sobota, 28 maja 2016

Pięćdziesiąt dziewięć.



Po tygodniu, kiedy byłam uziemiona w łóżku i praktycznie z niego nie wychodziłam wreszcie mogłam wstać i pójść na krótki spacer. Oczywiście z tatą i Emmą. Niestety nie mogłam jej trzymać ze względu na rękę w gipsie. Mario starał się być u mnie prawie codziennie. Jak miał trening to tata przysyłał do mnie Anię, która eksperymentowała w kuchni i niestety-testowała na mnie. Metodą prób i błędów opublikowała dwa naprawdę dobre przepisy na swoim blogu, które w dalszej przyszłości z pewnością wypróbuję. Pan Watzke pomógł mi usprawiedliwiając moją nieobecność na uniwersytecie. Dzięki temu nie musiałam już być na wcześniej wymaganej połowie zajęć tylko na kilku, a potem napisać tylko trzy egzaminy i samo zaliczenie pracy magisterskiej.

-Piękna pogoda jak na jesień, no nie?-zapytał tata po chwili milczenia.
-Tak. To mogę potrzymać Emmę?
-Oczywiście!-odpowiedział z entuzjazmem posyłając mi szeroki uśmiech –Dwa tygodnie po zdjęciu gipsu.
-Super.-burknęłam i zaczęłam patrzeć się przed siebie. –Marco wrócił do składu?-zapytałam z ciekawości. Przez czas, kiedy leżałam w szpitalu a także w domu nie obejrzałam ani jednego meczu. Obiecałam Mario, że jak szybko to możliwe przyjdę na mecz i będę siedziała z nimi na ławce rezerwowych. Götze nawet ułożył sobie plan, gdzie na treningu przed meczem będzie udawał ostatnią ofermę, żeby zacząć mecz od ławki, gdzie będę siedzieć. Götze-plan idealny.
-Wrócił. Nawet strzela. W ostatnich trzech meczach dwie bramki, ale i tak, na to, w jakim był stanie… To znaczy, formie. To duży sukces.
-To dobrze. A macie psychologa na moje zastępstwo?
-Właśnie Hans prosił, żebym cię zapytał przy okazji, czy byś miała czas i chęci przyjść do nas i pomóc w rozmowach kwalifikacyjnych. My, stare dziadki, się nie znamy. Ty byś spojrzała mądrym okiem.
-Jeśli jeszcze raz… Powiesz, że jesteś starym dziadkiem… To wrzucę ci w nocy Kloppsika do łóżka.
-No to… Stare dziadki - Zorc i Watzke.
-Lepiej,  chociaż też bym się sprzeczała.
-Ale nie sprzeczasz.
-A mam?-zapytałam ze śmiechem.  

Usiedliśmy na parkowej ławce i spuściliśmy Emmę ze smyczy.
-Nie wyglądasz dobrze.
-Wiesz co? Zaraz po twoim „przytyłaś” zajmuje bardzo wysokie miejsce na liście najbardziej wzruszających komplementów jakie słyszałam.
-Wiesz, że z „przytyłaś” to był komplement, nie był powiedziany w złym znaczeniu.-objął mnie ramieniem z uśmiechem.
-Jesteś beznadziejny.-zaśmiałam się i położyłam głowę na jego ramieniu.
-Bywa. A tak poważnie to cię nawet zdiagnozowałem.
-Doprawdy?
-Problem jest wysokim blondynem, podobno ma piękne oczy, kocha cię a ty jego i jest piłkarzem. Zgadza się?
-Hmm… Nie do końca.
-Co się nie zgadza?
-Kolor włosów.
-Nie odpuścisz. Już od pierwszego dnia…
-Cóż zrobisz.
-Ale przyznajesz mi rację.
-Przyznaję. Wiem, że wygląda jakbym sobie go odpuściła… Tak nie jest. Nawet nie wiesz jak szalenie go kocham. Z każdym dniem coraz mocniej mi go brakuje. Chciałabym rzucić wszystko, pobiec do niego, pocałować, zapewnić, że kocham go najmocniej na świecie. Nie chciałam ci mówić, ale czasem przez to płaczę. To, że chciałam się zabić było głupie, ale to mnie męczy, życie bez niego. On ma teraz swoje życie, muszę to uszanować, jedyne czego chcę to to, żeby był szczęśliwy. Jest?
-Prawie.
-Jak to „prawie”?
-Nie powinienem ci tego mówić, rozmawialiśmy chwilę… On bardzo za tobą tęskni.
-Ma przecież Caro. Podobno ją kocha.
-Wierzysz w to?
-Nie wiem tato. Ona powiedziała mi, że tak…
-Trochę wiary. Marco jest w tobie zakochany jak szczeniak. A Caro? Już jej nie ma.
-Zerwał z nią? Pewnie mu powiedziała.
-Powinnaś z nim porozmawiać.
-Nie chcę się narzucać.
-Ale byś chciała do niego biec się przytulać i pocałować?-parsknął śmiechem. –Nigdy nie zrozumiem kobiet.




***




-Pakuj się, mała!-wpadł do mojego pokoju Mario sprawiając, że podskoczyłam przestraszona na łóżku.
-Wcale mnie nie wystraszyłeś. I oczywiście, że możesz wejść.
-No, to super się składa. Pakuj się. Jedziemy!-oznajmił zadowolony i rzucił się na moje łóżko. Czy on kiedykolwiek się na nim nie pokładał.
-Po pierwsze: gdzie? A po drugie: tata mi nie pozwoli.
-Po pierwsze to nie powiem, a twój tata oficjalnie mi pozwolił. Cztery dni wypoczynkowe z Mario. All day all night.
-Mam się pakować? Serio?
-Nom.-zaśmiał się a po chwili już dźwigał mnie na rękach. Musiałam przecież jak głupia wydrzeć się z radości i rzucić na niego jak niejedna psychofanka.
-Pomożesz mi się spakować? Wiesz, ręka.
-Druga szuflado od dołu, nadchodzę!
-Zapomnij. Z tym, to ja poradzę sobie sama. W ogóle, gdzie jedziemy?
-Weź jakieś koronki.-uśmiechnął się szeroko. –Nie myśl, że jak będziesz mi groziła palcem to będziesz straszniejsza.
-Nie myśl, że jak mam rękę w gipsie to nie dam ci z łokcia. To będzie turbołokieć.
-Na moim kaloryferze to ten gips ci pęknie.-wyprężył dumnie klatkę co spowodowało u mnie głośny napad śmiechu.
-To jeszcze wpadniemy do ciebie te kaloryfery zobaczyć. Żeliwne czy na prąd?
-I ja chcę z tobą gdzieś jechać?
-Chcesz.
-…No chcę.-przyznał z uśmiechem po chwili zamyślenia. –To mogę tą drugą szufladę?
-Możesz pierwszą jak lubisz skarpetki.
-Kocham! –odpowiedział a po chwili już szczęśliwy jak małe dziecko wybierał dla mnie skarpetki. Czy powinnam się o niego martwić?
-To ja…pójdę spakować kosmetyczkę.
-Luzik. Ooo! Klubowe skarpetki z logo. Bierzesz.
-Oszczędzam na specjalne okazje.
-Na pierwszą noc z Reusem?-zapytał pochłonięty zakładaniem jednej na rękę. –Gdzie takie można kupić? Zarąbiste.
-Fanshop, koło stadionu. Mówi ci to coś? Ja lepiej pójdę po tą kosmetyczkę.

Wyszłam z pokoju z ogromnym uśmiechem na twarzy. Poszłam do łazienki spakować najpotrzebniejsze rzeczy do małej kosmetyczki, skoro jechaliśmy tylko na cztery dni. Nawet nie raczył mnie zaszczycić informacją gdzie do końca jedziemy. Kiedy wracałam do pokoju widok mnie zmroził. Zamrugałam kilka razy oczami widząc Mario grzebiącego w DRUGIEJ szufladzie nucącego sobie coś pod nosem.

-Czy mnie oczy nie mylą czy ty się pomyliłeś w liczeniu do dwóch?
-Skarpetki spakowane. Wiesz, że nie masz żadnego czerwonego stanika? Nawet żadnych, porządnych, czarnych koronek? Wszystkie dziewczyny takie mają.
-Widać nie jestem „wszystkie”. Mam zadzwonić do Ann, żeby ci przysłała kilka sztuk swojej koronkowej, czerwonej bielizny?
-Dobra, już dobra. Nie musisz tak kąsać. Gdzie masz spodnie?
-Götze, spakuję się jednak sama. Dasz mi dwadzieścia minut? I jakbyś z łaski swojej mógł powiedzieć gdzie jedziemy.
-Las. Będę za dwadzieścia minut. Pa, siostrzyczko.-zaświergotał i opuścił mój pokój zostawiając wcześniej na moim policzku mokrego buziaka.
-Fuj. Jesteś obrzydliwy!
-To u nas jak widać rodzinne!
Co ja się z nim mam…


Po pół godzinie najtrudniejszego pakowania świata uznałam, że wszystko co potrzebne znajdowało się już w walizce.
Kiedy już miałam wołać tatę, żeby pomógł mi ją zapiąć jednak ten, jakby czytając mi w myślach zjawił się chwilę później.

-Właśnie miałam cię wołać.
-A ja pomyślałem, że pewnie potrzebujesz pomocy. Jestem więc. Zapiąć walizkę?
-Tak, jakbyś mógł. Dziękuję, że mogę jechać z Mario.
-Zrobisz przeszukanie Marco?-zaśmiał się i postawił walizkę koło mnie.
-Nie rozumiem.
-No jedziecie do domu letniskowego Marco, więc…
-Nie wiedziałam gdzie jedziemy.
-Przy Mario udawaj, że nie wiesz.

-I tak mnie by nie oszukała-pojawił się ni stąd ni z owąd Götze. –Dzięki, dzięki. Fajna niespodzianka.
-Oj, i tak bym to od ciebie wyciągnęła. To jak, jedziemy?
-Pewnie, daj walizkę.

Wyszliśmy wszyscy przed dom, gdzie stał zaparkowany samochód Mario. Brunet włożył walizkę do bagażnika i podszedł do mnie i taty.

-Mario, wiesz co ci mówiłem. A ty, uważaj na siebie. Pamiętaj, co mówił lekarz.
-Spokojnie, tato, nic mi nie będzie. Za cztery dni wrócę cała i zdrowa.
-Trzy. Źle obliczyłem. Mam arcyważny trening.
-Otóż to-potwierdził tata z uśmiechem. Objął mnie i pocałował w głowę jak to miał w zwyczaju. –Bawcie się dobrze, ale ostrożnie, jasne?
-Jasne. Do zobaczenia. Karm Kloppsika.
-Kloppsik jedzie z wami.
-Serio?-pisnęłam szczęśliwa i spojrzałam do samochodu, gdzie faktycznie, kot siedział z dość niezadowoloną mordką w podróżnej skrzynce. –Dziękuję! Cieszę się, że o tym pomyślałeś.
-Zawsze myślę jak najszybciej pozbyć się problemów. To był moment.




***



Po półtorej godziny drogi skręciliśmy do jakiegoś lasu. Jechaliśmy szosą a potem skręciliśmy w jakąś uliczkę, którą później odgradzała brama. Mario bez problemu ją otworzył i wjechaliśmy na teren posesji Marco. Co dziwne, nie widziałam tu żadnego domu tylko cały czas las i małą łąkę z zarośniętą trawą. Dopiero kiedy zaczęliśmy zjeżdżać lekko z górki zza drzew wyłonił się przepiękny, drewniany dom z pięknymi, zamykanymi okiennicami i kamienną drogą prowadzącą prosto do jeziora.

-Pięknie.
-No nie? Całe trzy dni dla nas.
-Romantycznie.
-Jak nie wiem co.-zaśmiał się otwierając drzwi garażowe. Wysiadłam z samochodu i wzięłam do ręki klatkę z Kloppsikiem. Mario szedł za mną tachając dwie walizki na raz.

-Otworzysz drzwi?
-A ty nie możesz?
-Ręką w gipsie czy kotem? W dodatku nie mam klucza.
-Żartowałem.-wyszczerzył zęby w uśmiechu i wpuścił mnie do środka.


Środek domku zaparł mi dech w piersiach. Utrzymany był cały w drewnie.  Na samym  środku salonu stała dwuosobowa kanapa i piękny, starodawny, zdobiony fotel. Już wyobraziłam sobie na nim siebie przykrytą kocem, z kotem na kolanach czytającą jakąś dobrą książkę. Uwagę przykuwał ceglany kominek a tuż obok niego pocięte drzewo. Z sufitu zwisał złoty, zdobiony żyrandol. Już wiedziałam, że mogłabym tu mieszkać na zawsze. Wypuściłam z klatki Kloppsika, który zaczął powoli przemieszczać się po pokoju i badać teren.

Mario pomógł mi zdjąć kurtkę i schował ją do ogromnej szafy na długość całej ściany w korytarzu.
-Coś do picia? Mamy pełną lodówkę. Wiem, że z ręką nie do końca sobie będziesz radzić, ale ja umiem robić…Hmm..jajecznicę umiem, herbatę umiem. Kawy nie piję, chyba ty też. Jajko sadzone, gotowane, na twardo, na miękko, w koszulce a nawet mogę spróbować z mikrofali.
-Świetnie. Kupiłeś jajka?
-Ymm… No nie. Ale przecież mogę poje…-podskoczył przestraszony słysząc z oddali grzmot. –Cholerna jesień. Herbaty?
-Chętnie, Mario. –zaśmiałam się i usiadłam na kanapie w salonie. –Wiesz, czy jest tu jakiś koc?
-Jest, w szafce pod telewizorem.
-Przecież na żadnej szafce nie stoi…
-Wisi nad. Tu jest. –westchnął podchodząc do ogromnego, plazmowego telewizora a następnie wyjął z szafki koc i rzucił nim we mnie.  – A, właśnie. Mam coś dla ciebie.- oznajmił po czym pobiegł na górę, gdzie zniknął na kilka minut.
W końcu przyszedł, dzierżąc zwycięsko w dłoni siatkę z Triumph’a. Oby to nie było to, o czym myślę.

-Dla ciebie. –położył mi siatkę na kolanach a po chwili uciekł już do kuchni. Wzięłam głęboki oddech i po chwili otworzyłam siatkę. Zacisnęłam mocno powieki próbując tak powstrzymać śmiech wyjmując jej zawartość.
Mario kupił mi cholerny czarny, koronkowy stanik z push up’em. Tylko…

-Götze!
-Nio?-wystawił zaciekawiony głowę z kuchni.
-Możesz mi coś wytłumaczyć?
-Postaram się. Dawaj.
-Dlaczego kupiłeś rozmiar „A”?-zapytałam powstrzymując śmiech. Mario robił dokładnie to samo. Po chwili namysłu uzyskałam odpowiedź.

-Przecież jesteś moją małą, kochaną siostrzyczką. Obejrzymy sobie razem film.  Kupiłem specjalnie.
-A co?
-A Rio. Dobra, nie kupiłem tylko zabrałem Felixowi. I tak tego nie ogląda.
-Okej. To obejrzymy. A jak z tą herbatą?
-A patrz, zapomniałem!


Po herbacie przyszło kolejne wyzwanie na Mario, który według mnie przerastał już dzisiaj samego siebie. Rozpalenie w kominku.
Na początku nawrzucał pełno drewna i dziwił się, że nie chce się rozpalić przy pomocy jednej zapałki. Kiedy kazałam mu trochę wyjąć wpadł na swój kolejny genialny plan tego dna. Poszedł do piwnicy po rozpałkę do grilla.
-Chyba nie zamierzasz tego całego wlać do kominka?
-No wiesz. Gdy konar nie chce zapłonąć…
-Skończ!
-No i pięknie. –stwierdził widząc mocne płomienie.- To włączamy ten film. Lipa bo nie ma popcornu…
-Ale jest herbata!
-I to nieprzypalona.
-Profesjonalista Götze.
-Do usług.-uśmiechnął się szeroko i zajął miejsce na kanapie naprzeciwko mnie. Po chwili dołączył do nas i Kloppsik wskakując mi na brzuch. Rodzinka w komplecie-można oglądać.




***



Skończyliśmy oglądać nasz mini maraton przed dwudziestą drugą. Mario naciągnął mnie jeszcze na film „Horton słyszy ktosia”. Dobre bajki nie są złe.

Zostawiłam Mario na dole i poszłam wziąć prysznic oraz przebrać się w piżamę. Piżamą, ku niezadowoleniu Götze była koszulka z długim rękawem i długie getry. Na to jeszcze puchaty, różowy szlafroczek. Najgorsze dla mnie było zmycie makijażu i wysuszenie włosów. Nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie pozbędę się gipsu. Po ogromnych trudach doprowadzenia samej siebie do ładu w końcu opuściłam łazienkę.
Schodząc po schodach słyszałam szum wody i dźwięk zmywanych naczyń. Konkretnie-szklanek, bo szczerze wątpię, żeby zabrał się za coś i ugotował. Kucharką najprawdopodobniej będę tu ja. Stanęłam w salonie i szłam za dźwiękiem trafiając do kuchni.

-Pączuś zmywa. Święto narodowe. Brawo Mar… -zamarłam w pół słowa widząc przed sobą Marco z przemokniętymi włosami, w luźnym swetrze z przewieszonym na ramieniu ręcznikiem. –Marco.-dokończyłam wpatrując się w blondyna. Te ułożone w nieładzie włosy i szary golf działały na mnie nad wyraz rozpraszająco.

-Hej, nie mów, że Mario sobie pojechał właśnie i zostawił nas zamykając od zewnątrz?-zaśmiałam się i usiadłam na krześle przy stole
-Nie, nie tym razem.-roześmiał się odkładając ręcznik i przejechał dłonią poprawiając sobie włosy. No jakbym ich wcześniej nie zauważyła. –Nawet powiedziałbym, że Mario nie wie, że tu jestem. Przyjechałem jakieś dziesięć minut temu. Nie wiedziałem, że tu jesteście.
-Myślałam, że Mario ci powiedział…
-Nie, był dzisiaj u mnie rano i co prawda dziwnie się zachowywał…
-Ale on zwykle się dziwnie zachowuje, więc nie zwróciłeś na to uwagi.-roześmiałam się kończąc za niego zdanie.
-Dokładnie. Nawet nie musiałem tego mówić. Podoba ci się tu?
-Ogromnie. Miałam ci mówić właśnie. Urzekło mnie to miejsce. Mogłabym spędzić tu resztę życia… Ymm.. To znaczy..
-Z ogrodu jest ścieżka prosto nad jezioro. Teraz będzie chłodniej ze względu na deszcz… Ale. Jest pomost.
-A co ty tu robisz?
-Zawsze przyjeżdżam w to miejsce, kiedy muszę się nad czymś zastanowić, przemyśleć, podjąć decyzje… -zawiesił się na moment patrząc okno na ulewę.
-Jak tam nad jeziorem?
-To jest to samo jezioro.-rozpogodził się i poszedł w kierunku salonu. –Usiądziemy?-wskazał na kanapę.
-Pewnie. Nie powiedziałeś mi, że masz tu dom.
-Domek. Musiało mi umknąć. Z tego co pamiętam kto inny zajmował moje myśli… Teraz w sumie też.
-Marco…
-Przepraszam…-westchnął i zapatrzył się w ogień. Kiedy miałam przysunąć się bliżej niego i okryć nas kocem perfidnie między nas wskoczył Kloppsik. –Ten poduszkowiec też tu urlopuje?-zaśmiał się i z lekkim zawahaniem pogłaskał go po łebku, jednak kotu najwyraźniej się to spodobało, bo zaczął się do niego łasić i zaczepiać łapkami. Czy byłam zazdrosna o Marco? I to przez własnego kota? Tak.

-Tu wiele dziwnych rzeczy ma miejsce. Czasami dzisiaj miałam wrażenie, że jestem w psychiatryku. Na przykład kominek.
-Co z nim?-zmarszczył brwi przyglądając się palącemu drewnu.
-Nie zrobisz już grilla, bo właśnie rozpałka poszła na kominek.
-Cała?
-Götze.-wytłumaczyłam ze śmiechem. Za to jego uśmiech był wart każdej ceny. Był moim lekarstwem na smutki. 
Już nawet zapomniałam jak to jest mieć go tylko dla siebie. Ten jeden jedyny uśmiech, który ma przeznaczony tylko dla mnie i dla nikogo innego, to jedno spojrzenie…

-Psychiatryk, mówisz?-popatrzył surowo wyciągając zza poduszki czarny stanik.
-Zostaw. To moje.-próbowałam mu go odebrać, jednak co mogę zdziałać z jedną ręką w gipsie? Zaczął oglądać dokładnie bieliznę.
-Marcooo! Oddaj!-walnęłam go w ramie i próbowałam na próżno ponownie mu odebrać mój „wspaniały” prezent.
-To nie twój rozmiar.
-Co ty nie powiesz.-warknęłam i podparłam się ręką by móc wdrapać się mu na nogi i wyrwać bieliznę którą zaczął wymachiwać w powietrzu.
-Reus!-pisnęłam ze śmiechem i spojrzałam w jego oczy. Okazało to się największym błędem jaki mogłabym teraz popełnić. Były moją zgubą. Jego spojrzenie przestało być rozbawione. Zaczął patrzeć na mnie przepełniony uczuciem ale i z ostrożnością i pewnym dystansem. Poczułam, jakby powietrze dookoła było suche i zaczęło mnie dusić. 
Położyłam zdrową rękę na jego torsie. Czułam pod dłonią jego głęboki, miarowy oddech i równo z tym unoszącą się klatkę. To był jeden z tych momentów, których nie potrzebowałam analizować ani myśleć co będzie później. Po prostu tego pragnęłam. Zaczęłam sunąć dłonią po jego barkach, szyi, w końcu kładąc ją na policzek. Nie wiedziałam do końca co mam zrobić. Marco cały czas szeroko otwartymi oczami obserwował każdy mój ruch. Delikatnie położył dłoń na moich plecach. Czułam na swoich ustach każdy jego oddech.

-Jeśli chcesz, to zrób to. Jestem twój od dawna i wiesz o… - Nie pozwoliłam mu dokończyć składając na jego ustach delikatny pocałunek. 
Ta chwila, w której po ogromnym czasie cierpienia, bólu, poczucia straty i smutku zdawała się być wyjątkowa, utęskniona. Móc czuć znów jego wargi na swoich, jego tęsknotę, uczucie… Jego miłość. Marco oplótł mnie w pasie dłońmi i lekko przyciągnął mnie do siebie pogłębiając pocałunek, by stał się żarliwy i spragniony. Dotarło do mnie jak bardzo mi tego brakowało, jak brakowało szybszego, dudniącego bicia serca, urywanego oddechu i jego czułości. Wtedy czułam, że naprawdę żyłam, chciałam się uśmiechać, tańczyć i skakać najwyżej jak się da mając go przy sobie. Byłam wtedy sobą. A nawet lepszą wersją siebie.
W  jednej chwili przerwał nam jakiś hałas ze strony schodów. Odskoczyłam od Marco jak przestraszona, jednak ten cały czas trzymał mnie w uścisku, nie pozwalając, żebym spadła.
Na schodach stał w dość ciężkim szoku Mario zakrywając oczy dłonią. 
:')))) (musiałam :D )
Nie wiedziałam co mam zrobić, jednak Marco na jego widok tylko się roześmiał i schował głowę kładąc ją na moim ramieniu. Uśmiechnęłam się i postanowiłam wstać z kolan Marco, by sytuacja była trochę mniej niezręczna. Odchrząknęłam i zajęłam miejsce obok Marco nakrywając się kocem.

-Wiesz Inga… Nie musiałaś tak szybko znajdować sobie pocieszenia jak poszedłem pod prysznic. Przecież przyszedłbym... Gotowy na wszystko.
-Götze, ty się już lepiej nie odzywaj.-zaśmiałam się kładąc Kloppsika na kolanach mimo to, że już powoli zasypiał.
-Tak się tłumaczy, Rudy, wiesz jak jest. Bielizna na kanapie... Nie bierze się znikąd.-pączek w dalszym ciągu utrzymywał powagę jednak po chwili roześmiał się na pół domu i podszedł się przywitać z Marco przyjacielskim uściskiem.

-Bielizna na kanapie jest jeszcze z metką.-zaśmiał się blondyn i zrobił mu koło siebie miejsce, jednak Mario postanowił, zupełnie i wcale niespecjalnie, usiąść między nami.
-Ty jeszcze nie wiesz, że Inga to nosi wszystko z metkami. Może kiedyś tam zobaczysz.
-Może ja sobie pójdę, położę się spać, a wy tu plotkujcie sobie o moich preferencjach bieliźnianych bez krępacji.
-Ale my się nie krępujemy! Siedź sobie. Możesz nam udowodnić co tam masz. –trzymał swojego brunet. Dzień upierdliwego Götze.
-Lepiej pójdę.
-Ale czekaj, chyba nie zostawisz tak Marco!-zawołał za mną kiedy zaczęłam się kierować ku schodom.
-Czemu nie? Marco to duży chłopiec, poradzi sobie. W końcu to jego dom, więc nie wydaje mi się, że musiałabym oprowadzać go po salonie, kuchni czy pokazywać gdzie są łazienki.
-Może i nie, ale jakieś tournée po sypialniach?
-Mario… Może ty też się połóż lepiej.
-Mogę zostać?-zdziwił się Marco patrząc na mnie jakbym była co najmniej jakimś kosmitą.
-Przecież to jest twój dom, raczej ja z Mario powinniśmy cię zapytać, czy możemy zostać, bo Pączek nawet nie zapytał o zgodę.
-Wypraszam sobie „Pączka”! Marco jest moim bratem i ja tu jestem mile widziany o każdej porze dnia i nocy, prawda, Marco?-zapytał pewnie na co Marco zmierzył go wzrokiem i ze śmiechem pokiwał przecząco głową.
-Przecież was stąd nie wyganiam. Możecie być ile chcecie. Ja mogę zaraz wsiąść w samochód i wrócić. Raptem godzina drogi. Teraz nie ma samochodów.
-Nie zgadzam się. Nie będziesz jeździł w nocy przez las, jest ciemno, jest burza, jesteś zmęczony. Nie zaprzeczaj. Możesz tu zostać ile chcesz, o ile nie będziesz miał dość naszego towarzystwa.
-Ty mu proponujesz… O maj gat. To może ja sobie pojadę?
-Zapomnij, Götze. Nie puszczę cię. Przeleżałam w śpiączce dwa i pół tygodnia, nie zamierzam tracić okazji, żeby spędzić trochę czasu z braciszkiem, nawet jeśli mu nieźle odpierdziela.
-Widzisz? Jestem jej braciszkiem! –wytknął język Mario do blondyna po czym podbiegł do mnie i wziął na ręce niczym pannę młodą.
-Ostrożnie! Przecież ledwo co jej się żebra wyzdrowiały!
-Rudy, zluzuj…
-Götze, ktoś mówił już ci, że niemiłosiernie wkurzasz?-zapytał z półuśmiechem Marco
-Twoja narzeczona!-uśmiechnął się szeroko i wbiegł ze mną po schodach na piętro.



Wniósł mnie do dużej sypialni, w której stało masywne, dębowe łóżko z beżowym baldachimem. Dzięki światłu księżyca wpadającemu prosto przez okno mogłam zobaczyć zarysy innych mebli na przykład drewnianej szafy zdobionej na stary styl i piękna komoda. Nie wiem, czy urządzał to Marco, dekorator, a może… Caro.

-W porządku?
-Ym, tak, jasne. Słuchaj, Inga, to, co się działo wtedy w salonie…
-Nie umiem ci tego wytłumaczyć, Mario. Choćbym nie wiem jak chciała i się starała…
-Wiesz co robisz?
-Tak. Możesz być spokojny.-objęłam go i pocałowałam w policzek. –Nie przeszkadza ci, że jest z nami Marco?
-Przecież jest dla mnie jak brat. Dlaczego miałbym nie chcieć. Fakt, że chciałem z tobą spędzić trochę czasu ale jeśli tobie pasuje, żeby Marco był z nami to dla mnie jeszcze lepiej. Jak boisz się mu powiedzieć, że nie chcesz to mi mów, jakoś mu to powiem a on zrozumie.
-Masz wahania nastrojów. Jesteś w ciąży?
-Jestem Mario. –wyszczerzył się w uśmiechu i skierował się do drzwi –Dobranoc, siostrzyczko!
-Dobranoc Kombii!


Zdjęłam szlafrok z ramion i zawiesiłam go na krześle. Weszłam od razu pod kołdrę i przykryłam się kołdrą po samą szyję. Podskoczyłam z przerażenia, kiedy niedaleko domu niebo przecięła jasna błyskawica.
No to nie zasnę.

Zapaliłam lampkę, która stała na stoliku nocnym. Może i nie powinno się używać prądu podczas burzy, ale bez lampki, mimo całej mojej sympatii do deszczu, dostałabym zawału.
Po chwili zastanowienia, czy powinnam grzebać w szafce nocnej uznałam, że zaryzykuje. W końcu to pokój gościnny, więc nie powinien mieć rzeczy osobistych ani nic w tym rodzaju.  
Otworzyłam pierwszą szufladę, gdzie znalazłam jedynie zdjęcie. Z wahaniem wzięłam je do ręki. 
Przedstawiało trójkę dzieci. Dwie dziewczynki i chłopiec po środku. Od razu wiedziałam, że to musi być Marco. Zadziorny uśmiech, błysk w oku no i oczywiście trykot juniorów Borussii. Koło niego najwyraźniej stały Melanie z Yvonne ubrane w eleganckie sukienki z pozaplatanymi warkoczami na głowie związanymi kokardami. Po ich minach widać było, że stoją tam z musu ale też w spojrzeniu Yvonne widziałam dumę z brata. W końcu najstarsza.
W jednym momencie usłyszałam kolejny grzmot ale też skrzypnięcie drzwi. Serce podeszło mi do gardła, a zdjęcie wyleciało mi z ręki spadając na podłogę. Odetchnęłam, kiedy zobaczyłam, że do sypialni wszedł Reus… A potem znowu nie mogłam oddychać widząc go jedynie w czarnych bokserkach Calvina Kleina i przewieszonym przez szyję ręczniku. Znowu? Boże, zlituj się.

-Przepraszam, nie wiedziałem, że tu śpisz… Inga?
-Możesz… Założyć koszulkę?
-Na pewno tego chcesz? –zaśmiał się podchodząc do szafy cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku.
-Jeśli chcesz ze mną rozmawiać to tak…
-Rozmawiamy przecież.
-Reus…
-Już!-posłał mi jeden ze swoich zniewalających uśmiechów, po których miękły mi nogi a po chwili włożył przez głowę biały t-shirt.
-I spodenki.-dodałam przełykając głośno ślinę, co z pewnością nie umknęło jego uwadze. Uśmiechnął się pod nosem i pochylił się do dolnej półki. Robił to specjalnie parszywy rudzielec! Zacisnęłam powieki i skierowałam głowę w odwrotnym kierunku do niego.
-Już. –usłyszałam chwilę później przy moim uchu. Spojrzałam na niego ze słabym uśmiechem.
-Umiemy już mówić?
-Ymm.. Tak. –Nie! Powinien założyć jeszcze ciemne okulary, żeby nie widzieć jego cudownego spojrzenia, czapkę, która by zakryła jego włosy ułożone w idealnym nieładzie…I długie spodnie, a nie krótkie spodenki.  Przy okazji bluzkę z długim, szerokim, hippisowskim rękawem, który zakryłby jego silne ramiona,

Schylił się po zdjęcie, które leżało na podłodze.
-Przepraszam, wyjęłam z szuflady, nie powinnam grzebać. Wypadło mi z rąk kiedy przyszedłeś, jeszcze się przestraszyłam burzy…
-Nie szkodzi. Przecież to nic wielkiego.-spojrzał z sentymentem na zdjęcia a po kilku chwilach włożył je na stare miejsce. –Możemy chwilę pogadać?
-Jasne…
-Nie wydaje mi się, żeby teraz był odpowiedni czas, żeby porozmawiać o wszystkim… O nas. Chyba, że…
-Nie, ja też tak uważam. Powinniśmy się spotkać kiedy indziej, przemyśleć wszystko, żeby nie było niedomówień.
-Cieszę się, że jesteśmy zgodni. Czy… Dzisiejszy pocałunek… Zwalamy na taki pod wpływem chwili?
-Nie. Nie zwalajmy na nic. On był i nie udajmy, proszę, że było inaczej.
-Działałaś pod wpływem chwili…
-Marco, nie szukajmy głupich wymówek. Pocałowałam cię, bo cię kocham. Kocham bardzo mocno.-powiedziałam wyraźnie na co podniósł od razu na mnie wzrok a jego oczy promieniały jakby dostał wymarzony prezent na gwiazdkę. -Cały czas cię kochałam, kocham i będę kochać.
-Kocham cię.-wyznał chwytając w dłonie moją dłoń. Pocałował jej wnętrze a po chwili przyłożył sobie do policzka. Mimowolnie zaczęłam gładzić jego lekko zarośniętą skórę kciukiem.
-To nie czyni nas z powrotem parą.
-Wiem. Musimy porozmawiać o wszystkim. Od A do Z. Tylko tak uda nam się zbudować zaufanie i podstawy związku. Jeśli naprawdę cały czas czujesz to, co ja do ciebie… Nawet nie wiesz jak wielką nadzieję mi dałaś. I szczęście.
-Mi też jest lżej. Cieszę się, że tu jesteś. Bądźmy dla siebie..
-Nie mów tylko „przyjaciółmi”. Już to przerabialiśmy.-zaśmiał się rozbrajająco trzymając moja dłoń.
-W porządku. Ale dopóki nie porozmawiamy, bo raczej i ja i ty mamy sobie wiele do wytłumaczenia, nie chcę, żebyśmy byli parą.
-Tak będzie łatwiej dla nas obojga. –potwierdził a po chwili przytulił mnie. Nie jako przyjaciółkę, ani jako dziewczynę. Po prostu przytulił dając mi energię do życia i bezgraniczne szczęście.
-Jestem strasznie śpiąca.-ziewnęłam chowając buzię w ramię.
-Idź spać. Musisz odpoczywać.
-Dobranoc Marco.
-Dobranoc. –uśmiechnął się i złożył pocałunek na moim czole. Podniósł się z łóżka i zgasił lampkę nocną.

Zsunęłam się na poduszkę i zamknęłam oczy próbując odpłynąć w sen.
Coś jednak mi nie pozwoliło.
A raczej ktoś.
Marco, który usiadł z powrotem na łóżku i zaczął się kłaść koło mnie.

-Nie masz swojej sypialni?
-Mam. To jest moja sypialnia.
-W takim razie pójdę do gościnnego.
-Nie, to też jest twoja sypialnia. –uparł się i zabrał ode mnie trochę kołdry by się przykryć. Kilka chwil później poczułam oplatające mnie w talii jego dłonie i jego oddech na moim karku.
-Marco… Co przed chwilą mówiliśmy?-zaśmiałam się odwracając głowę w jego kierunku

-Uznajmy to za chwilę słabości. Dobranoc, kochanie.











~~~ 

Ogłoszenia parafialne-niepewna przyszłość:))
Otóż przez moją nieudolną numerację i gapiostwo okazało się, że jednak nie mam gotowego 60 rozdziału tylko pół...(podczas gdy myślałam, że piszę właśnie 61...) Dzisiaj napiszę ile będę w stanie jednak do piątku jestem uziemiona przez wymianę.  Postaram się w piątek i sobotę rano go dokończyć, więc nie wiem, czy będzie na czas czy dopiero wieczorem-stanę na rzęsach żeby był! (3majcie kciuki:)  )
Komentujcie <3
Ściskam mocno!
Buziaki:*

sobota, 21 maja 2016

Pięćdziesiąt osiem.



-Marco?-usłyszałem głos Lewandowskiego z mieszkania. Po chwili poczułem jak obejmuje mnie ramieniem.
-Wyszła?
-Tak. Anka ją pogoniła i to nieźle. Słuchaj, stary, chciałem cię przeprosić. Nie wierzyłem ci, a przecież się kumplujemy. Ingę też znam długo, jest dla mnie bardzo ważna i widząc ją w tamtym stanie, znając to, co działo się u ciebie w przeszłości.
-Nie wrócę teraz do tego. Teraz będzie już tylko przyszłość. I jest nią Inga. Nie poddam się teraz. Będę walczył, nawet jeśli powie mi, że nic do mnie nie czuje będę próbował sprawić, że mnie pokocha. Chcę dać jej szczęście. Chcę, żeby była szczęśliwa, chcę widzieć jej uśmiech…
-Kochasz ją?
-Z każdym dniem coraz mocniej.
-Podwiozę cię do szpitala. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Szczególnie za tamto, kiedy cię uderzyłem.
-Nie mam ci tego za złe. Zrobiłbym pewnie to samo.

-Jedziemy do szpitala?  -dołączyła do nas Ania –Marco, w porządku? Przepraszam, nic nie wiedziałeś. Inga też nie wie o tym nagraniu. Wiem, że to może być dla ciebie szok…
-Jest w porządku, Ania. Dzięki, że w ogóle na to wpadłaś. Może szok ale tak… Nie wiem co by było dalej gdyby mi wcisnęła kit o poronieniu… Nie wiem, nie umiem o tym myśleć. Po prostu chciałbym pojechać już do szpitala…
-Podwieziemy cię.
-Nie, dzięki. Na siedemnastą jeszcze muszę pojechać do banku zrobić spory przelew i kilka mniejszych, że muszę to zrobić przez bank, wyjąć z oszczędności i takie tam. Od razu ze szpitala tam pojadę.
-Masz jakieś problemy finansowe?-zmarszczył brwi Lewandowski
-Nie, skąd. Wszystko jest w porządku.
-Wszystko?
-Nie, nie macie co się martwić. Jeśli by coś się złego działo to wiem, że mogę do was przyjść.
-Wierzę w was.-powiedziała z uśmiechem karateczka i mnie przytuliła. Czułem się, jakbym miał nowe życie. Nowa karta.





***



Przed szpitalem, kiedy tylko wysiadłem z samochodu zaatakowało mnie stado paparazzi. Ledwo przepchnąłem się między nimi. Jeden przez drugiego przekrzykiwali się z pytaniami.

-Panie Reus, czy to prawda, że zaręczył się pan z córką trenera?
-Czy to prawda, że pańska dziewczyna uratowała pana siostrzeńca?
-W jakim jest stanie?
-Czy potwierdzi pan oficjalnie, że jesteście państwo razem?
-Wiele pańskich fanek jest zazdrosnych o Ingę Klopp, czy to jedna z nich mogła się do tego posunąć?

Miałem dość tych pytań. Odwróciłem się do nich przed wejściem do szpitala i od razu miałem pełno mikrofonów przed twarzą.

-Drodzy państwo. Bardzo proszę o zrozumienie trudnej sytuacji, w której się wszyscy znaleźliśmy. Nie tylko trener ale też piłkarze Borussii, którzy prywatnie bardzo przyjaźnią się z Ingą. Jest to dla nas trudny czas, Inga jest w ciężkim stanie. To prawda, uratowała przez potrąceniem przez pijanego kierowcę mojego siostrzeńca, sprawa pijanego kierowcy została przekazana policji. Bardzo proszę o uszanowanie naszej sytuacji i danie nam odrobiny prywatności.

-Po ostatnich zdjęciach możemy wywnioskować, że łączy pana coś więcej z córką Kloppa. Czy to coś poważnego?

-To wszystko co miałem do powiedzenia na temat wypadku. Nie będę niczego więcej komentował.


W szpitalu, kiedy wszedłem na korytarz, gdzie leżała Inga zastałem niecodzienny widok. Trener mocno obejmował swoją żonę, Ullę. Zostałem na uboczu, żeby im dać chwilę dla siebie. Ta sytuacja dla nich na pewno nie była łatwa, nie dość, że ich córka leżała w ciężkim stanie to jeszcze rozstali się na jakiś czas.
Kobieta go puściła, a trener wytarł łzy z jej policzków. Wtedy postanowiłem iść się przywitać. Trener od razu mnie zauważył i posłał w moją stronę słaby uśmiech.

-Dzień dobry, przepraszam, że tak późno ale miałem dość…interesujące rozpoczęcie dnia. Bardzo mi miło panią poznać, Marco Reus.-przestawiłem się posyłając uśmiech mamie Ingi. Miała tak podobne oczy do Ingi, jednak Inga miała w nich coś innego. Jej oczy zawsze błyszczały i były roześmiane. Patrzyły z miłścią, którą mnie darzyła. I o tą miłość chcę walczyć, bo to jedyne co warto.
-Mi również, Marco. Ulla Klopp.
-Co ci się stało w rękę?-praktycznie wyszarpnął moją rękę z uścisku Jürgen i zaczął dokładnie oglądać moje rany na dłoni.
-Ciężki początek dnia.
-Biłeś się z kimś?
-Powiedzmy, że ze ścianą.
-To Inga? Tak to przeżywasz?
-Boli mnie to, że tu jest ale nie. Ręka jest konsekwencją rozwiązanego problemu. Caroline.
-Wyjaśniło się wszystko? Nie twoje dziecko?
-Nie ma ciąży. I nie było. Nie mam siły o tym rozmawiać. Chciałbym wejść do Ingi, chyba, że państwo chcecie?
-Idź, Marco. My już byliśmy. –powiedziała Ulla opierając głowę o ramię Kloppa.
-Mamy silną córkę, nie podda się tak łatwo.-uśmiechnął się do swojej żony obejmując ją ramieniem.
-A co u twojego…siostrzeńca, tak?-dopytywała się farbowana blondynka.
-Tak, Nico. Wszystko w porządku. Ma jedynie z rączką problemy ale to kwestia dwóch tygodni i będzie zregenerowana. Melanie mówiła, że nie miał jak doznać większych obrażeń, ponieważ osłoniła go całkowicie swoim ciałem.
-Przecież ona mogła umrzeć…
-Ulla, proszę. Inga jest twarda, to fighterka. Wyjdzie z tego. Zobaczysz.
-Pójdę do niej. Będę musiał o siedemnastej pojechać do banku, potem jeszcze w jedno miejsce. Wieczorem będę. Przepraszam, że nie byłem rano ale zasnąłem dopiero po piątej rano.
-Spokojnie, Marco. Dzięki twojemu tacie lekarz ma numer do nas i zadzwoni jeśli cokolwiek się zmieni.
-To dobrze. Bardzo mi miło było panią poznać, choć szkoda, że w takich okolicznościach.
-Tak czasem bywa. Mi również, Marco. Cieszę się, że moja córka ma kogoś takiego jak ty. Do zobaczenia.
-Do zobaczenia.







/Inga/


Kolejny raz to „wybudzenie” ze snu. Znów musiałam leżeć, jak z resztą codziennie. Tym razem jednak czułam się jakby zupełnie inaczej. Zaczęłam czuć…ból. Okropny ból. Ktoś ściskał moją dłoń. Znów próbowałam otworzyć oczy. 
Po kilku próbach uderzyło we mnie jasne, białe światło. Rozejrzałam się lekko oszołomiona. Nie mogłam ruszyć głową. Spojrzałam na moją dłoń. Koło niej spoczywała głowa Marco, sam trzymał ją jednak w mocnym uścisku. Spał. Co on tutaj robił? Długo tu siedział?
I ten ból, był coraz silniejszy. Cholera, nie mogę oddychać, czułam ogromny ból w okolicy klatki piersiowej. Skrzywiłam się zaciskając mocno oczy. Z moich oczu popłynęły łzy. Ścisnęłam jak najmocniej mogłam dłoń Marco. Od razu oderwał się z miejsca. Spojrzał na mnie z paniką.

-Co się dzieje, coś cię boli? Nic nie mów, zawołam lekarza. Staraj się mieć cały czas otwarte oczy. –wybiegł na korytarz nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć. Kilka chwil później do sali wszedł szybkim krokiem lekarz i dwie pielęgniarki.

-Dzień dobry, pani Ingo. Jestem lekarzem. Była pani w śpiączce. Pamięta pani co się stało?
-Nie mogę… Oddychać. –szepnęłam próbując powstrzymać łzy.
-Ma pani złamane trzy żebra. Musi pani oddychać przeponą, bardzo wolno i nie głęboko. Żebra są obwiązane mocnym bandażem, więc może być ciężko, powinna się pani przyzwyczaić. Siostra zaraz poda pani tlen, więc też będzie łatwiej. Może teraz? Potem porozmawiamy chwilę.
-Dobrze.
-Proszę jeszcze podać pacjentce paracetamol, powinien uśmierzyć ból. A pan. –zwrócił się do Marco, którego nawet nie zauważyłam. Stał w rogu sali uważnie wszystko obserwując. –Proszę opuścić salę. Musimy zbadać pacjentkę, potem pan będzie mógł wrócić do narzeczonej.
-Ym… W porządku. Dziękuję. –odpowiedział zmieszany i opuścił salę. Narzeczonej? Byłam strasznie zmieszana. Czy nie pamiętałam? Wydawało mi się, że wszystko jest dobrze.
-Dobrze, myślę, że moglibyśmy zdjąć już kołnierz. Powtórzę pytanie, pamięta pani wypadek?
-Nico. Nico, co z Nico?
-O ile się orientuję, to chłopiec został już wypisany do domu.
-Całe szczęście. Nic mu nie jest?
-Pani Ingo. Rozumiem, że pani się martwi ale czas zacząć martwić się o siebie samą. Nie jest pani w najlepszym stanie, proszę dać sobie pomóc.
-W porządku. Pamiętam. Jechał czarny samochód, Nico wybiegł na ulicę, musiałam go ochronić.
-W jakim mieście się pani znajduje?
-O ile mnie nie przewieźliście, to cały czas w Dortmundzie. Proszę, wszystko pamiętam. Czy mógłby pan powiedzieć, co mi jest.
-Wstrząśnienie mózgu, złamana lewa ręka, zbite biodro i jak już mówiłem. Żebra.
-Ile byłam nieprzytomna?
-Dwa tygodnie i cztery dni.
-Długo…
-Tak to już bywa. Jednym zajmuje krócej inni, pewnie pani wie, i kilka lat. Codziennie ktoś przy pani był. Chyba najwięcej pani narzeczony. Cały personel naszego oddziału już go zna. Pani tata też czuwał. Ma pani niesamowite wsparcie. Proszę odpoczywać. Dostanie pani coś lekkiego do zjedzenia za dwie godziny. Wieczorem będzie obchód. Jeśli coś się będzie działo, coś zacznie bardziej boleć to proszę dzwonić tutaj po pielęgniarki.
-Dziękuję bardzo.



Po wyjściu lekarza zamknęłam na chwilę oczy a potem zaczęłam analizować swój stan. Chyba leki przeciwbólowe zaczynały działać. Złamana ręka prawie wcale nie bolała. Musiałam się pilnować, aby nie oddychać głęboko, chyba żebra sprawiały największy ból.

-Inga, dziecko kochane…-usłyszałam głos taty. Odwróciłam głowę, w kierunku wejścia. Z uśmiechem podszedł do mnie tata i pocałował w czoło. Przystawił sobie krzesło koło mojego łóżka i chwycił mnie za zdrową rękę splatając palce z moimi.
-To były najdłuższe tygodnie w życiu. Moim, Ulli, Marco. Mario też był kilka razy, choć nie mógł wchodzić ponieważ nie jest nikim z rodziny.
-Ani Marco.
-Melanie zadzwoniła do niego jako pierwszego,  była roztrzęsiona. On z resztą też. Widziałem jak cierpi.
-Pani Ulla też wie?
-Ulla. Zadzwoniłem do niej. Bardzo się martwiliśmy, oboje. Najgorsze było czekanie. Wszyscy chcieli pomóc ale została nam tylko cierpliwość. Ulla nie jest złą kobietą, chciałaby być dla ciebie matką ale szanuje twoją decyzję i do niczego nie będziemy cię namawiać. Jeśli pozwolisz to napiszę do niej, że się wybudziłaś.
-Pewnie, powinna wiedzieć. Przecież się martwiła.
-Wyślę jej za chwilę. Powiedz, potrzebujesz czegoś?
-Może wody. Myślisz, że pielęgniarki mają?
-Jak nie mają to kupię. Jest tu taki sklepik, pani Ewy. Ma polskie korzenie.
-Cóż za wiedza.
-Dość często tam chodziłem.
-Nie musieliście wszyscy tutaj siedzieć.
-Żebyś po obudzeniu była sama? W życiu! Pamiętasz cokolwiek z tego co ci tu wszyscy opowiadali?
-Zupełnie nic. Mam nadzieję, że kiedyś sobie przypomnę. Chociaż istnieje też prawdopodobieństwo, że nigdy. To jest przecież inny stan. Nie wiem, tato. Myślisz, że coś straciłam?
-Nie wiem. Nie podsłuchiwałem. Ja ci czytałem Kickera i statystyki. Przegraliśmy z Bremą… Ale zremisowaliśmy z Köln.
-Ty chyba chcesz, żebym zemdlała, co? Zaraz poproszę tu całą drużynę i ich zleję.
-Chyba wszyscy byliśmy przytłoczeni tym twoim wypadkiem. Będzie teraz już tylko lepiej. Może Reus się teraz ocknie i wróci na boisko.
-Coś się stało?
-Tak. Zmiany, zmiany. Ja nic nie mówię.
-A… Marco jeszcze tu jest?
-Musiał wyjść, był umówiony na spotkanie.
-W porządku. To jak, woda?
-Już biegnę.
-Pozdrów panią Ewę.








/Marco/

Kiedy tylko wyszedłem znów zostałem naskoczony przez paparazzi. Chyba nie musiałem nic komentować, żeby zrozumieli, że z Ingą lepiej. Nie wiedziałem, czy miałbym zostawać. Poza tym, Inga powinna odpoczywać. Nie czas na poważne rozmowy.
Wsiadłem do samochodu i pojechałem do kawiarni na obrzeżach Dortmundu. Usiadłem przy ustronnym stoliku, zamówiłem szklankę wody i zadzwoniłem.

-Marco! Wreszcie dzwonisz!
-Cześć, Isabell. Przepraszam, miałem dużo rzeczy na głowie. Wiem, że długo czekałaś.
-Wiesz dobrze, że dla ciebie zawsze masz czas. To jak?
-Teraz?
-U ciebie?
-Jasne.
-Będę za piętnaście minut.
-Do zobaczenia.

Wypiłem i zapłaciłem za napój, wsiadłem z pośpiechem do samochodu kierując się w umówione miejsce. Czas zrobić krok w przód.





/Inga/

Po kolejnym tygodniu i kilku dniach leżenia bezczynnie w szpitalu wreszcie dostałam wypis a raczej możliwość wypisania się na własne życzenie. Tata po długich dyskusjach przystał na to jedynie pod warunkiem, że będę leżeć w domu na łóżku. Z bolącymi jak diabli żebrami związanymi dość mocno bandażem nie miałam zbyt większych planów niż leżenie i czytanie książek. Mogłam liczyć przynajmniej na smaczniejsze posiłki, bo musiałam przyznać, tata gotował naprawdę nieźle. A mówił mi jak się poznaliśmy, że on i kuchnia w parze nie idą. Kłamca! Przez ten czas odwiedzili mnie wszyscy zawodnicy Borussii. Naprawdę wszyscy. Nawet sam Watzke. A co do Marco. Przyszedł. Jednak nie sam.



~Retrospekcja~
Kiedy akurat skończyłam jeść mój obiad usłyszałam pukanie do drzwi.

-Proszę!-zawołałam i dopiłam kompot. No cóż, szpitalne jedzenie nie rozpieszczało. Drzwi się otworzyły a w nich stała Melanie, a za nią… Marco na rękach z małym Nico. Od razu na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-Ciocia! –pisnął szczęśliwy i zaczął się wyrywać z silnych ramion blondyna.
-Cześć, kochana!-podbiegła do mnie Mela i pocałowała w policzek. –Uściskałabym cię ale wiem, że jesteś cała obolała. Jak się czujesz?
-Mamo, jeszcze ja i wujek chcemy się przywitać!-sprzeciwił się najmłodszy członek rodziny.
-Oj już, już. Czekaj, zdejmę ci tą tackę z talerzem.
-Poczekaj, Mela, ja to zrobię. Usiądziesz na chwilę Nico?- Marco posadził chłopca na końcu łózka, gdzie grzecznie usiadł opierając się o ramę. Sam podniósł drewnianą deskę, na której miałam podany obiad i położył ją koło łóżka.
-Mogę cię przytulić, ciociu?-zapytał chłopiec podnosząc się z miejsca. Melanie złapała go pod pachami i pomogła przejść kawałek bliżej mnie.
-Nie możemy Ingi przytulać, bo będzie ją bardzo bolało, wiesz? Ale możesz dać Indze rysunek co namalowałeś.
-Wujku, masz rysunek?-odwrócił się szybko do Marco, który stanął na końcu łóżka i patrzył na mnie…z ogromnym uczuciem. Wzięłam głęboki oddech, co zaskutkowało okropnym bólem żeber.
-Co się dzieje? Zawołać lekarza po jakieś leki?-zapytał blondyn
-Możecie mi podać pilot? Spadł na podłogę a ja muszę obniżyć lekko łóżko, bo boli jak mam tak.
-Jasne. –od razu podszedł do łóżka nie dając się nawet schylić Melanie, która siedziała bliżej pilota. Marco patrzył na guziki pilota próbując rozpracować jego działanie.
-Daj, ja sobie poradzę. –wystawiłam zdrową rękę i wzięłam pilota po czym lekko położyłam łóżko.
-Lepiej?
-Tak, dzięki. To co tam Nico z tym rysunkiem?
-No wujek ma! Razem rysowaliśmy!-pochwalił się z uśmiechem. Pogłaskałam go ze łzami w oczach wzruszona.
-Tak się cieszę, że nic ci nie jest. Bardzo się o ciebie bałam.
-A ja o ciebie ciociu!-powiedział od razu a po chwili wdrapał się wyżej na łóżku i ostrożnie mnie przytulił kładąc rączkę na moim brzuchu, żeby nie dotykać bolących żeber. Przytuliłam go do siebie i pocałowałam w główkę. Spojrzałam z uśmiechem na Melanie i Marco, po których wywnioskowałam, że chcieli już zabrać Nico jednak pokiwałam przecząco głową. Cieszyłam się tą chwilą wiedząc, że jest już bezpieczny.

-Tak bardzo ci dziękuję, Inga. Ja nie wiem co mam ci powiedzieć. Jak byłaś tu nieprzytomna to chyba dziękowałam ci tu z dwadzieścia minut, a teraz nie umiem nic powiedzieć. Dziękuję.
-Kochana, ja nie mogłabym zrobić inaczej. Nie wybaczyłabym sobie tego, gdybym tak nie zrobiła, gdyby tam mnie nie było. Nie ma co o tym już mówić.
-Jest. Wszyscy jesteśmy ci dozgonnie wdzięczni.-zapewnił Marco z lekkim uśmiechem. –Nie pamiętasz nic z okresu jak byłaś w śpiączce?
-Nic a nic. Choćbym nie wiem jak bardzo chciała. To frustrujące. Wszyscy pytają czy ich słyszałam…
-To nic.-pokiwał głową i położył dłonie na ramionach Meli, która siedziała na krześle koło mojego łóżka.
-Wujek, dasz te rysunki?
-A tak… Gdzie ja to..-zaczął szukać po kieszeniach jednak bez skutku.
-Dałeś mi w samochodzie do torebki. Załóż głowę lub mózg, nie wiem o czym zapomniałeś. –roześmiała się Melanie i wyjęła z torebki złożone kartki. Wzięłam pierwszą do ręki. Nico od razu się ożywił, usiadł tuż koło mnie i zaczął mi opisywać rysunek. 
To ten, który rysował razem z Marco. Przedstawiał mnie, uśmiechniętą, w pofalowanych włosach i czerwonej sukience z czerwoną różą w ręku. Zaraz. Ubrałam się tak na jedną z naszych randek. Róża-symbol miłości. Dostałam przepiękny bukiet czerwonych róż wtedy, kiedy podarował mi złoty wisiorek. Oczy zaszły mi łzami. Nie mogłam teraz płakać.

-Dziękuję Nico, jest przepiękny. –pogłaskałam go po blond włoskach
-To nie ja, to wujek. Ja narysowałem buzię, włosy i ręce. I nogi!
-To nic, i tak jest cudowny. Masz talent, chyba po cioci Yvonne.
-Jeszcze drugi! Sam rysowałem i nikt go nie widział.
-A ja mogę zobaczyć?
-Tylko ty!
-Nie pokażemy mamie ani wujkowi Marco?
-No doobra.-westchnął spoglądając na uśmiechniętą dwójkę.


Drugi obrazek… Przedstawiał dom. Z czerwonymi dachówkami, oknami i brązowymi drzwiami. Przed nim za to stała jak się domyśliłam Melanie z ciążowym brzuszkiem, jej mąż trzymający na rękach Nico oraz Marco obejmujący…mnie. Spojrzałam z rozbawieniem na obrazek, a potem na blondyna. Zmarszczył brwi z zaciekawienia. Wskazałam palcem na jego pomarańczowe włosy i już nie mogłam powstrzymać śmiechu.
Moje żebra zaczęły dawać o sobie znać, jednak ja nie mogłam przestać.

-Nico zabrakło po prostu żółtej kredki. –wyjaśnił wyraźnie rozbawiony.
-Ah tak, skończyła się zaraz po narysowaniu żółtego t-shirta.
-Najwyraźniej.
-Podobają ci się?-zapytał zaciekawiony chłopiec
-Bardzo, Nico. Oba są przepiękne. Jak tylko wrócę do domu to poproszę mojego tatę, żeby kupił mi ramki i sobie powieszę na ścianie.
-Naprawdę?
-Pewnie. Będę je codziennie widziała.
-Ale super. A będę mógł do ciebie przyjść?
-Kiedy tylko będziesz chciał.
-Mamo, słyszałaś?-rozpromienił się chłopiec a po chwili mocno mnie przytulił. Syknęłam z bólu ale to było teraz najmniej ważne.
-Synku, ostrożnie, ciocię bardzo boli.
-Przepraszam.
-Spokojnie, nic się nie stało. A jak tam junior? Znacie już płeć?
-Dziewczynka. Tak bardzo się cieszymy. Wiesz, że czuję już czasami jej delikatne ruchy? To jest nie do opisania. Już ją tak mocno kocham a co dopiero będzie jak przyjdzie na świat.-powiedziała łapiąc swój już widoczny brzuch.
-Agata Błaszczykowska też będzie miała córkę. Będziecie rodzić w podobnym terminie.
-Właśnie, Kuba też będzie miał córkę. Zapomniałem. Mówił chyba na twoim filmiku urodzinowym.-uśmiechnął się szeroko Reus na co pokiwałam głową.
-Musisz nas w końcu poznać! Może nasze córki się może poznają. Nico pozna Oliwkę.
-Nie lubię się bawić z dziewczynami.
-Polubiłbyś ją. Lubi grać w piłkę.
-Serio?
-Noo. Nie raz mnie ogrywała.
-To pójdziemy razem tylko musisz wyzdrowieć.
-Niedługo stąd wyjdę i cię porwę na cały dzień od mamy. Kocham cię, szkrabie.-przytuliłam go wzruszona do siebie. Tak bardzo kochałam to dziecko. Chociaż nie byłam z nim w żadnym stopniu spokrewniona, to, co do niego czułam… Nie dało się tego opisać.
Zaśmiałam się, kiedy razem z Nico ziewnęliśmy.

-Komuś tu chce się spać.-zaśmiała się Melanie. –Będziemy się zbierać. Odpoczywaj, kochanie. Potrzebujesz jakiś zakupów? Jakieś soki? Szczerze mówiąc mieliśmy podejść do sklepu ale jak wcześniej wspomniałam, mój brat zapomniał głowy.
-Dziękuję wam, nic mi nie trzeba. Tata kupił mi owoce i sok, mam schowane w szafce. Ania pod wieczór do mnie przyjdzie z jedzeniem, więc nie zginę.
-To dobrze. Odpoczywaj, kochana.
-Będę. Cieszę się, że przyszliście.
-Yvonne chce wpaść jutro, za dwa dni wyjeżdża do Francji.
-Wspaniale. Wreszcie spełni się jej marzenie.
-A ty dbaj o siebie. Do zobaczenia. Nico, pożegnasz się z ciocią?

Chłopiec objął mnie i dał buziaka w policzek. Melanie zdjęła go z łóżka i pomachali mi razem kierując się do wyjścia. Nawet nie zauważyłam, kiedy koło mnie stanął Marco i chwycił moją dłoń. Spojrzał czule w moje oczy i zaczął gładzić powierzchnię ręki kciukiem. Nie umiałam nic powiedzieć. Skupiłam się na oddychaniu, bo gdyby nie to z pewnością patrzyłabym na niego nie oddychając.

-Dziękuję, Inga. Jesteś niesamowicie dzielna…

-Wuuuujku!-zawołał Nico z końca sali. Marco na chwilę odwrócił głowę posyłając mu uśmiech a po chwili znów świdrował mnie spojrzeniem.

-Kocham cię. –powiedział pewnie i złożył pocałunek na wierzchu mojej dłoni a po chwili dołączył już do Melanie i Nico pozostawiając mnie, dziewczynę, która zapomniała w jednej chwili o całym świecie a nawet już o oddychaniu.





~~~

-Mam już wypis. Możemy wracać.
-Świetnie. –uśmiechnęłam się próbując podnieść się z łóżka.
-Leż, jeszcze czekamy na pielęgniarkę. Przyjedzie z wózkiem. Tak tak, już słyszę twoje „ale ja dam radę”-zaśmiał się naśladując mój głos.
-Poleżę. Bo mnie jeszcze boli.
-Zmądrzałaś w tym szpitalu. Może jeszcze zostań…
-No bardzo śmieszne. Już podjęłam decyzję, że wracam do domu!
-Wiem wiem. Musimy wyjść tylnym wyjściem. Główne jest oblegane przez paparazzi, z tyłu też jest sporo ale damy radę. Mario za dziesięć minut po nas przyjedzie.
-To świetnie. A twój samochód?
-Ulla nim odjedzie dla zmyły.
-Jest tu?
-Odjedzie za dziesięć minut.-zaśmiał się i podniósł z ziemi torbę z zapakowanymi rzeczami. Kilka minut później zjawiła się wspomniana pielęgniarka z wózkiem. Tata pomógł mi na nim usiąść, po czym położył mi torbę na kolana i opuściliśmy tą salę z silnym postanowieniem, że już tu nikt z nas nie wróci.

Tuż przed wyjściem ze szpitala pielęgniarka zatrzymała wózek, a tata odebrał ode mnie torbę i pomógł wstać. Widzieliśmy, że przed drzwiami czeka jeszcze sporo paparazzi, choć oboje domyślaliśmy się, że pani Ulla zabierając samochód taty zabrała też pewnie kilkoro natrętnych dziennikarzy. Tata złapał mnie pod ramię i otworzył nam drzwi. Od razu oślepił mnie błysk fleszy. Przymknęłam oczy i schowałam się na tyle ile mogłam w ramieniu taty. Dziennikarze przekrzykiwali się wzajemnie z pytaniami odnośnie stanu mojego zdrowia. Tata jedynie konsekwentnie oznajmił, żeby skontaktowali się z jego menagerem. Co mnie zdziwiło to pytania, czy jestem w związku z Marco czy może się rozstaliśmy. Nawet nie zauważyliśmy, a dotarliśmy do czarnego samochodu Götze. Od razu uśmiechnęłam się nad jego widok. Mario otworzył mi drzwi z przodu na miejscu pasażera, które było lekko odchylone do tyłu, żebym mogła wygodnie usiąść. Tata zajął miejsce z tyłu i tak ruszyliśmy w kierunku domu. Nareszcie.

Kiedy tylko wjechaliśmy na podjazd zauważyliśmy Ullę wysiadającą z samochodu taty. Kiedy tylko Mario wyłączył silnik tata wysiadł i podszedł się do niej przywitać. Mario zaśmiał się tylko pod nosem mrucząc „zakochani”.

-Myślisz?-zapytałam przyglądając się im z ciekawością.
-W końcu z jakiegoś powodu się hajtnęli, no nie?
-Wzięli ślub.
-No, właśnie to powiedziałem. –uśmiechnął się szeroko zupełnie mnie tym rozbrajając. –Idziemy?
-Tak. –westchnęłam kiwając głową. –Wiesz, że cię uwielbiam?
-Oj wieeem.-zaśmiał się i zabrał moją torbę z tylnego siedzenia i otworzył mi drzwi. Pomógł mi wysiąść i chwytając w talii pomógł mi iść. Zatrzymaliśmy się przy tacie i pani Ulli.

-O córce się zapomniało, tatuśku! –zaśmiał się wesoło Mario. Chyba przez czas mojej śpiączki sporo się pozmieniało w ich relacjach. I to na lepsze, choć wiem, że oboje na boisku będą zachowywać się czysto profesjonalnie.
-Chciałem po prostu, żebyś się do czegoś przydał, tatuśku.-odpowiedział tata śmiejąc się do nas.
-Podwózka to mało?
-A patrz, bym był zapomniał.

-Inga, jak dobrze, że cię wypisali. –uśmiechnęła się nieśmiało Ulla przerywając w jakże mądrej wymianie zdań Mario i mojemu tacie.–Mam nadzieję, że czujesz się lepiej.
-Tak, dziękuję. Jeszcze jestem trochę obolała ale jest lepiej niż na początku.
-Całe szczęście. Już nie będę wam przeszkadzać. Wezwę taksówkę. Odpoczywaj, Inga.
-Dobrze.
-Odwiozę cię, nie będziesz bez sensu dzwonić po taksówkę. Mario zostanie z Ingą.
-W porządku. Dla mnie nie ma problemu. –skinął głową brunet –Możecie jechać.
-Nie chcę robić problemu.
-To żaden problem. Jedziemy?
-W porządku. Inga, będę za dwadzieścia minut.
-Nie ma problemu, tato. Jedź, damy sobie radę, a Götze nie puści domu z dymem.
-Trzymam za słowo. A, i Mario. Inga ma od razu się położyć.
-To ja wiem sam.




Mario niestety dotrzymał obietnicy odnośnie niewypuszczania mnie z łóżka. Aczkolwiek rozbawiło mnie to, że od momentu mojego wypadku kupował wszystkie gazety ze mną na okładce. Nie chciało mu się czytać lecz stwierdził, że ja będę miała co robić. Jakby zapomniał o jednej ręce w gipsie.
Ku mojemu zdziwieniu na większości okładek byłam razem z Marco. W gazetach, które były bardziej wiarygodne mogłam przeczytać oświadczenia Marco odnośnie mojego stanu zdrowia. Z tego co opowiadał Mario, to kilka nieprawdziwych informacji wyszło od pielęgniarek,  a dziennikarze blokowali wejście tak, że Mario i inni zawodnicy Borussii, który mnie odwiedzali musieli się nieźle przepychać.

Było też kilka artykułów o tym, jak to nasza miłość kwitnie. Za to tylko w jednej gazecie nagłówek obwieszczał nasze rozstanie. Marco to powiedział? Kiedyś mówił, że nie komentuje swojego życia w brukowcach, ale…

Coś mi nie grało, postanowiłam zajrzeć do środka. Na całej stronie widniało zdjęcie, które przedstawiało Marco obejmującego jakąś niską brunetkę. Nie umiałabym określić co może być między nimi jednak zdjęcie było dość jednoznaczne.


„Nowa miłość Marco Reusa?
Jeszcze niedawno widziano Marco Reusa (25l.) został złapany koło restauracji w czułych objęciach z córką Jürgena Kloppa. Czyżby Marco Reus nie był stały w uczuciach? Wszystko na to wskazuje! Jakiś czas temu udało nam się złapać ich na randce z nieznaną brunetką. Oby tym razem wybór był właściwy. Życzymy szczęścia!”


Rzuciłam gazetę na drugi koniec pokoju. Schowałam twarz w poduszce i zaczęłam gorzko płakać. Chwilę później usłyszałam jak do pokoju wpada Mario.

-Inga, co się stało? Czemu płaczesz?-usiadł na łóżku i objął mnie ramieniem. –Rybko, spójrz na mnie.-złapał mnie za brodę i skierował na siebie. Zagryzłam wargi i próbowałam powstrzymać dalej napływające łzy.

-Marco ma nową dziewczynę.
-Co?-zmarszczył brwi nic nie rozumiejąc.
-Widziałam w gazecie artykuł. Obejmował jakąś brunetkę. Proszę, Mario, powiedz mi prawdę, nie okłamuj mnie. Ja sobie poradzę.
-Pokaż ten artykuł. –wstał i poszedł podnieść z podłogi gazetę. Zajął ponownie miejsce koło mnie i otworzył na odpowiedniej stronie. –Nie przeglądałem tej gazety. Przepraszam, nie powinienem był kupować.
-To jego dziewczyna?
-To zdjęcie jest niefortunnie zrobione, wyjęte z kontekstu. Uwierz mi, Inga. To nie jest jego dziewczyna.
-To kim ona jest?

-Przepraszam, ale nie mogę ci powiedzieć.











~~~

Nie wiem jak Wy ale już od rana czekam na mecz Pucharu <3 (dla niezorientowanych(choć nie wiem, czy tacy istnieją:D )-po prostu włączcie o 20:00 Tvp1:D) Nie nastawiam się na wygraną ale wiem, że damy z siebie wszystko..no i przy okazji wygramy  :D Trzymam za nich moocno kciuki:))
Dziękuję za wszyyystkie komentarze! <3 <-najlepsza motywacja świata!<33
Za tydzień kolejny!:)
Buziaki:**

sobota, 14 maja 2016

Pięćdziesiąt siedem.



Wieczorem położyłem się po ciężkim dniu. Prawie codziennie starałem się być na siłowni i ćwiczyć tak, żeby stanąć na nogi i dostać się do pierwszego składu. Carolin zamknęła się już jakiś czas temu w swoim pokoju. Od sytuacji z smsami próbowała jeszcze w jakiś sposób się do mnie zbliżyć jednak cały czas konsekwentnie odsuwałem się od niej.
Mimo zmęczenia po całym dniu nie mogłem nawet zmrużyć oka. Coś wewnątrz mnie mi nie pozwalało usnąć. Usiadłem na łóżku z chęcią przejrzenia wszystkich zdjęć z Ingą, jednak kiedy tylko odblokowałem ekran przyszło połączenie od Melanie. O tej porze?

-Halo?
-Marco… Boże, całe szczęście, że odebrałeś. –moja siostra krztusiła się od płaczu. Od razu cały się napiąłem. Coś z dzieckiem? –Nico…Inga. To przeze mnie. Ja nie chciałam.
-Melanie, proszę cię, spróbuj się uspokoić. Powiedz mi co się stało.
-Wypadek. Tam była Inga. Gdyby nie ona mój synek by tego nie przeżył… Ona… Ochroniła go swoim ciałem. Jesteś?
-Czy ona żyje?-zapytałem nie wypuszczając powietrza. Czułem zbierające się łzy pod powiekami. Nie Inga. Tylko nie moja Inga.
-Reanimowali ją w karetce. Nie wiem, Marco. Jadę do szpitala. Przyjdź, proszę, przyjedź.
-Kierujesz?
-Nie, jadę z Katheriną. Byłam u niej.
-Spróbuj się uspokoić, Melanie. Musisz też dbać o małą, a wiesz jak stres źle wpływa. Będę jak najszybciej się da.
-Do zobaczenia.

Zerwałem się z łóżka i szybko ubrałem się w pierwsze co miałem pod ręką. Zbiegłem po schodach zabierając kluczyki do samochodu i wybiegłem z mieszkania z hukiem drzwi. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem najszybciej jak się dało. Ulice o tej porze były już puste. Wcisnąłem pełen gaz by jak najszybciej znaleźć się w szpitalu.
Inga nie mogła umrzeć. Nie dałbym sobie bez niej rady.

Zaparkowałem samochód tuż przed wejściem szpitala. Wbiegłem na recepcję. Starsza kobieta skierowała mnie na oddział intensywnej terapii. Tam miałem znaleźć lekarza, który prawdopodobnie zajmował się Ingą. Żyła.
Na korytarzu znalazłem jednego mężczyznę wychodząc z czyjejś sali.  

-Przepraszam, przywieziono tu moją…narzeczoną z wypadku. Inga Klopp.
-Tak, proszę, zapraszam do pokoju lekarskiego.


Wszedłem za nim do pokoju lekarskiego i zająłem miejsce przy biurku. Lekarz usiadł po drugiej stronie.
-Doktor Albert Krause. –przedstawił się oficjalnie podając mi rękę. Odpowiedziałem mu tym samym przestawiając się. 
-A więc, panie Reus. Nie ukrywam, że pańska narzeczona nie jest w dobrym stanie. Nie znam szczegółów wypadku, podobno uratowała małego chłopca.
-Mojego siostrzeńca. Siostra jest przy nim.
-Rozumiem. Operacja nie jest konieczna. Pani Klopp ma połamane żebra, złamaną rękę, skręconą kostkę. Z mniej poważnych zbite biodro i niestety wstrząśnienie mózgu. Opanowaliśmy najgorsze. Nie doszło do uszkodzeń narządów wewnętrznych.
-Mógłbym wejść do jej sali? Jak ona się czuje?
-Jest w śpiączce. Nie wiadomo czy się wybudzi.
Schowałem twarz w dłoniach. Nigdy się nie wybudzi? To niemożliwe. Boże, moje życie bez niej nie będzie miało sensu.
-Mogę do niej wejść? Błagam.
-Nie powinienem ale… W porządku. Pięć minut.






/Inga/

Siedziałam tulona przez babcię na jakimś puszystym obłoku. Nie mogłam jej zobaczyć, nie mogłam sama jej dotknąć, złapać. Nie mogłam się ruszyć. Nie czułam nic poza jej dłonią, która mnie uspokajająco gładziła po głowie. Tak bardzo chciałam ją zobaczyć, powiedzieć, że ją kocham, że tęsknię. Nie przejmowałam się myślą, co mogę w ogóle robić w tym miejscu. Jej ciepło i bliskość dawały mi wyjątkowego spokoju i poczucia bezpieczeństwa.

-Myszko… Nie powinnaś tu być. Wiem, że chciałabyś zostać, porozmawiać. Nie czas. Jestem zawsze przy tobie. Nie bój się. Powinnaś posłuchać czegoś innego.-szeptała mi do ucha. Kiedy skończyła mówić położyła dłoń na mojej brodzie, a jej usta musnęły mój policzek.
W jednej chwili poczułam jak spadam. Czułam ciężar. Nadal nic nie widziałam, mój słuch był słabszy, wszystko było cichsze, jakby  zza ściany. Leżałam na czymś twardym. Chciałam się ruszyć, otworzyć oczy. Nie mogłam. Moje ciało zupełnie odmówiło posłuszeństwa.
Poczułam, jak ktoś ściska moją dłoń a po chwili kładzie na niej swój szorstki policzek.
-Nie dotrzymałem obietnicy. Pamiętasz co ci obiecałem dwa dni temu? Że się nie poddam. Zawaliłem. Już dawno. Poddałem się pozwalając ci wtedy odejść. Złamałem obietnicę tuż po jej złożeniu. Kazałaś mi walczyć. Będę walczył. Będę walczył o nas, o ciebie. O nasze szczęście. Tylko pozwól mi… Pozwól mi na to i mnie nie zostawiaj.

Marco. Poczułam na mojej dłoni ciepłe krople. Płakał. Marco zaczął płakać jak małe dziecko. Ten Marco, który za każdym razem dawał mi oparcie, mimo wszystko co się wydarzyło, co przeżyliśmy stał mężnie, chronił mnie swoją piersią… Teraz? Teraz był słaby. Kruchy.
-Nie możesz odejść, nie możesz mnie zostawić, słyszysz? Bez ciebie jestem nikim. Jeśli odejdziesz… ja też. Daj mi znać, że mam walczyć. Proszę, daj mi nadzieję, że mnie słyszysz, że będziesz walczyć. Daj mi nadzieję, że znaczę dla ciebie coś więcej niż jakiś leżący żebrak na ulicy. Jeśli masz się nade mną litować jak nad nim, to tak zrób. Nawet jednym, krótkim spojrzeniem. Nawet jeśli jestem dla ciebie nikim… Ty zawsze będziesz dla mnie wszystkim. Moim wszystkim. Błagam, Inga.

Płacz byłby moim zbawieniem ale nie mogłam. Nie mogłam nic zrobić. Musiałam coś zrobić, musiałam mu jakimś sposobem udowodnić, że nie może się poddawać. On mnie kocha. On mnie nadal kocha. I nawet jeśli był ten pieprzony zakład on musiał mnie nadal kochać. Czy tak bardzo jak ja jego? Musiałam coś zrobić. Starałam się przelać wszystkie moje siły, całą moją miłość, uczucie, które we mnie tkwiło głęboko schowane. On nie mógł się poddać.
On był moim Wszystkim.

W ostatnim momencie, kiedy wysuwał swoją dłoń z mojej nie wiem jakim cudem ścisnęłam go za jeden palec. Poczuł? Chyba tak. Zamarł w bezruchu. Nie miałam już więcej sił i rozluźniłam uścisk.
Marco zabrał swoją rękę. Nie wiedziałam co się dzieje, lecz wciąż czułam tu jego obecność. Kilka chwil później poczułam jego delikatne, napuchnięte od płaczu usta na swoich. Ten pocałunek był chyba tym najbardziej delikatnym jaki dane mi było przeżyć. Chciałam oddać ten pocałunek, przytulić go i pocieszyć. Mój Marco. Mój.

-Dziękuję.-wychrypiał mi do ucha i złożył ostatni pocałunek na moim czole. W oddali usłyszałam jakiś głos.

-W porządku, już wychodzę. –odpowiedział zapewne lekarzowi. –Czy to możliwe, że ścisnęła mój palec?
-W medycynie zdarza się wiele różnych przypadków. Jeśli tak się stało, to bardzo możliwe. Człowiek w śpiączce leży nieruchomo, czasem nerw gdzieś przeskoczy, mógłbym jeszcze wymieniać wiele przypadków.
-A ona? Ona sama by potrafiła…
-Nie zaprzeczę. Rozumie pan. Jest wiele indywidualnych przypadków. Teraz musimy już wyjść, dać jej się spokojnie regenerować, odpoczywać.
-Dobrze.

Znów poczułam dotyk na mojej dłoni i składany na niej pocałunek. Wciągnęłam głęboko powietrze czując, że się nade mną nachyla. Jego cudowny zapach, który tak kochałam.
-Przyjdę jak tylko będę mógł. Nie poddawaj się, kochanie. Nigdy.
Odszedł, a mnie znów ogarnęła czarna nicość.






/Marco/

Kiedy tylko opuściłem salę Ingi na korytarzu zobaczyłem stojącego, przybitego trenera. Spojrzał na mnie i od razu bez słowa podszedł i objął po ojcowsku.

-Da sobie radę. –szepnął nie wypuszczając mnie z uścisku. W jego głosie każdy mógłby usłyszeć ogromny ból.
-Jest silna.-powiedziałem łamiącym głosem. Próbowałem na marne powstrzymać łzy.
-Marco, nie załamuj się…
-Lekarz..
-Też z nim rozmawiałem. Nie powiedział, że się nie wybudzi tylko, że może się nie wybudzić. To znacząca różnica, nie uważasz, panie narzeczony?-zaśmiał się ponuro poklepując mnie po plecach.
-Musiałem wiedzieć, gdybym nie mógł się dowiedzieć co z nią jest…
-Spokojnie, rozumiem. Co z Nico?
-Nie wiem, chcę iść teraz do niego. Jest pewnie na oddziale dziecięcym.
-W porządku. Jak się obudzi to do ciebie zadzwonię.
-Nie, wrócę tu za chwilę. Nie będę wracać do mieszkania.
-Idź, odpocznij, wróć jutro. Ja i tak zostanę na noc.
-Nie wiem, zobaczę.
-Zaraz będzie, że to polecenie służbowe. Idź już do Nico.
-Dzięki. Trzymaj się.
-Ty też.



Poszedłem na oddział dziecięcy. Od razu na korytarzu zobaczyłem mamę i  Gregora, męża Meli. Kiedy tylko mama mnie zauważyła podbiegła i przytuliła do siebie.

-Marco, kochany, jak się czuje Ingusia? Co z nią?
-Źle, mamo. Wierzę, że będzie lepiej ale tak bardzo się boję.
-Będzie dobrze, wszystko się ułoży. To co zrobiła dla nas, dla Nico.
-Było bezmyślne i nieodpowiedzialne. –usłyszałem zza pleców głos taty. –Ale uratowała mojego wnuka i będę jej za to wdzięczny do końca życia.
Spojrzałem na niego. Musiał przyjść za mną.
-Rozmawiałem właśnie z jej lekarzem prowadzącym. Jak się okazało mój stary, dobry znajomy ze studiów. Świetny specjalista, więc mamy pewność, że jest w dobrych rękach. Przy okazji poprosiłem go o dyskrecję, wiesz jak to bywa.
-Dzięki, tato.
-No i miałem ciekawą rozmowę z jej tatą…

-Marco!-z sali wyszła Melanie z zapłakanymi oczami. Przytuliła mnie i ucałowała w oba policzki. –Jak z Ingą? Boże, gdyby nie ona… Nie chcę nawet więcej o tym myśleć. Nico ma tylko zwichniętą rączkę. Zostanie na obserwacji trzy dni, żaby być pewnym, że wszystko jest w porządku. Na dobrą sprawę tylko tą rączką upadł, Inga go osłoniła całym ciałem. Przytuliła go do siebie tak, ten samochód uderzył w nią, w Nico wcale. Jest przytomna? Tak bardzo chciałabym jej podziękować za to wszystko.
-Jest w śpiączce. Jak do tego doszło?
-Wychodziłam od Katheriny. Zapięłam Nico w foteliku a potem okazało się, że nie zabrałam jego zabawek z domu, więc się wróciłam. Kiedy wychodziłam… To był moment. Nico wysiadał z samochodu, jakiś samochód jechał z nad przeciwka. Nagle z krzykiem na ulicę wybiegła Inga i zakryła Nico jednocześnie sama się nastawiając do samochodu. Przeleciała jeszcze  powietrzu kawałek. Tak bardzo się bałam.
-Jest już dobrze, kochanie. –objął ją Gregor i pocałował w czoło.
-Mogę na chwilę do niego wejść?
-On już zasypia ale wejdź.
-Nie obudzę go, spokojnie.



Wszedłem do kolorowej sali z ponaklejanymi bohaterami Kubusia Puchatka. Na łóżeczku leżał okryty kołdrą Nico. Usiadłem na krześle koło jego łóżka i pocałowałem go w głowę. Całe szczęście, że chociaż z nim wszystko w porządku. Nie zniósł bym, gdyby jeszcze Nico był w złym stanie.

-Wujek Marco?-usłyszałem cichy głos chłopca. Dzięki niemu wreszcie się uśmiechnąłem. Mocno przytuliłem siostrzeńca do siebie.
-Jak się czujesz, smyku?
-Dobrze, tylko ręka mnie boli. Ciocia Inga mnie uratowała. Nie chciałem martwić mamy bo bardzo płakała, ale martwię się o ciocię.
-Z ciocią będzie coraz lepiej.
-A mogę do niej pójść?
-Niestety nie. Musisz odpoczywać. Ciocia cię bardzo kocha. Ja też. Jesteś bardzo dzielny.
-Jak wyzdrowieję to narysuję dla cioci rysunek. Narysujesz ze mną?
-Pewnie. A może teraz pójdziesz spać? Powinieneś odpoczywać.
-A zostaniesz póki nie zasnę.
-Oczywiście. –uśmiechnąłem się i położyłem tuż koło chłopca. Nie zauważyłem nawet momentu, w którym i mnie zmorzył sen.

Po niedługim czasie zostałem zbudzony przez pielęgniarkę, która kazała mi opuścić pomieszczenie ze względu na porę odwiedzin. Wstałem z łóżka żeby nie obudzić małego.
Na korytarzu siedział jeszcze Gregor. Posłał mi słaby uśmiech, widać było, że jest zmęczony.

-Chcesz jakąś kawę czy coś?
-Nie, dzięki. Mela poszła do Ingi, powiedziała, że wróci dla mnie z kawą. Potem i tak ją odeślę do domu. Jak coś to zaszantażuję mamą. Nie masz co się martwić.
-Dzięki. Ja chyba też pójdę się zdrzemnąć do domu. Wrócę rano. I tak przy Indze siedzi tata.
-Też bym tak zrobił. Trzymaj się stary.
-Dzięki, ty też. Do zobaczenia.







/Inga/

To zaczynało się robić nudne. Mój stan zmieniał się co chwila. Raz słyszałam wszystko co dzieje się dookoła, potem znowu tak jakby zasypiałam. Chyba moja niemoc była najgorsza.

-Hej Inga. Tata mówił, że w śpiączce powinnaś słyszeć. Chciałabym ci podziękować za uratowanie mojego synka. Będę ci dozgonną dłużniczką. Nie umiem opisać jak bardzo ci dziękuję. Przez przeszłość Marco nie byłam zbyt przekonana co do waszego związku. Nawet przez wzgląd na ciebie, żeby… Nie ważne. Zmieniłaś mojego brata na lepsze. Jest innym, lepszym człowiekiem. Wszyscy widzą, że odżył przy tobie. Mam nadzieję, że ta sytuacja szybko się rozwiąże i… I mam nadzieję, że kiedyś zostaniesz panią Reus. Nie widzę nikogo innego na tym miejscu. Wybacz mu. Postaraj się mu wybaczyć. Nawet, jeśli dowiesz się kiedyś wszystkiego, to proszę, kieruj się swoim sercem i mu wybacz. Wracaj do nas, Inga. Nico chciałby cię odwiedzić. Dobrej nocy.






/Marco/

O piątej nad ranem udało mi się zasnąć. Kiedy przyszedłem do mieszkania zacząłem przeglądać nasze wspólne zdjęcia. W jednym momencie przeszło mi przez głowę sięgnąć po alkohol, z drugiej strony…Obiecałem.
Jeśli Inga się tylko obudzi, bez względu na to, czy słyszała to wszystko co mówiłem czy nie, zrobię wszystko, żebyśmy jeszcze byli razem. Wiem dobrze, że będę musiał zrobić wiele, by znowu mi zaufała, żeby wybaczyła i znów pokochała lecz nie boję się. Muszę walczyć o moje wszystko. Wszystko co mam.

Następnego dnia obudziłem się po czternastej. Od razu zacząłem się ubierać. Miałem być u Ingi od rana. Zbiegłem na dół wziąć z kuchni coś do jedzenia, a kiedy zbliżałem się już do drzwi wejściowych usłyszałem dzwonek do drzwi. Kogo tu niesie? Otworzyłem drzwi nawet nie patrząc przez wizjer.
W progu stanęli Ania i Robert Lewandowscy.

-Hej, Marco. –przywitała się brunetka. Przytuliła mnie na powitanie i weszła do środka.  Za nią wszedł niepewnie lekko rozkojarzony Lewy rzucając pod nosem ciche „cześć”.
-Coś się stało? Nie wiem czy wiecie ale Inga…
-Jest w szpitalu. Właśnie od niej wracamy. Jak będziesz jechał to musisz wiedzieć, że wejście oblegają paparazzi. Stan stabilny, nic się nie zmieniło.
-W porządku. A co was tu sprowadza? Nie, że was wyganiam, ale obiecałem, że będę rano u Ingi…
-Dasz nam dziesięć minut?
-Jasne, wchodźcie. Coś do picia?
-Nie, dzięki.

-Marco, ktoś przyszedł?-zawołała schodząc po schodach Carolin.

-Przyszedł, przyszedł. Witaj kochaniutka!-uśmiechnęła się do niej szeroko Lewandowska. O co tu mogło chodzić? Spojrzałem pytająco na Lewego, jednak i on stał zdziwiony nie rozumiejąc sytuacji.
-Zapraszałeś tu ich? Nie pytałeś mnie o zgodę.
-To my przyszliśmy bez zapowiedzi, przepraszamy, nasz błąd. Chodź z nami usiądziesz. Masz chwilę czasu?
-Nie no… Jasne. Pewnie.-odpowiedziała lekko zdziwiona i rozsiadła się wygodnie na kanapie. Ania rozgościła się i zamknęła drzwi od środka. Ja z Lewym zajęliśmy miejsce na kanapie obok, Ania na fotelu, naprzeciwko Caro. 
-W sumie to nie zdążyłam z tobą zamienić słowa na ostatniej imprezie. Chyba obie tak się dobrze bawiłyśmy, że nie zwracałyśmy uwagi na boży świat.
-Słucham? –Caro w ciąży na imprezie. To jakiś żart?
-Musiało ci się przewidzieć. Wiesz dobrze, że w moim stanie nie mogę przebywać na takich imprezach. Zaduch i ta atmosfera. Jeszcze jak mam tańczyć skoro mnie tak plecy bolą?
-W drugim miesiącu? Może powinnaś się z Marco przejść do lekarza. Przecież gdyby było coś nie tak to by się tobą zaopiekował. Nie chcę być niemiła, ale wiesz, ostatnio miałam wykłady jak robiłam certyfikat. Marco z pewnością nie chce, żeby coś się stało jego dziecku. Prawda, Marco?
Nie umiałem odnaleźć się w sytuacji. Od Ani kipiało sarkazmem. Nie miałem kompletnego pojęcia do czego zmierza. Co z tym klubem? I kiedy.
-Marco, no musiało mi się coś pomylić, spokojnie. Przecież Caroline ma rację. W ogóle, Caro! –powiedziała szeroko się uśmiechając i usiadła koło blondynki. –Mam nowe nagranie mojej przyjaciółki! Musisz koniecznie posłuchać. Marco też.
-Ta polska piosenkarka co kiedyś była na bankiecie na Euro?
-Zobaczysz… Gdzie ja to.. Mam! Słuchajcie uważnie, bo to jest hit. –uśmiechnęła się, odtworzyła coś na telefonie i położyła swojego iPhone’a na środku stołu.

-Nie musisz przede mną udawać, Caroline. I ja wiem i ty wiesz, że nie ma żadnego dziecka.
-Jestem w ciąży! Nie wiem o co ci chodzi!
-Pijesz alkohol, tańczysz z facetami jakbyś chciała ich zaciągnąć zaraz do łózka, nie wiem, może chcesz. Tak nie zachowują się kobiety w ciąży. Nie jestem już z Marco więc co masz do stracenia, żeby powiedzieć mi durną prawdę.
-Dobra, nie ma żadnej ciąży, jasne? To tylko przykrywka aby zbliżyć się do Marco. To co było między nami kiedyś, to nie zniknęło, rozumiesz? Marco bronił się, mówił, że między nami nic nie ma. Nawet wtedy się nie przespaliśmy. Był tak pijany, że ledwo doniosłam go do łóżka i rozebrałam.

Wstałem z kanapy i przewróciłem z gniewem stolik.

-Ty podła suko. Jak mogłaś! Jesteś zwykłą dziwką!
-Marco, to nie ma sensu.-złapał mnie za ramię Lewy i pociągnął z powrotem na kanapę. Wziął telefon Ani spośród szczątków rozbitego, szklanego stolika i położył sobie na nodze. Wziąłem kilka głębszych oddechów i zacisnąłem pięści z wściekłości.

-Marco i ja jesteśmy razem. I jesteśmy szczęśliwi.
-Kochasz go?
-Oczywiście. A on kocha mnie. Nie raz mi to mówił. Nie życzę sobie, żebyś wchodziła z butami w nasze życie. On już o tobie zapomniał. Byłaś tylko zwykłą przygodą. Stara miłość nie rdzewieje. Nigdy.
-Pod jednym warunkiem, Caroline.

Boże, ona prawie płakała. Spojrzałem z mordem w oczach na Caro, która próbowała się wyrwać z silnego uścisku Ani. Nie daruję.

-Powiesz Marco, że nie jesteś w żadnej ciąży. Jeśli ci wybaczy-masz mnie z głowy. Nie zbliżę się do niego, nie będziemy rozmawiać więcej, niż to będzie konieczne.
-Wersja dla Marco będzie taka, że poronię. Będę w rozpaczy, on mnie pocieszy.  To jeszcze bardziej nas zbliży…

-Dość, kurwa, dość tego. Wynoś się. Masz dziesięć pieprzonych minut, żeby zabrać stąd wszystkie swoje rzeczy. Mam w dupie czy masz czy nie masz mieszkania. Dla mnie jesteś zwykłą dziwką. Wypierdalaj z mojego życia, na zawsze, słyszysz?!
Odwróciłem się za siebie i z całej siły uderzyłem pięścią w ścianę. Nawet nie zwróciłem uwagi na krew ściekającą po mojej dłoni.
-Co tu jeszcze robisz? No rusz się!
-Ale Marco…
-Wynoś się. Nie będę powtarzał.

Wyszedłem z salonu i wszedłem prosto na balkon. Wychyliłem się za barierkę i zacząłem brać głębokie wdechy chłodnego, jesiennego powietrza.
Znowu zniszczyła moje życie.

Tym razem ja nie popełnię tych błędów, które popełniłem później. Nie będę znowu tym, kim byłem. Tym razem wiem, że mam dla kogo żyć.






~~~

Dziś rozdział dość krótki-część informacji wyjaśniona!-więc pozwolę sobie się trochę tu rozpisać. 
Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę (bo ja jeszcze nie) ale właśnie w zeszłą środę (11.05) minął dokładnie ROK BLOGA.
Sama nie wiem kiedy to zleciało, pamiętam jakbym to wczoraj z drżącą ręką klikała "opublikuj" przy prologu, cały strach, panikę i chęć rzucenia tego wszystkiego (..i wyjechania w Bieszczady:) ) 
Dziękuję Wam, że jesteście już ze mną caały rok, mam w Was ogromne wsparcie, największą motywację świata i ogromny uśmiech na twarzy, kiedy widzę ten komentarz więcej:) Dziękuję, że cały czas jesteście. Zarówno tym, którzy są od samego początku jak i dotarli tu niedawno!<3 Bez Was tego bloga by nie było. No i w parze z rokiem wybiło mi pełne 90.000 wyświetleń..Nie wiem na ile ta liczba jest przekombinowana, mi się cały czas nie chce w to wierzyć, że tyle osób to czyta... Jeśli tak jest to.. wow:)  Nie mam słów.
Drugiego roku nie będzie, ale mam nadzieję, że zostaniecie ze mną tu do końca...To dla mnie niesamowita przygoda i frajda, że mogę dla Was pisać. Oby to trwało jak najdłużej..choć to opowiadanie już jest bliżej końca nie początku..(ale wolę o tym nie myśleć!)
Miłej słonecznej soboty!<33 
Za tydzień kolejny!
Ściskam mocno!