sobota, 29 sierpnia 2015

Dwadzieścia dwa.





-A pamiętasz, dzisiaj o siedemnastej pod Iduną.
-Czemu?
-No na zdjęcia. Do tego wywiadu.
-Jeny! Kompletnie zapomniałam! W ogóle zapomniałam też ci podziękować.
-Nie ma za co. Przyjemność po mojej stronie.
-Nie przesadzaj. Jeny! Przecież muszę zadzwonić do chłopaków! Mogę od ciebie numer do…
-Przypomniałem im dzisiaj. Wszystko wiedzą. Leon też.
-Leon?
-Mój kuzyn. Fotograf… Musisz tylko wiedzieć, że jest on nieco…specyficzny.
-Specyficzny? Z resztą nie ważne! Najważniejsze, że w ogóle udało się załatwić tak szybko fotografa. Jesteś nieoceniony.
-Mów mi jeszcze…
-Skromny…
-Taak...
-Głupi…
-A już było tak romantycznie.
-Tak, zdecydowanie głupi.-w tym momencie zatrzymał samochód
-Wysiadaj.
-…Ale Marco, nie chciałam cię urazić, przecież tylko żartowałam…
-Wiem przecież.
-No to dlaczego…
-Bo jesteśmy pod domem Lewandowskich?-spojrzałam za okno. Faktycznie. Staliśmy pod bramą do posiadłości moich przyjaciół. A Marco się znowu ze mnie śmiał.
-To tak. Dziękuję ci jeszcze raz za wszystko. I za przemiły dzień.
-Jak już mówiłem, przyjemność po mojej stronie.
-To do zobaczenia.- uśmiechnęłam się i otworzyłam drzwi
-Do zobaczenia.-posłał mi swój firmowy uśmiech, a ja wysiadłam i zamknęłam drzwi. Pomachałam mu i podeszłam do furtki. 
Wpisałam kod i znalazłam się na terenie ich domu. Zadzwoniłam do drzwi. Nikt nie odpowiadał.
Przeskoczyłam przez płot i znalazłam się w wielkim ogrodzie Lewandowskich. Byłam prawie pewna, że drzwi od ogrodu są otwarte. I nie myliłam się! Weszłam do środka, położyłam torebkę na drewnianej komodzie i zdjęłam buty. Odwróciłam się i zauważyłam zbiegających po schodach Lewandowskich. Nie mogłam pohamować śmiechu.


-O… Hej…Em… Jak weszłaś?-zatrzymał się widząc mnie Robert
-Ogrodem.-odpowiedziałam. Wzięłam torbę i po chwili szperania znalazłam w niej grzebień. -Trzymaj, przyda ci się.-podałam go zdezorientowanemu piłkarzowi. –I jeszcze przetrzyj się gąbką na ramieniu, bo masz szminkę… A ty Aniu… Bluzeczkę na drugą stronę przełóż… I guzik zapnij w spodniach.- wyminęłam zaskoczone małżeństwo i poszłam w stronę pokoju śmiejąc się pod nosem. 

Zamykając drzwi usłyszałam głośny śmiech Lewandowskich. Rzuciłam się leniwie na łóżko i myślałam co z sobą zrobić. Jakiś czas później do mojego pokoju zawitała Ania i położyła się koło mnie.

-Jak tam na randce?
-Nie rozumiem?
-Oj ty dobrze wiesz o co chodzi. Ewka mi powiedziała jak wy już się z tymi maślanymi oczkami urwaliście z marketu…
-Pojechaliśmy do domu jego rodziców…
-O! Już cię rodzicom przedstawił? No, no, no!
-Siostrom. Okazało się…
-Wiem, wiem! Robert rozmawiał z Mario.
-To po co mnie przesłuchujesz? Lepiej ty powiedz jak tam randka, co? Przepraszam, że przeszkodziłam. Nie myślałam, że o tej porze… em…będziecie się żegnać, skoro wyjeżdżasz dopiero  wieczorem.
-Hahahaha. Nie spodziewaliśmy się, że przyjdziesz tak wcześnie.
-Wybaczcie, o wspaniali. Kiedyś sobie odbijecie.-puściłam do niej oczko i obie się roześmiałyśmy.
-Oj, kochana… Ale nic? Żadnego flirtu?
-Anka!
-No cooo?
-Zlituj ty się! Właśnie? Która jest godzina?
-Za chwilę szesnasta, a co?
-Jeny! A ja na siedemnastą muszę być pod Iduną!
-Po co?
-Robić zdjęcie na okładkę do tego magazynu, co nad wywiadem ślęczałam…
-A no tak! Wskakuj pod prysznic, a ja powybieram ci jakieś ciuchy i makijaż.
-…A ty już spakowana?
-Nawet nie myśl, że się wykręcisz! A walizki mam gotowe. No już! Sio!
-Tak jest.-zasalutowałam i leniwie posnułam się do łazienki.




***



-Idealnie!-oznajmiła kończąc swoją mizerną pracę nad makijażem.
-Wow! Mocny trochę…-przejrzałam się w lustrze. Włosy luźnymi kaskadami spadały mi na ramiona. Oczy miałam pomalowane w stylu smoke eyes z grubą, czarną kreską, a usta były muśnięte pomadką z różowo-czerwonym refleksem. Ubrana byłam w czarną sukienkę Ani-ślicznie rozkloszowana na dole, a na nią założony żółto-czarny T-shirt Borussii Dortmund. Do tego czarne szpilki i voila!

-Wyglądasz cu-do-wnie!
-Dzięki kochana...
-Inga, Mario po ciebie przyjechał.-do pokoju zajrzał Robert
-Mario? A co on tu..?
-Siema, siema, laseczki!-nie zdążyłam dokończyć, a na moje łóżko rzucił się sam wyżej wspomniany.-..i ty...-rzucił szybkie spojrzenie na Roberta, a potem usiadł pomiędzy mną a Anką i objął nas za ramiona.
-Nie za dobrze ci?
-Ależ skąd! Dwie piękne polki koło siebie! Czego chcieć więcej?
-E,em. Jedna nich jest zajęta!-chrząknął Robert, który stał w progu pokoju.
-No ja wiem, wiem, ale Marco chyba mi wybaczy!
-Mario!
-Co?
-Wiadro!
-Oj, dobra, dobra. Idziemy?
-Wreszcie do rzeczy gada!
-Polać mu?
-…Prowadzisz.
-Eeee…
-Oj Mario, Mario… Chodź już.



***


Po dziesięciu minutach stanęliśmy na parkingu Iduny. Jak się okazało przybyliśmy jako ostatni. Kuba, Łukasz i Moritz już czekali przebrani w czarno-żółte trykoty. Naprzeciwko nich rozstawiał swój sprzęt fotograf, jak się domyślałam Leon, kuzyn Marco.
-Hej chłopaki!-przywitałam się wysiadając z samochodu przyjaciela i uścisnęłam kolejno Łukasza, Moritza, a na koniec Błaszczykowskiego
-Świetnie wyglądasz, Inia. Jak się trzymasz?
-Po japońsku.
-Czyli?
-Jako-tako.-uśmiechnęłam się słabo, a Kuba opiekuńczo pogładził mnie po ramieniu. –Przepraszam na chwilkę, przywitam się z fotografem.
-Jasne.


Podeszłam do młodego, wysokiego bruneta, który rozstawiał stelaż do aparatu. Ubrany był dość nietypowo, bo w adidasy, czerwone, luźne spodnie, zieloną bluzkę na ramiączkach…jedwabną? No i ideał tej kreacji mógł już tylko dopełnić moherowy berecik w granatowo-waniliowe pasy! Marco określił go jako…specyficzny? Chyba ma coś zbyt ubogie słownictwo…

-Cześć, ty jesteś zapewne kuzynem Marco. Leon, prawda?
-Zgadza się. Leonardo Kastner. Leo, Leon, jak wygodniej, byle nie pełne. A tfu!  A ty musisz być ta cudowna Inga, dla której mój daleki kuzyn wynegocjował darmowe zdjęcia!-ojjj, zrobiło się niezręcznie. Dziwnie… Niezręcznie…
-…No tak… Tak. Inga Mazur. –nazwisko po ojcu, który nie jest moim ojcem, bo moim ojcem jest trener BVB, którego tak naprawdę powinnam mieć nazwisko, ale nie mam…Trudne sprawyyy… Mogłabym tak powiedzieć, żeby odwzajemnić się błogą niezręcznością, ale jednak postanowiłam zatrzymać tą poplątaną historię na potem.

-Bardzo miło mi cię poznać, seniorina. Masz jakiś pomysł na zdjęcie?- No proszę, poliglota!
-Ymmm, szczerze mówiąc, to miałam nadzieję, że ty, jako fotograf będziesz miał jakąś wizję…
-Mam, ale sądziłem, że ty, jako kobieta będziesz miała jakieś „ale”, więc najpierw wolałem zapytać.
-Miałabym, gdybym się na tym znała, a to jedna z niewielu rzeczy, na których się nie znam, więc…
-Jedna, z niewielu rzeczy, tak? No proszę, ciekawa z ciebie osoba, mi dulce.
-Nie chcę się wtrącać, ale już jesteśmy gotowi.-zmaterializował się przed nami Goetze. I chwała mu!
-Jasne. To stańcie tak jakieś dwa i pół metra dalej, a my z Ingą, spróbujemy zrobić dobre zdjęcie,si? -mrugnął do mnie. On do mnie mrugnął?! Palant! Co on sobie wyobraża! 
Ja już jestem zakochana, nie widać! Cholera! Co dzisiaj ze mną jest? Najchętniej położyłabym się pod tym wspaniałym kocykiem, który wyczaiłam w jednej z szuflad w domu Lewandowskich, skuliłabym się w niewidzialny kłębek i udawała, że mnie nie ma…

-Jasne, tylko my staniemy-wskazałam na chłopaków stojących za mną-dwa i pół metra dalej, a ty kochaniutki sam sobie zrobisz idealne zdjęcie.-powiedziałam twardo i skierowałam się w stronę piłkarzy, a za mną Mario z wymalowanym uśmiechem na pół twarzy.
-Nieźle, kochaniutka!
-Spadaj, grubasku.
-Ojojoj, chyba się pogniewam!-przekomicznie udawał obrażonego. Trzeba się aż powstrzymywać od śmiechu.
-Ojojoj, chyba jednak nie!
-Masz rację!-powiedział i oburzenie raptownie zniknęło z jego twarzy a w zamian ponownie pojawił się uśmiech. W jednej sekundzie poderwał mnie z ziemi i przerzucił sobie przez bark.
-Marioooo!!!!! Puszczaj! Puść mnie, słyszysz?!-zaczęłam rzucać się na wszystkie strony
-Ej, chłopaki, nie uwierzycie jaka ona jest lekka!-skierował się do trójki piłkarzy przyglądających się nam z rozbawieniem.
-Mario daj dziewczynie spokój…-wstawił się za mną Błaszczykowski, choć sam miał niezły ubaw. Na szczęście podziałało. Oh, jak to cudownie mieć grunt pod stopami!
-Dzięki Kuba. To co, ustawiamy się?


Leon zmieniał nasze ustawienie kilka razy. Zawsze musiało mu coś nie pasować. To ja wyglądam na za wysoką, to jesteśmy rozstawieni za szeroko, to za bardzo w jednej kupie, to moja ręka na biodrze zasłania napis na koszulce Moritza… Aż miałam ochotę trzasnąć tego całego kuzynka Marco i powiedzieć „weź w końcu zrób to cholerne zdjęcie!”. Dałam mu ostatnią szansę, i jeśli się nie ogarnie, to zaraz mu to powiem. Ostatnia szansa! Stanęłam po środku między Kubą a Mario, a po zewnętrznych Moritz i Łukasz. Kiedy już Leon miał nacisnąć spust migawki odskoczył od aparatu jak poparzony. No bez jaj. Jeszcze może mu się bateria rozładowała?

-O! Będzie idealnie! Halo! Halo!-podskoczył niczym poparzony i pobiegł w kierunku wejścia na Idunę.

-Chłopaki, sorry, że to tak wyszło, nie myślałam, że to tak długo zejdzie. Nie odpowiadam za niego.
-Jasne, mamy czas. Ale gościu jest …specyficzny.
-Jak jego kuzyn.-dodałam ze śmiechem, czym po chwili wszyscy się zarazili.


-No! To proszę sobie tu stanąć koło Łukasza.-usłyszeliśmy pewny głos Leona ciągnącego za sobą…Kloppa.
-Ale ja nie jestem nawet przebrany! Nie pasuję do tego zdjęcia.-przewrócił oczami i spojrzał na niego z politowaniem.
-No to myk, myk do szatni czy czegoś tam i niech się amigo przebierze.-…czy on właśnie powiedział do Klopp’a „amigo”?
-Słyszeliście to samo co ja, czy mi mocno uszy nawalają?-zwróciłam się po polsku do Błaszczykowskiego i Piszczka
-Chyba jednak uszy masz jak najbardziej zdrowe- odpowiedział Łukasz. Spojrzeliśmy po sobie i ryknęliśmy śmiechem. Chwilę później dołączyli do nas Mario z Moritzem. Spojrzałam przez chwilę na Kloppa. W tym samym momencie i on spojrzał w moim kierunku. Uśmiechnęłam się niepewnie, a on odpowiedział tym samym z również pewną rezerwą i…obawą? Już miałam powiedzieć jakieś „dobry wieczór”, czy coś, ale zostałam uprzedzona przez Niemca z hiszpańskim akcentem.

-Mio seniorina, zaraz ci się makijaż rozmaże! I wyjdą takie passe zdjęcia!
-Muchas gracias, mi amigo. Bierę chusteczkę i jestem ready.
-O! Widzę, że seniorita też była w Hiszpanii!
-Takiej samej jak ty.
-Inga, ty byłaś w Hiszpanii? Mówiłaś…-wtrącił się Goetze
-Oczywiście, że nie byłam.-spojrzałam spod byka na pana monsieur i poszłam w kierunku samochodu Mario po torebkę.
-Panie trenerze, niech no pan już biegnie prestissimo!
-Ależ już biegnę! Jak to pan powiadał „myk, myk!”.-zaśmiał się pod nosem Klopp i pobiegł truchtem w kierunku wejścia na Idunę. Pokręciłam głową z niedowierzaniem i zajęłam się szukaniem chusteczek w torebce. Kiedy już delikatnie wytarłam dolne powieki spojrzałam na telefon… Chwyciłam go i napisałam do Marco.


„…Specyficzny?... Jak bardzo jesteście spokrewnieni?”




W końcu przybiegł Klopp i ustawił się koło Łukasza
-I jak, może być?
-Ai! Zawsze mogło być gorzej! Prawda, mio seniorina?
-Dajcie trumnę bo umrę.-powiedziałam cicho, a wszyscy dookoła znowu zaczęli się śmiać.
-Coś cięty na pana. Chyba za panem nie przepada.-stwierdził Kuba
-Tyle stracić.-złapał się za głowę trener

-Uno! Deux! Trois! Quatre! Zbiórka i pozujemy jak diez minutos ago!
-Poliglota z samouczka google translate.-mruknęłam pod nosem, ale dość głośno, żeby wszyscy pozujący usłyszeli i roześmiali się głośno na cały parking.
Po pięciu minutach jednak udało się nam wreszcie, tak, wreszcie zrobić zdjęcie na okładkę. Dzięki Bogu!
-No! To teraz sami caballeros! Danke, seniorina!
-Muchas gracias, fotografo!-zaśmiałam się pod nosem. –Powodzenia, caballeros! Seniorina idzie się przebrać i zaraz będzie! Zostawiam was z przystojnym muchacho.
-Jesteś okrutna!
-Okrutny, to jest Reus, że nam go tu sprowadził.
-A no racja.-westchnął teatralnie Goetze.
-Seniorina, a sio! Kadr zasłania!-wyganiał mnie Leon
-Oczywiście! Myk, myk i mnie nie ma!


Pobiegłam do samochodu Goetze, otworzyłam bagażnik i zabrałam wcześniej przygotowaną torbę z ubraniami na przebranie. Były to najzwyklejsze w świecie czarne conversy, czarne getry i tunika.  Wzięłam też torebkę i skierowałam się w stronę wejścia na Idunę. Będąc w korytarzu miałam dylemat, czy nie skorzystać z wielkiej szatni chłopaków, ale stwierdziłam, że za długo by mi to zeszło. Znając siebie analizowałabym dogłębnie każdy milimetr ściany, czy posadzki. Wybrałam wejście naprzeciwko do przestronnych, eleganckich łazienek. Zdjęłam klubowy t-shirt, sukienkę i założyłam przygotowane ubrania. Spojrzałam na godzinę w telefonie. Zostały jeszcze prawie trzy godziny do wyjazdu Ani do Szwajcarii.  Kiedy już miałam zablokować telefon, kiedy przyszedł nowy sms.


A co, boisz się, że nasze dzieci będą takimi poliglotami?”


Nawet nie musiałam sprawdzać, żeby wiedzieć, że Marco jest jego nadawcą. Nasze dzieci? Hahaha! Nie mogę określić czasu jak długo śmiałam się do telefonu. Co za debil… Kochany debil…


„…Nasze dzieci? Jesteś pijany? Boli cię coś? Wszystko w porządku? Pytałam się ze względu na to, że zastanawiam się czy jeszcze z tobą trzymać.”


Opuściłam łazienki i znowu znalazłam się w długim, szarym korytarzu. Ruszyłam w kierunku drzwi wyjściowych. Kiedy byłam już niedaleko drzwi, raptem otworzyły się, a tuż przede mną stał sam Jurgen Klopp. Trener Borussii…i..mój biologiczny ojciec. Stanął nieruchomo i spojrzał na mnie z troską. Nie chciałam sobie wyobrażać jak teraz wyglądałam. Pewnie przypominałam wystraszonego ducha. O ile takie coś da się przypominać. No bo co ja mam mu powiedzieć?

-Hej… Już skończyliśmy zdjęcia.
-…Tak? W końcu. Myślałam, że będzie to trwać wieki…
-Ja też… - przyznał i nadal staliśmy w kompletnej ciszy patrząc się na siebie. –Niezręcznie trochę, co?
-Oj… Trochę bardzo.-zaśmiałam się pod nosem. Klopp również odpowiedział mi uśmiechem i trochę pewniej zrobił kilka kroków w moją stronę.
-Jak się czujesz?
-Ja? Jakoś się trzymam… Z resztą miałam pytać pana o to samo.
-Mnie ciężko złamać... Gorzej już z zaskoczeniem.
-Tak… Dziwne trochę, prawda?
-Ale co? Że spotkaliśmy się akurat tutaj i po ponad dwudziestu latach prawda wyszła na jaw?
-To swoją drogą. Chodziło mi raczej o to, że facet, który uchodził za mój wzór do naśladowania, autorytet, w którego wpatrywałam się jak w obrazek, po kilkunastu latach okazał się moim ojcem… Jeny, jak to niedorzecznie brzmi.
-Bardzo mi miło, że tak było.
-I jest… Będzie…
-Żałujesz, że dowiedziałaś się prawdy?
-Z jednej strony nie, a z drugiej myśląc jakie mogłam mieć normalne dzieciństwo, szczęśliwe dzieciństwo… Żałuję, bo to jeszcze bardziej boli… A pan?
-Jedyne czego żałuję to to, że nie dowiedziałem się o twoim istnieniu dwadzieścia jeden lat temu i że mieszkałaś z takim popaprańcem w jednym domu zamiast…ze mną. Żałuję, że nie uczestniczyłem w twoim życiu od małego, ale za to cholernie jestem wdzięczny losowi za to, że dał mi szansę po tylu latach poznać własną córkę.
-Naprawdę?-zapytałam łamiącym się głosem poruszona jego słowami. Tylko znowu się nie rozrycz.
-Pewnie. Kiedy urodził się Marc, okazało się, że Ulla nie może mieć więcej dzieci, a ja od zawsze marzyłem, żeby mieć córkę. I pomyśleć, że kiedy o tym myślałem, moja córka żyła kilkaset kilometrów od mojego domu. Teraz, kiedy ciebie poznałem, jestem cholernie dumny, że to ty się nią właśnie okazałaś. Jeny, proszę, nie płacz, bo jeszcze ja się zaraz rozryczę.-spojrzał na mnie, a chwilę później mocno do siebie przytulił. Poczułam się… nie wiem, bezpieczna? To coś innego… Tak, poczułam się ważna, poczułam się…kochana. To takie nowe odczucie… Oh, tato…
-To takie pokręcone. Gubię się w tym wszystkim. Nie umiem sobie nic poskładać. Mam tyle pytań…-wyrzuciłam w końcu z siebie. Trzymałam głowę na jego klatce piersiowej, a jego ręce uspokajająco gładziły mnie po plecach. Był sporo ode mnie wyższy. Czułam się trochę, jak mała, krucha dziewczynka. Chyba wewnętrznie cały czas nią byłam.
-Damy sobie radę. Podobno mieliśmy się spotkać po tym waszym wyjeździe, tak?
-Ymm… Tak w sumie chciałam. Przepraszam, że to wszystko tak przechodziło przez Marco. Jakoś ja… nie miałam odwagi. Głupio mi trochę, że…
-Ale nie ma powodu być ci głupio. Domyślam się, co musisz czuć. Mi też nie jest super łatwo. Ja przynajmniej się jakoś wyładowuję…
-Domyślam się, że chłopaki mieli ostatnio niezły wycisk? Robert jak wrócił do domu wręcz szorował po podłodze, żeby dotrzeć do sypialni. Ance jednak udało się go jeszcze wygonić pod prysznic.
-Um… Chciałem być jak najbardziej delikatny.
-Oczywiście.-zaśmiałam się pod nosem.
-Wiesz, Inga…-zaczął Klopp niepewnie i podrapał się po czole –Jeżeli nie chcesz się spotykać… Ja…zrozumiem. Nie chcę cię do niczego zmuszać. To twoja decyzja. Nie musisz przecież utrzymywać nawet ze mną kontaktów jeśli nie chcesz.
-Nie! Bardzo chcę! Chciałabym…pana poznać. Chcę wiedzieć coś więcej niż tylko to, że ma pan urodziny szesnastego czerwca, urodził się pan w Stuttgarcie, ma pan metr dziewięćdziesiąt trzy wzrostu, pana rodzice to Norbert i Elisabeth. W Borussii jest pan od 2008 roku, a ja już rok wcześniej im kibicowałam i w nich wierzyłam, mimo, że sytuacja była opłakana, a jedyne słowa, jakie zna pan po polsku to „rusz dupę”.-zakończyłam na prawie jednym oddechu, po czym oboje się roześmialiśmy.
-Chodząca wikipedia.-zaśmiał się trener pszczółek. –W takim razie się bardzo cieszę, że chcesz się spotkać…-nagle przerwał mu głośny dźwięk klaksonu. Oboje mechanicznie spojrzeliśmy w stronę dobiegającego dźwięku. Okazało się, że to Moritz stojący przez stadionem, a za nim stojący samochód Mario.
-To po mnie. Mamy razem podjechać do sklepu po spray na latające dziadostwa.
-A! Bo to już jutro wyjeżdżacie?
-Tak. A dzisiaj jeszcze wyjeżdża Ania i chciałabym zdążyć się jeszcze z nią pożegnać.
-Rozumiem. W takim razie nie zatrzymuję. Baw się dobrze.
-Postaram się. Cieszę się, że chociaż chwilę udało się nam porozmawiać. I przepraszam, jak to wyszło z tymi zdjęciami. Nie myślałam nawet, że pana złapie.
-Ja również. Nie masz za co przepraszać! Trochę się przynajmniej pośmiałem. Nie pomyślałbym nawet, że to kuzyn Marco.
-Nie zauważył pan podobieństwa?
-Szczerze? Żadnego. Czasem Marco wydaje się trochę…no…, ale to naprawdę mądry i rozsądny facet… No i jakbyś mogła, przestań już z tym „pan”.
-Postaram się. To ja już lecę. Do zobaczenia.
-Do zobaczenia. I uważaj na siebie!
-Instynkt macierzyński? Tak szybko?
-Widzisz? Gdzieś to w kościach miałem.-zaśmiał się głośno




Pożegnaliśmy się, a ja wybiegłam na zewnątrz i wsiadłam do samochodu Mario, który od razu mnie zapewnił, że zleje tyłek Leitnerowi za to, że przerwał moją rozmowę z Kloppem. Jeszcze mu przejdzie. Pojechaliśmy razem do najbliższego marketu i kupiliśmy spraye przeciw komarom, kleszczom i innym paskudztwom. Kiedy wróciłam już do domu, akurat zastałam żegnających się Lewandowskich, tym razem nie wychodzących z sypialni w dość jednoznacznej sytuacji, tylko słodko całujących się w przedpokoju. Aż miło popatrzeć takie gołąbeczki. Awww. Tak więc po długich pożegnaniach zostaliśmy sami z Robertem skazani na siebie przez dwa tygodnie. I coś mi się wydaje, że łatwo nie będzie. Znalazłam jeszcze gdzieś w sobie nikłe pokłady energii w sam raz potrzebne na to, żeby się spakować. Po godzinie w końcu nastąpiło oficjalne zamknięcie walizki.
 Przed snem jeszcze spojrzałam na telefon. I tak jak myślałam czekała na mnie wiadomość od Marco.


Mojej mamy siostry drugiego męża pasierbica miała przyrodnią siostrę, która ma syna. Syn-Leon. Nie zgubiłaś się? Tak więc daleki, bardzo daleki kuzyn, więc nie masz nawet na co patrzeć jeśli chodzi o więzy krwi czy spokrewnienie. Raz czy dwa razy na jakiś rodzinnych imprezach zamieniliśmy kilka zdań. : ) PS. Jestem trzeźwy. I zdrowy na ciele i umyśle.”


Od razu nasunęły mi się słowa Klopp’a „mądry i rozsądny facet”.  Haha. A ja jestem skaczącym gumsiem.



Nad tym ostatnim będę się zastanawiała zasypiając… Do zobaczenia jutro! PS. Mario, Mo, Łukasz, Kuba i Klopp chcą cię zabić za tego muchacho-fotografa ze mną na czele :* ”



Odpowiedź przyszła momentalnie:


„Klopp? Rozmawialiście? PS. Podoba mi się ostatni emotikon.”


„Tak, opowiem ci jutro. PS. Spadaj Reus.”


„Dobranoc <3”














~~~
No. To się pośmialiśmy. I wystarczy. :D
A ja chcecie trochę więcej śmiechu to...
Panie i Panowie
Meine Damen und Herren
Zdobywca hattricka w meczu (7:2)
Wielki Marco Reus




YOU MADE MY DAY :')
bramka szeleści-chyba coś wpadło xddd
























No...Także tego.. xdd no nie mogę z tego :D
Do programu "Mega chichot" trzeba wysłać. Lepsze niż podstawione grabie! :D

Doobra, chyba ochłonęłam :')
Dziękuję wszystkim za komentarze-to baardzo motywujące! (róbcie tak dalej!:D )
I prooszę o jeszcze, jeszcze, jeszcze więcej!:) Każda opinia jest dla mnie równie ważna!
W następnej części wyjazd, w kolejnej wyjazd, w kolejniejszej (wtf?) wyjazd...więc będzie się działo! :D Nie no, nie mogę patrzeć do góry bo się od razu zaczynam śmiać. A tak już na poważnie, to będzie się działo,będzie trochę zmian...
Wypadałoby jeszcze wspomnieć o dzisiejszym jubilacie!:)) Thomas Tuchel (jeśli nie poznajecie przez pszczółkowe okularki:D ) obchodzi dzisiaj swoje 42 urodziny!:)





















To ja już się żegnam!:)
Komentuujcie!
Buziaki kochane! :*
I tak na do widzenia...

Papaa:')




sobota, 22 sierpnia 2015

Dwadzieścia jeden.

Po tej jakże „owocnej” konwersacji jechaliśmy w ciszy, zupełnie nie odzywając się do siebie. Marco zadzwonił do kogoś, ale nic z tej rozmowy nie wywnioskowałam. Zapytał jedynie „Jesteście w domu?” i „Ok.”. Tyle. Jedziemy do jakiegoś domu? Czyjego? Może jego drugiego? Może chce mi przedstawić narzeczoną? A może do Mario i Ann? A może Błaszczykowskich… No cóż. Gdybanie mi tu nic nie pomoże. 
Jechaliśmy może z jeszcze jakieś dziesięć minut i zatrzymaliśmy się na ulicy, gdzie stało kilka bliźniaków. Gdzieś dalej widać było mały las. Marco wysiadł z samochodu i otworzył mi drzwi. Wysiadłam i spojrzałam się na niego pytająco.

-Chodź.-zamknął samochód, złapał mnie za rękę i pociągnął ku jednemu z domów. Nacisnął guzik domofonu, a chwilę później było słychać brzęczenie furtki. Weszliśmy po schodach. Jak się okazało, drzwi były otwarte. Znaleźliśmy się w średniej wielkości przedpokoju. Urządzony był w dość staromodnym stylu, ale miał w sobie taki domowy charakter. Ściany było obłożone drewnianymi prostokątami. Na nich pozawieszanych było kilka małych, malowanych obrazków przedstawiających różne widoki. Na środku stała duża, drewniana szafa, a koło niej mały stoliczek, również z drewna, na którym stała ceramiczna, malowana miseczka z kluczami.

-Cześć!-krzyknął Marco i zdjął buty. Automatycznie zrobiłam to samo. Poprowadził mnie w głąb domu. Nie dane nam było wejść do salonu, kiedy na ręce blondyna wbiegł mały chłopiec. Czy to nie ten, którego widziałam przed galerią?
-Ale fajnie, że jesteś!-wyseplenił radośnie i wtulił się mu w szyję.
-Też się cieszę.-uśmiechnął się od ucha do ucha. Po schodach akurat schodziły dwie kobiety. Ta, która szła jako pierwsza, wydawała mi się dziwnie znajoma… Za to druga!
-Yvonne?-zdziwiłam się na widok kobiety, na którą wpadłam na ulicy.
-Inga? Co ty tutaj robisz?-ucieszyła się. Podbiegła do mnie i uściskała serdecznie.
-W sumie to nie dane mi było wiedzieć, co ja tutaj właściwie robię.-spojrzałam się wymownie na piłkarza trzymającego chłopca i patrzącego na zachodzącą sytuację w lekkim osłupieniu. –A ty?
-Mieszkam!
-To wy się znacie?-odezwał się w końcu Marco
-Tak! Wpadłyśmy na siebie pod galerią. Inga zobaczyła jakiegoś chłopaka, który się jej… Ałaaaa!-pisnęła, kiedy nadepnęłam ją dość silnie na stopę. –No co?-spojrzała na mnie pytająco
-No właśnie. Bo zaszło pewnie nieporozumienie. Również przy galerii. Chciałbym ci przedstawić moje siostry- Yvonne i Melanie, oraz mojego wspaniałego siostrzeńca, Nico. –siostrzeńca, siostrzeńca… Siostrzeńca! Czyli to nie było jego dziecko, a niby narzeczona to jego siostra?! No brawo, Scherlocku- usłyszałam moją podświadomość.
-Czyli wy… ty… -spojrzałam zmieszana na Marco, to na jego siostrę, którą wtedy z nim widziałam
-Nie, to nie jest moja dziewczyna, jeśli to masz na myśli.
-Skąd ty…Skąd wiedziałeś?
-Mario. Zadzwonił do mnie z wyrzutem w sklepie, że nic nie wiedział. I że nikomu nie powiedziałem, i że byłaś smutna.
-Nie byłam smutna, tylko…
-Nie wierzę!-przerwała moje próby tłumaczenia się Yvonne. –Wtedy, co na siebie wpadłyśmy, widziałaś mojego brata? –spojrzała na nas rozradowana. –A to jest ta Inga, o której…
-Inga, moja przyjaciółka. Przyjechała do Lewego.-przerwał jej z lekkim niezadowoleniem. A ja byłam ciekawa. O której co?
-Jaki zbieg okoliczności! Chodźcie do salonu, a nie tak w przejściu stoimy.
-A pogramy w piłkę?-zapytał się chłopiec.
-To przynieś i pogramy.
-A ona z nami też pogra?-wskazał palcem na mnie, a ja się zaśmiałam
-Trzeba będzie ją zapytać.
-Wujku?-szepnął mu na ucho, jednakże na tyle głośno, że wszystkie słyszałyśmy
-Hmm?
-A jak ona ma na imię?
-Inga.
-Ymm. Ładnie. To ja idę po piłkę, a potem ją zapytam, dobra?
-Dobra.-zaśmiał się Marco i poczochrał malcowi włosy, a ten uradowany pobiegł po schodach do góry
-Tylko ostrożnie synku!-krzyknęła za nim Melanie
-Dobra, dobra.-odkrzyknął i zniknął nam z pola widzenia.
-Uroczy maluch.
-Tak. Chyba po wujku ma zacięcie do gry.-zaśmiała się najstarsza z rodzeństwa
-Raczej od wujka.-poprawił ją Marco
-Oj tam, niech ci będzie.
-Mieszkacie tutaj razem?-zwróciłam się do sióstr.
-Ja tu mieszkam z rodzicami. Mela z mężem za miastem, ale często nas odwiedza na kilka dni.
-…Wasi rodzice tu są?
-Nie, wyjechali na tydzień na wakacje.-uspokoił mnie trochę Marco. Spojrzałam na niego i nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.
-Co?
-Jaka ja jestem głupia.
-Nie jesteś głupia. Jesteś po prostu zazdrosna.- powiedział pewnie i popatrzył na mnie wyzywającym wzrokiem. Już miałam mu coś odpowiedzieć, ale podbiegł akurat do mnie mały Nico.
-Ciociu, zagrasz w piłkę?
-Jasne.-uśmiechnęłam się i wstałam z kanapy, jak i za mną Marco.
-Chyba w twoich snach, Reus.-odwróciłam się do niego, co spotkało się z  jego szerokim uśmiechem.
-Nawet nie masz pojęcia, o czym ja śnię, Mazur.
-O innowacyjnym żelu do włosów, po którym jak wylejesz całą tubkę na włosy się nie klei? To byłby przełom w twoich fryzurach.
-Przeginasz.-spojrzał na mnie próbując utrzymać powagę. Weszłam do ogrodu i podeszłam do Nico.

-To jak, kto stoi na bramce?
-Wujek!
-A my strzelamy?
-Taak! Wujek, no chodź już!
-Idę, idę.

I tak spędziliśmy uroczą godzinę na graniu w piłkę. Marco z Nico cały czas się wygłupiali, a mi uśmiech nie schodził w twarzy. Chyba mały też mnie trochę polubił. Nigdy nie zapomnę wspólnego tarzania się po trawie.  Poprosiłam potem Yvonne, żeby pożyczyła mi jakąś bluzkę na zmianę.

-Ciociu! A przyjedziesz kiedyś do nas?
-Jak wujek Marco mnie ze sobą zabierze, to z wielką przyjemnością.
-Ale super! Wujku, zabierzesz ze sobą Ingę?
-Oczywiście.-uśmiechnął się i poczochrał młodemu włosy.
-Huraaa!-zaczął skakać jak mała piłeczka.
-Słyszałaś mamo? Inga do nas przyjedzie!
-Słyszałam, słyszałam.-powiedziała z uśmiechem i wzięła swojego synka na ręce Melanie. –Zapraszamy.
-To co, idziemy?-zwrócił się do mnie Marco
-Jasne.-odpowiedziałam z uśmiechem
-Wpadnijcie niedługo. A do ciebie, droga panno, jeszcze zadzwonię.-skierowała do mnie Yvonne
-Mam się bać? Zabrzmiało groźnie.
-Zobaczysz.-puściła mi oczko i mocno przytuliła mnie na pożegnanie.
-Bardzo miło było cię poznać.- uścisnęła mnie przyjacielsko druga z sióstr
-Pa ciocia!-wyciągnął w moim kierunku swoje małe rączki Nico.
-Pa szkrabie.-poczochrałam go po główce jak wcześniej Marco i pogilgotałam w brzuszek.
Marco przepuścił mnie w drzwiach i poszliśmy w kierunku samochodu. Jak odjeżdżaliśmy, pomachaliśmy jeszcze jego siostrom i małemu Nico.

-Słodki jest.
-Tak. Uwielbiam go.
-Widać.
-Ciebie też bardzo polubił.
-Myślisz?
-Wiem. Nawet jak kilka razy przyjechałem z Carolin, nigdy nie powiedział do niej „ciociu”. Na początku w ogóle do niej mówił na „pani”, a potem tak bezimiennie.
-Mądre dziecko.-zaśmiałam się, na co Marco do mnie dołączył
-Marco?
-Hmm?
-Czy… rozmawiałeś z nim na treningu?
-Tak. Sam mnie poprosił na chwilę.
-…I?
-Martwi się o ciebie. Myślał, że przyjdziesz na trening.
-Co mu powiedziałeś?
-Że sobie dajesz radę. Chciałby z tobą porozmawiać. Nie chce naciskać, dlatego pytał, czy jesteś w stanie.
-Chyba powinnam.
-Jak uważasz. Przecież nikt cię do niczego nie zmusza.
-Bardzo polubiłam pana Jurgena, nie chcę teraz stroić jakiś fochów, czy po prostu go unikać. Nie potrafiłabym tak… A teraz, kiedy wiem, że jest moim… Jezu, Marco, to mnie przerasta…-westchnęłam, kiedy zatrzymaliśmy się na światłach. Złapał moją dłoń i przejechał kciukiem po knykciach.
-Dlatego według mnie powinnaś przynajmniej z nim porozmawiać. On pewnie też czuje się tak samo jak ty.
-Tak zrobię. Tylko po wycieczce.
-No tak, jutro z samego rana wyjeżdżamy.
-Muszę jeszcze dzisiaj skoczyć do sklepu po jakieś spray na komary i inne latające dziadostwa.
-No tak, też muszę kupić. A pamiętasz, dzisiaj o siedemnastej pod Iduną.
-Czemu?

-No na zdjęcia. Do tego wywiadu.











~~~



Kochani ogromnie dziękuję za tyle motywujących komentarzy! Aż chce się pisać!:)))
22-gi rozdział... Przymknijcie na niego oko, dobrze? Pisałam go pod wpływem głupawki i wyszedł jak wyszedł. Możecie się domyślać ;D
Buziaki:***

sobota, 15 sierpnia 2015

Dwadzieścia.

/Inga/



Wstałam rano leniwie przecierając oczy. Przeciągnęłam się i długo ziewnęłam. Pięknie przespana noc. Bez koszmarów. Można zaliczyć do udanych. Z roztrzepaną fryzurą na wszystkie strony świata człepałam po schodach, by w końcu dotrzeć do kuchni.

-Cześć kochana!-przywitała mnie tryskająca energią Ania, a jej mąż obejmujący ją na kolanach posłał mi szeroki uśmiech.
-Dobry…-odpowiedziałam i otworzyłam na oścież drzwi lodówki wpatrując się na kilka warzyw, kiełbasę i światło… -Gdzie to wszystko stąd wybyło?
-Kolację zrobiłem!-pochwalił się
-To w takim razie na ile osób?
-No…dwie.
-Dwójka ludzi, jeden wieczór…Spustoszenie w całej lodówce. Materiał na dobry kryminał.
-A kto by był głównym bohaterem?
-No ja! W końcu to wy się najedliście, a ja głoduję. Horror.
-Umówiłam się z Ewą, że pójdziemy na zakupy. Chodź z nami.
-Chętnie…
-Jeszcze jajka zostały. Robert ma na razie jakąś awersję, więc u nas ci jajek będzie dostatek.
-O! Miło. A wy coś gołąbeczki jedliście?
-Zgadnij co…
-Jajco!
-Dokładnie tak!-rechotała Anka. Chwilę później rozległ się dzwonek do drzwi.

-To pewnie Ewa. Kochanie, otworzysz?
-Jasne.-dał jej buziaka w policzek, zestawił ją na podłogę i poszedł otworzyć drzwi.
-Soł słiit.-zaśmiałam patrząc się na rozanieloną przyjaciółkę. -Kolacja widzę się udała.
-Nawet nie wiesz jak! Chociaż wcale nie musiałaś wychodzić.
-Daj spokój. Potrzebujecie przecież trochę prywatności.
-Jak ty się uprzesz…
-Hej dziewczyny!-weszła do kuchni rozpromieniona pani Piszczek i uściskała nas na przywitanie.
-Hej, hej!
-Inga, wyglądasz jak ósme nieszczęście.
-Dziękuję ci Ewciu. Jak zawsze miła.
-Ależ nie ma za co! O, a nawet wiem jak ci pomóc!
-Tak?
-Ewa od jakiś dwóch tygodni ma bzika na punkcie warkoczy. Sara już ma dość, teraz ofiarą stałaś się ty. Gratuluję.-wyjaśniła Lewandowska
-Kolejny wątek do horroru…ale? Czemu nie? Dawno nie miałam warkocza.
-Oooo! Cudnie! To dokończ tą kanapkę, przebierz się i mnie zawołaj! Chcesz dobieranego, kłosa, koszyczek…
-Spokojnie, spokojnie! Nie rozpędzaj się kochana!-zaśmiałam się widząc błyszczące oczy przyjaciółki-może być kłos. Jeszcze takiego nigdy nie miałam.
-To super! Jeszcze takiego nie robiłam!
-Nie strasz!-zaśmiałam się, wzięłam kanapkę do ust i poszłam szybko na górę przygotować.


Weszłam do pokoju przełykając ostatni kawałek kanapki. Otworzyłam szafę i założyłam na siebie ciemne legginsy z kwiatowym motywem, krótką bluzkę na ramiączkach i buraczane creepersy. Spojrzałam w lustro. Faktycznie wyglądałam koszmarnie. Rozczesałam włosy i spryskałam je odżywką, żeby trochę mniej się puszyły. W tym samym do mojego pokoju weszły dwie polki.

-O, już jesteś gotowa?
-Yhym.
-To daj jakąś gumkę, grzebień i robimy.-poleciła, a ja przyniosłam jej potrzebne rzeczy i usiadłam na skraju łóżka, żeby łatwiej plotło jej się warkocza.
-Inga?
-Tak, Aniu?
-Wszystko u ciebie w porządku? Wczoraj wieczorem byłaś taka…nieobecna, zamyślona, smutna. Jak chciałam już do ciebie podejść, to akurat poszłaś do pokoju bez słowa.
-Nie, kochana, wszystko w porządku.
-Ale coś się stało, prawda? Przecież widzę. Znam cię….Ale nie chcesz o tym rozmawiać.
-Tak, ale…
-Spokojnie. Jak będziesz chciała pogadać, to wiesz gdzie mnie szukać.-uśmiechnęła się i mnie przytuliła.
-Ejj, ej, bo mojego warkocza zepsujecie.
-To chyba mój warkocz
-Oj, tam, bez różnicy. A teraz nie ruszać tu mi się, proszę, bo nigdy tego nie skończę.
Kilka minut później, przeglądając się w lustrze, podziwiałam pięknie uplecionego kłosa.
-Śliczny!
-A widzisz! A tak marudziłaś. To co, dziewczyny, idziemy na te zakupy?
-Idziemy, idziemy! Pokażemy Indze ten duży sklep.
-A! Ten fajny! Okej! To jedziemy.


I tak dotarłyśmy pod ogromny sklep, wielkości  polskich z trzech Biedronek.  A się Biedronki uczepiłam. Powinni otworzyć niemiecką Biedronkę.
-Wow.
-To samo powiedziałam, kiedy pierwszy raz tu przyjechałam. Chodź, chodź, bo nie będziemy tu pół wieku kwitnąć.
-Ok. Idziemy.
Kiedy tylko przekroczyłam próg sklepu…wpadłam w zakupowy szał. Jogurty, owoce, warzywa, chrupki… Wszystko. Ania szła za mną pchając koszyk, który z minuty na minutę był coraz bardziej pełen.
-No. Chyba koniec.-westchnęłam patrząc na zapchany wózek.
-Wreszcie będzie pełna lodówka!-zakrzyknęła radośnie
-Wydaje mi się, że była przed waszą kolacją.
-Ojj... No bo Robert najpierw chciał zrobić lasange i creme brule, ale za późno wyłączył i przybyło nam trochę węgla do pieca.
-Uuu, się nie pochwalił!
-Bo się pewnie bał!
-Czego?
-Raczej kogo. Ciebie.
-Ej, no, nie jestem aż taka straszna.
-Aż taka... A w ogóle, gdzie poszła Ewa?
-Nie mam pojęcia...
-Wiesz co, może poszukaj jej na dziale dziecięcym, a ja jeszcze skoczę po jakieś dobre wino.
-Okey. Jakbyśmy się nie mogły znaleźć to dzwoń.
-Pewnie. Spotkamy się przy kasach.

No i ruszyłam na poszukiwanie Ewki. Mijałam kolejne, wielkie regały i nic. Noż kurczę blade, gdzie jest ten dział dziecięcy?! Hmm... A może nad tym szyldem z niemowlakiem jedzącym zupkę, co blondynko? Może i mam brązowe włosy, ale wewnętrznie wypisz wymaluj stereotypowa blondynka z kawałów. 
Tak jak myślałam, zastałam tam Ewę. kucała akurat wybierając soki.

-Wreszcie cię znalazłam!
-O, już wychodzimy?
-Mamy już z Anią pełen wózek, więc jesteśmy już gotowe, a jak tam u ciebie?
-Ja właśnie chcę tu jakieś soki owocowe powybierać. Łukasz z Sarą trąbią je litrami. No i jeszcze muszę taką papkę dla dzieci kupić. Mała dostała zatrucia i przetrzymuję ją na bułkach, to chociaż kaszkę na urozmaicenie.
-To może ja po nie pójdę? Będzie szybciej.
-Mogłabyś? To super!
-Tylko powiedz jaki smak.
-Najzwyklejszą-waniliową. Weź od razu dwie.
-Dla Łukasza?
-A jak!-zaśmiała się pani Piszczek, a ja poszłam kilka regałów dalej, gdzie znalazłam pełno półek z kaszkami przeróżnych smaków. Na samym dole rzuciły mi się w oczy waniliowe. Schyliłam się po dwie paczki, a kiedy się podnosiłam wpadłam na kogoś. A tym kimś był...

-Ymm... Hej, co tu robisz?-zapytałam trochę niepewnie widząc jego minę, z której kompletnie nic nie umiałam wyczytać. Był na mnie zły? Cały czas mnie lubił? A może obrażony? Albo miał mnie już serdecznie dość, po tym, jak pół nocy ryczałam jak głupia w jego rękaw...ym, ramię...
-Zakupy.-odparł przyglądając mi się badawczo, jakbym co najmniej spadła z kosmosu.
-Ahm... No tak, Ja też! Z Anią. I Ewą. Piszczek. Są tam. Gdzieś...-machnęłam chaotycznie ręką gdzieś za siebie zatapiając się w kuszących oczach klubowej jedenastki.
-Tak, wiem. Widziałem je.
-Jasne... Też szukasz kaszek? Sara ma zatrucie pokarmowe, więc waniliowa...Za to ja jak byłam mała pamiętam, że lubiłam truskawkową... A może malinową? W każdymś razie była różowa. A ty jakie kupujesz? Nie wiem, co lubią chłopcy... O! Może bananowe? Jeszcze są takie wieloowocowe. Też są w porządku...-wpadłam w nagły słowotok i nie miałam zielonego pojęcia jak z tego wybrnąć. Myśl! Myśl! Myśl!
-Ale ja nie kupuję...
-A no tak, narzeczona. Faceci pewnie nie wiedzą jakie kupić...-ziemio, czemu się jeszcze nie zapadasz? Ja cię błagam!
-Czekaj, czekaj. O czym ty mówisz?-przerwał mi patrząc na mnie rozbawionym wzrokiem, a jednocześnie jak na wariatkę, która wygryzając zębami metalowe kraty uciekła z oddziału zamkniętego. A może by tak zwiać? 
-No bo...-zaczęłam, ale przerwał mi dzwoniący telefon Marco.
-Poczekaj chwilę, okej?-spojrzał na mnie wnikliwie, ale bardzo krótko, a potem oddalił się na dwa, może trzy kroki. 

Stałam jak ten słup przy regale i obserwowałam ruchy jego warg. A potem już jego całego...I tak patrząc zdałam sobie sprawę, że skurczybyk jest jeszcze przystojniejszy niż mi się wydawało. Nie mam bladego pojęcia jak długo się w niego wpatrywałam. Z tego transu wyrwał mnie jego donośny śmiech. Skierowałam pytające spojrzenie w jego stronę, a ten buchnął jeszcze większą salwą śmiechu i patrzył na mnie jakbym co najmniej jeździła na rowerze jednokołowym w stożkowatej czapeczce i żonglowała pomidorami. Albo jajkami, które by spadały i rozbijały się dookoła mnie. Lub na mój łeb. Dość. Chce się śmiać-niech się śmieje. Chwyciłam moje kaszki, odwróciłam się i kiedy miałam iść poczułam, jak położył mi rękę na ramieniu i odwrócił do siebie. Kiedy chciał już coś powiedzieć znowu się roześmiał. Zauważyłam łezki w kącikach jego oczu. Rzucił do telefonu krótkie "cześć" i schował go z powrotem do kieszeni.

-Co się stało?
-Chodź.-przesunął rękę z ramienia na plecy i popchnął mnie delikatnie do przodu.
-Ale Ewa...-zaczęłam, a ta właśnie nie wiadomo jak zmaterializowała się przed nami.
-O, proszę, Ewa. Tutaj są kaszki.-zabrał je z moich rąk i podał je brunetce.- Porywam Ingę i zobowiązuję się odwieźć ją o ludzkiej porze.-powiedział do niej z czarującym uśmiechem..Oł maj gasz...Jak on to robi? Ewa! Nie gódź się!
-Pewnie! Jasne! Przekażę Ani. Bawcie się dobrze.-Czy ja się przesłyszałam?! Ta tylko uśmiechnęła się promiennie wkładając kaszki do koszyka.
Marco pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia. A co się stało z jego zakupami?
-A twoje zakupy?
-Zrobię kiedy indziej. No chodź.-uśmiechnął się szeroko i poszliśmy w kierunku jego samochodu. Otworzył mi drzwi od strony pasażera, a sam wsiadł od strony kierowcy. Przekręcił kluczyk w stacyjce i rozległ się cichutki warkot silnika.

-Dokąd jedziemy?-zapytałam, kiedy po jakimś czasie zatrzymaliśmy się na światłach. Marco spojrzał się na mnie i starał się (na marne) stłumić śmiech.
-Możesz mi powiedzieć, co cię tak bawi?
-Ja nie...nie wierzę! Haha, ale jak..
-Marco! Przestań, albo mi powiedz w końcu o co chodzi!
-Poczekaj chwilę, już niedaleko.
-Nie możesz mi nic więcej powiedzieć?
-Jesteś pocieszna.



















~~~

Kochane! Przepraszam za takie spóźnienie, ale tuż przed wstawieniem usunęła mi się calutka część i pisałam ją od poczatku. Mam nadzieję, że nie ma tu za wiele błędów. 
Chciałam wam ogromnie podziękować za wspaniałe komentarze, które ogromnie motywują i za dwie nominacje do Liebster Award!!! (moje odpowiedzi w zakładce!). Jak już pisałam to powyżej to taki mały "wstęp" do 21.-swoją drogą-matko jak to szybko zleciało.. :') Już mamy 20-stkę! ;o
No nic. To ja lecę!
I jak ktoś jeszcze nie wie (zapewne wszyscy już wiedzą;D ) wygraliśmy  wspaniałe 4:0 i mamy na razie 2 miejsce w tabeli-gramy o 1! Marco, Auba & Miki x2 :))) Nasi dzisiejsi mistrzowie! Tylko tak dalej!
Buziaki:***

sobota, 8 sierpnia 2015

Dziewiętnaście.





/Inga/


-Dziękuję Ci, Marco… Za to wszystko co dla mnie zrobiłeś…–odezwałam się w końcu, kiedy podjechaliśmy pod dom Lewandowskich. Nie mogłam sama pozbierać tych wszystkich strzępek w mojej głowie. Gdyby tak z nich wyodrębnić Marco… To, co dla mnie zrobił tej nocy… Przecież mógłby równie dobrze zawieźć do Anki i Roberta i zostawić sam na sam z moją rozjechaną niczym przez czołg i walec psychiką.
-Nie ma za co.-posłał do mnie swój piękny uśmiech. Nie mogłam się oprzeć i mocno go do siebie przytuliłam.
-Jest. Oj, jest…-szepnęłam mu do ucha. Wyczułam jego jeszcze większy uśmiech.
-Który to już raz oglądałaś „Śniadanie u Tiffany’ego”?
-Sto trzydziesty dziewiąty w ogóle, pierwszy raz po niemiecku.
-Wow… Ale miałaś rację, lektor był paskudny.
-Jak wszyscy inni niemieccy.
-Uważaj, bo zaraz pożałujesz.
-A ty pożałujesz, jak się spóźnisz na trening.
-Na pewno nie chcesz jechać?
-Nie. Poleżę sobie trochę w ogrodzie. Dobrze mi zrobi.
-Może zostać z tobą?
-Nie trzeba, Marco. Potrzebuję chwili samotności. Chcę sobie to na trzeźwo poukładać w tej łepetynie… Tak, wiem, wiem, jak coś to mam dzwonić. Już mi powtarzałeś to ze sto razy.
-Powtórzę sto pierwszy. Zawsze możesz do mnie zadzwonić. O każdej porze dnia i nocy. Nie żartuję.
 -Chyba już zapamiętałam. Możesz mieć pewność jak będę potrzebowała zadzwonić na linię pocieszycieli będziesz jako pierwszy na liście. Pa.-pocałowałam go w policzek i czując przybierającą purpurę na moich policzkach, jak najprędzej wymknęłam się z samochodu. 
Wklepałam kod przy furtce do posiadłości Lewandowskich i weszłam szybko do domu. W salonie zastałam Anię, Roberta i Mario.


-Inga! Kochana! Gdzie ty się tyle podziewałaś!-podbiegła do mnie moja przyjaciółka i mocno mnie przytuliła.
-Hej, spokojnie, byłam u Marco.
-U Marco? Myślałam, że miałaś być u Ewy… Tak Robert mówił. –spojrzałam pytająco na Mario. Pokręcił przecząco głową. Czyli nic im nie powiedział. Całe szczęście. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
-A ty nie miałaś być przypadkiem zła na Marco?
-Za co?
-Za to, że nie powiedział ci o tej kobiecie i dziecku…
-Czekaj, co przepraszam?-odezwał się Goetze i spojrzał na nas jakbyśmy obie z kosmosu spadły
-Nic…
-Nie ma nic. Chodź na chwilę do ogrodu.
-Mario, powinniśmy już być w drodze na trening.
-Pięć minut.-odpowiedział i pociągnął mnie za rękę ku drzwiom ogrodowym.
-Udało wam się chociaż porozmawiać?
-Nie. A nawet tak.
-Jaśniej!
-No jakoś przy okazji mu powiedziałam mu, że jest moim przyjacielem.
-Nie wytłumaczyliście sobie tego pocałunku i w ogóle?
-Nie.
-A gdzie spałaś?
-Jeny, Goetze, czy to takie ważne?
-Tak!-wyszczerzył się w tym swoim uśmieszku
-Na łóżku.
-Jaka była pościel?
-Myślisz, że w środku nocy przyglądałam się barwie pościeli? Czarny, może granat.
-Ha! Czyli spałaś w jego sypialni!
-Fascynujące… Doprawdy…
-A gdzie spał Marco?
-W fotelu.
-Eeee, kicha. Nie mogłaś się podzielić kawałkiem łóżka?
-Ty! Grubasku! Ty mi tu za swatkę nie rób, okeej?
-Nawet się nie całowaliście?-dopytywał… Emm… Co by tu powiedzieć? Minęło już pięć minut? Kiedy ten Robert w końcu go zawoła, czy coś? Spojrzałam się na drzwi prowadzące do ogrodu. Nikt tam nie stał. Szlag by to…
-Wiedziałem! Wiedziałem! Wiedziałem!
-Co wiedziałeś?
-Że się całowaliście!
-Tak, całowaliśmy się, podoba się?!
-Taaaak!-podskoczył jak małe dziecko i mnie mocno uściskał
-Mario, nie wyobrażaj sobie za wiele, okej? Po pierwsze nie zamierzam się pakować w żadne związki, a po drugie nie zamierzam być tą drugą. Nie kręci mnie odbijanie komuś facetów.
-O co z tym chodzi?
-Nie wiesz?
-O czym?
-O dziewczynie Marco.
-Marco ma dziewczynę?
-Też nie wiedziałam, dopóki nie zobaczyłam ich wychodzących radosnych z galerii. W dodatku z małym dzieckiem.
-Nic nie wiedziałem…
-Chyba nikt nic nie wie. Ale proszę cię,  nie rozpowiadaj tego nikomu. Niech to zostanie u nas i Lewandowskich, ok? Może kiedy indziej będzie chciał nam ich przedstawić.
-Może…

-Mario, chodź, bo miliona kółek karnych nie będę robić.
-Okej! Inga, jedziesz?
-Nie.
-…A kiedyś jeszcze przyjdziesz na nasz trening?
-No ba. I nie jeden.
-To dobrze… Jak się w ogóle czujesz?
-Bywało lepiej, ale w porządku.-uśmiechnęłam się, a ten uściskał mnie na pożegnanie i pobiegł w kierunku wyjścia.

Było bardzo ciepło. Poszłam do mojego pokoju i przebrałam się w krótkie spodenki, górę od kostiumu i japonki. Włosy związałam w koczek i zmyłam makijaż. Tak ubrana zeszłam po schodach, poszłam do kuchni, gdzie nalałam sobie do szklanki wody z cytryną i listkiem mięty, wzięłam ze stołu jakąś gazetę i poszłam do ogrodu rozsiąść się na leżaku i łapać ostatnie promienie dzisiejszego słońca.



/Marco/

Dzisiejszy dzień zaliczam do tych najbardziej udanych. Całe popołudnie spędziłem z Ingą. Oglądaliśmy na komputerze „Śniadanie u Tiffany’ego”, jej ulubiony film, który widziała już miliony razy, a i tak jej się nie znudził. Ja nie mam o nim jakiegoś większego zdania. Może dlatego, że go nie oglądałem, tylko cały czas patrzyłem na rysy jej twarzy…

Właśnie siedzieliśmy przebrani z chłopakami w szatni, kiedy wparowali do niej Mario i Lewy.

-Cześć wszystkim-rzucili niemal synchronicznie i zaczęli się szybko przebierać.
-Cześć, cześć. A co to takie zbiorowe spóźnianie?
-A tak jakoś. Akurat byłem u Roberta.
-A cóż tam robiłeś?-pytał dalej Mats
-A rozmawiałem.
-A z kim?
-A z Ingą.
-A to fajnie.
-A wiem.
-A będzie?
-Nie.
-Przegrałeś. Nie powiedziałeś „A”.
-Dobry wieczór, zapraszam wszystkich na murawę.-wychylił się zza drzwi Klopp, a chwilę później już go nie było.
-Co z nim?-zapytał Marcel marszcząc brwi.
-Nie wiem. Coś nie w humorze. Będzie długi trening.-westchnął Aubameyang


Wyszliśmy wszyscy na murawę. Stanęliśmy w szeregu.

-Chyba jesteśmy w komplecie. Trening dzisiaj wyjątkowo przełożony. Mam nadzieję, że nie zepsułem wam planów na dzisiaj. Na początek piętnaście okrążeń boiska.
-Ile?!-zaprotestował Moritz
-Dwadzieścia. Już. Marco do mnie.

-Tak?-trener spojrzał na resztę, żeby zobaczyć, czy są w odpowiedniej odległości.
-Nie ma jej, prawda?
-Nie. Jest w domu z Anią. Wie o tym tylko Kuba, Mario i ja. Nikt poza tym.
-Jak z nią? Lepiej?
-Szczerze? Gdyby nie Kuba byłoby ciężko. Trzeba mu przyznać, że postawił ją na nogi i odżyła.
-Nie dusi tego w sobie?
-Nie. Długo rozmawiali i wszystko się unormowało.-powiedziałem, na co na twarzy trenera pojawił się nieznaczny uśmiech.
-To dobrze. Bardzo dobrze. Całe szczęście.
-Mówiłem, że nie ma o co się martwić. Jest bardzo twarda.
-Tak. Jest twarda… Po ojcu.-wypowiedział ostatnie dwa słowa jakby je testując, za to z dumą.
-Niewątpliwie.-uśmiechnąłem się do niego, na co on zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku.
-Dziękuję ci, Marco.
-Ja chyba tutaj odegrałem najmniejszą rolę.
-Nie, wręcz największą. Przy tobie jest szczęśliwa.-cały czas uśmiechał się szczerze –Pytałeś, czy chce się spotkać, czy porozmawiać?
-Powiedziała mi, że by chciała po naszym wyjeździe na obóz z dzieciakami. Potrzebuje trochę czasu, na chwilę od tego uciec. Nie mówiłem, że pan pytał.
-I dobrze. Cieszę się, że w ogóle chce porozmawiać.
-Przecież ona pana bardzo lubi.
-Jako trenera Borusii…
-Nie, to się przedkłada.
-Myślisz?
-Pytała, czy wiem co u pana.
-Serio?
-Tak. Od razu jak się obudziła. Martwiła się. Chyba bardziej niż o swój opłakany stan…
-Przepraszam, że akurat się wtrącę, domyśliłem się o czym rozmawiacie, jak podbiegłem to akurat trafiłem na dobry temat.- stanął koło nas Kuba
-Jasne, nie ma sprawy. Tobie też miałem podziękować…
-Ale nie ma za co. Tylko otwarcie porozmawialiśmy.
-Każdy mówi, że to nie jego zasługa. Zmówiliście się, czy co?-zaśmiał się pod nosem –A wracając, to co chciałeś powiedzieć.
-Ehh… No dobra, ale nie wiecie tego ode mnie. Inga mi wyznała, że boi się, że przez nią rozstanie się pan z żoną.-Klopp głośno wypuścił powietrze z płuc.
-Ulla wyprowadziła się do matki. Pokłóciliśmy się dosyć ostro. Na razie nie bierzemy rozwodu, ale rozumiecie… Inga na pewno nie może się za to obwiniać, bo to nie jest jej wina. Gdyby nie przyjechała tutaj do Lewandowskich, to być może nigdy w życiu nie dowiedziałbym się, że mam córkę. I wiele bym stracił.
-Przykro mi. Może to da się jakoś uratować? O tym to chyba już pan będzie musiał z nią porozmawiać, bo my już tutaj nic nie zdziałamy.
-Tak, będę musiał z nią pogadać. Ale to już po tym waszym wyjeździe. No dobra, koniec ploteczek. Teraz dziesięć kółeczek.
-Rymujemy!-zaśmiał się Kuba
-I piłkarzom dokopujemy. Już, już, biegamy. Prywata prywatą, ale teraz jesteśmy w pracy!
-Tak jest.-zaśmiałem się i razem z Kubą dołączyliśmy do reszty.




***




Po treningu Mario szybko się ubrał i wyszedł jako jeden z wcześniejszych, burcząc krótkie „cześć”. Dziwne, bo zawsze wychodziliśmy razem.
-Nie wiesz, co się dzieje z Mario?-zwróciłem się do Roberta
-Nie. Jak był u nas było wszystko w porządku… Hmm… Może dopiero po rozmowie z Ingą zaczął się jakoś dziwnie zachowywać, ale nie wnikałem.
-Jasne, dzięki.
-Spoko. Ja lecę. Padam na twarz.
-Ja też. Ledwo żyję. Cześć
-Na razie!-rzucił do wszystkich i wyszedł z szatni.


Nie rozumiałem co się dzieje z Mario. A może Robert nie mówił mi całej prawdy? Teraz wiedziałem tylko jedno, że muszę iść spać, bo zaraz zasnę na stojąco.






                                        ***

Dziękuję za tyyle cudownych i motywujących komentarzy!♡♡♡ Dzięki nim znalazłam ogromne pokłady weny i napisałam z 3/4 rozdziału! I to nawet nieźle!:))) Za tydzień pojawi się bardzo krótki rozdział na dobrą sprawę cz.1 20-tki, ale nie mogłam inaczej zrobić niż je podzielić. Jutro wyjeżdżam na jednodniową wycieczkę na takie 75% niemiecką (reszta polska) wyspę Uznam!;) Zawsze to coś nowego, więcej miejsc do zwiedzania, więcej inspiracji...
PS. Taka pocztóweczka dla Was:)
Dopadłam płytę ani...dopiero w Koszalinie...godzinna męczarnia w śmierdzącym busie..ale jakie trofeum!☆☆☆
Buziaki!:***


sobota, 1 sierpnia 2015

Osiemnaście.




-Ślicznie wczoraj grałaś-odezwałem się w końcu. Inga podniosła się i posłała do mnie jeden ze swoich pięknych uśmiechów. Oparłem się o wezgłowie łóżka i dałem znać dziewczynie, żeby usiadła koło mnie. Chwilę później siedzieliśmy razem. Brunetka położyła głowę na moim barku, a ja objąłem ją ramieniem.

-Nie lubię tej piosenki…
-Dlaczego? Jest piękna.
-Znasz tą bajkę?
-Mam dwie starsze siostry. Byłem skazany na Disney’a.
-No widzisz. Jak byłam mała… z cztery, pięć lat… Uwielbiałam te wszystkie bajki. W tym Alladyna i właśnie tą piosenkę. Mówiła o księżniczce, księciu, prawdziwej miłości, szczęściu, wolności, życiu jak w bajce. Od dziecka marzyłam o takim życiu. Biała suknia z długim trenem, długi welon, druhny, kareta z końmi, piękny kościół, ślub z księciem z bajki…i rodzice. Płacząca w ławce matka i odprowadzający córkę do ołtarza ojciec. Takie tam marzenia małej dziewczynki. Żyłam tym…oj długo. A najbardziej boleśnie się przekonałam, że życie wcale takie nie jest. Że to zwykłe kłamstwo, ściemnianie małym dzieciom, wmawianie jaki świat jest piękny. Że nie ma życia jak księżniczka. Nie ma pięknych króla i królowej. Ta cała bańka ideałów pękła. Boleśnie pękła, kiedy ojciec księżniczki okazał się tyranem. Kiedy księżniczka została pozbawiona najmniejszego szczęścia, kiedy poleciała pierwsza krew z jej wargi, kiedy straciła przytomność… Marco?-dotknęła mojej dłoni. Przez moje ciało przeszedł szybki prąd. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego to właśnie ją spotkało coś tak strasznego. Dlaczego taki los ją spotkał. Dlaczego ja nie wiedziałem jak mam jej pomóc? Wiedziałem, że musiałem jej jakoś pomóc. Nie mogłem tak po prostu stać bezczynnie. Z całej siły objąłem ją. Przycisnąłem ją do siebie z całej siły. W tym momencie czułem, że byłem słaby. Psychicznie. Miałem milion myśli na sekundę.
-Jak mam ci pomóc? Co zrobić?
-Nie wiem, Marco. Wiem, że się martwisz… nie ma sensu. Muszę chyba sobie sama z tym poradzić, bo ktoś co coś takiego przeszedł może mnie zrozumieć. Jest mi ciężko i będzie. A ty się nie zadręczaj. Przepraszam, że tobie to wszystko opowiadam, ale czuję, że nie oceniasz mnie po tym, jak kiedyś żyłam, z kim mieszkałam, że nie wziąłeś mnie za wariatkę… Uprzedzam  cię, że ciężko jest się ze mną przyjaźnić. Mam wiele zahamowań, zwłaszcza do facetów, choć…to dosyć dziwne, ale przy tobie to wszystko ucieka. Nie wszystko, ale większość. Czuję jakieś takie pewne poczucie bezpieczeństwa jak bardziej się poznaliśmy… i dziękuję ci za to.
-Cieszę się, że tak jest i o wszystkim mi mówisz. To jest dla mnie ważne. Postaram się zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby ci pomóc. Będzie dobrze. Nawet teraz. Musi ci być trudno w tej sytuacji, ale masz mnie, Mario… Ani i Robertowi możesz powiedzieć kiedy chcesz, albo w ogóle, ale na nas wszystkich możesz liczyć. A jak będziesz chciała pogadać…o Kloppach to zawsze możesz przyjść do mnie lub Mario, jest trochę dzieckiem, ale uwierz, jak coś to z nim zawsze można pogadać od serca.
-Dziękuję.-uśmiechnęła się delikatnie i ziewnęła
-Chyba czas w końcu spać, co?
-Yhym.-mruknęła i zsunęła się na poduszkę. Już miałem podnosić się z łóżka, kiedy usłyszałem jej cichy głos.
-Marco?
-Hmm?
-Zostań i opowiedz mi coś o sobie. Tak mało o tobie wiem, a ty o mnie prawie wszystko.
-No dobrze. Ale ty już zamknij oczy i śpij, ok?
-Okej.-uśmiechnęła się i wtuliła w moją poduszkę.
-No to od dziecka chciałem grać w piłkę. Rodzice zapisali mnie do szkółki. Nie chwaląc się, od razu byłem najlepszy… Nie chichraj tam się tylko śpij. Potem, kiedy trafiłem do Juniorów, poznałem tam Mario…

W końcu usłyszałem jej równomierny oddech. Zasnęła. Podniosłem się z łóżka i usiadłem na fotelu naprzeciwko łóżka, tak, że miałem doskonały widok na śpiącą polkę. Po kilkunastu minutach mnie oświeciło. Wstałem i jak najciszej opuściłem pokój. Zbiegłem na palcach po schodach i chwyciłem za telefon i nie zważając na godzinę wybrałem numer do Kuby. Po pięciu sygnałach usłyszałem jego zaspany głos.


-Czy ty się dobrze czujesz?
-Cześć. Przepraszam za porę, ale wyjątkowa sytuacja. Bardzo delikatna sprawa, nie na telefon…
-Co się stało?
-Posłuchaj, wiem, że jako nastolatek miałeś koszmarne przeżycia, przeszedłeś już przez to wszystko z rodzicami…wiem, że to dla ciebie nie za fajny temat, ale potrzebuję, żebyś o tym pogadał… z Ingą…
-Nie rozumiem… Co ma z tym Inga wspólnego?
-Jest teraz u mnie. Czuję, że jest cały czas w szoku, totalnej rozsypce. Próbowałem sprawić, żeby na chwilę zapomniała…może faktycznie na niewielką… To cały czas w niej siedzi. Uspokajałem ją z dwie, trzy godziny. Wcześniej obudziła się z krzykiem, paniką w oczach… Boję się o nią. Ona chce sama sobie z tym poradzić, udaje dzielną, ale jest na kruchej linii. Jeżeli ona nie porozmawia z kimś, kto przeżył coś podobnego, nie no może akurat nie podobnego...traumatycznego..zwariuje.
-Traumatycznego?
-Ojciec-tyran. Bił ją, próbował zgwałcić… Wiem, nie powinienem tego ci mówić, ale wiem też, że muszę coś z tym zrobić. Nie mogę patrzeć jak bardzo się męczy, boi, płacze…
-Jezu, ja nie wiedziałem. Myślałem… To taka radosna dziewczyna… Co teraz z jej ojcem, z matką?
-Tamten powiedział jej kilka tygodni temu, że nie jest jej biologicznym ojcem… W dodatku poszedł siedzieć.
-Całe szczęście. A co z jej biologicznymi rodzicami? Wiadomo coś?
-Wczoraj właśnie się dowiedziała…kim są. Wygarnęła wszystko matce co czuła, co się działo… Teraz to wszystko do niej wróciło. Martwię się o nią. Ona potrzebuje rozmowy z kimś, kto naprawdę ją zrozumie.
-Jasne, jasne, pewnie, że przyjadę. Będę z samego rana. Ty też odpocznij trochę, Marco.
-Dzięki, stary. Jestem ci naprawdę wdzięczny.
-Nie ma sprawy, choć nie wiem na ile coś zdziałam, to mam nadzieję, że w jakimś tam stopniu uda mi się z nią porozmawiać.
-Też mam taką nadzieję. Dobranoc. I przeproś ode mnie żonę za obudzenie.
-Okej. Od razu jak zadzwoniłeś kazała cię pozdrowić. To do zobaczenia za cztery godziny.
-Dobra. I jeszcze raz sorry, za taką porę.
-Spoko. Dobranoc.


Mam nadzieję, że rozmowa z Kubą choć trochę jej pomoże. Może zrozumie, że nie jest jedyna, która ma taki bagaż na plecach i da się normalnie i szczęśliwie żyć.
Wróciłem po cichu do sypialni. Spała spokojnie miarowo oddychając. Przejechałem delikatnie zewnętrzną stroną dłoni po jej policzku. Uśmiechnęła się delikatnie i mocniej wtuliła się w poduszkę.
Usiadłem w fotelu i znowu obserwowałem. Może się to wydawać nudne, ale jeśli człowiek jest zakochany, to przecież robi różne, dziwne rzeczy. Zakochany… Zakochany w przyjaciółce… Trzeba zadowolić się i tym…


Obudziłem się z rano na fotelu. Od razu spojrzałem na łóżko. Było puste. A ja nie wiadomo jak siedziałem przykryty kocem. Poderwałem się z fotela, rzucając koc gdzieś w bok i wybiegłem z sypialni, mając nadzieję, że jest gdzieś w łazience. Łazienka na piętrze okazała się pusta. Druga sypialnia też. Zbiegłem schodami na dół. Wtedy już mogłem odetchnąć spokojnie.

-Już myślałem, że uciekłaś.-usiadłem na wysokim krześle i przyglądałem się dziewczynie krzątającej po mojej kuchni.
-Mogłam, ale stwierdziłam, że najpierw opróżnię ci trochę lodówkę.
-Dobra taktyka. Co robisz wspaniałego?
-Nic wspaniałego. Przeciętną jajecznicę z szynką, szczypiorkiem i pieczarkami.
-Ooo, dawno nie jadłem. Pomóc ci w czymś?
-Wyciągniesz talerze?
-Jasne.
I tak właśnie zjedliśmy razem śniadanie.

-Mam pełny brzuch.
-Ja też. Ale spokojnie, Ania już zadba o twój tłuszczyk.
-Tłuszczyk?
-Yhym.
-Czy ty sugerujesz, że jestem gruba?!
-…
-Tłuszczyk? Ty wredny prosiaku! Tłuszczyk! –uratowało mnie pukanie do drzwi. Zerwałem się na równe nogi i pobiegłem do drzwi. Inga pognała za mną co chwila okładając mnie poduszką. Otworzyłem drzwi, a w nich stał roześmiany Kuba.
-Słychać was już na korytarzu. Kłócicie się jak stare dobre małżeństwo.
-Jajecznicy mi żałuje i tłuszcz wypomina! Tak poza tym, cześć Kuba.-poskarżyła się na co dostałem ponownie poduszką w plecy. Odwróciłem się, chwyciłem w talii i przerzuciłem sobie przez ramię.
-Puszczaj mnie, idioto! Reus, no!-wymachiwała nogami we wszystkie strony
-Zapraszam, zapraszam.-rzuciłem do Kuby, który cały czas stał w progu i się z nas śmiał.
Zaniosłem ją po schodach do góry prosto do mojej sypialni i zrzuciłem na łóżko. Za nami wszedł uśmiechnięty Kuba. Rzuciłem do niego porozumiewawcze spojrzenie i ulotniłem się szybko z pokoju. Udałem się do salonu i usiadłem na kanapie.

Minuty dłużyły się niemiłosiernie. Nie wiedziałem kompletnie co mam ze sobą zrobić. Wstałem już, żeby pójść sprawdzić czy wszystko w porządku. Zatrzymałem się jednak przed nimi, kiedy usłyszałem kawałek rozmowy.

-Ile miałaś wtedy lat?
-Szesnaście. Za drugim razem w moje siedemnaste urodziny.
-Dwa?
-Tak.
-Ile wtedy brakowało? Zanim zdążyłaś się obronić?
-Sekunda? Ułamek? Było tak cholernie blisko… Strasznie się bałam… Raz się wywinęłam, za drugim miałam pod ręką wazon i go ogłuszyłam...

Odszedłem kilka metrów i wypuściłem głośno powietrze. Gdybym znalazł tego faceta zabiłbym. Bez wahania. Tacy ludzie nie zasługują na życie. Podobno grozi mu więzienie za kradzieże, ale i tak zbyt krótko będzie tam siedział niż na to zasłużył.
Cieszyłem się, że Inga w końcu się przed kimś otworzyła. Może trochę miałem jakiś zawód, że tą osobą nie byłem ja, ale najważniejsza teraz przecież jest Ona.
Akurat, kiedy schodziłem na dół mój telefon zadzwonił.

-Cześć Mario.
-No siema, słuchaj, co tam z Ingą? Jak się trzyma? Jak się czuje?
-Noc była dosyć ciężka… Widziałem, że nie chciała o tym do końca gadać. Powiedziała, że ja nigdy nie zrozumiem co przeszła… I taka jest z resztą prawda, ale zadzwoniłem do Kuby, przecież on też strasznie przechodził wszystko. Mam nadzieję, że to trochę jej pomoże, bo inaczej by się chyba załamała…
-Dobrze zrobiłeś. Ma dobrą opiekę.
-Robię co mogę…
-A kiedy Kuba przyjdzie?
-Już jest. Rozmawiają jakieś czterdzieści minut. A mnie nosi i nie wiem co robić.
-Niech pogadają na spokojnie. Nie bądź zazdrosny.
-Nie jestem zazdrosny.
-Yhyyym. No dobra, to nie przeszkadzam. Jak będę potrzebny, to daj znać, ok?
-Jasne, dzięki.
-Trzymaj się. I uściskaj ją ode mnie.
-Okey. To do zobaczenia.

Oparłem się o oparcie kanapy i wsłuchiwałem się w tykanie zegara. Kilka minut później, mój telefon się znowu rozdzwonił.

-Dzień dobry.
-Cześć, cześć, Marco. Wiesz co, jednak trening będzie na siedemnastą. Wysłałem wiadomości do części chłopaków, pewnie zaraz reszcie roześlą… Nie masz chyba już innych planów?
-Nie, w porządku. Nie wolał pan jednak odpocząć?
-Doszedłem do wniosku, że muszę się czymś zająć. Nie wiem już co robić, więc postanowiłem nie odwoływać pracy, tylko jeszcze bardziej się na niej skupić…
-Czyli trzeba się przygotować na męki?
-I to jakie!-zaśmiał się ponuro Klopp –Inga już wróciła do Lewandowskich? Jak z nią?
-Rozłączyłem się wtedy, bo obudziła się z krzykiem. Płakała, była przerażona. Te wszystkie traumy do niej wróciły z jeszcze większym uderzeniem.-usłyszałem w telefonie ciężkie westchnienie.
-Rozmawialiście?
-Nie do końca chciała mnie o tym opowiadać, bo jak stwierdziła, i tak bym jej nie zrozumiał. I dlatego… Przepraszam, że wygadałem, ale zadzwoniłem do Kuby. Wie pan przecież, że też ma trudną przeszłość. Właśnie siedzą u mnie w sypialni. Kiedy już chciałem tam wejść, usłyszałem kawałek rozmowy. Ona się naprawdę przed nim całkowicie otworzyła. Opowiadała…ciężko, ale dała radę. Nie płakała. Wydaje mi się, że ta rozmowa dużo jej pomoże. Przestanie mieć o sobie tak niską opinię, uwierzy, że jeszcze może być szczęśliwa. A Kuba i tak nikomu nie powie. Nawet jeśli trzeba będzie to własnej żonie. Proszę mi nie mieć tego za złe…
-Ależ nie mam! Cieszę się, że w końcu o tym z kimś porozmawia. Z tego co słyszałem, wie o tym tylko jej babcia. Lewandowscy znają najbardziej okrojoną wersję… Wiesz może… A, nie ważne.
-A może jednak ważne?
-…Wiesz może, czy chce w ogóle ze mną, czy Ullą porozmawiać?
-Nie wiem. Jak mówiłem, nie rozmawialiśmy o tym. Nie była gotowa. Zapytam Kuby, czy jemu coś mówiła.
-Dziękuję. Jak coś będziesz wiedział, jak będę potrzebny to dzwoń.
-Zadzwonię. Mario z resztą też to samo powiedział.
-Dobrze, że ma takich wspaniałych przyjaciół. Dziękuję, że przy niej cały czas jesteś.
-Nie mógłbym inaczej.
-To dobrze… Nie musisz dzisiaj przychodzić na trening. Może lepiej, żebyś był przy niej?
-Wydaje mi się, że będzie wolała zostać z tym na chwilę sama. Cały czas ktoś przy niej jest, a ona na pewno chce sobie sama na spokojnie to przemyśleć.
-Będzie sama w domu?
-Nie, przecież jest Ania.
-A, no tak. Może i masz rację. To do zobaczenia na treningu.
-Do zobaczenia.

Pół godziny później usłyszałem cichy śmiech dziewczyny i kroki na schodach. Poderwałem się z kanapy.

-Może masz ochotę na jajecznicę? Zostało jeszcze, bo zrobiłam więcej.
-Chętnie, ale następnym razem. Obiecałem moje dziewczyny zabrać na zakupy.
-A, to sprawa wyższe wagi państwowej.
-A jak!
-A poza tym jajecznicy już nie ma.-odezwałem się, kiedy zeszli do salonu. Inga spojrzała się na mnie, podeszła i uszczypnęła mnie w brzuch.
-Widać, widać.
-Wiesz co?!
-Spokojnie, Ania się jeszcze o ciebie zatroszczy. Zrobi ci taki trening, że nawet nie odczujesz braku dzisiejszego. O, tobie Kubusiu kochany też by się przydało.
-Ależ kochana nie trzeba, ja się za moim dzieckiem nabiegam więcej niż u Klopp’a na treningu.
-To teraz w ogóle będziesz miał mięśnie jak atleta
-Czemu?
-Drugie dziecko?
-Racja.-zaśmiali się do siebie. Chyba można było powiedzieć, że wróciła roześmiana Inga.
-Idę zobaczyć, czy Ania nie dzwoniła.-powiedziała. –Dzięki Kuba.-powiedziała cicho i mocno przytuliła Błaszczykowskiego. –Za to wszystko… Dziękuję...- Kiedy już go puściła ten posłał jej pokrzepiający uśmiech i pogładził ręką jej ramię. –Co ja miałam przed chwilą? A właśnie, telefon!-powiedziała, a chwilę później już jej nie było.

-Kuba, nie mam pojęcia jak mam ci dziękować.
-A daj spokój. Każdy na moim miejscu by tak zrobił.
-Nawet nie wiesz, jak się cieszę, jak widzę, kiedy się uśmiecha. Od razu kamień spadł mi z serca.
-…Czujesz coś do niej, prawda?
-Tak, ale jesteśmy przyjaciółmi i nikim więcej.
-To dobrze. To jest najlepsze wyjście, Marco. Ona ma strasznie dużo zahamowań. Głównie przed mężczyznami. I dotykiem. Mówiła, że Robert nawet jest bardzo ostrożny. Jak ktoś ją mocniej złapie..albo wiesz, położy rękę tam gdzie nie trzeba, od razu jej się przypomina tamten człowiek, tamte sytuacje…Ona jest już na dobrej drodze. Kiedyś w ogóle miała paniczny strach przed mężczyznami, ale odkąd poznała Roberta z tym jest coraz lepiej. Wiem, że ty chcesz pewnie czegoś więcej, bo widzę jak się na nią patrzysz, ale ona potrzebuje jeszcze kilu, kilkunastu miesięcy na jakikolwiek związek. To, co ona ma w głowie powoli odchodzi. Teraz, kiedy się dowiedziała o matce i ojcu, to wróciło, ale wydaje mi się, że na krótko. Kiedyś sobie dała jakoś radę, pewnie dzięki jej babci, teraz też da radę. Klopp pewnie też chce jej jakoś pomóc jak go znam… Jeżeli ci na niej bardzo zależy, to musi ci na razie wystarczyć przyjaźń. Daj jej czas.
-Wiem… Poszła specjalnie, bo chciałeś ze mną pogadać, nie? Przecież ma rozładowany telefon.
-Przejrzałeś mnie.-zaśmiał się.- Powodzenia.
-Dzięki… A, jeszcze Kuba..
-No?
-Dzwonił Klopp. Pytał, czy chce z nim albo jego żoną pogadać…
-Zapytaj ją o to.
-Będzie chciała o tym rozmawiać?
-Spokojnie. Da radę. To strasznie silna dziewczyna.
-Jeszcze raz dzięki. Nawet nie wiesz, jak dużo zrobiłeś.
-To ona sama sobie z tym poradziła. Moja znikoma zasługa. To ja lecę.

-Jasne, cześć. –i wyszedł. Czy naprawdę widać, że coś do niej czuję? I czy faktycznie dam radę zadowolić się zwykłą przyjaźnią? Jak mam bez niej obok żyć, skoro ona powoli zamienia się w mój tlen? A dzień bez niej, to dzień zmarnowany...












~~~

Część..hmm., z której jestem trochę mniej zadowolona..No cóż, bywają i takie:)
Na początku chciałabym życzyć wszystkiego, wszystkiego co najlepsze Mańce! <3 Sto lat, kochana! A ja lecę pakować ostatnie rzeczy do walizki-jutro (...tzn, skoro część będzie w sobotę, to jutro było wczoraj  :)) wyjeżdżam raniutko, teraz pobieram właśnie Worda na telefon...Jadę nabierać weny, czerpać nowe pomysły-zdradzę, że kilka nowych wątków, ciekawych dialogów się u mnie w głowie pojawiło, więc trzeba dopracować!:))
IIIIiii jeszcze (dopisywane w piątek rano, bo wiedziałam, że na bank o czymś tu zapomniałam ;P) jeszcze raz chciałam ooogrommnie podziękować Weronice Muller za przepiękną dedykację!<3 (dzięki niej dostałam takiego kopniaka, że napisałam 3/4 części, której nie mogłam zacząć!..a teraz jakoś jeszcze zakończenia nie mogę wymyślić..ale! dam radę!) <nuci:bo jak nie ja to kto?> :)))
I dziękuję za przeeemiłe komentarze! :** (to, że jestem na "urlopie" nie znaczy, że ich nie czytam-wejdę choćby na dach żeby złapać wifi i tu zdjrzeć!:)) )
Także kończę! 
Buziaki:**!!!