sobota, 19 września 2015

Dwadzieścia pięć.




-Żółty.
-Hurrraaa!!!-ucieszyła się grupa dzieciaków i przybiliśmy sobie piątki. Trafiłam do drużyny uciekającej. W sumie i dobrze, bo nie będę musiała rozwiązywać głupich zadań, a jeszcze lepiej, bo w drużynie jestem z Jenny, Nevenem i Cathy. Tak, bez Reusa.  Ubrałam się w ciuchy w kolorach moro. W sumie jak na wojnę. Wojnę, którą będę toczyła z robalami, których nie znoszę. Na kilometr śmierdziało ode mnie środkiem na komary, którego wylałam z dwa litry… Jeśli ktoś oglądał „Blondynka w koszarach” to jesteśmy w domu.

-To co, idziemy?-zapytał Neven, który już od samego rana chodził podekscytowany dzisiejszymi podchodami. Tak, faceci to tylko duże dzieci.
-Idziemy, Neven, idziemy.
-Super! Za dziesięć minut możecie ruszać! I tak wygramy!-oznajmił i truchtem pobiegliśmy w stronę lasu. Mimo tego paskudnego jedzenia okolica…nie mówię o dzieciakach. One to mają frykasy. Opiekunowie zawsze mieli gorzej, mają i mieć będą…pasztet-kocia karma… No tak, okolica. Jest przepiękna. Idealna na takie wyjazdy. Niewielkie jezioro, las no i boisko piłkarskie. Czego takim dzieciom (wliczając w to piłkarzy BVB) więcej do szczęścia potrzeba? A, zapomniałabym. Pizzeri na obrzeżach miasteczka. Też jest. Nasza tajna stołówka.




W lesie byliśmy już z pół godziny. Szukaliśmy miejsc na schowanie kopert z zadaniami. Sportowymi! Ku mojemu zdziwieniu pisali je Marco z Lewym! Cóż za poświęcenie. Neven w jakimś czasie wpadł na wspaniały, naprawdę, wspaniały pomysł zrobienia sobie jakiś znaków plemiennych czy co… W rzeczywistości były to dwa, poziome, błotne paski na policzkach. Fantastycznie. Nie, ja wcale nie marudzę. To tylko mój wielki optymizm.

-Jeszcze piętnaście minut spacerkiem i będziemy szukać kryjówki.-powiedział Neven spoglądając na zegarek. Dziesięcioletni Thomas kroczył dumnie koło niego dzierżąc w ręku Nevenowy telefon ustawiony na kompas. A ja szłam na tyłach razem z bliźniaczkami. Jakoś odkąd siedziałam koło nich na tyłach autokaru złapałyśmy wspólny język. Są tak niesamowitymi dziewczynkami… z domu dziecka. Nie mają rodziców, nie mają rodzinnego ciepła…  Rodzinne ciepło? Tak, a co ja wiem w tym temacie? Nic. Tyle co one. Mają za to o tyle dobrze, że nikt nie robi im tam krzywdy.


-Pani Ingo! Zgubiłam moją latarkę!-zawołała nagle Izzy
-Musiała ci gdzieś wypaść, kochanie, spokojnie, zaraz ją znajdziemy. Pamiętasz, gdzie była ostatni raz?
-Chyba przy ostatniej bazie.
-Dobra, wy powolutku idźcie, a ja pójdę jej poszukać i was dogonię, w porządku?
-No dobrze.
-To super.



Tak więc pobiegłam na poszukiwanie różowej latareczki z Barbie. Kilkanaście metrów dalej znalazłam ją na środku drogi. Podniosłam ją i biegiem wracałam do grupy uświadamiając sobie, jak długo szłam w tą stronę, i że dosyć daleko już są.
Biegłam, biegłam, biegłam…a kiedy już znaleźli się w zasięgu wzroku…Bam. Błoto. Miałam buty i nogawki umorusane w błotnej kałuży. Podparłam się na szczęście rękoma i to mnie uchroniło od spektakularnego upadku w błoto i ściągania maseczki z leśnego "ekotorfu". Jak piorunem zjawił się obok mnie Neven.

-Wszystko w porządku? Daj rękę.-jak polecił tak zrobiłam, jednak skrzywiłam się, kiedy poczułam ból w okolicy kostki.
-Co cię boli?
-Kostka.-wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Neven podniósł mnie i zaniósł na olbrzymi głaz pod wysoką jodłą.
-Ma ktoś zasięg w telefonie?
-Eeee, ale po co dzwonisz? Ja nie chcę tylko do żadnego szpitala! Nic mi nie jest.
-Inga…
-Nie Inguj mi tutaj! Naciągnęłam sobie i tyle. Za chwilę przejdzie. Lekarze mają ciekawsze rzeczy do robienia.
-Ty to jesteś jednak uparta.
-Jestem!
-Dasz chociaż sobie ją zawiązać bandażem?
-No dobra.
-To zadzwonę do Ma…
-Roberta!-przerwałam mu nie mając ochoty, żeby przychodził tu rudy blondyn i miał ze mnie beczkę. Co to, to nie!
-Okeeej. Chociaż chciałem powiedzieć Mario.
-…A może ja właśnie nie chciałam tu Mario?-zapytałam, a Neven popatrzył się na mnie pobłażającym spojrzeniem.
-Dobra, mam zasięg. Dzwonię.-oznajmił i odszedł kilka metrów.  Cholera jasna ale ta kostka beznadziejnie boli!


-Dobra, za chwilę ktoś przyjdzie z apteczką z drugiej grupy.
-Dzięki. Idźcie sami, ja sobie tu chwilę posiedzę i poczekam.
-Na pewno?
-Natychmiast!
-Tak jest! Dasz sobie radę?
-Oj, Neven, bym ci dała kopa w cztery litery, ale ciesz się, że mnie kostka boli.
-Może przemyśl ten szpital.
-Oj idźcie już, idźcie.
-Tak jest!-uśmiechnął się i skierował się do nich, a nim zauważyłam przybiegły do mnie Izabel i Amelie i mocno uściskały.  Jakie słodkie dziewczynki…


Siedziałam kilka dobrych minut na olbrzymim kamieniu i wpatrywałam się w niebo nieco przysłaniane gałęziami jodły. Usłyszałam w końcu kroki ze strony ścieżki. Odwróciłam głowę. O nie. O nie nie nie nie nie nie! NIE! Sprzeciw! Dlaczego ja? Dlaczego ON?


-Jak z nogą?-zapytał kiedy podbiegł do mnie.
-Fantastycznie. Nie musiałeś przychodzić. Dam sobie radę.-powiedziałam nawet nie patrząc w jego stronę! Zsunęłam się z głazu i spróbowałam zrobić krok przed siebie. Ałaa! Może jak postawię na palcu? Cholera? A na jednej nodze? O!

-No właśnie widzę.
-To dobrze.
-To tak będziemy iść?
-Ja będę. Ty możesz wrócić.-mówiłam nawet nie patrząc na niego skacząc przed siebie. 
Wtem poczułam jak jestem podnoszona do góry. Poprawił mnie sobie w ramionach…i tak sobie szedł…a ja rozkoszowałam się jego zniewalającym zapachem, jego bliskością uciszając stado motyli w brzuchu… Nie czułam już nic. Ani złości, gniewu…tylko to przeklęte zakochanie. Ale chyba jak chcieć to potrafić. Prawda? Mogę się tego jakoś pozbyć. Jeszcze nie wiem jak, ale nastąpi to już wkrótce. Tak właśnie. Oczywiście.  
To co dobre jednak szybko się kończy.

-Dasz radę usiąść?-zapytał, kiedy dotarliśmy na wielką polanę niedaleko naszego ośrodka. Zrobiliśmy w sumie takie koło i nigdzie dalej nie poszliśmy. Tu akurat były ławki i niewielka altanka. I to tam właśnie się udaliśmy. To miejsce miało być miejscem finałowym naszych podchodów.
-Pewnie.-odpowiedziałam, a on usadził mnie na altanowej ławeczce, a na stole położył apteczkę. Przykucnął przede mną i chwycił nogę w łydce
-Poczekaj, ja go zdejmę, ubrudzisz się błotem.
-A to Marco Reus nie może upaćkać się w błocie?
-No w sumie…
-No właśnie.-odparł pewnie i skupił się na jak najdelikatniejszym rozwiązywaniu sznurówek i zdejmowaniu buta. Nawet tego nie poczułam. Zdjął skarpetkę i położył sobie moją stopę na swoim kolanie. Dotknął w jedno miejsce.
-Tu boli?-spojrzał na mnie bez emocji
-Nie.-odpowiedziałam. Jeszcze nigdy nie byłam tak zdezorientowana! Najpierw miły, potem się focha, kiedy indziej robi jakieś głupie insynuacje, podteksty, a kiedy indziej takie o właśnie nic. No i weź to ogarnij.
Złapał delikatnie pod palcami i naciągnął w moją stronę.
-Ałaa!-pisnęłam, a kiedy uzmysłowiłam sobie jak głośno zaraz się zamknęłam i udawałam, że wszystko jest w porządku.
-Yhym.-mruknął pod nosem blondyn i sięgnął do apteczki
-I…?
-Całe szczęście, że nie jest zwichnięta.
-To czemu boli?
-Naciągnęłaś ją. Musiałaś jakoś wykręcić stopę.-stwierdził doktor habilitowany nauk medycznych inspektor magister inżynier technik profesor Marco Reus. Sięgnął po apteczkę i wyjął z niej maść i bandaż. Nasmarował delikatnie miejsce koło kostki i skrupulatnie zawinął w cienki, elastyczny bandaż.
-Dzięki.
-Nie ma za co.-odburknął zamykając apteczkę. Noż niech go szlak jasny trafi!
-Możesz przestać?-zapytałam ostro. Chyba za ostro. No i co z tego?
-Słucham?-zapytał trochę zdziwiony, jakby to określił Subotić- wyrwany z doliny tęczy.
-To co słyszałeś. Możesz przestać w końcu strzelać jakieś fochy, mieć humory jak baba w ciąży! Raz jesteś miły, pomagasz mi, potem jest foch, unikanie i nagle jest znowu wszystko okej! Nie wiem czy mam podejść czy nie, bo może masz właśnie dzień „Mam-focha-bez-kija-nie-podchodź”. Nawet nie wiesz jakie jest to dezorientujące! Jesteś..jesteś...irytujący!
-Irytujący?-prychnął ze śmiechem- Ja irytujący? Nie pomyślałaś nigdy tego o sobie? Bo tak to właśnie widzę. Ja mam humory? To ty wiecznie nie wiesz czego chcesz! Mówisz, że chcesz, żebyśmy byli przyjaciółmi. To czemu traktujesz mnie jak powietrze!? Nie, nie znamy się długo, jak znasz się z Robertem, ale znasz też Mario, od tego samego czasu co mnie! Dlaczego jego przytulisz, dlaczego razem się wygłupiacie, rozmawiacie o wszystkim, a mnie? Nawet nie zauważysz! Miło, że doczekam się chociaż zwykłego „cześć”. Myślisz tylko o sobie. Zobacz w jakiej sytuacji postawiłaś mnie! Dlaczego? Dlaczego to robisz?-wybuchnął..a ja stałam wmurowana. Nie krzyczał, nawet nie wiem, czy był zły…ale…ale miał rację. Stuprocentową. Nie powinnam go była tak traktować. Powinnam go traktować jak Roberta, jak Goetzego…a nawet lepiej, bo to właśnie do niego czuję o wiele, wiele więcej…a wychodzi, że zupełnie odwrotnie. Nie, nie Marco. Nie czuj się tak. Nie chciałam! Proszę…
-Inga… Powiedz. I proszę, bądź ze mną szczera.-powiedział z całą siłą swojego spokoju robiąc krok w moją stronę, lecz i tak dzieliła nas spora przestrzeń.
-…-nic nie umiałam powiedzieć. Popatrzyłam w jego oczy. Był…zraniony. Nie! Proszę, nie… Nawet nie byłam świadoma, że może mi to sprawić taki ból. Zacisnęłam mocno oczy.
-Przez to, że się pocałowaliśmy, prawda?-kontynuował a ja nie umiałam mu spojrzeć w oczy. Nie chciałam znowu tego widzieć… -Powiedziałaś, że nie miało to żadnego znaczenia, pamiętasz? Tak ustaliliśmy. Dlatego? Dlatego, tak mnie traktujesz? Bo cię pocałowałem? Nie chcę zwalać winy, ale ty też to zrobiłaś. Powiedziałaś, że to był błąd, chwila słabości i nie ma to wpływu na nas, nie ma znaczenia… Powiedziałaś, że chcesz, żebyśmy byli przyjaciółmi.
-Kłamałam. I nie powinno mieć takiego znaczenia, jakie ma dla mnie teraz.-powiedziałam cicho i dziękowałam Bogu, że powiedziałam to po Polsku, a Marco za grosz nie zna tego języka.
-Słucham?
-Nie, nic, przepraszam.
-Inga.-podszedł do mnie, ale teraz już naprawdę blisko. –Jesteś dla mnie bardzo ważna. Wiem, co przeszłaś, wiem, że nie masz zaufania do facetów…ale zaufaj mi…i pozwól mi być twoim przyjacielem. Pozwól mi siebie przytulić, pozwól mi ze sobą rozmawiać, nawet o trzeciej w nocy…Proszę cię o tylko i aż tyle. Chcę być twoim przyjacielem. Zapomnij o tym co się wydarzyło. Chcę mieć taką przyjaciółkę jak ty. Bo taka przyjaciółka to skarb. I zazdroszczę Mario, zazdroszczę Robertowi i Ani, że przyjaźnią się z tak wspaniałą osobą. Inga…-chwycił mój podbródek i skierował go do siebie. Miałam zeszklone oczy. To co powiedział…
-Oh, Marco…-westchnęłam się i z całej siły wtuliłam w jego umięśnioną klatkę. Czułam jego bicie serca, jego spokojny oddech… Objął mnie szczelnie ramionami i położył głowę na mojej
-Przepraszam, przepraszam, że tak się czułeś. Nie chciałam…-jeszcze mocniej go ścisnęłam. Było mi tak dobrze. Najcudowniejsze miejsce na świecie. W ramionach Reusa.
-Już dobrze, aniele. –szepnął cicho.



-Najpierw drą koty, że ich słychać na pół lasu, a teraz się obściskują. Ci młodzi…-skrzeczącym głosem starej babci przerwał nam JAK ZWYKLE Goetze.
-Eee, żadne mi pół lasu. A właściwie co tu robisz?-zapytałam odsuwając się od Marco, a ten z uśmiechem przyciągnął mnie do siebie kładąc rękę na plecach. Spojrzałam na niego spod byka
-Żeby ci nogę odciążyć.-wytłumaczył powstrzymując śmiech.
-Oczywiście-pokiwałam poważnie głową, na co oboje się roześmialiśmy.
-Skończyliśmy już podchody i wszyscy tu właśnie idą jeśli chcecie jeszcze wiedzieć.
-Oczywiście, że chcemy.
-Zdejmę drugiego buta i możemy iść.
-Będziesz wracać w skarpetce?
-Boso.
-Przez las?
-Nie nabierzesz mnie Mario, wracamy polaną.
-Eee. Już myślałem. Wkręcać to ja, a nie mnie.
-Zauważyłem.


-Pani Ingo, wszystko dobrze?-podbiegły do mnie moje ulubienice.
-Pewnie, że tak! Nie ma się czym przejmować, zwykłe naciągnięcie.
-To wszystko przez moją latarkę. Niepotrzebnie…
-Ależ co ty Izzy! To tylko i wyłącznie moja wina i moich poplątanych nóg. I tego parszywego błota.
-I już pani nie boli?-zapytała ciekawsko Amelie
-Marco posmarował mi maścią i już nie boli.
-To dobrze! Wracamy?
-Wracamy.-odpowiedziałam zdejmując drugiego buta. Grupka dzieci ruszyła przodem i zadawała tuziny pytań Robertowi, Nevenowi, Moritzowi i Marcelowi. Lisa z Jenny szły jeszcze za nami. Tylko my z Marco i Mario zostaliśmy sami.
-No dobra. Boso przez świat by Inga.-mruknęłam i zrobiłam krok. No, prawie nie boli.
-Nie rozśmieszaj mnie.-wyszczerzył się Marco i kucnął do mnie plecami.
-Chyba śnisz.
-Całe życie o tym śniłem. No już, wskakuj.
-Złamiesz się. Już Mario jest bardziej stabilny.-nie wiem jak…no nie mam zielonego pojęcia jak Marco posadził mnie sobie na plecach i wstał. Nie złapałam w ogóle tej chwili.  Mocno oplotłam go nogami w pasie, a ręce zacisnęłam mu na barkach.
-Żyjesz?
-Yhym. Fajnie tu. O! Czekaj! Mam pomysł! Mario?
-Nom?
-Sięgniesz mi do tej bocznej kieszonki po mój telefon?
-Jasne.-wyciągnął z kieszeni mojego szajsunga i mi go podał.
-Zrobimy sobie zdjęcie i wyślemy do Ani i Yvonne.-powiedziałam ustawiając telefon na przedni aparat i schyliłam głowę do głowy Marco.
-Yvonne?
-Licencjonowane swatki mające nas na celowniku.-zaśmiałam się i zrobiłam nam zdjęcie. Aww… Jakie piękne. Zanim wysłałam ustawiłam sobie je na tapetę. Na ekran blokady pozostał nasz przytulas z ogrodu. No i wysłałam do dwóch pań z wiadomością „Dalej masz zamiar mnie swatać?:)
Kilka minut później dostałam odpowiedź od Yvonne.

„O jeny! Kochani! Ale się cieszę!”

Nie minęła minuta a dotarł drugi sms od Lewandowskiej

„Nie wierzę! Gratulacje kochani! Szczęściara!:*”

Przeczytałam ze śmiechem oba sms’y Marco i odpisałam obu:

„Też się cieszę. Takich PRZYJACIÓŁ szukać ze świeczką:) Pozdrawiamy”


-Nie myślałam, że nawet moja siostra…
-Jeszcze wielu rzeczy o niej nie wiesz.
-A ty wiesz?-śmiał się blondyn
-Nie wiem, ale za to wiem jedną rzecz więcej niż ty.
-Ta satysfakcja…
-Jak cholera.-zaśmiałam się wesoło.







***






Wieczorem zrobiliśmy z chłopakami oraz Jenny i Lisą zbiorowe wagary na kolacji. Kupiliśmy gotowy sos pomidorowy z pieczarkami do spaghetti, makaron i pierś z kurczaka. Kiedy kucharka opuściła posterunek wszyscy zasiedli w pustej stołówce, a ja znalazłam się na kuchennym placu boju. Dzieci już jakiś czas temu poszły spać, więc zostaliśmy sami. Makaron już się gotował, kawałki mięsa również…tylko trzeba było wymieszać je z zawartością słoika…z którym mocowałam się już jakiś czas.

-Argh! Potrzebuję faceta!-krzyknęłam wkurzona, a dwie sekundy później stali chłopacy z BVB w wejściu do kuchni i patrzyli się na mnie jakbym z nieba spadła.
-Co ty powiedziałaś?-zapytał niedowierzając Robert…i nagle tssssklik!
-O, patrz, już jednak sama dałam radę odkręcić ten słoik.
-Eeeee…-usłyszałam zrezygnowanie pszczółek i tak jak szybko się tu zjawili, tak szybko zniknęli.



W końcu konsumowaliśmy posiłek. Normalny, zjadliwy, ciepły posiłek.  Coś czego brakowało nam od dłuższego czasu
-Najadłem się.-westchnął Goetze.
-Uczcijmy tę wiekopomną chwilę.-zaśmiałam się odkładając swoje sztućce.
-Ma ktoś coś mocniejszego?
-Mario! Tu są dzieci. Obóz. Tu się nie pije, alkoholiku jeden.
-Ee tam.
-O ludzie, ale jestem zmęczona.-jęknęłam zamykając na chwilę oczy.
-To idź zajmij pierwsza łazienkę i idź spać. Zasłużyłaś.-zaśmiała się pani Schmelzer.
-Pozmywać jeszcze…
-My już kochana dopilnujemy, żeby nasi drodzy panowie wszystko dokładnie pozmywali.
-Że my?

-Pięknie wykombinowane. Dobranoc wszystkim!-z uśmiechem opuściłam stołówkę słysząc po chwili marudzący głos Goetzego:
Cillit bang czy płyn do mycia naczyń, co to za różnica?!”
 Dobrze, że nie stał w pobliżu Vanish...










~~~



Dzisiaj taki baardzo króciutki rozdział...Ale! Tydzień przechorowałam iii napisałam: dokończenie 28, cały, długaśny na dziesięć stron 29 i 30. Jestem z siebie meega dumna...dostałam od Was tyle ciepłych słów, tyle weny...tak to właśnie działa!:) Teraz zbieram pomysły na 32, która się pojawi dzień przed moimi urodzinkami, więc musi być jakieś "wow" z przytupem...Pewnie coś wymyślę jak skończę 31...Tak, to dobry plan:) Więc biorę się za 31, na który moja wena się wyczerpała (liczę na was!:D ) Pocieszając-26 rozdział...jest dłuugi. 12 stron. Jeden moment mi się nie podoba-mam tydzień, żeby kombinować!
I taka jeszcze jedna sprawa...zastanawiam się, czy posty co tydzień mają się pojawiać, czy zrobić większą przerwę? Zawsze przez tydzień wchodziło mniej więcej tyle samo osób, teraz, co mnie bardzo zasmuciło, jest o 100 mniej... I zastanawiam się, czy to jest kwestia braku czasu przez szkołę i faktycznie za szybko wstawiam, czy to ja już tak beznadziejnie i nudno piszę, że blog spada na dno...

...A Marco po kontuzji wczoraj zaczął trenować z drużyną i już obmawia z Piszczem sprawy wyższej wagi państwowej:)




Za tydzień 26! (i coś się wreszcie zacznie dziać, żeby już Was nie zanudzać!)
Buziaki!:**

11 komentarzy:

  1. Genialny rozdział, czekałam na coś takiego ! :)
    I nie rób dłuższej przerwy, nie.
    Dużo weny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Kobieto rozwaliłaś mnie tym"
    Cillit bang czy płyn do mycia naczyń, co to za różnica?!” Dobrze, że nie stał w pobliżu Vanish..."
    Hahah :D Na dłuższe przerwy nie wyrażamy zgody co to, to nie!!!! Rozdział Genialny :D Czeeeekamy 25 <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże kobieto! Jak ja ci talentu zazdroszczę. Najlepsze było to jak Inga nazwała Marco tyle tytułów uła. Czekam na kolejny z niecierpliwością, a teraz lecę do zakładki "Wasze blogi" aby zostawić namiary do siebie. Buźka i do następnego.

    OdpowiedzUsuń
  4. nie, błagam! Żadnych przerw! Już mam zakodowane, że w każdą sobotę czekam na rozdział :3 pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Super :) Marco zrób coś wkońcu chcemy was razem jako parę a nie przyjaciół. ;) Nie karz nam czekać więcej niż tydzień na rozdział bo nas ciekawość dobije.:) Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. "Doktor habilitowany nauk medycznych inspektor magister inżynier technik profesor Marco Reus" - też chciałabym mieć tyle tytułów w jego wieku hahahah :p
    Super rozdział i ta wymiana zdań też całkiem okej. Przynajmniej Inga i Marco wyjaśnili sobie parę spraw, chociaż w tej części byli wykątkowo marudni. Sama zaczęłam już myśleć, że śmiertelnie się na siebie poobrażali :D
    Mam wrażenie, że nie tylko Yvonne i Anka chcą ich zeswatać, ale i cała drużyna BVB w Götze na czele :D Dzisiaj swoimi tekstami przebił wszystko :D
    Też uważam, że tydzień oczekiwania na rozdział to absolutne maksimum, więc nic nie zmieniaj ;)
    Pozdrawiam i do usłyszenia W SOBOTĘ ♡

    OdpowiedzUsuń
  7. Genialny rozdział. ;D
    Inga ma cięty języczek, oj ma. ;D Ale dzięki temu jest zabawnie i niepospolicie. To mi się baaardzo, ale to bardzo podoba. ;*
    Ogółem cała ich rozmowa jest świetnie dopracowana. ;) Powiedzieli, co mieli powiedzieć i chwała im za to. ;D Dobrze tez, że jakoś nie wyszło z tego niepotrzebnych foszków, bo to skomplikowałoby kilka spraw. :) Marco!!! Do roboty! Rób coś, zanim taka dziewczyna zostanie Ci sprzątnięta sprzed nosa, facet! :D
    Czekam na kolejny, mam nadzieję ukaże się szybko. ;*
    Buźka. ;*


    P.S.: Zapraszam do siebie na nowość!

    OdpowiedzUsuń
  8. Umieram i trumna po mnie jest już w drodze!
    Chce być pochowana z twoim blogiem *.*
    Jaki on jest... Genialny? NIE! To mało powiedziane! On jest tak Mega cudownie genialnie idealny :D
    Kocham twoje dialogi ;D
    Reus jaki romantyk xd Ale system rozwala za każdym razem Mario! On i te jego teksty.
    Reus i Inga są dla siebie stworzeni.
    Aaaaa! Reakcja Ani i siostry Reuska :P One to swatki pierwszej klasy xd
    Nooo więc czekam na kolejny :*
    Weny kochana, bo piszesz genialnie *.*
    Buziaczki i do zobaczenia w następnym rozdziale :* <3

    P.S
    Rozdział zapowiem tak:) Powoli zbliżamy się do kooońca opowiadania:)
    http://lovestory-bvb.blogspot.com/2015/09/rozdzia-18-choroba-ktora-mnie-powoli.html
    Serdecznie zapraszam :* <333

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdział cudowny, wreszcie sobie pogadali, chociaż nie jest to jeszcze rozmowa, o której marzy każda czytelniczka tego bloga, ale przynajmniej coś było. Przepraszam ! Dlaczego chcesz zrobić przerwe ?! Nie zgadzam się ! Może dalej wchodzi tyle samo osób, ale już się przyzwyczaili, że rozdział jest w sobotę o 16 to nie mają takiego ciśnienia ? Sama nie wiem, ale popularność bloga na pewno nie zmalała. Jak czasami rzucisz jakiś tekst to normalnie płacze ze śmiechu xd hahaha :D Marco taki zdolny i tyle ma tytułów, że nic tylko pozazdrościć. Czekam na kolejne te dobre i te złe (chodzi mi oczywiście o wydarzenia, a NIE o jakość) rozdziały i całuje :*
    Ps. Zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Dziś idę później do szkoły, więc postanowiłam w końcu tutaj zajrzeć! :) Na ogół będę nadrabiać wszystkie Twoje rozdziały w weekendy, bo tygodnie mam zawalone (no, może z wyjątkiem tego, ten jest w miarę). :(
    Co do rozdziału? ;)
    MEGA BOSKI! ♥
    Ta nasza Inga zawsze musi coś wysmyczyć. :D Kostka? Dobry pomysł, siostro! ^^
    Te dziewczynki są takie słodkie i mówiąc szczerze, sądzę że Inga powinna im podziękować. :p Dlaczego? Bo pojawił się on. ^^ Nawet nie wiesz jak mnie to uradowało. Wyjaśnili sobie wszystko. No... prawie wszystko. :p
    Marco miał rację. To Inga robi podchody. Wiem, że nie chce dać po sobie poznać, jak ważny dla niej jest Marco, ale odtrącając go, odpychając od siebie, robi coś złego. Jest wyróżniony, ponieważ z każdym innym zawodnikiem, których również poznała stosunkowo niedawno, nie mówię już tutaj o Mario, traktuje normalnie. Jak kumpli. Z nim jest inaczej. I wiem, że to widać na kilometr i wszyscy ich przyjaciele z pewnością też to widzą.
    Co do opiekuńczego Reusa... Ach, bajeczny Marco Reus... ♥♥♥ Mogłabym o nim czytać i czytać i czytać. ♥
    Szkoda, że Inga nie powiedziała mu tego, co leży jej na sercu... Ale myślę, że na to przyjdzie jeszcze czas. :)
    No i to zdjęcie! ^^
    Nieźle wkręcili dziewczyny. Chyba długotrwałe przebywanie z Mario tak na nią wpływa. ;)
    Oj, nie mogę się doczekać kolejnego i wiem, że już jest, że już na mnie czeka, ale niestety jak na razie nie mogę go przeczytać. Muszę się szykować do szkoły. Zjawię się dziś po południu albo jutro. ;) OBIECUJĘ! :*
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń