sobota, 25 czerwca 2016

Sześćdziesiąt dwa.


-Reykowski twierdzi, że w rozwoju ontogenetycznym dochodzi do zmian w podstawowych potrzebach człowieka. Ich formowanie i przekształcanie dokonuje się w wyniku określonych doświadczeń takich jak doświadczenia zależności, podporządkowania, współpracy, zagrożenia…- siedziałam na wielkiej auli i starałam się skupić na wykładzie starszego profesora. 
Kolejna nocka zawalona przez czytanie materiałów. Niby wszystko umiałam, przecież już nie raz to czytałam jednak obawiałam się, że stres mnie za bardzo opanuje i nie będę umiała wykrztusić ani jednego słowa. Dzisiaj już postanowiłam zrobić sobie odpoczynek. Zero nauki, sama regeneracja. Nie mogła przecież jutro przyjść na egzamin zmęczona niczym zombie i z podejściem „jeszcze raz usłyszę o …. to wszystkich pozabijam”. Krótkie rozmyślenia przerwał mi fakt, że ktoś wszedł do auli. Nie byłam w stanie zobaczyć tej osoby, jednak o jej obecności uświadomił mi trzask drzwi i stukot, no właśnie..kółek?

-Przepraszam, szukam pani Ingi Klopp. Czy jest?
-Emm…Tak, tak.-powiedział wyprowadzony z rytmu profesor. Sama dopiero dwa razy zamrugałam oczami, żeby zrozumieć, co tu się dzieje. Wśród studentów zrobił się niewielki pomruk. Szeptali coś między sobą i zapewne dopisywali do tego nowe historie. Pewnie poczytam je sobie w jutrzejszej prasie. Wstałam z miejsca i zbiegłam po małych schodkach przed wejście do sali, gdzie stał doręczyciel.

-Mogłaby pani pokwitować?-podał mi na twardej teczce kwitek do podpisania odbioru. Sam schylił się do wózka po kwiaty. Wykorzystując chwilę przerzuciłam kartkę niżej, aby sprawdzić nadawcę. „Marco Reus”. Nie miałam więcej pytań. Właściwie…Nasuwało się milion kolejnych.
Oddałam mu teczkę a w zamian dostałam w ręce przeogromny bukiet białych róż, którego ledwo byłam w stanie unieść. Odwróciłam się i natknęłam się tuż przede mną na profesora.

-Przepraszam za zamieszanie, profesorze.
-Proszę później przekazać nadawcy, że uczelnia to nie miejsce na prywatne przesyłki. Proszę, niech pani wymieni dalsze doświadczenia odnoszące się do tego, co powiedziałem wcześniej.
-Osiągnięcia sukcesu, frustracji, ważności, wymagań moralnych.
-W porządku. W takim razie proszę kontynuować zajęcia o teorii Millera, bodźcu awersyjnym i coś o homestozie.
-Oczywiście.-powiedziałam nie do końca odbierając jego zamierzenia. Zaprosił mnie ręką na mównicę. Odłożyłam wcześniej kwiaty na stolik i zajęłam swoje miejsce. Zaczęłam mówić wszystko, co wiedziałam w tych tematach i w sposób, który mogli łatwo przyswoić studenci.


Dwadzieścia minut później moją przemowę przerwał dzwonek kończący zajęcia. Szybko dokończyłam to, o czym mówiłam i zeszłam z podestu.

-Proszę chwilę poczekać.-powiedział profesor głosem zupełnie nieznoszącym sprzeciwu. Sam wszedł na mównicę i pożegnał się, kiedy ja w tym czasie pobiegłam po swoją torebkę. Przepuściłam wychodzące osoby i zostałam w końcu sama.

-Chciałem pani pogratulować. Chodzą plotki, byłem ciekaw czy to, co mówią jest prawdą.
-Wolno mi zapytać, co mówią?
-Cóż. Głównie mowa o pani intelekcie. Ma pani duże pojęcie, o czym mówi. Jestem pełen podziwu.
-Dziękuję. Przepraszam za te kwiaty. Sama byłam zaskoczona.
-Rozumiem. Pierwszy raz się mi zdarzyło takie coś odkąd uczę. Miłość rządzi się swoimi prawami. O tym to dłuższe i trudniejsze wykłady niż psychologia.
-Ma pan rację. Coś o tym wiem.
-Zatem wszystkiego dobrego. I powodzenia na jutrzejszych egzaminach.
-Dziękuję bardzo.


Wyszłam przed budynek szkoły i czekałam na samochód Cathy. Musiałyśmy podjechać dzisiaj do jeszcze jednego sklepu z sukniami ślubnymi. Na początku tygodnia skończyło się na samych przymiarkach i nie mogłyśmy znaleźć nic odpowiedniego. Dzisiaj miałyśmy się wybrać do filii niemieckiej projektantki, od której narzeczona Matsa wiele razy zamawiała stroje na większe wyjścia.

-Ty jesteś Inga, prawda?-zaczepiła mnie nagle jedna dziewczyna. Była to dość niska blondynka o miłym wyrazie twarzy.
-Tak, zgadza się. A ty?
-Francesca. Byłaś na wykładzie naprawdę świetna. Jesteś moją rówieśniczką a wiesz dużo więcej. Ja ledwo ogarniam ten materiał, a ty…
-Długo się tego uczyłam, więc spokojnie, też dasz radę. Przynajmniej wszystko w swoim czasie. Wiesz, jakoś nie zauważyłam cię na wykładzie.
-Zwykle siadam w ostatnich rzędach.
-A tak.. Może umówimy się w przyszłym tygodniu na kawę? –dziewczyna wydawała się naprawdę w porządku. Od razu zauważyłam, że nie jest jak cała reszta, która najchętniej by chodziła ze mną na wszystkie mecze i imprezy z piłkarzami a poza to już nie do końca.
-W przyszłym tygodniu tak. Potem w grudniu będę się pakować, wracam do Francji.
-Nie chcesz zostać tutaj?
-Po dłuższym czasie brakuje mi rodziny. Tam już mam załatwione miejsce od drugiego semestru.
-No tak… Bez najbliższych daleko nie zajdziesz.
-Chłopak mój też tam czeka. Codzienne rozmowy, chociażby przez internet, sama pewnie wiesz, że nie jest łatwo. Przepraszam, nie powinnam wchodzić w ten temat, jeśli nie chcesz. Wiem, że inni gadają. Pewnie masz tego dość.
-Segregowanie ludzi, zamykanie do szufladek. Usłyszałam ostatnio, że jestem celebrytką. –zaśmiałyśmy się obie.
-Zazdroszczą ci…
-Czego? Jestem normalną dziewczyną. I to, że jestem córką trenera nie sprawia, że moje życie jest usłane różami czy prostsze od innych, uwierz mi.
-Zwykle się tak myśli o tych, których widać w gazetach czy w internecie. Nie myślałaś tak nigdy?
-Kiedyś tak, póki sama nie pojawiłam się w mediach i nie zyskałam takiej otoczki.


-Inga, dzwonię do ciebie trzeci raz!-podeszła do nas Cathy zapinając swój brązowy, rozkloszowany płaszczyk. Wiatr rozwiewał jej w taki sposób, że wyglądała jak modelka idąca po wybiegu. Nie każda kobieta ma to coś. Ja w wietrze wyglądam jak ostatnia ofiara, ale Cathy… Musiała się z tym urodzić.

-Przepraszam, mam wyciszony telefon w torbie, po którą i tak bym nie sięgnęła przez te kwiaty. A właśnie, to jest Francesca. A to Cathy-Jeszcze-Fischer. –zaśmiałam się przedstawiając przyjaciółkę.
-Miło mi cię poznać. Mój młodszy brat uwielbia Matsa. Ja w ogóle nie odnajduje się w piłce ale zwykle z nim oglądam.
-Załatwimy jakąś koszulkę z autografem.-stwierdziłam z uśmiechem
-Ale nie, nie trzeba. Ja nie chciałam wymuszać…
-Nie wymuszasz, dziewczyno! Mamy jakieś gadżety, może piłkę mu skombinujemy. –uśmiechnęła się promiennie Cathy.
-Właśnie, możesz podać Cat swój numer? Potem go sobie przepiszę, teraz nie mam jak. Umówimy się pod koniec przyszłego tygodnia.
-Jasne!



Kiedy pożegnałyśmy się, popędziłyśmy do samochodu, w którym czekała na nas Vanessa, siostra Cathy. Poznałyśmy się już podczas pierwszej wizyty w salonie. Van będzie pełniła rolę drugiej druhny. Były z Cathy prawie takie same, jednak ich modowy gust co do sukien ślubnych diametralnie się różnił. Była jedna sukienka, która się spodobała Cat, jednak Vanessa powstrzymywała się, żeby jej nie pociąć nożyczkami przez to, że szpeci jej siostrę.

-No dobra, a terasz gadaj od kogo te kwiaty. –odwróciła się do mnie Cathy. Prowadząca Vanessa sama się zainteresowała i spoglądała na mnie przez lusterko.
-Od…
-Czekaj! Zgadnę… Hmmm… Stawiam na Reusa.
-Zgadłaś.
-Było się wcześniej założyć zanim chciałaś zgadywać, siostrzyczko. Za grosz biznesu.
-Byś mnie nauczyła, a nie, prowadzisz se firmę i niczym się nie dzielisz.


Przestałam zwracać uwagę na wymianę zdań sióstr, kiedy zauważyłam białą karteczkę przymocowaną czerwoną wstążką do jednej z róż. Pociągnęłam jej jeden koniec i po chwili trzymałam już mały skrawek papieru w swoich dłoniach.
Otworzyłam zgiętą kartkę i zaczęłam czytać odręcznie pisany tekst. Czarny długopis i charakterystycznie pochyłe w prawo pismo.

Inga,
Musimy porozmawiać. Przyjdź, zadzwoń po mnie jak będziesz miała czas.
Ps. Powodzenia na egzaminach. Wiem, że dasz radę.
M.”


Czytałam z cztery razy te same słowa. Chyba dopiero kilka chwil później dotarło do mnie, że chce się ze mną spotkać. Tak, planowałam z tatą, że sama do niego pójdę. Wyprzedził mnie. Zamknęłam kartkę z powrotem i kiedy już miałam ją ponownie przywiązać do róży zauważyłam z tyłu, w prawym dolnym rogu starannie, odręcznie zapisany adres jakiejś strony internetowej. Od razu rzuciłam się do torebki po telefon.

-Inga…
-Dasz mi dwie minuty?-zapytałam za razem wpisując adres do przeglądarki. Strona, która się otworzyła była bardzo znajoma. Uśmiechnęłam się na wspomnienie wiadomości z Malezji. Koło rysunku białych róż było napisane ich znaczenie.

„Biała róża oznacza miłość, pokorę i sekret. Wyrażają szacunek, honor i pokój. Mowa kwiatów: Jesteś aniołem. Tęsknię za tobą. Pogódźmy się”


Też tęsknię, Marco. I kocham.

-Jesteśmy na mieeejscu! Ziemia do Ingi. –zawołała Vanessa. Spojrzałam na nią zupełnie nie rozumiejąc co do mnie mówi ani gdzie się znajduję. I to co napisał Marco i znaczenie róż zupełnie mnie rozwaliło i potrzebowałam chwili, żeby odetchnąć.

-Idziemy.-szepnęłam pod nosem i wysiadłam nadal trzymając kurczowo trzymając bukiet kwiatów i telefon.
-Inga, co się dzieje?-zmartwiła się Cathy
-Przepraszam, pochłonęło mnie coś do stopnia zapomnienia o reszcie świata.-uśmiechnęłam się słabo. Biała róża oznacza sekret. Chce mi opowiedzieć o wszystkim czy po prostu pisało tak na stronie a chodziło o same „pogodzenie”?
-Wiecie co? Nie idziemy dzisiaj. Zrealizujemy w przyszłym tygodniu plan „B”, teraz zarządzam wypad do spa. Dla całej naszej trójki! I nie ma wymówek, Inga, że egzamin. Dzisiaj mówiłaś ma być dzień relaksu to zrobimy relaks z prawdziwego zdarzenia.
-W porządku. Ale ja płacę za siebie. Jeśli jeszcze raz ktoś będzie chciał coś mi „zasponsorować” to mu wydrapie oczy.
-Stoi! Ale suknię dla druhny kupuję ja.
-Chyba żartujesz! Chodźmy już do tego spa.-stwierdziłam ponownie wsiadając do srebrnego Opla przyszłej pani Hummels.





Pół godziny później zaparkowałyśmy pod dortmundzkim spa. Zostawiłam kwiaty na moim tylnym siedzeniu i zabrałam torebkę.  W rejestracji zastanawiałyśmy się nad zabiegami. W końcu wybór padł na masaż pleców olejkiem kokosowym do tego maseczki z algami na twarzy i masaż stóp. To, co zmęczone studentki lubią najbardziej. Poszłyśmy do szatni przebrać się w szlafroki i kapcie i udałyśmy się na miejsce zabiegów.

Najpierw wszystkie weszłyśmy na salę, gdzie przedzielone parawanami stały trzy wysokie stoły do masażu. Zaśmiałyśmy się do siebie widząc dwóch przystojnych panów masażystów. Trzecia przyniosła nam kieliszki szampana i zajęła miejsce przy ostatnim stanowisku.

-No dobrze, drogie panie. Za udany relaks!-wzniosła toast Cathy, po czym stuknęłyśmy się wszystkie kieliszkami i upiłyśmy łyka.
-Zapraszamy.

Trafiłam na ostatni stół do pani o bardzo miłej aparycji. Cathy się zdziwiła widząc mój wybór ale jak na razie nie mam ochoty rozbierać się przed facetami i być przez nich choć tknięta palcem. Może pomijając Marco ale na niego nie mam już dzisiaj więcej siły.
Zsunęłam szlafrok i położyłam się na brzuchu na łóżku umieszczając głowę w specjalnym otworze. Chwilę później poczułam smukłe dłonie rozprowadzające ciepły, aromatyczny olejek po moich plechach. Naprawdę tego było mi trzeba. Zamknęłam oczy i przysłuchiwałam się nagraniom dźwięków lasu. Mogłam wyrzucić wszystko z głowy i odpocząć. Zrzucić stres związany z egzaminami, z Marco. No i przestać się martwić o Mario. Co prawda przegadaliśmy całą noc i rozmawialiśmy prawie codziennie, ale serce mi pęka wiedząc, że pod tą maską codzienności, on naprawdę bardzo tęskni. Postanowił, że będzie do niej dzwonić co jakiś czas starając się nie zrywać kontaktu. Nie udało mi się jednak go przekonać, żeby wyznał Ann swoje uczucia. Tym razem nie chciał się nawet założyć, że jeśli ja powiem o swoich uczuciach Marco to on powie Ann. Ciężki orzech do zgryzienia. Mario bywa uparty i osioł przy nim to zwykły Kloppsik, który pójdzie gdzie dadzą mu jeść pod warunkiem, że nie jest to mój tata.
Cóż. Relaks.


 Niby zwykły masaż a odpoczęłam jak po miesięcznych wakacjach w tropikach. Miałam chwilę, żeby rozluźnić mięśnie i odpocząć.
Po masażach ubrałyśmy się i poszłyśmy do sali obok na masaż stóp i maseczki. Raj. Mogłabym w ogóle nie wychodzić.


-Dziewczynki uśmiech!-zawołała Cathy. Odwróciłyśmy się w jej stronę i uśmiechnęłyśmy się do zdjęcia. Wyglądałyśmy dosłownie jak trzy Shreki.
-Nie mów, że wstawisz to teraz w internety.-zaśmiała się Vanessa opierając z powrotem głowę na masującym zagłówku.
-A wstawię, żebyś wiedziała.-uśmiechnęła się pod nosem i weszła na Instagrama, żeby dodać zdjęcie.
-O, proszę. Pierwsze polubienie i kto? Sam marcinho11!
-No i fajnie.-westchnęłam i zaczęłam się skupiać na ponownym wyrzucaniu myśli o Marco z mojej głowy. Ciężka praca.



Po spa z nowymi siłami mogłyśmy wrócić do codzienności.

-Dobra, to zawieziemy Ingę do domu czy jeszcze gdzieś jedziemy? Inga, jakieś plany? Obiad?
-Wiecie co, byłby to problem, gdybyście mnie zawiozły do Mario?
-Co ty. Jedziemy.
-I przy okazji do sklepu po mrożone truskawki.
-Jaka się pasażerka wymagająca trafiła! –zaśmiały się obie siostry. –Do świąt bliżej niż dalej, czas na dobre uczynki.



Pół godziny później stanęłyśmy pod domem Götze. Podziękowałam dziewczynom za miły wypad. Stwierdziłyśmy, że musimy jeszcze raz się tak umówić. Może przed moją rozmową z Marco się przyda. Pożegnałyśmy się całusami w policzek i wysiadłam z samochodu zabierając moją torebkę, kwiaty i jeszcze mrożonkę truskawek.
Na dworze strasznie się ochłodziło. Nie miałam jak mocniej związać płaszcza przez zajęte ręce. Wpisałam kod do bramy, który Mario podał mi kilka dni temu i podbiegłam do drzwi. Już miałam wcisnąć dzwonek, kiedy w drzwiach stanął uśmiechnięty Mario.

-Hej, siostrzyczko. Codzienna wizyta?
-Daj spokój, nie tak codziennie. Mogę wejść?
-Pewnie, cieszę się, że jesteś. Wziąć coś od ciebie?-zapytał przepuszczając mnie w przejściu.
-Cokolwiek. Jadłeś obiad?
-No właśnie myślałem, co zrobić, bo gadałem z Ann. No nie patrz się tak na mnie.-zaśmiał się odbierając siatkę ze sklepu i bukiet róż. –Widzę, że u ciebie też coś ciekawego się dzieje?
-Yhyym. Muszę sobie zrobić herbaty, zmarzłam trochę.-przeszłam przez korytarz prosto do kuchni wyposażonej na bardzo nowoczesny styl. Białe szafki na wysoki połysk, czarne, lśniące kafelki na ścianie i białe na podłodze. Z sufitu zwisała naprawdę duża, kwadratowa, prosta lampa, która dawała duże oświetlenie. Wstawiłam wodę na herbatę i wyjęłam sobie szklankę, żeby móc wstawić kwiaty.
-Lama?
-Gdzie?-zapytałam nie rozumiejąc pytania Mario. Ten tylko oparł się o szafki zduszając śmiech.
-Czy kwiaty od Reusa.
-A! Tak, od lamy.-zaśmiałam się i zabrałam od niego siatkę z mrożonymi truskawkami.
-A to co? Będzie deser?
-Będą pierogi.
-Kiedyś coś słyszałem, ale nie wiem do końca…
-Polska potrawa. Z truskawkami najlepsze. Zrobimy razem.
-Może lepiej ja nie…
-Ty, Götze, siostra cię odwiedziła a ty zamierzasz zwalać wszystko na nią do roboty?
-Hmm… W zasadzie tak. –wzruszył  ramionami obojętnie utrzymując wielką powagę. Wyjęłam z szafki mąką i od razu wzięłam jej trochę do ręki i sypnęłam nią w bruneta. Mario udając oburzonego chciał wciągnąć groźnie powietrze jednak wciągnął do nosa pełno mąki i zaczął się krztusić. Zaczęłam zwijać się ze śmiechu. Podparłam się dłonią o blat, żeby nie wylądować na podłodze. To było podwójnie fantastyczne.
Nagle poczułam…
-Götze! Ty idioto!-roześmiałam się widząc siebie całą, od stóp do głów w mące. –Jak ja teraz wyglądam?
-Pięknie jak zawsze!-odparował śmiejąc się ze mnie w najlepsze.
-Nie będzie pierogów.
-Mam jeszcze jedną paczkę w szafce. Chodź, zrobimy se fotę.
-Super. Świetny pomysł.
-No eeej, nie obrażaj się.  Chodź tu. –wziął telefon ze stolika i podszedł do mnie. Założyłam ramiona w geście obrażenia i starałam się zrobić jak najbardziej nadąsaną minę. Pączek położył brodę na moim ramieniu i wyciągnął przed nas telefon.
-I ja jeszcze mam się tam uśmiechać?
-Tak. A w sumie nie. –uśmiechnął się jak zwykle szeroko nie zwracając uwagi na to, że oboje jesteśmy cali biali. 

Spojrzałam na niego z ukosa jednocześnie przegrywając z obrażoną miną. Mimo tego, że Mario zrobił nawet kilka zdjęć roześmialiśmy się oboje.
W końcu otrząsnęliśmy…Mówiąc nawet dosłownie otrząsnęliśmy z mąki i ze śmiechu. Ja strzepywałam mąkę ze swoich ubrań na Mario a Mario na mnie. Super. Na białych kafelkach prawie nic nie było widać. Prawie.

Kiedy zaczęłam zmiatać z podłogi Mario zajął się publikowaniem zdjęcie na portalu. Kolejne dzisiaj z moim udziałem wśród towarzystwa BVB. A ani jednego nie mam z Marco. Ciekawe.
Zdjęcie naprawdę zrobił świetne. Nałożył czarno-biały efekt. Sam patrzył się do aparatu opierając się o moją brodę z wielkim uśmiechem na twarzy a ja lekko uśmiechając spoglądałam na niego wilkiem. Aż sobie je ściągnę na swój telefon. W dodatku cali umorusani mąką… Takie zdjęcia przecież tylko z Götze.

-Już, panie fejmie? Może pan przestać gwiazdorzyć i sięgnąć po szufelkę?
-Oczywiście, plebsie!
-Oj, nie taki plebs ze mnie. Nie chcesz wiedzieć, jakie ploty chodzą o mnie.. A nawet o nas na uczelni.
-A wiesz co? Chcę wiedzieć. –zaśmiał się wyciągając zmiotkę i szufelkę. Sama wyciągnęłam nowe opakowanie mąki.
-A ja się muszę teraz zastanowić, czy robić pierogi czy oddać ci tą mąką.
-Hmm… To może ja się pójdę umyć.
-Wracaj. Lepimy pierogi.
-A potem powiesz mi, co z Reusem.
-A ty powiesz wszystko Ann.
-Eeee, to ja tu stawiam warunki. Mój dom.
-Zobaczymy. Teraz pierogi.
-Tak jest, szefie.



Götze zapowiadał się na naprawdę dobrego kucharza. Co z resztą po nim widać. Zrobiliśmy szybko pierogi i wrzuciliśmy je do garnka z gotującą się wodą. Kilka minut później jedynym śladem po obiedzie byliśmy my. Nadal cali w mące.

-Idę się myć. Masz pożyczyć jakieś ręczniki i..ciuchy?
-Ciuchów nie mam, obawiam się, że wszystko będzie z ciebie spadać, taki gruby przecież jestem. –powiedział z przekąsem Mario i poszedł na piętro do szafy. Kilka minut później przyniósł mi dwa duże ręczniki, dres i jego kapcie po domu. Podziękowałam mu i poszłam do łazienki. Rozebrałam się pod prysznicem, żeby jeszcze mu dodatkowo łazienki nie zasypać i wrzuciłam swoje rzeczy do umywalki. Znalazłam tylko męskie żele pod prysznic, ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma.

Po prysznicu wytarłam się i zwinęłam włosy w turban. Założyłam dres Mario, który o dziwo się jakoś trzymał. Musiałam mocno przytyć. A tata mówił…

-Łazienka wolna.
-A miałem czytać właśnie komentarze… No dobra. Będę za kwadrans.
-A! Zostawiłam w umywalce moje rzeczy. To może wezmę do jakiejś siatki i zabiorę…
-Daj spokój. Wytrzepiemy na ogród i zrobimy pranie.
-Ale..
-To żaden problem. Cześć!-krzyknął zamykając za sobą drzwi od łazienki. Zaśmiałam się i rzuciłam na skórzaną kanapę w salonie. 

Wzięłam swój telefon i z ciekawości weszłam zobaczyć te komentarze.
No tak. Götze pominął jeden fakt. Nie zdążył przeczytać komentarzy, ale zdążył jeden napisać. I nawet podpisem pod zdjęciem „Best sister <3” nie uda mu się mu nie udobruchać.

gotzemario @marcinho11 a teraz idziemy wziąć razem prysznic ^^ xoxo”


Nie, na Mario nie da się jednak nie gniewać. Zaśmiałam się pod nosem i postanowiłam również napisać komentarz skierowany do Reusa, a co mi zaszkodzi. Kliknęłam w puste pole.

ingaklopp @marcinho11 nie uważasz, że gdyby Götze jeszcze rozbić jajko na głowie to byłby z niego dobry schabowy?^^”

Uśmiechnęłam się sama do siebie i zaczęłam czytać resztę komentarzy. Kiedy zjechałam na sam dół pojawił się nowy. Od Mario! Poszedł do łazienki z telefonem i jeszcze nawet nie wlazł pod prysznic tylko siedzi na insta. Nie wierzę..

gotzemario @marcinho11 @ingaklopp zapomniała o „xoxo””

Coraz ciekawiej. Współczuję Marco, kiedy to czyta.
A teraz, tym bardziej współczuję sobie.

lukaszpiszczek_lp26 @gotzemario oni to wolą zostawić na później ^^ xoxo”


ingaklopp @lukaszpiszczek_lp26 –idź się lecz!!:) A ty, Mario, idź wreszcie się myć nie będę czekać w nieskończoność;) xoxo”


Jak to się mawia, całe życie z wariatami. Ale co zrobisz, jeśli ci wariaci to twoi przyjaciele? Trzeba się przyzwyczaić i zaakceptować.

Wieczór z Mario upłynął bardzo miło. Włączyliśmy sobie niemieckie kreskówki i wcinaliśmy żelki. Prawie taki luksus jak w spa. Przy okazji jeszcze wstawiliśmy nasze rzeczy do prania. I obiecaliśmy sobie nigdy więcej nie wszczynać walk na mąkę. Stwierdziłam, że zostanę na noc u Mario i z samego rana pojadę do siebie, aby zmienić strój na ten egzaminowy.

Do snu zostałam w samej za luźnej koszulce Mario aczkolwiek trochę krótkiej. Mój grubiutki, malutki braciszek. Dostałam pokój gościnny z dużym, oknem, przez które padało światło księżyca. Pewnie jutro albo pojutrze będzie pełnia.

-Götzee!-zawołałam zakrywając się kołdrą
-No?-nawet nie musiałam dłużej czekać, żeby ten pojawił się w drzwiach.
-Chodź no tu. –nakazałam klepiąc miejsce koło siebie.
-Cóż tam?
-Pogadamy?
-Krótko, bo musisz się wyspać przed egzaminem a ja przed treningiem.
-Nie marudź. Dam sobie radę. My gadaliśmy pięć godzin a mi teraz żałujesz?
-Niczego ci nie żałuję tylko chcę, żebyś była jutro pełna koncentracji i sił.
-Ojciec Dwa się znalazł. A podobno jesteś moim bratem…
-Jestem starszym bratem. I się opiekuję młodszą siostrą.
-Dobra, dobra. Ogólnie wiesz, o kim chciałam pogadać.
-To chyba jednak rozmowa na sześć godzin. Ale wiesz? Też z nim gadałem.
-Pewnie jeszcze powiesz mi to co Kuba, że nie możesz mi powiedzieć.
-Kuba wie faktycznie więcej ode mnie… Chyba lepiej radzi ale cóż, chyba się z tym pogodzę. On chce porozmawiać z tobą. W ogóle się nie zagłębialiśmy w to, co chce ci powiedzieć. Dam sobie lodówkę zabrać, że Kuba też nie wie nic w tej sprawie więcej.
-Boję się trochę…
-Inga… Wiesz co ci powiem? To Marco. Twój Marco, z którym zawsze chodziłaś roześmiana, z którym nie widzieliście świata poza sobą, któremu oddałaś swoje serce. To, że możesz nie mieć do niego zaufania to inna sprawa. Ale nie masz się go bać! On jest tym samym Marco. Może przez tą rozłąkę dojrzał, wydoroślał, spoważniał… Ale to jest Marco. –westchnął i pocałował mnie w czubek głowy. –Chciałbym, żebyście oboje byli szczęśliwi. Jesteście dla mnie bliscy jak rodzina. Nienawidzę, kiedy najbliższe mi osoby są smutne.
-Dziękuję Mario. Wiesz, Marco powiedział kiedyś, że nawet mądrze mówisz… I miał rację.
-Wieeem.-uśmiechnął się szeroko i wszedł do mnie pod kołdrę. –Mam iść?
-Włazisz pod kołdrę a potem pytasz czy masz iść? Ale wiesz, zostań chwilę. Zaczynam czuć panikę przed egzaminem.
-Będzie dobrze. Jesteś mądra. Chyba nikt z BVB nie ma magistra.  A ty masz.
-Będę miała.
-O, i tej myśli się trzymaj.

Uśmiechnęłam się i położyłam głowę na jego ramieniu. Spojrzałam w niebo i zaczęłam liczyć gwiazdy. Może sposób na uspokojenie, może na zajęcie czasu albo podjęcie się czegoś niemożliwego, przy czym moja rozmowa z Marco wydawała się najprostszą rzeczą na świecie.

-Mario, musisz się na mnie pchać? Zaraz mnie zepchniesz z tego łóżka. –westchnęłam odwracając się od bruneta. Zaśmiałam się, widząc go śpiącego z otwartą buzią. Rozrzucił ręce i nogi jakby całe łóżko było jego. Tak się nie będziemy bawić. Pociągnęłam jeden koniec kołdry i otuliłam się nią mocno.  W odpowiedzi dostałam jedynie chrapnięcie i zostałam zepchnięta na zupełny koniec łóżka. On miał łóżko a ja kołdrę… Taki podział. A mówił jak to się troszczy abym się wyspała przed egzaminem. Już czuję te bolące plecy.



Z samego rana budząc się przetarłam dłonią oczy. Gdyby nie durny budzik to bym jeszcze spała.
-Heej.-usłyszałam skądś jego zaspany głos. –Gdzie jesteś?
-No jak gdzie jestem?-zdziwiłam się i rozejrzałam się dookoła. Tak, mogłam się spodziewać, że prędzej czy później wyląduję przez niego na podłodze.
-O, Inga, czemu śpisz na podłodze?-uśmiechnął się szeroko wystawiając głowę znad materaca.
-Bo ty się rozwalasz na łóżku jak hipopotam. W tym momencie naprawdę podziwiam Ann.
-Jesteś głupia.
-A dokładnie to zaraz będę spóźniona. Dobrze, że masz miękki dywan i kołdrę. Zrobisz śniadanie?
-Zrobię.-ziewnął i przeciągnął się na całe łóżko.
-Dobra, ja zrobię.-roześmiałam się i ledwo, co wstałam z podłogi. Nic. Zupełnie nic mnie nie bolało. Ani trochę.





***




-Inga, ja wiem, że dasz radę. Jesteś najlepsza. Pokażesz tym wszystkim profesorom, co potrafisz, że będą musieli zbierać ich sztuczne szczęki z podłogi.
-Dzięki tato.-uśmiechnęłam się i mocno go do siebie przytuliłam. –Jeszcze pójdę po torebkę.
Pobiegłam na górę do pokoju i jeszcze poprawiłam bladoróżową szminką moje usta. Przejrzałam się w lustrze i stwierdziłam, że wyglądam całkiem dobrze. Pewności dodawał mi mocniejszy makijaż, głównie podkreślone i przyciemnione oczy. No i granatowa rozkloszowana sukienka, którą kupiłam specjalnie na tą okazję. Do tego granatowe szpilki i dłuższy, szary dość ciepły płaszcz.
-Gotowy?-zeszłam na dół i rozejrzałam się po salonie, jednak nie zastałam nigdzie taty.
-Niestety nie ja cię odwiozę.-oznajmił z uśmiechem i pokazał palcem za mnie.
-Kuba!-pisnęłam na cały dom. Objęłam mocno przyjaciela i odetchnęłam ze spokojem. Z takim wsparciem dam radę.
-Zbieramy się, młoda?
-Pewnie!
-Jeszcze kopniak w tyłek na powodzenie. Widzimy się wieczorem dopiero, trening.
-Jasne, rozumiem.
-Ale jak zaraz wyjdziesz z egzaminu to dzwoń. O której mniej więcej? Piętnasta no i będę musiała czekać jeszcze na wynik, ale jestem jedyna, więc wiesz…
-Pewnie. Piętnasta trzydzieści czekam na telefon.
-Okej. Pa!-posłałam tacie całusa i pomachałam Kloppsikowi, który przysiadł i miauknął głośno na górze schodów.



***


-Będzie dobrze. Zobaczysz. Od jutra mówię do ciebie pani magister. Ty nie dasz rady? Śmieszne.-uśmiechnął się Polak i pogładził mnie po plecach.
-No już, wyskakuj. Muszę jeszcze Oliwię odebrać od Piszczka.
-A tu cię mam. Taki to powód. Po drodze było.
-Piszczu przecież ma po drugiej stronie miasta dom..-powiedział z cwanym uśmiechem.
-Coś jest na rzeczy… Wiem. Agata cię wysłała jeszcze na zakupy. Przy uczelni jest centrum.
-Idź już idź. Widzisz? Za mądra jesteś!
-Dzięki Kuba. Za wsparcie, że jesteś... I jeszcze długo by ci dziękować.
-To nie dziękuj tylko mi zdaj porządnie!
-Tak jest. Postaram się najlepiej jak jestem w stanie.




***



Strach ma wielkie oczy. Przed egzaminem jedynie ostatnie, o czym to pomyślałam to babcia. Wiedziałam, że też trzyma za mnie kciuki i we mnie wierzy, jak zawsze to robiła. Dla niej nie było rzeczy niemożliwych. Wystarczyło tego mocno pragnąć.
Kiedy tylko wyszłam z uczelni wzięłam taksówkę i podałam kierowcy adres domu. W połowie drogi zadzwonił mój telefon. Na ekranie wyświetliła się dość dziwna nazwa, której na pewno sama nie ustawiałam. „Najprzystojniejszy, najmądrzejszy piłkarz na świecie: Mr.Götze” Mario, dłużej się nie dało? Z uśmiechem odebrałam połączenie.

-Hej, najmądrzejszy piłkarzu świata!
-No hej, pani magister zdała pani?
-Zdałam! Ale czy mi się wydaje czy coś nie tak?
-Cieszę się Inga. Moje gratulacje. –powiedział dość smutno. Coś nie tak z nim i Ann?
-Mario, co się stało? Powiedz mi.
-Bo.. Ann kogoś ma.
-Mario…
-Przyjedziesz? Maraton czegokolwiek, lody, popcorn. Będziemy robić za kobiety z okresem i depresją.
-W porządku, jestem za dziesięć minut.


Biedny. Nie zasługiwał na to, żeby być smutnym i nieszczęśliwym. Zwykle on był, kiedy go potrzebowałam, sprawiał, że nawet po rozstaniu z Marco mogłam się uśmiechnąć. Był prawdziwym i najlepszym bratem. „Najlepszy braciszek<3” –zmieniłam nazwę w kontaktach.

Dokładnie dziesięć minut później wysiadłam z taksówki uprzednio płacąc za przejazd. Jak zwykle wpisałam kod do furtki. Nawet nie dzwoniłam dzwonkiem, drzwi były już otwarte. Weszłam do domu nawet nie zdejmując płaszcza. Jedynym, co chciałam teraz zrobić to jedynie przytulić Mario i go pocieszyć. 
Kiedy tylko przekroczyłam próg salonu wszystkie światła się zapaliły i wszyscy piłkarze BVB, większość ich partnerek, włącznie z tatą, Zorkiem i Watzke chórem krzyknęli „NIESPODZIANKA”. Chwilę później do moich uszu dobiegł głos wystrzeliwanego korka od szampana. Uśmiechnęłam się szeroko nie mogąc w to uwierzyć. Pierwszy, który wpadł mi w oczy był Götze. Uśmiechnięty od ucha do ucha.

-Ty kłamco!-pogroziłam mu palcem a po chwili podbiegłam do niego i mocno go przytuliłam.
-Brawo, magister Ingo Klopp!-zaśmiał się i pocałował mnie w policzek.
-Dziękuję wam!-uśmiechnęłam się odbierając kieliszek z szampanem od taty. Sam objął mnie i pocałował składając gratulacje. Wszyscy stuknęliśmy się kieliszkami i upiliśmy łyk szampana.

-Ciocia!!! –usłyszałam zza pleców znajomy chłopięcy głos.
-Skarbie!-kiedy tylko zobaczyłam biegnącego w moją stronę Nico rozpłakałam się jak małe dziecko. 

Ukucnęłam i złapałam chłopca w ręce a po chwili podniosłam go sadzając go sobie na biodrze, żeby było mi trochę lżej. Nie wypuszczałam go w ogóle z objęć.

-Tęskniłem!
-Ja też. Bardzo, bardzo tęskniłam.-pogilgotałam go po policzku i zdjęłam mu czapeczkę.
-Mam dla ciebie kwiatki! Wujek też!-oznajmił radośnie. Dopiero teraz spostrzegłam stojącego koło nas Marco.
-Gratulacje.-powiedział cicho, wolno. Tak jakby, żebym tylko ja go usłyszała. Podał mi bukiet kilku pomarańczowych róż związanych błękitną wstążką.
-Dziękuję. –odpowiedziałam, ale nie miałam wolnej ręki, żeby odebrać piękny bukiet. –Marco, mógłbyś je na razie położyć? Mam zajęte ręce. –uśmiechnęłam się podrzucając Nico, który radośnie roześmiał się na cały dom.
-A kto przyjdzie na ręce do wujka Mario?-podszedł do nas Pączuś zwracając się do małego.
-Wujek Mario!-Nico od razu wyciągnął ręce w jego stronę. Cóż miałam zrobić jak tylko podać mu chłopca. Pogramy z wujkami w ogrodzie?
-Tak! Ale Marco, daj Indze kwiaty ode mnie!
-Zaraz dam. Możesz być pewny.
-To idziemy! Pa ciociu! Przyjdę niedługo.
-Baw się dobrze! –pomachałam mu z uśmiechem. Marco stanął bliżej mnie. Chciał złapać mnie za ramię, jednak w połowie drogi jakby wycofał się i stracił pewność siebie.

-Zostawiłem kwiaty od Nico w samochodzie. Zaraz będę.
-W porządku. Dziękuję za róże. Są piękne.
-Znaczą też „Jestem z ciebie dumny.” –powiedział i skierował się do wyjścia.

Przypomniało mi się, kiedy dostałam od niego bukiet takich samych róż w Malezji. Znaczyły wtedy „chcę czegoś więcej”. Czy to nadal aktualne?

-Idź za nim! –podeszła do mnie Ewa Piszczek z Tugbą.
-Dobra okazja!
-Dziewczyny… Rozmawiać w takiej chwili, z widownią i przy samochodzie…
-Oj, każda chwila jest dobra! –dołączyła Cathy.
-Dziękuję, nie musicie mi gratulować. –zaśmiałam się wymijając dziewczyny, chociaż te nieustępliwie ciągnęły mnie do wyjścia.

Podeszłam do pana Zorca i Watzke, którzy mi złożyli gratulacje. Razem z tatą oznajmili, że będą się zbierać. Tata życzył mi dobrej zabawy i podkreślił jak bardzo był dumny. Wszyscy usiedli w salonie, Nico z Mario i Aubą też wrócili, ponieważ na dworze się ochłodziło a nawet zaczęło padać. Przeszłam do korytarza, żeby zdjąć płaszcz.  W tym samym momencie wszedł do domu Marco z małym bukiecikiem konwalii.

-Od Nico.
-Podziękuję mu za chwilę.
-Czytałaś list?-zapytał nerwowo przeczesując swoje nienagannie ułożone włosy
-Tak…

-Inga! Wreszcie cię znalazłem! Miałem cię wyściskać, pani magister. O..Marco. Przepraszam, że przeszkadzam. –nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, kiedy blondyn po prostu nas wyminął i poszedł do Mario i Nico.

-Przepraszam, ja nie zauważyłem go…
-W porządku Mats. –uśmiechnęłam się wytrącona z równowagi i przytuliłam go.

Kiedy tylko weszłam do salonu byłam świadkiem, jak Marco zabiera niezadowolonego Nico i żegna się ze wszystkimi. Marco…
Wpadliśmy na siebie w korytarzu.

-Do zobaczenia. –odezwał się pierwszy przystając.
-Cześć. Pa, Nico. Dziękuję za przecudowne kwiatki. Bardzo mi się podobają.
-W sumie to wujek kupił…
-Ale ty pewnie chciałeś sam mi dać, a to się liczy bardziej.
-Chęci to nie wszystko.-bąknął obrażony kopiąc nogą w udo Marco w geście swojego protestu.
-Ale są bardzo ważne. No już, rozchmurz się. Przecież jeszcze się zobaczymy.
-Pewnie tak.
-A może w przyszłym tygodniu? Zadzwonię do twojej mamy i może cię zabiorę na cały dzień. Poszlibyśmy do wujka Kuby, cioci Agaty i Oliwki. Może na plac zabaw jak będzie dobra pogoda.
-Super! A pójdziemy na lody?
-Na lody trochę zimno skarbie, ale możemy upiec sami pizzę.
-Huraaa! Z wujkiem Marco?-zapytał nieświadomy jak chyba oboje z Marco dziwnie się poczuliśmy.
-Zobaczymy jeszcze.
-No doobra, to pa ciociu!
-Pa kochanie!-przybiłam z małym piątkę i pomachałam mu. Marco przed wyjściem posłał mi słaby uśmiech i kiwnął głową w geście pożegnania.


Poszłam dołączyć do reszty w salonie. W końcu to moje „przyjęcie”. Wzięłam kawałek jakiegoś ciastka i szklankę z wodą. Starałam się rozmawiać ze wszystkimi jednak z minuty na minutę, łapałam się, że coraz częściej uciekam myślami w stronę Marco. Zbliżała się już dziewiętnasta. Przepraszając wszystkich wyszłam z pokoju i zadzwoniłam po taksówkę. Kiedy wróciłam do salonu zastałam zbierających się już do domu Matsa z Cathy oraz Piszczków i Kubę. Agata musiała zostać w domu z Oliwią i Sarą Piszczek, ale obiecałam sobie, że wpadnę do niej niedługo.

-Słuchajcie, przepraszam, ale będę się już zbierać. Wiem, że nie za fajnie zwiewać z własnego przyjęcia-niespodzianki, za które oczywiście bardzo wam dziękuję. Jesteście najlepsi.
-Rób doktorat to się doczekasz kolejnego!-zaśmiał się Lewy
-Zastanowię się, bo warto!
Pożegnałam się z wszystkimi ignorując ciekawskie spojrzenie Mario. Znając go wiedział, że coś nie gra. Kiedy wychodziłam dosłownie wiedziałam, że poszedł za mną do przedpokoju.
-Pa, Mario. Tobie zwłaszcza należą się podziękowania za tą imprezę. Bardzo się ucieszyłam. I nie wkręcaj mnie więcej.
-Ale Inga…
-Pa!-uśmiechnęłam się szeroko i cmoknęłam go w policzek.
-Idziesz do Marco?-zapytał wprost
-Nie wiem jeszcze. Na razie myślę o nim.-puściłam mu oczko i pomachałam wybiegając do taksówki.



***



-Jesteś?-dobiegł mnie głos taty z salonu. Zostawiłam torebkę w przedpokoju i weszłam dalej do domu.
-Jestem, ale chyba zaraz wyjdę.
-Inga, co się stało?
-Nie wiem. Muszę pogadać chwilę sama ze sobą i podjąć jakąkolwiek decyzję. Wszystko ok.-uśmiechnęłam się i pobiegłam do pokoju zamykając przed nosem drzwi Kloppsikowi. 
-Nie dzisiaj, skarbie, przepraszam..-odpowiedziało mi jedynie żałosne miauknięcie kota, który chwilę później pobiegł na dół.



***


Przepłakałam dwadzieścia minut. Powód? Wszystko. A może go nie było. Po prostu tego potrzebowałam. Potrzebowałam upaść by wstać, podnieść się silniejszą i wiedzieć już, co chcę i do czego dążę.
Podeszłam do szafy i wygrzebałam miękki, ciepły i beżowy golf. Do tego wzięłam najzwyklejsze, ciemne jeansy, ale żebym nie wyglądała jak zakryta mumia-zakonnica założyłam beżowe botki na wysokim obcasie. Pomalowałam usta na malinowy kolor i delikatnie wytuszowałam rzęsy. 

Założyłam grubszy płaszcz i można było powiedzieć, że byłam w miarę gotowa.
Zeszłam na dół, gdzie siedział tata czytając coś w laptopie.

-Wychodzę.
-W porządku. Przyjadę może po ciebie, już późno.
-Nie wiem ile to potrwa. Godzinę, dwie? A może dziesięć minut i zawrócę… Wezwałam taksówkę. Trzecią dzisiaj. Chyba czas zrobić prawo jazdy.
-Czas, czas. Lepiej mieć swoje auto. A zawsze możesz dzwonić. Nie wybieram się jeszcze spać. A mogę wiedzieć, co to za pilna sprawa?
-Sercowa.-uśmiechnęłam się podchodząc do drzwi wyjściowych.
-W takim razie trzymam kciuki… Tylko wróć na noc!
-Tato!
-No co!?
-Wrócę!-zaśmiałam się i wyszłam z domu. 

Wsiadając do taksówki podałam adres osiedla Marco. W połowie drogi zaczęłam jednak o Kloppsiku, który zapewne ma focha za zamknięcie mu drzwi. Odkąd widziałam go ostatni raz w ogóle się nie pokazał. Z facetami tak jest. Ciężko.
Wysiadłam i wolnym krokiem przemierzyłam osiedle, z którego ostatni raz wybiegałam z płaczem. 

Może i nie miałam związanych z nim najlepszych wspomnień, ale nie byłam tu dla wspomnień a jedynie dla Marco. Po prostu, żeby porozmawiać. Porozmawiać.
Do klatki weszłam razem z zapewne sąsiadem Marco.  Wybrałam w windzie ostatnie piętro. Mężczyzna w średnim wieku wysiadł na trzecim, miałam więc chwilę, żeby zebrać myśli. W końcu drzwi się rozsunęły a ja stanęłam na wprost drzwi Marco. Nawet dłużej się nie zastanawiając wzięłam oddech i zadzwoniłam dzwonkiem. 
Uparłam się o framugę i czekałam. Może go nie ma? Przycisnęłam przycisk dzwonka raz jeszcze jednak już po chwili usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka. Stanął w nich jedynie w samych jeansach, boso, beż T-shirtu z niedbale ułożonymi włosami.

-Hej, jesteś zajęty? Masz chwilę czasu?
-Tak, jasne. Jestem zaskoczony, że przyszłaś. –uśmiechnął się przepuszczając mnie w drzwiach.  Podbiegł do kanapy, na której leżała bluzka, w którą był dzisiaj ubrany.

-Zawsze tak wszystkim otwierasz drzwi? W takim..stroju?-uśmiechnęłam się zostawiając torebkę na komodzie. Rozejrzałam się po salonie. Zauważyłam, że wyrzucił dwie kanapy i fotel, które stały wcześniej. Ich miejsce za to zajęła większa kanapa narożna.

-Miałem właśnie iść pod prysznic. Odwiozłem dopiero co Nico, posiedziałem jeszcze u Melanie. Mała już nieźle daje po żebrach.
-Tak samo u Agaty. Odwiedzam ich czasem. Geny piłkarskie.
-Tak...-uśmiechnął się jakby na chwilę uciekając w myśli. –Chcesz się czegoś napić? Herbata?
-Tak, poproszę, strasznie zimno.
-Przepraszam, nie poprosiłem cię o płaszcz…-powiedział lekko zawstydzony i zaczął do mnie podchodzić. Rozkojarzony Reus. Aż takiego to go nie widziałam.
-Spokojnie, poradzę sobie i jeśli pozwolisz, rozgoszczę się siadając na herbatę i usiądę na kanapie.
-W porządku.

Zdjęłam płaszcz i powiesiłam na haczyku przy drzwiach. Przeszłam do salonu i usiadłam z brzegu kanapy. Na drewnianym stoliku kawowym, który z resztą też był nowy zauważyłam katalog meblowy. Zaczęłam przeglądać naprawdę przepiękne meble do sypialni w stylu kolonialnym z drewna przecieranego bielą. Jedno naprawdę było przepiękne. Ze zdobioną ramą w chyba nawet ręcznie robione wzory. Cudo. Kiedy jednak spojrzałam na cenę od razu ciało mi się zamknąć katalog.

-Podoba ci się?
-Hmm? –lekko spłoszona zajrzałam za siebie, gdzie stał Marco przypatrując się z ciekawością z parującym ręku kubkiem herbaty.
-Łóżko. Podoba ci się?
-Tak, jest przepiękne. Jednak cena nie dla mnie. A robisz remont? Zauważyłam, że zmieniłeś kanapę tutaj.
-Tak, powiedzmy. To możemy porozmawiać?
-Tak, po to tu jestem. A, jeszcze chciałam cię przeprosić za tą sytuację dzisiaj, kiedy Mats nam przeszkodził. Może źle zareagowałam, mogłam…
-Nie, wszystko w porządku.-uśmiechnął się i zajął miejsce na drugim końcu kanapy. W mieszkaniu zapanowała całkowita cisza. Upiłam łyk herbaty. Kiedy odstawiłam kubek spojrzałam na Marco.
-Musimy się umówić. Wiem, że to może nie fair, ale chciałbym, żebyś mi nie przerywała, dobrze? To dla mnie ciężkie i..
-W porządku, Marco.-powiedziałam oddychając głęboko. W jednym momencie moje serce zaczęło bić jak oszalałe. Zacisnęłam palce na gorącym kubku.

-Carolin była moją pierwszą, poważną dziewczyną. Byłem w niej zakochany jak szczeniak. Byliśmy razem cztery lata. Z czasem zaakceptowali ją rodzice, nasz związek stawał się coraz poważniejszy. Na tyle poważny, że chciałem jej się oświadczyć. Myślałem nad tym, żeby zrobić to w Walentynki. Kiedy tylko wszedłem do domu z pierścionkiem, chciałem zabrać ją do restauracji…ale zastałem ją w łóżku z jakimś facetem. Był to dla mnie policzek. Zawaliło mi się wszystko, Inga. –zatrzymał się na chwilę i spojrzał w nocny krajobraz za oknem. Próbowałam jakoś opanować drżenie ręki. Nie myślałam, że Marco będzie chciał się spotkać i wyjawić wszystkie swoje tajemnice.

-W porządku? Jeśli nie chcesz…-chciałam podejść do niego i objąć go mocno i pocieszyć.

-Nie, w porządku… Wiadome było wtedy, że się rozstaniemy. W Walentynki. Romantycznie. Nie umiałem jej tego wybaczyć. Ale sam znalazłem się w takim momencie, że nie wiedziałem, co z sobą zrobić. Poszło to wszystko w najgorszym kierunku. Zakrapiane imprezy. Żeby tylko. Stoczyłem się na dno. Straciłem szacunek do kobiet. W Borussii zostałem zawieszony na pół roku. W mediach to się nazywało kontuzją. Zacząłem wykorzystywać dziewczyny na jedną noc. Nie umiałem nikogo innego słuchać poza samym sobą. Wiedziałem niby najlepiej. Po dwóch tygodniach takiego życia, dzień w dzień klub, alkohol, sypialnia… Znalazła się jedna dziewczyna. Yasmin. Nie wiem jak to się stało, ale zakochała się. Wiesz, co jest najgorsze? Że w ogóle jej nie pamiętałem. Śmieszne czy tragiczne? Dalej nie wiem. Powiedziałem jej, że to dla mnie po prostu przygoda na jedną noc. Kilka dni później dostałem telefon od jej siostry, że chciała popełnić samobójstwo. Podcięła sobie żyły. Pojechałem do niej i przeprosiłem za wszystko. Obiecała mi, że więcej tego nie zrobi. Teraz mieszka z Anglii, ma męża. Możesz sobie jedynie wyobrazić, co czułem, kiedy dowiedziałem się od Mario, że chciałaś się zabić.
-To było głupie, nie ważne…
-Ważne. Nigdy w życiu tak się nie czułem jak wtedy. Nie czułem się tak, kiedy ze mną zerwałaś. Bałem się jak nigdy w życiu. Może i rzuciłem się prawie pod samochód Kuby, byłem w panice. Kiedy cię zobaczyłem pierwszy raz w Warszawie… Był wtedy czas, kiedy obiecałem sobie, że nie chcę mieć żadnej dziewczyny. Po Yasmin, z pomocą Mario, sióstr i twojego taty, którzy jako jedyni przy mnie zostali…
-A twój tata… Przez to wasze relacje się oziębiły?
-Tak. Przez to, co zrobiłem nie chciał mnie widzieć na oczy. Matka nigdy nie chciała mu się postawić. Nie rozmawialiśmy ze sobą przez rok, dwa? Wracając… Kiedy ciebie zobaczyłem… Byłaś inna. Krucha, słaba. Coś mnie ciągnęło do ciebie a jednocześnie chciałem odepchnąć od siebie jak najdalej. Kiedy przyjechałaś do Dortmundu powiedziałem Marcelowi i Robinowi… Zawróciłaś mi kompletnie w głowie. Zakład był jedynie pomiędzy Marcelem a Robinem. Nie miałem ochoty bawić się w dziecinady. Uświadomili mnie wtedy, a może bardziej zasiali niepewność, kim tak naprawdę dla mnie jesteś. Dziewczyną, do której czułem pociąg fizyczny, czy coś więcej, coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie czułem nawet do Caro. Jednocześnie chciałem mieć cię przy sobie a jednocześnie chciałem cię odstraszyć, odstawić jak najdalej żeby cię nie skrzywdzić. Wtedy w klubie chciałem sprawdzić. Sprawdzić co się stanie, kiedy się zbliżymy, choćby przez durny pocałunek.
-Mój pierwszy w życiu.-uśmiechnęłam się na wspomnienie naszego pierwszego pocałunku.
-Wiesz co wtedy poczułem? Durne motyle w brzuchu. Przepiłem pół nocy z Mario. I wiesz co jest najśmieszniejsze? On mi w swoim pijackim bełkocie uświadomił, że naprawdę się zakochałem. Że potrzeba posiadania ciebie blisko mnie jest dla mnie jedynym, czego potrzebuję. Może i to jest cholernie samolubne ale… Potrzebowałem szczęścia. Potrzebowałem ciebie i tylko ciebie. I dałaś mi je, dałaś mi największe szczęście i największą miłość jaką mogłaś mnie obdarzyć. Nie byłem w stanie, nie wiedziałem jak pokazać, odwzajemnić. Pytałaś mnie jak mogę cię pokochać. A ja nie rozumiałem, dlaczego tak niesamowita osoba jak ty mnie pokochała. Nie byliśmy razem długo, nie mieliśmy długiego stażu, ale przez te kilka miesięcy zrozumiałem, co to miłość. Co to znaczy żyć pełnią życia, co znaczy szczęście i sens…
-Gdzie miejsce na Caro? Udawaną ciążę? Łóżko?-zapytałam ścierając wielkie krople łez z policzków. Wstałam i oparłam się o parapet. Dortmund nocą miał swoją magię..Tylko..czemu musiało padać? Zaciskałam usta, żeby nie wybuchnąć z histerii. Kochał mnie cały czas. Mimo wszystko, co było.
-Inga…-poczułam jego oddech z tyłu szyi. Położył dłonie na moich ramionach.
-Nie umiem sobie tego poukładać, mam mętlik. Nie wiem co ci powiedzieć w tej chwili, Marco.
-Ja.. Zdradziłem cię.







~~~

Czy jest wymarzona konfrontacja?:) Zakończenia polsatowskie zrobiły "coming back". Nie zabijcie! <3
Pojawiają się pytania o odtwarzacz muzyki na blogu-aż się zdziwiłam, że jego usunięcie zostało zauważone:))) Stwierdziłam, że trochę on tu zbędny, a te piosenki, które są nie pasują już (lub też nie będą pasowały) do dalszego rozwoju zdarzeń. 
Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was tym rozdziałem (18 pełnych stron Worda). Mam nadzieję, że do końca wakacji wyrobię się z zakończeniem bloga, najwyżej wjedziemy na pierwszy tydzień września (max). Chyba już trochę zanudzam, nie?:)
Za tydzień kolejny!
A ja topiąc się w upale siadam do pisania 63 i nauki niemieckiego. ;)
Buziaki:*

sobota, 18 czerwca 2016

Sześćdziesiąt jeden.


Od tamtego dnia nie kontaktowałam się z Marco ani nie odpisywałam na jego wiadomości. Jedynie raz, na Whatsappie, że wszystko ok. Nie miałam ochoty rozmawiać o tym wszystkim. Ani słuchać jego tłumaczeń, o ile zamierzałby mi wszystko wytłumaczyć a nie wciskać, że tak bardzo chce mi powiedzieć, a nie może.
Wznowiłam też moje chodzenie na wykłady jednak mimo tego, że nie rozumiałam niektórych zaawansowanych słów po niemiecku nie stanowiło to dla mnie niczego nowego. Większość studentów wiedziało kim jestem. Plotki szybko się rozchodzą. Na dobrą sprawę dowiedziałam się wielu rzeczy o sobie. Reus rzucił mnie ze względu na to, że byłam w ciąży i to nie z nim; przyłapałam Reusa z innym mężczyzną albo to, że notorycznie zdradzam Marco z Mario, a biedny Reus jest niczego nieświadomy. Spotkałam też takich, którzy na siłę starali się być moimi przyjaciółmi. Po kilku minutach rozmowy zawsze padało zdanie, czy nie mam może przypadkiem biletów na mecz w sektorze vip, albo, czy zaproszę ich na imprezę, na której będą piłkarze.
No tak, pewnie gdyby nie dziewczyny chłopaków z Borussii i sióstr Marco nie miałabym żadnych koleżanek i przyjaciółek. Powstało też forum na mój temat, gdzie powstawały zakłady jak długo ja i Marco będziemy razem. Niektóre dziewczyny chwaliły się, że były z Marco na randce, a Marco w ogóle nie traktuje mnie na poważnie. Posłużyły też się przykładem Isabell jakoby była to jedna z nich, z którą się umawia bo ja mu nie wystarczam. No i najlepsze-rzuciłam się pod samochód, żeby Marco ze mną był albo zwalić to na niego i wyciągnąć kasę.
Nie miałam słów aby określić jak bardzo to głupie i niedojrzałe. Nie wiedziałam ile te dziewczyny mają lat... Ocenianie innych na podstawie wyglądu i zarobków. Ciekawe czy wiedzą, że tak naprawdę jest rudy. W dyskusjach zawsze musi wyjść na jego, nie umie śpiewać, tańczy jak pingwin i ma problemy z mówieniem o przeszłości, deklarowaniem przyszłości i zatajanie jakiś zagadkowych faktów.

A ja głupia coraz mocniej go kocham.

Tata nie raz mówił mi, żebym nie przejmowała się innymi a wśród „innych” tą najbardziej „inną” czułam się ja. Dużo ludzi traktowało mnie jak kogoś popularnego, sławnego, kogoś, kto nie ma normalnego życia, przyjaciół, także problemów tylko jego życie, z tytułu, że jest znany jest usłane różami. Z pewnością. A samo porównywanie mnie do osoby sławnej było co najmniej komiczne.

Dopiero co się obudziłam a do mojego pokoju zapukał tata. Przetarłam zaspane oczy i podniosłam lekko głowę.

-Musimy się zbierać. Za półtorej godziny powinniśmy wyjść.
-Co? Czemu?
-Ziemia wita. Rozmowy kwalifikacyjne. Borussia Dortmund. Psycholog.
-To dziś?
-Yhym. Gratuluję zapłonu. Strój elegancki. Nie wiem czemu, ale kiedy zawsze to mówię dwa razy dłużej muszę na ciebie czekać.
-Idź więc pofilozofuj a ja przyjdę..jak będę. Półtorej godziny?-zaśmiałam się wstając z łózka. Tata miał dość niezadowoloną minę ale cóż. Tak to z kobietami bywa. Sam chciał. Teraz ma!


Dokładnie jak zapowiedziałam półtorej godziny później byłam gotowa. No dobrze, po dwóch godzinach. Wzięłam prysznic, umyłam włosy i wysuszyłam. Nie musiałam nic z nimi specjalnie robić z racji, że same się pokręciły. Byłam strasznie ciekawa tych rozmów kwalifikacyjnych zwłaszcza, że podobno sama będę miała dużą decyzję odnośnie zatrudnianej osoby.
Z racji, że jesień zadomowiła się w Dortmundzie na dobre musiałam założyć coś cieplejszego choć pewnie i tak nie byłoby źle, gdybym założyła sukienkę, bo przecież jadę z tatą samochodem. Postanowiłam jednak na długie, czarne, przylegające spodnie, białą koszulę, czarną marynarkę i czarne szpilki, które dostałam na urodziny od Matsa. Znów się przydają. Zrobiłam dość mocny makijaż. Może zyskam coś na byciu strasznym i wszystkie kandydatki, bądź kandydaci będą się mnie bać.

Zabrałam z szafy mój ukochany, czerwony płaszczyk wiązany w talii, przygotowaną czarną torebkę i zeszłam na dół, gdzie czekał tata.

-Pięknie wyglądasz.-uśmiechnął się .
-Sam też prezentujesz się całkiem całkiem.
-Tylko „całkiem całkiem”?
-No dobra, całkiem dobrze. Chodź, bo się spóźnimy.-uśmiechnęłam się szeroko. Tata zabrał jeszcze swoją kurtkę i ruszyliśmy do samochodu. Wyglądał faktycznie dobrze, i dużo młodziej! Luźne jeansy, adidasy i biała koszula z rozpiętym ostatnim guzikiem. Klopp ma styl, nie mam to tamto.
Chciałam nawet go zapytać co aktualnie dzieje się pomiędzy nim a Ullą, jednak zżarła mnie trema kiedy miałam już go o to pytać. Być może mogli się pogodzić i chcieli znów razem mieszkać a ja stanowiłam jedynie przeszkodę. Będę musiała się w końcu zebrać i go po prostu zapytać. Na pewno nie dzisiaj.

Mijaliśmy prawie puste ulice Dortmundu. W soboty nie ma za dużo osób na drodze. W tych godzinach większość ludzi robi zakupy w centrach handlowych skoro wszystkie sklepy zamykane są na niedziele. A Borussia Dortmund miała trening.
Z uwagi na to, że były dzisiaj rozmowy kwalifikacyjne, które musiały odbywać się na Idunie i musiał być na nich obecny także tata, trening został przeniesiony z Brackel właśnie na stadion. Piłkarze na czas rozmów zostaną w salach treningowych, siłowniach razem z trenerami ze sztabu, na końcu, już pod okiem taty rozegrają krótki mecz.
W końcu wjechaliśmy na znajomy parking pod Singal Iduna Park. Stało tam już wiele samochodów zawodników. Jeden z pierwszych, który rzucił mi się w oczy to czarny Aston Martin Reusa. Mimowolnie uśmiechnęłam się i miałam nadzieję, że uda mi się zobaczyć go dzisiaj…
Nie zauważyłam nawet kiedy tata otworzył mi drzwi.

-Coś odpływasz.
-Przepraszam. Zamyśliłam się. –posłałam mu uśmiech i wysiadłam z samochodu. Weszliśmy do Iduny. Stęskniłam się za tym miejscem. Obiecałam sobie, że przyjdę na pierwszy mecz sezonu jednak… Mój wypadek nie do końca na to pozwolił. Kiedy tylko zaliczę magisterkę wybiorę się na mecz.
A to już za tydzień.
-Pójdę jeszcze do łazienki i zaraz do was dołączę.
-Okej. Wiesz gdzie będziemy?
-Tak, tak. Wspominałeś, trafię bez problemu.



Kilka minut później wjechałam na odpowiednie piętro windą i ukazał się moim oczom widok pań poprawiających makijaż rozmawiające jedne przez drugą. Dwie z nich kojarzyłam z uczelni z niższego roku, jednak na moje oko nie wydają się one osobami, którym można zaufać.

-Hej, masz może gumę?-odwróciłam się przestraszona, kiedy za moimi plecami wyrosła jakaś niska dziewczyna, tleniona blondynka, ubrana w krótką różową sukienkę i czarną marynarkę. Jej obcasy były wyższe od moich a i tak wydawała się nadal niska.
-Niestety nie.-odpowiedziałam uprzejmie nawet lekko nią zaintrygowana. Nie chciało mi się wierzyć, że takie… Taka osoba chce objąć stanowisko psychologa Borussii i podpisać klauzulę poufności. Nie wypłaciłaby się już po pierwszym dniu pracy.
-Szkoda. Trzeba jakoś rozmawiać, no nie?
-Jasne…-zaśmiałam się pod nosem nie wychodząc nadal z podziwu. Punkt dla mnie, że nie zostałam rozpoznana. Ostatnio narzekałam, że nie mam koleżanki, która nie ocenia mnie przez pryzmat nazwiska? Już nie chcę.  –Myślisz, że dostaniesz tą pracę?
-Nie no wiesz, fucha jak fucha. Raczej się nie narobię ale napatrzeć na ciasteczka to się można, co nie? Göteze może nie, ale ten no, Polak taki jeden co tu gra, jest spoko. Niemiec ten taki blondi jest śliczniutki. A tobie który się podoba?
Skupiłam się aby nie wybuchnąć śmiechem. Göteze. I śluczniutki blondi. Kiedy spotkam Mario i Marco nie omieszkam przekazać. Z tym jednym Polakiem będzie kłopot, bo przecież mamy trzech.

-Inga, chodź!-zza drzwi wyszedł pan Watzke i przywołał mnie z uśmiechem gestem ręki.

-Trzymam kciuki!-krzyknęła za mną dziewczyna. Odwróciłam się do niej i rzuciłam z uśmiechem grzeczne „dzięki”. Watzke spojrzał to na mnie to na nią z chochlikami w oczach. Kiedy zamknął za nami drzwi parsknął pod nosem.

-Co to miało być?
-„To” w sensie rozmowa czy „to” małe, landrynkowate coś?
-Jedno i drugie chyba… Nie oceniam po okładce..
-Po tapecie raczej…
-Dobra, koniec, bo nie utrzymam powagi a im szybciej zaczniemy tym szybciej skończymy i Jürgen ogarnie chłopaków.
-A tak w ogóle, to dzień dobry!-uśmiechnęłam się przypominając sobie o obecności jeszcze pana Zorcka, który zajmował miejsce koło taty przy biurku.
-Nie przejmujcie się mną, w ogóle. Dobry, dobry. Siadamy i zaczynamy. Za chwile moja asystentka poprosi pierwszą osobę.
-Miałam okazję poznać, kiedy byliście na zgrupowaniu. Bardzo miła i pomocna. –powiedziałam zajmując miejsce przy końcu stołu, koło pana Watzke.
-Trzeba teraz także taką osobę znaleźć. Nie łatwe wyzwanie.
-Inga się nam znalazła łatwo.-uśmiechnął się starszy. –I była idealna.
-Oj, bez przesady, zrobiłam to, co do mnie należało.
-Inga nie znalazła się tak łatwo, dwadzieścia lat za późno. –westchnął tata. Nie uzyskał żadnej odpowiedzi bo w tej samej chwili do sali weszła asystentka Zorca i poprosiliśmy o pierwszą kandydatkę.

Była to niewysoka, szczupła brunetka, schludnie ubrana, lekko niepewnym krokiem weszła do sali.
-Prosimy. Proszę usiąść. –zaprosił ją uprzejmie Watzke, a potem spojrzał na mnie wzrokiem prosząc, bym zaczęła rozmowę.
Jak bardzo nie próbowałam się z nią dogadać, Damlę zjadał stres i nie umiała nic o sobie opowiedzieć. Próbowałam jej jakoś pomóc jednak zdawało się to na marne.
Kolejna była Johanna. Ukończyła psychologię na licencjacie. Cóż, przecież to nic złego. Ważne są umiejętności i… no właśnie. Dotrzymanie tajemnicy.
-Proszę mi powiedzieć… Załóżmy, że Mats Hummels zerwał z narzeczoną, załamał się i przez to opuścił się w grze. Rozmawialiście długo, kiedy wychodzi pani z pracy podchodzą dziennikarze i pytają o przyczynę spadku formy Matsa. Co pani robi?
-Dziennikarze lubią siać nieprawdziwe plotki. Wyjaśniłabym sytuację, w której znalazł się Mats, przecież to naturalne, że ludzie zrywają, zaczynają nowe związki…-wytłumaczyła pewnie. Wystarczyło moje jedno spojrzenie na tatę, który westchnął ciężko i wyrecytował regułkę.
-Dziękujemy pani na razie. Mamy pani numer telefonu.
-Dziękuję, do widzenia. Czekam na telefon.-uśmiechnęła się i wyszła z pokoju. Tata nalał naszej czwórce do szklanek wody mrucząc pod nosem, że to nie będzie miało końca.
Zaraz po niej, zapukała do drzwi moja nowopoznana koleżanka. Jak tylko zobaczył ją Watzke od razu powiedział regułkę taty.
-Mnie się podobała. –oburzył się Zorc kryjąc śmiech.
-Inga z nią rozmawiała. Z ciekawości, można widzieć o czym?-zaśmiał się Watzke.
-Mówiła, że nie podoba jej się Göteze, za to fajny jest Polak, który gra w Borussii i śliczniutki blondyn.
-Uważaj, bo masz konkurencje. Powiem ochronie, żeby pilnowali sali treningowej!-roześmiał się Zorc. Wiedział dobrze, że rozstałam się z Marco jednak on jakby cały czas uważał, że my razem byliśmy i będziemy. Cóż, zobaczmy czy jego idea się sprawdzi.



Po ośmiu kolejnych, nieudanych rozmowach mieliśmy wszyscy serdecznie dość. Jednogłośnie zarządziliśmy przerwę, która również została obwieszczona kandydatom. Dostaliśmy ciastka na tacy i gorącą herbatę na wrócenie do sił.

-Wiecie co, wam dobrze idzie, ja sobie pójdę już na treeeening…-zaczął tata z szerokim uśmiechem.
-Siedzisz tu i się nie ruszasz póki nie będzie wybrany psycholog. Oni sobie świetnie bez ciebie poradzą.
-Skąd wiesz?
-Ja wieem. Göteze ich przypilnuje.
-Göteze. Normalnie trzeba mu na koszulce zmienić, będzie dobre!
-W sumie to chyba nie będzie zaliczane do nieprzepisowego stroju… Musiałbym się dowiedzieć-zaśmiał się Watzke. –Aż bym na to poszedł. Polubiłem tamtą panią.
-A nie chciał pan wziąć ją na rozmowę. To było niekulturalne. Jak ona się czuje teraz?
-Zadzwonię do niej wieczorem. –uśmiechnął się szyderczo zaglądając do jej CV.
-A mówili, że za stary!-śmiał się tata i zaczął przeglądać coś na telefonie.

Przeszkodziło nam pukanie do drzwi. Na korytarzu zrobiło się małe poruszenie. Zdziwiło to nas trochę. Nie musieliśmy długo czekać, bo po chwili przed naszymi oczami pokazali się sprawcy całego zamieszania.  Do sali weszli Mats i Mario z przerzuconymi przez szyję ręcznikami.

-Bry, szanownej głowie i kręgosłupowi moralnemu BVB.-zasalutował Mario.
-Bry.-odpowiedzieli równo Zorc i Watzke i parsknęli śmiechem.
-Widzicie, oni po mnie, trenera im potrzeba.
-W zasadzie to nie. My w innej sprawie.-zaczął Mats
-A kiedyś będziecie błagali, żebym przyszedł…-powiedział pod nosem i wziął łyk herbaty.
-No to co tam?-zapytał Zorc
-Mamy sprawę…
-Domyślamy się.
-Ty, młoda, ty mi tu nie podskakuj.-pogroził mi palcem Mats. –Widząc po waszych minach i nastrojach oraz osób, które czekają na rozmowę nie widzę nic dobrego…
-ALE!-wtrącił tym razem Mario, przez co został zgromiony wzrokiem przez Hummelsa. –No sorry, genetyczne.-wyszczerzył się szeroko.
-Rozmawialiśmy z resztą w szatni i doszliśmy…
-Nic nie mówię!-parsknął Götze
-Do wniosku!-powiedział podniesionym głosem spoglądając na towarzysza. –Że najlepszą osobą na to stanowisko jest Inga. I bez sensu szukać daleko i nie znaleźć odpowiedniej osoby w rezultacie tylko mieć rewelacyjną dziewczynę, z którą to przyjemność pracować i można jej w pełni ufać.
-Mats…-poprawił się na krześle Watzke zamyślony. –Wiesz… Wszyscy wiemy jaka był rola Ingi. Nie była normalną, pełnoetatową psycholog. Poza tym, utrzymujecie z Ingą kontakt na co dzień…
-I wiemy, że możemy do niej przyjść wszyscy z każdym problemem nawet poza wyznaczonymi godzinami pracy. Wolimy się wygadać komuś, kogo lubimy, mamy stu procentowe zaufanie, i wiemy, że mamy styczność z zawodowcem i zawsze możemy na nią liczyć i na jej pomoc.
-Nie uważasz, że za bardzo będzie to kolidowało z życiem prywatnym? Granica jest niewielka. A chciałbym, żebyście mieli kogoś odpowiedniego jeśli będzie potrzeba.
-Inga zaraz będzie miała magistra, jest mądra, lojalna i odpowiedzialna. Zawsze możemy się do niej z czymś zwrócić i mieć pewność, że nie wyjdzie poza naszą dwójkę.
-Ja…nie mam jeszcze doświadczenia, potrzebujecie…
-Ciebie. –odpowiedział pewnie Mario. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Zaskoczyli mnie tym, nawet nie wiedziałam, że mają o mnie aż takie zdanie. Zrobiło mi się przemiło, jednak nie byłam przekonana co do tej propozycji. Najlepiej, żeby mieli kogoś z zewnątrz, kto zawsze bez emocji, na chłodno może im coś poradzić. Poza tym, nie widzę tego, żeby Marco miałby mi się zwierzać. Ma swoje sprawy, w które nie zamierzam ingerować. Sam nie chce mi nic zdradzać, nie zmieniłoby to nawet tego jeślibym miałabym być w charakterze psychologa. Kuba, Łukasz, Mario…To nie jest dobre rozwiązanie.

-Nawet nie wiesz jak wszyscy za tobą tęsknią.
-Odkąd rozstałaś się z Marco, praktycznie zniknęłaś zupełnie z Borussii. Do tego ten wypadek.
-Ten debil nie wie co stracił, ale my nie pozwolimy, żebyś straciła nas ani my ciebie.
-Jezu, chłopaki… Serio tak bardzo chcieliście, żebym się rozpłakała? Proszę bardzo.-powiedziałam pod nosem ocierając samotnie spływającą z policzka łzę. Wstałam z miejsca i podeszłam do Matsa i Mario kolejno ich przytulając i dając buziaki w policzek.
-Niezależnie co postanowisz to nie rezygnuj z Borussii i przychodź z tatą na treningi. Jesteś niesamowitą osobą i nie chcemy z tobą tracić kontaktu.-powiedział z uśmiechem Mats przytulając mnie raz jeszcze.
-Jak skończymy rozmowy kwalifikacyjne to do was przyjdę.
-Pójdziemy razem wszyscy na obiad?
-A podwieziecie mnie najpierw na uniwersytet? Muszę oddać pracę magisterską.
-Stoi!-uśmiechnął się szeroko Mario zadowolony, nie wiem jednak czy z obiadu, czy faktu, że z nimi jadę. Prawdopodobnie pierwsza opcja bardziej do niego przemawiała. Ja byłam tylko dodatkiem do tego.
-Lećcie na trening. Musicie być gotowi na kolejny mecz. Stuttgart może wydawać się prostym przeciwnikiem, ale jeśli nie będziecie w dobrej kondycji…
-No jakbym stareg… trenera Kloppa, znaczy się, słyszał!-roześmiał się Mario i dźgnął mnie palcem w brzuch.
-Idźcie na trening, Inga ma rację!-powiedział z udawaną surowością w głosie tata poprawiając okulary. Oj tak, dodawało grozy.

Kiedy zajęłam swoje miejsce nastąpiła dość dziwna cisza. Przerwał ją jednak niedługo potem Zorc.
-Inga…




***



Dwie godziny później razem z panem Watzke i Zorcem podeszliśmy do szatni chłopaków, gdzie akurat przebierali się po skończonym treningu. Tata w końcu poszedł na trening i trochę ich przypilnował. Oboje weszli do szatni pozostawiając mnie przy drzwiach.

-Chłopcy, mamy coś do ogłoszenia. Od soboty przyszłego tygodnia będziemy mieli na pokładzie panią psycholog…
-Nie no… Super. Kolejna z serii „lekarzu lecz się sam”?-głos chyba należał do Marcela. Optymistycznie, nie ma co.
-Wydaje się całkiem w porządku. Zna swój zakres obowiązków i możecie być pewni, że nie będzie wypychać się przed szereg…
-Jak wszystkie inne.-dokończył z przekąsem Auba.
-Możecie chociaż zachowywać się przyjaźnie jak tu przyjdzie?
-A po co ona ma tu przychodzić?-zapytał znudzony Erik. Uśmiechnęłam się sama do siebie i stanęłam w drzwiach szatni wymijając Zorca, Watzke i tatę.
-Bo ją chyba zaprosiliście na obiad z tego co pamiętam.-uśmiechnęłam się widząc zaskoczone a zarazem zadowolona miny piłkarzy.
-Bez jaj?-zapytał Auba spoglądając to na Watzke to na mnie. Ten tylko pokiwał potwierdzająco głową a kilka sekund później byłam porwana na ręce przez Gabończyka.  W rogu szatni dostrzegłam opierającego się o szafki Marco. Kiedy nasze oczy się spotkały oboje posłaliśmy do siebie niepewne uśmiechy.

Kilka minut później byłam wyściskana przez większość zawodników, mniejszość stanowił Marco. Musiałam mu wyjaśnić pewną kwestię.
-Inga, to jak, podwiozę cię a reszta pójdzie zająć stolik, co ty na to?
-Magisterka już oddana. Myślisz, że przez czas od waszego wyjścia dalej robiliśmy rozmowy kwalifikacyjne?
-A no faktycznie, przecież niedługo potem przyszedł do nas trener. I to uśmiechnięty.
-Ale lekko nie byłooo…-westchnął Ilkay opierając się o stół.
-Z uśmiechem im dałem popalić po prostu.-wytłumaczył się tata. Podszedł do mnie i objął, po czym pocałował w głowę.
-Wiesz, że w ciebie wierzę, słońce. Dasz radę.
-Dzięki tato.-odpowiedziałam z uśmiechem na co usłyszeliśmy ze strony zawodników długie westchnienia „Awwwww”. Tata spojrzał na nich spod byka i wyszedł nie puszczając mnie z uścisku przed szatnię co wyglądało komicznie.

-Wrócisz z kimś, no nie? Nie muszę po ciebie przyjeżdżać?
-Niee, na pewno ktoś mnie podrzuci. A co, wybierasz się gdzieś? Do kogoś?
-Do sklepu po jedzenie, bo mamy pustki w lodówce. A do kogo miałbym jechać?
-Myślałam, że do Ulli… Bo wiesz, nie wiem do końca… Może wy chcecie znów razem mieszkać a ja nie chcę być przeszkodą w waszym szczęściu..
-Co ty sobie w tym móżdżku wyobrażasz to ja aż się boję myśleć. Pogadamy wieczorem? Żeby ci przemówić do głowy trzeba więcej czasu i kota, którego będziesz z nerwów pstrykać w ucho.
-Ale…-zdziwiłam się a chwilę parsknęłam śmiechem. Zauważył?
-Ulla robiła dokładnie to samo. Powiem ci tylko, że nie zamierzamy na razie mieszkać razem więc nie musisz się martwić. Reszta wieczór.
-W porządku. To do zobaczenia.

Pożegnałam się z tatą i czekałam na Mario, z którym miałam się zabrać samochodem. Podeszli do mnie Kuba i Łukasz, którzy jak się dowiedziałam wracali do domów.
-Jestem z ciebie dumny, wiesz?-zapytał Błaszczykowski. –To dobra decyzja, że będziesz tu pracować. Widzisz ile ludzi cię uwielbia?
-Chyba…lubi.
-Wiesz dlaczego?
-…
-Bo jesteś niesamowita, dzielna, mądra i każdy, ale to każdy na świecie chciałby mieć w swoim towarzystwie taką osobę. A mamy ją my. –uśmiechnął się Kuba i mnie mocno do siebie przytulił. –Przepraszam jeszcze raz, że nie mogę z wami iść ale Agata musi więcej teraz odpoczywać. Mała daje jej nieźle po żebrach. Wpadnij jutro! Niedzielny obiadek. Piszczu też wpadnie. Co wy na to?
-Dla mnie super. Dawno nie widziałam Sary i Oliwki. No i stęskniłam się bardzo za Agatą.
-O widzisz? To jesteśmy umówieni. Zapytam Agatę na którą dokładnie robimy ten obiad to ci wyślę sms’a.
-Pewnie. Dzięki i do zobaczenia!
-No jasne. Cześć Inga!-pożegnał się Łukasz całując mnie w policzek.
Oparłam się uśmiechnięta o ścianę. To był dobry dzień. A będzie jeszcze bardziej udany. Obiad z całą drużyną.

-A mnie nie przytulisz?- aż podskoczyłam ze strachu, kiedy usłyszałam za sobą lekko zachrypnięty głos. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć do kogo należy. Znałam go aż zbyt dobrze, i kochałam, zbyt mocno…
Odwróciłam się do niego lekko sparaliżowana. Nie wiedziałam zupełnie co mam zrobić. Stał naprzeciw mnie w zarzuconej materiałowej kurtce, jak zwykle ciemnych jeansach i dłuższej, czarnej bluzce. Ignorowałam przecież go przez wszystkie dni a on chce mnie tak po prostu przytulić? Reus, coś nie… Moje myśli zostały nagle przerwane przez jego nagłą bliskość. Przytulił mnie delikatnie i pocałował w czoło. Chwilę później znów stał przy mnie a ja mogłam już spokojnie oddychać.
-Chciałabym ci wyjaśnić… Wiem, że masz problemy, nie wiem za cholerę jakie i pewnie domyślasz się, że chciałabym wiedzieć…ale szanuję to, to twoja prywatna sprawa. Jeśli potrzebujesz normalnego psychologa to postaram się…
-Inga, ja nie potrzebuję rozmowy z psychologiem tylko z…
-No! Jedziemy? –zapytał wychodząc z szatni Mario.  –Cholera, znowu przeszkodziłem, no nie?-zwrócił się do nas z niezadowoleniem.
-Spokojnie, ty już tak masz. Chodź, idziemy.




***



Dojechaliśmy do jakiejś restauracji, w której byłam pierwszy raz. Był jeden, długi stolik pod ścianą, do którego się wszyscy spokojnie pomieściliśmy. Śmialiśmy się między sobą z ukradkowych spojrzeń innych gości restauracji i maślanych oczu kelnerki, która odbierała od nas zamówienie. Wszyscy byli w wyśmienitych humorach, nie widać było po nich zmęczenia po treningu. Wszyscy trzymali za mnie i moją magisterkę kciuki. Oczywiście i tak mieli mnie za geniusza co to śpiewająco zda. Sama jeszcze w tygodniu musiałam zaliczyć dwanaście godzin obecności na zajęciach. W sobotę musiałam już się stawić na mecz Borussii do sztabu. Miałam tę korzyść, że mogłam siedzieć wraz ze sztabem szkoleniowym na ławce rezerwowych i mieć idealny punkt widzenia meczu.
Po zjedzonym obiedzie wszyscy powoli zaczęliśmy się rozchodzić do domów. 

Oczywiście wcześniej była walka kto za mnie zapłaci. Próbowałam przemówić im do rozumu, że zapłacę sama za siebie ale cóż, przemów do rozumu drużynie piłkarskiej, mężczyznom, który każdy z nich najchętniej był by przywódcą stada. Poza Mario, który zamiast się przekrzykiwać po prostu za nas zapłacił. Można? Można.


Kiedy już szłam z Götze do samochodu podbiegł do nas Mats.

-Inga, zapomniałem! Rozesłaliśmy już z Cathy zaproszenia na ślub. Będzie na początku grudnia. Masz to już napisane w zaproszeniu ale chcieliśmy cię poprosić osobiście… A Cathy chce w poniedziałek wybrać sukienkę..
-Stop! Wolniej i tak jakby bardziej do rzeczy!-zaśmiałam się
-Chcielibyśmy cię prosić.. Znaczy Cathy a ja ją popieram. –zaśmiał się sam ze swojego poplątanego języka i przeczesał włosy.- Żebyś była pierwszą druhną.
-Naprawdę?
-Tak.-uśmiechnął się szeroko
-Dziękuję wam! Oczywiście, że będę. Bardzo się cieszę!-przytuliłam mocno Matsa. –I już się nie mogę doczekać waszego ślubu. A kto jest drużbą?
-Chcieliśmy Marco, bo w sumie jako pierwsi wiedzieliście o naszych zaręczynach i byliście świadkami zaręczyn, to by było fajnie, gdybyście byli i na ślubie, ale obiecałem bratu… Marco będzie drugim. Rozmawiałem z nim. To jest dla ciebie w porządku?
-Jasne, to wasz ślub.
-Cathy zadzwoni do ciebie jutro pewnie. W poniedziałek idzie wybierać sukienkę, chyba dla druhen też…
-Świetnie! Już nie mogę się doczekać.
-Do do zobaczenia!
-Czeeść!-odpowiedzieliśmy równo z Mario. 

Wsiedliśmy do jego samochodu i ruszyliśmy w stronę mojego domu.
Jakoś o dziwo nie było nam do rozmowy. Każdy siedział pogrążony w swoich myślach. Magisterka, co miał na myśli Marco i moja nowa praca. Watzke, Zorc, oczywiście z moim tatą i argumentacją Matsa i Mario mają zbyt dużą siłę przekonywania. Czas pokaże czy będę mogła sprawdzić się na dłuższy czas na tym stanowisku.

-Mogę przyjechać pogadać do ciebie za godzinę?
-Pewnie. Będę w domu.
-Dzięki, Inga.-uśmiechnął się słabo i pocałował mnie w policzek na pożegnanie, kiedy stanęliśmy już pod domem. Weszłam na teren posesji, gdzie od razu przybiegła do mnie jak zwykle radosna Emma. Kiedy tylko pogłaskałam ją ta od razu przewróciła się na plecy nastawiając do głaskania brzuch. Oj, chyba będę musiała w najbliższych dniach zarezerwować czas i dla niej. Kiedy go wreszcie znajdę na siebie?

Kiedy weszłam do domu krzyknęłam „cześć’ do taty, gdziekolwiek był. Po odpowiedzi stawiałam na kuchnię. Pobiegłam do siebie do pokoju przebrać się w ciepły dres i zmyłam makijaż. W końcu chwila dla mnie.
Zbiegłam na dół i weszłam do kuchni, gdzie tata właśnie zmywał naczynia po obiedzie.

-Byłaś na obiedzie, nie? Mogę schować na jutro?
-No proszę, a jednak kucharz dobry! –zaśmiałam się zaglądając do garnka. -Teraz jestem najedzona tylko zrobię sobie herbatę.
-Ja właśnie sobie przypomniałem, że zostały nam jeszcze te twoje z Malezji. Zróbmy sobie jakąś i pogadamy, hmm?
-Super, a widziałeś Kloppsika?
-Zajął cały fotel w salonie i śpi. Myśli, że sam tu jest.
-Zostawił nam dwie kanapy. Ja bym nie narzekała.
-A co, myślisz, że mógłby się rozłożyć na całej jednej? W sumie… Mógłby.

Z uśmiechem poszłam do salonu. Zabrałam koc z szafki i położyłam się wygodnie na kanapie. Kloppsik faktycznie spał w najlepsze na fotelu. No tak, zapomniałam go przetransportować do mnie. A ja już ruszyć się nie mogłam. Całe szczęście, że już od jakiegoś czasu nie musiałam nosić gipsu. Z ręką wszystko w porządku, jednak nie mogłam jej jeszcze zbytnio nadwyrężać. Próbowałam wyciągnąć rękę w jego stronę. Na nic. Rzucić w niego pilotem od telewizora-trochę brutalne. Na szczęście postanowił mnie uratować tata, który przyniósł parującą herbatę i postawił ją na małym stoliku.

-Tatoo, podasz mi Kloppsika?
-Żartujesz? Mam budzić tego stwora? Jak mam już budzić ciebie to ryzykuję swoje życie, a co dopiero to…
-Wezmę to na siebie.
-Dobra. –wzruszył ramieniem i pociągnął kota za ogon. Bardzo mądrze. Kloppsik podskoczył najeżony sycząc na tatę. Ten tylko pokiwał głową i spojrzał na mnie wymownym wzrokiem.

-Kloppsik, chodź tu do mnie.-zawołałam. Kot odwrócił wzrok na mnie i jednym susem przeskoczył z fotela na kanapę, a konkretniej-na mój brzuch. Zaczęłam go uspokajająco głaskać za uchem. Po jakimś czasie przestał warczeć i prychać na tatę i ułożył się wygodnie na mnie nie spuszczając spojrzenia spod przymrużonych powiek ze swojego „wroga”.

-No dobra. Pchlacz załatwiony, możemy pogadać.-zarządził tata upijając łyk herbaty. -Ulla jest moją żoną. Nie bez powodu ożeniłem się z nią… Kochamy się. Są chwile gorsze, lepsze, jak w każdym małżeństwie. Twoje pojawienie się… Jestem najszczęśliwszy na świecie wiedząc, że mam tak wspaniałą córkę ale jednocześnie zawiodłem się na Ulli. Nie przepuszczałbym, że zrobiłaby rzeczy, które zrobiła w przeszłości. Do teraz nie mogę uwierzyć, że nie chciała mi powiedzieć, że jest w ciąży. Nie miała się odwagi przyznać, że mnie zdradziła, ale postawiła w tamtym momencie dobro swoje wyżej od twojego, jej…naszego dziecka. Niezależnie czyja byś była. Pamiętam, że wtedy, mimo, że nie byliśmy wtedy małżeństwem… była dla mnie wszystkim. I nawet jeśli okazałoby się, że nie jesteś moja i tak bym cię kochał. Nie rozumiem i nie zrozumiem nigdy tego, co zrobiła. Ale tego nie zmienię. Wtedy, wieczorem, kiedy przyjechałaś tu i wszystko wyszło na jaw… W mojej głowie wszystko runęło. Nie miałem w tamtym momencie do niej krzty zaufania. Miłość i wściekłość chyba były wtedy na równi. Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek jej to wybaczę, że mi nie powiedziała, że straciłem tyle lat.

-Tato…-szepnęłam i usiadłam koło niego na kanapie. Mocno się do niego przytuliłam a i on objął mnie mocno rękoma i oparł czoło na mojej głowie.
-Ale Ulla jest wciąż moją żoną. Na dobre i złe. Cały czas ją kocham. Mimo tego jak bardzo bym jej nienawidził, nie ufał to zawsze będę ją kochać. Jest razem z tobą, twoim bratem, moją rodziną jest dla mnie najważniejsza. Powinniśmy oboje trochę ochłonąć i zacząć od nowa, nawiązywać nić porozumienia i zaufania. Kiedy miałaś wypadek… Wiesz? Postanowiłem zadzwonić do niej i poinformować o tym co się stało. Nie przypuszczałbym, że piętnaście minut później zobaczę ją biegnącą korytarzem zalaną łzami. Nie chciała wychodzić ze szpitala, zostawiać cię. Udawało mi się czasami ją wysłać do domu, jednak zwykle siedziała razem ze mną całe dnie i noce… Kiedy lekarz nas oboje do ciebie wpuścił oboje złapaliśmy cię za dłoń. I żadne z nas nie chciało jej puścić. Powiedziała wtedy „nasza córeczka”. A ja popłakałem się jak dzieciak. Ulla jest naprawdę wyjątkową kobietą. Wyjątkową jak nasza córka. Nie jesteś żadną przeszkodą między nami. Wręcz przeciwnie, bardziej nas zbliżasz…-kiedy już miałam coś powiedzieć tata spojrzał na mnie z cierpkim uśmiechem. –A Mark jest kwestią dyskusyjną. Mam nadzieję, że i on kiedyś zrozumie to, że jesteśmy rodziną. A rodzina powinna trzymać się razem. To, że nie chcemy na razie mieszkać razem nie oznacza, że już nigdy nie będziemy. Mówiłaś, że potrzebujesz chwili czasu i dystansu z Ullą, ja potrzebuję tego samego. Żeby zaufać.
-Jedziemy na jednej taczce.-zaśmiałam się pod nosem.
-Na to wygląda.-zaśmiał się ponuro
-Dziękuję, że powiedziałeś mi o tym wszystkim. Zawsze wydawałeś się być dość skryty.
-Ty też.
-Teraz zwal na geny.
-Kwestia genów. –roześmiał się głośno znów budząc Kloppsika. –Ojć. –wzdrygnął się widząc mrożące spojrzenie dwóch wielkich, zielonych oczu.
-Pocałowałam Marco. –Zerkając na zaskoczoną minę taty utwierdziłam się, że powiedziałam to na głos. –Na ten wypad z Mario… Przyjechał… Przypadek, nieplanowany.  Wtedy była chwila… Ja musiałam to zrobić… Nie wiesz jak mi ciężko bez niego. Z każdym dniem tęsknię coraz mocniej a moje serce drze się na coraz mniejsze strzępki.
-I co chcesz teraz zrobić? Chcesz do niego wrócić?
-Nie ufam mu, ale kocham. On jest taką moją Ullą. Kiedy dowiedziałam się o zakładzie, moje serce pękło, ale cały czas go kochałam i to samo pęknięte serce biło dla niego. Kiedy go uderzyłam w policzek byłam wściekła, ale chwilę później chciałam go przeprosić i upewnić się czy wszystko w porządku, opłukać rany z jego twarzy…  A kiedy powiedziałam, że to koniec… Umarłam. Wszystko umarło.
-Spróbuj odbudować to zaufanie…
-Jak mam odbudować jak i w gazecie i ostatnio widuję z jakąś kobietą, jak, mając w świadomości ten zakład, pocałunki z Caro, poddanie się z jego strony…
-Zapytaj go o to.-powiedział, a te słowa brzmiały niczym prawda objawiona. Coś najbardziej mądrego na świecie.
-Boję się, tato.
-Zadzwonienia i poproszenia o spotkanie?
-Też, ale bardziej boję się odpowiedzi. Boję się kolejnego ciosu.
-Czasem w życiu warto ryzykować, skoczyć na głęboką wodę.
-Wiem. Zrobię to. Jak zdam magistra od razu do niego dzwonię.
-Dobre rozwiązanie. Masz teraz tydzień na naukę.
-Jutro idę na obiad do Kuby a w poniedziałek wybierać suknię z Cathy…
-Masz pięć dni na naukę.-powiedział ze śmiechem tata
-Dziękuję za tę rozmowę. Jesteś najwspanialszym tatą na świecie. I wszyscy mogą mi takiego zazdrościć.
-A ty moją najmądrzejszą córeczką. –uśmiechnął się pogodnie i ucałował w głowę.
-Która godzina?
-Zaraz siedemnasta, a co?
-Mario miał być o szesnastej… -zdziwiłam się. Nie wyglądał dobrze, a jeśli faktycznie się coś stało? Mój dzwoniący z góry telefon nie pozwolił mi na dłuższe rozmyślania.
-Pójdę odebrać, może to on.
-Jasne.

Pobiegłam po schodach do góry i wpadłam do pokoju rozglądając się za telefonem. Znalazłam go na łóżku i faktycznie, dzwonił Mario. Przeciągnęłam palcem aby odebrać połączenie.
-Hej, Mario, coś się stało? Miałeś być już jakiś czas temu…
-Wszyyystko. Porządeczek jest, nie ma co..-wybełkotał. Cholera.
-Mario, co się dzieje? Jesteś pijany?
-Jestem. I jak zwykle nic się nie dzieje. Wszystko jak najgorzej.
-Jesteś w domu? Będę u ciebie jak najszybciej…

- Nie chcę ciebie… Ja chcę Ann.




~~~

Kochane! Przepraszam za obsuwkę.. Dzisiejszy dzień wywrócił się do góry nogami, rozdział skończyłam trzy minuty przed 16..
Trochę ważnych "spraw organizacyjnych"!
Po pierwsze
Chciałabym Wam ogroomnie podziękować za całe 100.000 wyświetleń! Ja cały czas w to nie wierzę (choć jest już 101.000)...Nigdy nie myślałam, że aż tyle osób...Po prostu dziękuję. Jesteście wielkie..Wiem, że mam dla kogo pisać <3
A propo pisania to:
Trzeba troszkę ogarnąć godzinowy chaos i:
Rozdziały będą pojawiać się o 15:00! Raz w tygodniu, niestety nie mam takiego zapasu (jak widać) tak jak rok temu, więc chyba jakoś przeżyjemy!:)
Jeszcze raz Wam baardzo dziękuję, że jesteście, czekacie, komentujecie<33
To dodaje ogromnej motywacji!!
Nie przedłużam! 
Kolejny za tydzień!!
A kto juuż zaraz wyjeżdża to życzę miłych, bezpiecznych wakacji i duużo odpoczynku!
Buziaki!:**