Kochane!
Właśnie nastąpił ten wyjątkowy dzień-> Właśnie dziś zaczynamy przygodę z nowym opowiadaniem! Cieszę się, że czekałyście i że ucieszyła Was ta informacja!
Ja już nie będę przedłużać!
WŁAŚNIE POJAWIŁ SIĘ PROLOG!! Zapraszam więc tutaj-> fireproof-bvb.blogspot.com
Również tam coś więcej organizacyjnie się dowiecie!
Zapraszam serdecznie, mam nadzieję, że i ta historia skradnie Wam kawałek serducha, jak właśnie to się stało ze mną.
Już nie mogę się doczekać Waszych opinii i pierwszych wrażeń!
...is to live your dreams...
piątek, 13 stycznia 2017
sobota, 24 grudnia 2016
Życzenia świąteczne/Nowy blog?
Kochane!
Przerywając w domowym szaleństwie i zabieganiu między kuchnią a salonem...
Dziś Wigilia!
Nim przejdę jednak do życzeń chciałabym ogromnie podziękować za falę niesamowitych komentarzy pod Epilogiem. Za każdym razem czytając je płakałam jak bóbr. Jestem ogromnie szczęśliwa, że powodowałam wam moim zwykłym pisaniem pojawienie się uśmiechu na twarzach, dobrych emocji, czy nawet dodawania wiary w siebie. To dla mnie wiele znaczy! Tym bardziej byłam zaskoczona, gdy po zakończeniu bloga wyświetlenia nie malały, tylko utrzymywały się na równym, wysokim poziomie jakby blog był nadal prowadzony. To dla mnie niesamowite, a przede wszystkim ogromne wyróżnienie. Dziękuję!
Chciałabym Wam życzyć szczęścia, spokoju, pogody ducha, wiary w siebie. Wytrwałości w drodze do swoich wymarzonych celów, spełniania drobniutkich marzeń, które dodają wiatru w skrzydła do osiągnięcia tych największych. Miłości. Do siebie i do drugiego człowieka. Żeby sami wspaniali, wartościowi, szczerzy i uczciwi ludzie Was otaczali, byście mogły z nimi razem iść z podniesioną głową przez życie nie cierpiąc na samotność. Szczególnie w ten wyjątkowy dzień w roku, niezależnie w co wierzycie, byście odpoczęły spędzając go z najbliższymi Waszemu sercu osobami. By kłótnie i troski poszły w zapomnienie a to miejsce zajęło rodzinne ciepło, miłość i radość. Dużo odpoczynku i wytchnienia-mamy za sobą cały rok! Niech ten nowy, 2017 rok będzie jeszcze lepszy od przemijającego. Niech będzie bogaty w przepiękne, niezapomniane chwile. Niech będzie przeżyty w najpiękniejszy sposób jaki możemy go przeżyć, żeby każda chwila była piękna i godna wspomnień. Żeby było jak najmniej smutnych momentów, które i tak nadejdą, ale byśmy podnieśli się z nich silniejsi, pewni, odważni i z podniesioną głową, nie patrząc na to, co było, dając sobie zawsze na wszystko nowe szanse, znajdując nowe drogi, nowe pasje, nowe cele..
Na koniec..Mam nadzieję, że znajdzie się jakaś część osób, która na tę informację czekała..
Zastanawiałam się.. I do teraz jestem przerażona, bo po opiniach, które mówiły, że blog o Indze i Marco był wyjątkowy pomyślałam "cholera, nie przebiję, nie dam rady, przecież nie będę pisać cały czas tego samego, nie przekażę im w nowym blogu tego co było w starym, może nie będzie im się podobał pomysł, który gdzieś w głowie mi gra, zwłaszcza, że nie jest dokończony"...I tak, to prawda, nie napiszę przecież kolejnej historii o Indze i Marco, w której będzie to samo co w poniższej. Tym bardziej nie byłam zdecydowana przez mnóstwo nauki i chęć rozszerzenia mojego podstawowego niemieckiego aż do matury rozszerzonej, nie chciałam zawalać reszty nauki, przecież za rok matura.. Po zakończeniu bloga łapałam się na tym, że otwierałam laptopa i wchodziłam w folder z napisanymi rozdziałami i chciałam pisać kolejny...zawsze się z siebie śmiałam, gdy przypominało mi się, że blog skończony.
Po trzech tygodniach niepisania i skupianiu się na nauce ten sam schemat.. Laptop->pendrive..z tą odmianą, że prawy przycisk myszy->nowy folder->nowy dokument Word...
No i się stało. Zaczęłam pisać. Bo kocham to robić i uważajcie mnie za wariatkę, ale pisanie dla mnie jest lepsze niż durne siedzenie przed telewizorem czy bezsensowne grzebanie w sieci.
Z duszą na ramieniu (może i cholera to błąd) oznajmiam-w połowie stycznia rusza nowy blog.
Nowy, inny. Z innym Marco, z inną "Ingą", z inną historią, z inną obsadą, inną domeną internetową, innym tytułem i innymi piosenkami. Autorka jedynie się nie zmienia!:) Musiałam potwierdzić to oficjalnie, bo gdybym nie potwierdziła tego, to jutro pewnie bym się rozmyśliła..
Mam nadzieję, że będziecie i tam ze mną dodając mi jak zwykle skrzydeł, że i ten blog może skradnie odrobinę Waszego serca. Stresuję się ogromnie, dlatego czekam na mój początek ferii i wstawiam prolog. W zakładce na tym blogu pojawiła się zakładka obok bohaterów ( i itp:) ) przekierowująca na nowego bloga, jednak do 12.01 będzie on prywatny, bez dostępu dla innych. 13-go stycznia (piątek 13-go:))zawsze dla mnie szczęśliwy! ) pojawi się prolog.
Mam nadzieję, że zobaczymy się tam wkrótce-w pełnym składzie (bądź też poszerzonym!).
Ściskam Was mocno !!
Wesołych Świąt!!!😇🌲🌟
Przerywając w domowym szaleństwie i zabieganiu między kuchnią a salonem...
Dziś Wigilia!
Nim przejdę jednak do życzeń chciałabym ogromnie podziękować za falę niesamowitych komentarzy pod Epilogiem. Za każdym razem czytając je płakałam jak bóbr. Jestem ogromnie szczęśliwa, że powodowałam wam moim zwykłym pisaniem pojawienie się uśmiechu na twarzach, dobrych emocji, czy nawet dodawania wiary w siebie. To dla mnie wiele znaczy! Tym bardziej byłam zaskoczona, gdy po zakończeniu bloga wyświetlenia nie malały, tylko utrzymywały się na równym, wysokim poziomie jakby blog był nadal prowadzony. To dla mnie niesamowite, a przede wszystkim ogromne wyróżnienie. Dziękuję!
Chciałabym Wam życzyć szczęścia, spokoju, pogody ducha, wiary w siebie. Wytrwałości w drodze do swoich wymarzonych celów, spełniania drobniutkich marzeń, które dodają wiatru w skrzydła do osiągnięcia tych największych. Miłości. Do siebie i do drugiego człowieka. Żeby sami wspaniali, wartościowi, szczerzy i uczciwi ludzie Was otaczali, byście mogły z nimi razem iść z podniesioną głową przez życie nie cierpiąc na samotność. Szczególnie w ten wyjątkowy dzień w roku, niezależnie w co wierzycie, byście odpoczęły spędzając go z najbliższymi Waszemu sercu osobami. By kłótnie i troski poszły w zapomnienie a to miejsce zajęło rodzinne ciepło, miłość i radość. Dużo odpoczynku i wytchnienia-mamy za sobą cały rok! Niech ten nowy, 2017 rok będzie jeszcze lepszy od przemijającego. Niech będzie bogaty w przepiękne, niezapomniane chwile. Niech będzie przeżyty w najpiękniejszy sposób jaki możemy go przeżyć, żeby każda chwila była piękna i godna wspomnień. Żeby było jak najmniej smutnych momentów, które i tak nadejdą, ale byśmy podnieśli się z nich silniejsi, pewni, odważni i z podniesioną głową, nie patrząc na to, co było, dając sobie zawsze na wszystko nowe szanse, znajdując nowe drogi, nowe pasje, nowe cele..
Na koniec..Mam nadzieję, że znajdzie się jakaś część osób, która na tę informację czekała..
Zastanawiałam się.. I do teraz jestem przerażona, bo po opiniach, które mówiły, że blog o Indze i Marco był wyjątkowy pomyślałam "cholera, nie przebiję, nie dam rady, przecież nie będę pisać cały czas tego samego, nie przekażę im w nowym blogu tego co było w starym, może nie będzie im się podobał pomysł, który gdzieś w głowie mi gra, zwłaszcza, że nie jest dokończony"...I tak, to prawda, nie napiszę przecież kolejnej historii o Indze i Marco, w której będzie to samo co w poniższej. Tym bardziej nie byłam zdecydowana przez mnóstwo nauki i chęć rozszerzenia mojego podstawowego niemieckiego aż do matury rozszerzonej, nie chciałam zawalać reszty nauki, przecież za rok matura.. Po zakończeniu bloga łapałam się na tym, że otwierałam laptopa i wchodziłam w folder z napisanymi rozdziałami i chciałam pisać kolejny...zawsze się z siebie śmiałam, gdy przypominało mi się, że blog skończony.
Po trzech tygodniach niepisania i skupianiu się na nauce ten sam schemat.. Laptop->pendrive..z tą odmianą, że prawy przycisk myszy->nowy folder->nowy dokument Word...
No i się stało. Zaczęłam pisać. Bo kocham to robić i uważajcie mnie za wariatkę, ale pisanie dla mnie jest lepsze niż durne siedzenie przed telewizorem czy bezsensowne grzebanie w sieci.
Z duszą na ramieniu (może i cholera to błąd) oznajmiam-w połowie stycznia rusza nowy blog.
Nowy, inny. Z innym Marco, z inną "Ingą", z inną historią, z inną obsadą, inną domeną internetową, innym tytułem i innymi piosenkami. Autorka jedynie się nie zmienia!:) Musiałam potwierdzić to oficjalnie, bo gdybym nie potwierdziła tego, to jutro pewnie bym się rozmyśliła..
Mam nadzieję, że będziecie i tam ze mną dodając mi jak zwykle skrzydeł, że i ten blog może skradnie odrobinę Waszego serca. Stresuję się ogromnie, dlatego czekam na mój początek ferii i wstawiam prolog. W zakładce na tym blogu pojawiła się zakładka obok bohaterów ( i itp:) ) przekierowująca na nowego bloga, jednak do 12.01 będzie on prywatny, bez dostępu dla innych. 13-go stycznia (piątek 13-go:))zawsze dla mnie szczęśliwy! ) pojawi się prolog.
Mam nadzieję, że zobaczymy się tam wkrótce-w pełnym składzie (bądź też poszerzonym!).
Ściskam Was mocno !!
Wesołych Świąt!!!😇🌲🌟
sobota, 17 września 2016
Epilog❤
W moich oczach jak i setek kibiców na Signal Iduna Park
zabrały się łzy wzruszenia. Wszyscy skandowali imię mojego taty. Byłam z niego
taka dumna. Wszystko co poświęcił tej drużynie.. Poświęcił całego siebie. I
wszyscy byli mu za to wdzięczni. Kibice, drużyna, sztab.
Moment, kiedy padł
ostatni gwizdek oznajmiający koniec meczu a zarazem naszą wygraną w Pucharze
Niemiec sprawił, że cała drużyna łącznie z ławką rezerwowych zerwała się i
wszyscy w jednym wielkim uścisku przytulili trenera. Na południowej trybunie
uniesione były kartki, które formowały portret taty.
Podczas uroczystej dekoracji mój mąż ściągnął kapitańską opaskę, podszedł do taty i założył mu ją na rękaw dresowej bluzy, by mógł odebrać puchar. Jako kapitan i przywódca Borussii. Honorowy kapitan.
Razem ze wszystkimi chłopakami przebiegł całe boisko. Kłaniali się przed każdą trybuną. Miałam to szczęście, że mogłam razem z dzieciakami siedzieć na miejscach dla sztabu.
Wprawdzie nie pracowałam już jako psycholog ale miałam chody, jako córka trenera. Choć bardziej urok osobisty mojej córki sprawiał, że nikt nie stawiał sprzeciwu. Czasem nawet my mieliśmy z tym problemy. Mała siedziała na kolanach swojej babci ubrana w śliczny, różowy kapelusik i rozkloszowaną, różową letnią sukienkę. Na swoich małych stópkach miała brązowe sandałki. Wymachiwała radośnie nóżkami jednak cały mecz grzecznie przesiedziała. Śmialiśmy się z Marco, że kiedyś jak myśleliśmy, że nasza córka będzie moją kopią. Oh, jak bardzo się myliliśmy. Miała pełno blond loków na całej głowie, ciemne oczy, jako jedyne po mnie, oraz delikatne piegi. Mario dziwił się, że Sophie nie jest ruda, jednak kiedy zobaczył piegi tylko posłał kpiący uśmiech w kierunku mojego męża.
Maximilian też miał dużo po tacie, choć odziedziczył po mnie chyba jedynie brązowe włosy.
Łobuziak był po ojcu. Jego spojrzenie i uśmiech, wręcz identyczne jak jego siostry… Jakbym widziała Marco, i wszyscy się z tym zgadzali. Byli najpiękniejszymi i najmądrzejszymi dziećmi na świecie. Max tak, jak wszyscy mówili, odkąd okazało się, że spodziewam się chłopca miał smykałkę do piłki. Zanim nauczył się chodzić uwielbiał bawić się swoją pluszową piłką do nogi.
W ogrodzie Marco zamontował po dwóch stronach płotu małe bramki i tak potrafił spędzać z nim kilka godzin na grze. Oboje zgrzani zawsze przychodzili do mnie po wodę z cytryną i marudzili kiedy w końcu będzie obiad.
Jak miał już cztery lata to mój tata zabierał go ze sobą na sparingi i młody stał dzielnie tuż koło niego cały mecz i obserwował grę czasem coś krzycząc do piłkarzy i wytykając język do przeciwników. Max poczuwał się do roli starszego brata i uwielbiał się bawić z małą. Nawet jeśli ta nic jeszcze nie mówiła on opowiadał jej o swoich wyczynach na placu zabaw czy o tym ile bramek strzelił w meczu ze swoim dziadkiem, Marco i Nico, który często nas odwiedzał. Kiedy Max miał trzy latka i zaczął grać Nico już był dużym chłopakiem, zaczął chodzić do pierwszej klasy, jednak odkąd urodził się Max już go polubił i cieszył się, że ma kuzyna. W tym roku skończył pięć lat ale bardzo często zachowywał się mądrze i dojrzały jak dorosły. Wiedział czego chce. Opowiadał mi często, że będzie grać w Borussii jak tata i dziadek ale będzie od nich jeszcze lepszy. Nie miałam wątpliwości, miał ogromny talent. Na każdym meczu miał na sobie czapkę Borussii, dokładnie takie jakie nosił tata. Coś po dziadku też miał.
Podczas uroczystej dekoracji mój mąż ściągnął kapitańską opaskę, podszedł do taty i założył mu ją na rękaw dresowej bluzy, by mógł odebrać puchar. Jako kapitan i przywódca Borussii. Honorowy kapitan.
Razem ze wszystkimi chłopakami przebiegł całe boisko. Kłaniali się przed każdą trybuną. Miałam to szczęście, że mogłam razem z dzieciakami siedzieć na miejscach dla sztabu.
Wprawdzie nie pracowałam już jako psycholog ale miałam chody, jako córka trenera. Choć bardziej urok osobisty mojej córki sprawiał, że nikt nie stawiał sprzeciwu. Czasem nawet my mieliśmy z tym problemy. Mała siedziała na kolanach swojej babci ubrana w śliczny, różowy kapelusik i rozkloszowaną, różową letnią sukienkę. Na swoich małych stópkach miała brązowe sandałki. Wymachiwała radośnie nóżkami jednak cały mecz grzecznie przesiedziała. Śmialiśmy się z Marco, że kiedyś jak myśleliśmy, że nasza córka będzie moją kopią. Oh, jak bardzo się myliliśmy. Miała pełno blond loków na całej głowie, ciemne oczy, jako jedyne po mnie, oraz delikatne piegi. Mario dziwił się, że Sophie nie jest ruda, jednak kiedy zobaczył piegi tylko posłał kpiący uśmiech w kierunku mojego męża.
Maximilian też miał dużo po tacie, choć odziedziczył po mnie chyba jedynie brązowe włosy.
Łobuziak był po ojcu. Jego spojrzenie i uśmiech, wręcz identyczne jak jego siostry… Jakbym widziała Marco, i wszyscy się z tym zgadzali. Byli najpiękniejszymi i najmądrzejszymi dziećmi na świecie. Max tak, jak wszyscy mówili, odkąd okazało się, że spodziewam się chłopca miał smykałkę do piłki. Zanim nauczył się chodzić uwielbiał bawić się swoją pluszową piłką do nogi.
W ogrodzie Marco zamontował po dwóch stronach płotu małe bramki i tak potrafił spędzać z nim kilka godzin na grze. Oboje zgrzani zawsze przychodzili do mnie po wodę z cytryną i marudzili kiedy w końcu będzie obiad.
Jak miał już cztery lata to mój tata zabierał go ze sobą na sparingi i młody stał dzielnie tuż koło niego cały mecz i obserwował grę czasem coś krzycząc do piłkarzy i wytykając język do przeciwników. Max poczuwał się do roli starszego brata i uwielbiał się bawić z małą. Nawet jeśli ta nic jeszcze nie mówiła on opowiadał jej o swoich wyczynach na placu zabaw czy o tym ile bramek strzelił w meczu ze swoim dziadkiem, Marco i Nico, który często nas odwiedzał. Kiedy Max miał trzy latka i zaczął grać Nico już był dużym chłopakiem, zaczął chodzić do pierwszej klasy, jednak odkąd urodził się Max już go polubił i cieszył się, że ma kuzyna. W tym roku skończył pięć lat ale bardzo często zachowywał się mądrze i dojrzały jak dorosły. Wiedział czego chce. Opowiadał mi często, że będzie grać w Borussii jak tata i dziadek ale będzie od nich jeszcze lepszy. Nie miałam wątpliwości, miał ogromny talent. Na każdym meczu miał na sobie czapkę Borussii, dokładnie takie jakie nosił tata. Coś po dziadku też miał.
A Marco? Był idealnym ojcem. Często padał zmęczony na łóżko,
jednak zwykle udało mu się odnaleźć trochę sił na jego ulubione uzależnienie.
Nasze uzależnienie-zawsze mnie poprawiał. Przy nim dało się uzależnić. W roli
zarówno ojca jak i męża dawał z siebie zawsze sto dziesięć procent.
Nigdy nie było sytuacji, że wraca zmęczony po treningu i idzie odpocząć zamykając się w sypialni. Dzieciaki były jego motorem napędowym. Kochał z taką samą ogromną miłością całą dwójką. Choć zanim urodził się Max był moment, w którym najzwyczajniej się przestraszył, że sobie nie poradzi...
Nigdy nie było sytuacji, że wraca zmęczony po treningu i idzie odpocząć zamykając się w sypialni. Dzieciaki były jego motorem napędowym. Kochał z taką samą ogromną miłością całą dwójką. Choć zanim urodził się Max był moment, w którym najzwyczajniej się przestraszył, że sobie nie poradzi...
❤❤❤
5 lat
wcześniej…
Czekałam pod gabinetem u ginekologa.
Głównie czekałam na Marco. Trening miał się skończyć pół godziny temu a mój mąż
zapewniał mnie, że zdąży na wizytę, żeby poznać płeć dziecka. Zaryzykowałam,
żeby zadzwonić do taty, ponieważ telefon Marco nie odpowiadał. Tata nie
wiedział, że mam dzisiaj kontrolę ale może widział Marco, może przedłużył
trenning.
-No hej. Co tam u ciebie?-usłyszałam w telefonie jego ciepły głos
-Skończył się już trening?
-Tak,
tak. Z dobre czterdzieści minut temu. A co?
-A Marco pojechał?
-Razem z Kubą. Nie wiem, może coś się stało z jego samochodem? Nie
wnikałem. Coś się stało?
-Nie, dzięki tato. Ja już muszę kończyć.
–powiedziałam widząc panią doktor wychodzącą z gabinetu, żeby mnie zawołać.
-Mogę
ci jakoś pomóc? Macie jakiś problem?
-Nie, nie tato. Wszystko okej. Naprawdę
kończę.
-Jak
coś to dzwoń albo przyjedź nawet do nas.
-Dzięki, pa.
Z westchnieniem schowałam telefon do
torby i weszłam do gabinetu. Nie rozumiałam czemu Marco nie przyszedł. Nie
powinno się im nic stać. A może? Cholera, może jakiś wypadek drogowy?
Lekarz podczas USG stwierdziła, że mam za
wysokie ciśnienie. Wytłumaczyłam jej, że to mój mąż do tego doprowadził, a poza
tym jest w porządku. Kiwnęła ze zrozumieniem głową i kontynuowała badanie. Naprawdę
chciałam mieć to już za sobą i dowiedzieć się gdzie jest Marco i czy wszystko z
nim w porządku.
Kiedy tylko wyszłam z gabinetu zadzwoniłam do Agaty, która uspokajająco potwierdziła, że Marco jest u nich w domu cały i zdrowy. To mi wystarczyło. Wzięłam samochód i wróciłam do domu. Żeby się czymś zająć zaczęłam robić gołąbki na obiad z sosem pomidorowym. Kolejna moja zachcianka… Ze smutkiem stwierdziłam, że w lodówce nie ma już słoika z ogórkami. W jednej chwili poczułam coś niesamowitego. Pierwsze kopnięcie mojego dziecka. I to dość mocne. Delikatnie zgięłam się w pół.. Żebra to był nienajlepszy pomysł, maluchu.
-Inga, wszystko w porządku?-usłyszałam głos Marco. Podbiegł szybko do mnie i złapał w pasie. –Dasz radę usiąść? Co się dzieje?
-W porządku…-westchnęłam i podeszłam
razem z nim do kanapy w salonie. Oparłam się wygodnie i włożyłam poduszkę pod
plecy.
-Chcesz wody?
-Nie Marco. Ja już nic nie chcę. Jedyne
co chciałam to ciebie trzymającego mnie za rękę na USG.
-Inga..-powiedział skruszony i usiadł
koło mnie łapiąc mnie za rękę.
-Może lepiej nic nie mów. Zawiodłeś mnie
dzisiaj… Dzwoniłam do taty, powiedział, że skończył się już dawno trening a ty
pojechałeś z Kubą. Zawołali mnie do środka a ja się trzęsłam ze strachu czy
może nie dojechałeś dlatego, że coś się stało. Dopiero Agata już po
potwierdziła, że jesteś u nich odetchnęłam. Bałam się o ciebie.
-Przepraszam kochanie.. Wiem, że
zawaliłem. Ja…
-Powiedz, co się dzieje? Nie wiem co mam
zrobić.
-Boję się. –wyznał patrząc prosto w moje
oczy. –Boję się, że nie będę dobrym ojcem. Że nie będę umiał wychować naszych
dzieci. Pojechałem pogadać z Kubą, żeby powiedział mi jak to było kiedy
urodziła się Oliwka, skąd wiedział co ma robić. Ja kocham dzieci, uwielbiam
Nico, Mię, Lilianę, Lenę.. Ale to zupełnie co innego, kiedy ma się własne.
Rozbroiła mnie jego szczerość. Wypuściłam
głośno powietrze i położyłam dłonie na jego policzkach.
-Pamiętasz kiedy lecieliśmy samolotem w
podróż poślubną powiedziałeś, że niczego się nie boisz bo jestem przy tobie. Ja
też. Nie boję się, bo wiem, że nasze dziecko będzie miało wspaniałego ojca.
Będziesz je bardzo kochał i troszczył się o nie jak o największy skarb. Tylko
tyle ono od ciebie potrzebuje. Wiem, że możesz mu to dać. Tak jak dajesz mnie.
–powiedziałam i pogładziłam go palcami po szorstkiej brodzie. Skrzywiłam się
jednak po chwili czując kolejne kopnięcie.
-Inga?
-Daj rękę. –powiedziałam i ujęłam jego
dłoń. Położyłam ją na brzuchu w miejsce, gdzie poczułam ostatnie kopnięcie.
Maluch chwilę później powtórzył to kilka razy kopiąc prosto w rękę swojego
taty. Uśmiechnęliśmy się oboje. Marco pocałował mnie czule, potem delikatnie
zsunął moją bluzkę z brzucha i złożył na nim buziaka.
-Przepraszam. Teraz wiem. Kuba powiedział
mi podobnie. A ma większe doświadczenie.
-Mam nagranie. Naszego dziecka. Słychać
na nim bicie serca. –powiedziałam uśmiechając się. Czułam łzy w oczach, kiedy
tylko przypominała mi się ta najpiękniejsza melodia.
-Pójdę po twoją torebkę. –uśmiechnął się
i wręcz pobiegł do przedpokoju. Wyszperał w pokoju płytkę CD i przyniósł ją do
salonu. Włączył telewizor i włożył płytkę do odtwarzacza.
-Zrób głośno. –poleciłam i przytuliłam się do Marco. Po chwili na dużym ekranie pojawił się obraz jak na USG. Po salonie rozniósł się stłumiony stukot.
-Bije.-szepnął Marco przyglądając się
wzruszony naszemu maluchowi. Po fasolce nie zostało ani śladu. Była już
wyraźnie widoczna główka, plecy, brzuszek, rączki i nóżki.
-To twój synek, Marco. –powiedziałam
łapiąc go za rękę. Spojrzał na mnie od razu odrywając się od ekranu.
-Synek?
-Yhym-potwierdziłam z uśmiechem.
-To już wiemy czemu kopie. Przyszły
piłkarz. –zaśmiał się i przytulił mnie mocno do siebie i wpił się w moje usta.
Oplotłam jego szyję dłońmi i przyciągnęłam go mocniej do siebie. Mój brzuch był
już dużo większy. Waga wskazywała trzy kilo więcej.
Dłoń Marco zaczęła głaskać mnie delikatnie po brzuchu.
-Cześć maluchu. Jak my cię nazwiemy,
co?-zapytał kładąc głowę na moich udach. Przyłożył policzek do podbrzusza i
delikatnie mnie drażnił swoim oddechem. Wplotłam dłoń w jego włosy i delikatnie
masowałam skórę jego głowy. –Twój tata dzisiaj zrobił niezłą wtopę, mam
nadzieję, że twoja mamusia szybko to puści w niepamięć. Jest mi strasznie wstyd
ale cieszę się, że widziałem cię na płycie. Zrzucę nagranie na telefon i będę
je oglądał przed każdym meczem. Bardzo cię kocham i chciałbym, żebyś tu był już
z nami. Niedługo zrobimy z twoją mamą dla ciebie pokój. Pomogą nam twoi
wujkowie z Borussii. Może chcesz coś zjeść, co? Od wejścia poczułem obiad ale
mam wrażenie, że ogórki się skończyły i twoja mama zaraz mnie po nie wyśle.
Chyba lubisz te ogórki, co?
-Marco. Jesteśmy głodni. –zaśmiałam się i
pocałowałam go w policzek. Był naprawdę kochany, kiedy kładł głowę na mnie i
mówił do dziecka. Takie momenty mnie rozbrajały. Widziałam po tym jak je kocha. Tak niewiele wystarczyło, żeby je kochał. Bo tylko kiedy się dowiedział, że jestem w ciąży ta mała kruszynka zyskała całe serce swojego taty, a ja mimo obaw byłam pewna, że będzie miał wspaniałego tatę. Lepszego, niż mógłby sobie wyobrażać.
-To ja pójdę po te ogórki. –roześmiał się i wstał z kanapy. –A po obiedzie znów obejrzymy USG.
Przez resztę ciąży zajmował się mną aż
zbyt bardzo. Chodziliśmy co trzy dni na basen, mimo, że mieliśmy swój w domu. Tamten jednak według Marco był większy i było nam łatwiej w nim było mi pływać. Ciekawe. U nas za to mogłam korzystać z jaccuzi, które było zbawienne dla moich bolących pleców.
André, Mario, tata Marco i mój pomagali nam przy urządzeniu pokoiku dla małego. Odliczaliśmy już dni do marca. Maximilian dawał się we znaki, często mnie kopał.
Kiedy zbliżał się termin porodu okrutnie bolały mnie plecy. Marco zawsze służył mi lekkim masażem o każdej porze.. Często nawet zarywał nocki razem ze mną kiedy nie mogłam spać. Kazałam mu iść spać, żeby odpoczywał przed meczem ale był nieugięty. Chłopacy z klubu zawsze mi mówili, że przed meczem ogląda na telefonie tak jak z resztą powiedział nagranie USG. To już weszło w jego rytuał.
André, Mario, tata Marco i mój pomagali nam przy urządzeniu pokoiku dla małego. Odliczaliśmy już dni do marca. Maximilian dawał się we znaki, często mnie kopał.
Kiedy zbliżał się termin porodu okrutnie bolały mnie plecy. Marco zawsze służył mi lekkim masażem o każdej porze.. Często nawet zarywał nocki razem ze mną kiedy nie mogłam spać. Kazałam mu iść spać, żeby odpoczywał przed meczem ale był nieugięty. Chłopacy z klubu zawsze mi mówili, że przed meczem ogląda na telefonie tak jak z resztą powiedział nagranie USG. To już weszło w jego rytuał.
Kiedy przyszedł najbardziej wyczekiwany dzień wysłałam Marco po zakupy, bo nie miałam zupełnie nic do zrobienia na obiad. Do mnie przyszła w odwiedziny Melanie. Cieszyła się, że udało jej się zostawić dzieciaki z mężem. Marco nie chciał mnie zostawiać samej ze względu na zbliżający się termin, więc kiedy musiał wyjść chociaż na kilkanaście minut przysyłał zawsze kogoś. Nie mogłam go winić za jego troskę, choć czasem byłam zła, że przesadzał.
Kiedy leżałyśmy obie przed telewizorem poczułam mocny skurcz. Melanie zainterweniowała natychmiastowo. Pobiegła na górę po wyprawkę dzwoniąc jednocześnie do Marco. Pomogła mi pójść do samochodu i kierując niczym kierowca wyścigowy pojechałyśmy pod klinikę. W drodze jeszcze zadzwoniła do mojej ginekolog, więc kiedy tylko stanęłyśmy w progu kliniki cały sztab położniczy już na nas czekał. Niedługo później zjawił się Marco.
Skurcze pojawiały się coraz częściej i były wręcz nie do zniesienia. Kiedy lekarz oznajmiła, że czas urodzić maleństwo o mało nie zemdlałam. Po serii skurczy byłam już wykończona. Marco głaskał mnie uspokajająco po policzku. Zdjął buty i kurtkę i delikatnie mnie przesunął. Poprawiłam delikatnie nogi na stelażu a po chwili poczułam jak Marco siada tuż za mną i kładzie mnie na swój tors.
-Kochanie, damy radę. Razem. –szepnął mi do ucha i je ucałował. –Tyle na niego czekaliśmy. Razem damy radę. Ze wszystkim.
Dzięki tym słowom naprawdę złapałam
oddech i lekko się uspokoiłam. Kiedy musiałam przeć zaciskałam dłonie w
dłoniach Marco. Ten ocierał krople potu z mojego czoła i dał mi wody do picia.
Łzy płynęły mi z okropnego bólu ale myśl, że nasz synek niedługo się pojawi
dodawała mi sił. Moje męczarnie trwały prawie trzy godziny.
Dokładnie o szesnastej trzydzieści usłyszałam głośny płacz. Uśmiechnęłam się wycieńczona ale szaleńczo szczęśliwa. Marco chwycił moja twarz i złożył na niej czuły pocałunek. Moja położna potwierdziła, że właśnie na świat przyszedł nasz piękny, duży i zdrowy synek. Pielęgniarka zapytała Marco, czy chce przeciąć pępowinę. On kiwnął pewnie głową i wstał z łóżka delikatnie mnie podtrzymując. Podniósł trochę łóżko, bym była wciąż w tej samej pozycji. Poszedł do pielęgniarki trzymającej naszego szkraba. W jego oczach widziałam bezgraniczną miłość. Widziałam jak podawane są mu nożyczki. Był strasznie dzielny. Zwykle w takich chwilach połowa facetów by zemdlała chociażby na widok krwi.
Dokładnie o szesnastej trzydzieści usłyszałam głośny płacz. Uśmiechnęłam się wycieńczona ale szaleńczo szczęśliwa. Marco chwycił moja twarz i złożył na niej czuły pocałunek. Moja położna potwierdziła, że właśnie na świat przyszedł nasz piękny, duży i zdrowy synek. Pielęgniarka zapytała Marco, czy chce przeciąć pępowinę. On kiwnął pewnie głową i wstał z łóżka delikatnie mnie podtrzymując. Podniósł trochę łóżko, bym była wciąż w tej samej pozycji. Poszedł do pielęgniarki trzymającej naszego szkraba. W jego oczach widziałam bezgraniczną miłość. Widziałam jak podawane są mu nożyczki. Był strasznie dzielny. Zwykle w takich chwilach połowa facetów by zemdlała chociażby na widok krwi.
-Mogę go wziąć na ręce?-zapytał pielęgniarki
-Oczywiście tylko…-powiedziała
rozglądając się za moją położną. –O właśnie. –uśmiechnęła się, kiedy lekarka
podała jej białą pieluszkę. Patrzyłam jak Marco bierze na ręce naszego synka.
To był pierwszy raz kiedy go zobaczyłam.. I zakochałam się w ułamku sekundy. Był.. piękny. Nasz. Marco podszedł do mnie i usiadł na kawałku łóżka. Wyciągnęłam ręce po małe zawiniątko. Był jeszcze brudny od białej mazi i krwi, jednak był najpiękniejszym dzieckiem świata. Naszym dzieckiem. Moim i Marco.
To był pierwszy raz kiedy go zobaczyłam.. I zakochałam się w ułamku sekundy. Był.. piękny. Nasz. Marco podszedł do mnie i usiadł na kawałku łóżka. Wyciągnęłam ręce po małe zawiniątko. Był jeszcze brudny od białej mazi i krwi, jednak był najpiękniejszym dzieckiem świata. Naszym dzieckiem. Moim i Marco.
-Moje małe kochanie..-szepnęłam tuląc go do siebie i ucałowałam go w czoło. Marco podtrzymywał moją rękę asekurując, żeby nic mu się nie stało.
-Nasz synek. Owoc naszej miłości.
–powiedział równie cicho do mojego ucha Marco. –Byłaś bardzo dzielna. Jestem z
ciebie okropnie dumny. Moja dzielna dziewczynka. –uśmiechnął się i głaskał mnie
po włosach cały czas patrzył z czułością na swojego syna.
-Przepraszam państwa, ale muszę zabrać waszego syna na badania.
-Kiedy będzie z powrotem?-zapytałam,
kiedy odbierano mi dziecko.
-Pół godziny. Ale proszę odpoczywać. Musi
pani odpocząć i nabrać sił. To wasze ostatnie chwile spokoju. –powiedziała z uśmiechem i położyła naszego malucha
na szpitalnym łóżeczku z materacem i malutką poduszeczką.
Piętnaście minut później zostałam przewieziona do osobnej sali. Marco na chwilę wyszedł po wodę. Domyśliłam się, żeby woda była pewnie pretekstem, żeby odetchnąć i zacząć trzeźwo myśleć. Został ojcem, nowa rola i zadanie. Był głową rodziny. Wiedziałam, że rozpierała go duma ale na pewno też lekki strach przed tak dużą odpowiedzialnością. Nie miałam żadnych obaw, że cokolwiek może pójść źle. Nawet jeśli nie będzie miał sił zawsze będę przy nim. Zawsze będziemy razem.
Melanie wróciła do domu do dzieci kiedy tylko zjawił się przy mnie jej brat i oczekiwała na jakieś informacje odnośnie przyjścia na świat swojego bratanka.
Kilka minut dotarł do mnie Marco. Przywitał mnie namiętnym buziakiem i podał mi butelkę, z której już sporo wody było wypite. Z moim pragnieniem wypiłam ją do dna.
-Mam jeszcze jedną. Chcesz?
-Na później. Wiesz co z tymi badaniami?
-Cierpliwości. Słyszałaś? Masz
odpoczywać. –uśmiechnął się i usiadł na fotelu koło mojego łóżka.
-Dzwoniłeś do kogoś?
-Napisałem do Meli, żeby się nie
martwiła. I do rodziców, krótkiego smsa, że zostali dziadkami, bo Melanie by i
tak do nich zadzwoniła. Lepiej z pierwszej ręki.
-Wiem. Mogę telefon? Zadzwonię do taty.
Chciałabym, żeby przyszedł i poznał jego drugie imię.
-To dobry pomysł. Może sms, co? Nie męcz
się.
-Dam radę. Mam więcej sił. A o bólu już
nie pamiętam. Jestem szczęśliwa.
Wzięłam telefon Marco i znalazłam w
kontaktach tatę. Zrobiłam na głośnik i czekałam z uśmiechem aż odbierze. Mój
kochany mąż wziął mnie za rękę i ucałował w miejsce, gdzie znajdowała się
obrączka. Kilka sygnałów później usłyszałam wesoły głos taty.
-Cześć Marco, co tam?
-Cześć, mam cię na głośniku, Inga też cię
słyszy.-powiedział Marco posyłając mi ciepły uśmiech.
-Cześć tato, co robisz?-zapytałam
opierając się o łóżko.
-Ulla
poszła na zakupy. Jeszcze nie jedliśmy obiadu. Siedzę sobie przed telewizorem i
patrzę na lemury. Ciekawe to to ma życie. A co u was?
-A to nie przeszkadzamy. Masz ciekawe
zajęcie, to tam..
-Nie no, mówcie co tam u was.
-Aa, na razie czekamy aż przyniosą nam
synka. Jeszcze dziesięć minut nam zostało jak wróci z badań.-powiedział znudzonym głosem Marco i cicho się zaśmiał. Po drugiej
stronie zapadła cisza.
-Czekaj,
czekaj. Urodziłaś?
-Dwadzieścia minut temu, panie dziadku.
Jak chcesz możesz wpaść.
-Jak
się czujesz? Jak mały?
-Żyję. Leżę w łóżku i mam siły..Tylko na leżenie.
Mały jest prześliczny. I zdrowy przede wszystkim.
-Zaraz wsiadam do samochodu, zgarnę Ullę ze sklepu i na chwilę
wpadniemy. Nie będziemy siedzieć długo czasu.
-Pewnie, wpadajcie. Czekamy.
Dosłownie kilka minut później do sali
pielęgniarka przyniosła naszego malucha ubranego w błękitne śpioszki w
pingwinki i słodką, materiałową czapeczkę. Mogłam go nakarmić dopiero za
godzinę. I chwała Bogu, bo piersi mnie bolały niemiłosiernie. Marco od razu
wyjął naszego synka z łóżeczka i podał mi go. Patrzył na mnie swoimi wielkimi,
niebieskimi oczami. Wystawiał do mnie swoje małe rączki, a ja podałam mu palec,
który od razu uścisnął. Uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam na Marco. Usiadł
koło mnie i objął mnie ramieniem, a drugą ręką głaskał swojego syna po główce.
-Tak bardzo was kocham. Jestem najszczęśliwszym facetem pod słońcem. I jestem ojcem. Uwielbiam to uczucie.
-Zobacz, uśmiecha się. –szepnęłam wciąż
obserwując malca. Jego uśmiech udzielił się nam obojgu.
-Czekaj, zrobię wam zdjęcie. –powiedział
Marco i wyjął swój telefon. Zdjęcie zostało ustawione na tapetę Marco, a także
rozesłał je do większości piłkarzy Borussii i rodziny.
Przez kolejne dziesięć minut mówiliśmy
jak najęci o byle sprawach do naszego synka. On patrzył zaciekawiony na naszą
dwójkę i cały czas się śmiał sprawiając nam tym furę radości.
Kwadrans później usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Wychyliła się zza nich Ulla trzymająca w rękach duży bukiet kwiatów. Za nią dumnie kroczył tata.
-Cześć.-uśmiechnęłam się na ich widok.
-Czeeść, śpi?-szepnęła mama wskazując na
malucha.
-Nie, dokazywał, trochę się zmęczył.
Myślę, że niedługo zaśnie.-powiedziałam spoglądając na synka.
-Kwiaty dla ciebie. Masz jakiś wazon albo
kubek, żebym mogła je włożyć?
-Dziękuję wam, są piękne, ale zupełnie
nie wiem, gdzie mogę znaleźć wazon. Możesz poszperać po szafkach jak ci się
chce.
-Aj tam, później. Położę na szafce.
Najpierw chcę zobaczyć mojego wnuczka. –uśmiechnęła się i poszła do szafki
naprzeciw łóżka. W tym samym czasie podszedł do nas tata i popatrzył na dziecko
z ogromną miłością.
-Tato, poznaj swojego wnuka. Maximilian Jürgen Reus. –powiedziałam patrząc na reakcję taty. Usiadł po drugiej stronie łóżka i pocałował mnie w głowę. Po jego policzku popłynęła jedna łezka. –Ja mam imię po babci, a mój synek będzie miał po swoim dziadku. Uważam, że to dobry wybór. To imię kojarzy mi się z siłą, odwagą, wytrwałością i dobrocią.
-Nie wiem co mam wam teraz powiedzieć.
Rozbroiliście mnie na całej linii. –powiedział wycierając łzy
-Chcesz go potrzymać?
-Mogę?
-Oczywiście.-powiedziałam i podałam mu
mojego maluszka. Wziął go w objęcia i ucałował w małą rączkę. Ulla podeszła do
niego i położyła dłoń na jego ramieniu, a palcem pogładziła delikatnie malucha po brzuszku. W tej
samej chwili do pokoju zapukali rodzice Marco.
-Jeny, za dużo osób czy możemy jeszcze?-zapytała z uśmiechem Manuela.
-Wejdźcie, ale mały zasypia a ja chcę go
jeszcze nakarmić. -powiedział Marco lekko naburmuszony, że zabrano mu dziecko z pola widzenia. Wstał z miejsca i podszedł do moich rodziców, żeby dalej go obserwować. Jego oczy mieniły się. On cały emanował jednym wielkim szczęściem.
-Tylko chwileczka. –uśmiechnął się Thomas
i podeszli oboje do moich rodziców zobaczyć wnuka.
-Mały prezent z rzeczami dla dziecka.
–powiedziała mama Marco i położyła pakunek koło kwiatów.
-Dziękujemy. –uśmiechnęłam się, a Marco chwycił moją dłoń i uścisnął mocno w swojej. Nasz synek tym czasem podbijał serca swoich
dziadków. Cała czwórka się nad nim rozpływała. Mały wziął palec taty i lekko
przygryzł go swoimi dziąsłami, co wywołało śmiech i wszystkich zebranych. Nagle
zaczął się niespokojnie wiercić. Tata oddał mi go a ja przytuliłam do siebie i
głaskałam po główce.
-Mały jest chyba głodny, to lepiej uciekamy. –powiedziała Ulla i raz jeszcze spojrzała z uśmiechem na swojego wnuczka.
-Ile w ogóle punktów?
-Thomas! Zawsze musisz być
lekarzem?-upomniała go Manuela śmiejąc się
-Oj tam, zwykle tak się pytą. Dziesięć
punktów, trzy tysiące trzysta gram i pięćdziesiąt centymetrów.
-Marco też miał taką wagę.
Identyczną.-uśmiechnęła się Manuela łapiąc za rękę swojego męża. –Jest do niego
strasznie podobny, pamiętasz Thomas? Musimy potem porównać zdjęcia.
-Kształt oczu ma po Indze. –stwierdziła z
przekonaniem mama. Tata zaśmiał się do Thomasa i pokręcił z niedowierzaniem
głową.
-Zabieramy stąd nasze żony bo jeszcze
dostaniemy od nich zakaz odwiedzin dziecka.
-Prawda!-przytaknął ze śmiechem tata
Marco. Wszyscy jeszcze raz nam pogratulowali i zrobili zdjęcia. Kiedy za nimi
drzwi się zamknęły mój mąż teatralnie odetchnął z ulgą i się roześmiał.
-Typowi dziadkowie. –zaśmiałam się i rozpięłam piżamę, żeby nakarmić synka. Mały od razu złapał swoimi małymi rączkami moją pierś i zaczął łapczywie ssać mleko. Marco patrzył na mnie z czułością.
-Młody wie, co dobre. Ma dobry gust.
–szepnął mi do ucha i delikatnie przygryzł jego płatek.
-Ty. Ja rozumiem, że przez ostatni
miesiąc miałeś odwyk, z resztą na własne życzenie, który cię czeka także przez
najbliższy czas.
-Żaden odwyk i żadnego odwyku nie będzie.
To była tylko moja dobra wola.
-Muszę najpierw dojść do siebie…
-Wiesz przecież, że jak potrzeba, to
zawsze pomogę ci dojść.
-Nie przy dziecku!-warknęłam a po chwili
się cicho zaśmiałam. Mały zaczął powoli zasypiać, więc lekko pogłaskałam go po
policzku, żeby wrócił do jedzenia. –Wiesz dobrze, że nie o to chodzi. Muszę
ćwiczyć. Przytyłam i to dużo. Moje ciało zostawia wiele do życzenia i..
-Kochanie. Kocham twoje ciało takie jakie
jest. Nie ma dla mnie znaczenia czy jesteś gruba, chuda czy może masz sto oponek.
Kocham cię taką jaką jesteś.
-Nawet jeśli ci uwierzę, to ja sama chcę
się czuć komfortowo. I na co dzień i w łóżku. Co najmniej miesiąc na siłowni…
-Dwa tygodnie. Będziesz ćwiczyła ze mną.
-Nie dam rady w dwa tygodnie. Mamy poza
tym małe dziecko..
-Dziecko też śpi. Ja jestem surowym
trenerem i nie będzie zmiłuj. Nie będziesz miała taryf ulgowych ale będą
efekty.
-Niech ci będzie. Jeśli nie będzie efektu
w dwa tygodnie idę do siłowni i wykupuję sobie prywatnego trenera mega
przystojnego, opalonego latynosa.
-Dwa tygodnie wystarczą. –stwierdził z
przekąsem i musnął lekko moje usta. Max już skończył jeść.
Podałam go Marco, żeby go trochę ponosił. Wzięłam jego telefon i zobaczyłam pełno odpowiedzi i gratulacji. Szukałam jednej-od mojego braciszka.
Podałam go Marco, żeby go trochę ponosił. Wzięłam jego telefon i zobaczyłam pełno odpowiedzi i gratulacji. Szukałam jednej-od mojego braciszka.
„Kawał chłopaka, gratulacje! Ucałuj Gusię i Maxa od wujka Mario i powiedz mu, że mam dla niego kandydatkę na żonę. Jutro wpadniemy! xoxo”
-Mario swata naszego syna z Lili.
-Chyba śni. Reus i Götze-te rody się nie
zejdą. Nigdy w życiu, niech zapomni.
-Jutro przyjadą.
-Zamkniemy się od środka, prawda
mały?-zapytał Marco naszego malca, któremu właśnie się odbiło. –Potwierdził,
słyszałaś?
-Tak tak. Daj go mi jeszcze na chwilę.
Potrzymam go póki nie zaśnie.
Max zasnął niedługo potem. Marco włożył
go do łóżeczka i przyszedł do mnie. Lekko się przesunęłam, by mógł położyć się tuż koło mnie. Całą tróją zasnęliśmy. Taka zgrana rodzina.
❤❤❤
-Byłaś u lekarza?-zapytał podbiegając
przebrany do mnie Marco. Pogratulować-przebrał się i wziął prysznic w
kosmicznie szybkim tempie. Pocałował mnie i położył rękę na zaokrąglonym brzuchu.
-Byłam. Znowu mam wideo. Tylko z Sophie
stanąłeś na wysokości zadania.-pogroziłam mu palcem i się roześmiałam.
-Nie mogliśmy przełożyć wizyty, bo bierze
urlop a ty zgodziłaś się na to. Musiałem być na meczu.
-Wiem, tylko się droczę. Szkoda, że nie
byłam od początku.
-To takie straszne, przegapiłaś dziesięć
minut.-powiedział poważnie, a po chwili posłał mi swój uroczy uśmiech. –Jak
dziecko? Wszystko w porządku?
-W najlepszym.
-A płeć?-zapytał ciekawy. Jego oczy
błyszczały ze szczęścia. Wiedziałam, że kochał nasze dzieciaki i cieszył się,
że będziemy mieli kolejne, choć była to zupełna niespodzianka. Jak Max. Sophie
była jedynie zaplanowana. Reus potrafi.
-Chłopiec.-powiedziałam a na jego ustach
pojawił się szeroki uśmiech.
-Czyli jednak Max wygrał zakład z Sophie.
Chyba nasza królewna jakoś to przeżyje, że…
-I dziewczynka. –przerwałam mu. Na chwilę
go zatkało.
-Bliźniaki.-stwierdził..a może zapytał.
Kiwnęłam głową i oboje się głośno roześmialiśmy.
-Oboje dzieci będzie zadowolonych.
Pytanie, czy my sobie poradzimy?-zapytałam spod przymrużonych powiek.
-Aniele.. My mamy sobie nie poradzić? My?
Ogarnęliśmy dwójkę urwisów, które są najwspanialszymi dzieciakami na świecie,
to damy radę jeszcze z dwójką. Max chce psa.
-Nie zgadzam się.
-Mamooo! Kupmy psa!-mały usłyszał i podbiegł do nas. Marco zdjął mu czapkę i potargał nienagannie ułożone włosy. Żelem. Kolejne podobieństwa, choć chyba coś zaczęło iść w złą stronę. Już na męża czekam pod łazienką z dwadzieścia minut nim dopieści fryzurę, a teraz jeszcze syn?
-Kochanie. Będziesz miał jeszcze dwoje
rodzeństwa i nie będziemy mieli wystarczająco dla psa.
-Ale jak kupimy szczeniaczka to podrośnie
zanim pojawi się rodzeństwo. I go wychowam. Będzie z nami chodził na spacery,
prawda tato?-powiedział słodkim głosem. Marco uśmiechnął się jedynie nie
zwracając uwagi na gromiące spojrzenie i kiwnął potakująco głową.
-Widzisz mamo?
-A będziesz się zajmował siostrą i
bratem?
-Będzie brat? Ale super! Sophie! Będziemy
mieli siostrę i brata!-pobiegł do siostry siedzącej na kolanach Ulli. Ta
spojrzała na nas z uśmiechem dowiadując się zapewne w tym samym momencie, że
będzie miała jeszcze dwójkę wnuków.
-Słuchaj Reus. –odeszłam chwilę na bok z Marco i objęłam go w pasie. –Popraw mnie, jeśli źle mówię. Mamy dwójkę dzieci. Czwórkę za cztery miesiące. Mamy kota… Dwa koty.
-Ciesz się, że dwójkę maluchów Kloppsika
oddaliśmy Ulli.
-Chcesz mieć psa.. A! I jeszcze ty. Kto
ogarnia dom? Ja. Będę miała do ogarnięcia piątkę ludzi i trójkę zwierząt.
-Teraz ty posłuchaj, Reus.-powiedział z czułością i uśmiechnął się szeroko.- Pies będzie w budzie w
ogrodzie. Tam będzie biegał. Jak się urodzą bliźniaki będzie jesień, więc
możemy iść z wózkiem i smyczą. Max ma rację, wytresujemy szczeniaka i nie
będzie robił problemów. Jesienią Max idzie do zerówki a Sophie do przedszkola.
Nie chcę nic mówić, ale pomagam ci jak tylko mogę i przy dzieciakach i kotach.
Kloppsik odkąd wzięliśmy ślub na mnie w ogóle nie syczy i nawet mu przycinam
pazury. Puszce też obcinam pazury, ale to głównie Sophie ją dręczy i pudruje
twoimi kosmetykami…
-Dobrze! Weźmy już tego psa. Mieszkam w
wariatkowie.
-Kocham cię. –roześmiał się Marco i
podniósł mnie do góry i zaczął kręcić dookoła siebie.
Przytuliłam go do siebie i pocałowałam w policzek. Spojrzeliśmy na boisko, gdzie tata kończył swój samotny bieg, a kibice skandowali w podziękowaniu jego imię.
Przytuliłam go do siebie i pocałowałam w policzek. Spojrzeliśmy na boisko, gdzie tata kończył swój samotny bieg, a kibice skandowali w podziękowaniu jego imię.
-Mamo, mogę pójść do dziadka?-zapytał Max poprawiając swoją czapkę.
-A weźmiesz siostrę ze sobą? Tylko za
rękę.
-Dobrze. A co z psem?
-Ehh… Pojedziemy do schroniska jak
wyjedziemy ze stadionu.
-Tak! Tak! Kocham was najbardziej na
świecie! –pisnął i rzucił się nam w ramiona. Marco pocałował go w czoło a ja
kucnęłam i przytuliłam do siebie .
-Ale będziesz się zajmował pieskiem, tak?
To bardzo duży obowiązek.
-Wiem mamo. Dam radę, będzie ze mną
chodził na treningi.
-Dobra, dobra. Już leć do dziadka.
Oparłam się o tors mojego męża i patrzyłam jak nasze dzieci biegną razem do mojego taty. Kiedy się zorientował, że biegnie do niego dwoje ukochanych wnuków uśmiechnął się szeroko w ich stronę ocierając łzy. Kucnął i oboje wziął na ręce i dał im po buziaku w policzek. Nasze dzieciaki w mgnieniu oka skradły mu show, kiedy zaczęli do wszystkich machać. To są artyści.
-Ciebie też tak kiedyś będą żegnać. –uśmiechnęłam się szeroko do Marco. Ten tylko przewrócił oczami.
-Trzydzieści dwa lata to nie aż taka
starość. Jeszcze cztery.
-Kto takiego starego będzie chciał?
-Ty będziesz mnie chciała. Zarząd BVB to
już w ogóle za mną szaleje.
-Masz romans z zarządem?
-Żeby tylko.-prychnął i roześmiał się po
chwili. –Jesteś znacznie atrakcyjniejsza od zarządu. Lepsza w kuchni, w
sypialni… W ogóle.
-Jesteś koszmarny. –dałam mu kuksańca w
bok i roześmialiśmy się oboje. Chwilę później dołączył do nas Mario z Lilianą.
Dziewczynka była rok starsza od Maxa, ale była naprawdę dojrzała i piękna.
Podobna do swojej mamy ale też miała sporo po Mario. Była częstym gościem u nas
w domu, jednak bawiła się z Sophie, a z Maxem zawsze się przedrzeźniali i
wzajemnie oskarżali. Nie mieliśmy czasem sił na tę dwójkę. Mario się śmiał, że
przypominają początki moje i Marco, jednak mój mąż w dalszym ciągu miał
odmienne zdanie na ten temat i to się raczej nie zmieni. Chociaż Ann, już żona Mario, była także w zaawansowanej ciąży i razem z Mario już za miesiąc mieli powitać na świecie swoje drugie dziecko-tym razem synka. Między Marco i Mario także jest różnica wieku, więc może w Borussii za kilkanaście lat pojawi się kolejny duet Götzeus?
-Jak ich nazwiemy?
-Wymyślimy coś. Ale wiem jedno. Tym razem
to ja na poród naturalny to się nie piszę. Uwielbiam sobie przypominać pierwszy krzyk Sophie i Maxa ale... Tym razem podziękuję, z całym szacunkiem i miłością do naszych dzieci.
-Załatwię ci cesarkę. –zaśmiał się Marco
i pocałował mnie w szyję.
-Jestem najszczęśliwsza na świecie. Z
każdym dniem dziękuję Bogu za to, że mam ciebie, was. Że jesteś przy mnie.
Wytrzymujesz ze mną. –uśmiechnęłam się i przytuliłam się do niego.
-To ja jestem najszczęśliwszy. Nie
wyobrażałem sobie nigdy, że będę mieć tak fantastyczną żonę i czwórkę
dzieciaków. To jest ponad moimi najśmielszymi wyobrażeniami.
-Więcej dzieci nie rodzę.
-Nie bądź tego taka pewna. –wyszczerzył
się uśmiechając
-Z tobą nic nie mogę przewidzieć. Nawet
własnego potomstwa.
-Tacy już jesteśmy.
-I nic tego nie zmieni.
-Bo zbyt bardzo cię kocham. –powiedział
pewnie i znów mnie pocałował tym razem głębiej, namiętniej.
Tak, że jak zwykle musiały się pode mną ugiąć nogi. Prawie sześć lat małżeństwa a czuję się jak za pierwszym razem, szalenie zakochana.
Kilka chwil później usłyszeliśmy głośne „Blee” naszych dzieci.
Stały razem ze swoim dziadkiem. Marco wziął Sophie na ręce i pocałował ją w policzek a ona ufnie wtuliła się w jego szyję ziewając. Ja przytuliłam do siebie Maxa, który z ciekawością położył ręce na brzuchu i próbował wyczuć, gdzie bliźniaki kopią.
Tak, że jak zwykle musiały się pode mną ugiąć nogi. Prawie sześć lat małżeństwa a czuję się jak za pierwszym razem, szalenie zakochana.
Kilka chwil później usłyszeliśmy głośne „Blee” naszych dzieci.
Stały razem ze swoim dziadkiem. Marco wziął Sophie na ręce i pocałował ją w policzek a ona ufnie wtuliła się w jego szyję ziewając. Ja przytuliłam do siebie Maxa, który z ciekawością położył ręce na brzuchu i próbował wyczuć, gdzie bliźniaki kopią.
-Mamoo…
-Tak słońce?
-A skąd się wzięły dzieci w twoim
brzuszku?-zapytał ciekawie a ja od razu spojrzałam na Marco, który roześmiał
się najwidoczniej widząc wyraz mojej twarzy.
-A wiesz? Może poleć zapytać wujka Mario
a ja muszę porozmawiać z dziadkiem, bo jeszcze nic nie wie o piesku.
-Dobrze! –powiedział i ruszył w kierunku
Götze.
-Synku!-zawołał za nim Marco. –Pójdź
lepiej do Kuby, Mario jest zajęty teraz, bo idzie gdzieś z Lili, czy coś takiego..
-Okej!-zawołał i zniknął w tunelu Iduny. Swoją drogą znał już ten stadion jak własną kieszeń, więc nie musieliśmy się nawet martwić, czy się zgubi. Potrafił nawet pokazywać drogę kibicom.
-Nie będzie mi Götze dzieci spaczał.
–westchnął blondyn spoglądając już na śpiącą na jego ramieniu niczym suseł córkę.
-Marco.-upomniałam go śmiejąc się.
-Nie i koniec. Jedziemy po psa. A potem
zabieram was na weekend w domku nad jeziorem.
-Mówiłam już, że żyję w wariatkowie?
-Tak. Ale to kochasz.
-Tak. To spełnienie moich marzeń.
❤❤❤
The biggest adventure you can take
is to live your dreams...
❤❤❤
Chyba zaraz ta notka będzie dłuższa od samego epilogu:)
OGROMNE „DZIĘKUJĘ” POSYŁAM W WASZĄ STRONĘ.
❤❤❤
Autorka płakała jak pisała…
Naprawdę nie wiem co mam tu na koniec napisać. Za nami
wszystkimi 17 miesięcy tego opowiadania. Wiem, że wiele z was związało się z
tym blogiem jak ja. Nie wiem jak poradzę sobie na mojej „emeryturze” bez Ingi i
Marco, a co dopiero w szkole… Pokochałam fikcyjne postacie, i może i jestem
głupia ale będzie mi ich szalenie brakować. I nie tylko głównych bohaterów ale
i całej reszty…
Co o samym blogu? Jestem szalenie dumna. Jestem świadoma, że
były jego wzloty i upadki, czytając jeszcze niektóre rozdziały chciałabym się
schować, ale... Wiem, że wiele jest błędów, wiele zawaliłam z mojej strony i jestem tego świadoma. Planowałam zakończyć go wcześniej, wyszło jak wyszło dlatego zależało mi na czasie... Przykro mi jeśli nie spełniłam Waszych oczekiwań.
Jestem przeeszczęśliwa, że udało nam się dobrnąć do:
- Prawie 140.000 wyświetleń ❤
- 38 obserwacji ❤
- 4 nominacje do Liebster Award ❤
W sumie to tylko liczby. Wiem
jednak, że za nimi kryją się wyjątkowe osoby, które mi towarzyszyły przez ten
cały czas. Nie ważne nawet czy od samego początku czy od tygodnia.
Bez was tego bloga by nie było!
Dziękuję za każde ciepłe słowo w
komentarzu, motywację. Wiele razy doprowadziliście mnie nimi do łez, zawsze do
uśmiechu. Cieszyłam się jak dziecko widząc zawsze o ten jeden więcej.
Dziękuję, że byliście
wspieraliście. Każdy, naprawdę każdy.
Pozwólcie jeszcze, że tak trochę
wyróżnię trzy niesamowite dziewczyny… Miliard razy bym już usunęła to
opowiadanie, gdyby nie Wy. ❤
Karolina- Za to,
że byłaś, jesteś i mam nadzieję, że będziesz❤. Wiem, że pewnie teraz ci się
łezka w oku kręci tak samo jak mnie. Nie uwierzę, jeśli zaprzeczysz..Byłaś od
samego początku i to do samego końca. Nie tylko jako "zwykła"czytelniczka.. Jesteś wspaniałą osobą! Jedna prośba-wysyłaj mi dalej linki do meczy bo jestem czasem
naprawdę ułomna:))
Monika-Pierwsze
co mi przychodzi to-UCZ MNIE, UCZ MNIE, GENIUSZU ❤ Dziękuję ci za każde słowa wsparcia, za te nasze
międzykrajowe „trudne sprawy i rozterki”. Może bym ci i ich nie życzyła ale
kurde.. Miej dalej, żeby było ciekawie w tym życiu:) Wracaj do blogów, muszę mieć coś do
czytania zamiast lektur jak nie będę już pisać;) Bo jak nie…:)
Zuza- Chyba aż polubiłam Kombii;) Nigdy
nie było ściemy, tyko prawda, sama prawda i tylko prawda! :) Dzięki za
podprogowe hejty, wyrażanie niezadowolenia, wirtualne kopniaki i groźby. (teraz
właśnie inni myślą, że jesteś tyranką:) Nie ma za co. Reklama to tylko u mnie!)
Ale czasem naprawdę tego potrzebowałam. Jesteś naprawdę świetną osobą i bardzo
się cieszę, że cię poznałam. Mogę być ciocią Emily? Stalking czas start! Za wszystko❤
A także Wam komentującym i obserwującym❤
Julia.Reus, Reusowa, Aleksandra Lewandowska, Ola Maślak, Wiktoria Reus, Dominika
Latek, Weronika Müller, Mańka, Airotkiw, Kolorowa Biel, Marcela siema, Madzix,
SG, Agata S, Kinguś 11, Ewi Borussen, Misi Martaa, Dziewczyna z przyszłością
lub nie liczy się to co teraz jest, Gabriela Kopacz-Małek, tosia mm,
Dreamcather, PszczółkaEmma, Królowa Internetu, Anette 15, zuza200107,
Księżniczka Reus’a, Bleisiv, Grzeszczocholiczka, Nina Gotze, Monika
Tarnopolska, mija lewtak, Klaudia, Klaudia Reus, Fanatyczka BL, princess ;xx,
Angelika Kaim, love angel, Kamoncikowa Kali, Karolina Włodarczyk, naivy, Kasia
Góral, Aga, Black Angel, margaret, Klaudia Kurpiel, Lila Olimpia, assipy,
Lukrowane Jabłko, Bemore, Madziuu45, Wiktoria Airotkiw, Weronika Osman, Agata
xxx, Zuza Gniazdowska, Footballove, fulmine, ewa g, Kawa Inka, heavenly mouth,
Jagoda Piszczek., Agnieszka Liszka, Ania Reus, nana, Paulina Götze, Dark
Shadow, Kayile Dreamer, Julita Szremska, Oliwia Lewaa, Made lainee, Agucha, Culé
and Borusse, Dorota Z, Paulina W,
nataliadabi, Natalia Kaiser, Ola Kotkiewicz, Nieznana 782, wiktoria rogowska,
Ewa Cygan….
(ALE WAS DUŻO!:) ) (jeśli jest ktoś kogo pominęłam to bardzo przepraszam,(możesz się upomnieć w komentarzu o dopisanie:) )
(ALE WAS DUŻO!:) ) (jeśli jest ktoś kogo pominęłam to bardzo przepraszam,(możesz się upomnieć w komentarzu o dopisanie:) )
Oraz tym, którzy się nie ujawniali ale byli i wiernie
czytali. ❤
Chyba zaraz ta notka będzie dłuższa od samego epilogu:)
Mam nadzieję,
że tym opowiadaniem udało mi się choć raz komuś poprawić humor, że też się „zaprzyjaźniliście”
z bohaterami...
Była to
dla mnie niesamowita przygoda, dla której byłam nawet w stanie zawalać
sprawdziany..:) Na razie twórcza emerytura. Przede mną bardzo intensywny rok
nauki. Nie mówię jednak, że nie wrócę. Nauczyłam się nigdy nie mówić nigdy, bo
wiem, że życie pisze przeróżne scenariusze. Jak coś-pojawi się tu na pewno
notka. Nie uciekam z bloggera-czytam dalej Wasze blogi, zawsze możecie zostawiać informacje w zakładce.
OGROMNE „DZIĘKUJĘ” POSYŁAM W WASZĄ STRONĘ.
Ps. Skomentuujcie ten ostatni post co
myślicie i o ich losach i całokształcie, bo jestem szalenie ciekawa ❤ Bardzo miło będzie je czytać.
Ściskam was bardzo, bardzo mocno!
Oliwia.
sobota, 10 września 2016
Siedemdziesiąt trzy.
Budzik z
telefonu Marco obudził nas oboje. Mogliśmy udawać oboje jak bardzo nas to nie
obchodzi oraz, że śpimy. Wzięłam głęboki oddech i przewróciłam się na bok. Nie
mogłam też wstać, bo uniemożliwiały mi to silne ramiona męża. Hałaśliwy dzwonek
budzika ucichł. Zapewne musiała włączyć się drzemka. Rozejrzałam się po naszej
sypialni. Mimo zasłon słońce wpadało do nas jeszcze bardziej podsycając urok
tego wnętrza. Wiedziałam już, że to będzie ulubione miejsce w domu. Nie tylko
ze wzgląd na mojego męża, mnie i łózko... Kochałam to trio, ale choćby sam
wypoczynek i czytanie książki na małym balkoniku. Makijaż codziennie rano przy
drewnianej toaletce pomalowanej na biało i zerkanie do trzech skrzynek. Ze
zdjęciami, listem babci i listem zaręczynowym od Marco. Dopiero teraz
zauważyłam, że na parapecie stał prawie identyczny słonik, co dostałam od
starszej kobiety w Malezji. Prawie, bo miał bladożółty kolor, a mój był
brązowy. Miał też innego kształtu małe ozdobne lustereczka ale kształt i
wielkość były identyczne. Nie byłam przekonana, ale gdybym postawiła obok
mojego ich trąby by się splotły. Musiałabym znaleźć mojego i sprawdzić. Może
faktycznie słoniki zwiastowały przeznaczenie i wielką miłość?
Moje
przeznaczenie mruknęło pod nosem i przysunęło się bliżej mnie. Budzik ponownie
się włączył. Wdrapałam się na blondyna i kładąc się na nim i wyciągnęłam rękę
po jego telefon. Wreszcie cisza. Kiedy chciałam przewrócić się na swoje miejsce
zatrzymały mnie ręce Marco, które oplotły mnie ciasno tak, że każdym milimetrem
ciała czułam jego.
-Mmm…-mruknął
zanurzając nos między moimi piersiami. -Moje ulubione. -dodał, co spowodowało
mój śmiech.
-Spróbowałbyś
mieć inne ulubione.
-Nie chcę
innych. Te są tylko moje, najpiękniejsze.-oznajmił z uroczą poranną chrypką.
Oderwał się od mojego biustu uprzednio składając na nim pocałunek a potem
jeszcze ucałował mnie w skroń. Wyglądał naprawdę uroczo. Rozczochrane na
wszystkie strony blond włosy lekko posklejane od żelu z wczoraj i ten słodki
uśmiech.
-Czuję płatki
róż na twoich plecach. -powiedział głaszcząc mnie lekko zahaczając palcami o
płatki kwiatów, które pod jego dotykiem zaczęły się turlać.
-Yhym... Nie
chcę przerywać, ale trzeba wstać.
-Ja już
stoję. Nie mów, że nie czujesz.
-Przestań!-pisnęłam
zakrywając twarz w zagłębieniu jego szyi.
-To urocze
jak czasem się zawstydzasz. I uwielbiam twoje rumieńce.
-Mówię
poważnie.
-Ja też.
-Chodzi mi o
to, że spóźnimy się na samolot. Miałam w planach zjeść jeszcze śniadanie.
-Nie
zdążymy. Zjemy w samolocie. -oświadczył i wpił mi się w usta. -Dzień dobry,
żono.
-Dzień dobry
mężu. Musimy się ubrać.
-Może
najpierw wspólny prysznic?
-Ja już wiem
jak nasze wspólne prysznice się kończą.
-Najlepiej
na świecie.
-Może i tak
ale nie wiem czy jesteś świadom jak bardzo mnie wymęczyłeś i jak bardzo
wszystko mnie boli. Celibat trzeba zrobić.
-Zapomnij.
Nie po to jedziemy w podróż, żeby uprawiać celibat. Jadę tam uprawiać coś
innego.
-Turystykę
chyba. -zaśmiałam się patrząc w jego iskrzące, zielone oczy. Pisnęłam ze
śmiechem, kiedy poczułam mocnego klapsa. Wyrwałam się z jego uścisku, wstałam z
łóżka i włożyłam na siebie króciutki, jedwabny, prawie przezroczysty
szlafroczek sięgający mi ledwo do uda.
-Idę się
przebrać. Tobie też radzę. Samemu, beze mnie. -wycelowałam w niego palcem,
kiedy byłam już przy drzwiach garderoby. Kiwnął głową obserwując mnie
wnikliwie. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, a kiedy miałam wejść do środka
usłyszałam jego krzyk.
-Poczekaj!
-zerwał się nagle z łóżka i podbiegł do mnie w zastraszająco szybkim tempie.
Przytulił mnie mocno do siebie i położył głowę na moim ramieniu. Czy to nie ja
powinnam mieć wahania nastrojów? Niepewnie położyłam dłonie na jego nagich
plecach i czekałam, aż cokolwiek powie.
-Przepraszam.
-szepnął nie zmieniając swojej pozycji.
-Nie masz za
co, tak mi się wydaje. Nie jestem na ciebie za nic zła.
-Nie wiem,
może powinienem być bardziej delikatny?
-W nocy czy
teraz rano?
-Oczywiście,
że teraz rano. Za noc w życiu cię nie przeproszę. Bo nie mam z resztą za co.
-Kocham cię.
Masz swoje wady...
-Nie mam.
-Masz i
oboje o nich wiemy. -uśmiechnęłam się podnosząc jego głowę tak, żeby mieć na
wprost jego oczy. -Ale je akceptuję i kocham, bo mam je w pakiecie razem z
tobą. Wiem, że też mnie akceptujesz jaką jestem, choć chcę się zmieniać przy
tobie tylko na lepsze.
-Ja też się
postaram. Na pewno wszystko dobrze? Mam jakieś takie poczucie, że...
-Że?
-Właściwie
nie wiem. Chodźmy się ubrać. -z uśmiechem cmoknął mnie w nos. Ciekawiło mnie
naprawdę to przeczucie. Może miał to samo co ja?
-Ty
zwłaszcza powinieneś się ubrać a nie biegasz jak cię Pan Bóg stworzył.
-Jestem u
siebie.
-Musisz
nauczyć się żyć ze współlokatorką.
-I mam
uwierzyć, że nie podoba ci się taki widok? Kochanie, szalejesz za nim.
-Nie zdążymy
zaraz na samolot. Pospiesz się jeśli lecisz ze mną. -uśmiechnęłam się i po
chwili zniknęłam w garderobie.
-Co mam
założyć?-zapytałam stojąc przed otwartą szafą. On ucałował mnie w kark i
podszedł do półki ze swoimi rzeczami i wyciągnął jeansowe spodenki przed kolano
i błękitny t-shirt.
-Coś, w czym
dobrze ci się będzie dobrze leciało. Możesz dres.
-Może mi być
w nim zbyt ciepło.
-Może.
Getry?
-Właśnie o
nich pomyślałam, dzięki. –uśmiechnęłam i się i musnęłam go w usta.
Takim
sposobem wybrałam biały t-shirt z napisami, krótkie getry za kolano i czarne
Covnersy. W samolocie zawsze mogłam zdjąć i zostać w skarpetkach. Pościeliłam
szybko łóżko i położyłam na nim moją ślubną sukienkę. Jeszcze nie myślałam czy
ją zostawić, czy może oddać na jakąś charytatywną aukcję? Poszłam do łazienki
się przebrać i spróbować uczesać włosy.
Kiedy
wychodziłam Marco akurat wyprowadzał nasze bagaże.
-Dorzuciłem
do twojej walizki jeszcze kilka rzeczy, bo wzięłaś naprawdę mało. –uśmiechnął
się –Zniosę na dół, zamówię taksówkę.
-Tylko
pomaluję rzęsy… Kurcze, nie. Spakowałam tusz do walizki.
-Nie krzycz,
ale w szafce w toaletce masz jakieś kosmetyki, kupiłem jak kiedyś byłem z
Yvonne na zakupach.
-Dzięki.-powiedziałam
z uśmiechem i podeszłam do szuflady, w której leżał tusz ale także pełno innych
bibelotów koło niego. Kochany. Nawet o tym nie pomyślałam.
Poszłam
szybko do łazienki pomalować rzęsy żeby nie przedłużać. Zbiegłam szybko po
schodach zabierając z komody na dole torebkę i wyszłam przed dom, gdzie czekał
na mnie Marco. Zamknął wszystkie drzwi, sprawdził garaż i wyszliśmy przed bramę
czekając na taksówkę.
Na lotnisku
wręcz wbiegliśmy na odprawę. Stanęliśmy w kolejce z walizkami. Przed nami stała
pani z synkiem. Miał może cztery lata? Mógł być rówieśnikiem Nico. Nie mówił
nic mamie lecz stał wpatrzony w Marco jak w święty obrazek. Mój mąż tego nie
zauważył, ponieważ szukał wszystkich potrzebnych dokumentów i biletów w
kieszeniach.
-Mogę mieć
do ciebie prośbę?-zapytałam go wsuwając dłoń w tylną kieszeń jego spodni.
-Yhyym. Już
się boję. –uśmiechnął się szeroko patrząc na mnie z czułością.
-Pogadasz z
tym małym? Nie spuszcza z ciebie wzroku odkąd tu przyszliśmy. Chyba cię lubi.
–powiedziałam pokazując na chłopca. On pod jego spojrzeniem lekko się speszył i
podszedł bliżej do mamy.
-Cześć,
lubisz piłkę nożną, co?-ukucnął koło niego blondyn. Chłopiec się rozpromienił i
podszedł do niego bliżej.
-Tylko
Borussię. –powiedział jeszcze niepewnie. W tym samym momencie jego mama
zorientowała się, że jej syn z kimś rozmawia jednak kiedy zobaczyła z kim była
trochę zaskoczona.
-Greg,
synku, nie zaczepiaj, to nieładnie.
-To ja
zaczepiłem. –posłał kobiecie swój czarujący uśmiech i zrobił słynne maślane
oczka. To działało na wszystkie kobiety.. I to mnie przerażało.
-A wyście
wzięli ślub wczoraj? Tata pokazał mi wasze zdjęcie.
-Zgadza
się.-potwierdziłam.
-No to..
Mogę z wami zdjęcie?- Chłopiec był niesamowity. Miałam aż łzy ze śmiechu w
kącikach oczu. Marco też cały czas się uśmiechał.
-To nie
ładnie tak się narzucać..-ponownie wkroczyła brunetka
-I tak tu
stoimy i tak, czasu więc nie zabiera.-uśmiechnął się Marco i wziął małego na
ręce. Ten pisnął radośnie i objął go za szyję rękami. I gdzie ta nieśmiałość?
Dołączyłam do nich kładąc dłoń na Marco plecach zahaczając palec o szlufkę jego
jeansowych spodenek. Mama chłopca wyjęła szybko telefon i zrobiła nam zdjęcia.
Kiedy już przyszła na nich kolej chłopiec został poproszony przez jego mamę o
przypilnowanie ich walizek. Zamyślił się chwilę aż w końcu podszedł do nas
zadzierając wysoko głowę.
-Chciałbym
jeszcze autograf. –oświadczył. Jego pewny i dorosły ton mnie rozkładał na
łopatki.
-Masz
coś?-zapytał mnie Marco i zaczął rozglądać się za czymś na czym można będzie
złożyć autograf. Znalazłam w torebce notes. Wyrwałam z niego kartkę w linię i
podałam mojemu mężowi. Akurat przyszła nasza kolej. Marco podał nasze bilety, a
chłopiec zatrzymał swoją rodzicielkę jeszcze na chwilę. Podałam Marco długopis,
którym złożył na kartce papieru autograf z dedykacją dla Grega. Kiedy mu podał
młody spojrzał na nią z błyszczącymi oczami. Błysk jednak po chwili zgasł.
-A
twój?-zwrócił się do mnie wskazując na mnie paluszkiem. Wzięłam od Marco
długopis i ukucnęłam zabierając kartkę, żeby położyć ją sobie na nodze i
dopisać własne imię i nazwisko. Pożegnaliśmy się z chłopcem i jego mamą. Był
naprawdę uroczy w swojej bezpośredniości.
Poszliśmy na
odprawę, Marco położył nasze walizki na specjalnej taśmie, która zabrała je do
samolotu, a my już po kilku minutach mogliśmy przejść szklanym tunelem i wejść
na pokład.
Na samym
wejściu przywitała nas stewardessa uśmiechając się firmowo jednocześnie robiąc
maślane oczy do mojego męża. Mnie zupełnie przestała zauważać. Mimo, że
obejmowałam już go ręką z tyłu musiałam też dołączyć drugą, z przodu. Złapałam
nią też za jego dłoń i splotłam nasze palce tak, żeby przeurocza pani zauważyła
błyszczącą obrączkę na jego palcu. Marco podając jej bilety spojrzał się na
mnie rozbawionym wzrokiem. Chwilę później nachylił się i złożył na moich ustach
soczystego i głośnego buziaka. Byłam usatysfakcjonowana.
Stewardessa
najwyraźniej się zagotowała. Odchrząknęła i oznajmiła, że zaprowadzi nas na
nasze miejsca. Była to pierwsza klasa. Miejsca wyglądały bardzo elegancko i
było tam naprawdę dużo przestrzeni. Nasze miejsca były jako drugie w lewym
rzędzie. Miałam sporo przestrzeni, żeby rozłożyć nogi i oprzeć o drążek za
siedzeniami z przodu. Ucieszyło mnie, kiedy zobaczyłam, że poprzeczkę między
fotelami można opuścić. Usiadłam od okna. Chciałam mieć jakąś atrakcję. Zaraz
obok tej, że mogę również obserwować mojego przystojnego męża.
-Zamówimy
śniadanie jak wystartujemy. Mamy jeszcze piętnaście minut.
-W porządku.
A mogę się dowiedzieć z twoich cudownych ust gdzie jedziemy? Nie chcę czekać na
gderliwy głos tej stewardessy mówiącej przez mikrofon.
-Nie bądź
zazdrosna, choć i tak to słodkie. Czego więcej ci potrzeba? Noszę to.-pokazał
swoją obrączkę –To.-wskazał swój tatuaż gładząc opuszkiem palca po sercu, na
którym zostało napisane moje imię. –I to.-chwycił moją prawą rękę i położył ją
sobie na piersi –Czujesz? Bije tylko dla ciebie. –uśmiechnął się a po chwili
obezwładnił mnie całą w niesamowitym, długim i namiętnym pocałunku.
-Nie ty
musisz znosić głodne spojrzenia innych kobiet, które patrzą na ciebie jak
wygłodniałe lwy na soczysty kawałek mięsa.
-Interesuje
mnie jedynie twoje spojrzenie. Bo nie patrzysz na mnie jak mięso tylko jak na
człowieka, którego kochasz. Lecimy do Miami. Na pięć dni.
-Stany? Nie
mam wizy..
-Masz.-uśmiechnął
się szeroko i złapał mnie za rękę.
-Byłeś tam
kiedyś, prawda? Paparazzi dostarczyli mi niezłego zawału serca zdjęciami.
-Byłem.
–roześmiał się –Naprawdę ci się tak podobałem? Jak się poznaliśmy jakoś tego
nie okazywałaś.
-Bo czar
prysł. –powiedziałam poważnie a po chwili się roześmiałam widząc jego nadąsaną
minę. –A propo wyglądu. Co ty masz z włosami? Tornado je przeszło?
-Prawie. Ty
w nocy. Nie mogłem ich rano ułożyć.
-Ja mam tą
opcję związania w kitka. Iść do ludzi z taką fryzurą…
-Lubię cię w
niej.
-Yhyym-mruknęłam
przeciągle a po chwili się roześmiałam. Opuściłam podnóżek na siedzeniu z
przodu i mogłam sobie wygodnie ułożyć nogi. Marco wstał i otworzył jakąś półkę
nad naszymi siedzeniami. Wyjął z niego dwie poduszki i wrzucił je na moje
kolana.
-Chcesz koc?
-Podobno to
zwykle ty go potrzebowałeś.
-Pewnie,
jasne. Zjedzmy najpierw śniadanie, a potem się nim przykryjmy jak pójdziemy się
zdrzemnąć. –usiadł na swoim miejscu z nadąsaną miną a po chwili przysunął się
bardziej do mnie i objął mnie opiekuńczo ramieniem i z uśmiechem musnął ustami
mój policzek.
-To nasze
pierwsze wspólne wakacje.-stwierdziłam patrząc się w okno na zieleń i las w
oddali.
-Byliśmy już
raz na wakacjach.
-Ale nie
sami.
-I? Boisz
się, że będzie nudno?
-Nie. Boję
się, że może coś nie wypalić, możemy się nie dogadać, może mamy zbyt wybuchowe
charaktery…
-Kochanie.
–powiedział poważnie i obrócił moją brodę tak, że nasze spojrzenia się nie
spotkały. –Nie odbieraj tego jak egzamin. Nie żyliśmy dotychczas dwadzieścia
cztery godziny na dobę razem, może to cię przeraża… Musimy się nauczyć, oboje.
Musisz mi mówić o wszystkim czego chcesz. Nie jesteśmy na randce, gdzie
uważasz, żeby wszystko było idealne. Jesteśmy teraz rodziną. Nie uwierzę ci
jeśli powiesz, że się mnie boisz. Będziemy popełniać głupie błędy ale musimy
się na nich uczyć. Teraz już na przykład wiesz, że masz wytrzymałe łóżko,
wytrzymałego męża i prywatną łazienkę w swojej sypialni, tak?
-Tak.-zaśmiałam
się opierając o jego ramię. –Ty nie masz żadnych obaw.
-Nie.
-Jesteś
starszy, może bardziej doświadczony w związkach, może bardziej wydoroślałeś niż
ja…
-Masz rację,
że jestem starszy, że mam większe chcąc nie chcąc doświadczenie ale nic z tych
rzeczy nie odnosi się do braku obaw. Wiesz dlaczego ich nie mam?
-No..?
-Bo póki ta
obrączka jest na twoim palcu, a ty jesteś przy mnie nie muszę się o nic
martwić, bo jest wszystko w porządku, tak, jak miało być.
-Jesteś
kochany.-przejechałam dłonią po jego brodzie. Miał wyczuwalny szorstki,
jednodniowy zarost, którego wręcz uwielbiałam. Przejechałam po nim delikatnie
wargami by na końcu delikatnie musnąć jego żuchwę.
-Nie
ogoliłeś się dzisiaj. Lubię to. –szepnęłam cicho i odsunęłam się od niego
pozostawiając go w lekkim osłupieniu. Oparłam poduszkę o okienko i położyłam na
niej głowę. Kiedy miał już się odezwać w głośnikach zabrzmiał głos stewardessy,
która powitała i oznajmiła, że za dopiero piętnaście godzin będziemy na
miejscu. Życzyła nam przyjemnej podróży. Przymknęłam oczy jednak doskonale
czułam ciepło jego ciała a zwłaszcza oddech, żeby wiedzieć, że właśnie koło
mnie się nachyla.
-Czy nie
jest pani wystarczająco obolała, żeby zaczynać ze mną igrać?
-Ja tylko
stwierdziłam fakt. A propo tego, że mówiłeś, że mamy się komunikować i o
wszystkim mówić. Nawet mi na myśl nie przyszło, żeby teraz coś uskuteczniać bo
najzwyczajniej zrobił pan ze mnie wrak człowieka konsystencji galarety, panie
Reus.
-Miło mi to
słyszeć. Głównie to drugie.
-Dziękuję ci
za tę noc. Była niesamowita. –uśmiechnęłam się i czule pogłaskałam go po dłoni.
–Zamówimy coś?
-Co tylko
chcesz.
Zapięliśmy
pasy na czas startu. Zamknęłam na chwilę oczy, bo aż mnie zemdliło. Nigdy nie
przepadałam za startami, za tym w szczególności. Kiedy już osiągnęliśmy
odpowiednią wysokość odpięliśmy pasy, a Marco poprosił do nas stewardessę, żeby
złożyć zamówienie. Jak zobaczył, że idzie uśmiechnął się szeroko dając mi do
zrozumienia, że idzie do nas ta moja ulubiona. Sam położył rękę wysoko na moim
udzie i czule mnie po nim głaskał. Kiedy podeszła aż ją wmurowało. Nie umiała
nic powiedzieć i ledwo oderwała wzrok od ręki mojego męża. On specjalnie zaczął
zahaczać palcem o gumkę i delikatnie nią pstrykać z moją skórę.. Pilnowałam
się, żeby nie pęknąć ze śmiechu. Poprosiliśmy razem o menu. Kiedy je
zobaczyłam.. Kiedy zobaczyłam ceny..
-I co?
-Może
kanapkę z salami.
-Nie ma
mowy. –stwierdził z cwaniackim uśmiechem. –Wiem, że nie znosisz salami i nigdy
go nie polubisz. Nie wybierzesz, bo najtańsze. Daj mi to menu. –odłożył swoje i
poprosił o moje. Niechętnie dałam mu je do ręki. On je ode mnie przejął i
zakrył ostatni rządek po prawej, gdzie zostały wypisane ceny. –Teraz wybieraj.
-Jajecznica
z szynką, bułka i czarna herbata z cytryną.
-Lepiej.
–rozpromienił się blondyn i spojrzał na czekającą stewardessę. –Dwa
razy.-oznajmił. Ziewnęłam głęboko i oparłam się o jego ramię.
-Jestem
wykończona. Nie wiem jak mnie do tego samolotu dowlokłeś. Jesteś mistrzem.
-Wiem. Jak
zjemy wyjmę koc i pójdziemy spać. Potem wejdziemy na internet i pognębimy
Mario.
-W porządku.
–roześmiałam się. Kilka minut później dostaliśmy nasze śniadanie. Zjedliśmy
jajecznicę ze smakiem i wypiliśmy gorącą herbatę. Marco wyciągnął koc i okrył
mnie nim. Położyłam się na poduszce na oknie, a on wtulił się w moje ramię.
Zasnęliśmy na kilka godzin. I to spore kilka godzin. Obudziło mnie lekkie
szturchanie w ramię.
-Lądujemy?
-Nie,
skarbie, jeszcze dziewięć godzin. –powiedział szeptem. –Wejdziemy w
turbulencje, musisz się zapiąć pasami.
-I mówisz to
tak spokojnie?
-Czasem tak
jest. Nie ma się czym martwić. To chwilowe. –zdjął ze mnie koc i pomógł się
zapiąć.
-Złap mnie
za rękę. –powiedziałam. Marco złapał mnie obiema dłońmi. Kiedy wpadliśmy w
turbulencje oparłam głowę o zagłówek i zacisnęłam powieki. Kiedy już się powoli
kończyły zrobiło mi się strasznie niedobrze. Schyliłam głowę i wyrwałam rękę z
uścisku Marco i położyłam ją na ustach.
-Hej, hej.
Co się dzieje?-momentalnie doskoczył łapiąc mnie za ramiona. –Będziesz wymiotować?
-N-nie..
Chyba nie. –szepnęłam.
-Oddychaj
spokojnie. Może pani podać wodę?-zawołał do stewardessy. Pomógł mi się oprzeć o
siedzenie i lekko je odchylił do tyłu. Chwilę później podał mi do rąk szklankę
z wodą, jednak nie umiałam jej nawet złapać. –Kochanie… Oddychaj głęboko. Napij
się. –powiedział kładąc mi na wargach szklane naczynie. Podniosłam rękę i udało
mi się je złapać. Wzięłam w usta dwa łyki wody i oparłam głowę o zagłówek.
-Już lepiej,
dziękuję. –powiedziałam kiwając do stewardessy, która cały czas stała
obserwując nas z niepewnością. Ktoś oznajmił przez głośniki, że można odpiąć
pasy i zacząć poruszać się po pokładzie.
-Dobrze?
Może jeszcze się napij. Jeszcze jedna gorąca herbata?-zapytał opiekuńczo
trzymając mnie za udo. Pokręciłam przecząco głowę i wypiłam do dna wodę ze
szklanki.
-Już mi
przeszło.
-Musiało coś
ci zaszkodzić. To aż dziwne, mi nic nie jest.
-Mi już też
nie. Może zbyt bardzo przestraszyłam się tych turbulencji i tak
zareagowałam.-uspokoiłam go i pocałowałam w policzek, choć chciało naprawdę mi
się uśmiechnąć, bo domyślałam się co może być tego powodem. A raczej kto.
Spojrzałam z czułością na mojego kochanego męża i wtuliłam się w jego ramię. On
objął mnie opiekuńczo, pogłaskał po włosach i pocałował w czoło.
-Spróbuj
jeszcze zasnąć. Będzie ci lepiej.
-Dobrze.
Kolejne
kilka godzin przespanych. Jakby tak dalej poszło to jeszcze przespałabym cały
lot. Kiedy się obudziłam Marco nie spał, cały czas przytulał mnie do siebie
trzymając moją dłoń. Weszliśmy w jego telefonie na internet i napisaliśmy do
Mario. Ten zaczął wyliczać nam magazyny, w których się pojawiliśmy. Było ich w
sumie dwadzieścia cztery, a biedny Götze marudził, że zbankrutuje kupując
wszystkie magazyny gdzie się pojawimy. Było też kilkanaście zagranicznych
jednak brunet świadczył, że nie ma zamiaru po nie jeździć. Mario najbardziej
był dumny ze swojego zdjęcia na Instagramie, które niemiecki Vouge dał na
okładkę. Wysłał nam też całą sesję zdjęciową swojej córeczki, która rosła jak
na drożdżach. Jak wrócimy z podróży ma się odbyć chrzest małej. Ja z Marco
byliśmy rodzicami chrzestnymi jak już ustalił Mario niedługo po jej
narodzinach. Marco naprawdę lubił do nich chodzić i opiekować się nią. Raz
nawet karmił ją z butelki trzymając w ramionach. Ten widok mnie kompletnie
rozczulił.
Kiedy mój
zegarek wskazywał piątą nad ranem oznajmiono nam, że podchodzimy do lądowania.
Odetchnęłam z ulgą, bo już miałam dość wiecznego siedzenia. Nawet jeśli miało
odbywać się ono w towarzystwie Marco. Nie czułam już nóg. Po wylądowaniu
zabraliśmy swoje rzeczy z samolotu i poszliśmy po swoje walizki. Marco je
wyciągnął i zaczął z nimi obiema iść przez lotnisko.
-Ej, ej! Daj
mi moją!-próbowałam od niego zabrać moją własność, jednak był nieugięty.
-Nie
będziesz się wysilać. W samolocie byłaś blada jak ściana. Pewnie znowu masz
jakieś niedobory.
-Nie mam.
Wyszłam z tego przecież. Widziałeś wyniki i to dwa tygodnie temu.
-Może się
zatrułaś. Mi się nic nie stanie jak powiozę dwie.
-A gdzie
idziemy? W ogóle która jest godzina?-zapytałam odpuszczając tamto. Nawet nie
chciałam myśleć, co będzie później.
-Dwudziesta
trzecia tego czasu. Odpoczniesz i pójdziemy się przejść. Jest tu świetne nocne
życie. Nawet możemy przejść się brzegiem morza. A teraz idziemy po samochód.
-Jaki
samochód?
-Wynajęty.
Żebyśmy mogli się łatwo przemieszczać.-oznajmił i przeszliśmy do wyjścia na
parkingi. Stał tam piękny, czarny SUV, a przy nim stał właściciel uśmiechając
się do nas.
-Cześć
Jerry. –uśmiechnął się Marco zbliżając się do niskiego mężczyzny, może lekko po
trzydziestce. Podał mu dłoń na przywitanie i obrócił się poszukując mnie.
–Poznaj moją żonę Ingę. –powiedział dumnie. Żonę. Podobało mi się to. Żona.
Podałam mu rękę uśmiechając się lekko.
-Bardzo mi
miło poznać. –dygnął lekko głową na powitanie ujmując moją dłoń. –Trzymaj
kluczyki, mam nadzieję, że i tym razem dotrze cało.
-Możesz być
spokojny. Dzięki wielkie.
-Bawcie się
dobrze. Do zobaczenia. –kiwnął i poszedł gdzieś w innym kierunku. Marco od razu
go otworzył i włożył do dużego bagażnika. Sam samochód wyglądał na naprawdę
wygodny i dość luksusowy. Weszłam od strony pasażera i poprawiłam sobie
siedzenie lekko je ustawiając do tyłu, żeby spokojnie zmieściły mi się nogi.
Był naprawdę wygodny.
-Skąd znasz
Jerrego?-zapytałam ciekawa, kiedy Marco dołączył do mnie i włożył kluczyki do
stacyjki. Samochód ruszył cicho. Silnika prawie nie było słychać. Wow.
-Moi rodzice
mają przyjaciół w Anglii. Oni mają syna. Jerry przeprowadził się tu po studiach
i założył taką właśnie firmę. Wbrew pozorom bardzo dochodowy interes.
Obserwowałam
widok za szybą. Miami było naprawdę przepiękne nocą. W dzień miało być tu do
trzydziestu trzech stopni, jednak teraz lekko chłodnawy wiatr aż prosił o
cienki sweterek. Pewnie jak dotrzemy do hotelu to się przebiorę.
Zatrzymaliśmy
się pod ogromnym wieżowcem. Całym ze szkła. Zawsze takie widziałam w internecie
czy książkach a tu proszę. Tuż przede mną.
Kiedy
wysiedliśmy i wyjęliśmy nasze bagaże z bagażnika pojawił się mężczyzna z
obsługi hotelu, który zabrał je na specjalny wózek oznajmiając, że dostarczy je
do naszego pokoju. Razem weszliśmy do recepcji, gdzie odebraliśmy klucz do
pokoju, a Marco musiał podpisać ostatnie formalności związane z pobytem tu.
Wsiedliśmy do windy, z której było bezpośrednio widać panoramę miasta.
Jechaliśmy cały czas w górę, dopiero kiedy zatrzymaliśmy się, a jakaś maszyna
powiedziała, że znajdujemy się na czterdziestym piętrze zaniemówiłam. Marco
uśmiechnął się widząc moją minę i pociągnął mnie na korytarz… A właściwie
korytarzyk, bo znajdował się tylko tu ten jeden pokój. Nasz.
-Apartament-wyjaśnił
przykładając kartę magnetyczną do urządzenia pod klamką.
-Skoro już
wymusiłeś na mnie połączenie kont w banku to może konsultuj ze mną wydatki,
hmm?-zaśmiałam się patrząc na niego z ukosa.
-Zamówiłem
ten pokój kilka miesięcy temu. Poza tym, zasługujesz na wszystko co najlepsze,
pani Reus.
-Ty też.
–uśmiechnęłam się i pozwoliłam się podnieść, by zostać przeniesioną przez próg.
Przeszliśmy przez korytarzyk do naprawdę wielkiego pokoju. Łóżko oddzielone
było szklaną ścianą, w której znajdowała się woda, a jakieś urządzenie
sprawiało, że cały czas leciały bąbelki do góry. Pewnie się to i wyłączało. Po
środku salonu ustawiona była duża, nowoczesna kanapa, a koło niej jeszcze jeden
fotel. Na ścianie wisiał ogromny telewizor plazmowy. Marco odsłonił zasłony i
przywołał mnie gestem ręki, żebym do niego podeszła. Moim oczom ukazała się przepiękna
panorama oświetlonego miasta. Po lewej stronie zaś miałam doskonały widok na
plażę i ocean.
-Weźmiemy
kąpiel i zamówimy jedzenie. Potem możemy iść na miasto.
-Jak tylko
chcesz. Na stoliku leży karta. Napuszczę nam wody do wanny.
Oparłam się
o dużą szybę i popatrzyłam na piękny widok miasta. Byłam naprawdę szczęśliwa,
że jestem tu, w tym miejscu z facetem, którego kocham najbardziej na świecie.
Kiedy odwróciłam się zauważyłam męża klikającego coś na telefonie.
-Woda?
-Insta.
–uśmiechnął się szeroko i odłożył urządzenie na stolik. –Teraz woda.
-Wspaniale.
–zaśmiałam się. –Mogę zobaczyć zdjęcie?
-Pewnie.
–podeszłam do stołu i zabrałam z niego telefon. Usiadłam na kanapie i bez
problemu odblokowałam jego telefon. Zaraz potem wyświetliło się moje zdjęcie,
które musiał zrobić chwilę temu. Chcąc nie chcąc musiałam przyznać, że w jego
obiektywie naprawdę dobrze wyszłam. I to nie pierwszy raz. Pod zdjęciem dodał
tylko jedno czarne serduszko. Pod zdjęciem posypało się pełno komentarzy, a
niecałe dwie minuty po opublikowaniu miało już ponad pięćset polubień.
Przejrzałam
menu i wybrałam dla siebie danie obiadowe. Może było na noc za ciężkie ale
byłam naprawdę głodna. Marco przyszedł po chwili i zapytał co wybieram. Sam też
przejrzał, by wybrać coś dla siebie i poszedł do telefonu, który stał na szafce
przy łóżku, żeby wszystko zamówić. Ja w tym czasie poszłam do łazienki, gdzie
wciąż do wielkiej wanny lała się woda a zapach jaśminowego olejku roznosił się
po całym pomieszczeniu. Zauważyłam, że na podłodze stała przygotowana specjalna
plastikowa podkładka, którą można było zamocować na wannie i nawet na niej
jeść. Dla leniów specjalnej troski… Albo na zmęczone małżeństwo po podróży,
prawda?
Zmyłam
makijaż i rozebrałam się składając ubrania na szafce koło umywalki.
Zakręciłam wodę i weszłam delikatnie uprzednio sprawdzając ciepło wody. Była
gorąca jednak właśnie o takiej marzyłam.
-Jedzenie
będzie za.. –stanął w progu, jednak uciął, kiedy mnie zobaczył.
-Czekam.
Widziałam fajny olejek do masażu. Wanna jest duża, więc będziesz mógł wygodnie
usiąść..
-Inga.
Kusisz. Rób tak dalej a nie odbiorę jedzenia i będziesz głodna.
-Cóż..
–zaśmiałam się i sięgnęłam po gumkę do włosów, żeby ich nie zamoczyć.
Marco
rozebrał się i założył szlafrok. Usiadł na brzegu wanny i delikatnie polewał
mnie ciepłą wodą od szyi.
Kiedy ktoś
zapukał zawiązał mocniej biały szlafrok i poszedł odebrać nasz posiłek. Oboje
zjedliśmy ze smakiem od czasu do czasu karmiąc się nawzajem.
Marco po
odłożeniu tacki i jedzenia usiadł za mną i objął mnie w pasie. Dolaliśmy
jeszcze gorącej wody, żeby nie wystygła.
Mój mąż
upomniał się także o masaż. W sumie w kąpieli spędziliśmy półtorej godziny. Na
spacer po Miami założyłam płócienną sukienką i szary sweterek sięgający do
kolan. Do tego beżowe baleriny, torebka, delikatny makijaż i wilgotne jeszcze
włosy związałam w kucyka. Kiedy zjechaliśmy na dół od razu skierowałam się na
parking.
-Spacer,
kochanie. Spodobał ci się samochód?-uśmiechnął się i pociągnął mnie za rękę w
przeciwną stronę.
-Spodobał,
ale spacer lepszy.
-Bo jest
taka sprawa…
-Taak?
-Prezent
ślubny…
-Podróż
poślubna. To wspaniały prezent. –cmoknęłam go w policzek uśmiechając się przy
tym.
-Jest
jeszcze jeden.
-Yhyymm…
-Kupiłem ci
samochód.
-Ja
przecież…
-Ciii. Taki
jakim jechaliśmy tylko srebrny. Jest też bezpieczniejszy od tego co masz.
-Dziękuję… A
ten biały musimy sprzedać?
-Nic nie
musimy, kochanie. Możesz nawet nim też jeździć. Myślałem, że kiedyś jak
będziemy mieli dzieci możemy nim jeździć razem, całą rodziną. Będziemy wtedy
jego współwłaścicielami.
Uśmiechnęłam
się zatrzymując go w miejscu i złożyłam czuły pocałunek na jego ustach.
-Też mam dla
ciebie prezent.
-Jaki?
-Nie powiem.
–uśmiechnęłam się szeroko i pociągnęłam do dalej drogą blisko plaży. –A! Mam
pytanie. Myślisz, że jest czynne tu jeszcze jakieś studio tatuażu?
-Zaraz. Ty
nie chcesz chyba sobie robić tatuażu…
-Ufasz mi?
-Oczywiście,
że tak ale nie wiem… Ty nigdy nie mówiłaś, że chciałabyś.. Nie umiem sobie
ciebie wyobrazić..-westchnął zszokowany. Przerwałam mu wywód kładąc palec na
jego wargi.
-Nie chcę
mieć tatuażu. Chyba wcześniej bym zemdlała gdybym miała mieć robiony tatuaż.
-Więc?
-Zaufasz mi
na tyle, że zrobisz sobie tatuaż nie widząc go?-wyrzuciłam w końcu z siebie i
zaczęłam obserwować jego reakcję. Był naprawdę zaszokowany. Zamrugał kilka razy
powiekami i wstrząsnął głową jakby ocucając się z amoku.
-Tak. O ile
ty wybierzesz tatuaż.
-Znasz tu
gdzieś jakiś dobry salon? Otwarty?
-Tak. Teraz?
-Nie masz
nic przeciwko?
-Skąd.
Chodźmy.
Odetchnęłam.
Byłam naprawdę zestresowana. Przez całą drogę do salonu milczeliśmy.
Przeszliśmy przez główną ulicę, która była wręcz przepełniona ludźmi.
Zakręciliśmy w spokojniejszą uliczkę, gdzie był salon tatuażu.
-Są na pewno
dobrzy?
-Tak. Marcel
robił tu tatuaże jak byliśmy na wakacjach. Nie wiem czy akurat będzie ten
tatuażysta, którego poznaliśmy ale to porządny salon.
-To dobrze.
Wchodzimy?
Marco kiwnął
głową i przepuścił mnie w szklanych drzwiach. Studio było naprawdę przestronne
i elegancko urządzone. Jeden tatuator był zajęty jakąś dziewczyną, której robił
właśnie duży tatuaż na udzie.
-Marco?-z
zaplecza wyszedł wysoki mężczyzna o intensywnie brązowych oczach i czarnych
włosach. Enrique Iglesias-pierwsze co pomyślałam. Jego ręce jednak pokryte były
tatuażami, które wychodziły aż na szyję.
-Cześć!-uśmiechnął
się blondyn. –Poznaj moją żonę. –oplótł mnie ręką w talii
-Ty masz
żonę? Jeny! Pozmieniało się. Przepraszam, gdzie moja kultura. Martin.-wyciągnął
do mnie rękę uśmiechając się czarująco.
-Inga.
–odpowiedziałam uśmiechając się.
-Masz wolną
chwilę?
-Zawodowo
czy prywatnie?
-Zawodowo.
–odpowiedziałam ściskając rękę męża.
-O proszę.
Coś konkretnego? Inga? Marco?-spojrzał na nas ciekawy. Nie wiedziałam co
powiedzieć na szczęście Marco mnie wyręczył.
-Właściwie
to tatuaż dla mnie ale Inga ma na niego pomysł, ja nic nie wiem. Niech ona cię
wtajemniczy.
-Nie chcesz
nic widzieć? O, chłopie, ryzykujesz.
-Mam do
mojej żony pełne zaufanie.
-Uważaj, bo
ja do mojej też miałem a teraz widzisz? Łapka lżejsza od żelastwa. –zaśmiał się
podnosząc prawą rękę i pomachał palcami bez żadnej obrączki.
-Bo nie
znalazłeś tej jedynej. No dobra, chcę mieć już to za sobą.
-Cykasz
się?-zapytał zawadiacko wchodząc za ladę i przygotował kalkę na wzór tatuażu.
-Jestem
ciekawy tego tatuażu.
-No dobra,
to chodź Inga, spróbuję przelać twój pomysł. Chyba, że coś gotowego.
-To chodź,
tylko tak, żeby nic nie słyszał.
Przeszliśmy
jak się domyślałam na zaplecze salonu pozostawiając Marco w poczekalni.
Opisałam cały pomysł tatuażu podkreślając ze sto razy, żeby był dokładnie taki
jak chciałam.
Martin
zaprosił Marco na specjalny fotel i prosząc, żeby odwrócił wzrok w inną stronę,
żeby mógł pobrać wzór do pomniejszenia. Poszedł wrzucić odrysowaną kopię do
laptopa i wydrukować we właściwym rozmiarze.
-Co ty
wykombinowałaś…-mruknął Marco czekając i popatrzył na mnie przeszywająco.
-Boisz się?
Tatuowania?
-Nie. Jest
całkiem w porządku. Co widać. –zaśmiał się unosząc lekko swoje ręce.
-Lubię twoje
tatuaże… Kocham. –poprawiłam i pocałowałam go czule w usta. Wyglądał jak mały
chłopiec czekającego na fotelu na zabieg dentystyczny.
-Dobra,
gołąbki. Jedziemy. Inga, zerkniesz?-zapytał, a Marco od razu odwrócił głowę
zanim cokolwiek powiedziałam. Było idealnie.
Martin
odkaził skórę Marco i odbił pomniejszony wzór. Zerknęłam, żeby potwierdzić jego
miejsce.
-O cholera.
–powiedziałam pod nosem widząc maszynkę do robienia tatuaży. –Chcesz mu tym
podciąć żyły?-zapytałam przerażona na co dostałam w odpowiedzi śmiech obu
mężczyzn.
-Chyba
trzeba twoją żonę potrzymać za rączkę zamiast ciebie. –uśmiechnął się Martin i
włączył urządzenie. Cholerne bzyczenie. Nie dawało mi to poczucia
bezpieczeństwa. Obeszłam fotel i przysiadłam na siedzeniu koło Marco z drugiej
strony. Mój kochany mąż uśmiechnął się i objął mnie w pasie i złapał za rękę
uspokajająco gładząc ją kciukiem. Nawet nie patrzyłam jak powstaje ten tatuaż.
Patrzyłam cały czas na zegarek. Dokładnie dwanaście minut i czterdzieści osiem
sekund zajęło jego zrobienie.
-Już?-zdziwił
się Marco czując jak jego znajomy przemywa rękę, nakłada maść i zakleja
specjalną folią.
-Voila. Inga
powinna być zadowolona.
-Będę.
Dziękuję ci.
-Ja chyba
też, choć nie wiem za co. –zaśmiał się blondyn wstając z miejsca. –Ile płacimy?
-Fotkę na
insta z hasztagiem i oznaczeniem salonu z waszą dwójką.
-Okej, a tak
poważnie?
-To było
poważnie. Fajnie było was spotkać i oczywiście poznać. Ciekawi mnie, czy dobrze
domyślam się jego znaczenia. –mrugnął do mnie a ja już czułam wychodzące
rumieńce. Oby nic nie palnął.
-To chodź,
zrobimy te zdjęcie.
Martin
zawołał jeszcze swojego kolegę, który właśnie skończył robić tatuaż dziewczynie
i wszyscy ustawiliśmy się do zdjęcia, a potem pożegnaliśmy się ze wszystkimi i
wyszliśmy na zewnątrz. Marco objął mnie i znów wyminęliśmy główną ulicę i
skierowaliśmy się na plażę.
-Mogę
zobaczyć?-zapytał, kiedy usiedliśmy na piasku koło wody. Fale prawie dochodziły
do naszych stóp, a księżyc wisiał wielki tuż nad nami.
-A jak ci
piasek wpadnie? Wda się jakieś zakażenie…
-Będę
ostrożny. Muszę zobaczyć, bo zaraz umrę z ciekawości. Hej, zbladłaś? Znowu się
tak czujesz jak w samolocie?
-To ze
stresu. –powiedziałam uciekając wzrokiem w horyzont.
-Kochanie.
Na pewno mi się spodoba.
-Zobacz już,
proszę. –szepnęłam zaciskając powieki. Marco pocałował mnie w policzek a po
chwili delikatnie zaczął zdejmować folię. Mój wzrok przeskakiwał to z jego
twarzy na tatuaż. Mój oddech znacznie przyspieszył, a serce zaczęło bić jak
oszalałe. Miałam wrażenie, że śledzi każdy milimetr tatuażu analizując po
stokroć. Przecież było to tylko mniejsze serduszko, identycznego kształtu jak
te z moim imieniem, doczepione do łańcuszka po lewej prawej stronie od mojego.
Nie patrzyłam już w jego oczy, wzrok tak jak on utkwiłam w tatuażu. Po chwili
poczułam jak ujmuje w obie dłonie moją twarz. Tatuaż znów był zakryty folią.
Nawet tego nie zauważyłam.
Musnął moje
usta delikatnie kilka razy a po chwili pogłębił pocałunek. Oplotłam jego szyję
dłońmi i wdrapałam się na jego kolana. Marco całował mnie póki nie zabrakło nam
obojgu tchu.
-Marco…
-Wiem. Już
wiem. Boże.. –szepnął i podniósł mnie, by po chwili położyć mnie na ciepłym
piasku.
Usiadł na
moich udach i delikatnie zaczął przesuwać moją sukienkę ku górze. Rozejrzałam
się dookoła, czy nikogo nie było. Czysto. Poczułam delikatny chłód owiewający
mój brzuch, a po chwili całe moje ciało przeszły dreszcze, kiedy poczułam jego
dłoń na nim. Po chwili dołączyła druga. Powoli zaczął go głaskać opuszkami
palców. Po policzkach zaczęły mi płynąć łzy. Marco nachylił się do niego i
zaczął składać na brzuchu delikatne pocałunki. Położył na nim głowę
przykładając ucho jakby chciał usłyszeć nasze dziecko.
-Kocham cię.
–powiedział po kilku minutach. Kiedy miałam już mu odpowiedzieć zadarł
spojrzenie do góry i spojrzał w moje oczy. –I twoją piękną mamę. Jesteście moim
światem. –na te słowa nie umiałam powstrzymać łez. Te płynęły i płynęły. Nie
było widać końca. Marco położył się na piasku obok i przerzucił mnie na siebie.
Wtuliłam się w jego ciało. Może i go przygniatałam, ale nie zważałam na to.
Marco tulił mnie mocno do siebie i całował po włosach, szyi, ramionach i
twarzy.
-Kochanie..-szepnęłam
przeczesując dłońmi jego włosy.
-Będziemy
mieli dziecko. –szepnął cicho. –Będziemy mieli dziecko.-powtórzył szczęśliwy, a
w jego oczach zebrały się łzy. –Boże, jestem taki szczęśliwy. –powiedział i
pocałował mnie raz jeszcze.
-Ja też,
kochanie.
-Od kiedy
wiesz? To pewne? Byłaś na USG? Który tydzień?-zarzucił mnie ogniem pytań i
pomógł nam usiąść.
-
Dowiedziałam się zeszłej nocy. Zrobiłam testy rano, wtedy, kiedy poszłam do
toalety.
-Czemu nie
powiedziałaś mi wtedy?
-Bo
chciałam… -westchnęłam cicho wskazując na jego nowy tatuaż.
-Rozumiem.
Dobry pomysł. Podoba mi się ten tatuaż. Jestem z niego dumny.
-Pójdziemy
razem na badanie.
-A jeśli
testy się pomyliły…
-Nie ma
mowy. Ja po prostu to czuję. Może to głupie, ale czuję i wiem, że nasze dziecko
tu jest. –powiedziałam ocierając łzy i przyłożyłam nasze splecione dłonie do
mojego brzucha. –Już na weselu skręcało mnie na zapach ryb i chciało mi się
spać.
-To nie idziemy
na sushi?
-Nie ma
mowy!-roześmiałam się razem z nim.
-Wiesz...
Kiedy się rozstaliśmy i wynikły wszystkie inne problemy z Caro...
-Nie
wracajmy do tego..-westchnęłam wplatając palce w jego włosy.
-Chcę.
Ostatni raz. Był taki moment, że kompletnie się załamałem. Myślałem, że jestem
na dnie, że nie będzie już nic lepiej, że może nigdy już cię nie pocałuję i nie
przytulę. Tak bardzo się tego bałem, że to się stanie. Po kłótni z Caro..
Jednej z wielu.. Zamknąłem się w pokoju, położyłem na łóżku, wziąłem twoją
bluzkę spod poduszki, która cały czas ze mną leżała i wdychając twój zapach
marzyłem, że będziemy kiedyś rodziną z gromadką dzieci.. Nie wierzyłem, że to
się stanie... A teraz? To się właśnie spełnia. Niczego więcej nie potrzebuję, o
niczym więcej nie marzę niż o szczęściu i zdrowiu mojej rodziny.
-Kiedy Mario
mi powiedział, że Caro jest w ciąży zalałam się łzami... Wiesz czemu? Nie z
faktu zdrady lecz z zazdrości. To ja chciałam urodzić twoje dziecko. Które
będziesz kochał, uszczęśliwiał i rozpieszczał.
-I tak jest.
Udało się nam, widzisz? -uśmiechnął się ścierając łzę z mojego policzka. Złapał
moją dłoń i ucałował jej wierzch.
-Udało. I
strasznie się cieszę. To też dzięki naszym najbliższym.
-Wiem.
Chciałbym, żeby Kuba był tatą chrzestnym naszego dziecka.
-Pomyślałam
o tym samym. To niesamowity człowiek i wiem, że sprawdzi się w tej
roli.-uśmiechnęłam się i pogłaskałam go po policzku.
-Idziemy do
hotelu? Musisz odpocząć.
-Nie. Nie
będziesz mnie teraz traktował jak jajko. Ciąża to nie choroba.
-Kochanie.
Za nami ciężka podróż.
-Ale idziemy
brzegiem morza.
-Oczywiście.-uśmiechnął
się a po chwili poderwał mnie na ręce i zaczął kręcić dookoła siebie.
–Będę
tatą!-krzyknął na całą plażę i po kolana ze mną wbiegł do wody.
-Ciiicho!-pisnęłam
uśmiechnięta i oplotłam jego szyję. Zeszliśmy na piasek, gdzie zostałam już postawiona.
-Czy to to
twoje dziwne przeczucie z rana?-zapytałam chwytając jego dłoń.
-Możliwe.
Jakieś dziwne połączenie między nami. A może mój plemnik wysłał mi sygnał, że
dotarł do bazy. –uśmiechnął się szeroko a potem oboje razem się roześmialiśmy.
-Z pewnością
wysłał.
-Muszę teraz
bardzo o ciebie dbać. Nawet nie kichniesz przez najbliższe dziewięć miesięcy.
-Mam alergię
na pyłki. Nie da rady.
-Ja nie dam
rady? Ja mogę wszystko.
-Jesteś zbyt
pewny siebie.
-Podobno
mnie takiego akceptujesz.
-Mówiłam też
o zmienianiu się na lepsze.
-Yhym.
Chodźmy już do hotelu. –uśmiechnął się i przytulił do siebie. –Jak dowiemy się
jaką płeć ma nasze dziecko i wybierzemy imię to wpiszemy jego pierwszą literkę
do tego serca. –uśmiechnął się całując mnie w skroń. Byłam cholernie szczęśliwa
i dumna, że mam tak wspaniałego męża.
Miami było
naprawdę wspaniałe. Mimo, że spędziliśmy tam tylko pięć dni bawiłam się
świetnie. Na początku Marco trochę wariował odnośnie ciąży i chciał mnie
oszczędzać we wszystkim czym tylko mógł. Na całe szczęście udało mi się
wyciągnąć go dwa dni później na imprezę.
Śmiać mi się
chciało, kiedy chciał mnie na siłę przebrać, gdy zobaczył mnie w krótkiej,
srebrnej sukience sięgającej do połowy ud i srebrnych szpilkach. Uważał, że to
zwykły kawałek szmatki, który odkrywa więcej niż zakrywa, a szpilki nie są
wskazane w ciąży i powinnam założyć baleriny albo tenisówki. Oświadczyłam
wtedy, że jeśli nie pozwoli mi tak iść to przeprowadzam się z powrotem do taty.
Wiedziałam, że chciał dobrze ale czasami już przesadzał, a to dopiero trzy dni
po tym jak się dowiedział o ciąży.
Na imprezie
tańczyłam tylko z nim, a do picia dostałam jedynie Colę. Mój kochany mąż, żeby
nie robić mi ochoty zamówił dla siebie to samo. Spędziliśmy tam tylko a może
nawet aż trzy godziny. Oczywiście-nie mogłam się przemęczać. Tego samego
wieczoru udało się mi zaciągnąć go do łóżka. Tak tak, mi. Przezorność Marco
sięgała nawet tych sfer. A ja już miałam na niego kilka wypracowanych sposobów.
Na szczęście
stan „oszczędzać Ingę w każdy możliwy sposób” unormował się, kiedy wyruszyliśmy
w inne miejsce naszej wyprawy-Hawaje. Była to malownicza wysepka z palmami i
kolorowymi ptaszkami, które fruwały dosłownie wszędzie. Gdzieniegdzie, gdy
zagłębiało się w las spały sobie na szczytach drzew leniwce. Było widać jedynie
łapy zakończone długimi pazurami.
Nasz hotel
położony był przy brzegu oceanu. Apartament na parterze bezpośrednio wychodził
na plażę. Zasłony z naszego pokoju często wywiewały na zewnątrz, kiedy tylko
zawiał mocniej wiatr. Oddaliśmy się błogiemu odpoczynkowi i lenistwu. Byliśmy
naprawdę szczęśliwi. I z powodu naszej podróży poślubnej, spędzania czasu tylko
we dwójkę i z powodu przyszłego nowego członka rodziny. Oboje nie mogliśmy się
doczekać, aż pójdziemy razem do ginekologa i zobaczymy nasze dzieciątko. Marco
jeszcze w Miami kupił specjalny aparat, który od razu drukuje zdjęcia. Chyba
zrobiliśmy ich całą masę. Mieliśmy już pomysł, żeby przyczepić je wszystkie na
ścianę u nas w sypialni. Dużo też razem pływaliśmy i spacerowaliśmy zawsze
trzymając się za ręce lub obejmując.
Były też dwa
rejsy ogromnym jachtem, na którym byliśmy tylko we dwójkę. Leżałam i
wpatrywałam się bezwstydnie w pięknie wyrzeźbione ciało mojego męża. Chyba
nasze wspólne pływanie stanie się tradycją. Nie narzekałam.
Kilka razy
ktoś też rozpoznał Marco, jednak nie robiliśmy żadnego problemu i pożyczałam na
chwilę mojego męża fanom. Niektórzy też robili nam zdjęcia z oddali, jednak
zupełnie nie zwracaliśmy na to uwagi.
Dni mijały w
naprawdę zastraszająco szybkim tempie. Zanim się obejrzeliśmy musieliśmy się
pakować. Było ciężko, ponieważ przybyło też trochę nowych ubrań. Niestety było
więcej moich niż Marco. Coś było w kobietach, że zawsze muszą mieć więcej
rzeczy. Kiedy je pakowałam zdałam sobie dopiero sprawę, że przecież za kilka
miesięcy będę chodzącym wielorybem i żadne z nich nie będą na mnie pasować
choćby po domu. Straszne ale prawdziwe. Marco uspokoił mnie, że pójdziemy do
sklepu, gdzie jest pełno rzeczy dla kobiet w ciąży i będę mogła wybrać co tylko
będzie chciała. Tylko w jakim rozmiarze?! Ta obietnica zupełnie mnie nie
uspokajała.
Lot powrotny
do Dortmundu zajął dokładnie tyle samo czasu co na początku. Spanie, jedzenie i
okrutne ciążowe mdłości. Podczas naszych wakacji prawie się nie pojawiało a tu
proszę. Samolot i jak na zawołanie.
Może i po
kilku godzinach snu ale jak tylko wróciliśmy do domu rzuciliśmy na bok walizki,
wzięliśmy razem prysznic a po nim zasnęliśmy objęci w łóżku wręcz niedźwiedzim
snem. Podróż sama w sobie była męcząca. Nawet dla mojego męża, który zawsze
miał energię na wszystko..
***
Obudził mnie
zapach zielonej herbaty. Zamrugałam oczami i rozejrzałam się po sypialni
skąpanej już w słońcu. Bardzo niedźwiedzi sen. Rzadko miałam tak, że ciężko
mnie było dobudzić. Uśmiechnęłam się jednak kiedy wzrok napotkał mojego męża
ubranego jedynie w luźne bokserki, które zakładał do snu.. O ile zakładał.
-Dzień
dobry. Przygotowałem wam śniadanie. –uśmiechnął się i postawił tackę na moich
kolanach. Cmoknęłam go szybko w podziękowaniu w usta i zabrałam się do
apetycznie wyglądającej sałatki i tosta z serem i pieczarkami.
-Jadłeś?-zapytałam
z pełną buzią. Marco usiadł koło mnie na łóżku i oparł się wygodnie o zagłówek
poprawiając sobie pod plecami poduszkę.
-Tak, pół
godziny temu. Wiem, że może to powinnaś zrobić sama ale zarejestrowałem nas do
dobrego ginekologa w prywatnej klinice. Melanie mi ją poleciła.
-Powiedziałeś
jej?
-Nie,
uznałem, że powiemy jej razem. –uśmiechnął się patrząc na mnie intensywnie spod
przymrużonych rzęs.
-Na którą?
-Za dwie
godziny.
-Zdążę.
Cieszę się, że pójdziemy tam razem.
-Ja też.
Szkoda, że jeszcze zbyt wcześnie na poznanie płci.
-Wolałbyś
chłopca czy dziewczynkę?
-Nie mam
preferencji. Chciałbym, żeby było już z nami, zdrowe i uśmiechnięte.
***
Czekaliśmy w
klinice na swoją kolej. Marco cały czas ściskał mnie za rękę i stukał palcami o
knykcie niecierpliwiąc się. Sama byłam trochę zdenerwowana. Mimo radości
płynącej ze spodziewania się dziecka miałam pełno obaw odnośnie ciąży czy
samego porodu. Cieszyłam się jednak, że mogłam liczyć na mojego męża, który był
ze mną i wspierał choćby samym uściskiem dłoni. Sama bym chyba zwariowała.
-Pani Inga
Reus.-w końcu wywołała nas pielęgniarka. Razem wstaliśmy, a Marco dodając mi
otuchy objął mnie w pasie. Z uśmiechem weszliśmy do gabinetu. Przywitała nas
miła lekarka. Usiedliśmy przy biurku, żeby najpierw zrobić wywiad. Zająknęliśmy
się z Marco, kiedy usłyszeliśmy pytanie o omdleniach. Oboje nam nasunęła się na
myśl noc poślubna i dwie takie podczas urlopu. Z żarem na policzkach i
błąkającym spojrzeniem potwierdziłam, jednak dodałam, że nie miało to związku z
ciążą. Marco uśmiechnął się szczerze, a lekarz kiwnęła jedynie głową formując z
ust delikatny uśmiech. Wszystkie objawy się zgadzały, więc zostałam poproszona
na fotel. Marco usiadł tuż koło mnie i trzymał moją dłoń w swoich. Podciągnęłam
wyżej bluzkę i delikatnie zsunęłam spódnicę. Lekarka włączyła monitor a po
chwili poczułam zimny żel na moim brzuchu. Zaczęła przesuwać sondą szukając
dobrego kąta aby wszystko sprawdzić.
-Tu jesteś.
–uśmiechnęła się i powiększyła obraz na monitorze. –Widzicie państwo?
Wstrzymałam
oddech i niczym zaczarowana patrzyłam na malutką fasolkę na ekranie. W oczach
zebrały mi się łzy.
-Nie
płacz.-powiedział czule Marco ścierając pojedynczą łezkę z mojego policzka
-Hormony.
–zaśmiałam się i raz jeszcze spojrzałam na ekran. –Widzisz?
-Widzę,
kochanie. Taka fasolka. –uśmiechnął się szeroko patrząc w monitor. –Który
tydzień?
-Na moje oko
to piąty. Gratuluję. Życzą sobie państwo zdjęcia?
-Oczywiście.
–wyprzedził mnie Marco a po chwili poczułam na moim policzku pocałunek.
-Z dzieckiem
wszystko książkowo. Musi pani dobrze się odżywiać skoro miały miejsce wcześniej
niedobory i utrzymać ich brak.
-To
oczywiste. Wszystkiego dopilnujemy. –zapewnił Marco patrząc jak zaczarowany na
ekran.
Zdjęcia
właśnie się drukowały a ja dostałam ręcznik papierowy, żeby wytrzeć żel. W
mojej torebce zaczął dzwonić telefon jednak zupełnie to zignorowałam.
Podeszliśmy z Marco z powrotem do biurka i słuchaliśmy wskazówek lekarki
dotyczących dalszych wizyt, i przebiegu kolejnych miesięcy ciąży. Dostałam
kilka broszur, receptę na witaminy i kwas foliowy oraz kopertę z czterema
zdjęciami USG. Telefon znów zaczął dzwonić. Myślałam, że już wychodzimy, jednak
mój mąż skutecznie przedłużył wizytę.
-Czy mógłbym
zadać pani jeszcze parę pytań?-zapytał spoglądając ukradkiem na mnie
-Ależ
oczywiście.
-Przepraszam,
muszę odebrać telefon. To ważne. Marco, zostaniesz sam?-zapytałam spoglądając
na wyświetlacz telefonu.
-Tak, idź.
Podziękowałam
pani doktor i wyszłam z gabinetu szybko i od razu odebrałam telefon od mamy.
Raczej by się aż tak nie dobijała, gdyby nic się nie działo.
-Halo?
-Inga!
Przepraszam, że wydzwaniam ale chyba powinnaś wiedzieć…
-Co się
stało?
-Jürgen
trafił do szpitala. Właśnie zabrali go na operację.-powiedziała smutno, a ja czułam, że
płacze.
-Przyjadę
jak najszybciej. Wiadomo co mu jest?
-Wyrostek.
Ja wiem, że to się zdarza ale… Tak bardzo się wystraszyłam, był cały blady z
bólu.
-Tata jest silny
i da radę. To rutynowa operacja, a ty jesteś wielka, że mu pomogłaś i szybko
zareagowałaś. Będzie dobrze.
-Dziękuję ci
za te słowa. Nawet nie wiesz jak bardzo ich potrzebowałam. Słyszałam to samo od
pielęgniarki ale wiesz.. Wyklepała to niczym wierszyk na pamięć. W ogóle mnie
to nie uspokoiło.
-Usiądź
spokojnie, napij się wody. Operacja jeszcze pewnie potrwa. My zobaczymy się
niedługo.
-Postaram
się. Do zobaczenia.
-Trzymaj
się, pa!
Z głębokim
wydechem włożyłam z powrotem telefon do torebki. Mimo to, że uspokajałam mamę
sama się zaczęłam denerwować i próbowałam sobie przypomnieć co mówiłam przed
chwilą, by uspokoić teraz siebie.
Weszłam z
powrotem do gabinetu wcześniej pukając do drzwi.
-Przepraszam,
że przerywam ale musimy jechać do szpitala.
-Co się
stało?-roześmianą minę mojego męża zastąpiło przerażenie.
-Tatę
właśnie operują. –powiedziałam, a Marco od razu poderwał się z krzesła i
przytulił mnie mocno do siebie całując w głowę.
-Spokojnie,
pani Ingo. Już mówiłam pani mężowi, że nie może się pani zbyt denerwować.
Proszę myśleć teraz też o dziecku. Z tego co wiem pan Klopp to silny chłop i
byle operacja mu nie straszna. Wiem, bo mój mąż jest kibicem od lat. I syn
teraz też się w to wkręcił. –uśmiechnęła się i pogładziła mnie po ramieniu.
Podziękowałam
kobiecie i oboje się pożegnaliśmy. Poszliśmy szybko do samochodu. Marco na
początku jechał szybko, lecz w centrum trafiliśmy na strasznie długi korek, w
którym tkwiliśmy całe pół godziny. I jak miałam się nie denerwować?
W szpitalu,
gdzie był operowany tata znaleźliśmy się dopiero po czterdziestu minutach. W
recepcji udzielili nam informacji gdzie mamy się udać. Wjechaliśmy windą na
drugie piętro. Marco trzymał mnie cały czas za rękę i delikatnie przesuwał po
niej kciukiem. W korytarzu nikogo nie było.
-Cholera.
Musiałeś wybrać tą najbardziej zapchaną drogę. Może już go gdzieś przenieśli…
-Kochanie,
spokojnie… -powiedział, a po chwili się zatrzymał i utkwił w czymś spojrzenie.
A bardziej w kimś. O proszę, braciszek przyjechał. Westchnęłam i ściskając jego
dłoń podeszłam bliżej, gdzie siedział Marc.
-Cześć,
wiesz może gdzie znajdę mamę?-zapytałam wbijając paznokcie w rękę Marco z
nerwów.
-Poszła
porozmawiać z lekarzem, właśnie skończyli operację.
-W porządku.
–powiedziałam i już chciałam odejść, jednak mój mąż cały czas stał w tym samym
miejscu. –Marco. –upomniałam go i pociągnęłam go za rękę. Nic.
-Gdyby nie
stan mojej żony i to, że nie może się denerwować sprał bym ci tą twarzyczkę bez
żadnych skrupułów.
-Marco,
proszę…
-I zrobię to
przy najbliżej okazji jaka się trafi. -dokończył i w końcu uległ mojemu
ciągnięciu i odeszliśmy od niego kilka kroków.
Od razu
wtuliłam się w niego i dopiero czując jak jego ręce oplatają mnie ciasno w
talii poczułam spokój. Staliśmy tak kilka minut, a może tylko chwilę, dopóki
nie usłyszałam stukotu obcasów mamy i jej aksamitnego głosu.
-Inga,
Marco. Cieszę się, że jesteście! –podbiegła do nas i po kolei uściskała całując
w policzek.
-Przepraszamy,
że tak późno ale w centrum zrobił się okropny korek.
-Wiem,
widziałam go, jechałam z Jürgenem karetką, więc szybko się przez niego
przebiliśmy. Oh, mogłam was uprzedzić, że jest ale nie myślałam, że będziecie
jechać tamtą stroną.
-Już nie
ważne, co z tatą?-zapytałam. Marc również ciekawy podszedł do Ulli,
jednocześnie stając jak najdalej ode mnie i Marco.
-Jest już
dobrze. Za chwilę przewiozą go na salę i będą wybudzać. Wszystko poszło zgodnie
z planem.
-Dzięki
Bogu..-westchnęłam i oparłam się o tors mojego męża.
-Nawet nie zapytałam!
Jak podróż, dzieci?
-Było
wspaniale. Dwa tygodnie zamiast miesiąca ale kiedyś to nadrobimy. –uśmiechnął
się Marco z błyskiem w oku.
-Za rok! Z
okazji rocznicy. –zaśmiała się blondynka. Chyba do nas oboje doszła myśl, że
już za rok będzie nam towarzyszył mały szkrab. I będzie miał wtedy pięć
miesięcy.
-Czekam już
na wakacje za rok. –powiedział tajemniczo i pocałował mnie w czoło. –Ogólnie
czekam na przyszły rok. Będzie wyjątkowy. –dodał. Ulla już miała zadać kolejne
pytanie ale akurat z sali wywieźli łóżko, na którym leżał tata. Jeszcze w
śpiączce. Przewieźli go do sali tuż koło nas.
-Pacjent
powinien się wybudzić za kilka minut. Można wejść jak się obudzi ale powinien
teraz odpoczywać i mieć spokój.-oznajmiła pielęgniarka i oddaliła się w głąb korytarza.
-Jak to się
właściwie stało?-zapytał mój mąż przytulając mnie do siebie.
-Robiłam
właśnie obiad, Jürgen schodził po schodach i poczuł straszny ból. Myślałam, że
to jakaś kolka, skurcz ale było coraz gorzej. Marc miał do nas przyjechać…
Zadzwoniłam od razu po karetkę. Kilka minut po telefonie zadzwonił Marc gdzie
jesteśmy… I tak. Drugi raz w życiu moje serce tak szybko waliło. Nawet podczas
ślubu nie miałam aż tak.
-Kiedy był
pierwszy…-pomyślałam, jednak po minie mamy wywnioskowałam, że powiedziałam to
na głos. Jej oczy zaszły łzami.
-Kiedy cię
rozpoznałam a potem dowiedziałam się o wszystkim, co przeszłaś…
-Oh…
Przepraszam. Nie powinnam pytać. –westchnęłam a po chwili podeszłam i mocno
uściskałam mamę.
-Nic tak
bardzo nie przeżywałam jak tego. Nie spałam kilka nocy. Potem pamiętnik Sylwii,
który mi przekazałaś… -rozpłakała się na dobre. Nie przestawałam jej przytulać.
Delikatnie zaczęłam ją głaskać po włosach.
-Mamo… Było
minęło.
-Przeze mnie
tyle cierpiałaś.
-Nie liczy
się przeszłość. Zamknęłam ją i zaakceptowałam. Proszę, zrób to samo. Ciesz się
ze mną teraźniejszością, bo jestem bardzo ale to bardzo szczęśliwa.
-Postaram
się, córeczko. Bardzo cię kocham.
-A ja
ciebie. Nie płacz już. Rozmażesz makijaż i jak pójdziesz się pokazać tacie?
Lepiej to popraw.
-Nie mam
czym.
-Chociaż
wytrzesz chusteczką. –powiedziałam i otworzyłam torebkę. Złapałam paczkę
chusteczek jednak jeszcze razem z nią małą kopertę z moim imieniem i nazwiskiem
oraz dopiskiem „5 tydzień”. Spojrzałam na Ullę, jednak ta niczego nie
zauważyła. Włożyłam z powrotem kopertę na swoje miejsce posyłając uśmiech
Marco. Pomogłam mamie otrzeć łzy i rozmazany tusz z policzków.
-Myślę, że
możemy już wejść. –powiedziała z uśmiechem sprawdzając w ciemnej szybce
telefonu jak wygląda. Marco objął mnie w pasie i szepnął na ucho
-Powiemy im?
Skinęłam
potakująco głową i weszłam do sali z uśmiechem.
Tata leżał
na łóżku jakby spał. Nie był już blady jak opisywała mama. Od razu do niego
podbiegłam. Usiadłam na kawałku łóżka i złapałam go za dłoń. Delikatnie
musnęłam ją ustami i przyłożyłam ją sobie do policzka. Głupi wyrostek. Tata był
silny i wiedziałam, że sobie da radę.
Kiedy miałam
tak zamknięte oczy poczułam delikatny ruch koło mojego policzka. Uświadomiłam
sobie, że to tata właśnie ścisnął moją rękę. Oderwałam głowę i spojrzałam na
niego. Patrzył na mnie spod przymrużonych powiek i uśmiechnął się lekko. Potem
jeszcze przebiegł wzrokiem po reszcie zebranych. Odchrząknął głośno.
-Zamiast tak
patrzeć podalibyście staruszkowi schorowanemu okulary, bo własnej córki nie
widzi. –roześmiał się lekko a po chwili delikatnie skrzywił z bólu. Ulla wyjęła
z torebki pudełko z okularami taty i pomogła mu je założyć. Nachyliła się i
pocałowała go w usta.
-Dobrze cię
widzieć znów uśmiechniętego. –powiedziała z miłością i pogłaskała go po
policzku, a potem stanęła za moimi plecami.
-Płakać nie
będę. Jak ty. Chusteczki słabo ścierają.
-O
przepraszam!-roześmiała się Ulla. Tata miał w sobie tą magię, że potrafił
zrobić z ludźmi co chciał. Najlepszy jednak był w przywracaniu dobrego humoru i
pocieszaniu.
-No proszę.
Córcia marnotrawna.
-Prędzej
synek. –poprawiłam go mając na myśli Marca
-Synek to
wiem, że na wygnaniu, ty sama zwiałaś.
-Nie
wzbudzaj we mnie poczucia winy, jasne?
-Nie
wymądrzaj się, pani psycholog. Jestem tu chory i trzeba być dla mnie miłym.
-Właśnie
wyzdrowiałeś.
-Ehh…
Starość się odzywa.
-Jaka
starość!-zaprzeczyłam z uśmiechem. –Moja lekarka mi powiedziała, że jesteś
silny chłop i operacja ci niestraszna.
-Może i
tak.. Ale zaraz, jaka lekarka. Coś ci znowu jest?-zapytał przestraszony
przyglądając mi się uważnie.
-Jestem
zdrowa.
-Zdrowi do
lekarzy nie chodzą. Mów mi, bo zaraz wywrę presję na twoim mężu. Nie słyszałeś,
Marco, że jesteś na wylocie z drużyny?-spojrzał na niego surowo, jednak mój mąż
tylko się uśmiechnął pobłażliwie.
-Słyszałem
tylko, że za tydzień jestem na wylocie z drużyną na zgrupowanie do Chin.
-Co za
paskudy… Inga. Mów co ci jest bo naprawdę zaraz się zacznę przejmować. Przecież
się dobrze odżywiałaś…
Westchnęłam
i puściłam jego dłoń. Rozpięłam zamek w torebce i wyjęłam z niej małą kopertę
zasłaniając specjalnie palcami napis na jej przodzie. Wyjęłam jedno małe,
prostokątne zdjęcie i podałam je mu. Tata wziął je do ręki i przyglądał się mu
dłuższą chwilę.
-Mamo..-usłyszałam
z dala śmiech Marco. Kątem oka widziałam jak płacze a mój mąż przytula ją.
Kiedy spojrzałam na wyraz twarzy taty widziałam, że jest wzruszony. Oczy zaszły
mu łzami, jednak szybko drugą ręką je starł.
-Będę
dziadkiem. –powiedział te słowa z ogromną czułością dotykając palcem na zdjęciu
mojej małej fasolki.
-Będziesz.
–potwierdziłam uśmiechając się. Patrzył na zdjęcie USG w podobny sposób jak
Marco. Wiedziałam, że właśnie tak jak mój mąż pokochał tę małą kruszynę.
-Chodź tu,
słońce, bo ja nie dam rady się podnieść. –zwrócił się do mnie rozkładając ręce.
Pochyliłam się by go przytulić. Zostałam objęta w mocnym, ojcowskim uścisku.
Ucałował mnie w policzek i pogładził po włosach. Widziałam w jego oczach, że
był naprawdę szczęśliwy. –To który tydzień?
-Piąty.
–odpowiedziałam z powrotem siadając na łóżku.
-Te, Reus.
Wzięliście ślub dwa tygodnie temu. –pogroził srogo palcem mojemu mężowi.
-Dobrze
jednak, że nie wiedziałeś nic o fałszywym alarmie w styczniu. –odgryzł się
Marco szczerząc w szerokim uśmiechu.
-Słucham..?
I ja ci pozwoliłem za niego wyjść?
-Tak.
–zaśmiałam się i wstałam z miejsca. Od razu wpadłam w mocny uścisk Ulli. Marco
podszedł uściskać tatę. Razem z mamą byłyśmy po chwili świadkami ich wymiany
zdań, która uderzyła w moje serce.
-Jak będzie
chłopiec…-zaczął tata.
-To razem go
nauczymy najlepiej grać w piłkę.
-Nie ma
innej opcji. Będzie zdolny po dziadku… No powiedzmy, że po tobie też, najgorszy
nie jesteś. W końcu moja córka ciebie wybrała na obiekt westchnień. Moja krew
wie co robi. Poza tym, przejmujesz opaskę od tego sezonu.
Marc stał w
oknie i patrzył przez nie zamyślony w dal. Pewnie się naprawdę musiał czuć
niezręcznie. Ulla zajęła moje miejsce na łóżku i teraz ona przyglądała się z
uśmiechem zdjęciu. Powiedzieliśmy z Marco, że mogą je zatrzymać. Mieliśmy
przecież jeszcze trzy takie w kopercie. Marco pewnie też będzie chciał zostawić
jedno swoim rodzicom. Ale też znając Manuelę sama by je zabrała i nie oddała.
Byłam pewna, że rodzice Marco bardzo się ucieszą na wieść o naszym dziecku, to
ja w brew pozorom bardziej się bałam się reakcji własnych rodziców niż teściów.
No i spełni się też życzenie Ann-Kathrin, która chciała, żeby Liliana miała
przyjaciela w postaci naszego dziecka. Nigdy w życiu nie przypuszczałam, że
mogę być tak szczęśliwa jak teraz. Kiedyś mogłam powiedzieć o sobie
„przeciętna, głupia dziewczyna”. Dzisiaj jednak byłam wyjątkową kobietą.
Szczęśliwą, spełnioną. Byłam córką, żoną, siostrą dla Mario, przyjaciółką, mamą
chrzestną i przyszłą matką. Każde z tych słów napawało mnie dumą. Moje życie
rozkwitło na dobre. A ja wiedziałam już co to znaczyła pełnia szczęścia. Osoby,
które mnie otaczały były moim szczęściem i z tego czerpałam najwięcej energii i
radości.
Pożegnałam
się z tatą obiecując, że odwiedzę go jutro. Pewnie przyniosę mu też obiad i
jakieś zdrowe rzeczy, żeby czuł się lepiej. Mama jeszcze przy nim została. Dała
klucze do domu Marcowi, żeby mógł wejść i zjeść przygotowany obiad. Kiedy
szliśmy korytarzem Marc do mnie podbiegł.
-Inga,
możemy chwilę porozmawiać?
-Myślę, że
nie mamy o czym.
-Mamy..-powiedział
speszony spoglądając na Marco. Pewnie chciał, żeby zostawił nas samych ale nie
chciałam tego. Mocniej ścisnęłam jego dłoń.
-Spieszymy
się, więc jak masz coś do powiedzenia to po prostu mów.
-A możemy na
osobno..
-Nie. Ja nie
mam z Marco tajemnic.
-Chciałem po
prostu przeprosić.. Jak usłyszałem dzisiaj co mama przeżywała...
-Jeśli
robisz to tylko dlatego, że tata odciął ci dopływ kasy to mam gdzieś takie
przeprosiny.
-Nie.. Ja
naprawdę.
-Przykro mi
ale nie umiem ci ani uwierzyć, ani wybaczyć. Powiedziałeś, że nigdy nie będę
twoją siostrą. Niech tak zostanie. Każde z nas ma swoje życie i niech tak
zostanie.
-Ale
rodzice..
-Oboje
bardzo dobrze wiedzą, że nie będziemy przyjaciółmi. Naprawdę chciałabym już
iść.
-Nie chcę,
żebyś mnie nienawidziła.
-Trochę za
późno na refleksje. Życzę ci tylko, żebyś odzyskał zaufanie rodziców. Sam. Nie
mam zamiaru się za ciebie wstawiać. Zbyt wiele przez ciebie przeszłam.
-Przykro
mi.. Przepraszam.. Gratuluję dziecka..-powiedział zasępiając się w ścianę.
Kiwnęłam
jedynie głową i ruszyłam z Marco w stronę windy. Kiedy drzwi się zamknęły łzy
popłynęły mi z oczu. Marco natychmiast mnie mocno przytulił.
-Zawsze
wszystkim wybaczam, staram się dawać drugą szansę… Ale jemu nie potrafię. Nie
potrafię, Marco. Ulla... Wiem, że popełniła błąd i szczerze tego żałowała..
Marc mnie zranił i to mocno. Mnie i moich rodziców. Nie jeden raz. Wiesz
dobrze, że strasznie przez niego cierpiałam. Nie umiem tak po prostu nagle
zapomnieć i wybaczyć.
-Kochanie,
nie musisz mi tego tłumaczyć. Rozumiem cię. Zawsze masz we mnie wsparcie.
Jestem twoim mężem.
-Dziękuję.
–szepnęłam i przycisnęłam czoło do jego ramienia. Akurat drzwi windy się
otworzyły.
-Marzec.-powiedział
Marco, kiedy wychodziliśmy objęci ze szpitala
-Co marzec?
-Wtedy
przyjdzie na świat nasze dziecko. –uśmiechnął się a jego oczy zabłyszczały.
Uwielbiałam widzieć w nich tą radość jak tylko wspominał o dziecku. Naprawdę
był szczęśliwy. A ja tak się kiedyś bałam…
-O co
pytałeś doktor jak wyszłam?
-Czy możemy
się dalej kochać czy są jakieś przeciwwskazania.-powiedział poważnie a ja
ryknęłam śmiechem. On jest uzależniony jak nic!
-I jaką
odpowiedź uzyskałeś, mój drogi mężu?
-Taką, że
już wiem co zrobię jak wrócimy do domu.
-Zjemy
obiad.
-To prawda,
że jesteś dobra w kuchni, ale w innym pomieszczeniu też jesteś wspaniała. Poza
tym teraz jedziemy do moich rodziców się pochwalić i wprosimy się na obiad. A
jutro zrobimy maraton po sklepach meblowych.
-Nie znamy
jeszcze płci. Chyba nie chcesz zrobić pokoiku na uniwersalny żółty.
-Dodamy
czarny i będzie spoko. Nie uważasz?
-Ty będziesz
tam spał.
-Dobra,
dobra, poddaję się. –zaśmiał się i pocałował mnie szybko w usta. –Zrobimy dwa
warianty. Jeden dla dziewczynki, drugi dla chłopca. Jak tylko poznamy płeć to
wszystko zamówimy. –powiedział a potem podniósł mnie na ręce. Zaśmiałam się
głośno i oplotłam dłońmi jego szyję.
-Jesteście
spełnieniem moich wszystkich marzeń. Nie piłka, nie Borussia. Kiedy ten cytat a
moim ramieniu został wytatuowany był on dla mnie znakiem, żeby odważnie iść w
przyszłość i walczyć o to co najważniejsze. A najważniejsi jesteście wy.
Jesteście moim życiem, moim największym i najcenniejszym skarbem.
~~~
Z góry przepraszam za błędy, jeśli są-rozdział był poprawiany i możliwe, że
coś gdzieś się zaplątało:) Tak, tak, to już ostatni rozdział... Z Ingą i Marco
jeszcze się spotkamy za tydzień w epilogu, trochę przysłodziłam, (chyba też
sama dla siebie, bo będzie mi ich szalenie brakować.:) )
Zapraszam też do komentowania <3
Po raz ostatni piszę (historyczny moment..:( ) :
Za tydzień kolejny..:)
Buziaki<33
Subskrybuj:
Posty (Atom)