-Nagrywasz?
-No.-potwierdził Mario skradając się na palcach za mną.
Ubrani jeszcze w piżamy, ja w błękitną w pingwinki…jak się kompromitować u
Goetzego na Insta to na całego. Podeszłam na palcach do łóżka Marco, który
smacznie spał niczego nieświadomy. Mario ustawił na wprost twarzy Marco
taboret, a ja wyjęłam jedną z papierowych kulek zawiniętych w bluzce mojej
piżamy.
-Kto pierwszy?-zapytałam spoglądając na przyjaciela
-Dawaj ty.-kucnęłam za taboretem, położyłam na nim kulkę i
zaczęłam przymierzać się do strzału
-W co celujesz?
-Nos.-szepnęłam. Skupiłam się wycelowałam i pstryknęłam
palcami w kulkę, która idealnie strzeliła i odbiła się od nosa Reusa. Mario za
moimi plecami zaczął się chichrać.
-Ciiichoo, bo go obudzisz.-skarciłam przyjaciela. Marco
podrapał się przez sen ręką w nos i przewrócił na drugi bok.
-Kurde no…-mruknął niezadowolony Mario i podał mi swój
telefon. Zrobił kilka kroków w prawo tak, że znalazł się w połowie łóżka…
Mario…
-Jesteś głupi, wiesz?
-Rodzice mi to od dziecka powtarzali.-stwierdził smutno
Mario łapiąc się za głowę, a po chwili oboje się roześmialiśmy.
-Dobra, strzelaj.
-Okej.-wyjął z kieszeni gumkę recepturkę, naciągnął ją na
palce, umieścił papierową kulkę i strzelił…prosto w tyłek Reusa. Marco
najwyraźniej to poczuł, bo z powrotem przekręcił się na poprzednią stronę i
zaczął ziewać. Nie mogłam tego nie wykorzystać. Taboret, kulka strzał!
-Tffuuuu!-wypluł z ust papierową kulkę Marco i popatrzył na
mnie i Mario pokładających się ze śmiechu na podłodze.
-Inga mistrz!-wycierał łzy z kącików oczu mój kompan
„zbrodni”. Wyłączyłam nagrywanie w
iPhonie Mario i podałam mu telefon.
-Dzień dobry Marco!-powiedziałam udawanym przesłodkim głosikiem.
-Nie myśl sobie, że jak założysz uroczą piżamkę w pingwinki to cię
przed czymś ochroni.-wycelował w moją stronę wskazujący palec.
-Niby przed czym?
-…Jeszcze coś wykombinuje…ale już możesz się zacząć bać.
-O jejku. O jejku. Ale się boję. Pomocy. Ratunku.
-Prawie, prawie i możesz zdawać na akademię teatralną.
-Dzięki Mario, ale najpierw to ja muszę przeczytać moją
pracę magisterską i wnieść jakieś poprawki…Na samą myśl, że mam to do
roboty…odechciewa mi się wszystkiego.
-Dasz radę!
-Dam…Pewnie będę musiała wrócić wcześniej do Polski niż to
planowałam…
-Nawet o tym nie myśl! To już ja mogę za ciebie napisać tą
pracę ale zooostań.-uśmiechnął się szeroko Goetze na co go mocno uściskałam
-Lepiej się za to nie bierz. Zależy mi na tym magistrze.
-No dobra. Jak chcesz.-wzruszył ramionami
-O której dzisiaj będziemy w Dortmundzie?
-Około dwudziestej.-odpowiedział Marco wstając z łóżka
ubrany w same bokserki… Odwróciłam głowę w drugą stronę będąc w ciężkim stanie
przedzawałowym. Krzyczałam na siebie w myślach, czemu nie związałam włosów!
Przynajmniej, kiedy spuściłabym głowę włosy zakryłyby moje rumieńce. Z opresji
uratował mnie dźwięk telefonu schowanego w górnej kieszonce bluzki piżamy.
Lewandowska! Wreszcie w odpowiednim momencie.
-Przepraszam.-rzuciłam i w zawrotnym tempie wybiegłam z
pokoju. Oparłam się o ścianę korytarza i przeciągnęłam zieloną słuchawkę na
wyświetlaczu.
-Halo?
-Hej Inia! Nie śpisz?
Co tam u was?
-Moje życie już nie będzie takie samo.
-Co się stało?-zapytała
wyraźnie zaciekawiona
-Zobaczyłam klatę Reusa…No wiesz, w sumie drugi raz, ale
teraz w świetle dziennym…
-Hahahaha. Kiedy?
-Jak wstawał z łóżka.
-A ty byłaś oczywiście
rozumiem zawinięta pod kołderką z rozczochranymi na wszystkie strony włosami i
maślanymi oczkami?
-LEWANDOWSKA!!!-krzyknęłam i nie mogłam pohamować śmiechu
-No co?-próbowała
utrzymać powagę, choć wiem, że sama się śmiała
-Jak ty czasami coś powiesz…
-…Ej, ej, ej! Wróć!
-Gdzie? Do pokoju Marco?
-Chciałabyś!
-Yhymmm
-Jezu, Inga, ty jesteś
nieźle zakochana!-pisnęła radośnie moja przyjaciółka
-Może tak, może nie…
-Oczywiście, że tak!
Ale czekaj, czegoś tu nie rozumiem. Jak drugi raz? Kiedy był pierwszy?-i tu
jestem do niej podobna…Czasami coś palnę i muszę się tłumaczyć. Wyszłam
korytarzykiem na dwór i usiadłam po turecku na ławce przed naszym pensjonatem.
-Długa historia…
-Mam czas.
-Na pewno?
-Na sto procent.
-Ehh… To było tej nocy, kiedy byłam u Marco…
-Spaliście razem?-przerwała
mi radośnie świergocząc Anka
-Nie! Dasz skończyć? Marco mnie… pocieszał. Był mi bardzo
potrzebny. Gdyby nie on… Chyba nie dałabym rady…
-Co się stało?
Inga…wiem, że coś nie gra. Nie chcę cię naciskać, ale jestem twoją
przyjaciółką, możesz mi zaufać…
-Mario, Marco, Kuba i wiedzą…Robert połowicznie. I tobie też
nie chcę mówić na razie wszystkiego, nie zrozum mnie źle, ale to też nie ode
mnie zależy…a to, że chłopaki wiedzą to…po prostu Marco i Mario byli o czasie i
porze, że to wszystko niestety przy nich się wydarzyło…
-Powiedz mi ile
uważasz za stosowne. Naprawdę się nie obrażę. Staram się ciebie zrozumieć kochana,
ale nie mam żadnego punktu zaczepienia. Nie wiem o czym rozmawiamy…
-Ehh…To nie jest rozmowa na telefon…Ale… Odnalazłam
biologicznych rodziców.
-Tego bym nie
przypuszczała…Ale tutaj, w Dortmundzie? Jakim cudem?
-Tak, w Dortmundzie. Cuda się zdarzają… Sama tego nie
rozumiem, nie wiem jakim cudem, nie wiem jak… Mam tyle myśli w głowie na
sekundę. Ten obóz jest taką odskocznią, pozwala mi choć przez chwilę o tym nie
myśleć. I chcę na razie odizolować się od tego tematu.
-Domyślam się… Bym cię
teraz mocno, mocno, mocno uściskała, wiesz? Jesteś silna, dasz radę. Tyle
przeszłaś w życiu. Widzisz? Wszystko ci się układa. Nikt nie mówił, że życie
będzie usłane różami…a nawet jeśli, to róże mają też kolce…
-Lewa-filozof.-mruknęłam pod nosem i obie się roześmiałyśmy.
-Chciałabym być z
tobą…Byśmy sobie wypiły zieloną herbatkę…
-Za półtora tygodnia się spotkamy i pogadamy przy herbatce.
-A dowiem się chociaż
co z tą klatą Reusa za pierwszym razem?
-Tak cię fascynuje klata Reusa?
-Nie, ale moją
przyjaciółkę tak. Musimy mieć przecież jakieś tematy do rozmowy. Ja mogę
nawijać o karate, a ty o klacie Reusa… Chyba, że możesz się też wypowiedzieć o
innych częściach ciała. Jak tam ma się jego hmm…tyłek?
-Nie mam na ciebie dzisiaj siły. Jesteś gorsza niż Mario
ostatnimi czasy.
-Dzięki, też cię
uwielbiam. No to mów. Lekcja, temat:klata Reusa-historia początków.
-Długa historia. Po prostu chciał mi poprawić humor. No i
zdjął koszulkę.
-Twoją?
-Nie! Swoją!
-Chciał ci poprawić
humor i zdjął koszulkę? No swoją drogą byś się ucieszyła…
-Zaraz się rozłączam!
-Nie, no mów. Zdjął
swoją koszulkę, a potem zdjął two…
-Anka!
-Próbuję sobie
przypomnieć co było po zdjął swoją koszulkę.
-Na tym się skończyło.
-Aaaa! No a potem jaki
rozwój akcji?
-Polał mnie zimną wodą spod prysznica.
-Eee. Myślałam, że tu
jakieś sceny osiemnaście plus będą a tu dupa blada.
-Dobra, koniec. Przekierowuję twój numer do Yvonne, Yvonne
do ciebie i będziecie się dzielić swoimi fantazjami osiemnaście czy
sześćdziesiąt plus na nasz temat. Ale ja tego nie chcę słyszeć.
-Ale Ingaaa…-jęknęła
smutno.
-Za dwie godziny was odblokuję.-przewróciłam oczami i
roześmiałam się. Jak tu jej nie lubić?
-Okej.
-Albo jeszcze dołączę do waszej konwersacji Mario.
-Też was swata?
-Nie, ale jest upierdliwy jak ty.
-A ostatnio to ja byłem upierdliwy.-zmaterializował się koło
mnie przysłowiowy „wilk”.
-Ym…Aniu muszę kończyć.
-Czyżby uroczy blondyn
właśnie usiadł koło ciebie?
-Tak, i módl się, żeby nie usłyszał naszej wcześniejszej
rozmowy.
-Tej, kiedy mówiłam,
że się w nim za..-czerwona słuchawka może wszystko
-Dużo słyszałeś?-zapytałam lekko zmieszana
-Nic.
-A tak szczerze?
-Musimy popracować nad zaufaniem.-uśmiechnął się szeroko i
pociągnął mnie z ławki
-Czyli…
-Oj Inga… Z ręką na sercu nic a nic.
-No to w porządku. Gdzie idziemy?
-Na śniadanie.
-Aż tak mnie nie lubisz?
-Aż tak cię lubię, że nie chcę, żebyś głodowała.-uśmiechnął
się do mnie zniewalająco… Oj tak…taki przyjaciel to skarb… A gdyby tak
zlevelować z przyjaciela na chłopaka? Życie to nie bajka skarbie…Nie ta liga…
-Wspaniałe nagranie w wykonaniu twoim i Mario poszło w
świat.
-Wstawił?
-Yhym… Nieźle to sobie wymyśliliście. Kto wpadł na pomysł?
-Mario narzekał, że nie było żadnego przypału…
-A ty podsunęłaś mu pomysł, żeby mnie podręczyć.-dokończył
za mnie blondyn, na co mu pokiwałam twierdząco pokiwałam głową. Roześmialiśmy
się oboje… Jak ja uwielbiałam jego towarzystwo. Wiem, że mogłabym z nim
rozmawiać godzinami, wiem, że mogłabym lata świetlne spędzać w jego ramionach,
wiem też, że całą wieczność mogłabym kochać go jak nikogo innego…
-Grosik za twoje myśli?-szepnął mi na ucho, a kiedy nagle
odwróciłam głowę w jego stronę dojrzałam jego piękne, błyszczące, zielonoszare
oczy. Co się ze mną dzieje…
-Rozmawiałam z Kloppem.-uśmiechnęłam się delikatnie na
wspomnienie naszego spotkania.-Twój kuzyn zwrócił się do niego
„amigo”.-dodałam, na co Marco głośno się roześmiał
-Spotkacie się jeszcze po powrocie?
-Tak. To wspaniały człowiek. Kiedy go poznałam wiedziałam,
że mogę mu zaufać. Nie tylko dlatego, że Lewy mi dużo o nim opowiadał…ale po
prostu poczułam takie…coś. No wiesz, kiedy kogoś spotykasz po prostu to czujesz
albo nie. Pewnie nie rozumiesz o co mi chodzi.
-Kobiecy instynkt?-zaśmiał się
-O to to to!
-Ale tu masz rację. Klopp jest dla nas wszystkich, nie bądź
zazdrosna, jak ojciec. Zawsze każdy do niego może przyjść, pogadać na wszystkie
tematy. Zawsze stara się zrozumieć, poradzić, pocieszyć…
-Przytulił mnie.-uśmiechnęłam się, a Marco odpowiedział mi
tym samym. –Ten... Facet, z którym mieszkałam…nigdy tego nie zrobił. Nawet jak
byłam malutka. Myślisz, że już tedy wiedział, że nie jestem jego córką? Stąd
ten wstręt, nienawiść, odraza…to wszystko..?
-Nie wiem Inga. Nie umiem ci na to odpowiedzieć, chociaż sam
się nad tym zastanawiałem. To był po prostu zwyrodnialec. Niejeden na tym
świecie, a ty miałaś po prostu ogromne nieszczęście, że na takiego w życiu
trafiłaś.
-Chcę, żeby już to wszystko się skończyło…
-Za chwilę się skończy, zobaczysz. Porozmawiasz z Kloppem…
-Nie, to nie tylko o to chodzi.-przerwałam mu. –Chodzi o
sny. W których mi się śni to wszystko, wiesz... Budzę się cała spocona,
przerażona…
-Tak jak u
mnie?-zapytał z wyraźnym smutkiem i objął mnie opiekuńczo ramieniem.
-Nie aż tak bardzo jak wtedy… Po prostu budzę się i nie mogę
zasnąć. Albo muszę zejść po szklankę wody, napić się, może potem sen przyjdzie…
Nie wiem, co musi się stać, żeby to się skończyło.-nie mogłam oprzeć się
pokusie wtulenia się w jego silne ramiona. Miałam przecież pretekst i doskonałą
okazję.
-Już niedługo.-cmoknął mnie we włosy i delikatnie odsunął od
siebie. –Idziemy na śniadanie? Nic nam nie zostanie do zjedzenia.
-Tęsknie za tymi przedziwnymi śniadankami Lewandowskiej.
Może miałam trochę dość…ale teraz…
-Jeszcze będziesz musiała tydzień bez niej przeżyć po
powrocie.
-Swoimi posiłkami też się zadowolę…tylko muszę się tylko
dostać do kuchni.
-Tutaj nie wpuści cię wiedźma.-zaśmiał się Marco
przepuszczając mnie w drzwiach
***
Po obiedzie zorganizowaliśmy ostatni mecz na pobliskim
boisku. Razem z dziewczynami usiadłyśmy na ławeczce i przyglądałyśmy się
rozgrzewce prowadzonej przez Lewego. Chłopaki ubrali się jak przystało na
piłkarzy BVB w żółto-czarne trykoty. Nie mogłam się nadziwić ile zapału mają
dzieciaki. No tak, kto by nie chciał zagrać meczu z Borussią Dortmund?!
Podeszła do mnie jedna z sióstr-Amelie w towarzystwie dwunastoletniego Thomasa.
-Pani Ingo?-zaczęła słodko
-Słucham cię robaczku.-uśmiechnęłam się szeroko
-Brakuje w naszym składzie jednej osoby.-wyjaśnił rzeczowo
chłopak
-Coś zaraz zaradzimy.-uśmiechnęłam się i pobiegłam do
naszego ośrodka.
Weszłam szybko do pokoju, wzięłam z torby żółtą bokserkę,
czarne krótkie, sportowe spodenki i moje buty nike’a. Przebrałam się szybko i
włosy związałam w wysoką kitkę… I rzuciłam się w drogę powrotną.
Wróciłam akurat, kiedy wszyscy zaczęli ustawiać się na
boisku.
-Jestem!-oświadczyłam stając po stronie boiska dzieci. Tak,
cudownie grać przeciw BVB.
-Ale super!-ucieszyli się i przybiliśmy sobie piątki
-Tak.-oświadczyłam dumnie
-Przecież ty nie umiesz grać…
-To jest nas dwoje. Zaczynamy?-zatarłam dłonie i spojrzałam
na roześmianych graczy drużyny przeciwnej.
Gra toczyła się zacięcie. Na razie szło nam bezbramkowo.
Chłopaki z Borussii grali nad wyraz „lajtowo”. No bo przecież nie będą faulować
dzieci, ale nie tyczyło się to odbierania piłki. W sumie tak, walka toczyła się
o to, kto ma piłkę przy nodze. W końcu chyba nadarzyła się akcja...
Dostałam piłkę. Pół boiska. Cel:bramka. Ruszyłam ostrożnie.
Koło mnie biegł Thomas, a z drugiej strony Goetze chcący mi zabrać piłkę-sorry,
nie teraz. Pędziłam coraz bliżej bramki…naprzeciw mnie stali Reus, Neven, Marcel
i Lewy. Nie wiem jak to zrobiłam, ale jakimś cudem wyminęłam wszystkich. Marco
próbował jeszcze odebrać piłkę, kopnęłam mocniej i przeskoczyłam nad jego nogą,
ten podbiegł i zagrodził mi drogę. Pozostał tylko wślizg. I tak zrobiłam. Piłka
leci i…gol! Tak! Tak! Udało się! Marco śmiał się i pomógł mi wstać.
-Niezły drybling.-stwierdził z uznaniem
-Co tam drybling! Tak wykiwać Reusa! Brawo młoda!-przybił mi
piątkę Goetze.
W końcu wpadłam w objęcia mojej drużyny. Wszyscy skakali,
piszczeli…radości nie było końca.
Nasz ostatni mecz dobiegł końca. Wygraliśmy! 2:1! Po moim
golu padł gol w wykonaniu Mario na 1:1, a pod koniec padł decydujący gol
autorstwa Toma. Byliśmy wszyscy ogromnie szczęśliwi. Za długo nie było nam dane
obchodzić zwycięstwa, ponieważ trzeba było się pakować. Wzięłam szybki prysznic
i wzięłam się za pakowanie.
O osiemnastej wyruszyliśmy niestety w drogę powrotną. Pięć
dni minęło nim się spojrzeliśmy. Jak wcześniej obiecałam, zajęłam miejsce koło
Goetzego. Gadaliśmy o bzdurach, a potem, nawet nie wiem kiedy, zasnęłam na jego
ramieniu.
-Inga…-usłyszałam cichy głos przyjaciela
-Hmmm?
-Za pięć minut będziemy na miejscu.
-To było mnie obudzić za pięć minut-usiadłam i przeciągnęłam
się na ile to było możliwe.
-Aż tak cię nudzę?
-Skąd. Kiepsko spałam po prostu.
-To śpij sobie.
-Dzięki, o wspaniały, ale chyba nie skorzystam.
-Twoja strata.
-Jestem tego w pełni świadoma.
-Fajnie było, nie?
-Pewnie. Miło, że bierzecie udział w takich akcjach.
-Jeśli jest się sławny trzeba to wykorzystywać, a najlepiej
w taki sposób.
-Mądrze gadający Goetze. Niebywałe.
-A nie mówiłem, że jak się wysili to potrafi?-zaśmiał się
Marco siedzący za nami
-Potrafię!-przytaknął dumnie Goetze wypinając klatę niczym
Supermen.
-Ej, chłopaki, tak w ogóle, pytanie za sto punktów, który
mamy dzisiaj?-zapytałam. Mario wyciągnął telefon i oznajmił
-Szesnasty czerwca, godzina osiemnasta trzydzieści dwa.
-Który?!
-Szesnasty, a co?
-Przecież dzisiaj są urodziny Klopp’a. Jak mogłam
zapomnieć?-złapałam się za głowę.
-Oj Inga, nie rób tragedii…-usłyszałam głos Roberta siedzącego
koło Reusa
-Jaka ze mnie córka, która zapomina o urodzinach własnego
ojca! Mario, podasz mi do niego numer telefonu?-mówiłam szybko jak katarynka.
Wyciągnęłam swój telefon i czekałam, aż Mario znajdzie w kontaktach numer do
trenera pszczółek.
-Inga…Jak to…-jąkał się Robert. Nie musiałam tłumaczyć, bo
Mario zaczął dyktować numer. Zapisałam i od razu się połączyłam. Czekałam dwa
sygnały i usłyszałam znany mi ciepły głos Kloppa.
-Halo?
-Dobry wieczór…Z tej strony Inga…
-Inga! Jak miło, że
dzwonisz! Co u ciebie?
-Właśnie wysiadam z autokaru. Mam pytanie, moglibyśmy się
jeszcze dzisiaj spotkać? To naprawdę pilne.
-Nie chcesz odpocząć
trochę? Nie jesteś zmęczona?
-Zdrzemnęłam się w autokarze na mięciutkim ramieniu
Goetzego, więc nie jest źle.
-No dobrze… To kiedy
chcesz się spotkać? Ja się dostosuję, aktualnie siedzę przed telewizorem.
-Mamy prawie dziewiętnastą…To o dwudziestej? Zna pan jakieś
dobre miejsce?-przycisnęłam telefon do ramienia i odebrałam swoją walizkę od
Marco.
-Jest miła kawiarenka
blisko Iduny…
-Ta taka czerwona?
-No chyba tak. Wiesz
gdzie to jest?
-Tak, byłam tam raz. To wtedy do zobaczenia o dwudziestej?
-Do zobaczenia.-odpowiedział,
a ja rozłączyłam się.
Oficjalnie zakończyliśmy nasz obóz. Dzieciaki jeszcze przed
wyjazdem dostały autografy no i zdjęcia na pamiątkę. A dzięki im adresom
dostaną we wrześniu na mecz. Kiedy
zostałam już wyściskana przez kochane bliźniaczki ruszyłam w kierunku samochodu
Nevena, którym przyjechała jego dziewczyna.
Wrzuciliśmy wszyscy nasze walizki do bagażnika. Ja z Robertem zajęliśmy
tyły, a Neven usiadł z przodu na siedzeniu pasażera.
-Jurgen…-zaczął Lewy, który jak zauważyłam ni otrząsnął się
z tej informacji
-Tak. –przerwałam mu, póki nie wypowiedział całego zdania
przy reszcie.
-Nie wierzę…-pokręcił głową.
-Ja jeszcze też.-westchnęłam i oparłam się o szybę.
***
Kiedy tylko przekroczyłam próg mieszkania wpadłam w istny
szał. Myślałam nad prezentem, po który bym musiała jeszcze pobiec i ładnie
zapakować…problem w tym, że nic nie przyszło mi do głowy. Spojrzałam na
zegarek. Zostało mi jeszcze czterdzieści minut z hakiem do spotkania. No nic,
idziemy na łatwiznę.
Biegiem ruszyłam do kuchni i wyciągałam z szafek z tempie
ekspresowym wszystkie składniki. Postanowiłam upiec babeczki. Ostatnim razem
wyszły dobre, oby i tym razem mnie nie zawiodły. Kiedy tylko wstawiłam blachę
do piekarnika pędem ruszyłam do pokoju i wybrałam zestaw na dzisiejszy wieczór.
Pożyczyłam piękną, błękitną sukienkę od Ani, delikatnie rozkloszowaną na dole.
Do tego założyłam moją jedną z lepszych par szpilek, makijaż, szary sweterek na
chłodny wieczór i byłam gotowa…tylko jakbym o czymś zapomniała…Babeczki!
Zbiegłam stukocząc obcasami po schodach i dobiegłam do
piekarnika i go wyłączyłam. Czas? Dziewiętnasta czterdzieści pięć. Kwadrans.
Zamówiłam taksówkę i wyjęłam blachę z piekarnika. Wyrosły idealnie. Nawet
lepiej. Największą szynko udekorowałam lukrem, a resztę schowałam do ozdobnej
torby, wcześniej kładąc na spód papier do pieczenia. Na sam wierzch ułożyłam
udekorowaną babeczkę. Dziesięć minut. Pobiegłam jeszcze na górę oznajmić
Robertowi, że wychodzę. Zastałam uroczy widok śpiącego Lewego w łóżku. Złapałam
pierwszą lepszą kartkę i zostawiłam mu informację. Zeszłam z powrotem na dół,
zarzuciłam szary sweter złapałam torebkę i ruszyłam pędem do taksówki.
Za trzy dwudziesta przekroczyłam próg kawiarni. Podeszłam
szybko do baru
-Dobry wieczór, mają może państwo zapałkę?
-Zapałkę?-spojrzała na mnie zaskoczona blondynka z włosami
ściętymi na pazia
-Dokładnie
-Ależ proszę.-podała mi całe pudełeczko. Otworzyłam je,
wzięłam jedną zapałkę, podpaliłam i wcisnęłam delikatnie w babeczkę.
-Dziękuję bardzo.-uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam w
poszukiwaniu stolika.
Siedział w najbardziej ustronnym miejscu kawiarni. Klimatu
nadawał śliczny parawan z czerwonej koronki. Przemogłam moje zdenerwowanie i
ruszyłam pewnie w jego kierunku. Stanęłam jak najciszej za nim i ukradkiem
postawiłam babeczkę z palącą się zapałką na stoliku. Trener pszczółek od razu
oprzytomniał. Spojrzał się ze zdziwieniem na „tort”, a potem odwrócił się w
moją stronę.
-Wszystkiego najlepszego…-uśmiechnęłam się niepewnie
-Ja…Jeny! Zaskoczyłaś mnie.-uśmiechnął się szeroko. Wstał z
miejsca i objął mnie…tak, po ojcowsku…
-Jestem najgorszym człowiekiem od składania życzeń.
Kompletnie tego nie potrafię…ale dużo zdrowia, radości, cierpliwości, sukcesów
zawodowych i w życiu prywatnym…po prostu spełnienia marzeń.
-Dziękuję ci bardzo.-jeszcze raz mnie uściskał i pocałował w
policzek -…Czujesz? Coś tu śmierdzi…-rozejrzał się zdziwiony…
-Babeczka!-zaśmiałam się cicho, widząc przypalające się
ciasto
-No to dmucham!-zaśmiał się i jednym dmuchnięciem ugasił
mały „pożar”-Trochę się spaliła na wierzchu, ale to nic.
-Tu, proszę, ma pan dziewiętnaście
nieprzypalonych.-wręczyłam mu prezentową torbę
-Sama piekłaś? Kiedy?
-Pół godziny temu. Nie mogłam wymyślić żadnego prezentu…więc
wymyśliłam to.
-Jestem zaskoczony, że pamiętałaś. Chodź, siadaj.-podszedł
do fotela obok i odsunął go. Usiałam i nieznacznie się przysunęłam. Klopp zajął
miejsce naprzeciw mnie.
-Ja też słabo składam życzenia, ale tobie wyszło to całkiem
dobrze.
-Kamień z serca.-zaśmiałam się pod nosem
-…Rozmawiałem z Ullą.-no i do śmiechu już mi nie było. Wyjął
z wewnętrznej kieszeni marynarki jakiś papier i położył go na stole. –Dała to
dla ciebie.-niepewnie chwyciłam papier i zaczęłam czytać „Rzeczpospolita
Polska, województwo dolnośląskie, Wrocław. Opis skrócony aktu urodzenia.
Nazwisko: Mazur ,Imię (imiona) Inga Elizabeth
-Elizabeth? To jakiś żart? Kto daje dziecku na imię
Elizabeth?!-zapytałam z nerwowym śmiechem wyrywając się z lektury
-Moja babcia takie właśnie imię nadała mojej matce.-wyjaśnił
ze spokojem
-Em…Przepraszam…Zapomniałam…-zaczęłam się jąkać. Jego mina
nic nie wyrażała. Uraziłam go? Nie, parsknął śmiechem
-Też myślałem, że to żart. Ciesz się, że tylko pierwsze jest
używane. Ale faktycznie, kiedyś chciałem, żeby moja córka miała tak na drugie,
ja mam Norbert po ojcu.
-Na dowodzie nie mam drugiego… W ogóle nigdy w życiu nie
miałam aktu urodzenia w rękach…-wróciłam do czytania „miejsce urodzenia:
Wrocław, imię i nazwisko ojca --- , imię i nazwisko matki: Urszula Sandrocka”
-To chyba jakaś pomyłka. Nie mogę być pańską córką, niech
pan tylko zobaczy.-wskazałam na imię i nazwisko matki
-Ulla jest w połowie polką. Urodziła się gdzieś tam w
okolicach Wrocławia. Tak właśnie się nazywała, ale jej rodzice się rozwiedli,
wróciła z matką do Niemiec, do jej babci. Niemki. Przyjęła obywatelstwo
niemieckie. Dlatego jest teraz Ulla Sandrock. A właściwie Klopp.-wyjaśnił ze
stoickim spokojem.
-To wszystko takie nierzeczywiste. Nierealne. Widzi to pan?
-Widzę. Też nie mogę tego zrozumieć… i proszę, nie panuj mi
tutaj.
-Przepraszam.-uśmiechnęłam się delikatnie
-Nie szkodzi… Inga…
-Tak?
-Słyszałem, że martwisz się, że przez tą sytuację rozstanę
się z Ullą…
-Nie chcę, żebym była powodem rozpadu czyjegoś małżeństwa.
–stwierdziłam twardo
-Nawet, jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie, nie wiń za to
siebie. Nigdy. Ulla się teraz wyprowadziła, mieszkam sam. Nie dlatego, że się
pojawiłaś, nie. Dlatego, że mnie okłamała. Okłamywała tyle lat, zdradziła mnie,
nie wiedziała przecież czyje to dziecko… Więc proszę, nie myśl, że to przez
ciebie. Jesteś w tej sytuacji moim jednym pozytywnym światełkiem dające mi
szczęście. Jestem szczęśliwy, że jesteś…choć dopiero teraz. –powstrzymywałam
łzy napływające mi do oczu.
-Co teraz?-zadałam najbardziej nurtujące mnie pytanie
-I bądź człowieku mądry. Myślałem nad tym cały ostatni
tydzień… Nie wiem, Inga. Zależy mi na tobie. Chcę cię poznać, dowiedzieć się
czegoś o tobie…tak jak powinni wiedzieć o sobie ojciec z córką. Jeśli chcesz
dalej utrzymywać kontakt…
-Chcę! Oczywiście…-przerwał mi dzwonek mojego telefonu.
Wyjęłam go z torebki i spojrzałam na wyświetlacz
-Odbierz.
-Nie, jakiś nieznany numer, pewnie pomyłka.-wyciszyłam
telefon i położyłam go na stole. Przestał dzwonić, jednak po chwili dźwięk
rozbrzmiał na nowo.
-Przepraszam.-westchnęłam i przesunęłam zieloną słuchawkę
-Halo?
Wszystko zaczęło się dziać w zwolnionym tempie. Dobrze, że
siedziałam, bo byłoby naprawdę krucho. To nie może być prawda. To głupi żart,
pomyłka, to się nie dzieje. Zaraz się obudzę w autokarze na ramieniu Mario.
-Jest tam pani? Halo!-ocknął
mnie głos rozmówczyni
-To musi być pomyłka…-wyszeptałam prawie niesłyszalnie.
-Przykro mi. Pani
Ingo, proszę przyjechać.
-To pomyłka.
-Bardzo pani
współczuję, ale…-rozłączyłam połączenie i wybuchłam głośnym szlochem.
Klopp podbiegł do mnie szybko, a chwilę później tulił mnie
mocno w ramionach
-Ciiii… Nie płacz… Inga, proszę… Powiedz mi co się
dzieje?-pytał, a ja tylko wypłakiwałam łzy w jego marynarkę… Nie mam czasu tak
stać. Muszę jechać. Nie mam czasu. Błagam, żeby to okazał się sen.
-Muszę jechać. Teraz. Natychmiast. Przepraszam… Taksówka..-drżącą
ręką sięgnęłam po telefon, który upuściłam na stół.
-Pojedziemy, tylko powiedz gdzie…-żadne słowo nie mogło mi
już przejść przez gardło. Ruszyłam w stronę drzwi. Gdyby nie jego opiekuńcza
ręka na moich plecach delikatnie mnie obejmująca pewnie padłabym na podłogę…
~~~
No to macie tą sobotę-zostaje jak było :) Dziękuję za pięęękne komentarze!:* Czytałam je z milion razy i zawsze miałam wielki uśmiech!<3
Ten rozdzialik chyba nawet długi wyszedł ^^ (w rekompensacie za 31, który jest dnem..,przepraszam). Wydaje mi się, że w połowie mi wyszedł. A wam? :)
W 27..mam nadzieję, że oddam choć trochę emocji, może w końcu Was zaskoczę(bo z tym coś ostatnio trudno ;) )
No to ja zmykam.. U was też taki zawrót głowy w szkole? Ja zamieniam się już w zombie...;oW 27..mam nadzieję, że oddam choć trochę emocji, może w końcu Was zaskoczę(bo z tym coś ostatnio trudno ;) )
W sobotę za tydzień kolejny! (będzie impreza!-jak to mawia mój pan od EDB;D )
Buziaki!:**
PS.Falstart w środę!:D Tak się zakręciłam z meczem, że zapomniałam wpisać daty publikacji i...poszło! :D Nim to ogarnęłam-patrzę 2 komentarze... No i co teraz...A kit z tym, wstawiam. Jak już się wstawiło to znaczy, że tak miało być. Prawda? No cały czas się z siebie śmieję ;') Kiedyś musi być ten pierwszy raz ;')
Papa! :D
PS.Falstart w środę!:D Tak się zakręciłam z meczem, że zapomniałam wpisać daty publikacji i...poszło! :D Nim to ogarnęłam-patrzę 2 komentarze... No i co teraz...A kit z tym, wstawiam. Jak już się wstawiło to znaczy, że tak miało być. Prawda? No cały czas się z siebie śmieję ;') Kiedyś musi być ten pierwszy raz ;')
Papa! :D