-A pamiętasz, dzisiaj o siedemnastej pod Iduną.
-Czemu?
-No na zdjęcia. Do tego wywiadu.
-Jeny! Kompletnie zapomniałam! W ogóle zapomniałam też ci
podziękować.
-Nie ma za co. Przyjemność po mojej stronie.
-Nie przesadzaj. Jeny! Przecież muszę zadzwonić do
chłopaków! Mogę od ciebie numer do…
-Przypomniałem im dzisiaj. Wszystko wiedzą. Leon też.
-Leon?
-Mój kuzyn. Fotograf… Musisz tylko wiedzieć, że jest on
nieco…specyficzny.
-Specyficzny? Z resztą nie ważne! Najważniejsze, że w ogóle
udało się załatwić tak szybko fotografa. Jesteś nieoceniony.
-Mów mi jeszcze…
-Skromny…
-Taak...
-Głupi…
-A już było tak romantycznie.
-Tak, zdecydowanie głupi.-w tym momencie zatrzymał samochód
-Wysiadaj.
-…Ale Marco, nie chciałam cię urazić, przecież tylko
żartowałam…
-Wiem przecież.
-No to dlaczego…
-Bo jesteśmy pod domem Lewandowskich?-spojrzałam za okno.
Faktycznie. Staliśmy pod bramą do posiadłości moich przyjaciół. A Marco się
znowu ze mnie śmiał.
-To tak. Dziękuję ci jeszcze raz za wszystko. I za przemiły
dzień.
-Jak już mówiłem, przyjemność po mojej stronie.
-To do zobaczenia.- uśmiechnęłam się i otworzyłam drzwi
-Do zobaczenia.-posłał mi swój firmowy uśmiech, a ja
wysiadłam i zamknęłam drzwi. Pomachałam mu i podeszłam do furtki.
Wpisałam kod
i znalazłam się na terenie ich domu. Zadzwoniłam do drzwi. Nikt nie odpowiadał.
Przeskoczyłam przez płot i znalazłam się w wielkim ogrodzie
Lewandowskich. Byłam prawie pewna, że drzwi od ogrodu są otwarte. I nie myliłam
się! Weszłam do środka, położyłam torebkę na drewnianej komodzie i zdjęłam
buty. Odwróciłam się i zauważyłam zbiegających po schodach Lewandowskich. Nie
mogłam pohamować śmiechu.
-O… Hej…Em… Jak weszłaś?-zatrzymał się widząc mnie Robert
-Ogrodem.-odpowiedziałam. Wzięłam torbę i po chwili
szperania znalazłam w niej grzebień. -Trzymaj, przyda ci się.-podałam go
zdezorientowanemu piłkarzowi. –I jeszcze przetrzyj się gąbką na ramieniu, bo
masz szminkę… A ty Aniu… Bluzeczkę na drugą stronę przełóż… I guzik zapnij w
spodniach.- wyminęłam zaskoczone małżeństwo i poszłam w stronę pokoju śmiejąc
się pod nosem.
Zamykając drzwi usłyszałam głośny śmiech Lewandowskich. Rzuciłam
się leniwie na łóżko i myślałam co z sobą zrobić. Jakiś czas później do mojego
pokoju zawitała Ania i położyła się koło mnie.
-Jak tam na randce?
-Nie rozumiem?
-Oj ty dobrze wiesz o co chodzi. Ewka mi powiedziała jak wy
już się z tymi maślanymi oczkami urwaliście z marketu…
-Pojechaliśmy do domu jego rodziców…
-O! Już cię rodzicom przedstawił? No, no, no!
-Siostrom. Okazało się…
-Wiem, wiem! Robert rozmawiał z Mario.
-To po co mnie przesłuchujesz? Lepiej ty powiedz jak tam
randka, co? Przepraszam, że przeszkodziłam. Nie myślałam, że o tej porze… em…będziecie
się żegnać, skoro wyjeżdżasz dopiero wieczorem.
-Hahahaha. Nie spodziewaliśmy się, że przyjdziesz tak
wcześnie.
-Wybaczcie, o wspaniali. Kiedyś sobie odbijecie.-puściłam do
niej oczko i obie się roześmiałyśmy.
-Oj, kochana… Ale nic? Żadnego flirtu?
-Anka!
-No cooo?
-Zlituj ty się! Właśnie? Która jest godzina?
-Za chwilę szesnasta, a co?
-Jeny! A ja na siedemnastą muszę być pod Iduną!
-Po co?
-Robić zdjęcie na okładkę do tego magazynu, co nad wywiadem
ślęczałam…
-A no tak! Wskakuj pod prysznic, a ja powybieram ci jakieś
ciuchy i makijaż.
-…A ty już spakowana?
-Nawet nie myśl, że się wykręcisz! A walizki mam gotowe. No
już! Sio!
-Tak jest.-zasalutowałam i leniwie posnułam się do łazienki.
***
-Idealnie!-oznajmiła kończąc swoją mizerną pracę nad
makijażem.
-Wow! Mocny trochę…-przejrzałam się w lustrze. Włosy luźnymi
kaskadami spadały mi na ramiona. Oczy miałam pomalowane w stylu smoke eyes z
grubą, czarną kreską, a usta były muśnięte pomadką z różowo-czerwonym
refleksem. Ubrana byłam w czarną sukienkę Ani-ślicznie rozkloszowana na dole, a
na nią założony żółto-czarny T-shirt Borussii Dortmund. Do tego czarne szpilki
i voila!
-Wyglądasz cu-do-wnie!
-Dzięki kochana...
-Inga, Mario po ciebie przyjechał.-do pokoju zajrzał Robert
-Mario? A co on tu..?
-Siema, siema, laseczki!-nie zdążyłam dokończyć, a na moje
łóżko rzucił się sam wyżej wspomniany.-..i ty...-rzucił szybkie spojrzenie na
Roberta, a potem usiadł pomiędzy mną a Anką i objął nas za ramiona.
-Nie za dobrze ci?
-Ależ skąd! Dwie piękne polki koło siebie! Czego chcieć
więcej?
-E,em. Jedna nich jest zajęta!-chrząknął Robert, który stał
w progu pokoju.
-No ja wiem, wiem, ale Marco chyba mi wybaczy!
-Mario!
-Co?
-Wiadro!
-Oj, dobra, dobra. Idziemy?
-Wreszcie do rzeczy gada!
-Polać mu?
-…Prowadzisz.
-Eeee…
-Oj Mario, Mario… Chodź już.
***
Po dziesięciu minutach stanęliśmy na parkingu Iduny. Jak się
okazało przybyliśmy jako ostatni. Kuba, Łukasz i Moritz już czekali przebrani w
czarno-żółte trykoty. Naprzeciwko nich rozstawiał swój sprzęt fotograf, jak się
domyślałam Leon, kuzyn Marco.
-Hej chłopaki!-przywitałam się wysiadając z samochodu
przyjaciela i uścisnęłam kolejno Łukasza, Moritza, a na koniec
Błaszczykowskiego
-Świetnie wyglądasz, Inia. Jak się trzymasz?
-Po japońsku.
-Czyli?
-Jako-tako.-uśmiechnęłam się słabo, a Kuba opiekuńczo pogładził
mnie po ramieniu. –Przepraszam na chwilkę, przywitam się z fotografem.
-Jasne.
Podeszłam do młodego, wysokiego bruneta, który rozstawiał
stelaż do aparatu. Ubrany był dość nietypowo, bo w adidasy, czerwone, luźne
spodnie, zieloną bluzkę na ramiączkach…jedwabną? No i ideał tej kreacji mógł
już tylko dopełnić moherowy berecik w granatowo-waniliowe pasy! Marco określił
go jako…specyficzny? Chyba ma coś zbyt ubogie słownictwo…
-Cześć, ty jesteś zapewne kuzynem Marco. Leon, prawda?
-Zgadza się. Leonardo Kastner. Leo, Leon, jak wygodniej,
byle nie pełne. A tfu! A ty musisz być
ta cudowna Inga, dla której mój daleki kuzyn wynegocjował darmowe
zdjęcia!-ojjj, zrobiło się niezręcznie. Dziwnie… Niezręcznie…
-…No tak… Tak. Inga Mazur. –nazwisko po ojcu, który nie jest
moim ojcem, bo moim ojcem jest trener BVB, którego tak naprawdę powinnam mieć nazwisko,
ale nie mam…Trudne sprawyyy… Mogłabym tak powiedzieć, żeby odwzajemnić się
błogą niezręcznością, ale jednak postanowiłam zatrzymać tą poplątaną historię
na potem.
-Bardzo miło mi cię poznać, seniorina. Masz jakiś pomysł na
zdjęcie?- No proszę, poliglota!
-Ymmm, szczerze mówiąc, to miałam nadzieję, że ty, jako
fotograf będziesz miał jakąś wizję…
-Mam, ale sądziłem, że ty, jako kobieta będziesz miała
jakieś „ale”, więc najpierw wolałem zapytać.
-Miałabym, gdybym się na tym znała, a to jedna z niewielu
rzeczy, na których się nie znam, więc…
-Jedna, z niewielu rzeczy, tak? No proszę, ciekawa z ciebie
osoba, mi dulce.
-Nie chcę się wtrącać, ale już jesteśmy
gotowi.-zmaterializował się przed nami Goetze. I chwała mu!
-Jasne. To stańcie tak jakieś dwa i pół metra dalej, a my z
Ingą, spróbujemy zrobić dobre zdjęcie,si? -mrugnął do mnie. On do mnie
mrugnął?! Palant! Co on sobie wyobraża!
Ja już jestem zakochana, nie widać!
Cholera! Co dzisiaj ze mną jest? Najchętniej położyłabym się pod tym wspaniałym
kocykiem, który wyczaiłam w jednej z szuflad w domu Lewandowskich, skuliłabym
się w niewidzialny kłębek i udawała, że mnie nie ma…
-Jasne, tylko my staniemy-wskazałam na chłopaków stojących
za mną-dwa i pół metra dalej, a ty kochaniutki sam sobie zrobisz idealne zdjęcie.-powiedziałam
twardo i skierowałam się w stronę piłkarzy, a za mną Mario z wymalowanym
uśmiechem na pół twarzy.
-Nieźle, kochaniutka!
-Spadaj, grubasku.
-Ojojoj, chyba się pogniewam!-przekomicznie udawał
obrażonego. Trzeba się aż powstrzymywać od śmiechu.
-Ojojoj, chyba jednak nie!
-Masz rację!-powiedział i oburzenie raptownie zniknęło z
jego twarzy a w zamian ponownie pojawił się uśmiech. W jednej sekundzie
poderwał mnie z ziemi i przerzucił sobie przez bark.
-Marioooo!!!!! Puszczaj! Puść mnie, słyszysz?!-zaczęłam
rzucać się na wszystkie strony
-Ej, chłopaki, nie uwierzycie jaka ona jest lekka!-skierował
się do trójki piłkarzy przyglądających się nam z rozbawieniem.
-Mario daj dziewczynie spokój…-wstawił się za mną
Błaszczykowski, choć sam miał niezły ubaw. Na szczęście podziałało. Oh, jak to
cudownie mieć grunt pod stopami!
-Dzięki Kuba. To co, ustawiamy się?
Leon zmieniał nasze ustawienie kilka razy. Zawsze musiało mu
coś nie pasować. To ja wyglądam na za wysoką, to jesteśmy rozstawieni za szeroko,
to za bardzo w jednej kupie, to moja ręka na biodrze zasłania napis na koszulce
Moritza… Aż miałam ochotę trzasnąć tego całego kuzynka Marco i powiedzieć „weź
w końcu zrób to cholerne zdjęcie!”. Dałam mu ostatnią szansę, i jeśli się nie
ogarnie, to zaraz mu to powiem. Ostatnia szansa! Stanęłam po środku między Kubą
a Mario, a po zewnętrznych Moritz i Łukasz. Kiedy już Leon miał nacisnąć spust
migawki odskoczył od aparatu jak poparzony. No bez jaj. Jeszcze może mu się
bateria rozładowała?
-O! Będzie idealnie! Halo! Halo!-podskoczył niczym poparzony
i pobiegł w kierunku wejścia na Idunę.
-Chłopaki, sorry, że to tak wyszło, nie myślałam, że to tak
długo zejdzie. Nie odpowiadam za niego.
-Jasne, mamy czas. Ale gościu jest …specyficzny.
-Jak jego kuzyn.-dodałam ze śmiechem, czym po chwili wszyscy
się zarazili.
-No! To proszę sobie tu stanąć koło Łukasza.-usłyszeliśmy
pewny głos Leona ciągnącego za sobą…Kloppa.
-Ale ja nie jestem nawet przebrany! Nie pasuję do tego
zdjęcia.-przewrócił oczami i spojrzał na niego z politowaniem.
-No to myk, myk do szatni czy czegoś tam i niech się amigo
przebierze.-…czy on właśnie powiedział do Klopp’a „amigo”?
-Słyszeliście to samo co ja, czy mi mocno uszy
nawalają?-zwróciłam się po polsku do Błaszczykowskiego i Piszczka
-Chyba jednak uszy masz jak najbardziej zdrowe- odpowiedział
Łukasz. Spojrzeliśmy po sobie i ryknęliśmy śmiechem. Chwilę później dołączyli
do nas Mario z Moritzem. Spojrzałam przez chwilę na Kloppa. W tym samym
momencie i on spojrzał w moim kierunku. Uśmiechnęłam się niepewnie, a on
odpowiedział tym samym z również pewną rezerwą i…obawą? Już miałam powiedzieć
jakieś „dobry wieczór”, czy coś, ale zostałam uprzedzona przez Niemca z
hiszpańskim akcentem.
-Mio seniorina, zaraz ci się makijaż rozmaże! I wyjdą takie
passe zdjęcia!
-Muchas gracias, mi amigo. Bierę chusteczkę i jestem ready.
-O! Widzę, że seniorita też była w Hiszpanii!
-Takiej samej jak ty.
-Inga, ty byłaś w Hiszpanii? Mówiłaś…-wtrącił się Goetze
-Oczywiście, że nie byłam.-spojrzałam spod byka na pana monsieur
i poszłam w kierunku samochodu Mario po torebkę.
-Panie trenerze, niech no pan już biegnie prestissimo!
-Ależ już biegnę! Jak to pan powiadał „myk, myk!”.-zaśmiał
się pod nosem Klopp i pobiegł truchtem w kierunku wejścia na Idunę. Pokręciłam
głową z niedowierzaniem i zajęłam się szukaniem chusteczek w torebce. Kiedy już
delikatnie wytarłam dolne powieki spojrzałam na telefon… Chwyciłam go i
napisałam do Marco.
„…Specyficzny?... Jak
bardzo jesteście spokrewnieni?”
-Tyle stracić.-złapał się za głowę trener
-Uno! Deux! Trois! Quatre! Zbiórka i pozujemy jak diez
minutos ago!
-Poliglota z samouczka google translate.-mruknęłam pod
nosem, ale dość głośno, żeby wszyscy pozujący usłyszeli i roześmiali się głośno
na cały parking.
Po pięciu minutach jednak udało się nam wreszcie, tak, wreszcie
zrobić zdjęcie na okładkę. Dzięki Bogu!
-No! To teraz sami caballeros! Danke, seniorina!
-Muchas gracias, fotografo!-zaśmiałam się pod nosem.
–Powodzenia, caballeros! Seniorina idzie się przebrać i zaraz będzie! Zostawiam
was z przystojnym muchacho.
-Jesteś okrutna!
-Okrutny, to jest Reus, że nam go tu sprowadził.
-A no racja.-westchnął teatralnie Goetze.
-Seniorina, a sio! Kadr zasłania!-wyganiał mnie Leon
-Oczywiście! Myk, myk i mnie nie ma!
Pobiegłam do samochodu Goetze, otworzyłam bagażnik i
zabrałam wcześniej przygotowaną torbę z ubraniami na przebranie. Były to
najzwyklejsze w świecie czarne conversy, czarne getry i tunika. Wzięłam też torebkę i skierowałam się w
stronę wejścia na Idunę. Będąc w korytarzu miałam dylemat, czy nie skorzystać z
wielkiej szatni chłopaków, ale stwierdziłam, że za długo by mi to zeszło.
Znając siebie analizowałabym dogłębnie każdy milimetr ściany, czy posadzki.
Wybrałam wejście naprzeciwko do przestronnych, eleganckich łazienek. Zdjęłam
klubowy t-shirt, sukienkę i założyłam przygotowane ubrania. Spojrzałam na
godzinę w telefonie. Zostały jeszcze prawie trzy godziny do wyjazdu Ani do
Szwajcarii. Kiedy już miałam zablokować
telefon, kiedy przyszedł nowy sms.
„A co, boisz się, że
nasze dzieci będą takimi poliglotami?”
Nawet nie musiałam sprawdzać, żeby wiedzieć, że Marco jest
jego nadawcą. Nasze dzieci? Hahaha! Nie mogę określić czasu jak długo śmiałam
się do telefonu. Co za debil… Kochany debil…
„…Nasze dzieci? Jesteś
pijany? Boli cię coś? Wszystko w porządku? Pytałam się ze względu na to, że
zastanawiam się czy jeszcze z tobą trzymać.”
Opuściłam łazienki i znowu znalazłam się w długim, szarym
korytarzu. Ruszyłam w kierunku drzwi wyjściowych. Kiedy byłam już niedaleko
drzwi, raptem otworzyły się, a tuż przede mną stał sam Jurgen Klopp. Trener
Borussii…i..mój biologiczny ojciec. Stanął nieruchomo i spojrzał na mnie z
troską. Nie chciałam sobie wyobrażać jak teraz wyglądałam. Pewnie przypominałam
wystraszonego ducha. O ile takie coś da się przypominać. No bo co ja mam mu
powiedzieć?
-Hej… Już skończyliśmy zdjęcia.
-…Tak? W końcu. Myślałam, że będzie to trwać wieki…
-Ja też… - przyznał i nadal staliśmy w kompletnej ciszy
patrząc się na siebie. –Niezręcznie trochę, co?
-Oj… Trochę bardzo.-zaśmiałam się pod nosem. Klopp również
odpowiedział mi uśmiechem i trochę pewniej zrobił kilka kroków w moją stronę.
-Jak się czujesz?
-Ja? Jakoś się trzymam… Z resztą miałam pytać pana o to
samo.
-Mnie ciężko złamać... Gorzej już z zaskoczeniem.
-Tak… Dziwne trochę, prawda?
-Ale co? Że spotkaliśmy się akurat tutaj i po ponad
dwudziestu latach prawda wyszła na jaw?
-To swoją drogą. Chodziło mi raczej o to, że facet, który
uchodził za mój wzór do naśladowania, autorytet, w którego wpatrywałam się jak
w obrazek, po kilkunastu latach okazał się moim ojcem… Jeny, jak to
niedorzecznie brzmi.
-Bardzo mi miło, że tak było.
-I jest… Będzie…
-Żałujesz, że dowiedziałaś się prawdy?
-Z jednej strony nie, a z drugiej myśląc jakie mogłam mieć
normalne dzieciństwo, szczęśliwe dzieciństwo… Żałuję, bo to jeszcze bardziej
boli… A pan?
-Jedyne czego żałuję to to, że nie dowiedziałem się o twoim
istnieniu dwadzieścia jeden lat temu i że mieszkałaś z takim popaprańcem w
jednym domu zamiast…ze mną. Żałuję, że nie uczestniczyłem w twoim życiu od
małego, ale za to cholernie jestem wdzięczny losowi za to, że dał mi szansę po
tylu latach poznać własną córkę.
-Naprawdę?-zapytałam łamiącym się głosem poruszona jego
słowami. Tylko znowu się nie rozrycz.
-Pewnie. Kiedy urodził się Marc, okazało się, że Ulla nie
może mieć więcej dzieci, a ja od zawsze marzyłem, żeby mieć córkę. I pomyśleć,
że kiedy o tym myślałem, moja córka żyła kilkaset kilometrów od mojego domu.
Teraz, kiedy ciebie poznałem, jestem cholernie dumny, że to ty się nią właśnie
okazałaś. Jeny, proszę, nie płacz, bo jeszcze ja się zaraz rozryczę.-spojrzał
na mnie, a chwilę później mocno do siebie przytulił. Poczułam się… nie wiem,
bezpieczna? To coś innego… Tak, poczułam się ważna, poczułam się…kochana. To
takie nowe odczucie… Oh, tato…
-To takie pokręcone. Gubię się w tym wszystkim. Nie umiem
sobie nic poskładać. Mam tyle pytań…-wyrzuciłam w końcu z siebie. Trzymałam
głowę na jego klatce piersiowej, a jego ręce uspokajająco gładziły mnie po
plecach. Był sporo ode mnie wyższy. Czułam się trochę, jak mała, krucha
dziewczynka. Chyba wewnętrznie cały czas nią byłam.
-Damy sobie radę. Podobno mieliśmy się spotkać po tym waszym
wyjeździe, tak?
-Ymm… Tak w sumie chciałam. Przepraszam, że to wszystko tak
przechodziło przez Marco. Jakoś ja… nie miałam odwagi. Głupio mi trochę, że…
-Ale nie ma powodu być ci głupio. Domyślam się, co musisz
czuć. Mi też nie jest super łatwo. Ja przynajmniej się jakoś wyładowuję…
-Domyślam się, że chłopaki mieli ostatnio niezły wycisk?
Robert jak wrócił do domu wręcz szorował po podłodze, żeby dotrzeć do sypialni.
Ance jednak udało się go jeszcze wygonić pod prysznic.
-Um… Chciałem być jak najbardziej delikatny.
-Oczywiście.-zaśmiałam się pod nosem.
-Wiesz, Inga…-zaczął Klopp niepewnie i podrapał się po czole
–Jeżeli nie chcesz się spotykać… Ja…zrozumiem. Nie chcę cię do niczego zmuszać.
To twoja decyzja. Nie musisz przecież utrzymywać nawet ze mną kontaktów jeśli
nie chcesz.
-Nie! Bardzo chcę! Chciałabym…pana poznać. Chcę wiedzieć coś
więcej niż tylko to, że ma pan urodziny szesnastego czerwca, urodził się pan w
Stuttgarcie, ma pan metr dziewięćdziesiąt trzy wzrostu, pana rodzice to Norbert
i Elisabeth. W Borussii jest pan od 2008 roku, a ja już rok wcześniej im
kibicowałam i w nich wierzyłam, mimo, że sytuacja była opłakana, a jedyne
słowa, jakie zna pan po polsku to „rusz dupę”.-zakończyłam na prawie jednym
oddechu, po czym oboje się roześmialiśmy.
-Chodząca wikipedia.-zaśmiał się trener pszczółek. –W takim
razie się bardzo cieszę, że chcesz się spotkać…-nagle przerwał mu głośny dźwięk
klaksonu. Oboje mechanicznie spojrzeliśmy w stronę dobiegającego dźwięku.
Okazało się, że to Moritz stojący przez stadionem, a za nim stojący samochód
Mario.
-To po mnie. Mamy razem podjechać do sklepu po spray na
latające dziadostwa.
-A! Bo to już jutro wyjeżdżacie?
-Tak. A dzisiaj jeszcze wyjeżdża Ania i chciałabym zdążyć
się jeszcze z nią pożegnać.
-Rozumiem. W takim razie nie zatrzymuję. Baw się dobrze.
-Postaram się. Cieszę się, że chociaż chwilę udało się nam
porozmawiać. I przepraszam, jak to wyszło z tymi zdjęciami. Nie myślałam nawet,
że pana złapie.
-Ja również. Nie masz za co przepraszać! Trochę się
przynajmniej pośmiałem. Nie pomyślałbym nawet, że to kuzyn Marco.
-Nie zauważył pan podobieństwa?
-Szczerze? Żadnego. Czasem Marco wydaje się trochę…no…, ale
to naprawdę mądry i rozsądny facet… No i jakbyś mogła, przestań już z tym
„pan”.
-Postaram się. To ja już lecę. Do zobaczenia.
-Do zobaczenia. I uważaj na siebie!
-Instynkt macierzyński? Tak szybko?
-Widzisz? Gdzieś to w kościach miałem.-zaśmiał się głośno
Pożegnaliśmy się, a ja wybiegłam na zewnątrz i wsiadłam do
samochodu Mario, który od razu mnie zapewnił, że zleje tyłek Leitnerowi za to,
że przerwał moją rozmowę z Kloppem. Jeszcze mu przejdzie. Pojechaliśmy razem do
najbliższego marketu i kupiliśmy spraye przeciw komarom, kleszczom i innym
paskudztwom. Kiedy wróciłam już do domu, akurat zastałam żegnających się
Lewandowskich, tym razem nie wychodzących z sypialni w dość jednoznacznej
sytuacji, tylko słodko całujących się w przedpokoju. Aż miło popatrzeć takie
gołąbeczki. Awww. Tak więc po długich pożegnaniach zostaliśmy sami z Robertem
skazani na siebie przez dwa tygodnie. I coś mi się wydaje, że łatwo nie będzie.
Znalazłam jeszcze gdzieś w sobie nikłe pokłady energii w sam raz potrzebne na
to, żeby się spakować. Po godzinie w końcu nastąpiło oficjalne zamknięcie
walizki.
Przed snem jeszcze
spojrzałam na telefon. I tak jak myślałam czekała na mnie wiadomość od Marco.
„Mojej mamy siostry drugiego męża pasierbica miała przyrodnią siostrę,
która ma syna. Syn-Leon. Nie zgubiłaś się? Tak więc daleki, bardzo daleki
kuzyn, więc nie masz nawet na co patrzeć jeśli chodzi o więzy krwi czy
spokrewnienie. Raz czy dwa razy na jakiś rodzinnych imprezach zamieniliśmy
kilka zdań. : ) PS. Jestem trzeźwy. I zdrowy na ciele i umyśle.”
Od razu nasunęły mi się słowa Klopp’a „mądry i rozsądny
facet”. Haha. A ja jestem skaczącym
gumsiem.
„Nad tym ostatnim będę się zastanawiała zasypiając… Do zobaczenia jutro!
PS. Mario, Mo, Łukasz, Kuba i Klopp chcą cię zabić za tego muchacho-fotografa
ze mną na czele :* ”
Odpowiedź przyszła momentalnie:
„Klopp? Rozmawialiście? PS. Podoba mi się ostatni emotikon.”
„Tak, opowiem ci jutro. PS. Spadaj Reus.”
„Dobranoc <3”
~~~
No...Także tego.. xdd no nie mogę z tego :D
To ja już się żegnam!:)
Komentuujcie!
Buziaki kochane! :*
~~~
No. To się pośmialiśmy. I wystarczy. :D
A ja chcecie trochę więcej śmiechu to...
Panie i Panowie
Meine Damen und Herren
Zdobywca hattricka w meczu (7:2)
Wielki Marco Reus
A ja chcecie trochę więcej śmiechu to...
Panie i Panowie
Meine Damen und Herren
Zdobywca hattricka w meczu (7:2)
Wielki Marco Reus
YOU MADE MY DAY :') bramka szeleści-chyba coś wpadło xddd |
No...Także tego.. xdd no nie mogę z tego :D
Do programu "Mega chichot" trzeba wysłać. Lepsze niż podstawione grabie! :D
Doobra, chyba ochłonęłam :')
Dziękuję wszystkim za komentarze-to baardzo motywujące! (róbcie tak dalej!:D )
I prooszę o jeszcze, jeszcze, jeszcze więcej!:) Każda opinia jest dla mnie równie ważna!
W następnej części wyjazd, w kolejnej wyjazd, w kolejniejszej (wtf?) wyjazd...więc będzie się działo! :D Nie no, nie mogę patrzeć do góry bo się od razu zaczynam śmiać. A tak już na poważnie, to będzie się działo,będzie trochę zmian...
Wypadałoby jeszcze wspomnieć o dzisiejszym jubilacie!:)) Thomas Tuchel (jeśli nie poznajecie przez pszczółkowe okularki:D ) obchodzi dzisiaj swoje 42 urodziny!:)
Wypadałoby jeszcze wspomnieć o dzisiejszym jubilacie!:)) Thomas Tuchel (jeśli nie poznajecie przez pszczółkowe okularki:D ) obchodzi dzisiaj swoje 42 urodziny!:)
To ja już się żegnam!:)
Komentuujcie!
Buziaki kochane! :*
I tak na do widzenia...
Papaa:')