sobota, 26 grudnia 2015

Trzydzieści dziewięć.



Kiedy obudziłam się wszyscy w samolocie już spali. Ania z Cathy leżały oparte o swoje ramiona…A ja? Czułam, że zbiera mi się na płacz. Czy to koniec? Byliśmy razem dwa dni i to już koniec? I to z jakiego powodu! Dlatego, że ktoś inny wyznał mi miłość. Ja rozumiem, że można być zazdrosnym, ale czy on mi w ogóle ufa? Za mało razy mówiłam mu, że to jego kocham? Nie wierzy mi? Na czym ma polegać związek jak nie na miłości, wierze i zaufaniu…
Dwie pojedyncze łzy spłynęły po moim policzku. Znowu muszę płakać przez tę cholerną miłość? Nie. Koniec z tym. Nie będę go przepraszać za coś, co nie jest moją winą! To on się obraził i strzela durne fochy zamiast po ludzku porozmawiać. Nie będę jak ta ofiara z podkulonym ogonem przychodzić i wyjaśniać całą sytuację, o nie.
Odblokowałam telefon i zobaczyłam, że mam jedną wiadomość od taty na WhatsAppie.

„Kiedy wracacie?”

Wysłana godzinę temu. Już mi się poplątały te strefy czasowe. Odpiszę, najwyżej jak śpi to odczyta rano. Która jest w ogóle godzina? Czwarta czasu na Borneo… Dużo mi to mówi. Zaraz. Siedem godzin różnicy to z pewnością nie śpi.

„Lecimy właśnie samolotem. Nie wiem od jakiego czasu, bo zaraz po wejściu zasnęłam. Teraz wszyscy śpią, więc nie mam jak zapytać:)”

Chwilkę później przyszła odpowiedź

„Mam po Ciebie przyjechać? Mogę pojechać na lotnisko i sprawdzić o której lądujecie”

„Nie trzeba, zabiorę się z Anią i Robertem;)”

„Twój pokój na Ciebie czeka. Jak dla mnie możesz się wprowadzić jeszcze dziś. Oczywiście wyprzedzając twoje kolejne pytanie, każdy będzie mógł cię odwiedzać, nie będę Cię trzymał jak księżniczkę w zamku smoka..czy jak to tam się mawia Czarodzieja z Dortmundu;)”

A może ten pomysł nie jest taki zły? Muszę na spokojnie przemyśleć kilka kwestii, bez udziału osób trzecich , stronniczych, którzy wróżą mi kłótnie z Marco. Tata mi pewnie też wiele doradzi. Tak, to dobry pomysł.

„Chyba ta wieża jest dobrym rozwiązaniem. Potrzebuję chwili na pomyślenie..bez wszystkich piłkarzy nad głową:)”

„Chcę wiedzieć co się stało?”

Kochany tata… Tego mi właśnie trzeba.

„Jutro będziesz chciał, dobrze?”

„Zapamiętam. To wtedy spakujesz się u Lewego i zadzwoń do mnie to przyjadę. Chyba, że potrzebujesz pomocy przy pakowaniu?”

„Dam sobie radę, Ania i z pewnością pomoże.  W takim razie jesteśmy umówieni. To do zobaczenia!
PS. Jesteś pewien co do mojej wprowadzki?”

„Przyjemność po mojej stronie!;) Bardzo się cieszę, że się zdecydowałaś. Media też się ucieszą, będą mieli o czym się rozpisywać. Nie wiem czy wiesz, ale mamy okładkę.”

„Jak to…Dowiedzieli się? Skąd?”

„Spokojnie. To ja „przeżywam kryzys wieku średniego i zmieniłem żonę na młodą, piękną kochankę i sponsoruję jej tropikalne wakacje.”. Uprzedzam tylko żebyś się nie zdziwiła w kiosku na lotnisku.:) Jak chcesz się dowiedzieć więcej jak „para okazuje sobie czułości i nie może się rozstać na lotnisku” to lekturka czeka w domu:))”

No nieźle. Już bałam się, że informacja tak szybko wyciekła. Pewnie i tak się dowiedzą, ale lepiej w oficjalny sposób od taty, a nie z brukowców i ich „informatorów”

„…Nie wiem czy chcę to czytać.. Nie będziesz miał przez to problemów?”

„Żona może będzie zazdrosna o kochankę i to wszystko:)”

„Musisz jak najszybciej to wyjaśnić nim będzie za późno!:) To ja już się wyłączam i idę jeść!”

„Smacznego i do zobaczenia.”



***



Po godzinie wylądowaliśmy w Dortmundzie. Lot minął nam bez żadnych dodatkowych, niepotrzebnych atrakcji. Po skończeniu pisania z tatą kilka minut później obudziły się dziewczyny i kilkoro chłopaków.
Kiedy odebraliśmy swoje bagaże wszyscy zaczęli się ze sobą żegnać. Podszedł do mnie każdy…poza moim własnym chłopakiem. No bo przecież konsekwentnie trzeba trzymać focha. Na koniec podszedł do mnie Mario i mocno przytulił.

-Tak mi przykro, siostra.
-A co, już nie jestem jego dziewczyną?
-Nie, no jesteś! Tylko widzę jak ci z tym źle. Z nim to samo. Nie wiem o co chodzi, nie powiedział mi.
-Usłyszał kawałek rozmowy i sobie nie wiadomo co sobie dodał. Nawet nie zapytał mnie o to. Ja nie będę do niego biegać i się tłumaczyć nie wiadomo z czego.
-No i prawidłowo! Wszystko się ułoży, zobaczysz
-Mam taką nadzieję.-odpowiedziałam z lekkim uśmiechem

Podeszłam do Ani i Roberta
-Jedziemy?
-Pewnie! Właśnie mieliśmy cię wołać.
-Zawołałam się sama.-zaśmiałam się i poszliśmy do samochodu Lewandowskiego. Do ostatniej chwili myślałam, że wybiegnie za mną Marco. Ale przecież ja nie jestem Kopciuszkiem. Życie to nie bajka. Chyba to powinno stać się moim motto. Nie jest zbyt pesymistyczne?

-Wiecie co?-odezwałam się w końcu podczas jazdy do domu, kiedy Robert zatrzymał się na czerwonym świetle.
-Hmm?-oboje spojrzeli na mnie przez lusterko
-Może powinnam była wam to wcześniej powiedzieć, ale chciałabym przeprowadzić się do taty. Mamy już lipiec, niedługo zaczną się wasze zgrupowania. I tak bym nie mieszkała u was cały czas… A tata mi zaproponował to stwierdziłam, że spędzę z nim trochę więcej czasu. Oczywiście będziemy do siebie przychodzić i…
-Inga.-przerwała mi w niekończącym się wywodzie Ania kładąc dłoń na moje kolano. –Rozumiemy.  Nie obiecujemy jednak, że od nas odpoczniesz.-uśmiechnęła się szeroko
-No ja myślę.-odpowiedziałam z uśmiechem i ulgą jednocześnie.
Jak to się stało, że jak pokłóciłam się z Marco to Ania z Robertem odzyskali swoje pokłady bycia miłym i serdecznym? Ciekawe…
Kiedy weszliśmy do domu od razu postawiłam walizkę, którą miałam w Malezji przed wejściem. 

Poszłam do pokoju i zaczęłam pakować rzeczy razem z Anią w kolejne dwie walizki Lewandowskich, oddam je przy okazji.
Pod koniec pakowania wysłałam sms’a do taty, że jestem już gotowa do mojej wielkiej „wyprowadzki”. Pożegnałam się z Lewandowskimi, choć i tak będziemy od siebie niedaleko będziemy mieszkać to jednak trochę smutno. Obiecałyśmy sobie z Anią, że będziemy się umawiać na babskie wieczory i nocowania, a ja zamówiłam jej catering. Uściskaliśmy się wszyscy i wynieśliśmy walizki przed dom. Akurat wtedy też zajechał samochód taty. Wysiadł z niego z wielkim uśmiechem, a ja nagle sobie uświadomiłam, jak bardzo się za nim stęskniłam. Podbiegłam do niego i przytuliłam się jak taka mała dziewczynka.

-Stęskniłam się, wiesz?-powiedziałam nadal nie puszczając go z uścisku, a on zaczął mną bujać jak do walca, na co oboje się zaśmialiśmy.
-To co mam zabrać?-zapytał, kiedy to ja raczyłam go puścić
-Te walizeczki.-odsłoniłam mu widok
-Tylko?-zmarszczył brwi. –Tak w ogóle, dzień dobry państwu Lewandowskim! –uśmiechnął się szeroko i przywitał z nimi –Kradnę wam współlokatorkę.
-Powodzenia z nią życzymy!-śmiał się Lewy
-Oj, ja ci dam…-pogrodziłam mu palcem
-Oj, ja też.- zawtórował mi tata i znowu wszyscy się roześmialiśmy.  –To jak, serio te trzy walizki?
-Yhym-potwierdziłam –Reszta we Wrocławiu.
-Już się zaczynałem dziwić. Chodź Lewy, zacznij spalać kalorie i zanieś walizki do bagażnika.
-A ty?
-Ja tu jestem trenerem. Mogę cię jedynie zmotywować albo czas policzyć. Co wybierasz?-zapytał utrzymując powagę
-Jesteście tacy sami!-wycelował w nas palcem Robert i pokręcił głową. Zabrał dwie walizki, a tata wyręczył go w ostatniej
-W zamian za moją pomoc prowadzisz rozgrzewkę na treningu.
-Do treningu jeszcze daleko.-odpowiedział pewnie
-Stałem się bardzo pamiętliwy. Z resztą, Inga mi przypomni, prawda?
-Oczywiście!-uśmiechnęłam się szeroko.
-Idźcie już oboje!-odpowiedział na to ze śmiechem Robert i pożegnaliśmy się z małżeństwem.
Wsiadłam na przednie siedzenie pasażera i ruszyliśmy w stronę domu trenera pszczółek.




-Trzeba by się było kopsnąć do tego Wrocławia.-stwierdził, kiedy stanęliśmy na światłach
-Mamy czas.
-A właśnie, jest problem z nowym dowodem dla ciebie. Musimy pojechać do sądu i zrobić badania genetyczne, na innej podstawie nam go nie wystawią.
-…A jeśli okaże się, że nie…
-Jesteś moją córką i nie ma innej w ogóle opcji.
-Skąd wiesz? Może to jednak pomyłka…
-Nie masz nawet co rozmyślać. Jesteś zbyt podobna do Ulli, a podobno z charakteru jesteśmy tacy sami. A co, już nie chcesz?
-Nie, bardzo chcę, cieszę się, że odnalazłam rodzinę. Chyba po prostu nie mogę w to do końca uwierzyć, przyzwyczaić się.
-Do rodziny czy do tego, że jestem trenerem BVB?
-Jedno i drugie.
-Praca jak praca, nic wyjątkowego.
-Proszę cię… Jesteś uwielbiany przez setki tysięcy ludzi, dla wielu z nich jesteś wielkim autorytetem.
-Nie przesadzajmy…-zaśmiał się i ruszył ponownie
-Nie przesadzam! A propo! Masz w ogrodzie zasiane jakieś warzywa czy owoce?-tata zaczął się głośno śmiać
-Mam psa.
-Rozumiem, że jedno z drugim w parze nie idzie.
-Oj, nie. Zaraz zrozumiesz. Dojeżdżamy. –oznajmił. Faktycznie skręciliśmy w boczną uliczkę, gdzie stało kilka domów jednorodzinnych
-Daleko jest stąd do centrum?
-Wbrew pozorom jeszcze bliżej niż od Lewandowskich. Musieliśmy pojechać okrężną drogą, bo tak byśmy stali w korku. Tak to takie dziesięć, piętnaście minut z buta.-uśmiechnął się szeroko i wjechał na posesję. –Bez sensu do garażu, tu się lepiej walizki wyciągnie.-stwierdził i wyłączył silnik. Otworzyłam drzwi i wysiadłam przed dom.
-O, mogłabyś otworzyć tamtą furtkę?-wskazał na czarne prętowe drzwiczki chyba prowadzące do ogrodu. Podeszłam do nich i nacisnęłam klamkę.
-I?
-Na oścież, jakbyś mogła.
-Okej…?-nie rozumiałam o co chodzi ale zrobiłam jak poprosił. Spojrzałam się na niego pytająco. Ten z szerokim uśmiechem zagwizdał przez dwa palce, a chwilę później usłyszałam wesołe szczekanie. W jednym momencie zostałam popchnięta na trawę przez sporych rozmiarów psa.  Zaczął mnie wąchać i lizać po policzku
-No już, już! Zejdź ze mnie!-śmiałam się i próbowałam się uwolnić spod ciężaru psiaka
-Emma!-krzyknął tata, a pies od razu pobiegł radośnie do niego, a ja wstałam z trawy i otrzepałam spodnie.
-Dziękuję za takie przywitanie.-śmiałam się widząc jak Emma nadstawia się do głaskania
-Witaj w domu!-objął mnie ramieniem i pocałował w głowę
-Dziękuję.-uśmiechnęłam się szeroko i zajęłam się głaskaniem psa. Tata w tym czasie wyciągnął moje walizki i zaniósł do domu.
-Inga?-zawołał stając w drzwiach –Zjesz coś teraz?
-Nie dziękuję!-odpowiedziałam pstrykając wesołą psinę w pyszczek i ruszyłam do drzwi –Jeśli pozwolisz to odpocznę chwilę. Nie znoszę zmian stref czasowych…inne powietrze.. To jedyny minus takich wycieczek.
-Masz rację, popieram. Chodź, pokażę ci pokój. Zaniosłem już tam walizki.-zaprosił mnie gestem ręki do dalszej części domu. Od razu znalazłam się w salonie… Ostatni raz tu byłam, kiedy…
-No chodź tu…-westchnął i rozłożył ręce. Ze słabym uśmiechem podeszłam do niego, a on mocno mnie do siebie przytulił –Nie myśl już o tym, słoneczko. Zaczynasz nowy, lepszy etap swojego życia…
-Od tamtego nigdy się nie oderwę. Nie wyzbędę się tego z mojego życia, że zapomnę w ogóle
-Ale możesz go zamknąć i zacząć cieszyć się z życia, prawda?
-Muszę się postarać. A wiesz co, zanim pójdziemy do pokoju, to masz może na zbyciu dwa wazony i nożyczki?
-Coś się znajdzie…-powiedział z lekkim zdziwieniem w głosie i poszedł do dalszej części salonu. Jak się okazało było tam prawie że ukryte przejście do kuchni. –A jakiej wielkości wazony?-zapytał biorąc do ręki nożyce.
-Jakiekolwiek. Jeśli masz takiej średniej wielkości to będzie idealnie.
-A mam…tylko gdzie..-podrapał się po głowie z namysłem –A!-uśmiechnął się szeroko i ruszył z powrotem w stronę salonu. Miałam moment aby rozejrzeć się po przestronnej kuchni. Widać w niej było damską rękę. Nie wyglądała na jakąś wielce nowoczesną, ani na taką bardzo starą. Gustowna. To dobre słowo. Drewniany stół, taki sam blat, i szafeczki ze wzorami. Trochę mi to przypominało taki góralski klimat. Do tego wydaje się być bardzo funkcjonalna, więc z pewnością będę tu spędzać dużo czasu.
-Mam!-stanął przede mną trzymając dwa wazony.
-Idealnie. Daj, naleję wody.
-Dostaniesz jakieś kwiaty?-zapytał podejrzliwie, kiedy nalewałam do nich wody
-Już dostałam.
-Gdzie ty je masz?
-W walizce. –parsknął głośnym śmiechem –No co?
-Serio?-zapytał przez śmiech
-Yhym. Dlatego je przytnę i wstawię do wazonów.
-To chodźmy już do tej walizki, bo one padną.
-No w sumie możemy.-zaśmiałam się
-To zapraszam.


Przeszliśmy cały salon i weszliśmy na piętro. Było przestronne, jednak znajdowało się tam bardzo dużo drzwi.
-Jeszcze jest w piwnicy taka mała siłownia.
-Już widzę, mała…
-Trener a piłkarz to wbrew pozorom różnica.-zaśmiał się –Chcesz zajrzeć do każdego, czy najpierw do swojego?
-Chyba do mojego. Rozpakuję się trochę.
-Pewnie. Tylko wiesz, ten pokój niestety nie jest zbyt wielki. Nie chciałem dawać ci pokoju Marc’a bez jego wiedzy.
-Pewnie, nie ma sprawy. Nie mam specjalnych wymagań. Okno, komoda, łóżko.
-Nooo… Wymagania duże, ale chyba się uda.-zaśmiał się i zaprowadził mnie do ostatnich drzwi na lewo na korytarzu –To tutaj.


Otworzyłam drzwi, a przed moimi oczami ukazał się przytulny pokoik. Miał duże okna sięgające od dołu do góry z widokiem na ogród. Na nich piękne, granatowe zasłonki. Pokój utrzymywał się w białych kolorach, ale cały urok dodawały granatowo-szare dodatki.
-Jest prześliczny.-patrzyłam na niego zachwycona
-Naprawdę?
-Yhym. Dziękuję.-przytuliłam się do niego z uśmiechem
-Ależ nie ma za co!-uśmiechnął się do mnie serdecznie –To co, ratujemy kwiaty od przystojnych Malezyjczyków?
-Ratujemy kwiaty..nie od Malezyjczyków.-odpowiedziałam z uśmiechem i położyłam na podłodze jedną z trzech walizek. Odpięłam zamek, a na wierzchu z zawiniętymi w woreczki łodygami leżały dwa bukiety od Marco. No bo przecież miałam je wyrzucić? Co prawda trochę klapnęły… Trochę bardzo, ale mam nadzieję, że wstaną.
-Rozumiem, że inna narodowość.-uśmiechnął się szeroko
-Niestety.-westchnęłam i zaczęłam przycinać końcówki łodyg. Róże do jednego, frezje do drugiego wazonu.
-Pytam jutro.
-Oczywiście, ale domyślasz się, który problem.
-Doskwiera, z tego co widzę.
-Oj tak…
-Jak będziesz potrzebowała pogadać o problemach to wiesz gdzie mnie szukać.
-Na dobrą sprawę to nie.
-No tak.-zaśmiał się –To po prostu krzycz.
-Zapamiętam. Jutro o tym pogadamy, dobrze? Nie mam siły już dzisiaj o tym gadać.
-A co ty na to, żeby jutro jechać do Wrocławia?
-Jutro?
-No tak. Chyba, że masz swoje plany to wtedy kiedy indziej.
-Nie! To dobry pomysł. Samochodem?
-No trzeba. Inaczej nie przewieziemy kartonów z ciuchami.
-Nie będzie ich zbyt wiele.
-Trzeba cię wygonić na jakiś shopping.
-Jak zarobię to pójdę.
-To kwestia dyskusyjna.
-Na którą nie mam siły.
-Okej. Rozmowy odkładamy do jutra.
-Tak właśnie.
-Chcesz jakąś herbatę? Kawę?
-Kawy nie piję…
-Zapamiętam.-przerwał mi z uśmiechem
-Masz zieloną herbatkę?
-Sprawdzę…
-A nie, czekaj!-podskoczyłam w miejscu –Mam coś dla ciebie! –schyliłam się do walizki i wyjęłam z niej papierową torbę. –Proszę.
-Nie musiałaś.
-Ale chciałam.
-No to cóż my tu mamy.- otworzył paczkę i wyjął metalowe, podłużne pudełko z pięknymi, egzotycznymi wzorami na wieczku. Potrząsnął przy uchu z uśmiechem.
-Co obstawiasz?
-Zieloną herbatkę.
-Prawie.
-Czerwoną?
-Otwórz, to się przekonasz.
-No chyba nie fioletową.-oznajmił otwierając pudełko
-Czarno-żółtą.
-O!-zaśmiał się i zaczął oglądać woreczki z przeróżnymi herbatami w przegródkach.
-Malezyjskie herbaty. Musisz spróbować, nawet jeśli nie lubisz herbat. Te są cudowne.
-Pewnie, że spróbuję. Jak pięknie pachną! Zaraz wstawiam wodę, jaką polecasz?
-Jaką wybierzesz.-odpowiedziałam ciesząc się, że chyba spodobał mu się prezent –Jeszcze tam coś małego jest.-wskazałam. Tata po chwili oglądał breloczek , na którym przedstawione były dwa wysokie drapacze chmur w Kuala Lumpur.
-Piękny. Byłaś tam?
-Niestety nie, ale byłam jeszcze wyżej na moście Sky Bridge. Miałam chmury na wyciągnięcie ręki.
-No to nieźle. Chyba w sumie urlop udany?
-Tak. Zajmuje pierwsze miejsce wśród moich urlopów.
-A na ilu byłaś?
-Oj tam…-machnęłam ręką na co oboje się roześmialiśmy.
-Dziękuję za prezent. Bardzo mi się wszystko podoba.-przytulił mnie tak po ojcowsku…jak mi tego brakowało.  –Pójdę zrobić nam herbatę, a panią zapraszam do rozpakowania.
-O rety… Niee…
-Mogę ci tu zawołać Emmę, jeśli chcesz.
-Wtedy chyba już w ogóle nie dam rady niczego rozpakować. Kochany pies.
-Polubiła cię. Nigdy do tego stopnia nie spoufala się z nowymi osobami. Geny wyczuła.-zaśmiał się wychodząc z pokoju z pudełkiem herbat i breloczkiem.



Spojrzałam bezsilnie na wszystkie walizki do rozpakowania. Od czego by tu zacząć… Usiadłam na łóżku… Kurczę, jaki wygodny materac… Może najpierw go troszkę przetestuję.
Zdjęłam buty i położyłam się na puszystej kołdrze. Nawet nie zauważyłam kiedy zmógł mnie sen.



Coś dzwoni… A, to chyba mój telefon. Otworzyłam oczy i leniwie się przyciągnęłam. Za oknem było już ciemno, a ja byłam przykryta kocem. Wyjęłam pośpiesznie telefon z kieszeni z myślą, że to może Marco… jednak myliłam się.

-Halo, Aniu…
-Inga? Coś się stało? Masz taki dziwny głos.
-Właśnie się obudziłam… Wszystko w porządku.
-Obudziłam cię? Przepraszam, po prostu nie dawało mi to spokoju.
-A co się dzieje?
-Był tu Marco. –O, no proszę… Może jednak nie ma już focha. –Chciał się z tobą widzieć, no to mu powiedziałam, że się wyprowadziłaś do trenera. Nie wiedziałam, czy mogę mówić.
-Tak, Marco wie przecież, że jestem jego córką.
-A był u ciebie?
-Czemu miałby być?
-Nie wiem o co wam tam znowu poszło. Lewy akurat znosił na dół twój karton z jakimiś rzeczami z domu babci i mieliśmy do ciebie dzwonić i pytać czy przechować, czy chcesz, ale Marco stwierdził, że on go weźmie i wręczy ci osobiście.
-Nie wiem, może dostarczył i dał tacie.
-W każdymś razie informuję, żeby nie było.
-Dzięki Aniu.
-Śpij dalej, kochana, nie przeszkadzam. Ale powiem ci, że Robert też usnął niedawno, także nie jesteś jedyna.
-Czas na ciebie.
-Nie, ja nie…
-Zakład?
-Nie.-zaśmiała się do telefonu
-To w takim razie miłej drzemki, do zobaczenia.
-Paa.



Odłożyłam telefon na komódkę i próbowałam przeanalizować to, co się stało i to, co mnie jeszcze czeka. Marco pod znakiem zapytania. Pranie jako zdanie twierdzące. Kolejne pakowanie do Wrocławia, choć i tak pewnie pojadę na kilka dni… Może wystarczy sportowa torba.
Gdzieś przy drzwiach usłyszałam ciche miauknięcie. Zapaliłam lampkę nocną.

Tuż koło drzwi siedział kot. Dachowiec w paski jak taki tygrysek. Nie był aż tak mały, ale nie wyglądał na starego.
-Cześć kociaku, co tu robisz?-podeszłam do niego z uśmiechem i delikatnie pogłaskałam wzdłuż jego tułów. Powąchał moją dłoń, a potem zaczął się łasić i ocierać o nogi. –Gdzie pan Klopp, hmm?-odpowiedziało mi kolejne przeurocze „miau”. Z wielkim uśmiechem wzięłam na ręce pana klopsika i poszłam z nim do salonu. Jak się okazało przed telewizorem siedział tata.
-Hej.-powiedziałam głaszcząc kota
-Obudziłaś się? Ooo… Kot-buntownik zakończył focha?-zaśmiał się na widok nadstawiającego się zwierzaka
-A co, mój klopsik miał focha?-uśmiechnęłam się szeroko i dałam buziaka kotkowi w jego śliczny łebek.
-Klopsik?-tata zaczął śmiać się głośno. –Dobre! Klopsik. Gdyby Ulla to usłyszała…-nie mógł powstrzymać śmiechu
-Oczywiście. Utyty klopsik. –pogilgotałam Klopsika po brzuchu, a on położył swoją ciepłą łapkę na mojej szyi przekręcając się w moich rękach na grzbiet. Usiadłam na kanapie koło taty.
-No to mamy nowe imię. To jest kot Ulli, za mną nie przepada. Na mnie syczy co najwyżej, a przed tobą zachowuje się jak malutki, niewinny kotek.
-No bo taki jest. Pieszczoszek słodziutki. –tak…koty są najcudowniejszymi zwierzakami na świecie. No i Emma też jest cudna. –A właśnie, był tu może Marco?
-Reus?
-Może być i Polo.
-Ani jednego ani drugiego nie było.-odpowiedział ze śmiechem –A co, miał przyjść?
-Nie. To znaczy tak, ale niezupełnie.
-To ja może odgrzeję ci tą herbatę.
-Wiesz co, jeśli mogę najpierw wezmę jakiś prysznic.
-Pewnie, że możesz, co to za pytanie. Łazienka jest na początku korytarza. Zaprowadzić cię, czy dasz sobie radę?
-Dam radę. Tobie zostawię kota. –oznajmiłam i położyłam Klopsika na kolanach taty. On od razy poderwał się i patrzył się na mnie swoimi oczyskami.  –Niedługo wrócę. –nie wiem, do którego z panów zostało to do końca skierowane, ale zarówno jak do jednego tak i drugiego byłoby to trafne. Będąc już na schodach usłyszałam głos taty
-Co za paskudne stworzenie! Prawie mnie użarł.
-On tylko połyka w całości, no ewentualnie kroi na plasterki.
-Przezabawne!
-Wieeeem!



Zabrałam z walizki moją kosmetyczkę i piżamę na przebranie. Od razu zabrałam rzeczy do prania. Wzięłam prysznic, który w zupełności mnie przywrócił do życia i dodał więcej energii. Wysuszyłam włosy, uprałam rzeczy i włożyłam mokre do miski nie wiedząc gdzie mogę je powiesić. Założyłam szlafrok i milutkie kapcie. Idealnie.
Zbiegłam po schodach z miską w dłoniach.

-Tato...?
-W kuchni! –Pokierowałam się za jego głosem. Stanęłam w przejściu i uśmiechnęłam się widząc trenera Jürgena Kloppa, postrach Bundesligi robiącego kanapki kołysząc się przy muzyce disco-polo.
-Co wy wszyscy macie z tą muzyką?
-My?
-Na wycieczce cały czas takie hity leciały. A ja zostałam zmuszona do śpiewania smerfowej piosenki.
-Smerfowa piosenka wyszła perfekcyjnie.
-Przepraszam, że tak…
-Ale co ty! Jeszcze nigdy w życiu się tak nie śmiałem… No, chyba że licząc dzisiejszego Klopsika.
-Serio?
-Pewnie!
-Chodź, zrobiłem kolację. Nie powiesz mi, że nie jesteś głodna.
-Oj, nie powiem. Zapytam przynajmniej gdzie jest jakaś suszarka?
-A wiesz co? Może powiesisz na barierce na balkonie? Jest bardzo ciepło i wyschnie szybciej.
-Dobrze, tylko… Gdzie jest balkon?
-Balkon? W sensie ogród miałem na myśli. Nie myślę już.
-Oczywiście. –zaśmiałam się –Wyjście jest z pokoju?
-Z jadalni. Jak wyjdziesz z kuchni to w prawo to takie białe drzwi, klamka…
-Okej, przekaz jasny. Mam się obawiać ataku Emmy?
-Z nią to musisz się spodziewać niespodziewanego. A jak powiesisz, to mógłbym cię prosić, żebyś nalała jej wody do miski? Stoi na kafelkach. Ja dokończę kolację.
-Z przyjemnością. Nie musisz mnie oszczędzać w obowiązkach. I tak postaram się dołożyć coś do rachu…-nie zdążyłam dokończyć, gdyż przerwał mi zanoszący się śmiechem tata.
-Tak bardzo śmieszne.-mruknęłam pod nosem
-Wiesz co, to jednak zajęło pierwsze miejsce w poziomie śmieszności. Nie wygaduj już takich głupot, bo umrę tu ze śmiechu. Nie wykańczaj starego ojca.
-Nie wygaduję głupot.
-Inga. –podszedł do mnie z poważną miną i oparł się o kuchenny blat. –Nie chcę, żebyś za nic płaciła. Mam dużo pieniędzy i nie potrzebuję jeszcze twoich. Wręcz musimy ustalić twoje kieszonkowe.
-W życiu!
-Oczywiście, że tak. Będziesz się teraz uczyć do egzaminów, nie będziesz pracować podczas roku akademickiego. Możesz sobie pracować przez wakacje jeśli masz już tak wielką potrzebę, ale jak dla mnie wcale nie musisz. Sama przecież potrzebujesz pieniędzy na drobne wydatki, nowe ubrania, kosmetyki i nawet na zakupy, których sama nie zjesz, bo zjem też ja, więc będę ci dawał kieszonkowe.
-Będę miała pieniądze ze sprzedaży domu babci.
-Wpłacisz je na książeczkę oszczędnościową. Poza tym nie będziesz miała tak wiele po zmianie walut.
-Nie chcę być na twoim utrzymaniu jak jakiś pasożyt.
-Wcale tak nie myślę. Masz dopiero dwadzieścia jeden lat. Inne dziewczyny jak i chłopacy są na utrzymaniu rodziców nawet do wyjścia za mąż. Nawet jeśli ma to miejsce po trzydziestce.
-Po prostu mi głupio. Dajesz mi tak wiele… Nie chcę więcej się tobie narzucać.
-Co ja ci takiego dałem?
-To, że przy mnie jesteś. Jesteś wspaniałym ojcem jakiego potrzebowałam całe życie.
-I to tak wiele?
-Dla mnie szalenie wiele.
-Oj, córeczko…-przytulił mnie mocno do siebie. –Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale… Chciałbym stworzyć dla ciebie normalny dom. Nie chcę, żebyś czuła tu się gościem, jesteś moją córką. Tu jest twój dom. I naprawdę nie musisz szukać żadnego innego mieszkania. Tu jest twoje miejsce. Chciałbym, żebyś też poznała swojego brata. Żebyście się zaprzyjaźnili, mogli na sobie polegać jak prawdziwe rodzeństwo. Chciałbym żebyś tu była szczęśliwa.
-Dziękuję tato.-westchnęłam cicho cały czas się do niego przytulając
-Ależ nie ma za co. To ja się cieszę, że tu jesteś i mam najwspanialszą córę na świecie.
-Oj tam… Bez przesady.
-Pomyślimy coś nad tymi sadzonkami. Obiecuję.
-Wiesz ty co?-wskazałam na niego palcem ze śmiechem
-Musisz powiesić pranie?
-No właśnie.



Wieczorem siedzieliśmy przed telewizorem oglądając jakiś film akcji. Coś w stylu Mission Imposibile.
-O której jutro wyjeżdżamy do Wrocławia?
-Myślałem żeby rano. Szybciej dojedziemy na miejsce.
-Czyli?
-No chciałbym być o siódmej już w drodze.
-Okej. Wiesz, to może ja już pójdę, spakuję jakieś rzeczy do torby i się położę.
-W takim razie dobranoc.
-Dobranoc. A ty, Klopsie idziesz ze mną.-wzięłam kota na ręce i poszłam z nim na górę. Ten tylko miauknął sobie coś pod noskiem i machał ogonkiem to w prawo, to w lewo.




***



-Inga…-usłyszałam głos taty
-Taaak?-ziewnęłam i z wielkim trudem otworzyłam oczy.
-Trzeba jechać.
-O ludzie.
-Zrobiłem ci kanapki z nutellą. Muszę zrobić po powrocie jakieś zakupy, bo w lodówce zostało tylko światło.
-Dziękuję. –przetarłam oczy i usiadłam na łóżku. Ku mojemu zdziwieniu tuż koło mnie niczym pluszowy miś spał w najlepsze Klopsik.
-Zostawimy ich tak na ten czas?
-Nie, mój przyjaciel mieszka dwa domy dalej. Ma klucz, więc nakarmi i wyprowadzi Emmę bez problemu.
-To bardzo dobrze.
-Spakowałaś się?
-Tak, ta czarna torba koło komody.
-Okej, to biorę i widzimy się na dole.
-Zaraz będę.


Przebrałam się w t-shirt, getry, trampki i luźny sweter. Włosy zostawiłam rozpuszczone i zbiegłam na dół na śniadanie, gdzie tata już zjadał kanapki.
-Jestem.
-Super. No to siadaj, jemy i jedziemy.
-Tak jest.


W trakcie drogi, kiedy została nam jakaś godzina do polskiej granicy usłyszałam sygnał przychodzącej wiadomości. Rzuciłam się do torebki leżącej na tylnych siedzeniach i wyjęłam z niej telefon. Marco. Wreszcie napisał. No tak, jak zwykle niestety „długa, romantyczna poezja”


„Możemy się dzisiaj spotkać i porozmawiać?”


Co się w sumie czepiam. Jasny przekaz informacji. Na nieszczęście jeszcze bardziej dezorientuje.


„Nie ma mnie w Dortmundzie”


Kurcze! Nie dokończyłam. Jak ja tego nie znoszę. Już miałam się zabrać za dopisanie sms’a ale w tym samym czasie pojawiło się połączenie. Oh, Marco. Rzuciłam spojrzenie na tatę. On patrzył tylko w drogę. Wiem, że korciło go żeby spojrzeć na ekran wyświetlacza, ale nie był nachalny. Między innymi za to go ceniłam.

-Inga, wyjeżdżasz?-zapytał kiedy tylko przeciągnęłam zieloną słuchawkę po ekranie.
-Na kilka dni.
-…Wrócisz?-słyszałam w jego głosie panikę. Wyobrażałam sobie jego minę. A razem z tym czułam pękające mi serce.
-Halo? –no tak, właśnie znaleźliśmy się na drodze w lesie. –Słyszysz mnie? Nie mam zasięgu. Napiszę.-powiedziałam z nadzieją, że usłyszy i rozłączyłam się.
Napisałam sms.

„Wracam za kilka dni. Muszę załatwić parę spraw w Polsce.”

Nie tylko on może być konkretny. Niech teraz ma rozkminę. Powodzenia.

Do Wrocławia dojechaliśmy po sześciu godzinach drogi. Tata zmusił się do kawy, choć zwykle nie pije. Może mam to po nim? Pojechaliśmy prosto do mojego mieszkania. Śmiałam się ze zdziwienia taty, który pierwszy raz w życiu widział „tak małe mieszkanie”.

-Ile to ma metrów?
-Nie wiem, tato.-śmiałam się pakując rzeczy i obserwując jak rozgląda się po pomieszczeniu z podziwem
-I ta kanapa…Taka mała…I z widokiem na aneks w dodatku… Przecież to twój pokój ma więcej metrów niż to mieszkanko.
-Tato!-nie mogłam przestać się śmiać –Zrzędzisz jak jakaś schorowana stara babcia. I to jeszcze taka po dziewięćdziesiątce.  Pomóż mi lepiej zakleić ten karton.
-No idę, ale no…
-Sza! Karton.
-Tak jest, pani prezes.
-No.-odpowiedziałam mu również z uśmiechem.


Spakowaliśmy wszystkie kartony i w oczekiwaniu na właścicielkę mieszkania usiedliśmy z kubkiem jakiejś zwykłej herbaty na kanapie. 
-No to jak z tymi problemami, co?
-Jutro…-westchnęłam
-Jutro było wczoraj. Teraz jest dzisiaj.
-No to…
-Jesteście razem?
-Z kim?
-Ze świętym Mikołajem.-rzucił z sarkazmem
-To nie.
-Rzucam hasło, a ty mówisz wszystko, aż do wyczerpania tematu, okej?
-Dobra.
-Marco.
-Nie było nic prostszego na rozgrzewkę?
-E-em.-pokręcił głową. Westchnęłam głośno. No dobra, teraz albo nigdy.
-Mogę prosić o pytania pomocnicze?
-Jesteście razem?
-Nie ułatwiasz.
-Byliście?
-Tak. –powiedziałam i spojrzałam na niego próbując coś wyczytać z jego twarzy. Może nie spodoba mu się, że chodzę czy..chodziłam z Marco. Przecież jest jego podopiecznym, zna go dłużej niż ja. Może ma coś przeciw niemu? Nie chce, żeby jego córka chodziła z piłkarzem. Jednak z jego twarzy nic nie wyczytałam. Był spokojny, jak zawsze.  –Nie wiem tylko… Czy jeszcze jesteśmy.-czułam, że pod powiekami zbierają mi się łzy. –Nie wiem, czy to ma sens. Może mamy zbyt mocne charaktery, nie umiemy się dogadać.
-O co poszło?
-Był taki chłopak. Zakochał się we mnie. Powiedział to siostrze, siostra chcąc dobrze dla brata powiedziała, że on mnie kocha i czy ja na pewno nic do niego nie czuję. I on to usłyszał. Nie rozumiem dlaczego, ale przestał się do mnie odzywać… Ja… Nie chciałam podejść, bo ja nie czuję się winna. I zaczęłam się zastanawiać czy na tym polega miłość? Na kłótniach, zazdrości, nieporozumieniach?-rozpłakałam się, a tata przytulił mnie do siebie.
-Dlaczego płaczesz?
-Słucham?-zadarłam głowę i wytarłam nos rękawem
-Dlaczego płaczesz?-powtórzył pytanie z troską. Wzięłam głęboki oddech i…
-Bo nie chcę, żeby to się skończyło. W taki sposób. Zależy mi. Po prostu.
-Chciałabyś, żeby tu teraz był?
-Czy tęsknię?
-No, jeśli tak bardzo to upraszczasz to tak.- wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko
-Bardzo. Szalenie. Może to i głupie, bo byliśmy razem dwa może trzy dni, ale… Tęsknię. Brakuje mi go. Tak strasznie bardzo. Jakbyśmy się nie widzieli całe wieki. Nie chcę, żebyś uważał mnie za idiotkę. Ale to jest… Silniejsze ode mnie… to jest…
-No właśnie. Powiedz mi. Co to jest…
-O Boże… Kocham go. Ja naprawdę go kocham. –przytuliłam się do niego mocno i zaczęłam szlochać w jego ramię.
-Ciii… Będzie dobrze.




Wieczorem poszliśmy na cmentarz do babci. Kupiliśmy nowe kwiaty, znicze. Nawet nie zauważyłam, kiedy ten czas tak zleciał. Minął prawie miesiąc. Brakuje mi jej, ale wierzę, że czuwa nade mną tam u góry i mnie wspiera i jest ze mnie dumna. Zawsze mi to powtarzała. Oby nie zmieniła zdania.
-Idziemy?-zapytał w końcu tata stojąc za mną
-Tak.-uśmiechnęłam się i rzuciłam ostatnie spojrzenie na grób ukochanej babci.



-Pojedziemy do hotelu się wyspać. Rano została do załatwienia uczelnia i podpisanie umowy o dom.
-Świetnie.-uśmiechnęłam się, a zaraz potem głośno ziewnęłam –Tylko nie do tego czterogwiazdkowego hotelu co ostatnio, dobrze?
-Wedle życzenia.-powiedział z chytrym półuśmiechem co dało mi powód do zastanowienia. Po dziesięciu minutach stanęliśmy pod naprawdę luksusowym hotelem. Wysoki, cały oszklony.
-Ym… Co to jest?
-Nie chciałaś czterogwiazdkowego. Ten jest pięcio.Nie określiłaś się jasno.
-Myślałam o trzech.
-Za późno. No, wysiadka.-westchnęłam i wysiadłam z auta.

Tata musiał wybrać jeden z droższych apartamentów. Jak zwykle! Tym razem był tylko jeden ze względu na okres wakacji… Był ogromny, dwupokojowy z widokiem na cały Wrocław. Mogłabym narzekać, ale przebrałam się tylko w piżamę i rzuciłam się zmęczona na łóżko. Tata poszedł do łazienki, a ja zaczęłam przeglądać nasze wspólne zdjęcia z Marco. Nasze cudowne zdjęcie z „pocałunkiem w chmurach”… Chciałabym, żebyś tu był…
-Wszystko się ułoży.-nawet nie zauważyłam kiedy koło mnie przysiadł tata.
-Myślisz?
-Wiem.-uśmiechnął się szeroko i pocałował w głowę. –Dobranoc.
-Dobranoc.



***


Następnego dnia podpisałam umowę sprzedaży domu. Stwierdziłam, że dobrze zrobiłam. Rodzina okazała się naprawdę cudowna i serdeczna z dwójką uroczych dzieciaków. Dom będzie idealny dla nich.  Wypisałam się także z uczelni. Na całe szczęście nie widziałam się z nadętym profesorem. Zjedliśmy obiad na mieście i ruszyliśmy w drogę powrotną. Może w końcu uda mi się porozmawiać z Marco.
Kiedy tylko zauważyłam tablicę na drodze ze znakiem „Dortmund”  wzięłam telefon i napisałam sms’a do mojego chyba jeszcze chłopaka.


„Jestem już w Dortmundzie.”


Piętnaście minut później weszłam do domu. Tata uparł się, że sam przeniesie kartony do mojego pokoju. Do mnie jak tylko wysiadłam z samochodu podbiegła Emma. Poszłam z nią do ogrodu i zaczęłyśmy bawić się jej zabawkami. Po kilku minutach zaszczycił nas także Klopsik. Może by mu jednak bardziej pasowało Kloppsik? O wiele lepiej. Kot jakby był zazdrosny i przyniósł w swoim pyszczku pluszową myszkę. Kochane zwierzątko.
-Inga, chcesz coś zjeść?-zapytał stając na tarasie
-Na razie dziękuję, zapchałam się kanapką w samochodzie.
-Dobra, jak coś, to kartony są już u ciebie w pokoju. Jak czegoś nie będziesz chciała to odłóż do jednego kartonu i się schowa w piwnicy.
-Dobrze. Jeszcze trochę domowy zwierzyniec pomęczę.
-Kot i pies na raz? Tego jeszcze nie grali.-zaśmiał się pod nosem i wszedł z powrotem do domu.
-Teraz grają, prawda, Emma?-skierowałam do psiny, która jakby rozumiejąc radośnie szczeknęła i podkręciła szybkość obrotów swojego ogona. Co ja się z nimi mam. Spojrzałam na telefon. Żadnej wiadomości. Cholera jasna. Mam sama dzwonić? Nie chcę też mu się narzucać. Westchnęłam i dałam buziaka w mądry łepek Emmy i wzięłam Klopsika na ręce. Wchodząc do domu jeszcze nasypałam jedzenia do miski dla psiaka i też dałam jedzenie kotu, tyle, że jego miskę jak i jego samego zabrałam do swojego pokoju. Postawiłam miskę koło drzwi i wypuściłam kota. Oczywiście zamknęłam drzwi, żeby nie uciekł i zaczęłam rozpakowywać kartony i układać rzeczy do przestronnej szafy. Kiedy w końcu wszystko uporządkowałam opadłam zmęczona na kanapę. Na zewnątrz było już ciemno. Nie patrzyłam nawet na zegarek.  Ziewnęłam jakbym miała połknąć słonia  i przeciągnęłam się. Zapaliłam lampkę nocną i w tym samym momencie usłyszałam pukanie do drzwi.

-Tato, nie musisz pukać, wchodź.-powiedziałam i wzięłam do ręki mój telefon sprawdzić, czy na pewno nie mam jakiejś wiadomości. Nic.


-Cześć.-usłyszałam głos. Jego głos. Zmroziło mnie i nie mogłam się ruszyć. –Mogę? –w końcu podniosłam głowę. Stał tam. Przyszedł.








~~~

Dziękuję za wszystkie cudowne komentarze...Czytałam je sobie w Wigilijny wieczór i się wzruszyłam, tym bardziej widząc przekraczającą 50.000 liczbę wyświetleń. Jakiś miesiąc temu pomyślałam sobie, ciekawe czy się uda do 31 dobić..-zdążyliśmy tydzień wcześniej. Ogromnie się cieszę, że tyle osób tego bloga czyta. To wielka motywacja!!! DZIĘKUJĘ!!!
Kolejny rozdział pojawi się (mam nadzieję, bo padłam ofiarą świątecznego lenia) już w 2016 (czyli kolejny rozdział za rok ;)) ). Tak więc chciałabym Wam życzyć na 2016 spełnienia waszych marzeń i cierpliwości w dążeniu do spełnienia nich. Dużo szczęścia, miłości, wygranych Borussii :) i   niech ten rok będzie jeszcze lepszy niż ustępujący.
Bym prawie zapomniała-Mikołaj przyniósł mi pod choinkę nominację do LBA-odpowiedzi w zakładce! Bardzo za nią dziękuję!!!
A skoro już tak tu się rozpisałam to idę pisać 40-stkę, a co!:)
Do usłyszenia za rok w takim razie:)
Buziaki!:**

sobota, 19 grudnia 2015

Trzydzieści osiem.




-Jak my to zrobiliśmy?- zapytałam padając tuż koło niego na łóżko w pokoju hotelowym chłopaków.
-Dzięki tobie. Przegląd techniczny helikopterów, lepiej bym tego nie wymyślił.
-Bardzo mi miło.
-Mam genialną dziewczynę.
-Oj tam… Jeszcze nigdy tak szybko nie biegłam.
-Ja raczej też nie.
-A na meczu?
-Na meczu tak, ale poza chyba nie.
-No proszę. Dziękuję za dzisiaj. Bardzo dobrze się dzisiaj bawiłam. I nie kłóćmy się więcej. –przekręciłam się na bok i położyłam rękę na jego klatce piersiowej. On chwycił moją dłoń i pocałował jej wnętrze.
-Inga…

-Wstawać z łóżka i zaprzestawać dziwnych różnych sytuacji, nie jesteście już sami!!! Czas się ubrać!-usłyszeliśmy krzyk Mario z salonu. Zaśmiałam się i zaczęłam podnosić się z łóżka. Marco jednak chwycił moją dłoń. Spojrzałam się na niego pytająco.

-Chyba po prostu byłem nią zauroczony. Ale nie czułem do żadnej kobiety czegoś takiego jak do ciebie.-wyznał szczerze, na co pojawił się uśmiech na mojej twarzy, a te cholerne policzki znów przybrały różową barwę.
-Misiaaczkiii!!! Wchoodzęę!-tym razem Marco zaczął się podnosić, a ja go przytrzymałam i pocałowałam obejmując za szyję
-O fuuu!!! A mówiłem, że wchodzę.-stanął w progu Götze i się na nas gapił. Marco wziął poduszkę zza siebie i rzucił w przyjaciela. Mario złapał i oddał Marco.
-Okej, to ja może lepiej pójdę do dziewczyn. Paa!-pocałowałam szybko Marco w policzek i uciekłam w stronę drzwi widząc kolejną lecącą poduszkę. Wyszłam z uśmiechem na korytarz i weszłam do pokoju naprzeciw.

-O! Inga! Jak się czujesz?-zapytała Cathy siedząca Matsowi na kolanach
-A już bardzo dobrze, dziękuję. A jak tam u was?
-Staliśmy chyba wieczność na straganie z owocami i przyprawami.
-Oj, nie prawda. Kupiłam trochę, jak będziemy wyjeżdżać to kupię więcej i w domu podziałam z kuchnią.-wyszła z łazienki Ania
-Trochę?-zaśmiałam się wskazując na średnich rozmiarów papierową torbę
-Oj tam, przecież mnie znasz.-zaśmiała się. Czyżby wróciła normalna Ania?
-Mogę zobaczyć?
-Jasne! Może postaw na tamtej szafce, nie będzie pod nogami stała.
Chwyciłam za torbę i zajrzałam do środka. Faktycznie, było tam kilka owoców, których w ogóle na oczy nie widziałam. Będziemy testować!
-Cześć wam!-do naszego pokoju weszli Auba, Marco i Mario.
-Hello!-odpowiedziałam z uśmiechem
-Co wy na to, żeby poświętować dzisiaj nasz koniec urlopu?
-Jestem za!-odezwał się Lewy
-No w sumie możemy.-godzili się Mats z Cathy, a po nich cała reszta.
-No to trzeba coś wykombinować!-z uśmiechem zatarł ręce Pierre i podszedł z Marco i Mario do Lewego. To dobrze nie wróży.





***




-Jak tu pięknie.-westchnęła Cat i wtuliła się mocniej w ramiona swojego narzeczonego.
Wybraliśmy się wieczorem na plażę całą paczką. Najpierw krótki spacer, potem postanowiliśmy usiąść sobie na piachu i popatrzeć na zachód słońca. Wszystkie pary siedziały przytulone do siebie. Tylko ja, Mario, Marco i Pierre siedzieliśmy razem. Marco sobie wymyślił i złapał mnie za rękę za plecami Mario, co wywołało cichy śmiech Götzego. Postanowił pobawić się w naszą „kryjówkową grę” jak sam to nazwał i zakopał nasze dłonie pod piaskiem.

-Te owoce były pyszne, Aniu.-stwierdziła Ewa
-Oj, muszę ich więcej kupić. Będzie tyle rzeczy do zrobienia…-rozmarzyła się i położyła się na piasku.
-Chodźcie zróbmy karaoke.-wypalił nagle Götze i wszyscy w jednym momencie popatrzeli się na niego jak na ostatniego barana.
-Ale super! Jestem za!-ucieszył się Auba
-My też!-powiedzieli równo Lewy z Matsem
-O nie… Ja w tym nie uczestniczę.-zaprotestowała Cathy
-Ja też nie!-wstawiłam się za nią
-Sorry, dziewczynki, mamy nad wami przewagę!-zaśmiał się Pierre i jako pierwszy podniósł się z piasku. Marco puścił moją dłoń i dołączył do Gabończyka.
-Ty też?-zapytałam patrząc błagalnie na chłopaka, na co moją odpowiedzą był jego cudowny uśmiech. Westchnęłam z rezygnacją.
-No to idziemy!-zawołał wesoło Mario i ruszyliśmy do naszego hotelu.

-Nie widzę tego dobrze.
-Oj tak, Cat, widzę to samo. Mamy tę samą umiejętność jasnowidzenia.-śmiała się Ewa




***



-Idziemy do was czy do nas?-zapytał Lewy na korytarzu stając pomiędzy drzwiami do dwóch pokoi.
-Chodźmy do nas. Mamy duży salon-stwierdziłam i wyjęłam z kieszeni klucz do pokoju. Przekręciłam zamek i weszłam parę kroków, by po chwili wybiec stamtąd i wpaść prosto w ramiona Marco. Przytrzymał mnie w talii i spojrzał pytająco
-Co tam tak do cholery wali?-zapytałam parząc na moje współlokatorki
-Jak wali?-zdziwiła się Ania lustrując jednocześnie wzrokiem mnie i Marco, który cały czas trzymał mnie w ramionach
-No wejdź i weź głęboki oddech.-zainteresowała się również Cathy, która weszła razem z Anką.  Jak weszły tak po chwili wyszły zakrywając nos w bluzkach.
-Szambo, czy co?-zdziwił się Mario. –Nawet na mnie nie patrz, Inga, nie zamierzam tam wejść.
-Śmierdzi jak jakimś rozkładającym się trupem.
-Niech zgadnę, jak przy stoisku z durianami?-spojrzał podejrzliwie na Roberta Łukasz. –Lewy, ty nie żartowałeś…
-No to tego… Zróbmy imprezę u nas w pokoju!-rzucił optymistycznie Lewy i wszedł z pośpiechem do pokoju chłopaków
-No ja cię zabiję Lewandowski! Ciuchy mi zaśmierdną!-Ewa powiedziała głosem, który nie wiem do końca czy brzmiał bardziej jak śmiech czy płacz.
-Były zamknięte drzwi do naszych pokoi. Są uszczelnione więc miejmy nadzieję, że nie przejdzie aż tak mocno.
-A jak już to kupimy jakiś pachnący proszek do prania.-dokończyłam myśl Ani jednocześnie wydostając się z uścisku Marco.





***




-Wsiadam w betę, daję dyla, mam na piersi krokodyla!-śpiewali razem Lewy z Łukaszem stojąc na stole przy okazji dobierając do tego odpowiednią charakteryzację, czyli porozpinane koszule, okulary przeciwsłoneczne no i tona żelu we włosach, coś mi się wydaje, że będą wisieć pudełeczko jakże tego ważnego specyfiku pełniącego ważną rolę w życiu piłkarza mojemu chłopakowi. –Na mej ręce rołli błyszczy każda laska dziś zapiszczy. Do klubu wchodzę bez kolejki. Bramkarzom płacę cześć i dzięki! Przyjmuję pozę, parkiet skanuję a tam mnie już ktoś obserwuje!-zakończyli pierwszą zwrotkę, a my z Ewą i Anią umierałyśmy już ze śmiechu. -Ona czuje we mnie piniądz! Wystroiła się jak Beyonce! Patrzy na mnie drinka pijąc, bo wyczuła we mnie piniądz!
-Szepnęła do mnie: jestem Inga.-Piszczu wyciągnął rękę w moim kierunku w celu wciągnięcia mnie do nich na stół
-Zapomnij!-pisnęłam wycierając łzy
-Forsa działa na nią jak magnes!-dokończył wers ze śmiechem Lewy. –Stawiam jej szota, ona go pije, kopalnię złota dziś odkryję…
-Aaaaaaaa!-zapiszczałam wymachując nogami, kiedy poczułam jak Łukasz bierze mnie na ręce i wnosi do nich na stół.
-Na parkiet wbijamy na pełnym lansie!-zaśpiewał do mnie i obrócił dookoła. Nawet nie musieli patrzeć na tekst na ekranie. Nie chcę wiedzieć skąd oni znają te teskty. –Do góry skakamy podoba to nam się!
-W jej oczach już widzę dwa złote lampiony, wyczuła już we mnie grube miliony!-odbił mnie od Łukasza Lewy i zaczął ze mną tańczyć.
-Ona czuje we mnie piniądz!...





-Ja nie mogę. Jeny, brzuch ze śmiechu boli.-cały czas śmiałam się i nie mogłam przestać
-Czekaj!-zatrzymał mnie Mario kiedy chciałam schodzić ze stołu i wskoczył do mnie
-O nie, nie wrobisz mnie w to.-zaprzeczyłam i za wszelką cenę próbowałam się wymknąć. Wśród „publiczności” rozbrzmiały gromkie brawa-Mats, dajesz!-krzyknął do bruneta, który wybierał piosenkę. Coś zatwierdził, wziął trzy mikrofony, oczywiście niedziałające i wskoczył do nas. Spojrzałam na Marco jako na moją ostatnią deskę ratunku. Niestety ten już przygotowywał telefon do nagrywania. Nie, błagam.

-Do której kamery mogę?-zapytał Götze do mikrofonu głosem niskim jak jakiś prezenter telewizyjny. Albo magik wprowadzający człowieka w hipnozę. Rozpoczęły się pierwsze takty piosenki do „I’m a barbie girl” –Z dedykacją dla naszego trenera.-skierował do telefonu Marco.
-Nie, o nie, wypisuję się z tego.
-Skądże, wręcz zaczynasz!-zaprotestował Mats i wskazał na ekran telewizora, a ja o mało co nie padłam na widok treści piosenki.
-To nasz Papa Smerf, to nasz Papa Smerf, on wie wszystko gdy jest blisko.-wydusiłam śmiejąc się
-Każdy z nas gra fair, bo nasz Papa Smerf jest najsilniejszy i jest najmądrzejszy!-dokończyli Mats z Mario. Lizusy.
-Słuchać dzieci przebój leci!
-A, a, a, yeah!-odkrzyknęli Auba, Lewy i Piszczu
-Słuchać dzieci przebój leci!
-Uouu Uouu!-zaśpiewali tym razem w towarzystwie dziewczyn. Czas na drugą zwrotkę. Trzymajcie mnie ludzie! Znowu zaczynam!
-Robi nam wszystko sam. Zdolny jest Papa Smerf…-przerwał mi Mario
-Szyje też, chyba wiesz, nam porteczki.-a ja jak i cała nasza widownia ryknęłam niepohamowanym śmiechem
-Takich rad słucha świat taki jest Papa Smerf, cmoka nas kiedy czas do łóżeczka.-dokończył za nas Mats, a ja jeszcze bardziej zanosiłam się śmiechem. Lewandowscy i Piszczkowie byli w podobnym stanie. Mats i Mario niewzruszenie kontynuowali
-Gdy się gdzieś dzieje źle to on wnet pojawia się! Uoouu!
-To nasz Papa Smerf, to nasz Papa Smerf on wie wszystko, gdy jest blisko. Każdy z nas gra fair bo nasz Papa Smerf jest najsilniejszy i jest najmądrzejszy!-dałam radę dołączyć do chłopaków na refren.
-Błagam, kończmy to…-złapałam się za głowę, ale nikt mnie nie usłuchał. Mario z Matsem uskuteczniali kolejną zwrotkę piosenki. Lewy i Auba weszli do nas na stół i za nami tworzyli własny układ choreograficzny. Że jeszcze stół się nie rozpadł!
-Gdy go brak świat jest jak… jest jak talia bez kart i jak kolce bez róż i jak kijki bez nart!-zaśpiewał lirycznie Mario
-No bo cóż jeden jest Papa Smerf każdy wie. Kocha was, kocha mnie, kocha dzieci! Gdy się gdzieś dzieje źle, to on wnet pojawia się!- ostatni refren zaśpiewaliśmy całą piątką. O mój ty smutku. Nigdy więcej z nimi nie śpiewam.



 Zeszliśmy ze stołu. Podeszłam do Marco.
-Weź to usuń, błagam.-zaśmiałam się żałośnie i usiadłam koło niego.
-Za późno. Nagranie już zdobi tablicę Mario na facebooku.
-Żartujesz!
-I jak? Wstawiłeś?-w tym samym momencie podszedł do nas uśmiechnięty szeroko Mario
-Zaplanowaliście to mendy!
-Njeee!-odpowiedzieli równo.
-Oj wy uważajcie na siebie w najbliższej przyszłości.-pogrodziłam im palcem ale jednocześnie się zaczęłam śmiać –Mario, kogo masz w znajomych?
-No…trochę osób z reprezentacji…
-O mój Boże…-schowałam twarz w ramieniu Marco. Nie obchodziło mnie w sumie czy się patrzą czy nie. I tak kiedyś to wyjdzie, prędzej czy później.
-Wymieniać dalej?-zapytał ze śmiechem Götze.
-Nie…-westchnęłam i spojrzałam na niego załamana
-Oj, Guśka, będzie dobrze. To przecież twój tata, zrozumie.
-No właśnie. Kompromitacja na całej linii.
-Już bardziej widzę to jak ochrzania nas, że mu psujemy córeczkę.
-Marco!-zawołał Mats z drugiego końca pokoju.
-Idę!-odkrzyknął i wstał z miejsca. –Trzymaj.-podał mi telefon nie wiadomo czemu. Mario ulotnił się razem z Marco tak, że zostałam sama na kanapie. Odblokowałam telefon, oczywiście z naszym zdjęciem na tapecie i weszłam na jeszcze niewylogowany profil Mario. Znają hasła do swoich Facebooków? Muszą mieć do siebie wielkie zaufanie. Zerknęłam na post „Z dedykacją dla @Jürgen Klopp”. Szanse na to, że tego nie zobaczy są nikłe. Zerknęłam niżej. Ludzie.
-Ej!-krzyknęłam na cały pokój. Wszyscy spojrzeli się na mnie ze zdziwieniem.
-Pep Guardiola lubi to.-oznajmiłam. Po chwili ciszy i posyłania po sobie spojrzeń wszyscy ryknęliśmy śmiechem.




***



Butelka kolejny raz kręciła się i wszyscy czekali w napięciu na kogo padnie. Zastanawiałam się jak to może się dziać, że bez alkoholu można zachowywać się jak niejedna banda schlanych idiotów. Ewa, Ania i Cathy zostały zmuszone do zaśpiewania piosenki z High School Musical. Może się nie wydaje, ale było to przekomiczne. Ewa zmuszona była zaśpiewać partię Troya. Cathy robiła za Sharpey. Biedactwo.

Podczas gry w butelkę nie udało mi się usiąść koło Marco. Siedzieliśmy za to naprzeciwko siebie. Nie wiem, czy czuł to samo, ale ja miałam nagłą ochotę rzucenia się na niego i poczucia jego cudownych ust na moich. Oh, tak…
-Marco.-usłyszałam głos Mario, który przywrócił mnie do teraźniejszości. Tak, padło na mojego chłopaka. Bardziej jednak się obawiałam co wymyśli Götze.  –Przebiegniesz się z Ingą na parter i potem na górę, schodami. Kto pierwszy będzie mógł odmówić wykonania zadania.
-Okej, wchodzę w to. Inga?-spojrzał na mnie błyszczącymi oczami. Ja znałam to spojrzenie. Bardzo dobrze.
-Rozumiem, że chcesz przegrać.-podniosłam się z miejsca i ruszyłam w stronę drzwi.
-To się jeszcze zobaczy.-dorównał mi kroku i razem dotarliśmy od drzwi.
-Gotowi? Start!-krzyknął Mario, a my ruszyliśmy długim korytarzem. 
Nie chciałam dawać tej satysfakcji Marco i biegłam ile sił w nogach, choć doskonale wiedziałam, że Marco zmówił się z Mario co do tego zadania i ma zupełnie inne plany niż bieganie. Kiedy już dobiegałam do schodów prowadzących na dół poczułam pociągnięcie za ramię. Marco. Popchnął mnie wprost do otwartej windy i usadził na srebrnej belce. Oplątałam nogami jego biodra, a on
zachłannie wpił się w moje usta. Poczułam jak winda powoli jedzie w dół, ale to było nieistotne. Założyłam ręce na szyję Marco i poddawałam się jego cudownym pocałunkom. Wplotłam dłoń w jego aksamitne włosy i delikatnie pociągnęłam, co spotkało się z cichym mruknięciem blondyna.
Do naszych uszu na nieszczęście dobiegł cichy dzwoneczek, który sygnalizował, że właśnie znaleźliśmy się na parterze. Marco niechętnie oderwał się ode mnie i spojrzał mi w oczy. Położyłam dłoń na jego policzku i przejechałam palcami po jego delikatnym zaroście. Oparłam czoło o jego by na spokojnie złapać trochę powietrza. Czułam dobrze tą energię między nami, przez którą czułam się, jakbym miała zaraz zemdleć. Decyzja mogła być tylko jedna. Wcisnęłam przycisk zamykania drzwi i drugie piętro. Marco zaskoczony spojrzał na mnie, a ja nic nie wyjaśniając pocałowałam go. Wyczułam jego uśmiech. Przygryzł delikatnie moją wargę i pogłębił pocałunek.




-No to do biegu.-westchnęłam cicho odrywając się od niego i pobiegłam korytarzem, którym biegłam kilka minut temu.
O dziwo jako pierwsza dobiegłam do pokoju chłopaków i to z taką zadyszką jakbym przebiegła maraton… A to tylko pocałunki z Marco. Tylko? Chyba aż!
-Pierwsza!-oznajmiłam, a Mario wyłączył stoper w telefonie jednocześnie wyszczerzając swoje ząbki w moją stronę.
-No, szybko, szybko.-oznajmił, a chwilę później zjawił się u mojego boku Marco.
-Wygrałam.
-Bardzo miło było się z tobą zmierzyć.-spojrzał na mnie z taką miłością…O rety. Zajęliśmy swoje miejsca.
-To kto kręci?-zapytałam
-Ty. Wygrałaś. –mimo tego, że tego nie było w naszych zasadach zakręciłam. Nie w głowie mi było wszczynać jakiś sprzeczek z Marco. Kocham windy. Kocham Marco. Kocham się całować z Marco w windach. Wypuściłam głośno powietrze i zerknęłam na Marco. Ten uśmiechnął się do mnie szeroko i puścił oczko.
Zakręciłam butelką i padło… Na Lewego.
-Noo…-uśmiechnęłam się szeroko
-Bojem się.-udawał wielce przestraszonego i przytulił się do Ani. W sumie… Słusznie się bał
-Drogi Robercie… Zapylasz teraz w tej chwili do naszego pokoju i zjadasz swojego durianka.
-Nieee!
-Taaaaak!-odpowiedzieli mu wszyscy chórem. Mogłabym się założyć, że usłyszałam z jego ust ciche przekleństwo, ale przecież mogło mi się to także wydawać. Bo jak Robert Lewandowski chodząca klasa i elegancja mógłby przeklinać?


Robert nie wracał od pięciu minut.
-Myślicie, że coś mu się stało? Może zemdlał w tym smrodzie?-zaczęłam się martwić
-Dobra, ja idę zobaczyć co z nim.-podniosła się z miejsca Ania, a ja razem z nią. Dołączyli do nas Marco i Mario. Wyszliśmy na korytarz i Ania otworzyła drzwi. Ku naszemu zaskoczeniu Lewy siedział z wyciągniętymi nogami i zjadał łyżką duriana jakby był to najcudowniejszy owoc świata.
-Dobra, nie potrzebie się martwiliśmy, to cześć.-zaczęła się wycofywać Ania zatykając nos
-Jak już tu się siedzi to się tego nie czuje. A durian za dziesiątym kęsem jakoś wchodzi.
-Robert, przecież tu jest smród jak na wysypisku.
-Swój do swego ciągnie.-zaśmiałam się pod nosem, a Marco zaczął się głośno śmiać. Ania spojrzała na mnie z wielkim uśmiechem i sama się zaczęła śmiać. Mario śmiejąc się wrócił do pokoju zapewne uspokoić przejętych stanem kumpla kolegów.
-Z czego się śmiejecie?
-Nie, nic, smacznego. Otwórz sobie okno, żeby się wywietrzyło coś i możesz tu iść spać. Już nawet wracać nie musisz.
-Okeej!-odpowiedział z pełną buzią i pomachał nam.





Po godzinie plotek postanowiliśmy się zbierać do spania. Ania zasnęła na kanapie z Cathy jak jeszcze gadaliśmy, więc Łukasz przeniósł obie dziewczyny na jedno łóżko. Sam położył się z Aubą na jednym wspólnym. Ja udałam się do pokoju Marco, gdzie blondyn siedział sam na łóżku i patrzył na niesamowity, nocny widok.

-Hej.-szepnęłam, a on natychmiast odwrócił się w moją stronę –Przestraszyłam cię?
-Nie.-pokręcił głową i posadził mnie sobie na kolanach i mocno przytulił.
-Hej, co jest? Widzę, że coś nie gra.-spojrzałam w jego oczy i położyłam dłoń na jego policzku.
-Bardzo cię kocham. Czasami sam siebie nie poznaję, kiedy po prostu mam takie momenty, że rzucił bym się na ciebie nie zważając na całe otoczenie, żeby tylko poczuć twój dotyk, twoje usta, twoje ciepło, twoją miłość, której tak wiele mi dajesz.-położył głowę na moim ramieniu i pocałował mnie w szyję.
-Miałam dzisiaj to samo uczucie. Kocham cię, Marco.
-Idziemy spać, juto czeka nas wylot.
-Masz rację.-uśmiechnęłam się i dałam mu buziaka. Ten jednak przytrzymał mnie i pogłębił pocałunek. Oplótł mnie rękoma w talii i przyciągnął do siebie. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się pod nim, a on składał pocałunki wzdłuż mojej szyi, by potem dotrzeć znów do moich ust i znów pocałować. I nagle puścił mnie i wziął kołdrę by mnie ją przykryć. Złapałam jednak za jego rękę i spojrzałam w jego zabłąkane spojrzenie.
-Boję się, że zbyt bardzo mnie kiedyś poniesie. Nie powstrzymam się. Nie chcę ci zrobić krzywdy.
-Obiecuję, że jak będzie tylko coś nie tak to ci powiem, okej? Nie masz się o co martwić. A jak już będziesz bardzo uparty w swoich działaniach to znam trochę karate.-zaśmiałam się i przytuliłam się do niego. –Chodźmy już spać.-cmoknęłam go w policzek i ułożyłam się wygodnie na jego łóżku. Marco położył się koło mnie i się do mnie przytulił. Kiedy już zasypiałam usłyszałam głos Mario

-Nie zapomnieliście o kimś?-zapytał, a chwilę później wcisnął się między nas w swojej piżamce z logiem Borussii.
-Policzymy się, Götze. -zagrodził Marco. -I ani mi się waż tknąć choć palcem mojej dziewczyny.
-Tak jest.-odpowiedział z uśmiechem i położył się na wznak. A ja robiąc na złość Marco przytuliłam się do Mario.
-Inga…-usłyszałam jego głos i charakterystyczne w nim niezadowolenie.
-Dobranoc kochanie.-powiedziałam z uśmiechem, a zaraz potem uświadomiłam sobie co powiedziałam. Pierwszy raz powiedziałam do Marco „kochanie”. Hmm… Czy to nie głupie? Może przereklamowane? Nieodpowiednie? Dobrze, że było już ciemno.
-Dobranoc.-usłyszałam od Marco i Mario w tym samym czasie, a chwilę później ciche „ałaa” Götzego. Odwróciłam się do nich plecami i naciągnęłam kołdrę. Co z tego, że przez to zabrałam im? Musi być mi przecież ciepło… Pomijając to, że są tropiki za oknem. Kołderka musi być.




Zamrugałam powiekami i w końcu otworzyłam oczy. Uśmiechnęłam się szeroko widząc przytulonego do mnie Marco. Spał z głową tuż koło mojej, a jego dłonie oplatały mnie w pasie. A gdzie się podział Mario? Podniosłam głowę by cokolwiek zobaczył, ale Marco chyba zaczął się budzić. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i mocniej mnie do siebie przyciągnął. No pięknie.

-Marco…-szepnęłam mu do ucha i przygryzłam delikatnie jego płatek
-Mhmmm…-mruknął, a jego ręce zaczęły zjeżdżać coraz niżej. Niebezpiecznie niżej. Cudem wyplątałam jedną rękę z jego żelaznego uścisku i złapałam za jego ręce. On od razu zmarszczył brwi z niezadowolenia, a po chwili otworzył oczy.
-Dzień dobry.-uśmiechnął się szeroko i pocałował w czoło
-Dobry, dobry… Proszę mi tu takich rzeczy nie uskuteczniać. Wiem dobrze, że robisz to z pełną świadomością.
-W pół świadomością. Ze świadomością zrobię to…-szepnął a po chwili poczułam jego usta na swoich
-Yhymm.-uśmiechnęłam, kiedy oderwaliśmy się od siebie.
-Uwielbiam takie przebudzenia.
-Ja też. A gdzie jest Mario?
-Co nim się tak przejmujesz?
-Bo to mój przyjaciel. Twój o ile się orientuję twój też.
-W nocy jak spał to go lekko odsunąłem od ciebie i…zamieniliśmy się miejscami.
-Zazdrośnik.-zaśmiałam się pod nosem
-Oj, żebyś ty tu zazdrosna nie była za chwilę.
-Mam o co?
-Zobaczymy.-mrugnął z szerokim uśmiechem

-Już się mną nie interesujecie, gołąbeczki?-usłyszeliśmy raptem głos Mario. Tylko gdzie on jest? Ach tak… Na podłodze.
-A mam być szczera czy miła?-zapytałam z uśmiechem, kiedy Götze wskoczył koło nas na łóżko.
-Miły to może być Maro. Co to za kultura zrzucać z łóżka przyjaciela, ba, podobno brata! Choć ja tam z nim żadnego pokrewieństwa nie mam, no wiesz… Ale jak tam chce.-wzruszył ramionami, a ja zaczęłam się chichrać jak nastolatka. Jak ja ich kocham.
-Nie chcę nic mówić, ale z tym bratem to twoje słowa…-wtrącił Marco
-To nic nie mów.-wyszczerzył się Mario i rzucił się znienacka by poczochrać mu włosy. Chłopcy jak to chłopcy, zaczęli się siłować. Nie mam na nich czasem siły. Wstałam niezauważona i poszłam zajrzeć czy Ania, Ewa i Cathy jeszcze śpią. Zastałam tam jedynie śpiące Ewę i Cat. Może Ania poszła biegać? Bardzo prawdopodobne. Ewa spojrzała na mnie spod przymkniętych powiek

-O, hej, która jest?
-Z tego co mi się wydaje to już dość późna.
-Trzeba wstawać…-rozejrzała się po pokoju i leniwie podniosła się z łóżka. W tym czasie obudziła się również narzeczona Matsa i zaspana do nas dołączyła
-Jak tam tak dalej śmierdzi…-westchnęłam kiedy wychodziłyśmy
-To ja może lepiej tu zostanę.-oznajmiła Cathy
-Chciałabyś.-zaśmiała się Ewka i zamknęła za sobą drzwi do pokoju chłopkaków
-Chciałabym! Przynajmniej się z tym nie ukrywam!-spojrzała ze śmiechem na mnie
-Ale się obnosisz.-wzruszyłam ramionami i postanowiłam otworzyć drzwi… Weszłam. Na kanapie spał jeszcze w najlepsze Lewandowski. Oddychał, więc w smrodzie się nie udusił… Tylko że smrodu nie było.
-Okna otworzył szczwany lis.-pokręciła głową Ewa



-Lewy, wstajemy.-powiedziałam nachylając się lekko nad brunetem
-Mmmm… Jeszcze chwilka, mamo.
-Spóźnisz się do szkoły. Masz przecież pierwszy w-f.
-Trudno.-wymamrotał i przełożył się na drugi bok. Coś to dzisiejsze budzenie mężczyzn mi nie wychodzi. No cóż, sam się o to prosił.
-Robert Lewandowski pędzi niczym burza przez boisko. Mija wszystkich zawodników! Kibice wstają i zaczynają głośno krzyczeć, ach, co oni tam krzyczą! Tak, dokładnie, krzyczą „Gdzie piłka!”. Proszę państwa Lewy biegnie bez piłki! Piłka znalazła się już dawno w bramce Reprezentacji Polski. A on dalej biegnie! W końcu! Zdruzgotany Lewandowski pada na murawę. A nie, przepraszam, on potknął się o własne nogi.-udawałam komentatora sportowego, a kiedy skończyłam zobaczyłam Lewandowskiego wpatrującego się we mnie z głupkowatym uśmiechem.
-Wierzysz w moje możliwości.
-Zawsze.-odpowiedziałam mu z uśmiechem. –Miło, że wywietrzyłeś.
-Ależ nie ma sprawy. To co, przebierajcie się na plażę. Mamy trochę czasu przed wylotem. Ja idę do chłopaków.-wstał i pocałował Anię w czoło



-Dobry pomysł z tą plażą.-stwierdziła Ania
-Oj tak, zajmuję w związku z tym łazienkę.-oświadczyłam i poszłam do szafy po mój strój kąpielowy. Wybrałam klasyczny, jednoczęściowy, czarny bez ramiączek. Już widzę minę Marco. Włosy związałam w wysoką kitkę. Na kostium założyłam białą sukienkę, a na głowę biały kapelusz. Kiedy wyszłam z łazienki dziewczyny były już gotowe. Postanowiłyśmy nie czekać na chłopaków i wybrać same dobrą miejscówkę na plaży.  
Nie szłyśmy zbyt długo, żeby łatwiej nas znaleźli. Dziewczyny rozłożyły się na słońcu. Ja położyłam mój ręcznik za nimi kryjąc się w delikatnym cieniu egzotycznego drzewa.  
Zdjęłam sukienkę i kapelusz i owinęłam się moją chustą. Po kolei zaczęli się schodzić Lewy, Łukasz i Mats. Po nich Mario i Auba. Gdzie Marco?  Podniosłam się do pozycji siedzącej i…

Szedł zdejmując podkoszulek przez środek plaży niczym Mitch Buchannon ze słonecznego patrolu. Brakowało mu jedynie pomarańczowej deski ratownika. Mogłabym być teraz zwykłym topielcem…Albo Pamelą Anderson. Wszystkie kobiety wpatrywały się w niego jak jakiegoś greckiego boga. Jedne zsuwały okulary z oczu, inne otwierały szeroko buzie. Drogie panie, on jest mój.
Wstałam z ręcznika i podeszłam do niego.
-Czy to, że jestem twoją dziewczyną upoważnia mnie, żeby zakazać ci się tak seksownie ubierać?-zapytałam szeptem patrząc w jego oczy
-Nie wierzę, że to powiedziałaś.-zaśmiał się- Takie komplementy z twoich cudownych ust to miód dla moich uszu.
-To czas je umyć.
-Oj, ktoś tu jest chyba jednak zazdrosny. Hmm?
-Ty?
-Ty.-uśmiechnął się szeroko
-Jesteś pewny?-nie mogłam dać mu wygrać, oj nie. Odwiązałam supeł mojej chusty i teatralnie rzuciłam ją na mój ręcznik. Uśmiechnęłam się z triumfem czując jego wzrok na moim ciele. Spojrzałam na niego pytającym spojrzeniem. Praktycznie słyszałam jak głośno przełyka ślinę.
-Nie wiem czy masz świadomość.-odchrząknął –Ale wszyscy faceci dookoła się na ciebie patrzą.
-No cóż. Niech patrzą. Nie wiem czy masz świadomość, ale na ciebie patrzą wszystkie kobiety, a teraz przepraszam…-wyminęłam go niby to przypadkiem ocierając się o jego ramię. Po chwili zatrzymał mnie.
-Gdzie się pani wybiera?
-A, tamci mili chłopcy zaprosili mnie do gry w siatkówkę. Strasznie się nudzę, więc…-uśmiechnęłam się szeroko do niego i zaczęłam iść w stronę boiska. Nie minęło pół sekundy jak poczułam, że unoszę się do góry. Uśmiechnęłam się szeroko i objęłam dłońmi szyję Marco. Zaczął biec w stronę wody a ja zaczęłam się śmiać opierając głowę o jego bark. Wbiegł z impetem do morza i zaczął kręcić mną dookoła, a kiedy oboje znaleźliśmy się trochę głębiej nachylił się i szepnął mi do ucha

-Złap dużo powietrza.- nie wiedziałam do końca o co mu chodzi ale spełniłam jego prośbę. Tuż po chwili znaleźliśmy się pod wodą, a Marco zaczął składać na moich ustach długie pocałunki.
Położyłam dłonie na jego policzkach i oddawałam je kolejno. W końcu zabrakło mi powietrza. Marco w tej samej chwili odbił się i wyciągnął nas na powierzchnię. Pod wodą oplotłam nogami jego biodra, przytuliłam go i pocałowałam go dyskretnie w policzek. Uśmiechnął się szeroko.
-Zapewniłem ci wystarczająco atrakcji czy dalej się nudzisz?
-Z tobą nie da się nie nudzić.-stwierdziłam i odpłynęłam kawałeczek na bardziej płytkie wody.
-Będziesz jeszcze pływać?-podpłynął do mnie
-Pójdę chwycić ostatnie promienie malezyjskiego słońca. Potem jeszcze pewnie przyjdę.
-Okej.

Wyszłam z wody i ruszyłam ku naszym ręcznikom. Kiedy już byłam przy naszych kocach zauważyłam dziwnie patrzących się na mnie Łukasza, Roberta i Aubę. Mats nie był jakoś specjalnie zdziwiony, chyba podejrzewał po tym sms’ie z gratulacjami, że jesteśmy razem. Mario, kiedy na niego spojrzałam ułożył z dłoni serduszko i zrobił słodki dziubek z ust. Pokiwałam głową ze śmiechem i ułożyłam się na moim kocu. Dziewczyny na to wyglądało, że nic nie zauważyły. Wszystkie leżały plackiem wystawiając się na słoneczko. Postanowiłam pójść w ich ślady i się odprężyć.





***




Przedpołudnie minęło nam w cudownej atmosferze. Ania jak się okazało zrobiła dla nas przekąski i ze smakiem zjedliśmy je na świeżym powietrzu. Nie było, niestety, więcej akcji z moim Mitchem, aczkolwiek przyjemność to było na niego patrzeć. A jeszcze jak przeczesuje włosy… W Słonecznym Patrolu dostał by bezsprzecznie główną rolę.



Po obiedzie zaczęliśmy się pakować. Praktycznie wszyscy siedzieli w swoich pokojach i się pakowali. Sama skończyłam pakowanie na równi z Anią.
-Mogłabyś mi…przysiąść na klapie?-zaśmiała się Lewandowska patrząc na tradycyjnie niedomykającą się jej walizkę.
-Przecież to już tradycja.-odpowiedziałam jej z uśmiechem i wlazłam na walizkę
-Idealnie.-uśmiechnęła się zamykając
-Oczekuję rewanżu.
-Przecież to tradycja!-powiedziała wesoło


Po sprawdzeniu czy wszystko zabrałyśmy postawiłyśmy walizki przy drzwiach. Przygotowałyśmy potrzebne dokumenty i czekałyśmy na chłopaków, którzy zadeklarowali się wziąć nasze bagaże.
-To był cudowny urlop.-westchnęła Cat rozkładając nogi na kanapie
-Oj tak…-potwierdziłam puszczając do niej oczko
-Na lotnisku kupujemy gazetki z sukniami ślubnymi!-oznajmiła Ania
-Myślisz, że będą?
-Muszą!
-Chyba tylko tubylczych projektantów.
-Inga, trochę więcej wiary!-śmiała się Ewa




-Przybyli wasi czterej muszkieterowie!-zakrzyknął Lewandowski wchodząc do naszego pokoju razem z Marco, Matsem i Łukaszem.
-Wydaje mi się jednak, że było ich trzech.-poprawiłam go ze śmiechem wstając z oparcia kanapy
-Hmm… O, no to Marco może sobie iść. My tu do żon przyszliśmy i narzeczonych.-stwierdził Mats. Dobrze wiedziałam, że chciał sprowokować sytuację, żebyśmy się wygadali
-Przecież ja też muszę mieć jakiegoś  wielbłąda co za mnie ponosi mój bagaż.-wybrnęłam uśmiechając się szeroko do Hummelsa.


Podzieliliśmy się na dwie tury. Lewy, Mats, Ewa, Cathy i Anka z walizkami dziewczyn oraz ja, Marco i Łukasz, który musiał zwieźć jeszcze swoją walizkę, bo jak się okazało wszyscy chłopacy już swoje znieśli.

Kiedy tylko weszliśmy do windy zapanowała dość nietypowa atmosfera. Marco spojrzał na mnie w tym samym momencie co ja na niego. Obojgu nam chyba przypomniał się nasz ostatni pobyt w windzie. Uśmiechnęłam się delikatnie czując rumieńce na policzkach i lekko spuściłam głowę.
-Jesteście razem, prawda?-nagle usłyszeliśmy głos Łukasza. Od razu spojrzałam na niego próbując wykryć czy nas podpuszcza, czy mówi serio. –Dobra, już nie patrzcie tak na mnie, nie było pytania.-zaśmiał się Polak
-Prawda.-odpowiedział w końcu Marco posyłając do mnie uśmiech
-No to wszystkiego co najlepsze! Szczęścia!-uśmiechnął się szeroko i przytulił najpierw mnie, a potem przybił sztamę z Marco i objął go po kumpelsku. –A, tak, wiem, top sercert!-puścił do nas oczko, kiedy drzwi windy zaczęły się otwierać.




***



Ostatnie widoki Malezji przemykały mi przed oczyma. Wracaliśmy wszyscy tym samym autokarem, który zawoził nas pod hotel. Towarzyszyła nam także Merry. Oczywiście zaprosiliśmy ją do Niemiec.
-Fajnie, że udało nam się ciebie wyciągnąć.-stwierdził Mario, który siedział na fotelu koło mnie
-A ja się cieszę, że mnie wyciągnęliście. Gdyby nie ten wyjazd pewnie nie wychodziłabym spod kołdry z brakiem chęci do życia. Przywróciliście mi szczęście, chyba na dobre.
-No i gdyby nie pewien pasożyt.-zaśmiał się Götze –Czekaj…-wyjął telefon z kieszeni i uśmiechnął się szeroko czytając wiadomość. Pokazał mi ją.


„SŁYSZAŁEM.”


Zaśmiałam się i położyłam głowę na jego ramieniu
-Chyba będę spać w samolocie.
-Użyczę ramienia. Bo przywry mają ciało nieczłonowane. Więc nawet ramienia nie znajdziesz.-zaczął się śmiać głupkowato. No i jak można było się nie śmiać? On najzwyczajniej zarażał tym śmiechem.



W końcu stanęliśmy pod lotniskiem. Kiedy już miałam wysiadać zawołała mnie Merry. Podeszłam do niej z uśmiechem
-Inga, wiem, że nie powinnam się wtrącać, ale chodzi… chodzi o Tobiasa.
-Coś się stało?-zaniepokoiłam się
-Nie, skądże znowu. Po prostu to mój brat, jesteśmy ze sobą bardzo blisko, jesteśmy bardzo zżyci ze sobą. Mówimy wszystko sobie. Nie miej mu tego za złe…
-Co ty, rozumiem. A o co chodzi?
-Nie powinnam o to pytać, ale… Czy na pewno nic do niego nie czujesz?
-Merry, domyślam się, że powiedział ci, że się we mnie zakochał…-chwilę później aż obie podskoczyłyśmy słysząc głośny trzask drzwi. Jasna cholera. Marco.
-Przepraszam, o matko, nie zauważyłam go, byłam pewna, że wszyscy poszli. Tak bardzo cię przepraszam…-zaczęła wpadać w lekką histerię.
-Hej, spokojnie, nie szkodzi.
-On jest twoim chłopakiem?
-Mam nadzieję, że jeszcze jest…-westchnęłam patrząc jak Marco wchodzi twardym krokiem na lotnisko, a za nim pędzi Mario.
-Przepraszam…
-Już mówiłam, że nic się nie stało. Widzę przynajmniej, że w kwestii zaufania mamy trochę do pracy. A wracając do Tobiasa, to nie, nie czuję nic do niego po za sympatią, przyjacielską sympatią. Powiedziałam mu to, wymieniliśmy się numerami. Wydaje mi się, że zrozumiał. Ja jestem bardzo szczęśliwa z Marco…
-Wiem, powiedział mi, że nic między wami nie będzie i kibicuje ci, żebyś była z nim szczęśliwa… Ale wiesz, siostra jak siostra. Chciałabym, żeby znalazł sobie jakąś porządną dziewczynę.
-Rozumiem cię. Tobias jest świetnym facetem i z pewnością znajdzie swoją drugą połówkę.
-Dzięki. I jeszcze raz…
-Przestań, Merry!-zaśmiałam się i objęłam brunetkę. –Muszę lecieć, zaraz mi samolot ucieknie. Mam nadzieję, że do zobaczenia wkrótce.
-Jesteś cudowna. Do zobaczenia.-odpowiedziała i pomachała mi przez szybę, kiedy wysiadłam. Podeszłam do reszty grupy, która na mnie czekała i wspólnie skierowaliśmy się na lotnisko.
Jak się okazało Marco i Mario siedzieli już w samolocie. Zabolał mnie widok, kiedy Marco gestem ręki przywołał Pierre’a na ostatnie wolne miejsce koło niego. Stanęłam w miejscu i wzięłam głęboki oddech na rozluźnienie.

-Inga, chodź do nas!-zawołała Ania. Cóż mi zostało innego. Usiadłam koło Lewandowskiej w miejscu pod oknem. Cathy siedziała na trzecim fotelu od strony przejścia.
-Czyżby znowu fochy z Marco?-zaśmiała się Helthy –Mówię ci, wy się będziecie kłócić do końca życia i jeszcze dłużej.
Spojrzałam na chwilę w okienko, a potem napotkałam współczujący wzrok przyszłej pani Hummels.
-To co, oglądamy katalog z sukniami ślubnymi? Jeny, jak wy się z Matsem kochacie.-uśmiechnęła się szeroko Ania.
Zabolało. Kłótnie do końca życia… Może ma rację? Może ten związek nie ma przyszłości? Nie będziemy umieli ze sobą żyć, spędzać czasu? A może pomyliłam miłość ze zwykłą fascynacją? A może to tylko jakieś „zauroczenie” typu C. Jak Caroline.
-Inga, zobacz, co sądzisz o tej koronkowej?-zapytała brunetka.
-Zdrzemnę się jeśli pozwolicie. -odpowiedziałam i położyłam głowę na okienku, by po chwili odpłynąć w sen, który jak zawsze okazuje się pomocnym rozwiązaniem.










~~~


No i znowu trochę przesadziłam z długością. Cieszę się, że też lubicie takie "mody na sukces" innymi słowy "Niekończącą się opowieść", ale tak-jeśli to czytasz, możesz się cieszyć-to już koniec:D
Ostatnia część przed Świętami, także chciałabym Wam życzyć zdrowych, spokojnych, radosnych świąt spędzonych w gronie rodzinnym, uśmiechu na twarzy, wiele miłości i wieele prezentów pod choinką!:) 26 mimo, że 2-gi dzień świąt to kolejny rozdział będzie, zarezerwujcie sobie czas..no chyba, że nie chcecie w ogóle i next w 2016?:) Jestem otwarta na propozycje (oczywiście uprzedzając, nie, wcześniej się nie pojawi;)))
Ściskam mocno kochane!!<3
PS. Czy Wam też tak strasznie brakuje śniegu? :(