojrzał na nas, głównie na mnie sprawdzając, czy wszystko w porządku. Robert nawet nie usłyszał otwieranych drzwi, wciąż płakał.

-Nie wiedziałem, Inga. Pogubiłem się w tym wszystkim.-powiedział cicho Robert. Posłałam Marco uspokajające spojrzenie. On tylko kiwnął ze zrozumieniem posyłając do mnie ciepły uśmiech i zamknął cicho za sobą drzwi.

-Porozmawiaj z nią, przytul i powiedz, że ją kochasz. Wiem, że tak jest.
-Nie mogę tu dłużej zostać, nie w tym miejscu, Inga.
-Wiem. Idź tam, zacznij od nowa. Stawiaj swoją grubą linię. Spełniaj się jako piłkarz i mąż. Może nawet kiedyś jako ojciec. Nawet adoptowanego dziecka. Wiem, że potrafisz.
-Zawsze mam twoje wsparcie, zawsze jesteś…
-Od tego są przyjaciele.
-Przyjaciele… Mogę czasem do ciebie dzwonić? Jako przyjaciel, oczywiście.-uśmiechnął się słabo ocierając policzki wilgotne od łez.
-O każdej porze dnia i nocy.
-Masz zbyt dobre serce.
-Pewien człowiek nauczył mnie kochać. I kocham. I jestem szczęśliwa.
-Widzę. Wtedy zachowałem się strasznie.. Przepraszam. Naprawdę, chcę dla ciebie wszystkiego co najlepsze. Jeśli zgodziłaś się na jego oświadczyny… Musisz go bardzo kochać. A on ciebie.
-Tak właśnie jest. Chciałabym, żebyś był na moim ślubie. Jeśli wymagam od ciebie zbyt wiele to oczywiście rozumiem…
-Będę. Najpierw ustal datę.
-Już jest ustalona. Możesz czekać na zaproszenie.
-Dzięki. Inga.. Jest między nami dobrze?
-Tak. Chodźmy już.

Zamknęłam gabinet i wyszliśmy razem ze stadionu. Na zewnątrz zaczął padać śnieg. Robert objął mnie widząc, że jest mi trochę zimno.

-Podwieźć cię do domu?
-Nie, dziękuję ci. Marco miał po mnie przyjechać. –odpowiedziałam rozglądając się po parkingu.
Koło latarni stał samochód mojego narzeczonego, który właśnie z niego wysiadał zakładając kaptur na głowę. Uśmiechając się ruszył w naszym kierunku. Byłam mu wdzięczna, że nie miał za złe Robertowi tamtego pocałunku.

-Chyba musimy się pożegnać. –westchnęłam stając a Marco do nas dołączył.
-Cześć. –kiwnął do Roberta i pocałował mnie w policzek. –Najpierw ja, a potem ty, bo zamarznę czekając aż się streścisz.
-Przesadzasz. –uśmiechnęłam się do Marco.

Chłopaki objęli się. Marco poklepał go po plecach i powiedzieli coś do siebie szeptem jednak nie mogłam niczego zrozumieć. Blondyn w końcu puścił go i odszedł kilka kroków.
-Poczekam na ciebie w samochodzie. Nie zamarznij mi tu tylko, dopiero co wyzdrowiałaś.
-Tak jest, panie doktorze. –zaśmiałam się i odprowadziłam go wzrokiem do samochodu.

-Nienawidzę pożegnań.
-Wiem. Ja też. Zwłaszcza z tak ważnymi dla mnie osobami. –odpowiedział brunet
-Zapamiętaj, zawsze będę tobie kibicowała, zawsze będę w ciebie wierzyć. Ale! Nigdy nie będę kibicowała Bayernowi, jasne?
-Jasne jak słońce.-zaśmiał się i przytulił mnie mocno do siebie.-Będzie mi ciebie strasznie brakować.
-Napisz jak będziesz na miejscu. Zrób mi zdjęcie nowego mieszkania i ratuj tą piękną miłość. Twoją i Ani. Jeśli nie dla siebie zrób to dla mnie. Może i zwątpiłeś w swoją miłość do niej ale zaufaj mi. Znam was szmat czasu.
-Myślę, że możesz mieć rację.
-Robert.. Tyle lat się znamy. Ja zawsze mam.
-Powinienem się przyzwyczaić, nie?
-Czas najwyższy.
Robert ostatni raz mnie przytulił i pocałował w głowę. Chwilę tak razem postaliśmy w uścisku. Nie chciałam dać po sobie znać jak bardzo mi było wtedy smutno. Dopiero kiedy wsiadłam do samochodu Marco kilka łez spłynęło po moich policzkach. Zostałam czule objęta przez mojego narzeczonego i ucałowana w czoło.

-Będzie dobrze, kochanie.-szepnął mi do ucha uspokajając. Zawsze we właściwym czasie i o właściwej porze.





~~~


Kochane! Na początku-w zeszłym tygodniu pojawił się post z rozdziałem i jest dokładnie pod tym!:) Jeśli ktoś nie czytał to zapraszam, zauważyłam, że ma połowę mniej wyświetleń (i komentarzy), może zbyt namieszałam mówiąc, że nie wiem czy się pojawi..No. W każdym razie się pojawił:)
Zapraszam naprawdę do pozostawienia po sobie chociaż najmniejszego śladu w komentarzach. To baardzo bardzo motywuje, wena po ich czytaniu sprzyja, powstają nowe pomysły (więcej pomysłów=dłuższe rozdziały^^)
I przedee wszystkim!! Dziękuję za wsparcie w komentarzach (w przedostatnim rozdziale) dotyczące filmu. Potwierdzam-nagrany. Jestem ogromnie szczęśliwa, to była jedna z moich lepszych podjętych decyzji!6,5 godziny nagrywania... Mimo wszystko..Było cudownie <3 Może kiedyś uda się wystąpić w czymś jeszcze? :)
Za tydzień kolejny!
Buziaki<3

sobota, 13 sierpnia 2016

Sześćdziesiąt dziewięć.



Musiałam się przesłyszeć, coś źle zrozumieć. Przecież Mario… On nie mógł… Nie mógł odejść, nie teraz. W ogóle nie mógł odejść. Może żartował? Spojrzałam na niego żeby się upewnić. Jego mina była jednak jak najbardziej poważna. Wyszarpnęłam dłonie z jego i energicznie wstałam z łóżka. Uderzyłam z całej siły w ścianę przy okazji szturchając przy okazji komodę, z której spadło akurat nasze zdjęcie oprawione w ramkę. Szkło całe się pokruszyło najwyraźniej wyraźnie rozumiejąc moje uczucia.

-Chyba jesteś niepoważny. Zdurniałeś, oszalałeś, odbiło ci! Co tu jest nie tak? Ja? Marco? Twoi wszyscy przyjaciele, rodzina? Może kibice cię nie lubią? Może nienawidzą? Chyba już tak. Tak jak wszyscy ci, którym ogłosisz twój najgłupszy pomysł w całym życiu. –z oczu zaczęły płynąć mi łzy. 
Oparłam się o ścianę i wręcz na niego krzyczałam. –Jak mogłeś? Jak? Masz wszystkich i wszystko w dupie. Moje uczucia, uczucia wszystkich… Jesteś największym idiotą Mario. Mam cię dość. Nie chcę cię widzieć, rozumiesz? Nie chcę. Mogłeś mi nawet tego nie mówić, przecież i tak masz gdzieś to o czym myślę. Jeśli chciałeś moje błogosławieństwo to wiedz, że go nie masz.


-Inga!-krzyknął za mną, kiedy byłam już na schodach. 
Zerwałam z haczyka płaszcz i wybiegłam do samochodu. Nie umiałam pozbierać myśli. W mojej głowie panował jeden wielki chaos. Trzasnęłam z całej siły drzwiami od samochodu i przekręciłam kluczki. Wyjechałam przez bramę. 
Spojrzałam jeszcze raz na okna domu Mario. W jednym z nich stał Mario opierając o nie czoło. Na jego policzku zauważyłam spływającą łzę. Niecałe dwa metry dalej zatrzymałam auto i wysiadłam. 

Pobiegłam jak najszybciej z powrotem. Przeszłam przez otwartą furtkę i weszłam do środka. Po schodach powłóczyście wdrapywał się mój najukochańszy braciszek.

-Mario.-powiedziałam cicho. On odwrócił się spoglądając na mnie smutno przekrwionymi oczami. 
Wbiegłam na schody do niego i mocno go przytuliła. Usłyszałam jak głośno wydycha powietrze. Objął mnie mocno i położył głowę na moim ramieniu. –Kocham, cholernie cię kocham i za nic nie pozwolę, żebyś tam poszedł. Jestem psychologiem, mogę zrobić z ciebie wariata, narkomana, paranoika. Zrobię wszystko, żeby ciebie nie stracić. Bo nie chcę cię stracić ani ja, ani Marco, ani cała Borussia z kibicami.

-Nigdy mnie nie stracisz. Zawsze będziesz moją siostrą.
-Nieprawda. –powiedziałam cicho ściskając go mocno. Moje łzy płynęły prosto na jego koszulkę.

Kilka minut później zeszliśmy do salonu usiąść na kanapie. Wtuliłam się w niego niczym Kloppsik podczas deszczu. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, którą jako pierwszy przerwał brunet.

-A jak z tą ciążą? Kupiłaś test?
-Nie. Boję się i to strasznie. Nie wiem jak zareaguje Marco. Mamy przecież wyznaczony termin ślubu, będę wyglądała jak hipopotam.
-Kiedy?
-Koniec lipca.
-No to koniec siódmego miesiąca… Nie będzie źle! –uśmiechnął się rozbrajająco –Marco pewnie będzie w szoku ale nie wydaje mi się, że może być o to zły, on kocha dzieci.
-Mam iść kupić ten test?
-Pojadę z tobą. A potem odwiozę cię do waszego domu, tam jest Marco.
-I mam mu powiedzieć?
-Możesz zaśpiewać.
-Jesteś okropny.
-Wiem. Mówiłaś mi to już dzisiaj.
-Nie przeproszę.
-To też wiem.-uśmiechnął się słabo i cmoknął mnie w czoło.  –Chodź, jedziemy. Nie ma na co czekać.





Zatrzymaliśmy się pod apteką i w jednym momencie spojrzeliśmy na siebie. Mario jedynie westchnął z rezygnacją i sam wyszedł z auta i poszedł kupić test. Uśmiechnęłam się słabo widząc jego wchodzącego do środka zarzucającego na głowę kaptur. Serce popękało mi dzisiaj na milion kawałków jednak cały czas go kochałam. Jeśli ten transfer okaże się naprawdę jego marzeniem  to pomogę mu na tyle ile będę mogła, choć będę musiała wiele rzeczy robić wbrew sobie. Tego jednak wymagała moja praca. I to właśnie były momenty, których chciałam uniknąć. Zostało mi pół roku umowy z Borussią do końca sezonu i miałam nadzieję, że nie będzie więcej aż takich niespodzianek. To nie na moje nerwy.


***


Moje serce łomotało, kiedy znaleźliśmy się pod domem. Mario bez problemu tam dojechał, więc musiał o nim wiedzieć dużo wcześniej. Nie mieliśmy problemów z bramą, która była nawet otwarta na oścież. Przed domem stał samochód dostawczy, przed którym stał jakiś mężczyzna w pracowniczym uniformie i kawałek dalej Marco rozmawiający przez telefon.


-Mario…
-Dasz radę! Jesteś moją siostrą! Moje siostry zawsze dają radę.
-Masz tylko jedną siostrę… Chyba, że o czymś nie wiem.
-Mam jedną ale patrz, zawsze daje radę.
-Dziękuję, że przy mnie jesteś. Nie wiem co bez ciebie zrobię.
-Cóż innego niż dasz radę. –uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie w policzek. Otworzyłam drzwi i wyszłam. Mario pomachał mojemu narzeczonemu i wyjechał z terenu posesji. 

Nie chciałam przeszkadzać Marco w rozmowie, więc tylko posłałam mu buziaka i weszłam do środka. Weszłam do kuchni zobaczyć meble. Wszystko było już na miejscu i pachniało nowością. Wyjrzałam przez okno na nasz piękny widok. Raptem zaczęły płynąć łzy po moich policzkach. 
Czułam ogromny strach. Może Marco zerwie zaręczyny? Zostałabym samotną matką, która pewnie nie umiałaby sobie poradzić z dzieckiem. Ale bym je kochała. Bo to przecież nasze dziecko. Wyjęłam dwa opakowania testów ciążowych i zaczęłam czytać ulotkę. 
Kiedy już miałam wyjść do łazienki stanęłam tuż przed Marco. Spojrzeliśmy na siebie w tej samej chwili. Marco spojrzał na to co trzymałam w dłoni a potem na moje zapłakane oczy. Pokiwał przecząco głową i uderzył pięścią w futrynę. Chwilę później już go nie było. Dobiegł do mnie jedynie trzask zamykanych drzwi i głucha cisza, która dudniła w mojej głowie. Opierając się o szafki w kuchni zaczęłam zalewać się płaczem. Chciałam sobie przypomnieć raz jeszcze jego spojrzenie jednak nie mogłam. Co w nim widziałam po raz ostatni? Zawód? Złość?


Wzięłam z torebki telefon i znalazłam numer Mario. Odebrał po dwóch sygnałach.

-Mario, przyjedź, proszę cię.
-Jestem za trzy minuty.-słyszałam jego zdenerwowany głos a po chwili rozłączył połączenie. Kilka minut później Mario wpadł biegiem do kuchni i znalazł się tuż przy mnie. Przytuliłam się do niego i zaczęłam głęboko oddychać, żeby się uspokoić.

-Wyszedł trzaskając drzwiami.
-Nie rozumiem… Przecież… Przecież on… Mówił mi nawet kiedyś sam, że chciałby mieć z tobą gromadkę dzieci. To, że przed ślubem.. No zdarza się. Mówiłem wam, żebyście czekali na noc poślubną ale wy nie i zapewne nie przestaliście.
-Chciałabym, żeby moje dziecko miało ojca.
-Wiem, mała. Chodź, odwiozę cię do domu.



Kiedy wjeżdżaliśmy na podjazd domu tata akurat wychodził zabierając ze sobą na spacer Emmę. Pomachał nam, chociaż ja starałam się ukryć czerwone oczy od płaczu a tata był osobą, która by od razu wywęszyła, że coś się dzieje. Mario stanął praktycznie pod wejściem i złapał mnie za rękę, którą jednak szybko zabrałam i chwyciłam swoją torebkę.

-Dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłeś i.. Ja już pójdę.
-Nie zostawię cię przecież samej.
-Przepraszam, chciałabym zostać sama. Zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień.
-Zadzwonię wieczorem…
-Już jest wieczór. Naprawdę. Sama zadzwonię, dam sobie radę. W najgorszym wypadku przecież stracę człowieka, którego kocham ponad życie. Zawsze zostanie mi dziecko o ile jest. W porządku. –z oczu zaczęły płynąć mi łzy. Mario chciał mnie jeszcze powstrzymać ale wyszłam szybko z samochodu i poszłam do wejścia domu. 
Od razu odwiesiłam płaszcz i pobiegłam na górę znaleźć najbliższe połączenie z Dortmundu do Polski. Uśmiechnęłam się słabo widząc, że najbliższy lot jest dzisiaj przed północą. W przedpokoju znalazłam dość małą walizkę, do której spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Schowałam walizkę pod łóżko i zaczęłam się zastanawiać co mam powiedzieć tacie. Na pewno nie chciałam mu nic mówić o ciąży, która nawet nie była potwierdzona.

Położyłam się płacząc do łóżka i nakryłam kołdrą. Kiedy postarałam się zacząć oddychać miarowo odczułam, że zasypiam. Na poduszce obok miałam nastawiony budzik na odpowiednią godzinę.



***


Schodząc po schodach z walizką w ręku postanowiłam, że zostawię kartkę w kuchni dla taty. Odstawiłam bagaż przed drzwiami i poszłam napisać wiadomość jednak…

-Dobry wieczór. –powiedział z przekąsem upijając wodę gazowaną ze szklanki. Sam siedział na podwyższanym, obrotowym krześle w szlafroku.
-Muszę wyjechać. Właśnie miałam ci pisać, że wylatuję.
-Wylatujesz? Gdzie?
-Ufasz mi, tato?
-Nie wiem co się z tobą dzieje. Słyszałem jak płakałaś, potem, kiedy chciałem porozmawiać to spałaś.
-Wszystko jest w porządku. Muszę się zdystansować. Wiem o Mario i…
-Ahh, powiedział ci.-westchnął i podszedł mnie przytulić. Czyli łyknął-i bardzo dobrze, lepiej dla mnie.
-Wrócę niedługo, muszę odetchnąć.
-Może porozmawiaj z Marco, przecież też się bardzo przyjaźni z Mario i sam to musi przeżywać.
-Chyba każde z nas sobie radzi z tym na inny sposób. Wrócę naprawdę niedługo.
-Jedź ale jak tylko wylądujesz to napisz mi, dobra?
-Masz to jak  w banku. Dziękuję. –uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek. –Zapomniałam prawie zapytać jak ty się z tym czujesz..
-Jakoś sobie daję radę. No już, leć, bo ci samolot odleci.
-To pa!



Wsiadłam w zamówioną taksówkę. Oczywiście swój samochód zostawić pod domem Mario jak ostatnia sierota. Pojechałam prosto na lotnisko. W kasie załatwiłam wszelkie formalności co do biletu. Odstawiłam bagaż na specjalną taśmę i udałam się na odprawę. Kiedy wchodziłam do tunelu prowadzącego do samolotu obejrzałam się z nadzieją, że może będzie tam stał Marco, może z różą? Chyba jednak nie zawsze moje życie było niczym z bajki, a mój książę Marco czasami dawał dyla zamiast szlachecko stać u boku swej wybranki. Zbyt wiele wymagam.

We Wrocławiu wylądowałam w środku nocy. Zapomniałam, że nie zarezerwowałam hotelu, w końcu dom babci został sprzedany a mieszkanie było już wynajmowane przez kogoś innego.
Taksówkarzowi podałam adres hotelu, w którym byłam ostatnio z tatą. Co prawda był drogi ale dzięki temu może było jakieś wolne miejsce.





/Marco/


-Jeszcze raz?-zapytał barman widząc mój pusty kieliszek. Nie, jeden w zupełności wystarczył. Zwłaszcza, że czekała mnie ciężka rozmowa z Ingą. Cholera, zachowałem się jak palant. Pomyślała, że jedynie zrobiłem dziecko i zwiałem jak tchórz. Z resztą przecież tak właśnie było, co miałem się oszukiwać.

Zapłaciłem tym razem wyjątkowo odliczone i bez napiwku. Zostałem niemile zmierzony wzrokiem przez mężczyznę stojącego za barem ale cóż. Nie mój problem. Zdałem sobie sprawę, że gdybym tak naprawdę nie zobaczył zapłakanej Ingi trzymającej test ciążowy tylko uśmiechniętą chyba zwariowałbym z radości. Ona przecież nie była gotowa na dziecko. Pewnie ja też na to nie dojrzałem co świadczy zwłaszcza moja dzisiejsza reakcja.

Kiedy tylko wsiadłem do samochodu wybrałem numer do Ingi. Zastałem jedynie panią uroczo mówiącą mi, że mogę zostawić wiadomość. Nie wiedziałem co mam zrobić. Jeśli ktokolwiek mógł teraz przy niej być to Mario. Nie zastanawiając się zadzwoniłem. Po kilku sygnałach usłyszałem jego zaspany głos.

-Pogięło? Śpię.
-Czekaj! Nie rozłączaj się!
-No... Jeśli chcesz mi opowiadać jakim deklem jesteś to sobie daruj bo to wiem.
-Też o tym wiem. Nie mogę się dodzwonić do Ingi. Włącza się poczta głosowa. Nie wiem co się dzieje. W jakim jest stanie.
-Załamała się. Nawet nie zrobiła testu a ty już zwiałeś…
-Jak to nie…
-Nie rozumiesz wyrazu „nie”? Miała zrobić w domu.
-Ale płakała. Miała przekrwione oczy.
-Dowiedziała się o moim odejściu a i tak bardziej się przejęła twoją reakcją na ciążę i bała się, że ją zostawisz.
-Jezu…Jestem palantem.
-Przyjedź do mnie, ja spróbuję się do niej dodzwonić jak nie to coś wykombinujemy.
-Wezwę taksówkę i zaraz będę.
-Piłeś.-powiedział oskarżycielsko
-Zaraz będę.
-Brawo ty.-odparł sarkastycznie i się rozłączył.

Zawaliłem. Kolejny raz. I muszę to ratować puki jeszcze mogę. Oby i ona nie zrobiła nic głupiego zwłaszcza, że może też chodzić o nasze dziecko. Wsiadłem w taksówkę i podałem adres mojego przyjaciela.




***



-I co? –zapytałem od razu wchodząc do jego domu. Sam już był ubrany w ubranie na co dzień.
-Jedziemy do Kloppa. –oznajmił zakładając kurtkę i poszliśmy do jego samochodu. –Siadasz z tyłu. Z przodu Klopp cię dojrzy i będzie grubsza aferka.



Pod domem Kloppa stanęliśmy jakieś dziesięć minut później. Mario sam wysiadł i poszedł zadzwonić do furtki. Brama była zamknięta, więc mnie nie było widać. Gdyby tata Ingi dowiedział się o tej całej sytuacji chyba by mnie zabił. Mimo późnej godziny mieliśmy nadzieje, że nie będzie spał i usłyszy dzwonek. I tak na szczęście było. Mario wszedł na teren posesji a mnie pozostało czekać.



***



-Dobra i zła wiadomość.
-To znaczy?-zapytałem, kiedy Mario zajął miejsce za kierownicą.
-Zła jest taka, że wyjechała. Dobra, że wiemy gdzie. To znaczy znajdziemy w internecie. Pojedziesz i spróbujesz ją przeprosić i uratować to co zwaliłeś.






/Inga/

We Wrocławiu byłam kilka miesięcy temu a czułam jakby upłynęło kilka lat. Zima nie była tu tak mocna, co jakiś czas mijałam skupiska zbrylonego śniegu.
Usiadłam na chwilę na rynku na ławeczce. Włączyłam telefon i od razu przyszły mi nieodebrane połączenia. Cztery od Marco, trzy od Mario i jedno od Kuby. Kuba przysłał też sms’a. Kiedy go otworzyłam uśmiech pojawił się na mojej twarzy a z oczu spłynęła łezka.

„Mamo chrzestna wracaj! Lenka chciałaby się przywitać!:)”

Maleństwo leżało w szpitalnym łóżeczku słodko śpiąc. Miała założone śliczne śpioszki w różowe kwiatki a pod szyję okrywał ją biały kocyk. Zdjęcie przyszło o czwartej nad ranem, więc maleństwo nie miało nawet jednego dnia. Wyglądała trochę inaczej niż Mia ale była równie urocza. Żeby im nie przeszkadzać odpisałam jedynie smsa.

„Gratulacje dla Ciebie i Agaty!<3 Lenka jest przecudowna. Powiedz jej, że jak będzie miała ochotę to wpadnę jutro! Ściskam mocno waszą czwórkę!”

Już się cieszyłam, że będę mamą chrzestną tego słodkiego szkraba. Pewnie będzie miała blond loki po rodzicach. Jakby wyglądało moje dziecko i Marco? Gdyby miało oczy albo uśmiech Reusa chyba nie umiałabym mu niczego odmówić. To było bardziej niż pewne.
Wstałam z ławki i skierowałam się na cmentarz. Niestety był lodowaty wiatr, który uporczywie zwiewał moją czapkę, a ja wciąż uporczywie brnęłam przed siebie. Zatrzymałam się przy kwiaciarni i kupiłam dwa małe bukiety kwiatów, dopiero kiedy doszłam do celu udało mi się dostać duży, czerwony znicz w kształcie serca na miejscowych straganikach.  Weszłam na cmentarz i skupiłam się, żeby odnaleźć dobrą alejkę, gdzie znajdował się grób babci, jednak postanowiłam wcześniej odwiedzić grób rodziców babci, który zawsze odwiedzałyśmy razem w listopadzie.


Kiedy trochę już zmarznięta dotarłam na grób babci zabrałam się za delikatne porządki. Starłam śnieg zalegający na kamiennej płycie, którą nawet bez mojej wiedzy kupił tata. Stare znicze ustawiłam obok, a na środku postawiłam nowy, czerwony i zapaliłam świeczkę w środku. Obok położyłam bukiet kwiatów. Ze zmęczenia przykucnęłam koło pomnika i zamknęłam oczy. Czasem strasznie mi jej brakowało. Jej głosu, ciepła, wsparcia, jednak czułam jej obecność. Wiedziałam, że nade mną czuwa. I nad Marco. Byłam pewna, że gdyby go poznała od razu by go pokochała. Miałam jednak tatę, Marco, Mario i Kubę, na których mogłam zawsze liczyć o każdej porze dnia i nocy. 
Z Anią straciłam kontakt, nawet się nie spotkałyśmy. I to właśnie najbliższe mi osoby sprawiły, że było mi lżej. Wciąż zbierały mi się łzy w oczach na Mario. Wściekłość mieszała się z żalem, rozpaczą i miłością. Ostatnia trochę przeważała nad wszystkim, jednak mimo obietnic utrzymywania kontaktu będzie mi go szalenie brakowało i nie będę mogła w nikim innym znaleźć takiego brata jakim był dla mnie Mario. Był nie do zastąpienia.

A Marco? Wiedziałam, że czeka nas rozmowa i byłam pewna, że z ust żadnego z nas nie padnie słowo „koniec”. Nie wiedziałam do końca co nim kierowało ale miałam nadzieję, że ta sytuacja nie poróżni nas bardzo, że będziemy w stanie wszystko sobie wyjaśnić. Mimo wszystko potrzebowałam teraz jego bliskości, uścisku, pocałunku. Zapewnienia, że wciąż mnie kocha, że będzie ze mną na dobre i złe. Babciu, jakbyś mogła sprawić, żeby tu był…

Odmówiłam modlitwę i przeżegnałam się. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam małą zmianę. 
Koło mojego bukietu leżał drugi. Były to przepiękne białe lilie przewiązane błękitną wstążką. Wpatrywałam się w nie dłuższy czas i nie wiedziałam czy to do końca sen czy jawa. Nie wiedziałam, czy mam się odwrócić czy może to moje wyobrażenie? Zaryzykowałam.