Po tygodniu, kiedy byłam uziemiona w łóżku i praktycznie z
niego nie wychodziłam wreszcie mogłam wstać i pójść na krótki spacer.
Oczywiście z tatą i Emmą. Niestety nie mogłam jej trzymać ze względu na rękę w
gipsie. Mario starał się być u mnie prawie codziennie. Jak miał trening to tata
przysyłał do mnie Anię, która eksperymentowała w kuchni i niestety-testowała na
mnie. Metodą prób i błędów opublikowała dwa naprawdę dobre przepisy na swoim
blogu, które w dalszej przyszłości z pewnością wypróbuję. Pan Watzke pomógł mi
usprawiedliwiając moją nieobecność na uniwersytecie. Dzięki temu nie musiałam
już być na wcześniej wymaganej połowie zajęć tylko na kilku, a potem napisać
tylko trzy egzaminy i samo zaliczenie pracy magisterskiej.
-Piękna pogoda jak na jesień, no nie?-zapytał tata po chwili
milczenia.
-Tak. To mogę potrzymać Emmę?
-Oczywiście!-odpowiedział z entuzjazmem posyłając mi szeroki
uśmiech –Dwa tygodnie po zdjęciu gipsu.
-Super.-burknęłam i zaczęłam patrzeć się przed siebie.
–Marco wrócił do składu?-zapytałam z ciekawości. Przez czas, kiedy leżałam w
szpitalu a także w domu nie obejrzałam ani jednego meczu. Obiecałam Mario, że
jak szybko to możliwe przyjdę na mecz i będę siedziała z nimi na ławce
rezerwowych. Götze nawet ułożył sobie plan, gdzie na treningu przed meczem
będzie udawał ostatnią ofermę, żeby zacząć mecz od ławki, gdzie będę siedzieć. Götze-plan
idealny.
-Wrócił. Nawet strzela. W ostatnich trzech meczach dwie
bramki, ale i tak, na to, w jakim był stanie… To znaczy, formie. To duży sukces.
-To dobrze. A macie psychologa na moje zastępstwo?
-Właśnie Hans prosił, żebym cię zapytał przy okazji, czy byś
miała czas i chęci przyjść do nas i pomóc w rozmowach kwalifikacyjnych. My,
stare dziadki, się nie znamy. Ty byś spojrzała mądrym okiem.
-Jeśli jeszcze raz… Powiesz, że jesteś starym dziadkiem… To
wrzucę ci w nocy Kloppsika do łóżka.
-No to… Stare dziadki - Zorc i Watzke.
-Lepiej, chociaż też
bym się sprzeczała.
-Ale nie sprzeczasz.
-A mam?-zapytałam ze śmiechem.
Usiedliśmy na parkowej ławce i spuściliśmy Emmę ze smyczy.
-Nie wyglądasz dobrze.
-Wiesz co? Zaraz po twoim „przytyłaś” zajmuje bardzo wysokie
miejsce na liście najbardziej wzruszających komplementów jakie słyszałam.
-Wiesz, że z „przytyłaś” to był komplement, nie był
powiedziany w złym znaczeniu.-objął mnie ramieniem z uśmiechem.
-Jesteś beznadziejny.-zaśmiałam się i położyłam głowę na
jego ramieniu.
-Bywa. A tak poważnie to cię nawet zdiagnozowałem.
-Doprawdy?
-Problem jest wysokim blondynem, podobno ma piękne oczy,
kocha cię a ty jego i jest piłkarzem. Zgadza się?
-Hmm… Nie do końca.
-Co się nie zgadza?
-Kolor włosów.
-Nie odpuścisz. Już od pierwszego dnia…
-Cóż zrobisz.
-Ale przyznajesz mi rację.
-Przyznaję. Wiem, że wygląda jakbym sobie go odpuściła… Tak
nie jest. Nawet nie wiesz jak szalenie go kocham. Z każdym dniem coraz mocniej
mi go brakuje. Chciałabym rzucić wszystko, pobiec do niego, pocałować,
zapewnić, że kocham go najmocniej na świecie. Nie chciałam ci mówić, ale czasem
przez to płaczę. To, że chciałam się zabić było głupie, ale to mnie męczy,
życie bez niego. On ma teraz swoje życie, muszę to uszanować, jedyne czego chcę
to to, żeby był szczęśliwy. Jest?
-Prawie.
-Jak to „prawie”?
-Nie powinienem ci tego mówić, rozmawialiśmy chwilę… On
bardzo za tobą tęskni.
-Ma przecież Caro. Podobno ją kocha.
-Wierzysz w to?
-Nie wiem tato. Ona powiedziała mi, że tak…
-Trochę wiary. Marco jest w tobie zakochany jak szczeniak. A
Caro? Już jej nie ma.
-Zerwał z nią? Pewnie mu powiedziała.
-Powinnaś z nim porozmawiać.
-Nie chcę się narzucać.
-Ale byś chciała do niego biec się przytulać i
pocałować?-parsknął śmiechem. –Nigdy nie zrozumiem kobiet.
***
-Pakuj się, mała!-wpadł do mojego pokoju Mario sprawiając,
że podskoczyłam przestraszona na łóżku.
-Wcale mnie nie wystraszyłeś. I oczywiście, że możesz wejść.
-No, to super się składa. Pakuj się. Jedziemy!-oznajmił
zadowolony i rzucił się na moje łóżko. Czy on kiedykolwiek się na nim nie
pokładał.
-Po pierwsze: gdzie? A po drugie: tata mi nie pozwoli.
-Po pierwsze to nie powiem, a twój tata oficjalnie mi
pozwolił. Cztery dni wypoczynkowe z Mario. All day all night.
-Mam się pakować? Serio?
-Nom.-zaśmiał się a po chwili już dźwigał mnie na rękach.
Musiałam przecież jak głupia wydrzeć się z radości i rzucić na niego jak
niejedna psychofanka.
-Pomożesz mi się spakować? Wiesz, ręka.
-Druga szuflado od dołu, nadchodzę!
-Zapomnij. Z tym, to ja poradzę sobie sama. W ogóle, gdzie
jedziemy?
-Weź jakieś koronki.-uśmiechnął się szeroko. –Nie myśl, że
jak będziesz mi groziła palcem to będziesz straszniejsza.
-Nie myśl, że jak mam rękę w gipsie to nie dam ci z łokcia.
To będzie turbołokieć.
-Na moim kaloryferze to ten gips ci pęknie.-wyprężył dumnie
klatkę co spowodowało u mnie głośny napad śmiechu.
-To jeszcze wpadniemy do ciebie te kaloryfery zobaczyć.
Żeliwne czy na prąd?
-I ja chcę z tobą gdzieś jechać?
-Chcesz.
-…No chcę.-przyznał z uśmiechem po chwili zamyślenia. –To
mogę tą drugą szufladę?
-Możesz pierwszą jak lubisz skarpetki.
-Kocham! –odpowiedział a po chwili już szczęśliwy jak małe
dziecko wybierał dla mnie skarpetki. Czy powinnam się o niego martwić?
-To ja…pójdę spakować kosmetyczkę.
-Luzik. Ooo! Klubowe skarpetki z logo. Bierzesz.
-Oszczędzam na specjalne okazje.
-Na pierwszą noc z Reusem?-zapytał pochłonięty zakładaniem jednej
na rękę. –Gdzie takie można kupić? Zarąbiste.
-Fanshop, koło stadionu. Mówi ci to coś? Ja lepiej pójdę po
tą kosmetyczkę.
Wyszłam z pokoju z ogromnym uśmiechem na twarzy. Poszłam do
łazienki spakować najpotrzebniejsze rzeczy do małej kosmetyczki, skoro
jechaliśmy tylko na cztery dni. Nawet nie raczył mnie zaszczycić informacją
gdzie do końca jedziemy. Kiedy wracałam do pokoju widok mnie zmroził.
Zamrugałam kilka razy oczami widząc Mario grzebiącego w DRUGIEJ szufladzie
nucącego sobie coś pod nosem.
-Czy mnie oczy nie mylą czy ty się pomyliłeś w liczeniu do
dwóch?
-Skarpetki spakowane. Wiesz, że nie masz żadnego czerwonego
stanika? Nawet żadnych, porządnych, czarnych koronek? Wszystkie dziewczyny
takie mają.
-Widać nie jestem „wszystkie”. Mam zadzwonić do Ann, żeby ci
przysłała kilka sztuk swojej koronkowej, czerwonej bielizny?
-Dobra, już dobra. Nie musisz tak kąsać. Gdzie masz spodnie?
-Götze, spakuję się jednak sama. Dasz mi dwadzieścia minut?
I jakbyś z łaski swojej mógł powiedzieć gdzie jedziemy.
-Las. Będę za dwadzieścia minut. Pa,
siostrzyczko.-zaświergotał i opuścił mój pokój zostawiając wcześniej na moim
policzku mokrego buziaka.
-Fuj. Jesteś obrzydliwy!
-To u nas jak widać rodzinne!
Co ja się z nim mam…
Po pół godzinie najtrudniejszego pakowania świata uznałam,
że wszystko co potrzebne znajdowało się już w walizce.
Kiedy już miałam wołać tatę, żeby pomógł mi ją zapiąć jednak
ten, jakby czytając mi w myślach zjawił się chwilę później.
-Właśnie miałam cię wołać.
-A ja pomyślałem, że pewnie potrzebujesz pomocy. Jestem
więc. Zapiąć walizkę?
-Tak, jakbyś mógł. Dziękuję, że mogę jechać z Mario.
-Zrobisz przeszukanie Marco?-zaśmiał się i postawił walizkę
koło mnie.
-Nie rozumiem.
-No jedziecie do domu letniskowego Marco, więc…
-Nie wiedziałam gdzie jedziemy.
-Przy Mario udawaj, że nie wiesz.
-I tak mnie by nie oszukała-pojawił się ni stąd ni z owąd
Götze. –Dzięki, dzięki. Fajna niespodzianka.
-Oj, i tak bym to od ciebie wyciągnęła. To jak, jedziemy?
-Pewnie, daj walizkę.
Wyszliśmy wszyscy przed dom, gdzie stał zaparkowany samochód
Mario. Brunet włożył walizkę do bagażnika i podszedł do mnie i taty.
-Mario, wiesz co ci mówiłem. A ty, uważaj na siebie.
Pamiętaj, co mówił lekarz.
-Spokojnie, tato, nic mi nie będzie. Za cztery dni wrócę
cała i zdrowa.
-Trzy. Źle obliczyłem. Mam arcyważny trening.
-Otóż to-potwierdził tata z uśmiechem. Objął mnie i
pocałował w głowę jak to miał w zwyczaju. –Bawcie się dobrze, ale ostrożnie,
jasne?
-Jasne. Do zobaczenia. Karm Kloppsika.
-Kloppsik jedzie z wami.
-Serio?-pisnęłam szczęśliwa i spojrzałam do samochodu, gdzie
faktycznie, kot siedział z dość niezadowoloną mordką w podróżnej skrzynce.
–Dziękuję! Cieszę się, że o tym pomyślałeś.
-Zawsze myślę jak najszybciej pozbyć się problemów. To był
moment.
***
Po półtorej godziny drogi skręciliśmy do jakiegoś lasu.
Jechaliśmy szosą a potem skręciliśmy w jakąś uliczkę, którą później odgradzała
brama. Mario bez problemu ją otworzył i wjechaliśmy na teren posesji Marco. Co
dziwne, nie widziałam tu żadnego domu tylko cały czas las i małą łąkę z
zarośniętą trawą. Dopiero kiedy zaczęliśmy zjeżdżać lekko z górki zza drzew
wyłonił się przepiękny, drewniany dom z pięknymi, zamykanymi okiennicami i
kamienną drogą prowadzącą prosto do jeziora.
-Pięknie.
-No nie? Całe trzy dni dla nas.
-Romantycznie.
-Jak nie wiem co.-zaśmiał się otwierając drzwi garażowe.
Wysiadłam z samochodu i wzięłam do ręki klatkę z Kloppsikiem. Mario szedł za
mną tachając dwie walizki na raz.
-Otworzysz drzwi?
-A ty nie możesz?
-Ręką w gipsie czy kotem? W dodatku nie mam klucza.
-Żartowałem.-wyszczerzył zęby w uśmiechu i wpuścił mnie do
środka.
Środek domku zaparł mi dech w piersiach. Utrzymany był cały
w drewnie. Na samym środku salonu stała dwuosobowa kanapa i
piękny, starodawny, zdobiony fotel. Już wyobraziłam sobie na nim siebie
przykrytą kocem, z kotem na kolanach czytającą jakąś dobrą książkę. Uwagę
przykuwał ceglany kominek a tuż obok niego pocięte drzewo. Z sufitu zwisał
złoty, zdobiony żyrandol. Już wiedziałam, że mogłabym tu mieszkać na zawsze.
Wypuściłam z klatki Kloppsika, który zaczął powoli przemieszczać się po pokoju
i badać teren.
Mario pomógł mi zdjąć kurtkę i schował ją do ogromnej szafy
na długość całej ściany w korytarzu.
-Coś do picia? Mamy pełną lodówkę. Wiem, że
z ręką nie do końca sobie będziesz radzić, ale ja umiem robić…Hmm..jajecznicę umiem,
herbatę umiem. Kawy nie piję, chyba ty też. Jajko sadzone, gotowane, na twardo,
na miękko, w koszulce a nawet mogę spróbować z mikrofali.
-Świetnie. Kupiłeś jajka?
-Ymm… No nie. Ale przecież mogę poje…-podskoczył
przestraszony słysząc z oddali grzmot. –Cholerna jesień. Herbaty?
-Chętnie, Mario. –zaśmiałam się i usiadłam na kanapie w
salonie. –Wiesz, czy jest tu jakiś koc?
-Jest, w szafce pod telewizorem.
-Przecież na żadnej szafce nie stoi…
-Wisi nad. Tu jest. –westchnął podchodząc do ogromnego,
plazmowego telewizora a następnie wyjął z szafki koc i rzucił nim we mnie. – A, właśnie. Mam coś dla ciebie.- oznajmił
po czym pobiegł na górę, gdzie zniknął na kilka minut.
W końcu przyszedł, dzierżąc zwycięsko w dłoni siatkę z
Triumph’a. Oby to nie było to, o czym myślę.
-Dla ciebie. –położył mi siatkę na kolanach a po chwili
uciekł już do kuchni. Wzięłam głęboki oddech i po chwili otworzyłam siatkę.
Zacisnęłam mocno powieki próbując tak powstrzymać śmiech wyjmując jej
zawartość.
Mario kupił mi cholerny czarny, koronkowy stanik z push
up’em. Tylko…
-Götze!
-Nio?-wystawił zaciekawiony głowę z kuchni.
-Możesz mi coś wytłumaczyć?
-Postaram się. Dawaj.
-Dlaczego kupiłeś rozmiar „A”?-zapytałam powstrzymując
śmiech. Mario robił dokładnie to samo. Po chwili namysłu uzyskałam odpowiedź.
-Przecież jesteś moją małą, kochaną siostrzyczką. Obejrzymy
sobie razem film. Kupiłem specjalnie.
-A co?
-A Rio. Dobra, nie kupiłem tylko zabrałem Felixowi. I tak
tego nie ogląda.
-Okej. To obejrzymy. A jak z tą herbatą?
-A patrz, zapomniałem!
Po herbacie przyszło kolejne wyzwanie na Mario, który według
mnie przerastał już dzisiaj samego siebie. Rozpalenie w kominku.
Na początku nawrzucał pełno drewna i dziwił się, że nie chce
się rozpalić przy pomocy jednej zapałki. Kiedy kazałam mu trochę wyjąć wpadł na
swój kolejny genialny plan tego dna. Poszedł do piwnicy po rozpałkę do grilla.
-Chyba nie zamierzasz tego całego wlać do kominka?
-No wiesz. Gdy konar nie chce zapłonąć…
-Skończ!
-No i pięknie. –stwierdził widząc mocne płomienie.- To
włączamy ten film. Lipa bo nie ma popcornu…
-Ale jest herbata!
-I to nieprzypalona.
-Profesjonalista Götze.
-Do usług.-uśmiechnął się szeroko i zajął miejsce na kanapie
naprzeciwko mnie. Po chwili dołączył do nas i Kloppsik wskakując mi na brzuch.
Rodzinka w komplecie-można oglądać.
***
Skończyliśmy oglądać nasz mini maraton przed dwudziestą
drugą. Mario naciągnął mnie jeszcze na film „Horton słyszy ktosia”. Dobre bajki
nie są złe.
Zostawiłam Mario na dole i poszłam wziąć prysznic oraz
przebrać się w piżamę. Piżamą, ku niezadowoleniu Götze była koszulka z długim
rękawem i długie getry. Na to jeszcze puchaty, różowy szlafroczek. Najgorsze
dla mnie było zmycie makijażu i wysuszenie włosów. Nie mogłam się doczekać,
kiedy wreszcie pozbędę się gipsu. Po ogromnych trudach doprowadzenia samej
siebie do ładu w końcu opuściłam łazienkę.
Schodząc po schodach słyszałam szum wody i dźwięk zmywanych
naczyń. Konkretnie-szklanek, bo szczerze wątpię, żeby zabrał się za coś i
ugotował. Kucharką najprawdopodobniej będę tu ja. Stanęłam w salonie i szłam za
dźwiękiem trafiając do kuchni.
-Pączuś zmywa. Święto narodowe. Brawo Mar… -zamarłam w pół
słowa widząc przed sobą Marco z przemokniętymi włosami, w luźnym swetrze z
przewieszonym na ramieniu ręcznikiem. –Marco.-dokończyłam wpatrując się w
blondyna. Te ułożone w nieładzie włosy i szary golf działały na mnie nad wyraz
rozpraszająco.
-Hej, nie mów, że Mario sobie pojechał właśnie i zostawił
nas zamykając od zewnątrz?-zaśmiałam się i usiadłam na krześle przy stole
-Nie, nie tym razem.-roześmiał się odkładając ręcznik i
przejechał dłonią poprawiając sobie włosy. No jakbym ich wcześniej nie
zauważyła. –Nawet powiedziałbym, że Mario nie wie, że tu jestem. Przyjechałem
jakieś dziesięć minut temu. Nie wiedziałem, że tu jesteście.
-Myślałam, że Mario ci powiedział…
-Nie, był dzisiaj u mnie rano i co prawda dziwnie się
zachowywał…
-Ale on zwykle się dziwnie zachowuje, więc nie zwróciłeś na
to uwagi.-roześmiałam się kończąc za niego zdanie.
-Dokładnie. Nawet nie musiałem tego mówić. Podoba ci się tu?
-Ogromnie. Miałam ci mówić właśnie. Urzekło mnie to miejsce.
Mogłabym spędzić tu resztę życia… Ymm.. To znaczy..
-Z ogrodu jest ścieżka prosto nad jezioro. Teraz będzie
chłodniej ze względu na deszcz… Ale. Jest pomost.
-A co ty tu robisz?
-Zawsze przyjeżdżam w to miejsce, kiedy muszę się nad czymś
zastanowić, przemyśleć, podjąć decyzje… -zawiesił się na moment patrząc okno na
ulewę.
-Jak tam nad jeziorem?
-To jest to samo jezioro.-rozpogodził się i poszedł w
kierunku salonu. –Usiądziemy?-wskazał na kanapę.
-Pewnie. Nie powiedziałeś mi, że masz tu dom.
-Domek. Musiało mi umknąć. Z tego co pamiętam kto inny
zajmował moje myśli… Teraz w sumie też.
-Marco…
-Przepraszam…-westchnął i zapatrzył się w ogień. Kiedy
miałam przysunąć się bliżej niego i okryć nas kocem perfidnie między nas
wskoczył Kloppsik. –Ten poduszkowiec też tu urlopuje?-zaśmiał się i z lekkim
zawahaniem pogłaskał go po łebku, jednak kotu najwyraźniej się to spodobało, bo
zaczął się do niego łasić i zaczepiać łapkami. Czy byłam zazdrosna o Marco? I
to przez własnego kota? Tak.
-Tu wiele dziwnych rzeczy ma miejsce. Czasami dzisiaj miałam
wrażenie, że jestem w psychiatryku. Na przykład kominek.
-Co z nim?-zmarszczył brwi przyglądając się palącemu drewnu.
-Nie zrobisz już grilla, bo właśnie rozpałka poszła na
kominek.
-Cała?
-Götze.-wytłumaczyłam ze śmiechem. Za to jego uśmiech był
wart każdej ceny. Był moim lekarstwem na smutki.
Już nawet zapomniałam jak to
jest mieć go tylko dla siebie. Ten jeden jedyny uśmiech, który ma przeznaczony
tylko dla mnie i dla nikogo innego, to jedno spojrzenie…
-Psychiatryk, mówisz?-popatrzył surowo wyciągając zza
poduszki czarny stanik.
-Zostaw. To moje.-próbowałam mu go odebrać, jednak co mogę
zdziałać z jedną ręką w gipsie? Zaczął oglądać dokładnie bieliznę.
-Marcooo! Oddaj!-walnęłam go w ramie i próbowałam na próżno
ponownie mu odebrać mój „wspaniały” prezent.
-To nie twój rozmiar.
-Co ty nie powiesz.-warknęłam i podparłam się ręką by móc
wdrapać się mu na nogi i wyrwać bieliznę którą zaczął wymachiwać w powietrzu.
-Reus!-pisnęłam ze śmiechem i spojrzałam w jego oczy.
Okazało to się największym błędem jaki mogłabym teraz popełnić. Były moją
zgubą. Jego spojrzenie przestało być rozbawione. Zaczął patrzeć na mnie
przepełniony uczuciem ale i z ostrożnością i pewnym dystansem. Poczułam, jakby
powietrze dookoła było suche i zaczęło mnie dusić.
Położyłam zdrową rękę na
jego torsie. Czułam pod dłonią jego głęboki, miarowy oddech i równo z tym
unoszącą się klatkę. To był jeden z tych momentów, których nie potrzebowałam
analizować ani myśleć co będzie później. Po prostu tego pragnęłam. Zaczęłam
sunąć dłonią po jego barkach, szyi, w końcu kładąc ją na policzek. Nie
wiedziałam do końca co mam zrobić. Marco cały czas szeroko otwartymi oczami
obserwował każdy mój ruch. Delikatnie położył dłoń na moich plecach. Czułam na
swoich ustach każdy jego oddech.
-Jeśli chcesz, to zrób to. Jestem twój od dawna i wiesz o… -
Nie pozwoliłam mu dokończyć składając na jego ustach delikatny pocałunek.
Ta
chwila, w której po ogromnym czasie cierpienia, bólu, poczucia straty i smutku
zdawała się być wyjątkowa, utęskniona. Móc czuć znów jego wargi na swoich, jego
tęsknotę, uczucie… Jego miłość. Marco oplótł mnie w pasie dłońmi i lekko
przyciągnął mnie do siebie pogłębiając pocałunek, by stał się żarliwy i
spragniony. Dotarło do mnie jak bardzo mi tego brakowało, jak brakowało
szybszego, dudniącego bicia serca, urywanego oddechu i jego czułości. Wtedy
czułam, że naprawdę żyłam, chciałam się uśmiechać, tańczyć i skakać najwyżej
jak się da mając go przy sobie. Byłam wtedy sobą. A nawet lepszą wersją siebie.
W jednej chwili
przerwał nam jakiś hałas ze strony schodów. Odskoczyłam od Marco jak
przestraszona, jednak ten cały czas trzymał mnie w uścisku, nie pozwalając,
żebym spadła.
Na schodach stał w dość ciężkim szoku Mario zakrywając oczy
dłonią.
:')))) (musiałam :D ) |
Nie wiedziałam co mam zrobić, jednak Marco na jego widok tylko się
roześmiał i schował głowę kładąc ją na moim ramieniu. Uśmiechnęłam się i
postanowiłam wstać z kolan Marco, by sytuacja była trochę mniej niezręczna.
Odchrząknęłam i zajęłam miejsce obok Marco nakrywając się kocem.
-Wiesz Inga… Nie musiałaś tak szybko znajdować sobie
pocieszenia jak poszedłem pod prysznic. Przecież przyszedłbym... Gotowy na
wszystko.
-Götze, ty się już lepiej nie odzywaj.-zaśmiałam się kładąc
Kloppsika na kolanach mimo to, że już powoli zasypiał.
-Tak się tłumaczy, Rudy, wiesz jak jest. Bielizna na
kanapie... Nie bierze się znikąd.-pączek w dalszym ciągu utrzymywał powagę
jednak po chwili roześmiał się na pół domu i podszedł się przywitać z Marco
przyjacielskim uściskiem.
-Bielizna na kanapie jest jeszcze z metką.-zaśmiał się
blondyn i zrobił mu koło siebie miejsce, jednak Mario postanowił, zupełnie i
wcale niespecjalnie, usiąść między nami.
-Ty jeszcze nie wiesz, że Inga to nosi wszystko z metkami.
Może kiedyś tam zobaczysz.
-Może ja sobie pójdę, położę się spać, a wy tu plotkujcie
sobie o moich preferencjach bieliźnianych bez krępacji.
-Ale my się nie krępujemy! Siedź sobie. Możesz nam udowodnić
co tam masz. –trzymał swojego brunet. Dzień upierdliwego Götze.
-Lepiej pójdę.
-Ale czekaj, chyba nie zostawisz tak Marco!-zawołał za mną
kiedy zaczęłam się kierować ku schodom.
-Czemu nie? Marco to duży chłopiec, poradzi sobie. W końcu
to jego dom, więc nie wydaje mi się, że musiałabym oprowadzać go po salonie,
kuchni czy pokazywać gdzie są łazienki.
-Może i nie, ale jakieś tournée po sypialniach?
-Mario… Może ty też się połóż lepiej.
-Mogę zostać?-zdziwił się Marco patrząc na mnie jakbym była
co najmniej jakimś kosmitą.
-Przecież to jest twój dom, raczej ja z Mario powinniśmy cię
zapytać, czy możemy zostać, bo Pączek nawet nie zapytał o zgodę.
-Wypraszam sobie „Pączka”! Marco jest moim bratem i ja tu
jestem mile widziany o każdej porze dnia i nocy, prawda, Marco?-zapytał pewnie
na co Marco zmierzył go wzrokiem i ze śmiechem pokiwał przecząco głową.
-Przecież was stąd nie wyganiam. Możecie być ile chcecie. Ja
mogę zaraz wsiąść w samochód i wrócić. Raptem godzina drogi. Teraz nie ma
samochodów.
-Nie zgadzam się. Nie będziesz jeździł w nocy przez las,
jest ciemno, jest burza, jesteś zmęczony. Nie zaprzeczaj. Możesz tu zostać ile
chcesz, o ile nie będziesz miał dość naszego towarzystwa.
-Ty mu proponujesz… O maj gat. To może ja sobie pojadę?
-Zapomnij, Götze. Nie puszczę cię. Przeleżałam w śpiączce
dwa i pół tygodnia, nie zamierzam tracić okazji, żeby spędzić trochę czasu z
braciszkiem, nawet jeśli mu nieźle odpierdziela.
-Widzisz? Jestem jej braciszkiem! –wytknął język Mario do
blondyna po czym podbiegł do mnie i wziął na ręce niczym pannę młodą.
-Ostrożnie! Przecież ledwo co jej się żebra wyzdrowiały!
-Rudy, zluzuj…
-Götze, ktoś mówił już ci, że niemiłosiernie wkurzasz?-zapytał
z półuśmiechem Marco
-Twoja narzeczona!-uśmiechnął się szeroko i wbiegł ze mną po
schodach na piętro.
Wniósł mnie do dużej sypialni, w której stało masywne,
dębowe łóżko z beżowym baldachimem. Dzięki światłu księżyca wpadającemu prosto
przez okno mogłam zobaczyć zarysy innych mebli na przykład drewnianej szafy
zdobionej na stary styl i piękna komoda. Nie wiem, czy urządzał to Marco,
dekorator, a może… Caro.
-W porządku?
-Ym, tak, jasne. Słuchaj, Inga, to, co się działo wtedy w
salonie…
-Nie umiem ci tego wytłumaczyć, Mario. Choćbym nie wiem jak
chciała i się starała…
-Wiesz co robisz?
-Tak. Możesz być spokojny.-objęłam go i pocałowałam w
policzek. –Nie przeszkadza ci, że jest z nami Marco?
-Przecież jest dla mnie jak brat. Dlaczego miałbym nie chcieć.
Fakt, że chciałem z tobą spędzić trochę czasu ale jeśli tobie pasuje, żeby
Marco był z nami to dla mnie jeszcze lepiej. Jak boisz się mu powiedzieć, że
nie chcesz to mi mów, jakoś mu to powiem a on zrozumie.
-Masz wahania nastrojów. Jesteś w ciąży?
-Jestem Mario. –wyszczerzył się w uśmiechu i skierował się
do drzwi –Dobranoc, siostrzyczko!
-Dobranoc Kombii!
Zdjęłam szlafrok z ramion i zawiesiłam go na krześle.
Weszłam od razu pod kołdrę i przykryłam się kołdrą po samą szyję. Podskoczyłam
z przerażenia, kiedy niedaleko domu niebo przecięła jasna błyskawica.
No to nie zasnę.
Zapaliłam lampkę, która stała na stoliku nocnym. Może i nie
powinno się używać prądu podczas burzy, ale bez lampki, mimo całej mojej
sympatii do deszczu, dostałabym zawału.
Po chwili zastanowienia, czy powinnam grzebać w szafce
nocnej uznałam, że zaryzykuje. W końcu to pokój gościnny, więc nie powinien
mieć rzeczy osobistych ani nic w tym rodzaju.
Otworzyłam pierwszą szufladę, gdzie znalazłam jedynie
zdjęcie. Z wahaniem wzięłam je do ręki.
Przedstawiało trójkę dzieci. Dwie
dziewczynki i chłopiec po środku. Od razu wiedziałam, że to musi być Marco.
Zadziorny uśmiech, błysk w oku no i oczywiście trykot juniorów Borussii. Koło
niego najwyraźniej stały Melanie z Yvonne ubrane w eleganckie sukienki z
pozaplatanymi warkoczami na głowie związanymi kokardami. Po ich minach widać
było, że stoją tam z musu ale też w spojrzeniu Yvonne widziałam dumę z brata. W
końcu najstarsza.
W jednym momencie usłyszałam kolejny grzmot ale też
skrzypnięcie drzwi. Serce podeszło mi do gardła, a zdjęcie wyleciało mi z ręki
spadając na podłogę. Odetchnęłam, kiedy zobaczyłam, że do sypialni wszedł Reus…
A potem znowu nie mogłam oddychać widząc go jedynie w czarnych bokserkach
Calvina Kleina i przewieszonym przez szyję ręczniku. Znowu? Boże, zlituj się.
-Przepraszam, nie wiedziałem, że tu śpisz… Inga?
-Możesz… Założyć koszulkę?
-Na pewno tego chcesz? –zaśmiał się podchodząc do szafy cały
czas nie spuszczając ze mnie wzroku.
-Jeśli chcesz ze mną rozmawiać to tak…
-Rozmawiamy przecież.
-Reus…
-Już!-posłał mi jeden ze swoich zniewalających uśmiechów, po
których miękły mi nogi a po chwili włożył przez głowę biały t-shirt.
-I spodenki.-dodałam przełykając głośno ślinę, co z pewnością
nie umknęło jego uwadze. Uśmiechnął się pod nosem i pochylił się do dolnej
półki. Robił to specjalnie parszywy rudzielec! Zacisnęłam powieki i skierowałam
głowę w odwrotnym kierunku do niego.
-Już. –usłyszałam chwilę później przy moim uchu. Spojrzałam
na niego ze słabym uśmiechem.
-Umiemy już mówić?
-Ymm.. Tak. –Nie! Powinien założyć jeszcze ciemne okulary,
żeby nie widzieć jego cudownego spojrzenia, czapkę, która by zakryła jego włosy
ułożone w idealnym nieładzie…I długie spodnie, a nie krótkie spodenki. Przy okazji bluzkę z długim, szerokim,
hippisowskim rękawem, który zakryłby jego silne ramiona,
Schylił się po zdjęcie, które leżało na podłodze.
-Przepraszam, wyjęłam z szuflady, nie powinnam grzebać.
Wypadło mi z rąk kiedy przyszedłeś, jeszcze się przestraszyłam burzy…
-Nie szkodzi. Przecież to nic wielkiego.-spojrzał z
sentymentem na zdjęcia a po kilku chwilach włożył je na stare miejsce. –Możemy
chwilę pogadać?
-Jasne…
-Nie wydaje mi się, żeby teraz był odpowiedni czas, żeby
porozmawiać o wszystkim… O nas. Chyba, że…
-Nie, ja też tak uważam. Powinniśmy się spotkać kiedy
indziej, przemyśleć wszystko, żeby nie było niedomówień.
-Cieszę się, że jesteśmy zgodni. Czy… Dzisiejszy pocałunek…
Zwalamy na taki pod wpływem chwili?
-Nie. Nie zwalajmy na nic. On był i nie udajmy, proszę, że
było inaczej.
-Działałaś pod wpływem chwili…
-Marco, nie szukajmy głupich wymówek. Pocałowałam cię, bo
cię kocham. Kocham bardzo mocno.-powiedziałam wyraźnie na co podniósł od razu
na mnie wzrok a jego oczy promieniały jakby dostał wymarzony prezent na
gwiazdkę. -Cały czas cię kochałam, kocham i będę kochać.
-Kocham cię.-wyznał chwytając w dłonie moją dłoń. Pocałował
jej wnętrze a po chwili przyłożył sobie do policzka. Mimowolnie zaczęłam
gładzić jego lekko zarośniętą skórę kciukiem.
-To nie czyni nas z powrotem parą.
-Wiem. Musimy porozmawiać o wszystkim. Od A do Z. Tylko tak
uda nam się zbudować zaufanie i podstawy związku. Jeśli naprawdę cały czas
czujesz to, co ja do ciebie… Nawet nie wiesz jak wielką nadzieję mi dałaś. I
szczęście.
-Mi też jest lżej. Cieszę się, że tu jesteś. Bądźmy dla
siebie..
-Nie mów tylko „przyjaciółmi”. Już to
przerabialiśmy.-zaśmiał się rozbrajająco trzymając moja dłoń.
-W porządku. Ale dopóki nie porozmawiamy, bo raczej i ja i
ty mamy sobie wiele do wytłumaczenia, nie chcę, żebyśmy byli parą.
-Tak będzie łatwiej dla nas obojga. –potwierdził a po chwili
przytulił mnie. Nie jako przyjaciółkę, ani jako dziewczynę. Po prostu przytulił
dając mi energię do życia i bezgraniczne szczęście.
-Jestem strasznie śpiąca.-ziewnęłam chowając buzię w ramię.
-Idź spać. Musisz odpoczywać.
-Dobranoc Marco.
-Dobranoc. –uśmiechnął się i złożył pocałunek na moim czole.
Podniósł się z łóżka i zgasił lampkę nocną.
Zsunęłam się na poduszkę i zamknęłam oczy próbując odpłynąć
w sen.
Coś jednak mi nie pozwoliło.
A raczej ktoś.
Marco, który usiadł z powrotem na łóżku i zaczął się kłaść
koło mnie.
-Nie masz swojej sypialni?
-Mam. To jest moja sypialnia.
-W takim razie pójdę do gościnnego.
-Nie, to też jest twoja sypialnia. –uparł się i zabrał ode
mnie trochę kołdry by się przykryć. Kilka chwil później poczułam oplatające
mnie w talii jego dłonie i jego oddech na moim karku.
-Marco… Co przed chwilą mówiliśmy?-zaśmiałam się odwracając
głowę w jego kierunku
-Uznajmy to za chwilę słabości. Dobranoc, kochanie.
~~~
Ogłoszenia parafialne-niepewna przyszłość:))
Otóż przez moją nieudolną numerację i gapiostwo okazało się, że jednak nie mam gotowego 60 rozdziału tylko pół...(podczas gdy myślałam, że piszę właśnie 61...) Dzisiaj napiszę ile będę w stanie jednak do piątku jestem uziemiona przez wymianę. Postaram się w piątek i sobotę rano go dokończyć, więc nie wiem, czy będzie na czas czy dopiero wieczorem-stanę na rzęsach żeby był! (3majcie kciuki:) )
Komentujcie <3
Ściskam mocno!
Buziaki:*