sobota, 27 lutego 2016

Czterdzieści siedem.

Obudziłam się i zaczęłam patrzeć bezczynnie w sufit. Tata pewnie jeszcze śpi… Która to godzina? Schyliłam się do telefonu. Już po ósmej. Zdałam sobie właśnie sprawę, że jestem sama w domu. Podniosłam telefon, a kiedy odblokowałam od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Czekała na mnie jedna wiadomość od Marco. Postanowiłam odczytać ją za chwilę i najpierw napisałam sms’a do Ani, że może już przyjeżdżać. Szczęśliwa niczym dziecko otwierające prezent na Wigilię otworzyłam wiadomość od mojego chłopaka.

„Przyjechaliśmy już z BVB na lotnisko… Fanów i dziennikarzy od groma… Ludzie nie mają nic lepszego o tej porze do robienia? Tak w ogóle, dzień dobry, księżniczko <3 Zadzwonię jak dolecę! M.”

Cudownie rozpoczęty dzień.  Niech lepiej nie marudzi na dziennikarzy. Ja przynajmniej zobaczę jak bardzo bosko dziś się prezentował. Niczym zakochana nastolatka popędziłam do laptopa stojącego na biurku i weszłam na stronę Borussii i portale plotkarskie. Faktycznie, pełno fanów. Zaśmiałam się na widok dziewczyn stojących z maślanymi oczami wpatrzone w mojego chłopaka. Cóż. Jest mój, drogie dziewczynki. Jestem okropna. No cóż. Trzeba jednak przyznać, że Marco wyglądał cudownie.
Wybrałam z szafy ołówkową spódnicę i białą, przewiewną koszulę. Zamiast szpilek postawiłam na zwykłe, czarne baleriny, nie będę się męczyć. Kiedy już szłam do łazienki usłyszałam dzwonek domofonu.
Zbiegłam po schodach i otworzyłam jej bramę. Wjechała swoim białym mercedesem na podjazd. Kiedy tylko wysiadła przybiegła Emma i zaczęła na nią szczekać. Zaśmiałam się widząc lekko przerażoną karateczkę. Włożyłam pierwsze lepsze buty żeby nie wyjść boso i poszłam uspokoić psinę.

-Hej, to tylko Ania. Polubisz ją. –pogłaskałam ją po pyszczku i podeszłam do mojej przyjaciółki
-Hej kochana! Powiem ci, że nieźle tu masz. –stwierdziła z uśmiechem patrząc na dom i ogród.
-Dzięki, dzięki. Przepraszam za Emmę, podobno nie ufa nowym osobom. Jak widać.
-Okej. Wyjmę walizkę.-podeszła do bagażnika i wyciągnęła swój bagaż.
-Idziemy dzisiaj biegać?
-Wiesz co, ja muszę iść do pracy. Powinnam być po południu. Przepraszam, że tak wyszło…
-Ale spokojnie! Pójdę biegać sama, zrobię wpis na bloga a jak wrócisz to trening. Co ty na to?
-Czekają mnie dwa tygodnie fit i healthy?
-O tak!
-Ludzie…-zaśmiałam się i skierowałam się do wejścia do domu.
-Gdzie mam mieszkać?-zapytała wnosząc walizkę do przedpokoju i zdjęła buty.
-Chodź, zaprowadzę cię. Jako ciekawostka, były pokój Marca.
-Łoo, czyli jak tu się włamie to natrafi na mnie?
-Coś w tym stylu!
-Spokojnie, znam karate, ale wiesz, tak piękna kobieta w jego łóżku.-poruszała brwiami i obie się roześmiałyśmy. Szykują się ciekawe dwa tygodnie.

-To tu. Obok jest łazienka. Twój komplet kluczy leży w kuchni na stole. Grasuje tu kot. Jak będzie na ciebie syczał to daj mu jeść. Wtedy nie będziesz mogła go odkleić od nogi. Nie wiadomo co gorsze, wiem.
-Dzięki, dobra, leć do pracy bo się spóźnisz! Kiepsko to będzie pierwszego dnia wyglądać.
-Muszę jeszcze zadzwonić do zastępcy Watzke, cały zarząd wyjechał, a miałam się do niego odezwać jak się będę wybierać.
-Po co mi tłumaczysz, no dzwoń!
-Dzwonię, dzwonię.






Pan Jonas powiedział, żebym zjawiła się o dziesiątej w jego biurze. Pobiegłam więc szybko przebrać się w wcześniej przygotowane ubranie. Włosy związałam w kitkę, żeby zbytnio nie przeszkadzały. Korzystając z okazji, że Ania wypakowała swoją kosmetyczkę użyłam jej perfumu od Chanel.
-I jak?-zapytałam odkładając bezbarwną pomadkę.
-Nie używasz eyelinera?
-Idę do pracy, kochana, nie na randkę.
-Poprawię ci cienie, bo jak zwykle pomalowałaś nierówno.
-Gdzie nierówno? Ty mi pokaż.-stanęłam przed lustrem i popatrzyłam na mój makijaż
-Tu, przy powiece. Tam masz trochę wyżej. Siadaj na wannie.
-No dobra, niech ci będzie.-poddałam się i usiadłam na ściance wanny. Jej poprawianie oka trwało trochę dłużej niż jak na jedną kreskę. W końcu schowała pędzelek do pudełka i popatrzyła na swoje zakończone dzieło.
-Już?
-Tak. Zobacz, nie lepiej?
Spojrzałam do lustra. No faktycznie lepiej. Mój makijaż był trochę ciemniejszy przez co oko było ładnie podkreślone.
-Dzięki kochana. To ja lecę, bo się spóźnię.
-Jak ty masz zamiar jechać?
-No do galerii na piechotę i wsiadam w autobus…
-Zapomnij. Chodź, podwiozę cię. I tak miałam iść na zakupy, coś będziemy w kuchni eksperymentować.
-No dobrze. Oddam ci kasę za te zakupy.
-Przeleję ci tą kasę co mi będziesz chciała wcisnąć na twoje konto. Nawet nie musisz próbować.
-Wiesz, że tak łatwo się nie poddam?
-Wiesz, że ja też?
-Niestety.-westchnęłam i opuściłam łazienkę. Zeszłam na dół i wzięłam jeden komplet kluczy z kuchennego stołu
-Twój. Wyślę ci sms’em kod do bramy. Rozmowa długo trwać nie będzie, więc nie będziesz siedzieć pod domem.  To jedziemy?
-Już, zakładam buty.



Pod Idunę dojechałyśmy po dziesięciu minutach. Dość rekordowe tempo. Pożegnałyśmy się, a ja poszłam w stronę wejścia stadionu.  Przy drzwiach stał ochroniarz, którego jeszcze nie miałam okazji poznać. Oby ten okazał się normalny, spotkania z bodajże trzema ostatnimi były dość… No właśnie, dość ich. Do czterech razy sztuka.

-Dzień dobry. Inga Klopp, byłam umówiona do pana Jonasa Brauna.
-Oczywiście. Zaraz zadzwonię po jego asystentkę, żeby panią zaprowadziła.
-Może mi pan pokazać drogę, dam radę trafić.
-Pani Ingo, nie chcę mieć problemów w pracy.
-Oh, przepraszam, rozumiem.
-Nic się nie stało. Proszę usiąść.-wskazał mi szarą kanapę niedaleko wejścia a sam podszedł do takiej coś w rodzaju recepcji i wybrał numer telefonu. Usiadłam i wysłałam z telefonu w tym czasie kod do bramy Ance.
-Pani Doris zaraz zejdzie. Proszę chwilę poczekać.
-Oczywiście, dziękuję.



Długo nie musiałam czekać. Usłyszałam dźwięk sygnalizujący przyjazd windy a po chwili ujrzałam niską blondynkę w okularach. Podniosłam się z miejsca i podeszłam do niej.
Okazała się młoda w przeciwieństwie do wyobrażeń pani po sześćdziesiątce. Więcej niż dwadzieścia siedem to ona nie miała.
-Dzień dobry. Pani to jest zapewne Inga…
-Tak, bez „pani” poproszę. Po prostu Inga.
-Pewnie. Ja jestem Doris. Zaprowadzę cię do pana Brauna. Pokaże ci pewnie jeszcze raz gabinet, powie co i jak. Nie potrwa długo. Ani nie masz co się martwić.
-Dzięki.

Poszłyśmy do windy i pojechałyśmy na trzecie piętro, gdzie mieściły się same biura. Ostatnie należało do pana Zorca. Tam jednak urzędował teraz jego zastępca. Jak dotąd nie udało mi się go poznać, mam nadzieję, że nasza współpraca dobrze się ułoży i nie będę miała z nim pod górkę. Doris zapukała do drzwi. Po krótkim „proszę” weszłyśmy do biura. Mężczyzna trochę po pięćdziesiątce. Łysy, w granatowym garniturze. Wydawał się miły.

-Dzień dobry…
-O! Pani Inga! Bardzo mi miło panią poznać.  Jonas Braun. Proszę usiąść, zaraz pani wszystko dokładnie wytłumaczę, potem pójdziemy na chwilę do pani gabinetu i zostawię panią samą. Proszę się też nie przepracowywać. Musi sobie pani wręcz rozłożyć pracę...

Jedno trzeba przyznać. Facet potrafi zagadać na śmierć. Skierował Doris do jej pokoju i pokazał mi wzór jak powinny wyglądać uzupełnione dokumenty, jakie kategorie powinnam zaznaczyć podczas ich wypisywania oraz wiele innych rzeczy, które wiedziałam, jednak nie dałam rady wciąć mu się w słowo.
W końcu poszliśmy do mojego gabinetu z wielkim oknem na panoramę Dortmundu. Na biurku czekało na mnie kilka papierów sprzed roku, które musiałam przejrzeć. Dostałam też własny identyfikator z moim zdjęciem, które przekazał tata z tych, które robiłam do dowodu. Musiałam go nosić, gdyby jakiś ochroniarz, albo pracownik nie znający mnie nie robił problemów. Pan Braun proponując mi jeszcze herbatę postanowił się wreszcie ulotnić.
Co bardzo mnie ucieszyło to drzwi otwierane na kartę magnetyczną. W sumie cieszyłam się jak małe dziecko co dostało nową zabawkę. Przykładam kartę i drzwi się otwierają, a jak popchnę i zamknę to nikt bez tej karty ich nie otworzy. Magia.

Z westchnieniem opadłam na mój czarny fotel i obróciłam się dookoła. No tak, witaj pracy. Wzięłam się za czytanie pierwszej z wierzchu opinii. Była to opinia na temat motywacji i oczekiwań piłkarzy z ubiegłego roku. Zagłębiłam się czytając tę pracę. Jeszcze bardziej mogłam poznać wszystkich piłkarzy od strony hmm… No właśnie, nie zbyt zawodowej, lecz tego, jak podchodzą do piłki i jak bardzo związani są z Borussią, ze swoją pasją.
Najbardziej jednak dało mi do myślenia pytanie o podejście do zawodu piłkarzy i ich stan psychiczny. Co gorsza dała mi do myślenia opinia o Marco.

„Stan psychiczny zawodnika nieznacznie poprawił się. Jest na dobrej drodze do odzyskania stanu i formy sprzed wydarzeń z 2013 roku. (Akta indywidualne r.2013) Marco ma wsparcie części rodziny oraz przyjaciół, nie odtrąca ich. Sezon ten ma szansę stać się przełomowym.”

Co do cholery wydarzyło się w 2013 roku? To pytanie chodziło mi cały czas po głowie. Marco nie chciał o tym mówić lecz mnie ta sprawa już przytłacza. Wszyscy wiedzą poza mną, a jest przecież jego cholerną dziewczyną. Czy nie zasługuję na odrobinę prawdy? Dlaczego mnie tak traktuje? Jaki ma w tym cel?
Dość tego.
Po prostu mam dość. Wstałam z impetem z krzesła i poszłam na poszukiwanie Doris. Szła akurat korytarzem z kawą dla pana Brauna. Powiedziałam, że poczekam na nią na korytarzu. Kiedy wyszła ze srebrną tacą w ręku od razu podeszłam do niej i pociągnęłam na ubocze.
-Wiesz co, potrzebuję dostępu do dokumentów z archiwum…
-Pewnie, piętro niżej. Pierwsze drzwi po prawej od windy.
-Dzięki.

Popędziłam do windy niczym z misją specjalną. Może to nie było do końca fair wobec Marco, ale miałam dość wiecznego czekania i zamartwiania się. Stanęłam przed drzwiami archiwum. Otworzyłam je, a przede mną pojawiła się młoda dziewczyna, która energicznie poderwała się z krzesła. No lepszej roboty mieć biedna nie mogła. Kto na co dzień przychodzi do archiwum?

-Dzień dobry, potrzebuję opinii psychologa Marco Reusa sprzed dwóch lat.
-Kim pani jest? Nie mogę dać pani takich dokumentów. Nie jest pani upoważniona.
-Jestem psychologiem. Proszę, identyfikator.-podałam jej plakietkę. Obejrzała ją dokładnie po czym oddała mi ją
-Proszę chwilę poczekać, muszę zadzwonić do pana Brauna.
-Dobrze.-szepnęłam
Oparłam się i modliłam, aby pozwolił mi przeczytać te informacje nie wygadując tego tacie albo Watzke.
-Nie ma problemu, zaraz przyniosę. Proszę usiąść.-wskazała mi na fotel, na którym chwilę później usiadłam.  Kamień z serca, nie było żadnych problemów. Wzięłam głęboki oddech by uspokoić rozszalałe serce. Za kilka minut miałam dowiedzieć się najprawdopodobniej największej tajemnicy mojego chłopaka. Nie, to było cholernie nie fair. To najgorszy sposób by się tego dowiedzieć.  „Potrzebuję czasu, aniele”. W moich uszach rozbrzmiał głos Marco. Nie, nie mogłam tego zrobić. Straciłabym jego zaufanie, jego miłość. Jeśli to faktycznie miało związek z jego byłą to tym bardziej nie będę ja, jego kolejna dziewczyna, którą podobno kocha, łamać mu serca.

-Proszę pani?
-Tak?-spojrzałam na dziewczynę, która stała nade mną
-Teczka, o którą pani prosiła.
-Nie… -On musiał mi to sam powiedzieć. Muszę mu mocniej zaufać i czekać. Przecież sama go tyle razy o to prosiłam. Wyszłabym na totalną hipokrytkę. Boże, co by się stało, gdyby Marco się dowiedział, że wzięłam tylko jego teczkę, żeby wszystko wyczytać. Nie mogłam go zawieść. Nie. –Przepraszam, że się pani tyle fatygowała ale nie jest mi jednak potrzebna.
-Na pewno? Może potem się przyda.
-Na pewno, i nie przyda się.  Jeszcze raz przepraszam. Do widzenia.-powiedziałam pewnie i opuściłam pomieszczenie. Poczułam się podle. Jak mogłam nawet tak pomyśleć? Odchodzę od zmysłów, to prawda, jednak nie mogłam. Po prostu nie mogłam. Zbyt bardzo mi na nim zależy i zbyt bardzo go kocham. Wróciłam do mojego gabinetu przy okazji prosząc Doris o zieloną herbatę. Musiałam chwilę odetchnąć.







/Marco/


Nawet nie zauważyłem momentu, kiedy ta dziewczyna zajęła tak wielkie miejsce w moim życiu. Mimo, że wylecieliśmy sześć godzin temu to sama myśl, że nie zobaczę jej przez najbliższe dwa i pół tygodnia sprawiała, że jeszcze mocniej mi jej brakowało.
Götze chrapał na moim ramieniu. Sam sześć razy przesłuchałem moją playlistę na słuchawkach… Po co tak daleko wylatywać? Dwanaście godzin lotu to istna masakra.
Wziąłem telefon i wszedłem na Facebooka. Kiedy zacząłem szukać Ingi wśród znajomych uzmysłowiłem sobie, że jej nawet nie zaprosiłem.
-Götze…-poruszyłem ramieniem w celu obudzenia przyjaciela
-Hmm
-Jakie nazwisko ma Inga na Facebooku?
-Jeny, weź se mój telefon i zobacz. Nie zawracaj głowy.-powiedział oburzony faktem, że śmiałem w ogóle wybudzić go ze smacznego snu. Wygrzebał urządzenie z kieszeni i podał mi je. Wpisałem hasło -10-11-przypadek? Götze, cóż za romantyzm i sentymentalność. Znalazłem ją na Facebooku Mario. Chciałem do niej napisać, ale miałem świadomość, że Mario będzie przeglądał tą rozmowę. Odłożyłem jego telefon na bok i sam wyszukałem ją na moim Facebooku. Zaprosiłem ją do znajomych. Nie wiem do końca po co, ale zacząłem liczyć sekundy od zaproszenia aż do jego zaakceptowania.
Po minucie i trzydziestu dwóch sekundach moje zaproszenie zostało zaakceptowane.
Chwilę później dostałem wiadomość od dziewczyny


„To ty, czy jeden z fejków?:)”


Zaśmiałem się, no tak, na Facebooku było akurat pełno ludzi, którzy miało frajdę z podszywania się pode mnie. Nawet kiedyś w jakimś brukowcu był wywiad z takim kontem. Nieźle ktoś też poopowiadał historie wyssane z palca. Ale cóż, świadczy o gazecie, która robi wywiady przez portale społecznościowe.
Dla potwierdzenia autentyczności zrobiłem zdjęcie ze śpiącym Mario na moim ramieniu i wysłałem jej.

M/ Jedyny i niepowtarzalny oryginał, kochanie:)
I/ Lecicie jeszcze?
M/ Jeszcze 6 godzin. Nudzi mi się.
I/A więc już nie mając żadnego wyjścia napisałeś do dziewczyny?
M/ Stęskniłem się.
I/ Nie widzieliśmy się zaledwie ponad 13 godzin..
M/ Ale i tak już tęsknię
I/ Obudź Mario i sobie pogadajcie. Pracuję, kochanie.
M/ Zbywasz mnie?
I/ Nie, usiłuję pracować. Dla uspokojenia, też tęsknię. Myślałam, że będzie trochę mniej pracy. Muszę się z tym wszystkim szybko uwinąć.
M/ Dasz sobie radę. Wierzę w ciebie.
I/ Gadki Lewandowskiej masz opanowane perfect!
M/ To było szczere.. No to nie zajmuję czasu. Zadzwonię jak wylądujemy… Za 6 godzin.. Eh..
I/ Dasz sobie radę. Wierzę w ciebie.
M/ Pff.. Idź już tam pracuj. Pa.
I/ Pa! ;*


-I co, napisałeś się już?-zaśmiał się Mario, który raptem już nie był tak koszmarnie śpiący i czytał moją rozmowę z Ingą.
-A ty już nie śpisz?
-Niby po co?
-Czasem mnie załamujesz i tracę wiarę w ludzi.
-Nie trać wiary, dasz radę, wierzę w ciebie.-poklepał mnie po ramieniu i zaczął się śmiać pewnie z mojej miny. Może czas spać.






/Inga/


Marco ma wyczucie czasu, to trzeba przyznać. Dopiero co wypiłam herbatę i zaczęłam na spokojnie o tym myśleć to musiał mnie zaprosić na Fb i napisać. A nie, to ja głupia zaczęłam. Czasem jestem wyjątkowo tępa. Dokończyłam czytanie gotowych opinii i zaczęłam na komputerze pisać swoją.

Nim się obejrzałam a była już szesnasta trzydzieści. Mimo burczącego brzucha byłam z siebie dumna. Nadrobiłam wszystkie zaległości w papierach. Zostało mi jeszcze przeprowadzić rozmowę z całą drużyną, żeby sprawdzić na ile ich opinie zgadzają się z moimi oraz z panem Watzke i z Zorkiem. No i jeszcze ta cała przemowa. Z tym może być ciężko. Chociaż? Mam na to jeszcze dwa i pół tygodnia. Nawet sporo czasu. Powinnam się wyrobić… Miło by było, gdyby ktoś mnie poinformował kiedy ma odbyć się ta cała gala.
Marudzę.
Pogadałabym z Marco ale nie chcę mu się narzucać, może nawet śpi. Powiedział, że zadzwoni jak wyląduje, więc mogę być pewna, że jeszcze dzisiaj się z nim usłyszę. Uporządkowałam wszystkie dokumenty i ułożyłam na biurku. Zabrałam moją torebkę i wyszłam z gabinetu. Zapukałam jeszcze do pana Brauna.
-Chciałabym już wrócić do domu. Uzupełniłam wszystkie zaległości, więc będę od jutra robić już rzeczy bieżące.
-Wszystko uzupełnione? Podziwiam panią. Proszę iść odpocząć. Nie ma przecież pani określonych godzin pracy, nie musi tu pani przesiadywać całymi dniami. Jadła coś pani dzisiaj w ogóle?
-Śniadanie…-uśmiechnęłam się do niego widząc jego załamaną minę
-Niech pani idzie coś zjeść. Tak nie można.
-Oczywiście. Już idę.
-Miłego popołudnia.
-Dziękuję i wzajemnie. Do widzenia.


Wyszłam zadowolona z SIP. Pierwszy dzień był cudowny. Może kiedyś praca mi się znudzi, ale jak na razie było idealnie. W końcu moja pierwsza praca na poważnie. W sumie pół-poważnie, ale o tym nie wszyscy mają świadomość. Zadzwoniłam do Ani.
-Hej kochana, masz może jakiś obiad czy jemy na mieście?
-Zrobiłam zapiekankę. Jak się domyślam nic nie jadłaś?
­-Nie było okazji. Wkręciłam się w pracę.
-Ja ci dam. Musisz jeść! Będziesz kościotrupem i Marco nie będzie miał co przytulać.
-Jesteś wredna.
-Taka prawda. Przyjechać po ciebie czy wracasz sama?
-Wrócę sama.
-Uważaj na siebie.
-Dobra, dobra. Pa.


Wsiadłam w miejski autobus, który dowiózł mnie do obrzeży miasta. Potem czekał mnie lekki spacerek na piechotę w stronę domu. Tam na całe szczęście czekała na mnie Ania z pysznym jedzonkiem. Cudownie!

-Jestem!-odłożyłam torebkę, zdjęłam buty i rzuciłam się na kanapę w salonie. Chwilę później na siedzenie obok wskoczył Kloppsik.
-Cześć piękny.-uśmiechnęłam się szeroko i położyłam go sobie na kolanach
-Inga! Wreszcie jesteś. Jak było? Jakoś długo byłaś…
-Było świetnie. Nadrobiłam wszystkie zaległości, teraz pole do popisu jest moje.
-No to gratulacje.  Już wyciągam zapiekankę z piekarnika.
-Jesteś kochana.
-Wiem!


Zjadłyśmy ciepły posiłek, a ja poszłam wziąć szybki prysznic i zmyć cały makijaż.
-Inga, chodź pobiegamy w lesie, przy okazji weźmiemy też Emmę, co?-zapukała do drzwi łazienki kiedy akurat męczyłam się z usunięciem paskudnego tuszu do rzęs, który rozmazywał się jak tylko potarłam wacikiem.
-Biegać?
-Zrelaksujesz się!
-Jeśli bieg nazwać relaksem…
-Ingaa...
-Dobra, wygrzebiesz mi z szafy jakiś strój?
-Pewnie!-ucieszyła się i zaklaskała w dłonie. Tej to nigdy się nie znudzi.




Pobiegłyśmy prosto do lasu znajdującego się na obrzeżach Dortmundu, za Signal Iduna Park.
Emma była w siódmym niebie. Niczym Lewandowska wcale nie traciła energii. Od czasu do czasu radośnie szczekała, a jej ogon merdał z prędkością światła. Kiedy stanęłyśmy na chwilę, żeby się rozciągnąć zrobiłam zdjęcie psu i wysłałam tacie przez WhatsAppa.
„W końcu się grubasek ruszył:)”
Podpisałam zdjęcie i wysłałam. Zanim ruszyłyśmy w dalszą drogę dostałam odpowiedź.
„Brawo, Inga, jestem z ciebie dumny!:D”
No bardzo śmieszne. Bardzo. Zaśmiałam się pobiegłam przed siebie.




W sumie zrobiłyśmy całe dziesięć kilometrów. Ania w połowie drogi zrobiła naszej trójce, bo jeszcze przecież Emma, zdjęcie i wstawiła na swoje konta.
Obie weszłyśmy padnięte do domu. Posnułam się niczym wrak człowieka do łazienki by nalać gorącej wody do wanny i pachnącego olejku dla odprężenia. Emma jak tylko weszłyśmy do domu poszła do swojej miski napić się i padła na swoje legowisko jak martwa. Życie psa jest tak łatwe.

Po odprężającej kąpieli ubrałam się w piżamę i cieplutki szlafrok, który kupiłam sobie na jakiejś przecenie w galerii. Zeszłam na dół, gdzie w podobnym stroju jak ja siedziała przed laptopem Anka.

-Dodałam wpis na bloga.-oznajmiła, kiedy usiadłam koło niej.
-Mamy jakieś plany na jutro?
-Nie. Ty idziesz do pracy?
-Tak, ale po pracy pomyślałam, że możemy zaprosić Agatę i Ewę z dziewczynkami. Małe się pobawią, my pogadamy..
-Fajny pomysł, napiszę zaraz do nich.
-To super. Chłopacy powinni już wylądować, prawda?
-Jakoś tak. A co, Marco będzie dzwonił?
-Yhym.-uśmiechnęłam się szeroko –Już za nim tęsknię.
-Ooo…-zaśmiała się brunetka czytając komentarze na swoim blogu. –Widać.
-Co widać?
-No wiesz, jak czule się żegnaliście.-zaśmiała się opierając rękę o szyję i jadąc palcem wzdłuż niej.
-Okej, zrozumiałam. –uśmiechnęłam się i zakryłam dłońmi twarz.
-Mam nadzieję, że no wiesz, nie robi nic na co ty nie pozwalasz…
-Nie, spokojnie. On wie, gdzie są granice. Aczkolwiek o malinkach dowiedziałam się po fakcie.
-Dobra, dobra. To piszę do dziewczyn i się chyba zwijam spać. A ty?
-Ja też. W sumie teraz pójdę. Mam telefon w pokoju, jak zadzwoni to szybciej odbiorę.
-Okej. Dobranoc!
-Dobranoc.



Poszłam do mojego pokoju. Zastałam już tam Kloppsika ułożonego na mojej kołdrze. No proszę jak się przyzwyczaił. Podniosłam go i weszłam pod kołdrę. Kot podszedł do mnie i zaczął się nadstawiać do głaskania.
Tak mi minęło trochę czasu dopóki nie rozdzwonił się mój telefon. Rzuciłam się do szafki i odebrałam szybko połączenie.

-Hej, kochanie. My już w hotelu.
-Wreszcie. Jak lot?
-Męczący. Nie mogłem spać w przeciwieństwie do Götze, który pół lotu chrapał mi na ramieniu.
­-Przynajmniej on się wyspał.
-Eee.. Teraz go za to boli kark. I stwierdził, że też się zmęczył. I też idzie spać.
-Mieliście chociaż jakiś ciepły posiłek?
-Miło, że się tak o nas martwisz.-powiedział ciepło. Mogłam już sobie wyobrazić jego uśmiech –Jak przyjechaliśmy do hotelu to tylko wrzuciliśmy walizki do pokojów i poszliśmy coś zjeść. W sumie wtedy chciałem do ciebie zadzwonić ale padł mi telefon. Musiałem podłączyć, a Mario chytrze to wykorzystał i mnie zaciągnął do restauracji.
-No i jak on mógł, prawda?-zaśmiałam się. Stęskniłam się za jego głosem. –Jutro pewnie trening… W upale będzie ciężko..
­-Nie mamy aż tak złej pogody. Dwadzieścia pięć stopni wieczorem,  w dzień do trzydziestu. Damy radę. A jak u ciebie? Żyjesz po wycisku Ani?
-Widziałeś zdjęcie?
-Yhym… Powinnaś mnie zapytać o pozwolenie upubliczniania cię na zdjęciu w takim stroju… Wiesz jak seksownie wyglądasz w tych legginsach? Chyba musimy się wybrać na bieganie.
-Żartujesz?
-Nie, lubię z tobą biegać.
-Nie, z tą zgodą.
-Oczywiście, że tak kochanie. Przecież nie mogę zabronić ci takich rzeczy. Co nie zmienia faktu, że jak myślę, że jak jakiś inny facet będzie gapił się na zgrabny tyłek mojej…
-Marco! Wystarczy!
-Jak uważasz. Mówię co myślę.
-Oczywiście. A wracając do poprzedniego pytania, to tak, padam ze zmęczenia. Nawet aromatyczna kąpiel nie pomogła.
-Ja bym pomógł… Bym ci plecki wymasował..
-Ooo, widzę, że mamy tu gorącą, czerwoną linię!-usłyszałam głos Mario. Najwidoczniej musiał się przysiąść koło Marco.
-Niestety, tylko dla pełnoletnich, możesz już sobie iść…
-Ja tu mieszkam!
-Iść na swoje łóżko.
-To nie śpimy razem?

Jak ja ich uwielbiam.  Zaczęłam się śmiać na cały głos. Mario potrafi jednym zdaniem rozbroić najbardziej ponurego człowieka świata. A ich miłość…to jest coś nie do opisania.
-Już po problemie. –oznajmił dumny z siebie
-Co mu zrobiłeś?­
-Niiic. Powiedział właśnie, że idzie skoczyć z dachu.
-Przekaż mu, że jak skończymy gadać to do niego zadzwonię.
-Inga…
-No już, przekaż.

-Już.
-Dziękuję. Wiesz, że cię kocham?
-Wiem. Ja ciebie też. Stęskniłem się.
-A jakoś wytrzymaliśmy jeden dzień i dwie noce bez siebie. A tak nie możemy, prawda?
-Strzelam, ale ma to podłoże psychiczne, pani psycholog?
-Bardzo dobrze, panie piłkarz! Pochwalę ci się, że nadrobiłam dzisiaj wszystkie zaległości poprzedniego psychologa a od jutra pracuję już na swoje konto. Trochę boję się przemowy. Jak już napiszę to jeszcze wygłosić trzeba.
-Możemy razem poćwiczyć.
-Wracacie na niecałe trzy dni przed balem.
-Mamy jeszcze Skype’a.
-Nie będę ci zawracać głowy i zabierać czasu.
-Zawsze mam dla ciebie czas.
-Mam najcudowniejszego partnera na świecie.
-To jednak na partnerze stanęło? Miło.
-Brzmi poważniej niż chłopak, odpowiednio do tego jak traktuję ciebie.
-Ja również.
-Nie będę cię męczyć. Idź się wyspać, bo będziesz nieprzytomny na treningu.
-Nie śpię przecież do dziesiątej.
-Zmiana klimatu.. Pierwsza noc, zazwyczaj się długo śpi.
-Masz rację.
-Jak zwykle. Dobranoc, Marco.
-Dobranoc, kocham cię.
-Ja ciebie też.


Trochę spadło mi poczucie winy przez tą głupią sprawę z dokumentami. Po rozmowie z Marco zadzwoniłam do Mario. Rozmawialiśmy jakieś dziesięć minut. Jak zwykle podczas rozmowy z Götze musiał mi towarzyszyć wielki uśmiech. Jeszcze nigdy nie znałam tak pozytywnej osoby. Był naprawdę wspaniałym przyjacielem. A propo przyjaciół zadzwoniłam jeszcze do dwójki Polaków-Kuby i Łukasza. Właściwie to samego Kuby, a on przełączył na głośnik. Naprawdę bardzo zaprzyjaźniłam się z tą trójką. Byli dla mnie bardzo bliscy, wiedziałam, że mogę na nich polegać. Po wszystkich rozmowach z chłopakami poszłam w końcu spać po męczącym dniu tuląc do siebie kota. Zamiast chłopaka. No ale cóż, takie życie. Odpłynęłam w głęboki sen, w którym przyśnił mi się jego piękny uśmiech.




/Marco/
Po rozmowie z Ingą odłożyłem telefon na stolik i uprzedziłem Mario, że może się spodziewać telefonu. Najchętniej to ja bym z nią wisiał i całą noc przez telefon, ale nie chcę, żeby przeze mnie zarywała nocki i była nieżywa w pracy. W sumie, Inga powiedziała to samo co do mnie. Miałem ogromne szczęście mając tak wspaniałą dziewczynę u boku.
Kiedy Mario był zajęty rozmową mój telefon zadzwonił. Kto może dzwonić o tej porze? Spojrzałem na wyświetlacz. Melanie? Coś się musiało stać.

-Cześć brat, już w Dubaju?
-Tak, w hotelu. Coś się stało?
-W sumie nie.. Wiesz, rozmawiałam z Yv. Opowiedziała mi o tym felernym obiedzie. W stu procentach popieram ciebie i Ingę, ale coś mnie tchnęło, żeby… No wiesz, nie chcę się wtrącać... Będziesz jeszcze zły…
-Mela… Nie byłem jeszcze nigdy w życiu na ciebie zły. Mów.
-Jeszcze, braciszku, jeszcze. Chodzi mi o to… W sensie, czy wyjaśniłeś Indze dlaczego tak jest między tobą a ojcem?
-Nie.
-Nie pytała?
-Pytała. Nie zamierzam jej o tym mówić. Mam nadzieję, że ty i Yvonne nic jej nie powiecie, ani moi cudowni przyjaciele. Będę musiał też jakoś im delikatnie powiedzieć, żeby trzymali buzie na kłódki.
-Nie uważasz, że to trochę nie fair? Mówiłeś mi, że Inga ma przeszłość, o której nikomu nie mówi, ale z tego co wiem to ty tą przeszłość znasz. Chyba powinieneś się zrewanżować i też jej powiedzieć, no wiesz, szczerość.
-Melanie. Kocham Ingę i traktuję tą dziewczynę bardzo poważnie. Zależy mi na niej. Nie chcę jej stracić. A wiem, że jak jej powiem to…
-Marco, ona zrozumie. Ucieszy się, że nie masz przed nią tajemnic.
-Nie znasz jej. Jest bardzo delikatna i wrażliwa. Nie chcę, żeby czuła do mnie odrazę, czy strach. Nie chcę tego.
-Wiesz co, jesteś młody i głupi. Ta dziewczyna jest sto razy mądrzejsza od ciebie, choć jest cztery lata młodsza. Zastanów się. Masz czas teraz na przemyślenie na trzeźwo…
-Podjąłem już decyzję. Nie chcę się z tobą kłócić. Kocham cię i cenię wszystkie twoje rady, ale ja już zdania nie zmienię.
-Rozumiem. Nico cię kazał ci przesłać buziaki. Chce do ciebie zadzwonić na Skypie.
-Już się nie mogę doczekać. Jak będziesz miała czas to dzwońcie po piętnastej. Jakoś tak podobno mam jutro mieć czas wolny.
-Dobra, mały się ucieszy. Do zobaczenia wtedy.
-Pewnie. Cześć.

Odłożyłem telefon na stolik i podłączyłem z powrotem do ładowarki. Przykryłem się kołdrą i zgasiłem światło.
-Czyli co, nie ma tematu jak coś?-usłyszałem głos Mario.
-Rozumiem, że słyszałeś rozmowę z Melą, a ja tam wyraziłem jasno swoje zdanie.
-Obyś potem nie żałował.
-Coś…
-Nie, nie powiem jej. Jesteś dla mnie jak brat. Nie zrobiłbym ci tego mimo całej wielkiej sympatii do Ingi.
-Dzięki.







~~~

Jak to kończą się ferie?...Jutro mój ostatni dzień laby. Mam w planach napisać jeszcze dzisiaj i jutro 1,5 rozdziału..Oby się udało!
Mam ostatnio taką małą zakminę-co się dzieje z wyświetleniami? Teraz jest prawie (albo nawet już jest, bo piszę to o 13.) 70.000 wyświetleń bloga? Na ile to możliwe? Nie mam pojęcia. Dla mnie to trochę nielogiczne..ustawiłam, żeby nie nabijać wyświetleń jak sama wchodzę na bloga a tu taka liczba i tak... czy ktoś wchodzi sto razy dziennie ? Jest tyle świetnych blogów o Marco co mają mniej, a mój, który do pięt im nawet nie sięga taka kosmiczna liczba. (a komentuje średnio 10 osób!:)  Nie wiem czy w to wierzyć, czy blogger figle płata..czy dodaje wyświetlenia jakoś sam? Jak macie jakieś teorie to piszcie, bo jestem strasznie ciekawa. ..A jeśli to rzeczywiście tak jest i nikt nie męczy refersh'a to dziękuję bardzo..choć jakoś nie mogę w to uwierzyć..:)
Za tydzień kolejny!:)
Buziaki!:*


sobota, 20 lutego 2016

Czterdzieści sześć.

Czas mknął nieubłagalnie. Choćbym zatrzymała wszystkie zegarki na świecie to i tak by to nic nie dało. Ostatnie dni były naprawdę fantastyczne. Spędzone razem z Marco. Raz nawet z Matsem, Kubą, Łukaszem i Mario poszliśmy biegać do lasu. Chciałam też zmusić Marco, żeby zaprosił do siebie chłopaków i spędzili czas sami, razem. On jednak stwierdził, że moje towarzystwo jest o wiele lepsze a koledzy nawet go nie przytulą ani nie pocałują. Jakież to smutne. Po co w takim razie człowiekowi przyjaciele? Jednego dnia sama postanowiłam im zorganizować spotkanie u Marco. Nie było  to takie trudne. Szkoda, że nie widziałam miny mojego chłopaka, kiedy przed jego drzwiami stanęło ośmioro kolegów z drużyny. A może to i dobrze? Dostałam i tak sms’a o treści „Pogadamy sobie..Nie ładnie tak..:)”. No cóż. Odpisałam tylko „Czekam na rozmowę, kochanie!<3 Baw się dobrze!;*”.


Nadchodził jednak dzień, w którym cała Borussia musiała polecieć do Dubaju na obóz treningowy i zagrać dwa sparingi. Tata od dwóch dni się pakował i marudził, że w domu jest zbyt wielki porządek żeby cokolwiek znaleźć. Próby tłumaczenia mu, że ja sprzątam dom a nie jego szafę nie pomogły. Na końcu dostało mi się, że nie sprzątam jego szafy na co roześmiałam się głośno. Oj tak, tata.
Jednak to pożegnanie z Marco miało być najcięższe. Żadne z nas nie poruszało już tego tematu aż do dnia przed wyjazdem. Siedzieliśmy w dużym salonie dwupoziomowego mieszkania Marco na nowoczesnym osiedlu. Byłam w nim tej felernej nocy, kiedy dowiedziałam się o istnieniu mojej prawdziwej rodziny. Było urządzone z klasą i jednocześnie bardzo nowocześnie. Mogłabym zapytać i zaspokoić moją ciekawość, czy przyłożyła rękę do tego Carolin, ale wiem, że jest to dość drażliwy temat. Stwierdziłam więc, że sama poczekam aż mi powie.

-Herbata, sok?-zapytał stając za mną
-Woda. Z cytryną jeśli masz.
-Pewnie, zaraz będę.-powiedział uśmiechnięty i poszedł do kuchni. Kilka minut później razem usiedliśmy na dużej kanapie. Marco usadził mnie między nogami i objął jedną dłonią. Odstawiłam szklankę na stolik i wzięłam w ręce jego dłoń.
-Marco…
-Hmm?-mruknął mi do ucha i wziął łyk wody
-Jutro wylatujesz.
-Tak.-westchnął ciężko i odłożył szklankę na stoliczek. Złapał mnie w pasie i podciągnął tak, że leżałam na nim z głową spoczywającą na umięśnionej klatce piersiowej. –Będę bardzo za tobą tęsknić.-wyznał i zaczął głaskać mnie dłonią wzdłuż talii i po brzuchu.
-Ja też. Nawet nie wiesz jak bardzo. Można by powiedzieć, że jestem od ciebie uzależniona.-powiedziałam gładząc dłonią jego delikatny zarost. Nachyliłam się i pocałowałam go w brodę, następnie po policzku ku górze.
-Może wreszcie w usta?-zapytał Marco a po chwili chyba jednak stwierdził, że nie będzie czekał na odpowiedź i sam wziął to co chciał.

-Mówiłem ci jak bosko całujesz?-wychrypiał do mojego ucha i przytulił przyciskając mocno do swojego torsu. –Oj, aniele, tak bardzo będę tęsknić.-pocałował mnie w głowę
-Będziemy do siebie dzwonić, prawda?
-I rozmawiać przez Skype’a. I pisać na Facebooku. Możemy sobie nawet wysyłać listy.
-Przez gołębie.
-O. Też.-zaśmiał się słodko. Tak kocham jego śmiech… -Nie ręczę za siebie kiedy zobaczę cię po tych trzech tygodniach.
-Dwóch i pół.
-Nie pocieszasz.
-Oj tam… A cóż zamierzasz zrobić?
-Zabiorę do siebie i nie wypuszczę.
-Do siebie do sypialni?-spojrzałam na niego opierając brodę na jego klatce.
-Zobaczymy. –roześmiał się cicho –Ale nie, miałem na myśli zabrać cię tutaj. Choćby na trzy dni. Żeby się tobą nacieszyć. Byśmy razem jedli, chodzili na spacery, budzili się razem… Nie uważasz, że brzmi świetnie?
-Uważam. Brzmi cudownie, tylko wiesz, to nie znaczy, że będę się od razu do ciebie wprowadzać.
-Rozumiem. Trzydniowy pobyt na razie mi wystarczy.
-Czyli jakbym chciała zostać dzień dłużej to byś mnie wyrzucił?
-No oczywiście, że tak. Czterech dni bym z tobą nie wytrzymał. W ogóle kto by wytrzymał?-prychnął i wzruszył teatralnie ramionami.
-Świnia. –rzuciłam oskarżycielsko i podniosłam się z niego. Zwaliłam jego nogi i usiadłam na wolnym miejscu.
-Ingaa…-podniósł się i usiadł na kolanach koło mnie. Założyłam udając obrażoną ręce i nawet na niego nie spojrzałam. –Kotek, noo.
-Tylko mi nie kotkuj. Nawet nie próbuj.
-Jak wolisz.-odrzekł i usiadł koło mnie w takiej samej pozycji, z założonymi rękami.

Minuta. Dwie. Trzy.
Wysiadłam.

-Marco? –żadnej reakcji. Co za uparty osioł. Usiadłam okrakiem na jego udach i położyłam dłonie na jego policzkach. Dalej nic. Wiedziałam dobrze, czego chce. Tu właśnie wychodzi jak facet jest prosty w obsłudze. A przynajmniej mój. Delikatnie pocałowałam jego dolną wargę. Przygryzłam ją delikatnie zębami i przeniosłam się na górną. Nic. Sama w to nie wierzyłam. Czy już nie całowałam bosko?
-Może byś zaczął współpracować, hę?-zapytałam mając usta prawie przy jego. Wplątałam dłonie w jego włosy i zaczęłam delikatnie masować skórę głowy od czasu do czasu pociągając za włosy. W tym samym czasie zaczęłam składać pocałunki wzdłuż jego obojczyka i z powrotem. Uwielbiałam smak jego skóry. Delikatnie zaczęłam ją przygryzać i kierować się na jego szyję. W końcu usłyszałam jak bierze głęboki wdech i odpycha mnie delikatnie dysząc.
-Chyba nie chcesz, żebym ci zrobił krzywdę, prawda?
-Nie masz powodu by ją robić.-odpowiedziałam pewnie
-Nie? Wręcz przeciwnie. Sama się o to prosisz.
-Nie zrobiłam nic przez co mógłbyś odebrać…
-Nie? Jesteś pewna? A mi się wydawało, że jeszcze gdybyś się tak chwilkę pobawiła… To bym doszedł nawet bez zdejmowania spodni.-szepnął ledwo słyszalnie do mojego ucha. –Oddychaj. –dodał. Trudno mi było w takim momencie nawet oddychać.
-Nie.-odezwałam się w końcu czym wywołałam śmiech Marco. –Ja.. Przepraszam… Nie wiedziałam, że…
-Nie ma za co przepraszać. To bardzo fajne uczucie. –pocałował mnie w dłoń i posadził koło siebie. –I kocham twoje…
-Nawet nie kończ.-dotknęłam palcem wskazującym jego ust. Pocałował opuszek mojego palca i zabrał moją dłoń, by położyć ją sobie na kolanach.
-Powiedz mi jedną rzecz… Kiedy w końcu do ciebie dotrze jak na mnie działasz i jak jesteś piękna?
-Nie wiem… Może wcale?
-Prędzej czy później to zobaczysz. Albo ja ci to pokażę.
-Zmieńmy już temat.-przewróciłam oczami i oparłam głowę o jego ramię. –Jesteś już spakowany?
-Tak.-odpowiedział krótko bez zamiaru kontynuacji. I tak zapanowała wokół nas cisza.

-Porozmawiajmy więc o twoim pięknie.-powiedział po kilku dłuższych chwilach milczenia.
-Nie!-pogroziłam mu palcem i rzuciłam w niego poduszką.
-Nie będziemy się tak bawić.-pogroził mi palcem a po chwili oberwałam poduszką w brzuch.
-O ty!-zaśmiałam się i zaczęliśmy oboje okładać się wzajemnie poduszkami. Piękna i jakże mądra zabawa trwała póki z poduszek nie zaczęło wylatywać ich wypełnienie.
-Mam nadzieję, że nie przywiązałeś się zbytnio do tych poduszek.-zaśmiałam się rzucając samą już poszewkę za kanapę.
-Właśnie wyprułaś flaki Bob’owi.-udawał płacz i objął rękoma nogi w geście głębokiego bólu i zagubienia. Ten widok mogłam zaliczyć do jednego z najzabawniejszych jakie widziałam w życiu. Zaczęłam śmiać się jak opętana. Marco spojrzał na mnie z rozbawieniem.

-Twoja mina była cudowna.-śmiałam się dalej ale przytuliłam się do Marco i delikatnie strzepywałam z nas zawartość poduszek.
-Nie pasuje do mnie?
-Zdecydowanie nie! Jesteś zbyt wysoki, umięśniony i przystojny.
-Cóż za komplementy. Jestem przystojny?-uśmiechnął się szeroko i położył mnie sobie tak, że leżałam na nim na brzuchu. Zacisnęłam oczy i zaśmiałam się pod nosem
-Czemu mnie pytasz o takie rzeczy?
-Bo jesteś nieśmiała. Przed chwilą to powiedziałaś, a teraz wstydzisz się powtórzyć.
-Nie wydaje ci się, że to dość… Z braku lepszego określenia żenujące?
-Nie. Wydaje mi się, że jesteśmy na tyle bliskiej relacji, że możesz mi powiedzieć co myślisz.
-Relacji.-prychnęłam i przekręciłam się na plecy.
-Coś nie tak w słowie „relacja” pani psycholog? Jak fachowo więc to nazwać?
-Może chłopak i dziewczyna?
-Mija się z celem. Nie jesteśmy dziećmi, ani małolatami. Jesteśmy dorośli. Mógłbym cię nazywać swoją partnerką ale ze wzgląd na ciebie i twoje „nie spieszy mi się” zostanę przy „relacji”.
-Jak ci się coś nie podoba w moim „nie spieszy mi się” to tam są drzwi.-pogroziłam mu żartobliwie palcem
-Jestem u siebie, kotku.
-Podobno to mieszkanie jest też moje w jakimś niewiadomym procencie.
-Słuszne spostrzeżenie. –zaśmiał się i zaczął całować mnie po szyi zostawiając kolejno mokre ślady.
-Dobrze się bawisz?-zaśmiałam się kładąc głowę na jego ramieniu –Chyba, że tak bardzo chcesz powtórki sprzed kilku minut.
-Nie kuś.-zaśmiał się przysysając się do mojej skóry na szyi.
-Marco?
-Hmm?
-Chyba nie będę umiała się z tobą pożegnać na tyle czasu.
-Nie będziemy się żegnać.-czule spojrzał w moje oczy sprawiając, że moje serce przyspieszyło do szaleńczego tempa. –Przecież wrócę i wszystko będzie normalnie.
-Masz rację. Pewnie bierzesz mnie za histeryczkę. Po prostu…Jakoś bardzo się do ciebie przyzwyczaiłam. I cię kocham.-zaśmiałam się i do niego przytuliłam.
-Rozumiem cię. Czuję, że szaleję jak ciebie nie ma. Mario mówi, że jestem wtedy nieznośny.
-Zawsze jesteś nieznośny. Ale za to przystojny. Nieziemsko. Teraz pasuje?
-Jesteś niesamowita.-zaśmiał się i przytulił mnie do siebie. Chwilę ciszy przerwało nam pukanie do drzwi.
-Kogo tu niesie?-mruknął blondyn z niezadowoleniem i położył głowę wbijając się brodą w mój bark. Kolejne pukanie do drzwi.
-Otwórz, ja pójdę do łazienki na chwilę.-pocałowałam go w policzek i wyswobodziłam się z jego uścisku.



Przy lustrze kiedy poprawiałam usta błyszczykiem coś mi się rzuciło w oczy… Na szyi…
-Ty przeklęty wampirze!-krzyknęłam z łazienki i wyszłam szybkim krokiem do salonu. Marco akurat szedł w moim kierunku
-Co się stało?
-Co się stało? Proszę bardzo! Co to jest?
-Malinka?
-Taaak, brawo!
-I jesteś zła bo…
-Mam z takim śladem chodzić?
-Co w tym złego? Świadczy o tym, że jesteś zajęta.
-Fantastycznie! Uwaga, uwaga, Reus naznacza teren malinkami.
-Jesteś zła z powodu dwóch, głupich malinek?
-Czekaj, dwóch?
-Hmm…-pociągnął mnie w stronę lustra łapiąc za moje nadgarstki za plecami jedną ręką. Drugą odchylił delikatnie mój dekolt i nim zdążyłam zapytać „gdzie” to sam przylgnął ustami do szyi lekko ssąc i przygryzając.
-Nie! Puszczaj! Marco!-zaczęłam się wyrywać i szarpać jednak na nic się to zdało. Postanowiłam już mu się poddać bo dobrze wiedziałam, że ma nade mną przewagę. Mięśniową. Kiedy już zaczęłam sobie przypominać widok jego boskiego kaloryfera z Malezji odsunął się ode mnie i pociągnął, żebym odwróciła się do niego twarzą i czule mnie pocałował. No i jak tu się gniewać?
-Już są dwie.-wyszczerzył się w uśmiechu pokazując mi w lustrze swoje dzieło
-I co ja mam z tobą zrobić, Reus?
-Możesz mi zrobić malinkę.-zaśmiał się głośno
-No już się rozpędzam. Poza tym, nie umiem pewnie.
-Proste. Mogę ci zrobić instruktarz. –szepnął przesuwając dłonią po mojej szyi.
-Trzecia malinka? Dwie w zupełności wystarczą.
-Ciekawe co by powiedział Kloppo na obozie jakbym miał malinki.
-Ciekawe co powie Kloppo jak wrócę do domu.-schowałam twarz w dłoniach śmiejąc się
-Możesz powiedzieć, że to siniaki.
-Super. Co lepsze, powiedzieć, że chłopak jest pijawką i zostawić go w przekonaniu, że się do mnie dobierasz, czy może chłopak-damski bokser?-zaśmiałam się i zaczęłam iść z nim do salonu –A no tak, nie jesteś moim chłopakiem tylko jesteś…jak to tam było?

-Przywrą!-podskoczyłam przestraszona słysząc głos…
-Mario? Ty tu?-zaśmiałam się i podeszłam przywitać bruneta, który bezceremonialnie rozłożył się na kanapie
-Buty byś chociaż zdjął, Götze.-usłyszałam głos mojego chłopaka zza siebie. Przytuliłam mojego kochanego braciszka i usiadłam mu na nogach, kiedy znów położył się zajmując całą kanapę.
-Marudzisz.-wzruszył ramionami i ziewnął –Chodź, zagramy sobie.
-Nie, wcale nie przeszkadzasz.-rzucił mój chłopak stając nad kanapą
-No widzisz jak dobrze się składa.
-Nie ma gry.
-Masz filmy. Dawaj Kac Vegas 2.
-Mario, Inga…
-Inga chętnie obejrzy z wami jeśli może. Zrobię jakiś obiad.-dokończyłam i złożyłam głęboki pocałunek na ustach chłopaka. Kiedy szłam do kuchni zauważyłam uśmiech na jego twarzy. Tak to się załatwia. Otworzyłam lodówkę… Marco, chyba dawno nie byłeś na zakupach. Zamrażarka? Całe szczęście, uchował się kurczak.
-Chłopaki!-zawołałam z kuchni wyciągając kolejne potrzebne produkty
-Noo?
-Lubicie potrawkę z kurczaka słodko-kwaśną?
-Jak ty zrobisz to lubimy!-odezwał się Reus przesłodzonym głosem
-Dobra, dobra, nie musisz już tak słodzić, pijawko.
-Wypraszam sobie tę pijawkę!
-To może nie zrobię wtedy tego obiadu?
-Marco tylko żartuje!-odezwał się Mario. Zaczęłam się śmiać. On zawsze stanie w obronie jedzenia –Woody lubi jak się go tak nazywa. Prawda?
-…
-Może tego nie widzisz, ale kiwa głową!
-Nieprawda!-zaprzeczył mój chłopak
-Dobra, dobra. Nie przeszkadzajcie, bo będziecie dłużej czekać.
-Jesteśmy już cichutko!
-Fantastycznie Götze.



Pokroiłam warzywa, wrzuciłam do miski i w między czasie położyłam kurczaka na patelnię. Przygotowałam sos, ugotowałam ryż i połączyłam wszystkie składniki. Kiedy danie było gotowe znalazłam tacę, na której zaniosłam do salonu wszystkie talerze i zielone herbaty. Marco z Mario siedzieli na kanapie i zawzięcie o czymś dyskutowali. Byli raczej poważni niż rozbawieni. O co może chodzić? Kiedy zorientowali się, że weszłam od razu zamilkli i posłali w moją stronę uśmiechy. Po chwili jednak zorientowałam się, że uśmiechy nie są zaadresowane do mnie tylko do tacy z jedzeniem, którą trzymałam.

-Do tego zielona herbata. Jak nie lubicie mogę zrobić coś innego.
-Nie, jest idealnie. Dziękuję.-podszedł do mnie Marco i odebrał mi tacę z rąk i złożył czuły pocałunek na moich ustach, chyba w ramach podziękowania. Zajął swoje miejsce na kanapie i zostawił kawałek dla mnie. Rozstawił dla nas talerze i sztućce, a Mario poszedł do telewizora i ustawił film.
-Pyszne.-stwierdził z pełną buzią Marco. Za taki uśmiech i to spojrzenie mogę stać mu w kuchni przy garach całe życie.


Chińszczyzna faktycznie wyszła całkiem dobra. Marco i Mario zajęło niewiele, żeby pochłonąć ją całą z trzęsącymi się uszami. Jak takie małe dzieciaki. Obejrzeliśmy wspólnie komedię. Jak paczka starych, dobrych przyjaciół. Muszę przyznać, że była całkiem fajna.

-Wiecie..-westchnął Mario po skończonym filmie kładąc głowę na kolana Marco. –Fajnie, że jesteście razem.-powiedział z uśmiechem i założył nogi na oparcie kanapy. Mina Marco mówiła wszystko. –Jesteście tacy normalni, nie liżecie się…
-Cieszę się, że tak uważasz, bracie, ale nie musisz już dawać więcej przykładów.-zaśmiał się Marco zaczął głaskać go po głowie jak małe dziecko.
-No, ej!-zaczął udawać wkurzonego, kiedy blondyn poczochrał mu włosy na wszystkie strony świata. Podniósł się z jego kolan i usiadł z powrotem na swoim miejscu.
-Widzisz jakie skuteczne? –zwrócił się do mnie
-Tak jak to?-wskoczyłam na Marco i zaczęłam czochrać jego idealnie ułożone włosy. Zaczął się śmiać i chwilę później zrzucił mnie na kolana Mario.
-Ej! Co ci się stało?-zapytał Götze z przejęciem. Przyłożył dłoń do jego czoła. –Gorączki nie ma…-zaczął się zastanawiać
-Nic mi nie jest. Co by miało mi się stać?
-Pozwalasz Indze dotykać swoje włosy a co dopiero niszczyć fryzurę, nad którą stałeś pół dnia przed lustrem?
-Nie pół dnia.-przewrócił oczami –Ale tak, pozwalam.
-A czemu ja nie mogę?-założył ręce w geście „focha”.
-Bo Inga naprawdę świetnie całuje. Nie potrafił byś tak.-puścił do niego oczko a nim się obejrzałam wpił się zachłannie w moje usta.
-Odwołuję to co mówiłem kilka minut temu.
-Że fajnie, że jesteśmy razem?-zapytałam ze śmiechem opierając głowę o ramię Maro.
-Nie, to, że się nie liżecie przy ludziach.
-My? A no faktycznie.-zaśmiał się i skradł z moich ust szybkiego buziaka.
-Niewyżyci… Idźcie se do łóżka na dwadzieścia minut, a potem po mnie zadzwońcie jak już będę mógł wrócić.
-Nie będzie takiej potrzeby, Mario-zaczęłam się śmiać z miny przyjaciela –Ja już sama muszę iść.
-Nie, nie musisz.-złapał mnie w pasie i położył głowę na moim ramieniu
-Muszę, Marco. Już dość późno. Przesiedziałam u ciebie cały dzień. Musisz też odpocząć przed podróżą.
-Odpoczywam, kiedy jesteś przy mnie.
-No to jak już odpocząłeś to możesz mnie odwieść i pomęczyć się z Mario.
-Nie ustąpisz?
-Dobrze wiesz, że nie.
-Odwiozę cię.
-Dobrze, ale mogę też wziąć taksówkę.
-Spokojnie, Mario nie powinien przez ten czas kiedy cię odwiozę rujnować domu.
-Spoko-oko.-zapewnił Götze –To co, Gusia, musimy się pożegnać teraz. Albo nigdy.-zaśmiał się i podszedł do mnie. Przytuliłam się do niego i szepnęłam

-Lepiej nigdy. Pożegnania są do kitu. Po prostu do zobaczenia za dwa i pół tygodnia.
-Święte słowa. –przytaknął i zaczął kołysać mnie w uścisku na boki. –Zadzwonię kiedyś tam.
-Okej.-zaśmiałam się i puściłam go z uścisku. –Albo pokaż się czasem na Skypie jak będziemy z Marco rozmawiać.
-Ja zawsze się pokaże na Skypie jak będziecie rozmawiać, nie myśl sobie.
-Nie wezmę z tobą pokoju w takim razie.-pogroził mu palcem Marco zakładając buty
-Ale Maarco!
-Weźmie, weźmie. Nikt inny by z nim nie wytrzymał.
-No dzięki. Chodź już lepiej.-zaśmiał się Marco otwierając drzwi.
-Ćwicz tam, nie obżeraj się i nie łap kontuzji, jasne?-zapytałam Mario z uśmiechem na co pokiwał mi głową i zasalutował. Przytuliłam go raz jeszcze i pocałowałam w policzek.
-No starczy tych czułości, Inga, czas cię nagli.
-Poważnie?-zaśmiałam się spoglądając na kochanego, lamowatego blondyna.
-Tak. A ty..-wycelował palcem w Mario. –Wara od mojej dziewczyny-pogroził mu żartobliwie
-Podobno nie jestem twoja dziewczyną-zaśmiałam się i dałam mu kuksańca w bok –Jak tam było?
-Przywra?
-Nie, nie, Mario, coś bardziej wyszukanego.
-Pijawka? Wampir?
-Ja z wami nie mogę.-stwierdził śmiejąc się Marco –Wychodzę.
-Jak mi się przypomni to napiszę. Papa!-pomachałam do Mario i dołączyłam na klatce do mojego chłopaka.


-Wiesz, że cię kocham, prawda?-zapytałam w oczekiwaniu na windę.
-Wiem.-uśmiechnął się szeroko i pocałował czubek mojego nosa
-Eeej!-zaśmiałam się i mocno go do siebie przytuliłam –Jesteś zły?
-Nie, raczej szczęśliwy. Czemu miałbym być zły? Cieszę się, że polubiłaś Mario. Jest dla mnie jak młodszy, trochę przygłupi brat.
-Mario nie jest przygłupi.
-Ale bywa.-zaśmiał się radośnie i pociągnął mnie do windy.
-Przypomniała mi się winda w…
-Mi też.-odpowiedział w uśmiechu –Ale jednak nie ma już czasu. Po moim powrocie możemy spędzić w tej windzie cały dzień jeśli będziesz chciała. No i o ile pozostali mieszkańcy nie wezwą kogoś do naprawienia.
-Kuszące propozycje pan składa. Przemyślę je i dam odpowiedź jak wrócisz.
-Będę czekał.



W piętnaście minut dojechaliśmy pod mój dom. Marco zatrzymał auto na podjeździe ale nie odblokował drzwi. Oparł głowę o zagłówek a potem dopiero na mnie spojrzał.
-Co ty ze mną zrobiłaś?-zapytał chwytając moją dłoń.
-Ja?
-Tak. Dzięki tobie jestem szczęśliwszym człowiekiem. Czuję, że żyję, że mam dla kogo. Inga… Nawet nie wiesz jak bardzo ważna dla mnie jesteś. Nigdy w to nie wątp. Choćby się wszystko waliło. Zawsze będziesz miała moją miłość.
Nie wiedziałam, że Reus posiada w sobie aż takie pokłady romantyzmu i jest w stanie wyznać coś takiego pod wpływem chwili. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Popatrzyłam na niego z zeszklonymi oczami.
-Zawsze, Aniele. Jeśli coś się będzie działo to wystarczy słowo a będę. Dzwoń o każdej porze dnia i nocy. Nawet jeśli będziesz chciała mi tylko powiedzieć, że byłaś na zakupach. Będę szczęśliwy móc usłyszeć twój głos.- nie uchwyciłam chwili kiedy objął mnie mocno i czule pocałował. Zawiesiłam dłonie na jego szyi i odwzajemniłam pocałunek. Mój kochany Marco…
-Tak bardzo cię kocham, Marco. Nigdy nie będę żałowała decyzji podjętej tam na jachcie. Była moją dotychczas najlepszą jaką mogłam podjąć. Nie wyobrażam sobie nas..osobno. Rozumiesz.
-Tak. Dwa i pół tygodnia minie szybko. Zobaczysz.
-Będę na ciebie czekać. Ciebie się tyczy to samo co Mario. Uważaj na siebie i nie łap kontuzji. I ćwicz tam porządnie, nie obijaj się. I słuchaj mojego taty!-pogroziłam mu palcem z uśmiechem
-Obiecuję.-zaśmiał się i mocno ponownie mnie do siebie przytulił –Idź już, bo cię nie wypuszczę.
-To nie rób tego.
-Sama chciałaś jechać.
-Bo jest już późno.
-Idź.
-Dobrze.-odpowiedziałam i nawet nie zamierzałam puścić go z objęć.
-Zadzwonię jak będę na miejscu.
-I zawsze kiedy będziesz tylko chciał, pamiętasz? Pora nie ma znaczenia.
-Wiem, bo ja sam to powiedziałem.
-Kocham cię.-szepnęłam i delikatnie musnęłam jego wargi. –Tak, żebym zapamiętała.-wytłumaczyłam, co najwyraźniej rozbawiło mojego chłopaka. Chwilę później spoważniał i zrobił to samo.
-Ja też. Pa.
-Czekam na telefon. –przypomniałam otwierając drzwi jego czarnego samochodu
-Obiecuję, że zadzwonię. Uważaj na siebie.
-Dobrze. To pa.


Spojrzałam na jego kochaną twarz ostatni raz i wysiadłam z samochodu. 
Idąc do drzwi odwróciłam się na chwilę i mu pomachałam. Cały czas tam stał. Podniósł rękę i odmachał mi. Zatrzymałam się przed drzwiami i zaczęłam szukać kluczy w torebce. Otworzyłam zamek i weszłam do środka.

-Wróciłam! –krzyknęłam, a kiedy miałam zamykać za sobą drzwi poczułam pociągnięcie i w jednej chwili wpadłam w ramiona Marco. Złapał za moje policzki i gwałtownie pocałował. Przyciągnął mnie mocno do siebie, a ja wplotłam dłonie w jego włosy. 
Kiedy straciłam już jakikolwiek oddech Marco puścił mnie i  złożył pocałunek na moim policzku.
-Pa-szepnął cicho i zostawił mnie w stanie galaretki z trzęsącymi się nogami, opierającą się o drzwi, a sam poszedł szybkim krokiem do samochodu. Posłał mi uroczy uśmiech kiedy odjeżdżał, a ja starałam się go jak najlepiej zapamiętać na te dwa tygodnie. Może trochę dramatyzuję, może jest Skype, telefon i te wszystkie inne badziewia włącznie z gołębiami ale to zupełnie co innego niż widzieć go na żywo, móc dotknąć, pocałować, przytulić.

Weszłam ponownie do domu i zamknęłam za sobą drzwi.
-Teraz już jesteś?-zapytał tata wyłaniając się z kuchni z kubkiem parującej herbaty.
-Ymm… Jak widać. –zaśmiałam się –Zaraz przyjdę, wezmę prysznic i się przebiorę.
-Jasne. Jakiś film? Mecz?
-Jak będzie leciało coś godnego mojej uwagi to może zostać.
-Filmu o Reusie jeszcze nie nakręcili.
-Jeszcze!-ze śmiechem wbiegłam na górę po mój t-shirt i spodnie dresowe, które ostatnio uwielbiałam nosić po domu.  Wzięłam prysznic, umyłam włosy i zawinęłam je ręcznikiem w turban. Kiedy tylko stanęłam przed lustrem ciężko było mi nie zauważyć dwóch, czerwonych malinek na mojej szyi. Wampir jeden. Założyłam bluzkę i spodnie. Poszłam jeszcze po cienką bluzę do pokoju z jako-takim kołnierzykiem, żeby moje „ukąszenie” trochę zamaskować. Zeszłam na dół i usiadłam na kanapie obok taty.
-I jak było?
-Świetnie, tylko wiesz… Z pożegnaniem gorzej.
-Miałem okazję zobaczyć kątem oka. Spokojnie, nie podglądałem.-zaczął się śmiać i wziął do ręki pilot do telewizora i zaczął skakać po kanałach.
-Będzie mi go brakować.
-To dobrze. Widać, że ci na nim zależy. Szybko minie i znów się zobaczycie.
-Chyba sto razy dzisiaj to usłyszałam.
-No cóż. Może taka prawda?
-Sama nie wiem.-wzruszyłam ramionami i roześmiałam się.
-Nie ma nic w tej telewizji. Może kolacja i idziemy spać?
-Jestem za. Zaraz coś zrobię.
-Może jakoś pomogę?
-Siedź i odpoczywaj. Ciesz się ciszą i spokojem póki go jeszcze masz.
-Nawet mi nie przypominaj.-położył ręce na głowie i rozsiadł się na kanapie.


Na kolację zrobiłam lekką sałatkę.  Zjedliśmy szybko, tata poszedł do łazienki, a ja wzięłam z kanapy Kloppsika i poszłam z nim do pokoju. Usiadłam na łóżko i oparłam głowę o jego ramę. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Wzięłam telefon i zadzwoniłam do Ani.
Kilka sygnałów później odebrała.

-Hej kochana! Co u ciebie?
-Jesteś już w Dortmundzie?
-Tak, wróciłam dzisiaj po południu. Coś się stało?
-Wiesz, bo tak pomyślałam, czy byś może nie chciała się do mnie wprowadzić na ten czas, kiedy chłopacy wyjadą? Myślałam, że może ja do ciebie, ale tu jest i Emma i Kloppsik, są przyzwyczajeni do mieszkania tutaj.
-Pewnie, rozumiem. Jak trener się zgodzi to z przyjemnością. Świetny pomysł. Skąd taka decyzja?
-Jak Lewy jest koło ciebie to może przejdź dalej, a jak nie to mu proszę nie powtarzaj, dobrze? Pewnie by wygadał Marco, Marco tacie, tata Ulli i tak dalej. Ja za łańcuszki podziękuję.
-Jasne, ale co się stało?
-Po prostu trochę się boję Marca. Zastraszanie, groźby… Nie wiem co on wymyśli jak tata wyjedzie.
-Czekaj, czekaj, jakie do cholery groźby?!-prawie krzyknęła do słuchawki
-Anka, proszę, ciszej. Myślę, że tylko chciał mnie nastraszyć. Ale po prostu… Bym się czuła bezpieczniej niż sama w wielkim domu. Złodzieje jeszcze może jacyś w okolicy.
-To bardzo bezpieczna okolica, nie ma mowy o włamaniach. Oczywiście, że chętnie się wprowadzę ale nie myślisz, że powinnaś powiedzieć tacie o wszystkim?
-Miał kilka przykładów jego zachowania wobec mnie, nie będę go jeszcze dobijać groźbami.
-Mam nadzieję, że wiesz co robisz.
-Tak, nie martw się. Z karateczką w jednym budynku zawsze bezpieczniej. Zapytam za chwilę taty, napiszę ci sms’a. Bądź w gotowości.
-Dobra. W takim razie spokojnej nocki.
-Wzajemnie, pa.

Po skończonej rozmowie wygramoliłam się z łóżka i poszłam korytarzem do sypialni taty. Zapukałam do drzwi.

-Prooszę.-przeciągnął. Mogłam się założyć, że właśnie ziewał
-Obudziłam cię?-zapytałam, kiedy weszłam do pokoju i zastałam tatę wtulającego się w poduszkę. Faktycznie miał rację, że coś na grozie traci.
-Nie. No, jakieś pięćdziesiąt procent.-zaśmiał się i podniósł na łokciach –Coś się stało?
-Mam sprawę. A właściwie prośbę.
-Mów.
-Czy na czas kiedy wyjedziecie może przyjść i tu mieszkać Ania Lewnandowska? Bym się czuła jakoś raźniej w tym wielkim domu. Nie, że cię stawiam pod ścianą, przecież…
-Jeśli jeszcze raz powiesz, że to mój dom to normalnie uduszę. Powinnaś tu przyjść jedynie z informacją a nie prosić o zgodę. Jasne, że może przyjść. Zapraszaj kogo chcesz. No wiesz, poza jakimiś alkoholiczkami, ćpunkami..ale chyba te nie zaliczają się do twojego grona znajomych. No, chyba, że pacjentki.
-Dziękuję. Aczkolwiek jakoś mi lepiej jak zapytam niż stwierdzę fakt.
-Uparciuch.
-Taka już jestem. O której macie lot?
-O siódmej.
-Chyba nie wstanę, a powinnam się pożegnać.
-No to już, szybko, bo mi minuty cennego snu lecą. Wiesz, że jak człowiek śpi to się odmładza?
-Bo się w lustrze wtedy nie widzi!-zaśmiałam się i podeszłam do łózka. Usiadłam na kawałku materaca i przytuliłam się do taty.
-Wiesz, że będę tęsknić?
-Naprawdę?-zmarszczył brwi i uśmiechnął się słabo.
-Pewnie. Zawszę bardzo tęsknię za tymi, których kocham.
-Inga… Jutro rano będę rozchwiany emocjonalnie. Będę w samolocie na zmianę płakał, śmiał się  i w między czasie opierniczał drużynę.
-Zapowiada się w takim razie ciekawy lot.-uśmiechnęłam się szeroko i podniosłam się z łóżka. Kiedy już podchodziłam do drzwi usłyszałam głos taty.
-A, Inga…
-Tak?
-Bo wiesz, że ja… też będę tęsknił. I…
-Wiem. Dobranoc.
-I jeszcze jedno. Proszę chodzić do pracy.
-Zbyt bardzo jestem podekscytowana, żeby chodzić na wagary.
-No. To dobranoc. I kocham cię.
-Ja ciebie też. Dobranoc.






~~~

Wiem,  że przesłodzony i nic się nie dzieje, uwierzcie, to cisza przed burzą, obiecuję. Jestem z niego niezadowolona, chciałam go pisać od nowa, ale jednak dałam spokój i zabrałam się za 47 z myślą "będzie lepiej":)
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze!! Aż chce się więcej pisać:)
Buźka!<3

PS. Po 21 szablon bloga został zmieniony-zdjęcie z nowej sesji Marco mnie kupiło i zahipnotyzowało...<3 Mam nadzieję, że i Was, i że szablon przypadł Wam do gustu i 2 godziny pracy nie poszły na marne:)

sobota, 13 lutego 2016

Czterdzieści pięć.




~dwa dni później~




Obudziłam się z samego rana i leniwie przeciągnęłam na łóżku. Wczorajszy dzień był… Dość inny. Wstałam rano i z własnej nieprzymuszonej woli poszłam biegać. Kiedy tylko wróciłam do domu zrobiłam ćwiczenia rozciągające. Potem odprężająca kąpiel i drugi bardzo niecodzienny fakt- zaczęłam czytać moją pracę magisterską. Sześćdziesiąt stron przeczytanych, a między nimi karteczki z moimi korektami. Ugotowałam obiad, a po nim poszłam czytać książkę na nowo odkrytą bujaną ławkę. Ann powiedziała, że jest z wizytą u rodziców i późno wraca do Dortmundu. Marco także nie dzwonił, co mnie ucieszyło. Tak. Uszanował moją decyzję i dał mi dzień oddechu.
Dzisiaj wstałam odprężona. Wiedziałam, że to dziś jest ten dzień, kiedy odczytane zostaną wyniki testów genetycznych. Tata zadzwonił już wcześniej do Marka, żeby przyjechał. Potwierdził oczywiście swoją obecność pewny swego.
Wstałam z łóżka i poszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie. Postanowiłam zjeść zwykłą owsiankę i owoce.

-Hej, hej.-wszedł do kuchni zaspany tata, jeszcze w piżamie i bez okularów. Niespotykany widok.
-Nieprzespana noc?
-Nie, w porządku. Budziki po prostu nie powinny istnieć. Człowiek ustawiający budzik popełnia harakiri.
-Napiszę kiedyś książkę. Przemyślenia Jürgena Kloppa o poranku.
-Musisz najpierw mieć nazwisko, żeby taką napisać, więc się śpieszmy, bo ci przepadnie.
-Czyli jestem teraz bez nazwiska?
-No tak wyszło.-roześmiał się i otworzył lodówkę –Postaraj się w miarę szybko ogarnąć. Wyczuwam korki.
-Nie kracz. Jem i idę się ubrać. Znowu na czarno, jak pingwin przy takim upale.
-Też to uwielbiam.




W miarę szybko zjadłam śniadanie i poszłam do pokoju ubrać się w czarne rurki, białą koszulę, marynarkę i czarne szpilki. Zrobiłam delikatny makijaż i włosy związałam w wysoką kitkę. Powinno być dobrze. Poszłam do mojego pokoju po torebkę i byłam już raczej gotowa. Zeszłam na dół, gdzie czekał już tata. Elegancko ubrany w garnitur, zaczesane włosy, nie to, co było kilkanaście minut temu.

-No, panie Klopp, klasa.-zaśmiałam się opierając się o ścianę.
-No ba! Tylko mnie nie zmuszaj do krawata. Zapomnij.
-Nawet bym cię nie zmuszała. Wiem co przechodzisz. Sama z wizją, że muszę się w tym grzać na upale na zewnątrz…
-Sierpień, cóż poradzisz. Mam chłodną klimę w samochodzie. Damy radę. Swoją drogą wyglądamy jak tacy faceci w czerni…
-Ja ci dam faceci! Pożałujesz!-roześmiałam się grożąc mu palcem.
-Już jestem cichutko. Obiecuję. Idziemy?
-Panowie przodem.





***




Tata miał rację. Staliśmy w korku już dziesięć minut. Całe szczęście, że wyjechaliśmy wcześniej, tym bardziej, że mieliśmy chłodną klimatyzację i przyciemniane szyby. Całkiem miło.
-Nie uprzedziłem cię, że będzie tam też Ulla. Musi podpisać pod oświadczeniem i sto innych papierów.
-W porządku. Zdążymy?
-Powinniśmy. Mamy trochę zapasu. A poza tym budynek jest trochę bliżej. Dzisiaj mamy spotkanie z sędzią. 
-Trochę się zaczynam stresować…
-Ej, nie ma czego. Przecież nie ma innego wyjścia niż to, że jesteś moją córką.
-Może i tak, ale Marc…
-Wszystko się ułoży.




***



-Nikogo nie ma?-zapytałam idąc korytarzem w środku gmachu sądu.
-Jeszcze dziesięć minut.
-Usiądźmy może. –wskazałam na sofę naprzeciwko naszej sali.
-Pewnie.


Kiedy właśnie nas zapraszali na salę usłyszeliśmy dynamiczny stukot obcasów. W naszym kierunku zmierzała Ulla. Z perfekcyjnie ułożonymi blond włosami, opadającymi kaskadą na ramiona. Białą bluzkę z krótkim rękawem i czarną ołówkową spódnicę z wysokim stanem. Miała idealne, kobiece kształty. Kolejny raz podziwiałam jej urodę. I tata niby mówił, że jestem do niej podobna? No błagam.


-Przepraszam za spóźnienie. –powiedziała podbiegając do nas. Tata przepuścił ją w drzwiach, zaraz za nią weszłam ja.
-Marc kontaktował się z tobą?-zapytał
-Nie. Może stoi w korku. Napisałam mu piętro i numer sali, może wkrótce do nas dołączy.
-Dzień dobry państwu. –dołączyła do nas młoda blondynka na około trzydziestoletnia. –Sofia Weber. Proszę spocząć. Zaraz dostaniemy wszystkie potrzebne dokumenty.
-Oczywiście.-odparła Ulla zajmując miejsce przy solidnym drewnianym stole. Nim zauważyłam tata odsunął dla mnie krzesło czym podziękowałam mu delikatnym skinieniem głowy. Sam zajął miejsce między mną a Ullą.
-Pani Webber, dzwoni doktor Hannah. –wychyliła się zza drugich drzwi niska brunetka
-Bardzo państwa przepraszam, wiem, że to nieprofesjonalne z mojej strony, ale mój trzymiesięczny synek jest w szpitalu, samotnie go wychowuję i ja..
-Proszę iść odebrać, spokojnie, rozumiemy. –uśmiechnął się do niej tata sam ściskając moją dłoń uspokajając mnie.
-Bardzo dziękuję. To nie potrwa długo. –zapewniła i wybiegła z sali.



-Inga, przykro mi z powodu Marca. Sami z Jürgenem nie wiemy co w niego wstąpiło.-skierowała się do mnie Ulla przerywając panującą ciszę.
-W porządku. Mam nadzieję, że jeszcze przyjdzie i to wszystko się skończy. Niezależnie, czy okażę się waszą córką…
-Inga. –przewrócił teatralnie oczami tata –Musisz sobie wynajdować problemy? Mówiłem ci sto razy, że nie ma innej opcji. Możesz się pozamartwiać nad tym twoim Marco jeśli wolisz.
-Podobno miałam się nie zamartwiać w jego sprawie.
-Ale skoro musisz się czegoś czepić to…
-A odczep się już. –szturchnęłam do lekko z łokcia i się roześmiałam
-Ałaa. Doprowadzasz mnie do kontuzji.
-Ciebie? Jürgena-Terminatora? Wątpię.- tata również zaczął się śmiać. Ulla patrzyła na nas uśmiechnięta, ale lekko nieobecna.


-Przepraszam. Już jestem, mam całą potrzebną dokumentację.
-Mam nadzieję, że z synkiem już lepiej.
-Dziękuję, gorączka spada. Niedługo wróci do domu. Możemy w takim razie zaczynać. Jeżeli faktycznie wynik będzie pozytywny możemy podpisać wszystkie potrzebne dokumenty. Macie państwo kopię aktu urodzenia?
-Tak, ja mam.-odpowiedziała Ulla i otworzyła torebkę w celu jego znalezienia.
-Dobrze, tutaj mamy wyniki…-prawniczka wzięła kopertę do rąk
-A…-zaczęła Ulla spoglądając na tatę
-Napisał coś?
-Czekamy jeszcze na kogoś?-zapytała trzymając kopertę w dłoni
-Proszę chwilę poczekać. Miała tu być jeszcze jedna osoba… Muszę sprawdzić. –wyjęła telefon z torebki i odblokowała –Nic. W takim razie kontynuujmy. –westchnęła z rezygnacją.
-Dobrze. –pokiwała głową i otworzyła kopertę.  Zaczęła czytać a po chwili położyła dokument na wprost nas. Złapałam z nerwów tatę za rękę. Uścisnął ją i sam zagłębił się w tekście. Postanowiłam pójść tym samym kierunkiem.

Prawdopodobieństwo pokrewieństwa 99,9% zgodne.

Wypuściłam głośno powietrze. Tata spojrzał na mnie i pocałował mnie w dłoń, którą cały czas go trzymałam.

-Moja córeczka.-szepnął i objął mnie mocno ramieniem przyciągając do siebie. W moich oczach zebrały się łzy. Te słowa trafiły prosto w moje serce. Miałam naprawdę swoją rodzinę. Miałam tak kochanego tatę.
-Tato…-objęłam go obiema rękami i położyłam głowę na jego ramieniu. Usłyszałam cichy stukot obcasów, ale nie to się liczyło. Ścisnęłam go jeszcze mocniej nie mogąc uwierzyć, choć niby i tak było to wiadome od początku. Jego też to dotknęło. Potarł dłonią o moje plecy i ujął twarz w dłonie. Wytarł jedną łzę z mojego policzka.
-Proszę, chusteczki. –powiedziała do nas ciepło blondynka
-Dziękuję.-powiedziałam cicho wyciągając jedną z pudełka i delikatnie wytarłam łzę. Ku mojemu zdziwieniu do pudełka powędrowała także dłoń Ulli… i taty.
-No co. –wzruszył ramionami –Alergia na pyłki. –odwrócił twarz i dyskretnie otarł oczy. Schował chusteczkę do środka marynarki.
-Gratuluję.-powiedziała z lekkim uśmiechem
-Wiedzieliśmy już dawno. –usprawiedliwił się tata bardzo poważnym i męskim głosem wzruszając ramionami, żeby zatrzeć wzruszenie z przed kilku chwil.
-Rozumiem. Możemy teraz podpisać wnioski. Tutaj bardzo proszę, pani Ingo uzupełnić a na samym dole się podpisać. Moja asystentka wydrukuje papierowy dowód osobisty, póki nie odbierze pani właściwego. Tutaj znajduje się wniosek o zmianę nazwiska. Potrzebne są wszystkich państwa podpisy i data. I obywatelstwo. Też tylko podpisy. Miesiąc temu nastąpiła zmiana, że nie trzeba pisać podań. I całe szczęście. Dla obu stron łatwiej.-zaśmiała się podając nam stertę dokumentów. –Jeśli chcieli by państwo złożyć wniosek o zameldowanie to już trzeba do notariusza.
-Rozumiemy. Na razie zajmiemy się podpisywaniem.-uśmiechnął się szeroko tata i wyjął z marynarki swój długopis, po którego wyciągnęłam z uśmiechem dłoń.
-Zapomnij. To mój ulubiony. –odłożył swój i wyciągnął drugi dla mnie. Identyczny.
-Ten nie jest ulubiony?
-Nie, co ty. No spójrz tylko na niego. –powiedział z powagą i zaczął przewracać kartki jednego z dokumentów.



Po wypełnieniu miliarda rubryczek i złożenia masy podpisów nadszedł już czas na ostatnią kartkę.
-Nie mówiłem ostatnio jak ja uwielbiam papiery?-zaśmiał się tata podając mi kilka spiętych kartek w dłoń.
W pomieszczeniu rozległo się pukanie. Chwilę później usłyszeliśmy męski głos.
-Przepraszam za spóźnienie.
-Marc!-rozpromieniła się Ulla. Razem z tatą odwróciliśmy się jednocześnie w jego stronę. Ubrany w ciemne jeansy i białą koszulę. Trzeba mu przyznać, że wyglądał całkiem przystojnie.
-Mógłbym zobaczyć dokumenty?-podszedł do nas spoglądając na mnie z wrogością.
-Mam?-zapytała urzędniczka. Tata pokiwał głową. Ona podała mu białą otwartą kopertę. Wyjął z niej wynik badania. Czytał jakby kilka razy a potem z nienaturalnym spokojem odłożył kopertę na stół.

-Ile?-zwrócił się do mnie
-Mówiłam ci, nie chcę żadnych pieniędzy.
-Nie? Może chociaż zwrócę za te twoje przekupstwa, co? Grubo musiałaś zapłacić żeby ci napisali tu potwierdzenie, co nie?
-Zapewniam pana, że nasi biegli nie są skorumpowani. Nie jest tu nic pomylonego. Medycy sądowi są wykwalifikowani i lojalni. Nie przyjmują żadnych łapówek.
-Powiedz, masz niezłe znajomości? A może puściłaś się tak samo jak z moim tatuśkiem, co teraz trzyma twoją stronie żeby mieć w domu prywatną…
-Dość. Wynoś się stąd i przemyśl to, co mówisz i do kogo. -krzyknął głośno podnosząc się z krzesła. Chwycił go za łokieć i pociągnął w kierunku drzwi.
-Sam wyjdę. Nie będę przeszkadzał w waszej sielance. –zakpił i opuścił salę trzaskając drzwiami.

-Proszę bardzo. Widziałaś. Dalej będziesz bronić synka?-zwrócił się z wyrzutem do Ulli
-Przepraszam. Czy to wszystkie dokumenty?
-Tak.-powiedziała cicho otrząsając się z niemałego szoku sędzina
-Może jeszcze go dogonię. Inga, przepraszam za niego.-wstała z miejsca –Do widzenia.-wyszła i pobiegła jak się domyślam za Markiem.

-Przepraszam panią za tą sytuację. Myślałem, że taki dowód mu już wystarczy. Mam nadzieję, że ta cała sytuacja nie wyjdzie poza tę salę i nasze grono.
-Oczywiście. Może pan być pewien. Jeśli mogłabym się wtrącić, może jakaś terapia rodzinna?
-Najpierw trzeba by było go tam zaprowadzić. Nie będzie to łatwe zadanie. –zaśmiał się ponuro.
-Wierzę, że się uda. –oddałam jej podpisany przeze mnie dokument.
-Czy to wszystko?
-Tak, to by było na tyle. Proszę jeszcze poczekać pięć minut, wydrukuję dowód osobisty. Po oryginał proszę przyjść za pięć dni.
-Dobrze, poczekamy.-odpowiedział za mnie tata stając za moim krzesłem. Wiedziałam, że był nieźle wkurzony.

Kiedy tylko urzędniczka wyszła wstałam i podeszłam do taty.
-Tato…-złapałam go za ramię
-Nie tak go wychowałem. Jestem beznadziejnym ojcem.
-To nie prawda. Jesteś wspaniałym ojcem. Dla mnie. Dla niego też z pewnością taki byłeś. Taki ojciec to skarb. –przytuliłam go nie dając mu dojść do słowa. Poczułam po chili jego ręce na moich plecach
-Dziękuję dziecko… Myślisz, że kiedyś dojdziemy z nim do ładu?
-Jestem pewna. Dałeś radę z całą drużyną to i z własnym synem dasz.


-Wydrukowane, bardzo proszę. Poprzedni już jest nie ważny.
-Dziękuję bardzo.-odebrałam go od urzędniczki i schowałam do torebki.
-Z mojej strony to wszystko. Chyba, że macie państwo jeszcze jakieś pytania.
-Chyba nie mamy. Dziękujemy bardzo.
-Ja również. Życzę powodzenia.
-Dziękuję. Do widzenia.
-Do widzenia.-uścisnęliśmy dłoń kobiecie i wyszliśmy. 
Wsiedliśmy do samochodu i z powrotem wróciliśmy do domu.



-Chyba wezmę Emmę na spacer? Też chcesz się przejść?
-Chcę umówić się z Ann na herbatę czy coś.
-Okej. Nie przejmuj się.
-Wzajemnie. Ze mną jest w porządku.
-Ze mną zaraz też. Przebieram się i idę.-uśmiechnął się zdejmując marynarkę i poszedł do swojej sypialni.
Postanowiłam zadzwonić do Ann. Kilka sygnałów później odebrała.

-Inga! Hej, co u ciebie?
-A dzieje się. Może masz ochotę się dzisiaj spotkać? Masz czas?
-Pewnie, za dwie godziny w parku?
-Mi pasuje. Do zobaczenia.
-Paa!

No to byłam umówiona. Kiedy już odkładałam telefon przyszła do mnie wiadomość.

„Hej kochanie, jak w sądzie? Już po? Tęsknię.”

Mój kochany… Też mi go brakowało. Niby nie taka długa rozłąka a jakbym nie widziała go z pół roku.

„Tak, już po. Dokumenty podpisane, jestem oficjalnie Ingą Klopp:) …Marc działa mi na nerwy. Tata już przez niego dostaje szału. Też tęsknię.”

„Masz ochotę na spacer? Teraz?”

„Pewnie. Gdzie się spotkamy?”

„Będę u ciebie za 10 minut”


Popędziłam do mojego pokoju i wzięłam z szafy krótkie spodenki i biały t-shirt z napisami. Postanowiłam nie zmieniać makijażu, był na tyle delikatny, że nadawał się na spacer. Całości kreacji dopełniły moje ulubione adidasy. Kiedy kończyłam wiązać sznurówki usłyszałam dzwonek do drzwi. Przekręciłam zamek a już po chwili przede mną stał mój ukochany. Od razu mocno go do siebie przytuliłam. Marco objął mnie swoimi silnymi ramionami i położył głowę na moim barku całując mnie delikatnie w szyję.

-Faktycznie tęskniłaś.-wyszeptał mi do ucha i przygryzł je delikatnie
-A ty nie?
-Szalenie. Proszę, dla ciebie.-podał dużego, pięknego słonecznika
-Jeju, dziękuję. –cmoknęłam go w usta –Znajdę jakiś wazonik i możemy wychodzić.-uśmiechnęłam się szeroko i poszłam na poszukiwanie odpowiedniego wazonu.




***



-Ciągle nie mogę się nadziwić jak tu pięknie. Uwielbiam to miejsce. –powiedziałam w końcu idąc przytulona do Marco jedną z alejek.
-Ja też. Często tu przychodziłem relaksować się przed meczami. Chodź, tam jest piękna fontanna.
-Wiesz, że Mario rozstał się z Ann?
-Tak, powiedział mi wczoraj. Byli naprawdę fajną parą.
-Mi powiedział dwa dni temu.
-Chyba będę zazdrosny.
-Yhym… Za godzinę jestem tu z nią umówiona. Potem możemy się spotkać.
-Dobrze.-pocałował mnie w czoło
-Marco?
-Hmm?
-Mogę cię o coś zapytać?
-O co tylko chcesz.-powiedział z uśmiechem chwytając mnie za rękę
-Bo twój tata nie zawsze był taki jak..ostatnio. Czemu tak się stało? Że jest jaki jest… Mówiłeś Yvonne, że to twoja wina..-spojrzałam na niego niepewnie. Widziałam jak ciężko odetchnął
-Był zawsze wspaniałym ojcem. Nigdy nas nie bił, ani się nie znęcał. Nie myśl tak o nim. Bardzo nas kochał, całe nasze rodzeństwo. Nie mogłem wyobrazić sobie lepszego. Może Yvonne miała rację, że więcej uwagi przywiązywał do mnie. I to pewnie dlatego potem taki się stał…
-Co się stało?
-Nie rozmawiajmy o tym, kochanie. Nie psujmy tego spotkania. Nie chcę nawet myśleć, że muszę wyjechać na te dwa i pół tygodnia. Bez ciebie. Nie wytrzymam.
-Damy sobie radę. Gdzie jedziecie?
-Dubaj.
-I ty narzekasz? Człowieku, nawet nie wiesz ile bym dała, żeby tam pojechać.
-Pojedź z nami. Jesteś w końcu naszym psychologiem.
-Muszę uzupełnić dokumenty tu na miejscu.
-A co z tymi osobistymi konsultacjami?
-To będzie należało do obowiązków nowego psychologa. Ja tylko sprzątam po starym i ratuję tyłek BVB na uroczystym otwarciu sezonu.
-Zabiorę cię tam.
-Na otwarcie sezonu?
-Do Dubaju. Ale na otwarcie sezonu również. –uśmiechnął się szeroko. Skręciliśmy w lewo i faktycznie, doszliśmy do dużej, okrągłej fontanny, z której tryskała woda w kształcie kopuły.
-Robi wrażenie, prawda?
-Bardzo. Musimy tu przychodzić częściej.
-Mamy dużo czasu. Będziemy tu przychodzić aż do znudzenia. –pociągnął mnie za rękę na najbliższą ławkę.



Godzina minęła zanim się obejrzeliśmy. Zadzwoniła do mnie Ann z pytaniem gdzie dokładnie się spotkamy. Punktem spotkania była główna alejka. Miejsce koło fontanny postanowiłam zachować dla nas, choć pewnie Ann dobrze zna to miejsce. Ja uznałam je jednak za te, zarezerwowane tylko dla mnie i Marco.
-Zdzwonimy się, ok?-powiedział żegnając się ze mną
-Pewnie. Dziękuję za spacer. Jesteś kochany.
-Staram się.-odpowiedział i złożył na moich ustach czuły pocałunek. –Do zobaczenia. Baw się dobrze. Choć nie tak dobrze jak ze mną.
-Oczywiście.-zaśmiałam się i pomachałam do idącej w naszą stronę Ann-Katherin.

Marco przywitał się z byłą już, niestety, dziewczyną Mario. Oznajmił, że nie będzie nam przeszkadzał, pocałował mnie ostatni raz w policzek i ulotnił się do bocznej alejki.
Razem z Ann poszłyśmy do pobliskiej kawiarni. Usiadłyśmy tam przy okrągłym stoliku z dwoma wysokimi krzesłami. Zamówiłyśmy dla siebie zieloną herbatę.
Ann powtórzyła słowa Mario, jednak widziałam jak bardzo jej było ciężko. Byli w końcu parą prawie cztery lata.
Postanowiła podpisać dwuletni kontrakt z marką odzieżową w Mediolanie. Zawsze odmawiała ze względu na Mario i ich związek. Miała wylatywać już za niecałe trzy tygodnie. Zapewniła, że nie wyjedzie bez babskiego wieczoru i imprezy z wszystkimi. Z Mario pozostawiła kontakty przyjacielskie… Choć sama przypuszczam, że taka „przyjaźń” nie ma prawa istnieć. I to jeszcze po rozstaniu? Choć może… Co ja na tym się znam. I obym się nie znała.
Po kawiarni przeszłyśmy się po parku aż zaniosło nas pod mieszkanie przyjaciółki modelki, gdzie aktualnie mieszkała.

-Chodź, może jakiś film obejrzymy? Poznasz Adriannę. Potem cię odwiozę, bo masz stąd trochę daleko.
-Dobra, wyślę tylko Marco sms’a.
-Jesteście tacy uroczy…-westchnęła z uśmiechem wchodząc na klatkę schodową –Obyście byli razem długo a najlepiej to już zawsze.
-Oj tak.-uśmiechnęłam się
-My chyba zbyt wielu rzeczy sobie nie mówiliśmy. Chyba właśnie to wyniszczyło nasz związek. Musisz zadbać, żebyście byli zawsze wobec siebie szczerzy.


No właśnie… Szczerzy, panie Reus.









~~~

Ferie.. Wreszcie..
Tak z ciekawości-słyszałyście już pewnie o nowej dziewczynie Marco-co myślicie? Ja jakoś nie widzę ich razem..może mi się wydaje, ale mnie po prostu nie przekonuje..Z lekka kopia Caroline, zwłaszcza na jednym z facebookowych zdjęć.(nie, nie mówię, że jakaś brzydka!) Oczywiście życzę szczęścia, aczkolwiek.. No. po prostu:)
Ja sama zaczęłam ferie z przytupem na EKG serca..wczoraj ledwo podnosiłam się z łóżka dziś trochę lepiej...ale gorzej ze zdrowiem bo dostałam gorączki..
Miałam coś przez ten tydzień syndrom księdza Natanka o treści: "Jeśli jest sporo mniej komentarzy to wiedz, że coś się dzieje" ..:) Jak coś naprawdę źle robię, coś jest nie tak to piszcie śmiało, jakoś to przeżyję i postaram się te błędy ponaprawiać..:)
I jeszcze Puchar Niemiec. No właśnie! Myślę, że BVB przejdzie do finału, jednak mam nieodparte wrażenie, że przeciwnikiem będzie Bayern.. Lewy możliwe, że nie zostawi suchej nitki na Burkim, ale nie kraczmy.. Po cichu marzę, żeby zdobyli Puchar Niemiec, logikę odpycham w dal..Ale no wiecie..w piłce wszystko jest możliwe!
Za tydzień kolejny!
Dla tych co ze mną zaczynają ferie życzę duużo odpoczynku i zdrowia!:)
Buziaki:**