sobota, 24 grudnia 2016

Życzenia świąteczne/Nowy blog?

Kochane!

Przerywając w domowym szaleństwie i zabieganiu między kuchnią a salonem...
Dziś Wigilia!
Nim przejdę jednak do życzeń chciałabym ogromnie podziękować za falę niesamowitych komentarzy pod Epilogiem. Za każdym razem czytając je płakałam jak bóbr. Jestem ogromnie szczęśliwa, że powodowałam wam moim zwykłym pisaniem pojawienie się uśmiechu na twarzach, dobrych emocji, czy nawet dodawania wiary w siebie. To dla mnie wiele znaczy! Tym bardziej byłam zaskoczona, gdy po zakończeniu bloga wyświetlenia nie malały, tylko utrzymywały się na równym, wysokim poziomie jakby blog był nadal prowadzony. To dla mnie niesamowite, a przede wszystkim ogromne wyróżnienie. Dziękuję!

Chciałabym Wam życzyć szczęścia, spokoju, pogody ducha, wiary w siebie. Wytrwałości w drodze do swoich wymarzonych celów, spełniania drobniutkich marzeń, które dodają wiatru w skrzydła do osiągnięcia tych największych. Miłości. Do siebie i do drugiego człowieka. Żeby sami wspaniali, wartościowi, szczerzy i uczciwi ludzie Was otaczali, byście mogły z nimi razem iść z podniesioną głową przez życie nie cierpiąc na samotność. Szczególnie w ten wyjątkowy dzień w roku, niezależnie w co wierzycie, byście odpoczęły spędzając go z najbliższymi Waszemu sercu osobami. By kłótnie i troski poszły w zapomnienie a to miejsce zajęło rodzinne ciepło, miłość i radość. Dużo odpoczynku i wytchnienia-mamy za sobą cały rok! Niech ten nowy, 2017 rok będzie jeszcze lepszy od przemijającego. Niech będzie bogaty w przepiękne, niezapomniane chwile. Niech będzie przeżyty w najpiękniejszy sposób jaki możemy go przeżyć, żeby każda chwila była piękna i godna wspomnień. Żeby było jak najmniej smutnych momentów, które i tak nadejdą, ale byśmy podnieśli się z nich silniejsi, pewni, odważni i z podniesioną głową, nie patrząc na to, co było, dając sobie zawsze na wszystko nowe szanse, znajdując nowe drogi, nowe pasje, nowe cele..

Na koniec..Mam nadzieję, że znajdzie się jakaś część osób, która na tę informację czekała..
Zastanawiałam się.. I do teraz jestem przerażona, bo po opiniach, które mówiły, że blog o Indze i Marco był wyjątkowy pomyślałam "cholera, nie przebiję, nie dam rady, przecież nie będę pisać cały czas tego samego, nie przekażę im w nowym blogu tego co było w starym, może nie będzie im się podobał pomysł, który gdzieś w głowie mi gra, zwłaszcza, że nie jest dokończony"...I tak, to prawda, nie napiszę przecież kolejnej historii o Indze i Marco, w której będzie to samo co w poniższej. Tym bardziej nie byłam zdecydowana przez mnóstwo nauki i chęć rozszerzenia mojego podstawowego niemieckiego aż do matury rozszerzonej, nie chciałam zawalać reszty nauki, przecież za rok matura.. Po zakończeniu bloga łapałam się na tym, że otwierałam laptopa i wchodziłam w folder z napisanymi rozdziałami i chciałam pisać kolejny...zawsze się z siebie śmiałam, gdy przypominało mi się, że blog skończony.
Po trzech tygodniach niepisania i skupianiu się na nauce ten sam schemat.. Laptop->pendrive..z tą odmianą, że prawy przycisk myszy->nowy folder->nowy dokument Word...
No i się stało. Zaczęłam pisać. Bo kocham to robić i uważajcie mnie za wariatkę, ale pisanie dla mnie jest lepsze niż durne siedzenie przed telewizorem czy bezsensowne grzebanie w sieci.
Z duszą na ramieniu (może i cholera to błąd) oznajmiam-w połowie stycznia rusza nowy blog.
Nowy, inny. Z innym Marco, z inną "Ingą",  z inną historią, z inną obsadą, inną domeną internetową, innym tytułem i innymi piosenkami. Autorka jedynie się nie zmienia!:) Musiałam potwierdzić to oficjalnie, bo gdybym nie potwierdziła tego, to jutro pewnie bym się rozmyśliła..
Mam nadzieję, że będziecie i tam ze mną dodając mi jak zwykle skrzydeł, że i ten blog może skradnie odrobinę Waszego serca. Stresuję się ogromnie, dlatego czekam na mój początek ferii i wstawiam prolog. W zakładce na tym blogu pojawiła się zakładka obok bohaterów ( i itp:) ) przekierowująca na nowego bloga, jednak do 12.01 będzie on prywatny, bez dostępu dla innych. 13-go stycznia (piątek 13-go:))zawsze dla mnie szczęśliwy! ) pojawi się prolog.
Mam nadzieję, że zobaczymy się tam wkrótce-w pełnym składzie (bądź też poszerzonym!).
Ściskam Was mocno !!
Wesołych Świąt!!!😇🌲🌟

sobota, 17 września 2016

Epilog❤



W moich oczach jak i setek kibiców na Signal Iduna Park zabrały się łzy wzruszenia. Wszyscy skandowali imię mojego taty. Byłam z niego taka dumna. Wszystko co poświęcił tej drużynie.. Poświęcił całego siebie. I wszyscy byli mu za to wdzięczni. Kibice, drużyna, sztab. 
Moment, kiedy padł ostatni gwizdek oznajmiający koniec meczu a zarazem naszą wygraną w Pucharze Niemiec sprawił, że cała drużyna łącznie z ławką rezerwowych zerwała się i wszyscy w jednym wielkim uścisku przytulili trenera. Na południowej trybunie uniesione były kartki, które formowały portret taty.
Podczas uroczystej dekoracji mój mąż ściągnął kapitańską opaskę, podszedł do taty i założył mu ją na rękaw dresowej bluzy, by mógł odebrać puchar. Jako kapitan i przywódca Borussii. Honorowy kapitan.
Razem ze wszystkimi chłopakami przebiegł całe boisko. Kłaniali się przed każdą trybuną. Miałam to szczęście, że mogłam razem z dzieciakami siedzieć na miejscach dla sztabu.
Wprawdzie nie pracowałam już jako psycholog ale miałam chody, jako córka trenera. Choć bardziej urok osobisty mojej córki sprawiał, że nikt nie stawiał sprzeciwu. Czasem nawet my mieliśmy z tym problemy. Mała siedziała na kolanach swojej babci ubrana w śliczny, różowy kapelusik i rozkloszowaną, różową letnią sukienkę. Na swoich małych stópkach miała brązowe sandałki. Wymachiwała radośnie nóżkami jednak cały mecz grzecznie przesiedziała. Śmialiśmy się z Marco, że kiedyś jak myśleliśmy, że nasza córka będzie moją kopią. Oh, jak bardzo się myliliśmy. Miała pełno blond loków na całej głowie, ciemne oczy, jako jedyne po mnie, oraz delikatne piegi. Mario dziwił się, że Sophie nie jest ruda, jednak kiedy zobaczył piegi tylko posłał kpiący uśmiech w kierunku mojego męża.
Maximilian też miał dużo po tacie, choć odziedziczył po mnie chyba jedynie brązowe włosy.
Łobuziak był po ojcu. Jego spojrzenie i uśmiech, wręcz identyczne jak jego siostry… Jakbym widziała Marco, i wszyscy się z tym zgadzali. Byli najpiękniejszymi i najmądrzejszymi dziećmi na świecie. Max tak, jak wszyscy mówili, odkąd okazało się, że spodziewam się chłopca miał smykałkę do piłki. Zanim nauczył się chodzić uwielbiał bawić się swoją pluszową piłką do nogi.
W ogrodzie Marco zamontował po dwóch stronach płotu małe bramki i tak potrafił spędzać z nim kilka godzin na grze. Oboje zgrzani zawsze przychodzili do mnie po wodę z cytryną i marudzili kiedy w końcu będzie obiad.

Jak miał już cztery lata to mój tata zabierał go ze sobą na sparingi i młody stał dzielnie tuż koło niego cały mecz i obserwował grę czasem coś krzycząc do piłkarzy i wytykając język do przeciwników. Max poczuwał się do roli starszego brata i uwielbiał się bawić z małą. Nawet jeśli ta nic jeszcze nie mówiła on opowiadał jej o swoich wyczynach na placu zabaw czy o tym ile bramek strzelił w meczu ze swoim dziadkiem, Marco i Nico, który często nas odwiedzał. Kiedy Max miał trzy latka i zaczął grać Nico już był dużym chłopakiem, zaczął chodzić do pierwszej klasy, jednak odkąd urodził się Max już go polubił i cieszył się, że ma kuzyna. W tym roku skończył pięć lat ale bardzo często zachowywał się mądrze i dojrzały jak dorosły. Wiedział czego chce. Opowiadał mi często, że będzie grać w Borussii jak tata i dziadek ale będzie od nich jeszcze lepszy. Nie miałam wątpliwości, miał ogromny talent. Na każdym meczu miał na sobie czapkę Borussii, dokładnie takie jakie nosił tata. Coś po dziadku też miał.
A Marco? Był idealnym ojcem. Często padał zmęczony na łóżko, jednak zwykle udało mu się odnaleźć trochę sił na jego ulubione uzależnienie. Nasze uzależnienie-zawsze mnie poprawiał. Przy nim dało się uzależnić. W roli zarówno ojca jak i męża dawał z siebie zawsze sto dziesięć procent.
Nigdy nie było sytuacji, że wraca zmęczony po treningu i idzie odpocząć zamykając się w sypialni. Dzieciaki były jego motorem napędowym. Kochał z taką samą ogromną miłością całą dwójką. Choć zanim urodził się Max był moment, w którym najzwyczajniej się przestraszył, że sobie nie poradzi...






❤❤❤
5  lat wcześniej…


Czekałam pod gabinetem u ginekologa. Głównie czekałam na Marco. Trening miał się skończyć pół godziny temu a mój mąż zapewniał mnie, że zdąży na wizytę, żeby poznać płeć dziecka. Zaryzykowałam, żeby zadzwonić do taty, ponieważ telefon Marco nie odpowiadał. Tata nie wiedział, że mam dzisiaj kontrolę ale może widział Marco, może przedłużył trenning.

-No hej. Co tam u ciebie?-usłyszałam w telefonie jego ciepły głos
-Skończył się już trening?
-Tak, tak. Z dobre czterdzieści minut temu. A co?
-A Marco pojechał?
-Razem z Kubą. Nie wiem, może coś się stało z jego samochodem? Nie wnikałem. Coś się stało?
-Nie, dzięki tato. Ja już muszę kończyć. –powiedziałam widząc panią doktor wychodzącą z gabinetu, żeby mnie zawołać.
-Mogę ci jakoś pomóc? Macie jakiś problem?
-Nie, nie tato. Wszystko okej. Naprawdę kończę.
-Jak coś to dzwoń albo przyjedź nawet do nas.
-Dzięki, pa.


Z westchnieniem schowałam telefon do torby i weszłam do gabinetu. Nie rozumiałam czemu Marco nie przyszedł. Nie powinno się im nic stać. A może? Cholera, może jakiś wypadek drogowy?
Lekarz podczas USG stwierdziła, że mam za wysokie ciśnienie. Wytłumaczyłam jej, że to mój mąż do tego doprowadził, a poza tym jest w porządku. Kiwnęła ze zrozumieniem głową i kontynuowała badanie. Naprawdę chciałam mieć to już za sobą i dowiedzieć się gdzie jest Marco i czy wszystko z nim w porządku.

Kiedy tylko wyszłam z gabinetu zadzwoniłam do Agaty, która uspokajająco potwierdziła, że Marco jest u nich w domu cały i zdrowy. To mi wystarczyło. Wzięłam samochód i wróciłam do domu. Żeby się czymś zająć zaczęłam robić gołąbki na obiad z sosem pomidorowym. Kolejna moja zachcianka… Ze smutkiem stwierdziłam, że w lodówce nie ma już słoika z ogórkami. W jednej chwili poczułam coś niesamowitego. Pierwsze kopnięcie mojego dziecka. I to dość mocne. Delikatnie zgięłam się w pół.. Żebra to był nienajlepszy pomysł, maluchu.

-Inga, wszystko w porządku?-usłyszałam głos Marco. Podbiegł szybko do mnie i złapał w pasie. –Dasz radę usiąść? Co się dzieje?
-W porządku…-westchnęłam i podeszłam razem z nim do kanapy w salonie. Oparłam się wygodnie i włożyłam poduszkę pod plecy.
-Chcesz wody?
-Nie Marco. Ja już nic nie chcę. Jedyne co chciałam to ciebie trzymającego mnie za rękę na USG.
-Inga..-powiedział skruszony i usiadł koło mnie łapiąc mnie za rękę.
-Może lepiej nic nie mów. Zawiodłeś mnie dzisiaj… Dzwoniłam do taty, powiedział, że skończył się już dawno trening a ty pojechałeś z Kubą. Zawołali mnie do środka a ja się trzęsłam ze strachu czy może nie dojechałeś dlatego, że coś się stało. Dopiero Agata już po potwierdziła, że jesteś u nich odetchnęłam. Bałam się o ciebie.
-Przepraszam kochanie.. Wiem, że zawaliłem. Ja…
-Powiedz, co się dzieje? Nie wiem co mam zrobić.
-Boję się. –wyznał patrząc prosto w moje oczy. –Boję się, że nie będę dobrym ojcem. Że nie będę umiał wychować naszych dzieci. Pojechałem pogadać z Kubą, żeby powiedział mi jak to było kiedy urodziła się Oliwka, skąd wiedział co ma robić. Ja kocham dzieci, uwielbiam Nico, Mię, Lilianę, Lenę.. Ale to zupełnie co innego, kiedy ma się własne.
Rozbroiła mnie jego szczerość. Wypuściłam głośno powietrze i położyłam dłonie na jego policzkach.
-Pamiętasz kiedy lecieliśmy samolotem w podróż poślubną powiedziałeś, że niczego się nie boisz bo jestem przy tobie. Ja też. Nie boję się, bo wiem, że nasze dziecko będzie miało wspaniałego ojca. Będziesz je bardzo kochał i troszczył się o nie jak o największy skarb. Tylko tyle ono od ciebie potrzebuje. Wiem, że możesz mu to dać. Tak jak dajesz mnie. –powiedziałam i pogładziłam go palcami po szorstkiej brodzie. Skrzywiłam się jednak po chwili czując kolejne kopnięcie.
-Inga?
-Daj rękę. –powiedziałam i ujęłam jego dłoń. Położyłam ją na brzuchu w miejsce, gdzie poczułam ostatnie kopnięcie. Maluch chwilę później powtórzył to kilka razy kopiąc prosto w rękę swojego taty. Uśmiechnęliśmy się oboje. Marco pocałował mnie czule, potem delikatnie zsunął moją bluzkę z brzucha i złożył na nim buziaka.
-Przepraszam. Teraz wiem. Kuba powiedział mi podobnie. A ma większe doświadczenie.
-Mam nagranie. Naszego dziecka. Słychać na nim bicie serca. –powiedziałam uśmiechając się. Czułam łzy w oczach, kiedy tylko przypominała mi się ta najpiękniejsza melodia.
-Pójdę po twoją torebkę. –uśmiechnął się i wręcz pobiegł do przedpokoju. Wyszperał w pokoju płytkę CD i przyniósł ją do salonu. Włączył telewizor i włożył płytkę do odtwarzacza.

-Zrób głośno. –poleciłam i przytuliłam się do Marco. Po chwili na dużym ekranie pojawił się obraz jak na USG. Po salonie rozniósł się stłumiony stukot.
-Bije.-szepnął Marco przyglądając się wzruszony naszemu maluchowi. Po fasolce nie zostało ani śladu. Była już wyraźnie widoczna główka, plecy, brzuszek, rączki i nóżki.
-To twój synek, Marco. –powiedziałam łapiąc go za rękę. Spojrzał na mnie od razu odrywając się od ekranu.
-Synek?
-Yhym-potwierdziłam z uśmiechem.
-To już wiemy czemu kopie. Przyszły piłkarz. –zaśmiał się i przytulił mnie mocno do siebie i wpił się w moje usta. Oplotłam jego szyję dłońmi i przyciągnęłam go mocniej do siebie. Mój brzuch był już dużo większy. Waga wskazywała trzy kilo więcej.

Dłoń Marco zaczęła głaskać mnie delikatnie po brzuchu.
-Cześć maluchu. Jak my cię nazwiemy, co?-zapytał kładąc głowę na moich udach. Przyłożył policzek do podbrzusza i delikatnie mnie drażnił swoim oddechem. Wplotłam dłoń w jego włosy i delikatnie masowałam skórę jego głowy. –Twój tata dzisiaj zrobił niezłą wtopę, mam nadzieję, że twoja mamusia szybko to puści w niepamięć. Jest mi strasznie wstyd ale cieszę się, że widziałem cię na płycie. Zrzucę nagranie na telefon i będę je oglądał przed każdym meczem. Bardzo cię kocham i chciałbym, żebyś tu był już z nami. Niedługo zrobimy z twoją mamą dla ciebie pokój. Pomogą nam twoi wujkowie z Borussii. Może chcesz coś zjeść, co? Od wejścia poczułem obiad ale mam wrażenie, że ogórki się skończyły i twoja mama zaraz mnie po nie wyśle. Chyba lubisz te ogórki, co?
-Marco. Jesteśmy głodni. –zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek. Był naprawdę kochany, kiedy kładł głowę na mnie i mówił do dziecka. Takie momenty mnie rozbrajały. Widziałam po tym jak je kocha. Tak niewiele wystarczyło, żeby je kochał. Bo tylko kiedy się dowiedział, że jestem w ciąży ta mała kruszynka zyskała całe serce swojego taty, a ja mimo obaw byłam pewna, że będzie miał wspaniałego tatę. Lepszego, niż mógłby sobie wyobrażać.

-To ja pójdę po te ogórki. –roześmiał się i wstał z kanapy. –A po obiedzie znów obejrzymy USG.






Przez resztę ciąży zajmował się mną aż zbyt bardzo. Chodziliśmy co trzy dni na basen, mimo, że mieliśmy swój w domu. Tamten jednak według Marco był większy i było nam łatwiej w nim było mi pływać. Ciekawe. U nas za to mogłam korzystać z jaccuzi, które było zbawienne dla moich bolących pleców.
André, Mario, tata Marco i mój pomagali nam przy urządzeniu pokoiku dla małego. Odliczaliśmy już dni do marca. Maximilian dawał się we znaki, często mnie kopał.
Kiedy zbliżał się termin porodu okrutnie bolały mnie plecy. Marco zawsze służył mi lekkim masażem o każdej porze.. Często nawet zarywał nocki razem ze mną kiedy nie mogłam spać. Kazałam mu iść spać, żeby odpoczywał przed meczem ale był nieugięty. Chłopacy z klubu zawsze mi mówili, że przed meczem ogląda na telefonie tak jak z resztą powiedział nagranie USG. To już weszło w jego rytuał.




Kiedy przyszedł najbardziej wyczekiwany dzień wysłałam Marco po zakupy, bo nie miałam zupełnie nic do zrobienia na obiad. Do mnie przyszła w odwiedziny Melanie. Cieszyła się, że udało jej się zostawić dzieciaki z mężem. Marco nie chciał mnie zostawiać samej ze względu na zbliżający się termin, więc kiedy musiał wyjść chociaż na kilkanaście minut przysyłał zawsze kogoś. Nie mogłam go winić za jego troskę, choć czasem byłam zła, że przesadzał.
Kiedy leżałyśmy obie przed telewizorem poczułam mocny skurcz. Melanie zainterweniowała natychmiastowo. Pobiegła na górę po wyprawkę dzwoniąc jednocześnie do Marco. Pomogła mi pójść do samochodu i kierując niczym kierowca wyścigowy pojechałyśmy pod klinikę. W drodze jeszcze zadzwoniła do mojej ginekolog, więc kiedy tylko stanęłyśmy w progu kliniki cały sztab położniczy już na nas czekał. Niedługo później zjawił się Marco.
Skurcze pojawiały się coraz częściej i były wręcz nie do zniesienia. Kiedy lekarz oznajmiła, że czas urodzić maleństwo o mało nie zemdlałam. Po serii skurczy byłam już wykończona. Marco głaskał mnie uspokajająco po policzku. Zdjął buty i kurtkę i delikatnie mnie przesunął. Poprawiłam delikatnie nogi na stelażu a po chwili poczułam jak Marco siada tuż za mną i kładzie mnie na swój tors.


-Kochanie, damy radę. Razem. –szepnął mi do ucha i je ucałował. –Tyle na niego czekaliśmy. Razem damy radę. Ze wszystkim.
Dzięki tym słowom naprawdę złapałam oddech i lekko się uspokoiłam. Kiedy musiałam przeć zaciskałam dłonie w dłoniach Marco. Ten ocierał krople potu z mojego czoła i dał mi wody do picia. Łzy płynęły mi z okropnego bólu ale myśl, że nasz synek niedługo się pojawi dodawała mi sił. Moje męczarnie trwały prawie trzy godziny.

Dokładnie o szesnastej trzydzieści usłyszałam głośny płacz. Uśmiechnęłam się wycieńczona ale szaleńczo szczęśliwa. Marco chwycił moja twarz i złożył na niej czuły pocałunek. Moja położna potwierdziła, że właśnie na świat przyszedł nasz piękny, duży i zdrowy synek. Pielęgniarka zapytała Marco, czy chce przeciąć pępowinę. On kiwnął pewnie głową i wstał z łóżka delikatnie mnie podtrzymując. Podniósł trochę łóżko, bym była wciąż w tej samej pozycji. Poszedł do pielęgniarki trzymającej naszego szkraba. W jego oczach widziałam bezgraniczną miłość. Widziałam jak podawane są mu nożyczki. Był strasznie dzielny. Zwykle w takich chwilach połowa facetów by zemdlała chociażby na widok krwi.

-Mogę go wziąć na ręce?-zapytał pielęgniarki
-Oczywiście tylko…-powiedziała rozglądając się za moją położną. –O właśnie. –uśmiechnęła się, kiedy lekarka podała jej białą pieluszkę. Patrzyłam jak Marco bierze na ręce naszego synka.
To był pierwszy raz kiedy go zobaczyłam.. I zakochałam się w ułamku sekundy. Był.. piękny. Nasz. Marco podszedł do mnie i usiadł na kawałku łóżka. Wyciągnęłam ręce po małe zawiniątko. Był jeszcze brudny od białej mazi i krwi, jednak był najpiękniejszym dzieckiem świata. Naszym dzieckiem. Moim i Marco.

-Moje małe kochanie..-szepnęłam tuląc go do siebie i ucałowałam go w czoło. Marco podtrzymywał moją rękę asekurując, żeby nic mu się nie stało.
-Nasz synek. Owoc naszej miłości. –powiedział równie cicho do mojego ucha Marco. –Byłaś bardzo dzielna. Jestem z ciebie okropnie dumny. Moja dzielna dziewczynka. –uśmiechnął się i głaskał mnie po włosach cały czas patrzył z czułością na swojego syna.

-Przepraszam państwa, ale muszę zabrać waszego syna na badania.
-Kiedy będzie z powrotem?-zapytałam, kiedy odbierano mi dziecko.
-Pół godziny. Ale proszę odpoczywać. Musi pani odpocząć i nabrać sił. To wasze ostatnie chwile spokoju. –powiedziała z uśmiechem i położyła naszego malucha na szpitalnym łóżeczku z materacem i malutką poduszeczką.

Piętnaście minut później zostałam przewieziona do osobnej sali. Marco na chwilę wyszedł po wodę. Domyśliłam się, żeby woda była pewnie pretekstem, żeby odetchnąć i zacząć trzeźwo myśleć. Został ojcem, nowa rola i zadanie. Był głową rodziny. Wiedziałam, że rozpierała go duma ale na pewno też lekki strach przed tak dużą odpowiedzialnością. Nie miałam żadnych obaw, że cokolwiek może pójść źle. Nawet jeśli nie będzie miał sił zawsze będę przy nim. Zawsze będziemy razem.
Melanie wróciła do domu do dzieci kiedy tylko zjawił się przy mnie jej brat i oczekiwała na jakieś informacje odnośnie przyjścia na świat swojego bratanka.
Kilka minut dotarł do mnie Marco. Przywitał mnie namiętnym buziakiem i podał mi butelkę, z której już sporo wody było wypite. Z moim pragnieniem wypiłam ją do dna.


-Mam jeszcze jedną. Chcesz?
-Na później. Wiesz co z tymi badaniami?
-Cierpliwości. Słyszałaś? Masz odpoczywać. –uśmiechnął się i usiadł na fotelu koło mojego łóżka.
-Dzwoniłeś do kogoś?
-Napisałem do Meli, żeby się nie martwiła. I do rodziców, krótkiego smsa, że zostali dziadkami, bo Melanie by i tak do nich zadzwoniła. Lepiej z pierwszej ręki.
-Wiem. Mogę telefon? Zadzwonię do taty. Chciałabym, żeby przyszedł i poznał jego drugie imię.
-To dobry pomysł. Może sms, co? Nie męcz się.
-Dam radę. Mam więcej sił. A o bólu już nie pamiętam. Jestem szczęśliwa.
Wzięłam telefon Marco i znalazłam w kontaktach tatę. Zrobiłam na głośnik i czekałam z uśmiechem aż odbierze. Mój kochany mąż wziął mnie za rękę i ucałował w miejsce, gdzie znajdowała się obrączka. Kilka sygnałów później usłyszałam wesoły głos taty.

-Cześć Marco, co tam?
-Cześć, mam cię na głośniku, Inga też cię słyszy.-powiedział Marco posyłając mi ciepły uśmiech.
-Cześć tato, co robisz?-zapytałam opierając się o łóżko.
-Ulla poszła na zakupy. Jeszcze nie jedliśmy obiadu. Siedzę sobie przed telewizorem i patrzę na lemury. Ciekawe to to ma życie. A co u was?
-A to nie przeszkadzamy. Masz ciekawe zajęcie, to tam..
-Nie no, mówcie co tam u was.
-Aa, na razie czekamy aż przyniosą nam synka. Jeszcze dziesięć minut nam zostało jak wróci z badań.-powiedział znudzonym głosem Marco i cicho się zaśmiał. Po drugiej stronie zapadła cisza.
-Czekaj, czekaj. Urodziłaś?
-Dwadzieścia minut temu, panie dziadku. Jak chcesz możesz wpaść.
-Jak się czujesz? Jak mały?
-Żyję. Leżę w łóżku i mam siły..Tylko na leżenie. Mały jest prześliczny. I zdrowy przede wszystkim.
-Zaraz wsiadam do samochodu, zgarnę Ullę ze sklepu i na chwilę wpadniemy. Nie będziemy siedzieć długo czasu.
-Pewnie, wpadajcie. Czekamy.


Dosłownie kilka minut później do sali pielęgniarka przyniosła naszego malucha ubranego w błękitne śpioszki w pingwinki i słodką, materiałową czapeczkę. Mogłam go nakarmić dopiero za godzinę. I chwała Bogu, bo piersi mnie bolały niemiłosiernie. Marco od razu wyjął naszego synka z łóżeczka i podał mi go. Patrzył na mnie swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Wystawiał do mnie swoje małe rączki, a ja podałam mu palec, który od razu uścisnął. Uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam na Marco. Usiadł koło mnie i objął mnie ramieniem, a drugą ręką głaskał swojego syna po główce.

-Tak bardzo was kocham. Jestem najszczęśliwszym facetem pod słońcem. I jestem ojcem. Uwielbiam to uczucie.
-Zobacz, uśmiecha się. –szepnęłam wciąż obserwując malca. Jego uśmiech udzielił się nam obojgu.
-Czekaj, zrobię wam zdjęcie. –powiedział Marco i wyjął swój telefon. Zdjęcie zostało ustawione na tapetę Marco, a także rozesłał je do większości piłkarzy Borussii i rodziny.
Przez kolejne dziesięć minut mówiliśmy jak najęci o byle sprawach do naszego synka. On patrzył zaciekawiony na naszą dwójkę i cały czas się śmiał sprawiając nam tym furę radości.

Kwadrans później usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Wychyliła się zza nich Ulla trzymająca w rękach duży bukiet kwiatów. Za nią dumnie kroczył tata.

-Cześć.-uśmiechnęłam się na ich widok.
-Czeeść, śpi?-szepnęła mama wskazując na malucha.
-Nie, dokazywał, trochę się zmęczył. Myślę, że niedługo zaśnie.-powiedziałam spoglądając na synka.
-Kwiaty dla ciebie. Masz jakiś wazon albo kubek, żebym mogła je włożyć?
-Dziękuję wam, są piękne, ale zupełnie nie wiem, gdzie mogę znaleźć wazon. Możesz poszperać po szafkach jak ci się chce.
-Aj tam, później. Położę na szafce. Najpierw chcę zobaczyć mojego wnuczka. –uśmiechnęła się i poszła do szafki naprzeciw łóżka. W tym samym czasie podszedł do nas tata i popatrzył na dziecko z ogromną miłością.

-Tato, poznaj swojego wnuka. Maximilian Jürgen Reus. –powiedziałam patrząc na reakcję taty. Usiadł po drugiej stronie łóżka i pocałował mnie w głowę. Po jego policzku popłynęła jedna łezka. –Ja mam imię po babci, a mój synek będzie miał po swoim dziadku. Uważam, że to dobry wybór. To imię kojarzy mi się z siłą, odwagą, wytrwałością i dobrocią.
-Nie wiem co mam wam teraz powiedzieć. Rozbroiliście mnie na całej linii. –powiedział wycierając łzy
-Chcesz go potrzymać?
-Mogę?
-Oczywiście.-powiedziałam i podałam mu mojego maluszka. Wziął go w objęcia i ucałował w małą rączkę. Ulla podeszła do niego i położyła dłoń na jego ramieniu, a palcem pogładziła delikatnie malucha po brzuszku. W tej samej chwili do pokoju zapukali rodzice Marco.

-Jeny, za dużo osób czy możemy jeszcze?-zapytała z uśmiechem Manuela.
-Wejdźcie, ale mały zasypia a ja chcę go jeszcze nakarmić. -powiedział Marco lekko naburmuszony, że zabrano mu dziecko z pola widzenia. Wstał z miejsca i podszedł do moich rodziców, żeby dalej go obserwować. Jego oczy mieniły się. On cały emanował jednym wielkim szczęściem.

-Tylko chwileczka. –uśmiechnął się Thomas i podeszli oboje do moich rodziców zobaczyć wnuka.
-Mały prezent z rzeczami dla dziecka. –powiedziała mama Marco i położyła pakunek koło kwiatów.
-Dziękujemy. –uśmiechnęłam się, a Marco chwycił moją dłoń i uścisnął mocno w swojej. Nasz synek tym czasem podbijał serca swoich dziadków. Cała czwórka się nad nim rozpływała. Mały wziął palec taty i lekko przygryzł go swoimi dziąsłami, co wywołało śmiech i wszystkich zebranych. Nagle zaczął się niespokojnie wiercić. Tata oddał mi go a ja przytuliłam do siebie i głaskałam po główce.

-Mały jest chyba głodny, to lepiej uciekamy. –powiedziała Ulla i raz jeszcze spojrzała z uśmiechem na swojego wnuczka.
-Ile w ogóle punktów?
-Thomas! Zawsze musisz być lekarzem?-upomniała go Manuela śmiejąc się
-Oj tam, zwykle tak się pytą. Dziesięć punktów, trzy tysiące trzysta gram i pięćdziesiąt centymetrów.
-Marco też miał taką wagę. Identyczną.-uśmiechnęła się Manuela łapiąc za rękę swojego męża. –Jest do niego strasznie podobny, pamiętasz Thomas? Musimy potem porównać zdjęcia.
-Kształt oczu ma po Indze. –stwierdziła z przekonaniem mama. Tata zaśmiał się do Thomasa i pokręcił z niedowierzaniem głową.
-Zabieramy stąd nasze żony bo jeszcze dostaniemy od nich zakaz odwiedzin dziecka.
-Prawda!-przytaknął ze śmiechem tata Marco. Wszyscy jeszcze raz nam pogratulowali i zrobili zdjęcia. Kiedy za nimi drzwi się zamknęły mój mąż teatralnie odetchnął z ulgą i się roześmiał.


-Typowi dziadkowie. –zaśmiałam się i rozpięłam piżamę, żeby nakarmić synka. Mały od razu złapał swoimi małymi rączkami moją pierś i zaczął łapczywie ssać mleko. Marco patrzył na mnie z czułością.
-Młody wie, co dobre. Ma dobry gust. –szepnął mi do ucha i delikatnie przygryzł jego płatek.
-Ty. Ja rozumiem, że przez ostatni miesiąc miałeś odwyk, z resztą na własne życzenie, który cię czeka także przez najbliższy czas.
-Żaden odwyk i żadnego odwyku nie będzie. To była tylko moja dobra wola.
-Muszę najpierw dojść do siebie…
-Wiesz przecież, że jak potrzeba, to zawsze pomogę ci dojść.
-Nie przy dziecku!-warknęłam a po chwili się cicho zaśmiałam. Mały zaczął powoli zasypiać, więc lekko pogłaskałam go po policzku, żeby wrócił do jedzenia. –Wiesz dobrze, że nie o to chodzi. Muszę ćwiczyć. Przytyłam i to dużo. Moje ciało zostawia wiele do życzenia i..
-Kochanie. Kocham twoje ciało takie jakie jest. Nie ma dla mnie znaczenia czy jesteś gruba, chuda czy może masz sto oponek. Kocham cię taką jaką jesteś.
-Nawet jeśli ci uwierzę, to ja sama chcę się czuć komfortowo. I na co dzień i w łóżku. Co najmniej miesiąc na siłowni…
-Dwa tygodnie. Będziesz ćwiczyła ze mną.
-Nie dam rady w dwa tygodnie. Mamy poza tym małe dziecko..
-Dziecko też śpi. Ja jestem surowym trenerem i nie będzie zmiłuj. Nie będziesz miała taryf ulgowych ale będą efekty.
-Niech ci będzie. Jeśli nie będzie efektu w dwa tygodnie idę do siłowni i wykupuję sobie prywatnego trenera mega przystojnego, opalonego latynosa.
-Dwa tygodnie wystarczą. –stwierdził z przekąsem i musnął lekko moje usta. Max już skończył jeść.
Podałam go Marco, żeby go trochę ponosił. Wzięłam jego telefon i zobaczyłam pełno odpowiedzi i gratulacji. Szukałam jednej-od mojego braciszka.

„Kawał chłopaka, gratulacje! Ucałuj Gusię i Maxa od wujka Mario i powiedz mu, że mam dla niego kandydatkę na żonę. Jutro wpadniemy! xoxo”

-Mario swata naszego syna z Lili.
-Chyba śni. Reus i Götze-te rody się nie zejdą. Nigdy w życiu, niech zapomni.
-Jutro przyjadą.
-Zamkniemy się od środka, prawda mały?-zapytał Marco naszego malca, któremu właśnie się odbiło. –Potwierdził, słyszałaś?
-Tak tak. Daj go mi jeszcze na chwilę. Potrzymam go póki nie zaśnie.
Max zasnął niedługo potem. Marco włożył go do łóżeczka i przyszedł do mnie. Lekko się przesunęłam, by mógł położyć się tuż koło mnie. Całą tróją zasnęliśmy. Taka zgrana rodzina.



❤❤❤





-Byłaś u lekarza?-zapytał podbiegając przebrany do mnie Marco. Pogratulować-przebrał się i wziął prysznic w kosmicznie szybkim tempie. Pocałował mnie i położył rękę na zaokrąglonym brzuchu.
-Byłam. Znowu mam wideo. Tylko z Sophie stanąłeś na wysokości zadania.-pogroziłam mu palcem i się roześmiałam.
-Nie mogliśmy przełożyć wizyty, bo bierze urlop a ty zgodziłaś się na to. Musiałem być na meczu.
-Wiem, tylko się droczę. Szkoda, że nie byłam od początku.
-To takie straszne, przegapiłaś dziesięć minut.-powiedział poważnie, a po chwili posłał mi swój uroczy uśmiech. –Jak dziecko? Wszystko w porządku?
-W najlepszym.
-A płeć?-zapytał ciekawy. Jego oczy błyszczały ze szczęścia. Wiedziałam, że kochał nasze dzieciaki i cieszył się, że będziemy mieli kolejne, choć była to zupełna niespodzianka. Jak Max. Sophie była jedynie zaplanowana. Reus potrafi.
-Chłopiec.-powiedziałam a na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech.
-Czyli jednak Max wygrał zakład z Sophie. Chyba nasza królewna jakoś to przeżyje, że…
-I dziewczynka. –przerwałam mu. Na chwilę go zatkało.
-Bliźniaki.-stwierdził..a może zapytał. Kiwnęłam głową i oboje się głośno roześmialiśmy.
-Oboje dzieci będzie zadowolonych. Pytanie, czy my sobie poradzimy?-zapytałam spod przymrużonych powiek.
-Aniele.. My mamy sobie nie poradzić? My? Ogarnęliśmy dwójkę urwisów, które są najwspanialszymi dzieciakami na świecie, to damy radę jeszcze z dwójką. Max chce psa.
-Nie zgadzam się.

-Mamooo! Kupmy psa!-mały usłyszał i podbiegł do nas. Marco zdjął mu czapkę i potargał nienagannie ułożone włosy. Żelem. Kolejne podobieństwa, choć chyba coś zaczęło iść w złą stronę. Już na męża czekam pod łazienką z dwadzieścia minut nim dopieści fryzurę, a teraz jeszcze syn?
-Kochanie. Będziesz miał jeszcze dwoje rodzeństwa i nie będziemy mieli wystarczająco dla psa.
-Ale jak kupimy szczeniaczka to podrośnie zanim pojawi się rodzeństwo. I go wychowam. Będzie z nami chodził na spacery, prawda tato?-powiedział słodkim głosem. Marco uśmiechnął się jedynie nie zwracając uwagi na gromiące spojrzenie i kiwnął potakująco głową.
-Widzisz mamo?
-A będziesz się zajmował siostrą i bratem?
-Będzie brat? Ale super! Sophie! Będziemy mieli siostrę i brata!-pobiegł do siostry siedzącej na kolanach Ulli. Ta spojrzała na nas z uśmiechem dowiadując się zapewne w tym samym momencie, że będzie miała jeszcze dwójkę wnuków.


-Słuchaj Reus. –odeszłam chwilę na bok z Marco i objęłam go w pasie. –Popraw mnie, jeśli źle mówię. Mamy dwójkę dzieci. Czwórkę za cztery miesiące. Mamy kota… Dwa koty.
-Ciesz się, że dwójkę maluchów Kloppsika oddaliśmy Ulli.
-Chcesz mieć psa.. A! I jeszcze ty. Kto ogarnia dom? Ja. Będę miała do ogarnięcia piątkę ludzi i trójkę zwierząt.
-Teraz ty posłuchaj, Reus.-powiedział z czułością i uśmiechnął się szeroko.- Pies będzie w budzie w ogrodzie. Tam będzie biegał. Jak się urodzą bliźniaki będzie jesień, więc możemy iść z wózkiem i smyczą. Max ma rację, wytresujemy szczeniaka i nie będzie robił problemów. Jesienią Max idzie do zerówki a Sophie do przedszkola. Nie chcę nic mówić, ale pomagam ci jak tylko mogę i przy dzieciakach i kotach. Kloppsik odkąd wzięliśmy ślub na mnie w ogóle nie syczy i nawet mu przycinam pazury. Puszce też obcinam pazury, ale to głównie Sophie ją dręczy i pudruje twoimi kosmetykami…
-Dobrze! Weźmy już tego psa. Mieszkam w wariatkowie.
-Kocham cię. –roześmiał się Marco i podniósł mnie do góry i zaczął kręcić dookoła siebie.
Przytuliłam go do siebie i pocałowałam w policzek. Spojrzeliśmy na boisko, gdzie tata kończył swój samotny bieg, a kibice skandowali w podziękowaniu jego imię.

-Mamo, mogę pójść do dziadka?-zapytał Max poprawiając swoją czapkę.
-A weźmiesz siostrę ze sobą? Tylko za rękę.
-Dobrze. A co z psem?
-Ehh… Pojedziemy do schroniska jak wyjedziemy ze stadionu.
-Tak! Tak! Kocham was najbardziej na świecie! –pisnął i rzucił się nam w ramiona. Marco pocałował go w czoło a ja kucnęłam i przytuliłam do siebie .
-Ale będziesz się zajmował pieskiem, tak? To bardzo duży obowiązek.
-Wiem mamo. Dam radę, będzie ze mną chodził na treningi.
-Dobra, dobra. Już leć do dziadka.

Oparłam się o tors mojego męża i patrzyłam jak nasze dzieci biegną razem do mojego taty. Kiedy  się zorientował, że biegnie do niego dwoje ukochanych wnuków uśmiechnął się szeroko w ich stronę ocierając łzy. Kucnął i oboje wziął na ręce i dał im po buziaku w policzek. Nasze dzieciaki w mgnieniu oka skradły mu show, kiedy zaczęli do wszystkich machać. To są artyści. 


-Ciebie też tak kiedyś będą żegnać. –uśmiechnęłam się szeroko do Marco. Ten tylko przewrócił oczami.
-Trzydzieści dwa lata to nie aż taka starość. Jeszcze cztery.
-Kto takiego starego będzie chciał?
-Ty będziesz mnie chciała. Zarząd BVB to już w ogóle za mną szaleje.
-Masz romans z zarządem?
-Żeby tylko.-prychnął i roześmiał się po chwili. –Jesteś znacznie atrakcyjniejsza od zarządu. Lepsza w kuchni, w sypialni… W ogóle.
-Jesteś koszmarny. –dałam mu kuksańca w bok i roześmialiśmy się oboje. Chwilę później dołączył do nas Mario z Lilianą. Dziewczynka była rok starsza od Maxa, ale była naprawdę dojrzała i piękna. Podobna do swojej mamy ale też miała sporo po Mario. Była częstym gościem u nas w domu, jednak bawiła się z Sophie, a z Maxem zawsze się przedrzeźniali i wzajemnie oskarżali. Nie mieliśmy czasem sił na tę dwójkę. Mario się śmiał, że przypominają początki moje i Marco, jednak mój mąż w dalszym ciągu miał odmienne zdanie na ten temat i to się raczej nie zmieni. Chociaż Ann, już żona Mario, była także w zaawansowanej ciąży i razem z Mario już za miesiąc mieli powitać na świecie swoje drugie dziecko-tym razem synka. Między Marco i Mario także jest różnica wieku, więc może w Borussii za kilkanaście lat pojawi się kolejny duet Götzeus?


-Jak ich nazwiemy?
-Wymyślimy coś. Ale wiem jedno. Tym razem to ja na poród naturalny to się nie piszę. Uwielbiam sobie przypominać pierwszy krzyk Sophie i Maxa ale... Tym razem podziękuję, z całym szacunkiem i miłością do naszych dzieci.
-Załatwię ci cesarkę. –zaśmiał się Marco i pocałował mnie w szyję.
-Jestem najszczęśliwsza na świecie. Z każdym dniem dziękuję Bogu za to, że mam ciebie, was. Że jesteś przy mnie. Wytrzymujesz ze mną. –uśmiechnęłam się i przytuliłam się do niego.
-To ja jestem najszczęśliwszy. Nie wyobrażałem sobie nigdy, że będę mieć tak fantastyczną żonę i czwórkę dzieciaków. To jest ponad moimi najśmielszymi wyobrażeniami.
-Więcej dzieci nie rodzę.
-Nie bądź tego taka pewna. –wyszczerzył się uśmiechając
-Z tobą nic nie mogę przewidzieć. Nawet własnego potomstwa.
-Tacy już jesteśmy.
-I nic tego nie zmieni.
-Bo zbyt bardzo cię kocham. –powiedział pewnie i znów mnie pocałował tym razem głębiej, namiętniej.
Tak, że jak zwykle musiały się pode mną ugiąć nogi. Prawie sześć lat małżeństwa a czuję się jak za pierwszym razem, szalenie zakochana.
Kilka chwil później usłyszeliśmy głośne „Blee” naszych dzieci.
Stały razem ze swoim dziadkiem. Marco wziął Sophie na ręce i pocałował ją w policzek a ona ufnie wtuliła się w jego szyję ziewając. Ja przytuliłam do siebie Maxa, który z ciekawością położył ręce na brzuchu i próbował wyczuć, gdzie bliźniaki kopią.

-Mamoo…
-Tak słońce?
-A skąd się wzięły dzieci w twoim brzuszku?-zapytał ciekawie a ja od razu spojrzałam na Marco, który roześmiał się najwidoczniej widząc wyraz mojej twarzy.
-A wiesz? Może poleć zapytać wujka Mario a ja muszę porozmawiać z dziadkiem, bo jeszcze nic nie wie o piesku.
-Dobrze! –powiedział i ruszył w kierunku Götze.
-Synku!-zawołał za nim Marco. –Pójdź lepiej do Kuby, Mario jest zajęty teraz, bo idzie gdzieś z Lili, czy coś takiego..
-Okej!-zawołał i zniknął w tunelu Iduny. Swoją drogą znał już ten stadion jak własną kieszeń, więc nie musieliśmy się nawet martwić, czy się zgubi. Potrafił nawet pokazywać drogę kibicom.
-Nie będzie mi Götze dzieci spaczał. –westchnął blondyn spoglądając już na śpiącą na jego ramieniu niczym suseł córkę.
-Marco.-upomniałam go śmiejąc się.
-Nie i koniec. Jedziemy po psa. A potem zabieram was na weekend w domku nad jeziorem.
-Mówiłam już, że żyję w wariatkowie?
-Tak. Ale to kochasz.
-Tak. To spełnienie moich marzeń.






❤❤❤



The biggest adventure you can take

is to live your dreams...


❤❤❤





Autorka płakała jak pisała…
Naprawdę nie wiem co mam tu na koniec napisać. Za nami wszystkimi 17 miesięcy tego opowiadania. Wiem, że wiele z was związało się z tym blogiem jak ja. Nie wiem jak poradzę sobie na mojej „emeryturze” bez Ingi i Marco, a co dopiero w szkole… Pokochałam fikcyjne postacie, i może i jestem głupia ale będzie mi ich szalenie brakować. I nie tylko głównych bohaterów ale i całej reszty…

Co o samym blogu? Jestem szalenie dumna. Jestem świadoma, że były jego wzloty i upadki, czytając jeszcze niektóre rozdziały chciałabym się schować, ale... Wiem, że wiele jest błędów, wiele zawaliłam z mojej strony i jestem tego świadoma. Planowałam zakończyć go wcześniej, wyszło jak wyszło dlatego zależało mi na czasie... Przykro mi jeśli nie spełniłam Waszych oczekiwań.

Jestem przeeszczęśliwa, że udało nam się dobrnąć do:
  •     Prawie 140.000 wyświetleń
  •      38 obserwacji
  •      4 nominacje do Liebster Award

W sumie to tylko liczby. Wiem jednak, że za nimi kryją się wyjątkowe osoby, które mi towarzyszyły przez ten cały czas. Nie ważne nawet czy od samego początku czy od tygodnia.
Bez was tego bloga by nie było!
Dziękuję za każde ciepłe słowo w komentarzu, motywację. Wiele razy doprowadziliście mnie nimi do łez, zawsze do uśmiechu. Cieszyłam się jak dziecko widząc zawsze o ten jeden więcej.
Dziękuję, że byliście wspieraliście. Każdy, naprawdę każdy.

Pozwólcie jeszcze, że tak trochę wyróżnię trzy niesamowite dziewczyny… Miliard razy bym już usunęła to opowiadanie, gdyby nie Wy.

Karolina- Za to, że byłaś, jesteś i mam nadzieję, że będziesz. Wiem, że pewnie teraz ci się łezka w oku kręci tak samo jak mnie. Nie uwierzę, jeśli zaprzeczysz..Byłaś od samego początku i to do samego końca. Nie tylko jako "zwykła"czytelniczka.. Jesteś wspaniałą osobą! Jedna prośba-wysyłaj mi dalej linki do meczy bo jestem czasem naprawdę ułomna:))

Monika-Pierwsze co mi przychodzi to-UCZ MNIE, UCZ MNIE, GENIUSZU Dziękuję ci za każde słowa wsparcia, za te nasze międzykrajowe „trudne sprawy i rozterki”. Może bym ci i ich nie życzyła ale kurde.. Miej dalej, żeby było ciekawie w tym życiu:) Wracaj do blogów, muszę mieć coś do czytania zamiast lektur jak nie będę już pisać;) Bo jak nie…:)

 Zuza- Chyba aż polubiłam Kombii;) Nigdy nie było ściemy, tyko prawda, sama prawda i tylko prawda! :) Dzięki za podprogowe hejty, wyrażanie niezadowolenia, wirtualne kopniaki i groźby. (teraz właśnie inni myślą, że jesteś tyranką:) Nie ma za co. Reklama to tylko u mnie!) Ale czasem naprawdę tego potrzebowałam. Jesteś naprawdę świetną osobą i bardzo się cieszę, że cię poznałam. Mogę być ciocią Emily? Stalking czas start! Za wszystko



A także Wam komentującym i obserwującym

Julia.Reus, Reusowa, Aleksandra Lewandowska, Ola Maślak, Wiktoria Reus, Dominika Latek, Weronika Müller, Mańka, Airotkiw, Kolorowa Biel, Marcela siema, Madzix, SG, Agata S, Kinguś 11, Ewi Borussen, Misi Martaa, Dziewczyna z przyszłością lub nie liczy się to co teraz jest, Gabriela Kopacz-Małek, tosia mm, Dreamcather, PszczółkaEmma, Królowa Internetu, Anette 15, zuza200107, Księżniczka Reus’a, Bleisiv, Grzeszczocholiczka, Nina Gotze, Monika Tarnopolska, mija lewtak, Klaudia, Klaudia Reus, Fanatyczka BL, princess ;xx, Angelika Kaim, love angel, Kamoncikowa Kali, Karolina Włodarczyk, naivy, Kasia Góral, Aga, Black Angel, margaret, Klaudia Kurpiel, Lila Olimpia, assipy, Lukrowane Jabłko, Bemore, Madziuu45, Wiktoria Airotkiw, Weronika Osman, Agata xxx, Zuza Gniazdowska, Footballove, fulmine, ewa g, Kawa Inka, heavenly mouth, Jagoda Piszczek., Agnieszka Liszka, Ania Reus, nana, Paulina Götze, Dark Shadow, Kayile Dreamer, Julita Szremska, Oliwia Lewaa, Made lainee, Agucha, Culé and Borusse, Dorota Z,  Paulina W, nataliadabi, Natalia Kaiser, Ola Kotkiewicz, Nieznana 782, wiktoria rogowska, Ewa Cygan….
(ALE WAS DUŻO!:) ) (jeśli jest ktoś kogo pominęłam to bardzo przepraszam,(możesz się upomnieć w komentarzu o dopisanie:) )


Oraz tym, którzy się nie ujawniali ale byli i wiernie czytali.


Chyba zaraz ta notka będzie dłuższa od samego epilogu:)
Mam nadzieję, że tym opowiadaniem udało mi się choć raz komuś poprawić humor, że też się „zaprzyjaźniliście” z bohaterami...

Była to dla mnie niesamowita przygoda, dla której byłam nawet w stanie zawalać sprawdziany..:) Na razie twórcza emerytura. Przede mną bardzo intensywny rok nauki. Nie mówię jednak, że nie wrócę. Nauczyłam się nigdy nie mówić nigdy, bo wiem, że życie pisze przeróżne scenariusze. Jak coś-pojawi się tu na pewno notka. Nie uciekam z bloggera-czytam dalej Wasze blogi, zawsze możecie zostawiać informacje w zakładce.


OGROMNE „DZIĘKUJĘ” POSYŁAM W WASZĄ STRONĘ.


 Ps. Skomentuujcie ten ostatni post co myślicie i o ich losach i całokształcie, bo jestem szalenie ciekawa Bardzo miło będzie je czytać.

Ściskam was bardzo, bardzo mocno!
Oliwia.






sobota, 10 września 2016

Siedemdziesiąt trzy.


Budzik z telefonu Marco obudził nas oboje. Mogliśmy udawać oboje jak bardzo nas to nie obchodzi oraz, że śpimy. Wzięłam głęboki oddech i przewróciłam się na bok. Nie mogłam też wstać, bo uniemożliwiały mi to silne ramiona męża. Hałaśliwy dzwonek budzika ucichł. Zapewne musiała włączyć się drzemka. Rozejrzałam się po naszej sypialni. Mimo zasłon słońce wpadało do nas jeszcze bardziej podsycając urok tego wnętrza. Wiedziałam już, że to będzie ulubione miejsce w domu. Nie tylko ze wzgląd na mojego męża, mnie i łózko... Kochałam to trio, ale choćby sam wypoczynek i czytanie książki na małym balkoniku. Makijaż codziennie rano przy drewnianej toaletce pomalowanej na biało i zerkanie do trzech skrzynek. Ze zdjęciami, listem babci i listem zaręczynowym od Marco. Dopiero teraz zauważyłam, że na parapecie stał prawie identyczny słonik, co dostałam od starszej kobiety w Malezji. Prawie, bo miał bladożółty kolor, a mój był brązowy. Miał też innego kształtu małe ozdobne lustereczka ale kształt i wielkość były identyczne. Nie byłam przekonana, ale gdybym postawiła obok mojego ich trąby by się splotły. Musiałabym znaleźć mojego i sprawdzić. Może faktycznie słoniki zwiastowały przeznaczenie i wielką miłość? 

Moje przeznaczenie mruknęło pod nosem i przysunęło się bliżej mnie. Budzik ponownie się włączył. Wdrapałam się na blondyna i kładąc się na nim i wyciągnęłam rękę po jego telefon. Wreszcie cisza. Kiedy chciałam przewrócić się na swoje miejsce zatrzymały mnie ręce Marco, które oplotły mnie ciasno tak, że każdym milimetrem ciała czułam jego. 


-Mmm…-mruknął zanurzając nos między moimi piersiami. -Moje ulubione. -dodał, co spowodowało mój śmiech. 
-Spróbowałbyś mieć inne ulubione.
-Nie chcę innych. Te są tylko moje, najpiękniejsze.-oznajmił z uroczą poranną chrypką. Oderwał się od mojego biustu uprzednio składając na nim pocałunek a potem jeszcze ucałował mnie w skroń. Wyglądał naprawdę uroczo. Rozczochrane na wszystkie strony blond włosy lekko posklejane od żelu z wczoraj i ten słodki uśmiech. 

-Czuję płatki róż na twoich plecach. -powiedział głaszcząc mnie lekko zahaczając palcami o płatki kwiatów, które pod jego dotykiem zaczęły się turlać. 
-Yhym... Nie chcę przerywać, ale trzeba wstać. 
-Ja już stoję. Nie mów, że nie czujesz.
-Przestań!-pisnęłam zakrywając twarz w zagłębieniu jego szyi.
-To urocze jak czasem się zawstydzasz. I uwielbiam twoje rumieńce. 
-Mówię poważnie.
-Ja też.
-Chodzi mi o to, że spóźnimy się na samolot. Miałam w planach zjeść jeszcze śniadanie.
-Nie zdążymy. Zjemy w samolocie. -oświadczył i wpił mi się w usta. -Dzień dobry, żono. 
-Dzień dobry mężu. Musimy się ubrać.
-Może najpierw wspólny prysznic? 
-Ja już wiem jak nasze wspólne prysznice się kończą.
-Najlepiej na świecie. 
-Może i tak ale nie wiem czy jesteś świadom jak bardzo mnie wymęczyłeś i jak bardzo wszystko mnie boli. Celibat trzeba zrobić.
-Zapomnij. Nie po to jedziemy w podróż, żeby uprawiać celibat. Jadę tam uprawiać coś innego.
-Turystykę chyba. -zaśmiałam się patrząc w jego iskrzące, zielone oczy. Pisnęłam ze śmiechem, kiedy poczułam mocnego klapsa. Wyrwałam się z jego uścisku, wstałam z łóżka i włożyłam na siebie króciutki, jedwabny, prawie przezroczysty szlafroczek sięgający mi ledwo do uda. 


-Idę się przebrać. Tobie też radzę. Samemu, beze mnie. -wycelowałam w niego palcem, kiedy byłam już przy drzwiach garderoby. Kiwnął głową obserwując mnie wnikliwie. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, a kiedy miałam wejść do środka usłyszałam jego krzyk.
-Poczekaj! -zerwał się nagle z łóżka i podbiegł do mnie w zastraszająco szybkim tempie. Przytulił mnie mocno do siebie i położył głowę na moim ramieniu. Czy to nie ja powinnam mieć wahania nastrojów? Niepewnie położyłam dłonie na jego nagich plecach i czekałam, aż cokolwiek powie. 
-Przepraszam. -szepnął nie zmieniając swojej pozycji.
-Nie masz za co, tak mi się wydaje. Nie jestem na ciebie za nic zła. 
-Nie wiem, może powinienem być bardziej delikatny?
-W nocy czy teraz rano?
-Oczywiście, że teraz rano. Za noc w życiu cię nie przeproszę. Bo nie mam z resztą za co.
-Kocham cię. Masz swoje wady...
-Nie mam.
-Masz i oboje o nich wiemy. -uśmiechnęłam się podnosząc jego głowę tak, żeby mieć na wprost jego oczy. -Ale je akceptuję i kocham, bo mam je w pakiecie razem z tobą. Wiem, że też mnie akceptujesz jaką jestem, choć chcę się zmieniać przy tobie tylko na lepsze.
-Ja też się postaram. Na pewno wszystko dobrze? Mam jakieś takie poczucie, że...
-Że?
-Właściwie nie wiem. Chodźmy się ubrać. -z uśmiechem cmoknął mnie w nos. Ciekawiło mnie naprawdę to przeczucie. Może miał to samo co ja?
-Ty zwłaszcza powinieneś się ubrać a nie biegasz jak cię Pan Bóg stworzył. 
-Jestem u siebie.
-Musisz nauczyć się żyć ze współlokatorką.
-I mam uwierzyć, że nie podoba ci się taki widok? Kochanie, szalejesz za nim.
-Nie zdążymy zaraz na samolot. Pospiesz się jeśli lecisz ze mną. -uśmiechnęłam się i po chwili zniknęłam w garderobie.

-Co mam założyć?-zapytałam stojąc przed otwartą szafą. On ucałował mnie w kark i podszedł do półki ze swoimi rzeczami i wyciągnął jeansowe spodenki przed kolano i błękitny t-shirt.
-Coś, w czym dobrze ci się będzie dobrze leciało. Możesz dres.
-Może mi być w nim zbyt ciepło.
-Może. Getry?
-Właśnie o nich pomyślałam, dzięki. –uśmiechnęłam i się i musnęłam go w usta.


Takim sposobem wybrałam biały t-shirt z napisami, krótkie getry za kolano i czarne Covnersy. W samolocie zawsze mogłam zdjąć i zostać w skarpetkach. Pościeliłam szybko łóżko i położyłam na nim moją ślubną sukienkę. Jeszcze nie myślałam czy ją zostawić, czy może oddać na jakąś charytatywną aukcję? Poszłam do łazienki się przebrać i spróbować uczesać włosy.
Kiedy wychodziłam Marco akurat wyprowadzał nasze bagaże.

-Dorzuciłem do twojej walizki jeszcze kilka rzeczy, bo wzięłaś naprawdę mało. –uśmiechnął się –Zniosę na dół, zamówię taksówkę.
-Tylko pomaluję rzęsy… Kurcze, nie. Spakowałam tusz do walizki.
-Nie krzycz, ale w szafce w toaletce masz jakieś kosmetyki, kupiłem jak kiedyś byłem z Yvonne na zakupach.
-Dzięki.-powiedziałam z uśmiechem i podeszłam do szuflady, w której leżał tusz ale także pełno innych bibelotów koło niego. Kochany. Nawet o tym nie pomyślałam.

Poszłam szybko do łazienki pomalować rzęsy żeby nie przedłużać. Zbiegłam szybko po schodach zabierając z komody na dole torebkę i wyszłam przed dom, gdzie czekał na mnie Marco. Zamknął wszystkie drzwi, sprawdził garaż i wyszliśmy przed bramę czekając na taksówkę.

Na lotnisku wręcz wbiegliśmy na odprawę. Stanęliśmy w kolejce z walizkami. Przed nami stała pani z synkiem. Miał może cztery lata? Mógł być rówieśnikiem Nico. Nie mówił nic mamie lecz stał wpatrzony w Marco jak w święty obrazek. Mój mąż tego nie zauważył, ponieważ szukał wszystkich potrzebnych dokumentów i biletów w kieszeniach.

-Mogę mieć do ciebie prośbę?-zapytałam go wsuwając dłoń w tylną kieszeń jego spodni.
-Yhyym. Już się boję. –uśmiechnął się szeroko patrząc na mnie z czułością.
-Pogadasz z tym małym? Nie spuszcza z ciebie wzroku odkąd tu przyszliśmy. Chyba cię lubi. –powiedziałam pokazując na chłopca. On pod jego spojrzeniem lekko się speszył i podszedł bliżej do mamy.

-Cześć, lubisz piłkę nożną, co?-ukucnął koło niego blondyn. Chłopiec się rozpromienił i podszedł do niego bliżej.
-Tylko Borussię. –powiedział jeszcze niepewnie. W tym samym momencie jego mama zorientowała się, że jej syn z kimś rozmawia jednak kiedy zobaczyła z kim była trochę zaskoczona.
-Greg, synku, nie zaczepiaj, to nieładnie.
-To ja zaczepiłem. –posłał kobiecie swój czarujący uśmiech i zrobił słynne maślane oczka. To działało na wszystkie kobiety.. I to mnie przerażało.
-A wyście wzięli ślub wczoraj? Tata pokazał mi wasze zdjęcie.
-Zgadza się.-potwierdziłam.
-No to.. Mogę z wami zdjęcie?- Chłopiec był niesamowity. Miałam aż łzy ze śmiechu w kącikach oczu. Marco też cały czas się uśmiechał.
-To nie ładnie tak się narzucać..-ponownie wkroczyła brunetka
-I tak tu stoimy i tak, czasu więc nie zabiera.-uśmiechnął się Marco i wziął małego na ręce. Ten pisnął radośnie i objął go za szyję rękami. I gdzie ta nieśmiałość? Dołączyłam do nich kładąc dłoń na Marco plecach zahaczając palec o szlufkę jego jeansowych spodenek. Mama chłopca wyjęła szybko telefon i zrobiła nam zdjęcia. Kiedy już przyszła na nich kolej chłopiec został poproszony przez jego mamę o przypilnowanie ich walizek. Zamyślił się chwilę aż w końcu podszedł do nas zadzierając wysoko głowę.

-Chciałbym jeszcze autograf. –oświadczył. Jego pewny i dorosły ton mnie rozkładał na łopatki.
-Masz coś?-zapytał mnie Marco i zaczął rozglądać się za czymś na czym można będzie złożyć autograf. Znalazłam w torebce notes. Wyrwałam z niego kartkę w linię i podałam mojemu mężowi. Akurat przyszła nasza kolej. Marco podał nasze bilety, a chłopiec zatrzymał swoją rodzicielkę jeszcze na chwilę. Podałam Marco długopis, którym złożył na kartce papieru autograf z dedykacją dla Grega. Kiedy mu podał młody spojrzał na nią z błyszczącymi oczami. Błysk jednak po chwili zgasł.

-A twój?-zwrócił się do mnie wskazując na mnie paluszkiem. Wzięłam od Marco długopis i ukucnęłam zabierając kartkę, żeby położyć ją sobie na nodze i dopisać własne imię i nazwisko. Pożegnaliśmy się z chłopcem i jego mamą. Był naprawdę uroczy w swojej bezpośredniości.

Poszliśmy na odprawę, Marco położył nasze walizki na specjalnej taśmie, która zabrała je do samolotu, a my już po kilku minutach mogliśmy przejść szklanym tunelem i wejść na pokład. 


Na samym wejściu przywitała nas stewardessa uśmiechając się firmowo jednocześnie robiąc maślane oczy do mojego męża. Mnie zupełnie przestała zauważać. Mimo, że obejmowałam już go ręką z tyłu musiałam też dołączyć drugą, z przodu. Złapałam nią też za jego dłoń i splotłam nasze palce tak, żeby przeurocza pani zauważyła błyszczącą obrączkę na jego palcu. Marco podając jej bilety spojrzał się na mnie rozbawionym wzrokiem. Chwilę później nachylił się i złożył na moich ustach soczystego i głośnego buziaka. Byłam usatysfakcjonowana.
Stewardessa najwyraźniej się zagotowała. Odchrząknęła i oznajmiła, że zaprowadzi nas na nasze miejsca. Była to pierwsza klasa. Miejsca wyglądały bardzo elegancko i było tam naprawdę dużo przestrzeni. Nasze miejsca były jako drugie w lewym rzędzie. Miałam sporo przestrzeni, żeby rozłożyć nogi i oprzeć o drążek za siedzeniami z przodu. Ucieszyło mnie, kiedy zobaczyłam, że poprzeczkę między fotelami można opuścić. Usiadłam od okna. Chciałam mieć jakąś atrakcję. Zaraz obok tej, że mogę również obserwować mojego przystojnego męża.

-Zamówimy śniadanie jak wystartujemy. Mamy jeszcze piętnaście minut.
-W porządku. A mogę się dowiedzieć z twoich cudownych ust gdzie jedziemy? Nie chcę czekać na gderliwy głos tej stewardessy mówiącej przez mikrofon.
-Nie bądź zazdrosna, choć i tak to słodkie. Czego więcej ci potrzeba? Noszę to.-pokazał swoją obrączkę –To.-wskazał swój tatuaż gładząc opuszkiem palca po sercu, na którym zostało napisane moje imię. –I to.-chwycił moją prawą rękę i położył ją sobie na piersi –Czujesz? Bije tylko dla ciebie. –uśmiechnął się a po chwili obezwładnił mnie całą w niesamowitym, długim i namiętnym pocałunku.
-Nie ty musisz znosić głodne spojrzenia innych kobiet, które patrzą na ciebie jak wygłodniałe lwy na soczysty kawałek mięsa.
-Interesuje mnie jedynie twoje spojrzenie. Bo nie patrzysz na mnie jak mięso tylko jak na człowieka, którego kochasz. Lecimy do Miami. Na pięć dni.
-Stany? Nie mam wizy..
-Masz.-uśmiechnął się szeroko i złapał mnie za rękę. 
-Byłeś tam kiedyś, prawda? Paparazzi dostarczyli mi niezłego zawału serca zdjęciami.
-Byłem. –roześmiał się –Naprawdę ci się tak podobałem? Jak się poznaliśmy jakoś tego nie okazywałaś.
-Bo czar prysł. –powiedziałam poważnie a po chwili się roześmiałam widząc jego nadąsaną minę. –A propo wyglądu. Co ty masz z włosami? Tornado je przeszło?
-Prawie. Ty w nocy. Nie mogłem ich rano ułożyć.
-Ja mam tą opcję związania w kitka. Iść do ludzi z taką fryzurą…
-Lubię cię w niej.
-Yhyym-mruknęłam przeciągle a po chwili się roześmiałam. Opuściłam podnóżek na siedzeniu z przodu i mogłam sobie wygodnie ułożyć nogi. Marco wstał i otworzył jakąś półkę nad naszymi siedzeniami. Wyjął z niego dwie poduszki i wrzucił je na moje kolana.

-Chcesz koc?
-Podobno to zwykle ty go potrzebowałeś.
-Pewnie, jasne. Zjedzmy najpierw śniadanie, a potem się nim przykryjmy jak pójdziemy się zdrzemnąć. –usiadł na swoim miejscu z nadąsaną miną a po chwili przysunął się bardziej do mnie i objął mnie opiekuńczo ramieniem i z uśmiechem musnął ustami mój policzek.
-To nasze pierwsze wspólne wakacje.-stwierdziłam patrząc się w okno na zieleń i las w oddali.
-Byliśmy już raz na wakacjach.
-Ale nie sami.
-I? Boisz się, że będzie nudno?
-Nie. Boję się, że może coś nie wypalić, możemy się nie dogadać, może mamy zbyt wybuchowe charaktery…
-Kochanie. –powiedział poważnie i obrócił moją brodę tak, że nasze spojrzenia się nie spotkały. –Nie odbieraj tego jak egzamin. Nie żyliśmy dotychczas dwadzieścia cztery godziny na dobę razem, może to cię przeraża… Musimy się nauczyć, oboje. Musisz mi mówić o wszystkim czego chcesz. Nie jesteśmy na randce, gdzie uważasz, żeby wszystko było idealne. Jesteśmy teraz rodziną. Nie uwierzę ci jeśli powiesz, że się mnie boisz. Będziemy popełniać głupie błędy ale musimy się na nich uczyć. Teraz już na przykład wiesz, że masz wytrzymałe łóżko, wytrzymałego męża i prywatną łazienkę w swojej sypialni, tak?
-Tak.-zaśmiałam się opierając o jego ramię. –Ty nie masz żadnych obaw.
-Nie.
-Jesteś starszy, może bardziej doświadczony w związkach, może bardziej wydoroślałeś niż ja…
-Masz rację, że jestem starszy, że mam większe chcąc nie chcąc doświadczenie ale nic z tych rzeczy nie odnosi się do braku obaw. Wiesz dlaczego ich nie mam?
-No..?
-Bo póki ta obrączka jest na twoim palcu, a ty jesteś przy mnie nie muszę się o nic martwić, bo jest wszystko w porządku, tak, jak miało być.
-Jesteś kochany.-przejechałam dłonią po jego brodzie. Miał wyczuwalny szorstki, jednodniowy zarost, którego wręcz uwielbiałam. Przejechałam po nim delikatnie wargami by na końcu delikatnie musnąć jego żuchwę.
-Nie ogoliłeś się dzisiaj. Lubię to. –szepnęłam cicho i odsunęłam się od niego pozostawiając go w lekkim osłupieniu. Oparłam poduszkę o okienko i położyłam na niej głowę. Kiedy miał już się odezwać w głośnikach zabrzmiał głos stewardessy, która powitała i oznajmiła, że za dopiero piętnaście godzin będziemy na miejscu. Życzyła nam przyjemnej podróży. Przymknęłam oczy jednak doskonale czułam ciepło jego ciała a zwłaszcza oddech, żeby wiedzieć, że właśnie koło mnie się nachyla.

-Czy nie jest pani wystarczająco obolała, żeby zaczynać ze mną igrać?
-Ja tylko stwierdziłam fakt. A propo tego, że mówiłeś, że mamy się komunikować i o wszystkim mówić. Nawet mi na myśl nie przyszło, żeby teraz coś uskuteczniać bo najzwyczajniej zrobił pan ze mnie wrak człowieka konsystencji galarety, panie Reus.
-Miło mi to słyszeć. Głównie to drugie.
-Dziękuję ci za tę noc. Była niesamowita. –uśmiechnęłam się i czule pogłaskałam go po dłoni. –Zamówimy coś?
-Co tylko chcesz.

Zapięliśmy pasy na czas startu. Zamknęłam na chwilę oczy, bo aż mnie zemdliło. Nigdy nie przepadałam za startami, za tym w szczególności. Kiedy już osiągnęliśmy odpowiednią wysokość odpięliśmy pasy, a Marco poprosił do nas stewardessę, żeby złożyć zamówienie. Jak zobaczył, że idzie uśmiechnął się szeroko dając mi do zrozumienia, że idzie do nas ta moja ulubiona. Sam położył rękę wysoko na moim udzie i czule mnie po nim głaskał. Kiedy podeszła aż ją wmurowało. Nie umiała nic powiedzieć i ledwo oderwała wzrok od ręki mojego męża. On specjalnie zaczął zahaczać palcem o gumkę i delikatnie nią pstrykać z moją skórę.. Pilnowałam się, żeby nie pęknąć ze śmiechu. Poprosiliśmy razem o menu. Kiedy je zobaczyłam.. Kiedy zobaczyłam ceny..

-I co?
-Może kanapkę z salami.
-Nie ma mowy. –stwierdził z cwaniackim uśmiechem. –Wiem, że nie znosisz salami i nigdy go nie polubisz. Nie wybierzesz, bo najtańsze. Daj mi to menu. –odłożył swoje i poprosił o moje. Niechętnie dałam mu je do ręki. On je ode mnie przejął i zakrył ostatni rządek po prawej, gdzie zostały wypisane ceny. –Teraz wybieraj.
-Jajecznica z szynką, bułka i czarna herbata z cytryną.
-Lepiej. –rozpromienił się blondyn i spojrzał na czekającą stewardessę. –Dwa razy.-oznajmił. Ziewnęłam głęboko i oparłam się o jego ramię.
-Jestem wykończona. Nie wiem jak mnie do tego samolotu dowlokłeś. Jesteś mistrzem.
-Wiem. Jak zjemy wyjmę koc i pójdziemy spać. Potem wejdziemy na internet i pognębimy Mario.
-W porządku. –roześmiałam się. Kilka minut później dostaliśmy nasze śniadanie. Zjedliśmy jajecznicę ze smakiem i wypiliśmy gorącą herbatę. Marco wyciągnął koc i okrył mnie nim. Położyłam się na poduszce na oknie, a on wtulił się w moje ramię. Zasnęliśmy na kilka godzin. I to spore kilka godzin. Obudziło mnie lekkie szturchanie w ramię.


-Lądujemy?
-Nie, skarbie, jeszcze dziewięć godzin. –powiedział szeptem. –Wejdziemy w turbulencje, musisz się zapiąć pasami.
-I mówisz to tak spokojnie?
-Czasem tak jest. Nie ma się czym martwić. To chwilowe. –zdjął ze mnie koc i pomógł się zapiąć.
-Złap mnie za rękę. –powiedziałam. Marco złapał mnie obiema dłońmi. Kiedy wpadliśmy w turbulencje oparłam głowę o zagłówek i zacisnęłam powieki. Kiedy już się powoli kończyły zrobiło mi się strasznie niedobrze. Schyliłam głowę i wyrwałam rękę z uścisku Marco i położyłam ją na ustach.

-Hej, hej. Co się dzieje?-momentalnie doskoczył łapiąc mnie za ramiona. –Będziesz wymiotować?
-N-nie.. Chyba nie. –szepnęłam.
-Oddychaj spokojnie. Może pani podać wodę?-zawołał do stewardessy. Pomógł mi się oprzeć o siedzenie i lekko je odchylił do tyłu. Chwilę później podał mi do rąk szklankę z wodą, jednak nie umiałam jej nawet złapać. –Kochanie… Oddychaj głęboko. Napij się. –powiedział kładąc mi na wargach szklane naczynie. Podniosłam rękę i udało mi się je złapać. Wzięłam w usta dwa łyki wody i oparłam głowę o zagłówek.

-Już lepiej, dziękuję. –powiedziałam kiwając do stewardessy, która cały czas stała obserwując nas z niepewnością. Ktoś oznajmił przez głośniki, że można odpiąć pasy i zacząć poruszać się po pokładzie.
-Dobrze? Może jeszcze się napij. Jeszcze jedna gorąca herbata?-zapytał opiekuńczo trzymając mnie za udo. Pokręciłam przecząco głowę i wypiłam do dna wodę ze szklanki.
-Już mi przeszło.
-Musiało coś ci zaszkodzić. To aż dziwne, mi nic nie jest.
-Mi już też nie. Może zbyt bardzo przestraszyłam się tych turbulencji i tak zareagowałam.-uspokoiłam go i pocałowałam w policzek, choć chciało naprawdę mi się uśmiechnąć, bo domyślałam się co może być tego powodem. A raczej kto. Spojrzałam z czułością na mojego kochanego męża i wtuliłam się w jego ramię. On objął mnie opiekuńczo, pogłaskał po włosach i pocałował w czoło.
-Spróbuj jeszcze zasnąć. Będzie ci lepiej.
-Dobrze.









Kolejne kilka godzin przespanych. Jakby tak dalej poszło to jeszcze przespałabym cały lot. Kiedy się obudziłam Marco nie spał, cały czas przytulał mnie do siebie trzymając moją dłoń. Weszliśmy w jego telefonie na internet i napisaliśmy do Mario. Ten zaczął wyliczać nam magazyny, w których się pojawiliśmy. Było ich w sumie dwadzieścia cztery, a biedny Götze marudził, że zbankrutuje kupując wszystkie magazyny gdzie się pojawimy. Było też kilkanaście zagranicznych jednak brunet świadczył, że nie ma zamiaru po nie jeździć. Mario najbardziej był dumny ze swojego zdjęcia na Instagramie, które niemiecki Vouge dał na okładkę. Wysłał nam też całą sesję zdjęciową swojej córeczki, która rosła jak na drożdżach. Jak wrócimy z podróży ma się odbyć chrzest małej. Ja z Marco byliśmy rodzicami chrzestnymi jak już ustalił Mario niedługo po jej narodzinach. Marco naprawdę lubił do nich chodzić i opiekować się nią. Raz nawet karmił ją z butelki trzymając w ramionach. Ten widok mnie kompletnie rozczulił.


Kiedy mój zegarek wskazywał piątą nad ranem oznajmiono nam, że podchodzimy do lądowania. Odetchnęłam z ulgą, bo już miałam dość wiecznego siedzenia. Nawet jeśli miało odbywać się ono w towarzystwie Marco. Nie czułam już nóg. Po wylądowaniu zabraliśmy swoje rzeczy z samolotu i poszliśmy po swoje walizki. Marco je wyciągnął i zaczął z nimi obiema iść przez lotnisko.


-Ej, ej! Daj mi moją!-próbowałam od niego zabrać moją własność, jednak był nieugięty.
-Nie będziesz się wysilać. W samolocie byłaś blada jak ściana. Pewnie znowu masz jakieś niedobory.
-Nie mam. Wyszłam z tego przecież. Widziałeś wyniki i to dwa tygodnie temu.
-Może się zatrułaś. Mi się nic nie stanie jak powiozę dwie.
-A gdzie idziemy? W ogóle która jest godzina?-zapytałam odpuszczając tamto. Nawet nie chciałam myśleć, co będzie później.
-Dwudziesta trzecia tego czasu. Odpoczniesz i pójdziemy się przejść. Jest tu świetne nocne życie. Nawet możemy przejść się brzegiem morza. A teraz idziemy po samochód.
-Jaki samochód?
-Wynajęty. Żebyśmy mogli się łatwo przemieszczać.-oznajmił i przeszliśmy do wyjścia na parkingi. Stał tam piękny, czarny SUV, a przy nim stał właściciel uśmiechając się do nas.


-Cześć Jerry. –uśmiechnął się Marco zbliżając się do niskiego mężczyzny, może lekko po trzydziestce. Podał mu dłoń na przywitanie i obrócił się poszukując mnie. –Poznaj moją żonę Ingę. –powiedział dumnie. Żonę. Podobało mi się to. Żona. Podałam mu rękę uśmiechając się lekko.
-Bardzo mi miło poznać. –dygnął lekko głową na powitanie ujmując moją dłoń. –Trzymaj kluczyki, mam nadzieję, że i tym razem dotrze cało.
-Możesz być spokojny. Dzięki wielkie.
-Bawcie się dobrze. Do zobaczenia. –kiwnął i poszedł gdzieś w innym kierunku. Marco od razu go otworzył i włożył do dużego bagażnika. Sam samochód wyglądał na naprawdę wygodny i dość luksusowy. Weszłam od strony pasażera i poprawiłam sobie siedzenie lekko je ustawiając do tyłu, żeby spokojnie zmieściły mi się nogi. Był naprawdę wygodny.


-Skąd znasz Jerrego?-zapytałam ciekawa, kiedy Marco dołączył do mnie i włożył kluczyki do stacyjki. Samochód ruszył cicho. Silnika prawie nie było słychać. Wow.
-Moi rodzice mają przyjaciół w Anglii. Oni mają syna. Jerry przeprowadził się tu po studiach i założył taką właśnie firmę. Wbrew pozorom bardzo dochodowy interes.


Obserwowałam widok za szybą. Miami było naprawdę przepiękne nocą. W dzień miało być tu do trzydziestu trzech stopni, jednak teraz lekko chłodnawy wiatr aż prosił o cienki sweterek. Pewnie jak dotrzemy do hotelu to się przebiorę.
Zatrzymaliśmy się pod ogromnym wieżowcem. Całym ze szkła. Zawsze takie widziałam w internecie czy książkach a tu proszę. Tuż przede mną.
Kiedy wysiedliśmy i wyjęliśmy nasze bagaże z bagażnika pojawił się mężczyzna z obsługi hotelu, który zabrał je na specjalny wózek oznajmiając, że dostarczy je do naszego pokoju. Razem weszliśmy do recepcji, gdzie odebraliśmy klucz do pokoju, a Marco musiał podpisać ostatnie formalności związane z pobytem tu. Wsiedliśmy do windy, z której było bezpośrednio widać panoramę miasta. Jechaliśmy cały czas w górę, dopiero kiedy zatrzymaliśmy się, a jakaś maszyna powiedziała, że znajdujemy się na czterdziestym piętrze zaniemówiłam. Marco uśmiechnął się widząc moją minę i pociągnął mnie na korytarz… A właściwie korytarzyk, bo znajdował się tylko tu ten jeden pokój. Nasz.

-Apartament-wyjaśnił przykładając kartę magnetyczną do urządzenia pod klamką.
-Skoro już wymusiłeś na mnie połączenie kont w banku to może konsultuj ze mną wydatki, hmm?-zaśmiałam się patrząc na niego z ukosa.
-Zamówiłem ten pokój kilka miesięcy temu. Poza tym, zasługujesz na wszystko co najlepsze, pani Reus.
-Ty też. –uśmiechnęłam się i pozwoliłam się podnieść, by zostać przeniesioną przez próg. Przeszliśmy przez korytarzyk do naprawdę wielkiego pokoju. Łóżko oddzielone było szklaną ścianą, w której znajdowała się woda, a jakieś urządzenie sprawiało, że cały czas leciały bąbelki do góry. Pewnie się to i wyłączało. Po środku salonu ustawiona była duża, nowoczesna kanapa, a koło niej jeszcze jeden fotel. Na ścianie wisiał ogromny telewizor plazmowy. Marco odsłonił zasłony i przywołał mnie gestem ręki, żebym do niego podeszła. Moim oczom ukazała się przepiękna panorama oświetlonego miasta. Po lewej stronie zaś miałam doskonały widok na plażę i ocean.

-Weźmiemy kąpiel i zamówimy jedzenie. Potem możemy iść na miasto.
-Jak tylko chcesz. Na stoliku leży karta. Napuszczę nam wody do wanny.
Oparłam się o dużą szybę i popatrzyłam na piękny widok miasta. Byłam naprawdę szczęśliwa, że jestem tu, w tym miejscu z facetem, którego kocham najbardziej na świecie. Kiedy odwróciłam się zauważyłam męża klikającego coś na telefonie.

-Woda?
-Insta. –uśmiechnął się szeroko i odłożył urządzenie na stolik. –Teraz woda.
-Wspaniale. –zaśmiałam się. –Mogę zobaczyć zdjęcie?
-Pewnie. –podeszłam do stołu i zabrałam z niego telefon. Usiadłam na kanapie i bez problemu odblokowałam jego telefon. Zaraz potem wyświetliło się moje zdjęcie, które musiał zrobić chwilę temu. Chcąc nie chcąc musiałam przyznać, że w jego obiektywie naprawdę dobrze wyszłam. I to nie pierwszy raz. Pod zdjęciem dodał tylko jedno czarne serduszko. Pod zdjęciem posypało się pełno komentarzy, a niecałe dwie minuty po opublikowaniu miało już ponad pięćset polubień.

Przejrzałam menu i wybrałam dla siebie danie obiadowe. Może było na noc za ciężkie ale byłam naprawdę głodna. Marco przyszedł po chwili i zapytał co wybieram. Sam też przejrzał, by wybrać coś dla siebie i poszedł do telefonu, który stał na szafce przy łóżku, żeby wszystko zamówić. Ja w tym czasie poszłam do łazienki, gdzie wciąż do wielkiej wanny lała się woda a zapach jaśminowego olejku roznosił się po całym pomieszczeniu. Zauważyłam, że na podłodze stała przygotowana specjalna plastikowa podkładka, którą można było zamocować na wannie i nawet na niej jeść. Dla leniów specjalnej troski… Albo na zmęczone małżeństwo po podróży, prawda?

Zmyłam makijaż i rozebrałam się składając ubrania na szafce koło umywalki.  Zakręciłam wodę i weszłam delikatnie uprzednio sprawdzając ciepło wody. Była gorąca jednak właśnie o takiej marzyłam.


-Jedzenie będzie za.. –stanął w progu, jednak uciął, kiedy mnie zobaczył.
-Czekam. Widziałam fajny olejek do masażu. Wanna jest duża, więc będziesz mógł wygodnie usiąść..
-Inga. Kusisz. Rób tak dalej a nie odbiorę jedzenia i będziesz głodna.
-Cóż.. –zaśmiałam się i sięgnęłam po gumkę do włosów, żeby ich nie zamoczyć.

Marco rozebrał się i założył szlafrok. Usiadł na brzegu wanny i delikatnie polewał mnie ciepłą wodą od szyi. 
Kiedy ktoś zapukał zawiązał mocniej biały szlafrok i poszedł odebrać nasz posiłek. Oboje zjedliśmy ze smakiem od czasu do czasu karmiąc się nawzajem.
Marco po odłożeniu tacki i jedzenia usiadł za mną i objął mnie w pasie. Dolaliśmy jeszcze gorącej wody, żeby nie wystygła.
Mój mąż upomniał się także o masaż. W sumie w kąpieli spędziliśmy półtorej godziny. Na spacer po Miami założyłam płócienną sukienką i szary sweterek sięgający do kolan. Do tego beżowe baleriny, torebka, delikatny makijaż i wilgotne jeszcze włosy związałam w kucyka. Kiedy zjechaliśmy na dół od razu skierowałam się na parking.

-Spacer, kochanie. Spodobał ci się samochód?-uśmiechnął się i pociągnął mnie za rękę w przeciwną stronę.
-Spodobał, ale spacer lepszy.
-Bo jest taka sprawa…
-Taak?
-Prezent ślubny…
-Podróż poślubna. To wspaniały prezent. –cmoknęłam go w policzek uśmiechając się przy tym.
-Jest jeszcze jeden.
-Yhyymm…
-Kupiłem ci samochód.
-Ja przecież…
-Ciii. Taki jakim jechaliśmy tylko srebrny. Jest też bezpieczniejszy od tego co masz.
-Dziękuję… A ten biały musimy sprzedać?
-Nic nie musimy, kochanie. Możesz nawet nim też jeździć. Myślałem, że kiedyś jak będziemy mieli dzieci możemy nim jeździć razem, całą rodziną. Będziemy wtedy jego współwłaścicielami.
Uśmiechnęłam się zatrzymując go w miejscu i złożyłam czuły pocałunek na jego ustach.

-Też mam dla ciebie prezent.
-Jaki?
-Nie powiem. –uśmiechnęłam się szeroko i pociągnęłam do dalej drogą blisko plaży. –A! Mam pytanie. Myślisz, że jest czynne tu jeszcze jakieś studio tatuażu?
-Zaraz. Ty nie chcesz chyba sobie robić tatuażu…
-Ufasz mi?
-Oczywiście, że tak ale nie wiem… Ty nigdy nie mówiłaś, że chciałabyś.. Nie umiem sobie ciebie wyobrazić..-westchnął zszokowany. Przerwałam mu wywód kładąc palec na jego wargi.
-Nie chcę mieć tatuażu. Chyba wcześniej bym zemdlała gdybym miała mieć robiony tatuaż.
-Więc?
-Zaufasz mi na tyle, że zrobisz sobie tatuaż nie widząc go?-wyrzuciłam w końcu z siebie i zaczęłam obserwować jego reakcję. Był naprawdę zaszokowany. Zamrugał kilka razy powiekami i wstrząsnął głową jakby ocucając się z amoku.
-Tak. O ile ty wybierzesz tatuaż.
-Znasz tu gdzieś jakiś dobry salon? Otwarty?
-Tak. Teraz?
-Nie masz nic przeciwko?
-Skąd. Chodźmy.

Odetchnęłam. Byłam naprawdę zestresowana. Przez całą drogę do salonu milczeliśmy. Przeszliśmy przez główną ulicę, która była wręcz przepełniona ludźmi. Zakręciliśmy w spokojniejszą uliczkę, gdzie był salon tatuażu.

-Są na pewno dobrzy?
-Tak. Marcel robił tu tatuaże jak byliśmy na wakacjach. Nie wiem czy akurat będzie ten tatuażysta, którego poznaliśmy ale to porządny salon.
-To dobrze. Wchodzimy?

Marco kiwnął głową i przepuścił mnie w szklanych drzwiach. Studio było naprawdę przestronne i elegancko urządzone. Jeden tatuator był zajęty jakąś dziewczyną, której robił właśnie duży tatuaż na udzie.

-Marco?-z zaplecza wyszedł wysoki mężczyzna o intensywnie brązowych oczach i czarnych włosach. Enrique Iglesias-pierwsze co pomyślałam. Jego ręce jednak pokryte były tatuażami, które wychodziły aż na szyję.

-Cześć!-uśmiechnął się blondyn. –Poznaj moją żonę. –oplótł mnie ręką w talii
-Ty masz żonę? Jeny! Pozmieniało się. Przepraszam, gdzie moja kultura. Martin.-wyciągnął do mnie rękę uśmiechając się czarująco.
-Inga. –odpowiedziałam uśmiechając się.
-Masz wolną chwilę?
-Zawodowo czy prywatnie?
-Zawodowo. –odpowiedziałam ściskając rękę męża.
-O proszę. Coś konkretnego? Inga? Marco?-spojrzał na nas ciekawy. Nie wiedziałam co powiedzieć na szczęście Marco mnie wyręczył.
-Właściwie to tatuaż dla mnie ale Inga ma na niego pomysł, ja nic nie wiem. Niech ona cię wtajemniczy.
-Nie chcesz nic widzieć? O, chłopie, ryzykujesz.
-Mam do mojej żony pełne zaufanie.
-Uważaj, bo ja do mojej też miałem a teraz widzisz? Łapka lżejsza od żelastwa. –zaśmiał się podnosząc prawą rękę i pomachał palcami bez żadnej obrączki.
-Bo nie znalazłeś tej jedynej. No dobra, chcę mieć już to za sobą.
-Cykasz się?-zapytał zawadiacko wchodząc za ladę i przygotował kalkę na wzór tatuażu.
-Jestem ciekawy tego tatuażu.
-No dobra, to chodź Inga, spróbuję przelać twój pomysł. Chyba, że coś gotowego.
-To chodź, tylko tak, żeby nic nie słyszał.

Przeszliśmy jak się domyślałam na zaplecze salonu pozostawiając Marco w poczekalni. Opisałam cały pomysł tatuażu podkreślając ze sto razy, żeby był dokładnie taki jak chciałam. 
Martin zaprosił Marco na specjalny fotel i prosząc, żeby odwrócił wzrok w inną stronę, żeby mógł pobrać wzór do pomniejszenia. Poszedł wrzucić odrysowaną kopię do laptopa i wydrukować we właściwym rozmiarze.

-Co ty wykombinowałaś…-mruknął Marco czekając i popatrzył na mnie przeszywająco.
-Boisz się? Tatuowania?
-Nie. Jest całkiem w porządku. Co widać. –zaśmiał się unosząc lekko swoje ręce.
-Lubię twoje tatuaże… Kocham. –poprawiłam i pocałowałam go czule w usta. Wyglądał jak mały chłopiec czekającego na fotelu na zabieg dentystyczny.
-Dobra, gołąbki. Jedziemy. Inga, zerkniesz?-zapytał, a Marco od razu odwrócił głowę zanim cokolwiek powiedziałam. Było idealnie.
Martin odkaził skórę Marco i odbił pomniejszony wzór. Zerknęłam, żeby potwierdzić jego miejsce.

-O cholera. –powiedziałam pod nosem widząc maszynkę do robienia tatuaży. –Chcesz mu tym podciąć żyły?-zapytałam przerażona na co dostałam w odpowiedzi śmiech obu mężczyzn.
-Chyba trzeba twoją żonę potrzymać za rączkę zamiast ciebie. –uśmiechnął się Martin i włączył urządzenie. Cholerne bzyczenie. Nie dawało mi to poczucia bezpieczeństwa. Obeszłam fotel i przysiadłam na siedzeniu koło Marco z drugiej strony. Mój kochany mąż uśmiechnął się i objął mnie w pasie i złapał za rękę uspokajająco gładząc ją kciukiem. Nawet nie patrzyłam jak powstaje ten tatuaż. Patrzyłam cały czas na zegarek. Dokładnie dwanaście minut i czterdzieści osiem sekund zajęło jego zrobienie.

-Już?-zdziwił się Marco czując jak jego znajomy przemywa rękę, nakłada maść i zakleja specjalną folią.
-Voila. Inga powinna być zadowolona.
-Będę. Dziękuję ci.
-Ja chyba też, choć nie wiem za co. –zaśmiał się blondyn wstając z miejsca. –Ile płacimy?
-Fotkę na insta z hasztagiem i oznaczeniem salonu z waszą dwójką.
-Okej, a tak poważnie?
-To było poważnie. Fajnie było was spotkać i oczywiście poznać. Ciekawi mnie, czy dobrze domyślam się jego znaczenia. –mrugnął do mnie a ja już czułam wychodzące rumieńce. Oby nic nie palnął.
-To chodź, zrobimy te zdjęcie.

Martin zawołał jeszcze swojego kolegę, który właśnie skończył robić tatuaż dziewczynie i wszyscy ustawiliśmy się do zdjęcia, a potem pożegnaliśmy się ze wszystkimi i wyszliśmy na zewnątrz. Marco objął mnie i znów wyminęliśmy główną ulicę i skierowaliśmy się na plażę.





-Mogę zobaczyć?-zapytał, kiedy usiedliśmy na piasku koło wody. Fale prawie dochodziły do naszych stóp, a księżyc wisiał wielki tuż nad nami.
-A jak ci piasek wpadnie? Wda się jakieś zakażenie…
-Będę ostrożny. Muszę zobaczyć, bo zaraz umrę z ciekawości. Hej, zbladłaś? Znowu się tak czujesz jak w samolocie?
-To ze stresu. –powiedziałam uciekając wzrokiem w horyzont.
-Kochanie. Na pewno mi się spodoba.
-Zobacz już, proszę. –szepnęłam zaciskając powieki. Marco pocałował mnie w policzek a po chwili delikatnie zaczął zdejmować folię. Mój wzrok przeskakiwał to z jego twarzy na tatuaż. Mój oddech znacznie przyspieszył, a serce zaczęło bić jak oszalałe. Miałam wrażenie, że śledzi każdy milimetr tatuażu analizując po stokroć. Przecież było to tylko mniejsze serduszko, identycznego kształtu jak te z moim imieniem, doczepione do łańcuszka po lewej prawej stronie od mojego. Nie patrzyłam już w jego oczy, wzrok tak jak on utkwiłam w tatuażu. Po chwili poczułam jak ujmuje w obie dłonie moją twarz. Tatuaż znów był zakryty folią. Nawet tego nie zauważyłam.

Musnął moje usta delikatnie kilka razy a po chwili pogłębił pocałunek. Oplotłam jego szyję dłońmi i wdrapałam się na jego kolana. Marco całował mnie póki nie zabrakło nam obojgu tchu.

-Marco…
-Wiem. Już wiem. Boże.. –szepnął i podniósł mnie, by po chwili położyć mnie na ciepłym piasku. 
Usiadł na moich udach i delikatnie zaczął przesuwać moją sukienkę ku górze. Rozejrzałam się dookoła, czy nikogo nie było. Czysto. Poczułam delikatny chłód owiewający mój brzuch, a po chwili całe moje ciało przeszły dreszcze, kiedy poczułam jego dłoń na nim. Po chwili dołączyła druga. Powoli zaczął go głaskać opuszkami palców. Po policzkach zaczęły mi płynąć łzy. Marco nachylił się do niego i zaczął składać na brzuchu delikatne pocałunki. Położył na nim głowę przykładając ucho jakby chciał usłyszeć nasze dziecko.

-Kocham cię. –powiedział po kilku minutach. Kiedy miałam już mu odpowiedzieć zadarł spojrzenie do góry i spojrzał w moje oczy. –I twoją piękną mamę. Jesteście moim światem. –na te słowa nie umiałam powstrzymać łez. Te płynęły i płynęły. Nie było widać końca. Marco położył się na piasku obok i przerzucił mnie na siebie. Wtuliłam się w jego ciało. Może i go przygniatałam, ale nie zważałam na to. Marco tulił mnie mocno do siebie i całował po włosach, szyi, ramionach i twarzy.

-Kochanie..-szepnęłam przeczesując dłońmi jego włosy.
-Będziemy mieli dziecko. –szepnął cicho. –Będziemy mieli dziecko.-powtórzył szczęśliwy, a w jego oczach zebrały się łzy. –Boże, jestem taki szczęśliwy. –powiedział i pocałował mnie raz jeszcze.
-Ja też, kochanie.
-Od kiedy wiesz? To pewne? Byłaś na USG? Który tydzień?-zarzucił mnie ogniem pytań i pomógł nam usiąść.
- Dowiedziałam się zeszłej nocy. Zrobiłam testy rano, wtedy, kiedy poszłam do toalety.
-Czemu nie powiedziałaś mi wtedy?
-Bo chciałam… -westchnęłam cicho wskazując na jego nowy tatuaż.
-Rozumiem. Dobry pomysł. Podoba mi się ten tatuaż. Jestem z niego dumny.
-Pójdziemy razem na badanie.
-A jeśli testy się pomyliły…
-Nie ma mowy. Ja po prostu to czuję. Może to głupie, ale czuję i wiem, że nasze dziecko tu jest. –powiedziałam ocierając łzy i przyłożyłam nasze splecione dłonie do mojego brzucha. –Już na weselu skręcało mnie na zapach ryb i chciało mi się spać.
-To nie idziemy na sushi?
-Nie ma mowy!-roześmiałam się razem z nim.
-Wiesz... Kiedy się rozstaliśmy i wynikły wszystkie inne problemy z Caro...
-Nie wracajmy do tego..-westchnęłam wplatając palce w jego włosy.
-Chcę. Ostatni raz. Był taki moment, że kompletnie się załamałem. Myślałem, że jestem na dnie, że nie będzie już nic lepiej, że może nigdy już cię nie pocałuję i nie przytulę. Tak bardzo się tego bałem, że to się stanie. Po kłótni z Caro.. Jednej z wielu.. Zamknąłem się w pokoju, położyłem na łóżku, wziąłem twoją bluzkę spod poduszki, która cały czas ze mną leżała i wdychając twój zapach marzyłem, że będziemy kiedyś rodziną z gromadką dzieci.. Nie wierzyłem, że to się stanie... A teraz? To się właśnie spełnia. Niczego więcej nie potrzebuję, o niczym więcej nie marzę niż o szczęściu i zdrowiu mojej rodziny. 
-Kiedy Mario mi powiedział, że Caro jest w ciąży zalałam się łzami... Wiesz czemu? Nie z faktu zdrady lecz z zazdrości. To ja chciałam urodzić twoje dziecko. Które będziesz kochał, uszczęśliwiał i rozpieszczał.
-I tak jest. Udało się nam, widzisz? -uśmiechnął się ścierając łzę z mojego policzka. Złapał moją dłoń i ucałował jej wierzch.
-Udało. I strasznie się cieszę. To też dzięki naszym najbliższym.
-Wiem. Chciałbym, żeby Kuba był tatą chrzestnym naszego dziecka. 
-Pomyślałam o tym samym. To niesamowity człowiek i wiem, że sprawdzi się w tej roli.-uśmiechnęłam się i pogłaskałam go po policzku.
-Idziemy do hotelu? Musisz odpocząć.
-Nie. Nie będziesz mnie teraz traktował jak jajko. Ciąża to nie choroba.
-Kochanie. Za nami ciężka podróż.
-Ale idziemy brzegiem morza.
-Oczywiście.-uśmiechnął się a po chwili poderwał mnie na ręce i zaczął kręcić dookoła siebie.
–Będę tatą!-krzyknął na całą plażę i po kolana ze mną wbiegł do wody.
-Ciiicho!-pisnęłam uśmiechnięta i oplotłam jego szyję. Zeszliśmy na piasek, gdzie zostałam już postawiona.
-Czy to to twoje dziwne przeczucie z rana?-zapytałam chwytając jego dłoń.
-Możliwe. Jakieś dziwne połączenie między nami. A może mój plemnik wysłał mi sygnał, że dotarł do bazy. –uśmiechnął się szeroko a potem oboje razem się roześmialiśmy.
-Z pewnością wysłał.
-Muszę teraz bardzo o ciebie dbać. Nawet nie kichniesz przez najbliższe dziewięć miesięcy.
-Mam alergię na pyłki. Nie da rady.
-Ja nie dam rady? Ja mogę wszystko.
-Jesteś zbyt pewny siebie.
-Podobno mnie takiego akceptujesz.
-Mówiłam też o zmienianiu się na lepsze.
-Yhym. Chodźmy już do hotelu. –uśmiechnął się i przytulił do siebie. –Jak dowiemy się jaką płeć ma nasze dziecko i wybierzemy imię to wpiszemy jego pierwszą literkę do tego serca. –uśmiechnął się całując mnie w skroń. Byłam cholernie szczęśliwa i dumna, że mam tak wspaniałego męża.





Miami było naprawdę wspaniałe. Mimo, że spędziliśmy tam tylko pięć dni bawiłam się świetnie. Na początku Marco trochę wariował odnośnie ciąży i chciał mnie oszczędzać we wszystkim czym tylko mógł. Na całe szczęście udało mi się wyciągnąć go dwa dni później na imprezę.
Śmiać mi się chciało, kiedy chciał mnie na siłę przebrać, gdy zobaczył mnie w krótkiej, srebrnej sukience sięgającej do połowy ud i srebrnych szpilkach. Uważał, że to zwykły kawałek szmatki, który odkrywa więcej niż zakrywa, a szpilki nie są wskazane w ciąży i powinnam założyć baleriny albo tenisówki. Oświadczyłam wtedy, że jeśli nie pozwoli mi tak iść to przeprowadzam się z powrotem do taty. Wiedziałam, że chciał dobrze ale czasami już przesadzał, a to dopiero trzy dni po tym jak się dowiedział o ciąży.

Na imprezie tańczyłam tylko z nim, a do picia dostałam jedynie Colę. Mój kochany mąż, żeby nie robić mi ochoty zamówił dla siebie to samo. Spędziliśmy tam tylko a może nawet aż trzy godziny. Oczywiście-nie mogłam się przemęczać. Tego samego wieczoru udało się mi zaciągnąć go do łóżka. Tak tak, mi. Przezorność Marco sięgała nawet tych sfer. A ja już miałam na niego kilka wypracowanych sposobów.

Na szczęście stan „oszczędzać Ingę w każdy możliwy sposób” unormował się, kiedy wyruszyliśmy w inne miejsce naszej wyprawy-Hawaje. Była to malownicza wysepka z palmami i kolorowymi ptaszkami, które fruwały dosłownie wszędzie. Gdzieniegdzie, gdy zagłębiało się w las spały sobie na szczytach drzew leniwce. Było widać jedynie łapy zakończone długimi pazurami.
Nasz hotel położony był przy brzegu oceanu. Apartament na parterze bezpośrednio wychodził na plażę. Zasłony z naszego pokoju często wywiewały na zewnątrz, kiedy tylko zawiał mocniej wiatr. Oddaliśmy się błogiemu odpoczynkowi i lenistwu. Byliśmy naprawdę szczęśliwi. I z powodu naszej podróży poślubnej, spędzania czasu tylko we dwójkę i z powodu przyszłego nowego członka rodziny. Oboje nie mogliśmy się doczekać, aż pójdziemy razem do ginekologa i zobaczymy nasze dzieciątko. Marco jeszcze w Miami kupił specjalny aparat, który od razu drukuje zdjęcia. Chyba zrobiliśmy ich całą masę. Mieliśmy już pomysł, żeby przyczepić je wszystkie na ścianę u nas w sypialni. Dużo też razem pływaliśmy i spacerowaliśmy zawsze trzymając się za ręce lub obejmując.
Były też dwa rejsy ogromnym jachtem, na którym byliśmy tylko we dwójkę. Leżałam i wpatrywałam się bezwstydnie w pięknie wyrzeźbione ciało mojego męża. Chyba nasze wspólne pływanie stanie się tradycją. Nie narzekałam.
Kilka razy ktoś też rozpoznał Marco, jednak nie robiliśmy żadnego problemu i pożyczałam na chwilę mojego męża fanom. Niektórzy też robili nam zdjęcia z oddali, jednak zupełnie nie zwracaliśmy na to uwagi.




Dni mijały w naprawdę zastraszająco szybkim tempie. Zanim się obejrzeliśmy musieliśmy się pakować. Było ciężko, ponieważ przybyło też trochę nowych ubrań. Niestety było więcej moich niż Marco. Coś było w kobietach, że zawsze muszą mieć więcej rzeczy. Kiedy je pakowałam zdałam sobie dopiero sprawę, że przecież za kilka miesięcy będę chodzącym wielorybem i żadne z nich nie będą na mnie pasować choćby po domu. Straszne ale prawdziwe. Marco uspokoił mnie, że pójdziemy do sklepu, gdzie jest pełno rzeczy dla kobiet w ciąży i będę mogła wybrać co tylko będzie chciała. Tylko w jakim rozmiarze?! Ta obietnica zupełnie mnie nie uspokajała.


Lot powrotny do Dortmundu zajął dokładnie tyle samo czasu co na początku. Spanie, jedzenie i okrutne ciążowe mdłości. Podczas naszych wakacji prawie się nie pojawiało a tu proszę. Samolot i jak na zawołanie.
Może i po kilku godzinach snu ale jak tylko wróciliśmy do domu rzuciliśmy na bok walizki, wzięliśmy razem prysznic a po nim zasnęliśmy objęci w łóżku wręcz niedźwiedzim snem. Podróż sama w sobie była męcząca. Nawet dla mojego męża, który zawsze miał energię na wszystko..





***



Obudził mnie zapach zielonej herbaty. Zamrugałam oczami i rozejrzałam się po sypialni skąpanej już w słońcu. Bardzo niedźwiedzi sen. Rzadko miałam tak, że ciężko mnie było dobudzić. Uśmiechnęłam się jednak kiedy wzrok napotkał mojego męża ubranego jedynie w luźne bokserki, które zakładał do snu.. O ile zakładał.

-Dzień dobry. Przygotowałem wam śniadanie. –uśmiechnął się i postawił tackę na moich kolanach. Cmoknęłam go szybko w podziękowaniu w usta i zabrałam się do apetycznie wyglądającej sałatki i tosta z serem i pieczarkami.
-Jadłeś?-zapytałam z pełną buzią. Marco usiadł koło mnie na łóżku i oparł się wygodnie o zagłówek poprawiając sobie pod plecami poduszkę.
-Tak, pół godziny temu. Wiem, że może to powinnaś zrobić sama ale zarejestrowałem nas do dobrego ginekologa w prywatnej klinice. Melanie mi ją poleciła.
-Powiedziałeś jej?
-Nie, uznałem, że powiemy jej razem. –uśmiechnął się patrząc na mnie intensywnie spod przymrużonych rzęs.
-Na którą?
-Za dwie godziny.
-Zdążę. Cieszę się, że pójdziemy tam razem.
-Ja też. Szkoda, że jeszcze zbyt wcześnie na poznanie płci.
-Wolałbyś chłopca czy dziewczynkę?
-Nie mam preferencji. Chciałbym, żeby było już z nami, zdrowe i uśmiechnięte.






***




Czekaliśmy w klinice na swoją kolej. Marco cały czas ściskał mnie za rękę i stukał palcami o knykcie niecierpliwiąc się. Sama byłam trochę zdenerwowana. Mimo radości płynącej ze spodziewania się dziecka miałam pełno obaw odnośnie ciąży czy samego porodu. Cieszyłam się jednak, że mogłam liczyć na mojego męża, który był ze mną i wspierał choćby samym uściskiem dłoni. Sama bym chyba zwariowała.

-Pani Inga Reus.-w końcu wywołała nas pielęgniarka. Razem wstaliśmy, a Marco dodając mi otuchy objął mnie w pasie. Z uśmiechem weszliśmy do gabinetu. Przywitała nas miła lekarka. Usiedliśmy przy biurku, żeby najpierw zrobić wywiad. Zająknęliśmy się z Marco, kiedy usłyszeliśmy pytanie o omdleniach. Oboje nam nasunęła się na myśl noc poślubna i dwie takie podczas urlopu. Z żarem na policzkach i błąkającym spojrzeniem potwierdziłam, jednak dodałam, że nie miało to związku z ciążą. Marco uśmiechnął się szczerze, a lekarz kiwnęła jedynie głową formując z ust delikatny uśmiech. Wszystkie objawy się zgadzały, więc zostałam poproszona na fotel. Marco usiadł tuż koło mnie i trzymał moją dłoń w swoich. Podciągnęłam wyżej bluzkę i delikatnie zsunęłam spódnicę. Lekarka włączyła monitor a po chwili poczułam zimny żel na moim brzuchu. Zaczęła przesuwać sondą szukając dobrego kąta aby wszystko sprawdzić.

-Tu jesteś. –uśmiechnęła się i powiększyła obraz na monitorze. –Widzicie państwo?
Wstrzymałam oddech i niczym zaczarowana patrzyłam na malutką fasolkę na ekranie. W oczach zebrały mi się łzy.

-Nie płacz.-powiedział czule Marco ścierając pojedynczą łezkę z mojego policzka
-Hormony. –zaśmiałam się i raz jeszcze spojrzałam na ekran. –Widzisz?
-Widzę, kochanie. Taka fasolka. –uśmiechnął się szeroko patrząc w monitor. –Który tydzień?
-Na moje oko to piąty. Gratuluję. Życzą sobie państwo zdjęcia?
-Oczywiście. –wyprzedził mnie Marco a po chwili poczułam na moim policzku pocałunek.
-Z dzieckiem wszystko książkowo. Musi pani dobrze się odżywiać skoro miały miejsce wcześniej niedobory i utrzymać ich brak.
-To oczywiste. Wszystkiego dopilnujemy. –zapewnił Marco patrząc jak zaczarowany na ekran.
Zdjęcia właśnie się drukowały a ja dostałam ręcznik papierowy, żeby wytrzeć żel. W mojej torebce zaczął dzwonić telefon jednak zupełnie to zignorowałam. Podeszliśmy z Marco z powrotem do biurka i słuchaliśmy wskazówek lekarki dotyczących dalszych wizyt, i przebiegu kolejnych miesięcy ciąży. Dostałam kilka broszur, receptę na witaminy i kwas foliowy oraz kopertę z czterema zdjęciami USG. Telefon znów zaczął dzwonić. Myślałam, że już wychodzimy, jednak mój mąż skutecznie przedłużył wizytę.

-Czy mógłbym zadać pani jeszcze parę pytań?-zapytał spoglądając ukradkiem na mnie
-Ależ oczywiście.
-Przepraszam, muszę odebrać telefon. To ważne. Marco, zostaniesz sam?-zapytałam spoglądając na wyświetlacz telefonu.
-Tak, idź.
Podziękowałam pani doktor i wyszłam z gabinetu szybko i od razu odebrałam telefon od mamy. Raczej by się aż tak nie dobijała, gdyby nic się nie działo.

-Halo?
-Inga! Przepraszam, że wydzwaniam ale chyba powinnaś wiedzieć…
-Co się stało?
-Jürgen trafił do szpitala. Właśnie zabrali go na operację.-powiedziała smutno, a ja czułam, że płacze.
-Przyjadę jak najszybciej. Wiadomo co mu jest?
-Wyrostek. Ja wiem, że to się zdarza ale… Tak bardzo się wystraszyłam, był cały blady z bólu.
-Tata jest silny i da radę. To rutynowa operacja, a ty jesteś wielka, że mu pomogłaś i szybko zareagowałaś. Będzie dobrze.
-Dziękuję ci za te słowa. Nawet nie wiesz jak bardzo ich potrzebowałam. Słyszałam to samo od pielęgniarki ale wiesz.. Wyklepała to niczym wierszyk na pamięć. W ogóle mnie to nie uspokoiło.
-Usiądź spokojnie, napij się wody. Operacja jeszcze pewnie potrwa. My zobaczymy się niedługo.
-Postaram się. Do zobaczenia.
-Trzymaj się, pa!

Z głębokim wydechem włożyłam z powrotem telefon do torebki. Mimo to, że uspokajałam mamę sama się zaczęłam denerwować i próbowałam sobie przypomnieć co mówiłam przed chwilą, by uspokoić teraz siebie. 
Weszłam z powrotem do gabinetu wcześniej pukając do drzwi.

-Przepraszam, że przerywam ale musimy jechać do szpitala.
-Co się stało?-roześmianą minę mojego męża zastąpiło przerażenie.
-Tatę właśnie operują. –powiedziałam, a Marco od razu poderwał się z krzesła i przytulił mnie mocno do siebie całując w głowę.
-Spokojnie, pani Ingo. Już mówiłam pani mężowi, że nie może się pani zbyt denerwować. Proszę myśleć teraz też o dziecku. Z tego co wiem pan Klopp to silny chłop i byle operacja mu nie straszna. Wiem, bo mój mąż jest kibicem od lat. I syn teraz też się w to wkręcił. –uśmiechnęła się i pogładziła mnie po ramieniu.

Podziękowałam kobiecie i oboje się pożegnaliśmy. Poszliśmy szybko do samochodu. Marco na początku jechał szybko, lecz w centrum trafiliśmy na strasznie długi korek, w którym tkwiliśmy całe pół godziny. I jak miałam się nie denerwować?


W szpitalu, gdzie był operowany tata znaleźliśmy się dopiero po czterdziestu minutach. W recepcji udzielili nam informacji gdzie mamy się udać. Wjechaliśmy windą na drugie piętro. Marco trzymał mnie cały czas za rękę i delikatnie przesuwał po niej kciukiem. W korytarzu nikogo nie było.

-Cholera. Musiałeś wybrać tą najbardziej zapchaną drogę. Może już go gdzieś przenieśli…
-Kochanie, spokojnie… -powiedział, a po chwili się zatrzymał i utkwił w czymś spojrzenie. A bardziej w kimś. O proszę, braciszek przyjechał. Westchnęłam i ściskając jego dłoń podeszłam bliżej, gdzie siedział Marc.

-Cześć, wiesz może gdzie znajdę mamę?-zapytałam wbijając paznokcie w rękę Marco z nerwów.
-Poszła porozmawiać z lekarzem, właśnie skończyli operację.
-W porządku. –powiedziałam i już chciałam odejść, jednak mój mąż cały czas stał w tym samym miejscu. –Marco. –upomniałam go i pociągnęłam go za rękę. Nic.
-Gdyby nie stan mojej żony i to, że nie może się denerwować sprał bym ci tą twarzyczkę bez żadnych skrupułów.
-Marco, proszę…
-I zrobię to przy najbliżej okazji jaka się trafi. -dokończył i w końcu uległ mojemu ciągnięciu i odeszliśmy od niego kilka kroków.
Od razu wtuliłam się w niego i dopiero czując jak jego ręce oplatają mnie ciasno w talii poczułam spokój. Staliśmy tak kilka minut, a może tylko chwilę, dopóki nie usłyszałam stukotu obcasów mamy i jej aksamitnego głosu.

-Inga, Marco. Cieszę się, że jesteście! –podbiegła do nas i po kolei uściskała całując w policzek.
-Przepraszamy, że tak późno ale w centrum zrobił się okropny korek.
-Wiem, widziałam go, jechałam z Jürgenem karetką, więc szybko się przez niego przebiliśmy. Oh, mogłam was uprzedzić, że jest ale nie myślałam, że będziecie jechać tamtą stroną.
-Już nie ważne, co z tatą?-zapytałam. Marc również ciekawy podszedł do Ulli, jednocześnie stając jak najdalej ode mnie i Marco.
-Jest już dobrze. Za chwilę przewiozą go na salę i będą wybudzać. Wszystko poszło zgodnie z planem.
-Dzięki Bogu..-westchnęłam i oparłam się o tors mojego męża.
-Nawet nie zapytałam! Jak podróż, dzieci?
-Było wspaniale. Dwa tygodnie zamiast miesiąca ale kiedyś to nadrobimy. –uśmiechnął się Marco z błyskiem w oku.
-Za rok! Z okazji rocznicy. –zaśmiała się blondynka. Chyba do nas oboje doszła myśl, że już za rok będzie nam towarzyszył mały szkrab. I będzie miał wtedy pięć miesięcy.
-Czekam już na wakacje za rok. –powiedział tajemniczo i pocałował mnie w czoło. –Ogólnie czekam na przyszły rok. Będzie wyjątkowy. –dodał. Ulla już miała zadać kolejne pytanie ale akurat z sali wywieźli łóżko, na którym leżał tata. Jeszcze w śpiączce. Przewieźli go do sali tuż koło nas.

-Pacjent powinien się wybudzić za kilka minut. Można wejść jak się obudzi ale powinien teraz odpoczywać i mieć spokój.-oznajmiła pielęgniarka i oddaliła się w głąb korytarza.

-Jak to się właściwie stało?-zapytał mój mąż przytulając mnie do siebie.
-Robiłam właśnie obiad, Jürgen schodził po schodach i poczuł straszny ból. Myślałam, że to jakaś kolka, skurcz ale było coraz gorzej. Marc miał do nas przyjechać… Zadzwoniłam od razu po karetkę. Kilka minut po telefonie zadzwonił Marc gdzie jesteśmy… I tak. Drugi raz w życiu moje serce tak szybko waliło. Nawet podczas ślubu nie miałam aż tak.

-Kiedy był pierwszy…-pomyślałam, jednak po minie mamy wywnioskowałam, że powiedziałam to na głos. Jej oczy zaszły łzami.
-Kiedy cię rozpoznałam a potem dowiedziałam się o wszystkim, co przeszłaś…
-Oh… Przepraszam. Nie powinnam pytać. –westchnęłam a po chwili podeszłam i mocno uściskałam mamę.
-Nic tak bardzo nie przeżywałam jak tego. Nie spałam kilka nocy. Potem pamiętnik Sylwii, który mi przekazałaś… -rozpłakała się na dobre. Nie przestawałam jej przytulać. Delikatnie zaczęłam ją głaskać po włosach.
-Mamo… Było minęło.
-Przeze mnie tyle cierpiałaś.
-Nie liczy się przeszłość. Zamknęłam ją i zaakceptowałam. Proszę, zrób to samo. Ciesz się ze mną teraźniejszością, bo jestem bardzo ale to bardzo szczęśliwa.
-Postaram się, córeczko. Bardzo cię kocham.
-A ja ciebie. Nie płacz już. Rozmażesz makijaż i jak pójdziesz się pokazać tacie? Lepiej to popraw.
-Nie mam czym.
-Chociaż wytrzesz chusteczką. –powiedziałam i otworzyłam torebkę. Złapałam paczkę chusteczek jednak jeszcze razem z nią małą kopertę z moim imieniem i nazwiskiem oraz dopiskiem „5 tydzień”. Spojrzałam na Ullę, jednak ta niczego nie zauważyła. Włożyłam z powrotem kopertę na swoje miejsce posyłając uśmiech Marco. Pomogłam mamie otrzeć łzy i rozmazany tusz z policzków.

-Myślę, że możemy już wejść. –powiedziała z uśmiechem sprawdzając w ciemnej szybce telefonu jak wygląda. Marco objął mnie w pasie i szepnął na ucho
-Powiemy im?
Skinęłam potakująco głową i weszłam do sali z uśmiechem.

Tata leżał na łóżku jakby spał. Nie był już blady jak opisywała mama. Od razu do niego podbiegłam. Usiadłam na kawałku łóżka i złapałam go za dłoń. Delikatnie musnęłam ją ustami i przyłożyłam ją sobie do policzka. Głupi wyrostek. Tata był silny i wiedziałam, że sobie da radę.
Kiedy miałam tak zamknięte oczy poczułam delikatny ruch koło mojego policzka. Uświadomiłam sobie, że to tata właśnie ścisnął moją rękę. Oderwałam głowę i spojrzałam na niego. Patrzył na mnie spod przymrużonych powiek i uśmiechnął się lekko. Potem jeszcze przebiegł wzrokiem po reszcie zebranych. Odchrząknął głośno.

-Zamiast tak patrzeć podalibyście staruszkowi schorowanemu okulary, bo własnej córki nie widzi. –roześmiał się lekko a po chwili delikatnie skrzywił z bólu. Ulla wyjęła z torebki pudełko z okularami taty i pomogła mu je założyć. Nachyliła się i pocałowała go w usta.

-Dobrze cię widzieć znów uśmiechniętego. –powiedziała z miłością i pogłaskała go po policzku, a potem stanęła za moimi plecami.
-Płakać nie będę. Jak ty. Chusteczki słabo ścierają.
-O przepraszam!-roześmiała się Ulla. Tata miał w sobie tą magię, że potrafił zrobić z ludźmi co chciał. Najlepszy jednak był w przywracaniu dobrego humoru i pocieszaniu.

-No proszę. Córcia marnotrawna.
-Prędzej synek. –poprawiłam go mając na myśli Marca
-Synek to wiem, że na wygnaniu, ty sama zwiałaś.
-Nie wzbudzaj we mnie poczucia winy, jasne?
-Nie wymądrzaj się, pani psycholog. Jestem tu chory i trzeba być dla mnie miłym.
-Właśnie wyzdrowiałeś.
-Ehh… Starość się odzywa.
-Jaka starość!-zaprzeczyłam z uśmiechem. –Moja lekarka mi powiedziała, że jesteś silny chłop i operacja ci niestraszna.
-Może i tak.. Ale zaraz, jaka lekarka. Coś ci znowu jest?-zapytał przestraszony przyglądając mi się uważnie.
-Jestem zdrowa.
-Zdrowi do lekarzy nie chodzą. Mów mi, bo zaraz wywrę presję na twoim mężu. Nie słyszałeś, Marco, że jesteś na wylocie z drużyny?-spojrzał na niego surowo, jednak mój mąż tylko się uśmiechnął pobłażliwie.
-Słyszałem tylko, że za tydzień jestem na wylocie z drużyną na zgrupowanie do Chin.
-Co za paskudy… Inga. Mów co ci jest bo naprawdę zaraz się zacznę przejmować. Przecież się dobrze odżywiałaś…

Westchnęłam i puściłam jego dłoń. Rozpięłam zamek w torebce i wyjęłam z niej małą kopertę zasłaniając specjalnie palcami napis na jej przodzie. Wyjęłam jedno małe, prostokątne zdjęcie i podałam je mu. Tata wziął je do ręki i przyglądał się mu dłuższą chwilę.

-Mamo..-usłyszałam z dala śmiech Marco. Kątem oka widziałam jak płacze a mój mąż przytula ją. Kiedy spojrzałam na wyraz twarzy taty widziałam, że jest wzruszony. Oczy zaszły mu łzami, jednak szybko drugą ręką je starł.
-Będę dziadkiem. –powiedział te słowa z ogromną czułością dotykając palcem na zdjęciu mojej małej fasolki.
-Będziesz. –potwierdziłam uśmiechając się. Patrzył na zdjęcie USG w podobny sposób jak Marco. Wiedziałam, że właśnie tak jak mój mąż pokochał tę małą kruszynę.

-Chodź tu, słońce, bo ja nie dam rady się podnieść. –zwrócił się do mnie rozkładając ręce. Pochyliłam się by go przytulić. Zostałam objęta w mocnym, ojcowskim uścisku. Ucałował mnie w policzek i pogładził po włosach. Widziałam w jego oczach, że był naprawdę szczęśliwy. –To który tydzień?
-Piąty. –odpowiedziałam z powrotem siadając na łóżku.
-Te, Reus. Wzięliście ślub dwa tygodnie temu. –pogroził srogo palcem mojemu mężowi.
-Dobrze jednak, że nie wiedziałeś nic o fałszywym alarmie w styczniu. –odgryzł się Marco szczerząc w szerokim uśmiechu.
-Słucham..? I ja ci pozwoliłem za niego wyjść?
-Tak. –zaśmiałam się i wstałam z miejsca. Od razu wpadłam w mocny uścisk Ulli. Marco podszedł uściskać tatę. Razem z mamą byłyśmy po chwili świadkami ich wymiany zdań, która uderzyła w moje serce.

-Jak będzie chłopiec…-zaczął tata.
-To razem go nauczymy najlepiej grać w piłkę.
-Nie ma innej opcji. Będzie zdolny po dziadku… No powiedzmy, że po tobie też, najgorszy nie jesteś. W końcu moja córka ciebie wybrała na obiekt westchnień. Moja krew wie co robi. Poza tym, przejmujesz opaskę od tego sezonu.


Marc stał w oknie i patrzył przez nie zamyślony w dal. Pewnie się naprawdę musiał czuć niezręcznie. Ulla zajęła moje miejsce na łóżku i teraz ona przyglądała się z uśmiechem zdjęciu. Powiedzieliśmy z Marco, że mogą je zatrzymać. Mieliśmy przecież jeszcze trzy takie w kopercie. Marco pewnie też będzie chciał zostawić jedno swoim rodzicom. Ale też znając Manuelę sama by je zabrała i nie oddała. Byłam pewna, że rodzice Marco bardzo się ucieszą na wieść o naszym dziecku, to ja w brew pozorom bardziej się bałam się reakcji własnych rodziców niż teściów. No i spełni się też życzenie Ann-Kathrin, która chciała, żeby Liliana miała przyjaciela w postaci naszego dziecka. Nigdy w życiu nie przypuszczałam, że mogę być tak szczęśliwa jak teraz. Kiedyś mogłam powiedzieć o sobie „przeciętna, głupia dziewczyna”. Dzisiaj jednak byłam wyjątkową kobietą. Szczęśliwą, spełnioną. Byłam córką, żoną, siostrą dla Mario, przyjaciółką, mamą chrzestną i przyszłą matką. Każde z tych słów napawało mnie dumą. Moje życie rozkwitło na dobre. A ja wiedziałam już co to znaczyła pełnia szczęścia. Osoby, które mnie otaczały były moim szczęściem i z tego czerpałam najwięcej energii i radości.

Pożegnałam się z tatą obiecując, że odwiedzę go jutro. Pewnie przyniosę mu też obiad i jakieś zdrowe rzeczy, żeby czuł się lepiej. Mama jeszcze przy nim została. Dała klucze do domu Marcowi, żeby mógł wejść i zjeść przygotowany obiad. Kiedy szliśmy korytarzem Marc do mnie podbiegł.

-Inga, możemy chwilę porozmawiać?
-Myślę, że nie mamy o czym.
-Mamy..-powiedział speszony spoglądając na Marco. Pewnie chciał, żeby zostawił nas samych ale nie chciałam tego. Mocniej ścisnęłam jego dłoń.
-Spieszymy się, więc jak masz coś do powiedzenia to po prostu mów.
-A możemy na osobno..
-Nie. Ja nie mam z Marco tajemnic.
-Chciałem po prostu przeprosić.. Jak usłyszałem dzisiaj co mama przeżywała...
-Jeśli robisz to tylko dlatego, że tata odciął ci dopływ kasy to mam gdzieś takie przeprosiny.
-Nie.. Ja naprawdę.
-Przykro mi ale nie umiem ci ani uwierzyć, ani wybaczyć. Powiedziałeś, że nigdy nie będę twoją siostrą. Niech tak zostanie. Każde z nas ma swoje życie i niech tak zostanie.
-Ale rodzice..
-Oboje bardzo dobrze wiedzą, że nie będziemy przyjaciółmi. Naprawdę chciałabym już iść.
-Nie chcę, żebyś mnie nienawidziła.
-Trochę za późno na refleksje. Życzę ci tylko, żebyś odzyskał zaufanie rodziców. Sam. Nie mam zamiaru się za ciebie wstawiać. Zbyt wiele przez ciebie przeszłam.
-Przykro mi.. Przepraszam.. Gratuluję dziecka..-powiedział zasępiając się w ścianę.
Kiwnęłam jedynie głową i ruszyłam z Marco w stronę windy. Kiedy drzwi się zamknęły łzy popłynęły mi z oczu. Marco natychmiast mnie mocno przytulił.

-Zawsze wszystkim wybaczam, staram się dawać drugą szansę… Ale jemu nie potrafię. Nie potrafię, Marco. Ulla... Wiem, że popełniła błąd i szczerze tego żałowała.. Marc mnie zranił i to mocno. Mnie i moich rodziców. Nie jeden raz. Wiesz dobrze, że strasznie przez niego cierpiałam. Nie umiem tak po prostu nagle zapomnieć i wybaczyć.
-Kochanie, nie musisz mi tego tłumaczyć. Rozumiem cię. Zawsze masz we mnie wsparcie. Jestem twoim mężem.
-Dziękuję. –szepnęłam i przycisnęłam czoło do jego ramienia. Akurat drzwi windy się otworzyły.




-Marzec.-powiedział Marco, kiedy wychodziliśmy objęci ze szpitala 
-Co marzec?
-Wtedy przyjdzie na świat nasze dziecko. –uśmiechnął się a jego oczy zabłyszczały. Uwielbiałam widzieć w nich tą radość jak tylko wspominał o dziecku. Naprawdę był szczęśliwy. A ja tak się kiedyś bałam…
-O co pytałeś doktor jak wyszłam?
-Czy możemy się dalej kochać czy są jakieś przeciwwskazania.-powiedział poważnie a ja ryknęłam śmiechem. On jest uzależniony jak nic!
-I jaką odpowiedź uzyskałeś, mój drogi mężu?
-Taką, że już wiem co zrobię jak wrócimy do domu.
-Zjemy obiad.
-To prawda, że jesteś dobra w kuchni, ale w innym pomieszczeniu też jesteś wspaniała. Poza tym teraz jedziemy do moich rodziców się pochwalić i wprosimy się na obiad. A jutro zrobimy maraton po sklepach meblowych.
-Nie znamy jeszcze płci. Chyba nie chcesz zrobić pokoiku na uniwersalny żółty.
-Dodamy czarny i będzie spoko. Nie uważasz?
-Ty będziesz tam spał.
-Dobra, dobra, poddaję się. –zaśmiał się i pocałował mnie szybko w usta. –Zrobimy dwa warianty. Jeden dla dziewczynki, drugi dla chłopca. Jak tylko poznamy płeć to wszystko zamówimy. –powiedział a potem podniósł mnie na ręce. Zaśmiałam się głośno i oplotłam dłońmi jego szyję.

-Jesteście spełnieniem moich wszystkich marzeń. Nie piłka, nie Borussia. Kiedy ten cytat a moim ramieniu został wytatuowany był on dla mnie znakiem, żeby odważnie iść w przyszłość i walczyć o to co najważniejsze. A najważniejsi jesteście wy. Jesteście moim życiem, moim największym i najcenniejszym skarbem. 






~~~



Z góry przepraszam za błędy, jeśli są-rozdział był poprawiany i możliwe, że coś gdzieś się zaplątało:) Tak, tak, to już ostatni rozdział... Z Ingą i Marco jeszcze się spotkamy za tydzień w epilogu, trochę przysłodziłam, (chyba też sama dla siebie, bo będzie mi ich szalenie brakować.:)  )
Zapraszam też do komentowania <3
Po raz ostatni piszę (historyczny moment..:( ) :
Za tydzień kolejny..:)
Buziaki<33