Te dwa tygodnie były horrorem. Miałam ochotę czasami rzucić
wszystko, pojechać do Dubaju i po prostu przytulić się do Marco, by dał mi
trochę siły. Okropnie stresowałam się przemową. Sto razy coś poprawiałam.
Zawsze coś nie tak.
Jedyne co mnie rozbawiło, to rozmowa z zarządem Borussii o
ich opinii o drużynie i zawodnikach. Zwykle takie rozmowy przeprowadza się
osobiście, ubranym elegancko, co było zupełną odwrotnością do rzeczywistości,
kiedy i ja, i pan Watzke i Zorck siedzieliśmy po obu stronach ekranu laptopa w
jeansach i podkoszulkach.
Każdego dnia rozmawiałam z Marco. Zazwyczaj przez Skype’a, a
po nocach pisaliśmy do siebie to sms’y, to na Facebooku. Tyle kilometrów nie
stanowiło dla nas przeszkody, ale stanowiły główną przyczynę strasznej
tęsknoty.
Jednej nocy po prostu spakowałam kilka najpotrzebniejszych
rzeczy do torby, oznajmiłam Ani, że
zobaczymy się kolejnego dnia po pracy, wezwałam taksówkę i pojechałam do
mieszkania Marco. Kiedy tylko przekroczyłam próg jego mieszkania od razu na
moją twarz wkradł się uśmiech. Poszłam do łazienki umyć się. Może jestem trochę
sentymentalna, ale użyłam jego żelu pod prysznic. Uwielbiałam ten zapach.
Zwłaszcza pomieszany zapachem jego perfum, skóry… Przebrałam się w piżamę i
poszłam położyć się do łóżka. Przed zaśnięciem wysłałam krótkiego sms’a do
mojego ukochanego.
„Dziękuję za klucze.
Przyniosłam kilka rzeczy…może zostawię tu piżamę jeśli chcesz mnie tu
przetrzymywać:). Użyłam trochę twojego żelu pod prysznic. Zmieniłeś pościel?
Nie pachnie już tobą..:( Tęsknię. Już niedługo się zobaczymy. Dobranoc.”
Wtuliłam się w jego mięciutką kołdrę i odpłynęłam w sen.
Chyba pierwszy błogi, spokojny, twardy sen. Łóżko Marco działało na mnie
najwyraźniej zbawiennie.
Kiedy tylko się obudziłam zrozumiałam, że zaspałam do pracy.
Słońce już jasno świeciło na błękitnym niebie, a ptaki goniły się rozbudzone w
powietrzu. Musiała być co najmniej jedenasta. Zapomniałam zupełnie o budziku.
Poderwałam się na równe nogi, zrzuciłam z siebie piżamę i przebrałam w normalne
ubranie. Szybko pomalowałam rzęsy i zadzwoniłam na taksówkę. Miała być za pięć
minut, więc nie aż tak źle. Zamknęłam mieszkanie i włączyłam windę. Pięknie,
Inga. Godzina spóźnienia. Wybiegłam z klatki i wyszłam poza ogrodzenie osiedla,
gdzie akurat podjeżdżała taksówka. Powiedziałam taksówkarzowi, gdzie ma jechać
i w końcu odetchnęłam z lekką ulgą.
Jeszcze czeka mnie tłumaczenie się przed prezesem. Kiedy
tylko oparłam głowę o zagłówek siedzenia zadzwonił mój telefon.
-Hej, kochanie…
-Coś się stało?
-Miałam ciężki poranek. Jadę właśnie spóźniona do pracy.
Zbyt dobrze mi się spało a zapomniałam ustawić budzika.
-Zjadłaś chociaż
śniadanie?
-…
-Wróć do domu i zjedz
śniadanie, tak nie można. Na Idunie też nic nie zjesz.
-Ale Marco, ja…
-Powiedz taksówkarzowi,
żeby zawrócił.
-Ale…
-Bez „ale”. Nie
pozwolę, żebyś głodowała cały dzień. Usprawiedliwię cię przed szefem. No już.
-Przepraszam, możemy zmienić kierunek?-powiedziałam
niechętnie do taksówkarza i podałam adres mojego domu.
-Zadowolony?-zapytałam Marco
-Bardzo. Nie bądź zła.
I tak byś nic pożytecznego nie zrobiła głodna.
-Czasami przesadzasz z tą troską.
-Nie zmienisz tego.
Zbyt bardzo cię kocham.
-I chyba nic na to nie poradzę.
-Niestety nie. Za dwa
dni mam ostatni sparing.
-Będę oglądać. Też możesz postrzelać trochę goli.
-Dziękuję za
pozwolenie, przekażę trenerowi, że mogę strzelać.
-Oczywiście. A ja chyba zacznę na nowo tą przemowę pisać…
-Na to również się nie
zgadzam. Czytałaś to co najmniej sto razy, dziesięć wygłaszałaś mi przez
Skype’a… I ty chcesz pisać nową? Ta jest idealna. Uwierz, poprzedni psycholog
stał przy mównicy pięć minut, a ty potrafisz aż do dwudziestu. Odpocznij
wreszcie.
-Tylko dzisiaj. A jak nie piszę nowej to muszę sobie jeszcze
poczytać.
-Umiesz ją prawe na
pamięć.
-Prawie.
-Nie mam na ciebie
siły dzisiaj.-westchnął ze śmiechem
-Cóż, trzeba było nie dzwonić.
-Gdybym nie dzwonił to
byś głodowała w pracy. Potem byś zjadła, a na ćwiczeniach z Anią byś jeszcze
zemdlała.
-Zgrywaj, zgrywaj tego bohatera.
-Jaka ty bywasz zmienna..
Najpierw mi piszesz sms’a , którego czytałem z dziesięć razy w nocy z ogromnym
uśmiechem, a potem wraca wiedźma.
-Wiedźma?!
-Wiedźma.
-Nie żyjesz,
Reus.
-Jest zbyt dobrym
zawodnikiem, żeby go uśmiercać, Inga.-usłyszałam w słuchawce głos…taty? Dał
mu telefon. Co za dziad. Już ja się z nim policzę.
-Hej tato, co u ciebie!
-Trening. Zabrałem już
mu ten telefon bo siedzi i się szczerzy zamiast się przebierać. Co tam u
ciebie?
-A, w porządku, wracam do domu.
-…
-Tato, jesteś tam?
-No ładnie, ładnie.
Marco mi właśnie nakablował.
-No nie.
-Mówi, że to za tego
bohatera. Nie wiem o co chodzi ale ok. Przebieramy się panowie!-krzyknął do
reszty i usłyszałam głos zamykanych drzwi
-Czy właśnie wyszedłeś z szatni z telefonem Marco?
-Może potem zapomni a
ja sobie poczytam wiadomości.
-…-zatkało mnie i nie wiedziałam
co mam powiedzieć. Żartuje? Tylko nie moje sms’y z Marco!
-Rozumiem, że lepiej żyć w nieświadomości.-zaśmiał się –Żartowałem oczywiście, żeby nie było.
-Coś się ostatnio nie do końca
znam na żartach. Poczekaj chwilkę, muszę wysiąść z taksówki.
Zapłaciłam taksówkarzowi i poszłam
otworzyć bramę. Weszłam na teren posesji, gdzie od razu podbiegła do mnie Emma
radośnie szczekając.
-Oho, chyba słyszę moją ulubioną psinę. Jak tam się ma? Schudła?
-Nie wiem czy schudła ale
poprawiła kondycję. Dziesięć kilometrów po lesie to nie lada wyczyn dla mnie a
co dopiero dla Emmy. Jak wróciłyśmy tylko się napiła i padła na posłanie jak
nieżywa.
-No to faktycznie wycisk. A propo wycisku… Witam drogie panie! Tak,
tak, to trawa. Można po niej biegać i to nawet dwadzieścia okrążeń. No, już jestem. Nie będę ci zawracał głowy.
Idź i zjedz coś pożywnego. Potem możesz, jak już musisz, pracować.
-A będę. I oczywiście zjem. Już
więcej zemst nie chcę.
-Otóż to. Zdzwonimy się jeszcze.
-Daj im wycisk. I pozdrów ich ode
mnie.
-Obiecuję, że dam. Do usłyszenia!
-Paa!
Weszłam do mieszkania i odłożyłam
torebkę na komodę.
-Jestem!-krzyknęłam i weszłam do
kuchni, żeby zrobić coś do jedzenia.
-Hej, a ty co, nie w
pracy?-podeszła do mnie i wyjęła coś z piekarnika
-Nie, Marco mnie odesłał do domu,
nie pytaj.
-Okeeej. Tu jest zapiekanka
warzywna. Jeszcze ciepła, niedawno jadłam.
-Dziękuję, jesteś wspaniała.
-Jakie plany na dzisiaj?
-No chciałam popracować nad tą
przemową…
-Okej, czyli najpierw Karate
Cardio, potem możemy iść pobiegać. Obiad, zakupy, herbata, mecz Borussii.
-„My”?
-Dokładnie. Tylko nie mów, że masz
pracę. Pracą żyłaś dwa tygodnie.
-Niech ci będzie.-westchnęłam i zajęłam
się jedzeniem mojego śniadania. Co za dzień.
~dwa
dni później~
Tego dnia obudziłam się z nową
energią. Ucałowałam Kloppsika w jego kochany łepek i wyszłam z łóżka. W
łazience nałożyłam maseczkę i wzięłam długą kąpiel. Zmyłam maseczkę, zrobiłam
delikatny makijaż i założyłam moją ulubioną beżową sukienkę.
Ku mojemu zdziwieniu Ania jeszcze
spała. Przecież była już dziewiąta. Dziwne.
Zrobiłam dla nas sałatkę grecką z
fetą i oliwkami, do tego naszą ulubioną zieloną herbatę.
-Hej, hej, zaspałam. O, śniadanie,
najpierw zjem a potem wezmę prysznic. O, właśnie, umówiłam się z Agatą, Lisą i
Cathy do galerii żebyśmy wybrały sukienki na to całe rozpoczęcie Bundesligi. Może
pójdziesz z nami.
-Mogę… Nie mam przygotowanej
żadnej sukienki.
-No, to super, smacznego.
Ej, ej, wszystko w porządku czy to
mi się wszystko pomyliło? Dwudziesty siódmy sierpnia. To dzisiaj. Sprawdziłam
jeszcze raz na telefonie i tylko przekonałam się o mojej racji.
Rok temu dostałam już telefon
ledwo co po północy. Pewnie zapomniała. Uśmiech trochę zszedł mi z twarzy i
zmienił się w ten wymuszony. Zjadłam śniadanie i poszłam zmywać naczynia.
Jak tylko Ania się przebrała
pojechałyśmy samochodem pod galerię. Spotkałyśmy się z dziewczynami w jednym ze
sklepów. Agata znalazła wieszak z sukienkami dla ciężarnych. Chciała jak
najlepiej ukryć już widoczny brzuszek przed mediami. I dobrze, nie będzie aż
takiego rozgłosu wokół niej i całej rodziny. Przynajmniej na razie.
-Agata, w tej jest naprawdę
Idealnie. Musisz ją wziąć. –zapewniłam blondynkę która z niezdecydowaniem
przeglądała się w lustrze. –Nie widać żadnej ciąży poza tą spożywczą.
-No bardzo śmieszne. Ale na pewno?
-Jest pięknie. Inga ma rację,
wyglądasz super. Nie że spożywcza, jest po prostu luźna i spełnia swoje
zadanie. Do tego czarna marynarka…
-I będę wyglądała jak na pogrzeb.
-I czerwone buty na delikatnym
obcasie.
-To będzie hit!-przyklasnęła mi
Cathy, która przeglądała swoje wybrane sukienki. –Inga, czarna czy czerwona?-pokazała mi dwie.
-Jeny, dziewczyny, ja zaraz będę
miała wodę z mózgu. Ślicznie ci i w tej i w tej.
-Ja myślę, że powinnaś wziąć
czarną a Inga czerwoną. Jej jest pięknie w czerwieni.
-Chyba nie powinnam zakładać
czerwonej. Jest dość wyzywająca. Będę tam jako psycholog, nie WAG.
-Ta czerwona jest elegancka. Z
czarną marynarką. Do tego piękne czarne szpilki i jakieś dodatki. Na bankiet
zdejmiesz marynarkę i będziesz wyglądać cudownie. Patrz, jest stonowana, nie
rzuca się w oczy. Idealna dla ciebie.
-Agatka, ty tu możesz ekspedientką
zostać i naciągać klientki. Jak ty
bierzesz swoją to ja wezmę tą czerwoną.
-Stoi!-uśmiechnęła się promiennie
i poszłyśmy obie do kasy. Chwilę później dołączyła do nas Cathy, która
zdecydowała się na czarną sukienkę. Cena nie była aż tak kosmiczna, a ja
stwierdziłam, że powinnam zaszaleć i sprezentować ją sobie na urodziny. Coś mi
się od życia należało. Ta sukienka faktycznie mówiąc nieskromnie fantastycznie
na mnie leżała więc jeszcze łatwiej wydało mi się te kilkanaście euro. No może
trochę więcej.
Ania zaproponowała dziewczyną,
żeby przyjechały do nas i zjemy razem obiad. Cathy z Lisą pojechały samochodem
przyszłej pani Hummels, a my z Agatą pojechałyśmy samochodem Ani.
Do domu dojechałyśmy równo.
Musiałam uspokoić Emmę, która nieufnie podeszła do nowych gości i cicho
warczała. Kochana psina, niejednego złodzieja by pogoniła.
Ania z Cathy poszły do kuchni, a
nasza pozostała trójka zasiadła przed telewizorem niańcząc Kloppsika.
-Co za słodziak.-zaśmiała się Lisa
i zaczęła go głaskać po łapce. Kociak tylko mruczał zadowolony.
-Nie za dobrze ci? Hmm?-zapytałam
zwierzaka i pogłaskałam go po nosku.
-Co za pieszczoch.-śmiała się
Agata –Coś Ewa nie dzwoni, chyba Oliwka grzeczna.
-A właśnie miałem cię pytać co zrobiłaś
z małą.
-Oliwka jest trochę podziębiona
ale uparła się, żeby jechać do Sary. Mam nadzieję, że jej nie zarazi.
-A miała jakąś gorączkę?
-Nie, na razie kicha. Oby się z
tego nic nie rozwinęło.
-Inga! Telefon!-krzyknęła z kuchni
Ania.
Pobiegłam szybko do torebki i
wyciągnęłam faktycznie dzwoniący mój telefon. Tata? Może on pamięta o
urodzinach?
-Halo?
-Inga, całe szczęście, że odebrałaś. Mamy problem. –Czyli nie
urodziny. Westchnęłam tylko z rezygnacją. Tylko o co może chodzić?
-Co się stało?
-Tylko się nie denerwuj. Ściągnęli Zorca, powinien niedługo być w
Dortmundzie, ale teraz to nie ważne. Jest jakiś błąd w dokumentach co podobno
uzupełniałaś, a mieliśmy właśnie kontrolę z UEFA. Chcą z tobą porozmawiać.
Możliwe, że nie jest to takie straszne jak może to zabrzmiało…
-Jeny… To niemożliwe. Ja przecież…
Boże, ja wszystko uzupełniłam, jestem przekonana, że było wszystko w porządku.
–moja ręka zaczęła drżeć, sama musiałam usiąść.
-Nie wątpię w to, Inga. Może jakaś pomyłka, może czegoś nie zauważyli.
Na razie musisz pojechać, bo nikogo kto by się na tą chwilę na tym znał. Zorca
jeszcze nie ma.
-Dobrze, za chwilę będę.
-Ubierz się jakoś elegancko. Wiesz…
-Jasne…
-Nie denerwuj się. Może to faktycznie jakiś błąd.
-Postaram się.
-Wierzę w ciebie. My mamy jutro samolot, wiec będę dopiero po południu.
-Jasne, gratuluję wygranego meczu
i w ogóle…
-Wdech, wydech. Dasz radę.
-Dam.
-Trzymam kciuki. Jak już będziesz po to zadzwoń, czekam na telefon.
-Dobra, pa.
Odłożyłam telefon do torebki i
pobiegłam na górę znaleźć jakiś elegancki zestaw. Czarna sukienka z lekkim
dekoltem i czarne szpilki. Do tego bransoletka, którą dostałam od Marco w
Malezji. Użyłam lokówki, żeby zrobić w miarę dobrze prezentującą się fryzurę.
Pożyczyłam perfum od Ani i spryskałam włosy lakierem.
-Ania!-krzyknęłam, kiedy robiłam
makijaż.
-Coś się stało?-zapytała idąc
korytarzem
-Możesz mnie podwieźć na Idunę?
Muszę tam jak najszybciej być.
-Jasne, daj, zrobię ci tą kreskę,
bo ci się ręka trzęsie. Co jest?
-Problemy z papierami, tymi co
pisałam. Nie wiem więcej.
-Oddychaj. Dasz radę.
-Wiem, tata powiedział, żebym się
nie stresowała. Że to może oni się pomylili.
-I tak myśl. Czekaj, jeszcze
szminka.
-Tylko nie ostry czerwień.
-Malinowy z połyskiem.-wytłumaczyła
i nałożyła ją mi na usta. –No, wyglądasz zjawiskowo. Nawet jeśli będą jakieś
błędy oni już ich nie zauważą.
-Oho, oby.
-Jak będą przystojni to dzwoń.
Przyjedziemy z dziewczynami.
-Jesteście zajęte. Ja z resztą
też.
-Oj, kwestia jednego
telefonu.-zaczęła się śmiać, czym trochę rozluźniła moje napięcie.-Jedziemy?
-Dobra.-westchnęłam ciężko.
Cholera. Nie mogłam sobie przypomnieć, żebym zrobiła jakiś błąd.
Wytłumaczyłyśmy dziewczyną
zaistniałą sytuację. Postanowiły na nas poczekać z obiadem. Całą drogę myślałam
o tym spotkaniu. Trzęsły mi się aż ręce.
-Spokojnie.
-Łatwo ci mówić. Ania, jak ja coś
spaprałam to klub będzie miał problemy i to niemałe. A to wszystko przez moją
głupotę.
-Nie panikuj, Gusia. Może właśnie
będzie dobrze i pójdzie jak po maśle.
-Taa…
Kilka minut później stanęłyśmy pod Iduną. Wzięłam kilka
głębokich oddechów i wysiadłam z samochodu.
-Poczekać na ciebie?
-Wiesz, może zadzwonię. Nie mam pojęcia ile to potrwa.
-Dobra. Pamiętaj, bądź twarda. Pełen profesjonalizm,
pamiętaj.
-Postaram się.
-Dać ci kopniaka?
-Nie, bo mi sukienkę wygnieciesz. Ale możesz mnie przytulić.
-Oczywiście.-uśmiechnęła i przytuliła mnie. –Dasz sobie
radę. No już, zmykaj.
-Zadzwonię.
-Jestem pod telefonem!
Nie myślałam, że takie rzeczy spotkają mnie akurat w moje
urodziny. Zamiast spędzać je w gronie najbliższych muszę stawić czoło zarządowi
UEFA. Weszłam na stadion, gdzie spotkałam ochroniarza. Pokierował mnie na
murawę, gdzie podobno byli i oglądali stadion. Przeszłam przez szatnię i
weszłam po schodach do góry, by trafić w końcu na główny korytarz prowadzący na
boisko. Wzięłam głęboki oddech.
Weszłam na zieloną trawę i rozejrzałam się dookoła. Ku
mojemu zdziwieniu nikogo tu nie było. Podeszłam do ławki rezerwowych, gdzie
wpadło mi w oczy coś małego. Okazało
się, że był to pilot. Pilot? Coś mi tu zaczynało nie grać i to nieźle. Przeszłam
z nim na boisko i postanowiłam zaryzykować wciskając „play”.
Odebrało mi mowę. Na telebimie, gdzie zwykle podczas meczu
jest wyświetlany wynik włączył się film. Na pierwszym slajdzie było napisane
moje imię, podczas gdy w tle rozbrzmiała piosenka „Hey soul sister”. Na mojej
twarzy wymalował się uśmiech, gdy zaczęli kolejno wyświetlać wszyscy gracze
Borussii oraz wszystkie dziewczyny, którzy na początku z wielkimi uśmiechami
machali trzymając karteczki z różnymi napisami. „Laseczka^^” –Auba… No tak. Poza
tym była jeszcze kartka z napisem: odważna, kochana, milunia, w połowie Niemka
a jaka ładna, mądra, kochana przyjaciółka, wielka (Kubuś mój kochany..),
słodka, z klasą, mistrzyni riposty, nasza pani psychiatra:) (Nuri..psycholog!)
Kiedy byłam już na skraju wzruszenia zaczęły lecieć nagrania i wszyscy zaczęli
składać życzenia. Na początku Ania.
~Hej mała. I co,
pewnie myślisz, że zapomniałam? Z nic bym nie przepuściła okazji, żeby
wypomnieć ci te biegnące latka! A tak na poważnie, dużo zdrowia, szczęścia,
jeszcze więcej miłości. Chyba czas mi się kończy, więc wyściskam cię jak się
zobaczymy! Sto lat!
~Uśmiechu, zdrowia i
moc szczęścia!
~Szczęścia, zdrowia,
pomarańczy, niech ci Reus nago tańczy!
~Ty wiesz, że nie
umiem składać życzeń. Córeczko kochana, dużo, dużo zdrowia, takiego pięknego
uśmiechu na co dzień, żadnych zmartwień, niech ta twoja miłość ci służy i to
długo, długo. No i pięknie zaliczonej magisterki w co nie wątpię. Jeszcze sporo
tych twoich urodzin przed nami, więc przygotuję się do następnych przemów lepiej.”
~Mordo ty moja! Żebyś
była mądra, ładna, miła, schludna, sympatyczna, uśmiechnięta i wesoła to nie
muszę ci życzyć, bo już taka jesteś. Pewnie miałaś naburmuszoną minę jak ta
taka ryba z kolcami co się puszy… No wiesz, nie? No to tego, wszystkiego
najlepszego to życzenia od Götzego.
~Sto lat, kochana!
Tyle lat się znamy a mi zawsze Anka musi przypominać o twoich urodzinach. Nie
no, żartuję. Mam ustawione przypomnienie w telefonie. Kochana, dużo zdrowia,
szczęścia i tego pięknego uśmiechu, który masz na każdy dzień. I wszystkiego czego sobie zapragniesz.
~Kochana, jesteś wspaniałą
dziewczyną, podziwiam cię i tak już będzie. Szczęście już masz, jedynie mogę
życzyć ci go jeszcze więcej, dużo zdrowia, jeszcze większego uśmiechu i
spełnienia wszystkich swoich marzeń. Jesteś już na tej właściwej drodze, grunt,
żebyś spotykała na niej właściwe i dobre osoby. Najwłaściwszą będzie nasza mała
Lenka, której obiecałaś, że będziesz mamą chrzestną i trzymamy za słowo. Zawsze
możesz na nas liczyć. Sto lat!
Łzy spływały po moich policzkach słysząc tyle ciepłych słów.
Jako ostatni został pokazany Marco. Ktoś nagrał jego przy polsko-niemieckim
słowniku. Po napisie „Dwanaście godzin
później” do kadru dołączyli Piszczek z Kubą, którzy pomogli mu coś znaleźć.
Potem zaczął pisać coś markerem na białej kartce A4. Kiedy moja ciekawość mnie
zjadała od środka wyświetliła się jego cała postać.
~Hej,
dzisiaj twoje urodziny. Chciałbym ci życzyć dużo szczęścia… ze mną. Miłości… ze
mną. I radości… ze mną. A tak już na poważnie, to spełnienia twoich
najskrytszych marzeń, żebyśmy stawiali razem te małe kroczki. Żebyś zawsze
obdarowywała mnie tym pięknym uśmiechem… Chyba jednak przeszliśmy do życzeń dla
mnie. A, i jeszcze jedno. –zniknął na chwilę z kadru a po chwili wrócił z
kartką, na której widniał napis po polsku. „Kocham
cię.”
Zakryłam dłońmi usta, kiedy ekran stał się
cały czarny. Nie mogłam w to uwierzyć. W jednej chwili tuż przed moimi oczami
wyrósł ogromny bukiet czerwonych róż. Zastygłam. Biała koszula podwinięta do
łokcia, charakterystyczny tatuaż. Wzięłam głęboki oddech i na miękkich nogach
odwróciłam się za siebie.
Stał tam. Jak ze snu. Z nienaganną
fryzurą, pięknym uśmiechem i błyszczącymi oczami. Położyłam w niedowierzaniu
dłonie na jego policzkach i zaczęłam opuszkami palców błądzić po jego twarzy.
-To ty…-szepnęłam zagryzając
wargę i nie mogłam już powstrzymywać łez. Zaczęły spływać ciurkiem, wielkimi
kroplami po moich policzkach.
-Wszystkiego najlepszego,
kochanie.-powiedział przez co podziałał jeszcze bardziej na mój szloch.
Rzuciłam się mu w ramiona i zaczęłam całować go po twarzy. Usłyszałam dźwięk
spadającego bukietu, a tuż po chwili poczułam ściskające moje policzki dłonie
Marco i jego usta na moich. Pocałował mnie zachłannie przekazując całą swoją
długą tęsknotę i miłość. Nasze języki zatraciły się w szaleńczym tańcu. A ja
dopiero zaczynałam wierzyć w to co się dzieje. Trwaliśmy w pocałunkach z
dobrych kilka minut. W naszym małym świecie. Mocno się w niego wtuliłam, na co
on odwzajemnił tym samym.
-Tak bardzo
tęskniłam.-wychlipałam przyciskając go mocno do siebie tak, że prawie nie
łapałam oddechu.
-Ja też, skarbie. Nie płacz już.
Są twoje urodziny. Właśnie, mam jeszcze jeden prezent dla ciebie.
-Jesteś dla mnie najlepszym
prezentem na urodziny.
-Puść mnie na chwilę. –zrobiłam
to niechętnie, a on pociągnął mnie za dłoń odwracając w stronę wejścia na
Idunę, gdzie stali… wszyscy. Włącznie ze wszystkimi WAG. Na czele z tatą, który
trzymał tort z mnóstwem palących się świeczek. Pewnie dwadzieścia dwie.
-Wszyscy tu są dla ciebie.
Chociaż udaj, że się cieszysz.-usłyszałam szept Marco przy moim uchu.
Uśmiechnęłam się szeroko i podbiegłam do wszystkich.
-Jak mogłeś mnie tak wkręcić! Ja
bym zaraz na zawał zeszła!-uderzyłam lekko pięścią w ramię tatę, na co on oddał
tort Robertowi i mnie przytulił
-To wspólny pomysł, nie zwalaj
winy na mnie.
-Potwierdzam, panikowała jak nie
wiadomo co!-śmiała się Lewandowska
-A ty! Mendo kochana wiedziałaś o
wszystkim!
-Uspokajałam cię całą drogę.
Uwierz, śmiać mi się chciało widząc twoją minę.
-Nienawidzę cię!-zaśmiałam się a
po chwili objęłam przyjaciółkę.
-Wszystkiego najlepszego.
Wszyscy zaczęli mi śpiewać sto
lat. To były najpiękniejsze urodziny w moim życiu. Uśmiech nie schodził mi z
twarzy. Najtrudniejsze było jednak zdmuchnięcie świeczek. Musiałam dmuchać je
na dwie tury. Jak myślałam, dwadzieścia dwie. Nie tak łatwo to już ogarnąć.
-A jak się na galowo
odstawiła!-śmiał się Mario i przytulił mnie –Wszystkiego najlepszego.
-Dziękuję. Mogłeś sobie darować z
tym galowym strojem.
-A to akurat nie mój
pomysł.-obronił się tata posyłając spojrzenie Marco.
-Nie mogę dość do siebie. Zaskoczyliście
mnie. Dlaczego tylko Marco jest ubrany w garnitur a wy w klubowe dresy? Kiedy
przyjechaliście?
-Dziesięć minut temu. Autokar
pewnie już wyjechał z parkingu.
-Wróciliście dzień wcześniej. Nie
odpoczęliście nawet po meczu.
-I mieliśmy udawać, że nie
pamiętamy o twoich urodzinach?
-Mogliście po prostu zadzwonić.
Jesteście kochani!
-Mamy nawet prezenty!-uśmiechnęła
się szeroko Tugba i podbiegła do mnie z paczką.
-Nie trzeba było…
-Trzeba! Są twoje urodziny! Tak
się przeważnie urodziny świętuje.
-Ja się przyłączę do prezentu, bo
nie zdążyliśmy nic kupić, no, poza Marco, który musiał zatrzymać cały autokar i
wyjść do kwiaciarni fundując zawał sprzedawczyni.
-Mów za siebie Sahin! Ja
skoczyłem do FanShopu!-wyszczerzył się szeroko Lewy i podał mi malutką
czarno-żółtą siateczkę z logiem Borussii. Otworzyłam ją a tam… silikonowe
bransoletki.
-Mówiłaś, żebym ci kupił takie na
urodziny, pamiętasz?
-Tak… Dziwię się, że ty
pamiętałeś. Dziękuję!-zaśmiałam się i przytuliłam bruneta.
Dostałam pełno prezentów od dziewczyn
piłkarzy. Cała ta sytuacja zaczęła mnie powoli bawić. Przypominając sobie mój
strach przed rozmową z zarządem UEFA. Tata podszedł jako ostatni i oznajmił
dumnie, że też udało mu się podbiec do FanShopu i sprezentował mi klubowy
T-shirt z numerem 07 i nazwiskiem Klopp. W sumie to mogłaby być też moja
koszulka, w końcu to także moje nazwisko. Podziękowałam wszystkim, pokroiliśmy
tort na małe kwadraciki i jakimś cudem każdy dostał po małej kosteczce. Jak
stwierdził pan Watzke taka porcja należy się każdemu piłkarzowi raz na rok. Oj,
gdyby on widział Götzego w Malezji.
Od Lisy dostałam między innymi
kijek do selfie, którego przetestowaliśmy…wróć. Po prostu zabrał mi go Mario i
zrobił nam wszystkim zdjęcie i wstawił na swojego Instagrama. Ot cała filozofia.
Marco niestety albo stety zapozował obejmując mnie w talii i kładąc brodę na
moim barku. Dziennikarze będą mieli o czym pisać. Choć i tak prędzej czy
później się wszyscy dowiedzą.
Widząc ich wszystkich ledwo
żyjących podziękowałam raz jeszcze za pamięć, wspaniały film i cały ten
przyjazd dzień wcześniej i odprawiłam do domu, żeby wypoczęli.
-To jak, pani Aniu, obiadek na
mnie czeka?-zaśmiał się tata, kiedy razem z Marco i Lewandowskimi stanęliśmy na
parkingu.
-Życzę smacznego.-uśmiechnęła się
szeroko.
-Możecie przecież przyjechać i
zjeść. Dla mnie nie ma problemu.
-Dzięki, ale chyba pojedziemy do
siebie. Żona moja może mi wreszcie schabowego zrobi, coo?
-Zapomnij. Jak pojedziemy do nas
to pójdziesz do łóżka.
-Widzisz, trenerze, nie wypada
żonie odmówić pójścia do łóżka. Smacznego obiadu zatem.
-Jesteś idiotą.-zaśmiała się Ania
przytulając męża. Tata roześmiał się głośno i wziął swoją walizkę
-Do zobaczenia.-pożegnał się z
Lewandowskimi, po nim my z Marco. Blondyn po zapakowaniu wszystkich prezentów zadeklarował podwiezienie go do domu. Nie
miałam pojęcia co on kombinuje. Pożegnał się z nami i życzył miłej zabawy.
-Skąd twój samochód?
-Yvonne.-wytłumaczył z
rozbrajającym uśmiechem.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę,
że już jesteś.
-Domyślam się, że podobnie tak
jak ja. Zaraz będziemy na miejscu.
-Gdzie jedziemy?
-Moja ulubiona włoska
restauracja.
-Pysznie się zapowiada. Nie
jesteś zmęczony?
-Trochę. Potem pojedziemy do
domu, co?
-My?
-Trzy dni, pamiętasz?
-Nie mam żadnych ubrań…
-Coś tam podobno zostawiałaś. A
jak nie to dam ci coś ze swojej szafy.
-Pojedziemy jutro do ciebie po
coś. Twój tata jest świadomy, że nie wrócisz na noc. A nawet kilka.-zaśmiał się
i złapał za moją rękę. Odłożyłam ją zaraz potem na kierownicę w trosce o
bezpieczeństwo ogółu.
-Niech ci będzie. Dzisiaj jestem
zbyt szczęśliwa, żeby się sprzeciwiać.
-Zapowiada się ciekawy wieczór.
Chodź, jesteśmy na miejscu.-zaparkował na parkingu i wysiadł z pojazdu. Po
chwili otworzył mi drzwi.
Podał mi rękę pomagając mi wysiąść, a potem sam schylił
się po coś do schowka.
-Dziękuję za róże. Chyba ci nie
powiedziałam, ale są piękne.-uśmiechnęłam się i chciałam go przytulić, jednak
on zatrzymał moje ręce.
-Coś…
-Decyzja. Damy radę stawić czoło
prasie?
-Razem? Damy radę ze wszystkim.
–pokiwałam głową na co Marco tylko uśmiechnął się i pocałował mnie w usta
-Masz aż takie oko, że widzisz
wszystkich paparazzi?
-Nie, ale za parkingiem jest park
i pewnie ktoś i tak już nam zrobił zdjęcie. Po zdjęciu Mario pewnie i tak
wszyscy by zaczęli coś podejrzewać. A jak ktoś teraz cyknął fotę to nie będę
się musiał tłumaczyć.
-Na łatwiznę idziesz jednym
słowem.
-Cóż. Jestem po prostu zmęczony.
-No tak. Zatem chodźmy coś zjeść
i pójdziemy do ciebie…do łóżka.
-A jak obiecałem twojemu tacie,
że będę trzymać ręce przy sobie?
-Ja nic nie
obiecywałam.-powiedziałam nieprzemyślanie i po chwili spaliłam buraka. –Tego
nie było.
-Było!-zaśmiał się i złożył
pocałunek na moim czole –Chodź.
W restauracji było naprawdę
przytulnie. Nie wyglądała na bardzo drogą i ekskluzywną. Wyglądała na taką
prawdziwą, włoską. Nawet jej wnętrze przypominało taką włoską knajpkę albo
pizzerię. Zajęliśmy stolik niedaleko okna. Był w sumie jedynym wolnym,
dwuosobowym stolikiem. Szczęście, że udało nam się z wolnymi miejscami. Kelner
podał nam menu. Marco od razu zamówił lasange ze szpinakiem i czerwoną herbatę.
-A ty?-spojrzał na mnie z
uśmiechem
-A co polecasz?
-Co nie weźmiesz będzie dobre.
-Może poproszę spaghetti.
-Oczywiście, a co do picia?
-To samo.
-Dobrze, dziękuję.-kelner oddalił
się, a my z Marco zaczęliśmy patrzeć na siebie jakbyśmy nie widzieli się od stu
lat i przeszli jakieś operacje zmiany wyglądu. Po kilku minutach zaczęliśmy się
z siebie śmiać.
-No co się tak patrzysz?
-A ty?-zapytał uśmiechając się
szeroko
-Masz wory pod oczami.
-Romantycznie, kochanie. Ja
chciałem powiedzieć, że promieniejesz.
-Bo przyjechałeś. Jestem
szczęśliwa.
Zjedliśmy naprawdę pyszny obiad. Marco
nie rzucał słów na wiatr mówiąc, że to naprawdę dobra restauracja. Niby proste
spaghetti a było najlepsze jakie kiedykolwiek jadłam. Samo patrzenie jak Marco
je z apetytem je działało na moje serce. Jego zmęczenie było aż wyczuwalne.
Strasznie zrobiło mi się go żal. Zamiast odpoczywać i to jeszcze w Dubaju
zabrał mnie na obiad do restauracji, przejechał tyle kilometrów i zamiast
pojechać prosto do domu i iść spać jeszcze zabawia swoją dziewczynę. Mnie. Tak
bardzo go kocham, i czuję, że z dnia na dzień to uczucie rośnie.
-Inga…-zaczął niepewnie
przełykając herbatę.
-Tak?
-Mam coś dla ciebie. Nie musisz
tego nosić, ale chcę, żebyś po prostu go miała. –wyjął z kieszeni marynarki
płaskie, podłużne, czerwone pudełeczko.
-Kolejny prezent na urodziny?
-Nie, zbieg okoliczności. Miałem
dać ci go wcześniej, ale… Nie chciałem… Jakkolwiek głupio to zabrzmi, spłoszyć.
-Jak to?
-Proszę.-przesunął je po stole w
moim kierunku. Jego spięcie było namacalne.
-Hej, nie stresuj się. Na pewno
chcesz mi to dać?
-Tak, ale możesz otworzyć jednak
w domu? Nie czuję się zbyt swobodnie… tutaj. Chciałbym ci coś powiedzieć.
-Dobrze. Jedziemy?
-Tak.
Przez całą drogę milczeliśmy. W
moich dłoniach cały czas spoczywało małe pudełeczko. Zachodziłam w głowę co tam
mogło być. Żeby zagłuszyć panującą ciszę włączył radio w samochodzie, choć ani
na chwilę nie skupiłam się na muzyce i nie oderwałam wzroku od przedmiotu w
moich dłoniach.
Zaparkowaliśmy w garażach
podziemnych. Marco wziął swoją walizkę z bagażnika. Kiedy miał już zamykać
bagażnik złapałam go za rękę i zabrałam bukiet czerwonych róż. Marco uśmiechnął
się delikatnie i złapał mnie w talii i poszliśmy razem do wind. Kiedy tylko
przekroczyliśmy próg mieszkania Marco poszedł odłożyć walizkę do sypialni. Sama
poszłam po wazon na mój wielki bukiet. Usiadłam na krześle kuchennym w
oczekiwaniu na blondyna kładąc przed sobą czerwone pudełko. Marco zszedł
schodami w dół a po chwili już stanął za mną i położył dłonie na moich
ramionach.
-I co tam?
-Cały czas myślę co jest w środku…
-Sprawdź.
-Mogę?
-Tak.-powiedział pewnie i
pociągnął mnie na kanapę do salonu.
Rozchyliłam pudełeczko i moim
oczom ukazał się śliczny, delikatny, złoty naszyjnik z zawieszką w kształcie
serduszka. Złapałam je w palce. Na dole było wygrawerowane malutkimi,
delikatnymi literkami imię „Marco”. Był drobny, delikatny, a jednocześnie było
w nim coś wyjątkowego. Spojrzałam w końcu na Marco.
-Dostałem go od babci. Prawie na
łożu śmierci. Byłem wtedy nastolatkiem. Nie rozumiałem zbytnio po co to
wszystko, byłem za młody. Potem zrozumiałem.
-Co ci wtedy powiedziała?
-Że to jest moje serce. I mogę
oddać je kobiecie tylko raz. Bo mam je tylko jedno, dlatego wybór musi być
właściwy. Żeby serce żyło. –Jego oczy się zeszkliły. Sama złapałam się na tym,
że płaczę.
-I dajesz je właśnie mi? Nie mogę
tego przyjąć. Wiem, że jesteśmy w sobie zakochani, działasz pod wpływem
impulsu, jakiegoś amora. To cenna pamiątka. Zatrzymaj je. Jesteśmy ze sobą
bardzo krótko. Ledwo ponad miesiąc. –moje ręce drżały. Zaczęłam zamykać pudełko,
jednak Marco mi na to nie pozwolił.
-Może i jesteśmy krótko… Ale on
należy do ciebie. Bo to jest moje serce. A moje serce…
-Należy…
-Do ciebie, Aniele. –szepnął i
wyjął naszyjnik z pudełeczka. Nim jednak kazał mi się odwrócić wręcz skoczyłam
w jego ramiona i mocno przytuliłam. To znaczyło dużo więcej. Więcej niż zwykłe
„kocham cię” i więcej niż „Moja dziewczyna Inga” czy nawet „partnerka”. Dla
mnie to było coś znacznie większego niż bycie mężem i żoną. Miałam jego serce.
Oddał mi je. Ufał mi i mnie kochał.
-Mój Boże, Marco.-szepnęłam i
zaczęłam szlochać w jego ramię.
-Nie płacz, proszę. Dam ci je
kiedy indziej jeśli nie chcesz go wziąć teraz. Jest twoje. Bałem się, że to
będzie dla ciebie zbyt wiele… Ale… Nie wiem czemu, przed meczem przyśniło mi
się to. Jakby babcia mi o tym przypomniała. Myślałem o tym odkąd się obudziłem
aż do momentu, kiedy wzięłaś go do rąk.
-To wygląda tak…poważnie.
Powiedziałeś, że to twoje serce. Oddałeś mi siebie. A my się dopiero poznajemy.
Ja tak bardzo cię kocham. Ale wiesz… Boję się, że to kiedyś… -oderwałam się od
niego i położyłam dłonie na moich kolanach –Boję się, że kiedyś coś pójdzie nie
tak. Że któreś z nas zawali…
-Ono zawsze będzie twoje. Mimo
wszystkich i mimo wszystko. Przepraszam, zbyt szybko się to potoczyło. Wiesz,
myślałem, żeby ci je dać już w Malezji na tej łodzi. Miałem je tam ze sobą. Ale
byłaś taka krucha, bezbronna. Wiedziałem, że czymś wielkim będzie dla ciebie
zgodzenie się na związek… - Zaczął chować wisiorek do pudełka, a ja otarłam
wierzchem dłoni łzy z powiek i policzków.
-Możesz… Mi go założyć?
–zapytałam, na co Marco od razu spojrzał na mnie wyrwany z zamyślenia.
-Chcesz go nosić?
-Chciałabym, żebyś mi go po
prostu teraz założył. Potem go zdejmę, włożę do pudełka i schowam w bezpieczne
miejsce. Boję się, że bym mogła go zgubić. Łańcuszek by się zerwał albo coś…
-To nic jeśli go zgubisz. Liczy
się to, że należy do ciebie. To, że dałem go tobie. To tylko wisiorek.
-Ma duże znaczenie. Pozwól, że
jednak schowam go potem i dam Kloppsikowi do pilnowania.
-Dobrze, kochanie.-rozpromienił
się od razu i na jego twarzy wymalował się piękny uśmiech. Te szkliste oczy
zniknęły i teraz mieniły się soczystą zielenią. –Odwróć się.-polecił na co
posłusznie odwróciłam się do niego plecami siadając na piętach. Po chwili poczułam
chłodny łańcuszek na mojej szyi. Marco zapiął go pozwalając mu opaść na mojej
szyi.
-Pięknie ci w nim. –oznajmił
patrząc na mnie. Położył kciuk w miejscu, gdzie łańcuszek stawał się widoczny
od przodu i zaczął sunąc palcem po nim i mojej skórze.
-Dziękuję.-przesiadłam się na
jego kolana i wtuliłam się w jego klatkę. Tak dobrze, że już tu był. Oparł
głowę na moim ramieniu i zaczął ziewać w zagłębienie mojej szyi.
-Aż tak cię nudzę?-zaśmiałam się
cytując go z nocy, w której wyznaliśmy sobie miłość. Wtedy to jednak role były
odwrócone.
-Nie mogłem zmrużyć oka w
samolocie. Wszyscy praktycznie spali poza mną.
-Dlaczego?
-Spędzałaś mi sen z powiek.
-Pójdziesz spać teraz?
-Jeśli będziesz spać koło mnie.
-Zgoda. Weź kąpiel. Zostawiłam tu
piżamę, umyję się na dole i spotkamy się w twojej sypialni.
-Dobrze.-złożył krótki pocałunek
na moich ustach i zsadził sobie z kolan. –Idziesz?
-Tak.
Przebrałam się w piżamę
składającej się ze zwykłych szarych legginsów i bladoróżowej tuniki. Zmyłam
makijaż. Włosów postanowiłam na razie nie ruszać. Zajmę się nimi jutro. Poszłam
do sypialni i usiadłam na brzegu łóżka.
Nim się spostrzegłam poczułam
jego dłonie na mojej talii.
-Zamyśliłaś się?
-Tak.-odwróciłam lekko głowę w
jego stronę
-Zdradzisz mi o czym?
-Tak bardzo cię to ciekawi?
-Chyba aż znowu nie uda mi się
zasnąć. –uśmiechnął się i odwrócił w swoją stronę tak, że siedzieliśmy na
środku łózka. –Mów.
-Powiedziałeś, że dając mi ten
naszyjnik oddajesz mi swoje serce. Dotarło do mnie, że ja nic ci takiego nie
dałam. Mam takie poczucie, że jesteś mój, że mnie kochasz. Ja chyba też
powinnam ci coś dać, nie wiedziałam tylko co… Pomyślałam, że może powinnyśmy…
No wiesz. Powinnam oddać ci się, żebyś poczuł, że ja także jestem twoja.
-Nie patrz tak na to, kochanie.
Nic nie musisz mi oddawać ani udowadniać. Jakkolwiek to nie zabrzmi wiem, że
jesteś moja. Czuję to, czuję uczucie jakim mnie darzysz. Oddałaś mi siebie już
wtedy, na jachcie, kiedy zgodziłaś się, żebyśmy spróbowali, zgodziłaś się być
moją. Nie potrzebuję tego. Nie zmuszaj się do niczego. Nie jesteś mi nic winna.
Przepraszam, to głupie, to był zły moment z tym wisiorkiem.
-Nie, kocham go. Dzięki niemu
czuję się blisko ciebie. Zawsze kiedy będę za tobą tęskniła, bo jakimś cudem
nie będziesz koło mnie wyjmę z szuflady to pudełeczko, otworzę je i będę się
czuła jakbyś był przy mnie.
-Bo będę zazdrosny. Poważnie,
Inga, nie czuj się do niczego zmuszana. Rozmawialiśmy już o tym sto razy.
Zrobimy to kiedy będziesz naprawdę gotowa.
-Skąd wiesz kiedy to będzie?
-Zauważę po oczach, aniele. Czyta
się z nich jak z książki. Przepięknej książki. Mógłbym czytać ją wieki… Nim one
nastaną, chodźmy spać.
-Chodźmy. –położyliśmy się na
łózko, a Marco przykrył nas kołdrą. Przewróciłam się przodem do
niego i wtuliłam w jego klatkę piersiową. Objął mnie ręką, a potem zaczął ją powoli przesuwać w dół aż w końcu dotarła do mojego uda, by je podciągnąć i założyć moją nogę na swoje biodro. Uśmiechnęłam się na co słodko mnie pocałował i…bezceremonialnie złapał mnie za tyłek. Zaśmiałam się i przygryzłam jego dolną wargę.
niego i wtuliłam w jego klatkę piersiową. Objął mnie ręką, a potem zaczął ją powoli przesuwać w dół aż w końcu dotarła do mojego uda, by je podciągnąć i założyć moją nogę na swoje biodro. Uśmiechnęłam się na co słodko mnie pocałował i…bezceremonialnie złapał mnie za tyłek. Zaśmiałam się i przygryzłam jego dolną wargę.
-Czynimy kroczek do przodu. W
porządku? –zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc z początku o co może mu chodzić. W
końcu jednak domyśliłam o co mu chodzi i sama ucieszyłam się w duchu. Kroczek
do przodu.
-Tak. Dobranoc, Marco.
-Dobranoc, Aniele. Dobrze być w
domu.
-Stęskniłeś się bardziej za
mieszkaniem niż za mną?-zapytałam szeptem widząc, że już zasypiał.
-Dom to… -mruknął tylko, a potem
słyszałam już tylko jego miarowy oddech. Wtuliłam się w niego mocno sprawiając,
że uśmiechnął się przez sen.
~~~
Tak już oficjalnie-po 50 części będzie tydzień przerwy! Mam nadzieję, że dacie radę wyczekać:) Trochę pochorowałam także miałam trochę czasu na pisanie..teraz..zaległości.. Dzisiaj 3mam kciuki za Borussię. Zawsze jest ta cicha nadzieja, że wygrają!:)
Za tydzień kolejny!
Buziaki!:**
PIERWSZA !!!!
OdpowiedzUsuńChcę tylko szybko poradzić każdemu, kto ma trudności w jego związku z kontaktem z Dr.Agbazara, ponieważ jest on jedyną osobą zdolną do przywrócenia zerwanych związków lub zerwanych małżeństw w terminie 48 godzin. ze swoimi duchowymi mocami. Możesz skontaktować się z Dr.Agbazara, pisząc go przez e-mail na adres ( agbazara@gmail.com ) LUB zadzwoń / WhatsApp mu na ( +2348104102662 ), w każdej sytuacji życia znajdziesz siebie.
UsuńŚwietny rozdział, czekam na kolejny:) PS Masz jeszcze jakieś swoje blogi? Jeśli tak to chętnie zajrzę:) Pozdrawiam M. :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten rozdział! <3 Drobnymi kroczkami. :) Mam nadzieję, że im się wszystko uda.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że kryje się za tym jakaś niespodzianka ;) xo
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział. Taki romantyczny BVB na remis ale to i tak lepiej niż porażka. Czekam na kolejny. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńWspaniały ;**
OdpowiedzUsuńjaaak mega ❤ /Naivy
OdpowiedzUsuńNie mogę sobie odpuścić komentarza. No nie mogę, bo to jest mój ulubiony rozdział! Jest cudny od początku do końca, włączając w to zachowanie Ingi, wcześniejszy powrót Borussii, życzenia urodzinowe (dawno się tak nie śmiałam, ale śmiałam się, jak zawsze! :D), Reusa w garniturze i to serduszko... No po prostu nie wiem, co mam powiedzieć... Oby więcej takich rozdziałów! :D
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, nie mogę uwierzyć, że mamy już prawie 50 części tego bloga! Pamiętam, jak zaczynałam go czytać któregoś pięknego, majowego dnia, a tu minęło już 10 miesięcy :o Czas leci, ale mam nadzieję, że masz pomysły PRZYNAJMNIEJ na następne 50 rozdziałów! :D Bo chciałabym jeszcze długo czytać coś tak dobrego :))
Pozdrawiam, buziaki :*
Jestem pod wrażeniem! Naprawdę świetny rozdział! Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńChcę tylko szybko poradzić każdemu, kto ma trudności w jego związku z kontaktem z Dr.Agbazara, ponieważ jest on jedyną osobą zdolną do przywrócenia zerwanych związków lub zerwanych małżeństw w terminie 48 godzin. ze swoimi duchowymi mocami. Możesz skontaktować się z Dr.Agbazara, pisząc go przez e-mail na adres ( agbazara@gmail.com ) LUB zadzwoń / WhatsApp mu na ( +2348104102662 ), w każdej sytuacji życia znajdziesz siebie.
OdpowiedzUsuń* Przez całe życie nigdy nie widziałem niczego, co działałoby tak szybko, jak zaklęcie Dr.Agbazara. Po skontaktowaniu się z Dr.Agbazarą zacząłem wierzyć w powiedzenie, że każda moneta ma dwie strony. Kiedy mój kochanek mnie opuścił, przysiągła, że już nigdy do mnie nie wróci, ale dzięki Bogu, że dzięki pomocy Dr.Agbazary mam mojego kochanka z powrotem do mnie w ciągu 48 godzin, a także chcę, aby inni ludzie ze złamanym sercem skontaktowali się z Dr. Agbazara poprzez poniższe informacje, które są za pośrednictwem poczty elektronicznej: ( agbazara@gmail.com ) lub za pośrednictwem Whatsapp na ( +2348104102662 ), możesz zobaczyć cuda Dr.Agbazara *
OdpowiedzUsuń