sobota, 4 czerwca 2016

Sześćdziesiąt.



Z samego rana obudziłam się w wyjątkowo dobrym humorze. Jednak kiedy tylko otworzyłam oczy zdziwiłam się, że Marco nie ma koło mnie. Musiałam położyć się na poduszce obok, by upewnić się, przez jego zapach, że był tu naprawdę. I był. Musiał widocznie wstać z rana…Albo zamienić się w Kloppsika, który spał z wyciągniętymi przed siebie łapkami. Pogłaskałam go leniwie po nosku, przez co lekko otworzył zaspane oczy i ziewnął ukazując szereg swoich białych kłów.

-Nie przeszkadzam ci, ale jak wrócę z łazienki to idziemy na śniadanie.-powiedziałam do zwierzaka z uśmiechem widząc, jak przygląda się mi uważnie jakby dokładnie rozumiał każde moje słowo. A może rozumiał? Pocałowałam go w łepek i wstałam z łóżka.

Wypakowałam z walizki bieliznę, szare spodnie dresowe, białą bokserkę  i jakąś bluzę, żeby narzucić na siebie. Zabrałam ze sobą też kosmetyczkę i poszłam do łazienki.

Po wzięciu prysznica, co z jedną ręką było mistrzostwem świata i po próbie pomalowania rzęs, która zakończyła się kompletną porażką postanowiłam po prostu wrócić do pokoju po kota i zejść na dół. Tak też zrobiłam. Kiedy byłam już na schodach niewyraźnie słyszałam pogawędkę Mario i Marco.

-Czeeść!-uśmiechnęłam się wchodząc do kuchni.
-Parz, jakie poświęcenie dla kota. Złamała sobie rękę, żeby gips służył jej za dobre legowisko. –śmiał się Götze spoglądając na kota, dumnie leżącego na gipsie machającego leniwie ogonem.
-Zrobił ktoś śniadanie?
-Ja zrobiłem!-odpowiedział dumnie pączuś stawiając na stole talerz pełen rozmaitych kanapek z pokrojonymi obok warzywami. Na stole stała dopiero co zalana zielona herbata.
Coś jednak nie chciało mi się wierzyć, że jest to dziełem Götze.  


Marco zabrał ze stołu saszetkę z kocim jedzeniem i przełożył całą zawartość do kociej miski co sprawiło, że kot energicznie zeskoczył z mojej ręki i podszedł łasić się do blondyna. Ten tylko zaśmiał się pod nosem i postawił mu miskę koło drzwi prowadzących na taras.
-Jemy?-zatarł ręce Mario i nie czekając na odpowiedź zajął już miejsce po środku stołu. Ja i Marco zajęliśmy miejsce po bokach, na przeciw siebie. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę, co po chwili przełożyło się na delikatny uśmiech blondyna. Chwilę później sięgaliśmy po kanapkę. Tę samą. Złapaliśmy ją w tym samym momencie. Znów się na siebie spojrzeliśmy przez co z moich ust wybył się stłumiony chichot. Znajdując chwilę nieuwagi Marco zabrałam mu apetycznie wyglądający kawałek sprzed nosa.

-Smacznego. –powiedział, choć nie byłam pewna, czy było one przeznaczone tylko dla mnie czy jednak obejmowało to Götze.
-Wzajemnie!-odpowiedział z pełną buzią brunet lecz żadne z nas nie zwróciło na niego uwagi, chyba każde nas myślało o drugim.


Po skończonym posiłku Marco zadeklarował się, że pozmywa naczynia. Mario wyjął  z kieszeni kurtki zabawkową myszkę Kloppsika, którą jak sam twierdził ukradł ode mnie z domu, i zaczął się nią bawić z kotem. W sumie, kto się bawił ten się bawił… Kloppsik jedynie wodził spojrzeniem za kolorową zabawką za to Götze… Ten to był w raju.

-Mamy nawet niezłą pogodę po tej burzy.
-Noo…-przytaknął Mario wyglądając przez okno, za którym słońce dość mocno świeciło jak na jesienną porę.  –Pójdźmy na grzyby!
-Mario, myślę, że to za duży wysiłek dla Ingi. Możemy wziąć koc i pójść usiąść nad jezioro. Jak chcesz możemy wziąć kota, to nauczysz go chociaż pływać, będzie z niego większy pożytek.
-Nie zgadzam się! To mój kot i albo będzie siedział ze mną na kocu albo tu zostaje.
-No to zostaje.-powiedział energicznie Mario wstając z podłogi i rzucając myszą w Kloppsika, który od razu na niego prychnął, najeżył się i poczłapał dumnie w stronę kominka.
-Może za dwie godziny, co? Zróbmy w piekarniku warzywa, do tego pierś z kurczaka. Weźmie się na talerze i można by tam zjeść.-zaproponowałam i zawołałam do siebie Kloppsika. Kot wskoczył do mnie na kanapę i ułożył się wygodnie na moich nogach.
-Dla mnie dobry pomysł. Nie uwierzycie, ale mam Monopoly ze sobą!-pochwalił się Mario –Zaraz wracam, pójdę do samochodu.-oznajmił i wyszedł zabierając kluczyki.


Marco włożył ostatnie sztućce do szuflady i odłożył ścierkę na jej miejsce.

-Dziękuję za śniadanie, było pyszne.-powiedziałam, żeby zagłuszyć tę okropną ciszę. Kloppsik jakby się ożywił i zaczął przypatrywać się Reusowi i jego reakcji.
-To robota Mario.-uśmiechnął się siadając na barowym krześle przodem do mnie.
-Oczywiście. A ja jestem Antonio Banderas. Nie wiedziałam, że tak dobrze gotujesz.
-Tak naprawdę nic o sobie nie wiemy. –westchnął wstając  z miejsca i poszedł sobie nalać wody do szklanki.

Zupełnie nie wiedziałam co powiedzieć. Pstryknęłam lekko w ucho Kloppsika, który nie spuszczał wzroku z Marco, jednak kiedy tylko na mnie spojrzał zmierzył mnie wrogim spojrzeniem.
Po czyjej jesteś stronie?!
Sytuację uratował Mario, który wszedł do domu dumny z siebie, trzymając w rękach pudełko Monopoly.

-Patrzcie coo maam!-uśmiechnął się szeroko. –Wygrany tyle ile wygra oddaje ze swoich przegranym.
-Nie zapomnij Götze, że grasz ze studentką, która raz w życiu tylko coś ci postawiła. I była to butelka wody. W dodatku dzielona na dwie szklanki.
-Marco też postawiłaś…-szczerząc ząbki poruszał znacząco brwiami.
-Jesteś idiotą!
-Mówię jak było! W Malezji, na łodzi…
-Mario, wystarczy.-wyszedł z kuchni Marco  -Pojadę po mięso do sklepu, bo nie mamy. Będę za pół godziny.

Chwilę później oboje byliśmy świadkami odjazdu Astona Martina z rudym blondynem w nim.
-A temu co?
-Wiadro…
-Ty też? Guuśka. –zabrał z moich kolan kota i położył na swoje siadając koło mnie na kanapie.
-Oddaj mi kotaa…-jęknęłam wyciągając rękę w stronę zwierzaka.
-Muszę mieć jakieś zajęcie na twój czas „bez-kija-nie-podchodź”.  Tak samo jak do Marco. W sumie, Marco kija ma…
-Znowu?! Co z tobą nie tak człowieku?-śmiałam się ścierając łzy z policzków.
-Chodzą ploty, że ma małego. Bo rudy.
-Ciesz się, że go tu nie ma.
-Ty, nie zaprzeczyłaś! Ma?
-Idź ty lepiej głaskać tego kota. Ja poczytam książkę. –wstałam z kanapy i cały czas się śmiejąc poszłam do pokoju zabrać swoją lekturę. Oczywiście potrzebną na studia, żeby móc się szerzej wypowiedzieć na zaliczaniu magisterki.  


Faktycznie, pół godziny później Rudy przywiózł ze sobą siatkę z zakupami. Po krótkim przywitaniu po prostu poszedł do kuchni włożyć produkty do lodówki.
-Kupiłem rozpałkę do grilla, Götze.-zmierzył go spojrzeniem jakby wypominając mu wlanie całego opakowania do kominka.  –I jakieś mięso, papryki, chleb. Chyba a porządku.
-Patrz, Inia, mały ale miły.
-W porządku, nawet bardzo. Przyda się. Jest węgiel? –zapytałam zupełnie ignorując mojego przygłupiego braciszka.
-Powinien być w garażu. To jak, robimy te warzywa?
-Pewnie. Pokroję…
-Skierowane do Mario, powinnaś odpoczywać. Poza tym, masz rękę w gipsie.
-To chociaż wszystko doprawię…
-W porządku.-zgodził się blondyn i zaczął kroić produkty.

Po dwudziestu minutach patrzenia na zwinne i zaradne ruchy Marco w kuchni, jego ruchów ręki, zmarszczek na czole, kiedy kroił czerwoną cebulę oraz skupienie przy krojeniu na plasterki cukinii. Jego przeciwieństwem był Mario, który latał po kuchni, wszędzie go było pełno. Do tego stłukł jeden talerz. Gdyby tego nie zrobił chyba zaczęłabym się o niego martwić.  Kiedy wszystko już kończyli akurat zaczął dzwonić mój telefon.
-Dacie radę przyprawić? Głownie pieprz, sól. Chyba, że coś chcecie dorzucić, jakiś tymianek…
-Jasne, leć odbierz.-uśmiechnął się Mario a ja pobiegłam na górę po swój telefon.

Ku mojemu zdziwieniu a także wielkiej radości dzwoniła Ann.

-Hej kochana!
-Inga, jak dobrze, że cię słyszę. Rozmawiałam z Lisą i dopiero teraz dowiedziałam się o twoim wypadku. Jak się czujesz?
-Lepiej, dziękuję, ale ręka w gipsie trochę przeszkadza. A jak tam w ciepłych krajach? Opalamy się?
-Gips to najmniejszy problem. Za jakiś czas zdejmą. A u mnie… Żeby nie dołować ciebie, bo słyszałam, że deszczowo… To u mnie cały czas słońce. Byłaś już na studiach?
-No… Nachodziłam się za wszystkie czasy! Teraz tylko na szczęście egzaminy. A co lepsza, to będę pomagać Borussii wybrać mojego godnego następcę.-zaśmiałam się i położyłam na łóżku.
-Żadna praca nie hańbi, jak to się mówi.
-To nie praca tylko pomoc.
-Jasne. A Reus jest blondynem. Kochana, nie mnie takie kity. Twój tata i Watzke to spółka. Zabroniłaś sobie dawać kieszonkowego to pewnie dali ci takie „extra” do pensji, że się przewróciłaś, no nie?
-Ja… W sumie nie sprawdzałam stanu konta…
-Może w trosce o twoje zdrowie nie rób tego!
-Może zadzwonię do taty i go uzmysłowię, że ja za to nie chcę pieniędzy…
-Wydaje mi się, że nie masz z nim szans. Pospisuj na kartce lepiej dobre argumenty, choć ja bym tam widziała same plusy. Zarobisz niezłą sumkę, która mogłaby iść na pensję nowego psychologa… tak będzie miał mniej!
-Super Ann…
-Oj, Inga, nie jest źle! Marudzisz?
-Skąd, tylko…
-No! I pięknie. A co w ogóle porabiasz?
-A przyjechałam z Mario do domku letniego Marco… Marco też sam przyjechał, przypadek, nie spisek.
-Czemu miałby być spisek?
-Mario.
-Aaaaa, no tak-śmiała się modelka-To dobrze, że nie spisek. Nie skaczecie sobie do oczu?
-Ymm… Nie.
-Tylko całowanie czy coś więcej?
-Skąd..?
-Oj, twój głos cię zdradza, to jak?
-To pierwsze.
-Zawsze coś!

-Ingaaa! Mamy żaarcie!-ze schodów usłyszałam wołanie Mario
-Rozmaaawiam!
-Ale żaaarcie!!!

-Przepraszam Ann, słyszałaś.
-Tak… Nic się nie zmieniło. Pozdrów ode mnie Mario. A, no i Marco. Odpoczywajcie.
-Dzięki, tobie też miłej pracy. Jak będę miała chwilę, to zadzwonię, poopowiadasz mi jak tam u ciebie.
-Pewnie. Dzwoń kiedy chcesz. Będzie mi miło.
-To super. Do usłyszenia.
-Paa słonko, trzymaj się!


Zbiegłam na dół po schodach do chłopaków.

-Kto dzwonił?-zapytał Götze zabierając koc z szafy.
-Ann. I masz pozdrowienia.
-Ta Ann?-zaciekawił się blondyn, który właśnie zdejmował ze stołu kosz z jedzeniem. 
Dokładnie ten sam, który miał na naszym pikniku.  Zapatrzyłam się na niewielki przedmiot i podniosłam wzrok na Marco. Spojrzał mi prosto w oczy a po chwili spuścił wzrok na koszyk jakby przypominając sobie o naszej randce uśmiechnął się lekko i poprawił dłonią swoją fryzurę.
-Tak, ta Ann. U niej pełno słońca…
-Jak jej tam jest?-zapytał ciekawie
-Jak zadzwonisz to się dowiesz!
-Nie wiem kiedy mogę zadzwonić, ma tam pracę…
-O każdej porze. Nie ma wymówek. Możemy iść?
-Jasne. Poduszkowiec też?-zapytał Marco
-Kloppsik. Zostaje w domu.
-W porządku. –uśmiechnął się szeroko i wyszedł drzwiami prowadzącymi na ogród.
-Damy radę tędy dojść do jeziora?
-Tak, mam bezpośrednią ścieżkę na taką…
-Prywatną.-dopowiedział Götze.
-Nie prywatną! Po prostu nikt na nią nie chodzi. Ciężko jest się dostać z lasu akurat tam.
-Yhyyyyyym.-przeciągnął ze śmiechem Mario.
-To idziemy na tą prywatno -publiczną plażę?
-Cały czas!



Mario położył na piasku, w samym słońcu duży koc.  Był wyjątkowo słoneczny dzień. Wystarczył mi zwykły, ciepły polar i spodnie dresowe. Nie zrobiłam nawet makijażu. Włosy związałam w wysoki kucyk. Nie musiałam przecież się stroić specjalnie dla Marco. Skoro podobno coś do mnie jeszcze czuje powinien mnie kochać choćby w worku na śmieci, prawda? Marco postawił z brzegu kosz z jedzeniem, a ja z Mario położyliśmy się łapiąc ostatnie promienie słońca tego roku.

-Chodź do nas. Potem zjemy. –polecił Mario poprawiając okulary przeciwsłoneczne na nosie.
Kiedy Marco chciał położyć się koło mnie Mario jednak przybliżył się do mnie zabierając Reusowi miejsce. Został jedynie spiorunowany wzrokiem. Blondyn położył się koło Mario.

-Pięknie, no nie?-zapytał Götze wpatrując się w obłoki.
-Nie było lepszych tematów?-mruknął blondyn z niezadowoleniem.
-Takich jak twoje odejście z Borussii?-zapytał Mario a mi w jednej sekundzie stanęło serce. 
Ścisnęłam jego dłoń najmocniej jak tylko mogłam. Marco odchodzi z Borussii? Nie mogłam w to uwierzyć. Przecież tyle lat grał w tym klubie, przecież wszyscy są dla niego jak rodzina… i… ja. Czy chciał mnie zostawić? Wyjechać do innego miasta? Kraju? Zostawić rodzinę, przyjaciół…

-Nie…-szepnęłam czując spływające po policzkach łzy.
-Nie! Nie!-prawie krzyknął Mario i poderwał nas z ziemi. Posadził mnie sobie na kolanach i z całej siły do siebie przytulić. Położył moją głowę na swoim ramieniu i zaczął mnie uspokajająco gładzić po plecach.

-Nigdzie nie idę, spokojnie. Nie zamierzam się stąd ruszyć, Inga. –usłyszałam spokojny głos Marco i czuły dotyk jego dłoni na moim udzie. Wzięłam głęboki haust powietrza. Niczym małe dziecko niepewnie wyjrzałam zza ramienia Mario. Marco siedział intensywnie wpatrując się we mnie.
-Nie zostawiaj mnie… To znaczy nas wszystkich, rodziny… Ja…

-Zostanę. –powiedział pewnie i wyciągnął do mnie ręce odbierając mnie z uścisku Mario i posadził mnie sobie na kolanach. Z lekkim zawahaniem wtuliłam się w jego umięśniony tors obejmując zdrową ręką jego szyję. –Nigdzie się nie wybieram. Nie bez ciebie. Będę zawsze tam gdzie ty.-szeptał do ucha z przeszywającym uczuciem. Te słowa brzmiały znacznie silniej i poważniej niż zwykła obietnica. Zawarł w nich swoją całą miłość i największą przysięgę jaką mógł mi złożyć. Będzie zawsze przy mnie. Zawsze.
-Chcę, żebyś był szczęśliwy…
-Kiedy jesteś obok, jestem.

-Możecie głośniej? Jesteście w towarzystwie i nie ładnie mówić na ucho miedzy sobą a tym bardziej się obściskiwać. Jesteście w miejscu publicznym jakbyście nie zauważyli.
-Przepraszam…-mruknęłam pod nosem i zeszłam z powrotem na koc.
-Podobno to prywatna plaża.-uśmiechnął się cwaniacko Marco zupełnie nieskrępowany za to roześmiał się głośno na widok Mario, który dorwał się już do zawartości koszyka.
-Masz coś dla nas?
-Gdybyście się do siebie nie kleili cały czas to by coś się znalazło. No dobra. Przed chwilą dopiero zacząłem jeść.
-No. Cudownie. –uśmiechnęłam się i przysunęłam sobie ręką koszyk.


W naprawdę miłej i luźnej atmosferze zjedliśmy posiłek. Chwilę poleżeliśmy spędzając czas na rozmowie a właściwie obgadywaniu piłkarzy i innych drużyn Bundesligi i nie tylko. Mario już snuł plany na wakacje. Wysłał mnie na Hawaje żebym odpoczęła a Marco do Anglii żeby odnalazł rodzinę. Roześmiałam się z miny Marco, kiedy Mario stwierdził, że wielu anglików ma właśnie rude włosy.  Potem cóż. Zaczęliśmy grę w Monopoly. Była to czysta rywalizacja między Marco a Mario. Nie miałam nic do powiedzenia, a z minuty na minutę coraz bardziej bankrutowałam a Marco i Mario inkasowali coraz to większe bonusy, premie i ściągali ze mnie pieniądze dopóki nie przegrałam kompletnie.

-Wracam, wy tu sobie dalej rywalizujcie, ja już nie mam nic do powiedzenia.
-Możesz mi wypłacać kasę.-uśmiechnął się szeroko Götze. –Jemu nie.
-Ooo, no pewnie! Jeszcze czego. Mi też możesz wypłacać i to z bonusem.
-Niby za co ten bonus?-zaśmiałam się i położyłam na boku, żeby dalej obserwować grę.
-Już nie masz na co naciągać. Nie jesteście ze sobą to się nie pocałujecie. Jestem bezpieczny.

A raczej bardzo bezpośredni. Na każdym kroku uświadamiałam sobie jak bardzo brakuje mi jego bliskości, ciepła a nawet pocałunków…

-W sumie patrzcie… Nie, że się wymądrzam…
-Dajesz Mario. Zabłyśnij. To twój czas.
-No. To patrzcie. Nie chcę być chamski, ale jak to Inga sama określiła jest zwykłą, niewiele zarabiającą studentką no pomijając kupę kasy od Borussii ale no… Więc odpadła pierwsza. A ty, Rudy, zarabiasz więcej ode mnie, no nie?
-Milion.
-No to zobaczymy kto wygra. Mówię ci, ta gra jest zależna od zarobków. Może jeszcze stan konta nam zostanie.-zaśmiał się brunet i zaczął przeliczać swoje pieniądze.
-Dobra, ja idę. Wolę nie słyszeć ani nie widzieć, ani wiedzieć ile macie na koncie, bo to mnie przeraża.
-W sumie, oszczędności teraz mam więcej ja!-pochwalił się Pączuś –Nie roztrwaniam tak bezmyślnie kasy jak Woody.
-Mario, musisz tak kłapać na prawo i lewo?
-Wszystko w porządku? Masz jakieś problemy?
-Wszystko jest w porządku.-westchnął ciężko mierząc surowym spojrzeniem swojego przyjaciela. –Po prostu nie słuchaj Mario. Dziś już drugi raz coś walnął od rzeczy.
-Marco…-szepnął –Ale wiesz przecież, że i tak…
-Zostawmy to. Wszystko wiem. Pogadamy potem o tym.
-Pogadajcie teraz. Ja widzę, że jestem tu niemile widziana.-wstałam z miejsca i ruszyłam pewnym korkiem przed siebie.
-Inga!-wołał za mną Mario. 

Puściłam jego wołanie mimo uszu. Miałam dość wszystkich sekretów i tajemnic między Marco i Mario i cholera wie kim. Zapewnia mnie o swoim uczuciu a potem wychodzą jakieś sprawy, o których nie mogę się dowiedzieć. Chore.

Weszłam do domu z trzaskiem drzwi. Od razu przy mojej nodze pojawił się kot. Jakby zainteresowany zaistniałą sytuacją zaczął na siebie zwracać uwagę przez ocieranie się o moje nogi czy zwykłe miałczenie. Poszłam na górę do swojego pokoju, a raczej sypialni Marco, rozebrałam się zostając w samym t-shircie i bieliźnie i położyłam się na łóżko aby odetchnąć i uspokoić się na tyle ile się da. Kilka minut później zrobiło mi się chłodniej i nakryłam się kołdrą. Nawet nie zauważyłam momentu, w którym odpłynęłam w sen.

Obudziła mnie czyjaś rozmowa.  Bez otwierania oczu byłam pewna, że głos należy do Marco. Wszedł do pokoju rozmawiając z kimś przez telefon. Nie otwierałam oczu wierząc, że ta rozmowa może mi coś bardziej wyjaśni.

-Izzy, naprawdę nie ma żadnego problemu. Mówiłem ci przecież, że zawsze jestem dla ciebie dostępny i w każdej chwili mogę przyjechać.
Isabell? Ta, z którą miał zdjęcie w gazecie, kiedy się do siebie przytulali? Kim ona tak naprawdę jest?
-Nie, spokojnie. Okej, to idziemy do restauracji a potem zajmiemy się…sypialnią.-roześmiał się cicho i podszedł do szafy zabrać kilka swoich ubrań.
-Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie robisz. Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczny.
Za co? Co takiego zrobiła?

W mojej głowie kłębiło się coraz więcej pytań jednak… Nie jestem dziewczyną Marco, a sceny zazdrości, zwłaszcza teraz nie byłyby odpowiednie.
Wciągnęłam szybko powietrze kiedy poczułam jego dłoń na moim policzku.

-Inga…-szepnął i zaczął delikatnie gładzić mnie kciukiem. Zamrugałam lekko oczami i niechcący ziewnęłam.
-Przepraszam.-wymamrotałam i spojrzałam na niego z zainteresowaniem. Chyba żadne z nas nie wiedziało do końca co powiedzieć.
-Ja muszę jechać. –Do Isabell. Dlaczego woli spędzać czas z nią?
-Dlaczego?
-Mam kilka spraw do załatwienia.
-Wrócisz?
-…Nie. Chciałbym ci powiedzieć, żebyś mi zaufała ale wiem, że to zbyt trudne. Przepraszam też za sytuację na dworze… Za jakiś czas… Nie mogę teraz. Po prostu nie, chociaż nie wiem jak bym tego chciał. Jest za wcześnie.
-Musisz mówić tymi cholernymi zagadkami? To frustrujące.
-Domyślam się. Przepraszam za to. Muszę naprawdę już lecieć.
-Rozumiem…
-Baw się dobrze.-uśmiechnął się i złożył przelotny pocałunek na moim policzku a po chwili opuścił pokój pozostawiając mnie w zupełnym otępieniu.




***



Kolejnego dnia wieczorem wróciliśmy do domu. Zapomnieliśmy z Mario o tamtej rozmowie na kocu jednak Isabell nie mogła mi wypaść z głowy. 

Akurat nie miałam nic do roboty, kiedy tata poprosił mnie o zrobienie zakupów. Założyłam na siebie coś grubszego ze względu na okropne pogorszenie pogody.  Kiedy byłam tuż przed galerią tak samo jak wtedy, kiedy zobaczyłam Marco na parkingu z Melanie, na tym samym miejscu stał Marco tym razem z inną dziewczyną. 
Niska, drobna dziewczyna, o zgrabnej sylwetce. Mimo złej pogody miała na sobie rozkloszowaną spódnicę, wysokie czarne szpilki i rozpięty elegancki, malinowy płaszczyk. Ciemnobrązowe, proste włosy miała związane w eleganckiego koka. Mimo niskiego wzrostu trzeba przyznać, że wyglądała naprawdę perfekcyjnie. Isabell.
Stałam kilka minut w miejscu i przyglądałam się im z zaciekawieniem. Marco cały czas się uśmiechał. Kiedy kobieta pokazała mu coś w swoim telefonie ten jeszcze mocniej się rozpromienił i pokiwał głową coś mówiąc. Odwzajemniła uśmiech i przytuliła go do siebie. Podczas uścisku otworzyła oczy i nasze spojrzenia w jednej chwili się skrzyżowały. Nie umiałam przestać się na nich patrzeć, nie mogłam się w ogóle ruszyć. Czułam jednocześnie ból, złość, zawód i miałam poczucie tej zdradzonej.
Pierwsza Isabell otrząsnęła się z dziwnej sytuacji. Poznała mnie? Stałam przecież po drugiej stronie ulicy. Poza tym skąd miała mnie znać?

Powiedziała coś nerwowo do Marco i zatrzymała go przed odwróceniem się w moim kierunku. Odpowiedziała Marco i oboje ruszyli do jego białego, terenowego Opla. Wsiedli do niego z pośpiechem i odjechali pozostawiając mnie z kompletną pustką w głowie.








~~~

Przepraszam Was za to coś powyżej...Rozdział napisany w nocy i dzisiaj na szybko po południu..Zdaję sobie sprawę, że znajduje się na podium najnudniejszych rozdziałów..ale..obiecałam, że zdążę-zdążyłam-jakość niestety nadszarpnięta. I to mocno..Właściwie poszarpana:D
Za tydzień będzie lepiej!!! (mam nadzieję..)
Dziękuję za wszystkie komentarze<33 Kocham je czytać:)
Buziaki!:*

8 komentarzy:

  1. Jak zawsze super. Intryguje mnie ta sytuacja z Isabell. Czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty Rudy cwelu :((( jak możesz no :((
    Ja wiem, że coś jest na rzeczy... Ale nie lepiej byłoby wyjawić prawdę mimo wszystko? ://
    Cudowny ❤
    Czekam na kolejny <3
    Buziaki :***

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę się doczekać rozwiązania tych wszystkich zagadek :) xo Pszczółka Emma

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak możesz tak kończyć? Zostawiasz mnie z ogromnym niedosytem. I zarazem z apetytem na kolejną część. ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Czy tylko mnie zastanawia zachowanie Gotze?
    Niby super wszytko. Niby chce żeby jego przyjaciele się pogodzili. Zamyka ich w szatni... śpiewa romantyczne piosenki :D, ale teraz ciągle mi się wydaje, że nie jest do końca zachwycony z pojawienia się Marco. Podczas pocałunku - siada między nich, ogólnie miałam wrażenie, że nie był zadowolony z tego co zobaczył, na plaży - nie pozwala Marco położyć się koło Ingi, prowokuje sytuacje które trochę wkopują Marco... CZY ON NIE JEST trochę ZAZDROSNY?

    OdpowiedzUsuń
  6. kurcze, zaczyna mnie już zachowanie Marco denerwować. Eh, niby kocha Ingę, niby mu zależy ale nie chce jej nic powiedzieć, zaufać, ma jakieś tajemnice. Nie wiem co myśleć o tej akcji z Isabell. W czym one mu tak pomaga i za co jest jej aż tak wdzięczny. Nie pozostaje nic innego jak tylko czekać do następnego rozdziału. Mam nadzieję, że coś się wyjaśni. I tak jak w komentarzu wyżej również zastanawiam się nad zachowaniem Gotze. Niby chce żeby do siebie wrócili, a zachowuje się tak dziwnie. I jeszcze wyciąga sprawy Marco przy Indze. Mam wrażenie, że on do Ingi czuje więcej niż przyjaźń. No cóż, czekam na rozwój wydarzeń i mam nadzieję, że nic nie pokomplikuje (jeszcze bardziej) sytuacji jaka jest pomiędzy Ingą a Marco. Czekam na to, aż w końcu znów będą razem. Do następnego tygodnia :*
    a i jeszcze jedno: uwielbiam wszystkie sceny z Kloppsikiem! Niby nic, ale sposób w jaki jest przedstawione to zwierze i jak się zachowuje jest rewelacyjny! (a może to po prostu moja miłość do kotów się uaktywnia?) :D pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń