Budzik z
telefonu Marco obudził nas oboje. Mogliśmy udawać oboje jak bardzo nas to nie
obchodzi oraz, że śpimy. Wzięłam głęboki oddech i przewróciłam się na bok. Nie
mogłam też wstać, bo uniemożliwiały mi to silne ramiona męża. Hałaśliwy dzwonek
budzika ucichł. Zapewne musiała włączyć się drzemka. Rozejrzałam się po naszej
sypialni. Mimo zasłon słońce wpadało do nas jeszcze bardziej podsycając urok
tego wnętrza. Wiedziałam już, że to będzie ulubione miejsce w domu. Nie tylko
ze wzgląd na mojego męża, mnie i łózko... Kochałam to trio, ale choćby sam
wypoczynek i czytanie książki na małym balkoniku. Makijaż codziennie rano przy
drewnianej toaletce pomalowanej na biało i zerkanie do trzech skrzynek. Ze
zdjęciami, listem babci i listem zaręczynowym od Marco. Dopiero teraz
zauważyłam, że na parapecie stał prawie identyczny słonik, co dostałam od
starszej kobiety w Malezji. Prawie, bo miał bladożółty kolor, a mój był
brązowy. Miał też innego kształtu małe ozdobne lustereczka ale kształt i
wielkość były identyczne. Nie byłam przekonana, ale gdybym postawiła obok
mojego ich trąby by się splotły. Musiałabym znaleźć mojego i sprawdzić. Może
faktycznie słoniki zwiastowały przeznaczenie i wielką miłość?
Moje
przeznaczenie mruknęło pod nosem i przysunęło się bliżej mnie. Budzik ponownie
się włączył. Wdrapałam się na blondyna i kładąc się na nim i wyciągnęłam rękę
po jego telefon. Wreszcie cisza. Kiedy chciałam przewrócić się na swoje miejsce
zatrzymały mnie ręce Marco, które oplotły mnie ciasno tak, że każdym milimetrem
ciała czułam jego.
-Mmm…-mruknął
zanurzając nos między moimi piersiami. -Moje ulubione. -dodał, co spowodowało
mój śmiech.
-Spróbowałbyś
mieć inne ulubione.
-Nie chcę
innych. Te są tylko moje, najpiękniejsze.-oznajmił z uroczą poranną chrypką.
Oderwał się od mojego biustu uprzednio składając na nim pocałunek a potem
jeszcze ucałował mnie w skroń. Wyglądał naprawdę uroczo. Rozczochrane na
wszystkie strony blond włosy lekko posklejane od żelu z wczoraj i ten słodki
uśmiech.
-Czuję płatki
róż na twoich plecach. -powiedział głaszcząc mnie lekko zahaczając palcami o
płatki kwiatów, które pod jego dotykiem zaczęły się turlać.
-Yhym... Nie
chcę przerywać, ale trzeba wstać.
-Ja już
stoję. Nie mów, że nie czujesz.
-Przestań!-pisnęłam
zakrywając twarz w zagłębieniu jego szyi.
-To urocze
jak czasem się zawstydzasz. I uwielbiam twoje rumieńce.
-Mówię
poważnie.
-Ja też.
-Chodzi mi o
to, że spóźnimy się na samolot. Miałam w planach zjeść jeszcze śniadanie.
-Nie
zdążymy. Zjemy w samolocie. -oświadczył i wpił mi się w usta. -Dzień dobry,
żono.
-Dzień dobry
mężu. Musimy się ubrać.
-Może
najpierw wspólny prysznic?
-Ja już wiem
jak nasze wspólne prysznice się kończą.
-Najlepiej
na świecie.
-Może i tak
ale nie wiem czy jesteś świadom jak bardzo mnie wymęczyłeś i jak bardzo
wszystko mnie boli. Celibat trzeba zrobić.
-Zapomnij.
Nie po to jedziemy w podróż, żeby uprawiać celibat. Jadę tam uprawiać coś
innego.
-Turystykę
chyba. -zaśmiałam się patrząc w jego iskrzące, zielone oczy. Pisnęłam ze
śmiechem, kiedy poczułam mocnego klapsa. Wyrwałam się z jego uścisku, wstałam z
łóżka i włożyłam na siebie króciutki, jedwabny, prawie przezroczysty
szlafroczek sięgający mi ledwo do uda.
-Idę się
przebrać. Tobie też radzę. Samemu, beze mnie. -wycelowałam w niego palcem,
kiedy byłam już przy drzwiach garderoby. Kiwnął głową obserwując mnie
wnikliwie. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, a kiedy miałam wejść do środka
usłyszałam jego krzyk.
-Poczekaj!
-zerwał się nagle z łóżka i podbiegł do mnie w zastraszająco szybkim tempie.
Przytulił mnie mocno do siebie i położył głowę na moim ramieniu. Czy to nie ja
powinnam mieć wahania nastrojów? Niepewnie położyłam dłonie na jego nagich
plecach i czekałam, aż cokolwiek powie.
-Przepraszam.
-szepnął nie zmieniając swojej pozycji.
-Nie masz za
co, tak mi się wydaje. Nie jestem na ciebie za nic zła.
-Nie wiem,
może powinienem być bardziej delikatny?
-W nocy czy
teraz rano?
-Oczywiście,
że teraz rano. Za noc w życiu cię nie przeproszę. Bo nie mam z resztą za co.
-Kocham cię.
Masz swoje wady...
-Nie mam.
-Masz i
oboje o nich wiemy. -uśmiechnęłam się podnosząc jego głowę tak, żeby mieć na
wprost jego oczy. -Ale je akceptuję i kocham, bo mam je w pakiecie razem z
tobą. Wiem, że też mnie akceptujesz jaką jestem, choć chcę się zmieniać przy
tobie tylko na lepsze.
-Ja też się
postaram. Na pewno wszystko dobrze? Mam jakieś takie poczucie, że...
-Że?
-Właściwie
nie wiem. Chodźmy się ubrać. -z uśmiechem cmoknął mnie w nos. Ciekawiło mnie
naprawdę to przeczucie. Może miał to samo co ja?
-Ty
zwłaszcza powinieneś się ubrać a nie biegasz jak cię Pan Bóg stworzył.
-Jestem u
siebie.
-Musisz
nauczyć się żyć ze współlokatorką.
-I mam
uwierzyć, że nie podoba ci się taki widok? Kochanie, szalejesz za nim.
-Nie zdążymy
zaraz na samolot. Pospiesz się jeśli lecisz ze mną. -uśmiechnęłam się i po
chwili zniknęłam w garderobie.
-Co mam
założyć?-zapytałam stojąc przed otwartą szafą. On ucałował mnie w kark i
podszedł do półki ze swoimi rzeczami i wyciągnął jeansowe spodenki przed kolano
i błękitny t-shirt.
-Coś, w czym
dobrze ci się będzie dobrze leciało. Możesz dres.
-Może mi być
w nim zbyt ciepło.
-Może.
Getry?
-Właśnie o
nich pomyślałam, dzięki. –uśmiechnęłam i się i musnęłam go w usta.
Takim
sposobem wybrałam biały t-shirt z napisami, krótkie getry za kolano i czarne
Covnersy. W samolocie zawsze mogłam zdjąć i zostać w skarpetkach. Pościeliłam
szybko łóżko i położyłam na nim moją ślubną sukienkę. Jeszcze nie myślałam czy
ją zostawić, czy może oddać na jakąś charytatywną aukcję? Poszłam do łazienki
się przebrać i spróbować uczesać włosy.
Kiedy
wychodziłam Marco akurat wyprowadzał nasze bagaże.
-Dorzuciłem
do twojej walizki jeszcze kilka rzeczy, bo wzięłaś naprawdę mało. –uśmiechnął
się –Zniosę na dół, zamówię taksówkę.
-Tylko
pomaluję rzęsy… Kurcze, nie. Spakowałam tusz do walizki.
-Nie krzycz,
ale w szafce w toaletce masz jakieś kosmetyki, kupiłem jak kiedyś byłem z
Yvonne na zakupach.
-Dzięki.-powiedziałam
z uśmiechem i podeszłam do szuflady, w której leżał tusz ale także pełno innych
bibelotów koło niego. Kochany. Nawet o tym nie pomyślałam.
Poszłam
szybko do łazienki pomalować rzęsy żeby nie przedłużać. Zbiegłam szybko po
schodach zabierając z komody na dole torebkę i wyszłam przed dom, gdzie czekał
na mnie Marco. Zamknął wszystkie drzwi, sprawdził garaż i wyszliśmy przed bramę
czekając na taksówkę.
Na lotnisku
wręcz wbiegliśmy na odprawę. Stanęliśmy w kolejce z walizkami. Przed nami stała
pani z synkiem. Miał może cztery lata? Mógł być rówieśnikiem Nico. Nie mówił
nic mamie lecz stał wpatrzony w Marco jak w święty obrazek. Mój mąż tego nie
zauważył, ponieważ szukał wszystkich potrzebnych dokumentów i biletów w
kieszeniach.
-Mogę mieć
do ciebie prośbę?-zapytałam go wsuwając dłoń w tylną kieszeń jego spodni.
-Yhyym. Już
się boję. –uśmiechnął się szeroko patrząc na mnie z czułością.
-Pogadasz z
tym małym? Nie spuszcza z ciebie wzroku odkąd tu przyszliśmy. Chyba cię lubi.
–powiedziałam pokazując na chłopca. On pod jego spojrzeniem lekko się speszył i
podszedł bliżej do mamy.
-Cześć,
lubisz piłkę nożną, co?-ukucnął koło niego blondyn. Chłopiec się rozpromienił i
podszedł do niego bliżej.
-Tylko
Borussię. –powiedział jeszcze niepewnie. W tym samym momencie jego mama
zorientowała się, że jej syn z kimś rozmawia jednak kiedy zobaczyła z kim była
trochę zaskoczona.
-Greg,
synku, nie zaczepiaj, to nieładnie.
-To ja
zaczepiłem. –posłał kobiecie swój czarujący uśmiech i zrobił słynne maślane
oczka. To działało na wszystkie kobiety.. I to mnie przerażało.
-A wyście
wzięli ślub wczoraj? Tata pokazał mi wasze zdjęcie.
-Zgadza
się.-potwierdziłam.
-No to..
Mogę z wami zdjęcie?- Chłopiec był niesamowity. Miałam aż łzy ze śmiechu w
kącikach oczu. Marco też cały czas się uśmiechał.
-To nie
ładnie tak się narzucać..-ponownie wkroczyła brunetka
-I tak tu
stoimy i tak, czasu więc nie zabiera.-uśmiechnął się Marco i wziął małego na
ręce. Ten pisnął radośnie i objął go za szyję rękami. I gdzie ta nieśmiałość?
Dołączyłam do nich kładąc dłoń na Marco plecach zahaczając palec o szlufkę jego
jeansowych spodenek. Mama chłopca wyjęła szybko telefon i zrobiła nam zdjęcia.
Kiedy już przyszła na nich kolej chłopiec został poproszony przez jego mamę o
przypilnowanie ich walizek. Zamyślił się chwilę aż w końcu podszedł do nas
zadzierając wysoko głowę.
-Chciałbym
jeszcze autograf. –oświadczył. Jego pewny i dorosły ton mnie rozkładał na
łopatki.
-Masz
coś?-zapytał mnie Marco i zaczął rozglądać się za czymś na czym można będzie
złożyć autograf. Znalazłam w torebce notes. Wyrwałam z niego kartkę w linię i
podałam mojemu mężowi. Akurat przyszła nasza kolej. Marco podał nasze bilety, a
chłopiec zatrzymał swoją rodzicielkę jeszcze na chwilę. Podałam Marco długopis,
którym złożył na kartce papieru autograf z dedykacją dla Grega. Kiedy mu podał
młody spojrzał na nią z błyszczącymi oczami. Błysk jednak po chwili zgasł.
-A
twój?-zwrócił się do mnie wskazując na mnie paluszkiem. Wzięłam od Marco
długopis i ukucnęłam zabierając kartkę, żeby położyć ją sobie na nodze i
dopisać własne imię i nazwisko. Pożegnaliśmy się z chłopcem i jego mamą. Był
naprawdę uroczy w swojej bezpośredniości.
Poszliśmy na
odprawę, Marco położył nasze walizki na specjalnej taśmie, która zabrała je do
samolotu, a my już po kilku minutach mogliśmy przejść szklanym tunelem i wejść
na pokład.
Na samym
wejściu przywitała nas stewardessa uśmiechając się firmowo jednocześnie robiąc
maślane oczy do mojego męża. Mnie zupełnie przestała zauważać. Mimo, że
obejmowałam już go ręką z tyłu musiałam też dołączyć drugą, z przodu. Złapałam
nią też za jego dłoń i splotłam nasze palce tak, żeby przeurocza pani zauważyła
błyszczącą obrączkę na jego palcu. Marco podając jej bilety spojrzał się na
mnie rozbawionym wzrokiem. Chwilę później nachylił się i złożył na moich ustach
soczystego i głośnego buziaka. Byłam usatysfakcjonowana.
Stewardessa
najwyraźniej się zagotowała. Odchrząknęła i oznajmiła, że zaprowadzi nas na
nasze miejsca. Była to pierwsza klasa. Miejsca wyglądały bardzo elegancko i
było tam naprawdę dużo przestrzeni. Nasze miejsca były jako drugie w lewym
rzędzie. Miałam sporo przestrzeni, żeby rozłożyć nogi i oprzeć o drążek za
siedzeniami z przodu. Ucieszyło mnie, kiedy zobaczyłam, że poprzeczkę między
fotelami można opuścić. Usiadłam od okna. Chciałam mieć jakąś atrakcję. Zaraz
obok tej, że mogę również obserwować mojego przystojnego męża.
-Zamówimy
śniadanie jak wystartujemy. Mamy jeszcze piętnaście minut.
-W porządku.
A mogę się dowiedzieć z twoich cudownych ust gdzie jedziemy? Nie chcę czekać na
gderliwy głos tej stewardessy mówiącej przez mikrofon.
-Nie bądź
zazdrosna, choć i tak to słodkie. Czego więcej ci potrzeba? Noszę to.-pokazał
swoją obrączkę –To.-wskazał swój tatuaż gładząc opuszkiem palca po sercu, na
którym zostało napisane moje imię. –I to.-chwycił moją prawą rękę i położył ją
sobie na piersi –Czujesz? Bije tylko dla ciebie. –uśmiechnął się a po chwili
obezwładnił mnie całą w niesamowitym, długim i namiętnym pocałunku.
-Nie ty
musisz znosić głodne spojrzenia innych kobiet, które patrzą na ciebie jak
wygłodniałe lwy na soczysty kawałek mięsa.
-Interesuje
mnie jedynie twoje spojrzenie. Bo nie patrzysz na mnie jak mięso tylko jak na
człowieka, którego kochasz. Lecimy do Miami. Na pięć dni.
-Stany? Nie
mam wizy..
-Masz.-uśmiechnął
się szeroko i złapał mnie za rękę.
-Byłeś tam
kiedyś, prawda? Paparazzi dostarczyli mi niezłego zawału serca zdjęciami.
-Byłem.
–roześmiał się –Naprawdę ci się tak podobałem? Jak się poznaliśmy jakoś tego
nie okazywałaś.
-Bo czar
prysł. –powiedziałam poważnie a po chwili się roześmiałam widząc jego nadąsaną
minę. –A propo wyglądu. Co ty masz z włosami? Tornado je przeszło?
-Prawie. Ty
w nocy. Nie mogłem ich rano ułożyć.
-Ja mam tą
opcję związania w kitka. Iść do ludzi z taką fryzurą…
-Lubię cię w
niej.
-Yhyym-mruknęłam
przeciągle a po chwili się roześmiałam. Opuściłam podnóżek na siedzeniu z
przodu i mogłam sobie wygodnie ułożyć nogi. Marco wstał i otworzył jakąś półkę
nad naszymi siedzeniami. Wyjął z niego dwie poduszki i wrzucił je na moje
kolana.
-Chcesz koc?
-Podobno to
zwykle ty go potrzebowałeś.
-Pewnie,
jasne. Zjedzmy najpierw śniadanie, a potem się nim przykryjmy jak pójdziemy się
zdrzemnąć. –usiadł na swoim miejscu z nadąsaną miną a po chwili przysunął się
bardziej do mnie i objął mnie opiekuńczo ramieniem i z uśmiechem musnął ustami
mój policzek.
-To nasze
pierwsze wspólne wakacje.-stwierdziłam patrząc się w okno na zieleń i las w
oddali.
-Byliśmy już
raz na wakacjach.
-Ale nie
sami.
-I? Boisz
się, że będzie nudno?
-Nie. Boję
się, że może coś nie wypalić, możemy się nie dogadać, może mamy zbyt wybuchowe
charaktery…
-Kochanie.
–powiedział poważnie i obrócił moją brodę tak, że nasze spojrzenia się nie
spotkały. –Nie odbieraj tego jak egzamin. Nie żyliśmy dotychczas dwadzieścia
cztery godziny na dobę razem, może to cię przeraża… Musimy się nauczyć, oboje.
Musisz mi mówić o wszystkim czego chcesz. Nie jesteśmy na randce, gdzie
uważasz, żeby wszystko było idealne. Jesteśmy teraz rodziną. Nie uwierzę ci
jeśli powiesz, że się mnie boisz. Będziemy popełniać głupie błędy ale musimy
się na nich uczyć. Teraz już na przykład wiesz, że masz wytrzymałe łóżko,
wytrzymałego męża i prywatną łazienkę w swojej sypialni, tak?
-Tak.-zaśmiałam
się opierając o jego ramię. –Ty nie masz żadnych obaw.
-Nie.
-Jesteś
starszy, może bardziej doświadczony w związkach, może bardziej wydoroślałeś niż
ja…
-Masz rację,
że jestem starszy, że mam większe chcąc nie chcąc doświadczenie ale nic z tych
rzeczy nie odnosi się do braku obaw. Wiesz dlaczego ich nie mam?
-No..?
-Bo póki ta
obrączka jest na twoim palcu, a ty jesteś przy mnie nie muszę się o nic
martwić, bo jest wszystko w porządku, tak, jak miało być.
-Jesteś
kochany.-przejechałam dłonią po jego brodzie. Miał wyczuwalny szorstki,
jednodniowy zarost, którego wręcz uwielbiałam. Przejechałam po nim delikatnie
wargami by na końcu delikatnie musnąć jego żuchwę.
-Nie
ogoliłeś się dzisiaj. Lubię to. –szepnęłam cicho i odsunęłam się od niego
pozostawiając go w lekkim osłupieniu. Oparłam poduszkę o okienko i położyłam na
niej głowę. Kiedy miał już się odezwać w głośnikach zabrzmiał głos stewardessy,
która powitała i oznajmiła, że za dopiero piętnaście godzin będziemy na
miejscu. Życzyła nam przyjemnej podróży. Przymknęłam oczy jednak doskonale
czułam ciepło jego ciała a zwłaszcza oddech, żeby wiedzieć, że właśnie koło
mnie się nachyla.
-Czy nie
jest pani wystarczająco obolała, żeby zaczynać ze mną igrać?
-Ja tylko
stwierdziłam fakt. A propo tego, że mówiłeś, że mamy się komunikować i o
wszystkim mówić. Nawet mi na myśl nie przyszło, żeby teraz coś uskuteczniać bo
najzwyczajniej zrobił pan ze mnie wrak człowieka konsystencji galarety, panie
Reus.
-Miło mi to
słyszeć. Głównie to drugie.
-Dziękuję ci
za tę noc. Była niesamowita. –uśmiechnęłam się i czule pogłaskałam go po dłoni.
–Zamówimy coś?
-Co tylko
chcesz.
Zapięliśmy
pasy na czas startu. Zamknęłam na chwilę oczy, bo aż mnie zemdliło. Nigdy nie
przepadałam za startami, za tym w szczególności. Kiedy już osiągnęliśmy
odpowiednią wysokość odpięliśmy pasy, a Marco poprosił do nas stewardessę, żeby
złożyć zamówienie. Jak zobaczył, że idzie uśmiechnął się szeroko dając mi do
zrozumienia, że idzie do nas ta moja ulubiona. Sam położył rękę wysoko na moim
udzie i czule mnie po nim głaskał. Kiedy podeszła aż ją wmurowało. Nie umiała
nic powiedzieć i ledwo oderwała wzrok od ręki mojego męża. On specjalnie zaczął
zahaczać palcem o gumkę i delikatnie nią pstrykać z moją skórę.. Pilnowałam
się, żeby nie pęknąć ze śmiechu. Poprosiliśmy razem o menu. Kiedy je
zobaczyłam.. Kiedy zobaczyłam ceny..
-I co?
-Może
kanapkę z salami.
-Nie ma
mowy. –stwierdził z cwaniackim uśmiechem. –Wiem, że nie znosisz salami i nigdy
go nie polubisz. Nie wybierzesz, bo najtańsze. Daj mi to menu. –odłożył swoje i
poprosił o moje. Niechętnie dałam mu je do ręki. On je ode mnie przejął i
zakrył ostatni rządek po prawej, gdzie zostały wypisane ceny. –Teraz wybieraj.
-Jajecznica
z szynką, bułka i czarna herbata z cytryną.
-Lepiej.
–rozpromienił się blondyn i spojrzał na czekającą stewardessę. –Dwa
razy.-oznajmił. Ziewnęłam głęboko i oparłam się o jego ramię.
-Jestem
wykończona. Nie wiem jak mnie do tego samolotu dowlokłeś. Jesteś mistrzem.
-Wiem. Jak
zjemy wyjmę koc i pójdziemy spać. Potem wejdziemy na internet i pognębimy
Mario.
-W porządku.
–roześmiałam się. Kilka minut później dostaliśmy nasze śniadanie. Zjedliśmy
jajecznicę ze smakiem i wypiliśmy gorącą herbatę. Marco wyciągnął koc i okrył
mnie nim. Położyłam się na poduszce na oknie, a on wtulił się w moje ramię.
Zasnęliśmy na kilka godzin. I to spore kilka godzin. Obudziło mnie lekkie
szturchanie w ramię.
-Lądujemy?
-Nie,
skarbie, jeszcze dziewięć godzin. –powiedział szeptem. –Wejdziemy w
turbulencje, musisz się zapiąć pasami.
-I mówisz to
tak spokojnie?
-Czasem tak
jest. Nie ma się czym martwić. To chwilowe. –zdjął ze mnie koc i pomógł się
zapiąć.
-Złap mnie
za rękę. –powiedziałam. Marco złapał mnie obiema dłońmi. Kiedy wpadliśmy w
turbulencje oparłam głowę o zagłówek i zacisnęłam powieki. Kiedy już się powoli
kończyły zrobiło mi się strasznie niedobrze. Schyliłam głowę i wyrwałam rękę z
uścisku Marco i położyłam ją na ustach.
-Hej, hej.
Co się dzieje?-momentalnie doskoczył łapiąc mnie za ramiona. –Będziesz wymiotować?
-N-nie..
Chyba nie. –szepnęłam.
-Oddychaj
spokojnie. Może pani podać wodę?-zawołał do stewardessy. Pomógł mi się oprzeć o
siedzenie i lekko je odchylił do tyłu. Chwilę później podał mi do rąk szklankę
z wodą, jednak nie umiałam jej nawet złapać. –Kochanie… Oddychaj głęboko. Napij
się. –powiedział kładąc mi na wargach szklane naczynie. Podniosłam rękę i udało
mi się je złapać. Wzięłam w usta dwa łyki wody i oparłam głowę o zagłówek.
-Już lepiej,
dziękuję. –powiedziałam kiwając do stewardessy, która cały czas stała
obserwując nas z niepewnością. Ktoś oznajmił przez głośniki, że można odpiąć
pasy i zacząć poruszać się po pokładzie.
-Dobrze?
Może jeszcze się napij. Jeszcze jedna gorąca herbata?-zapytał opiekuńczo
trzymając mnie za udo. Pokręciłam przecząco głowę i wypiłam do dna wodę ze
szklanki.
-Już mi
przeszło.
-Musiało coś
ci zaszkodzić. To aż dziwne, mi nic nie jest.
-Mi już też
nie. Może zbyt bardzo przestraszyłam się tych turbulencji i tak
zareagowałam.-uspokoiłam go i pocałowałam w policzek, choć chciało naprawdę mi
się uśmiechnąć, bo domyślałam się co może być tego powodem. A raczej kto.
Spojrzałam z czułością na mojego kochanego męża i wtuliłam się w jego ramię. On
objął mnie opiekuńczo, pogłaskał po włosach i pocałował w czoło.
-Spróbuj
jeszcze zasnąć. Będzie ci lepiej.
-Dobrze.
Kolejne
kilka godzin przespanych. Jakby tak dalej poszło to jeszcze przespałabym cały
lot. Kiedy się obudziłam Marco nie spał, cały czas przytulał mnie do siebie
trzymając moją dłoń. Weszliśmy w jego telefonie na internet i napisaliśmy do
Mario. Ten zaczął wyliczać nam magazyny, w których się pojawiliśmy. Było ich w
sumie dwadzieścia cztery, a biedny Götze marudził, że zbankrutuje kupując
wszystkie magazyny gdzie się pojawimy. Było też kilkanaście zagranicznych
jednak brunet świadczył, że nie ma zamiaru po nie jeździć. Mario najbardziej
był dumny ze swojego zdjęcia na Instagramie, które niemiecki Vouge dał na
okładkę. Wysłał nam też całą sesję zdjęciową swojej córeczki, która rosła jak
na drożdżach. Jak wrócimy z podróży ma się odbyć chrzest małej. Ja z Marco
byliśmy rodzicami chrzestnymi jak już ustalił Mario niedługo po jej
narodzinach. Marco naprawdę lubił do nich chodzić i opiekować się nią. Raz
nawet karmił ją z butelki trzymając w ramionach. Ten widok mnie kompletnie
rozczulił.
Kiedy mój
zegarek wskazywał piątą nad ranem oznajmiono nam, że podchodzimy do lądowania.
Odetchnęłam z ulgą, bo już miałam dość wiecznego siedzenia. Nawet jeśli miało
odbywać się ono w towarzystwie Marco. Nie czułam już nóg. Po wylądowaniu
zabraliśmy swoje rzeczy z samolotu i poszliśmy po swoje walizki. Marco je
wyciągnął i zaczął z nimi obiema iść przez lotnisko.
-Ej, ej! Daj
mi moją!-próbowałam od niego zabrać moją własność, jednak był nieugięty.
-Nie
będziesz się wysilać. W samolocie byłaś blada jak ściana. Pewnie znowu masz
jakieś niedobory.
-Nie mam.
Wyszłam z tego przecież. Widziałeś wyniki i to dwa tygodnie temu.
-Może się
zatrułaś. Mi się nic nie stanie jak powiozę dwie.
-A gdzie
idziemy? W ogóle która jest godzina?-zapytałam odpuszczając tamto. Nawet nie
chciałam myśleć, co będzie później.
-Dwudziesta
trzecia tego czasu. Odpoczniesz i pójdziemy się przejść. Jest tu świetne nocne
życie. Nawet możemy przejść się brzegiem morza. A teraz idziemy po samochód.
-Jaki
samochód?
-Wynajęty.
Żebyśmy mogli się łatwo przemieszczać.-oznajmił i przeszliśmy do wyjścia na
parkingi. Stał tam piękny, czarny SUV, a przy nim stał właściciel uśmiechając
się do nas.
-Cześć
Jerry. –uśmiechnął się Marco zbliżając się do niskiego mężczyzny, może lekko po
trzydziestce. Podał mu dłoń na przywitanie i obrócił się poszukując mnie.
–Poznaj moją żonę Ingę. –powiedział dumnie. Żonę. Podobało mi się to. Żona.
Podałam mu rękę uśmiechając się lekko.
-Bardzo mi
miło poznać. –dygnął lekko głową na powitanie ujmując moją dłoń. –Trzymaj
kluczyki, mam nadzieję, że i tym razem dotrze cało.
-Możesz być
spokojny. Dzięki wielkie.
-Bawcie się
dobrze. Do zobaczenia. –kiwnął i poszedł gdzieś w innym kierunku. Marco od razu
go otworzył i włożył do dużego bagażnika. Sam samochód wyglądał na naprawdę
wygodny i dość luksusowy. Weszłam od strony pasażera i poprawiłam sobie
siedzenie lekko je ustawiając do tyłu, żeby spokojnie zmieściły mi się nogi.
Był naprawdę wygodny.
-Skąd znasz
Jerrego?-zapytałam ciekawa, kiedy Marco dołączył do mnie i włożył kluczyki do
stacyjki. Samochód ruszył cicho. Silnika prawie nie było słychać. Wow.
-Moi rodzice
mają przyjaciół w Anglii. Oni mają syna. Jerry przeprowadził się tu po studiach
i założył taką właśnie firmę. Wbrew pozorom bardzo dochodowy interes.
Obserwowałam
widok za szybą. Miami było naprawdę przepiękne nocą. W dzień miało być tu do
trzydziestu trzech stopni, jednak teraz lekko chłodnawy wiatr aż prosił o
cienki sweterek. Pewnie jak dotrzemy do hotelu to się przebiorę.
Zatrzymaliśmy
się pod ogromnym wieżowcem. Całym ze szkła. Zawsze takie widziałam w internecie
czy książkach a tu proszę. Tuż przede mną.
Kiedy
wysiedliśmy i wyjęliśmy nasze bagaże z bagażnika pojawił się mężczyzna z
obsługi hotelu, który zabrał je na specjalny wózek oznajmiając, że dostarczy je
do naszego pokoju. Razem weszliśmy do recepcji, gdzie odebraliśmy klucz do
pokoju, a Marco musiał podpisać ostatnie formalności związane z pobytem tu.
Wsiedliśmy do windy, z której było bezpośrednio widać panoramę miasta.
Jechaliśmy cały czas w górę, dopiero kiedy zatrzymaliśmy się, a jakaś maszyna
powiedziała, że znajdujemy się na czterdziestym piętrze zaniemówiłam. Marco
uśmiechnął się widząc moją minę i pociągnął mnie na korytarz… A właściwie
korytarzyk, bo znajdował się tylko tu ten jeden pokój. Nasz.
-Apartament-wyjaśnił
przykładając kartę magnetyczną do urządzenia pod klamką.
-Skoro już
wymusiłeś na mnie połączenie kont w banku to może konsultuj ze mną wydatki,
hmm?-zaśmiałam się patrząc na niego z ukosa.
-Zamówiłem
ten pokój kilka miesięcy temu. Poza tym, zasługujesz na wszystko co najlepsze,
pani Reus.
-Ty też.
–uśmiechnęłam się i pozwoliłam się podnieść, by zostać przeniesioną przez próg.
Przeszliśmy przez korytarzyk do naprawdę wielkiego pokoju. Łóżko oddzielone
było szklaną ścianą, w której znajdowała się woda, a jakieś urządzenie
sprawiało, że cały czas leciały bąbelki do góry. Pewnie się to i wyłączało. Po
środku salonu ustawiona była duża, nowoczesna kanapa, a koło niej jeszcze jeden
fotel. Na ścianie wisiał ogromny telewizor plazmowy. Marco odsłonił zasłony i
przywołał mnie gestem ręki, żebym do niego podeszła. Moim oczom ukazała się przepiękna
panorama oświetlonego miasta. Po lewej stronie zaś miałam doskonały widok na
plażę i ocean.
-Weźmiemy
kąpiel i zamówimy jedzenie. Potem możemy iść na miasto.
-Jak tylko
chcesz. Na stoliku leży karta. Napuszczę nam wody do wanny.
Oparłam się
o dużą szybę i popatrzyłam na piękny widok miasta. Byłam naprawdę szczęśliwa,
że jestem tu, w tym miejscu z facetem, którego kocham najbardziej na świecie.
Kiedy odwróciłam się zauważyłam męża klikającego coś na telefonie.
-Woda?
-Insta.
–uśmiechnął się szeroko i odłożył urządzenie na stolik. –Teraz woda.
-Wspaniale.
–zaśmiałam się. –Mogę zobaczyć zdjęcie?
-Pewnie.
–podeszłam do stołu i zabrałam z niego telefon. Usiadłam na kanapie i bez
problemu odblokowałam jego telefon. Zaraz potem wyświetliło się moje zdjęcie,
które musiał zrobić chwilę temu. Chcąc nie chcąc musiałam przyznać, że w jego
obiektywie naprawdę dobrze wyszłam. I to nie pierwszy raz. Pod zdjęciem dodał
tylko jedno czarne serduszko. Pod zdjęciem posypało się pełno komentarzy, a
niecałe dwie minuty po opublikowaniu miało już ponad pięćset polubień.
Przejrzałam
menu i wybrałam dla siebie danie obiadowe. Może było na noc za ciężkie ale
byłam naprawdę głodna. Marco przyszedł po chwili i zapytał co wybieram. Sam też
przejrzał, by wybrać coś dla siebie i poszedł do telefonu, który stał na szafce
przy łóżku, żeby wszystko zamówić. Ja w tym czasie poszłam do łazienki, gdzie
wciąż do wielkiej wanny lała się woda a zapach jaśminowego olejku roznosił się
po całym pomieszczeniu. Zauważyłam, że na podłodze stała przygotowana specjalna
plastikowa podkładka, którą można było zamocować na wannie i nawet na niej
jeść. Dla leniów specjalnej troski… Albo na zmęczone małżeństwo po podróży,
prawda?
Zmyłam
makijaż i rozebrałam się składając ubrania na szafce koło umywalki.
Zakręciłam wodę i weszłam delikatnie uprzednio sprawdzając ciepło wody. Była
gorąca jednak właśnie o takiej marzyłam.
-Jedzenie
będzie za.. –stanął w progu, jednak uciął, kiedy mnie zobaczył.
-Czekam.
Widziałam fajny olejek do masażu. Wanna jest duża, więc będziesz mógł wygodnie
usiąść..
-Inga.
Kusisz. Rób tak dalej a nie odbiorę jedzenia i będziesz głodna.
-Cóż..
–zaśmiałam się i sięgnęłam po gumkę do włosów, żeby ich nie zamoczyć.
Marco
rozebrał się i założył szlafrok. Usiadł na brzegu wanny i delikatnie polewał
mnie ciepłą wodą od szyi.
Kiedy ktoś
zapukał zawiązał mocniej biały szlafrok i poszedł odebrać nasz posiłek. Oboje
zjedliśmy ze smakiem od czasu do czasu karmiąc się nawzajem.
Marco po
odłożeniu tacki i jedzenia usiadł za mną i objął mnie w pasie. Dolaliśmy
jeszcze gorącej wody, żeby nie wystygła.
Mój mąż
upomniał się także o masaż. W sumie w kąpieli spędziliśmy półtorej godziny. Na
spacer po Miami założyłam płócienną sukienką i szary sweterek sięgający do
kolan. Do tego beżowe baleriny, torebka, delikatny makijaż i wilgotne jeszcze
włosy związałam w kucyka. Kiedy zjechaliśmy na dół od razu skierowałam się na
parking.
-Spacer,
kochanie. Spodobał ci się samochód?-uśmiechnął się i pociągnął mnie za rękę w
przeciwną stronę.
-Spodobał,
ale spacer lepszy.
-Bo jest
taka sprawa…
-Taak?
-Prezent
ślubny…
-Podróż
poślubna. To wspaniały prezent. –cmoknęłam go w policzek uśmiechając się przy
tym.
-Jest
jeszcze jeden.
-Yhyymm…
-Kupiłem ci
samochód.
-Ja
przecież…
-Ciii. Taki
jakim jechaliśmy tylko srebrny. Jest też bezpieczniejszy od tego co masz.
-Dziękuję… A
ten biały musimy sprzedać?
-Nic nie
musimy, kochanie. Możesz nawet nim też jeździć. Myślałem, że kiedyś jak
będziemy mieli dzieci możemy nim jeździć razem, całą rodziną. Będziemy wtedy
jego współwłaścicielami.
Uśmiechnęłam
się zatrzymując go w miejscu i złożyłam czuły pocałunek na jego ustach.
-Też mam dla
ciebie prezent.
-Jaki?
-Nie powiem.
–uśmiechnęłam się szeroko i pociągnęłam do dalej drogą blisko plaży. –A! Mam
pytanie. Myślisz, że jest czynne tu jeszcze jakieś studio tatuażu?
-Zaraz. Ty
nie chcesz chyba sobie robić tatuażu…
-Ufasz mi?
-Oczywiście,
że tak ale nie wiem… Ty nigdy nie mówiłaś, że chciałabyś.. Nie umiem sobie
ciebie wyobrazić..-westchnął zszokowany. Przerwałam mu wywód kładąc palec na
jego wargi.
-Nie chcę
mieć tatuażu. Chyba wcześniej bym zemdlała gdybym miała mieć robiony tatuaż.
-Więc?
-Zaufasz mi
na tyle, że zrobisz sobie tatuaż nie widząc go?-wyrzuciłam w końcu z siebie i
zaczęłam obserwować jego reakcję. Był naprawdę zaszokowany. Zamrugał kilka razy
powiekami i wstrząsnął głową jakby ocucając się z amoku.
-Tak. O ile
ty wybierzesz tatuaż.
-Znasz tu
gdzieś jakiś dobry salon? Otwarty?
-Tak. Teraz?
-Nie masz
nic przeciwko?
-Skąd.
Chodźmy.
Odetchnęłam.
Byłam naprawdę zestresowana. Przez całą drogę do salonu milczeliśmy.
Przeszliśmy przez główną ulicę, która była wręcz przepełniona ludźmi.
Zakręciliśmy w spokojniejszą uliczkę, gdzie był salon tatuażu.
-Są na pewno
dobrzy?
-Tak. Marcel
robił tu tatuaże jak byliśmy na wakacjach. Nie wiem czy akurat będzie ten
tatuażysta, którego poznaliśmy ale to porządny salon.
-To dobrze.
Wchodzimy?
Marco kiwnął
głową i przepuścił mnie w szklanych drzwiach. Studio było naprawdę przestronne
i elegancko urządzone. Jeden tatuator był zajęty jakąś dziewczyną, której robił
właśnie duży tatuaż na udzie.
-Marco?-z
zaplecza wyszedł wysoki mężczyzna o intensywnie brązowych oczach i czarnych
włosach. Enrique Iglesias-pierwsze co pomyślałam. Jego ręce jednak pokryte były
tatuażami, które wychodziły aż na szyję.
-Cześć!-uśmiechnął
się blondyn. –Poznaj moją żonę. –oplótł mnie ręką w talii
-Ty masz
żonę? Jeny! Pozmieniało się. Przepraszam, gdzie moja kultura. Martin.-wyciągnął
do mnie rękę uśmiechając się czarująco.
-Inga.
–odpowiedziałam uśmiechając się.
-Masz wolną
chwilę?
-Zawodowo
czy prywatnie?
-Zawodowo.
–odpowiedziałam ściskając rękę męża.
-O proszę.
Coś konkretnego? Inga? Marco?-spojrzał na nas ciekawy. Nie wiedziałam co
powiedzieć na szczęście Marco mnie wyręczył.
-Właściwie
to tatuaż dla mnie ale Inga ma na niego pomysł, ja nic nie wiem. Niech ona cię
wtajemniczy.
-Nie chcesz
nic widzieć? O, chłopie, ryzykujesz.
-Mam do
mojej żony pełne zaufanie.
-Uważaj, bo
ja do mojej też miałem a teraz widzisz? Łapka lżejsza od żelastwa. –zaśmiał się
podnosząc prawą rękę i pomachał palcami bez żadnej obrączki.
-Bo nie
znalazłeś tej jedynej. No dobra, chcę mieć już to za sobą.
-Cykasz
się?-zapytał zawadiacko wchodząc za ladę i przygotował kalkę na wzór tatuażu.
-Jestem
ciekawy tego tatuażu.
-No dobra,
to chodź Inga, spróbuję przelać twój pomysł. Chyba, że coś gotowego.
-To chodź,
tylko tak, żeby nic nie słyszał.
Przeszliśmy
jak się domyślałam na zaplecze salonu pozostawiając Marco w poczekalni.
Opisałam cały pomysł tatuażu podkreślając ze sto razy, żeby był dokładnie taki
jak chciałam.
Martin
zaprosił Marco na specjalny fotel i prosząc, żeby odwrócił wzrok w inną stronę,
żeby mógł pobrać wzór do pomniejszenia. Poszedł wrzucić odrysowaną kopię do
laptopa i wydrukować we właściwym rozmiarze.
-Co ty
wykombinowałaś…-mruknął Marco czekając i popatrzył na mnie przeszywająco.
-Boisz się?
Tatuowania?
-Nie. Jest
całkiem w porządku. Co widać. –zaśmiał się unosząc lekko swoje ręce.
-Lubię twoje
tatuaże… Kocham. –poprawiłam i pocałowałam go czule w usta. Wyglądał jak mały
chłopiec czekającego na fotelu na zabieg dentystyczny.
-Dobra,
gołąbki. Jedziemy. Inga, zerkniesz?-zapytał, a Marco od razu odwrócił głowę
zanim cokolwiek powiedziałam. Było idealnie.
Martin
odkaził skórę Marco i odbił pomniejszony wzór. Zerknęłam, żeby potwierdzić jego
miejsce.
-O cholera.
–powiedziałam pod nosem widząc maszynkę do robienia tatuaży. –Chcesz mu tym
podciąć żyły?-zapytałam przerażona na co dostałam w odpowiedzi śmiech obu
mężczyzn.
-Chyba
trzeba twoją żonę potrzymać za rączkę zamiast ciebie. –uśmiechnął się Martin i
włączył urządzenie. Cholerne bzyczenie. Nie dawało mi to poczucia
bezpieczeństwa. Obeszłam fotel i przysiadłam na siedzeniu koło Marco z drugiej
strony. Mój kochany mąż uśmiechnął się i objął mnie w pasie i złapał za rękę
uspokajająco gładząc ją kciukiem. Nawet nie patrzyłam jak powstaje ten tatuaż.
Patrzyłam cały czas na zegarek. Dokładnie dwanaście minut i czterdzieści osiem
sekund zajęło jego zrobienie.
-Już?-zdziwił
się Marco czując jak jego znajomy przemywa rękę, nakłada maść i zakleja
specjalną folią.
-Voila. Inga
powinna być zadowolona.
-Będę.
Dziękuję ci.
-Ja chyba
też, choć nie wiem za co. –zaśmiał się blondyn wstając z miejsca. –Ile płacimy?
-Fotkę na
insta z hasztagiem i oznaczeniem salonu z waszą dwójką.
-Okej, a tak
poważnie?
-To było
poważnie. Fajnie było was spotkać i oczywiście poznać. Ciekawi mnie, czy dobrze
domyślam się jego znaczenia. –mrugnął do mnie a ja już czułam wychodzące
rumieńce. Oby nic nie palnął.
-To chodź,
zrobimy te zdjęcie.
Martin
zawołał jeszcze swojego kolegę, który właśnie skończył robić tatuaż dziewczynie
i wszyscy ustawiliśmy się do zdjęcia, a potem pożegnaliśmy się ze wszystkimi i
wyszliśmy na zewnątrz. Marco objął mnie i znów wyminęliśmy główną ulicę i
skierowaliśmy się na plażę.
-Mogę
zobaczyć?-zapytał, kiedy usiedliśmy na piasku koło wody. Fale prawie dochodziły
do naszych stóp, a księżyc wisiał wielki tuż nad nami.
-A jak ci
piasek wpadnie? Wda się jakieś zakażenie…
-Będę
ostrożny. Muszę zobaczyć, bo zaraz umrę z ciekawości. Hej, zbladłaś? Znowu się
tak czujesz jak w samolocie?
-To ze
stresu. –powiedziałam uciekając wzrokiem w horyzont.
-Kochanie.
Na pewno mi się spodoba.
-Zobacz już,
proszę. –szepnęłam zaciskając powieki. Marco pocałował mnie w policzek a po
chwili delikatnie zaczął zdejmować folię. Mój wzrok przeskakiwał to z jego
twarzy na tatuaż. Mój oddech znacznie przyspieszył, a serce zaczęło bić jak
oszalałe. Miałam wrażenie, że śledzi każdy milimetr tatuażu analizując po
stokroć. Przecież było to tylko mniejsze serduszko, identycznego kształtu jak
te z moim imieniem, doczepione do łańcuszka po lewej prawej stronie od mojego.
Nie patrzyłam już w jego oczy, wzrok tak jak on utkwiłam w tatuażu. Po chwili
poczułam jak ujmuje w obie dłonie moją twarz. Tatuaż znów był zakryty folią.
Nawet tego nie zauważyłam.
Musnął moje
usta delikatnie kilka razy a po chwili pogłębił pocałunek. Oplotłam jego szyję
dłońmi i wdrapałam się na jego kolana. Marco całował mnie póki nie zabrakło nam
obojgu tchu.
-Marco…
-Wiem. Już
wiem. Boże.. –szepnął i podniósł mnie, by po chwili położyć mnie na ciepłym
piasku.
Usiadł na
moich udach i delikatnie zaczął przesuwać moją sukienkę ku górze. Rozejrzałam
się dookoła, czy nikogo nie było. Czysto. Poczułam delikatny chłód owiewający
mój brzuch, a po chwili całe moje ciało przeszły dreszcze, kiedy poczułam jego
dłoń na nim. Po chwili dołączyła druga. Powoli zaczął go głaskać opuszkami
palców. Po policzkach zaczęły mi płynąć łzy. Marco nachylił się do niego i
zaczął składać na brzuchu delikatne pocałunki. Położył na nim głowę
przykładając ucho jakby chciał usłyszeć nasze dziecko.
-Kocham cię.
–powiedział po kilku minutach. Kiedy miałam już mu odpowiedzieć zadarł
spojrzenie do góry i spojrzał w moje oczy. –I twoją piękną mamę. Jesteście moim
światem. –na te słowa nie umiałam powstrzymać łez. Te płynęły i płynęły. Nie
było widać końca. Marco położył się na piasku obok i przerzucił mnie na siebie.
Wtuliłam się w jego ciało. Może i go przygniatałam, ale nie zważałam na to.
Marco tulił mnie mocno do siebie i całował po włosach, szyi, ramionach i
twarzy.
-Kochanie..-szepnęłam
przeczesując dłońmi jego włosy.
-Będziemy
mieli dziecko. –szepnął cicho. –Będziemy mieli dziecko.-powtórzył szczęśliwy, a
w jego oczach zebrały się łzy. –Boże, jestem taki szczęśliwy. –powiedział i
pocałował mnie raz jeszcze.
-Ja też,
kochanie.
-Od kiedy
wiesz? To pewne? Byłaś na USG? Który tydzień?-zarzucił mnie ogniem pytań i
pomógł nam usiąść.
-
Dowiedziałam się zeszłej nocy. Zrobiłam testy rano, wtedy, kiedy poszłam do
toalety.
-Czemu nie
powiedziałaś mi wtedy?
-Bo
chciałam… -westchnęłam cicho wskazując na jego nowy tatuaż.
-Rozumiem.
Dobry pomysł. Podoba mi się ten tatuaż. Jestem z niego dumny.
-Pójdziemy
razem na badanie.
-A jeśli
testy się pomyliły…
-Nie ma
mowy. Ja po prostu to czuję. Może to głupie, ale czuję i wiem, że nasze dziecko
tu jest. –powiedziałam ocierając łzy i przyłożyłam nasze splecione dłonie do
mojego brzucha. –Już na weselu skręcało mnie na zapach ryb i chciało mi się
spać.
-To nie idziemy
na sushi?
-Nie ma
mowy!-roześmiałam się razem z nim.
-Wiesz...
Kiedy się rozstaliśmy i wynikły wszystkie inne problemy z Caro...
-Nie
wracajmy do tego..-westchnęłam wplatając palce w jego włosy.
-Chcę.
Ostatni raz. Był taki moment, że kompletnie się załamałem. Myślałem, że jestem
na dnie, że nie będzie już nic lepiej, że może nigdy już cię nie pocałuję i nie
przytulę. Tak bardzo się tego bałem, że to się stanie. Po kłótni z Caro..
Jednej z wielu.. Zamknąłem się w pokoju, położyłem na łóżku, wziąłem twoją
bluzkę spod poduszki, która cały czas ze mną leżała i wdychając twój zapach
marzyłem, że będziemy kiedyś rodziną z gromadką dzieci.. Nie wierzyłem, że to
się stanie... A teraz? To się właśnie spełnia. Niczego więcej nie potrzebuję, o
niczym więcej nie marzę niż o szczęściu i zdrowiu mojej rodziny.
-Kiedy Mario
mi powiedział, że Caro jest w ciąży zalałam się łzami... Wiesz czemu? Nie z
faktu zdrady lecz z zazdrości. To ja chciałam urodzić twoje dziecko. Które
będziesz kochał, uszczęśliwiał i rozpieszczał.
-I tak jest.
Udało się nam, widzisz? -uśmiechnął się ścierając łzę z mojego policzka. Złapał
moją dłoń i ucałował jej wierzch.
-Udało. I
strasznie się cieszę. To też dzięki naszym najbliższym.
-Wiem.
Chciałbym, żeby Kuba był tatą chrzestnym naszego dziecka.
-Pomyślałam
o tym samym. To niesamowity człowiek i wiem, że sprawdzi się w tej
roli.-uśmiechnęłam się i pogłaskałam go po policzku.
-Idziemy do
hotelu? Musisz odpocząć.
-Nie. Nie
będziesz mnie teraz traktował jak jajko. Ciąża to nie choroba.
-Kochanie.
Za nami ciężka podróż.
-Ale idziemy
brzegiem morza.
-Oczywiście.-uśmiechnął
się a po chwili poderwał mnie na ręce i zaczął kręcić dookoła siebie.
–Będę
tatą!-krzyknął na całą plażę i po kolana ze mną wbiegł do wody.
-Ciiicho!-pisnęłam
uśmiechnięta i oplotłam jego szyję. Zeszliśmy na piasek, gdzie zostałam już postawiona.
-Czy to to
twoje dziwne przeczucie z rana?-zapytałam chwytając jego dłoń.
-Możliwe.
Jakieś dziwne połączenie między nami. A może mój plemnik wysłał mi sygnał, że
dotarł do bazy. –uśmiechnął się szeroko a potem oboje razem się roześmialiśmy.
-Z pewnością
wysłał.
-Muszę teraz
bardzo o ciebie dbać. Nawet nie kichniesz przez najbliższe dziewięć miesięcy.
-Mam alergię
na pyłki. Nie da rady.
-Ja nie dam
rady? Ja mogę wszystko.
-Jesteś zbyt
pewny siebie.
-Podobno
mnie takiego akceptujesz.
-Mówiłam też
o zmienianiu się na lepsze.
-Yhym.
Chodźmy już do hotelu. –uśmiechnął się i przytulił do siebie. –Jak dowiemy się
jaką płeć ma nasze dziecko i wybierzemy imię to wpiszemy jego pierwszą literkę
do tego serca. –uśmiechnął się całując mnie w skroń. Byłam cholernie szczęśliwa
i dumna, że mam tak wspaniałego męża.
Miami było
naprawdę wspaniałe. Mimo, że spędziliśmy tam tylko pięć dni bawiłam się
świetnie. Na początku Marco trochę wariował odnośnie ciąży i chciał mnie
oszczędzać we wszystkim czym tylko mógł. Na całe szczęście udało mi się
wyciągnąć go dwa dni później na imprezę.
Śmiać mi się
chciało, kiedy chciał mnie na siłę przebrać, gdy zobaczył mnie w krótkiej,
srebrnej sukience sięgającej do połowy ud i srebrnych szpilkach. Uważał, że to
zwykły kawałek szmatki, który odkrywa więcej niż zakrywa, a szpilki nie są
wskazane w ciąży i powinnam założyć baleriny albo tenisówki. Oświadczyłam
wtedy, że jeśli nie pozwoli mi tak iść to przeprowadzam się z powrotem do taty.
Wiedziałam, że chciał dobrze ale czasami już przesadzał, a to dopiero trzy dni
po tym jak się dowiedział o ciąży.
Na imprezie
tańczyłam tylko z nim, a do picia dostałam jedynie Colę. Mój kochany mąż, żeby
nie robić mi ochoty zamówił dla siebie to samo. Spędziliśmy tam tylko a może
nawet aż trzy godziny. Oczywiście-nie mogłam się przemęczać. Tego samego
wieczoru udało się mi zaciągnąć go do łóżka. Tak tak, mi. Przezorność Marco
sięgała nawet tych sfer. A ja już miałam na niego kilka wypracowanych sposobów.
Na szczęście
stan „oszczędzać Ingę w każdy możliwy sposób” unormował się, kiedy wyruszyliśmy
w inne miejsce naszej wyprawy-Hawaje. Była to malownicza wysepka z palmami i
kolorowymi ptaszkami, które fruwały dosłownie wszędzie. Gdzieniegdzie, gdy
zagłębiało się w las spały sobie na szczytach drzew leniwce. Było widać jedynie
łapy zakończone długimi pazurami.
Nasz hotel
położony był przy brzegu oceanu. Apartament na parterze bezpośrednio wychodził
na plażę. Zasłony z naszego pokoju często wywiewały na zewnątrz, kiedy tylko
zawiał mocniej wiatr. Oddaliśmy się błogiemu odpoczynkowi i lenistwu. Byliśmy
naprawdę szczęśliwi. I z powodu naszej podróży poślubnej, spędzania czasu tylko
we dwójkę i z powodu przyszłego nowego członka rodziny. Oboje nie mogliśmy się
doczekać, aż pójdziemy razem do ginekologa i zobaczymy nasze dzieciątko. Marco
jeszcze w Miami kupił specjalny aparat, który od razu drukuje zdjęcia. Chyba
zrobiliśmy ich całą masę. Mieliśmy już pomysł, żeby przyczepić je wszystkie na
ścianę u nas w sypialni. Dużo też razem pływaliśmy i spacerowaliśmy zawsze
trzymając się za ręce lub obejmując.
Były też dwa
rejsy ogromnym jachtem, na którym byliśmy tylko we dwójkę. Leżałam i
wpatrywałam się bezwstydnie w pięknie wyrzeźbione ciało mojego męża. Chyba
nasze wspólne pływanie stanie się tradycją. Nie narzekałam.
Kilka razy
ktoś też rozpoznał Marco, jednak nie robiliśmy żadnego problemu i pożyczałam na
chwilę mojego męża fanom. Niektórzy też robili nam zdjęcia z oddali, jednak
zupełnie nie zwracaliśmy na to uwagi.
Dni mijały w
naprawdę zastraszająco szybkim tempie. Zanim się obejrzeliśmy musieliśmy się
pakować. Było ciężko, ponieważ przybyło też trochę nowych ubrań. Niestety było
więcej moich niż Marco. Coś było w kobietach, że zawsze muszą mieć więcej
rzeczy. Kiedy je pakowałam zdałam sobie dopiero sprawę, że przecież za kilka
miesięcy będę chodzącym wielorybem i żadne z nich nie będą na mnie pasować
choćby po domu. Straszne ale prawdziwe. Marco uspokoił mnie, że pójdziemy do
sklepu, gdzie jest pełno rzeczy dla kobiet w ciąży i będę mogła wybrać co tylko
będzie chciała. Tylko w jakim rozmiarze?! Ta obietnica zupełnie mnie nie
uspokajała.
Lot powrotny
do Dortmundu zajął dokładnie tyle samo czasu co na początku. Spanie, jedzenie i
okrutne ciążowe mdłości. Podczas naszych wakacji prawie się nie pojawiało a tu
proszę. Samolot i jak na zawołanie.
Może i po
kilku godzinach snu ale jak tylko wróciliśmy do domu rzuciliśmy na bok walizki,
wzięliśmy razem prysznic a po nim zasnęliśmy objęci w łóżku wręcz niedźwiedzim
snem. Podróż sama w sobie była męcząca. Nawet dla mojego męża, który zawsze
miał energię na wszystko..
***
Obudził mnie
zapach zielonej herbaty. Zamrugałam oczami i rozejrzałam się po sypialni
skąpanej już w słońcu. Bardzo niedźwiedzi sen. Rzadko miałam tak, że ciężko
mnie było dobudzić. Uśmiechnęłam się jednak kiedy wzrok napotkał mojego męża
ubranego jedynie w luźne bokserki, które zakładał do snu.. O ile zakładał.
-Dzień
dobry. Przygotowałem wam śniadanie. –uśmiechnął się i postawił tackę na moich
kolanach. Cmoknęłam go szybko w podziękowaniu w usta i zabrałam się do
apetycznie wyglądającej sałatki i tosta z serem i pieczarkami.
-Jadłeś?-zapytałam
z pełną buzią. Marco usiadł koło mnie na łóżku i oparł się wygodnie o zagłówek
poprawiając sobie pod plecami poduszkę.
-Tak, pół
godziny temu. Wiem, że może to powinnaś zrobić sama ale zarejestrowałem nas do
dobrego ginekologa w prywatnej klinice. Melanie mi ją poleciła.
-Powiedziałeś
jej?
-Nie,
uznałem, że powiemy jej razem. –uśmiechnął się patrząc na mnie intensywnie spod
przymrużonych rzęs.
-Na którą?
-Za dwie
godziny.
-Zdążę.
Cieszę się, że pójdziemy tam razem.
-Ja też.
Szkoda, że jeszcze zbyt wcześnie na poznanie płci.
-Wolałbyś
chłopca czy dziewczynkę?
-Nie mam
preferencji. Chciałbym, żeby było już z nami, zdrowe i uśmiechnięte.
***
Czekaliśmy w
klinice na swoją kolej. Marco cały czas ściskał mnie za rękę i stukał palcami o
knykcie niecierpliwiąc się. Sama byłam trochę zdenerwowana. Mimo radości
płynącej ze spodziewania się dziecka miałam pełno obaw odnośnie ciąży czy
samego porodu. Cieszyłam się jednak, że mogłam liczyć na mojego męża, który był
ze mną i wspierał choćby samym uściskiem dłoni. Sama bym chyba zwariowała.
-Pani Inga
Reus.-w końcu wywołała nas pielęgniarka. Razem wstaliśmy, a Marco dodając mi
otuchy objął mnie w pasie. Z uśmiechem weszliśmy do gabinetu. Przywitała nas
miła lekarka. Usiedliśmy przy biurku, żeby najpierw zrobić wywiad. Zająknęliśmy
się z Marco, kiedy usłyszeliśmy pytanie o omdleniach. Oboje nam nasunęła się na
myśl noc poślubna i dwie takie podczas urlopu. Z żarem na policzkach i
błąkającym spojrzeniem potwierdziłam, jednak dodałam, że nie miało to związku z
ciążą. Marco uśmiechnął się szczerze, a lekarz kiwnęła jedynie głową formując z
ust delikatny uśmiech. Wszystkie objawy się zgadzały, więc zostałam poproszona
na fotel. Marco usiadł tuż koło mnie i trzymał moją dłoń w swoich. Podciągnęłam
wyżej bluzkę i delikatnie zsunęłam spódnicę. Lekarka włączyła monitor a po
chwili poczułam zimny żel na moim brzuchu. Zaczęła przesuwać sondą szukając
dobrego kąta aby wszystko sprawdzić.
-Tu jesteś.
–uśmiechnęła się i powiększyła obraz na monitorze. –Widzicie państwo?
Wstrzymałam
oddech i niczym zaczarowana patrzyłam na malutką fasolkę na ekranie. W oczach
zebrały mi się łzy.
-Nie
płacz.-powiedział czule Marco ścierając pojedynczą łezkę z mojego policzka
-Hormony.
–zaśmiałam się i raz jeszcze spojrzałam na ekran. –Widzisz?
-Widzę,
kochanie. Taka fasolka. –uśmiechnął się szeroko patrząc w monitor. –Który
tydzień?
-Na moje oko
to piąty. Gratuluję. Życzą sobie państwo zdjęcia?
-Oczywiście.
–wyprzedził mnie Marco a po chwili poczułam na moim policzku pocałunek.
-Z dzieckiem
wszystko książkowo. Musi pani dobrze się odżywiać skoro miały miejsce wcześniej
niedobory i utrzymać ich brak.
-To
oczywiste. Wszystkiego dopilnujemy. –zapewnił Marco patrząc jak zaczarowany na
ekran.
Zdjęcia
właśnie się drukowały a ja dostałam ręcznik papierowy, żeby wytrzeć żel. W
mojej torebce zaczął dzwonić telefon jednak zupełnie to zignorowałam.
Podeszliśmy z Marco z powrotem do biurka i słuchaliśmy wskazówek lekarki
dotyczących dalszych wizyt, i przebiegu kolejnych miesięcy ciąży. Dostałam
kilka broszur, receptę na witaminy i kwas foliowy oraz kopertę z czterema
zdjęciami USG. Telefon znów zaczął dzwonić. Myślałam, że już wychodzimy, jednak
mój mąż skutecznie przedłużył wizytę.
-Czy mógłbym
zadać pani jeszcze parę pytań?-zapytał spoglądając ukradkiem na mnie
-Ależ
oczywiście.
-Przepraszam,
muszę odebrać telefon. To ważne. Marco, zostaniesz sam?-zapytałam spoglądając
na wyświetlacz telefonu.
-Tak, idź.
Podziękowałam
pani doktor i wyszłam z gabinetu szybko i od razu odebrałam telefon od mamy.
Raczej by się aż tak nie dobijała, gdyby nic się nie działo.
-Halo?
-Inga!
Przepraszam, że wydzwaniam ale chyba powinnaś wiedzieć…
-Co się
stało?
-Jürgen
trafił do szpitala. Właśnie zabrali go na operację.-powiedziała smutno, a ja czułam, że
płacze.
-Przyjadę
jak najszybciej. Wiadomo co mu jest?
-Wyrostek.
Ja wiem, że to się zdarza ale… Tak bardzo się wystraszyłam, był cały blady z
bólu.
-Tata jest silny
i da radę. To rutynowa operacja, a ty jesteś wielka, że mu pomogłaś i szybko
zareagowałaś. Będzie dobrze.
-Dziękuję ci
za te słowa. Nawet nie wiesz jak bardzo ich potrzebowałam. Słyszałam to samo od
pielęgniarki ale wiesz.. Wyklepała to niczym wierszyk na pamięć. W ogóle mnie
to nie uspokoiło.
-Usiądź
spokojnie, napij się wody. Operacja jeszcze pewnie potrwa. My zobaczymy się
niedługo.
-Postaram
się. Do zobaczenia.
-Trzymaj
się, pa!
Z głębokim
wydechem włożyłam z powrotem telefon do torebki. Mimo to, że uspokajałam mamę
sama się zaczęłam denerwować i próbowałam sobie przypomnieć co mówiłam przed
chwilą, by uspokoić teraz siebie.
Weszłam z
powrotem do gabinetu wcześniej pukając do drzwi.
-Przepraszam,
że przerywam ale musimy jechać do szpitala.
-Co się
stało?-roześmianą minę mojego męża zastąpiło przerażenie.
-Tatę
właśnie operują. –powiedziałam, a Marco od razu poderwał się z krzesła i
przytulił mnie mocno do siebie całując w głowę.
-Spokojnie,
pani Ingo. Już mówiłam pani mężowi, że nie może się pani zbyt denerwować.
Proszę myśleć teraz też o dziecku. Z tego co wiem pan Klopp to silny chłop i
byle operacja mu nie straszna. Wiem, bo mój mąż jest kibicem od lat. I syn
teraz też się w to wkręcił. –uśmiechnęła się i pogładziła mnie po ramieniu.
Podziękowałam
kobiecie i oboje się pożegnaliśmy. Poszliśmy szybko do samochodu. Marco na
początku jechał szybko, lecz w centrum trafiliśmy na strasznie długi korek, w
którym tkwiliśmy całe pół godziny. I jak miałam się nie denerwować?
W szpitalu,
gdzie był operowany tata znaleźliśmy się dopiero po czterdziestu minutach. W
recepcji udzielili nam informacji gdzie mamy się udać. Wjechaliśmy windą na
drugie piętro. Marco trzymał mnie cały czas za rękę i delikatnie przesuwał po
niej kciukiem. W korytarzu nikogo nie było.
-Cholera.
Musiałeś wybrać tą najbardziej zapchaną drogę. Może już go gdzieś przenieśli…
-Kochanie,
spokojnie… -powiedział, a po chwili się zatrzymał i utkwił w czymś spojrzenie.
A bardziej w kimś. O proszę, braciszek przyjechał. Westchnęłam i ściskając jego
dłoń podeszłam bliżej, gdzie siedział Marc.
-Cześć,
wiesz może gdzie znajdę mamę?-zapytałam wbijając paznokcie w rękę Marco z
nerwów.
-Poszła
porozmawiać z lekarzem, właśnie skończyli operację.
-W porządku.
–powiedziałam i już chciałam odejść, jednak mój mąż cały czas stał w tym samym
miejscu. –Marco. –upomniałam go i pociągnęłam go za rękę. Nic.
-Gdyby nie
stan mojej żony i to, że nie może się denerwować sprał bym ci tą twarzyczkę bez
żadnych skrupułów.
-Marco,
proszę…
-I zrobię to
przy najbliżej okazji jaka się trafi. -dokończył i w końcu uległ mojemu
ciągnięciu i odeszliśmy od niego kilka kroków.
Od razu
wtuliłam się w niego i dopiero czując jak jego ręce oplatają mnie ciasno w
talii poczułam spokój. Staliśmy tak kilka minut, a może tylko chwilę, dopóki
nie usłyszałam stukotu obcasów mamy i jej aksamitnego głosu.
-Inga,
Marco. Cieszę się, że jesteście! –podbiegła do nas i po kolei uściskała całując
w policzek.
-Przepraszamy,
że tak późno ale w centrum zrobił się okropny korek.
-Wiem,
widziałam go, jechałam z Jürgenem karetką, więc szybko się przez niego
przebiliśmy. Oh, mogłam was uprzedzić, że jest ale nie myślałam, że będziecie
jechać tamtą stroną.
-Już nie
ważne, co z tatą?-zapytałam. Marc również ciekawy podszedł do Ulli,
jednocześnie stając jak najdalej ode mnie i Marco.
-Jest już
dobrze. Za chwilę przewiozą go na salę i będą wybudzać. Wszystko poszło zgodnie
z planem.
-Dzięki
Bogu..-westchnęłam i oparłam się o tors mojego męża.
-Nawet nie zapytałam!
Jak podróż, dzieci?
-Było
wspaniale. Dwa tygodnie zamiast miesiąca ale kiedyś to nadrobimy. –uśmiechnął
się Marco z błyskiem w oku.
-Za rok! Z
okazji rocznicy. –zaśmiała się blondynka. Chyba do nas oboje doszła myśl, że
już za rok będzie nam towarzyszył mały szkrab. I będzie miał wtedy pięć
miesięcy.
-Czekam już
na wakacje za rok. –powiedział tajemniczo i pocałował mnie w czoło. –Ogólnie
czekam na przyszły rok. Będzie wyjątkowy. –dodał. Ulla już miała zadać kolejne
pytanie ale akurat z sali wywieźli łóżko, na którym leżał tata. Jeszcze w
śpiączce. Przewieźli go do sali tuż koło nas.
-Pacjent
powinien się wybudzić za kilka minut. Można wejść jak się obudzi ale powinien
teraz odpoczywać i mieć spokój.-oznajmiła pielęgniarka i oddaliła się w głąb korytarza.
-Jak to się
właściwie stało?-zapytał mój mąż przytulając mnie do siebie.
-Robiłam
właśnie obiad, Jürgen schodził po schodach i poczuł straszny ból. Myślałam, że
to jakaś kolka, skurcz ale było coraz gorzej. Marc miał do nas przyjechać…
Zadzwoniłam od razu po karetkę. Kilka minut po telefonie zadzwonił Marc gdzie
jesteśmy… I tak. Drugi raz w życiu moje serce tak szybko waliło. Nawet podczas
ślubu nie miałam aż tak.
-Kiedy był
pierwszy…-pomyślałam, jednak po minie mamy wywnioskowałam, że powiedziałam to
na głos. Jej oczy zaszły łzami.
-Kiedy cię
rozpoznałam a potem dowiedziałam się o wszystkim, co przeszłaś…
-Oh…
Przepraszam. Nie powinnam pytać. –westchnęłam a po chwili podeszłam i mocno
uściskałam mamę.
-Nic tak
bardzo nie przeżywałam jak tego. Nie spałam kilka nocy. Potem pamiętnik Sylwii,
który mi przekazałaś… -rozpłakała się na dobre. Nie przestawałam jej przytulać.
Delikatnie zaczęłam ją głaskać po włosach.
-Mamo… Było
minęło.
-Przeze mnie
tyle cierpiałaś.
-Nie liczy
się przeszłość. Zamknęłam ją i zaakceptowałam. Proszę, zrób to samo. Ciesz się
ze mną teraźniejszością, bo jestem bardzo ale to bardzo szczęśliwa.
-Postaram
się, córeczko. Bardzo cię kocham.
-A ja
ciebie. Nie płacz już. Rozmażesz makijaż i jak pójdziesz się pokazać tacie?
Lepiej to popraw.
-Nie mam
czym.
-Chociaż
wytrzesz chusteczką. –powiedziałam i otworzyłam torebkę. Złapałam paczkę
chusteczek jednak jeszcze razem z nią małą kopertę z moim imieniem i nazwiskiem
oraz dopiskiem „5 tydzień”. Spojrzałam na Ullę, jednak ta niczego nie
zauważyła. Włożyłam z powrotem kopertę na swoje miejsce posyłając uśmiech
Marco. Pomogłam mamie otrzeć łzy i rozmazany tusz z policzków.
-Myślę, że
możemy już wejść. –powiedziała z uśmiechem sprawdzając w ciemnej szybce
telefonu jak wygląda. Marco objął mnie w pasie i szepnął na ucho
-Powiemy im?
Skinęłam
potakująco głową i weszłam do sali z uśmiechem.
Tata leżał
na łóżku jakby spał. Nie był już blady jak opisywała mama. Od razu do niego
podbiegłam. Usiadłam na kawałku łóżka i złapałam go za dłoń. Delikatnie
musnęłam ją ustami i przyłożyłam ją sobie do policzka. Głupi wyrostek. Tata był
silny i wiedziałam, że sobie da radę.
Kiedy miałam
tak zamknięte oczy poczułam delikatny ruch koło mojego policzka. Uświadomiłam
sobie, że to tata właśnie ścisnął moją rękę. Oderwałam głowę i spojrzałam na
niego. Patrzył na mnie spod przymrużonych powiek i uśmiechnął się lekko. Potem
jeszcze przebiegł wzrokiem po reszcie zebranych. Odchrząknął głośno.
-Zamiast tak
patrzeć podalibyście staruszkowi schorowanemu okulary, bo własnej córki nie
widzi. –roześmiał się lekko a po chwili delikatnie skrzywił z bólu. Ulla wyjęła
z torebki pudełko z okularami taty i pomogła mu je założyć. Nachyliła się i
pocałowała go w usta.
-Dobrze cię
widzieć znów uśmiechniętego. –powiedziała z miłością i pogłaskała go po
policzku, a potem stanęła za moimi plecami.
-Płakać nie
będę. Jak ty. Chusteczki słabo ścierają.
-O
przepraszam!-roześmiała się Ulla. Tata miał w sobie tą magię, że potrafił
zrobić z ludźmi co chciał. Najlepszy jednak był w przywracaniu dobrego humoru i
pocieszaniu.
-No proszę.
Córcia marnotrawna.
-Prędzej
synek. –poprawiłam go mając na myśli Marca
-Synek to
wiem, że na wygnaniu, ty sama zwiałaś.
-Nie
wzbudzaj we mnie poczucia winy, jasne?
-Nie
wymądrzaj się, pani psycholog. Jestem tu chory i trzeba być dla mnie miłym.
-Właśnie
wyzdrowiałeś.
-Ehh…
Starość się odzywa.
-Jaka
starość!-zaprzeczyłam z uśmiechem. –Moja lekarka mi powiedziała, że jesteś
silny chłop i operacja ci niestraszna.
-Może i
tak.. Ale zaraz, jaka lekarka. Coś ci znowu jest?-zapytał przestraszony
przyglądając mi się uważnie.
-Jestem
zdrowa.
-Zdrowi do
lekarzy nie chodzą. Mów mi, bo zaraz wywrę presję na twoim mężu. Nie słyszałeś,
Marco, że jesteś na wylocie z drużyny?-spojrzał na niego surowo, jednak mój mąż
tylko się uśmiechnął pobłażliwie.
-Słyszałem
tylko, że za tydzień jestem na wylocie z drużyną na zgrupowanie do Chin.
-Co za
paskudy… Inga. Mów co ci jest bo naprawdę zaraz się zacznę przejmować. Przecież
się dobrze odżywiałaś…
Westchnęłam
i puściłam jego dłoń. Rozpięłam zamek w torebce i wyjęłam z niej małą kopertę
zasłaniając specjalnie palcami napis na jej przodzie. Wyjęłam jedno małe,
prostokątne zdjęcie i podałam je mu. Tata wziął je do ręki i przyglądał się mu
dłuższą chwilę.
-Mamo..-usłyszałam
z dala śmiech Marco. Kątem oka widziałam jak płacze a mój mąż przytula ją.
Kiedy spojrzałam na wyraz twarzy taty widziałam, że jest wzruszony. Oczy zaszły
mu łzami, jednak szybko drugą ręką je starł.
-Będę
dziadkiem. –powiedział te słowa z ogromną czułością dotykając palcem na zdjęciu
mojej małej fasolki.
-Będziesz.
–potwierdziłam uśmiechając się. Patrzył na zdjęcie USG w podobny sposób jak
Marco. Wiedziałam, że właśnie tak jak mój mąż pokochał tę małą kruszynę.
-Chodź tu,
słońce, bo ja nie dam rady się podnieść. –zwrócił się do mnie rozkładając ręce.
Pochyliłam się by go przytulić. Zostałam objęta w mocnym, ojcowskim uścisku.
Ucałował mnie w policzek i pogładził po włosach. Widziałam w jego oczach, że
był naprawdę szczęśliwy. –To który tydzień?
-Piąty.
–odpowiedziałam z powrotem siadając na łóżku.
-Te, Reus.
Wzięliście ślub dwa tygodnie temu. –pogroził srogo palcem mojemu mężowi.
-Dobrze
jednak, że nie wiedziałeś nic o fałszywym alarmie w styczniu. –odgryzł się
Marco szczerząc w szerokim uśmiechu.
-Słucham..?
I ja ci pozwoliłem za niego wyjść?
-Tak.
–zaśmiałam się i wstałam z miejsca. Od razu wpadłam w mocny uścisk Ulli. Marco
podszedł uściskać tatę. Razem z mamą byłyśmy po chwili świadkami ich wymiany
zdań, która uderzyła w moje serce.
-Jak będzie
chłopiec…-zaczął tata.
-To razem go
nauczymy najlepiej grać w piłkę.
-Nie ma
innej opcji. Będzie zdolny po dziadku… No powiedzmy, że po tobie też, najgorszy
nie jesteś. W końcu moja córka ciebie wybrała na obiekt westchnień. Moja krew
wie co robi. Poza tym, przejmujesz opaskę od tego sezonu.
Marc stał w
oknie i patrzył przez nie zamyślony w dal. Pewnie się naprawdę musiał czuć
niezręcznie. Ulla zajęła moje miejsce na łóżku i teraz ona przyglądała się z
uśmiechem zdjęciu. Powiedzieliśmy z Marco, że mogą je zatrzymać. Mieliśmy
przecież jeszcze trzy takie w kopercie. Marco pewnie też będzie chciał zostawić
jedno swoim rodzicom. Ale też znając Manuelę sama by je zabrała i nie oddała.
Byłam pewna, że rodzice Marco bardzo się ucieszą na wieść o naszym dziecku, to
ja w brew pozorom bardziej się bałam się reakcji własnych rodziców niż teściów.
No i spełni się też życzenie Ann-Kathrin, która chciała, żeby Liliana miała
przyjaciela w postaci naszego dziecka. Nigdy w życiu nie przypuszczałam, że
mogę być tak szczęśliwa jak teraz. Kiedyś mogłam powiedzieć o sobie
„przeciętna, głupia dziewczyna”. Dzisiaj jednak byłam wyjątkową kobietą.
Szczęśliwą, spełnioną. Byłam córką, żoną, siostrą dla Mario, przyjaciółką, mamą
chrzestną i przyszłą matką. Każde z tych słów napawało mnie dumą. Moje życie
rozkwitło na dobre. A ja wiedziałam już co to znaczyła pełnia szczęścia. Osoby,
które mnie otaczały były moim szczęściem i z tego czerpałam najwięcej energii i
radości.
Pożegnałam
się z tatą obiecując, że odwiedzę go jutro. Pewnie przyniosę mu też obiad i
jakieś zdrowe rzeczy, żeby czuł się lepiej. Mama jeszcze przy nim została. Dała
klucze do domu Marcowi, żeby mógł wejść i zjeść przygotowany obiad. Kiedy
szliśmy korytarzem Marc do mnie podbiegł.
-Inga,
możemy chwilę porozmawiać?
-Myślę, że
nie mamy o czym.
-Mamy..-powiedział
speszony spoglądając na Marco. Pewnie chciał, żeby zostawił nas samych ale nie
chciałam tego. Mocniej ścisnęłam jego dłoń.
-Spieszymy
się, więc jak masz coś do powiedzenia to po prostu mów.
-A możemy na
osobno..
-Nie. Ja nie
mam z Marco tajemnic.
-Chciałem po
prostu przeprosić.. Jak usłyszałem dzisiaj co mama przeżywała...
-Jeśli
robisz to tylko dlatego, że tata odciął ci dopływ kasy to mam gdzieś takie
przeprosiny.
-Nie.. Ja
naprawdę.
-Przykro mi
ale nie umiem ci ani uwierzyć, ani wybaczyć. Powiedziałeś, że nigdy nie będę
twoją siostrą. Niech tak zostanie. Każde z nas ma swoje życie i niech tak
zostanie.
-Ale
rodzice..
-Oboje
bardzo dobrze wiedzą, że nie będziemy przyjaciółmi. Naprawdę chciałabym już
iść.
-Nie chcę,
żebyś mnie nienawidziła.
-Trochę za
późno na refleksje. Życzę ci tylko, żebyś odzyskał zaufanie rodziców. Sam. Nie
mam zamiaru się za ciebie wstawiać. Zbyt wiele przez ciebie przeszłam.
-Przykro
mi.. Przepraszam.. Gratuluję dziecka..-powiedział zasępiając się w ścianę.
Kiwnęłam
jedynie głową i ruszyłam z Marco w stronę windy. Kiedy drzwi się zamknęły łzy
popłynęły mi z oczu. Marco natychmiast mnie mocno przytulił.
-Zawsze
wszystkim wybaczam, staram się dawać drugą szansę… Ale jemu nie potrafię. Nie
potrafię, Marco. Ulla... Wiem, że popełniła błąd i szczerze tego żałowała..
Marc mnie zranił i to mocno. Mnie i moich rodziców. Nie jeden raz. Wiesz
dobrze, że strasznie przez niego cierpiałam. Nie umiem tak po prostu nagle
zapomnieć i wybaczyć.
-Kochanie,
nie musisz mi tego tłumaczyć. Rozumiem cię. Zawsze masz we mnie wsparcie.
Jestem twoim mężem.
-Dziękuję.
–szepnęłam i przycisnęłam czoło do jego ramienia. Akurat drzwi windy się
otworzyły.
-Marzec.-powiedział
Marco, kiedy wychodziliśmy objęci ze szpitala
-Co marzec?
-Wtedy
przyjdzie na świat nasze dziecko. –uśmiechnął się a jego oczy zabłyszczały.
Uwielbiałam widzieć w nich tą radość jak tylko wspominał o dziecku. Naprawdę
był szczęśliwy. A ja tak się kiedyś bałam…
-O co
pytałeś doktor jak wyszłam?
-Czy możemy
się dalej kochać czy są jakieś przeciwwskazania.-powiedział poważnie a ja
ryknęłam śmiechem. On jest uzależniony jak nic!
-I jaką
odpowiedź uzyskałeś, mój drogi mężu?
-Taką, że
już wiem co zrobię jak wrócimy do domu.
-Zjemy
obiad.
-To prawda,
że jesteś dobra w kuchni, ale w innym pomieszczeniu też jesteś wspaniała. Poza
tym teraz jedziemy do moich rodziców się pochwalić i wprosimy się na obiad. A
jutro zrobimy maraton po sklepach meblowych.
-Nie znamy
jeszcze płci. Chyba nie chcesz zrobić pokoiku na uniwersalny żółty.
-Dodamy
czarny i będzie spoko. Nie uważasz?
-Ty będziesz
tam spał.
-Dobra,
dobra, poddaję się. –zaśmiał się i pocałował mnie szybko w usta. –Zrobimy dwa
warianty. Jeden dla dziewczynki, drugi dla chłopca. Jak tylko poznamy płeć to
wszystko zamówimy. –powiedział a potem podniósł mnie na ręce. Zaśmiałam się
głośno i oplotłam dłońmi jego szyję.
-Jesteście
spełnieniem moich wszystkich marzeń. Nie piłka, nie Borussia. Kiedy ten cytat a
moim ramieniu został wytatuowany był on dla mnie znakiem, żeby odważnie iść w
przyszłość i walczyć o to co najważniejsze. A najważniejsi jesteście wy.
Jesteście moim życiem, moim największym i najcenniejszym skarbem.
~~~
Z góry przepraszam za błędy, jeśli są-rozdział był poprawiany i możliwe, że
coś gdzieś się zaplątało:) Tak, tak, to już ostatni rozdział... Z Ingą i Marco
jeszcze się spotkamy za tydzień w epilogu, trochę przysłodziłam, (chyba też
sama dla siebie, bo będzie mi ich szalenie brakować.:) )
Zapraszam też do komentowania <3
Po raz ostatni piszę (historyczny moment..:( ) :
Za tydzień kolejny..:)
Buziaki<33
MATULO!!!! Wspaniały rozdział. Jeeeeest mały Reus! Czekam na epilog i liczę, że zobaczę jeszcze jakieś opowiadanie o BVB twojego autorstwa, ale pożegnanie zostawię na przyszły tydzień
OdpowiedzUsuńCo tu dożo pisać? Rozdział jest cudny. <3 Po raz kolejny mnie urzekłaś pomysłem z tatuażem i się przy tym rozkleiłam (może dlatego, że sama tatuaże uwielbiam i posiadam?). Znowu mnie po prostu powaliłaś tym, co napisałaś. I właśnie dlatego długi komentarz dopiero pod epilogiem ;p
OdpowiedzUsuńJaaaaaakie piękne *.* ❤❤❤❤❤😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍
OdpowiedzUsuńJapa mi się cieszy jak glupiemu do sera <333 xdddd
Czekam na kolejny ❤
Buziaki :*
Czytam ten rozdział kilka dni, bo brak czasu jednak warto było ;) Skoro mamy się z nimi żegnać to może być słodko, też będę za nimi tęsknić :D Pszczółka Emma
OdpowiedzUsuńHej, hej, hej! :* Nadrobiłam wszystko... Naprawdę. :)
OdpowiedzUsuńI bardzo, ale to bardzo przepraszam, że zjawiam się dopiero teraz... :( Dziś znalazłam trochę czasu, żeby nadrobić te zaległości. :( Naprawdę rzadko zjawiam się u Ciebie regularnie... i przepraszam za to jeszcze bardziej. :x Nie traktuj tego jakoś osobiście... Niestety nie zawsze mam tyle czasu ile bym chciała, a to opowiadanie uwielbiam. ♥
Jak zawsze nie pozwalasz nam się nudzić. :D Jest dynamicznie i to mi się podoba! ^^
A co najbardziej mnie cieszy?! :D Jak myślisz? ;)
No tak! :D
Mały Reus! :D
Teraz tylko może czekać ich szczęście. ♥ I wiem, że tak będzie. To dziecko będzie dopełnieniem ich rodziny. Będzie dowodem ich miłości. Będzie węzłem, które połączy ich jeszcze bardziej niż małżeństwo. ♥
Ach... Kocham takie rozdziały. ♥
Nie chcę epilogu...
Stworzyłaś tyle rozdziałów, że nasi bohaterowie stali się dla mnie mega ważni. Kocham ich nawet bardziej niż swoich. ♥ Dlatego nie chcę końca historii. :(
Jednakże czekam na next, bo piszesz cudownie. :)
Buziaki :*
Rozdział tak jak inne Twoje rozdziały. Bardzo dobry, poprawnie napisany, coś się działo, żeby nie było nudno, sielanka. Wszystko w porządku. Przebrnęłam, raczej bez problemu.
OdpowiedzUsuńPierwszy poranek w ramionach męża pewnie jak dla większości "świeżych żon" okazał się słodki, miły i lekko zabawny. Nie rozumiem, czemu tak wcześnie z własnego ślubu urwali się do domu, bo przecież mogli iść do pokoju, a potem wrócić na wesele. Co to za radość bawić się na czyimś weselu, gdy para młoda urywa się ok. pierwszej czy drugiej w nocy ? Ale rozumiem sex najważniejszy. (tak zapomniałam chyba o tym wspomnieć pod poprzednim rozdziałem).
Jak zrobiło jej się niedobrze w samolocie to tak sobie pomyslałam, że pewnie jest w ciąży, tym bardziej, że chyba się uśmiechnęła przy okazji czy coś (nie pamiętam), ale potem rozwiałaś moje wątpliwości. Tatuaż na powiedzenie Marco ... no jak kto woli, lubię tatuaże, ale nie wiem czy wpadłabym na coś takiego. Podróż poślubna no fajnie fajnie. Szczęsny był z żoną na Hawajach, ładne zdjęcia dodawali.
Klopp w szpitalu, biedak pewnie się nudził, ale cóż ... nie miał wyjścia. Trochę słabo, że Inga nie pogodziła się z Markiem, ale może to pojednanie kiedyś nastąpi. W końcu będą się widywać raczej często skoro ich rodzice znowu są razem. Na co też o dziwo trzeba było długo czekać.
Ostatni rozdział to musiało być słodko między Marco i Ingą. Wreszcie są małżeństwem i byli sami na wakacjach. Dobrze, że poszło gładko i jakoś sobie we dwójkę poradzili.
Zaraz epilog, więc pewnie znowu się pojawię. Pozdrawiam.