-Reykowski twierdzi, że w rozwoju ontogenetycznym dochodzi
do zmian w podstawowych potrzebach człowieka. Ich formowanie i przekształcanie
dokonuje się w wyniku określonych doświadczeń takich jak doświadczenia
zależności, podporządkowania, współpracy, zagrożenia…- siedziałam na wielkiej
auli i starałam się skupić na wykładzie starszego profesora.
Kolejna nocka
zawalona przez czytanie materiałów. Niby wszystko umiałam, przecież już nie raz
to czytałam jednak obawiałam się, że stres mnie za bardzo opanuje i nie będę
umiała wykrztusić ani jednego słowa. Dzisiaj już postanowiłam zrobić sobie
odpoczynek. Zero nauki, sama regeneracja. Nie mogła przecież jutro przyjść na
egzamin zmęczona niczym zombie i z podejściem „jeszcze raz usłyszę o …. to
wszystkich pozabijam”. Krótkie rozmyślenia przerwał mi fakt, że ktoś wszedł do
auli. Nie byłam w stanie zobaczyć tej osoby, jednak o jej obecności uświadomił
mi trzask drzwi i stukot, no właśnie..kółek?
-Przepraszam, szukam pani Ingi Klopp. Czy jest?
-Emm…Tak, tak.-powiedział wyprowadzony z rytmu profesor.
Sama dopiero dwa razy zamrugałam oczami, żeby zrozumieć, co tu się dzieje.
Wśród studentów zrobił się niewielki pomruk. Szeptali coś między sobą i zapewne
dopisywali do tego nowe historie. Pewnie poczytam je sobie w jutrzejszej
prasie. Wstałam z miejsca i zbiegłam po małych schodkach przed wejście do sali,
gdzie stał doręczyciel.
-Mogłaby pani pokwitować?-podał mi na twardej teczce kwitek
do podpisania odbioru. Sam schylił się do wózka po kwiaty. Wykorzystując chwilę
przerzuciłam kartkę niżej, aby sprawdzić nadawcę. „Marco Reus”. Nie miałam
więcej pytań. Właściwie…Nasuwało się milion kolejnych.
Oddałam mu teczkę a w zamian dostałam w ręce przeogromny
bukiet białych róż, którego ledwo byłam w stanie unieść. Odwróciłam się i natknęłam
się tuż przede mną na profesora.
-Przepraszam za zamieszanie, profesorze.
-Proszę później przekazać nadawcy, że uczelnia to nie
miejsce na prywatne przesyłki. Proszę, niech pani wymieni dalsze doświadczenia
odnoszące się do tego, co powiedziałem wcześniej.
-Osiągnięcia sukcesu, frustracji, ważności, wymagań
moralnych.
-W porządku. W takim razie proszę kontynuować zajęcia o
teorii Millera, bodźcu awersyjnym i coś o homestozie.
-Oczywiście.-powiedziałam nie do końca odbierając jego
zamierzenia. Zaprosił mnie ręką na mównicę. Odłożyłam wcześniej kwiaty na
stolik i zajęłam swoje miejsce. Zaczęłam mówić wszystko, co wiedziałam w tych
tematach i w sposób, który mogli łatwo przyswoić studenci.
Dwadzieścia minut później moją przemowę przerwał dzwonek kończący
zajęcia. Szybko dokończyłam to, o czym mówiłam i zeszłam z podestu.
-Proszę chwilę poczekać.-powiedział profesor głosem zupełnie
nieznoszącym sprzeciwu. Sam wszedł na mównicę i pożegnał się, kiedy ja w tym
czasie pobiegłam po swoją torebkę. Przepuściłam wychodzące osoby i zostałam w
końcu sama.
-Chciałem pani pogratulować. Chodzą plotki, byłem ciekaw czy
to, co mówią jest prawdą.
-Wolno mi zapytać, co mówią?
-Cóż. Głównie mowa o pani intelekcie. Ma pani duże pojęcie,
o czym mówi. Jestem pełen podziwu.
-Dziękuję. Przepraszam za te kwiaty. Sama byłam zaskoczona.
-Rozumiem. Pierwszy raz się mi zdarzyło takie coś odkąd
uczę. Miłość rządzi się swoimi prawami. O tym to dłuższe i trudniejsze wykłady
niż psychologia.
-Ma pan rację. Coś o tym wiem.
-Zatem wszystkiego dobrego. I powodzenia na jutrzejszych
egzaminach.
-Dziękuję bardzo.
Wyszłam przed budynek szkoły i czekałam na samochód Cathy.
Musiałyśmy podjechać dzisiaj do jeszcze jednego sklepu z sukniami ślubnymi. Na
początku tygodnia skończyło się na samych przymiarkach i nie mogłyśmy znaleźć
nic odpowiedniego. Dzisiaj miałyśmy się wybrać do filii niemieckiej
projektantki, od której narzeczona Matsa wiele razy zamawiała stroje na większe
wyjścia.
-Ty jesteś Inga, prawda?-zaczepiła mnie nagle jedna dziewczyna.
Była to dość niska blondynka o miłym wyrazie twarzy.
-Tak, zgadza się. A ty?
-Francesca. Byłaś na wykładzie naprawdę świetna. Jesteś moją
rówieśniczką a wiesz dużo więcej. Ja ledwo ogarniam ten materiał, a ty…
-Długo się tego uczyłam, więc spokojnie, też dasz radę.
Przynajmniej wszystko w swoim czasie. Wiesz, jakoś nie zauważyłam cię na
wykładzie.
-Zwykle siadam w ostatnich rzędach.
-A tak.. Może umówimy się w przyszłym tygodniu na kawę? –dziewczyna
wydawała się naprawdę w porządku. Od razu zauważyłam, że nie jest jak cała
reszta, która najchętniej by chodziła ze mną na wszystkie mecze i imprezy z
piłkarzami a poza to już nie do końca.
-W przyszłym tygodniu tak. Potem w grudniu będę się pakować,
wracam do Francji.
-Nie chcesz zostać tutaj?
-Po dłuższym czasie brakuje mi rodziny. Tam już mam
załatwione miejsce od drugiego semestru.
-No tak… Bez najbliższych daleko nie zajdziesz.
-Chłopak mój też tam czeka. Codzienne rozmowy, chociażby
przez internet, sama pewnie wiesz, że nie jest łatwo. Przepraszam, nie powinnam
wchodzić w ten temat, jeśli nie chcesz. Wiem, że inni gadają. Pewnie masz tego
dość.
-Segregowanie ludzi, zamykanie do szufladek. Usłyszałam
ostatnio, że jestem celebrytką. –zaśmiałyśmy się obie.
-Zazdroszczą ci…
-Czego? Jestem normalną dziewczyną. I to, że jestem córką
trenera nie sprawia, że moje życie jest usłane różami czy prostsze od innych,
uwierz mi.
-Zwykle się tak myśli o tych, których widać w gazetach czy w
internecie. Nie myślałaś tak nigdy?
-Kiedyś tak, póki sama nie pojawiłam się w mediach i nie
zyskałam takiej otoczki.
-Inga, dzwonię do ciebie trzeci raz!-podeszła do nas Cathy
zapinając swój brązowy, rozkloszowany płaszczyk. Wiatr rozwiewał jej w taki
sposób, że wyglądała jak modelka idąca po wybiegu. Nie każda kobieta ma to coś.
Ja w wietrze wyglądam jak ostatnia ofiara, ale Cathy… Musiała się z tym
urodzić.
-Przepraszam, mam wyciszony telefon w torbie, po którą i tak
bym nie sięgnęła przez te kwiaty. A właśnie, to jest Francesca. A to
Cathy-Jeszcze-Fischer. –zaśmiałam się przedstawiając przyjaciółkę.
-Miło mi cię poznać. Mój młodszy brat uwielbia Matsa. Ja w
ogóle nie odnajduje się w piłce ale zwykle z nim oglądam.
-Załatwimy jakąś koszulkę z autografem.-stwierdziłam z
uśmiechem
-Ale nie, nie trzeba. Ja nie chciałam wymuszać…
-Nie wymuszasz, dziewczyno! Mamy jakieś gadżety, może piłkę
mu skombinujemy. –uśmiechnęła się promiennie Cathy.
-Właśnie, możesz podać Cat swój numer? Potem go sobie
przepiszę, teraz nie mam jak. Umówimy się pod koniec przyszłego tygodnia.
-Jasne!
Kiedy pożegnałyśmy się, popędziłyśmy do samochodu, w którym
czekała na nas Vanessa, siostra Cathy. Poznałyśmy się już podczas pierwszej
wizyty w salonie. Van będzie pełniła rolę drugiej druhny. Były z Cathy prawie
takie same, jednak ich modowy gust co do sukien ślubnych diametralnie się
różnił. Była jedna sukienka, która się spodobała Cat, jednak Vanessa
powstrzymywała się, żeby jej nie pociąć nożyczkami przez to, że szpeci jej
siostrę.
-No dobra, a terasz gadaj od kogo te kwiaty. –odwróciła się
do mnie Cathy. Prowadząca Vanessa sama się zainteresowała i spoglądała na mnie
przez lusterko.
-Od…
-Czekaj! Zgadnę… Hmmm… Stawiam na Reusa.
-Zgadłaś.
-Było się wcześniej założyć zanim chciałaś zgadywać,
siostrzyczko. Za grosz biznesu.
-Byś mnie nauczyła, a nie, prowadzisz se firmę i niczym się
nie dzielisz.
Przestałam zwracać uwagę na wymianę zdań sióstr, kiedy
zauważyłam białą karteczkę przymocowaną czerwoną wstążką do jednej z róż. Pociągnęłam
jej jeden koniec i po chwili trzymałam już mały skrawek papieru w swoich
dłoniach.
Otworzyłam zgiętą kartkę i zaczęłam czytać odręcznie pisany
tekst. Czarny długopis i charakterystycznie pochyłe w prawo pismo.
„Inga,
Musimy porozmawiać. Przyjdź, zadzwoń po mnie jak będziesz miała czas.
Ps. Powodzenia na egzaminach. Wiem, że dasz radę.
M.”
Czytałam z cztery razy te same słowa. Chyba dopiero kilka
chwil później dotarło do mnie, że chce się ze mną spotkać. Tak, planowałam z
tatą, że sama do niego pójdę. Wyprzedził mnie. Zamknęłam kartkę z powrotem i
kiedy już miałam ją ponownie przywiązać do róży zauważyłam z tyłu, w prawym
dolnym rogu starannie, odręcznie zapisany adres jakiejś strony internetowej. Od
razu rzuciłam się do torebki po telefon.
-Inga…
-Dasz mi dwie minuty?-zapytałam za razem wpisując adres do
przeglądarki. Strona, która się otworzyła była bardzo znajoma. Uśmiechnęłam się
na wspomnienie wiadomości z Malezji. Koło rysunku białych róż było napisane ich
znaczenie.
„Biała róża oznacza
miłość, pokorę i sekret. Wyrażają szacunek, honor i pokój. Mowa kwiatów: Jesteś
aniołem. Tęsknię za tobą. Pogódźmy się”
Też tęsknię, Marco. I kocham.
-Jesteśmy na mieeejscu! Ziemia do Ingi. –zawołała Vanessa.
Spojrzałam na nią zupełnie nie rozumiejąc co do mnie mówi ani gdzie się
znajduję. I to co napisał Marco i znaczenie róż zupełnie mnie rozwaliło i
potrzebowałam chwili, żeby odetchnąć.
-Idziemy.-szepnęłam pod nosem i wysiadłam nadal trzymając
kurczowo trzymając bukiet kwiatów i telefon.
-Inga, co się dzieje?-zmartwiła się Cathy
-Przepraszam, pochłonęło mnie coś do stopnia zapomnienia o
reszcie świata.-uśmiechnęłam się słabo. Biała róża oznacza sekret. Chce mi
opowiedzieć o wszystkim czy po prostu pisało tak na stronie a chodziło o same
„pogodzenie”?
-Wiecie co? Nie idziemy dzisiaj. Zrealizujemy w przyszłym
tygodniu plan „B”, teraz zarządzam wypad do spa. Dla całej naszej trójki! I nie
ma wymówek, Inga, że egzamin. Dzisiaj mówiłaś ma być dzień relaksu to zrobimy
relaks z prawdziwego zdarzenia.
-W porządku. Ale ja płacę za siebie. Jeśli jeszcze raz ktoś
będzie chciał coś mi „zasponsorować” to mu wydrapie oczy.
-Stoi! Ale suknię dla druhny kupuję ja.
-Chyba żartujesz! Chodźmy już do tego spa.-stwierdziłam
ponownie wsiadając do srebrnego Opla przyszłej pani Hummels.
Pół godziny później zaparkowałyśmy pod dortmundzkim spa.
Zostawiłam kwiaty na moim tylnym siedzeniu i zabrałam torebkę. W rejestracji zastanawiałyśmy się nad
zabiegami. W końcu wybór padł na masaż pleców olejkiem kokosowym do tego
maseczki z algami na twarzy i masaż stóp. To, co zmęczone studentki lubią
najbardziej. Poszłyśmy do szatni przebrać się w szlafroki i kapcie i udałyśmy
się na miejsce zabiegów.
Najpierw wszystkie weszłyśmy na salę, gdzie przedzielone
parawanami stały trzy wysokie stoły do masażu. Zaśmiałyśmy się do siebie widząc
dwóch przystojnych panów masażystów. Trzecia przyniosła nam kieliszki szampana
i zajęła miejsce przy ostatnim stanowisku.
-No dobrze, drogie panie. Za udany relaks!-wzniosła toast
Cathy, po czym stuknęłyśmy się wszystkie kieliszkami i upiłyśmy łyka.
-Zapraszamy.
Trafiłam na ostatni stół do pani o bardzo miłej aparycji.
Cathy się zdziwiła widząc mój wybór ale jak na razie nie mam ochoty rozbierać
się przed facetami i być przez nich choć tknięta palcem. Może pomijając Marco
ale na niego nie mam już dzisiaj więcej siły.
Zsunęłam szlafrok i położyłam się na brzuchu na łóżku
umieszczając głowę w specjalnym otworze. Chwilę później poczułam smukłe dłonie
rozprowadzające ciepły, aromatyczny olejek po moich plechach. Naprawdę tego
było mi trzeba. Zamknęłam oczy i przysłuchiwałam się nagraniom dźwięków lasu.
Mogłam wyrzucić wszystko z głowy i odpocząć. Zrzucić stres związany z
egzaminami, z Marco. No i przestać się martwić o Mario. Co prawda przegadaliśmy
całą noc i rozmawialiśmy prawie codziennie, ale serce mi pęka wiedząc, że pod
tą maską codzienności, on naprawdę bardzo tęskni. Postanowił, że będzie do niej
dzwonić co jakiś czas starając się nie zrywać kontaktu. Nie udało mi się jednak
go przekonać, żeby wyznał Ann swoje uczucia. Tym razem nie chciał się nawet
założyć, że jeśli ja powiem o swoich uczuciach Marco to on powie Ann. Ciężki
orzech do zgryzienia. Mario bywa uparty i osioł przy nim to zwykły Kloppsik,
który pójdzie gdzie dadzą mu jeść pod warunkiem, że nie jest to mój tata.
Cóż. Relaks.
Niby zwykły masaż a
odpoczęłam jak po miesięcznych wakacjach w tropikach. Miałam chwilę, żeby
rozluźnić mięśnie i odpocząć.
Po masażach ubrałyśmy się i poszłyśmy do sali obok na masaż
stóp i maseczki. Raj. Mogłabym w ogóle nie wychodzić.
-Dziewczynki uśmiech!-zawołała Cathy. Odwróciłyśmy się w jej
stronę i uśmiechnęłyśmy się do zdjęcia. Wyglądałyśmy dosłownie jak trzy Shreki.
-Nie mów, że wstawisz to teraz w internety.-zaśmiała się
Vanessa opierając z powrotem głowę na masującym zagłówku.
-A wstawię, żebyś wiedziała.-uśmiechnęła się pod nosem i
weszła na Instagrama, żeby dodać zdjęcie.
-O, proszę. Pierwsze polubienie i kto? Sam marcinho11!
-No i fajnie.-westchnęłam i zaczęłam się skupiać na ponownym
wyrzucaniu myśli o Marco z mojej głowy. Ciężka praca.
Po spa z nowymi siłami mogłyśmy wrócić do codzienności.
-Dobra, to zawieziemy Ingę do domu czy jeszcze gdzieś
jedziemy? Inga, jakieś plany? Obiad?
-Wiecie co, byłby to problem, gdybyście mnie zawiozły do
Mario?
-Co ty. Jedziemy.
-I przy okazji do sklepu po mrożone truskawki.
-Jaka się pasażerka wymagająca trafiła! –zaśmiały się obie
siostry. –Do świąt bliżej niż dalej, czas na dobre uczynki.
Pół godziny później stanęłyśmy pod domem Götze.
Podziękowałam dziewczynom za miły wypad. Stwierdziłyśmy, że musimy jeszcze raz
się tak umówić. Może przed moją rozmową z Marco się przyda. Pożegnałyśmy się
całusami w policzek i wysiadłam z samochodu zabierając moją torebkę, kwiaty i
jeszcze mrożonkę truskawek.
Na dworze strasznie się ochłodziło. Nie miałam jak mocniej
związać płaszcza przez zajęte ręce. Wpisałam kod do bramy, który Mario podał mi
kilka dni temu i podbiegłam do drzwi. Już miałam wcisnąć dzwonek, kiedy w
drzwiach stanął uśmiechnięty Mario.
-Hej, siostrzyczko. Codzienna wizyta?
-Daj spokój, nie tak codziennie. Mogę wejść?
-Pewnie, cieszę się, że jesteś. Wziąć coś od ciebie?-zapytał
przepuszczając mnie w przejściu.
-Cokolwiek. Jadłeś obiad?
-No właśnie myślałem, co zrobić, bo gadałem z Ann. No nie
patrz się tak na mnie.-zaśmiał się odbierając siatkę ze sklepu i bukiet róż.
–Widzę, że u ciebie też coś ciekawego się dzieje?
-Yhyym. Muszę sobie zrobić herbaty, zmarzłam
trochę.-przeszłam przez korytarz prosto do kuchni wyposażonej na bardzo
nowoczesny styl. Białe szafki na wysoki połysk, czarne, lśniące kafelki na
ścianie i białe na podłodze. Z sufitu zwisała naprawdę duża, kwadratowa, prosta
lampa, która dawała duże oświetlenie. Wstawiłam wodę na herbatę i wyjęłam sobie
szklankę, żeby móc wstawić kwiaty.
-Lama?
-Gdzie?-zapytałam nie rozumiejąc pytania Mario. Ten tylko
oparł się o szafki zduszając śmiech.
-Czy kwiaty od Reusa.
-A! Tak, od lamy.-zaśmiałam się i zabrałam od niego siatkę z
mrożonymi truskawkami.
-A to co? Będzie deser?
-Będą pierogi.
-Kiedyś coś słyszałem, ale nie wiem do końca…
-Polska potrawa. Z truskawkami najlepsze. Zrobimy razem.
-Może lepiej ja nie…
-Ty, Götze, siostra cię odwiedziła a ty zamierzasz zwalać
wszystko na nią do roboty?
-Hmm… W zasadzie tak. –wzruszył ramionami obojętnie utrzymując wielką powagę.
Wyjęłam z szafki mąką i od razu wzięłam jej trochę do ręki i sypnęłam nią w
bruneta. Mario udając oburzonego chciał wciągnąć groźnie powietrze jednak wciągnął
do nosa pełno mąki i zaczął się krztusić. Zaczęłam zwijać się ze śmiechu.
Podparłam się dłonią o blat, żeby nie wylądować na podłodze. To było podwójnie
fantastyczne.
Nagle poczułam…
-Götze! Ty idioto!-roześmiałam się widząc siebie całą, od
stóp do głów w mące. –Jak ja teraz wyglądam?
-Pięknie jak zawsze!-odparował śmiejąc się ze mnie w
najlepsze.
-Nie będzie pierogów.
-Mam jeszcze jedną paczkę w szafce. Chodź, zrobimy se fotę.
-Super. Świetny pomysł.
-No eeej, nie obrażaj się.
Chodź tu. –wziął telefon ze stolika i podszedł do mnie. Założyłam
ramiona w geście obrażenia i starałam się zrobić jak najbardziej nadąsaną minę.
Pączek położył brodę na moim ramieniu i wyciągnął przed nas telefon.
-I ja jeszcze mam się tam uśmiechać?
-Tak. A w sumie nie. –uśmiechnął się jak zwykle szeroko nie
zwracając uwagi na to, że oboje jesteśmy cali biali.
Spojrzałam na niego z
ukosa jednocześnie przegrywając z obrażoną miną. Mimo tego, że Mario zrobił
nawet kilka zdjęć roześmialiśmy się oboje.
W końcu otrząsnęliśmy…Mówiąc nawet dosłownie otrząsnęliśmy z
mąki i ze śmiechu. Ja strzepywałam mąkę ze swoich ubrań na Mario a Mario na
mnie. Super. Na białych kafelkach prawie nic nie było widać. Prawie.
Kiedy zaczęłam zmiatać z podłogi Mario zajął się publikowaniem
zdjęcie na portalu. Kolejne dzisiaj z moim udziałem wśród towarzystwa BVB. A
ani jednego nie mam z Marco. Ciekawe.
Zdjęcie naprawdę zrobił świetne. Nałożył czarno-biały efekt.
Sam patrzył się do aparatu opierając się o moją brodę z wielkim uśmiechem na
twarzy a ja lekko uśmiechając spoglądałam na niego wilkiem. Aż sobie je ściągnę
na swój telefon. W dodatku cali umorusani mąką… Takie zdjęcia przecież tylko z
Götze.
-Już, panie fejmie? Może pan przestać gwiazdorzyć i sięgnąć
po szufelkę?
-Oczywiście, plebsie!
-Oj, nie taki plebs ze mnie. Nie chcesz wiedzieć, jakie
ploty chodzą o mnie.. A nawet o nas na uczelni.
-A wiesz co? Chcę wiedzieć. –zaśmiał się wyciągając zmiotkę
i szufelkę. Sama wyciągnęłam nowe opakowanie mąki.
-A ja się muszę teraz zastanowić, czy robić pierogi czy
oddać ci tą mąką.
-Hmm… To może ja się pójdę umyć.
-Wracaj. Lepimy pierogi.
-A potem powiesz mi, co z Reusem.
-A ty powiesz wszystko Ann.
-Eeee, to ja tu stawiam warunki. Mój dom.
-Zobaczymy. Teraz pierogi.
-Tak jest, szefie.
Götze zapowiadał się na naprawdę dobrego kucharza. Co z
resztą po nim widać. Zrobiliśmy szybko pierogi i wrzuciliśmy je do garnka z
gotującą się wodą. Kilka minut później jedynym śladem po obiedzie byliśmy my.
Nadal cali w mące.
-Idę się myć. Masz pożyczyć jakieś ręczniki i..ciuchy?
-Ciuchów nie mam, obawiam się, że wszystko będzie z ciebie
spadać, taki gruby przecież jestem. –powiedział z przekąsem Mario i poszedł na
piętro do szafy. Kilka minut później przyniósł mi dwa duże ręczniki, dres i
jego kapcie po domu. Podziękowałam mu i poszłam do łazienki. Rozebrałam się pod
prysznicem, żeby jeszcze mu dodatkowo łazienki nie zasypać i wrzuciłam swoje
rzeczy do umywalki. Znalazłam tylko męskie żele pod prysznic, ale jak się nie
ma co się lubi to się lubi co się ma.
Po prysznicu wytarłam się i zwinęłam włosy w turban. Założyłam
dres Mario, który o dziwo się jakoś trzymał. Musiałam mocno przytyć. A tata
mówił…
-Łazienka wolna.
-A miałem czytać właśnie komentarze… No dobra. Będę za
kwadrans.
-A! Zostawiłam w umywalce moje rzeczy. To może wezmę do
jakiejś siatki i zabiorę…
-Daj spokój. Wytrzepiemy na ogród i zrobimy pranie.
-Ale..
-To żaden problem. Cześć!-krzyknął zamykając za sobą drzwi
od łazienki. Zaśmiałam się i rzuciłam na skórzaną kanapę w salonie.
Wzięłam
swój telefon i z ciekawości weszłam zobaczyć te komentarze.
No tak. Götze pominął jeden fakt. Nie zdążył przeczytać komentarzy,
ale zdążył jeden napisać. I nawet podpisem pod zdjęciem „Best sister <3” nie uda mu się mu nie udobruchać.
„gotzemario @marcinho11 a teraz idziemy wziąć razem prysznic ^^
xoxo”
Nie, na Mario nie da się jednak nie gniewać. Zaśmiałam się
pod nosem i postanowiłam również napisać komentarz skierowany do Reusa, a co mi
zaszkodzi. Kliknęłam w puste pole.
„ingaklopp @marcinho11 nie uważasz, że gdyby Götze jeszcze rozbić
jajko na głowie to byłby z niego dobry schabowy?^^”
Uśmiechnęłam się sama
do siebie i zaczęłam czytać resztę komentarzy. Kiedy zjechałam na sam dół
pojawił się nowy. Od Mario! Poszedł do łazienki z telefonem i jeszcze nawet nie
wlazł pod prysznic tylko siedzi na insta. Nie wierzę..
„gotzemario @marcinho11 @ingaklopp zapomniała o „xoxo””
Coraz ciekawiej. Współczuję Marco, kiedy to czyta.
A teraz, tym bardziej współczuję sobie.
„lukaszpiszczek_lp26 @gotzemario oni to wolą zostawić na później ^^
xoxo”
„ingaklopp @lukaszpiszczek_lp26 –idź się lecz!!:) A ty, Mario, idź
wreszcie się myć nie będę czekać w nieskończoność;) xoxo”
Jak to się mawia, całe życie z wariatami. Ale co zrobisz,
jeśli ci wariaci to twoi przyjaciele? Trzeba się przyzwyczaić i zaakceptować.
Wieczór z Mario upłynął bardzo miło. Włączyliśmy sobie
niemieckie kreskówki i wcinaliśmy żelki. Prawie taki luksus jak w spa. Przy
okazji jeszcze wstawiliśmy nasze rzeczy do prania. I obiecaliśmy sobie nigdy
więcej nie wszczynać walk na mąkę. Stwierdziłam, że zostanę na noc u Mario i z
samego rana pojadę do siebie, aby zmienić strój na ten egzaminowy.
Do snu zostałam w samej za luźnej koszulce Mario aczkolwiek
trochę krótkiej. Mój grubiutki, malutki braciszek. Dostałam pokój gościnny z
dużym, oknem, przez które padało światło księżyca. Pewnie jutro albo pojutrze
będzie pełnia.
-Götzee!-zawołałam zakrywając się kołdrą
-No?-nawet nie musiałam dłużej czekać, żeby ten pojawił się
w drzwiach.
-Chodź no tu. –nakazałam klepiąc miejsce koło siebie.
-Cóż tam?
-Pogadamy?
-Krótko, bo musisz się wyspać przed egzaminem a ja przed
treningiem.
-Nie marudź. Dam sobie radę. My gadaliśmy pięć godzin a mi
teraz żałujesz?
-Niczego ci nie żałuję tylko chcę, żebyś była jutro pełna
koncentracji i sił.
-Ojciec Dwa się znalazł. A podobno jesteś moim bratem…
-Jestem starszym bratem. I się opiekuję młodszą siostrą.
-Dobra, dobra. Ogólnie wiesz, o kim chciałam pogadać.
-To chyba jednak rozmowa na sześć godzin. Ale wiesz? Też z
nim gadałem.
-Pewnie jeszcze powiesz mi to co Kuba, że nie możesz mi
powiedzieć.
-Kuba wie faktycznie więcej ode mnie… Chyba lepiej radzi ale
cóż, chyba się z tym pogodzę. On chce porozmawiać z tobą. W ogóle się nie
zagłębialiśmy w to, co chce ci powiedzieć. Dam sobie lodówkę zabrać, że Kuba
też nie wie nic w tej sprawie więcej.
-Boję się trochę…
-Inga… Wiesz co ci powiem? To Marco. Twój Marco, z którym
zawsze chodziłaś roześmiana, z którym nie widzieliście świata poza sobą,
któremu oddałaś swoje serce. To, że możesz nie mieć do niego zaufania to inna
sprawa. Ale nie masz się go bać! On jest tym samym Marco. Może przez tą rozłąkę
dojrzał, wydoroślał, spoważniał… Ale to jest Marco. –westchnął i pocałował mnie
w czubek głowy. –Chciałbym, żebyście oboje byli szczęśliwi. Jesteście dla mnie
bliscy jak rodzina. Nienawidzę, kiedy najbliższe mi osoby są smutne.
-Dziękuję Mario. Wiesz, Marco powiedział kiedyś, że nawet
mądrze mówisz… I miał rację.
-Wieeem.-uśmiechnął się szeroko i wszedł do mnie pod kołdrę.
–Mam iść?
-Włazisz pod kołdrę a potem pytasz czy masz iść? Ale wiesz, zostań
chwilę. Zaczynam czuć panikę przed egzaminem.
-Będzie dobrze. Jesteś mądra. Chyba nikt z BVB nie ma
magistra. A ty masz.
-Będę miała.
-O, i tej myśli się trzymaj.
Uśmiechnęłam się i położyłam głowę na jego ramieniu.
Spojrzałam w niebo i zaczęłam liczyć gwiazdy. Może sposób na uspokojenie, może
na zajęcie czasu albo podjęcie się czegoś niemożliwego, przy czym moja rozmowa
z Marco wydawała się najprostszą rzeczą na świecie.
-Mario, musisz się na mnie pchać? Zaraz mnie zepchniesz z
tego łóżka. –westchnęłam odwracając się od bruneta. Zaśmiałam się, widząc go
śpiącego z otwartą buzią. Rozrzucił ręce i nogi jakby całe łóżko było jego. Tak
się nie będziemy bawić. Pociągnęłam jeden koniec kołdry i otuliłam się nią
mocno. W odpowiedzi dostałam jedynie chrapnięcie
i zostałam zepchnięta na zupełny koniec łóżka. On miał łóżko a ja kołdrę… Taki
podział. A mówił jak to się troszczy abym się wyspała przed egzaminem. Już
czuję te bolące plecy.
Z samego rana budząc się przetarłam dłonią oczy. Gdyby nie
durny budzik to bym jeszcze spała.
-Heej.-usłyszałam skądś jego zaspany głos. –Gdzie jesteś?
-No jak gdzie jestem?-zdziwiłam się i rozejrzałam się
dookoła. Tak, mogłam się spodziewać, że prędzej czy później wyląduję przez
niego na podłodze.
-O, Inga, czemu śpisz na podłodze?-uśmiechnął się szeroko
wystawiając głowę znad materaca.
-Bo ty się rozwalasz na łóżku jak hipopotam. W tym momencie
naprawdę podziwiam Ann.
-Jesteś głupia.
-A dokładnie to zaraz będę spóźniona. Dobrze, że masz miękki
dywan i kołdrę. Zrobisz śniadanie?
-Zrobię.-ziewnął i przeciągnął się na całe łóżko.
-Dobra, ja zrobię.-roześmiałam się i ledwo, co wstałam z
podłogi. Nic. Zupełnie nic mnie nie bolało. Ani trochę.
***
-Inga, ja wiem, że dasz radę. Jesteś najlepsza. Pokażesz tym
wszystkim profesorom, co potrafisz, że będą musieli zbierać ich sztuczne
szczęki z podłogi.
-Dzięki tato.-uśmiechnęłam się i mocno go do siebie
przytuliłam. –Jeszcze pójdę po torebkę.
Pobiegłam na górę do pokoju i jeszcze poprawiłam bladoróżową
szminką moje usta. Przejrzałam się w lustrze i stwierdziłam, że wyglądam
całkiem dobrze. Pewności dodawał mi mocniejszy makijaż, głównie podkreślone i
przyciemnione oczy. No i granatowa rozkloszowana sukienka, którą kupiłam
specjalnie na tą okazję. Do tego granatowe szpilki i dłuższy, szary dość ciepły
płaszcz.
-Gotowy?-zeszłam na dół i rozejrzałam się po salonie, jednak
nie zastałam nigdzie taty.
-Niestety nie ja cię odwiozę.-oznajmił z uśmiechem i pokazał
palcem za mnie.
-Kuba!-pisnęłam na cały dom. Objęłam mocno przyjaciela i odetchnęłam
ze spokojem. Z takim wsparciem dam radę.
-Zbieramy się, młoda?
-Pewnie!
-Jeszcze kopniak w tyłek na powodzenie. Widzimy się
wieczorem dopiero, trening.
-Jasne, rozumiem.
-Ale jak zaraz wyjdziesz z egzaminu to dzwoń. O której mniej
więcej? Piętnasta no i będę musiała czekać jeszcze na wynik, ale jestem jedyna,
więc wiesz…
-Pewnie. Piętnasta trzydzieści czekam na telefon.
-Okej. Pa!-posłałam tacie całusa i pomachałam Kloppsikowi,
który przysiadł i miauknął głośno na górze schodów.
***
-Będzie dobrze. Zobaczysz. Od jutra mówię do ciebie pani
magister. Ty nie dasz rady? Śmieszne.-uśmiechnął się Polak i pogładził mnie po
plecach.
-No już, wyskakuj. Muszę jeszcze Oliwię odebrać od Piszczka.
-A tu cię mam. Taki to powód. Po drodze było.
-Piszczu przecież ma po drugiej stronie miasta
dom..-powiedział z cwanym uśmiechem.
-Coś jest na rzeczy… Wiem. Agata cię wysłała jeszcze na
zakupy. Przy uczelni jest centrum.
-Idź już idź. Widzisz? Za mądra jesteś!
-Dzięki Kuba. Za wsparcie, że jesteś... I jeszcze długo by
ci dziękować.
-To nie dziękuj tylko mi zdaj porządnie!
-Tak jest. Postaram się najlepiej jak jestem w stanie.
***
Strach ma wielkie oczy. Przed egzaminem jedynie ostatnie, o
czym to pomyślałam to babcia. Wiedziałam, że też trzyma za mnie kciuki i we
mnie wierzy, jak zawsze to robiła. Dla niej nie było rzeczy niemożliwych.
Wystarczyło tego mocno pragnąć.
Kiedy tylko wyszłam z uczelni wzięłam taksówkę i podałam
kierowcy adres domu. W połowie drogi zadzwonił mój telefon. Na ekranie
wyświetliła się dość dziwna nazwa, której na pewno sama nie ustawiałam. „Najprzystojniejszy, najmądrzejszy piłkarz
na świecie: Mr.Götze” Mario, dłużej się nie dało? Z uśmiechem odebrałam
połączenie.
-Hej, najmądrzejszy piłkarzu świata!
-No hej, pani magister
zdała pani?
-Zdałam! Ale czy mi się wydaje czy coś nie tak?
-Cieszę się Inga. Moje
gratulacje. –powiedział dość smutno. Coś nie tak z nim i Ann?
-Mario, co się stało? Powiedz mi.
-Bo.. Ann kogoś ma.
-Mario…
-Przyjedziesz? Maraton
czegokolwiek, lody, popcorn. Będziemy robić za kobiety z okresem i depresją.
-W porządku, jestem za dziesięć minut.
Biedny. Nie zasługiwał na to, żeby być smutnym i
nieszczęśliwym. Zwykle on był, kiedy go potrzebowałam, sprawiał, że nawet po
rozstaniu z Marco mogłam się uśmiechnąć. Był prawdziwym i najlepszym bratem. „Najlepszy braciszek<3” –zmieniłam
nazwę w kontaktach.
Dokładnie dziesięć minut później wysiadłam z taksówki
uprzednio płacąc za przejazd. Jak zwykle wpisałam kod do furtki. Nawet nie
dzwoniłam dzwonkiem, drzwi były już otwarte. Weszłam do domu nawet nie
zdejmując płaszcza. Jedynym, co chciałam teraz zrobić to jedynie przytulić
Mario i go pocieszyć.
Kiedy tylko przekroczyłam próg salonu wszystkie światła
się zapaliły i wszyscy piłkarze BVB, większość ich partnerek, włącznie z tatą,
Zorkiem i Watzke chórem krzyknęli „NIESPODZIANKA”. Chwilę później do moich uszu
dobiegł głos wystrzeliwanego korka od szampana. Uśmiechnęłam się szeroko nie
mogąc w to uwierzyć. Pierwszy, który wpadł mi w oczy był Götze. Uśmiechnięty od
ucha do ucha.
-Ty kłamco!-pogroziłam mu palcem a po chwili podbiegłam do
niego i mocno go przytuliłam.
-Brawo, magister Ingo Klopp!-zaśmiał się i pocałował mnie w
policzek.
-Dziękuję wam!-uśmiechnęłam się odbierając kieliszek z
szampanem od taty. Sam objął mnie i pocałował składając gratulacje. Wszyscy
stuknęliśmy się kieliszkami i upiliśmy łyk szampana.
-Ciocia!!! –usłyszałam zza pleców znajomy chłopięcy głos.
-Skarbie!-kiedy tylko zobaczyłam biegnącego w moją stronę
Nico rozpłakałam się jak małe dziecko.
Ukucnęłam i złapałam chłopca w ręce a po
chwili podniosłam go sadzając go sobie na biodrze, żeby było mi trochę lżej. Nie
wypuszczałam go w ogóle z objęć.
-Tęskniłem!
-Ja też. Bardzo, bardzo tęskniłam.-pogilgotałam go po
policzku i zdjęłam mu czapeczkę.
-Mam dla ciebie kwiatki! Wujek też!-oznajmił radośnie.
Dopiero teraz spostrzegłam stojącego koło nas Marco.
-Gratulacje.-powiedział cicho, wolno. Tak jakby, żebym tylko
ja go usłyszała. Podał mi bukiet kilku pomarańczowych róż związanych błękitną wstążką.
-Dziękuję. –odpowiedziałam, ale nie miałam wolnej ręki, żeby
odebrać piękny bukiet. –Marco, mógłbyś je na razie położyć? Mam zajęte ręce.
–uśmiechnęłam się podrzucając Nico, który radośnie roześmiał się na cały dom.
-A kto przyjdzie na ręce do wujka Mario?-podszedł do nas
Pączuś zwracając się do małego.
-Wujek Mario!-Nico od razu wyciągnął ręce w jego stronę. Cóż
miałam zrobić jak tylko podać mu chłopca. Pogramy z wujkami w ogrodzie?
-Tak! Ale Marco, daj Indze kwiaty ode mnie!
-Zaraz dam. Możesz być pewny.
-To idziemy! Pa ciociu! Przyjdę niedługo.
-Baw się dobrze! –pomachałam mu z uśmiechem. Marco stanął
bliżej mnie. Chciał złapać mnie za ramię, jednak w połowie drogi jakby wycofał
się i stracił pewność siebie.
-Zostawiłem kwiaty od Nico w samochodzie. Zaraz będę.
-W porządku. Dziękuję za róże. Są piękne.
-Znaczą też „Jestem z ciebie dumny.” –powiedział i skierował
się do wyjścia.
Przypomniało mi się, kiedy dostałam od niego bukiet takich
samych róż w Malezji. Znaczyły wtedy „chcę czegoś więcej”. Czy to nadal
aktualne?
-Idź za nim! –podeszła do mnie Ewa Piszczek z Tugbą.
-Dobra okazja!
-Dziewczyny… Rozmawiać w takiej chwili, z widownią i przy
samochodzie…
-Oj, każda chwila jest dobra! –dołączyła Cathy.
-Dziękuję, nie musicie mi gratulować. –zaśmiałam się
wymijając dziewczyny, chociaż te nieustępliwie ciągnęły mnie do wyjścia.
Podeszłam do pana Zorca i Watzke, którzy mi złożyli
gratulacje. Razem z tatą oznajmili, że będą się zbierać. Tata życzył mi dobrej
zabawy i podkreślił jak bardzo był dumny. Wszyscy usiedli w salonie, Nico z
Mario i Aubą też wrócili, ponieważ na dworze się ochłodziło a nawet zaczęło
padać. Przeszłam do korytarza, żeby zdjąć płaszcz. W tym samym momencie wszedł do domu Marco z
małym bukiecikiem konwalii.
-Od Nico.
-Podziękuję mu za chwilę.
-Czytałaś list?-zapytał nerwowo przeczesując swoje
nienagannie ułożone włosy
-Tak…
-Inga! Wreszcie cię znalazłem! Miałem cię wyściskać, pani
magister. O..Marco. Przepraszam, że przeszkadzam. –nie zdążyłam nawet nic
powiedzieć, kiedy blondyn po prostu nas wyminął i poszedł do Mario i Nico.
-Przepraszam, ja nie zauważyłem go…
-W porządku Mats. –uśmiechnęłam się wytrącona z równowagi i
przytuliłam go.
Kiedy tylko weszłam do salonu byłam świadkiem, jak Marco
zabiera niezadowolonego Nico i żegna się ze wszystkimi. Marco…
Wpadliśmy na siebie w korytarzu.
-Do zobaczenia. –odezwał się pierwszy przystając.
-Cześć. Pa, Nico. Dziękuję za przecudowne kwiatki. Bardzo mi
się podobają.
-W sumie to wujek kupił…
-Ale ty pewnie chciałeś sam mi dać, a to się liczy bardziej.
-Chęci to nie wszystko.-bąknął obrażony kopiąc nogą w udo
Marco w geście swojego protestu.
-Ale są bardzo ważne. No już, rozchmurz się. Przecież
jeszcze się zobaczymy.
-Pewnie tak.
-A może w przyszłym tygodniu? Zadzwonię do twojej mamy i
może cię zabiorę na cały dzień. Poszlibyśmy do wujka Kuby, cioci Agaty i
Oliwki. Może na plac zabaw jak będzie dobra pogoda.
-Super! A pójdziemy na lody?
-Na lody trochę zimno skarbie, ale możemy upiec sami pizzę.
-Huraaa! Z wujkiem Marco?-zapytał nieświadomy jak chyba
oboje z Marco dziwnie się poczuliśmy.
-Zobaczymy jeszcze.
-No doobra, to pa ciociu!
-Pa kochanie!-przybiłam z małym piątkę i pomachałam mu.
Marco przed wyjściem posłał mi słaby uśmiech i kiwnął głową w geście
pożegnania.
Poszłam dołączyć do reszty w salonie. W końcu to moje
„przyjęcie”. Wzięłam kawałek jakiegoś ciastka i szklankę z wodą. Starałam się
rozmawiać ze wszystkimi jednak z minuty na minutę, łapałam się, że coraz
częściej uciekam myślami w stronę Marco. Zbliżała się już dziewiętnasta.
Przepraszając wszystkich wyszłam z pokoju i zadzwoniłam po taksówkę. Kiedy
wróciłam do salonu zastałam zbierających się już do domu Matsa z Cathy oraz
Piszczków i Kubę. Agata musiała zostać w domu z Oliwią i Sarą Piszczek, ale
obiecałam sobie, że wpadnę do niej niedługo.
-Słuchajcie, przepraszam, ale będę się już zbierać. Wiem, że
nie za fajnie zwiewać z własnego przyjęcia-niespodzianki, za które oczywiście
bardzo wam dziękuję. Jesteście najlepsi.
-Rób doktorat to się doczekasz kolejnego!-zaśmiał się Lewy
-Zastanowię się, bo warto!
Pożegnałam się z wszystkimi ignorując ciekawskie spojrzenie
Mario. Znając go wiedział, że coś nie gra. Kiedy wychodziłam dosłownie
wiedziałam, że poszedł za mną do przedpokoju.
-Pa, Mario. Tobie zwłaszcza należą się podziękowania za tą
imprezę. Bardzo się ucieszyłam. I nie wkręcaj mnie więcej.
-Ale Inga…
-Pa!-uśmiechnęłam się szeroko i cmoknęłam go w policzek.
-Idziesz do Marco?-zapytał wprost
-Nie wiem jeszcze. Na razie myślę o nim.-puściłam mu oczko i
pomachałam wybiegając do taksówki.
***
-Jesteś?-dobiegł mnie głos taty z salonu. Zostawiłam torebkę
w przedpokoju i weszłam dalej do domu.
-Jestem, ale chyba zaraz wyjdę.
-Inga, co się stało?
-Nie wiem. Muszę pogadać chwilę sama ze sobą i podjąć
jakąkolwiek decyzję. Wszystko ok.-uśmiechnęłam się i pobiegłam do pokoju
zamykając przed nosem drzwi Kloppsikowi.
-Nie dzisiaj, skarbie, przepraszam..-odpowiedziało mi jedynie żałosne miauknięcie kota, który chwilę później pobiegł na dół.
***
Przepłakałam dwadzieścia minut. Powód? Wszystko. A może go
nie było. Po prostu tego potrzebowałam. Potrzebowałam upaść by wstać, podnieść
się silniejszą i wiedzieć już, co chcę i do czego dążę.
Podeszłam do szafy i wygrzebałam miękki, ciepły i beżowy
golf. Do tego wzięłam najzwyklejsze, ciemne jeansy, ale żebym nie wyglądała jak
zakryta mumia-zakonnica założyłam beżowe botki na wysokim obcasie. Pomalowałam
usta na malinowy kolor i delikatnie wytuszowałam rzęsy.
Założyłam grubszy
płaszcz i można było powiedzieć, że byłam w miarę gotowa.
Zeszłam na dół, gdzie siedział tata czytając coś w laptopie.
-Wychodzę.
-W porządku. Przyjadę może po ciebie, już późno.
-Nie wiem ile to potrwa. Godzinę, dwie? A może dziesięć minut
i zawrócę… Wezwałam taksówkę. Trzecią dzisiaj. Chyba czas zrobić prawo jazdy.
-Czas, czas. Lepiej mieć swoje auto. A zawsze możesz
dzwonić. Nie wybieram się jeszcze spać. A mogę wiedzieć, co to za pilna sprawa?
-Sercowa.-uśmiechnęłam się podchodząc do drzwi wyjściowych.
-W takim razie trzymam kciuki… Tylko wróć na noc!
-Tato!
-No co!?
-Wrócę!-zaśmiałam się i wyszłam z domu.
Wsiadając do
taksówki podałam adres osiedla Marco. W połowie drogi zaczęłam jednak o
Kloppsiku, który zapewne ma focha za zamknięcie mu drzwi. Odkąd widziałam go
ostatni raz w ogóle się nie pokazał. Z facetami tak jest. Ciężko.
Wysiadłam i wolnym krokiem przemierzyłam osiedle, z którego
ostatni raz wybiegałam z płaczem.
Może i nie miałam związanych z nim
najlepszych wspomnień, ale nie byłam tu dla wspomnień a jedynie dla Marco. Po
prostu, żeby porozmawiać. Porozmawiać.
Do klatki weszłam razem z zapewne sąsiadem Marco. Wybrałam w windzie ostatnie piętro. Mężczyzna
w średnim wieku wysiadł na trzecim, miałam więc chwilę, żeby zebrać myśli. W
końcu drzwi się rozsunęły a ja stanęłam na wprost drzwi Marco. Nawet dłużej się
nie zastanawiając wzięłam oddech i zadzwoniłam dzwonkiem.
Uparłam się o framugę
i czekałam. Może go nie ma? Przycisnęłam przycisk dzwonka raz jeszcze jednak
już po chwili usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka. Stanął w nich jedynie w
samych jeansach, boso, beż T-shirtu z niedbale ułożonymi włosami.
-Hej, jesteś zajęty? Masz chwilę czasu?
-Tak, jasne. Jestem zaskoczony, że przyszłaś. –uśmiechnął
się przepuszczając mnie w drzwiach.
Podbiegł do kanapy, na której leżała bluzka, w którą był dzisiaj ubrany.
-Zawsze tak wszystkim otwierasz drzwi? W
takim..stroju?-uśmiechnęłam się zostawiając torebkę na komodzie. Rozejrzałam
się po salonie. Zauważyłam, że wyrzucił dwie kanapy i fotel, które stały
wcześniej. Ich miejsce za to zajęła większa kanapa narożna.
-Miałem właśnie iść pod prysznic. Odwiozłem dopiero co Nico,
posiedziałem jeszcze u Melanie. Mała już nieźle daje po żebrach.
-Tak samo u Agaty. Odwiedzam ich czasem. Geny piłkarskie.
-Tak...-uśmiechnął się jakby na chwilę uciekając w myśli.
–Chcesz się czegoś napić? Herbata?
-Tak, poproszę, strasznie zimno.
-Przepraszam, nie poprosiłem cię o płaszcz…-powiedział lekko
zawstydzony i zaczął do mnie podchodzić. Rozkojarzony Reus. Aż takiego to go
nie widziałam.
-Spokojnie, poradzę sobie i jeśli pozwolisz, rozgoszczę się
siadając na herbatę i usiądę na kanapie.
-W porządku.
Zdjęłam płaszcz i powiesiłam na haczyku przy drzwiach. Przeszłam
do salonu i usiadłam z brzegu kanapy. Na drewnianym stoliku kawowym, który z
resztą też był nowy zauważyłam katalog meblowy. Zaczęłam przeglądać naprawdę
przepiękne meble do sypialni w stylu kolonialnym z drewna przecieranego bielą.
Jedno naprawdę było przepiękne. Ze zdobioną ramą w chyba nawet ręcznie robione
wzory. Cudo. Kiedy jednak spojrzałam na cenę od razu ciało mi się zamknąć
katalog.
-Podoba ci się?
-Hmm? –lekko spłoszona zajrzałam za siebie, gdzie stał Marco
przypatrując się z ciekawością z parującym ręku kubkiem herbaty.
-Łóżko. Podoba ci się?
-Tak, jest przepiękne. Jednak cena nie dla mnie. A robisz
remont? Zauważyłam, że zmieniłeś kanapę tutaj.
-Tak, powiedzmy. To możemy porozmawiać?
-Tak, po to tu jestem. A, jeszcze chciałam cię przeprosić za
tą sytuację dzisiaj, kiedy Mats nam przeszkodził. Może źle zareagowałam,
mogłam…
-Nie, wszystko w porządku.-uśmiechnął się i zajął miejsce na
drugim końcu kanapy. W mieszkaniu zapanowała całkowita cisza. Upiłam łyk
herbaty. Kiedy odstawiłam kubek spojrzałam na Marco.
-Musimy się umówić. Wiem, że to może nie fair, ale
chciałbym, żebyś mi nie przerywała, dobrze? To dla mnie ciężkie i..
-W porządku, Marco.-powiedziałam oddychając głęboko. W
jednym momencie moje serce zaczęło bić jak oszalałe. Zacisnęłam palce na
gorącym kubku.
-Carolin była moją pierwszą, poważną dziewczyną. Byłem w
niej zakochany jak szczeniak. Byliśmy razem cztery lata. Z czasem zaakceptowali
ją rodzice, nasz związek stawał się coraz poważniejszy. Na tyle poważny, że
chciałem jej się oświadczyć. Myślałem nad tym, żeby zrobić to w Walentynki.
Kiedy tylko wszedłem do domu z pierścionkiem, chciałem zabrać ją do
restauracji…ale zastałem ją w łóżku z jakimś facetem. Był to dla mnie policzek.
Zawaliło mi się wszystko, Inga. –zatrzymał się na chwilę i spojrzał w nocny
krajobraz za oknem. Próbowałam jakoś opanować drżenie ręki. Nie myślałam, że
Marco będzie chciał się spotkać i wyjawić wszystkie swoje tajemnice.
-W porządku? Jeśli nie chcesz…-chciałam podejść do niego i
objąć go mocno i pocieszyć.
-Nie, w porządku… Wiadome było wtedy, że się rozstaniemy. W
Walentynki. Romantycznie. Nie umiałem jej tego wybaczyć. Ale sam znalazłem się
w takim momencie, że nie wiedziałem, co z sobą zrobić. Poszło to wszystko w
najgorszym kierunku. Zakrapiane imprezy. Żeby tylko. Stoczyłem się na dno.
Straciłem szacunek do kobiet. W Borussii zostałem zawieszony na pół roku. W
mediach to się nazywało kontuzją. Zacząłem wykorzystywać dziewczyny na jedną
noc. Nie umiałem nikogo innego słuchać poza samym sobą. Wiedziałem niby
najlepiej. Po dwóch tygodniach takiego życia, dzień w dzień klub, alkohol,
sypialnia… Znalazła się jedna dziewczyna. Yasmin. Nie wiem jak to się stało,
ale zakochała się. Wiesz, co jest najgorsze? Że w ogóle jej nie pamiętałem.
Śmieszne czy tragiczne? Dalej nie wiem. Powiedziałem jej, że to dla mnie po
prostu przygoda na jedną noc. Kilka dni później dostałem telefon od jej
siostry, że chciała popełnić samobójstwo. Podcięła sobie żyły. Pojechałem do
niej i przeprosiłem za wszystko. Obiecała mi, że więcej tego nie zrobi. Teraz
mieszka z Anglii, ma męża. Możesz sobie jedynie wyobrazić, co czułem, kiedy
dowiedziałem się od Mario, że chciałaś się zabić.
-To było głupie, nie ważne…
-Ważne. Nigdy w życiu tak się nie czułem jak wtedy. Nie
czułem się tak, kiedy ze mną zerwałaś. Bałem się jak nigdy w życiu. Może i
rzuciłem się prawie pod samochód Kuby, byłem w panice. Kiedy cię zobaczyłem
pierwszy raz w Warszawie… Był wtedy czas, kiedy obiecałem sobie, że nie chcę
mieć żadnej dziewczyny. Po Yasmin, z pomocą Mario, sióstr i twojego taty,
którzy jako jedyni przy mnie zostali…
-A twój tata… Przez to wasze relacje się oziębiły?
-Tak. Przez to, co zrobiłem nie chciał mnie widzieć na oczy.
Matka nigdy nie chciała mu się postawić. Nie rozmawialiśmy ze sobą przez rok,
dwa? Wracając… Kiedy ciebie zobaczyłem… Byłaś inna. Krucha, słaba. Coś mnie
ciągnęło do ciebie a jednocześnie chciałem odepchnąć od siebie jak najdalej.
Kiedy przyjechałaś do Dortmundu powiedziałem Marcelowi i Robinowi… Zawróciłaś
mi kompletnie w głowie. Zakład był jedynie pomiędzy Marcelem a Robinem. Nie
miałem ochoty bawić się w dziecinady. Uświadomili mnie wtedy, a może bardziej
zasiali niepewność, kim tak naprawdę dla mnie jesteś. Dziewczyną, do której
czułem pociąg fizyczny, czy coś więcej, coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie
czułem nawet do Caro. Jednocześnie chciałem mieć cię przy sobie a jednocześnie
chciałem cię odstraszyć, odstawić jak najdalej żeby cię nie skrzywdzić. Wtedy w
klubie chciałem sprawdzić. Sprawdzić co się stanie, kiedy się zbliżymy, choćby
przez durny pocałunek.
-Mój pierwszy w życiu.-uśmiechnęłam się na wspomnienie
naszego pierwszego pocałunku.
-Wiesz co wtedy poczułem? Durne motyle w brzuchu. Przepiłem
pół nocy z Mario. I wiesz co jest najśmieszniejsze? On mi w swoim pijackim
bełkocie uświadomił, że naprawdę się zakochałem. Że potrzeba posiadania ciebie
blisko mnie jest dla mnie jedynym, czego potrzebuję. Może i to jest
cholernie samolubne ale… Potrzebowałem szczęścia. Potrzebowałem ciebie i tylko
ciebie. I dałaś mi je, dałaś mi największe szczęście i największą miłość jaką mogłaś mnie obdarzyć. Nie byłem w stanie, nie wiedziałem jak pokazać,
odwzajemnić. Pytałaś mnie jak mogę cię pokochać. A ja nie rozumiałem, dlaczego
tak niesamowita osoba jak ty mnie pokochała. Nie byliśmy razem długo, nie
mieliśmy długiego stażu, ale przez te kilka miesięcy zrozumiałem, co to miłość.
Co to znaczy żyć pełnią życia, co znaczy szczęście i sens…
-Gdzie miejsce na Caro? Udawaną ciążę? Łóżko?-zapytałam
ścierając wielkie krople łez z policzków. Wstałam i oparłam się o parapet.
Dortmund nocą miał swoją magię..Tylko..czemu musiało padać? Zaciskałam usta,
żeby nie wybuchnąć z histerii. Kochał mnie cały czas. Mimo wszystko, co było.
-Inga…-poczułam jego oddech z tyłu szyi. Położył dłonie na
moich ramionach.
-Nie umiem sobie tego poukładać, mam mętlik. Nie wiem co ci
powiedzieć w tej chwili, Marco.
-Ja.. Zdradziłem cię.
~~~
Czy jest wymarzona konfrontacja?:) Zakończenia polsatowskie zrobiły "coming back". Nie zabijcie! <3
Pojawiają się pytania o odtwarzacz muzyki na blogu-aż się zdziwiłam, że jego usunięcie zostało zauważone:))) Stwierdziłam, że trochę on tu zbędny, a te piosenki, które są nie pasują już (lub też nie będą pasowały) do dalszego rozwoju zdarzeń.
Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was tym rozdziałem (18 pełnych stron Worda). Mam nadzieję, że do końca wakacji wyrobię się z zakończeniem bloga, najwyżej wjedziemy na pierwszy tydzień września (max). Chyba już trochę zanudzam, nie?:)
Za tydzień kolejny!
A ja topiąc się w upale siadam do pisania 63 i nauki niemieckiego. ;)
Buziaki:*