sobota, 5 marca 2016

Czterdzieści osiem.




Te dwa tygodnie były horrorem. Miałam ochotę czasami rzucić wszystko, pojechać do Dubaju i po prostu przytulić się do Marco, by dał mi trochę siły. Okropnie stresowałam się przemową. Sto razy coś poprawiałam. Zawsze coś nie tak.
Jedyne co mnie rozbawiło, to rozmowa z zarządem Borussii o ich opinii o drużynie i zawodnikach. Zwykle takie rozmowy przeprowadza się osobiście, ubranym elegancko, co było zupełną odwrotnością do rzeczywistości, kiedy i ja, i pan Watzke i Zorck siedzieliśmy po obu stronach ekranu laptopa w jeansach i podkoszulkach.

Każdego dnia rozmawiałam z Marco. Zazwyczaj przez Skype’a, a po nocach pisaliśmy do siebie to sms’y, to na Facebooku. Tyle kilometrów nie stanowiło dla nas przeszkody, ale stanowiły główną przyczynę strasznej tęsknoty.

Jednej nocy po prostu spakowałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy do torby,  oznajmiłam Ani, że zobaczymy się kolejnego dnia po pracy, wezwałam taksówkę i pojechałam do mieszkania Marco. Kiedy tylko przekroczyłam próg jego mieszkania od razu na moją twarz wkradł się uśmiech. Poszłam do łazienki umyć się. Może jestem trochę sentymentalna, ale użyłam jego żelu pod prysznic. Uwielbiałam ten zapach. Zwłaszcza pomieszany zapachem jego perfum, skóry… Przebrałam się w piżamę i poszłam położyć się do łóżka. Przed zaśnięciem wysłałam krótkiego sms’a do mojego ukochanego.

„Dziękuję za klucze. Przyniosłam kilka rzeczy…może zostawię tu piżamę jeśli chcesz mnie tu przetrzymywać:). Użyłam trochę twojego żelu pod prysznic. Zmieniłeś pościel? Nie pachnie już tobą..:( Tęsknię. Już niedługo się zobaczymy. Dobranoc.”


Wtuliłam się w jego mięciutką kołdrę i odpłynęłam w sen. Chyba pierwszy błogi, spokojny, twardy sen. Łóżko Marco działało na mnie najwyraźniej zbawiennie.
Kiedy tylko się obudziłam zrozumiałam, że zaspałam do pracy. Słońce już jasno świeciło na błękitnym niebie, a ptaki goniły się rozbudzone w powietrzu. Musiała być co najmniej jedenasta. Zapomniałam zupełnie o budziku. Poderwałam się na równe nogi, zrzuciłam z siebie piżamę i przebrałam w normalne ubranie. Szybko pomalowałam rzęsy i zadzwoniłam na taksówkę. Miała być za pięć minut, więc nie aż tak źle. Zamknęłam mieszkanie i włączyłam windę. Pięknie, Inga. Godzina spóźnienia. Wybiegłam z klatki i wyszłam poza ogrodzenie osiedla, gdzie akurat podjeżdżała taksówka. Powiedziałam taksówkarzowi, gdzie ma jechać i w końcu odetchnęłam z lekką ulgą.
Jeszcze czeka mnie tłumaczenie się przed prezesem. Kiedy tylko oparłam głowę o zagłówek siedzenia zadzwonił mój telefon.


-Hej, kochanie…
-Coś się stało?
-Miałam ciężki poranek. Jadę właśnie spóźniona do pracy. Zbyt dobrze mi się spało a zapomniałam ustawić budzika.
-Zjadłaś chociaż śniadanie?
­-…
-Wróć do domu i zjedz śniadanie, tak nie można. Na Idunie też nic nie zjesz.
-Ale Marco, ja…
-Powiedz taksówkarzowi, żeby zawrócił.
-Ale…
-Bez „ale”. Nie pozwolę, żebyś głodowała cały dzień. Usprawiedliwię cię przed szefem. No już.

-Przepraszam, możemy zmienić kierunek?-powiedziałam niechętnie do taksówkarza i podałam adres mojego domu.

-Zadowolony?-zapytałam Marco
-Bardzo. Nie bądź zła. I tak byś nic pożytecznego nie zrobiła głodna.
-Czasami przesadzasz z tą troską.
-Nie zmienisz tego. Zbyt bardzo cię kocham.
-I chyba nic na to nie poradzę.
-Niestety nie. Za dwa dni mam ostatni sparing.
-Będę oglądać. Też możesz postrzelać trochę goli.
-Dziękuję za pozwolenie, przekażę trenerowi, że mogę strzelać.
-Oczywiście. A ja chyba zacznę na nowo tą przemowę pisać…
-Na to również się nie zgadzam. Czytałaś to co najmniej sto razy, dziesięć wygłaszałaś mi przez Skype’a… I ty chcesz pisać nową? Ta jest idealna. Uwierz, poprzedni psycholog stał przy mównicy pięć minut, a ty potrafisz aż do dwudziestu. Odpocznij wreszcie.
-Tylko dzisiaj. A jak nie piszę nowej to muszę sobie jeszcze poczytać.
-Umiesz ją prawe na pamięć.
-Prawie.
-Nie mam na ciebie siły dzisiaj.-westchnął ze śmiechem
-Cóż, trzeba było nie dzwonić.
-Gdybym nie dzwonił to byś głodowała w pracy. Potem byś zjadła, a na ćwiczeniach z Anią byś jeszcze zemdlała.
-Zgrywaj, zgrywaj tego bohatera.
-Jaka ty bywasz zmienna.. Najpierw mi piszesz sms’a , którego czytałem z dziesięć razy w nocy z ogromnym uśmiechem, a potem wraca wiedźma.
-Wiedźma?!
-Wiedźma.
­-Nie żyjesz, Reus.
-Jest zbyt dobrym zawodnikiem, żeby go uśmiercać, Inga.-usłyszałam w słuchawce głos…taty? Dał mu telefon. Co za dziad. Już ja się z nim policzę.
-Hej tato, co u ciebie!
-Trening. Zabrałem już mu ten telefon bo siedzi i się szczerzy zamiast się przebierać. Co tam u ciebie?
-A, w porządku, wracam do domu.
-
-Tato, jesteś tam?
-No ładnie, ładnie. Marco mi właśnie nakablował.
-No nie.
-Mówi, że to za tego bohatera. Nie wiem o co chodzi ale ok. Przebieramy się panowie!-krzyknął do reszty i usłyszałam głos zamykanych drzwi
-Czy właśnie wyszedłeś z szatni z telefonem Marco?
-Może potem zapomni a ja sobie poczytam wiadomości.
-…-zatkało mnie i nie wiedziałam co mam powiedzieć. Żartuje? Tylko nie moje sms’y z Marco!
-Rozumiem, że lepiej żyć w nieświadomości.-zaśmiał się –Żartowałem oczywiście, żeby nie było.
-Coś się ostatnio nie do końca znam na żartach. Poczekaj chwilkę, muszę wysiąść z taksówki.

Zapłaciłam taksówkarzowi i poszłam otworzyć bramę. Weszłam na teren posesji, gdzie od razu podbiegła do mnie Emma radośnie szczekając.
-Oho, chyba słyszę moją ulubioną psinę. Jak tam się ma? Schudła?
-Nie wiem czy schudła ale poprawiła kondycję. Dziesięć kilometrów po lesie to nie lada wyczyn dla mnie a co dopiero dla Emmy. Jak wróciłyśmy tylko się napiła i padła na posłanie jak nieżywa.
-No to faktycznie wycisk. A propo wycisku… Witam drogie panie! Tak, tak, to trawa. Można po niej biegać i to nawet dwadzieścia okrążeń.  No, już jestem. Nie będę ci zawracał głowy. Idź i zjedz coś pożywnego. Potem możesz, jak już musisz, pracować.
-A będę. I oczywiście zjem. Już więcej zemst nie chcę.
-Otóż to. Zdzwonimy się jeszcze.
-Daj im wycisk. I pozdrów ich ode mnie.
-Obiecuję, że dam. Do usłyszenia!
-Paa!


Weszłam do mieszkania i odłożyłam torebkę na komodę.
-Jestem!-krzyknęłam i weszłam do kuchni, żeby zrobić coś do jedzenia.
-Hej, a ty co, nie w pracy?-podeszła do mnie i wyjęła coś z piekarnika
-Nie, Marco mnie odesłał do domu, nie pytaj.
-Okeeej. Tu jest zapiekanka warzywna. Jeszcze ciepła, niedawno jadłam.
-Dziękuję, jesteś wspaniała.
-Jakie plany na dzisiaj?
-No chciałam popracować nad tą przemową…
-Okej, czyli najpierw Karate Cardio, potem możemy iść pobiegać. Obiad, zakupy, herbata, mecz Borussii.
-„My”?
-Dokładnie. Tylko nie mów, że masz pracę. Pracą żyłaś dwa tygodnie.
-Niech ci będzie.-westchnęłam i zajęłam się jedzeniem mojego śniadania. Co za dzień.




~dwa dni później~

Tego dnia obudziłam się z nową energią. Ucałowałam Kloppsika w jego kochany łepek i wyszłam z łóżka. W łazience nałożyłam maseczkę i wzięłam długą kąpiel. Zmyłam maseczkę, zrobiłam delikatny makijaż i założyłam moją ulubioną beżową sukienkę.
Ku mojemu zdziwieniu Ania jeszcze spała. Przecież była już dziewiąta. Dziwne.
Zrobiłam dla nas sałatkę grecką z fetą i oliwkami, do tego naszą ulubioną zieloną herbatę.
-Hej, hej, zaspałam. O, śniadanie, najpierw zjem a potem wezmę prysznic. O, właśnie, umówiłam się z Agatą, Lisą i Cathy do galerii żebyśmy wybrały sukienki na to całe rozpoczęcie Bundesligi. Może pójdziesz z nami.
-Mogę… Nie mam przygotowanej żadnej sukienki.
-No, to super, smacznego.

Ej, ej, wszystko w porządku czy to mi się wszystko pomyliło? Dwudziesty siódmy sierpnia. To dzisiaj. Sprawdziłam jeszcze raz na telefonie i tylko przekonałam się o mojej racji.
Rok temu dostałam już telefon ledwo co po północy. Pewnie zapomniała. Uśmiech trochę zszedł mi z twarzy i zmienił się w ten wymuszony. Zjadłam śniadanie i poszłam zmywać naczynia.
Jak tylko Ania się przebrała pojechałyśmy samochodem pod galerię. Spotkałyśmy się z dziewczynami w jednym ze sklepów. Agata znalazła wieszak z sukienkami dla ciężarnych. Chciała jak najlepiej ukryć już widoczny brzuszek przed mediami. I dobrze, nie będzie aż takiego rozgłosu wokół niej i całej rodziny. Przynajmniej na razie.
-Agata, w tej jest naprawdę Idealnie. Musisz ją wziąć. –zapewniłam blondynkę która z niezdecydowaniem przeglądała się w lustrze. –Nie widać żadnej ciąży poza tą spożywczą.
-No bardzo śmieszne. Ale na pewno?
-Jest pięknie. Inga ma rację, wyglądasz super. Nie że spożywcza, jest po prostu luźna i spełnia swoje zadanie. Do tego czarna marynarka…
-I będę wyglądała jak na pogrzeb.
-I czerwone buty na delikatnym obcasie.
-To będzie hit!-przyklasnęła mi Cathy, która przeglądała swoje wybrane sukienki.  –Inga, czarna czy czerwona?-pokazała mi dwie.
-Jeny, dziewczyny, ja zaraz będę miała wodę z mózgu. Ślicznie ci i w tej i w tej.
-Ja myślę, że powinnaś wziąć czarną a Inga czerwoną. Jej jest pięknie w czerwieni.
-Chyba nie powinnam zakładać czerwonej. Jest dość wyzywająca. Będę tam jako psycholog, nie WAG.
-Ta czerwona jest elegancka. Z czarną marynarką. Do tego piękne czarne szpilki i jakieś dodatki. Na bankiet zdejmiesz marynarkę i będziesz wyglądać cudownie. Patrz, jest stonowana, nie rzuca się w oczy. Idealna dla ciebie.
-Agatka, ty tu możesz ekspedientką zostać i naciągać klientki.  Jak ty bierzesz swoją to ja wezmę tą czerwoną.
-Stoi!-uśmiechnęła się promiennie i poszłyśmy obie do kasy. Chwilę później dołączyła do nas Cathy, która zdecydowała się na czarną sukienkę. Cena nie była aż tak kosmiczna, a ja stwierdziłam, że powinnam zaszaleć i sprezentować ją sobie na urodziny. Coś mi się od życia należało. Ta sukienka faktycznie mówiąc nieskromnie fantastycznie na mnie leżała więc jeszcze łatwiej wydało mi się te kilkanaście euro. No może trochę więcej.
Ania zaproponowała dziewczyną, żeby przyjechały do nas i zjemy razem obiad. Cathy z Lisą pojechały samochodem przyszłej pani Hummels, a my z Agatą pojechałyśmy samochodem Ani.
Do domu dojechałyśmy równo. Musiałam uspokoić Emmę, która nieufnie podeszła do nowych gości i cicho warczała. Kochana psina, niejednego złodzieja by pogoniła.

Ania z Cathy poszły do kuchni, a nasza pozostała trójka zasiadła przed telewizorem niańcząc Kloppsika.
-Co za słodziak.-zaśmiała się Lisa i zaczęła go głaskać po łapce. Kociak tylko mruczał zadowolony.
-Nie za dobrze ci? Hmm?-zapytałam zwierzaka i pogłaskałam go po nosku.
-Co za pieszczoch.-śmiała się Agata –Coś Ewa nie dzwoni, chyba Oliwka grzeczna.
-A właśnie miałem cię pytać co zrobiłaś z małą.
-Oliwka jest trochę podziębiona ale uparła się, żeby jechać do Sary. Mam nadzieję, że jej nie zarazi.
-A miała jakąś gorączkę?
-Nie, na razie kicha. Oby się z tego nic nie rozwinęło.

-Inga! Telefon!-krzyknęła z kuchni Ania.
Pobiegłam szybko do torebki i wyciągnęłam faktycznie dzwoniący mój telefon. Tata? Może on pamięta o urodzinach?
-Halo?
-Inga, całe szczęście, że odebrałaś. Mamy problem. –Czyli nie urodziny. Westchnęłam tylko z rezygnacją. Tylko o co może chodzić?
-Co się stało?
-Tylko się nie denerwuj. Ściągnęli Zorca, powinien niedługo być w Dortmundzie, ale teraz to nie ważne. Jest jakiś błąd w dokumentach co podobno uzupełniałaś, a mieliśmy właśnie kontrolę z UEFA. Chcą z tobą porozmawiać. Możliwe, że nie jest to takie straszne jak może to zabrzmiało…
-Jeny… To niemożliwe. Ja przecież… Boże, ja wszystko uzupełniłam, jestem przekonana, że było wszystko w porządku. –moja ręka zaczęła drżeć, sama musiałam usiąść.
-Nie wątpię w to, Inga. Może jakaś pomyłka, może czegoś nie zauważyli. Na razie musisz pojechać, bo nikogo kto by się na tą chwilę na tym znał. Zorca jeszcze nie ma.
-Dobrze, za chwilę będę.
-Ubierz się jakoś elegancko. Wiesz…
-Jasne…
-Nie denerwuj się. Może to faktycznie jakiś błąd.
-Postaram się.
-Wierzę w ciebie. My mamy jutro samolot, wiec będę dopiero po południu.
-Jasne, gratuluję wygranego meczu i w ogóle…
-Wdech, wydech. Dasz radę.
-Dam.
-Trzymam kciuki. Jak już będziesz po to zadzwoń, czekam na telefon.
-Dobra, pa.


Odłożyłam telefon do torebki i pobiegłam na górę znaleźć jakiś elegancki zestaw. Czarna sukienka z lekkim dekoltem i czarne szpilki. Do tego bransoletka, którą dostałam od Marco w Malezji. Użyłam lokówki, żeby zrobić w miarę dobrze prezentującą się fryzurę. Pożyczyłam perfum od Ani i spryskałam włosy lakierem.
-Ania!-krzyknęłam, kiedy robiłam makijaż.
-Coś się stało?-zapytała idąc korytarzem
-Możesz mnie podwieźć na Idunę? Muszę tam jak najszybciej być.
-Jasne, daj, zrobię ci tą kreskę, bo ci się ręka trzęsie. Co jest?
-Problemy z papierami, tymi co pisałam. Nie wiem więcej.
-Oddychaj. Dasz radę.
-Wiem, tata powiedział, żebym się nie stresowała. Że to może oni się pomylili.
-I tak myśl. Czekaj, jeszcze szminka.
-Tylko nie ostry czerwień.
-Malinowy z połyskiem.-wytłumaczyła i nałożyła ją mi na usta. –No, wyglądasz zjawiskowo. Nawet jeśli będą jakieś błędy oni już ich nie zauważą.
-Oho, oby.
-Jak będą przystojni to dzwoń. Przyjedziemy z dziewczynami.
-Jesteście zajęte. Ja z resztą też.
-Oj, kwestia jednego telefonu.-zaczęła się śmiać, czym trochę rozluźniła moje napięcie.-Jedziemy?
-Dobra.-westchnęłam ciężko. Cholera. Nie mogłam sobie przypomnieć, żebym zrobiła jakiś błąd.
Wytłumaczyłyśmy dziewczyną zaistniałą sytuację. Postanowiły na nas poczekać z obiadem. Całą drogę myślałam o tym spotkaniu. Trzęsły mi się aż ręce.
-Spokojnie.
-Łatwo ci mówić. Ania, jak ja coś spaprałam to klub będzie miał problemy i to niemałe. A to wszystko przez moją głupotę.
-Nie panikuj, Gusia. Może właśnie będzie dobrze i pójdzie jak po maśle.
-Taa…
Kilka minut później stanęłyśmy pod Iduną. Wzięłam kilka głębokich oddechów i wysiadłam z samochodu.

-Poczekać na ciebie?
-Wiesz, może zadzwonię. Nie mam pojęcia ile to potrwa.
-Dobra. Pamiętaj, bądź twarda. Pełen profesjonalizm, pamiętaj.
-Postaram się.
-Dać ci kopniaka?
-Nie, bo mi sukienkę wygnieciesz. Ale możesz mnie przytulić.
-Oczywiście.-uśmiechnęła i przytuliła mnie. –Dasz sobie radę. No już, zmykaj.
-Zadzwonię.
-Jestem pod telefonem!


Nie myślałam, że takie rzeczy spotkają mnie akurat w moje urodziny. Zamiast spędzać je w gronie najbliższych muszę stawić czoło zarządowi UEFA. Weszłam na stadion, gdzie spotkałam ochroniarza. Pokierował mnie na murawę, gdzie podobno byli i oglądali stadion. Przeszłam przez szatnię i weszłam po schodach do góry, by trafić w końcu na główny korytarz prowadzący na boisko. Wzięłam głęboki oddech.

Weszłam na zieloną trawę i rozejrzałam się dookoła. Ku mojemu zdziwieniu nikogo tu nie było. Podeszłam do ławki rezerwowych, gdzie wpadło mi  w oczy coś małego. Okazało się, że był to pilot. Pilot? Coś mi tu zaczynało nie grać i to nieźle. Przeszłam z nim na boisko i postanowiłam zaryzykować wciskając „play”.

Odebrało mi mowę. Na telebimie, gdzie zwykle podczas meczu jest wyświetlany wynik włączył się film. Na pierwszym slajdzie było napisane moje imię, podczas gdy w tle rozbrzmiała piosenka Hey soul sister.  Na mojej twarzy wymalował się uśmiech, gdy zaczęli kolejno wyświetlać wszyscy gracze Borussii oraz wszystkie dziewczyny, którzy na początku z wielkimi uśmiechami machali trzymając karteczki z różnymi napisami. „Laseczka^^” –Auba… No tak. Poza tym była jeszcze kartka z napisem: odważna, kochana, milunia, w połowie Niemka a jaka ładna, mądra, kochana przyjaciółka, wielka (Kubuś mój kochany..), słodka, z klasą, mistrzyni riposty, nasza pani psychiatra:) (Nuri..psycholog!) Kiedy byłam już na skraju wzruszenia zaczęły lecieć nagrania i wszyscy zaczęli składać życzenia. Na początku Ania.

~Hej mała. I co, pewnie myślisz, że zapomniałam? Z nic bym nie przepuściła okazji, żeby wypomnieć ci te biegnące latka! A tak na poważnie, dużo zdrowia, szczęścia, jeszcze więcej miłości. Chyba czas mi się kończy, więc wyściskam cię jak się zobaczymy! Sto lat!

~Uśmiechu, zdrowia i moc szczęścia!

~Szczęścia, zdrowia, pomarańczy, niech ci Reus nago tańczy!

~Ty wiesz, że nie umiem składać życzeń. Córeczko kochana, dużo, dużo zdrowia, takiego pięknego uśmiechu na co dzień, żadnych zmartwień, niech ta twoja miłość ci służy i to długo, długo. No i pięknie zaliczonej magisterki w co nie wątpię. Jeszcze sporo tych twoich urodzin przed nami, więc przygotuję się do następnych przemów lepiej.”

~Mordo ty moja! Żebyś była mądra, ładna, miła, schludna, sympatyczna, uśmiechnięta i wesoła to nie muszę ci życzyć, bo już taka jesteś. Pewnie miałaś naburmuszoną minę jak ta taka ryba z kolcami co się puszy… No wiesz, nie? No to tego, wszystkiego najlepszego to życzenia od Götzego.

~Sto lat, kochana! Tyle lat się znamy a mi zawsze Anka musi przypominać o twoich urodzinach. Nie no, żartuję. Mam ustawione przypomnienie w telefonie. Kochana, dużo zdrowia, szczęścia i tego pięknego uśmiechu, który masz na każdy dzień.  I wszystkiego czego sobie zapragniesz.

~Kochana, jesteś wspaniałą dziewczyną, podziwiam cię i tak już będzie. Szczęście już masz, jedynie mogę życzyć ci go jeszcze więcej, dużo zdrowia, jeszcze większego uśmiechu i spełnienia wszystkich swoich marzeń. Jesteś już na tej właściwej drodze, grunt, żebyś spotykała na niej właściwe i dobre osoby. Najwłaściwszą będzie nasza mała Lenka, której obiecałaś, że będziesz mamą chrzestną i trzymamy za słowo. Zawsze możesz na nas liczyć. Sto lat!


Łzy spływały po moich policzkach słysząc tyle ciepłych słów. Jako ostatni został pokazany Marco. Ktoś nagrał jego przy polsko-niemieckim słowniku. Po napisie „Dwanaście godzin później” do kadru dołączyli Piszczek z Kubą, którzy pomogli mu coś znaleźć. Potem zaczął pisać coś markerem na białej kartce A4. Kiedy moja ciekawość mnie zjadała od środka wyświetliła się jego cała postać.

~Hej, dzisiaj twoje urodziny. Chciałbym ci życzyć dużo szczęścia… ze mną. Miłości… ze mną. I radości… ze mną. A tak już na poważnie, to spełnienia twoich najskrytszych marzeń, żebyśmy stawiali razem te małe kroczki. Żebyś zawsze obdarowywała mnie tym pięknym uśmiechem… Chyba jednak przeszliśmy do życzeń dla mnie. A, i jeszcze jedno. –zniknął na chwilę z kadru a po chwili wrócił z kartką, na której widniał napis po polsku. „Kocham cię.”

Zakryłam dłońmi usta, kiedy ekran stał się cały czarny. Nie mogłam w to uwierzyć. W jednej chwili tuż przed moimi oczami wyrósł ogromny bukiet czerwonych róż. Zastygłam. Biała koszula podwinięta do łokcia, charakterystyczny tatuaż. Wzięłam głęboki oddech i na miękkich nogach odwróciłam się za siebie.
Stał tam. Jak ze snu. Z nienaganną fryzurą, pięknym uśmiechem i błyszczącymi oczami. Położyłam w niedowierzaniu dłonie na jego policzkach i zaczęłam opuszkami palców błądzić po jego twarzy.

-To ty…-szepnęłam zagryzając wargę i nie mogłam już powstrzymywać łez. Zaczęły spływać ciurkiem, wielkimi kroplami po moich policzkach.
-Wszystkiego najlepszego, kochanie.-powiedział przez co podziałał jeszcze bardziej na mój szloch. Rzuciłam się mu w ramiona i zaczęłam całować go po twarzy. Usłyszałam dźwięk spadającego bukietu, a tuż po chwili poczułam ściskające moje policzki dłonie Marco i jego usta na moich. Pocałował mnie zachłannie przekazując całą swoją długą tęsknotę i miłość. Nasze języki zatraciły się w szaleńczym tańcu. A ja dopiero zaczynałam wierzyć w to co się dzieje. Trwaliśmy w pocałunkach z dobrych kilka minut. W naszym małym świecie. Mocno się w niego wtuliłam, na co on odwzajemnił tym samym.
-Tak bardzo tęskniłam.-wychlipałam przyciskając go mocno do siebie tak, że prawie nie łapałam oddechu.
-Ja też, skarbie. Nie płacz już. Są twoje urodziny. Właśnie, mam jeszcze jeden prezent dla ciebie.
-Jesteś dla mnie najlepszym prezentem na urodziny.
-Puść mnie na chwilę. –zrobiłam to niechętnie, a on pociągnął mnie za dłoń odwracając w stronę wejścia na Idunę, gdzie stali… wszyscy. Włącznie ze wszystkimi WAG. Na czele z tatą, który trzymał tort z mnóstwem palących się świeczek. Pewnie dwadzieścia dwie.
-Wszyscy tu są dla ciebie. Chociaż udaj, że się cieszysz.-usłyszałam szept Marco przy moim uchu. 

Uśmiechnęłam się szeroko i podbiegłam do wszystkich.
-Jak mogłeś mnie tak wkręcić! Ja bym zaraz na zawał zeszła!-uderzyłam lekko pięścią w ramię tatę, na co on oddał tort Robertowi i mnie przytulił
-To wspólny pomysł, nie zwalaj winy na mnie.
-Potwierdzam, panikowała jak nie wiadomo co!-śmiała się Lewandowska
-A ty! Mendo kochana wiedziałaś o wszystkim!
-Uspokajałam cię całą drogę. Uwierz, śmiać mi się chciało widząc twoją minę.
-Nienawidzę cię!-zaśmiałam się a po chwili objęłam przyjaciółkę.
-Wszystkiego najlepszego.

Wszyscy zaczęli mi śpiewać sto lat. To były najpiękniejsze urodziny w moim życiu. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Najtrudniejsze było jednak zdmuchnięcie świeczek. Musiałam dmuchać je na dwie tury. Jak myślałam, dwadzieścia dwie. Nie tak łatwo to już ogarnąć.

-A jak się na galowo odstawiła!-śmiał się Mario i przytulił mnie –Wszystkiego najlepszego.
-Dziękuję. Mogłeś sobie darować z tym galowym strojem.
-A to akurat nie mój pomysł.-obronił się tata posyłając spojrzenie Marco.
-Nie mogę dość do siebie. Zaskoczyliście mnie. Dlaczego tylko Marco jest ubrany w garnitur a wy w klubowe dresy? Kiedy przyjechaliście?
-Dziesięć minut temu. Autokar pewnie już wyjechał z parkingu.
-Wróciliście dzień wcześniej. Nie odpoczęliście nawet po meczu.
-I mieliśmy udawać, że nie pamiętamy o twoich urodzinach?
-Mogliście po prostu zadzwonić. Jesteście kochani!
-Mamy nawet prezenty!-uśmiechnęła się szeroko Tugba i podbiegła do mnie z paczką.
-Nie trzeba było…
-Trzeba! Są twoje urodziny! Tak się przeważnie urodziny świętuje.
-Ja się przyłączę do prezentu, bo nie zdążyliśmy nic kupić, no, poza Marco, który musiał zatrzymać cały autokar i wyjść do kwiaciarni fundując zawał sprzedawczyni.
-Mów za siebie Sahin! Ja skoczyłem do FanShopu!-wyszczerzył się szeroko Lewy i podał mi malutką czarno-żółtą siateczkę z logiem Borussii. Otworzyłam ją a tam… silikonowe bransoletki.
-Mówiłaś, żebym ci kupił takie na urodziny, pamiętasz?
-Tak… Dziwię się, że ty pamiętałeś. Dziękuję!-zaśmiałam się i przytuliłam bruneta.
Dostałam pełno prezentów od dziewczyn piłkarzy. Cała ta sytuacja zaczęła mnie powoli bawić. Przypominając sobie mój strach przed rozmową z zarządem UEFA. Tata podszedł jako ostatni i oznajmił dumnie, że też udało mu się podbiec do FanShopu i sprezentował mi klubowy T-shirt z numerem 07 i nazwiskiem Klopp. W sumie to mogłaby być też moja koszulka, w końcu to także moje nazwisko. Podziękowałam wszystkim, pokroiliśmy tort na małe kwadraciki i jakimś cudem każdy dostał po małej kosteczce. Jak stwierdził pan Watzke taka porcja należy się każdemu piłkarzowi raz na rok. Oj, gdyby on widział Götzego w Malezji.
Od Lisy dostałam między innymi kijek do selfie, którego przetestowaliśmy…wróć. Po prostu zabrał mi go Mario i zrobił nam wszystkim zdjęcie i wstawił na swojego Instagrama. Ot cała filozofia. Marco niestety albo stety zapozował obejmując mnie w talii i kładąc brodę na moim barku. Dziennikarze będą mieli o czym pisać. Choć i tak prędzej czy później się wszyscy dowiedzą.
Widząc ich wszystkich ledwo żyjących podziękowałam raz jeszcze za pamięć, wspaniały film i cały ten przyjazd dzień wcześniej i odprawiłam do domu, żeby wypoczęli.

-To jak, pani Aniu, obiadek na mnie czeka?-zaśmiał się tata, kiedy razem z Marco i Lewandowskimi stanęliśmy na parkingu.
-Życzę smacznego.-uśmiechnęła się szeroko.
-Możecie przecież przyjechać i zjeść. Dla mnie nie ma problemu.
-Dzięki, ale chyba pojedziemy do siebie. Żona moja może mi wreszcie schabowego zrobi, coo?
-Zapomnij. Jak pojedziemy do nas to pójdziesz do łóżka.
-Widzisz, trenerze, nie wypada żonie odmówić pójścia do łóżka. Smacznego obiadu zatem.
-Jesteś idiotą.-zaśmiała się Ania przytulając męża. Tata roześmiał się głośno i wziął swoją walizkę
-Do zobaczenia.-pożegnał się z Lewandowskimi, po nim my z Marco. Blondyn po zapakowaniu wszystkich prezentów  zadeklarował podwiezienie go do domu. Nie miałam pojęcia co on kombinuje. Pożegnał się z nami i życzył miłej zabawy.
-Skąd twój samochód?
-Yvonne.-wytłumaczył z rozbrajającym uśmiechem.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę, że już jesteś.
-Domyślam się, że podobnie tak jak ja. Zaraz będziemy na miejscu.
-Gdzie jedziemy?
-Moja ulubiona włoska restauracja.
-Pysznie się zapowiada. Nie jesteś zmęczony?
-Trochę. Potem pojedziemy do domu, co?
-My?
-Trzy dni, pamiętasz?
-Nie mam żadnych ubrań…
-Coś tam podobno zostawiałaś. A jak nie to dam ci coś ze swojej szafy.
-Pojedziemy jutro do ciebie po coś. Twój tata jest świadomy, że nie wrócisz na noc. A nawet kilka.-zaśmiał się i złapał za moją rękę. Odłożyłam ją zaraz potem na kierownicę w trosce o bezpieczeństwo ogółu.
-Niech ci będzie. Dzisiaj jestem zbyt szczęśliwa, żeby się sprzeciwiać.
-Zapowiada się ciekawy wieczór. Chodź, jesteśmy na miejscu.-zaparkował na parkingu i wysiadł z pojazdu. Po chwili otworzył mi drzwi. 
Podał mi rękę pomagając mi wysiąść, a potem sam schylił się po coś do schowka.

-Dziękuję za róże. Chyba ci nie powiedziałam, ale są piękne.-uśmiechnęłam się i chciałam go przytulić, jednak on zatrzymał moje ręce.
-Coś…
-Decyzja. Damy radę stawić czoło prasie?
-Razem? Damy radę ze wszystkim. –pokiwałam głową na co Marco tylko uśmiechnął się i pocałował mnie w usta
-Masz aż takie oko, że widzisz wszystkich paparazzi?
-Nie, ale za parkingiem jest park i pewnie ktoś i tak już nam zrobił zdjęcie. Po zdjęciu Mario pewnie i tak wszyscy by zaczęli coś podejrzewać. A jak ktoś teraz cyknął fotę to nie będę się musiał tłumaczyć.
-Na łatwiznę idziesz jednym słowem.
-Cóż. Jestem po prostu zmęczony.
-No tak. Zatem chodźmy coś zjeść i pójdziemy do ciebie…do łóżka.
-A jak obiecałem twojemu tacie, że będę trzymać ręce przy sobie?
-Ja nic nie obiecywałam.-powiedziałam nieprzemyślanie i po chwili spaliłam buraka. –Tego nie było.
-Było!-zaśmiał się i złożył pocałunek na moim czole –Chodź.


W restauracji było naprawdę przytulnie. Nie wyglądała na bardzo drogą i ekskluzywną. Wyglądała na taką prawdziwą, włoską. Nawet jej wnętrze przypominało taką włoską knajpkę albo pizzerię. Zajęliśmy stolik niedaleko okna. Był w sumie jedynym wolnym, dwuosobowym stolikiem. Szczęście, że udało nam się z wolnymi miejscami. Kelner podał nam menu. Marco od razu zamówił lasange ze szpinakiem i czerwoną herbatę.

-A ty?-spojrzał na mnie z uśmiechem
-A co polecasz?
-Co nie weźmiesz będzie dobre.
-Może poproszę spaghetti.
-Oczywiście, a co do picia?
-To samo.
-Dobrze, dziękuję.-kelner oddalił się, a my z Marco zaczęliśmy patrzeć na siebie jakbyśmy nie widzieli się od stu lat i przeszli jakieś operacje zmiany wyglądu. Po kilku minutach zaczęliśmy się z siebie śmiać.
-No co się tak patrzysz?
-A ty?-zapytał uśmiechając się szeroko
-Masz wory pod oczami.
-Romantycznie, kochanie. Ja chciałem powiedzieć, że promieniejesz.
-Bo przyjechałeś. Jestem szczęśliwa.


Zjedliśmy naprawdę pyszny obiad. Marco nie rzucał słów na wiatr mówiąc, że to naprawdę dobra restauracja. Niby proste spaghetti a było najlepsze jakie kiedykolwiek jadłam. Samo patrzenie jak Marco je z apetytem je działało na moje serce. Jego zmęczenie było aż wyczuwalne. Strasznie zrobiło mi się go żal. Zamiast odpoczywać i to jeszcze w Dubaju zabrał mnie na obiad do restauracji, przejechał tyle kilometrów i zamiast pojechać prosto do domu i iść spać jeszcze zabawia swoją dziewczynę. Mnie. Tak bardzo go kocham, i czuję, że z dnia na dzień to uczucie rośnie.

-Inga…-zaczął niepewnie przełykając herbatę.
-Tak?
-Mam coś dla ciebie. Nie musisz tego nosić, ale chcę, żebyś po prostu go miała. –wyjął z kieszeni marynarki płaskie, podłużne, czerwone pudełeczko.
-Kolejny prezent na urodziny?
-Nie, zbieg okoliczności. Miałem dać ci go wcześniej, ale… Nie chciałem… Jakkolwiek głupio to zabrzmi, spłoszyć.
-Jak to?
-Proszę.-przesunął je po stole w moim kierunku. Jego spięcie było namacalne.
-Hej, nie stresuj się. Na pewno chcesz mi to dać?
-Tak, ale możesz otworzyć jednak w domu? Nie czuję się zbyt swobodnie… tutaj. Chciałbym ci coś powiedzieć.
-Dobrze. Jedziemy?
-Tak.


Przez całą drogę milczeliśmy. W moich dłoniach cały czas spoczywało małe pudełeczko. Zachodziłam w głowę co tam mogło być. Żeby zagłuszyć panującą ciszę włączył radio w samochodzie, choć ani na chwilę nie skupiłam się na muzyce i nie oderwałam wzroku od przedmiotu w moich dłoniach.
Zaparkowaliśmy w garażach podziemnych. Marco wziął swoją walizkę z bagażnika. Kiedy miał już zamykać bagażnik złapałam go za rękę i zabrałam bukiet czerwonych róż. Marco uśmiechnął się delikatnie i złapał mnie w talii i poszliśmy razem do wind. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania Marco poszedł odłożyć walizkę do sypialni. Sama poszłam po wazon na mój wielki bukiet. Usiadłam na krześle kuchennym w oczekiwaniu na blondyna kładąc przed sobą czerwone pudełko. Marco zszedł schodami w dół a po chwili już stanął za mną i położył dłonie na moich ramionach.

-I co tam?
-Cały czas myślę co jest w środku…
-Sprawdź.
-Mogę?
-Tak.-powiedział pewnie i pociągnął mnie na kanapę do salonu.

Rozchyliłam pudełeczko i moim oczom ukazał się śliczny, delikatny, złoty naszyjnik z zawieszką w kształcie serduszka. Złapałam je w palce. Na dole było wygrawerowane malutkimi, delikatnymi literkami imię „Marco”. Był drobny, delikatny, a jednocześnie było w nim coś wyjątkowego. Spojrzałam w końcu na Marco.

-Dostałem go od babci. Prawie na łożu śmierci. Byłem wtedy nastolatkiem. Nie rozumiałem zbytnio po co to wszystko, byłem za młody. Potem zrozumiałem.
-Co ci wtedy powiedziała?
-Że to jest moje serce. I mogę oddać je kobiecie tylko raz. Bo mam je tylko jedno, dlatego wybór musi być właściwy. Żeby serce żyło. –Jego oczy się zeszkliły. Sama złapałam się na tym, że płaczę.
-I dajesz je właśnie mi? Nie mogę tego przyjąć. Wiem, że jesteśmy w sobie zakochani, działasz pod wpływem impulsu, jakiegoś amora. To cenna pamiątka. Zatrzymaj je. Jesteśmy ze sobą bardzo krótko. Ledwo ponad miesiąc. –moje ręce drżały. Zaczęłam zamykać pudełko, jednak Marco mi na to nie pozwolił.
-Może i jesteśmy krótko… Ale on należy do ciebie. Bo to jest moje serce. A moje serce…
-Należy…
-Do ciebie, Aniele. –szepnął i wyjął naszyjnik z pudełeczka. Nim jednak kazał mi się odwrócić wręcz skoczyłam w jego ramiona i mocno przytuliłam. To znaczyło dużo więcej. Więcej niż zwykłe „kocham cię” i więcej niż „Moja dziewczyna Inga” czy nawet „partnerka”. Dla mnie to było coś znacznie większego niż bycie mężem i żoną. Miałam jego serce. Oddał mi je. Ufał mi i mnie kochał.
-Mój Boże, Marco.-szepnęłam i zaczęłam szlochać w jego ramię.
-Nie płacz, proszę. Dam ci je kiedy indziej jeśli nie chcesz go wziąć teraz. Jest twoje. Bałem się, że to będzie dla ciebie zbyt wiele… Ale… Nie wiem czemu, przed meczem przyśniło mi się to. Jakby babcia mi o tym przypomniała. Myślałem o tym odkąd się obudziłem aż do momentu, kiedy wzięłaś go do rąk.
-To wygląda tak…poważnie. Powiedziałeś, że to twoje serce. Oddałeś mi siebie. A my się dopiero poznajemy. Ja tak bardzo cię kocham. Ale wiesz… Boję się, że to kiedyś… -oderwałam się od niego i położyłam dłonie na moich kolanach –Boję się, że kiedyś coś pójdzie nie tak. Że któreś z nas zawali…
-Ono zawsze będzie twoje. Mimo wszystkich i mimo wszystko. Przepraszam, zbyt szybko się to potoczyło. Wiesz, myślałem, żeby ci je dać już w Malezji na tej łodzi. Miałem je tam ze sobą. Ale byłaś taka krucha, bezbronna. Wiedziałem, że czymś wielkim będzie dla ciebie zgodzenie się na związek… - Zaczął chować wisiorek do pudełka, a ja otarłam wierzchem dłoni łzy z powiek i policzków.
-Możesz… Mi go założyć? –zapytałam, na co Marco od razu spojrzał na mnie wyrwany z zamyślenia.
-Chcesz go nosić?
-Chciałabym, żebyś mi go po prostu teraz założył. Potem go zdejmę, włożę do pudełka i schowam w bezpieczne miejsce. Boję się, że bym mogła go zgubić. Łańcuszek by się zerwał albo coś…
-To nic jeśli go zgubisz. Liczy się to, że należy do ciebie. To, że dałem go tobie. To tylko wisiorek.
-Ma duże znaczenie. Pozwól, że jednak schowam go potem i dam Kloppsikowi do pilnowania.
-Dobrze, kochanie.-rozpromienił się od razu i na jego twarzy wymalował się piękny uśmiech. Te szkliste oczy zniknęły i teraz mieniły się soczystą zielenią. –Odwróć się.-polecił na co posłusznie odwróciłam się do niego plecami siadając na piętach. Po chwili poczułam chłodny łańcuszek na mojej szyi. Marco zapiął go pozwalając mu opaść na mojej szyi.
-Pięknie ci w nim. –oznajmił patrząc na mnie. Położył kciuk w miejscu, gdzie łańcuszek stawał się widoczny od przodu i zaczął sunąc palcem po nim i mojej skórze.
-Dziękuję.-przesiadłam się na jego kolana i wtuliłam się w jego klatkę. Tak dobrze, że już tu był. Oparł głowę na moim ramieniu i zaczął ziewać w zagłębienie mojej szyi.
-Aż tak cię nudzę?-zaśmiałam się cytując go z nocy, w której wyznaliśmy sobie miłość. Wtedy to jednak role były odwrócone.
-Nie mogłem zmrużyć oka w samolocie. Wszyscy praktycznie spali poza mną.
-Dlaczego?
-Spędzałaś mi sen z powiek.
-Pójdziesz spać teraz?
-Jeśli będziesz spać koło mnie.
-Zgoda. Weź kąpiel. Zostawiłam tu piżamę, umyję się na dole i spotkamy się w twojej sypialni.
-Dobrze.-złożył krótki pocałunek na moich ustach i zsadził sobie z kolan. –Idziesz?
-Tak.


Przebrałam się w piżamę składającej się ze zwykłych szarych legginsów i bladoróżowej tuniki. Zmyłam makijaż. Włosów postanowiłam na razie nie ruszać. Zajmę się nimi jutro. Poszłam do sypialni i usiadłam na brzegu łóżka.
Nim się spostrzegłam poczułam jego dłonie na mojej talii.
-Zamyśliłaś się?
-Tak.-odwróciłam lekko głowę w jego stronę
-Zdradzisz mi o czym?
-Tak bardzo cię to ciekawi?
-Chyba aż znowu nie uda mi się zasnąć. –uśmiechnął się i odwrócił w swoją stronę tak, że siedzieliśmy na środku łózka. –Mów.
-Powiedziałeś, że dając mi ten naszyjnik oddajesz mi swoje serce. Dotarło do mnie, że ja nic ci takiego nie dałam. Mam takie poczucie, że jesteś mój, że mnie kochasz. Ja chyba też powinnam ci coś dać, nie wiedziałam tylko co… Pomyślałam, że może powinnyśmy… No wiesz. Powinnam oddać ci się, żebyś poczuł, że ja także jestem twoja.
-Nie patrz tak na to, kochanie. Nic nie musisz mi oddawać ani udowadniać. Jakkolwiek to nie zabrzmi wiem, że jesteś moja. Czuję to, czuję uczucie jakim mnie darzysz. Oddałaś mi siebie już wtedy, na jachcie, kiedy zgodziłaś się, żebyśmy spróbowali, zgodziłaś się być moją. Nie potrzebuję tego. Nie zmuszaj się do niczego. Nie jesteś mi nic winna. Przepraszam, to głupie, to był zły moment z tym wisiorkiem.
-Nie, kocham go. Dzięki niemu czuję się blisko ciebie. Zawsze kiedy będę za tobą tęskniła, bo jakimś cudem nie będziesz koło mnie wyjmę z szuflady to pudełeczko, otworzę je i będę się czuła jakbyś był przy mnie.
-Bo będę zazdrosny. Poważnie, Inga, nie czuj się do niczego zmuszana. Rozmawialiśmy już o tym sto razy. Zrobimy to kiedy będziesz naprawdę gotowa.
-Skąd wiesz kiedy to będzie?
-Zauważę po oczach, aniele. Czyta się z nich jak z książki. Przepięknej książki. Mógłbym czytać ją wieki… Nim one nastaną, chodźmy spać.
-Chodźmy. –położyliśmy się na łózko, a Marco przykrył nas kołdrą. Przewróciłam się przodem do
niego i wtuliłam w jego klatkę piersiową. Objął mnie ręką, a potem zaczął ją powoli przesuwać w dół aż w końcu dotarła do mojego uda, by je podciągnąć i założyć moją nogę na swoje biodro. Uśmiechnęłam się na co słodko mnie pocałował i…bezceremonialnie złapał mnie za tyłek. Zaśmiałam się i przygryzłam jego dolną wargę.
-Czynimy kroczek do przodu. W porządku? –zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc z początku o co może mu chodzić. W końcu jednak domyśliłam o co mu chodzi i sama ucieszyłam się w duchu. Kroczek do przodu.
-Tak. Dobranoc, Marco.
-Dobranoc, Aniele. Dobrze być w domu.
-Stęskniłeś się bardziej za mieszkaniem niż za mną?-zapytałam szeptem widząc, że już zasypiał.
-Dom to… -mruknął tylko, a potem słyszałam już tylko jego miarowy oddech. Wtuliłam się w niego mocno sprawiając, że uśmiechnął się przez sen.




~~~

Tak już oficjalnie-po 50 części będzie tydzień przerwy! Mam nadzieję, że dacie radę wyczekać:) Trochę pochorowałam także miałam trochę czasu na pisanie..teraz..zaległości.. Dzisiaj 3mam kciuki za Borussię. Zawsze jest ta cicha nadzieja, że wygrają!:)
Za tydzień kolejny! 
Buziaki!:**

12 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Chcę tylko szybko poradzić każdemu, kto ma trudności w jego związku z kontaktem z Dr.Agbazara, ponieważ jest on jedyną osobą zdolną do przywrócenia zerwanych związków lub zerwanych małżeństw w terminie 48 godzin. ze swoimi duchowymi mocami. Możesz skontaktować się z Dr.Agbazara, pisząc go przez e-mail na adres ( agbazara@gmail.com ) LUB zadzwoń / WhatsApp mu na ( +2348104102662 ), w każdej sytuacji życia znajdziesz siebie.

      Usuń
  2. Świetny rozdział, czekam na kolejny:) PS Masz jeszcze jakieś swoje blogi? Jeśli tak to chętnie zajrzę:) Pozdrawiam M. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam ten rozdział! <3 Drobnymi kroczkami. :) Mam nadzieję, że im się wszystko uda.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedziałam, że kryje się za tym jakaś niespodzianka ;) xo

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniały rozdział. Taki romantyczny BVB na remis ale to i tak lepiej niż porażka. Czekam na kolejny. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  6. jaaak mega ❤ /Naivy

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie mogę sobie odpuścić komentarza. No nie mogę, bo to jest mój ulubiony rozdział! Jest cudny od początku do końca, włączając w to zachowanie Ingi, wcześniejszy powrót Borussii, życzenia urodzinowe (dawno się tak nie śmiałam, ale śmiałam się, jak zawsze! :D), Reusa w garniturze i to serduszko... No po prostu nie wiem, co mam powiedzieć... Oby więcej takich rozdziałów! :D
    Swoją drogą, nie mogę uwierzyć, że mamy już prawie 50 części tego bloga! Pamiętam, jak zaczynałam go czytać któregoś pięknego, majowego dnia, a tu minęło już 10 miesięcy :o Czas leci, ale mam nadzieję, że masz pomysły PRZYNAJMNIEJ na następne 50 rozdziałów! :D Bo chciałabym jeszcze długo czytać coś tak dobrego :))
    Pozdrawiam, buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem pod wrażeniem! Naprawdę świetny rozdział! Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Chcę tylko szybko poradzić każdemu, kto ma trudności w jego związku z kontaktem z Dr.Agbazara, ponieważ jest on jedyną osobą zdolną do przywrócenia zerwanych związków lub zerwanych małżeństw w terminie 48 godzin. ze swoimi duchowymi mocami. Możesz skontaktować się z Dr.Agbazara, pisząc go przez e-mail na adres ( agbazara@gmail.com ) LUB zadzwoń / WhatsApp mu na ( +2348104102662 ), w każdej sytuacji życia znajdziesz siebie.

    OdpowiedzUsuń
  10. * Przez całe życie nigdy nie widziałem niczego, co działałoby tak szybko, jak zaklęcie Dr.Agbazara. Po skontaktowaniu się z Dr.Agbazarą zacząłem wierzyć w powiedzenie, że każda moneta ma dwie strony. Kiedy mój kochanek mnie opuścił, przysiągła, że już nigdy do mnie nie wróci, ale dzięki Bogu, że dzięki pomocy Dr.Agbazary mam mojego kochanka z powrotem do mnie w ciągu 48 godzin, a także chcę, aby inni ludzie ze złamanym sercem skontaktowali się z Dr. Agbazara poprzez poniższe informacje, które są za pośrednictwem poczty elektronicznej: ( agbazara@gmail.com ) lub za pośrednictwem Whatsapp na ( +2348104102662 ), możesz zobaczyć cuda Dr.Agbazara *

































    OdpowiedzUsuń