Lato upłynęło w mgnieniu oka. Było chyba dla mnie latem
pełnym emocji, zwłaszcza pełnym zmian. Głównie na lepsze, choć moja tęsknota za
ciepłem babci czasem stawała się nie do zniesienia. Mogłam jednak zawsze liczyć
na najcudowniejszych mężczyzn świata- mojego tatę i mojego Marco. Nie
wspominając o Kubie, Agacie, Piszczkach, Lewandowskich…Nim się spostrzegłam
przyszedł już pierwszy wrzesień. A z nim całe uroczyste rozpoczęcie sezonu
Bundesligi z bankietem. Całe szczęście, że tylko główny zarząd i trener muszą
jechać do Berlina na spotkanie z resztą jak to sama mawiam „szych”, czyli po
prostu dyrektorów i zastępców z wszystkich drużyn.
Marco ku swojemu niezadowoleniu po moich urodzinach
przetrzymał mnie w swoim mieszkaniu tylko albo i aż dwa dni. Zamiast trzech.
Ostatni dzień sierpnia poświęciłam na generalną próbę mojej przemowy przed
lustrem i skompletowaniem całego stroju. Chłopaki z Borussii mają szyte na
miarę garnitury, tak więc cóż, idą na łatwiznę, a biedne my, ich dziewczyny,
żony, narzeczone. I biedna ja, pani psycholog, musimy dobierać kreacje sobie
same. No bo kto nam uszyje? Versace, Chanel… Ale to nie dla mnie. Nie moje
zarobki.
-Witam państwa ser…
-Inga! Jeśli jeszcze raz dzisiaj to powiesz to nie ręczę za
siebie!-krzyknął do mnie z kuchni tata, który właśnie przygotowywał nam makaron
z serem i jogurtem truskawkowym
-A jak zapomnę?
-Będziesz miała swoją wymiędloną kartkę na mównicy.
-Nie wymiędloną! Specjalnie położyłam ją na stole żeby
nauczyć się zerkać tak, żeby nikt tego nie widział.
-Powinnaś przefarbować się na blond i przynajmniej nikt nie
będzie się na ciebie krzywo patrzył.
-Jak ktoś się krzywo patrzy to niech założy okulary.
-Pocisnęłaś! Chodź, obiad. Potem możesz już zacząć się
szykować.
-Jak już. Przecież dopiero czternasta!
-Kąpiel, włosy, paznokcie i milion innych rzeczy z twojej
listy, nad którą męczyłaś się wczoraj…
-Cholera, mało czasu. Smacznego.-przybiegłam do kuchni i
zaczęłam jeść posiłek próbując zignorować zduszony śmiech taty. Tak bardzo
śmieszne.
To był chyba najszybciej zjedzony obiad w moim życiu.
Pobiegłam na górę i na początku zrobiłam porządek z moją twarzą. Peeling i
maseczka. Stwierdziłam, że paznokcie zrobię na końcu, bo jest mniejsze
prawdopodobieństwo, że zniszczę lakier zahaczając o jakiś próg, drzwi czy cokolwiek
innego niż mieć je mokre podczas ubierania się.
Podziwiam aktorki, które przygotowują się z gali na galę.
Codziennie takie akcje to ja dziękuję. Mi taka jedna wystarczy.
Założyłam czerwoną sukienkę, którą kupiłyśmy razem z
dziewczynami. Do tego czarna marynarka, którą już miałam pasowała idealnie.
Cathy z Matsem sprezentowali mi pewnie kosmicznie drogie, czarne szpilki od
Loubotina. Mogłabym im powiedzieć dzisiaj, że niepotrzebnie tak drogi prezent,
ale są tak piękne a zarazemwygodne, że byłabym nawet w nich w stanie biegać. Zdecydowałam,
że po prostu im podziękuję. Tradycyjnie
pokręciłam lokówką włosy i zrobiłam makijaż. Może trochę bardziej mocny niż na
co dzień, ale cóż, raz się żyje.
Jako ostatnie zostały paznokcie. Żeby szybciej wyschły
wyszłam na balkon, na który prosto padało słońce. Pójście na taras groziłoby
atakiem wiecznie radosnej Emmy. Możliwe, że nie przeżyłabym tego a co dopiero
moje paznokcie.
Po szesnastej do drzwi balkonowych zapukał tata. Odwróciłam
się z leżaczka z uśmiechem.
-I jak tam, stres?
-Na razie nie. Jakoś dwa razy powiedziałam sobie w myślach
co mam powiedzieć.
-No i bardzo dobrze. Kartki nie musisz mieć.
-Muszę.
-Według mnie nie. No ale jak tam chcesz. Może być?-zapozował
jak na sesji fotograficznej
-Muchę popraw.-wstałam i sama ją delikatnie mocniej
zawiązałam. –Możesz oddychać?
-Tak, dziękuję. Ty też swoją drogą dobrze wyglądasz.
-Nie przesadziłam? Dziewczyny wybrały tę sukienkę, nie byłam
przekonana czy będzie pasować. Mam jeszcze czarną, mogę szybko przebrać.
-Spokojnie, jest idealnie. Słuchaj się dziewczyn, bo ci
dobrze doradzają. Ja wiesz, chcę zrobić dobre wrażenie, bo na bankiecie będzie
sponsor…
-Pani sponsor?-zaśmiałam się
-A idź ty. Pan sponsor. Borussia może nieźle zarobić na
umowie z tą korporacją. To duży sponsor. O, jak go zobaczysz… -wyjął telefon i
zaczął czegoś szukać. Po chwili podstawił mi urządzenie pod nos ze zdjęciem
jakiegoś mężczyzny. Widać, że ma za co jeść. –Jak go zobaczysz to się
uśmiechaj.
-Zapamiętam.
-Wiesz, wydaje mi się jak i mojemu menagerowi, że to byłby
dobry i jedyny moment, żeby oficjalnie cię przedstawić jako moją córkę. Na
stronie Borusii już jakiś czas temu poszedł ten wywiad i zdjęcie z
podpisywaniem umowy, więc wiadomo, że jesteś Klopp, tylko jeszcze wiesz, nie
wiadomo do końca kto dla mnie. Widziałem już jakąś okładkę z tobą, ale jechałem
samochodem nie chciało mi się wysiadać…
-Musimy kupić jak jeszcze będzie…
-Wedle życzenia.-roześmiał się i weszliśmy do domu z
powrotem –Jak dzisiaj będziesz i nie powiemy im ani słowa to zaczną się
paparazzi z natężoną siłą.
-Pewnie. Dla mnie nie ma problemu.
-Chodź, jedziemy już, bo się spóźnimy. A wy z Marco? Coś
mówicie prasie?
-Stwierdziliśmy, że bez sensu jest wiecznie się ukrywać. Jak
ktoś gdzieś zrobi zdjęcie, trudno. Marco powiedział, że jak będzie jakiś wywiad
i go o mnie zapytają to nie będzie kłamał. Bo po co ma to robić.
-To dobrze. Układa się wam?
-Idealnie. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa. Nie myślałam
nigdy, że mogłabym być aż tak szczęśliwa.
-Cieszę się.
Zabrałam czarną kopertówkę ze stołu i moją przemowę, o
której bym prawie zapomniała i wsiadłam do srebrnego Opla taty. Pojechaliśmy do
centrum Dortmundu do jednego z bardzo ekskluzywnych hoteli. Zaparkowaliśmy na
specjalnie odgrodzonym parkingu dla gości. Od razu pojawił się uśmiech na moich
ustach, kiedy zobaczyłam czarnego Astona Martina. Koło niego było też dużo
innych samochodów, więc pewnie większość drużyny już była.
-Jak coś, teraz nie pozujemy. Dopiero jak wyjdziemy z
konferencji.
-Nie ma fotoreporterów?
-Kto mówił, że nie ma. Oczywiście, że są. Już na wyjściu z
parkingu są. Po prostu przechodzimy jakby nigdy nic. Jakby ich nie było.
-Dobra. Myślę, że dam radę.
-Przedstawienie czas zacząć!-uśmiechnął się szeroko i wyjął
kluczyki ze stacyjki. Podszedł otworzyć mi drzwi i opuściliśmy razem parking.
Podał mi ramię kiedy weszliśmy na dywan. Nie czerwony, ale czarny.
Po dwóch
stronach obstawiony barierkami zabezpieczającymi. Nie było jakoś dużo reporterów jak mi się
wydawało, że będzie. Może przyjdą? W końcu pewnie wiedzą, że przed uroczystym
rozpoczęciem nikt nie pozuje. Przeszliśmy bez żadnych pytań z ich strony.
Sala na której wszystko miało się odbywać robiła duże
wrażenie. Pełno krzeseł, cała utrzymana w ciemnych, czarno-szarych kolorach co
jeszcze bardziej potęgowało efekt wyrazistości herbu Borussii na przedniej
ścianie, za mównicą.
Na początku podeszliśmy do jakiś starszych panów, którzy
byli też w zarządzie klubu, dwóch pozostałych było już na emeryturze. Po
wymienionych grzecznościach przywitaliśmy się z Zorkiem i Watzke. Tacie nie
chciało się iść witać piłkarzy, więc tylko pomachał im z daleka. Ja za to się
wysiliłam i podeszłam do nich. Marco nawet mnie nie zauważył, był tak zajęty
rozmową z Aubą i Mario. Przywitałam się zatem najpierw z Matsem, który
oznajmił, że mam miejsce koło niego w drugim rzędzie. On sam też miał swoją
przemowę do wygłoszenia w imieniu zawodników, jako ich przedstawiciel. Powoli
zeszła się cała drużyna, a ja już śmiałam się z Kubą i Łukaszem, że ta trójka
dalej ze sobą gada jak najęta i świata poza sobą nie widzi. W końcu musieliśmy
zająć swoje miejsca. Jak się okazało w drugim rzędzie siedzieliśmy sami z
Matsem i ci panowie, których poznałam zaraz po wejściu. Za nami trzy a może
cztery rzędy zajmowali piłkarze. Tata zajął miejsce za mną.
Kiedy pan Watzke oficjalnie powitał wszystkich na
rozpoczęciu sezonu zaczęła się moja trema. Zacisnęłam mocno rękę na nadgarstku
Hummelsa. Ten tylko przewrócił oczami i nachylił się do mnie.
-Kiedy Watzke i Zorck skończą przemowę oni wszyscy tu zasną.
Zawodnikami się nie przejmuj. Wolą się zajmować dłubaniem w nosie czy w uchu,
albo oglądaniem nowych butów od Gucciego.
-Jak o dłubanie chodzi to jakoś mi się Götze
zobrazował.-odpowiedziałam na co oboje cicho się zaśmialiśmy –A propo butów to
dziękuję. Są cudowne. Chciałam już was zabić póki ich nie założyłam, bo
domyślam się ile kosztowały.
-Nie ma za co. Cieszę się, że ci się podobają.
Nie wiem jakim cudem, ale zszedł ze mnie cały stres i na
twarzy znów zagościł uśmiech. Roześmialiśmy się ponownie, kiedy usłyszeliśmy
głos Mario jak się domyśliliśmy skierowany do blondyna
-Patrz jaką pannę sobie Matsik przygruchał.
W jednym momencie spojrzeliśmy na siebie. Sama ledwo
powstrzymywałam śmiech. Marco był na początku zdziwiony potem jednak uśmiechnął
się szeroko i mrugnął okiem. Zapomniał o mnie. Już ja mu to wypomnę.
Po przemowie pana Zorcka nadeszła kolej na mojego tatę. Cóż.
On to akurat wysłowić się umie. I to bez kartki. Chapeau bas!
Nim się obejrzałam, a tata już kończył swoją mowę. Mój senny
nastrój trochę oprzytomniał jakby przypominając, że trzeba się zacząć
stresować.
-Teraz już, pozwolicie państwo, oddam głos naszej pięknej
pani psycholog, Indze Klopp. –Cholera. Spojrzałam lekko spanikowana na tatę,
który uśmiechnął się niczym kot z Alicji w Krainie Czarów. Na sali rozległy się
brawa. Spojrzałam na Matsa, który tylko powiedział bezgłośne „powodzenia”.
Złapałam torebkę, jednak nie było pod nią mojej przemowy. Cholera. Nie
przypomniało mi się, żebym wkładała ją do środka. Pusto. Już sprawdzałam, czy
nie spadła na podłogę kiedy usłyszałam chrypnięcie niedaleko mnie. Opadła mi po
prostu szczęka. Tata miał moją przemowę! I to jeszcze właśnie wkładał ją sobie
do kieszeni spodni. Nie mogłam w to uwierzyć. Po prostu nie mogłam.
-Zapraszam na scenę.-powiedział z cwanym uśmiechem
zatrzymując się powoli. Proszę bardzo. A żebyś wiedział, że pójdę. I powiem to
bez zająknięcia.
Wstałam pewnie i wyminęłam go bez słowa z przyklejonym
sztucznym uśmiechem. Kiedy stanęłam przy mównicy zdałam dopiero sobie sprawę
jak wiele osób jest na tej sali. Był też kamerzysta, który wszystko nakręcał.
Był to chyba nawet ten sam, który nagrywał wywiad ze mną. Brawa ustały, czas
było coś powiedzieć.
-Dobry wieczór państwu.-zaczęłam spoglądając na uśmiechającego
się prosto do mnie Marco i tatę, który rozłożył sobie moją przemowę na kolanie
i zaczął ją sobie czytać. Oj, policzymy się, panie Klopp.
Słowa same zaczęły wypływać z ust. Chyba było to mniej
więcej składne i logiczne. Nie było nawet aż tak źle. Omiotłam kilka razy
wzrokiem wszystkich zgromadzonych na sali. Głównie wszyscy uśmiechali, inni,
jak mówił Mats, oglądali z zainteresowaniem czubki swoich butów. Mario, kiedy
tylko na niego spojrzałam zaczął robić bańki ze śliny. Powoli zaczynałam się go
bać. Musiałam zamilknąć na moment i wziąć oddech. Razem z Marco się
zorientowali i zaczęli się sami po cichu śmiać. Całe życie z wariatami.
Dokończyłam moją przemowę i podziękowałam za uwagę. Na sali ponownie rozległy
się gromkie brawa. Po mnie do mównicy podszedł jakiś prowadzący i podziękował
za moją przemowę i poprosił Matsa. Akurat wstał kiedy podeszłam do mojego
rzędu.
-Brawo! Było dobrze!-uśmiechnął się szeroko
-Dzięki. I powodzenia.-odpowiedziałam i zajęłam swoje
miejsce. Kiedy tylko się oparłam poczułam dłoń taty na ramieniu. Odwróciłam się
do niego
-Brawo, brawo. Słowo w słowo z kartki. Nie wiem jak ty to
zrobiłaś, jestem pod wrażeniem.
-Utłukę cię za tą kartkę. W ogóle, jak?
-Mats. Wtajemniczony również twój chłopak, jak będziesz
zabijać.
-Nie wierzę w was.
-Cóż…-zaśmiał się i usiadł z powrotem zostawiając mi w ręku
moją przemowę. Słowo w słowo? Faktycznie, nieźle.
Po całej uroczystości wszyscy nagle poderwali się z miejsc
jakby nagle wstąpiło w nich drugie życie. Do mnie od razu podszedł Marco i
mocno przytulił.
-Moja dzielna, zdolna dziewczyna.-powiedział dumnie i
pocałował w policzek czym zwrócił uwagę na nas kilku mężczyzn, którzy akurat
przechodzili koło nas. No cóż, panowie. Miłość!
Chłopacy z drużyny pogratulowali mi przemówienia, po kilku
minutach dołączyły do nas dziewczyny i mogliśmy przejść poprzez media do sali
bankietowej. Marco spojrzał na mnie, ja jednak od razu pokiwałam przecząco
głową i złapałam pod rękę tatę.
-Chodź Marco, zapozujemy razem! Będę twoją Ingą!-wyszczerzył
się szeroko Mario i złapał go za rękę. Nie minęła sekunda, jak Marco teatralnie
ją strząsnął. –No co?-zdziwił się
wychodząc z sali na pożarcie dziennikarzom.
-Przykro mi Mario, jestem zajęty.-pokręcił głową ze śmiechem
i poszedł kawałek dalej ustawić się do zdjęć.
-Prosto, lewo, prawo i idziemy do wejścia.-szepnął mi na
ucho tata i obróciliśmy się w stronę obiektywów. Raptem prawie wszystkie
zaczęły świecić fleszami prosto po nas. Myślałam w jednej chwili, że jakoś
stracę pion mając takie mroczki przed oczami.
-Zaraz padnę od tych fleszy.-szepnęłam do taty
-Złapię cię jak coś. Na przyszłość, okulary z antyrefleksem.
Pożyczę ci, mam drugą parę.
-Jeden Jürgen to wystarczająco.-roześmialiśmy się oboje.
Tata położył rękę na moich plecach i skierował do kamer na lewo. Z uśmiechami
na twarzach, już trochę przyzwyczajając się do aparatów zapozowaliśmy. Jeszcze tylko prawo… O, właśnie.
-Dziękuję państwu.-skinął głową tata dając do zrozumienia
dziennikarzom, że już sobie idziemy. Wreszcie! Nie, nie wreszcie. Jak na
zawołanie wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. Targ przy tym to co najmniej ogród
zen.
-Panie Klopp, prosimy na kilka minut!
-Czy to ta sama kobieta z którą widziano pana na lotnisku?
-Kiedy odbył się ślub?
-Jak się poznaliście? Co z pańskim poprzednim małżeństwem?
Że..ja jestem jego żoną? Tego bym w życiu nawet nie
pomyślała, że media wpadną na taki pomysł. Jest dwadzieścia sześć lat starszy
ode mnie! Ja umawiam się tylko z tymi co są starsi o cztery…i to rudymi… O
ludzie.
-Drodzy państwo.-zaczął donośnym głosem a ja o mało się nie
roześmiałam. Widziałam, że był dość zirytowany na te pytania. Wszyscy jak na
pstryknięcie palcem ucichli onieśmieleni. I to jest właśnie fenomen Jürgena
Kloppa, który podziwiałam od lat. –Proszę nawet nie wygadywać takich rzeczy. To
jest moja córka, z moim małżeństwem wszystko w porządku. Tyle.
Zapanowała chwila ciszy, jednak targowisko dziennikarzy
rozpoczęło swoje przekrzykiwanie.
-Ukrywał pan córkę?
-Nie jest wychowywana przez matkę?
-Od kiedy pan wie?
-Dlaczego wcześniej nic o niej nie było wiadomo?
Oj, państwo dziennikarze. Nie boicie się wyprowadzać taty z
równowagi?
-Przykro mi, że nie pchałam się przed media, ani nie
zostałam sławnym piłkarzem, żebyście państwo mogli pisać o mnie artykuły tylko
zwykłym psychologiem. Jakież to niekobiece. O wychowanie proszę się nie
martwić, jestem wychowana. Gdybym nie była byłabym w tym momencie Jürgenem Kloppem
podczas meczu z Schalke. Proszę nie traktować mnie jakbym była za ścianą, to
brak kultury i wychowania. Dziękuję. –odpowiedziałam i pociągnęłam za sobą
tatę, który widziałam jak mocno starał się, żeby nie ryknąć śmiechem na widok osłupiałych
dziennikarzy. Kiedy tylko weszliśmy do przedsionka, gdzie nie było już żadnych
paparazzi oboje parsknęliśmy śmiechem.
-Piątka!-zaśmiał się tata
-Ale co, coś źle?
-Lepiej bym tego nie ujął. Moja krew.
-Ooo! Inga!-podszedł do nas roześmiany Mats razem z Cathy.
–To będzie piękna okładka: „Inga Klopp: Jestem wychowana.”-śmiał się
-No cudowne…
-Ale kochana, z gracją ale dowaliłaś. Czysta postać
sarkazmu.-śmiała się Cat i przytuliła mnie witając
-Chodźmy na sale, zaraz Götze wszystko zeżre.-wyszczerzył
się Hummels i pociągnął swoją narzeczoną za rękę.
-Mam się bać, że nic nie zjem?-zwróciłam się do taty
-Tego nie wie nikt poza Mario. Chodźmy na sale zajmiemy
miejsca. Jeść jeszcze nie można. Watzke musi wszystkich przywitać. Bo dołączyli
do nas przedstawiciele z innych drużyn i pamiętaj…
-Pan sponsor.
-Moja dziewczynka!-zaśmiał się i weszliśmy na ogromną salę.
Był nawet przygotowany parkiet choć nie było żadnej muzyki. Może później ktoś
coś zagra. Mogłabym ja, ale fortepianu nie ma. Błądziliśmy między stolikami
szukać plakietki.
-O, tu.-wskazał na jeden z nakrytych, okrągłych stołów.
-Chyba nie chcesz tu siedzieć!-dołączył nagle do nas pan
Watzke –Chyba, że lubisz przebywać w towarzystwie takich staruchów.
-Jakich staruchów…
-Dobra, dobra. Widziałem, że przy stole z Marco jest przez
pomyłkę zamieszczona karteczka z Ann-Katherin także jest miejsce wolne.
-O ile nie jest już zastawione przez jedzenie Götzego.
-O ile!-zaśmiali się oboje z moim tatą –Pamiętaj o przemowie
i krążących tu sponsorach!
-Nie mogę z tobą i tymi sponsorami.
-No to idź, już, idź.
-Idę.
Akurat Mario zajmował sobie miejsce kładąc talerz na stół.
-Witamy grubaska!-zaśmiałam się i przywitaliśmy się jak
zwykle przytuleniem
-Stół szwedzki. Mówię ci, najemy się na sto lat. Koreczki z
jesiotra z oliwkami. Są też z krewetkami.
-Chyba mnie przekonałaś i będę drugim Götze…
-Nie, kochanie, jak już to zostaniesz Reus, nie
Götze.-zjawił się koło nas Marco i objął mnie w talii.
-Wszystko słyszący Marco Reus. –zaśmiałam się i pocałowałam
go w policzek
-Słyszałem, że udzieliłaś ciekawego wywiadu.
-Przeczytasz sobie jutro.-zaśmiałam się i usiadłam na
miejscu należącym do Ann-Katherin zdejmując przy tym marynarkę. Marco z Mario zajęli
miejsca koło mnie.
-Jeszcze musimy czekać na Watzke.-westchnął Mats stawiając
na stole herbatę i zajął swoje miejsce, zaraz koło niego Cathy.
Dosiadł się jeszcze do nas Auba i Lewandowscy. Wesoły
stoliczek się zapowiadał. Na sali zbierało się coraz to więcej osób. Większość
z nich widziałam dopiero pierwszy raz na oczy, ale cóż się dziwić.
Przysłuchiwałam się rozmową przy naszym stoliku. Zorientowałam się, że reszta
stoi już niedaleko mównicy. Tylko my wyszliśmy na te dziadki co muszą usiąść.
-Chyba powinniśmy się już zbierać. –podniósł się od stołu
Mats i podał dłoń Cathy. Robert uczynił to samo względem Ani, Marco z resztą
też. Cóż za klasa, panowie. Gdzie ona się podziewa na co dzień? Kiedy szliśmy
już w kierunku zbierających się osób puściłam rękę Marco. Wydawało mi się, że
coś zobaczyłam. A raczej kogoś.
-Idź, zaraz dołączę.
-Stało się coś?
-Nie, spokojnie.
Poszłam w zupełnie innym kierunku niż wszyscy się zeszli.
Było to wejście na sale przez hotel. Na schodach siedziała mała dziewczynka
ubrana w różową sukieneczkę i buciki z czerwoną kokardką na głowie. Płakała.
-Hej, czemu płaczesz? Co się stało?-ukucnęłam przy niej i
położyłam jej dłoń na ramieniu.
-Zgubiłam się…-wychlipała i zaczęła ścierać łzy z oczu.
-Z kim tu przyjechałaś?
-Tatuś…-rozpłakała się jeszcze mocniej. Nie mogłam na to
patrzeć. Usiadłam koło niej i posadziłam sobie na kolanach.
-Nie płacz, znajdziemy twojego tatę. Jak masz na imię?
-Aneta.
-Ja jestem Inga.
-Ładnie. Znajdziemy tatę?
-Pewnie, poszukamy go. Gdzie ostatni raz go widziałaś?
-Nie pamiętam…-rozpłakała się na nowo tym razem oplotła
swoimi małymi rączkami moją szyję.
-Nie płacz, księżniczko. Twój tata poszedł na jakieś
spotkanie może?
-Tak. Teraz. A ja byłam z panią Jess.
-To może gdzieś tu jest. Zaraz go znajdziemy.
-A mogę do ciebie mówić ciociu?
-Pewnie. Wezmę cię na ręce i poszukamy taty.
Tak też zrobiłam. Mała do najlżejszych nie należała ale po
coś jednak ćwiczyłam te dwa i pół tygodnia z Anką. Powinnam dać radę.
Kiedy tylko znalazłyśmy się w sali, gdzie kończył już
przemowę pan Watzke zobaczyłam, że misja odnalezienia taty małej blondyneczki
nie będzie takie proste. Poza zawodnikami Borussii zgromadziło się dwa razy
tyle nowych ludzi.
-Widzisz gdzieś tu tatę?-spytałam. Mała tylko pokręciła
przecząco głową i mocniej objęła rączkami moją szyję. –Spokojnie, damy radę.
Mamy fajną tajną misję.
-Jak Barbie-agentki?
-Dokładnie tak!-uśmiechnęłam się szeroko, choć nie miałam
zielonego pojęcia o filmie o jakim mówi. Namówię Marco, żebyśmy nadrobili
zaległości.
Przecisnęłam się z dziewczynką na rękach przez cały tłum.
Doszłam na sam początek równo z czasem, kiedy po całej sali rozbrzmiały
oklaski. Postanowiłam podejść do mównicy i zapytać, wydawało się to
najsensowniejszym rozwiązaniem. Akurat pan Watzke schodził, kiedy go minęłyśmy.
Obejrzał się na mnie ze zdziwieniem nic nie rozumiejąc. Podeszłam do mikrofonu.
-Przepraszam państwa, zagubiła się ta oto mała
księżniczka.-uśmiechnęłam się do niej widząc, że była zawstydzona przez ten
cały tłum. Objęła mnie mocniej i położyła policzek na moim ramieniu. Słodka –Ma
na imię Aneta i szuka taty. Jeśli ktoś z państwa będzie wiedział, miał jakiś
kontakt to bardzo proszę o informację, na razie będzie pod moją opieką.
–skończyłam widząc, że nikt się nie odezwał zaczęłam kierować się do zejścia z
mównicy. W jednej chwili do sali wpadł jakiś mężczyzna, cały zdenerwowany. Jak
tylko na nas spojrzał chyba poczuł ulgę. To musiał być jej tata. To musiał być…
Co za przypadek. Upieczemy jeszcze dwie pieczenie na jednym ogniu.
-Anetka! Dziecko! –krzyknął z uśmiechem. Mała natychmiast
oprzytomniała i poderwała głowę. Po chwili zobaczyła swojego tatę i radośnie
pisnęła.
Zeszłam z podestu i niezauważalnie mijając tatę podałam mu
moją torebkę. Szepnęłam mu do ucha, żeby był w pobliżu z Watzke. Zostawiłam go
w totalnym otępieniu. Błagam tato, słuchaj się mnie. Proszę!
Podeszłam do pana sponsora, wróć, taty Anety z uśmiechem.
-Tatuś!-ucieszyła się i w jednym momencie zaczęła płakać. Co
za wspaniałe dziecko. Działa na moją korzyść.
-Hej, malutka, nie płacz, znalazłyśmy przecież twojego tatę.
-Wiem. Ale ja się wtedy bałam. Jak ciebie nie było.-wyznała
i mocno mnie przytuliła nie zwracając najmniejszej uwagi na odnalezionego
rodzica.
-No już, królewno, nie płacz. Przytul lepiej swojego tatę,
też się o ciebie martwił.
-Naprawdę?
-Oczywiście, dziecko najdroższe. Odchodziłem od zmysłów. Nie
uciekaj już proszę od Jessi.
-Przepraszam tatusiu!-powiedziała z powagą i wyciągnęła ku
niemu rączki. Podałam ją tacie na ręce i zaczęłam się rozglądać. Tata jednak
zrozumiał i już stał za tatą Anety zagłębiony w rozmowie z Watzke.
-Mam chusteczki w torebce. Tylko ma ją tata…-westchnęłam jak
najbardziej naturalnie i zaczęłam szukać go wzrokiem…
-Nie trzeba, i tak już dużo pani zrobiła. Nie wiem jak mam
się pani odwdzięczyć.
-Bez przesady, to nic wielkiego. Każdy na moim miejscu by
tak postąpił.
-Nie prawda ciociu! Jeden pan nawet na mnie nie zwrócił
uwagi. Był strasznie stary. I miał brodę.-zaprzeczyła dziewczynka i pociągnęła nosem.
-To jednak dobrze, że cię znalazłam. O! Tato! Tu
jesteś!-udałam zaskoczoną podchodząc do dwójki najlepszych aktorów tego
wieczoru. –Masz moją torebkę?
-Oczywiście. –podał mi ją a ja sama zaczęłam szukać
chusteczek. Scena należy do ciebie, tato. –O! Pan Schmidt! Bardzo mi miło pana
poznać osobiście.
-Pan Klopp. O, i pan Watzke. Cóż za spotkanie. Szukałem
panów, nie mogłem znaleźć. Potem jeszcze wyszła ta sprawa ze zniknięciem małej.
-Nasze córki się za to znalazły.-odpowiedział z uśmiechem.
Podałam dziewczynce chusteczkę, a ona sama wydmuchała nos po czym zadowolona
schowała chusteczkę do marynarki swojego taty. Każde z nas powstrzymywało
śmiech, jednak widząc śmiejącego się „Pana sponsora” zgodnie do niego
dołączyliśmy.
-Zadzwonię do opiekunki. Z dzieckiem na takie przyjęcia
widzą państwo co tu się dzieje.
-Ale ja mogę zostać z ciocią Ingą!
-Kochanie, mówi się pani Inga jeśli już.
-Nie, nie. Ciocia Inga jest w porządku.-uśmiechnęłam się i
poprawiłam małej kokardkę spadającą z głowy. –Może zostać. Ani jedna ani druga
córka nie będzie wam przeszkadzać w rozmowach.-uśmiechnęłam się szeroko. Chyba
wszystko szło ku dobremu.
-Widzisz tato? Mogę zostać z Ingą?
-Kochanie, ale tylko dopóki nie przyjdzie Jess. Pani Inga
też ma swoje plany na wieczór.
-No dobrze. Chcę teraz w takim razie do Ingi.-powiedziała
twardo. Jak tylko została postawiona na podłodze od razu do mnie podeszła i
złapała za rękę.
-Swoją drogą, nie miałem pojęcia, że ma pan córkę.-zwrócił
się do taty
-Widzi pan, mamy czas, możemy porozmawiać.-zaśmiał się a
razem z nim Watzke i cały pan Schmidt. Może tylko ja tego nie złapałam.
-Pani Ingo, jeszcze raz dziękuję. Jess jest taka niska, o
rudych włosach tak, żeby pani mogła ją rozpoznać.
-Oczywiście. Damy radę, proszę się nie martwić.
-Ależ skąd. Jestem spokojny. Już tak. Naprawdę dziękuję.
-Ależ naprawdę nie ma za co. Nie będę marnować waszego
czasu. Pójdziemy się pobawić do innych dzieci… Przepraszam, piłkarzy.
-Dobrze.-odpowiedział śmiejąc się do rozpuku. –Do
zobaczenia.
-Do zobaczenia. –pożegnałam się z nim uściskiem ręki i
mrugnęłam do taty, który po chwili odpowiedział mi tym samym.
Poszłam z dziewczynką do stołu, przy którym siedzieli już
wszyscy poza mną i Lewandowskimi. Usiadłam na swoim miejscu i wzięłam
dziewczynkę na kolana.
-To jest Aneta. A to są Mats, Cathy, Mario i
Marco.-przedstawiłam ich sobie
-Cześć.-przywitała się lekko speszona dziewczynka, czym
wywołała uśmiech na twarzach wszystkich.
-Cześć, ile masz lat?-zagadała Cat
-Prawie pięć.
-To już duża dziewczyna. Masz chłopaka?-zainteresował się
Götze na co ja zrobiłam typowego facepalma. Ten człowiek jest niereformowalny.
I nie raz mi to już udowodnił.
Po dziesięciu minutach przyszła po dziewczynkę opiekunka. Od
razu zagościł smutek na twarzy małej, jednak nie protestowała i przytuliła mnie
na pożegnanie, Cathy posłała całusa a chłopakom po prostu pomachała.
-Cudowna mała.-westchnęłam machając do dziewczynki, która po
chwili zniknęła ze swoją opiekunką z sali.
-Reusiątek nie planujecie?-no kto mógł powiedzieć jak nie
Götze?!
-Ty się na mnie uwziąłeś. Jak nie banieczki na moim
przemówieniu tak…
-Tylko dwa razy.
-O mało byś nie spaczył biednego, kochanego dziecka.
-Prędzej czy później i tak by to nastąpiło. Szkoda, że nie
zapytała skąd się biorą dzieci…
-Czy on coś ćpał?
-Nie, ale przypuszczam, że jest głodny.-śmiał się Hummels
obejmując Cathy ręką.
Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam siedzących tatę, pana
Watzke i jeszcze jakiegoś mężczyznę, którego widziałam po raz pierwszy ale
pewnie był kimś z administracji Borussii toczących rozmowę ze Schmidtem. Oby wszystko dobrze poszło.
-Co tak patrzysz?-zapytał mój cudowny chłopak oglądając się
za moim wzrokiem.
-Rozmawiają z ważnym sponsorem. Ta dziewczynka jest jego
córką.
-Podpiszą to, zobaczysz.
-Czemu jesteś tego taki pewien?
-Masz swój urok. Bym mu dał nieźle w szczenę gdyby nie stał
tam twój tata.
-Przesadzasz, był miły. Martwił się o córkę.
-Przy okazji nie omieszkał zahaczyć wzrokiem o twój dekolt.
-Reus. Ja cię proszę. Nie bądź Götze.
-Twój wybór. Swoją drogą gdzie ten polazł?
Rozejrzeliśmy się dookoła w poszukiwaniu naszej zguby. Gdzie
indziej jednak ona mogła być jak nie przy szwedzkim stole? Pomachał do nas
szczypcami, którymi nakładał jakąś sałatkę i zaczął się rozglądać za kolejnymi
przysmakami.
-Powiedz mi, Inga, czym on się różni od tej dziewczynki?
-Jest chłopcem. –odpowiedziałam po chwili zastanowienia i
wszyscy przy naszym stoliku się roześmialiśmy.
Kilka minut później poczułam wibracje w mojej torebce.
Wyjęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Tata? Otworzyłam sms’a.
„Mamy to!:)”
Czyli się udało… Tylko jak on to wysłał, skoro cały czas
siedział przy stole i rozmawiał?
-Marco, podpisali!-pisnęłam ze szczęścia i przytuliłam się
do niego.
-Mówiłem? Chodź, przejdziemy się. Mają tu fajny ogród.-wstał
i pociągnął mnie za rękę. I miałam się sprzeciwić? Zabrał marynarkę z mojego
krzesła i pomógł mi ją założyć.
Złapał mnie w talii i poprowadził w stronę korytarza a potem
wszyliśmy na ogród.
Był piękny, urządzony w stylu japońskim. Egzotyczne drzewa,
krzewy poprzycinane w fikuśny sposób, mały potoczek a nad nim drewniany most.
Uroku dodawały piękne rzeźby i dróżki wyłożone kamieniami.
-Pięknie tu.
-Właśnie sobie o nim przypomniałem. Stwierdziłem, że ci się
spodoba.
Spacerowaliśmy alejkami rozmawiając o największych błahostkach
świata. Uwielbiałam to, że zawsze mamy tyle sobie do powiedzenia. Marco
opowiadał mi trochę o Dubaju i odpałach Auby z Mario. Było nam razem tak
dobrze. Wiedziałam jednak, że jest temat, który muszę poruszyć.
Staliśmy objęci
na moście i patrzyliśmy na płynącą wodę.
-Musimy porozmawiać.-zaczęłam spoglądając na niego
-Cały czas rozmawiamy.-mruknął i pocałował mnie w szyję.
Wiedziałam, że jeśli dłużej to potrwa moja odrobina odwagi w ogóle zniknie.
Wzięłam głęboki oddech.
-Czytałam opinię psychologa z ubiegłych lat. –szepnęłam.
Poczułam jak Marco bierze głęboki oddech i zaciska dłonie na moich biodrach.
-Jakie opinie?-zapytał ostrożnie.
-Co się wydarzyło w dwutysięcznym trzynastym
roku?-odwróciłam się do niego, by móc mu spojrzeć prosto w oczy.
-Rozmawialiśmy o tym.
-Dalej będziesz mnie zbywał? Ile razy mam powtarzać jak
bardzo cię kocham? Co mam do cholery zrobić, żebyś zrozumiał, że cię kocham?
Mam się z tobą przespać? Proszę bardzo, tu jest hotel, na pewno jest jakiś
pokój…
-Nie o to chodzi. Dobrze wiesz.
-Nie. Chodzi o to, że nic nie wiem. Wiedzą Lewandowscy, wie
pół jak i nie cała drużyna, wie Watzke, wie nawet mój ojciec! Twoja cała
rodzina.
-To nieistotne.
-Nie? To dla czego przez ten rok byłeś załamany psychicznie?
-Nie byłem.
-Nie kłam. Poszłam do archiwum po twoje osobiste opinie z…
-Co ty zrobiłaś?-prawie krzyczał. Widziałam w jego oczach
ból, strach i rozczarowanie. Tego się bałam. –Co ty zrobiłaś? Wiesz co? Albo
lepiej nic nie mów.-uderzył pięścią w poręcz mostu i wyminął mnie. W porę się
otrząsnęłam i podbiegłam do niego. Chwyciłam go za ramię. Jezu, był cały
spięty.
-Stój, proszę, Marco. Nie wzięłam tych akt.
-Cudownie! Sumienie złapało, co?
-Nie mów do mnie w taki sposób.
-Cholera, Inga, a jak mam mówić? Ile razy mówiłem ci, że
nie. To temat zamknięty.
-Ani razu nie powiedziałeś, że to temat zamknięty. Za
pierwszym razem powiedziałeś o nieodpowiedniej chwili a za drugim, nie chciałeś
tej chwili już psuć. Zbywasz mnie. Masz mnie głęboko gdzieś.
-Nie!
-Nie? To powiedz mi całą prawdę! Czuję się jak idiotka.
Wariuję. Nie wiem co mam myśleć.
-Nie. Powiem ci jedynie, że to przeszłość i temat zamknięty.
I mam nadzieję, że nie zrobisz żadnego głupstwa i nie weźmiesz tych akt. To
moje prywatne sprawy.
-Chrzań się, Reus. Prywatne sprawy. Sobie wymyśliłeś. Albo
mi powiesz, albo…
-Albo co? –krzyknął. Naprawdę krzyknął. Przeszły mi ciarki
po plecach. Stanęłam i patrzyłam na niego jak wryta. W jego oczach aż kipiała
złość. Miałam się go bać? Nie drugi raz. Nie… -Wychodzę. Mam dość. –oznajmił i
skierował się do wyjścia z ogrodu.
-Marco!-krzyknęłam za nim. Nie dałam rady biec. Moje nogi
były jak sparaliżowane. Nie rozumiałam co się dzieje.
-Po prostu daj mi spokój. O to cię proszę.
Cześć.-odpowiedział i wyszedł zostawiając mnie z milionem pytań, myśli, emocji.
Co się właśnie stało? Zerwaliśmy? Nie, na pewno nie. Nie
powiedział, że z nami koniec. Ale mam mu dać spokój. Na chwilę? Czy na zawsze?
Nie mógł ze mną zerwać. Przecież mnie kocha. A jeśli nie? W takim razie po co
dawał mi naszyjnik? Musiał mnie kochać. Nie wiedziałam już nic. Miałam jedynie
dość i chciałam znaleźć się już w domu, pod kocem z kochanym kotem. Ruszyłam do
hotelu. Będzie tam jeszcze? Może wyszedł.
Szłam korytarzem. Na jego końcu spostrzegłam Roberta.
-O, Inga, wiesz czemu Marco wyszedł w takim nastroju? Prawie
drzwi wyleciały z zawiasów…
-Możesz mnie zawieść do domu?-zapytałam zatrzymując się
przed brunetem.
-Wszystko w porządku?
-Nic. Lewy, tak czy nie?
-Nie no, jasne. Zabiorę tylko marynarkę bo tam mam kluczyki.
-Dzięki.
Weszłam na sale i rozejrzałam się dookoła. Jakby nic się nie
zmieniło odkąd wyszliśmy. Mario nawet już nie jadł. Oparłam się o ścianę, kiedy
podszedł do mnie tata.
-Co tam?
-Ja już jadę. Mam klucze, odwiezie mnie Lewy. Gratuluję tej
umowy. –powiedziałam na jednym wydechu
-Pokłóciłaś się z Marco?
-A co, zrobił jakąś aferę?
-Nie, nawet go nie zauważyłem. Hans powiedział, że wyszedł.
Sam założyłem, że się pokłóciliście. Mocno?
-Nie wiem, tato. Nie umiem o tym myśleć trzeźwo. Trochę
jestem w szoku. Albo niekontaktująca po jakiejś narkozie.
-Możemy pojechać, w sumie…
-Nie, spokojnie. Baw się, może się jeszcze rozkręci. Może
jakieś sponsoringi. Nie powinieneś tak szybko wychodzić. Nie martw się o mnie.
-Jak tak mówisz to jednak się zaczynam.
-Spokojnie. Dam radę.
-Dzwoń jak będę miał przyjechać.
-Nacieszę się chwilą samotności. Chyba tego potrzebuję.
-Pewnie.-powiedział ciepło i mnie przytulił. Kiedy tylko
mnie puścił koło niego już stał gotowy Robert.
-Idziemy?-zapytał na co tylko pokiwałam głową.
Jechaliśmy w kompletnej ciszy. W duchu dziękowałam
Robertowi, ze o nic więcej nie pyta. Powoli zaczęłam się uspokajać, lecz
czułam, że byłam coraz dalej od rzeczywistości.
-Inga, jesteśmy, chodź…
-Robert, dziękuję, ale chciałabym zostać sama. Jedź z
powrotem i się baw.
-Na pewno? Mogę zostać z tobą.
-Tak, jedź. Poradzę sobie.
Pożegnałam się z nim buziakiem w policzek i weszłam do domu.
Była dopiero dwudziesta. Zrzuciłam w przedpokoju szpilki i torebkę, z której
jedynie zabrałam telefon. Jak doszłam do mojego pokoju wrzuciłam marynarkę na
krzesło, zdjęłam sukienkę i przebrałam się w piżamę. Nawet nie zmyłam makijażu
ani nic nie zrobiłam z włosami. Mój kochany kot siedział już na poduszce.
Usiadłam na łóżku opierając się o ścianę. Czas przestał istnieć. Tata kiedy
wrócił zajrzał do mnie. Powiedział, żebym spróbowała zasnąć. Pokiwałam tylko
głową nawet nie zmieniając pozycji. Nim się spostrzegłam na dworze było już
ciemno. Nie robiło to na mnie jednak żadnego wrażenia. Nie czułam zmęczenia,
radości, nie czułam smutku, żalu. Od czasu pozwoliłam moim łzom swobodnie
spływać.
Na dobrą sprawę pękłam po trzeciej w nocy. Całe emocje z tej
rozmowy puściły i naprawdę zaczęłam płakać. On ze mną nie mógł ze mną zerwać.
To nie może się skończyć tak po prostu, z takiej głupoty… Przeze mnie. Ale czy
niepotrzebnie poruszyłam ten temat? Ja po prostu muszę wiedzieć. To mi nie daje
spokoju. Czy powinnam go przeprosić? Oboje na siebie naskoczyliśmy. Moje
poczucie winy chyba nie było aż takie jakie powinno być. On na mnie krzyknął.
On trzyma tajemnice i ma mnie gdzieś. Ale może i ja zbyt bardzo podstawiłam go
pod ścianą. Mam mu dać kolejny czas czy pogodzić się z tym, że nigdy się nie
dowiem? Z tym drugim byłoby trudno.
Złapałam za telefon. Nie zważając na to, że dobiegała już
czwarta nad ranem postanowiłam do niego napisać.
„Czy my zerwaliśmy?”
Raz się żyje. Może i
prosił, żebym dała mu spokój ale zbyt dużo już czekałam. Zbyt bardzo mi na nim
zależało. Oby to odwzajemniał. Kilka chwil później dostałam wiadomość. Czy to
możliwe, że też nie spał?
„Inga.. Nie. Na pewno
nie ja.”
„To dobrze.”
Odpisałam i odłożyłam telefon na szafkę nocną. Jeszcze byłam
w związku. Nie mogę pozwolić, żeby to się rozpadło. Będę walczyć póki nie będę
na straconej pozycji.
~~~
Już 49 część..Za tydzień 50. Sama w to trochę nie wierzę. Nie przynudzam was? Jeśli tak, to mam na celu lekkie rozbudzenie w kolejnej.:) A propo! Będzie trochę inna od poprzednich. Postanowiłam wpleść w nią słowa piosenki, która mi tam idealnie pasowała. No i punkt widzenia naszych bohaterów będzie się zmieniał co jakiś czas bez oznaczenia tej zmiany..Dacie radę zrozumieć. Tak mi się wydaje. Mam nadzieję, że uda mi się przekazać to co chciałam...ale to się okaże za tydzień! (już zacieram ręce!) Inga wreszcie powiedziała co o tym myśli i..no właśnie co? Co myślicie? I co dalej?..:)
Za tydzień kolejny (a 51 za 3 tygodnie licząc od dzisiaj..tzn.po 50 będzie tydzień przerwy-żeby Wam nie zawracać głowy w Wielkanoc.. Z resztą po prawej stronie są daty, które staram się uzupełniać na bieżąco!:) )
Ściskam mocno!<3
Pierwsza !! I tym razem na pewno skomentuję, tylko wieczorkiem ;* buziaki i do wieczora <3
OdpowiedzUsuńJestem <3 przepraszam, że tak późno, ale chyba lepiej późno niż wcale, nie ? :*
UsuńRozdział jest taki wspaniały, że czytałam go kilka(naście) razy i wciąż coś mnie zaskakuje, porywa, zachwyca.
Dzieje się ... to lubię. :) Ale zacznę od początku. Choć dziś będzie bardzo króciutko :(
Sama bym zabiła Inge, gdyby w kółko mówiła tą swoją przemowe, więc nie dziwie się tatusiowi xd Przecież to oczywiste, że świetnie była przygotowana.
Tak coś czułam, że to jest córeczka sponsora. Inga ma po prostu wielkie szczęście
Brawo panie Reus. Pokazał pan klasę. Po całości. Wkurzyłam się na niego, bo to była dobra okazja, żeby wyznać jej prawdę, ale tego nie zrobił i jeszcze na nią naskoczył. Ja nie mogę. To było takie chamskie.
Szkoda mi Ingi, szkoda mi jej, że tak cierpiała przez niego. Szkoda mi jej, bo to ona musiała do niego napisać. I to ona postanowiła, że będzie walczyć. A tak naprawdę to powinna go olewać i to on powinien walczyć o to, żeby mu wybaczyła.
To chyba wszystko.
Już się nie mogę doczekać następnego rozdziału skoro będzie taki świetny <3
Buziaki :*
Jak zawsze wspaniały rozdział, akcja z kartką była bezbłędna. Ahh ten Mario jego żołądek chyba nie ma dna. Co do kłótni to i Marco i Inga mają rację. Czekam na kolejny, pozdro
OdpowiedzUsuńFajnie, że Inga wreszczie powiedziała, co myśli. Nie rozumiem, co Marco ma na myśli, mówiąc, że to jego ,,sprawy prywatne". Inga nie jest dla niego obcą osobą i kocha go po mimo wszystko, więc dlaczego nie chce się otworzyć...? :/ Może coś się wyjaśni w 50 :D Cieszę się, że prowadzisz tego bloga i chociaż na chwilę mogę ,,podglądać" życie Ingi ;) pozdrawiam Pszczółka Emma
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Inga w końcu powiedziała głośno, co jej leżało na sercu. Marco zareagował trochę zbyt gwałtownie, ale z drugiej strony to chyba zrozumiałe.
OdpowiedzUsuńZawsze bardzo przyjemnie czyta mi się Twoje rozdziały, bo dużo się dzieje i jest ciekawie - w żadnym przypadku nie zanudzasz! ;D
Czekam na kontynuację. ;)
nie ma szans, żeby ten blog mi się znudził ❤ opuscilam blogi i pisanie, ale nie ten blog ❤ / Naivy
OdpowiedzUsuńNadrabiam jak obiecałam :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam :( nauka wciągnęła mnie jak czarna dziura :D
Cieszę się że Inga poradziła sobie z przemową,za to Mario...u tego to istnieje ewidentny przypadek "forever Young and kid" :v
Ciekawi mnie co ukrywa Marco,jeśli naprawdę kocha Ingę to nawet taką barierę powinien pokonać
Fajna ta Anetka,tylko szkoda że nie zapytała o dzieci :D niezły byłby ubaw z głodnym Goetze :D
To ja lecę nadrabiać 50 :*