sobota, 28 listopada 2015

Trzydzieści pięć.



„Wiem, obserwujesz mnie,
Ja widzę Ciebie też.
Ja wiem, to jedno pewne jest
To Ciebie przed oczami mam.
Kto wie, może znów spotkam Cię
Nim skończy się długi dzień.”






-Nie wyspałaś się?-zapytała Cathy, kiedy kolejny raz podczas śniadania ziewnęłam
-Przepraszam, ale kiepsko dziś spałam.
-To niedobrze.-stwierdziła Lewandowska przeżuwając kanapkę –Chciałyśmy wybrać się z dziewczynami na mały shopping.
-Chętnie wybiorę się z wami.



Zasnęłam dopiero po drugiej w nocy. Nie umiałam sobie wytłumaczyć tej wiadomości. Nabija się ze mnie czy coś do mnie czuje? Czy przegrał zakład? W końcu zmęczenie wzięło górę i zasnęłam.
Nasz urlop dobiega końca. Za trzy dni mamy wylot. Ktoś by powiedział, że jeszcze trochę zostało, ale czas spędzony z tak fantastyczną ekipą szybko upływa, śniadanie, a zanim się obejrzymy zastaje nas zmrok.

-Teraz czy po obiedzie?-zapytałam
-Może zjemy po prostu obiad tam. Nie chce mi się wracać specjalnie na obiad do hotelu. A znając nas to trochę tam posiedzimy.

Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu Marco. Nie wydawało mi się, że widziałabym go, kiedy wchodziłam. Teraz go jednak zauważyłam. Siedział pod oknem przy odosobnionym, dwuosobowym stoliku razem z Mario. Zdziwiło mnie to trochę. Zawsze lubił spędzać czas z resztą towarzystwa. Nie możliwe, żeby się pokłócili. Nie miałam zupełnie pomysłu co się z nim dzieje… A może miałam i jeden, tylko nie zbyt bardzo chciałam go przyjmować do wiadomości. Nie dałam mu odpowiedzi. Wiem, że muszę mu coś napisać, ale no… Nie mam bladego pojęcia co.
Dokończyłam śniadanie i wróciłam z dziewczynami do pokoju.

-Wiecie co, chyba się chwilkę zdrzemnę. Jak będziecie się chciały zbierać to mnie obudźcie.
-Pewnie. Słodkich snów.

Weszłam do pokoju i położyłam się wygodnie na łóżku. Masz mętlik w głowie? Idź spać. Najlepsza zasada.




-Jesteście mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą-ogłosił ksiądz. Uśmiechnęłam się szeroko do mojego męża.
-Nie, dziękuję, nie trzeba, może kolega.-usłyszałam głos Mario. A nie mówiłam, żeby się bardziej zastanowić nad doborem świadka?




-Inga…-usłyszałam głos
-Marco.-wymamrotałam sennie
-Ania.
-Nie lubisz Ani?
-Inga, halo, to ja, Ania.-otworzyłam oczy i wbiłam spojrzenie w stojącą nade mną przyjaciółkę.
-Wybij sobie go wreszcie z głowy. Chodź, idziemy na zakupy.
-Okej. Przebiorę się tylko.

Podniosłam się z łóżka i podeszłam do szafy. Wybrałam zwyczajne krótkie spodenki i t-shirt. Do tego trampki na nogi, włosy związane w koczka, tusz do rzęs, odrobina błyszczyku i gotowe.

-Jestem gotowa. Możemy iść?-weszłam do salonu dołączając do dziewczyn.
-Pewnie. Idziemy! Świetnie wyglądasz.-uśmiechnęła się do mnie Ewa i ruszyłyśmy na nasz zakupowy wypad.



Szłyśmy niespiesznie promenadą przy plaży w cieniu egzotycznych drzew. Co jakiś czas na ulicy stali uliczni grajkowie grający jakąś tradycyjną wyspiarską muzykę. Sprzyjały nam ogromnie wesołe humory. Na chwilę oderwałam się od moich myśli. Tak, to była wspaniała chwila. W końcu trafiłyśmy do miasteczka. Trochę czasu zajęło nam, żebyśmy mniej więcej wiedziały gdzie co jest. W centrum miasteczka stała wielka fontanna. Postanowiłam sobie, że jeszcze do niej podejdę. Tak, takie samo postanowienie jak z tym wazonem… Nie no, pójdę po ten wazon…pójdę. Ale najpierw muszę załatwić sprawę z Marco. No i znowu o nim myślę. Ale nie potrafię o nim nie myśleć. Taka jest prawda. Może nie będę przepuszczała myśli o nim tak jak teraz, kiedy dobrze się bawię z dziewczynami, ale on cały czas zaprząta moją głowę. No i jeszcze ta „randka”… Serce krzyczy: idź! Rozum kręci głową z niezadowoleniem patrząc na zachowanie serca. I kogo mam teraz słuchać? A, no tak. Błaszczykowskiego.
Zaśmiałam się i przyspieszyłam kroku dołączając do dziewczyn.

-Chodźcie tu, ten sklep wspaniale się zapowiada.-stwierdziła Cathy patrząc na wystawę.
Oglądałyśmy różne ciuchy i buty przez całe trzy godziny. Każda z nas znalazła coś dla siebie. Ja wybrałam dla siebie kapelusz i czarne szpilki, które strasznie mi się spodobały. Była jeszcze piękna sukienka w kolorze czerwonego wina. Leżała na mnie niesamowicie, jednak stwierdziłam, że nie miałabym okazji, żeby ją założyć. A może miałabym… Randka z Reusem. Cholera. I co ja mam zrobić? 

Szłyśmy właśnie do restauracji, kiedy zobaczyłam Tobiasa. On akurat na mnie spojrzał i uśmiechnął się delikatnie. Zaczął iść w moim kierunku.

-Zamówcie mi coś, zaraz do was przyjdę.
-Okej!-odpowiedziały wchodząc do restauracji.

Brunet podszedł do mnie z uśmiechem i objął po przyjacielsku.

-Hej Inga.
-Cześć, miło cię widzieć.
-Cieszę się, że cię jeszcze spotkałem. Dzisiaj wracam do Niemiec.
-Krótko tu byłeś.
-Służba wzywa.
-A, no tak.-uśmiechnęłam się.
-Wiesz Inga… Chciałem ci powiedzieć… Jesteś naprawdę wspaniałą dziewczyną. Kurczę, wiesz. Gdybyś nie była zakochana, to bym o ciebie walczył. Myślę, że teraz jestem na straconej pozycji, prawda?-podobam się mu? Czy mogłabym z nim chodzić? Czy mogłabym chodzić z kimkolwiek? Kimkolwiek poza Marco?
-Moje serce należy do kogoś innego.-odpowiedziałam pewnie. Bo tak przecież właśnie jest.
-Zazdroszczę mu. Nawet nie wie jakie ma szczęście.
-Jakie tam szczęście. Jestem zwykłą dziewczyną, jak każda inna.
-Jesteś wyjątkowa. Jeśli on też cię kocha z pewnością widzi i wie, jaki ma skarb. A jeśli on tego nie widzi jest debilem. Wielkim debilem.
-Bardzo mi miło, ale…
-Żadne ale. Taka jest prawda. Może mogę chociaż liczyć na twój numer telefonu? Wiesz, policjanci czasem potrzebują profesjonalnej psycholog.-zapytał z rozbrajającym uśmiechem podając mi swój telefon.
-Proszę dzwonić w soboty między osiemnastą, a osiemnastą piętnaście.-powiedziałam oddając mu jego telefon z zapisanym moim numerem.
-Dziękuję bardzo, zapamiętam. To ja już cię więcej nie zatrzymuję, nie przeszkadzam w waszym wypadzie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
-Pewnie, zapraszam do Dortmundu.
-A ja do Kolonii.
-Wiesz, jesteś naprawdę wspaniałym mężczyzną i zasługujesz na twoją wymarzoną dziewczynę. Ona gdzieś tam jest, tylko może po prostu nie może cię znaleźć.
-Tak jak wy znaleźliście się z tym piłkarzem…
-My chyba jeszcze szukamy.-uśmiechnęłam się słabo
-To trzymam kciuki, żebyście się znaleźli.-uśmiechnął się życzliwie i przytulił mnie na pożegnanie.-Cieszę się, że cię poznałem.
-Ja również. Dziękuję za miło spędzony czas, przepraszam, że tak to się skończyło wtedy…
-Jasne, rozumiem. To do zobaczenia.
-Do zobaczenia. I powodzenia.
-Wzajemnie.-pocałował mnie w policzek uśmiechając się i ruszył w przeciwną stronę.



Weszłam do restauracji, gdzie siedziały dziewczyny. Od razu ich spojrzenia skierowały się na mnie.

-I co? Co ci powiedział?-zapytała uśmiechnięta szeroko Ania. Czasem nie rozumiem jej.  Nie chce, żebym spotykała się z Marco, twierdzi, że nie jest dla mnie odpowiedni. Myślałam, że chce mojego szczęścia. Czyli jednak chcę być z Marco? To on jest dla mnie tym szczęściem?

-Muszę po coś pójść.-wstałam od stołu i ruszyłam pędem pozostawiając swoje przyjaciółki ze zdziwionymi minami. 
Skierowałam się do sklepu, w którym była moja, właściwie to za chwilę moja sukienka. Jeśli iść na spotkanie z Marco, czy jak on to nazywa, randkę to tylko w tej sukience. Weszłam, wzięłam sukienkę z wieszaka, którą mierzyłam i poszłam z nią do kasy.  Zadowolona z zakupu wróciłam do restauracji, gdzie właśnie podawano nasze dania.


Po skończonym posiłku stwierdziłyśmy, że wrócimy do naszego hotelu. Wybrałyśmy tą samą drogę, którą szłyśmy. Choć wydaje się długa, to cudownie się nią idzie. Można się tak odprężyć.

W końcu dotarłyśmy do naszego hotelu. Weszłyśmy na jego teren od strony plaży i hotelowego basenu. Po tej samej stronie stały też balkony. Coś mnie tchnęło i podniosłam głowę do góry. Na balkonie, oparty o balustradę stał Marco. Obserwował mnie. Kiedy nasze spojrzenia przez chwilę się ze sobą spotkały odwróciłam głowę w drugą stronę. Nie wiem czemu. Znów się może włączyła nieśmiałość i niepewność Ingi. W sumie… Chyba mogę być niepewna po tych wszystkich wydarzeniach z blondynem na czele.

Kiedy tylko weszłam do pokoju rozpakowałam moją sukienkę i położyłam ją na łóżku. W tej samej chwili usłyszałam dźwięk nadchodzącej wiadomości. Domyślałam się od kogo może być. Kuba, tata albo Marco… Widząc jednak wzrok tego ostatniego sprzed kilkunastu minut byłam prawie pewna, że to on jest autorem tej wiadomości.
Nie myliłam się. Patrzyłam na wyświetlacz telefonu i nie mogłam się przemóc, by otworzyć wiadomość. W końcu nastąpił ten moment.


„Będę czekać o 19. koło fontanny w miasteczku.
Chciałbym, żebyś przyszła.
Bardzo mi zależy.
M.”


Spojrzałam na leżącą sukienkę. Tak, będzie idealna. A więc dziewiętnasta.

-Co tam, Inga?-weszła do pokoju Ania
-Spotkam się dzisiaj z Marco. –powiedziałam pewnie wyjmując czarne szpilki, które okazały się idealnie pasować do sukienki.
-Żartujesz?
-Nie. Jestem całkowicie poważna.
-Przecież ci mówiłam, że…
-Tak, Ania, mówiłaś, ale to nie wystarczy, żeby mi przeszkodzić…
-Nie chcę ci przeszkadzać! Jesteś bardzo delikatna i wrażliwa. Po tym co zrobił wcześniej nie wiesz czego się możesz teraz spodziewać.
-On mnie nie skrzywdzi.
-Skąd masz pewność? Nie chcę, żebyś zostawała z nim sama.
-Przestań, dobra? Przestań go traktować, jakby był jakimś masochistą, gwałcicielem, damskim bokserem! Mieszkałam z gorszym a żyję! Przestań w nim widzieć jakieś zagrożenie dla mnie! Czemu nie możesz na niego patrzeć jak wcześniej? Jak na kolegę z klubu twojego męża?
-Chce twojego bezpieczeństwa, jestem twoją przyjaciółką.
-Na razie gderasz jakbyś była przewrażliwioną matką! Zacznij być moją przyjaciółką i zacznij do jasnej cholery mnie spróbować zrozumieć i mi pomóc!-moje emocje wzięły górę. Sama siebie nie poznawałam. Mówiłam podniesionym głosem, prawie krzyczałam na moją przyjaciółkę. Choć nie wiem, czy mogę tak jeszcze ją nazywać. Strasznie się od siebie oddaliłyśmy. Nie chcę, żeby kazała wybierać mi między nią, a Marco. Oboje są dla mnie bardzo ważni. Nie umiem między nimi wybierać. Choć gdyby mi trzeba było…

Wyszłam z pokoju na korytarz. Tam na nieszczęście spotkałam Lewandowskiego.
-Pokłóciłyście się?
-Nie słychać było?
-Inga, co się dzieje?
-Wiem, że ty też jesteś teraz anty-Marco…
-Jestem. To co zrobił… Nie chcę, żebyście…
-Nie kontynuuj. Nie mam ochoty na kolejną kłótnię. W sumie to przeze mnie. Przeze mnie. Marco jest twoim przyjacielem. Nie chce, żeby ta przyjaźń ucierpiała. Proszę, Robert…-nie uzyskałam jednak odpowiedzi. Ruszyłam korytarzem przed siebie. Zbiegłam po schodach i pobiegłam na plażę. Położyłam się na gorącym piasku. Zamknęłam oczy. Ciepłe promienie słoneczne działały bardzo uspokajająco.

Po jak się okazało półtoragodzinnym wypoczynku postanowiłam napisać do Kuby. Rozmowa z Anią mnie podłamała. Z jednej strony idąc na tą całą randkę, zrobiłabym na złość Ani. A nie idąc zraniłabym siebie. Ania jest dla mnie bardzo ważna, ale…


„Marco zaprosił mnie na randkę…”


Jakubie Błaszczykowski, doradź.


„Gratuluję.”


„Kubuś, oczekuję mądrej rady.”

Odpisałam i czekałam na kolejną wiadomość. Jednak ta nie nadchodziła. W końcu rozbrzmiał mój dzwonek połączenia.

-Hej…-zaczęłam
-Guśka, Guśka. Mam ci mówić, czy iść na randkę z Marco czy nie?
-Ymm, tak.-usłyszałam po drugiej stronie śmiech blondyna
-Nie rozumiesz mnie… Po prostu Lewandowscy są źli na Marco za to, co zrobił. Pokłóciłam się właśnie dość mocno z Anią, ja rozumiem, że się o mnie martwi, ale to zaszło już zbyt daleko. Ja już nie wiem, co mam zrobić.
-Inga. Nie patrz na innych. Zapytaj sama siebie, czy ty chcesz.
-Ale ja nie chcę zranić moją decyzją bliskich mi osób.
-Popatrz co mówisz. Jak już myślisz to mówisz, że nie chcesz ranić. Czyli jeśli myślisz, to patrzysz już tylko na tą wersję, gdzie chcesz iść.
-A ty, co byś mi doradził. Bo zobacz, mam tak dwa głosy na tak, dwa głosy na nie.
-Dołóż sobie mój głos na tą stertę, gdzie będziesz szczęśliwa, okej?
-Okej. Dzięki Kuba.
-Nie ma za co.  Powodzenia.
-Dziękuję. To ja sobie jeszcze na tej plaży poleżę.
-Żebyś się potem nie dzwoniła, że masz piach we włosach. Przerabiałem to już z moimi dwiema dziewczynami.
-A jak tam urlop?




Po rozmowie z Kubą podniosłam się w końcu z piasku i ruszyłam z powrotem do hotelu.  Kiedy weszłam do pokoju zastałam tam tylko Cathy, Ewę i Łukasza.

-Hej wam.
-O, Inga! Ależ się spiekłaś!
-Serio? Zapomniałam się posmarować kremem z filtrem.
-Brawo, brawo.-westchnęła Ewa . –Posmaruj sobie może kochana teraz jakimś kremem na złagodzenie.
-Tak zrobię. Chce ktoś teraz iść do łazienki? Bo chciałabym się wykąpać?
-Nie, możesz iść.-uśmiechnęła się Cat.
-Okej.-odpowiedziałam tym samym i weszłam do łazienki i zaczęłam nalewać do mojej ulubionej ostatnimi czasy wanny z hydromasażem.



Czterdzieści minut później wyszłam z wanny i owinęłam się ręcznikiem. Wysuszyłam mokre włosy, a potem posmarowałam balsamem całe ciało. Ewa miała rację, troszkę się spiekłam, aczkolwiek nie było masakry. Założyłam bieliznę, a na nią szlafrok. Tak przemknęłam do mojego pokoju po kreację na dzisiejszy wieczór. Przebrałam się i znowu zaszyłam się w łazience, by zrobić dobry makijaż. Kiedy przechodziłam do układania moich włosów okazało się, że dobiega już dziewiętnasta. Postanowiłam na rozpuszczone, ale ułożyłam je delikatnie pianką. Stanęłam przed lustrem i… kurcze, dobrze wyglądałam. Podobały mi się usta pomalowane na wyrazisty bordowy. Idziesz Inga. Dasz radę. Tak. Dam radę. Wyszłam z łazienki. Akurat w pokoju była sama Cathy. Też się przygotowywała do jakiegoś wyjścia. Stała akurat przy lustrze i poprawiała makijaż.

-O mój Boże.-spojrzała na mnie –Wyglądasz nieziemsko!- uśmiechnęła się szeroko, podbiegła do mnie i delikatnie przytuliła. –Marco padnie.
-Dziękuję kochana.
-Chodź, zrobimy sobie zdjęcie. Oczywiście nie wstawię teraz, żeby nie zobaczył zbyt szybko.
-Okej.-uśmiechnęłam się i zapozowałam do zdjęcia z dziewczyną Matsa.
-Powodzenia ślicznotko.-uśmiechnęła się i dała mi kopniaka w tyłek na szczęście.
-Tobie też. Chyba też się gdzieś wybierasz?
-Spacer po plaży…-odpowiedziała rozanielona
-Hmm, zatem baw się dobrze.
-Wzajemnie!



Szłam jak kilka godzin temu promenadą przy plaży prowadzącą do miasteczka. Było już dwadzieścia minut po dziewiętnastej. Marco może cały czas czeka… A może już poszedł. A może ja jednak tam nie pójdę. Cholerne wątpliwości. Dlaczego akurat teraz? A może mnie wystawi? Może to był zwykły zakład, żart… Myślę już niedorzecznie. A jeśli to taka prawdziwa randka? Nie dam rady. Nie dam. Nie ma mowy, żebym dała. Ze strony plaży dobiegała muzyka. Odwróciłam się w tamtym kierunku. Impreza na plaży. Może to właśnie moja alternatywa? Zboczyłam z drogi, zdjęłam szpilki i weszłam na piasek. Podeszłam do baru. Upiję się. To bardzo dobre wyjście. Zapomnę o tym wszystkim. Zaleję się w trupa i nie będzie mnie nękać żaden Reus, żadna randka, żadni Lewandowscy. Moją decyzją jak na razie było to, czy zamówić drinka, czy może whishey, Jacka Danielsa, wódkę, piwo czy koniak.

-Coś podać?-zapytał dość niski, za to umięśniony barman. Hmmm… To co by tu zamówić jako pierwsze… Hmm…rum, brandy, burbon, tequilla…
-Sok pomarańczowy.-odpowiedziałam, co spotkało się ze zdziwionym spojrzeniem mężczyzny
-Oczywiście, zaraz podam.
No bo co… Sok pomarańczowy. Sok jak sok. A że zamawiany na imprezie, w barze, gdzie 99,9% osób kupuje przeróżne drinki i inne alkohole… Zaczęłam się śmiać z siebie.  Otrzymałam po chwili moje zamówienie. Wzrok barmana mówił sam za siebie-dziwoląg. No cóż, bywa i tak. Nie ma to jednak jak sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy. Czy ja tam chcę iść? Ja już nic nie wiem. Nie wiem, czy mam się śmiać, czy może płakać. „Dołóż sobie mój głos na tą stertę, gdzie będziesz szczęśliwa, okej?” , „Zawsze idź za głosem serca”.  Kuba i Babcia mają rację. Powinnam tam iść. Chcę tego. Być może, że zakończy się to katastroficzną porażką, ale nie będę potem żałować, że nie poszłam. Zapłaciłam za mojego „drinka” i weszłam na drogę do miasta. Strzepałam powierzchownie piach ze stóp i włożyłam szpilki. To nie był dobry pomysł z tą plażą. Już widzę moje poobcierane, czerwone stopy. No nic. Dam radę.



Dam radę, dam radę, dam radę. Zaczęłam sobie gdzieś to w głowie powtarzać, kiedy weszłam na teren miasteczka. Zaczęłam panikować. Nie chciałam znów uciekać. Musiałam stawić czoło. Komu? Przecież to Marco. Ten sam, w którym się zakochałam. Przecież to zwykłe spotkanie. A nie. I tu tkwi szkopuł. To randka. Nie wiem, co on odbiera przez to pojęcie ale…

Nie wiem nawet kiedy, ale znalazłam się naprzeciw tej fontanny. Siedział tam. Jak zwykle wyglądał perfekcyjnie. Ciemne, jeansowe rurki, biała koszula z rękawem podwiniętym do łokcia i idealnie ułożona fryzura. Nie widział mnie. Siedział ze spuszczoną głową podpartą o ręce. No tak. Dobiegała już dwudziesta. Ale on czekał. Cały czas miał nadzieję, że przyjdę. Mój kochany Marco. Poczułam jak moje serce stopniało. Lód spadł, a ono rozgrzane zaczęło energicznie dudnić, wyrywać się… Nie miałam już wątpliwości, żeby uciekać. Obawiałam się tego spotkania, ale nie chciałam już zawrócić. Wystawiłabym go. Zraniła. Przecież ja go nie chcę ranić. Na drżących nogach krok za krokiem zbliżałam się w stronę fontanny.  W końcu znalazłam się tuż koło niego. Nie wiedziałam, czy coś powiedzieć, czy może usiąść koło niego. Randki są strasznie niezręczne. Zwłaszcza te z przyjacielem. A może ex-przyjacielem. A może po prostu randki z Marco. Nie musiałam jednak nic zrobić, bo chwilę później Marco podniósł głowę i przeciągnął spojrzenie od czubków szpilek na oczach kończąc. Otworzył buzię ze zdziwienia. Po chwili jednak złapał rezon i podniósł się z miejsca. Cały czas nie spuszczał ze mnie wzroku.

-Ym.. Hej.-odezwałam się pierwsza
-Cześć. Pięknie wyglądasz.
-Dziękuję, ty również.
-Cieszę się, że przyszłaś.-po tym nastała chwila ciszy. Chyba żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. A może tylko myśleliśmy, żeby dobrać jakieś odpowiednie słowa? –Zapomniałbym.-westchnął i wziął z murka fontanny bukiet białych frezji.-Dla ciebie.
-Dziękuję, ale nie musiałeś.-odparłam wąchając prześliczne kwiaty
-Chciałem.
-Są piękne.-popatrzyłam na kwiaty, a potem na niego. On też jest piękny.
-Chodź, przejdziemy się.-wyciągnął do mnie dłoń. Drugą niedbale schował do kieszeni. 

Uśmiechnęłam się w duchu. Cieszyłam się jak małe dziecko. Będę iść z Marco za rękę. Może to takie dziwne, ale dla mnie wyjątkowe. On jest wyjątkowy. Przy nim moje uczucia aż kipią. Ujęłam delikatnie jego rękę. Dotyk jego skóry… Po całym ciele przeszły mi dreszcze. Może ten gest wydaje się zwykły, błahy to chyba w naszym przypadku miał on bardzo intymne znaczenie. Marco delikatnie ścisnął moją dłoń. Na jego usta wkradł się mały uśmiech. Ruszyliśmy. Marco pewnie prowadził. Byłam trochę z tyłu, o ten jeden krok za nim. Po jakimś czasie dotarliśmy do zupełnie pustego parku przepełnionego kwiatami. Nie było tam jednak ani żywej duszy.

-Tu możemy w spokoju porozmawiać.-oznajmił spokojnie i poszedł w kierunku jednej z ławek. Ta akurat stała na uboczu.
-Marco…-zaczęłam nerwowo ugniatać tkaninę sukienki. Blondyn spojrzał na mnie, a ja straciłam całą pewność. –A nic, nieważne.
-Ważne. Powiedz.
-Czy… Moglibyśmy się przejść? No wiesz, spacer. Może na plażę?-popatrzył na mnie badawczym wzrokiem, tym, którym chciałby coś wyczytać z mojego mózgu. Aż takiej mocy jednak nie ma
-Nie chcesz zostawać ze mną sama?-zapytał z bólem
-Nie, nie, nie chodzi o to. Ja po prostu…-powiedziałaś A, to powiedz i Beee, uparty baranie. Popatrzyłam gdzieś w stronę miasta. Potem odważyłam się już spojrzeć na Marco. Muszę to powiedzieć, bo inaczej pomyśli, że się go boję, czy nie wiadomo co. –A mogę być rozbrajająco szczera?-zapytałam zagryzając wargę. Jego oczy zabłyszczały. Pokiwał głową –Jestem strasznie zdenerwowana i spięta, że jak już to wolę chodzić. Bo jakbym siedziała, to pewnie bym tupała obcasem, a ty byś się wkurzał i byś uciekł. Nie myśl, że mam może ADHD, ale…-nie skończyłam, bo przerwał mi cichy śmiech blondyna. Spojrzał na mnie ciepło. Objął mnie ramieniem i pocałował w głowę.
-Nie chcę, żebyś się denerwowała.
-Nazwałeś to spotkanie randką, więc jak mam się…
-Chodźmy już na ten spacer.-powiedział i ruszył przed siebie. Podbiegłam do niego wyrównując tempo naszych kroków.


-Wygłupiłam się, prawda?-zapytałam w końcu, kiedy cały czas szliśmy w ciszy
-Nie. Cieszę się, że jesteś ze mną szczera. Chciałbym, żebyś taka była cały dzisiejszy wieczór.
-To znaczy, że na co dzień jestem nieszczera?
-Nie, ale chciałbym, żebyś mi mówiła wszystko o czym myślisz, to ważne. Chociaż jak na razie nie masz z tym problemów.-uśmiechnął się i znów złapał mnie za rękę. Dotarliśmy na plażę. W tej części było dużo puściej. Znajdowała się na uboczu.


-Jak tu będziesz tupała obcasem to nie będzie słychać.-posłał mi kolejny piękny uśmiech dzisiejszego wieczora.
-Już trochę lepiej, więc może nie będzie takiej potrzeby.
-Inga, posłuchaj.-westchnął ciężko i spojrzał mi w oczy. –Chciałem cię przeprosić za to, że sprawiłem ci ból. Kiedy zobaczyłem te siniaki… Nawet nie wiesz jak koszmarnie się wtedy poczułem.
-To nie bo…
-Nie przerywaj mi, proszę.-ścisnął moją dłoń –Przepraszam, że wtedy powiedziałem to w taki sposób, a nie mniej delikatny.
-Czyli podtrzy…-zawiesiłam wyraz widząc jego wzrok. Był niepewny. Obawiał się czegoś. Wziął głęboki oddech. Ja swój trzymałam od kilku chwil.
-Czyli cały czas podtrzymuję to co powiedziałem. Inga, ja po prostu nie potrafię, rozumiesz? Nie potrafię…udawać twojego przyjaciela. Nawet nie wiesz, ile razy robiłem coś wbrew sobie, hamowałem się. Nie chciałem cię zranić, nie chciałem jeszcze bardziej mieszać w twoim życiu. Wiem co przeszłaś, wiem, że się tego boisz, ale ja już… -puścił moją rękę i zacisnął powieki. Ręce mi się trzęsły jak u starego alkoholika. Boże, co on właśnie chce mi powiedzieć? Otworzył oczy. –Ale ja już nie mogę. Kocham cię. Po prostu cię kocham. Nie umiem mówić, że cię lubię, że jesteś moją przyjaciółką, bo ja cię kocham, a ty jesteś dla mnie kimś dużo ważniejszym od przyjaciółki… Nie, nie płacz proszę…-westchnął smutno. On mnie kocha. On mnie kocha. Kocha. Starłam łzę z policzka i mocno zacisnęłam powieki. Ręce i nogi drżały mi tak jak wtedy, pod klubem.
-Nie mogę, Marco.



CDN...






~~~

JA WIEM. Ja wiem, że znowu w takim momencie. Przed wstawieniem usunęłam dalszy ciąg tej części i przeniosłam do 36. Po prostu pomyślcie, że ja Was tak bardzo kocham, że jeszcze zostaniecie potrzymane w niepewności...Na dobrą sprawę ciąg dalszy by mógł być, ale potem byłoby zbyt wiele wydarzeń i zbyt bardzo bym pomieszała.
Nie musicie już pisać, że mam szykować bunkier, bo mnie znajdziecie (cytuję tu Wasze komentarze-nic nie wymyślam!:D ), bo ja już sobie bunkier znalazłam! :) Zapajęczona piwnica...No dobra, pomyślę nad innym! Wiem, że bardzo czekałyście czy coś tu się wydarzy...może na przeprosiny jakieś wspaniałe zdjęcie Reusa? ^^























To jak, zgoda? ~^-^
Za tydzień 36!:)
Buziaki:**

sobota, 21 listopada 2015

Trzydzieści cztery.







Drżącym rękoma wyjęłam telefon z torebki i wystukałam krótką wiadomość na klawiaturze


„Potrzebuję cię..’’


Wysłałam. Wytarłam łzy wierzchem dłoni i skuliłam się bardziej na ciepłym piasku. Usłyszałam, że przychodzi jakaś wiadomość. Zacisnęłam mocno oczy próbując powstrzymać łzy. Na próżno. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego się tak zachował, dlaczego był zły… Aż tak go wkurzyło słowo „randka”. Przecież zna Anię i dziewczyny. Nie pomyślał, że żartują? A może wkurzyło go, że Tobias mnie trzymał na rękach? Zazdrosny? To niemożliwe. I co miał znaczyć do cholery ten pocałunek? Co miało znaczyć, że mam go nie nazywać przyjacielem? Aż tak go zraniłam? Coś powiedziałam nie tak? Cholera, i jeszcze ten bolący nadgarstek. Kim on jest? Czy ja go chociaż trochę znam?

-Inga!-usłyszałam głos przyjaciółki, a po chwili brunetka uklęknęła przy mnie i mocno przytuliła. Podniosłam głowę z piasku i położyłam ją na ramieniu Ani.  –Co się stało? Ktoś ci coś zrobił? Ten Tobias?-zaczęła pytać przerażona
-Nie, nie on.
-Co się stało, powiedz kochanie…
-Marco…-łkałam i nie mogłam się uspokoić
-Co Marco? Inga, mów. Jeśli coś się stało to powiedz, ja zadzwonię do Roberta, on już sobie z nim pogada…
-Nie, nie ma potrzeby…
-Co ci zrobił?-słyszałam po jej głosie, że była trochę zdenerwowana –Coś czego nie chciałaś?
-On… On był pijany, ale…
-Dobierał się do ciebie?-oderwała się ode mnie i popatrzyła zaniepokojona
-Nie! Nie… Po prostu. Przyparł do muru i zaczął całować. Mocno. Nie mogłam się ruszyć, bo mnie trzymał… A potem… Potem powiedział, żebym już go nigdy nie nazywała przyjacielem…-pękłam i zaczęłam głośno szlochać w ramię przyjaciółki. Ania westchnęła i znowu mnie do siebie przytuliła.
-Może zadzwonię do Roberta, żeby z nim sobie porozmawiał, co?
-Nie. Nie. Marco jasno się wyraził. Nie chce być moim przyjacielem.
-Nie płacz już, proszę. Wiem, że cię na pewno tym zranił, ale nie możesz…
-Ale ja kocham… Nie zniosę tego, że nie mogę być blisko niego…
-Czasem po prostu trzeba sobie odpuścić. Wiem, że to może nie jest łatwe…
-Odpuściłabyś sobie Roberta?
-Nie. Ale to jest inna sytuacja…
-Dla mnie taka sama. Pójdziemy do hotelu? Nie chcę tu siedzieć.






/Marco/

Nie wiem co we mnie wstąpiło. Widząc ją z tym chłopakiem coś we mnie pękło. Wiedziałem, że to jest właśnie moment, w którym nie dam rady więcej udawać przyjaciela, robić wszystko wbrew sobie. Prawda jest taka, że nie mogę być jej przyjacielem choćbym nie wiem jak się starał. Nie mogę być jej przyjacielem kochając ją coraz bardziej. To co się stało przed klubem… Alkohol też zrobił swoje. Podobno dodaje odwagi, a człowiek mówi to, czego nie powiedział by na trzeźwo. Może jakaś w tym prawda i jest… Pocałunek-nie żałuję. Choć wydawał się brutalny, to móc smakować jej słodkie usta... To co jej powiedziałem… Byłem doskonale świadomy tego co robię, jednak nie chciałem jej tym ranić jak to w rezultacie wyszło… A ona? To co powiedziała dzisiaj w hotelu? Jestem dla po prostu nikim. Nikim. Czy ona choć kiedyś uważała mnie za tego pieprzonego przyjaciela?! Zawsze czułem między nami dystans, tylko nie umiałem określić jaki… Może taki, że po prostu się dla niej nie liczyłem? Czy to możliwe po tym wszystkim? Byłem przy niej… Może to wcale nie miało znaczenia? Co więc dla niej ma? Czy ja tak naprawdę coś o niej wiem? Czy ją znam? Uderzyłem z całej siły pięścią w ceglany mur. Zabolało. Tak samo jak to, co dzieje się teraz między mną a Ingą. Boli. Może to nieporozumienie, a może zrozumieliśmy się aż zbyt dobrze. Poszedłem wzdłuż ulicy i wszedłem do jakiegoś innego klubu. Panował tam zupełny półmrok. Sporo osób tańczyło na parkiecie, kilka osób siedziało przy stolikach, inni przy barze. Tam się właśnie skierowałem. Zamówiłem drinka, potem kolejnego, i kolejnego. Na sam koniec postanowiłem zamówić piwo. I kolorowego drinka dla ładnej dziewczyny obok.

-Dzięki, przystojniaczku.-uśmiechnęła się szeroko i zatrzepotała rzęsami. Nie rozpoznała mnie. Bardzo dobrze. Ubrana była w czerwoną, kusą sukienkę ledwo zakrywające jej kobiece kształty. Idealnie.
-Przyjemność po mojej stronie.
-Co tu robisz taki… samotny?
-Czekałem na taką ślicznotkę jak ty.-odpowiedziałem, a barman postawił przed blondynką zamówionego przeze mnie drinka. Szumiało mi nieźle w głowie, ale co mi szkodzi. Jestem na urlopie, noc jeszcze długa. Moja rozmówczyni wypiła do dna całego drinka i podniosła się z barowego stołka. Stanęła za moimi plecami i oplotła mnie rękoma wokół szyi.
-Tak zupełnie przypadkowo się złożyło, że mam wolny pokój w pokoju.-szepnęła mi do ucha po czym przeczesała palcami po moich włosach. Zmarszczyłem brwi w niezadowoleniu, lecz po chwili wrócił uśmiech, kiedy poczułem składane pocałunki na mojej szyi.
-Inga…-mruknąłem
-Marieta.-poprawiła blondynka jednocześnie wyrywając mnie z myśli o przepięknej córce Kloppa. Czemu by ukrywać, że chciałbym ogromnie, żeby to ona była tą dziewczyną, ale… Jak się nie ma co się lubi… Blondynka pociągnęła mnie do wyjścia, a ja potulnie szedłem za nią chwiejnym krokiem…









/Inga/

Obudził mnie jakiś huk. Nie wiem, może to tylko mi się tak wydawało. Ania spała cały czas koło mnie. Po długiej rozmowie zasnęłyśmy razem. Ania, pierwsza do swatania, odradziła mi związek z Marco. Czy skutecznie? Możliwe. Możliwe nawet, że bez tego incydentu i tak nie bylibyśmy razem. Nie udało jej się jednak odradzić miłości. Miłości do blondyna, która była cholernie silna. Podskoczyłam przestraszona, kiedy usłyszałam kolejny huk za drzwiami i czyjeś przekleństwo. Wstałam cicho żeby nie zbudzić karateczki i poszłam do drzwi wejściowych. Przyłożyłam ucho i usłyszałam pijany głos Marco.

-Bo ja cię bracie ssssszzzanuję. Jesteś bardzo mądrym choć ukrywającym to w zaaaaaaalążku czło… hyyy wiekiem… Głupia hyy czcz..czkawka… -zaśmiałam się pod nosem i próbowałam powstrzymać głośniejszy śmiech ze względu na śpiące współlokatorki, kiedy Reus zaczął pijacko śpiewać, a raczej wyć – Cause I’m you lady and you are my men… Whenever you reach for me I’ll do all that I can…
-Zamknij się cwelu, bo cały hotel obudzisz!-wkurzał się Mario, a zaraz potem usłyszałam kolejny huk. Tym razem głośniejszy. Przestraszyłam się trochę więc wyszłam na korytarz sprawdzić co się stało. Marco najzwyczajniej w świecie się wyglebił, ciągnąc niestety za sobą biednego Mario. Cholera, jest kompletnie pijany. Przeze mnie? Mario wstał i próbował podnieść też schlanego Reusa. Zauważył mnie i spojrzał błagalnym wzrokiem. Podeszłam do nich i przełożyłam ramię blondyna za głowę, a Mario drugie. Jaki on ciężki. No cóż. Teraz krok za krokiem. Gdyby chociaż współpracował.
-Damskie perfumy.-powiedziałam z lekką złością, a zarazem smutkiem i żalem. Poszedł sobie na pocieszenie do innej. Świetnie. Po prostu wspaniale.
-Mirandy. Albo Mariny. Moniki?-usiłował sobie przypomnieć imię swej wybranki serca. Pogratulować.
-Mam gratulować?-zapytałam. Tylko się nie rozpłacz. Mogłaś pomyśleć, że prędzej czy później znajdzie sobie dziewczynę. Nie jesteś jedyna na tym świecie, żeby Marco Reus miał wiecznie latać za tobą z wywieszonym jęzorem.
-Nnnje.-odparł zataczając się raptem na lewo. Mario złapał na szczęście równowagę i podtrzymał przyjaciela. Jeszcze trochę i będzie ich pokój. –Musiałem zapłacić za jej drinka. I w dodatku nie poszedłem z nią do łóżka.
-Ciekawe dlaczego.-przewrócił oczami Mario. No tak, gdyby nie on, Reus by pewnie zadowolony spędzał noc z nowo poznaną dziewczyną. Albo zasnął by na łóżku i nic by nie zaszło. Prędzej to drugie. Współczułabym dziewczynie.
-Bo nie ją kocham.-odpowiedział w końcu stanowczo. „Nie ją”…
-To tu.-oznajmił Mario, kiedy zatrzymaliśmy się pod drzwiami z numerem 61 i zaczął walić w nie pięścią. Marco zmarszczył brwi. Główka boli? No cóż. Poczekaj do rana. Zaśmiałam się pod nosem.
-Może otwarte.-powiedziałam, kiedy nikt nie otwierał. A właściwie to Lewy nie otwierał.
-Może.-odpowiedział Goetze i nacisnął za klamkę. Faktycznie ustąpiła. –Dzięki Guśka. Zaoszczędziłaś mi kilku gleb.
-Nie powiem, że przyjemność po mojej stronie.-zaśmiałam się
-Mam u ciebie dług.
-Nie zaprzeczę.
-No to my idziemy. Sorry, jeśli cię obudziliśmy. A właściwie on obudził.
-Nie szkodzi.-puściłam Reusa i przytrzymałam drzwi do pokoju.
-A chociaż ty mnie hyy Mario kochasz?-zapytał blondyn zatrzymując się w drzwiach.
-Bardzo, ale chodź już.
-Kochasz?
-Tak.-odpowiedział ze zniecierpliwieniem przewracając oczami
-No to daj tu pyszczka.-zaczął się do niego przybliżać, ale niestety złapał zajączka i poleciał prosto na wieszak. Złapał się. Refleks ma. Mario spojrzał ze śmiechem na przyjaciela.
-Nagraj.-podsunęłam mu pomysł. Z ogromnym zacieszem wyjął telefon z kieszeni i zaczął nagrywać. Akurat trafił na wspaniały moment, kiedy to Reus przytulił się do wieszaka i lekko bujając nim zaczął śpiewać
-Sszzudownych rodziców maaaam! Sszzuudownych roodziców maaam! –Goetze tak samo jak i ja dostaliśmy napad śmiechu. Mario zobaczył, że pan artysta zamierza zostawić wieszak w spokoju, więc podtrzymał go ręką i zaczął prowadzić do sypialni. Oczywiście w drugiej ręce trzymał rejestrującego wszystko iPhona. Zamknęłam drzwi do ich pokoju, a kiedy już zmierzałam do drzwi swojego pokoju usłyszałam głośne zawodzenie
-Somewhere over the rainbow blue birds fly…
Współczuję Mario, że musi się użerać z Reusem. Użeranie z Reusem jest ciężkie, a co dopiero z pijanym Reusem. „Nie ją kocham”. Czyli jest jakaś ona. Ale to nie jesteś ty, bo przecież nie jesteś nawet jego przyjaciółką. Westchnęłam i położyłam się z powrotem koło Ani.





***




Ranek. Paskudny ranek. Słońce świeciło mi prosto w oczy. Z niezadowoleniem przekręciłam się na drugi bok. Huk. Znowu Reus? Przetarłam oczy i zobaczyłam leżącą na podłodze Lewandowską.

-Dobry.-zaśmiałam się spoglądając na przyjaciółkę
-Tak to się ludzie odwdzięczają. Chce się dobrze…
-Lewa, gdzie twój wieczny optymizm! Nowy dzień, pochopsasz sobie.
-O! A ty pochopsasz ze mną. To jest dobry plan.
-Ale nie teraz. Muszę zjeść śniadanie.
-No dobra, to przed południem jakoś pójdziemy biegać.
-Stoi.-wstałam i poszłam sobie wybrać ubrania. Wzięłam biały t-shirt z nadrukiem, krótkie spodenki i baleriny. Tak na razie na śniadanie. Chyba nie ma większej koncepcji co będziemy dzisiaj robić. Chłopaki zapewne będą leczyć kaca. Marco. No i znowu pojawia się w moich myślach. Weszłam do łazienki, przebrałam się i wytuszowałam rzęsy. Przejechałam delikatnie usta błyszczykiem i wyszłam z pokoju. Przeszłam kawałek korytarzem. W hotelowym lobby siedział Łukasz i gadał przez Skype’a. Nie trudno się było domyślić, że z Kubą.

-O! Inga, chodź!-uśmiechnął się szeroko i zrobił mi miejsce koło siebie. –Przyjacielu, zachowuj się, bo tu dama…
-Ty jeszcze jesteś pijany?-zaczęłam się śmiać
-Ooo, czyli jednak była impreza!-śmiał się Błaszczykowski
-Litości… Nie jestem pijany!
-To tylko kac.
-No niech ci będzie. Ale taki tyciu.
-No jasne. Inga, a jak tam u ciebie?
-Jakoś. Z Marco jest jeszcze gorzej. Nieźle mi dokopał.
-Mogłaś zadzwonić, przecież wiesz.
-Wiem, ale nie chcę na ciebie zwalać moich problemów.
-Daj spokój. Lepiej wszystko z siebie wyrzucić, wyżalić się komuś niż trzymać to wszystko w sobie. Ja spory okres trzymałem i nie wyszło mi to na dobre.
-Rozmawiałam krótko z Anią, ale nie dałam rady więcej o tym opowiadać, więc poszłyśmy do hotelu. Ania stwierdziła widząc mnie w takim stanie, że nie powinnam wchodzić w tą znajomość, a tym bardziej w jakikolwiek związek, bo może mnie zranić, tylko że ja go…-spojrzałam w prawo na Piszczka, który miał wielki uśmiech na twarzy –kocham.-dokończyłam
-Awwww-zaśmiał się Polak. Objął mnie ramieniem -Pięćset euro, nadchodzę!
-I to ja mam się zachowywać?-śmiał się Kuba –Rozumiem, że nieźle musieliście sobie nawrzucać?
-Ja tym razem byłam cicho. Pogadamy o tym po śniadaniu? Nie chcę sobie psuć humoru, zwłaszcza, że on tam będzie.
-Jak wolisz.
-Ej, a to Lewy w nocy się tak wydzierał?-zapytał Piszczu
-Reus.
-Co ty!
-Uczycie go polskich piosenek to potem macie.
-Jakich polskich piosenek?
-Czekaj, jak to było. A, Szudownych rodziców maaam.-zaczęłam się śmiać, a po chwili wtórowała mi dwójka Polaków.
-Czyżbym tu słyszał hiciora „Szudownych rodziców mam”?-podszedł do nas roześmiany Goetze-Cześć Kuba.
­-Cześć, cześć. Nie wierzę, że on to śpiewał.-pokręcił głową
-Zaraz ci to udowodnię!-oznajmił podnosząc wskazujący palec. Wyjął telefon, szukał chwilę, a potem puścił nagranie kierując wyświetlacz tak, żeby Piszczek i Kuba mogli zobaczyć wyczyny Niemca. Tuż po chwili wszyscy usłyszeliśmy zawodzenie blondyna z dzisiejszej nocy. Całą czwórką ryknęliśmy śmiechem. Kuba wycierając łzy z kącików oczu uśmiechnął się szeroko
-Mario lepiej wyłącz już…-powiedział patrząc w naszą prawą stronę
-A cze…-w tym momencie wszyscy spojrzeliśmy się w tą samą stronę co Kuba. Stał tam sam Marco i wbijał złowrogie spojrzenie w Goetzego. -..eść Marco!-dokończył radośnie. Wstał i objął przyjaciela ramieniem. –Widzę, że coś w humorku nie jesteśmy? Ja rozumiem, Marco głodny to Marco zły. Nawet nie wiesz jak ja cię dobrze rozumiem, bracie.-mówił ciągnąc go w stronę wind. A my znowu się roześmialiśmy. W tym samym czasie dołączyła do nas Ewa, a zaraz po niej przyszli Ania z Robertem.
-To idziemy.-oznajmił Łukasz
-A Auba i Mats i Cathy?-zapytałam
-Ich sposób na kaca to jedzenie, więc już od rana siedzą i jedzą. A Cat wzięli… Bo wzięli.
-Haha, to idziemy.




Śniadanie jak się okazało nie było aż takie trudne. No tak, bo co może być trudnego w śniadaniu? Marco. Marco może być trudny w śniadaniu, jakkolwiek śmiesznie to nie zabrzmi. Kiedy weszłam na stołówkę od razu szybko próbowałam zlokalizować blondyna mojego nie-przyjaciela. Siedział z Mario, Aubą i Robertem. Mats z Cathy, Łukaszem i Ewą. Stwierdziłyśmy z Anią, że usiądziemy razem we dwie. Nałożyłam co chciałam ze stołu szwedzkiego i usiadłam przy stoliku. Zaraz potem dołączyła do mnie przyjaciółka. Kiedy jadłyśmy raptem odezwała się

-Cały czas się na ciebie patrzy.
-Kto?
-No Marco. Najpierw ma jakieś jazdy, a teraz się lampi jak zbity szczeniak. Niech się gościu idzie leczyć.
-Gdzie się podziała swatka Ania?
-Przejrzała na oczy. Czekaj.-powiedziała trochę głośniej i wyszarpnęła moją rękę i patrzyła na mój nadgarstek.  –On ci to zrobił?-bardziej stwierdziła ostro.
-To nic takiego…-szepnęłam pod ciężarem jej ostrego wzroku
-Do cholery ty masz siniaki!-krzyknęła, po czym głośno odsunęła krzesło i skierowała się do stolika chłopaków.

-Ania!-krzyknęłam za nią i podbiegłam do niej, kiedy już stawała przed ich stołem
-Inga, nie!-zgromiła mnie wzrokiem, a potem gniew przyniosła na Reusa. –A ty, jeszcze raz jej coś zrobisz a…
-Ania, proszę cię!-pociągnęłam ją za rękę
-Nie! A inaczej sobie pogadamy, jasne? I grubo tego pożałujesz.-dokończyła to co miała powiedzieć. 

Odpuściłam. Skierowałam się do drzwi wyjściowych. Jeszcze przeze mnie się kłócą. Cudownie. Kątem oka zauważyłam, że Marco wstał od stołu i chciał za mną iść. Ania zagrodziła mu drogę, ale ten złapał ją za ramiona i wyminął. Karateczka chciała za nim ruszyć, ale Lewy złapał ją za rękę. Cudownie. Wyszłam z hotelowej restauracji i skierowałam się w stronę głównego holu.
-Inga!-usłyszałam jego głos. Biegł. I co, miałam znowu uciekać? Może już wystarczy? –Inga… Powtórzył, kiedy mnie dogonił. Zatrzymałam się z boku schodów. Jak na złość stanęłam tyłem do schodów tak, że Reus zagradzał mi drogę. Znowu. Zatrzymałam się i spojrzałam w jego oczy. Przeszły mi ciarki po całym ciele. Smutne oczy Marco działają na mnie wyjątkowo przygnębiająco.
-Inga przepraszam.-szepnął. Chwycił delikatnie moją ręką cały czas patrząc w moje oczy. Przeniósł wzrok na nadgarstek. Zobaczyłam jak zaciska szczękę. Napiął mięśnie. Był zły. Tak. I smutny. Przejechał po siniaku delikatnie opuszkiem palca. Nie mogłam dłużej tego ciągnąc. Dobrze wiedziałam, że jeszcze chwila, a się rozpłaczę. Dlatego, że on jest smutny, dlatego, że nie umiem przestać o nim myśleć, a on sam mi tego  nie ułatwiał. Wyrwałam rękę i założyłam ją za drugą. Wolno podniósł na mnie głowę

-Boli?
-Nie, Marco, łaskocze.
-Mówię poważnie. Inga, przepraszam, nie chciałem ci zrobić krzywdy.
-Fantastycznie, możesz mi powiedzieć, czego ty ode mnie jeszcze oczekujesz?-tylko nie płacz, tylko nie płacz…
-Porozmawiajmy.-powiedział ostrożnie. Nie spuszczał wzroku z moich oczu.
-Chcesz rozmawiać? Wydaje mi się, że powiedziałeś wczoraj wszystko co miałeś do powiedzenia. Jasno i wyraźnie. Mi nie trzeba powtarzać.
-Inga, to nie…
-Marco, proszę cię, przestań. Wiem jak mam na imię, nie musisz go wkoło powtarzać. A teraz, jeśli pozwolisz, ucieknę.-wyminęłam go i ruszyłam schodami do góry. Pokonując kolejne zobaczyłam, jak opiera się o biały marmur schodów i osuwa się na podłogę. Schował głowę w dłoniach. Nie płakał. Skąd wiedziałam? Nie wiem. Po prostu to wiedziałam. Może zaobserwowałam jego zachowanie?  Przyspieszyłam na schodach i ruszyłam do pokoju.


Weszłam do mojego pokoju i opadłam na łóżko. Tym razem się nie wahałam i wybrałam numer do Błaszczykowskiego.

-Po śniadaniu, więc możesz już rozmawiać?-usłyszałam jego głos
-Tak. Melduję już zepsuty humor. Masz chwilę czasu?
-Za pół godziny chcemy wyjeżdżać, więc mów, żebyśmy się wyrobili.
-Nie, no, aż tyle nie zajmę.

Na spokojnie streściłam Kubie wydarzenia z wczoraj. Zatrzymywałam się na chwilę, żeby wytrzeć łzy, które pojawiały się od czasu do czasu. To właśnie między innymi ceniłam w Kubie. Umie słuchać. Umie poradzić, pocieszyć, albo po prostu kazać brać dupę w troki i się ogarnąć.

-Szkoda, że nie wysłuchałaś co ma do powiedzenia..
-Łatwo ci…
-Pewnie, że łatwo. Wiem, że ty do wszystkiego bardzo emocjonalnie podchodzisz, jesteś wrażliwa, przeszłaś też swoje, ale, powiedz, nie zastanawia cię to?
-Oczywiście, że tak! Kuba, ja po prostu się w nim zakochałam. Nie zniosę opcji, że nie mam być jego przyjaciółką, mam się nie zbliżać, czy nie rozmawiać. To trudne.
-Uspokój się, ochłoń, a jeśli będziesz gotowa to z nim porozmawiaj.
-Może nie będzie chciał ze mną rozmawiać.
-Uwierz mi, że będzie. Przecież nie biegł by za tobą narażając się karateczce.
-Bardzo śmieszne. Ale tak, dziwi mnie to, że tak zareagował na te siniaki. Może to oznaczało troskę? Może poczucie winy? Nie wiem Kuba…
-Ochłoń, odpocznij. Właśnie, miałaś na wakacjach wypocząć, a nie, znajdujesz sobie coraz to nowe problemy.
-To nie problemy.-zaśmiałam się na wspomnienie, kiedy to tata nazwał tak Marco w smsach –Po prostu przyjechałam tu z kilkoma sprawami do przemyślenia, część tych spraw zwaliła mi się na głowę.  Potrzebuję się komuś wygadać, a ty powiedziałeś…
-I potwierdzam, że zawsze służę pomocą.
-Przepraszam, jeżeli obarczam cię zbyt bardzo moimi problemami…
-Inga, przestań już. Zawsze ci pomogę. Przynajmniej spróbuję.-zaśmiał się –Możesz na mnie liczyć, mała.
-O nie, tylko nie mała. Dobrze wiesz, że tego nie znoszę!
-Wiem!
-Nie musisz już może jechać?-teraz to i ja się śmiałam
-Może muszę, może nie…
-Dobra, dobra. Idź już, Agata będzie się denerwować.
-Oczywiście, a więc…
-Jeszcze jedno, rozmawiałeś z Marco?
-A więc papa, mała.
-Kuba!
-Jeśli ci o to chodzi, to nie powiedziałem mu nic, co ty powiedziałaś mi. To o czym rozmawiamy jest między nami. Chyba, że sama uznasz, że chcesz o tym z kimś jeszcze pogadać. A teraz to ja już serio muszę kończyć. Papa
-Ale o czym…
-A to, o czym rozmawiam z Marco nie wychodzi poza mnie i Marco.
-Czyli jednak ma jakieś problemy?
­­-A co, jesteś zdania, że jak się dużo zarabia i dobrze wygląda to nie ma się problemów?
­-Skąd mogę wiedzieć.
-Jak pogadacie to się dowiesz. Papaaa
-Pa.-pożegnałam się i z uśmiechem odłożyłam telefon na stolik.



Poderwałam się z łóżka i wzięłam materiałowe spodenki nike’a i do tego przylegającą bokserkę. Akurat związywałam włosy w kitkę, kiedy do pokoju weszła Ania.

-Idziesz biegać teraz?
-Tak, chcesz się przyłączyć?
-Z chęcią. Bardzo jesteś na mnie zła?
-Nie. Znam cię trochę.
-Nie pozwolę, żeby ktoś robił ci krzywdę, a zwłaszcza ktoś z otoczenia, kogo znam. Nie spodziewałam się tego po nim.
-Ania, to naprawdę nie boli.
-Boli nie boli, ale sam fakt! Może i na początku byłam za tym, żebyście spróbowali, ale przejrzałam na oczy i widzę, że to się nie uda. Jesteś bardzo wrażliwa. On kilka lat temu stał się strasznie oschły.
-Wiesz dlaczego?
-Inga, chodźmy już biegać. Nie gadajmy o tym. Im mniej tym lepiej.
-No okej. Poczekaj, poszukam jeszcze czapki z daszkiem.



Kiedy szukałam czapki w szafie usłyszałam wołanie Ani.

-Inga, możesz na chwilkę?
-Jasne!-weszłam do salonu a tam…W drzwiach stał boy hotelowy. W jednej ręce trzymał teczkę a w drugiej…ogromny bukiet pomarańczowych róż. Pomarańczowe? Jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim kolorem.
-Pani Inga Klopp?-Inga Klopp? Kto by zlecił na takie nazwisko? I kto by mi u licha wysyłał kolosalny bukiet róż? Może Marco?... Marz dalej…
-Proszę pani?-wyrwał mnie z zamyślenia
-Tak, tak. Zgadza się.
-Dobrze, w takim razie proszę podpisać.-podał mi kartkę. Zanim się podpisałam musiałam się zastanowić jak się podpisać. No bo skoro zlecono wręczyć Indze Klopp to jak może podpisać się Inga Mazur. W prawdzie jeszcze nie mam wyrobionego dowodu z nowym nazwiskiem. No cóż. Podpisałam Inga Klopp. Hmm, nawet może być. Oddałam mu kartkę, a on wręczył mi największy bukiet róż jaki kiedykolwiek widziałam. Pomarańczowe.
-Miłego dnia!
-Dziękuję, miłego dnia!-odpowiedziałam z uśmiechem. Uśmiechnęłam się delikatnie i powąchałam je. Cudowny zapach. Niby roża, ale jednak ten zapach był zupełnie inny.
-Może to od Tobiasa! Merry pisała, że wywarłaś na nim dobre wrażenie.
-Nie wiem.
-Wiesz, myślę, że się w tobie zakochał.
-Ehem..-mruknęłam pod nosem dostrzegając małą, białą kopertę. Jeszcze nigdy nie dostałam kwiatów, a co dopiero kwiatów z liścikiem. Położyłam bukiet na stole i wyjęłam ostrożnie kopertkę. Miałam moment zawahania… Otworzyć czy nie?
-Pójdę się przebrać.-usłyszałam głos mojej przyjaciółki zza pleców.
-Ok.-odpowiedziałam i przeniosłam znowu wzrok na biały papierek. Raz się żyję. Otworzyłam kopertę i wyjęłam z niej białą karteczkę. Niewiele było na niej napisane. W sumie trzy słowa. Doskonale wiedziałam czyje to pismo. Po środku napisane było czarnym, pochyłym pismem.


„Przepraszam…
Możemy porozmawiać?
M.”


Cholera. Rozmowa. Może nadaję temu zbyt wiele dramatyzmu, ale… Czy jestem w stanie? Czy jestem w stanie od nowa zaufać? Ostatni raz, kiedy byliśmy sami wyrządził mi krzywdę. Nie mówię tu o fizycznej, ale psychicznej. O złamanym sercu, straconych nadziejach…o strachu.

-I co, Tobias?-wyszła z łazienki przebrana Lewandowska
-Nie.
-A co, masz jakiegoś innego wielbiciela, o którym nie wiem?-zaśmiała się i podeszła do mnie
-Marco przeprasza. Chce pogadać.-można było z łatwością wyczuć jak moja przyjaciółka się spina.
-Chyba nie zamierzasz się z nim spotykać? Ostatnio siniaki, a teraz jak daleko się posunie?
-Chodźmy biegać.-powiedziałam zamykając temat. Sama miałam mętlik w głowie. Wahałam się. Coś mi mówiło, że powinnam się zgodzić na to spotkanie. A tak, to serce. Nadal je mam. No proszę.
-To idziemy.


W holu spotkałam Mario. Zatrzymałam się na chwilę i zapytałam, czy jest Marco. W sumie nie wiem po co. Od tak. Mario jednak powiedział, że wyszedł sam dwadzieścia minut temu. Sam. Gdzie on mógł?... Cały czas jest na mnie zły? A może do tej dziewczyny, której postawił drinka, a może do tej, w której się zakochał?
Bieganie z Lewandowską jak zawsze okazało się męczące. Kiedy wróciłyśmy do pokoju obie chyba byłyśmy padnięte. Ania popędziła pod prysznic. Ja postanowiłam wykorzystać wannę  z hydromasażem. Odprężyłam się, a kiedy wyszłam w ogóle nie czułam zmęczenia. Postanowiłam coś z tym zrobić. Założyłam mój jednoczęściowy kostium i brzoskwiniową przewiewną sukienkę.
-Ania, idziesz ze mną na plażę?
-Nie chce mi się, ale pójdę.-zaśmiała się i zaczęła wybierać kostium w szafie
-Cóż za zaszczyt mnie spotkał. Gdzie w ogóle Piszczkowie, Mats z Cathy, Goetze, Auba, no i twój szanowny mąż?
-A ty wiesz, że chyba nawet na plaży?-zaczęła śmiać się Lewandowska.
-No brawo.-rzuciłam się na moje łóżko i czekałam, aż skończy się ubierać. No i nadal rozmyślałam nad odpowiedzią. Może gdybym się zgodziła nie byłoby takiej napiętej atmosfery? Muszę jeszcze o tym pomyśleć.


Na plaży dołączyłyśmy do całej naszej ekipy. Poza Marco. Starałam się nie przejmować, choć średnio to mi wychodziło. Pływaliśmy wszyscy w cudownym oceanie, graliśmy w siatkówkę. Na obiad zjedliśmy ku rozpaczy mojej przyjaciółki zapiekanki. Zupełnie odcięłam się od wszystkich zmartwień. Z Mario i Matsem zbudowaliśmy zamek z piasku, a potem z nudów zaczęliśmy zakopywać opalającego się Roberta. Matsowi to było jednak mało, więc wziął wiaderko, które Mario sobie przywłaszczył…Właściwie jak to poetycko stwierdził piłkarz „leżało smutne i osamotnione”. Napełnił je wodą i wylał na Cathy. Zakochani zaczęli gonić się po całej plaży. Na koniec oboje przewrócili się na piasek i całowali. Szczęśliwie zakochani. Wyjazd mnie nauczył, że zakochanie może być szczęśliwe jak Matsa i Cat oraz to nieszczęśliwe czyli ja. Wyjazd na Borneo-bawi i uczy.
Wracaliśmy, kiedy już się ściemniło. Popołudniowy wypad na plażę okazał się strzałem w dziesiątkę. Kiedy zakładałam klapki po zejściu z piasku dostrzegłam postać siedzącą na wielkich głazach, na których sama siedziałam ostatnio podczas mojego spaceru. Nie musiałam długo się przyglądać, żeby nie rozpoznać tam Marco. Siedział zapatrzony w horyzont. Chyba o czymś myślał. Włożył rękę do kieszeni i wyjął z niej telefon. Jasny wyświetlacz podświetlił jego rysy twarzy. Czy on jest smutny? Nie chcę, żeby był smutny. Nie chcę. Moje serce głośno dudniło. A ja już wiedziałam co muszę zrobić. Wreszcie go posłuchać. Mówił o tym Kuba, pisała o tym babcia. Posłuchać serca. „Ono nie mówi”-myślałam. Teraz zrozumiałam jego język. Jak tylko weszłam do naszego apartamentu poszłam szybko do mojego pokoju po mój telefon. Nie myśląc dłużej napisałam wiadomość.


„Dobrze”


Dobrze. Co znaczyło „dobrze”? Niestety już wysłałam. Dobrze, że przepraszasz, czy może dobrze, porozmawiamy. Mam nadzieję, że zrozumie o co mi chodzi. Nie dane mi było dłużej rozważać nad sensem mojej wiadomości, bo dostałam już odpowiedź.


„Możemy się spotkać jutro?”


Dlaczego jego wiadomości są takie krótkie? Może nie czekał na wiadomość, tylko na kogoś? A może po prostu nie chciał mnie wystraszyć? Usiadłam na łóżku i zastanawiałam się co mu odpisać. Postanowiłam mu odpisać w jego dziwnym stylu.


„Zgoda. Obiad?”


Czy ja mu właśnie zaproponowałam obiad?! Debilka-karciła podświadomość. No bo spacer to by zabrzmiało zbyt hmm…dwuznacznie? Może nie chciał iść na obiad? Może nie jada obiadów? Może woli zjeść ze wszystkimi obiad w hotelu? Mijały minuty. Odstąpiłam moją kolejkę do prysznica dziewczynom jednocześnie zajmując ostatnie miejsce w kolejce. Gdybym nie czekała na wiadomość od Reusa z trzęsącymi się rękoma walczyłabym o pierwszą. Dziesięć minut! Nadal nie odpisał. Może to nie na miejscu? Może powinnam… A, niech stracę.


Kolacja?”


Wypuściłam powietrze, kiedy wysłałam wiadomość. Najtrudniejsza korespondencja od lat. No w sumie najtrudniejsza w życiu, bądźmy szczerzy. Minuta. Dwie. Dwie. Odebrano 1 wiadomość. Patrzyłam się na komunikat i nie wiedziałam czy powinnam go otworzyć. Tyle przecież czekałam i miałabym nie otwierać? Raz się żyje. Niektórzy skaczą na bungee, inni otwierają sms’y. Wstrzymałam oddech i wybrałam wiadomość od Marco. Jedno słowo. Na końcu kropka. Czytałam je chyba z dziesięć razy, tyle samo mrugałam oczami i składałam każdą literkę po kolei. Dochodziłam powoli do wniosku, że się nie mylę. Ale też do takiego, że nadal nie oddycham. W sumie mogłabym teraz zemdleć.

„Randka.”












~~~

Wiecie co? Wzruszyłam się waszymi komentarzami... Do łez. Dziękuję Wam bardzo za tyyle niesamowitych słów... W takiej ilości.. To właśnie jest to, dlaczego tu jestem. Własnie dla takich chwil chce się dalej pisać..W tym tygodniu byłam strasznie chora, a napisałam prawie dwa rozdziały... Jak to niektórzy piszą "komentujesz-motywujesz"..udowodniłam to naukowo, że działa!:D
Ostatnio chciałyście mnie zamordować za zakończenie...coś mi mówi, że teraz chyba też! Nic nie zdradzam jak to się potoczy, zobaczycie za tydzień!:)
Buziaki:***

sobota, 14 listopada 2015

Trzydzieści trzy.



/Inga/

Wczorajszy dzień był niesamowity. Pływanie w błękitnych wodach oceanu. Na szczęście miałam dno pod nogami. Lewy z Anią odpłynęli na większe głębokości, ja jednak nie odważyłam się, już kilka razy zaczynałam się topić, kiedy nie czułam nic pod stopami więc wolałam nie ryzykować.  Dłuższy czas później przyłączyli się do nas Mario i Marco. Spoglądali na siebie śmiejąc się i zaczęli ochlapywać się wodą. Czułam moje piekące policzki widząc Reusa w samych spodenkach. Podpłynęła do mnie wtedy Cathy śmiejąc się z mojego maślanego spojrzenia.



***


-Ziemia do Ingi!!!-usłyszałam głos Ani
-Jestem, jestem! Odpłynęłam na chwilę.-uśmiechnęłam się do przyjaciółki leżącej na łóżku obok
-Każdy by odpłynął. Ten masaż jest niebiański.-uśmiechnęła się pani Piszczek
-Mi się Ewuniu wydaje, że nasza Inga nie przez masaż odleciała.-zachichotała Cat, a po chwili wtórowała jej pozostała dwójka.


Dzisiaj był ten cudowny dzień, gdzie po wspaniałym śniadanku poszłyśmy z dziewczynami do spa. Wzięłyśmy tylko masaż, bo nie chciałyśmy zostawiać chłopaków na cały dzień. Martwiłyśmy się po prostu, czy przypadkiem nie puszczą hotelu z dymem.


-Swoją drogą, nasz wczorajszy musical wyszedł nam idealnie!-śmiała się Lewandowska
-No bardzo śmieszne.-skwitowałam ponownie wkładając twarz w ten beznadziejny otwór w łóżku do masażu
-Swoją drogą nasz Herkules nieźle wczoraj wyglądał, prawda, Meg?
-Jaka znowu Meg?-zmarszczyłam czoło
-No wiesz, Megara, dziewczyna Herkulesa.
-No tak. Do Megary mi daleko, a zwłaszcza Reusowi do Herculesa.
-Oj daj spokój! Chyba nie chcesz nam wmówić, że nie widziałaś wczoraj tych jego mięśni!
-Coś tam może…
-Dziewczyny, dajcie już spokój. Inga i tak już nie raz widziała jego klatę.-obroniła mnie w jakże cudowny sposób Lewandowska
-Coooo?-poderwała głowę dziewczyna Hummelsa.
-Długo by tłumaczyć. Koniec tematu dziewczynki.-zagryzłam wargę i przymknęłam oczy przypominając sobie wczorajszy widok Marco. Wpadłam, cholera jasna. Kocham go, kocham go, kocham go. Cholera jasna, kocham go!


Po skończonym masażu wróciłyśmy do naszego pokoju. Wzięłam z szafy błękitną, zwiewną sukienkę przewiązywaną brązowym paseczkiem. Do tego idealnie pasujące sandałki, które kupiła mi Ania. Spięłam włosy w koczka i pomalowałam rzęsy. Wzięłam małą torebkę z telefonem i chusteczkami.

-Wychodzisz?-zdziwiła się Ania, która siedziała przytulona do Roberta w salonie.
-Tak, będę za jakiś czas. Jak coś się będzie działo to mam telefon.
-Spacerek z Reusem?-zapytał Robert
-Spacerek w samotności.-posłałam mu uśmiech –Pa! –krzyknęłam, kiedy zamykałam drzwi.


Wyszłam z hotelu i skierowałam się na plażę. Szłam deptakiem i patrzyłam na przepiękne morze. Znalazłam bardziej odosobnione miejsce. Zdjęłam buty i stanęłam na cieplutkim piasku. Usiadłam na jednym z dużych kamieni i spojrzałam na błękitne niebo.

-Widzisz babciu? Widzisz co się ze mną dzieje? Sama tego nie rozumiem… Nie rozumiem siebie, nie rozumiem mojego serca. Czy to jest miłość? Czy to jest właśnie to o czym pisałaś? Gubię się sama w sobie, nie wiem czego chcę. Z jednej strony się boję, a z drugiej… Z drugiej czuję coś do niego… I to tak silne, że nie daje mi spokoju. Mogę się przed nim wygłupić mówiąc, że go kocham, z drugiej strony czy ja jestem gotowa na związek? Mogłabyś coś podpowiedzieć…-westchnęłam i zeskoczyłam z kamienia. 
Wróciłam na promenadę i skręciłam w jakąś drogę. Na dobrą sprawę, to szłam za wycieczką z Chin. Szłam spory kawałek dalej, żeby przynajmniej nie słyszeć ich dziwnego języka. Nic do nich nie mam, aczkolwiek na dłuższą metę słuchania ich języka można oszaleć. Byłam na jednej lekcji z koła zainteresowań… Temat chin po czterdziestu pięciu minutach wybiłam sobie z głowy.

Po jakimś czasie drogi trafiłam do niewielkiej wioski. Nie było tu nic, co dawało by oznaki jakiejkolwiek cywilizacji. Uśmiechnęłam się na widok beztrosko biegających dzieci ubranych w chusty. Kobiety siedziały na gankach swoich chatek i coś wyszywały. Uśmiechnęłam się do jednej z nich. Odpowiedziała mi tym samym. Wszystkie były bardzo do siebie podobne. Ten sam kolor skóry, takie same oczy, włosy… Ale dzieci.. Przesłodkie. I te loczki. Poszłam przed siebie. Trafiłam chyba na jakiś targ. Turyści wręcz oblegali stoiska z tkaninami. Mnie za to szalenie spodobały się gliniane wazony z niesamowitymi malowidłami. Niby takie pierwotne, z drugiej fikuśne i awangardowe. Zupełne pomieszanie styli…ale piękne. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą portfela. Będę musiała koniecznie kupić jeden z nich. Tylko…jak ja go przetransportuje? Przecież może się zbić. Szłam dalej piaszczystą ulicą, kiedy poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Trochę przestraszona odwróciłam się. Za mną stała starsza kobieta. Miała wiele zmarszczek, ale dodawały jej uroku. I ten ciepły uśmiech. W jednej chwili przypomniałam sobie o babci.

-A więc to ty…-dostrzegłam błysk w jej oku.
-Musiała mnie pani z kimś pomylić.-powiedziałam z uśmiechem
-Nie, nie. Proszę, dla ciebie.-wzięła moją dłoń i położyła w niej małą figurkę słonia
-Dziękuję, jest piękna, ale niestety nie mam ze sobą pieniędzy. Zapomniałam zabrać portfela.
-Nie chcę żadnych pieniędzy złotko. Jest twój. Powodzenia.-odpowiedziała zaciskając moją rękę i odeszła w swoim kierunku. Zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji. Powodzenia? Co to miało znaczyć?
-Dziękuję!-krzyknęłam za nią i spojrzałam na figurkę. Była niewielka, za to śliczna. Ozdobiona koralikami i trójkątnymi lustereczkami. Uśmiechnęłam się i włożyłam go do torebki. Postawię go sobie w pokoju. Postanowiłam jeszcze raz przejść się między straganami. Wazon… Muszę go mieć, nawet, jeśli dowiozę go do Niemiec w kawałeczkach. Przyjdę po niego jutro, nie ma innej opcji. Zauważyłam, że moja grupka chińczyków zbiera się do powrotu. Cóż mi pozostało jak nie wracać z nimi. Kiepsko bym sobie sama poradziła. Ostatnio moja orientacja w terenie coś szwankuje.
Kiedy zaczęłam już rozpoznawać teren wyprzedziłam grupkę turystów i zdecydowałam się jeszcze przejść. W pobliżu znalazłam ławeczkę. Usiadłam na niej i wyjęłam z torebki słonika, żeby dokładniej mu się przyjrzeć. Zaciekawił mnie czubek trąby, który na końcu był delikatnie zawinięty.

-Hej! Ty jesteś Cathy? Jak tam pierwsze wrażenia z wakacji?-usłyszałam znajomy głos. Podniosłam głowę, a moim oczom ukazała się Merry.
-Inga. –poprawiłam uśmiechając się-Przepięknie tu. Wszyscy jesteśmy zachwyceni. Hotel, i te widoki, morze… Raj.-zaśmiałam się
-Cieszę się. Co tu robisz sama?
-Po prostu chciałam się przejść, przemyśleć kilka spraw. Byłam w tej wiosce niedaleko stąd. Ma swój urok.
-Trzeba przyznać. Trochę taka inna epoka, ja bym tak nie dała rady. A co to?-wskazała palcem na słonika, którego chciałam schować do torebki.
-A… Dostałam od jakieś staruszki. Życzyła mi powodzenia.-zaśmiałam się.
-Taka siwa ze zmarszczkami i tatuażem na dłoni?-dopytywała się
-Nie zauważyłam tatuażu, ale zmarszczek miała mnóstwo. Chyba była bardzo stara.
-To jest taka… Hmm… Jak by tu najprościej. Szamanka? Wyrocznia! O! Taka wiesz, niby wróżbitka. Jest legenda z nią związana, nie pamiętam dokładnie, ale coś tam było w niej, że… No wiesz, że zapomniałam? Dawno to od kogoś słyszałam. W każdymś razie coś tam z prawdziwą miłością i, że nikt nie wie ile tak naprawdę ma lat, nikt z obecnie żyjących ludzi nie pamięta, żeby kiedyś była młoda. Takie tam wiesz, brednie. Każdy region ma jakieś swoje legendy. A ile w nich prawdy? Odpowiedz sobie sama.
-Zero.-zaśmiałam się –Co nie zmienia faktu, że słonik ładniutki!
-Zgadzam się. Zagadałam się! Muszę lecieć! Czas nagli. Kolejna wycieczka! Miłego dnia, bawcie się dobrze!
-Dzięki, wzajemnie!-pomachałam do odchodzącej przewodniczki. Prawdziwa miłość. No cóż. A „prawdziwy” Smok Wawelski nadal zieje ogniem.

Wstałam i ruszyłam w kierunku plaży. Kiedy doszłam do niej postanowiłam przejść się na krótki spacer brzegiem morza. Próbowałam poskładać moje rozszalałe myśli… Tylko od czego tu zacząć? Mam. Od zdjęć dla taty. Wzięłam telefon i zaczęłam fotografować morze, plażę, sklepiki kończąc na naszym hotelu. Wysłałam wszystkie zdjęcia tacie napominając o mojej sklerozie. Kilka minut później otrzymałam odpowiedź z obiecanym wczoraj zdjęciem psa-Emmy oraz wiadomość „Skleroza chyba jest dziedziczna…:) ”.  Uśmiechnęłam się i postanowiłam ruszyć na teren hotelu. Tuż przed nim spotkałam Cathy.

-Hej kochana! Już jesteś!-ucieszyła się niebieskooka –Gdzie byłaś?
-W wiosce! Tutaj niedaleko. Nie uwierzysz…-zaczęłam
-Chodź sobie zanurzymy stopy w basenie i mi opowiesz.-przerwała mi i jak powiedziała tak zrobiłyśmy. Opowiedziałam jej o miłym spacerze i o wspaniałym wazonie, którego nie mogłam jakoś wyrzucić z głowy.
-Też tak kiedyś miałam. Tylko z sukienką. Rety! Co to było!-śmiała się
-Oj tak… A co dzisiaj robimy?
-No właśnie większość chciała się wybrać wieczorem do jakiegoś klubu, ale zastanawiają się co ty na to…
-Cathy, przecież wy możecie iść się bawić. Mówiłam wam przecież.  
-No niby tak, ale nie chcemy cię zostawiać samej… Dobra, pogadamy potem. Teraz się uśmiechnij pięknie. Super przystojniak na dziewiątej.-puściła mi oczko, a ja nic nie rozumiejąc zaczęłam się rozglądać.
W końcu zobaczyłam. Wychodzącego z basenu Reusa. Ludzie święci… Usłyszałam chichot przyjaciółki.

-Nie rozumiem dlaczego wy jeszcze nie jesteście razem.
-Po prostu nie jestem gotowa na związki. Marco jest tylko moim przyjacielem.
-Co nie zmienia faktu, że możesz się popatrzeć na jego klatę.
-Tak, na jego boską klatę…-zaśmiałam się i zatopiłam wzrok w przystojnym blondynie. Nim zauważyłam usłyszałam jego głos tuż koło nas.

-O czym panie tak rozmawiają?-uśmiechnął się nieziemsko i usiadł koło mnie.
-O boskiej…-zaczęłam nie kontrolując tego co mówię. Cathy dostała nagłego napadu śmiechu. –O boskim wazonie.-wyjaśniłam śmiejąc się pod nosem.
-Byłaś w mieście?
-Nie, w tej malutkiej wiosce. Jest tam pełno straganików. Tamtejsi ludzie sami je robią. Był tam cudowny, ceramiczny wazon. Ręcznie malowany. –opowiadałam, a on cały czas się na mnie intensywnie wpatrywał. Naprzeciwko mnie. Bez koszulki…Ludzie! –Marco? Kontaktujesz?
-Ymm, tak! Tak! Pewnie.-uśmiechnął się niepewnie- Wazon.
-Coś ostatnio się zamyślasz.
-Przepraszam… Mam pewne…powiedzmy, że pewnego sensu problemy. Pójdę już, nie będę wam przeszkadzać. –poderwał się z kafelek i zaczął iść w kierunku hotelu. Po prostu musiałam pójść za nim.  Wstałam szybko, podbiegłam do niego i położyłam rękę na jego barku.


-Marco, wszystko dobrze?-zapytałam. Odwrócił się wolno i spojrzał smutno prosto w moje oczy. Nawet nie miał pojęcia jak ja się czułam przy takim jego spojrzeniu. Po prostu zawsze gdy tak patrzy zbiera mi się na łzy. Mam ochotę go przytulić i pocałować i…sprawić, by był szczęśliwy.
-Nie, Inga, nie przejmuj się. Masz własne problemy.
-Marco, możesz mi zaufać, wygadać się, jestem przecież prawie psychologiem. No i twoją przyjaciółką.
-No właśnie.-westchnął i przeczesał włosy.
-O co…
-Przepraszam, pójdę już.
-Marco.-chciałam go przytulić ale on skutecznie mnie wyminął i ruszył ku wejściu do hotelu. Wzięłam głęboki oddech i sama skierowałam się do mojego pokoju. Po chwili dogoniła mnie Cat.

-Co się stało? Pokłóciliście się?-zapytała mnie w progu holu, gdzie się zatrzymałyśmy
-Ma jakieś swoje jak to Mario określił „te dni”. Wkurza. Chodzi nieswój, ma jakieś problemy…Ja rozumiem, że może nie chce o nich ze mną porozmawiać, może nie ma do mnie zaufania, może mnie nie lubi, może uważa, że rozsieję zaraz wszystkie jego sekrety do Bilda. A czasami po prostu tak na mnie spojrzy jakby miał się na mnie rzucić, jakby uważał mnie za pierwszą lepszą laskę, którą mógłby zaciągnąć do łóżka!-skończyłam, kiedy zaczęły zbierać mi się łzy w oczach. Nie zauważyłam jednak niestety, kto stoi w okolicy.
-Czy naprawdę uważasz, że tak o tobie myślę?-szepnął prawie niesłyszalnie i poszedł ze spuszczoną głową do wind. Spojrzałam zeszklonymi oczami na Cathy.
-Kochanie, nie płacz tylko.-powiedziała i mocno mnie przytuliła
-Pójdę już do pokoju.-powiedziałam, kiedy zauważyłam zbliżającego się do nas Matsa.
-Zostanę z tobą jeśli…
-Nie, bawcie się dobrze. Pa.-odpowiedziałam i ruszyłam schodami na górę mając pewność, że nie spotkamy się na korytarzu.





Leżałam na łóżku przytulona do poduszki i nie wiedziałam co zrobić. W końcu zebrałam się i postanowiłam zadzwonić do Kuby, który jak mi się wydawało znał wszystkie odpowiedzi na moje pytania. Po kilku sygnałach usłyszałam głos Błaszczykowskiego.
-Inga! Jak tam wakacje?
-Cudownie tu. Kubuś, masz chwilę, nie przeszkadzam?
-Nie, skąd! Mów.
-Potrzebuję porady i męskiej perspektywy.
-Służę pomocą.
-No to pytanie pierwsze. Czy faceci, kiedy mają gorsze dni zachowują się jakby mieli menopauzę?-zapytałam, a po drugiej stronie usłyszałam wybuch śmiechu Polaka. –Kuba, ja poważnie…
-Postaram się poważnie odpowiedzieć…-mówił próbując powstrzymać śmiech – Cóż rozumiesz pojęcie menopauza?
-Gorszy dzień, wścieklizna, lepiej nie podchodź, a jak podejdziesz to cię wyminę.
-Foch?
-Foch połączony z jakimś załamaniem, słabością, problem, nienawiść do całego świata.
-I pytasz mnie o poradę?
-Tak.
-To nie ja studiuję psychologię. Nie wymienię ci tu nazwy choroby.
-To nie choroba. Coś go gnębi.
-A, czyli jest już jakiś „on”. Niech zgadnę, jego imię zaczyna się na M, kończy na O i nie jest to przygłupi Goetze.
-Bingo.-zaśmiałam się ponuro.
-Rozmawiałaś z nim?
-Próbowałam, próba zakończona porażką i moim bezsensownym napadem histerii, którą usłyszał i jest jeszcze gorzej. Pewnie mnie nienawidzi.
-Marco nienawidzi? Ciebie? W życiu! Ciebie nie da się nienawidzić.
-A powiesz mi chociaż na czym polega zakochanie?-zapytałam i usłyszałam głos krztuszącego się przyjaciela. –Kuba?
-Zasada numer dwa-nigdy niczego nie pij podczas rozmowy z Ingą.
-Zapamiętaj ją i powiedz mi coś mądrego jak zawsze masz to w stylu.
-Co ja mam ci powiedzieć? Mam ci wywróżyć, czy zakochałaś się w Marco czy nie?
-I czy jestem gotowa na związek.-dokończyłam
-Przepraszam cię kochana, ale w tej sytuacji nie pomogę. To zależy od ciebie.
-Po prostu…Ja się chyba zakochałam… I to bardzo. Tylko raczej bez wzajemności. I powiedziałam coś czego nie powinnam mówić, a tym bardziej coś, czego on nie miał usłyszeć. Po prostu się zapędziłam, chlapnęłam coś niepotrzebnie i teraz strasznie tego żałuję. Chciałbym go za to przeprosić, ale on nie chce ze mną rozmawiać.
-Daj mu chwilę na ochłonięcie i porozmawiaj z nim. Jeśli będziesz gotowa teraz, czy za jakiś czas wyznać swoje uczucia zrób to. Marco na pewno cię nie zje, a tym bardziej nie odrzuci przez to waszej przyjaźni.
-Dlaczego ty jesteś taki mądry?-zaśmiałam się do słuchawki
-Życiowe doświadczenie.-odparł dumnie –Inga dasz radę. Nie takie rzeczy przeszłaś, żeby się rozczulać nad rozmową z Reusem, która pójdzie wam jak po maśle.
-On mi nie wybaczy…
­-Długo gniewać się nie umie.
-Kuba, ja go po prostu bardzo zraniłam… Nie chciałam tego, ale tak się stało.
-Jest silny. Da radę. A tobie mam powtarzać jeszcze długo żebyś z nim porozmawiała, czy mi już przytakniesz?
-Porozmawiam z nim.
-No. Będzie dobrze, zobaczysz.
-Chciałabym…
-Jak się w ogóle czujesz? Wpuściłaś kogoś w ogóle do pokoju w tygodniu poza mną i Lewandowskimi?
-Ymm… Nie. Ale już jest lepiej. Wiesz? Cały czas myślę, że jak wrócę do Polski babcia będzie na mnie czekała w domu z zupą pomidorową na obiad, obejrzymy mecz, a potem „Śniadanie u Tiffany’ego” z kubkiem czekolady w ręce.
-Rozumiem cię, ale musisz też wiedzieć, że życie toczy się dalej. Też czasem bardzo tęsknię za mamą i mi jej brakuje, ale…-nie dokończył, bo przerwała mu Oliwka-Tato, chodź! Ułożymy już te puzzle?
-Idź tato, córa woła, nie można odmówić.-uśmiechnęłam się szeroko
-Chyba muszę.-zaśmiał się Błaszczykowski
-Uściskaj obie dziewczyny ode mnie! A jak z Agatką?
-Ma przeczucie, że będzie druga dziewczynka. Na badanie jeszcze za wcześnie. Zaraz je uściskam.
-To wspaniale. Trzy dziewczyny w jednym domu nie lada wyzwanie!
-Mam nadzieję, że dam radę.
-No pewnie, że dasz! Co to dla ciebie. A teraz już leć do Oliwki, bo się pogniewa.
-Broń Boże! Idę.
-Bawcie się dobrze.
-Ty też. I pogadaj z Reusem.
-Dobra, dobra. Papa.
-Pa.-zaśmiał się pod nosem i rozłączył.


Rozmowa z Kubą zawsze wprawiała mnie w dobry nastrój. Ostatnimi czasy stał się dla mnie naprawdę bliską osobą, przyjacielem, może bratem… Wiem, że zawsze mogę na nim polegać, zadzwonić, zaufać. Mogę liczyć na pocieszenie, czy poprawę humoru. To niesamowite, że człowiek, który tyle przeszedł podniósł się, walczy i jest szczęśliwy. Jeśli on dał radę, to co w takim razie staje na drodze do mojego szczęścia?
Wstałam z łóżka i poprawiłam fryzurę. Weszłam do salonu, w którym na kanapie siedzieli dosłownie wszyscy poza…Marco.

-Co tu za zbiorowisko?-zaśmiałam się siadając Goetzemu na kolanach, bo nie było nigdzie indziej miejsca.
-Planujemy dzisiejszy dzień. W sumie większość chce iść na imprezę…-podrapał się po głowie Lewy
-No to idźcie, co za problem.
-Nie chcemy zostawiać cię samej.-stwierdziła Ania
-Kochana, nic mi się nie stanie jak zostanę na jeden wieczór sama w hotelu…
-O! Merry odpisała!-przerwał Mats i spojrzał się na wyświetlacz. –Jej brat nie ma ochoty. Ona by chętnie poszła.
-No to się dobrze składa!-zakrzyknął Auba-Ingę zostawimy na rance z bratem Merry, a my pójdziemy.
-Dobre. Przynajmniej Inga będzie miała jakieś towarzystwo. To co, postanowione?
-Fajnie, że pytacie się o moje zdanie.
-Też się cieszymy! To co, moje panie, wybierajcie kreacje!-zarządził Mats i poderwał się z kanapy i skierował się w stronę wyjścia jak i inni chłopacy. Większość dziewczyn poszła za nimi pożegnać się. Korzystając z okazji postanowiłam zapytać się Mario.

-Marco jest bardzo zły?
-Jak wszedł do pokoju to o mało drzwi nie rozwalił, a potem zamknął się i rzucił telefonem. Rozwaliło mu się naklejone szło hartowane.
-Czemu rzucił telefonem?
-Bo numer był zajęty. Coś mamrotał o Błaszczykowskim. Co się w ogóle stało?
-Powiedzmy, że to przeze mnie.
-Wieczna wojna.-przewrócił oczami.
-Wiesz co, mam pomysł.
-Dajesz!-uśmiechnął się szeroko. Wstałam mu z kolan i poszłam po laptopa Ani. Usiadłam koło Mario i wpisałam adres strony.
-Co to?
-Gra mojego dzieciństwa.-uśmiechnęłam się szeroko, a po chwili po pokoju rozbrzmiała melodyjka gry Super Mario. Goetze zaczął się chichrać
-Jak ja dawno w to nie grałem!
-Gramy?
-Chodź do twojego pokoju, będzie wygodniej.-podnieśliśmy się z kanapy i poszliśmy do pokoju, który dzieliłam z Anią. Usiedliśmy na łóżku. Pierwsza próba należała do mnie. Niestety zostałam pokonana przez sówki i straciłam życie. Druga próba Mario…

-Goetze, twój przyjaciel cię szuka!-zawołała z salonu Lewandowska. Niestety byliśmy zbyt zaabsorbowani piątym levelem, do którego wyczynem było dojść żeby cokolwiek odpowiedzieć. Po kilku chwilach poczułam na sobie czyjś wzrok. I doskonale miałam świadomość do kogo należał.

-Mario, rusz proszę już tyłek.-usłyszałam jego głos
-Cicho!-warknął tracąc koncentrację i zaczął mocniej przyduszać klawisze
-Spokojnie, to nic nie da.-odezwałam patrząc się na skaczącego ludzika. Mario trochę zelżał na waleniu w klawiaturę. Rzuciłam przelotne spojrzenie. Do pokoju weszli Lewandowscy. Ania zaczęła się z nas śmiać, a Lewy z wielkim zacieszem doskoczył do nas i po chwili pochłonięty już był grą do reszty.

-Inga, ty też?! Nie wierzę!-śmiała się Anka
-Cicho!-odpowiedzieliśmy całą trójką
-Już prawie!-cieszył się Lewy. Zapanowała cisza. Słychać było już tylko odgłos klawiatury laptopa i najdurniejszą melodyjkę świata, gdy nagle Marco postanowił głośno kichnąć. Mario podskoczył, a „Super Mario” tuż przed bramą do szóstego levela spadł w przepaść. Goetze wziął głośny oddech i powoli podnosił głowę patrząc morderczym wzrokiem na Reusa.

-Mam takie pytanie.-powiedział –Może mi ktoś powiedzieć, dlaczego go już wcześniej nie zabiłem?-odłożył laptopa i zaczął iść wolno ku niemu. W końcu zerwał się równo i obydwoje pobiegli do salonu udając walkę.

-Dobra, chłopaki, wymiatajcie stąd, bo musimy Ingę na wieczorną randkę naszykować!-pobladłam i poszłam na nogach jak z waty do mojego łóżka. Dlaczego ona to do cholery powiedziała! Nie przyszło mi się nawet zastanowić, kiedy usłyszałam głośne trzaśnięcie drzwiami.  Marco… Nie… Zobaczyłam, że do mojego pokoju wchodzi Ania. Spojrzała się na mnie przepraszająco i podeszła do mnie. Machinalnie odskoczyłam.
-Jak mogłaś…-szepnęłam prawie niesłyszalnie
-Inga, to nie tak, ja…-zaczęła się tłumaczyć. Zaraz za nią weszła reszta dziewczyn
-Wyjdźcie proszę.
-Ale…
-Proszę.-powtórzyłam nie uginając się pod prośbą Lewandowskiej. Cała trójka opuściła pokój, a ja znów dzisiejszego dnia padłam na łóżko i z bezsilności zaczęłam płakać. Dlaczego ja mam zawsze wszystko pod górę? Dlaczego, kiedy wszystko szło tak pięknie musiało się schrzanić? Wiem już, że jestem na dobre przekreślona u Marco. Nie dość to, co powiedziałam po południu to teraz jeszcze to…  Co ja mam zrobić? Pójść do niego? Obawiam się, że my w jednym pokoju to byłaby zbyt wybuchowa mieszanka. Jeszcze by pogorszyło sytuację. Nie chciałam już dzwonić do Kuby, po pewnie usypiają małą, a sami chcą trochę odpocząć, nacieszyć się sobą… Wzięłam telefon i zaczęłam przeglądać książkę z kontaktami. Padło na tatę. Postanowiłam napisać sms’a

„Tato, śpisz?”

Przełożyłam się na drugi bok i wytarłam łzy z policzków. Spojrzałam na zegarek. Może już śpi, przecież jest spora różnica czasowa. Jednak zaraz przyszła odpowiedź.


„Jeszcze nie. Co się dzieje?”

Uff…Mam szczęście… Jakkolwiek dziwnie to w tej sytuacji zabrzmi.


„Moja przyjaciółka potrzebuje porady. Ja się na tym zbyt nie znam, a chciałabym jej pomóc… No więc w sumie tak. Jest chłopak, w którym się zakochała i jak rano rozmawiała z koleżanką po ich małej, a prawie niewielkiej kłótni. No wiesz, w sensie jej i tego chłopaka. No to powiedziała coś, co go zraniło. Bo ona nie zauważyła, że on niedaleko stoi. No i on był wtedy smutny i zawiedziony i poszedł… A potem, kiedy się spotkali jakiś czas później no to on ją ignorował ale wtedy jej przyjaciółka, nie ja, inna przyjaciółka, zażartowała, że idzie na randkę z takim jednym chłopakiem, którego ta moja przyjaciółka jeszcze nie zna, ale to wcale nie jest randka tylko po prostu zwykłe zabijanie czasu, no ale w każdymś razie on tam znowu był i to usłyszał i chyba się bardzo wkurzył i wyszedł i mocno trzasnął drzwiami i ta przyjaciółka myśli, że nie ma już u niego szans no i jest teraz bardzo załamana i nie wie co robić, więc postanowiłam zapytać ciebie.”

Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech, kiedy wyobraziłam sobie jak musi wyglądać mina taty, kiedy czyta tego sms’a. Takie uroki posiadania córki. Zaczęłam myśleć, że miną wieki, zanim zrozumie treść wiadomości, jednak po niedługiej chwili przyszła odpowiedź.

„Daj mu chwilę czasu, niech się uspokoi i wtedy dopiero porozmawiacie. Marco czasami jak się zezłości to potrzebuje chwili ciszy i spokoju na uspokojenie. Daj mu ją, a i ty musisz być twarda i przestań płakać tylko idź na ten spacer jeśli tylko masz ochotę. Chyba przecież nie zrezygnujesz z niego tylko dlatego, że możesz wkurzyć Marco… Z resztą lubisz wkurzać Marco i naruszać jego anielską cierpliwość. Skoro trzasnął drzwiami to musiałaś…a nie, miałem pocieszyć. Idź się wystrój i się dobrze baw! :) Zobaczysz, że wszystko się ułoży. A nie, nie ty, tylko przyjaciółka.;)”


Opadła mi szczęka. Dosłownie. Może zamontował tu jakieś kamery?


„Dziękuję. Skąd wiedziałeś, że płaczę? Przekażę koleżance..przyjaciółce. Na pewno posłucha. Skoro trzasnął drzwiami to musiałam…? W sensie przyjaciółka musiała..?”


Już trochę cię znam. Skoro trzasnął drzwiami, to musiałaś nie zamknąć okna i pewnie był przeciąg. Już nie z takimi „problemami” dawałaś radę, to co tam ci taki rudy Reus.:) Dobranoc”


Jestem aż tak łatwa do przewidzenia?


„ „Problemy”, a „rudy Reus” różnią się jedną kwestią-zakochania. Dobranoc.”


„…Czy mam dzwonić do „problemów” i uczyć, że trzyma się rączki przy sobie?”


Zaśmiałam się cicho. Znając tatę musiał się czuć co najmniej dziwnie pisząc tego sms’a. Biedny.


„Niekoniecznie.:) Nie zapominaj, że dzielę pokój z mistrzynią karate!:) Poza tym „problemy” się wyciszają. Nie powinieneś zakłócać im spokoju strefy zen. Słodkich snów, ja się zbieram na spacerek:))”


„Ufff! W takim razie miłego spacerku, a ja zajmę się zrzucaniem domowego zwierzyńca z MOJEGO łóżka.”


„Powodzenia!:)”


Wstałam z łóżka z o niebo lepszym humorem i poszłam do szafy wybrać zestaw na dzisiejszy wieczór. Wybrałam zwiewną, czarną tunikę, czarne getry i piaskowe conversy z szafy Anki. Do tego skórzaną torebkę z frędzlami i skierowałam się z tym do łazienki. Już myślałam, że przejdę niezauważona przez salon, jednak Lewandowska ma niezłego speed’a i wyprzedziła mnie zagradzając drzwi do łazienki.
-Inga…-nie zdążyła nic dokończyć, bo mocno ją do siebie przytuliłam puszczając jednocześnie wszystkie rzeczy
-Przepraszam, jestem głupia…
-To ja przepraszam. Bez sensu się obrażałam.-uśmiechnęłam się do przyjaciółki
-Też bym się obraziła za takie coś. Muszę się nauczyć trzymać jęzor za zębami. Czekaj, czekaj. Idziesz jednak?
-Co mi szkodzi? Może mi jakieś dobre lody postawi.
-O! I to jest najlepsze podejście.-uśmiechnęła się Ewka podchodząc do nas.
-To ja lecę się ubrać i pomalować.



***


-Wow! Świetnie wyglądasz!-uśmiechnął się Piszczek przytulając mnie, za co dostał z łokcia od swojej żony. Oczywiście dla żartu. Postanowiliśmy spotkać się przy recepcji. Rozglądałam się dookoła i nie mogłam znaleźć jednej osoby. A właściwie dwóch.
-Gdzie Marco i Mario?
-Marco poszedł już jakiś czas temu rozpocząć imprezę. Posłaliśmy z nim Mario, żeby zbyt bardzo nie zaszalał z drinkami. –tylko spokojnie i nie psuj sobie nastroju. To nie przez ciebie. To nie przez ciebie… Oczywiście, że przez ciebie! Trudno. Na ten jeden wieczór muszę się wysilić i jakoś o nim zapomnieć, choć to ciężko przychodzi, bo szanowny pan Reus, za przeproszeniem, uparcie nie chce ruszyć tyłka z mojej głowy. Ale za to jakiego tyłka… Parsknęłam śmiechem, a wszyscy jednocześnie się na mnie spojrzeli
-Nieważne, idziemy!-powiedziałam śmiejąc się dalej.


Po dwudziestu minutach stanęliśmy pod klubem, gdzie czekała już Merry z jak się domyśliłam jej bratem. Był to na oko trzydziestoletni mężczyzna. Wysoki, nawet dobrze zbudowany o ciemnobrązowych włosach.

-O! Jesteście już!-ucieszyła się przewodniczka. –To jest mój starszy brat, Tobias.
-Cześć.-uśmiechnął się nieznacznie
-A, to jest Inga. Tylko ją tknij, a po tobie.- przedstawiła mnie Ania udając poważną, i może by nabrała Tobiasa gdybym się nie roześmiała.
-Wezmę to sobie do serca.-uśmiechnął się czarująco do mojej przyjaciółki-Bardzo mi miło.-podał mi rękę
-To co, wchodzicie z nami, czy dalej się trzymacie wersji na „nie”?-zapytała Merry
-Inga?-spojrzał
-Jak chcesz iść to…
-Czyli nie idziemy.-zaśmiał się. –Drodzy państwo, oddam wam waszą przyjaciółkę całą i zdrową.
-Spróbowałbyś nie.-zaśmiał się cierpko Lewy, na co tylko przewróciłam oczami.

-To gdzie idziemy?-zapytał szatyn
-Na lody?-rzuciłam propozycję
-Super. Ja stawiam.-uśmiechnął się. No, czyli idzie wszystko po mojej myśli.

Tobias okazał się naprawdę sympatycznym facetem. Na początku nie miałam do niego jakiejś pewności, z resztą jak zwykle u mnie to bywa. Tobias kupił nam lody i poszliśmy przespacerować się po plaży. Okazało się, że mieszka na obrzeżach Kolonii bliżej Dortmundu i pracuje w policji. Opowiadał o kilku ciekawych przypadkach i pościgach.  Po półtoragodzinnym spacerze postanowiliśmy wrócić pod klub. Wprawdzie nikt jeszcze nie dzwonił, ale może już się zbierają to zabierzemy się z nimi.

-Masz kogoś?-nagle zapytał
-Nie. Tak… To zbyt skomplikowane.
-No cóż… Ale dawaj, może ci w czymś pomogę. Ty mnie też wysłuchałaś i mi doradziłaś. Rewanż?
-Dzięki, ale tu się okazuje, że to nawet zbyt skomplikowane dla mnie. Muszę sama sobie to poukładać.
-Jest tutaj z wami?
-Kto?
-No ten szczęściarz.-uśmiechnął się
-A… Tak, jest tutaj. Zazdrosny. Dziewczyny rzuciły przy nim, że niby idę z tobą na randkę… i rozumiesz…
-Tak. Ale jak będziesz potrzebowała chłopaka, to wiesz…
-Potrzebuję teraz chłopaka, który by mnie poniósł kawałek, bo mnie buty obcierają. Wzięłam od przyjaciółki i…-nie dokończyłam, bo poczułam jak mnie podnosi do góry. –Dziękuję.-uśmiechnęłam się szeroko. W końcu byliśmy coraz bliżej lokalu, w którym przebywała cała paczka. W jednej chwili zmroziło mnie, kiedy zobaczyłam zimny, przenikliwy i wściekły, tak, wściekły wzrok Reusa. Stał właśnie tuż przed wejściem. Gdyby wzrok mógłby zabijać, to ten świat zostałby unicestwiony. Mój uśmiech momentalnie znikł.

-Lepiej będzie, jeśli mnie już postawisz.
-Jesteś leciutka, mogę cię jeszcze ponosić.-zaśmiał się, jednak kiedy zobaczył moją minę zmarszczył pytająco brwi i postawił mnie na ziemi tuż przed klubem. Przełknęłam głośno ślinę, kiedy kątem oka zobaczyłam zbliżającego się w naszą stronę Marco. Próbowałam wziąć głęboki oddech ale nie mogłam. Poczułam jego perfum tuż koło siebie.

-Pozwolisz na chwilę.-powiedział sucho ściskając mnie mocno na nadgarstek za moimi plecami.
-Inga, jeśli…-zaczął Tobias
-Idź do klubu.-powiedziałam z trudem trzy słowa. Widziałam, że był w stanie uderzyć blondyna, jednak ostatnie czego bym chciała to to, żeby się teraz bili kiedy Marco jest w takim stanie. Szatyn stał cały czas nieruchomo. Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo poczułam ostre szarpnięcie za rękę do tyłu. Pociągnął mnie za budynek i przyparł do chłodnego, ceglanego muru. Wziął moje obie ręce do góry i trzymał żelaznym uściskiem. Przybliżył się do mnie na niebezpieczną odległość. Czułam jego oddech na policzku. Próbowałam się za wszelką cenę wyrwać, jednak w tej chwili byłam zbyt słaba. Piłkarz ewidentnie jest przecież ode mnie silniejszy.
-Puść mnie.-wysyczałam przez zęby. Niczym to jednak nie poskutkowało. Wolną rękę położył na mojej żuchwie delikatnie ściskając.
-Dobrze się bawiłaś?-zapytał z lekką surowością. Poczułam okropny zapach alkoholu. Nie byłam w stanie myśleć. Nie byłam w stanie myśleć czy aktualnie się go boję, czy sprawia mi ból, czy po prostu ile mógł wypić dzisiejszego wieczora. Otworzyłam usta kiedy chciałam coś odpowiedzieć, lecz okazało się to moją zgubą. Blondyn zachłannie wpił mi się w usta i zaczął całować mnie z żarem. Skradał pocałunki jeden po drugim przygryzając mi wargę czasem mocniej, czasem lżej.
Przeciwieństwem tego odczucia był jego język pieszczący moje podniebienie. Pocałunek nie zawierał w sobie jednak ani odrobiny romantyzmu. Nie miałam jakiegokolwiek ruchu. Nie mogłam nawet go odwzajemnić. On po prostu żądał. Żądał pocałunku, był spragniony, przyszedł po swoje. Nie mogłam oddychać. On nie zamierzał przestawać. Spróbowałam przygryźć jego dolną wargę, jednak on okazał się tym zupełnie niewzruszony. Poczułam językiem metaliczny smak krwi. Zakręciło mi się w głowie. Nie wiem, czy z braku tlenu, czy sytuacji, w której się znalazłam. Zacisnęłam mocno powieki. Jak na zawołanie Marco ostatni raz musnął moje wargi, za to jako pierwszy raz z delikatnością, a ja haustem złapałam głośny oddech. Nie widziałam jego twarzy. Była tuż przy moim policzku. Wreszcie zaczęłam czuć. Zaczęłam czuć moje nogi, które dosłownie trzęsły się jak galareta. Nie mogłam na nich ustać. I jeszcze coś. Ah, tak, ból nadgarstków spowodowany ciągłym trzymaniem ich w mocnym uścisku nad moją głową.
-Marco puść mi ręce.-wydyszałam próbując przybrać jak najbardziej spokojny ton głosu. Nie zareagował. Nie ruszył się. Cały czas przy uchu słyszałam jego oddech. Tylko on zdradzał to, że wciąż żyje. –Marco puść, to mnie boli.-powiedziałam drugi raz. Tym razem poskutkowało. Jakby otrząśnięty powoli rozluźnił swój uścisk. Ja również w bardzo wolnym tempie wyjęłam jedną rękę, potem drugą. Jego ręce prędko powędrowały na wysokość mojej talii. Opierał je na cegłach. Nagle zapragnęłam jego dotyku. Po prostu. Najzwyklejszego dotyku na moim ciele.
-Dlaczego?-zapytałam, kiedy wreszcie jego głowa znalazła się na wprost mojej.
-Żebyś nie uciekła. Zawsze uciekasz, no nie?-zakpił patrząc wprost w moje oczy
-Jesteś pijany.-mówiłam nadal spokojnie
-Na dość trzeźwy, żeby wiedzieć to co robię.-odpowiedział równie spokojnie co ja. Trzeźwy.
-Rozmawialiśmy…
-W dupie to mam!-tym razem podniósł głos, a ja zamknęłam oczy. –Otwórz.-rozkazał. Zrobiłam to. Nie umiałam mu się przeciwstawić. Zabrał rękę z mojej prawej strony i znów położył na policzku ściskając. –Nigdy. Więcej. Nie. Nazywaj. Mnie. Swoim. Przyjacielem. Nigdy.-mówił wolno, dosadnie, podniesionym głosem. Zabrał rękę z mojego policzka i wskazał na drogę. –Czyń honory.-burknął pod nosem. To przeważyło szalę. Wzięłam w końcu oddech i zrobiłam to czego nie spodziewałam się… ani ja, ani on. W myślach pojawiła się myśl, żeby go pocałować, ale jednak stało się coś zupełnie innego. Podniosłam rękę i z całej siły zamachnęłam ją uderzając w jego policzek. Poczułam się jakbym żyła w zwolnionym tempie. Jego głowa poszła dziewięćdziesiąt stopni za uderzeniem ręki. Miał zaciśnięte powieki. Nie wiedziałam co stanie się później. Zrobiłam więc to, co podobno najlepiej mi wychodzi.
Ruszyłam przed siebie. Zaczęłam biec ile sił w nogach. Nie wiedziałam jakim cudem jeszcze się na nich utrzymuje. Nie rejestrowałam emocji, uczuć, otoczenia… W końcu straciłam siły. Upadłam. Plażowy piasek. Upadłam z bezsilności, upadłam z uczuć… Upadłam z zaufania. Dopiero klęcząc na piasku zobaczyłam, że cała drżę. Przestraszyłam się go? Tak. Czy go kochałam? Coraz bardziej. Wtedy dopiero poczułam spływające strugi łez po moich policzkach.









~~~

Taka sytuacja. :D
Chciałabym Wam OGROMNIE podziękować za WSZYSTKIE komentarze i wyświetlenia... 32 część pobiła rekordy-zarówno w jednym jak i drugim. Jedno pytanie: Kto tak ten refresh męczy??:D Odnośnie dodawania postów jestem nieugięta i będą zawsze w soboty. Więc kochane nie ma sensu wchodzić po 200 razy dziennie by zobaczyć, czy coś wstawiłam, a potem są takie tego efekty:

 :'))



No i tyle komentarzy... Cudowny urodzinowy prezencik-i dziękuję Wszystkim Wam za życzenia i te cudowne komentarze...Czytałam je po kilka razy i uśmiechałam się jak głupia. Tyle ciepłych słów..Wow, dziękuję...Bardzo mnie cieszy, że dołączają tu też nowe osoby (dzień dobry! :) ), i są nadal ci, którzy byli od samego początku..To ogromnie cieszy..Noż się zaraz wzruszę..Jesteście wspaniałe! <3
Wracając jeszcze do poprzedniego rozdziału-tak, sama śmiałam się, że Marco i Mario zamienili się rolami (if you know what I mean :p ) No i Emma! Emma jest stworzonkiem żyjącym w rzeczywistości. I uwaga-nie jest pszczołą! :D Oto ta panna wyskakująca z Kloppowego bagażnika:
A tutaj jest jeszcze spacer z Kloppem...właściwie to spacer Emmy z Kloppem...albo Kloppa z Emmą xD [klik]

Tyle wesołego...jakoś dzisiaj nie mam słów by cokolwiek napisać...wczorajszy mecz z Francją.. Mecz w warunkach, gdzie zza stadionu dochodzą odgłosy wybuchów...Nie dziwię się, że przegraliśmy, kto by mógł spokojnie grać jak gdyby nigdy nic... Może z jednej strony można by pomyśleć, że dobrze, że nie było Marco ani Mario... Z drugiej była tam "aż" cała reprezentacja..Podobno od razu kiedy dostali się do szatni zadzwonili do bliskich..
Całe szczęście, że bezpiecznie wrócili... Niestety ludzie.. Nie chce się czasami wierzyć...Ehh...Widzicie, taki to właśnie piątek 13-go...Na coś zwalić trzeba.
No nic... Za tydzień kolejny. Dajcie mi trochę weny bo coś ostatnio napisać nic nie mogę..:<
Buziaki!:*