sobota, 19 marca 2016

Pięćdziesiąt.

Znowu głucha cisza w nas,
W próżni jest zamknięty czas.
Ten spędzony razem gdzieś
-dla nas to straciło sens.
Nad przepaścią swoich pragnień
znów pojawiliśmy się.
Jaka siła nas tam ciągnie?
Czy skoczymy w nią czy nie?






Po siódmej rano udało mi się w końcu zamknąć powieki. Spałam do popołudnia. Kiedy tylko się obudziłam przypomniały mi się wydarzenia z wczorajszego dnia. Musiałam pójść do Marco i to wszystko wyjaśnić. Nie mogłam tak dłużej. Wstałam z łóżka i założyłam legginsy i jeansową sukienkę. Całości dopełniły białe baleriny. Powinno być dobrze. Zmyłam makijaż z poprzedniego dnia.

-Inga?-zapukał do łazienki tata. Otworzyłam drzwi kończąc zmywać drugą powiekę.  –Wreszcie wstałaś. Zrobiłem obiad. Przyszedł mój menager. Poznacie się.
-Pewnie, zaraz zejdę.-powiedziałam i wyrzuciłam waciki do śmietnika. Stwierdziłam, że makijaż zrobię przed wyjściem. Zeszłam na dół, gdzie na kanapie siedział na około czterdziestoletni dzień mężczyzna. Od razu podniósł się z miejsca i z uśmiechem przywitał mnie. Rzuciłam grzeczne „dzień dobry” nie zwracając na niego uwagi. Moimi myślami już dawno zawładnął Marco. Co mógł teraz robić? Czy tęsknił?

Tata podał kurczaka z ziemniakami i mizerią. Głównie to ja siedziałam cicho a rozmowa toczyła się między nimi. Czasami z czystej grzeczności jakby przypominając sobie o moim istnieniu o coś zapytał, na co moją jedyną odpowiedzią było „tak” albo „nie”. Tata widząc mój nastrój dał sobie w ogóle spokój z opowiadaniem mi czegokolwiek. I chwała mu za to. Po skończonym obiedzie myślami byłam już w mieszkaniu Reusa. Potrzebowałam go teraz przytulić i usłyszeć zapewnienie, że mnie kocha i, że wszystko będzie dobrze Tylko tyle, choć w tej sytuacji znaczyło to wiele.
Kiedy odstawiłam wszystkie talerze i już miałam obwieścić wszem i wobec, że wychodzę zostałam zawołana do salonu.

-Widziałaś? Mamy pięć okładek. No cztery, na ostatniej jesteś sama.-uśmiechnął się szeroko mi tata podając mi czasopisma. Na całe szczęście, żaden cytat z mojej wypowiedzi nie został umieszczony na stronie tytułowej. Według mediów byłam kobietą z klasą, oraz na szczęście lub i nie, kopią Jürgena Kloppa z charakteru. Na ostatniej byłam sama na okładce. Tytuł sprawił, że tego dnia pojawił się uśmiech na moich ustach. A nawet przerodził się w śmiech. „Najseksowniejsze nogi Bundesligi”.
-Dobrze, że ja a nie Lewy. To by była okładka.
-Media cię wychwalają pod niebiosa. Jest dobrze, a nawet lepiej niż dobrze.
-No to chyba o to chodziło. O ile będę miała spokój od aparatów będzie w porządku.
-Paparazzi bywają czasem bezlitośni. Czasami coś się może zdarzyć, ale nie musisz się przejmować.-zapewnił mnie mężczyzna. –Jeśli coś się będzie działo to możesz dzwonić, będę coś próbował wskórać z prasą.
-Dziękuję. A teraz chyba powinnam przerosić, muszę się zbierać.
-Oczywiście.

Pobiegłam do łazienki i zrobiłam makijaż. Nawet dość mocny, ale cóż. Przynajmniej pokażę, że jestem twarda i nie poddam się tak łatwo. Muszę mu stawić czoło, choć wiem, że to może być najtrudniejsza przeprawa. Zabrałam torebkę i zeszłam na dół.

-Tato, wychodzę.
-Inga, poczekaj!-podbiegł do mnie, kiedy byłam już w przedpokoju. –Wychodzę za pół godziny na konferencję prasową. Będziemy grać sparing za trzy dni. Nie wiem jak długo mi zejdzie.
-Okej, wezmę klucze.
-Powodzenia.-przytulił mnie i pocałował w czoło.

Zamówiłam taksówkę pod centrum, gdzie postanowiłam przejść się na piechotę. Kurcze, musiałam przyznać, że się stresowałam. A to przecież ma być rozmowa z moim ukochanym chłopakiem. Po głowie chodziła mi myśl, że nawet jeśli dojdziemy do punktu, gdzie powie konsekwentnie, że nigdy mi już nie wyzna prawdy to będę musiała się z tym pogodzić. Dlaczego? Bo go szalenie kocham. I chyba nigdy w życiu nie przestanę.

Po piętnastu minutach dotarłam na osiedle blondyna. Wpisałam drżącą ręką kod do furtki osiedla. Nie rozumiałam skąd było u mnie to zdenerwowanie. Coś w środku nie dawało mi spokoju. Dotarłam do jego bloku. Akurat minęłam się w drzwiach z jakimś mężczyzną z psem. Wjechałam windą na ostatnie piętro. Stanęłam przed drzwiami jego mieszkania i wzięłam kilka głębokich oddechów na uspokojenie. Położyłam dłoń na klamce. Ku mojemu zdziwieniu ustąpiła. Zostawił otwarte drzwi? Może coś się stało? A jeśli ktoś jest w środku?
Weszłam niepewnie do środka. Z góry usłyszałam śmiechy. To dobrze, że nie było żadnego złodzieja. Aczkolwiek utrudniało mi to trochę sytuację. Nie wspomnę, że zamiast się martwić i być w tak parszywym stanie w jakim byłam zorganizował spotkanie z kumplami. Pewnie przy alkoholu. Wypuściłam głośno powietrze. Skoro już tu jestem to nie mogę się wycofać.
Zaczęłam wolno stawiać stopy na kolejnych stopniach drewnianych schodów, by dostać się na wyższy poziom. Kiedy stałam już niedaleko drzwi usłyszałam kawałek rozmowy.

-No, Marco, i jak tam z zakładem?
-A… -zaśmiał się –Nie no, jesteśmy razem.
-Wiesz, że nie o to był zakład. Nie rób se z nas jaj i mów. Jak tam było?
-Nie przespaliśmy się jeszcze, dajcie spokój.
-Ale jest wszystko na dobrej drodze, no nie? Ty to jednak jesteś królem w te klocki. Jak tylko się z nią prześpisz mówimy do ciebie normalnie „królu”.





Nie ma już na to szans,
żeby znów chwycić ten płomień z naszego snu.
Dziś to nie uda się.
Każdy z nas znowu ma inny plan
Daj mi powód a ja będę tam.
Tam, gdzie zamierzałeś pójść.




Nie wierzyłam w to co słyszę. Zakład? Zaczęłam cała się trząść. To wszystko był zakład? Odwróciłam się energicznie co okazało się błędem. Stał tam mały, przeklęty, szklany wazonik na szafce, który wydał niemiłosiernie głośny dźwięk roztrzaskując się na podłodze. Zaczęłam więc biec na dół po schodach, żeby uniknąć spotkania go twarzą w twarz. Chyba nie byłabym w stanie. Nie umiałabym na niego spojrzeć. Kiedy zatrzaskiwałam drzwi mieszkania usłyszałam jego głos na schodach.

-Kurwa, cholera jasna! Inga!

Winda stała z otwartymi drzwiami. Wsiadłam szybko wcisnęłam parter i zamykanie drzwi. Kiedy metalowe drzwi zaczęły się zasuwać zobaczyłam jak klamka opada w dół  a drzwi się otwierają. Była została już tylko milimetrowa szczelina kiedy wybiegł z domu i próbował zatrzymać drzwi windy. Na próżno. Kiedy zaczęłam zjeżdżać w dół usłyszałam walenie w drzwi i to, jak krzyczał moje imię. Próbowałam uspokoić oddech. Wiedziałam, że mógł biec po schodach, żeby mnie zatrzymać, o ile tego chciał. O ile cokolwiek do mnie czuł. Moje nogi drżały jak galaretka. Byłam już na pierwszym. Wiedziałam, że kiedy tylko drzwi się otworzą muszę dać z siebie wszystko. Muszę po prostu stąd uciec. Wzięłam ostatni głęboki oddech czując jak się zatrzymuje. Kiedy drzwi tylko otworzyły się na odległość, że mogłam się przecisnąć ruszyłam szybko ku wyjściu z klatki. Ze schodów dobiegał tupot.

-Inga, proszę, zaczekaj!-krzyknął głośno.

Otworzyłam z impetem drzwi i wybiegłam na powietrze. Nie wiedziałam gdzie mam biec. W momencie, kiedy miałam kierować się do bramy zobaczyłam jak na parkingu z samochodu wysiada Mario. Ruszyłam biegiem do niego jak najszybciej mogłam.

-Wsiadaj i odpalaj silnik, błagam!-wykrzyczałam jak jeszcze byłam daleko łamiącym się głosem.

Widziałam jego niemałą dezorientację. Słyszałam już z daleka jak biegnie za mną Marco. Cholera, biega sto razy szybciej ode mnie. Błagam, Mario.
Załapał, dzięki Bogu. Wsiadł szybko i odpalił silnik przy okazji otworzył na oścież drzwi swojego czarnego Mercedesa, żebym mogła łatwo wsiąść.
Wskoczyłam w ostatnim momencie i z trzaskiem zamknęłam za sobą drzwi. Mario ruszył z piskiem opon. Marco jeszcze podbiegł do samochodu i zdążył raz uderzyć w drzwi nim Götze wcisnął gaz do dechy.

-Gdzie…-zapytał nie rozumiejąc do końca sytuacji w jakiej się znajdował
-Dom-jąknęłam żałośnie i rozpłakałam się jak małe dziecko. Podkuliłam nogi pod brodę. Mario kiedy wjechaliśmy na bardziej ruchliwą ulicę trochę zwolnił i złapał mnie za rękę.
-Wiedziałeś? Wiedziałeś o wszystkim? –zaczęłam krztusić się od własnego płaczu
-O czym, Inga?-zapytał spoglądając na mnie to na ulicę.
-Zakładzie. Bądź szczery.
-Ja… Ale… Ten zakład miał być nieważny. On? Ja mu chyba mordę spiorę.
-Nie…To sprawa między nami.-powiedziałam skuliłam się mocniej w rogu samochodu zanosząc płaczem. To bolało. To tak piekielnie bolało. Całą drogę płakałam. Łzy spływały same a ja wiedziałam, że nigdy już nic nie będzie takie samo. Próbowałam otrzeć oczy lecz tylko rozmazałam makijaż.
Nawet nie zauważyłam, kiedy byliśmy już pod domem.

-Chodź, pójdziemy do domu…
-Moje życie jest bez sensu. Tak go kochałam.-płakałam dalej. Usłyszałam trzask drzwi a po chwili uderzyło we mnie świeże, chłodnawe powietrze. Mario podał mi dłoń, jednak ja dalej wolałam płakać na siedzeniu jego samochodu. Poczułam jak chwyta mnie w talii i wyciąga z samochodu. Zamknął drzwi, a ja się o nie oparłam. Po chwili już byłam przytulana przez bruneta. Objęłam go ramionami i zaczęłam szlochać w jego rękaw. Nie zauważyłam nawet kiedy aż tak się ściemniło i zaczęło padać. W końcu jest już wrzesień. Chyba najgorszy wrzesień w moim życiu.

-To jest… Nie mogę nawet tego powiedzieć. –szepnęłam wbijając paznokcie w jego plecy –Nie mogę. Nie wierzę. Pieprzony Reus…
-Już, nie płacz, proszę. –puścił mnie na moment, żeby wytrzeć łzy z moich policzków. To i tak bez sensu, wypływały przecież co chwila nowe.
Nie odebrałam chwili, w której jego wargi znalazły się na moich. Cała znieruchomiałam. Nie rozumiałam co się dzieje. Nie umiałam jakkolwiek oddać pocałunku, nie wiedziałam jak mam to przerwać.

Pisk opon, szturchnięcie. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam Marco, który wymierzał kolejny cios Mario w twarz. Krzyknęłam ze strachu, kiedy zobaczyłam krew cieknącą z nosa bruneta.  Mario w jednej chwili poderwał się z ziemi i nie był dłużny Marco. Nie mogłam uwierzyć w to, co się właśnie dzieje. Najlepsi przyjaciele, nierozłączni, okładają się pięściami jak nawet nie najwięksi wrogowie.

-Przestańcie w końcu do jasnej cholery!-stanęłam pomiędzy nimi. Marco właśnie próbował się zamachnąć, jednak kiedy zobaczył mnie opuścił rękę.
-Mogłem się domyślić. Byłem głupi. Długo już to trwa? –zaśmiał się wycierając rękawem rozciętą wargę, z której sączyła się krew.
-Nic nie trwa. Ani nic między nie ma. To ty wszystko spierdoliłeś. –odezwał się Götze prawie ponownie rzucając się na niego z pięściami. Wolałam nie wychodzić z pomiędzy nich.
-Grałaś na dwa fronty? No przyznaj się. Może tylko udawałaś taką cnotkę, a dawałaś dupy…-nie dokończył, bo tym razem ja uderzyłam go z całej siły jaką posiadałam w policzek. Stracił na chwilę równowagę i złapał się w zaczerwienione miejsce.
-Jedyny kto dał dupy, to jesteś ty, Reus. Tak, dałeś dupy. Z nikim cię nie zdradziłam. A szkoda. Bo zmarnowałam zbyt wiele czasu zawracając sobie tobą głowę wierząc w jakąś chorą miłość! Której nawet nie było!
-Inga..
-Wiem dobrze o zakładzie. Więcej nie chcę znać szczegółów. Przykro mi, że nie dostaniesz nagrody. I wiesz co, brzydzę się tobą. Nie chcę cię więcej znać. Nie myślałam, że jesteś takim sukinsynem. Tylko ja wyszłam na debilkę, która zakochała się w tobie bez pamięci i mogłaby poświeć wszystko… Wreszcie powiedziałeś co o mnie myślisz. Chyba to wszystko było za piękne, żeby było prawdziwe. Chrzanić cię.  –powiedziałam wszystko co we mnie w tym momencie leżało. Marco stał osłupiały. Musiałam stąd jak najszybciej pójść. Uciec. Choćby do własnego pokoju i już z niego nigdy nie wychodzić. –Mario, dasz radę dojechać do przychodni?-zapytałam resztkami sił
-T-tak…-powiedział. Chyba nie znał mnie ze strony moich monologów.
-Jedź teraz. Nie chcę, żeby coś się stało.
-Dasz sobie radę?
-Jedź.-poleciłam. Zrobił krok w moją stronę, jednak tylko wyciągnęłam rękę nie pozwalając mu się do mnie zbliżyć. Z rezygnacją wsiadł do samochodu i odjechał zostawiając mnie z Reusem sam na sam.
-To nie…
-Zostaw mnie. I nawet mnie nie dotykaj. Jeśli nie zrozumiałeś przekazu dosadnie to z nami… koniec.
Wpisałam kod do furtki i zatrzasnęłam ją tuż przed Reusem. Weszłam ostatnimi siłami do domu i wręcz opadłam na podłogę. Zaczęłam płakać. Po prostu płakać. Chyba tylko to mi już zostało.





Bo kiedy nie ma w nas miłości
To w sercu czegoś brak.
Wciąż pozbawieni namiętności,
Która gdzieś wiruje w nas.
Bez żadnych zasad, pytań,
Znowu uciekamy sobie tak
Przechodząc obojętnie,
Nie dając szans.




 „Z nami koniec” te słowa cały czas chodziły mi po głowie. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Marcel z Robinem chyba już ogarnęli, że mają spadać z mojego mieszkania. Wszystko się posypało.  Na domiar wszystkiego jeszcze i mnie poniosły emocje… A Götze nie powinien nazywać się moim przyjacielem. Co dopiero bratem. Jedyne czego nie żałuję to to, że ma obitą mordę. Bo zasłużył. Zaparkowałem przed jaką knajpą, gdzie było w miarę pusto.  Skierowałem się do toalet, gdzie przemyłem wodą zakrwawioną twarz. Nie będę za siebie ręczył, kiedy go zobaczę. Wytarłem delikatnie ręcznikiem papierowym wodę ignorując pieczenie.
Wyszedłem na salę, gdzie trochę już się zaludniło. Wyjście upić się do Cocaine było niestety niemożliwe, gdyż pewnie w najlepsze urzędowali tam Kaul i Fornell.  Usiadłem do baru i zamówiłem jakiś pierwszy lepszy drink. Patrzyłem się tępo w widok przejeżdżających samochodów za oknem i padający deszcz. Nienawidziła mnie. To pewne. Należało mi się. Zakład nie był moim pomysłem, ale to i tak nie usprawiedliwienie, nie powinienem w to wchodzić. Powinienem to zakończyć już dawno. I jasno postawić sprawę. Mogłem przewidzieć, że Inga się dowie.

-Marco?-usłyszałem znany mi głos. Odwróciłem się a po chwili koło mnie na krześle barowym usiadła niska blondynka.
-Cześć…
-Nic nie mów, proszę cię. Słuchaj, przepraszam za ten telefon jakiś czas temu. Byłam z dziewczynami na imprezie, napiłam się zbyt dużo. Kiedy się obudziłam i uświadomiłam sobie co się stało było mi strasznie wstyd. Stchórzyłam, żeby dzwonić i przepraszać. Pewnie myślisz o mnie, że…
-Hej, spokojnie. Zdarza się. –powiedziałem wymuszając uśmiech i dopiłem do końca drinka.
-Wszystko w porządku? Nie wydajesz się sobą.
-Mam ochotę się porządnie napić. A tu są słabe drinki.
-Coś się stało?
-Nie wiem czy chcę o tym gadać.
-Jak szukasz towarzysza to wiesz... Może była nie jest najlepszą partnerką do zapijania smutków, ale…
-Chodź, może do mnie, co? Po drodze trzeba kupić coś mocniejszego.
-Weźmiemy taksówkę, jesteś po drinku.
-Mówiłem już, że są słabe. Nic się nie stanie. Chodź.


Zatrzymaliśmy się pod jakimś sklepem monopolowym. Dałem Caroline pieniądze z nadzieją, że kupi coś porządnego. Ja bym pewnie wykupił wszystkie półki. Upicie się, może faktycznie najgorsza opcja, jednak dla mnie jedyna odpowiednia. Kilka minut później wróciła z butelką Jacka Danielsa w ręku.
-Może być?
-Idealnie.-zaśmiałem się i ruszyliśmy do mojego mieszkania.



Prosto w siebie zapatrzeni
Nie możemy złapać tchu.
W oczach mamy swe odbicie,
W sercach gorycz, żal i ból.
Myśli czyste jak powietrze,
Które daje życie nam.
Nim dziś wypełnimy przestrzeń
Zamiast krzyku, bólu, ran.



-Boże, Inga. Dziecko kochane…-usłyszałam głos taty. W pokoju zaświeciło się światło, chwilę później ukucnął koło mnie.  Zakryłam twarz rękoma nie przestając płakać.
-Co się stało? Nie płacz. Chodź, chociaż wstań z tej podłogi.-zaczął głaskać mnie po głowie. Ja tylko pokiwałam przecząco. Nie wiedziałam co mogę zrobić, żeby przestać płakać, żeby złagodzić ten ból. Poczułam jak tata wkłada ręce pod moje kolana, drugą podnosi mnie pod plecami. Nawet nie miałam sił, żeby powiedzieć mu, że ma mnie nie dźwigać. Po prostu było mi wszystko jedno. Było to może egoistyczne. Ja po prostu nigdy nie sparzyłam się aż tak na człowieku. Zwłaszcza tym, którego obdarzałam tak wielką miłością.
Chwilę później poczułam pod sobą miękką pościel mojego łóżka.

-Czy coś ci jest? Ktoś ci coś zrobił? Boli cię coś?-złapał mnie za rękę przysiadając na skraju materaca.
-Nie.-zaprzeczyłam i zwinęłam się w kłębek.
-Zaparzę ci jakąś herbatę. Zaraz wrócę.


Jakiś czas później przyszedł z parującym kubkiem herbaty w ręku. Podszedł do mnie i podał mi go. 
Chyba miałam jeszcze zbyt drżące dłonie, żeby złapać go za uchwyt. Bez słowa odstawił kubek na stolik nocny.
-Coś jeszcze mam dla ciebie zrobić? Jak mam ci pomóc?-pytał z trwogą.
-Chciałabym zostać sama.-jęknęłam żałośnie i zagryzłam wargę, jakby to jakoś cudownie miało zahamować łzy. Spojrzałam na niego kątem oka. Pokiwał głową i zaczął zbliżać się do drzwi. Chyba powinnam mu powiedzieć. Martwi się o mnie, a ja jeszcze utrudniam.

-Tato..-zaczęłam, kiedy łapał już za klamkę
-Tak?
-Myśmy… się rozstali.-szepnęłam prawie niesłyszalnie. Te słowa tak bardzo bolały.
-Kochanie…-szepnął i podszedł do mnie. Usiadł na skraju łóżka i mocno mnie do siebie przytulił. Przytuliłam go mocno i rozpoczęłam od nowa moją gorzką, płaczliwą piosenkę. Coś mi się wydaje, że replay się tej nocy zmęczy.



Minęło chyba kilka godzin, a ja wciąż nie mogłam się uspokoić. Nie mogłam usunąć z myśli tych wszystkich czułych gestów, spojrzeń, pocałunków. Zawsze mogłam na niego liczyć. A on cholernie dobrze grał. Czułam się jak największa idiotka świata. Wyobrażałam sobie przecież nasz ślub. Nie wiem co on jeszcze do cholery ukrywa. Nie obchodzą mnie już akta. Nie obchodzi mnie nic wszystko z nim związane. Przynajmniej nie powinno.
Byłam prawie pewna, że tata śpi, jednak usłyszałam pukanie do moich drzwi. Zza nich wyłoniła się głowa taty.

-Inga, masz gościa…
-Nie, proszę, mówiłam, że chcę zostać sama. –naciągnęłam na siebie mocniej kołdrę. Nie usłyszałam odpowiedzi. W drzwiach stanął…Mario.






Nie ma już na to szans,
 żeby znów chwycić ten płomień z naszego snu.
Dziś to nie uda się.
Każdy z nas znowu ma inny plan
Daj mi powód a ja będę tam.
Tam, gdzie zamierzałeś pójść.





Pokój lekko już wirował. Może nie lekko. Trochę bardziej. Carolin wypiła tylko dwa kieliszki dla towarzystwa, później postanowiła zrobić sobie kawę.

-Wszystko jest bez sensu, rozumiesz? Moje życie jest bez sensu.-wyznałem napełniając szklankę resztą butelki.
-Jakaś dziewczyna? Marco, daj spokój. Jesteś przystojny. Jest wiele dziewczyn, które chętnie się z tobą mogą umówić.
-Na przykład ty?-zapytałem co wywołało śmiech blondynki. Przesiadła się z drugiej kanapy koło mnie i położyła dłoń na moim kolanie.
-Jesteś pijany.
-Hipopo..tetycznie?-zapytałem dusząc pijacką czkawkę.
-I ci się język plącze. Ale tak, mimo lat nie straciłeś na atrakcyjności. Widziałam u ciebie w szafce jakąś końcówkę wódki. Jak już chcesz iść na całego…
-Przyniesiesz?
-Pewnie.

Przyniosła mi już nalaną do szklanki i postawiła na stoliku przede mną. Kiedy miałem wyciągać już po nią rękę złapała mnie za nadgarstek i usiadła na moich kolanach. Ujęła dłońmi moje policzki a po chwili złożyła pocałunek na moich ustach. Nie, to chyba za wiele na dzisiaj.
-Caro…-wychrypiałem jednak to jej nie przeszkodziło. Pogłębiła nasz pocałunek na co byłem zmuszony jej odpowiedzieć. Kto mnie zmusił? Jack bywa złośliwy. Nie ma żartów, z Danielsem trzeba ostrożnie.
-Lepiej się może jednak napij.-zaśmiała się cicho odrywając się od moich ust. Opadła na miejsce obok i podała mi szklankę. A potem… Potem już nie pamiętam. Nic.




Może znajdziemy drogę, która poprowadzi nas
W miejsca, których nie było w naszych snach…



-Inga…-szepnął i zamknął drzwi do pokoju. Chyba przez ten czas musiał wejść do pokoju kot, który właśnie wskoczył na moje łóżko i ulokował się koło mojego brzucha.
-Jak z nosem, wszystko w porządku?-zapytałam ścierając łzy z twarzy. Nie chciałam poruszać tematu Marco. Nie byłam jeszcze gotowa. To by było tylko moim gwoździem do trumny.
-Nie przejmuj się, wszystko w porządku… Inga… Ja cię kocham…






Bo kiedy nie ma w nas miłości
To w sercu czegoś brak.
Wciąż pozbawieni namiętności,
Która gdzieś wiruje w nas.
Bez żadnych zasad, pytań,
Znowu uciekamy sobie tak
Przechodząc obojętnie,
Nie dając szans.






-Dziewczyno, czyś ty zwariowała? Jest noc.
-Nie obchodzi mnie to, kotku. Słuchaj, pamiętasz jak prawie nakryła nas twoja żona?
-Ciszej do cholery, śpi obok.
-Już mówiłam, że mnie to nie obchodzi. Nie zbyt przyjemnie udawało mi się waszą gosposię. Pamiętasz co mi wtedy powiedziałeś? Masz u mnie dług.
-Tak.
­-Czas go spłacić. Masz pięć dni. No, sześć max. Nie mam zbytnio czasu.
-Ehh… Czego chcesz.
-Spokojnie, nie pieniędzy. Aczkolwiek to dopiero początek. Nie jest tak łatwo. Pamiętaj, że mam zdjęcia, a w stanie jakim jest twoja żona nie powinno się jej denerwować.
-Usuniesz te zdjęcia.
-Jak dostanę to, czego chcę. Banał jak dla ciebie.
-Dobrze. Mów.




To be continued…










~~~

No... Także tego..Za tydzień święta..:') I nie będzie rozdziału-będzie dopiero 02.04. Także pozwolę sobie teraz złożyć Wam życzenia (pomijając, że kompletnie nie umiem składać życzeń). Dużo dużo radości, zdrowia, uśmiechu, pysznego śniadania, odpoczynku, spełnienia marzeń i żeby w końcu przyszła do nas na dobre cieplutka wiosna i przyszła z nową energią dla nas na wytrzymanie do wakacji..:)
Po ostatnim rozdziale drastycznie spadła liczba wyświetleń i komentarzy... Jak coś jest naprawdę nie tak (może teraz to macie dużo na "nie"..:) ) to możecie przecież pisać, postaram się poprawić..A jak jest ok, to naprawdę komentujcie, bo to ogromnie motywuje, a ja coś ostatnio na brak motywacji narzekam.. przyda się ten tydzień "wolnego".
Jeszcze dwa zdjęcia z ostatniego meczu, które mnie rozczuliły...Wydaje mi się, że tą bramkę właśnie zadedykował swojemu zmarłemu dziadkowi...Podziwiam, że wyszedł na boisko..dzięki niemu wygraliśmy mecz... Ale taki obrazek pokazuje tego prawdziwego "ducha drużyny"...Piękne.

Jak ktoś chce link do piosenki to tutaj- [klik]
A, i nie zabijcie mnie za tą część, wiecie, że Was kocham.
To do 02.04:)
Buziaki:*


sobota, 12 marca 2016

Czterdzieści dziewięć.

Lato upłynęło w mgnieniu oka. Było chyba dla mnie latem pełnym emocji, zwłaszcza pełnym zmian. Głównie na lepsze, choć moja tęsknota za ciepłem babci czasem stawała się nie do zniesienia. Mogłam jednak zawsze liczyć na najcudowniejszych mężczyzn świata- mojego tatę i mojego Marco. Nie wspominając o Kubie, Agacie, Piszczkach, Lewandowskich…Nim się spostrzegłam przyszedł już pierwszy wrzesień. A z nim całe uroczyste rozpoczęcie sezonu Bundesligi z bankietem. Całe szczęście, że tylko główny zarząd i trener muszą jechać do Berlina na spotkanie z resztą jak to sama mawiam „szych”, czyli po prostu dyrektorów i zastępców z wszystkich drużyn.
Marco ku swojemu niezadowoleniu po moich urodzinach przetrzymał mnie w swoim mieszkaniu tylko albo i aż dwa dni. Zamiast trzech. Ostatni dzień sierpnia poświęciłam na generalną próbę mojej przemowy przed lustrem i skompletowaniem całego stroju. Chłopaki z Borussii mają szyte na miarę garnitury, tak więc cóż, idą na łatwiznę, a biedne my, ich dziewczyny, żony, narzeczone. I biedna ja, pani psycholog, musimy dobierać kreacje sobie same. No bo kto nam uszyje? Versace, Chanel… Ale to nie dla mnie. Nie moje zarobki.

-Witam państwa ser…
-Inga! Jeśli jeszcze raz dzisiaj to powiesz to nie ręczę za siebie!-krzyknął do mnie z kuchni tata, który właśnie przygotowywał nam makaron z serem i jogurtem truskawkowym
-A jak zapomnę?
-Będziesz miała swoją wymiędloną kartkę na mównicy.
-Nie wymiędloną! Specjalnie położyłam ją na stole żeby nauczyć się zerkać tak, żeby nikt tego nie widział.
-Powinnaś przefarbować się na blond i przynajmniej nikt nie będzie się na ciebie krzywo patrzył.
-Jak ktoś się krzywo patrzy to niech założy okulary.
-Pocisnęłaś! Chodź, obiad. Potem możesz już zacząć się szykować.
-Jak już. Przecież dopiero czternasta!
-Kąpiel, włosy, paznokcie i milion innych rzeczy z twojej listy, nad którą męczyłaś się wczoraj…
-Cholera, mało czasu. Smacznego.-przybiegłam do kuchni i zaczęłam jeść posiłek próbując zignorować zduszony śmiech taty. Tak bardzo śmieszne.

To był chyba najszybciej zjedzony obiad w moim życiu. Pobiegłam na górę i na początku zrobiłam porządek z moją twarzą. Peeling i maseczka. Stwierdziłam, że paznokcie zrobię na końcu, bo jest mniejsze prawdopodobieństwo, że zniszczę lakier zahaczając o jakiś próg, drzwi czy cokolwiek innego niż mieć je mokre podczas ubierania się.
Podziwiam aktorki, które przygotowują się z gali na galę. Codziennie takie akcje to ja dziękuję. Mi taka jedna wystarczy.

Założyłam czerwoną sukienkę, którą kupiłyśmy razem z dziewczynami. Do tego czarna marynarka, którą już miałam pasowała idealnie. Cathy z Matsem sprezentowali mi pewnie kosmicznie drogie, czarne szpilki od Loubotina. Mogłabym im powiedzieć dzisiaj, że niepotrzebnie tak drogi prezent, ale są tak piękne a zarazemwygodne, że byłabym nawet w nich w stanie biegać. Zdecydowałam, że po prostu im podziękuję.  Tradycyjnie pokręciłam lokówką włosy i zrobiłam makijaż. Może trochę bardziej mocny niż na co dzień, ale cóż, raz się żyje.

Jako ostatnie zostały paznokcie. Żeby szybciej wyschły wyszłam na balkon, na który prosto padało słońce. Pójście na taras groziłoby atakiem wiecznie radosnej Emmy. Możliwe, że nie przeżyłabym tego a co dopiero moje paznokcie.
Po szesnastej do drzwi balkonowych zapukał tata. Odwróciłam się z leżaczka z uśmiechem.

-I jak tam, stres?
-Na razie nie. Jakoś dwa razy powiedziałam sobie w myślach co mam powiedzieć.
-No i bardzo dobrze. Kartki nie musisz mieć.
-Muszę.
-Według mnie nie. No ale jak tam chcesz. Może być?-zapozował jak na sesji fotograficznej
-Muchę popraw.-wstałam i sama ją delikatnie mocniej zawiązałam. –Możesz oddychać?
-Tak, dziękuję. Ty też swoją drogą dobrze wyglądasz.
-Nie przesadziłam? Dziewczyny wybrały tę sukienkę, nie byłam przekonana czy będzie pasować. Mam jeszcze czarną, mogę szybko przebrać.
-Spokojnie, jest idealnie. Słuchaj się dziewczyn, bo ci dobrze doradzają. Ja wiesz, chcę zrobić dobre wrażenie, bo na bankiecie będzie sponsor…
-Pani sponsor?-zaśmiałam się
-A idź ty. Pan sponsor. Borussia może nieźle zarobić na umowie z tą korporacją. To duży sponsor. O, jak go zobaczysz… -wyjął telefon i zaczął czegoś szukać. Po chwili podstawił mi urządzenie pod nos ze zdjęciem jakiegoś mężczyzny. Widać, że ma za co jeść. –Jak go zobaczysz to się uśmiechaj.
-Zapamiętam.
-Wiesz, wydaje mi się jak i mojemu menagerowi, że to byłby dobry i jedyny moment, żeby oficjalnie cię przedstawić jako moją córkę. Na stronie Borusii już jakiś czas temu poszedł ten wywiad i zdjęcie z podpisywaniem umowy, więc wiadomo, że jesteś Klopp, tylko jeszcze wiesz, nie wiadomo do końca kto dla mnie. Widziałem już jakąś okładkę z tobą, ale jechałem samochodem nie chciało mi się wysiadać…
-Musimy kupić jak jeszcze będzie…
-Wedle życzenia.-roześmiał się i weszliśmy do domu z powrotem –Jak dzisiaj będziesz i nie powiemy im ani słowa to zaczną się paparazzi z natężoną siłą.
-Pewnie. Dla mnie nie ma problemu.
-Chodź, jedziemy już, bo się spóźnimy. A wy z Marco? Coś mówicie prasie?
-Stwierdziliśmy, że bez sensu jest wiecznie się ukrywać. Jak ktoś gdzieś zrobi zdjęcie, trudno. Marco powiedział, że jak będzie jakiś wywiad i go o mnie zapytają to nie będzie kłamał. Bo po co ma to robić.
-To dobrze. Układa się wam?
-Idealnie. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa. Nie myślałam nigdy, że mogłabym być aż tak szczęśliwa.
-Cieszę się.



Zabrałam czarną kopertówkę ze stołu i moją przemowę, o której bym prawie zapomniała i wsiadłam do srebrnego Opla taty. Pojechaliśmy do centrum Dortmundu do jednego z bardzo ekskluzywnych hoteli. Zaparkowaliśmy na specjalnie odgrodzonym parkingu dla gości. Od razu pojawił się uśmiech na moich ustach, kiedy zobaczyłam czarnego Astona Martina. Koło niego było też dużo innych samochodów, więc pewnie większość drużyny już była.

-Jak coś, teraz nie pozujemy. Dopiero jak wyjdziemy z konferencji.
-Nie ma fotoreporterów?
-Kto mówił, że nie ma. Oczywiście, że są. Już na wyjściu z parkingu są. Po prostu przechodzimy jakby nigdy nic. Jakby ich nie było.
-Dobra. Myślę, że dam radę.
-Przedstawienie czas zacząć!-uśmiechnął się szeroko i wyjął kluczyki ze stacyjki. Podszedł otworzyć mi drzwi i opuściliśmy razem parking. Podał mi ramię kiedy weszliśmy na dywan. Nie czerwony, ale czarny. 
Po dwóch stronach obstawiony barierkami zabezpieczającymi.  Nie było jakoś dużo reporterów jak mi się wydawało, że będzie. Może przyjdą? W końcu pewnie wiedzą, że przed uroczystym rozpoczęciem nikt nie pozuje. Przeszliśmy bez żadnych pytań z ich strony.

Sala na której wszystko miało się odbywać robiła duże wrażenie. Pełno krzeseł, cała utrzymana w ciemnych, czarno-szarych kolorach co jeszcze bardziej potęgowało efekt wyrazistości herbu Borussii na przedniej ścianie, za mównicą.
Na początku podeszliśmy do jakiś starszych panów, którzy byli też w zarządzie klubu, dwóch pozostałych było już na emeryturze. Po wymienionych grzecznościach przywitaliśmy się z Zorkiem i Watzke. Tacie nie chciało się iść witać piłkarzy, więc tylko pomachał im z daleka. Ja za to się wysiliłam i podeszłam do nich. Marco nawet mnie nie zauważył, był tak zajęty rozmową z Aubą i Mario. Przywitałam się zatem najpierw z Matsem, który oznajmił, że mam miejsce koło niego w drugim rzędzie. On sam też miał swoją przemowę do wygłoszenia w imieniu zawodników, jako ich przedstawiciel. Powoli zeszła się cała drużyna, a ja już śmiałam się z Kubą i Łukaszem, że ta trójka dalej ze sobą gada jak najęta i świata poza sobą nie widzi. W końcu musieliśmy zająć swoje miejsca. Jak się okazało w drugim rzędzie siedzieliśmy sami z Matsem i ci panowie, których poznałam zaraz po wejściu. Za nami trzy a może cztery rzędy zajmowali piłkarze. Tata zajął miejsce za mną.
Kiedy pan Watzke oficjalnie powitał wszystkich na rozpoczęciu sezonu zaczęła się moja trema. Zacisnęłam mocno rękę na nadgarstku Hummelsa. Ten tylko przewrócił oczami i nachylił się do mnie.

-Kiedy Watzke i Zorck skończą przemowę oni wszyscy tu zasną. Zawodnikami się nie przejmuj. Wolą się zajmować dłubaniem w nosie czy w uchu, albo oglądaniem nowych butów od Gucciego.
-Jak o dłubanie chodzi to jakoś mi się Götze zobrazował.-odpowiedziałam na co oboje cicho się zaśmialiśmy –A propo butów to dziękuję. Są cudowne. Chciałam już was zabić póki ich nie założyłam, bo domyślam się ile kosztowały.
-Nie ma za co. Cieszę się, że ci się podobają.
Nie wiem jakim cudem, ale zszedł ze mnie cały stres i na twarzy znów zagościł uśmiech. Roześmialiśmy się ponownie, kiedy usłyszeliśmy głos Mario jak się domyśliliśmy skierowany do blondyna
-Patrz jaką pannę sobie Matsik przygruchał.
W jednym momencie spojrzeliśmy na siebie. Sama ledwo powstrzymywałam śmiech. Marco był na początku zdziwiony potem jednak uśmiechnął się szeroko i mrugnął okiem. Zapomniał o mnie. Już ja mu to wypomnę.

Po przemowie pana Zorcka nadeszła kolej na mojego tatę. Cóż. On to akurat wysłowić się umie. I to bez kartki. Chapeau bas!
Nim się obejrzałam, a tata już kończył swoją mowę. Mój senny nastrój trochę oprzytomniał jakby przypominając, że trzeba się zacząć stresować.

-Teraz już, pozwolicie państwo, oddam głos naszej pięknej pani psycholog, Indze Klopp. –Cholera. Spojrzałam lekko spanikowana na tatę, który uśmiechnął się niczym kot z Alicji w Krainie Czarów. Na sali rozległy się brawa. Spojrzałam na Matsa, który tylko powiedział bezgłośne „powodzenia”. Złapałam torebkę, jednak nie było pod nią mojej przemowy. Cholera. Nie przypomniało mi się, żebym wkładała ją do środka. Pusto. Już sprawdzałam, czy nie spadła na podłogę kiedy usłyszałam chrypnięcie niedaleko mnie. Opadła mi po prostu szczęka. Tata miał moją przemowę! I to jeszcze właśnie wkładał ją sobie do kieszeni spodni. Nie mogłam w to uwierzyć. Po prostu nie mogłam.
-Zapraszam na scenę.-powiedział z cwanym uśmiechem zatrzymując się powoli. Proszę bardzo. A żebyś wiedział, że pójdę. I powiem to bez zająknięcia.

Wstałam pewnie i wyminęłam go bez słowa z przyklejonym sztucznym uśmiechem. Kiedy stanęłam przy mównicy zdałam dopiero sobie sprawę jak wiele osób jest na tej sali. Był też kamerzysta, który wszystko nakręcał. Był to chyba nawet ten sam, który nagrywał wywiad ze mną. Brawa ustały, czas było coś powiedzieć.
-Dobry wieczór państwu.-zaczęłam spoglądając na uśmiechającego się prosto do mnie Marco i tatę, który rozłożył sobie moją przemowę na kolanie i zaczął ją sobie czytać. Oj, policzymy się, panie Klopp.

Słowa same zaczęły wypływać z ust. Chyba było to mniej więcej składne i logiczne. Nie było nawet aż tak źle. Omiotłam kilka razy wzrokiem wszystkich zgromadzonych na sali. Głównie wszyscy uśmiechali, inni, jak mówił Mats, oglądali z zainteresowaniem czubki swoich butów. Mario, kiedy tylko na niego spojrzałam zaczął robić bańki ze śliny. Powoli zaczynałam się go bać. Musiałam zamilknąć na moment i wziąć oddech. Razem z Marco się zorientowali i zaczęli się sami po cichu śmiać. Całe życie z wariatami. Dokończyłam moją przemowę i podziękowałam za uwagę. Na sali ponownie rozległy się gromkie brawa. Po mnie do mównicy podszedł jakiś prowadzący i podziękował za moją przemowę i poprosił Matsa. Akurat wstał kiedy podeszłam do mojego rzędu.

-Brawo! Było dobrze!-uśmiechnął się szeroko
-Dzięki. I powodzenia.-odpowiedziałam i zajęłam swoje miejsce. Kiedy tylko się oparłam poczułam dłoń taty na ramieniu. Odwróciłam się do niego
-Brawo, brawo. Słowo w słowo z kartki. Nie wiem jak ty to zrobiłaś, jestem pod wrażeniem.
-Utłukę cię za tą kartkę. W ogóle, jak?
-Mats. Wtajemniczony również twój chłopak, jak będziesz zabijać.
-Nie wierzę w was.
-Cóż…-zaśmiał się i usiadł z powrotem zostawiając mi w ręku moją przemowę. Słowo w słowo? Faktycznie, nieźle.



Po całej uroczystości wszyscy nagle poderwali się z miejsc jakby nagle wstąpiło w nich drugie życie. Do mnie od razu podszedł Marco i mocno przytulił.
-Moja dzielna, zdolna dziewczyna.-powiedział dumnie i pocałował w policzek czym zwrócił uwagę na nas kilku mężczyzn, którzy akurat przechodzili koło nas. No cóż, panowie. Miłość!
Chłopacy z drużyny pogratulowali mi przemówienia, po kilku minutach dołączyły do nas dziewczyny i mogliśmy przejść poprzez media do sali bankietowej. Marco spojrzał na mnie, ja jednak od razu pokiwałam przecząco głową i złapałam pod rękę tatę.

-Chodź Marco, zapozujemy razem! Będę twoją Ingą!-wyszczerzył się szeroko Mario i złapał go za rękę. Nie minęła sekunda, jak Marco teatralnie ją strząsnął.  –No co?-zdziwił się wychodząc z sali na pożarcie dziennikarzom.
-Przykro mi Mario, jestem zajęty.-pokręcił głową ze śmiechem i poszedł kawałek dalej ustawić się do zdjęć.

-Prosto, lewo, prawo i idziemy do wejścia.-szepnął mi na ucho tata i obróciliśmy się w stronę obiektywów. Raptem prawie wszystkie zaczęły świecić fleszami prosto po nas. Myślałam w jednej chwili, że jakoś stracę pion mając takie mroczki przed oczami.
-Zaraz padnę od tych fleszy.-szepnęłam do taty
-Złapię cię jak coś. Na przyszłość, okulary z antyrefleksem. Pożyczę ci, mam drugą parę.
-Jeden Jürgen to wystarczająco.-roześmialiśmy się oboje. Tata położył rękę na moich plecach i skierował do kamer na lewo. Z uśmiechami na twarzach, już trochę przyzwyczajając się do aparatów zapozowaliśmy.  Jeszcze tylko prawo… O, właśnie.
-Dziękuję państwu.-skinął głową tata dając do zrozumienia dziennikarzom, że już sobie idziemy. Wreszcie! Nie, nie wreszcie. Jak na zawołanie wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. Targ przy tym to co najmniej ogród zen.

-Panie Klopp, prosimy na kilka minut!
-Czy to ta sama kobieta z którą widziano pana na lotnisku?
-Kiedy odbył się ślub?
-Jak się poznaliście? Co z pańskim poprzednim małżeństwem?

Że..ja jestem jego żoną? Tego bym w życiu nawet nie pomyślała, że media wpadną na taki pomysł. Jest dwadzieścia sześć lat starszy ode mnie! Ja umawiam się tylko z tymi co są starsi o cztery…i to rudymi… O ludzie.

-Drodzy państwo.-zaczął donośnym głosem a ja o mało się nie roześmiałam. Widziałam, że był dość zirytowany na te pytania. Wszyscy jak na pstryknięcie palcem ucichli onieśmieleni. I to jest właśnie fenomen Jürgena Kloppa, który podziwiałam od lat. –Proszę nawet nie wygadywać takich rzeczy. To jest moja córka, z moim małżeństwem wszystko w porządku. Tyle.
Zapanowała chwila ciszy, jednak targowisko dziennikarzy rozpoczęło swoje przekrzykiwanie.
-Ukrywał pan córkę?
-Nie jest wychowywana przez matkę?
-Od kiedy pan wie?
-Dlaczego wcześniej nic o niej nie było wiadomo?
Oj, państwo dziennikarze. Nie boicie się wyprowadzać taty z równowagi?
-Przykro mi, że nie pchałam się przed media, ani nie zostałam sławnym piłkarzem, żebyście państwo mogli pisać o mnie artykuły tylko zwykłym psychologiem. Jakież to niekobiece. O wychowanie proszę się nie martwić, jestem wychowana. Gdybym nie była byłabym w tym momencie Jürgenem Kloppem podczas meczu z Schalke. Proszę nie traktować mnie jakbym była za ścianą, to brak kultury i wychowania. Dziękuję. –odpowiedziałam i pociągnęłam za sobą tatę, który widziałam jak mocno starał się, żeby nie ryknąć śmiechem na widok osłupiałych dziennikarzy. Kiedy tylko weszliśmy do przedsionka, gdzie nie było już żadnych paparazzi oboje parsknęliśmy śmiechem.
-Piątka!-zaśmiał się tata
-Ale co, coś źle?
-Lepiej bym tego nie ujął. Moja krew.


-Ooo! Inga!-podszedł do nas roześmiany Mats razem z Cathy. –To będzie piękna okładka: „Inga Klopp: Jestem wychowana.”-śmiał się
-No cudowne…
-Ale kochana, z gracją ale dowaliłaś. Czysta postać sarkazmu.-śmiała się Cat i przytuliła mnie witając
-Chodźmy na sale, zaraz Götze wszystko zeżre.-wyszczerzył się Hummels i pociągnął swoją narzeczoną za rękę.

-Mam się bać, że nic nie zjem?-zwróciłam się do taty
-Tego nie wie nikt poza Mario. Chodźmy na sale zajmiemy miejsca. Jeść jeszcze nie można. Watzke musi wszystkich przywitać. Bo dołączyli do nas przedstawiciele z innych drużyn i pamiętaj…
-Pan sponsor.
-Moja dziewczynka!-zaśmiał się i weszliśmy na ogromną salę. Był nawet przygotowany parkiet choć nie było żadnej muzyki. Może później ktoś coś zagra. Mogłabym ja, ale fortepianu nie ma. Błądziliśmy między stolikami szukać plakietki.
-O, tu.-wskazał na jeden z nakrytych, okrągłych stołów.
-Chyba nie chcesz tu siedzieć!-dołączył nagle do nas pan Watzke –Chyba, że lubisz przebywać w towarzystwie takich staruchów.
-Jakich staruchów…
-Dobra, dobra. Widziałem, że przy stole z Marco jest przez pomyłkę zamieszczona karteczka z Ann-Katherin także jest miejsce wolne.
-O ile nie jest już zastawione przez jedzenie Götzego.
-O ile!-zaśmiali się oboje z moim tatą –Pamiętaj o przemowie i krążących tu sponsorach!
-Nie mogę z tobą i tymi sponsorami.
-No to idź, już, idź.
-Idę.



Akurat Mario zajmował sobie miejsce kładąc talerz na stół.
-Witamy grubaska!-zaśmiałam się i przywitaliśmy się jak zwykle przytuleniem
-Stół szwedzki. Mówię ci, najemy się na sto lat. Koreczki z jesiotra z oliwkami. Są też z krewetkami.
-Chyba mnie przekonałaś i będę drugim Götze…
-Nie, kochanie, jak już to zostaniesz Reus, nie Götze.-zjawił się koło nas Marco i objął mnie w talii.
-Wszystko słyszący Marco Reus. –zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek
-Słyszałem, że udzieliłaś ciekawego wywiadu.
-Przeczytasz sobie jutro.-zaśmiałam się i usiadłam na miejscu należącym do Ann-Katherin zdejmując przy tym marynarkę. Marco z Mario zajęli miejsca koło mnie.
-Jeszcze musimy czekać na Watzke.-westchnął Mats stawiając na stole herbatę i zajął swoje miejsce, zaraz koło niego Cathy.
Dosiadł się jeszcze do nas Auba i Lewandowscy. Wesoły stoliczek się zapowiadał. Na sali zbierało się coraz to więcej osób. Większość z nich widziałam dopiero pierwszy raz na oczy, ale cóż się dziwić. Przysłuchiwałam się rozmową przy naszym stoliku. Zorientowałam się, że reszta stoi już niedaleko mównicy. Tylko my wyszliśmy na te dziadki co muszą usiąść.
-Chyba powinniśmy się już zbierać. –podniósł się od stołu Mats i podał dłoń Cathy. Robert uczynił to samo względem Ani, Marco z resztą też. Cóż za klasa, panowie. Gdzie ona się podziewa na co dzień? Kiedy szliśmy już w kierunku zbierających się osób puściłam rękę Marco. Wydawało mi się, że coś zobaczyłam. A raczej kogoś.
-Idź, zaraz dołączę.
-Stało się coś?
-Nie, spokojnie.

Poszłam w zupełnie innym kierunku niż wszyscy się zeszli. Było to wejście na sale przez hotel. Na schodach siedziała mała dziewczynka ubrana w różową sukieneczkę i buciki z czerwoną kokardką na głowie. Płakała.

-Hej, czemu płaczesz? Co się stało?-ukucnęłam przy niej i położyłam jej dłoń na ramieniu.
-Zgubiłam się…-wychlipała i zaczęła ścierać łzy z oczu.
-Z kim tu przyjechałaś?
-Tatuś…-rozpłakała się jeszcze mocniej. Nie mogłam na to patrzeć. Usiadłam koło niej i posadziłam sobie na kolanach.
-Nie płacz, znajdziemy twojego tatę. Jak masz na imię?
-Aneta.
-Ja jestem Inga.
-Ładnie. Znajdziemy tatę?
-Pewnie, poszukamy go. Gdzie ostatni raz go widziałaś?
-Nie pamiętam…-rozpłakała się na nowo tym razem oplotła swoimi małymi rączkami moją szyję.
-Nie płacz, księżniczko. Twój tata poszedł na jakieś spotkanie może?
-Tak. Teraz. A ja byłam z panią Jess.
-To może gdzieś tu jest. Zaraz go znajdziemy.
-A mogę do ciebie mówić ciociu?
-Pewnie. Wezmę cię na ręce i poszukamy taty.
Tak też zrobiłam. Mała do najlżejszych nie należała ale po coś jednak ćwiczyłam te dwa i pół tygodnia z Anką. Powinnam dać radę.
Kiedy tylko znalazłyśmy się w sali, gdzie kończył już przemowę pan Watzke zobaczyłam, że misja odnalezienia taty małej blondyneczki nie będzie takie proste. Poza zawodnikami Borussii zgromadziło się dwa razy tyle nowych ludzi.
-Widzisz gdzieś tu tatę?-spytałam. Mała tylko pokręciła przecząco głową i mocniej objęła rączkami moją szyję. –Spokojnie, damy radę. Mamy fajną tajną misję.
-Jak Barbie-agentki?
-Dokładnie tak!-uśmiechnęłam się szeroko, choć nie miałam zielonego pojęcia o filmie o jakim mówi. Namówię Marco, żebyśmy nadrobili zaległości.
Przecisnęłam się z dziewczynką na rękach przez cały tłum. Doszłam na sam początek równo z czasem, kiedy po całej sali rozbrzmiały oklaski. Postanowiłam podejść do mównicy i zapytać, wydawało się to najsensowniejszym rozwiązaniem. Akurat pan Watzke schodził, kiedy go minęłyśmy. Obejrzał się na mnie ze zdziwieniem nic nie rozumiejąc. Podeszłam do mikrofonu.

-Przepraszam państwa, zagubiła się ta oto mała księżniczka.-uśmiechnęłam się do niej widząc, że była zawstydzona przez ten cały tłum. Objęła mnie mocniej i położyła policzek na moim ramieniu. Słodka –Ma na imię Aneta i szuka taty. Jeśli ktoś z państwa będzie wiedział, miał jakiś kontakt to bardzo proszę o informację, na razie będzie pod moją opieką. –skończyłam widząc, że nikt się nie odezwał zaczęłam kierować się do zejścia z mównicy. W jednej chwili do sali wpadł jakiś mężczyzna, cały zdenerwowany. Jak tylko na nas spojrzał chyba poczuł ulgę. To musiał być jej tata. To musiał być… Co za przypadek. Upieczemy jeszcze dwie pieczenie na jednym ogniu.

-Anetka! Dziecko! –krzyknął z uśmiechem. Mała natychmiast oprzytomniała i poderwała głowę. Po chwili zobaczyła swojego tatę i radośnie pisnęła.
Zeszłam z podestu i niezauważalnie mijając tatę podałam mu moją torebkę. Szepnęłam mu do ucha, żeby był w pobliżu z Watzke. Zostawiłam go w totalnym otępieniu. Błagam tato, słuchaj się mnie. Proszę!
Podeszłam do pana sponsora, wróć, taty Anety z uśmiechem.

-Tatuś!-ucieszyła się i w jednym momencie zaczęła płakać. Co za wspaniałe dziecko. Działa na moją korzyść.
-Hej, malutka, nie płacz, znalazłyśmy przecież twojego tatę.
-Wiem. Ale ja się wtedy bałam. Jak ciebie nie było.-wyznała i mocno mnie przytuliła nie zwracając najmniejszej uwagi na odnalezionego rodzica.
-No już, królewno, nie płacz. Przytul lepiej swojego tatę, też się o ciebie martwił.
-Naprawdę?
-Oczywiście, dziecko najdroższe. Odchodziłem od zmysłów. Nie uciekaj już proszę od Jessi.
-Przepraszam tatusiu!-powiedziała z powagą i wyciągnęła ku niemu rączki. Podałam ją tacie na ręce i zaczęłam się rozglądać. Tata jednak zrozumiał i już stał za tatą Anety zagłębiony w rozmowie z Watzke.
-Mam chusteczki w torebce. Tylko ma ją tata…-westchnęłam jak najbardziej naturalnie i zaczęłam szukać go wzrokiem…
-Nie trzeba, i tak już dużo pani zrobiła. Nie wiem jak mam się pani odwdzięczyć.
-Bez przesady, to nic wielkiego. Każdy na moim miejscu by tak postąpił.
-Nie prawda ciociu! Jeden pan nawet na mnie nie zwrócił uwagi. Był strasznie stary. I miał brodę.-zaprzeczyła dziewczynka i pociągnęła nosem.
-To jednak dobrze, że cię znalazłam. O! Tato! Tu jesteś!-udałam zaskoczoną podchodząc do dwójki najlepszych aktorów tego wieczoru. –Masz moją torebkę?
-Oczywiście. –podał mi ją a ja sama zaczęłam szukać chusteczek. Scena należy do ciebie, tato. –O! Pan Schmidt! Bardzo mi miło pana poznać osobiście.
-Pan Klopp. O, i pan Watzke. Cóż za spotkanie. Szukałem panów, nie mogłem znaleźć. Potem jeszcze wyszła ta sprawa ze zniknięciem małej.
-Nasze córki się za to znalazły.-odpowiedział z uśmiechem. Podałam dziewczynce chusteczkę, a ona sama wydmuchała nos po czym zadowolona schowała chusteczkę do marynarki swojego taty. Każde z nas powstrzymywało śmiech, jednak widząc śmiejącego się „Pana sponsora” zgodnie do niego dołączyliśmy.
-Zadzwonię do opiekunki. Z dzieckiem na takie przyjęcia widzą państwo co tu się dzieje.
-Ale ja mogę zostać z ciocią Ingą!
-Kochanie, mówi się pani Inga jeśli już.
-Nie, nie. Ciocia Inga jest w porządku.-uśmiechnęłam się i poprawiłam małej kokardkę spadającą z głowy. –Może zostać. Ani jedna ani druga córka nie będzie wam przeszkadzać w rozmowach.-uśmiechnęłam się szeroko. Chyba wszystko szło ku dobremu.
-Widzisz tato? Mogę zostać z Ingą?
-Kochanie, ale tylko dopóki nie przyjdzie Jess. Pani Inga też ma swoje plany na wieczór.
-No dobrze. Chcę teraz w takim razie do Ingi.-powiedziała twardo. Jak tylko została postawiona na podłodze od razu do mnie podeszła i złapała za rękę.
-Swoją drogą, nie miałem pojęcia, że ma pan córkę.-zwrócił się do taty
-Widzi pan, mamy czas, możemy porozmawiać.-zaśmiał się a razem z nim Watzke i cały pan Schmidt. Może tylko ja tego nie złapałam.
-Pani Ingo, jeszcze raz dziękuję. Jess jest taka niska, o rudych włosach tak, żeby pani mogła ją rozpoznać.
-Oczywiście. Damy radę, proszę się nie martwić.
-Ależ skąd. Jestem spokojny. Już tak. Naprawdę dziękuję.
-Ależ naprawdę nie ma za co. Nie będę marnować waszego czasu. Pójdziemy się pobawić do innych dzieci… Przepraszam, piłkarzy.
-Dobrze.-odpowiedział śmiejąc się do rozpuku. –Do zobaczenia.
-Do zobaczenia. –pożegnałam się z nim uściskiem ręki i mrugnęłam do taty, który po chwili odpowiedział mi tym samym.

Poszłam z dziewczynką do stołu, przy którym siedzieli już wszyscy poza mną i Lewandowskimi. Usiadłam na swoim miejscu i wzięłam dziewczynkę na kolana.
-To jest Aneta. A to są Mats, Cathy, Mario i Marco.-przedstawiłam ich sobie
-Cześć.-przywitała się lekko speszona dziewczynka, czym wywołała uśmiech na twarzach wszystkich.
-Cześć, ile masz lat?-zagadała Cat
-Prawie pięć.
-To już duża dziewczyna. Masz chłopaka?-zainteresował się Götze na co ja zrobiłam typowego facepalma. Ten człowiek jest niereformowalny. I nie raz mi to już udowodnił.
Po dziesięciu minutach przyszła po dziewczynkę opiekunka. Od razu zagościł smutek na twarzy małej, jednak nie protestowała i przytuliła mnie na pożegnanie, Cathy posłała całusa a chłopakom po prostu pomachała.

-Cudowna mała.-westchnęłam machając do dziewczynki, która po chwili zniknęła ze swoją opiekunką z sali.
-Reusiątek nie planujecie?-no kto mógł powiedzieć jak nie Götze?!
-Ty się na mnie uwziąłeś. Jak nie banieczki na moim przemówieniu tak…
-Tylko dwa razy.
-O mało byś nie spaczył biednego, kochanego dziecka.
-Prędzej czy później i tak by to nastąpiło. Szkoda, że nie zapytała skąd się biorą dzieci…
-Czy on coś ćpał?
-Nie, ale przypuszczam, że jest głodny.-śmiał się Hummels obejmując Cathy ręką.
Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam siedzących tatę, pana Watzke i jeszcze jakiegoś mężczyznę, którego widziałam po raz pierwszy ale pewnie był kimś z administracji Borussii toczących rozmowę ze Schmidtem.  Oby wszystko dobrze poszło.
-Co tak patrzysz?-zapytał mój cudowny chłopak oglądając się za moim wzrokiem.
-Rozmawiają z ważnym sponsorem. Ta dziewczynka jest jego córką.
-Podpiszą to, zobaczysz.
-Czemu jesteś tego taki pewien?
-Masz swój urok. Bym mu dał nieźle w szczenę gdyby nie stał tam twój tata.
-Przesadzasz, był miły. Martwił się o córkę.
-Przy okazji nie omieszkał zahaczyć wzrokiem o twój dekolt.
-Reus. Ja cię proszę. Nie bądź Götze.
-Twój wybór. Swoją drogą gdzie ten polazł?

Rozejrzeliśmy się dookoła w poszukiwaniu naszej zguby. Gdzie indziej jednak ona mogła być jak nie przy szwedzkim stole? Pomachał do nas szczypcami, którymi nakładał jakąś sałatkę i zaczął się rozglądać za kolejnymi przysmakami.
-Powiedz mi, Inga, czym on się różni od tej dziewczynki?
-Jest chłopcem. –odpowiedziałam po chwili zastanowienia i wszyscy przy naszym stoliku się roześmialiśmy.

Kilka minut później poczułam wibracje w mojej torebce. Wyjęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Tata? Otworzyłam sms’a.
„Mamy to!:)”

Czyli się udało… Tylko jak on to wysłał, skoro cały czas siedział przy stole i rozmawiał?
-Marco, podpisali!-pisnęłam ze szczęścia i przytuliłam się do niego.
-Mówiłem? Chodź, przejdziemy się. Mają tu fajny ogród.-wstał i pociągnął mnie za rękę. I miałam się sprzeciwić? Zabrał marynarkę z mojego krzesła i pomógł mi ją założyć.

Złapał mnie w talii i poprowadził w stronę korytarza a potem wszyliśmy na ogród.
Był piękny, urządzony w stylu japońskim. Egzotyczne drzewa, krzewy poprzycinane w fikuśny sposób, mały potoczek a nad nim drewniany most. Uroku dodawały piękne rzeźby i dróżki wyłożone kamieniami.

-Pięknie tu.
-Właśnie sobie o nim przypomniałem. Stwierdziłem, że ci się spodoba.
Spacerowaliśmy alejkami rozmawiając o największych błahostkach świata. Uwielbiałam to, że zawsze mamy tyle sobie do powiedzenia. Marco opowiadał mi trochę o Dubaju i odpałach Auby z Mario. Było nam razem tak dobrze. Wiedziałam jednak, że jest temat, który muszę poruszyć. 
Staliśmy objęci na moście i patrzyliśmy na płynącą wodę.

-Musimy porozmawiać.-zaczęłam spoglądając na niego
-Cały czas rozmawiamy.-mruknął i pocałował mnie w szyję. Wiedziałam, że jeśli dłużej to potrwa moja odrobina odwagi w ogóle zniknie. Wzięłam głęboki oddech.
-Czytałam opinię psychologa z ubiegłych lat. –szepnęłam. Poczułam jak Marco bierze głęboki oddech i zaciska dłonie na moich biodrach.
-Jakie opinie?-zapytał ostrożnie.
-Co się wydarzyło w dwutysięcznym trzynastym roku?-odwróciłam się do niego, by móc mu spojrzeć prosto w oczy.
-Rozmawialiśmy o tym.
-Dalej będziesz mnie zbywał? Ile razy mam powtarzać jak bardzo cię kocham? Co mam do cholery zrobić, żebyś zrozumiał, że cię kocham? Mam się z tobą przespać? Proszę bardzo, tu jest hotel, na pewno jest jakiś pokój…
-Nie o to chodzi. Dobrze wiesz.
-Nie. Chodzi o to, że nic nie wiem. Wiedzą Lewandowscy, wie pół jak i nie cała drużyna, wie Watzke, wie nawet mój ojciec! Twoja cała rodzina.
-To nieistotne.
-Nie? To dla czego przez ten rok byłeś załamany psychicznie?
-Nie byłem.
-Nie kłam. Poszłam do archiwum po twoje osobiste opinie z…
-Co ty zrobiłaś?-prawie krzyczał. Widziałam w jego oczach ból, strach i rozczarowanie. Tego się bałam. –Co ty zrobiłaś? Wiesz co? Albo lepiej nic nie mów.-uderzył pięścią w poręcz mostu i wyminął mnie. W porę się otrząsnęłam i podbiegłam do niego. Chwyciłam go za ramię. Jezu, był cały spięty.
-Stój, proszę, Marco. Nie wzięłam tych akt.
-Cudownie! Sumienie złapało, co?
-Nie mów do mnie w taki sposób.
-Cholera, Inga, a jak mam mówić? Ile razy mówiłem ci, że nie. To temat zamknięty.
-Ani razu nie powiedziałeś, że to temat zamknięty. Za pierwszym razem powiedziałeś o nieodpowiedniej chwili a za drugim, nie chciałeś tej chwili już psuć. Zbywasz mnie. Masz mnie głęboko gdzieś.
-Nie!
-Nie? To powiedz mi całą prawdę! Czuję się jak idiotka. Wariuję. Nie wiem co mam myśleć.
-Nie. Powiem ci jedynie, że to przeszłość i temat zamknięty. I mam nadzieję, że nie zrobisz żadnego głupstwa i nie weźmiesz tych akt. To moje prywatne sprawy.
-Chrzań się, Reus. Prywatne sprawy. Sobie wymyśliłeś. Albo mi powiesz, albo…
-Albo co? –krzyknął. Naprawdę krzyknął. Przeszły mi ciarki po plecach. Stanęłam i patrzyłam na niego jak wryta. W jego oczach aż kipiała złość. Miałam się go bać? Nie drugi raz. Nie… -Wychodzę. Mam dość. –oznajmił i skierował się do wyjścia z ogrodu.
-Marco!-krzyknęłam za nim. Nie dałam rady biec. Moje nogi były jak sparaliżowane. Nie rozumiałam co się dzieje.
-Po prostu daj mi spokój. O to cię proszę. Cześć.-odpowiedział i wyszedł zostawiając mnie z milionem pytań, myśli, emocji.

Co się właśnie stało? Zerwaliśmy? Nie, na pewno nie. Nie powiedział, że z nami koniec. Ale mam mu dać spokój. Na chwilę? Czy na zawsze? Nie mógł ze mną zerwać. Przecież mnie kocha. A jeśli nie? W takim razie po co dawał mi naszyjnik? Musiał mnie kochać. Nie wiedziałam już nic. Miałam jedynie dość i chciałam znaleźć się już w domu, pod kocem z kochanym kotem. Ruszyłam do hotelu. Będzie tam jeszcze? Może wyszedł.
Szłam korytarzem. Na jego końcu spostrzegłam Roberta.

-O, Inga, wiesz czemu Marco wyszedł w takim nastroju? Prawie drzwi wyleciały z zawiasów…
-Możesz mnie zawieść do domu?-zapytałam zatrzymując się przed brunetem.
-Wszystko w porządku?
-Nic. Lewy, tak czy nie?
-Nie no, jasne. Zabiorę tylko marynarkę bo tam mam kluczyki.
-Dzięki.
Weszłam na sale i rozejrzałam się dookoła. Jakby nic się nie zmieniło odkąd wyszliśmy. Mario nawet już nie jadł. Oparłam się o ścianę, kiedy podszedł do mnie tata.

-Co tam?
-Ja już jadę. Mam klucze, odwiezie mnie Lewy. Gratuluję tej umowy. –powiedziałam na jednym wydechu
-Pokłóciłaś się z Marco?
-A co, zrobił jakąś aferę?
-Nie, nawet go nie zauważyłem. Hans powiedział, że wyszedł. Sam założyłem, że się pokłóciliście. Mocno?
-Nie wiem, tato. Nie umiem o tym myśleć trzeźwo. Trochę jestem w szoku. Albo niekontaktująca po jakiejś narkozie.
-Możemy pojechać, w sumie…
-Nie, spokojnie. Baw się, może się jeszcze rozkręci. Może jakieś sponsoringi. Nie powinieneś tak szybko wychodzić. Nie martw się o mnie.
-Jak tak mówisz to jednak się zaczynam.
-Spokojnie. Dam radę.
-Dzwoń jak będę miał przyjechać.
-Nacieszę się chwilą samotności. Chyba tego potrzebuję.
-Pewnie.-powiedział ciepło i mnie przytulił. Kiedy tylko mnie puścił koło niego już stał gotowy Robert.
-Idziemy?-zapytał na co tylko pokiwałam głową.
Jechaliśmy w kompletnej ciszy. W duchu dziękowałam Robertowi, ze o nic więcej nie pyta. Powoli zaczęłam się uspokajać, lecz czułam, że byłam coraz dalej od rzeczywistości.
-Inga, jesteśmy, chodź…
-Robert, dziękuję, ale chciałabym zostać sama. Jedź z powrotem i się baw.
-Na pewno? Mogę zostać z tobą.
-Tak, jedź. Poradzę sobie.

Pożegnałam się z nim buziakiem w policzek i weszłam do domu. Była dopiero dwudziesta. Zrzuciłam w przedpokoju szpilki i torebkę, z której jedynie zabrałam telefon. Jak doszłam do mojego pokoju wrzuciłam marynarkę na krzesło, zdjęłam sukienkę i przebrałam się w piżamę. Nawet nie zmyłam makijażu ani nic nie zrobiłam z włosami. Mój kochany kot siedział już na poduszce. Usiadłam na łóżku opierając się o ścianę. Czas przestał istnieć. Tata kiedy wrócił zajrzał do mnie. Powiedział, żebym spróbowała zasnąć. Pokiwałam tylko głową nawet nie zmieniając pozycji. Nim się spostrzegłam na dworze było już ciemno. Nie robiło to na mnie jednak żadnego wrażenia. Nie czułam zmęczenia, radości, nie czułam smutku, żalu. Od czasu pozwoliłam moim łzom swobodnie spływać.
Na dobrą sprawę pękłam po trzeciej w nocy. Całe emocje z tej rozmowy puściły i naprawdę zaczęłam płakać. On ze mną nie mógł ze mną zerwać. To nie może się skończyć tak po prostu, z takiej głupoty… Przeze mnie. Ale czy niepotrzebnie poruszyłam ten temat? Ja po prostu muszę wiedzieć. To mi nie daje spokoju. Czy powinnam go przeprosić? Oboje na siebie naskoczyliśmy. Moje poczucie winy chyba nie było aż takie jakie powinno być. On na mnie krzyknął. On trzyma tajemnice i ma mnie gdzieś. Ale może i ja zbyt bardzo podstawiłam go pod ścianą. Mam mu dać kolejny czas czy pogodzić się z tym, że nigdy się nie dowiem? Z tym drugim byłoby trudno.
Złapałam za telefon. Nie zważając na to, że dobiegała już czwarta nad ranem postanowiłam do niego napisać.

„Czy my zerwaliśmy?”
 Raz się żyje. Może i prosił, żebym dała mu spokój ale zbyt dużo już czekałam. Zbyt bardzo mi na nim zależało. Oby to odwzajemniał. Kilka chwil później dostałam wiadomość. Czy to możliwe, że też nie spał?
„Inga.. Nie. Na pewno nie ja.”

„To dobrze.”

Odpisałam i odłożyłam telefon na szafkę nocną. Jeszcze byłam w związku. Nie mogę pozwolić, żeby to się rozpadło. Będę walczyć póki nie będę na straconej pozycji.








~~~

Już 49 część..Za tydzień 50. Sama w to trochę nie wierzę. Nie przynudzam was? Jeśli tak, to mam na celu lekkie rozbudzenie w kolejnej.:) A propo! Będzie trochę inna od poprzednich. Postanowiłam wpleść w nią słowa piosenki, która mi tam idealnie pasowała. No i punkt widzenia naszych bohaterów będzie się zmieniał co jakiś czas bez oznaczenia tej zmiany..Dacie radę zrozumieć. Tak mi się wydaje.  Mam nadzieję, że uda mi się przekazać to co chciałam...ale to się okaże za tydzień! (już zacieram ręce!) Inga wreszcie powiedziała co o tym myśli i..no właśnie co? Co myślicie? I co dalej?..:) 
Za tydzień kolejny (a 51 za 3 tygodnie licząc od dzisiaj..tzn.po 50 będzie tydzień przerwy-żeby Wam nie zawracać głowy w Wielkanoc.. Z resztą po prawej stronie są daty, które staram się uzupełniać na bieżąco!:) )
Ściskam mocno!<3

sobota, 5 marca 2016

Czterdzieści osiem.




Te dwa tygodnie były horrorem. Miałam ochotę czasami rzucić wszystko, pojechać do Dubaju i po prostu przytulić się do Marco, by dał mi trochę siły. Okropnie stresowałam się przemową. Sto razy coś poprawiałam. Zawsze coś nie tak.
Jedyne co mnie rozbawiło, to rozmowa z zarządem Borussii o ich opinii o drużynie i zawodnikach. Zwykle takie rozmowy przeprowadza się osobiście, ubranym elegancko, co było zupełną odwrotnością do rzeczywistości, kiedy i ja, i pan Watzke i Zorck siedzieliśmy po obu stronach ekranu laptopa w jeansach i podkoszulkach.

Każdego dnia rozmawiałam z Marco. Zazwyczaj przez Skype’a, a po nocach pisaliśmy do siebie to sms’y, to na Facebooku. Tyle kilometrów nie stanowiło dla nas przeszkody, ale stanowiły główną przyczynę strasznej tęsknoty.

Jednej nocy po prostu spakowałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy do torby,  oznajmiłam Ani, że zobaczymy się kolejnego dnia po pracy, wezwałam taksówkę i pojechałam do mieszkania Marco. Kiedy tylko przekroczyłam próg jego mieszkania od razu na moją twarz wkradł się uśmiech. Poszłam do łazienki umyć się. Może jestem trochę sentymentalna, ale użyłam jego żelu pod prysznic. Uwielbiałam ten zapach. Zwłaszcza pomieszany zapachem jego perfum, skóry… Przebrałam się w piżamę i poszłam położyć się do łóżka. Przed zaśnięciem wysłałam krótkiego sms’a do mojego ukochanego.

„Dziękuję za klucze. Przyniosłam kilka rzeczy…może zostawię tu piżamę jeśli chcesz mnie tu przetrzymywać:). Użyłam trochę twojego żelu pod prysznic. Zmieniłeś pościel? Nie pachnie już tobą..:( Tęsknię. Już niedługo się zobaczymy. Dobranoc.”


Wtuliłam się w jego mięciutką kołdrę i odpłynęłam w sen. Chyba pierwszy błogi, spokojny, twardy sen. Łóżko Marco działało na mnie najwyraźniej zbawiennie.
Kiedy tylko się obudziłam zrozumiałam, że zaspałam do pracy. Słońce już jasno świeciło na błękitnym niebie, a ptaki goniły się rozbudzone w powietrzu. Musiała być co najmniej jedenasta. Zapomniałam zupełnie o budziku. Poderwałam się na równe nogi, zrzuciłam z siebie piżamę i przebrałam w normalne ubranie. Szybko pomalowałam rzęsy i zadzwoniłam na taksówkę. Miała być za pięć minut, więc nie aż tak źle. Zamknęłam mieszkanie i włączyłam windę. Pięknie, Inga. Godzina spóźnienia. Wybiegłam z klatki i wyszłam poza ogrodzenie osiedla, gdzie akurat podjeżdżała taksówka. Powiedziałam taksówkarzowi, gdzie ma jechać i w końcu odetchnęłam z lekką ulgą.
Jeszcze czeka mnie tłumaczenie się przed prezesem. Kiedy tylko oparłam głowę o zagłówek siedzenia zadzwonił mój telefon.


-Hej, kochanie…
-Coś się stało?
-Miałam ciężki poranek. Jadę właśnie spóźniona do pracy. Zbyt dobrze mi się spało a zapomniałam ustawić budzika.
-Zjadłaś chociaż śniadanie?
­-…
-Wróć do domu i zjedz śniadanie, tak nie można. Na Idunie też nic nie zjesz.
-Ale Marco, ja…
-Powiedz taksówkarzowi, żeby zawrócił.
-Ale…
-Bez „ale”. Nie pozwolę, żebyś głodowała cały dzień. Usprawiedliwię cię przed szefem. No już.

-Przepraszam, możemy zmienić kierunek?-powiedziałam niechętnie do taksówkarza i podałam adres mojego domu.

-Zadowolony?-zapytałam Marco
-Bardzo. Nie bądź zła. I tak byś nic pożytecznego nie zrobiła głodna.
-Czasami przesadzasz z tą troską.
-Nie zmienisz tego. Zbyt bardzo cię kocham.
-I chyba nic na to nie poradzę.
-Niestety nie. Za dwa dni mam ostatni sparing.
-Będę oglądać. Też możesz postrzelać trochę goli.
-Dziękuję za pozwolenie, przekażę trenerowi, że mogę strzelać.
-Oczywiście. A ja chyba zacznę na nowo tą przemowę pisać…
-Na to również się nie zgadzam. Czytałaś to co najmniej sto razy, dziesięć wygłaszałaś mi przez Skype’a… I ty chcesz pisać nową? Ta jest idealna. Uwierz, poprzedni psycholog stał przy mównicy pięć minut, a ty potrafisz aż do dwudziestu. Odpocznij wreszcie.
-Tylko dzisiaj. A jak nie piszę nowej to muszę sobie jeszcze poczytać.
-Umiesz ją prawe na pamięć.
-Prawie.
-Nie mam na ciebie siły dzisiaj.-westchnął ze śmiechem
-Cóż, trzeba było nie dzwonić.
-Gdybym nie dzwonił to byś głodowała w pracy. Potem byś zjadła, a na ćwiczeniach z Anią byś jeszcze zemdlała.
-Zgrywaj, zgrywaj tego bohatera.
-Jaka ty bywasz zmienna.. Najpierw mi piszesz sms’a , którego czytałem z dziesięć razy w nocy z ogromnym uśmiechem, a potem wraca wiedźma.
-Wiedźma?!
-Wiedźma.
­-Nie żyjesz, Reus.
-Jest zbyt dobrym zawodnikiem, żeby go uśmiercać, Inga.-usłyszałam w słuchawce głos…taty? Dał mu telefon. Co za dziad. Już ja się z nim policzę.
-Hej tato, co u ciebie!
-Trening. Zabrałem już mu ten telefon bo siedzi i się szczerzy zamiast się przebierać. Co tam u ciebie?
-A, w porządku, wracam do domu.
-
-Tato, jesteś tam?
-No ładnie, ładnie. Marco mi właśnie nakablował.
-No nie.
-Mówi, że to za tego bohatera. Nie wiem o co chodzi ale ok. Przebieramy się panowie!-krzyknął do reszty i usłyszałam głos zamykanych drzwi
-Czy właśnie wyszedłeś z szatni z telefonem Marco?
-Może potem zapomni a ja sobie poczytam wiadomości.
-…-zatkało mnie i nie wiedziałam co mam powiedzieć. Żartuje? Tylko nie moje sms’y z Marco!
-Rozumiem, że lepiej żyć w nieświadomości.-zaśmiał się –Żartowałem oczywiście, żeby nie było.
-Coś się ostatnio nie do końca znam na żartach. Poczekaj chwilkę, muszę wysiąść z taksówki.

Zapłaciłam taksówkarzowi i poszłam otworzyć bramę. Weszłam na teren posesji, gdzie od razu podbiegła do mnie Emma radośnie szczekając.
-Oho, chyba słyszę moją ulubioną psinę. Jak tam się ma? Schudła?
-Nie wiem czy schudła ale poprawiła kondycję. Dziesięć kilometrów po lesie to nie lada wyczyn dla mnie a co dopiero dla Emmy. Jak wróciłyśmy tylko się napiła i padła na posłanie jak nieżywa.
-No to faktycznie wycisk. A propo wycisku… Witam drogie panie! Tak, tak, to trawa. Można po niej biegać i to nawet dwadzieścia okrążeń.  No, już jestem. Nie będę ci zawracał głowy. Idź i zjedz coś pożywnego. Potem możesz, jak już musisz, pracować.
-A będę. I oczywiście zjem. Już więcej zemst nie chcę.
-Otóż to. Zdzwonimy się jeszcze.
-Daj im wycisk. I pozdrów ich ode mnie.
-Obiecuję, że dam. Do usłyszenia!
-Paa!


Weszłam do mieszkania i odłożyłam torebkę na komodę.
-Jestem!-krzyknęłam i weszłam do kuchni, żeby zrobić coś do jedzenia.
-Hej, a ty co, nie w pracy?-podeszła do mnie i wyjęła coś z piekarnika
-Nie, Marco mnie odesłał do domu, nie pytaj.
-Okeeej. Tu jest zapiekanka warzywna. Jeszcze ciepła, niedawno jadłam.
-Dziękuję, jesteś wspaniała.
-Jakie plany na dzisiaj?
-No chciałam popracować nad tą przemową…
-Okej, czyli najpierw Karate Cardio, potem możemy iść pobiegać. Obiad, zakupy, herbata, mecz Borussii.
-„My”?
-Dokładnie. Tylko nie mów, że masz pracę. Pracą żyłaś dwa tygodnie.
-Niech ci będzie.-westchnęłam i zajęłam się jedzeniem mojego śniadania. Co za dzień.




~dwa dni później~

Tego dnia obudziłam się z nową energią. Ucałowałam Kloppsika w jego kochany łepek i wyszłam z łóżka. W łazience nałożyłam maseczkę i wzięłam długą kąpiel. Zmyłam maseczkę, zrobiłam delikatny makijaż i założyłam moją ulubioną beżową sukienkę.
Ku mojemu zdziwieniu Ania jeszcze spała. Przecież była już dziewiąta. Dziwne.
Zrobiłam dla nas sałatkę grecką z fetą i oliwkami, do tego naszą ulubioną zieloną herbatę.
-Hej, hej, zaspałam. O, śniadanie, najpierw zjem a potem wezmę prysznic. O, właśnie, umówiłam się z Agatą, Lisą i Cathy do galerii żebyśmy wybrały sukienki na to całe rozpoczęcie Bundesligi. Może pójdziesz z nami.
-Mogę… Nie mam przygotowanej żadnej sukienki.
-No, to super, smacznego.

Ej, ej, wszystko w porządku czy to mi się wszystko pomyliło? Dwudziesty siódmy sierpnia. To dzisiaj. Sprawdziłam jeszcze raz na telefonie i tylko przekonałam się o mojej racji.
Rok temu dostałam już telefon ledwo co po północy. Pewnie zapomniała. Uśmiech trochę zszedł mi z twarzy i zmienił się w ten wymuszony. Zjadłam śniadanie i poszłam zmywać naczynia.
Jak tylko Ania się przebrała pojechałyśmy samochodem pod galerię. Spotkałyśmy się z dziewczynami w jednym ze sklepów. Agata znalazła wieszak z sukienkami dla ciężarnych. Chciała jak najlepiej ukryć już widoczny brzuszek przed mediami. I dobrze, nie będzie aż takiego rozgłosu wokół niej i całej rodziny. Przynajmniej na razie.
-Agata, w tej jest naprawdę Idealnie. Musisz ją wziąć. –zapewniłam blondynkę która z niezdecydowaniem przeglądała się w lustrze. –Nie widać żadnej ciąży poza tą spożywczą.
-No bardzo śmieszne. Ale na pewno?
-Jest pięknie. Inga ma rację, wyglądasz super. Nie że spożywcza, jest po prostu luźna i spełnia swoje zadanie. Do tego czarna marynarka…
-I będę wyglądała jak na pogrzeb.
-I czerwone buty na delikatnym obcasie.
-To będzie hit!-przyklasnęła mi Cathy, która przeglądała swoje wybrane sukienki.  –Inga, czarna czy czerwona?-pokazała mi dwie.
-Jeny, dziewczyny, ja zaraz będę miała wodę z mózgu. Ślicznie ci i w tej i w tej.
-Ja myślę, że powinnaś wziąć czarną a Inga czerwoną. Jej jest pięknie w czerwieni.
-Chyba nie powinnam zakładać czerwonej. Jest dość wyzywająca. Będę tam jako psycholog, nie WAG.
-Ta czerwona jest elegancka. Z czarną marynarką. Do tego piękne czarne szpilki i jakieś dodatki. Na bankiet zdejmiesz marynarkę i będziesz wyglądać cudownie. Patrz, jest stonowana, nie rzuca się w oczy. Idealna dla ciebie.
-Agatka, ty tu możesz ekspedientką zostać i naciągać klientki.  Jak ty bierzesz swoją to ja wezmę tą czerwoną.
-Stoi!-uśmiechnęła się promiennie i poszłyśmy obie do kasy. Chwilę później dołączyła do nas Cathy, która zdecydowała się na czarną sukienkę. Cena nie była aż tak kosmiczna, a ja stwierdziłam, że powinnam zaszaleć i sprezentować ją sobie na urodziny. Coś mi się od życia należało. Ta sukienka faktycznie mówiąc nieskromnie fantastycznie na mnie leżała więc jeszcze łatwiej wydało mi się te kilkanaście euro. No może trochę więcej.
Ania zaproponowała dziewczyną, żeby przyjechały do nas i zjemy razem obiad. Cathy z Lisą pojechały samochodem przyszłej pani Hummels, a my z Agatą pojechałyśmy samochodem Ani.
Do domu dojechałyśmy równo. Musiałam uspokoić Emmę, która nieufnie podeszła do nowych gości i cicho warczała. Kochana psina, niejednego złodzieja by pogoniła.

Ania z Cathy poszły do kuchni, a nasza pozostała trójka zasiadła przed telewizorem niańcząc Kloppsika.
-Co za słodziak.-zaśmiała się Lisa i zaczęła go głaskać po łapce. Kociak tylko mruczał zadowolony.
-Nie za dobrze ci? Hmm?-zapytałam zwierzaka i pogłaskałam go po nosku.
-Co za pieszczoch.-śmiała się Agata –Coś Ewa nie dzwoni, chyba Oliwka grzeczna.
-A właśnie miałem cię pytać co zrobiłaś z małą.
-Oliwka jest trochę podziębiona ale uparła się, żeby jechać do Sary. Mam nadzieję, że jej nie zarazi.
-A miała jakąś gorączkę?
-Nie, na razie kicha. Oby się z tego nic nie rozwinęło.

-Inga! Telefon!-krzyknęła z kuchni Ania.
Pobiegłam szybko do torebki i wyciągnęłam faktycznie dzwoniący mój telefon. Tata? Może on pamięta o urodzinach?
-Halo?
-Inga, całe szczęście, że odebrałaś. Mamy problem. –Czyli nie urodziny. Westchnęłam tylko z rezygnacją. Tylko o co może chodzić?
-Co się stało?
-Tylko się nie denerwuj. Ściągnęli Zorca, powinien niedługo być w Dortmundzie, ale teraz to nie ważne. Jest jakiś błąd w dokumentach co podobno uzupełniałaś, a mieliśmy właśnie kontrolę z UEFA. Chcą z tobą porozmawiać. Możliwe, że nie jest to takie straszne jak może to zabrzmiało…
-Jeny… To niemożliwe. Ja przecież… Boże, ja wszystko uzupełniłam, jestem przekonana, że było wszystko w porządku. –moja ręka zaczęła drżeć, sama musiałam usiąść.
-Nie wątpię w to, Inga. Może jakaś pomyłka, może czegoś nie zauważyli. Na razie musisz pojechać, bo nikogo kto by się na tą chwilę na tym znał. Zorca jeszcze nie ma.
-Dobrze, za chwilę będę.
-Ubierz się jakoś elegancko. Wiesz…
-Jasne…
-Nie denerwuj się. Może to faktycznie jakiś błąd.
-Postaram się.
-Wierzę w ciebie. My mamy jutro samolot, wiec będę dopiero po południu.
-Jasne, gratuluję wygranego meczu i w ogóle…
-Wdech, wydech. Dasz radę.
-Dam.
-Trzymam kciuki. Jak już będziesz po to zadzwoń, czekam na telefon.
-Dobra, pa.


Odłożyłam telefon do torebki i pobiegłam na górę znaleźć jakiś elegancki zestaw. Czarna sukienka z lekkim dekoltem i czarne szpilki. Do tego bransoletka, którą dostałam od Marco w Malezji. Użyłam lokówki, żeby zrobić w miarę dobrze prezentującą się fryzurę. Pożyczyłam perfum od Ani i spryskałam włosy lakierem.
-Ania!-krzyknęłam, kiedy robiłam makijaż.
-Coś się stało?-zapytała idąc korytarzem
-Możesz mnie podwieźć na Idunę? Muszę tam jak najszybciej być.
-Jasne, daj, zrobię ci tą kreskę, bo ci się ręka trzęsie. Co jest?
-Problemy z papierami, tymi co pisałam. Nie wiem więcej.
-Oddychaj. Dasz radę.
-Wiem, tata powiedział, żebym się nie stresowała. Że to może oni się pomylili.
-I tak myśl. Czekaj, jeszcze szminka.
-Tylko nie ostry czerwień.
-Malinowy z połyskiem.-wytłumaczyła i nałożyła ją mi na usta. –No, wyglądasz zjawiskowo. Nawet jeśli będą jakieś błędy oni już ich nie zauważą.
-Oho, oby.
-Jak będą przystojni to dzwoń. Przyjedziemy z dziewczynami.
-Jesteście zajęte. Ja z resztą też.
-Oj, kwestia jednego telefonu.-zaczęła się śmiać, czym trochę rozluźniła moje napięcie.-Jedziemy?
-Dobra.-westchnęłam ciężko. Cholera. Nie mogłam sobie przypomnieć, żebym zrobiła jakiś błąd.
Wytłumaczyłyśmy dziewczyną zaistniałą sytuację. Postanowiły na nas poczekać z obiadem. Całą drogę myślałam o tym spotkaniu. Trzęsły mi się aż ręce.
-Spokojnie.
-Łatwo ci mówić. Ania, jak ja coś spaprałam to klub będzie miał problemy i to niemałe. A to wszystko przez moją głupotę.
-Nie panikuj, Gusia. Może właśnie będzie dobrze i pójdzie jak po maśle.
-Taa…
Kilka minut później stanęłyśmy pod Iduną. Wzięłam kilka głębokich oddechów i wysiadłam z samochodu.

-Poczekać na ciebie?
-Wiesz, może zadzwonię. Nie mam pojęcia ile to potrwa.
-Dobra. Pamiętaj, bądź twarda. Pełen profesjonalizm, pamiętaj.
-Postaram się.
-Dać ci kopniaka?
-Nie, bo mi sukienkę wygnieciesz. Ale możesz mnie przytulić.
-Oczywiście.-uśmiechnęła i przytuliła mnie. –Dasz sobie radę. No już, zmykaj.
-Zadzwonię.
-Jestem pod telefonem!


Nie myślałam, że takie rzeczy spotkają mnie akurat w moje urodziny. Zamiast spędzać je w gronie najbliższych muszę stawić czoło zarządowi UEFA. Weszłam na stadion, gdzie spotkałam ochroniarza. Pokierował mnie na murawę, gdzie podobno byli i oglądali stadion. Przeszłam przez szatnię i weszłam po schodach do góry, by trafić w końcu na główny korytarz prowadzący na boisko. Wzięłam głęboki oddech.

Weszłam na zieloną trawę i rozejrzałam się dookoła. Ku mojemu zdziwieniu nikogo tu nie było. Podeszłam do ławki rezerwowych, gdzie wpadło mi  w oczy coś małego. Okazało się, że był to pilot. Pilot? Coś mi tu zaczynało nie grać i to nieźle. Przeszłam z nim na boisko i postanowiłam zaryzykować wciskając „play”.

Odebrało mi mowę. Na telebimie, gdzie zwykle podczas meczu jest wyświetlany wynik włączył się film. Na pierwszym slajdzie było napisane moje imię, podczas gdy w tle rozbrzmiała piosenka Hey soul sister.  Na mojej twarzy wymalował się uśmiech, gdy zaczęli kolejno wyświetlać wszyscy gracze Borussii oraz wszystkie dziewczyny, którzy na początku z wielkimi uśmiechami machali trzymając karteczki z różnymi napisami. „Laseczka^^” –Auba… No tak. Poza tym była jeszcze kartka z napisem: odważna, kochana, milunia, w połowie Niemka a jaka ładna, mądra, kochana przyjaciółka, wielka (Kubuś mój kochany..), słodka, z klasą, mistrzyni riposty, nasza pani psychiatra:) (Nuri..psycholog!) Kiedy byłam już na skraju wzruszenia zaczęły lecieć nagrania i wszyscy zaczęli składać życzenia. Na początku Ania.

~Hej mała. I co, pewnie myślisz, że zapomniałam? Z nic bym nie przepuściła okazji, żeby wypomnieć ci te biegnące latka! A tak na poważnie, dużo zdrowia, szczęścia, jeszcze więcej miłości. Chyba czas mi się kończy, więc wyściskam cię jak się zobaczymy! Sto lat!

~Uśmiechu, zdrowia i moc szczęścia!

~Szczęścia, zdrowia, pomarańczy, niech ci Reus nago tańczy!

~Ty wiesz, że nie umiem składać życzeń. Córeczko kochana, dużo, dużo zdrowia, takiego pięknego uśmiechu na co dzień, żadnych zmartwień, niech ta twoja miłość ci służy i to długo, długo. No i pięknie zaliczonej magisterki w co nie wątpię. Jeszcze sporo tych twoich urodzin przed nami, więc przygotuję się do następnych przemów lepiej.”

~Mordo ty moja! Żebyś była mądra, ładna, miła, schludna, sympatyczna, uśmiechnięta i wesoła to nie muszę ci życzyć, bo już taka jesteś. Pewnie miałaś naburmuszoną minę jak ta taka ryba z kolcami co się puszy… No wiesz, nie? No to tego, wszystkiego najlepszego to życzenia od Götzego.

~Sto lat, kochana! Tyle lat się znamy a mi zawsze Anka musi przypominać o twoich urodzinach. Nie no, żartuję. Mam ustawione przypomnienie w telefonie. Kochana, dużo zdrowia, szczęścia i tego pięknego uśmiechu, który masz na każdy dzień.  I wszystkiego czego sobie zapragniesz.

~Kochana, jesteś wspaniałą dziewczyną, podziwiam cię i tak już będzie. Szczęście już masz, jedynie mogę życzyć ci go jeszcze więcej, dużo zdrowia, jeszcze większego uśmiechu i spełnienia wszystkich swoich marzeń. Jesteś już na tej właściwej drodze, grunt, żebyś spotykała na niej właściwe i dobre osoby. Najwłaściwszą będzie nasza mała Lenka, której obiecałaś, że będziesz mamą chrzestną i trzymamy za słowo. Zawsze możesz na nas liczyć. Sto lat!


Łzy spływały po moich policzkach słysząc tyle ciepłych słów. Jako ostatni został pokazany Marco. Ktoś nagrał jego przy polsko-niemieckim słowniku. Po napisie „Dwanaście godzin później” do kadru dołączyli Piszczek z Kubą, którzy pomogli mu coś znaleźć. Potem zaczął pisać coś markerem na białej kartce A4. Kiedy moja ciekawość mnie zjadała od środka wyświetliła się jego cała postać.

~Hej, dzisiaj twoje urodziny. Chciałbym ci życzyć dużo szczęścia… ze mną. Miłości… ze mną. I radości… ze mną. A tak już na poważnie, to spełnienia twoich najskrytszych marzeń, żebyśmy stawiali razem te małe kroczki. Żebyś zawsze obdarowywała mnie tym pięknym uśmiechem… Chyba jednak przeszliśmy do życzeń dla mnie. A, i jeszcze jedno. –zniknął na chwilę z kadru a po chwili wrócił z kartką, na której widniał napis po polsku. „Kocham cię.”

Zakryłam dłońmi usta, kiedy ekran stał się cały czarny. Nie mogłam w to uwierzyć. W jednej chwili tuż przed moimi oczami wyrósł ogromny bukiet czerwonych róż. Zastygłam. Biała koszula podwinięta do łokcia, charakterystyczny tatuaż. Wzięłam głęboki oddech i na miękkich nogach odwróciłam się za siebie.
Stał tam. Jak ze snu. Z nienaganną fryzurą, pięknym uśmiechem i błyszczącymi oczami. Położyłam w niedowierzaniu dłonie na jego policzkach i zaczęłam opuszkami palców błądzić po jego twarzy.

-To ty…-szepnęłam zagryzając wargę i nie mogłam już powstrzymywać łez. Zaczęły spływać ciurkiem, wielkimi kroplami po moich policzkach.
-Wszystkiego najlepszego, kochanie.-powiedział przez co podziałał jeszcze bardziej na mój szloch. Rzuciłam się mu w ramiona i zaczęłam całować go po twarzy. Usłyszałam dźwięk spadającego bukietu, a tuż po chwili poczułam ściskające moje policzki dłonie Marco i jego usta na moich. Pocałował mnie zachłannie przekazując całą swoją długą tęsknotę i miłość. Nasze języki zatraciły się w szaleńczym tańcu. A ja dopiero zaczynałam wierzyć w to co się dzieje. Trwaliśmy w pocałunkach z dobrych kilka minut. W naszym małym świecie. Mocno się w niego wtuliłam, na co on odwzajemnił tym samym.
-Tak bardzo tęskniłam.-wychlipałam przyciskając go mocno do siebie tak, że prawie nie łapałam oddechu.
-Ja też, skarbie. Nie płacz już. Są twoje urodziny. Właśnie, mam jeszcze jeden prezent dla ciebie.
-Jesteś dla mnie najlepszym prezentem na urodziny.
-Puść mnie na chwilę. –zrobiłam to niechętnie, a on pociągnął mnie za dłoń odwracając w stronę wejścia na Idunę, gdzie stali… wszyscy. Włącznie ze wszystkimi WAG. Na czele z tatą, który trzymał tort z mnóstwem palących się świeczek. Pewnie dwadzieścia dwie.
-Wszyscy tu są dla ciebie. Chociaż udaj, że się cieszysz.-usłyszałam szept Marco przy moim uchu. 

Uśmiechnęłam się szeroko i podbiegłam do wszystkich.
-Jak mogłeś mnie tak wkręcić! Ja bym zaraz na zawał zeszła!-uderzyłam lekko pięścią w ramię tatę, na co on oddał tort Robertowi i mnie przytulił
-To wspólny pomysł, nie zwalaj winy na mnie.
-Potwierdzam, panikowała jak nie wiadomo co!-śmiała się Lewandowska
-A ty! Mendo kochana wiedziałaś o wszystkim!
-Uspokajałam cię całą drogę. Uwierz, śmiać mi się chciało widząc twoją minę.
-Nienawidzę cię!-zaśmiałam się a po chwili objęłam przyjaciółkę.
-Wszystkiego najlepszego.

Wszyscy zaczęli mi śpiewać sto lat. To były najpiękniejsze urodziny w moim życiu. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Najtrudniejsze było jednak zdmuchnięcie świeczek. Musiałam dmuchać je na dwie tury. Jak myślałam, dwadzieścia dwie. Nie tak łatwo to już ogarnąć.

-A jak się na galowo odstawiła!-śmiał się Mario i przytulił mnie –Wszystkiego najlepszego.
-Dziękuję. Mogłeś sobie darować z tym galowym strojem.
-A to akurat nie mój pomysł.-obronił się tata posyłając spojrzenie Marco.
-Nie mogę dość do siebie. Zaskoczyliście mnie. Dlaczego tylko Marco jest ubrany w garnitur a wy w klubowe dresy? Kiedy przyjechaliście?
-Dziesięć minut temu. Autokar pewnie już wyjechał z parkingu.
-Wróciliście dzień wcześniej. Nie odpoczęliście nawet po meczu.
-I mieliśmy udawać, że nie pamiętamy o twoich urodzinach?
-Mogliście po prostu zadzwonić. Jesteście kochani!
-Mamy nawet prezenty!-uśmiechnęła się szeroko Tugba i podbiegła do mnie z paczką.
-Nie trzeba było…
-Trzeba! Są twoje urodziny! Tak się przeważnie urodziny świętuje.
-Ja się przyłączę do prezentu, bo nie zdążyliśmy nic kupić, no, poza Marco, który musiał zatrzymać cały autokar i wyjść do kwiaciarni fundując zawał sprzedawczyni.
-Mów za siebie Sahin! Ja skoczyłem do FanShopu!-wyszczerzył się szeroko Lewy i podał mi malutką czarno-żółtą siateczkę z logiem Borussii. Otworzyłam ją a tam… silikonowe bransoletki.
-Mówiłaś, żebym ci kupił takie na urodziny, pamiętasz?
-Tak… Dziwię się, że ty pamiętałeś. Dziękuję!-zaśmiałam się i przytuliłam bruneta.
Dostałam pełno prezentów od dziewczyn piłkarzy. Cała ta sytuacja zaczęła mnie powoli bawić. Przypominając sobie mój strach przed rozmową z zarządem UEFA. Tata podszedł jako ostatni i oznajmił dumnie, że też udało mu się podbiec do FanShopu i sprezentował mi klubowy T-shirt z numerem 07 i nazwiskiem Klopp. W sumie to mogłaby być też moja koszulka, w końcu to także moje nazwisko. Podziękowałam wszystkim, pokroiliśmy tort na małe kwadraciki i jakimś cudem każdy dostał po małej kosteczce. Jak stwierdził pan Watzke taka porcja należy się każdemu piłkarzowi raz na rok. Oj, gdyby on widział Götzego w Malezji.
Od Lisy dostałam między innymi kijek do selfie, którego przetestowaliśmy…wróć. Po prostu zabrał mi go Mario i zrobił nam wszystkim zdjęcie i wstawił na swojego Instagrama. Ot cała filozofia. Marco niestety albo stety zapozował obejmując mnie w talii i kładąc brodę na moim barku. Dziennikarze będą mieli o czym pisać. Choć i tak prędzej czy później się wszyscy dowiedzą.
Widząc ich wszystkich ledwo żyjących podziękowałam raz jeszcze za pamięć, wspaniały film i cały ten przyjazd dzień wcześniej i odprawiłam do domu, żeby wypoczęli.

-To jak, pani Aniu, obiadek na mnie czeka?-zaśmiał się tata, kiedy razem z Marco i Lewandowskimi stanęliśmy na parkingu.
-Życzę smacznego.-uśmiechnęła się szeroko.
-Możecie przecież przyjechać i zjeść. Dla mnie nie ma problemu.
-Dzięki, ale chyba pojedziemy do siebie. Żona moja może mi wreszcie schabowego zrobi, coo?
-Zapomnij. Jak pojedziemy do nas to pójdziesz do łóżka.
-Widzisz, trenerze, nie wypada żonie odmówić pójścia do łóżka. Smacznego obiadu zatem.
-Jesteś idiotą.-zaśmiała się Ania przytulając męża. Tata roześmiał się głośno i wziął swoją walizkę
-Do zobaczenia.-pożegnał się z Lewandowskimi, po nim my z Marco. Blondyn po zapakowaniu wszystkich prezentów  zadeklarował podwiezienie go do domu. Nie miałam pojęcia co on kombinuje. Pożegnał się z nami i życzył miłej zabawy.
-Skąd twój samochód?
-Yvonne.-wytłumaczył z rozbrajającym uśmiechem.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę, że już jesteś.
-Domyślam się, że podobnie tak jak ja. Zaraz będziemy na miejscu.
-Gdzie jedziemy?
-Moja ulubiona włoska restauracja.
-Pysznie się zapowiada. Nie jesteś zmęczony?
-Trochę. Potem pojedziemy do domu, co?
-My?
-Trzy dni, pamiętasz?
-Nie mam żadnych ubrań…
-Coś tam podobno zostawiałaś. A jak nie to dam ci coś ze swojej szafy.
-Pojedziemy jutro do ciebie po coś. Twój tata jest świadomy, że nie wrócisz na noc. A nawet kilka.-zaśmiał się i złapał za moją rękę. Odłożyłam ją zaraz potem na kierownicę w trosce o bezpieczeństwo ogółu.
-Niech ci będzie. Dzisiaj jestem zbyt szczęśliwa, żeby się sprzeciwiać.
-Zapowiada się ciekawy wieczór. Chodź, jesteśmy na miejscu.-zaparkował na parkingu i wysiadł z pojazdu. Po chwili otworzył mi drzwi. 
Podał mi rękę pomagając mi wysiąść, a potem sam schylił się po coś do schowka.

-Dziękuję za róże. Chyba ci nie powiedziałam, ale są piękne.-uśmiechnęłam się i chciałam go przytulić, jednak on zatrzymał moje ręce.
-Coś…
-Decyzja. Damy radę stawić czoło prasie?
-Razem? Damy radę ze wszystkim. –pokiwałam głową na co Marco tylko uśmiechnął się i pocałował mnie w usta
-Masz aż takie oko, że widzisz wszystkich paparazzi?
-Nie, ale za parkingiem jest park i pewnie ktoś i tak już nam zrobił zdjęcie. Po zdjęciu Mario pewnie i tak wszyscy by zaczęli coś podejrzewać. A jak ktoś teraz cyknął fotę to nie będę się musiał tłumaczyć.
-Na łatwiznę idziesz jednym słowem.
-Cóż. Jestem po prostu zmęczony.
-No tak. Zatem chodźmy coś zjeść i pójdziemy do ciebie…do łóżka.
-A jak obiecałem twojemu tacie, że będę trzymać ręce przy sobie?
-Ja nic nie obiecywałam.-powiedziałam nieprzemyślanie i po chwili spaliłam buraka. –Tego nie było.
-Było!-zaśmiał się i złożył pocałunek na moim czole –Chodź.


W restauracji było naprawdę przytulnie. Nie wyglądała na bardzo drogą i ekskluzywną. Wyglądała na taką prawdziwą, włoską. Nawet jej wnętrze przypominało taką włoską knajpkę albo pizzerię. Zajęliśmy stolik niedaleko okna. Był w sumie jedynym wolnym, dwuosobowym stolikiem. Szczęście, że udało nam się z wolnymi miejscami. Kelner podał nam menu. Marco od razu zamówił lasange ze szpinakiem i czerwoną herbatę.

-A ty?-spojrzał na mnie z uśmiechem
-A co polecasz?
-Co nie weźmiesz będzie dobre.
-Może poproszę spaghetti.
-Oczywiście, a co do picia?
-To samo.
-Dobrze, dziękuję.-kelner oddalił się, a my z Marco zaczęliśmy patrzeć na siebie jakbyśmy nie widzieli się od stu lat i przeszli jakieś operacje zmiany wyglądu. Po kilku minutach zaczęliśmy się z siebie śmiać.
-No co się tak patrzysz?
-A ty?-zapytał uśmiechając się szeroko
-Masz wory pod oczami.
-Romantycznie, kochanie. Ja chciałem powiedzieć, że promieniejesz.
-Bo przyjechałeś. Jestem szczęśliwa.


Zjedliśmy naprawdę pyszny obiad. Marco nie rzucał słów na wiatr mówiąc, że to naprawdę dobra restauracja. Niby proste spaghetti a było najlepsze jakie kiedykolwiek jadłam. Samo patrzenie jak Marco je z apetytem je działało na moje serce. Jego zmęczenie było aż wyczuwalne. Strasznie zrobiło mi się go żal. Zamiast odpoczywać i to jeszcze w Dubaju zabrał mnie na obiad do restauracji, przejechał tyle kilometrów i zamiast pojechać prosto do domu i iść spać jeszcze zabawia swoją dziewczynę. Mnie. Tak bardzo go kocham, i czuję, że z dnia na dzień to uczucie rośnie.

-Inga…-zaczął niepewnie przełykając herbatę.
-Tak?
-Mam coś dla ciebie. Nie musisz tego nosić, ale chcę, żebyś po prostu go miała. –wyjął z kieszeni marynarki płaskie, podłużne, czerwone pudełeczko.
-Kolejny prezent na urodziny?
-Nie, zbieg okoliczności. Miałem dać ci go wcześniej, ale… Nie chciałem… Jakkolwiek głupio to zabrzmi, spłoszyć.
-Jak to?
-Proszę.-przesunął je po stole w moim kierunku. Jego spięcie było namacalne.
-Hej, nie stresuj się. Na pewno chcesz mi to dać?
-Tak, ale możesz otworzyć jednak w domu? Nie czuję się zbyt swobodnie… tutaj. Chciałbym ci coś powiedzieć.
-Dobrze. Jedziemy?
-Tak.


Przez całą drogę milczeliśmy. W moich dłoniach cały czas spoczywało małe pudełeczko. Zachodziłam w głowę co tam mogło być. Żeby zagłuszyć panującą ciszę włączył radio w samochodzie, choć ani na chwilę nie skupiłam się na muzyce i nie oderwałam wzroku od przedmiotu w moich dłoniach.
Zaparkowaliśmy w garażach podziemnych. Marco wziął swoją walizkę z bagażnika. Kiedy miał już zamykać bagażnik złapałam go za rękę i zabrałam bukiet czerwonych róż. Marco uśmiechnął się delikatnie i złapał mnie w talii i poszliśmy razem do wind. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania Marco poszedł odłożyć walizkę do sypialni. Sama poszłam po wazon na mój wielki bukiet. Usiadłam na krześle kuchennym w oczekiwaniu na blondyna kładąc przed sobą czerwone pudełko. Marco zszedł schodami w dół a po chwili już stanął za mną i położył dłonie na moich ramionach.

-I co tam?
-Cały czas myślę co jest w środku…
-Sprawdź.
-Mogę?
-Tak.-powiedział pewnie i pociągnął mnie na kanapę do salonu.

Rozchyliłam pudełeczko i moim oczom ukazał się śliczny, delikatny, złoty naszyjnik z zawieszką w kształcie serduszka. Złapałam je w palce. Na dole było wygrawerowane malutkimi, delikatnymi literkami imię „Marco”. Był drobny, delikatny, a jednocześnie było w nim coś wyjątkowego. Spojrzałam w końcu na Marco.

-Dostałem go od babci. Prawie na łożu śmierci. Byłem wtedy nastolatkiem. Nie rozumiałem zbytnio po co to wszystko, byłem za młody. Potem zrozumiałem.
-Co ci wtedy powiedziała?
-Że to jest moje serce. I mogę oddać je kobiecie tylko raz. Bo mam je tylko jedno, dlatego wybór musi być właściwy. Żeby serce żyło. –Jego oczy się zeszkliły. Sama złapałam się na tym, że płaczę.
-I dajesz je właśnie mi? Nie mogę tego przyjąć. Wiem, że jesteśmy w sobie zakochani, działasz pod wpływem impulsu, jakiegoś amora. To cenna pamiątka. Zatrzymaj je. Jesteśmy ze sobą bardzo krótko. Ledwo ponad miesiąc. –moje ręce drżały. Zaczęłam zamykać pudełko, jednak Marco mi na to nie pozwolił.
-Może i jesteśmy krótko… Ale on należy do ciebie. Bo to jest moje serce. A moje serce…
-Należy…
-Do ciebie, Aniele. –szepnął i wyjął naszyjnik z pudełeczka. Nim jednak kazał mi się odwrócić wręcz skoczyłam w jego ramiona i mocno przytuliłam. To znaczyło dużo więcej. Więcej niż zwykłe „kocham cię” i więcej niż „Moja dziewczyna Inga” czy nawet „partnerka”. Dla mnie to było coś znacznie większego niż bycie mężem i żoną. Miałam jego serce. Oddał mi je. Ufał mi i mnie kochał.
-Mój Boże, Marco.-szepnęłam i zaczęłam szlochać w jego ramię.
-Nie płacz, proszę. Dam ci je kiedy indziej jeśli nie chcesz go wziąć teraz. Jest twoje. Bałem się, że to będzie dla ciebie zbyt wiele… Ale… Nie wiem czemu, przed meczem przyśniło mi się to. Jakby babcia mi o tym przypomniała. Myślałem o tym odkąd się obudziłem aż do momentu, kiedy wzięłaś go do rąk.
-To wygląda tak…poważnie. Powiedziałeś, że to twoje serce. Oddałeś mi siebie. A my się dopiero poznajemy. Ja tak bardzo cię kocham. Ale wiesz… Boję się, że to kiedyś… -oderwałam się od niego i położyłam dłonie na moich kolanach –Boję się, że kiedyś coś pójdzie nie tak. Że któreś z nas zawali…
-Ono zawsze będzie twoje. Mimo wszystkich i mimo wszystko. Przepraszam, zbyt szybko się to potoczyło. Wiesz, myślałem, żeby ci je dać już w Malezji na tej łodzi. Miałem je tam ze sobą. Ale byłaś taka krucha, bezbronna. Wiedziałem, że czymś wielkim będzie dla ciebie zgodzenie się na związek… - Zaczął chować wisiorek do pudełka, a ja otarłam wierzchem dłoni łzy z powiek i policzków.
-Możesz… Mi go założyć? –zapytałam, na co Marco od razu spojrzał na mnie wyrwany z zamyślenia.
-Chcesz go nosić?
-Chciałabym, żebyś mi go po prostu teraz założył. Potem go zdejmę, włożę do pudełka i schowam w bezpieczne miejsce. Boję się, że bym mogła go zgubić. Łańcuszek by się zerwał albo coś…
-To nic jeśli go zgubisz. Liczy się to, że należy do ciebie. To, że dałem go tobie. To tylko wisiorek.
-Ma duże znaczenie. Pozwól, że jednak schowam go potem i dam Kloppsikowi do pilnowania.
-Dobrze, kochanie.-rozpromienił się od razu i na jego twarzy wymalował się piękny uśmiech. Te szkliste oczy zniknęły i teraz mieniły się soczystą zielenią. –Odwróć się.-polecił na co posłusznie odwróciłam się do niego plecami siadając na piętach. Po chwili poczułam chłodny łańcuszek na mojej szyi. Marco zapiął go pozwalając mu opaść na mojej szyi.
-Pięknie ci w nim. –oznajmił patrząc na mnie. Położył kciuk w miejscu, gdzie łańcuszek stawał się widoczny od przodu i zaczął sunąc palcem po nim i mojej skórze.
-Dziękuję.-przesiadłam się na jego kolana i wtuliłam się w jego klatkę. Tak dobrze, że już tu był. Oparł głowę na moim ramieniu i zaczął ziewać w zagłębienie mojej szyi.
-Aż tak cię nudzę?-zaśmiałam się cytując go z nocy, w której wyznaliśmy sobie miłość. Wtedy to jednak role były odwrócone.
-Nie mogłem zmrużyć oka w samolocie. Wszyscy praktycznie spali poza mną.
-Dlaczego?
-Spędzałaś mi sen z powiek.
-Pójdziesz spać teraz?
-Jeśli będziesz spać koło mnie.
-Zgoda. Weź kąpiel. Zostawiłam tu piżamę, umyję się na dole i spotkamy się w twojej sypialni.
-Dobrze.-złożył krótki pocałunek na moich ustach i zsadził sobie z kolan. –Idziesz?
-Tak.


Przebrałam się w piżamę składającej się ze zwykłych szarych legginsów i bladoróżowej tuniki. Zmyłam makijaż. Włosów postanowiłam na razie nie ruszać. Zajmę się nimi jutro. Poszłam do sypialni i usiadłam na brzegu łóżka.
Nim się spostrzegłam poczułam jego dłonie na mojej talii.
-Zamyśliłaś się?
-Tak.-odwróciłam lekko głowę w jego stronę
-Zdradzisz mi o czym?
-Tak bardzo cię to ciekawi?
-Chyba aż znowu nie uda mi się zasnąć. –uśmiechnął się i odwrócił w swoją stronę tak, że siedzieliśmy na środku łózka. –Mów.
-Powiedziałeś, że dając mi ten naszyjnik oddajesz mi swoje serce. Dotarło do mnie, że ja nic ci takiego nie dałam. Mam takie poczucie, że jesteś mój, że mnie kochasz. Ja chyba też powinnam ci coś dać, nie wiedziałam tylko co… Pomyślałam, że może powinnyśmy… No wiesz. Powinnam oddać ci się, żebyś poczuł, że ja także jestem twoja.
-Nie patrz tak na to, kochanie. Nic nie musisz mi oddawać ani udowadniać. Jakkolwiek to nie zabrzmi wiem, że jesteś moja. Czuję to, czuję uczucie jakim mnie darzysz. Oddałaś mi siebie już wtedy, na jachcie, kiedy zgodziłaś się, żebyśmy spróbowali, zgodziłaś się być moją. Nie potrzebuję tego. Nie zmuszaj się do niczego. Nie jesteś mi nic winna. Przepraszam, to głupie, to był zły moment z tym wisiorkiem.
-Nie, kocham go. Dzięki niemu czuję się blisko ciebie. Zawsze kiedy będę za tobą tęskniła, bo jakimś cudem nie będziesz koło mnie wyjmę z szuflady to pudełeczko, otworzę je i będę się czuła jakbyś był przy mnie.
-Bo będę zazdrosny. Poważnie, Inga, nie czuj się do niczego zmuszana. Rozmawialiśmy już o tym sto razy. Zrobimy to kiedy będziesz naprawdę gotowa.
-Skąd wiesz kiedy to będzie?
-Zauważę po oczach, aniele. Czyta się z nich jak z książki. Przepięknej książki. Mógłbym czytać ją wieki… Nim one nastaną, chodźmy spać.
-Chodźmy. –położyliśmy się na łózko, a Marco przykrył nas kołdrą. Przewróciłam się przodem do
niego i wtuliłam w jego klatkę piersiową. Objął mnie ręką, a potem zaczął ją powoli przesuwać w dół aż w końcu dotarła do mojego uda, by je podciągnąć i założyć moją nogę na swoje biodro. Uśmiechnęłam się na co słodko mnie pocałował i…bezceremonialnie złapał mnie za tyłek. Zaśmiałam się i przygryzłam jego dolną wargę.
-Czynimy kroczek do przodu. W porządku? –zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc z początku o co może mu chodzić. W końcu jednak domyśliłam o co mu chodzi i sama ucieszyłam się w duchu. Kroczek do przodu.
-Tak. Dobranoc, Marco.
-Dobranoc, Aniele. Dobrze być w domu.
-Stęskniłeś się bardziej za mieszkaniem niż za mną?-zapytałam szeptem widząc, że już zasypiał.
-Dom to… -mruknął tylko, a potem słyszałam już tylko jego miarowy oddech. Wtuliłam się w niego mocno sprawiając, że uśmiechnął się przez sen.




~~~

Tak już oficjalnie-po 50 części będzie tydzień przerwy! Mam nadzieję, że dacie radę wyczekać:) Trochę pochorowałam także miałam trochę czasu na pisanie..teraz..zaległości.. Dzisiaj 3mam kciuki za Borussię. Zawsze jest ta cicha nadzieja, że wygrają!:)
Za tydzień kolejny! 
Buziaki!:**