Rano wstałam jak na złość dziesięć minut przed budzikiem.
Ehh… A gdybym wykorzystała te dziesięć minut, może to właśnie one okazały się
tak zbawienne i pozwoliłyby ustawić mój status na: „wyspana”. Inga marudna,
Inga głodna to Inga zła.
-Lewandowski!-wydarłam się na całe gardło
-Czego się drzesz tak rano?-chwilę później usłyszałam jego
krzyk z pokoju za ścianą.
-Nie wiem!
-To daj człowiekowi spać!
-Ale za dziesięć minut budzik!
-No i?
-Głodna jestem!
-No i?
-No i?
-No i?
-Zaciąłeś się?
-Postanowiłem odpowiadać na wszystko „no i” bo jest jeszcze
przed szóstą. A o tej godzinie to ja jestem żywym trupem.
-Oj nie marudź! Wstawaj!
-Może jeszcze zrobić śniadanie?
-No i gadasz wreszcie jak na człowieka przystało. Możesz
zrobić jaglankę z owocami.
-A co ja Lewandowska jestem?
-Nie, ale Lewandowski.
-Nie czaisz różnicy?
-A no tak. Ania ma w swojej głowie miliardy przepisów, a Robert
ma w swoim menu tylko jedną pozycję.
-Jaką?
-Jajko a’la Piszczewandowski.
-Piszcze… co?
-Piszczewandowski, a bo co?
-Dawno to wymyśliłaś?
-Przed chwilą.-zaśmiałam się do siebie. Właśnie zaczął
dzwonić mój budzik. Przekręciłam się na bok, żeby go wyłączyć, a jak już
przewróciłam się na plecy poczułam na brzuchu siedemdziesięcio-ośmio kilowy
ciężar.
-Ty pasztecie jeden! Złaź no ze mnie!
-Nigdy!
-Nie chciało ci cię jeszcze przed chwilą spać?
-Ale wtedy była szósta.
-A teraz co się zmieniło?
-Jest siódma zero jeden. Nie czaisz różnicy?
-Czaję, ale złaź!
-A magiczne słowo?
-Natychmiast!
-Okeeej.-poddał się z podniesionymi rękami i położył się
koło mnie.
-Chyba trzeba się ruszyć, nie?
-A kiedy mamy autokar?
-Punkt ósma pod Iduną.
-Ehh… To ja wstaję. Wezmę prysznic, postawi mnie na nogi.
-O! Dobry pomysł… Tylko ja sobie jeszcze poleżę.
-Jak wolisz.-wstałam z łóżka, dość energicznie jak na
wczesną godzinę poranną i skierowałam się do łazienki.
Tak jak myślałam. Chłodny prysznic postawił mnie na nogi.
Założyłam krótkie, jeansowe spodenki, jakiś t-shirt i białe conversy przed
kostkę. Do tego złote kolczyki serduszka. Tak ubrana wyszłam na korytarz, gdzie
akurat w tym samym czasie wychodził z łazienki Robert.
-A właśnie, Inga!
-Hmm?
-Musieliśmy cię wcześniej wpisać na listę opiekunów, dzisiaj
jak będzie zbiórka będziesz musiała podpisać jakieś tam papiery.
-Spoko, nie ma problemu.
-I jesczee…-zaczął iść w stronę swojej sypialni. Chwilę
później wrócił i rzucił do mnie czarnym t-shirtem.
-Co to?
-Wymóg organizatorów. Ale spokojnie, tylko taka prowizorka.
Na miejscu nie trzeba, tylko przy wsiadaniu do autokaru żeby nie było
zamieszania.
-Jasne, dzięki.-pomknęłam z powrotem do łazienki i ubrałam
t-shirt z żółtym napisem na plecach „BVB team”. Argh! Nosić takie koszulki to czysta
przyjemność. Aż związałam włosy w bombkę, żeby lepiej było widać napis. Szpan
w końcu musi być! Zeszłam na dół i zastałam w kuchni Roberta grzebiącego w
lodówce.
-Czyżbyś robił śniadanie?
-Skąd!
-Tak właśnie myślałam.
-Dzięki, zawsze we mnie wierzyłaś. Żona moja najwspanialsza
przygotowała nam lunchboxy.
-Nie wierzę. Ta to już ma niezłego świra. Może jeszcze przygotowała
dla wszystkich co jadą?
-Nie, za bardzo jej się spieszyło.
-Ona jest niemożliwa. A tak w ogóle, to jedziemy tym
wspaniałym, czarnym, autokarem, którym jeździcie na wyjazdówki?
-Właśnie mieliśmy nim jechać, ale jest w naprawie, bo coś
ostatnio w silniku rzęziło i chyba nici.
-Oj, szkoda… Jeny, zawsze chciałam się nim przejechać choćby
metr.
-Jesteś nienormalna…
-Serio! Od zawsze chciałam! Zaraz po kupieniu sobie
silikonowych bransoletek z Fan Shopu.
-Kupię ci na urodziny.-powiedział ze śmiechem
-Serio? Dziękuję!-podskoczyłam i mocno go uściskałam
-Nie ma za co, a teraz możesz zrobić jakieś śniadanie.
-A masz jakiś pomysł co zrobić?
-Nie… A ty?
-Nie… To co, musli?
-Okej!-powiedział zadowolony pakując do torby podręcznej
pudełka z jedzeniem i butelki wody.
W końcu udało nam się ogarnąć. Robert pomógł mi zestawić
moją walizkę z góry, a kiedy już mieliśmy wychodzić zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Kogo tu niesie?
-Nie mam pojęcia.-wzruszył ramionami i otworzył drzwi. Za
nimi stał uśmiechnięty od ucha do ucha Neven.
-Hej! Hej! O! W samą porę! Myślałem, że już was nie zastanę,
ale jak już się spóźniać, to razem!
-Spóźniać? Jak to? Myślałam…
-Prima Aprilis!
-Neven… Mamy jedenasty czerwca.
-A, to sorry.-zaczęliśmy się wszyscy śmiać
-Też jedziesz na obóz? Myślałem, że się nie zgłosiłeś.
-Synek Auby dostał w nocy gorączkę, więc jestem ja! Może
być?
-No pewnie, że może!
-To chodźcie, pojedziemy razem. Bez sensu zostawiać samochód
na parkingu, jak po mój przyjedzie Kate i odstawi do domu.
-Zmieścimy się z walizkami?
-Z pewnością!
Po dziesięciu minutach drogi stanęliśmy pod Iduną. Kiedy
spojrzałam przez okno dosłownie opadła mi szczęka. Na zewnątrz aż roiło się od
fotoreporterów.
-Oooo! Ktoś tu będzie sławny!-zaśmiał się Neven patrząc na
moją jak się domyślam nieźle zaskoczoną i może trochę przerażoną minę.
-Ooo! Może Neven!
-Ooo! Neven dawno nie miał okładki!
-Ooo! A Inga będzie miała i to w Polsce!
-Ooo!
-Jezus! Weźcie się ludzie ogarnijcie! Chodźmy już po te
walizki-powiedział chowając twarz w dłoniach Lewy… Coś nie tak?
Wysiedliśmy z auta i skierowaliśmy się do bagażnika. Neven i
Robert wyciągnęli nasze walizki i ruszyliśmy w stronę autokaru. Tam spotkaliśmy
Moritza z Lisą i Matsa.
-Hej wam!-przywitaliśmy się chórem
-No, hej, hej! Słyszeliście?
-O czym?-zainteresował się Lewy, a ja stanęłam lekko z boku
-Jak zwykle organizatorzy nawalili.
-Jak to?-odezwał się dobrze mi znany głos. Odwróciłam się, a
koło nas zjawili się Marco z Mario. Pewnie też razem przyjechali. Marco podszedł
najpierw do mnie i objął po przyjacielsku. W jednej chwili błyski fleszów
przybrały na sile i częstotliwości.
-No, to mamy już sensację dnia.-zaśmiałam się patrząc na
Marco
-Oj, tam. Sensacja dnia byłaby wtedy, gdybym cię teraz na
przykład tu tak z zaskoczenia pocałował.
-Marco! Przestaniesz już wreszcie?!
-Oooo, ktoś tu ma te dnii!-powiedział wesoło Mario
podchodząc do mnie i również witając się uściskiem jak Marco, tylko trochę
krótszym. Takim, po którym nie byłoby żadnej sensacji na pudelkach.
-Ooo, chyba nie!-odpowiedziałam mu ze śmiechem.
-No to co z tymi organizatorami?
-Sprowadzili zły autokar. Zamiast tego umówionego przyjechał
trochę mniejszy.
-Czyli?
-Zabrakło jednego miejsca siedzącego.-wyjaśnił Mats
-No! To nie ma problemu! Marco posiedzi sobie na kolanach
Mario i po problemie!-klasnął w dłonie Neven
-A czemu nie na odwrót?
-Żeby Marco nie miał zmiażdżonych nóg.-odpowiedziałam za
niego i wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
-No ha, ha, ha. Inga po prostu jest zazdrosna, pewnie sama
woli siedzieć na kolanach Reusa.
-Oj, Mario, jakiś ty głupiutki…
-Ja? Głupiutki?
-Yhym… Bym aż z tobą się zmierzyła na inteligencję, ale widzę,
że nie masz żadnej broni.
-Auuuuć!-zaśmiali się Lewy, Mo, Marco, Mats i Lisa. Mario na
mnie spojrzał z rozbawieniem i w ułamku sekundy złapał mnie nad kolanami i
przerzucił sobie przez ramię. Oczywiście ja, jak to ja musiałam się wydrzeć na
pół okolicy. Nawet nie musiałam patrzeć na fotoreporterów, żeby wiedzieć, że w
ich aparaty wstąpiło drugie życie.
Mario szedł przed siebie. Nie widziałam, bo miałam oczy na
wprost jego pleców. Po chwili poczułam jak wchodzimy do autokaru. Usłyszałam
głos chyba jakiejś organizatorki „poczekajcie chwilę, za chwilę piłkarze do nas
dołączą. Proszę siedzieć spokojnie…Max, zostaw Izzy w spokoju!”
-Mario! Postaw mnie! Bo cię zaraz kopnę! Nie zauważyłeś
jeszcze na jakiej wysokości mam buty? Ciesz się, że nie masz glanów, bo bym się
musiała szufelką zeskrobywać z podłogi!-nie zauważyłam, że koło mnie jest
ustawiony jeszcze jeden mikrofon. Zadarłam głowę i zobaczyłam z dwudziestkę
dziecięcych par oczu patrzących się na nas z rozbawieniem, a zarazem
niedowierzaniem. Mario roześmiał się głośno i postawił mnie na podłodze.
Schowałam twarz w dłoniach i sama się zaczęłam śmiać a ze mną dzieciaki.
Pokręciłam głową. Złapałam mikrofon i odchrząknęłam
-Tego przed chwilą nie słyszeliście. Dzień dobry. Ja jestem
Inga. Jestem jednym z opiekunów obozu, a to jest Mario Goetze, tak, ten
prawdziwy, wspaniały Mario Goetze, choć widzę po waszych minach, że już więcej
o nim mówić nie muszę. Mario? Powiesz coś do mikrofonu?-podałam mu małe
urządzonko.
-Ymm… Cześć. Wam… Wszystkim…
-Mario z reguły jest bardziej wygadany.-dodałam, a dzieciaki
znowu się roześmiały
-A Inga jest mniej złośli…, a nie, nie jest mniej złośliwa. Ogólnie
to witamy na tym, no…
-Obozie.
-Przecież wiedziałem. Nie przeszkadzaj mi. –no i kolejny
śmiech wśród obozowiczów- Jeszcze są ci tam na zewnątrz, możecie pomachać, a
nóż ktoś zobaczy i odmacha.-zaśmiał się Goetze. Dzieciaki wyjrzały przez okna z
oczami jak pięciozłotówki i wszystkie zaczęły energicznie machać i pukać w
szyby. Pierwszy zobaczył ich Marco i od razu z wielkim uśmiechem i pomachał.
Stuknął Roberta łokciem i wszystkich oczy zwróciły się na radosnych
wycieczkowiczów. Nie zauważyłam momentu kiedy, ale pojawili się również koło
nich Marcel i jak się domyśliłam jego żona Jenny. Chyba ta kobieta, która
wcześniej pouczała dzieci podeszła do nich, coś powiedziała, a ci pokiwali
głowami i ruszyli w kierunku autokaru.
-Chodź, zajmiemy miejsca!-powiedział Goetze i pociągnął mnie
za rękę w kierunku pierwszych siedzeń. Pierwszy do autokaru wszedł Marco, z
czym spotkało się to z piskiem i brawami dzieci. Marco jeszcze raz im pomachał
i spojrzał na Goetzego. Mario chwycił mnie w talii i posadził sobie na
kolanach, a Marco usiadł na moim „byłym” miejscu.
-Nie no super, fajnie. Dzięki, ze mnie zapytaliście o
zdanie.
-Ależ nie ma za co, choć o nic nie pytaliśmy.
-Robert! Ile będzie trwała jazda?-zawołałam do mojego
przyjaciela, który wsiadał właśnie do autokaru.
-Godzinę. A co, przeliczasz czas, który spędzisz w tak
wspaniałym gronie?
-Yhym…Ale wiesz, w sumie nie narzekam, mięciutko
tu.-zaśmiałam się poprawiając na kolanach Mario
-Ja też nie narzekam.-uśmiechnął się Mario i popatrzył na…
-Ty zboczeńcu! Gdzież ty się patrzysz, co?
-No wiesz, na wprost mam oczy…-poruszał brwiami i uśmiechnął
się szeroko.
-A iidźcie wy.-przedostałam się przez nogi Marco i ruszyłam
w głąb autokaru. Zobaczyłam, że na samych tyłach, gdzie jest pięć siedzeń jedno
z nich jest wolne.
-Hej, tu nikt nie siedzi?
-Nie, tutaj jest wolne!-powiedział radośnie na około
jedenastoletni chłopak
-To siadam.
-Ale super!-uśmiechnął się szeroko
-Ej, Inga!-krzyknął do mnie z początku autokaru „obrażony”
Mario
-No co?
-Wiesz ty co?! Jak mogłaś?
-Mogłam! Widzisz? Jest wolne miejsce!
-Foch!
-Jak będziemy wracać siedzę koło ciebie!
-Serio? Ale super!-wyszczerzył rządek białych zębów niczym z
reklamy Colgate i zajął z powrotem miejsce usatysfakcjonowany.
-Miałam okazję poznać.
-Woow! Ale super!
I tak właśnie spędziłam całą jazdę pod lawiną pytań od
Benjamina, Arthuta, Damiana, Bruna, Felixa, Philipa i dwóch słodkich bliźniaczek
Izabel i Amelie. Od razu polubiłam te dzieciaki. Wolałam nie myśleć, że
niektóre z nich są z domu dziecka… Wszystkie zasługiwały na wspaniałe,
szczęśliwe życie.
Tak jak Robert powiedział-jechaliśmy godzinkę z kilkoma
minutami. Podczas jazdy byłam zalewana przez tony pytań, ale również razem
żartowaliśmy, czy się wygłupialiśmy.
Kiedy dotarliśmy na miejsce… no cóż. Hotel pięciogwiazdkowy to nie był. Raczej ośrodek typowy ośrodek kolonijny. Taki przytulny pensjonat. Niedaleko można było dostrzec boisko piłkarskie, a za nim piętrzący się las. Cóż, witaj przygodo! Czekaliśmy, aż wszystkie dzieciaki wysiądą z autokaru i poszliśmy razem do wejścia. Na progu przywitał nas właściciel ośrodka i przydzielił pokoje. Ja z Jenny i Lisą miałyśmy pokój na parterze, chłopaki dostali pokoje na górze. Robert z Marco i Mario…czemu mnie to nie dziwi? A Neven z Moritzem i Marcelem. Wielką niespodzianką okazało się to, że na trzy dziewczyny mamy tylko jedną szafę. Zostawiłyśmy część rzeczy w walizkach, a te, które koniecznie musiały być na wieszakach, tam właśnie się znalazły. Kiedy już się rozpakowałyśmy wszystkie rzuciłyśmy się na łóżka. Wtem rozległo się pukanie do drzwi.
Kiedy dotarliśmy na miejsce… no cóż. Hotel pięciogwiazdkowy to nie był. Raczej ośrodek typowy ośrodek kolonijny. Taki przytulny pensjonat. Niedaleko można było dostrzec boisko piłkarskie, a za nim piętrzący się las. Cóż, witaj przygodo! Czekaliśmy, aż wszystkie dzieciaki wysiądą z autokaru i poszliśmy razem do wejścia. Na progu przywitał nas właściciel ośrodka i przydzielił pokoje. Ja z Jenny i Lisą miałyśmy pokój na parterze, chłopaki dostali pokoje na górze. Robert z Marco i Mario…czemu mnie to nie dziwi? A Neven z Moritzem i Marcelem. Wielką niespodzianką okazało się to, że na trzy dziewczyny mamy tylko jedną szafę. Zostawiłyśmy część rzeczy w walizkach, a te, które koniecznie musiały być na wieszakach, tam właśnie się znalazły. Kiedy już się rozpakowałyśmy wszystkie rzuciłyśmy się na łóżka. Wtem rozległo się pukanie do drzwi.
-Dziewczyny, zbiórka, trening.-zza drzwi wychylił się Marcel
-Baw się dobrze, kotku.
-Nie idziecie?
-Odsypiamy poranne, drastyczne budzenie. I nawet nie muszę się co do tego konsultować
z dziewczynami.
-Oj, tak…-mruknęłam i jeszcze mocniej przytuliłam poduchę.
***
Obudziłyśmy się akurat w porze obiadu. Doprowadziłyśmy się
do stanu człowieczeństwa i zeszłyśmy na stołówkę. Jenny poszła usiąść do
Marcela i Nevena, a ja usiadłam koło Roberta, naprzeciw Marco i Mario.
-Wyspała się Inga?-zaśmiał się Lewy
-Wyspała, wyspała. Gracie jeszcze jakiś mecz?
-Już dzisiaj nie. Ale
było fajnie, nie Marco? Nawet dwie dziewczynki grały! Marco strzelił bramkę
przy mojej asyście. No bo od kogo innego takie wspaniałe podanie by dostał?
-No faktycznie, tu akurat jesteś niezastąpiony.
-Wiem. No, i jeszcze... Ja pierdziu! Komplement bez
sarkazmu?
-No widzisz. Zmiany, zmiany, zmiany!
-Nie no, nie wierzę, muszę się napić.-stwierdził i wypił
kilkoma łykami aż do dna kompot.
-Picie masz już opanowane do perfekcji.
-No i kolejny komplement! Zdrowie Ingi!-chwycił za szklankę
Marco i poczynił z nią to samo co z poprzednią. Może z dwie minuty później na
stole postawiono zupę.
-No dobra. Kto pierwszy. Zachęcająca to ona nie jest.
-Ostatni!-rzucili razem Marco z Mario
-Przedostatnia.
-…Pierwszy…-jęknął żałośnie Robert
-Przepraszam panią, jaka to jest zupa?-zahaczyłam właśnie przechodzącą
koło nas kucharkę.
-Koperkowo-pietruszkowa. Specjalnie dla sportowców. Muszą
przecież trzymać dietę.-uśmiechnęła się sztucznie i postawiła na stoliku obok,
przy którym siedziało sześciu chłopców
wazę z pysznie wyglądającą zupą pomidorową.
-Co ja takiego zrobiłem? Czym ja na to zasłużyłem?
-Może przez to, że nie chybiłeś w ostatnim meczu.
-Inga, nie dołuj. I co, ja mam to jeść?
-Niech ktoś spróbuje tego.-rzucił Lewy
-Reus.-dodałam pewnie
-Dlaczego niby ja?
-Bo jesteś rudy.
-Nieprawda!
-Nie kłam, bo to grzech! No już. Am, am. Za Mario, za
Lewego, za Marcela, za Aubę i tak Marco nam całą wazę zupki
koperkowo-pietruszkowej wysiorbie.
-Nigdy.
-Marco, proszę, nawet dla twojego najulubieńszego
przyjaciela?-powiedział smutno Goetze.
-Ten najulubieńszy przyjaciel coś mnie ostatnio podle
wykorzystuje.
-Prooooszęęę! Będziesz mógł wstawić jakieś moje
kompromitujące zdjęcie na Insta.
-Kupiłeś mnie tym. No to chlup!- powiedział ze śmiechem i
zanurzył łyżkę i wazie.
-Nie wypadało nalać sobie? Potem zanurzysz tą obślinioną
łyżkę w wazie?
-Ja jej nie włożę ponowne.
-No właśnie, to przecież ostatni posiłek Marco.
-Inga, nie strasz.
-Co złego to nie ja.-podniosłam ręce w geście obronnym. Reus
pokiwał głową i włożył łyżkę do buzi… O
mało co nie spadłam z krzesła, kiedy zobaczyłam wykrzywioną w grymasie twarz
rudego blondyna. W takim stanie byli też Mario z Lewym.
-Kur… Nie będę się przy dzieciach wyrażał. No ale… o ja…
Gdzie jest mój kompot! To zapić trzeba!
-Mario przecież ci wyżłopał pięć minut temu.-śmiał się do
rozpuku Lewy.
-Jak to? W ogóle tego nie ogarnąłem.
-Bo się na piękną Inię zapatrzyło.-zaśmiał się Goetze, na co
za karę został pociągnięty za ucho.
-Trzymaj mój.-poświęcił swój kompot na rzecz przyjaciela
Lewy.
-Dzięki.
-No, to teraz został nam kompot Ingi. Podzielimy na cztery,
no nie?
-O nie, Roberciku, nie ma tak dobrze. Ten kompot właśnie
okazał się moim jedynym obiadem.
-Ale jeszcze drugie!
-Goetze, jak chcesz jeść drugie, to bon apetitt, jak to się
w rodzinie Reusa gada, ale ja pasuję.
-Czemu?
-Wątróbka na szóstej.-wyjaśniłam, a moi towarzysze odwrócili
się w stronę niosącej im talerze kucharce.
-Kto do jasnej cholery powiedział, że musimy tu pilnować
diety!?-dobiegło do nas niezadowolenie Schmelzera, który najwyraźniej już
dostał swoją porcję.
-Pewnie papa Kloppo.-marudził podpierając rękami twarz Neven
-To zaraz papie Kloppo wyślemy pocztóweczkę.-pokręcił z
niezadowoleniem głową Lewy i wziął telefon ze spodni. Sfotografował zupkę
koperkowo-pietruszkową no i na moje oko niedopieczoną wątróbeczkę bez cebulki,
za to z artystycznie ułożonym na każdym talerzu, po środku, ząbkiem czosnku.
Kiedy akurat piłam mój dzisiejszy „obiad” dostałam fleszem po oczach.
-Pięknie wyszłaś. Serio!-zapewniał Robert widząc moją minę.
Szybko skleił trzy zdjęcia w całość i wysłał do trenera z wiadomością
„Pozdrawiamy bardzo
serdecznie z obozu. Dziś w menu koperkowo-pietruszkowa oraz wątpliwej jakości
wątróbka. Jedynie Inga dzisiaj „je” obiad. Twierdzi, że kompot niczego sobie.
Czy może nas pan uraczyć wiadomością….kto do cholery przekazał tej kucharce, że
mamy mieć specjalną dietę? Oficjalnie mówimy, że się urywamy na pizzę. Z
wyrazami szacunku. Robert, Inga, Gotzeus, Neven, Mo, Lisa i Jenny. Z morderczym
wzrokiem ściskają. Aż duszą.”
-Nie obrazi się?-zapytałam, kiedy Lewy skończył recytować
swój mms-owy wywód.
-Proszę cię, nie takie rzeczy się wyprawiało.-śmiał się –Ale
z tą pizzą, to na poważnie. Neven, Mo, dziewczyny?
-Za!-odpowiedzieli chórem
-O! Klopp odpisał!
„A wy nie macie
takiego obiadku jak Inga? Idźcie, idźcie na tą pizzę. Z oficjalnym pozwoleniem
trenera. Niech Goetze sobie te swoje „mięśnie” rozwija. Od BVB fama o żadnej
diecie nie poszła. Ode mnie też nie! Z drugiej strony fajnie macie, zawsze
chciałem jechać na survival. ;)”
-Słyszałeś Mario!
Możesz iść na pizzę rozwinąć swoje mięśnie.-śmiałam się cały czas
-Genetyka.-puścił do mnie porozumiewawczo oczko Goetze.
-Czy ja wiem…-zaśmiałam się pod nosem
-Oj tak!
Tak właśnie po obiedzie poszliśmy na pizzę. Zamówiliśmy hawajską.
Bardzo miło mi się zrobiło, kiedy usłyszałam od chłopaków, że upiekłam lepszą.
Zjedliśmy szybko i poszliśmy się przejść całą paczką kawałek po mieście.
Wieczorem zjedliśmy kolację. To są dopiero kuchenne
rewolucje!
-Parówka z wody.-przeczytał na jadłospisie Marco
-No cóż, to się nie najemy.-stwierdziłam mijając Marco i
Mario w progu.
-Czemu?
-Bo gdyby była z mięsa, to by był zupełnie inny temat.
I tak właśnie spędziliśmy pierwszy dzień na obozie.
Największym wyzwaniem chyba okażą się posiłki tutaj. Ale jak to stwierdził
Klopp mamy fajny survival. Wieczorem jeszcze gadałyśmy z dziewczynami o jakiś
bzdurach z pudelków, a ja chyba jako pierwsza zasnęłam. Niestety moje koszmary
wróciły. Myślałam, że po dwudziestych
urodzinach minęły na dobre, jednak wróciły. Wróciły odkąd spotkałam moich biologicznych
rodziców… Jak bardzo moje życie może się wywrócić do góry nogami? Nawet nie
byłam tego świadoma…
~~~
Kochane..<3 Dziękuję, że tu ze mną jesteście, dajecie mi ogromną motywację i wiem, że mam dla kogo pisać. Każdy komentarz dodaje kolejną łyżeczkę weny do kubeczka i tak powstają rozdziały! Co minuta mam nowy pomysł na to opowiadanie. Atakuje mnie to wszędzie. Na spacerze, w autobusie, w szkole..:) Jak już przy szkole jestem-jak tam u Was pierwszy tydzień? U mnie bardzo pozytywnie! Trafiła mi się nowa, wspaniała klasa z cudownymi ludźmi...to będą piękne trzy lata.
Rozdział bardziej wakacyjny...no cóż...żyjmy jeszcze tymi wakacjami póki można!
Niemcy wygrali wczoraj 3:1...nie ukrywając trzymałam za nich kciuki. Mario gol x2 :)...Szkoda tyklo biednego Marco...Złamany palec lewej stopy...rudy ma pecha;) Mam nadzieję, że wkrótce zobaczymy go w akcji z Borussią.
To ja się żegnam wygłodniała Waszych opinii!:)
Czekam na więcej sytuacji "Inga-Marco" :)
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, weny :*
Genialny rozdział. Łączę się w bólu odnośni ich posiłków. Czekam z niecierpliwością na nexta, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWitam! ^^
OdpowiedzUsuńJuż się przyzwyczaiłam, że u Ciebie bardzo humorystycznie, tak jest też w tym rozdziale. ^^
Inga chcąca śniadanie i Robert rozwalony na niej... bezcenne. :'D
A wycieczka? Boska. Zboczuszek Mario patrzył nie tam, gdzie powinien i spotkała go kara - Inga uciekła. :p
Ale jedzenia to im współczuję. Wydaje mi się, że po tym obozie papo Kloppo zwiększy ilość kółeczek dookoła boiska :P
Rozdział dosłownie powalający ^^
Czekam na kolejny!
Buziaki! :*
Melduje się!
OdpowiedzUsuńKochana, rozdział genialny! Taki "poprawiacz" humoru w pochmurną niedzielę ^^
Początek po prostu... musiałabyś wiedzieć mój uśmiech na twarzy.
Hmm... jestem strasznie ciekawa, jak dalej potoczą się losy Ingi i Marco, bo na pewno jeszcze wiele pomiędzy nimi zajdzie :)
Czekam na kolejne!
I zapraszam przy okazji do siebie na czternastkę :)
Buziaki :**
65-kg Reus w porównaniu z 78-kilogramowym Lewym to istne chucherko :o
OdpowiedzUsuńNo a rozdział spoko, powiem, że nawet super, ale to nic nowego :D Najbardziej rozśmieszył mnie zboczony Mario no i ten obiad... Jestem ciekawa, kto wymyślił im tą koperkowo-pietruszkową, bo ja też nigdy w życiu bym tego nie zjadła xD Biedni chłopacy! :D
I przyznaję, że też czekam na ten moment, kiedy między Ingą a Marco zacznie się dziać coś więcej. Kurde, gdyby faktycznie pocałował ją przy tym autokarze, dopiero byłby dym! :D
Będę oczywiście czekać na następne rozdziały! Pozdrawiam ♡♡♡
Muszę przyznać, że czytam Twojego bloga od samego początku i niestety jak na początku podobały mi się te żarty to teraz już nie. Okej chcesz, żeby było troche humoru, ale jednak piszesz o dorosłych ludziach i niektóre rzeczy są po prostu za bardzo dziecinne. Z opisu wnioskuje, że jesteś w klasie 1 liceum/technikum chyba, że aż tak sie pomyliłam i to jest 1 klasa gimnazjum. Nie mam nic do Twojego wieku, ale jeżeli zaczęłam liceum to nie bardzo rozumiem to wszystko, ale jeżeli dopiero w gimnazjum to ogarniam :) Lubiłam tego bloga, ale teraz nie wiem co myśleć. Nie chce być hejterką i na prawdę przykro mi jest to pisać, ale chyba czekasz na szczerą opinie, a nie słodzenie na siłe. Mam nadzieje, że następne będą trochę bardziej dorosłe. Cześć, Kaja.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za Twoją opinię. Jestem osobą z dużym poczuciem humoru, osoby, które mnie znają wiedzą...Opowiadanie jest..moim opowiadaniem, jest w nim wielka część mnie. Nie próbuję na siłę robić poważnych sytuacji, nie umiem na siłę robić czegoś, w czym się nie czuję...bo to nie jestem ja. Marco z Mario zawsze wydawali mi się pocieszni...dlatego razem tacy tu są.
UsuńDlaczego ten rozdział miałby być smutny? Są na wyjeździe! Mają wakacje, przebywają z dzieciakami...sytuacja ze stołówki jest tu akurat moją sytuacją z życia, kiedy byłam na wycieczce i autentycznie dostałam pod nos zupę koperkowo-pietruszkową...
Wszyscy czekają na to, aż Inga i Marco będą razem, jak przeważnie w każdnym blogu to się dzieje, że główni bohaterowie są w 10 rozdziale już razem...to nie jest "każdy"..to jest "mój". W ich życiu się trochę jeszcze zdarzy. Inga przejdzie tragedię, co jeszcze mocniej zbliży ją do Marco...nie, nie będzie śmiechu. Mam świadomość, że to są dorośli ludzie...ale to są też przyjaciele! Czy jak się spotykamy z przyjaciółmi wiecznie trzymamy powagę? Za cztery części będzie drama-właśnie się pisze.
Przykro mi, że w twoich oczach to opowiadanie jest słabe...mam nadzieję, że może jeszcze zmienisz zdanie. A jeśli nie, nie zmuszam...:)
Pozdrawiam serdecznie:)
Witam, witam! ;**
OdpowiedzUsuńWreszcie jestem! Ach, ostatnie dni to istna karuzela z powodu szkoły, uwierz mi. ;( Szkoła, ot co...
Hm, zastanawia mnie w jaki sposób Inga i Marco będą powoli dochodzić do wniosku, że są dla siebie stworzeni... Naprawdę, nie mogę się doczekać tego momentu, bo zapowiada się to naprawdę ekscytująco!
Cóż, rozdział sam w sobie jest naprawdę przyzwoity. ;D Zresztą, jakość zapewniasz zawsze. ;* Humor był, to też dobrze i na pewno znak firmowy Twojej twórczości. Czekam na więcej! ;D
P.S.: Zapraszam na prolog historii, którą niedawno rozpoczęłam!
http://zostan-ze-mna-przez-chwile.blogspot.com/
Liczę, że wpadniesz i zostawisz po sobie jakiś ślad. Byłoby mi na pewno niezmiernie miło. ;))
Dzisiaj krótko, bo piszę w megaaaa śpiechu :/ Podoba mi się, super się uśmiałam, mam nadzieje, że już za kilka rozdziałów będą razem :) buziaczki :)
OdpowiedzUsuńMi tam się podoba twoje poczucie humoru a chodzę do pierwszej liceum =D czekam z niecierpliwością i zapraszam do siebie na nowe opowiadanie xd
OdpowiedzUsuńHahaha xd ale ty masz zarąbistą wyobraźnię xdd czekam na kolejny :)) kiedy dodasz?
OdpowiedzUsuńZupa koperkowo-pietruszkowa? Nigdy w życiu nie tknęłabym tego...tego czegoś! :D
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się humor tego opowiadania. Masz niesamowitą wyobraźnię. Gdy czytam rozdziały na tym blogu zawsze na moją twarz wkrada się szeroki uśmiech, poprawia mi się samopoczucie :)
Buziaki,
Mańka