sobota, 30 stycznia 2016

Czterdzieści trzy.



-Hej…-odezwała się obdarowując mnie bladym uśmiechem
-Hej.-odpowiedziałam niepewnie nie wiedząc czego mam się spodziewać.
-Inga… Ja przepraszam. Naprawdę. Zachowałam się głupio. Nie chciałam cię zranić… Po prostu tak bardzo chciałabym, żebyś była bezpieczna, żebyś odpoczęła, uspokoiła się po tym wszystkim co przeszłaś… W Malezji, kiedy Marco cię skrzywdził coś we mnie pękło, szala się przelała i po prostu chciałam cię chronić.
-Jestem z nim taka szczęśliwa… Byłam pewna, że się będziesz cieszyć razem ze mną.
-On świata poza tobą nie widzi.
-Był u ciebie?
-Rano. Aczkolwiek to tajemnica.-zaśmiała się a po chwili znów się zasępiła
-Podejrzewałam go o to.
-Inga, proszę, wybacz mi. Nie chcę niszczyć takim g.. takimi głupstwami naszej przyjaźni. Daj mi szansę, proszę.
-Ania…-westchnęłam i mocno przytuliłam brunetkę. –Ty wiesz, że ja cię kocham jak siostrę.
-Ja też i czasami po prostu zbyt bardzo się o ciebie martwię. –powiedziała łamiącym głosem
-Tylko nie rycz, bo ja zaraz się też poryczę. A mam zbyt ładny makijaż żeby go niszczyć łzami.
-Fakt, jest piękny. W ogóle przepięknie wyglądasz. To chodzenie z Marco ci służy. Jak będziesz miała jakieś problemy to wiesz, że zawsze możesz do mnie dzwonić czy przyjść.
-Dziękuję.
-Jak wam się układa?
-Aż za dobrze.-zaśmiałam się –Jest taki kochany…
-Zakochana po uszy.
-Zanim podeszliście oświadczył, że chce mnie przedstawić swoim rodzicom.
-Fiuu… Robi się poważnie. Powiedział kiedy?
-Po treningu.
-Masz świadomość, że trening jest jutro?
-Co proszę? O matko, faktycznie, Mats mi mówił. O nie… Nie.
-Dasz radę!
-Jak „dam radę”? Nie dam rady. To są jego rodzice.
-To są też człowieki.
-Się Madagaskaru naoglądała i się wymądrza.
-Dawno nie oglądałam…
-Ja też…
-Maraton?-spojrzała na mnie z półuśmiechem
-Maraton.-pokiwałam twierdząco głową i obie się roześmiałyśmy.


-I normalnie ci mówię. Lepsze od teflonówki.-powiedział specjalnie głośno Robert zbliżając się do nas z Marco.

-To widzę inwestujecie w garnki?-zwróciłam się do Ani.
-Na dobrą sprawę to Robert od dwóch dni męczy mi pod nosem stronę z nożami ceramicznymi. Jakbyśmy nie mieli w domu.
-Co takiego w tych nożach specjalnego?
-Dinusie.
-Że co?
-No dinusie na uchwycie. Zakochał się.
-Miłość nie wybiera.-zaśmiałam się i odwróciłam do nadchodzących chłopaków.
-I jak tam, panowie patelnia grillowa?
-Muszę sobie też taką sprawić.-podszedł do mnie Marco, objął mnie dłonią w pasie i pocałował w policzek
-I byś umiał coś na niej przyrządzić?
-Wierzę w twoje talenty i umiejętności.
-Pfff… Poza tym, mamy coś do omówienia, mój drogi.
-Brzmi groźnie.
-Bo ma. Pożegnaj się ładnie z Robertem i Anią to sobie porozmawiamy.
-Ojjj… Powodzenia, stary.-poklepał go po ramieniu Lewy
-Ojjj… Powodzenia.-dołączyła się ze śmiechem Anka –Inga, dasz radę. Też przez to przechodziłam.
-Przez co?-zainteresował się Robert
-Kobiece przypadłości.-odpowiedziała na co obie histerycznie się roześmiałyśmy widząc miny obu panów.
-To może my jeszcze was na chwilę zostawimy.-skrzywił się Robert co jeszcze bardziej spotęgowało nasz śmiech.
-Nie, idziemy. Chodź Marco na ten parking, sam jesteś zmęczony a ja już umieram od tych szpilek. Do zobaczenia. –uściskałam Lewego i Anię ocierającą łzy ze śmiechu.


Poszliśmy z Marco do parkingu. Jak na stwarzającego pozory gentlemena przystało otworzył dla mnie drzwi a potem sam zajął swoje miejsce.

-A więc, jakie to masz zarzuty do przedstawienia?-zapytał siadając bokiem, żeby spojrzeć prosto na  mnie.
-No to tak. Pojechałeś do Ani…
-To chyba dobrze, doszłyście do porozumienia.
-Tak, dobrze, miło z twojej strony. Ale niecałe dwadzieścia cztery godziny przed poinformowałeś mnie, że chcesz mnie zabrać do twoich rodziców. Jutro.
-Potrzebujesz więcej czasu?
-Marco! Chcesz mnie zabrać do swoich rodziców!
-Tak.
-Przecież oni mogą mnie nie zaakceptować, mogą mnie nie lubić. Będą uważali, że nie jestem odpowiednia dla ciebie…
-Zaakceptują cię i polubią, zobaczysz.
-Skąd masz pewność?
-Bo ich syn cię bardzo kocha, a przyprowadzając cię do nich pokaże im, jak bardzo jesteś dla niego ważna i, że traktuje ten związek jak najbardziej poważnie.
-Naprawdę?
-Oczywiście. Myślałaś inaczej?
-Nie… Tak.. Nie! W ogóle o tym nie pomyślałam.
-Traktuję cię bardzo poważnie. –chwycił moją dłoń i złożył na niej subtelny pocałunek.
-Czyli jutro sąd ostateczny?
-Czyli jutro miły obiad w towarzystwie moich rodziców.






***




Z powodu tego „miłego obiadu” nie przespałam pół nocy. Z samego rana wyłączając budzik i przeglądając się w lustrze o mało nie krzyknęłam z przerażenia. No cóż. Kosmetyczko kochana, pomóż. 

-Inga-usłyszałam pukanie do drzwi
-Proszę, proszę, wchodź.-powiedziałam naciągając z nadzieją poprawy wory pod oczami
-Masz coś żeby się ubrać elegancko? Przepraszam, że dopiero teraz mówię, ale wyleciało mi to z głowy. Dzisiaj oficjalnie przed mediami podpiszesz umowę. Będzie Zorc i Watzke. Pojedziemy na Brackel, a potem ktoś po ciebie przyjedzie. No, trochę optymizmu.
-Chcę spać.
-Za późno. Wstawaj. Raz dwa.
-Spokojnie, będziesz się wyżywał na chłopakach. Mnie daj spać.
-Inga!-pogroził mi palcem.
-No co?-zapytałam opadając z powrotem na łóżko zakrywając głowę kołdrą. Zanim drzwi się zamknęły usłyszałam jakże dosadne dwa polskie słowa: „rusz dupę”. No dzięki.

Zabrałam cały kuferek do łazienki i zaczęłam nakładać chyba po raz pierwszy w życiu, żeby nie wyglądać jak potwór z Loch Ness kilogram tapety. Na szczęście rezultat wyszedł naturalny i nie było widać kryjących warstw, a ja wyglądałam jak księżniczka po dwunastu godzinach snu. Założyłam białą koszulę, spódnicę z wysokim stanem i falbanką u góry do tego czarną marynarkę i czarne szpilki, w których chodzenie w odróżnieniu od tych wczorajszych jest możliwe. Usta podkreśliłam szminką wpadającą lekko w czerwony kolor, wyjątkowo perfekcyjne kreski, malutkie złote kolczyki i pokręcone włosy. Wreszcie.
Zeszłam na dół, gdzie właśnie jadł śniadanie tata.

-No wreszcie.-westchnął z pełną buzią odwracając się w moją stronę.
-Może być?
-Wow.-powiedział po chwili milczenia
-Za mocny makijaż? Zła spódnica?
-Idealnie. –otrząsną się i wrócił do swojego śniadania. –Chodź, zjedz coś.

Kurczę! Zapomniałam Niedobrze.
-Przepraszam na chwilę.-wstałam od stołu i pobiegłam na piętro po telefon i zaczęłam pisać wiadomość.


„Marco, pamiętasz o tym mówieniu sobie wszystkiego i takie tam podobne? …No to właśnie ci o czymś zapomniałam powiedzieć… I chyba będziesz miał niespodziankę… Nie wiem czy się ucieszysz. Chciałam ci powiedzieć wcześniej ale…skleroza. Przepraszam, kocham cię. Do zobaczenia. I.”


Wróciłam do stołu i schowałam telefon do małej kopertówki.  Dokończyłam śniadanie, a po nim wsiadłam do samochodu taty. Kierunek-Brackel.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce pod ośrodkiem treningowym stało już sporo samochodów.
-Spóźniliśmy się?
-Trener nigdy się nie spóźnia, to piłkarze są za wcześnie.
-Zapamiętam.-zaśmiałam się i wysiadłam z auta. –Kiedy będą szanowni panowie dyrektorzy?
-Powinni być. Zaraz zadzwonię.- odszedł dwa kroki i wybrał numer. Ja korzystając z okazji wyjęłam telefon, żeby zobaczyć czy Marco przypadkiem się  nie odezwał.

„Zaintrygowałaś mnie. Rozumiem, że dowiem się jeszcze dzisiaj?”


„Tak.”


Odpisałam mu krótko. I rzeczowo… Czując, że mój żołądek wywija fikołki ze stresu.

-Pójdziesz ze mną na boisko, stoją w korku.
-A przypadkiem pan Watzke nie mieszka koło nas?
-Musiał pojechać po Zorcka.
-Mogłam pojechać z nim.
-Inga! Nie wymądrzaj się! Na boisko.-zaśmiał się i wskazał mi drogę w kierunku wyjścia.



Weszliśmy przez szatnie, gdzie tata po zajrzeniu stwierdził dziwiąc się dość mocno, że nikogo nie ma.
Poszliśmy więc na boisko.

-Widzisz to co ja?-obejrzał się na mnie a ja wyjrzałam mu przez ramię. Chłopaki siedzieli na murawie gadając jeden przez drugiego co chwila się śmiejąc.  Weszliśmy na boisko, myknęłam niezauważenie na jedno z krzesełek przeznaczonych dla rezerwowych. Tata poszedł w drugą stronę a ja zapatrzyłam się na Marco, który był pochłonięty rozmową z Mario uśmiechając się szeroko. Uwielbiałam jego uśmiech. Mogłabym na niego patrzeć całe życie. I być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

-Moja córka Inga… Inga?-usłyszałam głos taty, który zaczął rozglądać się za mną. Poderwałam się z krzesełka podchodząc do niego i kilku innych mężczyzn ubranych w zwykłe jeansy i jakieś bluzy.
-Inga.-powiedziałam z uśmiechem stając koło taty.
-Witamy, witamy. Arno Michels, Rayney Shrey, Andreas Beck…- próbowałam zapamiętać wszystkie nazwiska, jednak wymieniane tak szybko były trudnym wyzwaniem. Jak się okazało panowie byli ze sztabu szkoleniowego, musieli stawić się na pierwszy trening.

-Usiądę i poczekam. Nie będę wam przeszkadzać. –powiedziałam i zajęłam poprzednie miejsce.
Tata gwizdnął po raz pierwszy na dobrą sprawę w tym sezonie chłopaki odwrócili się w jego stronę. Marco przebiegając wzrokiem zauważył mnie. Jego oczy zaiskrzyły. Posłał do mnie jeden z ze swoich idealnych uśmiechów zarezerwowanych tylko dla mnie.

-Myślałem, że będziecie siedzieć w szatni na tyłkach a wy na boisku, przebrani… Nie przewidywałem treningu… Ale skoro nalegacie, to dam wam ten stęskniony wycisk. –uśmiechnął się szeroko tata gasząc wielką radość wśród piłkarzy, choć wiem, że tylko pozornie. Jestem pewna, że nie mogli doczekać się rozpoczęcia sezonu piłkarskiego. Wiem z jaką miłością i pasją grają w piłkę. Jaką radość im to sprawia. A ja mam wrażenie, że to będzie naprawdę wyjątkowy sezon.

-Inga?-nawet nie zauważyłam, kiedy nade mną stanął tata. Zadarłam głowę by na niego spojrzeć
-Przepraszam, zamyśliłam się. Co się stało?-zapytałam a on przede mną ukucnął.
-Wiem, że o tym nie rozmawialiśmy o tym… Ale nie wiem, powiemy im?
-O psychologu?
-Też. I wiesz, o nas.-powiedział a ja zaczęłam śmiać się w niebogłosy. Wręcz histerycznie. Po przeanalizowaniu swoich słów tata złapał się za głowę i sam zaczął się śmiać. Kilka zawodników patrzyło na nas ze zdziwieniem.
-Chodź, zrobim se comming-out’a.-zachichotałam wycierając delikatnie łzy zaczynające spływać po moim policzku.
-Nie dam rady!-ryknął śmiechem siadając na moim miejscu, z którego chwilę temu wstałam.
-No chodź.-wyciągnęłam dłoń w jego kierunku ponownie parskając śmiechem
-Dziewczyno, tracę na mojej grozie.
-Sam zacząłeś.-wytknęłam mu nie mogąc przestać się śmiać.
-Poddaję się. –pokręcił głową i otarł łzy spod okularów. –Idziemy.



Akurat trener siłowy kończył przemowę, kiedy oboje do niego dotarliśmy.

-To chyba ja już kończę. Jürgen, jeszcze coś ci się przypomniało?-uśmiechnął się w naszą stronę.
-Muszę wam coś powiedzieć. Dwie wiadomości związane z tą oto piękną panną. –uśmiechnął się do mnie i kontynuował dalej. -Nie przygotowałem jakoś specjalnej mowy, choć pewnie powinienem… Dobrze wiecie chłopcy, że traktuję was jak własnych synów, chciałbym, żebyście wiedzieli jako jedni z pierwszych. Po was zostaną już tylko brukowce…-zaśmiał się pod nosem, a ja spojrzałam na chłopaków z minami mówiącymi „No dzięki”. –W moim życiu zaszło trochę zmian i nowości… Pozytywnych.-posłał mi ciepły uśmiech –Część z was już wie, Ameryki nie odkryję. No a więc… Nie wiem jak to mam najprościej wam powiedzieć, bo dla mnie, a co dopiero dla Ingi ta wiadomość była dość…

-Jestem jego córką.-powiedziałam krótko przerywając mu w wywodzie. –I jestem waszym psychologiem przez najbliższy miesiąc.-dodałam i zacisnęłam oczy a po chwili je ponownie otworzyłam by sprawdzić reakcję chłopaków. Część patrzyła na nas z otwartymi oczami, inni zaśmiali się jakby nie mogli uwierzyć, Mario wstrząsnął obojętnie ramionami, co wywołało mój cichy śmiech, a Marco patrzył na mnie zachwycony. Nie był zły. Był…Dumny.

-Zarząd sam to zaproponował, żeby nie było, że układy. …Coś powiecie?
-Wow, gratulacje!-uśmiechnął się szczerze Moritz
-Fajnie, że będzie naszym psychiatrą.
-Psychologiem.-poprawiłam Nuriego
-Kto by tam na to zwracał uwagę.
-Dobra, panowie. Na dzisiaj trochę ćwiczeń rozciągających, skoczcie po maty i zaczynamy, potem do domu i ruszamy z kopyta z treningami.
-Tak jest!-odpowiedzieli z uśmiechami. Zanim jednak wyszli podchodzili do nas z gratulacjami i zapewnianiem, że bardzo się cieszą a tym bardziej, że zostaję w Dortmundzie. Marco poszedł z Mario po swoje maty pochłonięty rozmową. Jakby nie widzieli się od stu lat.
Tym razem już na spokojnie usiadłam na krześle i obserwowałam trening chłopaków. Właściwie cały czas mój wzrok spoczywał na Marco. I to niby ja mam boski tyłek? No błagam!

-Inga, limuzyna po ciebie. –uśmiechnął się do mnie tata stając przede mną.
-Już? Zgubiłam poczucie czasu.
-Wiadomo na kim twój czas się zatrzymał. –zarechotał pod nosem
-Uważaj, bo nie zrobię kolacji.
-I tak miałaś gdzieś wychodzić, więc byś nie zrobiła…
-Cholera! Wychodzić! Prawie bym zapomniała. Kolacja z rodzicami Marco.
-Serio?
-Yhym…
-No to nieźle go wzięło. Nie będę go dzisiaj męczył, niech się jeszcze jakoś chłopak na tę kolacyjkę prezentuje.
-Obiad.
-To jeszcze jasno będzie… Dopilnuję, żeby umył włosy.-zaczął się śmiać
-Dzięki.-odpowiedziałam, kiedy zbliżaliśmy się w stronę opuszczenia boiska. –Tato, mogłabym trochę prywaty na treningu i zamienić dwa słowa z Marco?
-Niech już ci będzie. Trzy minuty.
-Wyrobię się. –odpowiedziałam, a po chwili tata zagwizdał i przywołał do nas gestem ręki blondyna. Podbiegł do nas z wielkim uśmiechem na twarzy. Tata rzucił "Tylko grzecznie” i poszedł do drużyny.


-To… Nie jesteś zły, że ci nie powiedziałam?
-Cieszę się, że masz tę pracę. Czemu tylko na miesiąc?
-Na tyle jestem potrzebna, żeby ogarnąć papiery a oni znajdą w tym czasie mojego zastępcę.
-Nie chcę zastępcy.-spojrzał w moje oczy i splótł ze swoimi moje dłonie.
-Będziesz miał prywatne porady psychologa kiedy tylko będziesz chciał.
-Ile bierzesz za godzinę?
-Dwa, cudowne, zwalające mnie jak zwykle z resztą z nóg pocałunki.
-Hmm… Kusząca oferta. Mam nadzieję, że to tylko taka dla mnie. A gdzie teraz jedziesz?
-Publicznie i oficjalnie podpisać umowę na SIP, stąd też na galowo. Pan Zorc razem z Watzke czekają na mnie pod ośrodkiem.
-Nie będę cię zatrzymywać. Dasz radę.
-Boję się bardziej o coś innego.
-Obiad z moimi rodzinami?-zaśmiał się patrząc na mnie z ogromną miłością –Nie ma czego. Zobaczysz. Przyjadę po ciebie po treningu. Może jeszcze zahaczę o mieszkanie, żeby się przebrać.
-Oficjalnie?
-Dżisny i T-shirt. Możesz założyć to samo.
-W życiu.
-Idziesz w tym?
-Coś jest złego w tym stroju?
-Wyglądasz co najmniej seksownie. Borussia zyska wielu kibiców widząc cię na oficjalnej stronie. Jednak ubierz się normalnie.
-A więc idę w moim nienormalnym stroju. Napisz do mnie jak się będziesz po mnie wybierał.
-Złośliwcu, kochany.-powiedział półgłosem a po chwili namiętnie wpił się w moje usta. Objęłam go w pasie i całkowicie poddałam się temu zniewalającemu doznaniu. Chwila mogłaby trwać wiecznie, ale zaczęłam się śmiać, kiedy usłyszałam gwizdy i wiwaty ze strony boiska. Oparł swoje czoło o moje i uśmiechnął się pod nosem.

-Miłego tłumaczenia się.
-Zawsze mnie wkopiesz, kochanie. –kurczę, „kochanie”. Powiedziałam tak do niego po raz pierwszy kiedy zasypiałam…na dobrą sprawę w ramionach Mario. Zapamiętał sobie i będzie mnie teraz tym nękać.
-Nie śmiej się ze mnie.
-Nie śmieję. Spodobało mi się, kiedy tak do mnie powiedziałaś.
-Naprawdę…kochanie?
-Naprawdę, kochanie.-odpowiedział –Do zobaczenia?
-Pa. –odpowiedziałam, a kiedy mieliśmy już się rozdzielać tym razem ja przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam delikatnie.


-Fee, idźcie chociaż do składziku, nie przy ludziach!-krzyknął do nas Auba na co Marco już miał mu pokazać środkowy palec. Złapałam w porę jego dłoń i pomachałam nią tylko ze śmiechem.

-No co?
-Wiadro.
-Gdzie?
-Pewnie w składziku. Lecę, bo zaraz odjadą.


Pod wyjściem z Brackel stał czarny Opel. Przed nim opierał się sam Hans-Joahim Watzke. Widząc mnie na przywitanie wysiadł też Zorc. Przywitałam się z nimi  i  przeprosiłam, że musieli długo czekać. Pojechaliśmy pod Idunę i weszliśmy do części biurowej. Wjechaliśmy windą na ostatnie piętro i weszliśmy do hmm…Nawet można by było powiedzieć, że salki. Kojarzyłam ją ze zdjęć, kiedy piłkarze podpisywali kontrakty. Na wprost od drzwi stało duże, czarne biurko z trzema krzesłami. Na dłuższej, czarnej ścianie widniało ogromne logo BVB.
Przywitaliśmy się z fotografami. Zaśmiałam się dowiadując się jak bardzo to wszystko będzie prowizoryczne. Moim zadaniem było przyłożyć pióro do mojego podpisu złożonego kilka dni wcześniej i uśmiechnąć się do kadru. Potem jeszcze jedno z panem Watzke i Zorckiem. Hans pomógł mi wymyślić jakąś sensowną przemowę. Fotografowie z BVB.de byli tak mili, że pozwalali mi powtarzać to co miałam powiedzieć ile tylko zechcę. Chyba za dziesiątym razem zabrzmiało to prawidłowo i naturalnie. Zapozowaliśmy do zdjęcia koło herbu BVB i to okazało się ostatnim moim zadaniem z listy tych zawodowych. Najgorsze było wciąż przede mną.
Pan Watzke był na tyle miły, że podwiózł mnie do domu. Po drodze wyjaśnił mi, że przed wylotem drużyny na obóz przygotowawczy dostanę własny identyfikator i pokaże mi moje biuro, czego dzisiaj zapomniał.
Po wejściu do domu mój nastrój z tego miłego i spokojnego zamienił się na typową spinę. Stanęłam przed szafą z pytaniem „Co mam cholera ubrać?!”. Wyjęłam z niej cztery moje ulubione sukienki, do tego trzy pary butów, żakiety, swetry, jeansy a nawet T-shirty. Jednym słowem zwariowałam.


„Masz wolną chwilę? Potrzebuję rady.”

Ania wydawała się odpowiednią osobą na to miejsce. Zwłaszcza, kiedy naprawdę zależało mi, żeby odbudować naszą relację.

Skype. Lecę do Londynu na trening, zapomniałam ci powiedzieć.”

„Mogę teraz?”


Chwilę później usłyszałam sygnał nadchodzącego połączenia. Podbiegłam do laptopa i już po chwili na ekranie ukazały mi się dwie uśmiechnięte twarze Ani i Katherin.

-Hej dziewczyny, już w samolocie?
-Tak, właśnie co dopiero wystartowałyśmy.-oznajmiła ciemnooka z szerokim uśmiechem –To  jak? W czym radzimy?
-Obiad u rodziców Marco.
-Jakiego Marco?
-No jej chłopak! Dziewczyno, weź nawet o takie rzeczy nie pytaj!-zaśmiała się Lewandowska –Ciuchy rozumiem. Pokaż co masz.
-Marco powiedział, że ubiera zwykłe jeansy i koszulkę. Ja raczej tak nie pójdę.
-No to jest oczywiste. Nie pójdziesz ani w jeansach, ani w tym co masz na sobie chociaż ładne.
-W tym co mam to podpisywałam umowę z Borussią.
-I jak było?
-Takiej ściemy to ja jeszcze w życiu nie widziałam. Domyślam się, że normalne podpisywanie umowy przez jakikolwiek sztab wygląda od wewnątrz bardziej wiarygodnie. Podpisywałam umowę, która była już podpisana i dziesięć razy powtarzałam kwestię do wywiadu. Śmiać mi się chciało.
-Domyślam się! Wiesz co, idź przebierz się w szlafrok i postaw laptop tak, żebyśmy w międzyczasie wybrały coś dla ciebie.
-Tak jest.



Kilka minut później wróciłam do pokoju trafiając na zawziętą dyskusję a propo mojego stroju.

-I jak? Która?
-Czerwona! Zdecydowanie. Poparcie ojca będziesz miała już na wejściu.-zaśmiała się Lewandowska
-Żadna czerwona! Odkładam ją. Nie będę wyglądała jak ta Jessica.. no… Volkswagen.
-Marcedes.-poprawiła mnie rechocząc ze śmiechu karateczka
-Jeden dystrybutor. Dobra, to która? Katherin? Jakiś pomysł?
-Ta beżowo-brązowa. Ułożona, grzeczna, a twój chłopak padnie z zachwytu.
-Dobra, przekonałaś mnie. Te baleriny do tego.
-Yep. I delikatne cienie beżowe z kreską i będzie bosko.
-Dzięki, jesteście kochane. Lecę, zaraz pewnie Marco przyjedzie.
-Powodzenia!
-Przyda się. Buziaki.





-Inga!?-usłyszałam krzyk taty z dołu
-Pindrzę się w łazience! Zaraz zejdę!-odkrzyknęłam i zaczęłam nakładać szminkę na usta
-Uważaj co mówisz, mamy gości! –jak tylko to usłyszałam szminka zmieniła tor i pojechała pionowo w dół aż do brody. Kurna. Ja to umiem się wkopać. Zmyłam różową kreskę i pomalowałam tam, gdzie powinnam.
Z duszą na ramieniu schodziłam po schodach, jednak napięcie zeszło widząc tatę i Marco żywo dyskutujących.
-O. Widzę, że już wypindrzona.-zaśmiał się tata spoglądając na mnie
-Nigdy więcej mnie tak nie strasz.
-Oj tam. Ale za to jak szybko się uwinęłaś.
-Kurczę, torebka! Zaraz będę!-zaśmiałam się i pobiegłam z powrotem po schodach do mojego pokoju.





***





Droga minęła nam na słuchaniu piosenek w radiu. Sama o nie prosiłam aby jakkolwiek rozładować moje nerwy. Nie pomagało.

-Mówiłem ci już, że pięknie wyglądasz?
-Dwadzieścia minut temu. Jeśli ten korek zaraz się nie ruszy to się spóźnimy.
-Spokojnie, mamy jeszcze czas.
-Dziesięć minut to jest czas?
-Dom jest tu za zakrętem w uliczce. Nie denerwuj się, aniele, wszystko będzie dobrze, zobaczysz.- chwycił mnie za dłoń i złożył na niej subtelny pocałunek.
-Kim są właściwie twoi rodzice?
-Mama prawnik, ojciec lekarz.
-Nie mówisz serio.
-Mówię. Coś w tym dziwnego?
-Mogłeś mi powiedzieć! Przygotowałabym się o czym moglibyśmy rozmawiać! Nie wyszłabym na debilkę. Marco, to będzie katastrofa. –schowałam twarz w dłoniach. Marco zatrzymał samochód i przytulił do siebie.
-Jeszcze będziesz się śmiać z tej twojej paniki. Zobaczysz. Jeśli to cię uspokoi to ja też ani trochę nie znam się na ich pracy, a oni sami nie poruszają tematów zawodowych. Jak już to o mojej pracy rozmawiamy.
-Jak zaczynałeś grać w juniorach to miałeś pięć lat? Nie. Ile? Cholera.
-Inga!-parsknął śmiechem, a widząc po chwili moją obrażoną minę pocałował mnie jednym z tych pocałunków, przez które miękną mi nogi. I schodzi cały stres. Tak, całe popołudnie tego potrzebowałam. –Idziemy? –zapytał patrząc w moje oczy. Starłam moją szminkę z jego ust i wzięłam głęboki oddech.
-Miejmy to już za sobą. Aczkolwiek boję się, że nie dojdę. Nogi mam jak z waty.
-Jeszcze się stresujesz? Mam cię jeszcze pocałować?
-To przez te twoje pocałunki, ale tak, możesz jeszcze.






W końcu przeszliśmy przez podjazd i zadzwoniliśmy do drzwi. W mojej głowie pojawiła się myśl, czy rodzice Marco wiedzą, że byłam już raz u nich w domu. Nie dane mi było pomyśleć, bo w drzwiach stanęła dość niska, kobieta, blondynka z kilkoma kilogramami nadwagi, za to wyglądała bardzo serdecznie. Poczułam, że mogłybyśmy się naprawdę dobrze dogadywać. Zawód prawnika zupełnie jej nie pasował.

-Jesteście już! Chodźcie, dzieci, nie będziemy się witać w progu. –zaprosiła nas z uśmiechem do przedpokoju. Marco śmiejąc się wciągnął mnie za sobą jak małe dziecko.
-Thomas, chodź, mamy gości!-zawołała w głąb domu. Chwilę później koło niej zjawił się postawny, siwy mężczyzna, dość poważnie wyglądający. Jemu zawód prawnika bardziej by pasował. Sędzi. Albo kata.

-Mamo, tato, to jest właśnie Inga.-powiedział oficjalnie Marco przyciągając mnie delikatnie do siebie
-Bardzo mi miło cię wreszcie poznać! Marco mi tyle o tobie opo…
-Mamo!
-Oj dobrze, już, dobrze. Wybacz. Jaka z ciebie chudzinka! A tak, zapomniałam się przedstawić, Manuela Reus. –nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć byłam już ściskana przez kobietę
-Bardzo się cieszę, że mogę państwa poznać.-zwróciłam się do obojga. Tata Marco stał w progu dopinając mankiet od błękitnej koszuli.
-Thomas.-szepnęła szturchając męża pani Manuela.

-Miło, że wreszcie do nas przyjechałeś, synu. –powiedział z dystansem obdarowując mnie lodowatym spojrzeniem. Dlaczego nie posłuchałam Ani i nie założyłam czerwonej sukienki?











~~~

Dziękuję.
Przede wszystkim od tego powinnam zacząć. Zarówno za cudownych 11 komentarzy pod poprzednim rozdziałem, pod ostatnią notką jak i prywatnie ...Za wasze wsparcie i wiarę we mnie. Naprawdę, jestem przeeszczęśliwa mogąc pisać dla tak wspaniałych osób. Za wszystkie ciepłe słowa bardzo, bardzo, bardzo dziękuję, jesteście wielkie. <3 ..
Rozdział w końcu dokończyłam (nie pozwoliłabym sobie na to, żeby dzisiaj się nie pojawił!:) )
Jest słaby, i jestem tego świadoma. Wena nie sprzyjała jak powinna-kolejny będzie lepszy..(mam nadzieję!:) ) i pojawi się za tydzień. 
Mam nadzieję, że nie zapomniałyście o tym blogu i jesteście tu jeszcze ze mną:)
Jeszcze raz dziękuję, 
Ściskam mocno<33

niedziela, 17 stycznia 2016

Informacja.

Za tydzień w sobotę tj. 23.01 rozdział 43 się nie pojawi...
Tak samo po 49 rozdziale będzie miała miejsce 2-tygodniowa przerwa (to wypada dopiero na początku marca, ale chciałabym, żebyście wiedziały..)
Oczywiście po tych dwóch tygodniach pojawi się 50 i cała kontynuacja i blog będzie miał swoje zakończenie, nie to, że zawieszam.
Przepraszam, jeśli Was zawiodłam, i macie prawo być na mnie złe..sama na siebie jestem..
Czasami po prostu nieodwracalnie znikają marzenia i pasja, nadzieja i szczęście..i jest jedna wielka pustka. I trzeba się zmusić, żeby się z niej wydostać. Wiem, że w najbliższych dniach nie dam rady nic napisać, dlatego już teraz to piszę. 30.01 na pewno 43 część będzie choćbym miała i stanąć na rzęsach i walczyć o to sama z sobą...
Wczoraj pojawiła się 42 część, więc jeśli nie przeczytaliście, to zapraszam.
I jeszcze raz przepraszam.

sobota, 16 stycznia 2016

Czterdzieści dwa.




-Inga! Jak miło cię widzieć!-otworzyła mi Ania –Chodź, wejdź.
-Jest też Robert?
-Tak, właśnie skończyliśmy kolację. Może też chcesz zjeść? Zostało jeszcze trochę.
-Dziękuję kochana, nie trzeba. Chciałabym z wami porozmawiać.
-Coś do picia?
-Nie, naprawdę nie rób sobie problemu… A gdzie Lewy?
-Chyba poszedł podładować telefon. No, to o czym chciałaś pogadać? –modliłam się w myślach, żeby nie zobaczyła, że się denerwuję.
-Poczekamy na Roberta, okej?
-No dobra.-wzruszyła lekko zdziwiona ramionami –Robert, możesz przyjść?
-Idę, idę!-usłyszałyśmy go ze strony schodów –O! Guśka!-uśmiechnął się szeroko i przytulił mnie
-Inga chciała pogadać.-powiedziała tytułem wyjaśnienia Ania
-No to..Siadaj i gadaj!-zaśmiał się Lewy i usiadł na kanapie koło żony. Ja postanowiłam usiąść na fotelu z boku.
-Jest sprawa… Trochę nie wiem jak zacząć. Wiecie, że jesteście dla mnie jak rodzina. Jesteście dla mnie bardzo ważni… I nie chciałabym ukrywać przed wami bardzo ważnych rzeczy, które dzieją się w moim życiu..Żebyście dowiedzieli się wcześniej od całej reszty, albo z gazet…  Chciałabym, żebyście szanowali moje decyzje i mnie w nich wspierali…Nie wiem jak mam to powiedzieć…
-Cytując ciebie to prosto z mostu.-uśmiechnął się pokrzepiająco Lewy
-Czasami się tak nie da.-westchnęłam
-Zawsze się da, no dalej, Gusia, nie zjemy cię.
-Chodzi o to, że… Ja… Ja i Marco jesteśmy razem.-proszę bardzo, powiedziałam. Z prędkością światła ale powiedziałam. Popatrzyłam się na Lewandowskich. Ania pobladła, Lewy napotykając mój wzrok uśmiechnął się w końcu.
-No…-powiedział –No to szczęścia.
-Proszę, nie miejcie mi tego ani Marco za złe. Kocham go, a on kocha mnie. Jest nam ze sobą dobrze. Wiem, że w Malezji Marco zachował się tak a nie inaczej, wiem, że martwicie się o mnie, ale… Każdy człowiek popełnia błędy…
-Gdyby mu na tobie zależało nie zrobił by ci krzywdy.-odezwała się w końcu Ania tak chłodnym głosem, że poczułam lekkie ciarki na plecach
-Nie oceniaj go po tym. Był pijany.
-To co?! Jak będzie znowu pijany to cię uderzy i co, zwalisz na to że to nic bo był pijany?
-Nie mów tak. On taki nie jest.
-Skąd wiesz? Znasz go od przed chwili!
-Jak możesz tak mówić?!-coś we mnie pękło. Nie mogłam tego dłużej słuchać –Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką, chcesz, żebym była szczęśliwa! A kiedy w końcu jestem robisz wszystko, żeby to szczęście zniszczyć! A moje szczęście jest zależne właśnie od Marco. I nie zmienisz tego. Ufam mu. I go kocham. Widzę, że bez sensu tu przychodziłam. Dobranoc.-wyszłam w pośpiechu z ich domu i ruszyłam biegiem przed siebie w kierunku galerii zadając sobie pytanie jak ona mogła. 
Nie zauważyłam nawet momentu, kiedy to wszystko się posypało. Kiedy już nie miałam siły biec usiadłam na ławce i zaczęłam płakać.


-Inga.-usłyszałam głos…Roberta. Podniosłam głowę. Stanął samochodem na drodze i otworzył drzwi pasażera. –Chodź.
Nie zostało mi nic innego jak wsiąść do samochodu..chyba jeszcze przyjaciela. Usiadłam, zamknęłam za sobą drzwi i spojrzałam załzawionymi oczami na Polaka. Wyjął chusteczkę z kieszeni i mi ją podał. Otarłam oczy i wydmuchałam nos.

-Chodź tu, mała.-rozłożył szeroko ręce a ja mocno go przytuliłam
-Robert…
-Przykro mi z powodu Ani. Nie wiem co w nią wstąpiło. Nawet mnie nie wysłuchałaś.
-Nie dawałam już rady, musiałam wyjść.
-Ja też.-zaśmiał się. –Chcę, żebyś wiedziała, że cieszę się, że jesteś z nim szczęśliwa… Jednak… Uważaj też na niego.
-Dlaczego?
-Po prostu…-zasępił się patrząc przed siebie. Nie rozumiałam kompletnie o co z tym chodzi. Watzke, Ania, teraz Robert. Co stało się takiego, że „mam na niego uważać”?  -Odwiozę cię do domu a potem wrócę pogadać z Anią… No bo cóż mi zostało.
-W domu jest gościnny.
-Nie kuś.-zaśmiał się –Muszę wrócić do żony. Tym bardziej, że gryzie.
-Może to ja za bardzo na nią naskoczyłam…
-Nie. Miałaś prawo się zdenerwować. Zrobiłbym tak samo na twoim miejscu… Tylko ciii…



Dziesięć minut później podjechaliśmy pod dom. Pożegnałam się z Robertem w naprawdę miłej i ciepłej atmosferze. Dał mi do zrozumienia, że zawsze mogę na niego liczyć i mieć w nim wsparcie.
Weszłam szybko do domu. Tata siedział w tym samym miejscu przeglądając jakieś papiery.

-Tak szybko?-nawet nie wyjrzał, czytał jakąś umowę.
-Tak, Robert mnie odwiózł. Pójdę do siebie na górę. I chyba wcześniej się położę.
-Okej, dobranoc.-powiedział i zaczął przeliczać coś na kalkulatorze
-Pracoholik…
-Słyszałem!
-Ciesz się, wczesne stadium!-zaśmiałam się pod nosem i popędziłam do mojego pokoju.

Wzięłam gorący prysznic, nasmarowałam się owocowym balsamem i przebrałam się w piżamę. Położyłam się w moim łóżku i próbowałam sobie wszystko poukładać. Mimo wziętego prysznica, który zwykle mnie odprężał napięcie, gniew i rozczarowanie jeszcze we mnie buzowały. Pod wpływem chwili chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do Marco.

-Już się za mną stęskniłaś?-usłyszałam jego ciepły głos
-Marco…-westchnęłam łamiącym się głosem i nie mogłam już powstrzymywać łez.
-Inga, co się stało?
-Ja… Byłam u Lewandowskich i…
-Aniele, uspokój się… Spokojnie, powiedz wszystko od początku.
-Nie, niepotrzebnie dzwonię, przepraszam. Nie martw się. Dam sobie radę. Śpij dobrze.
-Inga…
-Do jutra.-rzuciłam szybko i rozłączyłam się. Cichy płacz zamienił się w szloch. 
Wtuliłam twarz w poduszkę, żeby nie było słychać. Ania była dla mnie tak ważna…Jak siostra. I nadal jest… Nienawidzę się z nią kłócić. Jak mogła tak powiedzieć. Nie widzi, że jestem szczęśliwa?
Mój płacz nie miał końca. Czułam się jakby oderwana od świata. 

Podskoczyłam nagle jak poparzona czując czyjeś ręce na moich plecach.

-Ciiii…Proszę, nie płacz. –To był Marco. Przyjechał tu specjalnie dla mnie. Jeden przerwany telefon a on po kilkunastu minutach jest już przy mnie. Wdrapałam się na jego kolana i mocno się w niego wtuliłam. Zapach jego skóry połączonego z perfumami działał na mnie kojąco. Uspokajał mnie. Mój Marco. Zaczął głaskać mnie po włosach i plecach. –Spokojnie…-szepnął mi do ucha i pocałował je
-Marco…
-Kochanie moje… Jestem tu.
-Nie musiałeś.
-Chłopak nie jest tylko od chodzenia na randki. A przynajmniej ja.-uśmiechnął się delikatnie i pocałował mnie w czoło.
-Dziękuję, że przyjechałeś.
-Co się stało? Poszłaś im o nas powiedzieć?
-Tak… Robert przyjął to jakoś, nawet mi pogratulował, ale Ania… Zawsze była dla mnie jak siostra, ale teraz… Powiedziała, że nie jesteś odpowiednim facetem dla mnie, uważa, że mnie skrzywdzisz, i fizycznie i psychicznie. Powiedziałam jej, że cię bardzo kocham i że ty kochasz mnie ale jakby w ogóle to do niej nie dotarło. Mówiła zawsze, że chce mojego szczęścia… A kiedy je odnalazłam to ona… Po prostu mnie rani. I to tak boli. Nie chcę wybierać między nią a tobą. Jesteście dla mnie oboje ważni. Ona musi to zaakceptować, nawet nie wymagam, żeby cię wielbiła. Jesteś moim szczęściem, moją miłością i tak już zawsze będzie. Nie pozwolę, żeby ktoś to zniszczył. Chyba, że to wszystko pójdzie do samodestrukcji…
-Nawet tak nie mów. Kocham cię. I nie pozwolę, żeby ktoś cię ranił… Mam świadomość, że to przeze mnie…
-Nie!
-Gdybyśmy nie byli razem…
-To moje życie nie miało by sensu, radości i nie było by wypełnione miłością jaką od ciebie dostaję. Jesteś czymś najwspanialszym co mi się przytrafiło w życiu i dziękuję Bogu, że to właśnie ty stanąłeś na mojej drodze, arogancki, rudy, wkurzający do granic możliwości…a ja zdołałam pokochać cię taką miłością o jakiej istnieniu w życiu bym nie pomyślała.-wyznałam ze łzami w oczach. 
Marco uśmiechnął się i spojrzał na mnie z tak wielką miłością. Położył dłonie na moich policzkach, starł kciukami łzy i mocno pocałował. Oddałam jego pocałunek i założyłam dłonie na jego szyję. Marco popchnął mnie na poduszki pogłębiając pocałunek. Jego dłonie błądziły po mojej talii, brzuchu, biodrach, aż zjechał na pośladki i dość mocno je ścisnął, to już podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody

-Nie.-szepnęłam i zaczęłam odpychać go rękami. –Nie, proszę..-powtórzyłam z paniką w głosie. Marco natychmiast ode mnie odskoczył i spojrzał na mnie z przerażeniem. Wstałam szybko z łóżka i oparłam się o chłodny parapet. Złapałam kilka głębszych oddechów i zacisnęłam mocno oczy. Wiedziałam, że Marco stoi tuż za mną. Nie podszedł bliżej, nie dotknął mnie.

-Inga, ja… Boże, przepraszam… Nie chciałem zrobić ci krzywdy, przepraszam.Inga…Powiedz coś, błagam…-odwróciłam się do niego i złapałam za dłoń. Widziałam w jego pięknych oczach ból.
-Spokojnie… Już w porządku.
-Co się… Ja…
-Chodź, usiądziemy.-pociągnęłam go za rękę na łóżko i przytuliłam mocno. –To ja przepraszam.
-Nie masz za co.
-Niepotrzebnie aż tak mocno zareagowałam. Po prostu to była chwila, impuls, przepraszam. Pewnie cię wystraszyłam.
-Dlaczego…
-Proszę, nie obwiniaj się za to. To nie twoja wina. To ja muszę się przyzwyczaić…
-Dotykałem cię wcześniej…
-Ale nie…
-Ach, rozumiem.-uśmiechnął się słabo.
-Marco, posłuchaj.-wdrapałam się na jego kolana i usiadłam na nich okrakiem –Wiedziałam, że to szybciej czy później może się wydarzyć… Po prostu… Ten facet… Jak miałam siedemnaście lat…Dotknął mnie tam i..próbował zgwałcić. Więc nie mam najlepszych wspomnień i po prostu muszę się przyzwyczaić, dobrze? Stopniowo. Zrozum ja…
-Rozumiem, kochanie, obiecuję, że już nie będę.-powiedział z ulgą i przytulił do siebie
-Ale ja właśnie próbuję powiedzieć, że chcę żebyś to robił…-powiedziałam, a moje zawstydzenie sięgało już granic.
-Nie rozumiem…-uśmiechnął się szeroko i złapał moją brodę by skierować tak, żebyśmy patrzyli sobie prosto w oczy.
-Po prostu rób to, tylko delikatnie i…na pewno nie dzisiaj. Mam już dość atrakcji jak na jeden dzień.
-Postaram się, aniele. Dołożyłem ci niepotrzebnych wrażeń.
-Ujęłabym, że bardziej urozmaiciłeś mój dzień. Kocham cię bardzo.-pocałowałam go delikatnie, a zaraz potem ziewnęłam
-Zmęczona?
-Trochę. Zostaniesz?
-A mam?
-A możesz?
-Zawsze.-zaśmiał się –Nie martw się Anią. Porozmawiamy z nią, zrozumie. Zrozum, że bardzo się o ciebie martwi.
-Wiem, ale nie powinna aż tak reagować.
-Chce cię chronić. Mówiła sama kiedyś, że jesteś dla niej jak młodsza siostra. Starsze siostry zawsze chcą chronić młodsze… Dobrze, że jestem chłopakiem.-zaśmiał się i pocałował mnie w czoło. –Wszystko się ułoży, zobaczysz.
-Cieszę się, że tu jesteś. Wiesz jak mi poprawić humor.
-Na dobrą sprawę to nie wiem, ale jak poprawiam to się cieszę.
-Po prostu jesteś. Chodź, idziemy do łóżka.
-Powiedz to głośniej, żeby twój tata usłyszał.-zaczął się śmiać jak opętany za co dostał ode mnie łokciem po żebrach.
-Chodź już.-weszłam na łóżko i przykryłam się kołdrą. Zrobiłam miejsce dla Marco i kawałek mu odchyliłam. Marco zdjął buty, odłożył telefon na szafkę i położył się koło mnie.
-Kocham cię. Bardzo. –złożył pocałunek na mojej szyi i oplótł moją talię dłońmi
-Jesteś tu samochodem?
-Yhym… Zaparkowałem na podjeździe, spokojnie.
-Przepraszam za to…
-Nie masz za co. Rozumiem. Powiedziałem przecież, że będę czekał ile będzie trzeba.
-I za to też cię kocham. –przytuliłam się do niego i oparłam głowę na jego ramieniu –Wygodnie ci?
-Bardzo. Z tobą mogę spać i w krzakach a i tak będę zadowolony.
-Mnie się jakoś nie widzi spanie w krzakach. –zaśmiałam się i ziewnęłam –Jadłeś kolację?
-Skąd takie pytanie?
-Bo ja nie jadłam.
-Chcesz teraz jeść?
-Nie.
-Mario zrobił jakiś popcorn i trochę zjadłem. Ale nie nazwę tego kolacją.
-Mario był u ciebie?
-Pewnie jeszcze jest.
-Jak to?
-Ma klucze, więc zamknie.
-Napisz mu chociaż, że nie wrócisz. Może będzie czekał.
-Jak się zorientuje, że nie wracam to pójdzie.
-Napisz mu.
-Uparciuch.-westchnął i odwrócił się do szafki nocnej. Po chwili wrócił do poprzedniej pozycji. Niestety z jakąś minutę później znów się odwrócił i odczytał wiadomość.

-Czy zabrałeś gumki…-przeczytał łapiąc się za głowę.
-Oj tak, to mógł napisać tylko Götze. Chodź, śpimy.
-Twój tata mnie nie wygoni?
-Będziesz spał to cię nie wygodni.-zaśmiałam się i przytuliłam się do niego. –Dobranoc
-Dobranoc.




***




Z samego rana obudziłam się w o wiele lepszym nastroju. Jeszcze bardziej ucieszył mnie widok obejmującego mnie przez sen Marco. Wyplątałam jedną rękę z jego żelaznego uścisku i przeczesałam jego włosy. Marco uśmiechnął się i wymamrotał sennie moje imię.
-Budzimy się..-szepnęłam pstrykając go delikatnie w nos. Od razu otworzył oczy i uśmiechnął się do mnie szeroko.
-Dzień dobry.-powiedział i pocałował mnie na miły początek dnia… Bardzo miły.
-Wstajemy?
-Możemy trochę poleniuchować?
-Nie ma opcji. Idę robić śniadanie. Jestem głodna jak wilk.
-Pomogę ci.-wstał razem ze mną, założył buty i schował telefon. Zatrzymał się jeszcze przed lustrem, żeby poprawić swoją fryzurę.
-Jest idealnie.-cmoknęłam go w policzek i otworzyłam drzwi. Wyszliśmy w pokoju i zeszliśmy schodami na dół. W kuchni koło misek siedział już Kloppsik.
-Dasz mu tą saszetkę? Ja zrobię sałatkę.
-Mam mu dać jeść?
-Nie pogryzie cię. Wręcz przeciwnie. Kupisz go jedzeniem. Zobaczysz.
-Robię to dla ciebie.-pokiwał z rezygnacja głową i dał kotu jedzenie. Ja w tym czasie wyjęłam z lodówki fetę, sałatę lodową i warzywa.
-Co mam zrobić?
-Zieloną herbatę. Tylko wody nie przypal.
-Bardzo śmieszne.
-No mnie jakoś to jednak bawi.-zaśmiałam się pod nosem i wróciłam do krojenia sera –Potem możesz wziąć deskę i pokroić papryki w krótkie paseczki.
-Tak jest, szefowo.



Kiedy skończyliśmy przygotowywać śniadanie akurat zszedł tata.
-Dzień dobry, dzień dobry wszystkim. O! Jedzenie. Marco się do czegoś przydaje.-zaśmiał się i usiadł do stołu –Mogę już usiąść, czy jeszcze mam coś wam pomóc?
-Nie, wszystko gotowe, jeszcze chleb.-wzięłam koszyk z pieczywem i postawiłam je na środku.


Zjedliśmy śniadanie w bardzo miłej atmosferze. Tata albo Marco opowiadali coś śmiesznego. Ja sama cieszyłam się jak dwaj bliscy mojemu sercu mężczyźni zajadają się zrobioną sałatką i co chwila jej dokładają.
-Co tak się uśmiechasz?-zapytał tata
-Po prostu mam dzisiaj dobry humor.-powiedziałam spoglądając kątem oka na uśmiechającego się w moją stronę Marco.




-Ja już się muszę zbierać. Naprawdę czas mnie nagli.-stwierdził, kiedy skończyliśmy razem zmywać talerze.
-Musisz iść?
-Muszę. Ale zapraszam cię na obiad. Tym razem masz pole do popisu, nie musisz iść w krótkich spodenkach.-zaśmiał się i złapał mnie za rękę.
-O której będziesz?
-Piętnasta?
-Mi pasuje. Chodź, odprowadzę cię.



Marco pożegnał się z tatą a ja odprowadziłam go do samochodu.
-Jeszcze raz dziękuję, że zostałeś. I że w ogóle przyjechałeś.
-Nie mógłbym inaczej. Kocham cię, aniele.-przytulił mnie do siebie a potem czule pocałował.
-Zobacz.-zaśmiałam się wskazując na Kloppsika, który przyszedł do nas i zaczął ocierać się o nogi Marco –Przekupiłeś go.
-A więc to tak działają koty.-zaśmiał się –To do zobaczenia.
-Yhym…
-Kocham cię, pa.-pocałował mnie w czoło i wsiadł do swojego Astona teatralnie wcześniej strząsając kota z nogi. Zaśmiałam się i pomachałam odjeżdżającemu Marco. Ten mrugnął do mnie okiem, a wyjeżdżając z bramy zamrugał do mnie światłami samochodu.




Wróciłam do mojego pokoju, żeby się przebrać. Nie miałam planów na dzisiaj poza obiadem z moim cudownym chłopakiem, więc postanowiłam założyć dres. Tym razem swój. Kiedy już miałam się zastanawiać co zrobić zadzwonił mój telefon. Cathy, no proszę!

-Halo?
-Cześć kochana, pamiętasz o swoich starych koleżankach?
-Oczywiście, że pamiętam! Potrzebujecie jakiś leków? Chodzik?
-Paskuda jedna, z formy nie wychodzi!-usłyszałam głos Tugby
-Dużo was tam jest?
-Jeszcze jaaaa!-zawołała Lisa
-Ooo, no proszę. To już taka mała impreza.
-No, no, tylko po dziesiątej rano.
-Gdzie wygoniłyście swoich mężów?
-Do Gündogana!-zaśmiała się Silla.
-No proszę. A w jakiej sprawie do mnie telefonujesz?
-Jak to jakiej! Zapraszamy na naszą poranną imprezę bezalkoholową.
-A wiesz? Z miłą chęcią.  Wyślesz mi adres?
-No pewnie! Zaraz wysyłam!
-To do zobaczenia!
-Paaa!


Fakt, po chwili przyszedł do mnie sms z adresem. Szybko wzięłam z szafy czarną spódniczkę, do tego czarne conversy i luźny t-shirt. Szybki makijaż i gotowe. Zbiegłam na dół i akurat zastałam tatę na kanapie…znowu..i znowu przy papierach.

-Drogi pracoholiku, córka ci się wymyka z domu.
-O, tak?-wychylił się znad dokumentacji i spojrzał na mnie zaciekawiony –A gdzie to?
-Do dziewczyn, żon i narzeczonych twoich podwładnych.
-Może być.-zaśmiał się –O której wracasz?
-Nie wiem jak mi zejdzie. Umówiłam się z Marco na piętnastą. Pewnie wpadnę tu przelotem się przebrać. Wróciłabym wieczorem.
-Czyli cała chata moja. Oooo, cudownie.
-Jürgen Klopp robi imprezę?
-Nie jesteś na mojej liście gości. Wywieźć…znaczy…Podwieźć cię gdzieś?
-Nie trzeba. Pracuj sobie w ciszy i spokoju.
-Jak każesz. Baw się dobrze.
-Dzięki i wzajemnie.
-Zapowiada się uroczo.-westchnął w tym samym momencie, kiedy spał mu kalkulator na podłogę.
-Powodzenia!


Wyszłam z domu i postanowiłam przejść się na piechotę do galerii. Tam złapię jedną taksówkę z postoju i pojadę do…no właśnie. Prawdopodobne jest to, że Matsa. Ale mogły być u kogoś innego. Lato dopisywało w pełni. Słońce i błękitne, przejrzyste niebo. Czego chcieć więcej? Hmmm…Może jedynie Marco. Z takimi myślami doszłam pod samą galerię.
Zaczęłam rozglądać się za jakąś taksówką. Kiedy już zauważyłam jedną wolną zagrodził mi drogę jakiś mężczyzna. Odsunęłam się o krok do tyłu i zobaczyłam…Marca…mojego…brata.

-Dobrze, że cię spotkałem. Słuchaj no, ile chcesz pieniędzy?
-Nie chcę żadnych pieniędzy.
-Nie bądź taka. No już. Pół miliona może być? I raz na zawsze odczepisz się od mojej rodziny.
-Nie. Powtarzam to po raz kolejny i ostatni. Nie jestem tu dla pieniędzy. To też moja rodzina i musisz to zaakceptować.
-Nic nie muszę. Zniknij z mojego życia, rozumiesz? Inaczej gorzko tego pożałujesz.
-Grozisz mi? No i co mi zrobisz? Myślisz, że jak jesteś na studiach prawniczych to wszystko ci wolno? Chcesz szukać mojego nazwiska w kartotece? Proszę bardzo, jeśli wolisz legalnie to nawet pozwolę ci na dostęp. Tylko wiesz co? Jest pusta. Nic na mnie nie masz.
-Będę miał. Jesteś oszustką. Testy genetyczne cię zdradzą. I to już nie długo. Wylecisz z tej rodziny tak szybko jak do niej zawitałaś.
-Mylisz się.
-Jeszcze zobaczymy, cwaniarko.  

Wyminęłam go i wsiadłam do najbliższej taksówki. Podałam taksówkarzowi adres i wyglądając przez okno zaczęłam się uspokajać. Wpadłam na pewien pomysł. Wzięłam telefon i zadzwoniłam do taty.

-Halo?
-Cześć tato, wybacz, że przeszkadzam w twojej pracy ale mam pytanie, wiesz może kiedy możemy odebrać wyniki badań?
-Oj, za jakieś pięć dni z poślizgiem od tygodnia. Jeszcze nikt nie dał mi znać z terminem, w którym musimy się stawić. A o co chodzi?
-A nic…
-Gadaj. Natychmiast!
-Jakbyś się już dowiedział to czy mógłbyś wysłać to do Marca?
-Dlaczego?
-Uważa, że nie jestem twoją córką i te wyniki wszystko ujawnią. Chciałabym, żeby tam był i sam otworzył tą kopertę inaczej nigdy nie uwierzy.
-Spotkaliście się?
-Przypadkiem… Nie ukrywam, że to spotkanie nie zaliczało się do najmilszych… Ale nie martw się. Potrzebuje czasu.
-Osiwieję kiedyś przez tego chłopaka. Wierzę ci na słowo. Oczywiście, że możemy tak zrobić. A ty nie przejmuj się i baw się dobrze.
-Pewnie. To pracuj dalej, nie przeszkadzam.
-Paa!


Dziesięć minut później stanęliśmy pod pokaźnym domem. Zapłaciłam taksówkarzowi i wysiadłam z samochodu.
Podeszłam do furtki i nacisnęłam guzik. Po chwili usłyszałam jej bzyczenie. Przeszłam przez duży podjazd a kiedy miałam już pukać do drzwi te otworzyły się a w nich ukazały się twarze wszystkich dziewczyn
-Heej.-uśmiechnęłam się, a te z bananami na twarzach wciągnęły mnie do salonu. Tam stała jedna, olbrzymia kanapa w kształcie litery „U”. Na ścianie rozciągnięty był rzutnik a przed nim stał stolik z miskami popcornu, żelkami a także…maseczki, lakiery do paznokci i kilka kosmetyczek.

-No nieźle..
-No a jak! No chodź, siadaj. Najpierw film, potem salon urody.
-A zdążymy się z tym wyrobić przed piętnastą?
-A czemu tak?
-Muszę iść na obiad…
-Oj, Inga, odgrzejesz sobie.-machnęła ręką Lisa
-No właśnie nie, bo jestem umówiona na obiad…do restauracji.
-Z KIM?-wszystkie chórem zwróciły na mnie spojrzenia, tylko jedyna Cathy, która od początku była prawie pewna, że ja i Marco jesteśmy razem.
-Z chłopakiem. No, a teraz oglądamy ten film.-usiadłam na kanapie czując na sobie zdziwione spojrzenia dziewczyn. Cała piątka weszła mi przed ekran.
-No co?
-Z jakim chłopakiem?-wycelowała we mnie palec Tugba
-Moim. Własnym. Prywatnym, ukochanym. To jak, film?
-Znamy go?
-A kto nie zna Marco Reusa?-wzruszyła ramionami Cathy siadając koło mnie i dając mi kuksańca
-Ała…-spojrzałam na nią wilkiem ale zaraz obie się roześmiałyśmy.
-Wiedziałam. Gdzie wy byliście robiąc to zdjęcie?
-Na jachcie…
-Zabrał tam cię?
-Yhymm…
-I co? I co?-doskoczyły do nas wszystkie WAG’s  i usiadły dookoła
-No i powiedzieliśmy co do siebie czujemy i..złapaliśmy się za rączki jak na parę przystało.
-Oj, Reus chyba cię za rączkę nie łapał. –roześmiała się Silla –I ani buzi-buzi?
-Oj…Troszeczkę.-zaśmiałam się a na wspomnienie naszych pocałunków aż wyszły mi rumieńce.
-Widzę właśnie te troszeczkę. Zrobimy ci maseczkę, manicure paznokci, jakiś ładny kolorek sobie wybierzesz, potem makijaż…
-Sukienki mam w domu.
-Kochanie, mam tu pełno sukienek. Nic się nie martw. Rozmiar na pewno też będzie dobry.-uspokajała narzeczona Hummelsa.
-Reus padnie, zobaczysz.-uśmiechnęła się Tugba –Ej, tak w ogóle nie pogratulowałyśmy naszej nowej WAG!


I tak wszystkie przytuliłyśmy się niczym takie miśki.
Dziewczyny włączyły film, ale żadna się na nim nie skupiała, bo padłam ofiarą nakładania maseczek i piłowania paznokci. W momencie, kiedy wszystkie miałyśmy nałożone maseczki Cat zrobiła nam selfie i wstawiła na Instagrama.
-Teraz paznokcie. Jaki kolor?-postawiły przede mną paletę kolorów a ja zupełnie zgłupiałam. Jeszcze przycięły mi paznokcie na kształt migdałków.
-Wiecie co, może najpierw sukienka?



Wszystkie się uparły na czerwoną sukienkę przed kolano, czarną marynarkę i czarne szpilki…Wysokie niczym wieża Eiffla. Do tego czarna kopertówka. Jednogłośnie stwierdziłyśmy, że najbardziej odpowiedni lakier to będzie czarny. Kiedy już myślałam, że to koniec „tortur” z ich strony… Zagnały mnie do łazienki, gdzie Silla w przeciwieństwie do moich obaw zrobiła mi naprawdę piękny makijaż. Okazało się, że robiła kiedyś kurs dla makijażystek. Sama nie mogłam się poznać w lustrze. Włosy, mimo, że miałam naturalnie kręcone to jeszcze delikatnie podkręciłyśmy lokówką.

-Wow.-powiedziałam jedynie przeglądając się w lustrze.
-No, no, no…-pokiwały wszystkie głowami z aprobatą. –Marco padnie. Mówię ci.
-Chyba wcześniej ja padnę przez te szpile.
-Dasz radę.
-Dziękuję wam, jesteście cudowne. Czuję się jak Kopciuszek, co dobra wróżka przebrała ją w piękny strój na bal.
-Teraz Kopciuszek, ostatnio było Piękna i Bestia.
-Oj tam, to drugie nadal aktualne.
-Widzisz? Teraz twoje życie to bajka!
-W pięćdziesięciu procentach. Mam nadzieję, że się procent podniesie.
-A coś się dzieje?
-Braciszek się dzieje. Długa historia. Nie będę sobie psuć nastroju przed randką.
-Otóż to.
-Inga, wiesz która godzina?
-Oświeć mnie, Cat.
-Za pół randka.
-Słucham? Już!?
-Tak.

-Kochanie, wróciłem na chwilę!... Cat, jesteś?-usłyszałyśmy z dołu wołanie Matsa.

-Jesteśmy na górze!-odkrzyknęła mu.
-Muszę napisać sms’a.-oznajmiłam i wyjęłam telefon z pożyczonej kopertówki Cathy. Pierwszy do taty.

„Przebrałam się u Cathy, będę wieczorem!:)”

A drugi do Marco.
„Gdzie się spotkamy?”


-Hej dziewczyny… Inga, wow, zjawiskowo wyglądasz!-uśmiechnął się szeroko wysoki brunet i objął mnie. –Wybieracie się gdzieś?

-Inga ma randewu z Reusem.-wytłumaczyła mu narzeczona –Podwieziesz ją?
-Nie trzeba, Cat, dam radę, wezmę taksówkę. Nie będę Matsowi głowy zawracać.
-Daj spokój. I tak zaraz jadę to cię podrzucę. –puścił do mnie oko i wyszedł z pokoju.
-No to co, pozostaje nam życzyć ci dobrej zabawy.
-Dziękuję. Na pewno będzie. –w tej samej chwili dostałam sms’a od Marco


„Podwiozę cię. Mogę teraz przyjechać?”


„Nie ma mnie w domu, napisz adres!:)”


Wysłałam sms’a a chwilę później dostałam odpowiedź.

„Rheinische St. …z kim jedziesz?”

„Z przystojnym, wysokim, ciemnookim brunetem. Do zobaczenia!”

„Proszę sobie ze mnie nie żartować!”

„Jestem jak najbardziej poważna. Nie masz się co martwić, nie jest w moim typie. Wolę rudych…tzn.blondynów!:) Kocham cię.”


Uśmiechnęłam się zadowolona z siebie i schowałam telefon.  Zeszłyśmy na dół, gdzie kończył coś właśnie jeść Mats.
-Możemy jechać?
-Jasne, masz adres?
-Mam.
-No to jedziemy. Pa kochanie.-objął swoją narzeczoną i pocałował. Uśmiechnęłam się szeroko na ten widok i wręcz nie mogłam się doczekać aż to Marco mnie pocałuje. Pożegnałam się z dziewczynami i poszłam z Matsem do jego samochodu.

-Dojedziemy na piętnastą?
-Będziemy punktualnie.-uśmiechnął się szeroko i ruszyliśmy spod jego posiadłości
-Masz ładny dom… Ba, piękny.
-Dzięki, chociaż to zasługa Cat. Dałem jej wolną rękę przy wyborze. A tak w ogóle, mogłabyś mi wysłać oryginalne zdjęcie co zrobiliście z Marco jak się zaręczaliśmy?
-Jest na telefonie Marco ale myślę, że nie ma problemu.
-To dobrze.
-Chcesz oprawić w ramę?
-Aż tak jestem przewidywalny?
-Nie, to będzie świetny prezent. Jestem tego pewna.
-Mam nadzieję, że się ucieszy
-Nie ma innej opcji.



Pięć minut później dojechaliśmy pod wskazany adres. Mats zatrzymał się w sumie na pobliskim parkingu. Zaczęłam rozglądać się przez okienko ale nigdzie nie mogłam zobaczyć swojego chłopaka czy chociaż jego samochodu.

-Tam.-wskazał na drugą stroną, gdzie faktycznie szedł Marco ubrany w czarne jeansy i białą koszulę z nonszalancko przerzuconą marynarką przez ramię. Uśmiechnęłam się szeroko i od razu chwyciłam za klamkę, żeby otworzyć drzwi.
-Ja ci otworzę, pozwolisz, że będę gentelmanem.
-Proszę cię bardzo, stwarzaj pozory.
-Dzięki.-zaśmiał się, a kiedy wysiadł przywitał się z Marco i wymienili kilka zdań. No tak, pozory. Zapomnieli o mnie. Miło. Jednak chwilę później Marco sobie jednak o mnie przypomniał i otworzył mi drzwi.
-Wow…-spojrzał na mnie od dołu do góry i z powrotem na dół.
-Mi również miło cię widzieć.
-Wyglądasz… Wow… Niesamowicie.
-Podziękuj dziewczyną, to ich sprawka.-uśmiechnęłam się ujmując jego dłoń.
-Prędzej Jürgenowi i Ulli. Jesteś przepiękna. A ta sukienka pasuje do ciebie idealnie.
-Dziękuję.-uśmiechnęłam się zarumieniona. Chwała makijażowi Silli, który ukrywał moje rumieńce.


-Nie będę już wam przeszkadzał. To do jutra Marco… Inga, będziesz?
-Gdzie?
-Na treningu!
-To już? Jutro?
-Będzie.-odpowiedział za mnie Marco i objął mnie w pasie.
-Skąd wiesz? Może nie będę miała ochoty?
-Będzie.-potwierdził z uśmiechem Reus. Przewróciłam oczami i pomachałam odjeżdżającemu Matsowi.

-Dla ciebie.-usłyszałam głos Marco przy moim uchu, a kiedy się odwróciłam zobaczyłam bukiet różowych róż.
-Dziękuję. Wiesz, że nie trzeba było?
-Zasługujesz na najpiękniejsze kwiaty. Jesteś głodna?
-Trochę.
-To idealnie się składa.


Szliśmy w ciszy jakieś pięć minut i weszliśmy do naprawdę ekskluzywnej restauracji. Marco miał już zarezerwowany stolik. Kelner nas do niego zaprowadził i podał menu. Cała restauracja była utrzymana w beżach i brązach. Była bardzo kameralna. Nasz stolik znajdował się najbardziej na uboczu. Długie zasłony i świece nadawały wyjątkowego uroku temu miejscu. Marco siedział naprzeciwko mnie i przeglądał swoje menu.

-Już wybrałaś?
-Nie, zapatrzyłam się na ciebie.
-I co we mnie takiego interesującego?
-Wydajesz się na zmęczonego.-ujęłam jego dłoń na stole i delikatnie przejechałam kciukiem po jej wierzchu.
-Miałem dość… Zabiegane popołudnie. Musiałem pojechać do Kolonii.
-Dzisiaj? Przecież to daleko.
-Mój menager tam ma siedzibę, biuro, dom. Wybierz sobie termin.-uśmiechnął się szeroko znów spojrzał w kartę.
-Coś nie tak?
-Już wszystko w porządku. Przy okazji poinformowałem go, że mam dziewczynę.
-Biedak… Jak to zniósł?-zapytałam z udawanym zmartwieniem, a Marco parsknął śmiechem
-Będzie miał na głowie szturm mediów. Ja mu współczuję.
-Myślisz, że będzie aż tak źle?
-Dla nas nie, menagerowie od tego są.
-I co będzie mówił?
-Wszystkim to samo. „Nic nie wiem na ten temat”.
-Może nie dowiedzą się zbyt szybko.
-Wręcz przeciwnie. Na dworze, naprzeciwko restauracji koło drzewa stoi z aparatem paparazzi. I właśnie nam robi zdjęcia. Możesz się uśmiechnąć, żeby lepiej wypaść. Tylko się nie odwracaj. To co zamawiamy?
-Może pójdziemy?
-Daj spokój. Mamy oddalony stolik, zdjęcia też nie będą wyraźne. Spokojnie, musisz przywyknąć.
-No nie wiem…-westchnęłam


-Czy mogę już przyjąć państwa zamówienie?

-Tak, poprosimy dwa razy kaczkę z sałatkami dla mnie czarną herbatę, a dla ciebie, Inga?
-Zieloną, jeśli macie.
-Oczywiście, dziękuję.

-Może nie lubię kaczki.-spojrzałam na Marco, kiedy kelner już się oddalił
-Zaufaj mi, tutaj mają pyszną.  Ale i tak mi się wydaje, że lubisz.





Obiad okazał się naprawdę pyszny. Marco oczywiście nie pozwolił mi zapłacić za siebie… Uparciuch.
Korzystając z okazji, kiedy do dziennikarza spod drzewa zadzwonił telefon opuściliśmy restaurację. Marco zabrał mnie do dortmundzkiego ogrodu. Piękne alejki kwitnących kwiatów, gatunków, o których nigdy nie słyszałam. Ukradkowe spojrzenia spacerowiczów wprawiały mnie w lekkie zakłopotanie, jednak potem przerodziło się w rozbawienie. Marco cały czas trzymał mnie za rękę. Rozmawialiśmy o typowych błahostkach, czasem w ogóle nie rozmawialiśmy tylko wsłuchiwaliśmy się w szum drzew i śpiew ptaków.
Z ogrodu przeszliśmy do normalnego parku i zaczęliśmy powoli kierować się do parkingu, gdzie zaparkował samochód. Kiedy skręciliśmy w ostatnią uliczkę parku zobaczyliśmy biegnących znad przeciwka Lewandowskich.

-Marco…-spojrzałam na niego nerwowo.
-Porozmawiaj z nią.
-Myślisz, że w jeden dzień zmieniła decyzję?
-Myślę, że tak.
-Chyba nie masz z tym nic wspólnego?-spojrzałam na niego podejrzliwie, a on tylko uśmiechnął się tajemniczo i pocałował mnie delikatnie.
-Powiedzmy, że ich dom stał na drodze do Kolonii.
-Oszalałeś.
-Chciałbym przedstawić cię moim rodzicom. –powiedział ni z tego ni z owego. Zaskoczył mnie tym. –Po treningu.


-Dobry, dobry! Co za spotkanie!-uśmiechnął się szeroko Lewy i przytulił mnie do siebie, a potem przywitał się z Marco. Ania stała trochę za nim. –Chodź stary, nie uwierzysz, jaką świetną patelnię do grilla kupiłem!-pociągnął go za ramię w drugą stronę zostawiając mnie z Anią sam na sam.

-Patelnię do grilla.-zaśmiałam się pod nosem. 








~~~

I taki oto 42:)
Chyba znowu trochę przydługi?
Dzisiaj chłopaki z BVB wrócili do Dortmundu mając za sobą dwa wygrane mecze w Dubaju (4:0, 4:1) Oby tak wyglądała cała Bundesliga i Liga Europy:D
Komentujcie proszę, to bardzo motywuje! <33
Za tydzień pojawi się 43 (postaram się znów na ostatnią chwilę wyrobić.:P )
Buziaki!


sobota, 9 stycznia 2016

Czterdzieści jeden.


-Jeszcze raz. –złapałam się za głowę siedząc w gabinecie Hansa Joachima Watzke. Koło mnie na skórzanym fotelu siedział tata i patrzył na mnie rozbawionym wzrokiem. Moja mina musiała być bezcenna. Pan Watzke siedział naprzeciwko mnie i ze stoickim spokojem wszystko tłumaczył. –Mam być psychologiem Borussii ale tylko na rozpoczęcie sezonu?
-Dokładnie na miesiąc.-odpowiedział z uśmiechem. –W sierpniu Jürgen ze sztabem no i piłkarzami rzecz jasna jadą na obóz przygotowawczy, po nim jest oficjalne rozpoczęcie sezonu.
-A potem małe przyjęcie z tej okazji.-dokończył tata
-Nie mieszaj już dziewczynie.-zaczął się śmiać, a po chwili odchrząknął i wrócił do tłumaczenia –Borussia na chwilę obecną nie ma psychologa. Będziemy mieć problemy z UEFA jak się wczytają w dokumentację i przyczepią do tego faktu. Miałabyś w sumie z miesiąc na przeczytanie dotychczasowych opinii psychologów o graczach, tak wiesz, powierzchownie, zrobienia krótkiego wywiadu wśród piłkarzy i sztabu i na tej podstawie wreszcie napisać przemowę na rozpoczęcie Bundesligi, którą być wygłosiła przed drużyną i przedstawicielami z innych klubów i jeszcze tam jakimiś szychami. Oczywiście nie za darmo, dostaniesz pensję z dużym „ekstra”. Wymaga to jednak trochę czasu, pracy, poświęcenia. Rozumiem, że masz teraz wakacje, czas na odpoczynek, spędzanie czasu ze znajomymi…
-Chłopakiem.-dodał tata z szatańskim uśmiechem
-No wiesz!-spojrzałam na niego z wyrzutem i pokręciłam głową
-No proszę, nie chwaliłaś się.
-Nie ma czym.-odpowiedziałam ze śmiechem
-Któż dostąpił tego zaszczytu? Znam go?
-Znasz, znasz. Nijaki Reus. Marco Reus.
-No proszę! Marco. Nie spodziewałbym się.
-Że będzie mieć dziewczynę, czy, że to akurat ja nią będę?
-Nie, że… A nie ważne z resztą. Gdzie maniery, gratulacje. Dużo szczęścia.
-Dziękuję…-powiedziałam analizując jego słowa. Coś wie. Kurcze, tylko co? –Może wróćmy do tego psychologa.
-Teraz akurat miało być miejsce na twoją wypowiedź co o tym sądzisz.
-To szalone.
-Z pewnością.-zaśmiał się i wyjął jakąś teczkę z szuflady.
-Zarząd o tym wie?
-Zarząd to ja!-zaśmiał się i wyjął z teczki jakieś dokumenty. –A na poważnie to wszyscy wiedzą i uważają to za naprawdę dobry pomysł.
-Czy ja jestem do tego odpowiednia?
-Nie mam co do tego wątpliwości.
-Jak to?
-Lewandowscy trochę o twoich osiągnięciach poopowiadali i zarząd już złożył podpisy na umowie.
-Jak…-tak, byłam w ciężkim szoku. Wzięłam umowę do ręki i spojrzałam na już uzupełnione dane. Inga Klopp. Znowu to nazwisko. Nie mogę się przyzwyczaić.
-Widzę, że jesteś zaskoczona. Weź tą umowę i na spokojnie poczytaj sobie w domu. Jest trochę tu przeciągniętych faktów, musi tak być zapisane, umowa jest sporządzona przez naszego prawnika, żeby się wszystko w dokumentach pokrywało.
Otworzyłam umowę na ostatniej, trzeciej stronie i podjęłam naprawdę spontaniczną decyzję. Wzięłam pióro z przybornika i złożyłam mój podpis w wykropkowanym miejscu koło podpisów dyrektorów, prezesów i jeszcze innych władz Borussii. Odłożyłam pióro i zamknęłam zatyczkę. Podałam umowę panu Watzke, który patrzył się na mnie z zaskoczeniem podobnie jak tata.
-To szalone.-stwierdzili cytując mnie z przed chwili
-Lubię szalone wyzwania.-zaśmiałam się  -Od kiedy zaczynam pracę?
-Masz elastyczny terminarz. Wyrobimy ci plakietkę, że jesteś pracownikiem, dostaniesz własny gabinet w Idunie.
-Gabinet… No, no… Szkoda, że na miesiąc.
-Możemy negocjować potem przedłużenie jeśli będziesz chciała.
-O nie, nie. Inga potem ma studia nie będzie pracować.
-Tato, to kwestia dyskusyjna. To praca elastyczna.
-Dyskusja została zamknięta. Idziemy na dół. Nie ładnie tak naciągać.
-Nie naciągam!
-No właśnie!-stanął w mojej obronie Watzke śmiejąc się pod nosem. –To jak z tymi studiami?
-Właśnie miałam się pytać do kiedy składać dokumenty…
-Musimy najpierw załatwić dowód osobisty.-westchnął tata wymijając mnie w przejściu.
-Pewnie pójdzie sprawnie. Dokumenty byle do rozpoczęcia roku. Pojedziemy razem do Andreasa i damy mu dokumenty i świadectwa. Też sam nie wie na który rok cię przydzielić. Bo powinnaś iść na trzeci ale może też na ostatni. Nie wie jak znasz program.
-Znam cały. Dla mnie nie będzie różnicy gdzie będę. Muszę i tak zdać egzaminy i tak.
-No to mu przekażę jaką Jürgen ma zdolniachę.-odpowiedział z uśmiechem
-Oczywiście!




***



U państwa Watzke spędziliśmy resztę wieczoru. Było naprawdę miło. Pani Kristine poczęstowała nas pysznym ciastem własnej roboty i ciepłą herbatą. Wróciliśmy koło dwudziestej pierwszej. Emma jak się okazało bawiła się z owczarkiem niemieckim pana Watzke. Kiedy wróciliśmy do domu od razu poszła położyć się do swojego posłania na tarasie. Sama poszłam do pokoju, rozłożyłam matę i zaczęłam ćwiczyć. Czas się w końcu wziąć za siebie. Czułam ostatnio, że moja forma siada. Jak na tej nieszczęsnej wspinaczce z Marco na Borneo.
Nim zauważyłam na dworze się ściemniało. Miałam w planach zadzwonić jeszcze do Marco, ale może już spał? Wzięłam prysznic, przebrałam się w piżamę i stwierdziłam, że pójdę spać, a do Marco zadzwonię rano. Zapukałam jeszcze do sypialni taty.

-Proszę!-usłyszałam jego serdeczny głos
-Hej, chciałam powiedzieć dobranoc.-powiedziałam wchodząc do pokoju i zastałam dość niecodzienny widok-tata czytający książkę. To dość niecodzienny widok. Piłkarz z lekturą… A może?
-Dobranoc, dobranoc. Idź odpocznij, to był ciężki dzień.
-Oj był…
-A właśnie, masz jakieś plany na jutro?-zapytał odkładając książkę na bok
-Chciałam się spotkać na pewno z Marco. A tak to raczej nie.
-A możemy się tak umówić, że rano pojedziemy do urzędu zrobić te całe testy genetyczne żeby wyrobić ci dowód i starać się o obywatelstwo?
-Obywatelstwo też?
-No a nie? Dłużej na nie poczekamy ale już za jednym razem się papierzyska złoży. To jak?
-Mi odpowiada.
-No to super. Dobranoc?
-Dobranoc.-odpowiedziałam z uśmiechem –A widziałeś może Kloppsika?
-Zbyt długo przeciągasz „P” moja panno.-pogroził mi palcem śmiejąc się. –Nie, nie widziałem sierściucha.
-Skąd ta wojna między wami?
-Ja chciałem psa to mam Emmę. Ulla chciała kota to ma… Kloppsika. On wie, że ma panią i był zazdrosny kiedy Ulla poświęcała więcej uwagi mi a nie jemu. Zaczęło się syczenie i warczenie.
-Ciekawe czemu na mnie nie syczy.
-A kto tam te koty wie. Ty je lubisz to przynajmniej sobie pogłaszczesz.
-A no właśnie. Dobranoc po raz ęty.
-Dobranoc po raz ęty-pierwszy.


Wróciłam do swojego pokoju i zastałam tam…no właśnie. Leżącego na mojej poduszce Kloppsika machającego ogonem to w jedną to w drugą stronę. No proszę. Tu cię mam.



***


Rano załatwiliśmy sprawę z urzędem. Pani, która pobierała od nas próbki śliny była dość zdziwiona widokiem samego Jürgena Kloppa. Stres zdradzały trzęsące się dłonie. Oczywiście urzędnik zapewnił nas o dyskrecji i jak największej anonimowości. Cóż, zostało nam tylko wierzyć na słowo. Marco napisał rano do mnie sms’a o treści: „Porywam Cię dzisiaj na randkę. Nie przyjmuję odmowy. ”

Czekałam w swoim pokoju jak na szpilkach na jakąkolwiek wiadomość od Marco. Co pięć minut sprawdzałam czy nie mam jakiejś wiadomości. Nie wiedziałam nawet jak mam się ubrać. Elegancko? Na sportowo? A może normalnie? Stanęłam przed szafą i patrzyłam na to, co mogłabym potencjalnie założyć, gdy nagle poczułam czyjeś ręce na moich biodrach, a do moich nozdrzy dotarł tak dobrze znany mi zapach. Ręce po chwili przeniosły się z bioder na moją talię oplatając ją. Na ramieniu poczułam wbijający się podbródek.  Nie było innej opcji niż Reus. Nawet tatuaż na ręku go zdradzał.

-Dzień dobry.-szepnął do mojego ucha.
-Teraz to już idealny.-odwróciłam się do niego i złożyłam czuły pocałunek na jego ustach.
-Mmm…-wyczułam, że się uśmiecha –Idziemy?
-W co mam się ubrać? Elegancko czy…
-Tak jest idealnie.
-Obawiam się, że krótkie spodenki i luźny t-shirt nie będą odpowiednie jeśli zabierasz mnie do restauracji.
-Dla mnie wyglądasz idealnie. Uwielbiam twoje nogi.
-Marco!
-Słucham? I nie zabieram cię do restauracji. Chyba, że masz ochotę.
-Nie, nie mam.-westchnęłam i odwróciłam się do komody żeby zamknąć szufladę. Poczułam jak łapie mnie za łokcie i odwraca do siebie.
-Masz piękne nogi i lubię, kiedy je eksponujesz. Nie ma tu się czego wstydzić.-szepnął mi na ucho i pocałował namiętnie wplatając palce w moje włosy.

-Tyko włosy uczeszę.-szepnęłam w rozchylone wargi Marco
-Nie musisz…
-Właśnie dość brutalnie mi je rozczochrałeś. Wołają o szczotkę.
-Nie słyszę.-stwierdził przekornie i ponownie wpił się w moje usta. Uśmiechnęłam się i znów wplątałam palce w jego aksamitne włosy. Uwielbiałam to robić. Zwłaszcza, że miałam tę jakże niebywałą okazję dotknięcia jego świętych, nietykalnych włosów.
-No to ja też poproszę.
-Hmmm?-wyrwał mnie ze stanu latania pod sufitem z jednoczesną chęcią osunięcia się ledwo przytomna z przyspieszonym oddechem na podłogę.
-Jak już pójdziesz się uczesać to mi też możesz przynieść grzebień.. No już, zaraz się spóźnimy.
-Nie moja wina.
 -Doprawdy?
-A niby moja?
-Przy tobie nie umiem się powstrzymać. Sądzę więc, że po części tak.
-Wezmę ten grzebień.-bąknęłam pod nosem czując rumieńce na moich policzkach




Przed domem stał zaparkowany czarny Aston Martin. Trzeba było przyznać, że ten samochód robił niesamowite wrażenie.
-Zapraszam.-powiedział otwierając da mnie drzwi.
-Dziękuję.-uśmiechnęłam się i zajęłam jak mi się wydaje z gracją miejsce pasażera. Po chwili Marco usiadł na miejscu kierowcy i włożył kluczyki do stacyjki.
-Jedziemy?
-Na randkę?-uśmiechnęłam się szeroko. Prawdziwa randka z Marco…
-Nie. –Jak to? –Najpierw w jeszcze jedno miejsce, ucieszysz się.-powiedział tytułem wyjaśnienia i zapalił prawie niesłyszalny silnik.
Jechaliśmy z piętnaście minut ulicami Dortmundu. Marco konsekwentnie nie chciał mi udzielić choć odrobiny informacji. No cóż. Zostało mi podziwiać widoki za oknem i rzucać spojrzenie kiedy nie widział jak wymieniał z kimś sms’y na światłach. Niestety robił to w taki umiejętny sposób, że widziałam jedynie tylną obudowę jego iPhone’a.
W końcu stanęliśmy pod jakimś dużym domem. Marco nie zgasił silnika. Spojrzałam na niego pytająco, na co odpowiedział mi jedynie uśmiechem. Po chwili brama zaczęła się otwierać a Marco wjechał na teren posesji. Przy drzwiach stały dwie walizki. Na podjeździe stał jeszcze jeden samochód z otwartym bagażnikiem. Nic nie rozumiałam. Może to dom jednej z jego sióstr? Odwiedzamy jego rodziców? Blondyn zgasił silnik i odblokował drzwi. W tym samym momencie zobaczyłam wychodzącego przed dom Kubę. Otworzyłam pospiesznie drzwi i wybiegłam pośpiesznie z samochodu, by po chwili mocno przytulić Polaka.

-Jeny, jak ja się za tobą stęskniłam!-powiedziałam wzruszona i jeszcze mocniej go ścisnęłam
-Oj, mała, tylko mi tu nie płacz. Chyba jesteś szczęśliwa, co?
-Dzięki tobie.
-Nie, dzięki sobie. Co ja niby takiego zrobiłem?
-Oj, przecież wiesz. Wspierałeś mnie jak nikt inny.
-To nie ja poszedłem na randkę z Marco i wyznałem swoje uczucia.
-I lepiej nie chodź. Z resztą, nie zaproszę cię.-dobiegł do nas radosny głos Marco.
-Sorry, stary, wolę pójść na randkę z moją żoną.-odpowiedział mu z uśmiechem i objęli się po przyjacielsku. –Wyglądacie… Hmm. Inaczej. Lepiej. Uśmiechnięci.
-Yhym!-Przytaknęłam uradowana. Ku mojemu zdziwieniu Marco złapał mnie za rękę. Jak prawdziwa para. Ścisnęłam ją delikatnie i przejechałam kciukiem po jego knykciach. Spojrzał na mnie i złożył krótki pocałunek na moim czole.
-Chodźcie do domu. Napijecie się czegoś?
-Ja podziękuję. Jest Agata?
-Jest, kładzie spać Oliwkę, a ty, Marco?
-Ja też dziękuję, zaraz jedziemy dalej.
-Inga!-zawołała radośnie ze schodów Agata. Podeszłam do niej i mocno uściskałam
-Kwitniesz, kochana! Jak ty się zmieniłaś!
-Ty też, kochana kwitniesz! Wypiękniałaś! Jak ja dawno cię nie widziałam, chodź pójdziemy zrobić herbaty…
-Agatko, nie fatyguj się, kochana. My z Marco i tak tylko na chwilkę wpadliśmy.
-Marco?-zdziwiła się i zajrzała mi przez ramię. –Patrz, nie zauważyłam cię!-skierowała śmiejąc się do mojego chłopaka. Marco wstał z kanapy i przytulił na powitanie żonę Kuby i pocałował ją w policzek
-Ej, bo Inga będzie zazdrosna!-dała mu kuksańca w bok. Oboje uśmiechnęli się serdecznie. –Właśnie, gratuluję kochani. Już wam gratulowałam przez telefon ale tak osobiście też trzeba!-objęła dłonią Marco i wyciągnęła drugą rękę do mnie. Objęła nas mocno i pocałowała mnie w policzek.
-Jeny, widać ci już brzuszek!-zreflektowałam się i jeszcze raz objęłam przyjaciółkę –Już się nie mogę doczekać aż mała..albo mały przyjdzie na świat.
-Mam nadzieję, że podtrzymujesz decyzję odnośnie bycia mamą chrzestną?
-Oczywiście!-uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam się za siebie. Marco i Kuba siedzieli na kanapie pochłonięci rozmową. Jakby wyczuł, że go obserwuję odwrócił się w moją stronę i pocałował wnętrze mojej dłoni.
-A ty?-zapytała mnie po polsku. Zmarszczyłam pytająco brwi. –Myślałaś kiedyś o dzieciach?
-Nie… Ale chyba mam czas, prawda?
-Masz… Lubisz dzieci.
-Pewnie, że lubię.
-Wyobrażasz sobie mieć kiedyś dzieci z Marco?
-Pytasz czy chcę mieć dzieci czy , czy z Marco? Bo jeśli to drugie, to ja… Ja po prostu nie widzę przyszłości z nikim innym. –wyznałam i przytuliłam mocno przyjaciółkę.
Kiedy tylko puściłyśmy się spojrzałam na chłopaków, którzy akurat zamilkli. Kuba spojrzał na mnie z ciepłym uśmiechem, a Marco za to z lekką konsternacją, jak zawsze z resztą, kiedy rozmawia się przy nim w języku, którego nie rozumie. Usiadłam na jego kolanach i złapałam jego dłoń
-Spokojnie, tylko trochę cię poobgadywałyśmy.
-Muszę się trochę w tym twoim polskim podszkolić.
-Dobrze, znajdziemy sobie jakiś inny język, prawda Agatko?
-Oczywiście!-zaśmiała się przytulając do Kuby.
-To co, zbieramy się?-zapytał mnie z czułością przytulając do siebie.
-Jeśli musimy…
-Już nie chcesz iść na randkę?
-No to idziemy!-uśmiechnęłam się szeroko i podniosłam się z jego kolan



***


Jechaliśmy już dwadzieścia minut. Marco jak można było się tego spodziewać nic mi nie powiedział. Położyłam dłoń na jego udzie i zaczęłam wodzić paznokciami w górę i w dół. W pewnym momencie Marco wziął moją dłoń, pocałował knykcie i odłożył na moją nogę.

-Pięć minut.-oznajmił dalej patrząc na ulicę lecz nie zabrał swojej dłoni i zaczął robić to co ja jemu przed chwilą.
Jak w zegarku, pięć minut później stanęliśmy na drodze w lesie.
-Zabrakło paliwa?-zdziwiłam się
-Nie, jesteśmy prawie na miejscu…Kurczę.. To jest dobra droga?-zabrał rękę z mojej nogi i położył na kierownicy. Zajrzał przez okno koło mnie –Dobra.
Ruszyliśmy znowu długą drogą, aż w końcu zatrzymaliśmy się przy jeziorze.
-Jesteśmy.-uśmiechnął się i pocałował mnie delikatnie –Możemy wysiadać.
Wysiedliśmy z samochodu. Weszłam na piach i nie mogłam nacieszyć oczu. Plaża dookoła jeziora w samym centrum lasu. Nikogo na niej nie było. Cała plaża dla nas. Marco podszedł do mnie od tyłu i objął w pasie.
-Zapraszam panią na randkę.-pocałował mnie w policzek i poprowadził na środek plaży. Tam ku mojemu zaskoczeniu rozłożył duży koc i postawił na nim wiklinowy koszyk z jedzeniem.
-Piknik!-ucieszyłam się i usiadłam na kocu. Zaraz potem przysiadł się koło mnie Marco i zdjął buty. Rozprostował nogi i spojrzał na mnie z przeogromną miłością. Przysunęłam się do niego i wtuliłam jak w pluszowego misia. Marco założył swoje okulary przeciwsłoneczne, w których wyglądał hmm… Cudownie.
-Co mi się tak przyglądasz?-mruknął w moje włosy
-Jesteś taki przystojny…-westchnęłam –I wybrałeś sobie…mnie.
-Najpiękniejszą kobietę na świecie.-powiedział i położył się na kocu ciągnąć mnie za sobą. –Dlaczego uważasz, że nie jesteś atrakcyjna?
-A jestem?
-Nawet nie wiesz jak bardzo.
-Co jest we mnie takiego? No wiesz. Nie chcę, żebym teraz zmuszała cię, żebyś mnie wychwalał ale… Ja stając przed lustrem widzę zwykłą, przeciętną dziewczynę jakich wiele a ty mówisz mi, że jestem piękna…I czuję się…dziwnie i…
-Nie umiesz przyjmować komplementów. Nie umiesz dostrzec jak bardzo piękną kobietą jesteś? Nie było na wakacjach mężczyzny, który by się za tobą nie obejrzał.
-Nie widziałam…
-Nie zwracałaś uwagi po prostu. I całe szczęście. A co jest w tobie pięknego? Poza tym, kim jesteś, twoim cudownym charakterem, poza twoim uczuciem, którym mnie darzysz i sprawiasz, że jestem najszczęśliwszym facetem na świecie to… To tak, panno Klopp…- Podniósł się i usiadł okrakiem na moich nogach.- Masz niesamowicie seksowne nogi…-zaczął przesuwać powoli dłońmi ku górze i położył dłonie na moich kościach biodrowych. Nachylił się nad moim uchem i szepnął –Nieziemski tyłek…
-Marco!-roześmiałam się i chciałam się już przekręcić na bok ale on cały czas trzymał nieustępliwie na moich biodrach tak, że nie mogłam się ruszyć.
-Mówię poważnie.-stwierdził –Uwielbiam twoją talię. –podciągnął palcami moją bluzkę i zaczął składać pocałunki w linii od mojego pępka do talii i z powrotem. Oh… Jakie to cudowne uczucie…
-Dość…-westchnęłam i przekręciłam nas tak, że to ja leżałam na nim.
-Nie skończyłem.
-Ale ja tak.-stwierdziłam pewnie i pocałowałam go  -A teraz chcę coś zjeść. Pokaż co przywiozłeś.
-Oj, Inga, Inga.-zaśmiał się i podniósł się do pozycji siedzącej. –Frykasów nie ma… Kanapeczki, owoce i świeżo wyciskany sok pomarańczowy.
-Mmm…-uśmiechnęłam się i wyjęłam szklaneczki a potem butelkę z sokiem. Rozlałam dla nas a w tym czasie Marco wyjął na plastikowe talerzyki małe kanapki. –Z czym są?
-Różne. Z mięsem, sałatą, z serem, i z rybą.
-Słyszałam  kiedyś, że nie lubisz ryb ani sushi.
-I dobrze słyszałaś.
-No to masz problem, panie Reus, bo ryby są bardzo zdrowe.-pogroziłam mu palcem ze śmiechem –I musisz je jeść, żeby być zdrowym i mieć dobrą formę.
-Masz gadane jak sam Jürgen Klopp. To, że nie lubię to znaczy, że nie jem. Raz na jakiś czas zjem, ale nie pałam do nich gorącym uczuciem.
-No ja myślę, bo bym była zazdrosna.
-O rybę?
-A nie mogę?-zapytałam poważnie  i ugryzłam kanapkę, żeby się nie roześmiać.
-Oh, oczywiście, że możesz. Fajnie, że jesteś zazdrosna… No a jeśli jesteś zazdrosna akurat o rybę…-stwierdził równie poważnie i sam zaczął konsumować przygotowany przez niego posiłek a kiedy już przełknęliśmy oboje parsknęliśmy śmiechem
-Oj, Inga.-nie mógł przestać się śmiać i objął mnie ramionami. Położyłam głowę na jego ramieniu i dokończyłam kanapkę.
-Ale gorąco…-westchnął. Tak, było gorąco, choć zastanawiało mnie czy to przez słońce, czy jednak przez tą bliskość, która aż elektryzowała. Westchnęłam pod nosem, a Marco na chwilę mnie puścił i zdjął koszulkę. O kurczę. Zebrałam całą moją silną wolę, żeby się nie odwrócić i nie gapić  na jego idealnie wyrzeźbiony tors. Patrzyłam się w jeden punkt na jeziorze. Po chwili poczułam przyciągające dłonie blondyna na mojej talii i oparł mnie sobie o swój nagi tors. Mięśnie…Same mięśnie.
-Muszę zacząć ćwiczyć.-mruknęłam pod nosem
-Nie musisz… Masz idealną sylwetkę.-stwierdził i pocałował mnie w policzek
-Wprawiasz mnie w kompleksy swoimi mięśniami.
-Mogę dla ciebie przytyć. I mieć taki duży brzuch jak kobieta w ciąży.
-Nie! Nawet o tym nie myśl. To nie pasuje do ciebie… Ale jeśli na starość ci się trochę przytyje…To i tak cię będę kochać, ale będziesz miał przymusową siłownię.
-A więc myślisz już o naszej starości? –czułam że się uśmiecha..a ja znowu musiałam palnąć jakąś głupotę. Podniósł się z miejsca i stanął przede mną wyciągając rękę. Ujęłam ją niepewnie i stanęłam koło niego. –Kocham cię.-powiedział i przytulił mnie do siebie. –Jesteś moim największym szczęściem, pamiętaj o tym.  –uśmiechnęłam się i jeszcze mocniej wtuliłam się w niego. W jednej chwili złapał mnie w talii i zaczął kręcić dookoła w powietrzu.
-Postaw mnie! Marcoo!-pisnęłam kurczowo łapiąc się jego barków.
-Nigdy.-zaśmiał się radośnie i podrzucił mnie tak, że wylądowałam wprost w jego ramionach. Zaczął biec w stronę pomostu, a potem wskoczył do chłodnej wody jeziora. Na nic zdawały się wtedy moje piski i wierzganie nogami na wszystkie strony.
Wynurzyliśmy się z wody. Złapałam się mocno chłopaka
-Chodźmy proszę na bardziej płytką.
-Boisz się pływać na głębokiej?
-Ja nie umiem pływać na głębokiej.-powiedziałam oplątując nogami jego biodra.
-Serio?
-Jak nie mam dna to się topię. Możemy już?
-Oczywiście.-uśmiechnął się i nie wiem jakim cudem ze mną uczepioną niczym koala podpłynął bliżej brzegu.
-Uduszę cię.
-Dlaczego?
-Nie mam nic na przebranie.
-Musisz zdjąć mokre ubrania bo się przeziębisz.
-Co ty nie powiesz…
-..A że nie masz nic…
-Zboczeniec!-chlusnęłam go wodą i zaczęłam uciekać w stronę plaży
-Zboczeniec, który ma na twoim punkcie fioła.-usłyszałam jego głos tuż przy uchu.
-Muszę się przebrać.
-Mam ciuchy w samochodzie.
-Z pewnością.
-Ingaa…-podbiegł do mnie i złapał mnie za rękę. –Nie dąsaj się już.-zatrzymał mnie i złożył słodki pocałunek na moich ustach.
-No dobra. Daj już te ciuchy.-uśmiechnęłam się szeroko i złapałam go za rękę.
Poszliśmy do jego samochodu. Wyjął z bagażnika firmową torbę Borussii.
-Mój dres. Pewnie wszystko będzie za duże.
-To mogę?
-Pewnie. Proszę bardzo. –wręczył mi ją do ręki.
-Masz jakiś koc?
-Po co ci koc?
-Żebyś mnie nim zasłonił.
-Przecież nikogo tu nie ma.-stwierdził z głupkowatym uśmiechem
-To jak z tym kocem?
-Mam.


Przebrałam się w szary dres. Swoje trampki na szczęście zdjęłam przed wrzuceniem do jeziora, wiec cudem jako jedyne ocalały. Usiedliśmy z powrotem na kocu. Marco wytarł się kocem, którym wcześniej mnie osłaniał i założył swój t-shirt. Przeczesałam palcami włosy, żeby szybciej wyschły.
-Chcesz coś jeszcze zjeść?
-A co masz?-uśmiechnęłam się na widok jego pięknych, błyszczących oczu.
-Mam pomysł!-oświadczył i przestawił koszyk bliżej nas. –Chodź, połóż się.
Zaczęłam kłaść się na kocu jednak kiedy już miałam położyć głowę Marco się zaśmiał i złapał mnie pod rękoma i przekręcił tak, że głowę miałam na jego udach.
-Tak się połóż. –uśmiechnął się i wyjął z koszyka czerwone winogrona. –Lubisz?-zapytał na co tylko pokiwałam twierdząco głową. Zerwał mi jedną kuleczkę i włożył do buzi. Ja niczym zahipnotyzowana zaczęłam przeżuwać patrząc w jego oczy.
-Jeszcze?-zapytał a ja znów pokiwałam głową –Coś mało rozmowni dzisiaj jesteśmy.-zaśmiał się i podał mi kolejną. –Dobre? Hm… Zaraz sprawdzimy.-nachylił się nade mną i pocałował namiętnie.
-I jak?-szepnęłam nabierając oddechu
-Wspaniałe w połączeniu z tobą.-odpowiedział schodząc ze mnie i położył się tuż obok.
Położyłam się na boku i położyłam rękę na jego torsie.
-Skąd znasz to miejsce?
-Podoba ci się?
-Jest niezwykłe…
-Przyjeżdżałem tu z rodzicami i siostrami jako dziecko. Mama rozstawiała nam namiot i czytała książkę, a my budowaliśmy babki z piasku. Tata miał grilla i jedliśmy też tu obiad. Zawsze było tu mało osób, często się zdarzało, że byliśmy tu sami, jak my teraz. Niewiele osób zna to miejsce.
-Dziękuję, że mnie tu zabrałeś.
-Ależ nie ma za co. Cieszę się, że jesteś tu ze mną. Wiesz, chyba powinniśmy powoli wracać.
-Już?
-Długo już tu jesteśmy, zobacz, osiemnasta.
-Nie pomyślałabym.
-Ja też nie. Obiecuję, że jeszcze nie raz cię tu zabiorę.
-Zapamiętam. To co, weź koszyk ja złożę koc.





***



Pół godziny później stanęliśmy pod domem.
-Wejdziesz?
-Dziękuję, ale może innym razem, dobrze?
-Okej. A… Kiedy się zobaczymy?
-Jutro. Chyba, że masz mnie już dość.
-Nigdy!-zaprotestowałam i złożyłam czuły pocałunek na jego ustach. –A więc do jutra. Będę tęsknić.
-Ja też. Weź może jakąś ciepłą kąpiel żebyś się nie przeziębiła po tym jeziorze.
-Dobrze tatusiu.
-Ja ci dam. Idź już. I wygrzej się, mówię poważnie.-pocałował mnie jeszcze raz i dopiero wtedy odblokował drzwi od Astona.
-Dziękuję za dzisiejszą randkę. Była wspaniała. I cieszę się, że zabrałeś mnie do Kuby.
-Cieszę się, że się cieszysz.
-Do jutra.
-Do jutra, pa.-ścisnęłam nasze złączone dłonie i wysiadłam z samochodu.



Weszłam do domu i zdjęłam trampki. W salonie zastałam tatę przed laptopem.

-Hej, wróciłam!-wyjrzał zza laptopa i spojrzał na mnie jak na kosmitę
-Co ci się stało?
-Mnie? A co się miało by stać?
-Spójrz w lustro.-tak zrobiłam. Stanęłam przed lustrem i… No tak, dres Marco, w którym wyglądałam jak w worku. Spodnie ledwo mi się trzymały, bluzka jeszcze jako tako.
-To ja się przebiorę.-zaśmiałam się do swojego odbicia
-A wychodzisz gdzieś jeszcze?
-Myślałam nad tym, chyba tak. Wiesz jak mogę dojść stąd do galerii? Tej takiej dużej w centrum.
-Bardzo prosto, wytłumaczę ci szybko. A co, zakupy?
-Nie, punkt orientacyjny.
-Dokąd?

-Lewandowskich!-odpowiedziałam wchodząc na piętro. Tak, muszę im w końcu powiedzieć. Nie było by fair, żeby dowiedzieli się razem ze wszystkimi. Czeka mnie trudne zadanie. 






~~~

Dziękuję kochane za wszystkie komentarze!<3 To naprawdę motywuje ->motywujcie, proszę dalej!:)
Trochę przesłodzę przez następne rozdziały, coś wplotę co się zacznie rozwijać i..zobaczycie co się stanie:)
Marco znów w Dubaju...takiemu to dobrze..
No i wygrana Auby!! Nie było przecież innej opcji!:)

Za tydzień kolejny!
Buziaki!:**