środa, 23 września 2015

Dwadzieścia sześć.



-Nagrywasz?
-No.-potwierdził Mario skradając się na palcach za mną. Ubrani jeszcze w piżamy, ja w błękitną w pingwinki…jak się kompromitować u Goetzego na Insta to na całego. Podeszłam na palcach do łóżka Marco, który smacznie spał niczego nieświadomy. Mario ustawił na wprost twarzy Marco taboret, a ja wyjęłam jedną z papierowych kulek zawiniętych w bluzce mojej piżamy.
-Kto pierwszy?-zapytałam spoglądając na przyjaciela
-Dawaj ty.-kucnęłam za taboretem, położyłam na nim kulkę i zaczęłam przymierzać się do strzału
-W co celujesz?
-Nos.-szepnęłam. Skupiłam się wycelowałam i pstryknęłam palcami w kulkę, która idealnie strzeliła i odbiła się od nosa Reusa. Mario za moimi plecami zaczął się chichrać.
-Ciiichoo, bo go obudzisz.-skarciłam przyjaciela. Marco podrapał się przez sen ręką w nos i przewrócił na drugi bok.
-Kurde no…-mruknął niezadowolony Mario i podał mi swój telefon. Zrobił kilka kroków w prawo tak, że znalazł się w połowie łóżka… Mario…
-Jesteś głupi, wiesz?
-Rodzice mi to od dziecka powtarzali.-stwierdził smutno Mario łapiąc się za głowę, a po chwili oboje się roześmialiśmy.
-Dobra, strzelaj.
-Okej.-wyjął z kieszeni gumkę recepturkę, naciągnął ją na palce, umieścił papierową kulkę i strzelił…prosto w tyłek Reusa. Marco najwyraźniej to poczuł, bo z powrotem przekręcił się na poprzednią stronę i zaczął ziewać. Nie mogłam tego nie wykorzystać. Taboret, kulka strzał!

-Tffuuuu!-wypluł z ust papierową kulkę Marco i popatrzył na mnie i Mario pokładających się ze śmiechu na podłodze.
-Inga mistrz!-wycierał łzy z kącików oczu mój kompan „zbrodni”.  Wyłączyłam nagrywanie w iPhonie Mario i podałam mu telefon.
-Dzień dobry Marco!-powiedziałam udawanym przesłodkim głosikiem.
-Nie myśl sobie, że jak założysz uroczą piżamkę w pingwinki to cię przed czymś ochroni.-wycelował w moją stronę wskazujący palec.
-Niby przed czym?
-…Jeszcze coś wykombinuje…ale już możesz się zacząć bać.
-O jejku. O jejku. Ale się boję. Pomocy. Ratunku.
-Prawie, prawie i możesz zdawać na akademię teatralną.
-Dzięki Mario, ale najpierw to ja muszę przeczytać moją pracę magisterską i wnieść jakieś poprawki…Na samą myśl, że mam to do roboty…odechciewa mi się wszystkiego.
-Dasz radę!
-Dam…Pewnie będę musiała wrócić wcześniej do Polski niż to planowałam…
-Nawet o tym nie myśl! To już ja mogę za ciebie napisać tą pracę ale zooostań.-uśmiechnął się szeroko Goetze na co go mocno uściskałam
-Lepiej się za to nie bierz. Zależy mi na tym magistrze.
-No dobra. Jak chcesz.-wzruszył ramionami
-O której dzisiaj będziemy w Dortmundzie?
-Około dwudziestej.-odpowiedział Marco wstając z łóżka ubrany w same bokserki… Odwróciłam głowę w drugą stronę będąc w ciężkim stanie przedzawałowym. Krzyczałam na siebie w myślach, czemu nie związałam włosów! Przynajmniej, kiedy spuściłabym głowę włosy zakryłyby moje rumieńce. Z opresji uratował mnie dźwięk telefonu schowanego w górnej kieszonce bluzki piżamy. Lewandowska! Wreszcie w odpowiednim momencie.

-Przepraszam.-rzuciłam i w zawrotnym tempie wybiegłam z pokoju. Oparłam się o ścianę korytarza i przeciągnęłam zieloną słuchawkę na wyświetlaczu.


-Halo?
-Hej Inia! Nie śpisz? Co tam u was?
-Moje życie już nie będzie takie samo.
-Co się stało?-zapytała wyraźnie zaciekawiona
-Zobaczyłam klatę Reusa…No wiesz, w sumie drugi raz, ale teraz w świetle dziennym…
-Hahahaha. Kiedy?
-Jak wstawał z łóżka.
-A ty byłaś oczywiście rozumiem zawinięta pod kołderką z rozczochranymi na wszystkie strony włosami i maślanymi oczkami?
-LEWANDOWSKA!!!-krzyknęłam i nie mogłam pohamować śmiechu
-No co?-próbowała utrzymać powagę, choć wiem, że sama się śmiała
-Jak ty czasami coś powiesz…
-…Ej, ej, ej! Wróć!
-Gdzie? Do pokoju Marco?
-Chciałabyś!
-Yhymmm
-Jezu, Inga, ty jesteś nieźle zakochana!-pisnęła radośnie moja przyjaciółka
-Może tak, może nie…
-Oczywiście, że tak! Ale czekaj, czegoś tu nie rozumiem. Jak drugi raz? Kiedy był pierwszy?-i tu jestem do niej podobna…Czasami coś palnę i muszę się tłumaczyć. Wyszłam korytarzykiem na dwór i usiadłam po turecku na ławce przed naszym pensjonatem.
-Długa historia…
-Mam czas.
-Na pewno?
-Na sto procent.
-Ehh… To było tej nocy, kiedy byłam u Marco…
-Spaliście razem?-przerwała mi radośnie świergocząc Anka
-Nie! Dasz skończyć? Marco mnie… pocieszał. Był mi bardzo potrzebny. Gdyby nie on… Chyba nie dałabym rady…
-Co się stało? Inga…wiem, że coś nie gra. Nie chcę cię naciskać, ale jestem twoją przyjaciółką, możesz mi zaufać…
-Mario, Marco, Kuba i wiedzą…Robert połowicznie. I tobie też nie chcę mówić na razie wszystkiego, nie zrozum mnie źle, ale to też nie ode mnie zależy…a to, że chłopaki wiedzą to…po prostu Marco i Mario byli o czasie i porze, że to wszystko niestety przy nich się wydarzyło…
-Powiedz mi ile uważasz za stosowne. Naprawdę się nie obrażę. Staram się ciebie zrozumieć kochana, ale nie mam żadnego punktu zaczepienia. Nie wiem o czym rozmawiamy…
-Ehh…To nie jest rozmowa na telefon…Ale… Odnalazłam biologicznych rodziców.
-Tego bym nie przypuszczała…Ale tutaj, w Dortmundzie? Jakim cudem?
-Tak, w Dortmundzie. Cuda się zdarzają… Sama tego nie rozumiem, nie wiem jakim cudem, nie wiem jak… Mam tyle myśli w głowie na sekundę. Ten obóz jest taką odskocznią, pozwala mi choć przez chwilę o tym nie myśleć. I chcę na razie odizolować się od tego tematu.
-Domyślam się… Bym cię teraz mocno, mocno, mocno uściskała, wiesz? Jesteś silna, dasz radę. Tyle przeszłaś w życiu. Widzisz? Wszystko ci się układa. Nikt nie mówił, że życie będzie usłane różami…a nawet jeśli, to róże mają też kolce…
-Lewa-filozof.-mruknęłam pod nosem i obie się roześmiałyśmy.
-Chciałabym być z tobą…Byśmy sobie wypiły zieloną herbatkę…
-Za półtora tygodnia się spotkamy i pogadamy przy herbatce.
-A dowiem się chociaż co z tą klatą Reusa za pierwszym razem?
-Tak cię fascynuje klata Reusa?
-Nie, ale moją przyjaciółkę tak. Musimy mieć przecież jakieś tematy do rozmowy. Ja mogę nawijać o karate, a ty o klacie Reusa… Chyba, że możesz się też wypowiedzieć o innych częściach ciała. Jak tam ma się jego hmm…tyłek?
-Nie mam na ciebie dzisiaj siły. Jesteś gorsza niż Mario ostatnimi czasy.
-Dzięki, też cię uwielbiam. No to mów. Lekcja, temat:klata Reusa-historia początków.
-Długa historia. Po prostu chciał mi poprawić humor. No i zdjął koszulkę.
-Twoją?
-Nie! Swoją!
-Chciał ci poprawić humor i zdjął koszulkę? No swoją drogą byś się ucieszyła…
-Zaraz się rozłączam!
-Nie, no mów. Zdjął swoją koszulkę, a potem zdjął two…
-Anka!
-Próbuję sobie przypomnieć co było po zdjął swoją koszulkę.
-Na tym się skończyło.
-Aaaa! No a potem jaki rozwój akcji?
-Polał mnie zimną wodą spod prysznica.
-Eee. Myślałam, że tu jakieś sceny osiemnaście plus będą a tu dupa blada.
-Dobra, koniec. Przekierowuję twój numer do Yvonne, Yvonne do ciebie i będziecie się dzielić swoimi fantazjami osiemnaście czy sześćdziesiąt plus na nasz temat. Ale ja tego nie chcę słyszeć.
-Ale Ingaaa…-jęknęła smutno.
-Za dwie godziny was odblokuję.-przewróciłam oczami i roześmiałam się. Jak tu jej nie lubić?
-Okej.
-Albo jeszcze dołączę do waszej konwersacji Mario.
-Też was swata?
-Nie, ale jest upierdliwy jak ty.


-A ostatnio to ja byłem upierdliwy.-zmaterializował się koło mnie przysłowiowy „wilk”.


-Ym…Aniu muszę kończyć.
-Czyżby uroczy blondyn właśnie usiadł koło ciebie?
-Tak, i módl się, żeby nie usłyszał naszej wcześniejszej rozmowy.
-Tej, kiedy mówiłam, że się w nim za..-czerwona słuchawka może wszystko


-Dużo słyszałeś?-zapytałam lekko zmieszana
-Nic.
-A tak szczerze?
-Musimy popracować nad zaufaniem.-uśmiechnął się szeroko i pociągnął mnie z ławki
-Czyli…
-Oj Inga… Z ręką na sercu nic a nic.
-No to w porządku. Gdzie idziemy?
-Na śniadanie.
-Aż tak mnie nie lubisz?
-Aż tak cię lubię, że nie chcę, żebyś głodowała.-uśmiechnął się do mnie zniewalająco… Oj tak…taki przyjaciel to skarb… A gdyby tak zlevelować z przyjaciela na chłopaka? Życie to nie bajka skarbie…Nie ta liga…
-Wspaniałe nagranie w wykonaniu twoim i Mario poszło w świat.
-Wstawił?
-Yhym… Nieźle to sobie wymyśliliście. Kto wpadł na pomysł?
-Mario narzekał, że nie było żadnego przypału…
-A ty podsunęłaś mu pomysł, żeby mnie podręczyć.-dokończył za mnie blondyn, na co mu pokiwałam twierdząco pokiwałam głową. Roześmialiśmy się oboje… Jak ja uwielbiałam jego towarzystwo. Wiem, że mogłabym z nim rozmawiać godzinami, wiem, że mogłabym lata świetlne spędzać w jego ramionach, wiem też, że całą wieczność mogłabym kochać go jak nikogo innego…
-Grosik za twoje myśli?-szepnął mi na ucho, a kiedy nagle odwróciłam głowę w jego stronę dojrzałam jego piękne, błyszczące, zielonoszare oczy. Co się ze mną dzieje…
-Rozmawiałam z Kloppem.-uśmiechnęłam się delikatnie na wspomnienie naszego spotkania.-Twój kuzyn zwrócił się do niego „amigo”.-dodałam, na co Marco głośno się roześmiał
-Spotkacie się jeszcze po powrocie?
-Tak. To wspaniały człowiek. Kiedy go poznałam wiedziałam, że mogę mu zaufać. Nie tylko dlatego, że Lewy mi dużo o nim opowiadał…ale po prostu poczułam takie…coś. No wiesz, kiedy kogoś spotykasz po prostu to czujesz albo nie. Pewnie nie rozumiesz o co mi chodzi.
-Kobiecy instynkt?-zaśmiał się
-O to to to!
-Ale tu masz rację. Klopp jest dla nas wszystkich, nie bądź zazdrosna, jak ojciec. Zawsze każdy do niego może przyjść, pogadać na wszystkie tematy. Zawsze stara się zrozumieć, poradzić, pocieszyć…
-Przytulił mnie.-uśmiechnęłam się, a Marco odpowiedział mi tym samym. –Ten... Facet, z którym mieszkałam…nigdy tego nie zrobił. Nawet jak byłam malutka. Myślisz, że już tedy wiedział, że nie jestem jego córką? Stąd ten wstręt, nienawiść, odraza…to wszystko..?
-Nie wiem Inga. Nie umiem ci na to odpowiedzieć, chociaż sam się nad tym zastanawiałem. To był po prostu zwyrodnialec. Niejeden na tym świecie, a ty miałaś po prostu ogromne nieszczęście, że na takiego w życiu trafiłaś.
-Chcę, żeby już to wszystko się skończyło…
-Za chwilę się skończy, zobaczysz. Porozmawiasz z Kloppem…
-Nie, to nie tylko o to chodzi.-przerwałam mu. –Chodzi o sny. W których mi się śni to wszystko, wiesz... Budzę się cała spocona, przerażona…
 -Tak jak u mnie?-zapytał z wyraźnym smutkiem i objął mnie opiekuńczo ramieniem.
-Nie aż tak bardzo jak wtedy… Po prostu budzę się i nie mogę zasnąć. Albo muszę zejść po szklankę wody, napić się, może potem sen przyjdzie… Nie wiem, co musi się stać, żeby to się skończyło.-nie mogłam oprzeć się pokusie wtulenia się w jego silne ramiona. Miałam przecież pretekst i doskonałą okazję.
-Już niedługo.-cmoknął mnie we włosy i delikatnie odsunął od siebie. –Idziemy na śniadanie? Nic nam nie zostanie do zjedzenia.
-Tęsknie za tymi przedziwnymi śniadankami Lewandowskiej. Może miałam trochę dość…ale teraz…
-Jeszcze będziesz musiała tydzień bez niej przeżyć po powrocie.
-Swoimi posiłkami też się zadowolę…tylko muszę się tylko dostać do kuchni.
-Tutaj nie wpuści cię wiedźma.-zaśmiał się Marco przepuszczając mnie w drzwiach







***





Po obiedzie zorganizowaliśmy ostatni mecz na pobliskim boisku. Razem z dziewczynami usiadłyśmy na ławeczce i przyglądałyśmy się rozgrzewce prowadzonej przez Lewego. Chłopaki ubrali się jak przystało na piłkarzy BVB w żółto-czarne trykoty. Nie mogłam się nadziwić ile zapału mają dzieciaki. No tak, kto by nie chciał zagrać meczu z Borussią Dortmund?! Podeszła do mnie jedna z sióstr-Amelie w towarzystwie dwunastoletniego Thomasa.

-Pani Ingo?-zaczęła słodko
-Słucham cię robaczku.-uśmiechnęłam się szeroko
-Brakuje w naszym składzie jednej osoby.-wyjaśnił rzeczowo chłopak
-Coś zaraz zaradzimy.-uśmiechnęłam się i pobiegłam do naszego ośrodka.

Weszłam szybko do pokoju, wzięłam z torby żółtą bokserkę, czarne krótkie, sportowe spodenki i moje buty nike’a. Przebrałam się szybko i włosy związałam w wysoką kitkę… I rzuciłam się w drogę powrotną.
Wróciłam akurat, kiedy wszyscy zaczęli ustawiać się na boisku.

-Jestem!-oświadczyłam stając po stronie boiska dzieci. Tak, cudownie grać przeciw BVB.
-Ale super!-ucieszyli się i przybiliśmy sobie piątki
-Będziesz grać?-zdziwił się Reus
-Tak.-oświadczyłam dumnie
-Przecież ty nie umiesz grać…
-To jest nas dwoje. Zaczynamy?-zatarłam dłonie i spojrzałam na roześmianych graczy drużyny przeciwnej.

Gra toczyła się zacięcie. Na razie szło nam bezbramkowo. Chłopaki z Borussii grali nad wyraz „lajtowo”. No bo przecież nie będą faulować dzieci, ale nie tyczyło się to odbierania piłki. W sumie tak, walka toczyła się o to, kto ma piłkę przy nodze. W końcu chyba nadarzyła się akcja...

Dostałam piłkę. Pół boiska. Cel:bramka. Ruszyłam ostrożnie. Koło mnie biegł Thomas, a z drugiej strony Goetze chcący mi zabrać piłkę-sorry, nie teraz. Pędziłam coraz bliżej bramki…naprzeciw mnie stali Reus, Neven, Marcel i Lewy. Nie wiem jak to zrobiłam, ale jakimś cudem wyminęłam wszystkich. Marco próbował jeszcze odebrać piłkę, kopnęłam mocniej i przeskoczyłam nad jego nogą, ten podbiegł i zagrodził mi drogę. Pozostał tylko wślizg. I tak zrobiłam. Piłka leci i…gol! Tak! Tak! Udało się! Marco śmiał się i pomógł mi wstać.

-Niezły drybling.-stwierdził z uznaniem
-Co tam drybling! Tak wykiwać Reusa! Brawo młoda!-przybił mi piątkę Goetze.
W końcu wpadłam w objęcia mojej drużyny. Wszyscy skakali, piszczeli…radości nie było końca.
Nasz ostatni mecz dobiegł końca. Wygraliśmy! 2:1! Po moim golu padł gol w wykonaniu Mario na 1:1, a pod koniec padł decydujący gol autorstwa Toma. Byliśmy wszyscy ogromnie szczęśliwi. Za długo nie było nam dane obchodzić zwycięstwa, ponieważ trzeba było się pakować. Wzięłam szybki prysznic i wzięłam się za pakowanie.


O osiemnastej wyruszyliśmy niestety w drogę powrotną. Pięć dni minęło nim się spojrzeliśmy. Jak wcześniej obiecałam, zajęłam miejsce koło Goetzego. Gadaliśmy o bzdurach, a potem, nawet nie wiem kiedy, zasnęłam na jego ramieniu.

-Inga…-usłyszałam cichy głos przyjaciela
-Hmmm?
-Za pięć minut będziemy na miejscu.
-To było mnie obudzić za pięć minut-usiadłam i przeciągnęłam się na ile to było możliwe.
-Aż tak cię nudzę?
-Skąd. Kiepsko spałam po prostu.
-To śpij sobie.
-Dzięki, o wspaniały, ale chyba nie skorzystam.
-Twoja strata.
-Jestem tego w pełni świadoma.
-Fajnie było, nie?
-Pewnie. Miło, że bierzecie udział w takich akcjach.
-Jeśli jest się sławny trzeba to wykorzystywać, a najlepiej w taki sposób.
-Mądrze gadający Goetze. Niebywałe.
-A nie mówiłem, że jak się wysili to potrafi?-zaśmiał się Marco siedzący za nami
-Potrafię!-przytaknął dumnie Goetze wypinając klatę niczym Supermen.
-Ej, chłopaki, tak w ogóle, pytanie za sto punktów, który mamy dzisiaj?-zapytałam. Mario wyciągnął telefon i oznajmił
-Szesnasty czerwca, godzina osiemnasta trzydzieści dwa.
-Który?!
-Szesnasty, a co?
-Przecież dzisiaj są urodziny Klopp’a. Jak mogłam zapomnieć?-złapałam się za głowę.
-Oj Inga, nie rób tragedii…-usłyszałam głos Roberta siedzącego koło Reusa
-Jaka ze mnie córka, która zapomina o urodzinach własnego ojca! Mario, podasz mi do niego numer telefonu?-mówiłam szybko jak katarynka. Wyciągnęłam swój telefon i czekałam, aż Mario znajdzie w kontaktach numer do trenera pszczółek.
-Inga…Jak to…-jąkał się Robert. Nie musiałam tłumaczyć, bo Mario zaczął dyktować numer. Zapisałam i od razu się połączyłam. Czekałam dwa sygnały i usłyszałam znany mi ciepły głos Kloppa.


-Halo?
-Dobry wieczór…Z tej strony Inga…
-Inga! Jak miło, że dzwonisz! Co u ciebie?
-Właśnie wysiadam z autokaru. Mam pytanie, moglibyśmy się jeszcze dzisiaj spotkać? To naprawdę pilne.
-Nie chcesz odpocząć trochę? Nie jesteś zmęczona?
-Zdrzemnęłam się w autokarze na mięciutkim ramieniu Goetzego, więc nie jest źle.
-No dobrze… To kiedy chcesz się spotkać? Ja się dostosuję, aktualnie siedzę przed telewizorem.
-Mamy prawie dziewiętnastą…To o dwudziestej? Zna pan jakieś dobre miejsce?-przycisnęłam telefon do ramienia i odebrałam swoją walizkę od Marco.
-Jest miła kawiarenka blisko Iduny…
-Ta taka czerwona?
-No chyba tak. Wiesz gdzie to jest?
-Tak, byłam tam raz. To wtedy do zobaczenia o dwudziestej?
-Do zobaczenia.-odpowiedział, a ja rozłączyłam się.

Oficjalnie zakończyliśmy nasz obóz. Dzieciaki jeszcze przed wyjazdem dostały autografy no i zdjęcia na pamiątkę. A dzięki im adresom dostaną we wrześniu na mecz.  Kiedy zostałam już wyściskana przez kochane bliźniaczki ruszyłam w kierunku samochodu Nevena, którym przyjechała jego dziewczyna.  Wrzuciliśmy wszyscy nasze walizki do bagażnika. Ja z Robertem zajęliśmy tyły, a Neven usiadł z przodu na siedzeniu pasażera.
-Jurgen…-zaczął Lewy, który jak zauważyłam ni otrząsnął się z tej informacji
-Tak. –przerwałam mu, póki nie wypowiedział całego zdania przy reszcie.
-Nie wierzę…-pokręcił głową.
-Ja jeszcze też.-westchnęłam i oparłam się o szybę.





***




Kiedy tylko przekroczyłam próg mieszkania wpadłam w istny szał. Myślałam nad prezentem, po który bym musiała jeszcze pobiec i ładnie zapakować…problem w tym, że nic nie przyszło mi do głowy. Spojrzałam na zegarek. Zostało mi jeszcze czterdzieści minut z hakiem do spotkania. No nic, idziemy na łatwiznę.
Biegiem ruszyłam do kuchni i wyciągałam z szafek z tempie ekspresowym wszystkie składniki. Postanowiłam upiec babeczki. Ostatnim razem wyszły dobre, oby i tym razem mnie nie zawiodły. Kiedy tylko wstawiłam blachę do piekarnika pędem ruszyłam do pokoju i wybrałam zestaw na dzisiejszy wieczór. Pożyczyłam piękną, błękitną sukienkę od Ani, delikatnie rozkloszowaną na dole. Do tego założyłam moją jedną z lepszych par szpilek, makijaż, szary sweterek na chłodny wieczór i byłam gotowa…tylko jakbym o czymś zapomniała…Babeczki!
Zbiegłam stukocząc obcasami po schodach i dobiegłam do piekarnika i go wyłączyłam. Czas? Dziewiętnasta czterdzieści pięć. Kwadrans. Zamówiłam taksówkę i wyjęłam blachę z piekarnika. Wyrosły idealnie. Nawet lepiej. Największą szynko udekorowałam lukrem, a resztę schowałam do ozdobnej torby, wcześniej kładąc na spód papier do pieczenia. Na sam wierzch ułożyłam udekorowaną babeczkę. Dziesięć minut. Pobiegłam jeszcze na górę oznajmić Robertowi, że wychodzę. Zastałam uroczy widok śpiącego Lewego w łóżku. Złapałam pierwszą lepszą kartkę i zostawiłam mu informację. Zeszłam z powrotem na dół, zarzuciłam szary sweter złapałam torebkę i ruszyłam pędem do taksówki.

Za trzy dwudziesta przekroczyłam próg kawiarni. Podeszłam szybko do baru

-Dobry wieczór, mają może państwo zapałkę?
-Zapałkę?-spojrzała na mnie zaskoczona blondynka z włosami ściętymi na pazia
-Dokładnie
-Ależ proszę.-podała mi całe pudełeczko. Otworzyłam je, wzięłam jedną zapałkę, podpaliłam i wcisnęłam delikatnie w babeczkę.
-Dziękuję bardzo.-uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam w poszukiwaniu stolika.

Siedział w najbardziej ustronnym miejscu kawiarni. Klimatu nadawał śliczny parawan z czerwonej koronki. Przemogłam moje zdenerwowanie i ruszyłam pewnie w jego kierunku. Stanęłam jak najciszej za nim i ukradkiem postawiłam babeczkę z palącą się zapałką na stoliku. Trener pszczółek od razu oprzytomniał. Spojrzał się ze zdziwieniem na „tort”, a potem odwrócił się w moją stronę.


-Wszystkiego najlepszego…-uśmiechnęłam się niepewnie
-Ja…Jeny! Zaskoczyłaś mnie.-uśmiechnął się szeroko. Wstał z miejsca i objął mnie…tak, po ojcowsku…
-Jestem najgorszym człowiekiem od składania życzeń. Kompletnie tego nie potrafię…ale dużo zdrowia, radości, cierpliwości, sukcesów zawodowych i w życiu prywatnym…po prostu spełnienia marzeń.
-Dziękuję ci bardzo.-jeszcze raz mnie uściskał i pocałował w policzek -…Czujesz? Coś tu śmierdzi…-rozejrzał się zdziwiony…
-Babeczka!-zaśmiałam się cicho, widząc przypalające się ciasto
-No to dmucham!-zaśmiał się i jednym dmuchnięciem ugasił mały „pożar”-Trochę się spaliła na wierzchu, ale to nic.
-Tu, proszę, ma pan dziewiętnaście nieprzypalonych.-wręczyłam mu prezentową torbę
-Sama piekłaś? Kiedy?
-Pół godziny temu. Nie mogłam wymyślić żadnego prezentu…więc wymyśliłam to.
-Jestem zaskoczony, że pamiętałaś. Chodź, siadaj.-podszedł do fotela obok i odsunął go. Usiałam i nieznacznie się przysunęłam. Klopp zajął miejsce naprzeciw mnie.
-Ja też słabo składam życzenia, ale tobie wyszło to całkiem dobrze.
-Kamień z serca.-zaśmiałam się pod nosem
-…Rozmawiałem z Ullą.-no i do śmiechu już mi nie było. Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki jakiś papier i położył go na stole. –Dała to dla ciebie.-niepewnie chwyciłam papier i zaczęłam czytać „Rzeczpospolita Polska, województwo dolnośląskie, Wrocław. Opis skrócony aktu urodzenia. Nazwisko: Mazur ,Imię (imiona) Inga Elizabeth
-Elizabeth? To jakiś żart? Kto daje dziecku na imię Elizabeth?!-zapytałam z nerwowym śmiechem wyrywając się z lektury
-Moja babcia takie właśnie imię nadała mojej matce.-wyjaśnił ze spokojem
-Em…Przepraszam…Zapomniałam…-zaczęłam się jąkać. Jego mina nic nie wyrażała. Uraziłam go? Nie, parsknął śmiechem
-Też myślałem, że to żart. Ciesz się, że tylko pierwsze jest używane. Ale faktycznie, kiedyś chciałem, żeby moja córka miała tak na drugie, ja mam Norbert po ojcu.
-Na dowodzie nie mam drugiego… W ogóle nigdy w życiu nie miałam aktu urodzenia w rękach…-wróciłam do czytania „miejsce urodzenia: Wrocław, imię i nazwisko ojca --- , imię i nazwisko matki: Urszula Sandrocka”
-To chyba jakaś pomyłka. Nie mogę być pańską córką, niech pan tylko zobaczy.-wskazałam na imię i nazwisko matki
-Ulla jest w połowie polką. Urodziła się gdzieś tam w okolicach Wrocławia. Tak właśnie się nazywała, ale jej rodzice się rozwiedli, wróciła z matką do Niemiec, do jej babci. Niemki. Przyjęła obywatelstwo niemieckie. Dlatego jest teraz Ulla Sandrock. A właściwie Klopp.-wyjaśnił ze stoickim spokojem.
-To wszystko takie nierzeczywiste. Nierealne. Widzi to pan?
-Widzę. Też nie mogę tego zrozumieć… i proszę, nie panuj mi tutaj.
-Przepraszam.-uśmiechnęłam się delikatnie
-Nie szkodzi… Inga…
-Tak?
-Słyszałem, że martwisz się, że przez tą sytuację rozstanę się z Ullą…
-Nie chcę, żebym była powodem rozpadu czyjegoś małżeństwa. –stwierdziłam twardo
-Nawet, jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie, nie wiń za to siebie. Nigdy. Ulla się teraz wyprowadziła, mieszkam sam. Nie dlatego, że się pojawiłaś, nie. Dlatego, że mnie okłamała. Okłamywała tyle lat, zdradziła mnie, nie wiedziała przecież czyje to dziecko… Więc proszę, nie myśl, że to przez ciebie. Jesteś w tej sytuacji moim jednym pozytywnym światełkiem dające mi szczęście. Jestem szczęśliwy, że jesteś…choć dopiero teraz. –powstrzymywałam łzy napływające mi do oczu.
-Co teraz?-zadałam najbardziej nurtujące mnie pytanie
-I bądź człowieku mądry. Myślałem nad tym cały ostatni tydzień… Nie wiem, Inga. Zależy mi na tobie. Chcę cię poznać, dowiedzieć się czegoś o tobie…tak jak powinni wiedzieć o sobie ojciec z córką. Jeśli chcesz dalej utrzymywać kontakt…
-Chcę! Oczywiście…-przerwał mi dzwonek mojego telefonu. Wyjęłam go z torebki i spojrzałam na wyświetlacz
-Odbierz.
-Nie, jakiś nieznany numer, pewnie pomyłka.-wyciszyłam telefon i położyłam go na stole. Przestał dzwonić, jednak po chwili dźwięk rozbrzmiał na nowo.
-Przepraszam.-westchnęłam i przesunęłam zieloną słuchawkę


-Halo?
Wszystko zaczęło się dziać w zwolnionym tempie. Dobrze, że siedziałam, bo byłoby naprawdę krucho. To nie może być prawda. To głupi żart, pomyłka, to się nie dzieje. Zaraz się obudzę w autokarze na ramieniu Mario.
-Jest tam pani? Halo!-ocknął mnie głos rozmówczyni
-To musi być pomyłka…-wyszeptałam prawie niesłyszalnie.
-Przykro mi. Pani Ingo, proszę przyjechać.
-To pomyłka.
-Bardzo pani współczuję, ale…-rozłączyłam połączenie i wybuchłam głośnym szlochem.

Klopp podbiegł do mnie szybko, a chwilę później tulił mnie mocno w ramionach
-Ciiii… Nie płacz… Inga, proszę… Powiedz mi co się dzieje?-pytał, a ja tylko wypłakiwałam łzy w jego marynarkę… Nie mam czasu tak stać. Muszę jechać. Nie mam czasu. Błagam, żeby to okazał się sen.
-Muszę jechać. Teraz. Natychmiast. Przepraszam… Taksówka..-drżącą ręką sięgnęłam po telefon, który upuściłam na stół.
-Pojedziemy, tylko powiedz gdzie…-żadne słowo nie mogło mi już przejść przez gardło. Ruszyłam w stronę drzwi. Gdyby nie jego opiekuńcza ręka na moich plecach delikatnie mnie obejmująca pewnie padłabym na podłogę…







~~~

No to macie tą sobotę-zostaje jak było :) Dziękuję za pięęękne komentarze!:* Czytałam je z milion razy i zawsze miałam wielki uśmiech!<3
Ten rozdzialik chyba nawet długi wyszedł ^^ (w rekompensacie za 31, który jest dnem..,przepraszam). Wydaje mi się, że w połowie mi wyszedł. A wam? :)
 W 27..mam nadzieję, że oddam choć trochę emocji, może w końcu Was zaskoczę(bo z tym coś ostatnio trudno ;) )
No to ja zmykam.. U was też taki zawrót głowy w szkole? Ja zamieniam się już w zombie...;o
W sobotę za tydzień kolejny! (będzie impreza!-jak to mawia mój pan od EDB;D )
Buziaki!:**

PS.Falstart w środę!:D Tak się zakręciłam z meczem, że zapomniałam wpisać daty publikacji i...poszło! :D Nim to ogarnęłam-patrzę 2 komentarze... No i co teraz...A kit z tym, wstawiam. Jak już się wstawiło to znaczy, że tak miało być. Prawda? No cały czas się z siebie śmieję ;') Kiedyś musi być ten pierwszy raz ;')
Papa! :D

sobota, 19 września 2015

Dwadzieścia pięć.




-Żółty.
-Hurrraaa!!!-ucieszyła się grupa dzieciaków i przybiliśmy sobie piątki. Trafiłam do drużyny uciekającej. W sumie i dobrze, bo nie będę musiała rozwiązywać głupich zadań, a jeszcze lepiej, bo w drużynie jestem z Jenny, Nevenem i Cathy. Tak, bez Reusa.  Ubrałam się w ciuchy w kolorach moro. W sumie jak na wojnę. Wojnę, którą będę toczyła z robalami, których nie znoszę. Na kilometr śmierdziało ode mnie środkiem na komary, którego wylałam z dwa litry… Jeśli ktoś oglądał „Blondynka w koszarach” to jesteśmy w domu.

-To co, idziemy?-zapytał Neven, który już od samego rana chodził podekscytowany dzisiejszymi podchodami. Tak, faceci to tylko duże dzieci.
-Idziemy, Neven, idziemy.
-Super! Za dziesięć minut możecie ruszać! I tak wygramy!-oznajmił i truchtem pobiegliśmy w stronę lasu. Mimo tego paskudnego jedzenia okolica…nie mówię o dzieciakach. One to mają frykasy. Opiekunowie zawsze mieli gorzej, mają i mieć będą…pasztet-kocia karma… No tak, okolica. Jest przepiękna. Idealna na takie wyjazdy. Niewielkie jezioro, las no i boisko piłkarskie. Czego takim dzieciom (wliczając w to piłkarzy BVB) więcej do szczęścia potrzeba? A, zapomniałabym. Pizzeri na obrzeżach miasteczka. Też jest. Nasza tajna stołówka.




W lesie byliśmy już z pół godziny. Szukaliśmy miejsc na schowanie kopert z zadaniami. Sportowymi! Ku mojemu zdziwieniu pisali je Marco z Lewym! Cóż za poświęcenie. Neven w jakimś czasie wpadł na wspaniały, naprawdę, wspaniały pomysł zrobienia sobie jakiś znaków plemiennych czy co… W rzeczywistości były to dwa, poziome, błotne paski na policzkach. Fantastycznie. Nie, ja wcale nie marudzę. To tylko mój wielki optymizm.

-Jeszcze piętnaście minut spacerkiem i będziemy szukać kryjówki.-powiedział Neven spoglądając na zegarek. Dziesięcioletni Thomas kroczył dumnie koło niego dzierżąc w ręku Nevenowy telefon ustawiony na kompas. A ja szłam na tyłach razem z bliźniaczkami. Jakoś odkąd siedziałam koło nich na tyłach autokaru złapałyśmy wspólny język. Są tak niesamowitymi dziewczynkami… z domu dziecka. Nie mają rodziców, nie mają rodzinnego ciepła…  Rodzinne ciepło? Tak, a co ja wiem w tym temacie? Nic. Tyle co one. Mają za to o tyle dobrze, że nikt nie robi im tam krzywdy.


-Pani Ingo! Zgubiłam moją latarkę!-zawołała nagle Izzy
-Musiała ci gdzieś wypaść, kochanie, spokojnie, zaraz ją znajdziemy. Pamiętasz, gdzie była ostatni raz?
-Chyba przy ostatniej bazie.
-Dobra, wy powolutku idźcie, a ja pójdę jej poszukać i was dogonię, w porządku?
-No dobrze.
-To super.



Tak więc pobiegłam na poszukiwanie różowej latareczki z Barbie. Kilkanaście metrów dalej znalazłam ją na środku drogi. Podniosłam ją i biegiem wracałam do grupy uświadamiając sobie, jak długo szłam w tą stronę, i że dosyć daleko już są.
Biegłam, biegłam, biegłam…a kiedy już znaleźli się w zasięgu wzroku…Bam. Błoto. Miałam buty i nogawki umorusane w błotnej kałuży. Podparłam się na szczęście rękoma i to mnie uchroniło od spektakularnego upadku w błoto i ściągania maseczki z leśnego "ekotorfu". Jak piorunem zjawił się obok mnie Neven.

-Wszystko w porządku? Daj rękę.-jak polecił tak zrobiłam, jednak skrzywiłam się, kiedy poczułam ból w okolicy kostki.
-Co cię boli?
-Kostka.-wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Neven podniósł mnie i zaniósł na olbrzymi głaz pod wysoką jodłą.
-Ma ktoś zasięg w telefonie?
-Eeee, ale po co dzwonisz? Ja nie chcę tylko do żadnego szpitala! Nic mi nie jest.
-Inga…
-Nie Inguj mi tutaj! Naciągnęłam sobie i tyle. Za chwilę przejdzie. Lekarze mają ciekawsze rzeczy do robienia.
-Ty to jesteś jednak uparta.
-Jestem!
-Dasz chociaż sobie ją zawiązać bandażem?
-No dobra.
-To zadzwonę do Ma…
-Roberta!-przerwałam mu nie mając ochoty, żeby przychodził tu rudy blondyn i miał ze mnie beczkę. Co to, to nie!
-Okeeej. Chociaż chciałem powiedzieć Mario.
-…A może ja właśnie nie chciałam tu Mario?-zapytałam, a Neven popatrzył się na mnie pobłażającym spojrzeniem.
-Dobra, mam zasięg. Dzwonię.-oznajmił i odszedł kilka metrów.  Cholera jasna ale ta kostka beznadziejnie boli!


-Dobra, za chwilę ktoś przyjdzie z apteczką z drugiej grupy.
-Dzięki. Idźcie sami, ja sobie tu chwilę posiedzę i poczekam.
-Na pewno?
-Natychmiast!
-Tak jest! Dasz sobie radę?
-Oj, Neven, bym ci dała kopa w cztery litery, ale ciesz się, że mnie kostka boli.
-Może przemyśl ten szpital.
-Oj idźcie już, idźcie.
-Tak jest!-uśmiechnął się i skierował się do nich, a nim zauważyłam przybiegły do mnie Izabel i Amelie i mocno uściskały.  Jakie słodkie dziewczynki…


Siedziałam kilka dobrych minut na olbrzymim kamieniu i wpatrywałam się w niebo nieco przysłaniane gałęziami jodły. Usłyszałam w końcu kroki ze strony ścieżki. Odwróciłam głowę. O nie. O nie nie nie nie nie nie! NIE! Sprzeciw! Dlaczego ja? Dlaczego ON?


-Jak z nogą?-zapytał kiedy podbiegł do mnie.
-Fantastycznie. Nie musiałeś przychodzić. Dam sobie radę.-powiedziałam nawet nie patrząc w jego stronę! Zsunęłam się z głazu i spróbowałam zrobić krok przed siebie. Ałaa! Może jak postawię na palcu? Cholera? A na jednej nodze? O!

-No właśnie widzę.
-To dobrze.
-To tak będziemy iść?
-Ja będę. Ty możesz wrócić.-mówiłam nawet nie patrząc na niego skacząc przed siebie. 
Wtem poczułam jak jestem podnoszona do góry. Poprawił mnie sobie w ramionach…i tak sobie szedł…a ja rozkoszowałam się jego zniewalającym zapachem, jego bliskością uciszając stado motyli w brzuchu… Nie czułam już nic. Ani złości, gniewu…tylko to przeklęte zakochanie. Ale chyba jak chcieć to potrafić. Prawda? Mogę się tego jakoś pozbyć. Jeszcze nie wiem jak, ale nastąpi to już wkrótce. Tak właśnie. Oczywiście.  
To co dobre jednak szybko się kończy.

-Dasz radę usiąść?-zapytał, kiedy dotarliśmy na wielką polanę niedaleko naszego ośrodka. Zrobiliśmy w sumie takie koło i nigdzie dalej nie poszliśmy. Tu akurat były ławki i niewielka altanka. I to tam właśnie się udaliśmy. To miejsce miało być miejscem finałowym naszych podchodów.
-Pewnie.-odpowiedziałam, a on usadził mnie na altanowej ławeczce, a na stole położył apteczkę. Przykucnął przede mną i chwycił nogę w łydce
-Poczekaj, ja go zdejmę, ubrudzisz się błotem.
-A to Marco Reus nie może upaćkać się w błocie?
-No w sumie…
-No właśnie.-odparł pewnie i skupił się na jak najdelikatniejszym rozwiązywaniu sznurówek i zdejmowaniu buta. Nawet tego nie poczułam. Zdjął skarpetkę i położył sobie moją stopę na swoim kolanie. Dotknął w jedno miejsce.
-Tu boli?-spojrzał na mnie bez emocji
-Nie.-odpowiedziałam. Jeszcze nigdy nie byłam tak zdezorientowana! Najpierw miły, potem się focha, kiedy indziej robi jakieś głupie insynuacje, podteksty, a kiedy indziej takie o właśnie nic. No i weź to ogarnij.
Złapał delikatnie pod palcami i naciągnął w moją stronę.
-Ałaa!-pisnęłam, a kiedy uzmysłowiłam sobie jak głośno zaraz się zamknęłam i udawałam, że wszystko jest w porządku.
-Yhym.-mruknął pod nosem blondyn i sięgnął do apteczki
-I…?
-Całe szczęście, że nie jest zwichnięta.
-To czemu boli?
-Naciągnęłaś ją. Musiałaś jakoś wykręcić stopę.-stwierdził doktor habilitowany nauk medycznych inspektor magister inżynier technik profesor Marco Reus. Sięgnął po apteczkę i wyjął z niej maść i bandaż. Nasmarował delikatnie miejsce koło kostki i skrupulatnie zawinął w cienki, elastyczny bandaż.
-Dzięki.
-Nie ma za co.-odburknął zamykając apteczkę. Noż niech go szlak jasny trafi!
-Możesz przestać?-zapytałam ostro. Chyba za ostro. No i co z tego?
-Słucham?-zapytał trochę zdziwiony, jakby to określił Subotić- wyrwany z doliny tęczy.
-To co słyszałeś. Możesz przestać w końcu strzelać jakieś fochy, mieć humory jak baba w ciąży! Raz jesteś miły, pomagasz mi, potem jest foch, unikanie i nagle jest znowu wszystko okej! Nie wiem czy mam podejść czy nie, bo może masz właśnie dzień „Mam-focha-bez-kija-nie-podchodź”. Nawet nie wiesz jakie jest to dezorientujące! Jesteś..jesteś...irytujący!
-Irytujący?-prychnął ze śmiechem- Ja irytujący? Nie pomyślałaś nigdy tego o sobie? Bo tak to właśnie widzę. Ja mam humory? To ty wiecznie nie wiesz czego chcesz! Mówisz, że chcesz, żebyśmy byli przyjaciółmi. To czemu traktujesz mnie jak powietrze!? Nie, nie znamy się długo, jak znasz się z Robertem, ale znasz też Mario, od tego samego czasu co mnie! Dlaczego jego przytulisz, dlaczego razem się wygłupiacie, rozmawiacie o wszystkim, a mnie? Nawet nie zauważysz! Miło, że doczekam się chociaż zwykłego „cześć”. Myślisz tylko o sobie. Zobacz w jakiej sytuacji postawiłaś mnie! Dlaczego? Dlaczego to robisz?-wybuchnął..a ja stałam wmurowana. Nie krzyczał, nawet nie wiem, czy był zły…ale…ale miał rację. Stuprocentową. Nie powinnam go była tak traktować. Powinnam go traktować jak Roberta, jak Goetzego…a nawet lepiej, bo to właśnie do niego czuję o wiele, wiele więcej…a wychodzi, że zupełnie odwrotnie. Nie, nie Marco. Nie czuj się tak. Nie chciałam! Proszę…
-Inga… Powiedz. I proszę, bądź ze mną szczera.-powiedział z całą siłą swojego spokoju robiąc krok w moją stronę, lecz i tak dzieliła nas spora przestrzeń.
-…-nic nie umiałam powiedzieć. Popatrzyłam w jego oczy. Był…zraniony. Nie! Proszę, nie… Nawet nie byłam świadoma, że może mi to sprawić taki ból. Zacisnęłam mocno oczy.
-Przez to, że się pocałowaliśmy, prawda?-kontynuował a ja nie umiałam mu spojrzeć w oczy. Nie chciałam znowu tego widzieć… -Powiedziałaś, że nie miało to żadnego znaczenia, pamiętasz? Tak ustaliliśmy. Dlatego? Dlatego, tak mnie traktujesz? Bo cię pocałowałem? Nie chcę zwalać winy, ale ty też to zrobiłaś. Powiedziałaś, że to był błąd, chwila słabości i nie ma to wpływu na nas, nie ma znaczenia… Powiedziałaś, że chcesz, żebyśmy byli przyjaciółmi.
-Kłamałam. I nie powinno mieć takiego znaczenia, jakie ma dla mnie teraz.-powiedziałam cicho i dziękowałam Bogu, że powiedziałam to po Polsku, a Marco za grosz nie zna tego języka.
-Słucham?
-Nie, nic, przepraszam.
-Inga.-podszedł do mnie, ale teraz już naprawdę blisko. –Jesteś dla mnie bardzo ważna. Wiem, co przeszłaś, wiem, że nie masz zaufania do facetów…ale zaufaj mi…i pozwól mi być twoim przyjacielem. Pozwól mi siebie przytulić, pozwól mi ze sobą rozmawiać, nawet o trzeciej w nocy…Proszę cię o tylko i aż tyle. Chcę być twoim przyjacielem. Zapomnij o tym co się wydarzyło. Chcę mieć taką przyjaciółkę jak ty. Bo taka przyjaciółka to skarb. I zazdroszczę Mario, zazdroszczę Robertowi i Ani, że przyjaźnią się z tak wspaniałą osobą. Inga…-chwycił mój podbródek i skierował go do siebie. Miałam zeszklone oczy. To co powiedział…
-Oh, Marco…-westchnęłam się i z całej siły wtuliłam w jego umięśnioną klatkę. Czułam jego bicie serca, jego spokojny oddech… Objął mnie szczelnie ramionami i położył głowę na mojej
-Przepraszam, przepraszam, że tak się czułeś. Nie chciałam…-jeszcze mocniej go ścisnęłam. Było mi tak dobrze. Najcudowniejsze miejsce na świecie. W ramionach Reusa.
-Już dobrze, aniele. –szepnął cicho.



-Najpierw drą koty, że ich słychać na pół lasu, a teraz się obściskują. Ci młodzi…-skrzeczącym głosem starej babci przerwał nam JAK ZWYKLE Goetze.
-Eee, żadne mi pół lasu. A właściwie co tu robisz?-zapytałam odsuwając się od Marco, a ten z uśmiechem przyciągnął mnie do siebie kładąc rękę na plecach. Spojrzałam na niego spod byka
-Żeby ci nogę odciążyć.-wytłumaczył powstrzymując śmiech.
-Oczywiście-pokiwałam poważnie głową, na co oboje się roześmialiśmy.
-Skończyliśmy już podchody i wszyscy tu właśnie idą jeśli chcecie jeszcze wiedzieć.
-Oczywiście, że chcemy.
-Zdejmę drugiego buta i możemy iść.
-Będziesz wracać w skarpetce?
-Boso.
-Przez las?
-Nie nabierzesz mnie Mario, wracamy polaną.
-Eee. Już myślałem. Wkręcać to ja, a nie mnie.
-Zauważyłem.


-Pani Ingo, wszystko dobrze?-podbiegły do mnie moje ulubienice.
-Pewnie, że tak! Nie ma się czym przejmować, zwykłe naciągnięcie.
-To wszystko przez moją latarkę. Niepotrzebnie…
-Ależ co ty Izzy! To tylko i wyłącznie moja wina i moich poplątanych nóg. I tego parszywego błota.
-I już pani nie boli?-zapytała ciekawsko Amelie
-Marco posmarował mi maścią i już nie boli.
-To dobrze! Wracamy?
-Wracamy.-odpowiedziałam zdejmując drugiego buta. Grupka dzieci ruszyła przodem i zadawała tuziny pytań Robertowi, Nevenowi, Moritzowi i Marcelowi. Lisa z Jenny szły jeszcze za nami. Tylko my z Marco i Mario zostaliśmy sami.
-No dobra. Boso przez świat by Inga.-mruknęłam i zrobiłam krok. No, prawie nie boli.
-Nie rozśmieszaj mnie.-wyszczerzył się Marco i kucnął do mnie plecami.
-Chyba śnisz.
-Całe życie o tym śniłem. No już, wskakuj.
-Złamiesz się. Już Mario jest bardziej stabilny.-nie wiem jak…no nie mam zielonego pojęcia jak Marco posadził mnie sobie na plecach i wstał. Nie złapałam w ogóle tej chwili.  Mocno oplotłam go nogami w pasie, a ręce zacisnęłam mu na barkach.
-Żyjesz?
-Yhym. Fajnie tu. O! Czekaj! Mam pomysł! Mario?
-Nom?
-Sięgniesz mi do tej bocznej kieszonki po mój telefon?
-Jasne.-wyciągnął z kieszeni mojego szajsunga i mi go podał.
-Zrobimy sobie zdjęcie i wyślemy do Ani i Yvonne.-powiedziałam ustawiając telefon na przedni aparat i schyliłam głowę do głowy Marco.
-Yvonne?
-Licencjonowane swatki mające nas na celowniku.-zaśmiałam się i zrobiłam nam zdjęcie. Aww… Jakie piękne. Zanim wysłałam ustawiłam sobie je na tapetę. Na ekran blokady pozostał nasz przytulas z ogrodu. No i wysłałam do dwóch pań z wiadomością „Dalej masz zamiar mnie swatać?:)
Kilka minut później dostałam odpowiedź od Yvonne.

„O jeny! Kochani! Ale się cieszę!”

Nie minęła minuta a dotarł drugi sms od Lewandowskiej

„Nie wierzę! Gratulacje kochani! Szczęściara!:*”

Przeczytałam ze śmiechem oba sms’y Marco i odpisałam obu:

„Też się cieszę. Takich PRZYJACIÓŁ szukać ze świeczką:) Pozdrawiamy”


-Nie myślałam, że nawet moja siostra…
-Jeszcze wielu rzeczy o niej nie wiesz.
-A ty wiesz?-śmiał się blondyn
-Nie wiem, ale za to wiem jedną rzecz więcej niż ty.
-Ta satysfakcja…
-Jak cholera.-zaśmiałam się wesoło.







***






Wieczorem zrobiliśmy z chłopakami oraz Jenny i Lisą zbiorowe wagary na kolacji. Kupiliśmy gotowy sos pomidorowy z pieczarkami do spaghetti, makaron i pierś z kurczaka. Kiedy kucharka opuściła posterunek wszyscy zasiedli w pustej stołówce, a ja znalazłam się na kuchennym placu boju. Dzieci już jakiś czas temu poszły spać, więc zostaliśmy sami. Makaron już się gotował, kawałki mięsa również…tylko trzeba było wymieszać je z zawartością słoika…z którym mocowałam się już jakiś czas.

-Argh! Potrzebuję faceta!-krzyknęłam wkurzona, a dwie sekundy później stali chłopacy z BVB w wejściu do kuchni i patrzyli się na mnie jakbym z nieba spadła.
-Co ty powiedziałaś?-zapytał niedowierzając Robert…i nagle tssssklik!
-O, patrz, już jednak sama dałam radę odkręcić ten słoik.
-Eeeee…-usłyszałam zrezygnowanie pszczółek i tak jak szybko się tu zjawili, tak szybko zniknęli.



W końcu konsumowaliśmy posiłek. Normalny, zjadliwy, ciepły posiłek.  Coś czego brakowało nam od dłuższego czasu
-Najadłem się.-westchnął Goetze.
-Uczcijmy tę wiekopomną chwilę.-zaśmiałam się odkładając swoje sztućce.
-Ma ktoś coś mocniejszego?
-Mario! Tu są dzieci. Obóz. Tu się nie pije, alkoholiku jeden.
-Ee tam.
-O ludzie, ale jestem zmęczona.-jęknęłam zamykając na chwilę oczy.
-To idź zajmij pierwsza łazienkę i idź spać. Zasłużyłaś.-zaśmiała się pani Schmelzer.
-Pozmywać jeszcze…
-My już kochana dopilnujemy, żeby nasi drodzy panowie wszystko dokładnie pozmywali.
-Że my?

-Pięknie wykombinowane. Dobranoc wszystkim!-z uśmiechem opuściłam stołówkę słysząc po chwili marudzący głos Goetzego:
Cillit bang czy płyn do mycia naczyń, co to za różnica?!”
 Dobrze, że nie stał w pobliżu Vanish...










~~~



Dzisiaj taki baardzo króciutki rozdział...Ale! Tydzień przechorowałam iii napisałam: dokończenie 28, cały, długaśny na dziesięć stron 29 i 30. Jestem z siebie meega dumna...dostałam od Was tyle ciepłych słów, tyle weny...tak to właśnie działa!:) Teraz zbieram pomysły na 32, która się pojawi dzień przed moimi urodzinkami, więc musi być jakieś "wow" z przytupem...Pewnie coś wymyślę jak skończę 31...Tak, to dobry plan:) Więc biorę się za 31, na który moja wena się wyczerpała (liczę na was!:D ) Pocieszając-26 rozdział...jest dłuugi. 12 stron. Jeden moment mi się nie podoba-mam tydzień, żeby kombinować!
I taka jeszcze jedna sprawa...zastanawiam się, czy posty co tydzień mają się pojawiać, czy zrobić większą przerwę? Zawsze przez tydzień wchodziło mniej więcej tyle samo osób, teraz, co mnie bardzo zasmuciło, jest o 100 mniej... I zastanawiam się, czy to jest kwestia braku czasu przez szkołę i faktycznie za szybko wstawiam, czy to ja już tak beznadziejnie i nudno piszę, że blog spada na dno...

...A Marco po kontuzji wczoraj zaczął trenować z drużyną i już obmawia z Piszczem sprawy wyższej wagi państwowej:)




Za tydzień 26! (i coś się wreszcie zacznie dziać, żeby już Was nie zanudzać!)
Buziaki!:**

sobota, 12 września 2015

Dwadzieścia cztery.





O świcie po pokoju rozbrzmiał dźwięk budzika. Lisa jęknęła i nakryła głowę poduszką, a Jenny rozejrzała się w okół i przeciągnęła się
-Już trzeba wstawać?
-Niestety. Poranna zbiórka.
-Wyczuwam haczyk.-podparła głowę na rękach Lisa
-Poranne bieganie.
-Ja pierdziuu... Pasuję. Miłego porannego biegania. Dobranoc.-oznajmiła narzeczona Leitnera i zakryła się kołdrą po czubek głowy.
-No cóż. To zostałyśmy same... Kurde, ale mi się chce spać... Inga...proszę cię słoneczko włącz drzemkę.
-Się robi.-mruknęłam włączając drzemkę w telefonie i runęłam ociężale na poduszkę.





***




-Cholera! Drzemka się nie włączyła! Jenn, wstajemy!
-Przespałyśmy śniadanie?
-Nie, ale większość już pewnie je.
-No to szybko!







***
/Marco/



Z samego rana razem z Mario i Robertem wstaliśmy, chociaż ciężko i opornie, ale ważne, że w ogóle... Po dotarciu do łazienki wszyscy we trójkę udaliśmy się na stołówkę. Była to długa sala z drewnianą boazerią na suficie. Ściany pomalowane na jasny zieleń przyozdabiały obrazki z wiejskimi motywami oprawione w drewniane ramki. Dzieciaki już siedziały i jadły posiłek. Co niektórzy  mówili niepewne "dzień dobry", inni patrzyli niczym zahipnotyzowani. Pamiętam kiedy sam byłem mały jak rodzice pierwszy raz zabrali mnie na mecz i zobaczyłem swoich idoli. Chyba nigdy nie zapomnę towarzyszących mi wtedy emocji i tego ogromnego szczęścia... Chociaż to, co wydawało się ogromnym szczęściem teraz okazało się takim marnym, zwykłym, chwilowym uniesieniem...bo ostatnio zaznałem dużo więcej szczęścia. Szczęście miało dwie, smukłe, wysportowane, długie nogi, idealną talię...no i ten piękny, szeroki uśmiech i błyszczące, sarnie oczy...


-Dzień doobry-usłyszałem dobrze znany mi damski głos. Odwróciłem się i zobaczyłem ją. Uśmiechniętą w rozczochranych włosach na wszystkie strony świata i błękitnej piżamie w pingwinki. Nie mogłem się nie śmiać. Jak również reszta chłopaków siedzących przy stole i dzieciaków z obozu.
-Dobry! Jaki uroczy śpioszek!-zaśmiał się Götze i zrobił jej miejsce koło siebie. -Zjesz kanapkę z pasztetem?
-Dzięki Mario, ale zjem u siebie.-uśmiechnęła się sztucznie, wzięła kilka kanapek na talerz i poszła z powrotem do pokoju pozostawiając nas roześmianych do łez.
-Wygrała tym wszystko! Ja nie mogę! Zaraz dzwonię do Ani i jej opowiem.-klasnął w dłonie Lewy i wstał z miejsca.

-Chyba wróciła dawna Inga, nie? -zauważył z uśmiechem Mario
-Chyba tak. I ogromnie się z tego cieszę. Wiesz może jak poszła rozmowa z trenerem?
-Niestety nie, ale mam przeczucie  że poszło wszystko ok.
-Na to wskazuje. Mam nadzieję,  że teraz wszytko już będzie dobrze.
-Musi. Dobra, stary, zbieramy się.

-Hej, dzieciaki! Za dziesięć minut  zbieramy się przed wyjściem-powiedziałem głośno, na co usłyszałem niczym chórem "dobrze". Kiedy miałem już wychodzić przede mną stanęła na około ośmioletnia dziewczynka

-Proszę pana?
-Tak?-przykucnąłem przed nią z uśmiechem
-A czy jest zimno czy ciepło? Bo ja nie wiem, czy wziąć bluzę czy nie...
-Rano może być trochę chłodno,  więcej możesz wiać bluzę, a potem możesz ją zdjąć.
-Dobry pomysł! Dziękuję! A! I jest pan super!-powiedziała radośnie i pobiegła do swojego pokoju






***
/Inga/




Biegliśmy dopiero pięć minut. Robiliśmy niewielką rundkę do małego jeziora i z powrotem. Dla mnie w sumie nic trudnego, tak samo jak z resztą chłopaki z BVB. Postanowiłam podbiec do Marco i Mario.

-Hej, ma ktoś z was przy sobie telefon?
-Ja mam, a potrzebujesz zadzwonić?
-Potrzebuję numer do Pierre'a.
-Masz jak zapisać?-zapytał, a chwilę później podyktował mi numer do Gabończyka.
-Dzięki!-powiedziałam zapisując kontakt i ruszyłam na sam przód. Nastawiłam aparat z przodu i podnosząc do góry telefon zrobiłam zdjęcie dzieciakom i piłkarzom, przy okazji kawałek mojego łebka i wysłałam do Auby


"Pozdrawiamy z obozu!:) Dużo zdrówka dla Curtysa! Lepiej już się czuje? Ucałuj go od nas!:** Inga."


Po chwili dostałam odpowiedź:


"Dzięki, już trochę lepiej. Antybiotyk działa. Fajną macie ekipę! Marco z Mario jak zawsze zakochani. Nie musisz być zazdrosna-wystarczy jeden uśmiech i jest twój, kochana. Już nawet nocą wyje "Ingaaaa" do księżyca. ;P  Pozdrów towarzystwo!;) PS.Nie zabij mnie-żartowałem ;*"



Marco w nocy...? Chyba chodziło mu o tą felerną noc, którą przepłakałam w mieszkaniu rudego blondyna. Ja rozumiem, że to ja go wtedy pocałowałam, ale przeprosiłam. Powiedziałam przecież, że to nieporozumienie...a on? Od tego czasu jakoś... w sumie sama nie wiem. I ta dziwna sytuacja przed autokarem... Czasami widziałam jak spoglądał na mnie...Czy tak się zachowują przyjaciele? Wiem, że całowaliśmy się dwa razy, ale to w ogóle nie powinno między nami zajść. Mario miał rację, że musimy szczerze pogadać...a może to i ja mu powiedziałam? Ehhh... Powinnam mu wszystko powiedzieć, wyjaśnić co powinno być między nami. I że te pocałunki nie miały mieć żadnego znaczenia. A nie miały? Dla Marco na pewno nie. A ja? Chyba nadal byłam w nim zauroczona...ale chcę tylko i wyłącznie przyjaźni. Nie, nie chcę! ...Ale muszę. Takie jest życie. Nikt nie mówił, że będzie usłane różami...

-Długo będziesz tak stała jak słup soli?-wyminął mnie jak zawsze roześmiany Neven.
-Jeszcze chwilę!-zaśmiałam się i ruszyłam ponownie przed siebie.





***




Przed południem razem z bliźniaczkami i dwoma chłopcami graliśmy w Twisstera. Każdy z nas już był nieźle "powyginany" na wszystkie strony. Akurat była moja kolej, ale miałam za daleko rękę żeby zakręcić. Na całe szczęście w progu stanął Mario i obserwował nas ze śmiechem.

-O! Marianek! Kręcniesz za mnie?
-Za tego Marianka to sama sobie kręć.
-Podpowiesz czym?
-Choćby du..nogą.
-Dzięki, zawsze mogę na ciebie liczyć- rzuciłam sarkastycznie.
-Złą osobę prosisz.-po zadarciu głowy moim oczom ukazał się mój wielogodzinny obiekt westchnień...
Pochylił się tuż koło mnie. Nasze usta dzieliły milimetry, czułam jego oddech na swoim policzku...a on patrząc świdrującym spojrzeniem w moje oczy zakręcił czarną strzałką i wstał pozostawiając mnie z oszalałym biciem serca.

-Prawa ręka na czerwone!-oznajmił Stephan. Odszukałam wzrokiem wyznaczone miejsce. Musiałabym odwrócić się o 180* i jakoś dziwnie wygiąć rękę. No cóż najwyżej w najbardziej nieelegancki sposób wyglebię się na podłogę na oczach...no super, sześciu osób. 
No i co? Udało się? No błagam. Leżałam rozkraczona na podłodze i spoglądałam wilkiem to na Marco, to na Mario ostrzegając, żeby nawet nie próbowali się roześmiać. Chociaż sama się domyślałam jak komicznie mogłam wyglądać. Wyczołgałam się spod tunelu uformowanego przez ciała dzieci i poprawiłam mojego kitka.

-Przegrała pani!
-Już nie tak głośno. Teraz gracie między sobą.-zaśmiałam się i podeszłam do chłopaków.
-Kochane dzieciaki. Nie widać po nich w ogóle, że mają jakiekolwiek problemy.
-Lubisz dzieci, prawda?-zapytał Mario
-Pewnie. Kto ich nie lubi? Czasami chciałabym robić tyle rzeczy co one, poczuć tą dziecięcą beztroskę, której nigdy nie poczułam...Chciałabym być znowu małą dziewczynką, z dwójką kochających rodziców...
-Masz to i teraz, tylko, że nie jesteś już dziewczynką.
-Marco i te jego mądrości-prychnął Götze- Przecież widzisz, że to dziewczynka już nie jest.-no i znowu spojrzał znacząco na mój dekolt. A Marco co? To samo przy okazji puszczając oczko! Co on sobie wyobraża? Pogroziłam mu palcem i wyminęłam ich w przejściu.




***



Wieczorem rozpaliliśmy ognisko. Marco z Mario i Lewym bawili się w zrzucanie sobie nawzajem kiełbasek, które po kolei wpadały do ognia i stawały się czarne niczym węgiel.
Bliźniaczki zainicjowały wspólne śpiewanie różnych niemieckich piosenek, których w ogóle nie znałam. Ale przecież nie zaszkodzi się poduczyć. Niemiecki opanowałam chyba w dobrym stopniu, bo jak mi się wydaje wszyscy mnie jakoś rozumieją. Bardzo szybko przyszło mi się nauczyć tego języka. Może to ze względu na geny, dlatego, że mój ojciec jest Niemcem, a matka też Niemką? To znaczy, że jestem brzydka? Podobno co do urody Niemek to jedyne dobre stwierdzenie.


-O czym tak myślisz?-zapytał mnie raptem Neven
-Hmmm... Wiesz może, czy Ulla, żona trenera jest Niemką?
-Ymmm... Znaczy mieszka w Niemczech, a co do bardziej szczegółowej biografii to nie mam pojęcia, sorry.
-Nie szkodzi.
-O czym gadacie?-zainteresował się Lewy, który siedział po mojej drugiej stronie.
-Wiesz może skąd pochodzi żona trenera?-zapytał się za mnie Subotić, kiedy to ja już miałam uciąć temat zwykłym "O niczym".
-Z tego co wiem, to urodziła się w Polsce, a jak była jakoś nastolatką się przeprowadzili do Niemiec, bo jej dziadek, czy babcia chyba stamtąd pochodziła. A na co ci to?
-Inga mnie pytała, a ja nie wiedziałem.
-Inga? Piszesz biografię?
-Nie... Tak tylko. Z ciekawości. Zaraz przyjdę, pójdę po jakąś bluzę, chłodniej się zrobiło. Podniosłam się z miejsca i ruszyłam w kierunku wejścia, ale nim tam dotarłam zagroził mi drogę Lewy.




-Inga... Wiem, że Ania się już ciebie o to pytała...ale od jakiegoś czasu nie ma już tej samej Ingi. Mimo tego, że czasem coś powiesz, czy co, to widzę, kiedy jesteś sama, że coś cię gnębi. I nie tylko ja to widzę. Wiesz przecież że możesz na mnie polegać, na nas wszystkich...
-Poznałam rodziców. Tych prawdziwych.
-Serio? Żartujesz!
-Nie, mówię poważnie, proszę, nie pytaj o nic więcej, sama jeszcze za wiele nie wiem, a nie mogę ci jeszcze wszystkiego powiedzieć. Nie bądź zły. I nie mów nikomu. Nawet Ance. Możesz mi to obiecać?
-Ja..Jasne! A czy to ma związek z...
-Żadnych, Lewy. Przepraszam.-pogładziłam go po ramieniu i wróciłam do ogniska.
Tym razem usiadłam koło Lisy i Jenny, która była przytulona do swojego męża.









Jakieś pół godziny później opiekunka zabrała dzieciaki do środka, a my jeszcze sobie siedzieliśmy. Jenny wspominała swoje czasy w szkole i ze śmiechem przedrzeźniała nauczycieli.
-Ja miałam fajną panią od wf-u. Uczyła nas na takich luźnych zajęciach jak to sama stwierdziła "wychowania do przeżycia w rodzinie"-zaśmiałam się na wspomnienie mojej ulubionej nauczycielki.-Uczyła nas, że kobiecie do szczęścia wystarczą cztery zwierzęta…
-Jakie?
-Jaguar w garażu, norki w szafie, tygrys w łóżku i osioł…
-Osioł?
-Osioł, który na to wszystko zarobi.-dokończyłam i wszystkie trzy zaczęłyśmy się głośno śmiać, a chłopacy tylko kręcili głowami z dezaprobatą powstrzymując śmiech.
-Kochanie, nie słuchaj Ingi, brednie wygaduje.-od razu zabrał głos Marcel
-Hmm... Może trzeba wprowadzić jakieś zmiany w życie, nie uważasz Mo?-droczyła się Lisa.
-Nie.-odpowiedział twardo, czym wywołał wśród nas kolejną porcję śmiechu
-Dobra kochani, trzeba się zbierać. Jutro po śniadaniu mamy podchody i trzeba jakoś funkcjonować.-wstałam i zaczęłam tupać w miejscu nogami.
-Błagam, nie wspominaj o śniadaniu, o jedzeniu, o czymkolwiek, co wychodzi spod rąk tej czarownicy!
-Ale to nie ja gotowałam!
-No przecież wiem, a o co chodzi...
-Myślałam, że ta czarownica to o mnie!
-O tobie? O mojej wspaniałej Indze? Najwspanialszej, najpiękniejszej, najseksowniejszej, najurodziwszej... ej, weź ktoś coś podrzuć, bo mi się wena skończyła...
-Szczyt romantyzmu. Popracuj trochę, może za kilka lat będą efekty.
-Okey, babe-rzucił niskim głosem
-Mario wróć! Błagam!
-Ok.-wzruszył obojętnie ramionami, a po chwili wziął mnie w poprzek na ręce i zaczął biegać na wszystkie strony. -Wziuuu Ingario-jednopłatowiec! Szszszzz! Uwaga wchodzimy w turbulencje!-powiedział przez zatkany nos po czym zaczął skakać w miejscu i słychać było moje odbijające się zęby.
-Dość! Proszę! Mario!!!!
-Ładnie prosisz?
-Najładniej jak potrafię.
-A dostanę przytulaska?
-Mój pluszaczek miałby nie dostać?
-No dobra.-uśmiechnął się szeroko i postawił mnie na ziemi.
-Jak to dobrze czuć ziemię pod stopami.
-Eeee tam.
-Żadne "eee tam". Zdrowie najważniejsze. Jeszcze byś się przedźwigał.
-Przecież ty leciutka jak piórko! Co nie Robert?
-O nie, Lewy. Nawet nie myśl.
-To jak to by było? Robertinga...-zmarszczył czoło mój przyjaciel
-Sam widzisz, to nie ma przyszłości. Sorry, Robciu.
-Chyba coś wam serio już odwala.-śmiała się Lisa
-Witajcie w moim świecie. Czasowo u niego mieszkam.
-Wiesz, zawsze możesz zamieszkać u mnie albo u Marco. Co nie, Woody?
-Co? Tak, pewnie. Idziemy.
-Jednemu odwala, drugi żyje gdzieś w dolinie tęczy i nie kontaktuje... Z kim ja żyję!
-Widzę, że właśnie zyskaliśmy nowy, wspólny temat, Neven.
-"Z kim ja żyję"-nieznane dotąd fakty o zawodnikach Borussii Dortmund i ciężkie życie skromnego Nevena wśród nich. Neven Subotić. Co o tym myślisz?
-Bomba!-zaśmiałam się i jako pierwsza przekroczyłam próg naszego ośrodka. –To dobranoc wszystkim, idę jako pierwsza zająć łazienkę.

-Chyba śnisz!-sprzeciwiła się Jenny, a ja pędem uciekłam do pokoju po ręcznik i pobiegłam do łazienki… A jutro podchody! Jeśli nie będę w drużynie z Reusem, robiącym wiecznie jakieś chore insynuacje, będzie to trzy-czwarte sukcesu.














~~~


Dzisiaj tak mi się wydaje, że taki trochę krótki jakiś... 
Nie mogę się ostatnio zabrać za pisanie...od września mam już sporo nauki, za mną dwie kartkówki, przede mną 3 sprawdziany...No i dodatkowo już na "dzień dobry" wszyscy zaczynają gadać o maturze... Aktualnie kończę 27 rozdział...Siadam do niego w wolnym czasie i piszę ile dam radę...
Powoli kończymy (spokojnie,  nie opowiadanie:D ) jak ja to nazwałam "wstęp", czyli taką jakby "integrację" między naszymi bohaterami. Marco i Inga...tak, jeszcze chwila, jeszcze chwila cierpliwości odnośnie naszych bohaterów. 
Mogę Wam powiedzieć, że 26 rozdział będzie ostatnim z serii "słodko, miło, śmiesznie i przyjemnie". Dla części fajnie, dla innych nie...no cóż. Taki był plan. Większy wywód odnośnie stylu pisania w komentarzu pod poprzednim rozdziałem.  Co po wstępie? Część pierwsza, Moi Drodzy!:) Po części pierwszej (tak pi razy oko-grudzień/styczeń) będzie 2-3 tygodniowa przerwa (to zależy!:D ) i część druga. Takie oto plany na tego bloga. Mam nadzieję, że będziecie tu ze mną podczas tych moich "planów" w lepszych i gorszych momentach...
Tak się jakoś smutnawo zrobiło? 
No to tak na lepszy dzień-gif z cyklu"ukryte grabie" by MR11 :))
















Także kochane-do następnego (za tydzień o tej samej porze!)
A w następnym...dojdzie do pewnej wymiany zdań...
Buziaki!:**