Znowu głucha cisza w nas,
W próżni jest zamknięty czas.
Ten spędzony razem gdzieś
-dla nas to straciło sens.
Nad przepaścią swoich pragnień
znów pojawiliśmy się.
Jaka siła nas tam ciągnie?
Czy skoczymy w nią czy nie?
Po siódmej rano udało mi się w końcu zamknąć powieki. Spałam
do popołudnia. Kiedy tylko się obudziłam przypomniały mi się wydarzenia z
wczorajszego dnia. Musiałam pójść do Marco i to wszystko wyjaśnić. Nie mogłam
tak dłużej. Wstałam z łóżka i założyłam legginsy i jeansową sukienkę. Całości
dopełniły białe baleriny. Powinno być dobrze. Zmyłam makijaż z poprzedniego
dnia.
-Inga?-zapukał do łazienki tata. Otworzyłam drzwi kończąc
zmywać drugą powiekę. –Wreszcie wstałaś.
Zrobiłem obiad. Przyszedł mój menager. Poznacie się.
-Pewnie, zaraz zejdę.-powiedziałam i wyrzuciłam waciki do
śmietnika. Stwierdziłam, że makijaż zrobię przed wyjściem. Zeszłam na dół,
gdzie na kanapie siedział na około czterdziestoletni dzień mężczyzna. Od razu
podniósł się z miejsca i z uśmiechem przywitał mnie. Rzuciłam grzeczne „dzień
dobry” nie zwracając na niego uwagi. Moimi myślami już dawno zawładnął Marco.
Co mógł teraz robić? Czy tęsknił?
Tata podał kurczaka z ziemniakami i mizerią. Głównie to ja
siedziałam cicho a rozmowa toczyła się między nimi. Czasami z czystej
grzeczności jakby przypominając sobie o moim istnieniu o coś zapytał, na co
moją jedyną odpowiedzią było „tak” albo „nie”. Tata widząc mój nastrój dał
sobie w ogóle spokój z opowiadaniem mi czegokolwiek. I chwała mu za to. Po
skończonym obiedzie myślami byłam już w mieszkaniu Reusa. Potrzebowałam go
teraz przytulić i usłyszeć zapewnienie, że mnie kocha i, że wszystko będzie
dobrze Tylko tyle, choć w tej sytuacji znaczyło to wiele.
Kiedy odstawiłam wszystkie talerze i już miałam obwieścić
wszem i wobec, że wychodzę zostałam zawołana do salonu.
-Widziałaś? Mamy pięć okładek. No cztery, na ostatniej
jesteś sama.-uśmiechnął się szeroko mi tata podając mi czasopisma. Na całe
szczęście, żaden cytat z mojej wypowiedzi nie został umieszczony na stronie
tytułowej. Według mediów byłam kobietą z klasą, oraz na szczęście lub i nie,
kopią Jürgena Kloppa z charakteru. Na ostatniej byłam sama na okładce. Tytuł
sprawił, że tego dnia pojawił się uśmiech na moich ustach. A nawet przerodził
się w śmiech. „Najseksowniejsze nogi
Bundesligi”.
-Dobrze, że ja a nie Lewy. To by była okładka.
-Media cię wychwalają pod niebiosa. Jest dobrze, a nawet
lepiej niż dobrze.
-No to chyba o to chodziło. O ile będę miała spokój od
aparatów będzie w porządku.
-Paparazzi bywają czasem bezlitośni. Czasami coś się może
zdarzyć, ale nie musisz się przejmować.-zapewnił mnie mężczyzna. –Jeśli coś się
będzie działo to możesz dzwonić, będę coś próbował wskórać z prasą.
-Dziękuję. A teraz chyba powinnam przerosić, muszę się
zbierać.
-Oczywiście.
Pobiegłam do łazienki i zrobiłam makijaż. Nawet dość mocny,
ale cóż. Przynajmniej pokażę, że jestem twarda i nie poddam się tak łatwo.
Muszę mu stawić czoło, choć wiem, że to może być najtrudniejsza przeprawa.
Zabrałam torebkę i zeszłam na dół.
-Tato, wychodzę.
-Inga, poczekaj!-podbiegł do mnie, kiedy byłam już w
przedpokoju. –Wychodzę za pół godziny na konferencję prasową. Będziemy grać
sparing za trzy dni. Nie wiem jak długo mi zejdzie.
-Okej, wezmę klucze.
-Powodzenia.-przytulił mnie i pocałował w czoło.
Zamówiłam taksówkę pod centrum, gdzie postanowiłam przejść
się na piechotę. Kurcze, musiałam przyznać, że się stresowałam. A to przecież
ma być rozmowa z moim ukochanym chłopakiem. Po głowie chodziła mi myśl, że
nawet jeśli dojdziemy do punktu, gdzie powie konsekwentnie, że nigdy mi już nie
wyzna prawdy to będę musiała się z tym pogodzić. Dlaczego? Bo go szalenie
kocham. I chyba nigdy w życiu nie przestanę.
Po piętnastu minutach dotarłam na osiedle blondyna. Wpisałam
drżącą ręką kod do furtki osiedla. Nie rozumiałam skąd było u mnie to
zdenerwowanie. Coś w środku nie dawało mi spokoju. Dotarłam do jego bloku.
Akurat minęłam się w drzwiach z jakimś mężczyzną z psem. Wjechałam windą na
ostatnie piętro. Stanęłam przed drzwiami jego mieszkania i wzięłam kilka głębokich
oddechów na uspokojenie. Położyłam dłoń na klamce. Ku mojemu zdziwieniu
ustąpiła. Zostawił otwarte drzwi? Może coś się stało? A jeśli ktoś jest w
środku?
Weszłam niepewnie do środka. Z góry usłyszałam śmiechy. To
dobrze, że nie było żadnego złodzieja. Aczkolwiek utrudniało mi to trochę
sytuację. Nie wspomnę, że zamiast się martwić i być w tak parszywym stanie w
jakim byłam zorganizował spotkanie z kumplami. Pewnie przy alkoholu. Wypuściłam
głośno powietrze. Skoro już tu jestem to nie mogę się wycofać.
Zaczęłam wolno stawiać stopy na kolejnych stopniach
drewnianych schodów, by dostać się na wyższy poziom. Kiedy stałam już niedaleko
drzwi usłyszałam kawałek rozmowy.
-No, Marco, i jak tam z zakładem?
-A… -zaśmiał się –Nie no, jesteśmy razem.
-Wiesz, że nie o to był zakład. Nie rób se z nas jaj i mów.
Jak tam było?
-Nie przespaliśmy się jeszcze, dajcie spokój.
-Ale jest wszystko na dobrej drodze, no nie? Ty to jednak
jesteś królem w te klocki. Jak tylko się z nią prześpisz mówimy do ciebie normalnie
„królu”.
Nie ma już na to szans,
żeby znów chwycić ten
płomień z naszego snu.
Dziś to nie uda się.
Każdy z nas znowu ma
inny plan
Daj mi powód a ja będę
tam.
Tam, gdzie zamierzałeś
pójść.
Nie wierzyłam w to co słyszę. Zakład? Zaczęłam cała się
trząść. To wszystko był zakład? Odwróciłam się energicznie co okazało się
błędem. Stał tam mały, przeklęty, szklany wazonik na szafce, który wydał
niemiłosiernie głośny dźwięk roztrzaskując się na podłodze. Zaczęłam więc biec
na dół po schodach, żeby uniknąć spotkania go twarzą w twarz. Chyba nie byłabym
w stanie. Nie umiałabym na niego spojrzeć. Kiedy zatrzaskiwałam drzwi
mieszkania usłyszałam jego głos na schodach.
-Kurwa, cholera jasna! Inga!
Winda stała z otwartymi drzwiami. Wsiadłam szybko wcisnęłam parter i zamykanie drzwi. Kiedy metalowe drzwi zaczęły się zasuwać zobaczyłam jak klamka opada w dół a drzwi się otwierają. Była została już tylko milimetrowa szczelina kiedy wybiegł z domu i próbował zatrzymać drzwi windy. Na próżno. Kiedy zaczęłam zjeżdżać w dół usłyszałam walenie w drzwi i to, jak krzyczał moje imię. Próbowałam uspokoić oddech. Wiedziałam, że mógł biec po schodach, żeby mnie zatrzymać, o ile tego chciał. O ile cokolwiek do mnie czuł. Moje nogi drżały jak galaretka. Byłam już na pierwszym. Wiedziałam, że kiedy tylko drzwi się otworzą muszę dać z siebie wszystko. Muszę po prostu stąd uciec. Wzięłam ostatni głęboki oddech czując jak się zatrzymuje. Kiedy drzwi tylko otworzyły się na odległość, że mogłam się przecisnąć ruszyłam szybko ku wyjściu z klatki. Ze schodów dobiegał tupot.
-Inga, proszę, zaczekaj!-krzyknął głośno.
Otworzyłam z impetem drzwi i wybiegłam na powietrze. Nie wiedziałam gdzie mam biec. W momencie, kiedy miałam kierować się do bramy zobaczyłam jak na parkingu z samochodu wysiada Mario. Ruszyłam biegiem do niego jak najszybciej mogłam.
-Wsiadaj i odpalaj silnik, błagam!-wykrzyczałam jak jeszcze
byłam daleko łamiącym się głosem.
Widziałam jego niemałą dezorientację. Słyszałam już z daleka jak biegnie za mną Marco. Cholera, biega sto razy szybciej ode mnie. Błagam, Mario.
Widziałam jego niemałą dezorientację. Słyszałam już z daleka jak biegnie za mną Marco. Cholera, biega sto razy szybciej ode mnie. Błagam, Mario.
Załapał, dzięki Bogu. Wsiadł szybko i odpalił silnik przy
okazji otworzył na oścież drzwi swojego czarnego Mercedesa, żebym mogła łatwo
wsiąść.
Wskoczyłam w ostatnim momencie i z trzaskiem zamknęłam za
sobą drzwi. Mario ruszył z piskiem opon. Marco jeszcze podbiegł do samochodu i
zdążył raz uderzyć w drzwi nim Götze wcisnął gaz do dechy.
-Gdzie…-zapytał nie rozumiejąc do końca sytuacji w jakiej
się znajdował
-Dom-jąknęłam żałośnie i rozpłakałam się jak małe dziecko.
Podkuliłam nogi pod brodę. Mario kiedy wjechaliśmy na bardziej ruchliwą ulicę
trochę zwolnił i złapał mnie za rękę.
-Wiedziałeś? Wiedziałeś o wszystkim? –zaczęłam krztusić się
od własnego płaczu
-O czym, Inga?-zapytał spoglądając na mnie to na ulicę.
-Zakładzie. Bądź szczery.
-Ja… Ale… Ten zakład miał być nieważny. On? Ja mu chyba
mordę spiorę.
-Nie…To sprawa między nami.-powiedziałam skuliłam się
mocniej w rogu samochodu zanosząc płaczem. To bolało. To tak piekielnie bolało.
Całą drogę płakałam. Łzy spływały same a ja wiedziałam, że nigdy już nic nie
będzie takie samo. Próbowałam otrzeć oczy lecz tylko rozmazałam makijaż.
Nawet nie zauważyłam, kiedy byliśmy już pod domem.
-Chodź, pójdziemy do domu…
-Moje życie jest bez sensu. Tak go kochałam.-płakałam dalej.
Usłyszałam trzask drzwi a po chwili uderzyło we mnie świeże, chłodnawe
powietrze. Mario podał mi dłoń, jednak ja dalej wolałam płakać na siedzeniu
jego samochodu. Poczułam jak chwyta mnie w talii i wyciąga z samochodu. Zamknął
drzwi, a ja się o nie oparłam. Po chwili już byłam przytulana przez bruneta.
Objęłam go ramionami i zaczęłam szlochać w jego rękaw. Nie zauważyłam nawet
kiedy aż tak się ściemniło i zaczęło padać. W końcu jest już wrzesień. Chyba
najgorszy wrzesień w moim życiu.
-To jest… Nie mogę nawet tego powiedzieć. –szepnęłam
wbijając paznokcie w jego plecy –Nie mogę. Nie wierzę. Pieprzony Reus…
-Już, nie płacz, proszę. –puścił mnie na moment, żeby
wytrzeć łzy z moich policzków. To i tak bez sensu, wypływały przecież co chwila
nowe.
Nie odebrałam chwili, w której jego wargi znalazły się na
moich. Cała znieruchomiałam. Nie rozumiałam co się dzieje. Nie umiałam
jakkolwiek oddać pocałunku, nie wiedziałam jak mam to przerwać.
Pisk opon, szturchnięcie. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam
Marco, który wymierzał kolejny cios Mario w twarz. Krzyknęłam ze strachu, kiedy
zobaczyłam krew cieknącą z nosa bruneta.
Mario w jednej chwili poderwał się z ziemi i nie był dłużny Marco. Nie
mogłam uwierzyć w to, co się właśnie dzieje. Najlepsi przyjaciele,
nierozłączni, okładają się pięściami jak nawet nie najwięksi wrogowie.
-Przestańcie w końcu do jasnej cholery!-stanęłam pomiędzy
nimi. Marco właśnie próbował się zamachnąć, jednak kiedy zobaczył mnie opuścił
rękę.
-Mogłem się domyślić. Byłem głupi. Długo już to trwa?
–zaśmiał się wycierając rękawem rozciętą wargę, z której sączyła się krew.
-Nic nie trwa. Ani nic między nie ma. To ty wszystko
spierdoliłeś. –odezwał się Götze prawie ponownie rzucając się na niego z
pięściami. Wolałam nie wychodzić z pomiędzy nich.
-Grałaś na dwa fronty? No przyznaj się. Może tylko udawałaś
taką cnotkę, a dawałaś dupy…-nie dokończył, bo tym razem ja uderzyłam go z
całej siły jaką posiadałam w policzek. Stracił na chwilę równowagę i złapał się
w zaczerwienione miejsce.
-Jedyny kto dał dupy, to jesteś ty, Reus. Tak, dałeś dupy. Z
nikim cię nie zdradziłam. A szkoda. Bo zmarnowałam zbyt wiele czasu zawracając
sobie tobą głowę wierząc w jakąś chorą miłość! Której nawet nie było!
-Inga..
-Wiem dobrze o zakładzie. Więcej nie chcę znać szczegółów.
Przykro mi, że nie dostaniesz nagrody. I wiesz co, brzydzę się tobą. Nie chcę
cię więcej znać. Nie myślałam, że jesteś takim sukinsynem. Tylko ja wyszłam na
debilkę, która zakochała się w tobie bez pamięci i mogłaby poświeć wszystko…
Wreszcie powiedziałeś co o mnie myślisz. Chyba to wszystko było za piękne, żeby
było prawdziwe. Chrzanić cię.
–powiedziałam wszystko co we mnie w tym momencie leżało. Marco stał
osłupiały. Musiałam stąd jak najszybciej pójść. Uciec. Choćby do własnego
pokoju i już z niego nigdy nie wychodzić. –Mario, dasz radę dojechać do przychodni?-zapytałam
resztkami sił
-T-tak…-powiedział. Chyba nie znał mnie ze strony moich
monologów.
-Jedź teraz. Nie chcę, żeby coś się stało.
-Dasz sobie radę?
-Jedź.-poleciłam. Zrobił krok w moją stronę, jednak tylko
wyciągnęłam rękę nie pozwalając mu się do mnie zbliżyć. Z rezygnacją wsiadł do
samochodu i odjechał zostawiając mnie z Reusem sam na sam.
-To nie…
-Zostaw mnie. I nawet mnie nie dotykaj. Jeśli nie
zrozumiałeś przekazu dosadnie to z nami… koniec.
Wpisałam kod do furtki i zatrzasnęłam ją tuż przed Reusem.
Weszłam ostatnimi siłami do domu i wręcz opadłam na podłogę. Zaczęłam płakać.
Po prostu płakać. Chyba tylko to mi już zostało.
Bo kiedy nie ma w nas miłości
To w sercu czegoś brak.
Wciąż pozbawieni namiętności,
Która gdzieś wiruje w nas.
Bez żadnych zasad, pytań,
Znowu uciekamy sobie tak
Przechodząc obojętnie,
Nie dając szans.
„Z nami koniec” te słowa cały czas
chodziły mi po głowie. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Marcel z Robinem
chyba już ogarnęli, że mają spadać z mojego mieszkania. Wszystko się posypało. Na domiar wszystkiego jeszcze i mnie poniosły
emocje… A Götze nie powinien nazywać się moim przyjacielem. Co dopiero bratem. Jedyne
czego nie żałuję to to, że ma obitą mordę. Bo zasłużył. Zaparkowałem przed jaką
knajpą, gdzie było w miarę pusto.
Skierowałem się do toalet, gdzie przemyłem wodą zakrwawioną twarz. Nie
będę za siebie ręczył, kiedy go zobaczę. Wytarłem delikatnie ręcznikiem
papierowym wodę ignorując pieczenie.
Wyszedłem na salę, gdzie trochę już się zaludniło. Wyjście
upić się do Cocaine było niestety niemożliwe, gdyż pewnie w najlepsze
urzędowali tam Kaul i Fornell. Usiadłem
do baru i zamówiłem jakiś pierwszy lepszy drink. Patrzyłem się tępo w widok
przejeżdżających samochodów za oknem i padający deszcz. Nienawidziła mnie. To
pewne. Należało mi się. Zakład nie był moim pomysłem, ale to i tak nie
usprawiedliwienie, nie powinienem w to wchodzić. Powinienem to zakończyć już
dawno. I jasno postawić sprawę. Mogłem przewidzieć, że Inga się dowie.
-Marco?-usłyszałem znany mi głos. Odwróciłem się a po chwili
koło mnie na krześle barowym usiadła niska blondynka.
-Cześć…
-Nic nie mów, proszę cię. Słuchaj, przepraszam za ten
telefon jakiś czas temu. Byłam z dziewczynami na imprezie, napiłam się zbyt
dużo. Kiedy się obudziłam i uświadomiłam sobie co się stało było mi strasznie
wstyd. Stchórzyłam, żeby dzwonić i przepraszać. Pewnie myślisz o mnie, że…
-Hej, spokojnie. Zdarza się. –powiedziałem wymuszając
uśmiech i dopiłem do końca drinka.
-Wszystko w porządku? Nie wydajesz się sobą.
-Mam ochotę się porządnie napić. A tu są słabe drinki.
-Coś się stało?
-Nie wiem czy chcę o tym gadać.
-Jak szukasz towarzysza to wiesz... Może była nie jest
najlepszą partnerką do zapijania smutków, ale…
-Chodź, może do mnie, co? Po drodze trzeba kupić coś
mocniejszego.
-Weźmiemy taksówkę, jesteś po drinku.
-Mówiłem już, że są słabe. Nic się nie stanie. Chodź.
Zatrzymaliśmy się pod jakimś sklepem monopolowym. Dałem
Caroline pieniądze z nadzieją, że kupi coś porządnego. Ja bym pewnie wykupił
wszystkie półki. Upicie się, może faktycznie najgorsza opcja, jednak dla mnie
jedyna odpowiednia. Kilka minut później wróciła z butelką Jacka Danielsa w
ręku.
-Może być?
-Idealnie.-zaśmiałem się i ruszyliśmy do mojego mieszkania.
Prosto w siebie
zapatrzeni
Nie możemy złapać
tchu.
W oczach mamy swe
odbicie,
W sercach gorycz, żal
i ból.
Myśli czyste jak
powietrze,
Które daje życie nam.
Nim dziś wypełnimy
przestrzeń
Zamiast krzyku, bólu,
ran.
-Boże, Inga. Dziecko kochane…-usłyszałam głos taty. W pokoju
zaświeciło się światło, chwilę później ukucnął koło mnie. Zakryłam twarz rękoma nie przestając płakać.
-Co się stało? Nie płacz. Chodź, chociaż wstań z tej
podłogi.-zaczął głaskać mnie po głowie. Ja tylko pokiwałam przecząco. Nie
wiedziałam co mogę zrobić, żeby przestać płakać, żeby złagodzić ten ból.
Poczułam jak tata wkłada ręce pod moje kolana, drugą podnosi mnie pod plecami.
Nawet nie miałam sił, żeby powiedzieć mu, że ma mnie nie dźwigać. Po prostu
było mi wszystko jedno. Było to może egoistyczne. Ja po prostu nigdy nie
sparzyłam się aż tak na człowieku. Zwłaszcza tym, którego obdarzałam tak wielką
miłością.
Chwilę później poczułam pod sobą miękką pościel mojego
łóżka.
-Czy coś ci jest? Ktoś ci coś zrobił? Boli cię coś?-złapał
mnie za rękę przysiadając na skraju materaca.
-Nie.-zaprzeczyłam i zwinęłam się w kłębek.
-Zaparzę ci jakąś herbatę. Zaraz wrócę.
Jakiś czas później przyszedł z parującym kubkiem herbaty w
ręku. Podszedł do mnie i podał mi go.
Chyba miałam jeszcze zbyt drżące dłonie,
żeby złapać go za uchwyt. Bez słowa odstawił kubek na stolik nocny.
-Coś jeszcze mam dla ciebie zrobić? Jak mam ci pomóc?-pytał
z trwogą.
-Chciałabym zostać sama.-jęknęłam żałośnie i zagryzłam
wargę, jakby to jakoś cudownie miało zahamować łzy. Spojrzałam na niego kątem
oka. Pokiwał głową i zaczął zbliżać się do drzwi. Chyba powinnam mu powiedzieć.
Martwi się o mnie, a ja jeszcze utrudniam.
-Tato..-zaczęłam, kiedy łapał już za klamkę
-Tak?
-Myśmy… się rozstali.-szepnęłam prawie niesłyszalnie. Te
słowa tak bardzo bolały.
-Kochanie…-szepnął i podszedł do mnie. Usiadł na skraju
łóżka i mocno mnie do siebie przytulił. Przytuliłam go mocno i rozpoczęłam od
nowa moją gorzką, płaczliwą piosenkę. Coś mi się wydaje, że replay się tej nocy
zmęczy.
Minęło chyba kilka godzin, a ja wciąż nie mogłam się
uspokoić. Nie mogłam usunąć z myśli tych wszystkich czułych gestów, spojrzeń,
pocałunków. Zawsze mogłam na niego liczyć. A on cholernie dobrze grał. Czułam
się jak największa idiotka świata. Wyobrażałam sobie przecież nasz ślub. Nie
wiem co on jeszcze do cholery ukrywa. Nie obchodzą mnie już akta. Nie obchodzi
mnie nic wszystko z nim związane. Przynajmniej nie powinno.
Byłam prawie pewna, że tata śpi, jednak usłyszałam pukanie
do moich drzwi. Zza nich wyłoniła się głowa taty.
-Inga, masz gościa…
-Nie, proszę, mówiłam, że chcę zostać sama. –naciągnęłam na
siebie mocniej kołdrę. Nie usłyszałam odpowiedzi. W drzwiach stanął…Mario.
Nie ma już na to szans,
żeby znów chwycić ten płomień z
naszego snu.
Dziś to nie uda się.
Każdy z nas znowu ma inny plan
Daj mi powód a ja będę tam.
Tam, gdzie zamierzałeś pójść.
Pokój lekko już wirował. Może nie lekko. Trochę bardziej.
Carolin wypiła tylko dwa kieliszki dla towarzystwa, później postanowiła zrobić
sobie kawę.
-Wszystko jest bez sensu, rozumiesz? Moje życie jest bez
sensu.-wyznałem napełniając szklankę resztą butelki.
-Jakaś dziewczyna? Marco, daj spokój. Jesteś przystojny.
Jest wiele dziewczyn, które chętnie się z tobą mogą umówić.
-Na przykład ty?-zapytałem co wywołało śmiech blondynki.
Przesiadła się z drugiej kanapy koło mnie i położyła dłoń na moim kolanie.
-Jesteś pijany.
-Hipopo..tetycznie?-zapytałem dusząc pijacką czkawkę.
-I ci się język plącze. Ale tak, mimo lat nie straciłeś na
atrakcyjności. Widziałam u ciebie w szafce jakąś końcówkę wódki. Jak już chcesz
iść na całego…
-Przyniesiesz?
-Pewnie.
Przyniosła mi już nalaną do szklanki i postawiła na stoliku
przede mną. Kiedy miałem wyciągać już po nią rękę złapała mnie za nadgarstek i
usiadła na moich kolanach. Ujęła dłońmi moje policzki a po chwili złożyła
pocałunek na moich ustach. Nie, to chyba za wiele na dzisiaj.
-Caro…-wychrypiałem jednak to jej nie przeszkodziło.
Pogłębiła nasz pocałunek na co byłem zmuszony jej odpowiedzieć. Kto mnie
zmusił? Jack bywa złośliwy. Nie ma żartów, z Danielsem trzeba ostrożnie.
-Lepiej się może jednak napij.-zaśmiała się cicho odrywając
się od moich ust. Opadła na miejsce obok i podała mi szklankę. A potem… Potem
już nie pamiętam. Nic.
Może znajdziemy drogę,
która poprowadzi nas
W miejsca, których nie
było w naszych snach…
-Inga…-szepnął i zamknął drzwi do pokoju. Chyba przez ten
czas musiał wejść do pokoju kot, który właśnie wskoczył na moje łóżko i
ulokował się koło mojego brzucha.
-Jak z nosem, wszystko w porządku?-zapytałam ścierając łzy z
twarzy. Nie chciałam poruszać tematu Marco. Nie byłam jeszcze gotowa. To by
było tylko moim gwoździem do trumny.
-Nie przejmuj się, wszystko w porządku… Inga… Ja cię kocham…
Bo kiedy nie ma w nas miłości
To w sercu czegoś brak.
Wciąż pozbawieni namiętności,
Która gdzieś wiruje w nas.
Bez żadnych zasad, pytań,
Znowu uciekamy sobie tak
Przechodząc obojętnie,
Nie dając szans.
-Dziewczyno, czyś ty
zwariowała? Jest noc.
-Nie obchodzi mnie to, kotku. Słuchaj, pamiętasz jak prawie
nakryła nas twoja żona?
-Ciszej do cholery,
śpi obok.
-Już mówiłam, że mnie to nie obchodzi. Nie zbyt przyjemnie
udawało mi się waszą gosposię. Pamiętasz co mi wtedy powiedziałeś? Masz u mnie
dług.
-Tak.
-Czas go spłacić.
Masz pięć dni. No, sześć max. Nie mam zbytnio czasu.
-Ehh… Czego chcesz.
-Spokojnie, nie pieniędzy. Aczkolwiek to dopiero początek.
Nie jest tak łatwo. Pamiętaj, że mam zdjęcia, a w stanie jakim jest twoja żona
nie powinno się jej denerwować.
-Usuniesz te zdjęcia.
-Jak dostanę to, czego chcę. Banał jak dla ciebie.
-Dobrze. Mów.
To be continued…
~~~
No... Także tego..Za tydzień święta..:') I nie będzie rozdziału-będzie dopiero 02.04. Także pozwolę sobie teraz złożyć Wam życzenia (pomijając, że kompletnie nie umiem składać życzeń). Dużo dużo radości, zdrowia, uśmiechu, pysznego śniadania, odpoczynku, spełnienia marzeń i żeby w końcu przyszła do nas na dobre cieplutka wiosna i przyszła z nową energią dla nas na wytrzymanie do wakacji..:)
Po ostatnim rozdziale drastycznie spadła liczba wyświetleń i komentarzy... Jak coś jest naprawdę nie tak (może teraz to macie dużo na "nie"..:) ) to możecie przecież pisać, postaram się poprawić..A jak jest ok, to naprawdę komentujcie, bo to ogromnie motywuje, a ja coś ostatnio na brak motywacji narzekam.. przyda się ten tydzień "wolnego".
Jeszcze dwa zdjęcia z ostatniego meczu, które mnie rozczuliły...Wydaje mi się, że tą bramkę właśnie zadedykował swojemu zmarłemu dziadkowi...Podziwiam, że wyszedł na boisko..dzięki niemu wygraliśmy mecz... Ale taki obrazek pokazuje tego prawdziwego "ducha drużyny"...Piękne.
Jak ktoś chce link do piosenki to tutaj- [klik]
A, i nie zabijcie mnie za tą część, wiecie, że Was kocham.
To do 02.04:)
Buziaki:*
Po ostatnim rozdziale drastycznie spadła liczba wyświetleń i komentarzy... Jak coś jest naprawdę nie tak (może teraz to macie dużo na "nie"..:) ) to możecie przecież pisać, postaram się poprawić..A jak jest ok, to naprawdę komentujcie, bo to ogromnie motywuje, a ja coś ostatnio na brak motywacji narzekam.. przyda się ten tydzień "wolnego".
Jeszcze dwa zdjęcia z ostatniego meczu, które mnie rozczuliły...Wydaje mi się, że tą bramkę właśnie zadedykował swojemu zmarłemu dziadkowi...Podziwiam, że wyszedł na boisko..dzięki niemu wygraliśmy mecz... Ale taki obrazek pokazuje tego prawdziwego "ducha drużyny"...Piękne.
Jak ktoś chce link do piosenki to tutaj- [klik]
A, i nie zabijcie mnie za tą część, wiecie, że Was kocham.
To do 02.04:)
Buziaki:*